Na północ od granicy wioski rozrastają się niezmierzone bagna, rozlewające się pośród starych, omszałych drzew. Miejsce to nie jest owiane dobrą sławą – podobno wielu, którzy udali się na moczary, nie wróciło stamtąd już wcale, ale inne podania głoszą, że fauna i flora tych rejonów jest tak bogata, iż wielu czarodziejów po prostu nie potrafi oprzeć się pokusie, decydując się na tę szaleńczą wyprawę. Będziesz kolejnym śmiałkiem?
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Udaje ci się zebrać trzy dowlne rośliny ze spisu.
2 - Chyba nie sądziłeś, że bagna są przyjaznym miejscem? Jeśli tak, właśnie żałujesz swojej lekkomyślności. Napada cię grupa rozwścieczonych trolli rzecznych! Czyżbyś nierozważnie naruszył ich teren?
Spoiler:
Może i są głupie, ale zdecydowanie niezbyt przyjaźnie nastawione. Nie jesteś w stanie powalić całej grupy w pojedynkę. Jeśli posiadasz co najmniej 60 punktów z zaklęć lub ONMS w kuferku udaje ci się spowolnić trolle i uciec bez szwanku. W przeciwnym razie mocno obrywasz i lądujesz w Szpitalu Świętego Munga, w którym jesteś zobowiązany przeprowadzić trzy kolejne wątki lub jednopostówki. Dopiero po tym czasie dochodzisz do siebie i możesz wrócić do domu. W przypadku ignorancji postać zostanie ukarana w inny sposób.
3 - Nawet, jeśli wcześniej byłeś zupełnym laikiem, po wyprawie na mokradła i ujrzeniu na własne oczy tylu magicznych zwierząt oraz niespotykanych roślin, czujesz się ekspertem w tych dziedzinach.
Spoiler:
Zdobywasz 1 punkt z ONMS oraz 1 punktów z zielarstwa.
4 - Przez chwilę wydaje ci się, że masz omamy, ale w odległych czeluściach mokradeł natrafiasz na chatkę pustelnika. Postanawiasz zajrzeć do środka. Okazuje się, iż mieszka tam stary, nieco zbzikowany mag. Rzuć kością jeszcze raz.
Spoiler:
Parzysta – po dłuższej rozmowie dowiadujesz się, iż pustelnik jest animagiem. Udaje ci się namówić go na podzielenie się swoją wiedzą. Od tego czasu wracasz do chatki kilkakrotnie, jakimś cudem za każdym razem odnajdując drogę... a może to po prostu chatka sama pozwala ci się odnaleźć? Bez względu na to, czy jedynie sprzyja ci szczęście, czy masz wrodzony talent do znajdowania drogi w lesie, otrzymujesz 1 punkt z transmutacji do kuferka. Nieparzysta – twoja postać dostaje recepturę (oraz umiejętność warzenia) eliksiru tęczowego.
5 - Początkowo nie chcesz przyznać się przed samym sobą, ale... gubisz drogę. Nie wiesz, gdzie się znajdujesz, na dodatek w tym osobliwym miejscu magia zdaje się nie działać tak, jak powinna – nie jesteś w stanie wrócić do domu nawet, jeśli posiadasz umiejętność teleportacji. Błąkasz się po bagnach przez kolejne dwa dni.
Spoiler:
W wyniku tego incydentu, zachorowałeś na lebetius, który możesz wyleczyć jedynie przez trzykrotne zażycie eliksiru pieprzowego w trzech różnych wątkach, bądź poprzez dwudniową wizytę w szpitalu. W innym wypadku, będziesz obserwował nawroty choroby aż przez trzy miesiące!
6 - Potykasz się o wystający korzeń i wpadasz do bagna. Niestety, z rąk wypada ci różdżka, niknąc w odmętach bajora.
Spoiler:
Jeśli ktoś ci towarzyszy, może pomóc ci znaleźć różdżkę – musi jedynie rzucić jedną kostką i wylosować nieparzystą liczbę oczek (jeśli jest to więcej, niż jedna osoba, każda ma po jednej szansie!). Jeśli jesteś na moczarach sam - czeka cię zakup nowej. Lepiej zacznij trzymać kciuki za swój bezpieczny powrót do domu...
Autor
Wiadomość
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Zefek o tym miejscu tak naprawdę usłyszał od kogoś innego. Albo raczej z plotek. Tam gdzie czyhało niebezpieczeństwo... tam też czekała adrenalina, a tej właśnie obecnie brakowało mu w życiu. Za niedługo miały być ferie, a on... garnął się jednak do tego, aby wejść tam, gdzie nie powinien. I tak właśnie znalazł się na moczarach, gdzie akurat zdawało mu się, że legendy o tym miejscu w jakiś sposób go nie zniechęcą, a raczej sprawią odwrotną rzecz. To wystarczyło świeżemu studentowi Gryffindoru, aby zaraz przygotować się dobrze i wyruszyć już zaraz pierwszego dnia nowego miesiąca. Już przekraczał przez chaszcze i zauważył piękne odcienie moczar doliniarskich. Wszystko byłoby jednak lepsze, gdyby nie fakt, że... przewrócił się w pewnym momencie. To wszystko miałoby dobry koniec, ale coś jednak się wydarzyło - stracił różdżkę. Po dłuższym czasie poszukiwań jednak zorientował się, że już jej nie znajdzie. Cóż, pech. Teraz tylko trzeba by było znaleźć kogoś, kto może pomoże z tym i wie więcej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Życie nie polegało tylko na siedzeniu w domu i kminieniu, co zrobić, żeby się specjalnie nie nudzić. Max potrzebował zmiany otoczenia, zmiany klimatu i przede wszystkim zmiany rozrywki, a że miał wiele do przemyślania i jeszcze więcej do odreagowania to pomyślał, że wyjechanie w Bieszczady jest najlepszą opcją. Problem z Bieszczadami był niestety taki, że wymagały więcej wysiłku, ale na szczęście niedaleko Doliny Godryka znajdowały się mokradła, które mogły służyć za podobną ucieczkę w naturę i tam właśnie postanowił się wybrać. Oczywiście nie miał zamiaru wypierdolić kompletnie sam. Znał idealną osobę na kompana podobnej wyprawy, więc @Hearne Mockingjay od razu został na nią zaproszony. Weekend na moczarach wydawał się być ciekawą inicjatywą, a do tego mieli okazję nieco popolować na zwierzynę, czy też roślinność, co Max zawsze chętnie robił, by uzupełnić swoje eliksirowarskie zapasy. -Nie mam stary najmniejszego pojęcia, co można tu spotkać, ale jak zobaczę coś większego od jednorożca, albo nie daj Merlinie coś, czemu oczy świecą się na czerwono, to spierdalam od razu. - Zaśmiał się, gdy przyszykowywali sobie na mokradłach miejsce "wypadowe". Nie miał zamiaru ponownie stawać twarzą w twarz z pustnikiem, a że w teleportację potrafił, to miał zamiar z niej korzystać. Na wszelki wypadek, oprócz różdżki, noża i całej reszty biwakowych szpargałów wziął także wiggenowe korale, z którymi czuł się jakoś bezpieczniej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Pójście przez moczary, niezależnie od tego, w jaki sposób by to zostało zrobione, mogło wiązać się z pewnymi nieprzyjemnościami. Z czasem zatem, gdy postanawiasz przejść dalej, odwracając się nie zauważasz w ogóle swojego towarzysza całej zabawy, a na domiar złego nie jesteś w stanie określić momentu, w którym ten postanowił nagle wyparować. Co prawda nie byliście aż tak daleko od cywilizacji, a tereny te pozostawały Ci wyjątkowo przychylne, przynajmniej z początku. Nigdzie Ci noga nie ugrzęzła, nigdzie nie zauważyłeś potencjalnego zagrożenia, choć brakiem towarzysza mogłeś być zaniepokojony. Jeżeli ludzie znikali, to znaczyło, że coś się musi dziać. Coś mało przychylnego i mało przyjemnego. Niezależnie zatem od tego, czy postanawiasz zawrócić, by odnaleźć Haerne'a, czy jednak idziesz dalej, Twoją uwagę przykuwa dziwny dźwięk, którego lokalizacji nie jesteś w stanie określić - przynajmniej na początku. Odwracasz się, zerkasz zielonymi tęczówkami, które starają się cokolwiek więcej dostrzec we wszechobecnej roślinności. Być może zaciskasz mocniej wargi, nie wiedząc, z czym możesz mieć do czynienia, a z czasem dźwięk się powtarza, ale z kompletnie innego kierunku. Wiatr nieprzyjemnie muska Twoją sylwetkę, próbując odebrać jej ciepło, a cała sceneria zaczyna Cię jeszcze bardziej niepokoić. Zatrzymujesz się, idziesz dalej, ignorując to dziwne zjawisko? Twoja decyzja, były Ślizgonie. Co nie zmienia faktu, że nadal coś postanawia Ci przeszkadzać, nadal dźwięk wydaje się być wyraźniejszy, a sam nie jesteś w stanie określić, z czym lub kim masz do czynienia.
Mechanika:
Max, rzuć sobie prostą kostką k6, by dowiedzieć się, co następnie miało miejsce.
1, 2 - tak nie jesteś w stanie się skupić na krokach, że Twoja noga niefortunnie wpada w jakąś nieprzyjemną, śmierdzącą błotną maź. Co najgorsze - nie jesteś w stanie początkowo się uwolnić, a dźwięk nadal Ci towarzyszy, nie dając żadnego spokoju.
3, 4 - kto by pomyślał, że pokrzywy są Twoim ulubionym kompanem? Tak idziesz do przodu bądź się zatrzymujesz, że nie zauważasz, jak wolna dłoń zwyczajnie postanawia się do nich przytulić. Doznajesz nieprzyjemnych oparzeń od rośliny; nie są one groźne, prędzej subtelne, ale nadal powodują specyficzną reakcję. A dźwięk nadal się skądś wydobywa...
5, 6 - nic się nie dzieje, nie robisz z siebie w żaden sposób idioty, a na domiar dobrego przy okazji unikasz wejścia w pokrzywy i w błotną maź. Gratulacje, możesz być z siebie dumny! No, prawie, bo do Twoich uszu nadal dociera ten niepokojący dźwięk w wysokiej intonacji...
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że Hearne nagle gdzieś wyparował. Max początkowo przedzierał się przez moczary, więc nie zauważyl tego, ale w końcu otaczająca go cisza zaniepokoiła chłopaka. Z przerażeniem uznał, że został sam. Martwił się o los kumpla, któremu mogło stać się tak naprawdę wszystko, a Max wiedział doskonale, że przynosi bliskim pecha i powinien jak najszybciej kumpla odnaleźć. Zaczął więc zawracać po swoich śladach, przypatrując się okolicznej faunie florze, by znaleźć jakikolwiek trop, który powiedziałby mu o losie Hearne. Niestety, nic takiego nie znalazł, a zamiast tego zaczął słyszeć jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. Max zmyślił się, próbując określić jego lokalizację i to była zła decyzja. Niefortunnie postawił stopę grzeznąc w jakimś błocie. Szarpał kończynę i próbował odgarnąć ma, ale nie było to wcale proste. Potrzebował wiele czasu, by uwolnić nogę i dopiero wtedy mógł udać się dalej. Skierował kroki w stronę ich bazy licząc na to, że może Hearne czegoś zapomniał i właśnie tam czekał na Maxa.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Przynoszenie pecha bliskim zdawało się być Twoją cechą główną, charakterystyczną wręcz. Może rzeczywiście chłopak po coś zawrócił? Albo powiedział, powiadomił Cię, a Ty o tym nie pamiętałeś? Niezależnie od przyczyny, zostałeś całkowicie sam. Wokół Ciebie znajdowały się tylko i wyłącznie mokradła, wilgotność powietrza w tym miejscu osiągała najwyższą granicę, a wędrówka po tak specyficznym terenie początkowo sprawiła Ci nieco problemów. Nieco - po prostu ugrzęzłeś nogą w błocie, na początku nie mogąc jej w ogóle wydostać. Dopiero po czasie jakoś Ci się udało zapanować nad sytuacją, mogłeś ruszyć dalej, ale czy na pewno poruszałeś się w dobrym kierunku? Nie wiedziałeś, ale cuchnący zapach przedostawał się do Twoich nozdrzy - co wynikało z tego, że to raczej nie była błotna breja. Mokradła z każdej strony wyglądają praktycznie tak samo. Tu błoto, tu drzewa, tutaj chmara ogromnej ilości owadów, na którą wpadłeś w mniej lub bardziej widoczny sposób. I nieustannie wydobywający się w Twoim kierunku dźwięk, którego nie potrafiłeś w żaden sposób sklasyfikować. Jakby coś poruszało się między krzewami i roślinnością znajdującą się właśnie na tych terenach, jakby ktoś robił sobie z Ciebie żarty, jakby ktoś chciał przetestować Twoją cierpliwość. Szedłeś zatem dalej, niemniej jednak z uczuciem na sercu, że ktoś Cię obserwuje. W pewnym momencie przed oczami Ci coś mignęło, jakby lekka poświata, a tonacja zdawała się zmienić nieco i złagodnieć. Mimo to nie wiedziałeś, z czym masz do czynienia, w związku z czym mogłeś albo przystanąć w miejscu, albo iść dalej - co zatem zrobiłeś? Pomijając to, że natrafiłeś na całkiem spore gniazdo Bzyczków, a tuż nieopodal, obok Twojej nogi, przesuwała się dwuogonowa traszka. W sumie, ej, całkiem niezły zakątek, prawda?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czy możliwe było, by nie zanotował w pamięci słów kumpla? Poniekąd tak, ale raczej nie dopuszczał do siebie tej myśli. Bardziej liczyło się to, by podjąć teraz jakąkolwiek akcję i upewnić się, że towarzyszowi nic się nie stało. A przynajmniej miał nadzieję, że tak było. Przedzieranie się przez mokradła nie należało do najprzyjemniejszych zadań, ale też Max nie po to tu przybył, by pławić się w luksusach. Całe szczęście, że spryskał się ustrojstwem na owady, bo nie wyobrażał sobie ile pogryzień mógłby stąd przywlec bez tego. Błoto okazało się wcale błotem nie być, na co wskazywał dość nieprzyjemny zapach. Nie do końca chciał wnikać w to, co dokładnie mogło być tą substancją. Rzucił więc chłoszczyść na swoje obuwie, by nie jebać na każdym kroku i zaczął kierować się w stronę, w którą uważał, że znajdzie ich bazę. Pewien niepokój jednak się w nim zrodził, gdy poczuł, że jest obserwowany. Rozejrzał się uważnie, ale nic specjalnie nie zauważył oprócz tego, że tajemniczy dźwięk wciąż mu towarzyszył, a wokół biegały przeróżne zwierzaki. Widząc traszkę zatrzymał się, by przyjrzeć się jej chwilę. Od razu przez jego głowę przemknęła myśl, że przydałoby mu się kilka wnętrzności do eliksirów, ale niespecjalnie miał teraz ochotę zabijać jakiekolwiek zwierzę. Prędzej zanotował w pamięci, by udać się do apteki, gdy tylko znajdzie na to chwilę. Uczucie bycia obserwowanym wciąż mu towarzyszyło, więc rzucił na siebie zaklęcie kameleona. Nie chciał ryzykować niepotrzebnego ataku, więc skoro potrafił, wolał jakoś wtopić się w otoczenie i liczył, że takie środki ostrożności wystarczą mu by spokojnie i przede wszystkim bezpiecznie kontynuować wędrówkę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Szedłeś zatem dalej, a uczucie bycia obserwowanym nadal Ci towarzyszyło. Podmuchy wiatru na tych terenach znacząco zmalały, a jedyne, co mogłeś w sumie zrobić, to sięgnąć po jakiekolwiek środki ostrożności. Nie wiedziałeś, z czym masz do czynienia, ale przeczucie Ci mówiło, że wcale nie masz do tego szczęścia i raczej wolałbyś uniknąć spotkania z ewentualną, krwiożerczą bestią. Przynajmniej nie zwracałeś uwagi własnym zapachem, skoro udało Ci się zażegnać tę nieprzyjemną sytuację, choć i tak czy siak ziarenko niepewności zostało zasiane. Dookoła panował chłód; Ty natomiast pozostałeś całkowicie sam. No prawie, bo najwidoczniej to coś nadal nie zamierzało odpuścić i musiałeś się z tym zmagać. Być może myśl o tym, by zdobyć składniki na eliksiry, byłaby dobra, gdyby nie fakt, że nadal zdawałeś się być nieco wystawiony na potencjalne zagrożenie. Różdżka w dłoń, w gotowości, wysunięcie jej do przodu i użycie zaklęcia kameleona - no właśnie, gdyby to było takie proste. Bo nagle, znikąd i kompletnie nieświadomy tego, co się stało, lekki błysk na tych mokradłach przyczynił się do delikatnego oślepienia, że o mało co nie wywaliłeś się na cztery litery, a gdy niby zniknąłeś - będąc nadal widocznym dla pobocznego obserwatora - zauważyłeś to coś. Może wcześniej adrenalina skoczyła we krwi, powodując szybsze bicie serca, ale, jak się okazało, Twoim prześladowcą był... I tutaj właśnie się zatrzymałeś, bo mała, ognista kuleczka, która wydała z siebie jeszcze jeden dźwięk w wysokiej intonacji, pojawiła się tuż przed Twoją twarzą, na chwilę gubiąc trop - bo przecież przed chwilą byłeś, a teraz Cię nie ma? Dziwne, wyparował? No tak raczej nie mogło być! Magiczne stworzenie wykonało prosty znak pytajnika, nieco pozostając zdezorientowanym. Co postanawiasz zrobić? Przeczekać, a może jakoś bardziej zareagować? Zapewne coś z lekcji na temat ogników pamiętasz...
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Faktycznie wolał podjąć jakiekolwiek środki ostrożności niż potem żałować, że znów znalazł się na łonie natury, co wiele razy nie wychodziło mu zbytnio na dobre. Obawiał się, że pech znów będzie go prześladował, a zdecydowanie nie chciał do tego dopuścić. Niepokoiło go to uczucie bycia obserwowanym i chciał zrobić wszystko, by odnaleźć choć trochę poczucia bezpieczeństwa. Ogarnął się względnie, by kontynuować wędrówkę naznaczoną obserwacją tutejszej przyrody. Głównie zwierzęta zajmowały jego myśli, jako że wolał byś świadom zagrożenia, które ewentualnie może go tutaj spotkać. W kwestii roślin czuł się znacznie bezpieczniejszy, choć też nie mógł w stu procentach stwierdzić, że żadna z nich nie rzuci się na niego znienacka. I gdy już myślał, że wszystko będzie pod kontrolą, nagle coś spowodowało, że o mało co nie wylądował tym razem pośladami w błocie. Potrzebował chwili, by zorientować się, z czym dokładnie ma do czynienia. Ognik? Czyżby życie jednak nie chciało zaśmiać mu się tym razem w prosto w twarz? Przez chwilę przyglądał się małej ognistej kuleczce, by w końcu zdobyć się na odwagę i zabrać głos. -Wiesz, co się stało z moim towarzyszem? - Wiedział, że istotka mu nie odpowie werbalnie, ale liczył, że skoro te stworzenia mają wskazywać drogę, to i w tę stronę może to zadziałać, choć prawdopodobnie się pomylił.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Jak się okazało, podjęte środki ostrożności nie były konieczne - tajemniczy dźwięk pochodził właśnie od tej istoty, która postanowiła zawitać w nieco mniej spodziewany, aczkolwiek przyjazny - miejmy nadzieję - sposób. Błysk światła na pewno nie był spodziewany, a gdy ten o mało co nie stracił równowagi, ognik na krótki moment się wycofał do tyłu, wykonując parę kółek, by potem nieco bardziej poddać się statycznym działaniom polegającym przede wszystkim na przyglądaniu się właśnie Tobie. I chociaż stworzenie nie wyróżniało się żadnymi oczami, prędzej powodując lekkie mroczki, gdy odwracało się od niego wzrok, to właśnie ono obrało Cię za cel obserwacji, przyglądając z niemym zaintrygowaniem. Nawet jeżeli o tym nie wiedziałeś, bo szczerze - nie miałeś jak. Głos, który dotarł do istoty, spowodował lekkie zerwanie się magicznego stworzenia, najwidoczniej Cię nieco rozumiejąc. Po paru sekundach ciszy ognik ruszył, by wykonać jeszcze raz prosty znak pytajnika, udowadniając, że nie wie. Albo nie rozumie - to już w sumie mogło zależeć od interpretacji samego Maximiliana, który postanowił porozmawiać z istotą. Jednego mogłeś być pewien - obecność nawet takiego malca wiązała się z tym, że jest on w stanie odciągnąć potencjalne niebezpieczeństwa i Cię przed nim uchronić. Po tym i wykonaniu ponownie kilku ruchów dookoła Twojego ciała - jakby starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów - narysował również znak, który okazywał sprzeciw przedostawania się w obranym wcześniej kierunku. Nie wiedziałeś, co jest wynikiem takiego działania, aczkolwiek stworzenia te, wskazując dobrą drogę, chronią wędrowców przed potencjalnymi problemami, a najwidoczniej ten również spełniał swoją funkcję i swoje powołanie. Coś tam musiało być, że mu się to nie podobało, a następnie narysował niewielką strzałkę w odrębną ścieżkę.
Mechanika:
Max, rzuć sobie kostką k6, by dowiedzieć się, co następnie ognik robi.
Parzysta - zwierzę uznaje, że to właśnie Twoje ramię jest dobrym miejscem na odpoczynek - jednocześnie przyczyniając się do jego lekkiego ocieplenia. Ląduje zatem spokojnie i bez pośpiechu, wydając jedynie cichszy, znacznie łagodniejszy dźwięk, choć gdy udajesz się tam, gdzie raczej nie powinno Cię być, zwiększa znacząco głośność.
Nieparzysta - kto by się spodziewał, że to właśnie Twoje włosy będą odpowiednim miejscem dla ognika. Nim się obejrzałeś, a ten wylądował sobie na czuprynie tak, jakby nic innego go nie interesowało - nieco mocno ją nagrzewając. I, co najśmieszniejsze - jest mu tak wygodnie, że raczej nie zamierza zbyt łatwo odpuścić siedzenia. Tak jak w przypadku poprzedniej kostki, ostrzega przed złą drogą poprzez zwiększenie głośności wydobywanego z siebie dźwięku.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wolał się uprzednio schować, niż niepotrzebnie oberwać. Jakby nie było miał to być miły, bezpieczny biwak a nie festiwal przetrwania lub śmierci. Na całe szczęście okazało się, że to tylko ognik, a te były raczej stworzeniami przyjaznymi, na co Max odetchnął z ulgą i zdjął z siebie kamuflaż. Gdy istota ruszyła, nastolatek powoli podążył za nią, by następnie zatrzymać się i próbować przeanalizować to, co chciała mu powiedzieć. Widocznie szedł w złym kierunku, co do tego nie miał wątpliwości. Bardziej jednak zastanawiał się, co by go czekało, gdyby obrał właśnie tę ścieżkę. Pytajnik świadczył o tym, że nie wszystko było dla Ognika jasne, a Max nie był pewien, czy potrafił mu sytuację wytłumaczyć. -Byłem tu z kolegą. Zgubiłem go. - Powiedział nieco jaśniej, a następnie podążył tam, gdzie niby miało być bezpieczniej. Uśmiechnął się pod nosem, gdy ognik przysiadł na jego ramieniu. Takiego spoufalania się nie spodziewał, ale musiał przyznać, że zrobiło mu się zdecydowanie raźniej. W dodatku wydawane przez istotę odgłosy pomagały nastolatkowi obrać dobrą drogę. Po kilku razach w końcu zrozumiał, że natężenie decybeli oznacza błędny kierunek i stawiał kroki tam, gdzie istota była dużo spokojniejsza.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Szliście zatem razem poprzez ciemny, kręty labirynt składający się z licznych drzew, okrytych mrokiem, gdy moczary zdawały się nieść ze sobą widocznie odczuwalną aurę enigmy. Nie wiedziałeś, czy Ognik zrozumiał, o co Ci dokładnie chodziło, niemniej jednak nie miałeś wyjścia - chociaż nie, miałeś, mogłeś go pozostawić i nie pozwolić na kierowanie kolejnymi krokami - w związku z czym podążałeś tam, gdzie Ci ten sugerował. Podróżowanie po takich terenach może nie było na tyle nierozważne, co bez dokładnej znajomości terenów mogło zakończyć się tylko i wyłącznie nieprzyjemnościami. Jakbyś nosił na swoich oczach opaskę, jakiej to zdjęcie graniczyłoby z cudem boskim, a bogowie śmialiby Ci się prosto w twarz. Czasami magiczne stworzenie, które siedziało na Twoim ramieniu, nie wydobywając z siebie nadmiernie wysokiej temperatury, określało poprzez dźwięki, gdzie ewidentnie nie powinieneś iść. Świadomość tego, dokąd dokładnie Cię prowadzi, pozostawała nikła, jakoby będąca żmudnym, delikatnym, praktycznie wręcz niewidocznym błyskiem światła, dzięki któremu przejście przez podmokłe tereny, gdzie wilgoć sięgała zenitu, uderzając w najwyższe wartości ze zdumiewającą siłą, pozostawało znacznie łatwiejsze. Mogłeś nieco odetchnąć z ulgą - na obecną chwilę nie spotykało Cię nic złego. I nic na to się nie zapowiadało, gdy omijaliście kolejne krzewy z całkiem sporymi, widocznymi kolcami, gotowymi nieco uszkodzić fragmenty skóry, by zatopić swoje prowizoryczne zęby w tkanki. Zdobywałeś wiedzę o tych terenach, o niektórych, intrygujących skrótach, dzięki którym nie musieliście się tarzać w błocie - a raczej tylko Ty. Dowiadywałeś się także o niektórych, całkiem intrygujących skupiskach składników pochodzenia roślinnego, zanim to nie wydostałeś się wraz ze stworzeniem nieco poza obszar moczarów, kończąc wspólną podróż. Zwierzę podleciało do góry, wskazało strzałkę do przodu, rysując ją własnym ciałem, by następnie odstąpić Ci miejsca i pozwolić na dalszą wędrówkę, gdzie było zdecydowanie bezpieczniej. I choć promienie słońca nie przedostawały się przez gęste, szare chmury, by oświetlić Twoją twarz, o tyle było tutaj zdecydowanie jaśniej. Nie byłeś pewny, czy aby na pewno Ognik zaprowadził Cię do znajomego, ale pozostawało Ci nic innego, jak liczyć na to, że się ten jednak nie pomylił.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wędrówka była podwójnie niebezpieczna nie tylko ze względu na nieznajomość terenu ale i warunki jakie tutaj panowały. Wszechobecne błoto, zaduch i mgła zdecydowanie nie pomagały w nawigacji, a że Max był z tych, co zazwyczaj po prostu idą przed siebie, nie pomyślał wcześniej o oznaczeniu drogi powrotnej, za co mógł przeklinać siebie pod nosem. Z ognikiem na ramieniu czuł się jednak bezpieczny. Czasem zagadał do istoty choć nie miał pewności, że ta cokolwiek rozumiała. Skupiał się więc bardziej na tym, by poznać lepiej okoliczne tereny i przede wszystkim skorzystać z okazji do poznania tutejszej fauny i flory. Miał okazję przyjrzeć się bliżej gatunkom, których wcześniej nie widział w bardziej cywilizowanych miejscach Doliny Godryka, a co za tym szło jego mózg już pracował nad tym, jak by można te zasoby wykorzystać przy pracy z eliksirami. Wiedział, że musi tu kiedyś wrócić, by uzupełnić swoje zapasy roślin i możliwe, że nawet składników odzwierzęcych. Zasobów było tu naprawdę mnóstwo. W końcu dotarł do miejsca, gdzie miał wrażenie, że dalej będzie już szedł sam. Spojrzał na lewitującą w powietrzu strzałkę i skinął głową. Podziękował ognikowi za towarzystwo i pomoc, po czym odwrócił się by kontynuować wędrówkę. Nie wiedział, gdzie ta go konkretnie zaprowadzi, ale miał w sercu spokój czując, że nic złego go dziś w tym miejscu nie spotka.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Przynajmniej dzięki obecności magicznego stworzenia mogłeś nieco bardziej nie czuć się samotnym. Trafiło Ci się w sumie całkiem spore szczęście - zawsze mogło to zostać zmienione w jakąś istną masakrę zaklęciami i piłą łańcuchową, a tak to wędrówka pozostawała czymś prostym, choć okraszonym delikatną grozą. Zarówno wtedy, gdy liście szumiały nieprzyjaźnie, a wiatr uderzał Cię w policzki, powodując ich zaczerwienienie. Nie było tutaj kolorowo, lecz z obecnością Ognika miałeś pewność, że nie zostaniesz wystawiony w najgorszym momencie. Mały, dość specyficzny patron wędrowców. To, co mówiłeś, czasami było interpretowane przez stworzenie, innym razem - niespecjalnie. Wszystko zależało od złożoności zdań, sposobu przekazu, głośności i zastosowanych słów. Im bardziej korzystałeś z trudniejszych, połączonych ze sobą elementów podrzędnych i nadrzędnych, mogłeś odnieść wrażenie, że magiczne zwierzę nie przetwarza pewnych informacji. Pozostawało zatem liczyć na dobre chęci istoty i skupić się na końcowej wędrówce. A powodów do powrotu tutaj miałeś zaskakująco dużo. Ognik, gdy wędrówka została zakończona, jeszcze na krótki moment znajdował się w powietrzu, by następnie dość gwałtownym ruchem zniknąć za drzewami, być może wyczekując kolejnego (nie)szczęśnika, który zagubił się w odmętach moczarów.
Ten wyjątkowy dzień w roku, kiedy Fire zbierało się na bardzo silne wymioty. Wszechobecne komercyjne Walentynki sprawiały, że Gryfonkę bolał brzuch. Ich nachalność, tandeta oraz słodkość działały po prostu piorunująco na kogoś, kto stronił od romantyzmu jak tylko się dało. Obchodziła je raz, niegdyś, gdy zimne serce potrafiło jeszcze kochać i oddawać się bez czegoś w zamian. Ale teraz jedynie pisanie listów, które adresowała do Azkabanowej celi, stanowiło gorzką tradycję. Rozdrażniona dziwnym nastrojem panującym w Londynie przez cały cholerny dzień, teleportowała się do Doliny Godryka, gdzie Blaithin zawsze lubiła spacerować. Tego dnia nie wzięła ze sobą Bestii, co okazało się dobrym pomysłem, bo motocykl z pewnością miałby problem z przedarciem się przez tereny, na których Fire chodziła. Zboczyła ze znanych sobie ścieżek, żeby wylądować na podmokłym gruncie. Wszechobecna roślinność wskazywała dziewczynie, bądź co bądź świetnej z zielarstwa, że rozciągają się tu jakieś bagna. I choć zwiastowało to ubrudzenie czarnych kozaków, a nawet poł ciemnozielonego płaszcza, Fire cieszyła się na taką okazję. Na takich terenach rosło mnóstwo świetnych roślin, które będzie wykorzystywać przy eliksirach. - Lumos Sphaera Ruber. Nie zboczyła więc z trasy i zagłębiła w coraz bardziej mokre, stęchłe mokradła. Woda pluskała pod butami, a co chwila z okalających brzegi wysokich trzcin wyskakiwały jakieś zwierzątka. Płoszyła je obecność czarownicy, która świeciła sobie różdżką, bo zapadł już wieczór. Przewidywała natknięcie się na jakieś niebezpieczeństwa, ale to nawet lepiej. Gryfońska dusza domagała się sprostania wyzwaniu chodzenia po bagnach po ciemku. Światło wydobywające się z różdżki rzucało różne cienie. W końcu dotarła na dość stabilny grunt, który wzmacniały grube korzenie wielu wierzb. Jakaś niby polanka. Zmęczona podróżą usiadła na jednym z powalonych pni, po czym zaczęła bawić się swoją różdżką z czarnego, hebanowego drewna. - Volate Ascendere - trafiony nieduży kamyk wyleciał w powietrze na dobre dwa metry, po czym wpadł z pluskiem do wody. Fire często ćwiczyła przeróżne zaklęcia dla samej możliwość przypominania ich sobie. Poza tym obcowanie z magią zawsze sprawiało dziewczynie przyjemność, więc i teraz uśmiechnęła się lekko pod nosem, rzucając kilka kolejnych prostych zaklęć w półmroku magicznej kuli światła. Nie myślała, że posiedzi tu długo, ale kumkanie żab i inne dziwne odgłosy bagien zdawały się teraz uspokajające. Nikt tu nie świętował Walentynek. No a takie bezczelne rzucanie zaklęć zawsze może coś lub kogoś skusić do podejścia bliżej...
Nie wiedział, kiedy się tu znalazł ani kiedy zaczął biec w stronę jakiegoś świetlistego punktu w mroku. Trolle rzeczne? Ktoś najpewniej nie miał do niego szacunku, zapewne wszechświat, skoro sprowadzał na jego drogę co rusz to ciekawsze wyzwania do przetrawienia. Zatem nie bacząc na laskę, którą preferował jedynie dla estetyki, wziął ją w dłoń, biegnąc ile starcza kondycja dała sił. Magią usiłował ujarzmić te bestie, dając sobie więcej czasu. Wbiegł na polane i zamiast błagać o pomoc, licząc na pewne ułaskawienie młodej kobiety. Chociaż może półmrok odejmował jej lat? Nie wiedział, ale coś na rzeczy mogło być. Wszak kto o względnej normalności tudzież moralności przebywał na bagnach o godzinach podobnych? One, ale do przeciętniejszej części obywateli magicznej społeczności nie można go zaliczyć. Kolejno niegdysiejszy belfer zwolnił z kroku, oglądając się za sobą ten ostatni zaniepokojony raz. Odgarnął z lekka spocone włosy w tył już nawet nie za pomocą magii, ale różdżki, której się kurczowo trzymał. Nadgarstkiem odjął sobie pozostałości po biegu z twarzy i podszedł do tej młodocianej praktykantki w magii z niemałym oburzeniem. - Nadgarstek powinien pójść gładziej, natomiast akcent nie rozkłada się paroksytonicznie, co mimo potencjału magicznego różdżki i twojego nie wydobywa w pełni potencjału zaklęcia w ogóle - były to podstawy, które przecież musiał przywołać na usta. Korzystając z momentu wytchnienia, oparł ciężar ciała na lasce, a ciężkie hausty tlenu wlewały się do jego płuc niby to najlepszy alkohol. Rozważał sięgnięcie po swoją piersiówkę, ale jeśli zaraz znów musi poderwać się do biegu poprzez mokradła - wolał nie zaprzepaszczać sprawności nóg na rzecz zobojętnienia emocjonalnego. Chociaż wizja wypadku pod płaszczem ognistej wody zdawała się milsza niżeli śmierć tak po prostu. - Chociażby Collardo można rzucić pod te preferencje, jednak podrzucanie przedmiotów w powietrze wymaga nieco większego angażu czynników często pomijanych - w tle zapewne obiły się pokłosia rozwścieczonych trolli wodnych, szukających Ravingera. Gardłowy dźwięk pozostał bez szerszego komentarza, ale oczy mężczyzny przymknęły się na dłuższą chwilę, a ten rozważał swoje opcje.
Ni stąd ni zowąd ktoś faktycznie pobiegł w stronę światła na końcu tunelu bagien i okazał się to być profesor z Hogwartu, który parę lat temu nauczał jeszcze Fire jak się posługiwać magicznym patykiem. Co robił nocą w takim miejscu? Cóż, należało uznać, że również był równie dziwny co Blaithin albo jakiś uczeń się tu zawieruszył i wysłali go na poszukiwania. O wylaniu Ravingera ze szkoły wiedzieć nie mogła, wszak ponad dwa lata pozostawała odcięta od Wielkiej Brytanii. Pewne zdziwienie zdążyło przemknąć przez jasnobłękitną tęczówkę, kiedy usłyszała o zakazanym zaklęciu. No proszę, coraz więcej osób ostatnio spotykała, które ujawniały, że też maczają palce w magii, którą powszechnie uważa się za złą i straszną. Ale zaraz poczuła równie silne oburzenie. Nie byli na lekcji, żeby mógł ją strofować jak dziecko! - Collardo! - wykorzystała dokładnie inicjalny akcent wyrazowy, tak jak należało w przypadku tego zaklęcia (które nomen omen było jej już wcześniej dobrze znane), a nadgarstek zgięła ostrożnie, chcąc rzucić klątwę perfekcyjnie. Tylko po to, żeby nie mógł jej niczego więcej zarzucić. Był jeden plus dorosłości: można atakować profesorów bez obawy o to, że wyleci się ze szkolnych murów szybciej niż zdąży się powiedzieć "Kumbaya". Toteż możliwość pokazania nauczycielowi zaklęć tego, jakie efekty przyniosła jego nauka, wydała się Fire kusząca. Poza tym sam ją bezczelnie prowokował. Przed chwilą tak żarliwie łapał powietrze, więc teraz może pocierpieć przez jego brak. - Czy dobrze akcentuję? - zapytała arogancko, nie bacząc na to czy mężczyzna zdołał obronić się za pomocą ujętej w dłoni różdżki, czy też teraz przeżywał niemiłe uczucie duszenia, jakby zacisnął się na jego szyi wielki wąż. Skrzyżowała ramiona, ignorując w przypływie gniewu jakieś dziwne pomruki wydobywające się ze strony, z której Fairwyn przybiegł. Oho, chyba coś ze sobą przywlókł ten nieszczęśnik myślący, że śmie poprawiać Fire w kwestii zaklęć i wyjść z tego bez uszczerbku. Uniosła wysoko podbródek. Urażona duma bolała Gryfonkę bardziej niż otrzymanie fizycznego ciosu. Ale na razie Blaithin nie dodała dwóch do dwóch i instynkt nie podpowiedział dziewczynie, żeby brać nogi za pas, bo gdzieś w oddali majaczyły olbrzymie sylwetki trolli rzecznych. Skoro przyszły tutaj po Fairwyna niech go sobie wezmą.
Poczuł jak w płucach brakuje mu powietrze, a klatka piersiowa oddała się przyjemnej torsji na wskutek niejakiego duszenia. Płuca skurczyły się same w sobie, bez możności nabrania tchu, a sam Fairwyn poczuł jak oczy zachodzą mu łzami, jednak kryła się w tym jakaś niepohamowana przyjemność. Wtedy też postanowił zdjąć z siebie urok. Jeszcze zanim puściłby własną laskę na ziemię. Ucieszył się z kolejnego wdechu i mimo okoliczności przyrody powietrze zdawało nieść się słodycz wakacyjnych malin i rześkość godną nieśmiałego dobrobytu. Ravinger podszedł w stronę dziewczyny, rozmasowując sobie szyję po powyższym incydencie. Rozbawiło go to w sposób może nie urokliwy, ale bardziej perwersyjny. - Przed takimi zabawami wypadałoby ustalić hasło bezpieczeństwa - zdobył się jedynie na te słowa. Wciąż po nim widać, iż każdy oddech, zwłaszcza ten spokojniejszy, który przychodził bez trudu, malował się dziecięcą radością na przeoranych życiem zmarszczkach. Niby baba z wozu koniu lżej, ale Fairwyn żadnej baby nie miał, a świat nie rozpieszczał go w żadnym calu. Jak już wszyscy zdołali się dziś przekonać. Chciał już jej powiedzieć, że nie miałby nic przeciw do przywiązania do drzewa i oddania się cudzej władzy jednak bardziej niż szczere chęci, mówiło to niedotlenienie ze zmęczeniem. Pomijając fakt, iż sam Ravinger chciał ją przycisnąć zaklęciem do drzewa, pokazując, iż nie wypada tak katować niespodziewanie. Jednak darował sobie, gdyż taka niesnaska wobec obcego oponenta świadczyłaby o jego niedocenieniu, a to zaś faux pas, który nie przystawał mężczyźnie pokroju tu obecnego. Zatem Rav tylko podszedł bliżej kuli światła, która słaniała miejsce w bardziej kolorowych barwach. - Bardzo pyszne pytanie, zapewne nie przystaje młodej...? Damie. - Zapewne już nie młodej, ale brzydota nocy umiała oszpecić każdą twarz. Chociaż może nie tę starego belfra, on przy mniejszej ilości świateł czuł się lepiej. Wszak, nie o wygląd tutaj jednak chodzi. - Zapewne dama nie posługiwałaby się takimi zaklęciami. Niemniej miło widzieć, że taki kunszt nie został zapominany. - To należało przyznać, tak. Poza słowami Fairwyn obawiał się zrobić coś więcej, gdyż nie wiedział czego miał się spodziewać. Trolli rzecznych, o, tego mógł się spodziewać z pewnością, ale to jeszcze moment.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Nigdy jeszcze nie odwróciła wzroku od efektów rzuconej przez siebie klątwy. Teraz też Fire obserwowała reakcję na Collardo, z pewnym zaskoczeniem przyjmując spokój mężczyzny. Może faktycznie lubił takie zabawy i był przyzwyczajony? Trochę niebezpieczne, być w ciemnym lesie razem z seksualnym wykolejeńcem. Ale Blaithin sama takim była, więc nie otworzyła buzi, żeby uniknąć popisania się hipokryzją. Na razie wolała popisy na polu zaklęciowym, udowadniające, że posiada w tym spektrum jakiś talent. - Nie jestem damą, to prawda. - odparła bez cienia wstydliwości czy innego rodzaju spłoszenia, hebanową różdżkę lekko przekładając między palcami. - A co dżentelmen pańskiego pokroju tutaj robi? Bo chyba nie chodzi o zaczepianie młodych kobiet, choć światło księżyca nadaje trochę romantycznej atmosfery. Z tego co wyniosła ze szkolnej nauki, profesor średnio odróżniał swoich uczniów, a też nazwiska często wymykały się pamięci średniego wiekiem czarodzieja. Toteż nic dziwnego, że pewnie nie wie kim Dear jest, ale klarować sytuacji na razie nie zamierzała. Dziewczyna przysunęła kulę szkarłatnego światła bliżej jego twarzy, ale nim coś powiedziała o jego wątpliwej urodzie, to już przerwała zaklęcie. Złapała za ramię mężczyzny, zaciskając palce na materiale czegokolwiek, co ów w tamtym momencie miał na sobie. Szybkie pociągnięcie pozwoliło tej dwójce skryć się za niewielkim wzniesieniem, przy korzeniach jednej z wysokich wierzb. Fire przycisnęła Ravingera do ziemi, samej również się kuląc, ale nie omieszkała szepnąć jadowicie. - Co Ty do cholery tu przyprowadziłeś? Bo ona sama nadal pojęcia nie miała, co tam tak ryczy i ma ochotę na bójkę. ONMS było jedną z nielicznych pięt achillesowych Blaithin, z trudem odróżniała kuguara od psidwaka i bynajmniej nie przepadała za towarzystwem zwierząt. Na bagnach mogło żyć dosłownie wszystko, więc spodziewać się mogła... dobrej zabawy. Aż jej oko w tym księżycowym półmroku rozbłysło, bo od dawna nie miała do czynienia z taką szaleńczą akcją. Oj, kiedy od bardzo dawna Dear nie miała połamanych żeber to aż zaczynało jej tego brakować. Zerknęła ku Fairwynowi zachęcona nagłą wizją rzucenia go jako przynętę wprost pod nos potworów, żeby móc łatwiej trzaskać w nich zaklęciami. Co prawda, nie widziała nic poza konturami jego osoby, jako że światło zgasło.
Ahoj przygodo?:
Rzucasz kosteczką! Parzysta - trolle nie zdołały nas wypatrzeć swoimi małymi oczkami, więc przeszukują wściekle teren, łażąc po okolicznych moczarach i wydając dość mrożące krew w żyłach odgłosy. Są blisko. Czy to idealny moment na cichą ucieczkę czy też na zaatakowanie ich z zaskoczenia i zyskanie przewagi? Nieparzysta - cóż, one chyba lepiej widzą w ciemnościach, bo jeden ryknął straszliwie i wskazał kolegom naszą kryjówkę. Teraz pędzi na nas wściekła grupka potworów, a jeden z nich wyrwał nieduże drzewko i cisnął je w naszą stronę, jak oszczep.
Własnym językiem smakował swoje podniebienie, aby dojść do konkluzji, którą mógł uraczyć dziewczynę. Uważała się za młodą - uroczo. Doceniała blask księżyca - jakże zawadiacko. Miała dryg do machania pałką - jakiś plus. Niemniej Fairwyn i tak uznałby jej młodość za jakieś lat trzydzieści głównie na wzgląd, iż sam doczekał półwiecza. Sam też nie uznawał się za wielkiego starca, co najwyżej nieco podstarzałego czarodzieja. - Jestem preromantykiem, doceniam sielanki oraz kreację wytwornych bohaterów na takich z prostego ludu. Wszak Laura i Filon prostakami nie byli - w tej wersji świata uznam sobie, iż to bardzo magiczna opowiastka, o której wiedza w magicznym świecie jest dostępna powszechnie. Niemniej te słowa jakoś wzbudziły wewnętrzną pewność siebie Ravingera i może nie tyle, co nabrał chęci do flirtów, tak miło byłoby mu się utopić w ekstazie malinowego chruśniaku. Zaś jak się okazało: idylliczna chwila prędko uległa niebezpieczeństwa, które niegdysiejszy belfer zostawił za swoimi plecami. W jednym momencie rozświetlano mu spojrzenie w jakże nie preromantyczny sposób, a później już leżał do ziemi ze wstrzymanym oddechem, aby to przypadkiem nie narazić ich na zdradzenie kryjówki przez nieuwagę w oddechu. Natomiast smutne w tym dnia dla Fairwyna jest, iż musi tak zachłannie walczyć o każdy oddech. - Trolle rzeczne - odpowiedział jakby miało być to oczywiste. Dlań było, bo go goniły od kiedy moczary były obłaskawione światłem dnia, a nie nocną patronką samotników o srebrzystej tarczy. Oczywiście, Ravinger wielkiej wiedzy o nich nie miał, ot, mógłby zgadnąć jaka część ich chciała nadałaby się na rdzeń różdżki, ale to tylko rodzinne zboczenie. - Nie pytaj czemu, nie wiem dlaczego się uwzięły - postanowił powstać z ziemi do półsiadu, aby lepiej wizualizować sytuację. Dało to tyle, co nic, ale oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Ostatnio narzekał na stagnację i brak rozrywek tudzież zardzewienie poprzez szkolną praktykę. Miał szansę się teraz popisać, co było wyjściem iście niemądrym. Chociaż tutaj dobiegł, a zawsze mógł leżeć złamany w kilku miejscach pośród moczar i czekać aż te wchłoną jego jestestwo. - Potrzebujemy widzieć, więc potrzebujemy źródła światła. Nie wiem czy one boją się ognia, ale można zaryzykować. Byle nie spalić całego lasu - zaproponował taki plan chociaż zawsze mógł być lepszy. Mu się wymyślać nie chciało, ot nawet nie zamierzał rzucać pierwszy zaklęcia, co też wynikało z jego natury przesiąkniętej nauczycielskimi manierami.
- Laura i Filon? - nie powinna się dziwić, że przywołał idealnie tutaj panującą magiczną opowiastkę. Nienawidziła wprost czytać tego w dzieciństwie i sam romans dwójki bohaterów wydawał się Blaithin dobrym tematem do debaty pod tytułem "Dlaczego miłość jest jednym z najnudniejszych motywów jakie można znaleźć w literaturze?". I choć wprost korciło dziewczynę, żeby teraz takową debatę z Fairwynem rozpocząć, wszak wychowywana w arystokracji poznała ogrom poezji oraz sztuki, to ograniczyła się do kpiącego komentarza: - Ja Tobie różanych wianków wić nie będę. Troll rzeczny jest niebezpieczny. Tak naprawdę Fire słyszała o nich pierwszy raz w życiu i zgadywała po samej nazwie, że to wstrętne kreatury. Tym bardziej nie będzie mieć oporów przed przegnaniem ich gdzie pieprz rośnie. Jak tylko się zbliżyły powietrze wypełniło się zapachem łajna i potu, co chyba nie było sprawką Fairwyna. Chyba. - Na bagnach ciężko cokolwiek spalić przez wilgotność. Zrobię Ci zasłonę! - rzuciła prędko, ponownie łapiąc Fairwyna za fraki i wypychając z ich niedużej kryjówki na wprost trolli. Cóż, sama mądrzejszego planu wymyślić nie mogła. Zresztą, niespecjalnie interesowało ją siedzenie w błotku i snucie strategii, bo przecież mieli ten właśnie moment, aby wykorzystać go na atak z zaskoczenia. Dosyć gadania, więcej akcji! Później mogą rozprawiać o poezji przy świetle księżyca. Na ten moment okazja spuszczenia łomotu tym paskudztwom wydawała się dużo bardziej atrakcyjną ofertą dla Fire. I zaraz wszystko rozbłysło, jakby całe moczary ogarnął pożar. Wysokie języki ognia smagnęły okoliczną roślinność, ale tylko na moment, aby później pomknąć tam, gdzie wskazywała im różdżka dzierżona przez jasnowłosą dziewczynę. Ta wyprostowała się i wymachiwała swoim patykiem, niczym dyrgent w kulminacyjnym momencie opery. Krzyczała przy tym przeróżne zaklęcia (koniecznie dbając o perfekcyjną wymowę oraz ułożenie dłoni) i zaśmiała się nawet w pewnym momencie jak opętana czarownica. Ogniste węże, feniksy i inne stworzenia zaczęły siłować się z rozwścieczonymi trollami. Jednego osaczyły i próbowały uniknąć machnięć grubą łapą, żeby ukąsić w odsłonięte miejsce powyżej jego bioder. Ile dokładnie tych trolli tu było? Trochę za ciemno i za dużo błysków, żeby łatwo policzyć. Gdzieniegdzie udało się przypalić skórę stworzeń, ale ogień mogły szybko ugasić w otaczających to miejsce bajorkach, gdzie rzucały się dziko, gdy tylko coś zaczynało na nich dymić. Wszystko jęło krzyczeć, syczeć, latać i biegać, więc zapanował chaos, a w chaosie Blaithin odnajdywała się wprost wyśmienicie. Nic dziwnego, że wyglądała teraz na ucieszoną, a włosy falowały dookoła głowy dziewczęcia przez wywoływane podmuchy wiatru. Nawet z jednym okiem zdawała się bystro kontrolować rozwój wypadków. - Relashio! - wydarła się, niemal przekrzykując dzikie bestie i wskakując biegiem na jeden z przewróconych pni, żeby obrać lepszą pozycję. Ogień przeleciał Fairwyna (foreshadowing), a dokładniej przemknął tuż nad głową mężczyzny, niewątpliwie przysmalając nieco jego włosy, co można było wpisać w nieuniknione uboczne straty. Gorąca łuna górowała nad dwójką czarodziejów, którzy mieli szansę na dokładne popisanie się poziomem opanowania ofensywnych i defensywnych czarów w idealnych bojowych warunkach. Co więcej - ich zdrowie tudzież życie właśnie od tego poziomu zależało. No więc tworząc ten rozgardiasz, Blaithin planowała dać odpowiednio dużo czasu i miejsca Ravingerowi, żeby ostatecznie powalił bestie albo chociaż je przegnał. Liczyła na to, że preromantyk potrafił poza lekcjami popisać się równie dobrym opanowaniem zaklęć.
Trololo:
Rzucamy kostkami, jakie kuku nam zrobią. 1,2 - szybki skurczybyk z wielką blizną na pysku pojawił się nagle tuż obok, wymijając ognistego pegaza, który chciał tratować go kopytami. Złapał Cię za rękę i miotnął Tobą gwałtownie kilka metrów dalej, prosto w bagniste zielska. Chyba na siniakach się nie skończy, bo masz wybity bark i ząb, z ust cieknie Ci krew. 3,4 - rzucony przez mniejszą trollicę głaz celnie przygniótł Cię do ziemi, dodatkowo chyba łamiąc Twoją nogę. A przynajmniej boli jakby była złamana. 5,6 - troll uniknął jednego z ognistych zaklęć, a rykoszet sprawił, że masz poparzoną klatkę piersiową, ale poza tym żaden potwór nie zdążył zmiażdżyć Twojej głowy, więc nie ma tego złego.
Było to wręcz smutne, iż kobieta posądzała Fairwyna o wolę do plątania kwiatów w zmyślne kształty, które użyteczne były jedynie. Cóż, zapewne jedynie dla żelaznych dziewic o młodzieńczych wyobrażeniach o miłostkach osnutych w ramy powieści z minionych dziejów. A zaprawdę, gdyby mogły one pokrywać się z rzeczywistością to Ravinger strzygłby różdżką żywopłoty rodzinnej posiadłości, doglądając gromadki dzieci. Szczęśliwie, zamiast tego, biegał bez opamiętania po moczarach w strachu przed trollami. - Wystarczyło, iż czekałaś na mnie pod umówionym jaworem - zdecydował się nawet rzucić cytatem, jedynym jaki miał obecnie w pamięci. Zaś czasu na waśnie wiele nie było. Przede wszystkim Fairwyn nie chciał zostać niepełnosprytnym kochankiem. Po drugie: trolle zdawały się istotami, pod których wzrokiem namiętność gasła a penis wymięka, oddając należną wyższość pochwom. No i kto teraz wychodził na miękką pizdę? Nieważne. Nie zdążył chwycić laski, kiedy jego towarzyszka postanowiła zrobić z niego maskotkę tudzież przystawkę dla mniej rozumnych oponentów. Dłonie nieco zesztywniałe i zwilżone przez pot wraz zmęczeniem. Malcolm, gdyż tak Ravinger nazywał swoje grabowe dziecko, dzielnie dopomagał mu w tym momencie zwątpienia. Zaś sam facet czekał na obiecaną zasłonę. W środku nocy. Przed trollami. Bardzo chciał się w tym doszukać sensu, lecz umiał jedynie doszukać znaleźć absurd. Najpewniej to było dlań zgubne. Najpierw oszołomiły go blask i żar płomieni, a później opanowana przez szaleńczy żywiło dziewczyna. Spojrzał na nią z podziwem, po czym samemu chciał dołączyć do jej przedstawienia. Przeczesał dłonią podpalone włosy, co było stratą zabawną. Wypowiedział jedno zaklęcie, jedynie aby wykorzystać nie ogień a wodę. Tak przekornie oddzielając stereotyp męskiej siły przypisywany płomieniom i słońcu z ukrytą dzikością kobiet, kryjącą się pod postacią wody i księżyca. - Aquaqumulus - wycharczał, dławiąc się dymem, aby wezbrać wodę pod własną wolę, zachwiać krok trolli i wyżyć się gromadzoną od tygodni goryczą na istotach czymś tak pięknym jak i prozaicznym niczym bombarda. To nie dane mu było. Woda i trolle rzeczne. Tak, coś musiało pójść bardzo nie tak. Zatem miałkie ciałko Fairwyna wylądowało w krzaku. Pokrzywy. Ból był ożywiający i zapewne dlatego nie pozwalał mu omdleć. Poruszenie ręką doprowadzało do płaczu, a oddech skalany był ulewającą się z ust krwią. Nie miał nawet siły krzyczeć. Przynajmniej udawał, że w ów pokrzywie jest bezpieczny. Nigdy nie spodziewałby się tego po chaszczach.
Mechanika:
To jest tak, iż nie musisz się tym sugerować bądź w ogóle to respektować, ale nie chciałem pozostawać bierny. Dlatego możesz interpretować poniższe propozycje kostek dowolnie: 1, 4 - Twój kompan popełnił błąd i o ile ten sobie dogorywał w krzaku, tak ty zostałaś sama z gigantycznymi rywalami, którzy zdawali się cieszyć wodnym szlakiem jak trzylatki na wizje jedzenie babki z piasku. Jeden z trolli wyrwał z ziemi ułamane drzewo, zaczynając nim uderzając w wodę, zaś Twoje ogniste stworzenia ubolewały w tym, tracąc na rozmiarze. Natomiast kiedy stworzonka z płomyczków natraciły na wigorze. Ty, Słodka Fire, wyjawiłaś się trollom jako słodka zabawka. Proponuję rzucić k100 jak Cie zaboli ewentualny cios. 2 - róbta co chceta i najlepiej uciekaj póki można! 3, 5 - kto również lubi chaos? Chochliki! Stąd od teraz możecie się cieszyć ich towarzystwem. Złośniki wymieniły Wasze różdżki i od teraz każde zaklęcie rzucacie ze wzmożoną trudnością. 6 - Ravinger z pewnością nie miał złych zamiarów. Zwłaszcza, iż postanowił wstać i do ciebie wrócić. Różdżkę trzymał z trudnością, zaklęć nie wymawiał a bełkotał. Chciał Ci pomóc i albo uchronił Cie przed uderzeniem trolla, albo wytrącił Ci różdżkę z dłoni. (A możesz sobie dorzucić k6, parzyste oczka oznaczają pomoc)
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ravinger nie odnalazł się w chaosie i ferworze walki aż tak dobrze. Albo zwyczajnie miał pecha. Osmolone włosy nie były jedynym ubytkiem, jakiego miał nieprzyjemność doznać. Z początku Fire nie zauważyła problemów mężczyzny, objęta tym swoistym szaleństwem, które nakazywało wyzwolić z siebie tyle mocy ile tylko miała. Jej różdżka z czarnego bzu stała się gorąca. Zdawać by się mogło, że przez te wszystkie problemy i wypadki przeszłości, utratę oka, zmiażdżenie stóp, tortury, klątwy, wbicie noża, oberwanie Sectumsemprą i milion innych przykrości, jakie spotkały Fire... teraz skumulowała się jakaś doza szczęścia, która objawiła się kompletnym brakiem uszczerbku w czasie spotkania z trollami. Nic dziewczyny nie dosięgnęło. Ani latające wszędzie ogniste pociski, które jakby wyczuwały swój swego i nie robiły krzywdy Ogniowi. Ani wymachy łap wielkich stworzeń próbujących złapać małą, drobną istotę. Ani widok używania wodnych zaklęć nie uruchomił fobii w Szkotce, więc pozostała tylko twarda, nieugięta wola. Zebrawszy siły, trzasnęła bolesnymi oślepiającymi i ogłuszającymi zaklęciami w każdego z trójki pozostałych trolli. Wrzask i ryk szybko przeszedł z gniewnego w przerażony, a trolle z niechęcią wycofały się z pola bitwy. Bo tak należało nazwać przeorany kawałek moczar, gdzie wszystko zdawało się teraz wywrócone do góry nogami. Odesłała wszelkie ogniste bestie, żeby nie robiły tu już więcej nieszczęść, a potem zapaliła ponownie czerwoną świetlistą kulę, która pomogła w mroku nocy cokolwiek widzieć. Zapanowała nagła cisza przerywana tylko kumkaniem żab i cykaniem świerszczy. Teraz dostrzegła, że Filon zniknął gdzieś z pola widzenia i dość szybko przypomniała sobie, że widziała chyba jak parę chwil wcześniej jego ciało leciało gdzieś w powietrze. Blaithin przedzierając się przez roztrzaskane gałęzie i błoto, dotarła do leżącego w pokrzywach Fairwyna. Nie wyglądał za dobrze po tym uderzeniu, a nawet gdyby chciała, to nie umiała mu pomóc. Takie rany to nie było coś, co ryzykowałaby próbą leczenia ze względu na swoją nikłą wiedzę w tej kwestii. Mogła posłużyć więc jedynie ramieniem oraz przetransportowaniem do szpitala. Względnie - jakimś pocieszającym słowem... Nie, raczej nie. - Umierasz? - zapytała, marszcząc brwi i próbując określić czy jest w ogóle sens pomagać, bo mógł wyciągnąć nogi lada chwila. Blaithin odnalazła leżącą nieopodal laskę i grabową różdżkę mężczyzny, po czym podała mu je, przykucając obok. Trochę szkoda, że nie zdała kursu na teleportację łączną, bo im by się teraz przydało. Pokonując odrazę do bliskości, starała się pomóc jak najdelikatniej podnieść poszkodowanego na nogi, wspierając go całym ciałem. Zauważyła dziwnie skrzywione ramię i krew cieknącą z ust. Fire przetarła rękawem swojej staroświeckiej bądź co bądź szaty jego posiniaczoną twarz, obdarowując Ravingera jedynie milczeniem. Bo co tu rzec - że zawiódł ją swoim brakiem jakichkolwiek umiejętności, że był słaby i beznadziejny, że wzgardza poddaniem się po zaledwie kilku otrzymanych ranach, że jest już za stary, żeby w ogóle móc nie bać się wychodzić z domu, że czuje się jakby teraz musiała opiekować się niepełnosprawnym chłopem, że nie jest godzien swojej różdżki ani miana czarodzieja? Surowość i wewnętrzne zimno nakazywało Fire myśleć właśnie w taki sposób, a przegraną Fairwyna traktować jak największą dozą pogardy. Ale nie mówiła niczego. Zaczęła natomiast powoli ciągnąć Ravingera w stronę wyjścia z moczar.
Miał plany i marzenia na czas kiedy na dobre opuści zamkowe mury i będzie mógł robić to, co chce. Jednak nie spodziewał się, że lata za biurkiem upodlą go do takiego stanu, iż zostanie z niego tyle co popiół. Chociaż nie żałował niczego. Czasem czarodziej potrzebował sięgnąć dna, aby powrócić na swoje wcześniejsze wyżyny. Odbić się od mulastego zwierciadła w bagnie znanym powszechnie jako życie i wskrzesić w sobie dawny płomień. Ravinger o tym teraz nie myślał. O niczym nie myślał, ale czuł się jedynie jak łajdak pozostawiony w środku Nicości. W sytuacji, w której musi zawierzyć, iż energia słoneczna to jedyny pokarm potrzebny mu do życia. Szkoda tylko, że w tym miejscu mokradłem zapewne światło dnia nie dochodziło nawet jeśli powszechnie w Anglii panowało południe i Słońce szczytowało w swojej najlepszej krasie. W tyle dało się usłyszeć szum walki, czyli cała zabawa go omijała, gdy walczył o oddech. Kiedy bił się ze strachem, iż najgorsze za nim i żadna mniejsza bestia nagle go nie napadnie, zgwałci (o ironio), pogorszy stan fizyczny, wpuszczając do środka bliżej nieokreśloną truciznę. Później wszystko zaczęło przygasać. Początkowo Fairwyn sądził, iż to jego świadomość idzie zmierzyć się z końcem. Wiatr mimo zimy zdawał się owiewać jego twarz ciepłem. Pod drżącymi powiekami widział tylko kolorowy snop światła, który zbliżał się w jego stronę. Zaśmiał się, spluwając na siebie krwią i zapewne zębem również. Nie spodziewał się, iż śmierć nadejdzie do niego takim banałem. Takim prozaizmem oraz prostotą w nostalgii wyobrażeń całego świata. - Diabeł bałby się mnie zabić - on może tak, ale trolle? Jakoś nie skąpiły w obrażenie i wycieńczenie. Może rzeczywiście półwiecze to czas zamknięcia się w czterech ścianach, aby rozpamiętywać niegdysiejsze wyczyny. Zapewne podkoloryzowane, zapewne zmienione z czasem i przeinaczone przy każdym ich ponownym odtworzeniu. Poczuł w ręku znajomą magiczną pałkę w drugim laskę i niejaką pomoc przy wstawaniu. Początkowo nie chciał z niej skorzystać. Wszystko go bolało i ciągnęło. Zaś taka próba podniesienia go bez synchronizacji sprawiała więcej niepotrzebnej agonii na ciało. - Dzięki... - żachnął, ledwo słyszalnie, zapewne tylko z faktu, iż krew z ust znalazła się na kobiecie tak mogła odkryć, że Ravinger cokolwiek powiedział. Chciał jeszcze dodać, że w podzięce postawi jej drinka. Raczej nawet powiedziałbym, gdyby te kilka kroków nie spowodowało nagłego omdlenie w strugach bagiennej wody. Przebudził się po kilku minutach i o ile kobieta jeszcze nie straciła doń cierpliwości to wycharczał do niej całkiem sympatyczne słowa. - Jesteś sukubem, co wiedzie mnie na pokuszenie czy aniołek, który chce mnie zbawić? - Ból chyba mu zobojętniał, gdyż postanowił wstać o własnych siłach, opierając się o laskę.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Cienko się trzymał. Zmizerniały, zmęczony. Aż żal trochę, że wcześniej jeszcze potraktowała go duszącą klątwą, bo pech nie opuścił Fairwyna aż do końca i sam sobie napytał dużo biedy. A mimo to jakaś zuchwałość ożyła w profesorze, skoro żachnął się, stwierdzając, że diabeł by go nie tknął. Idiota. Śmierć nie bała się tknąć nikogo. Po wszystkich wyciągała blade dłonie, nawet tych raczących się nieśmiertelnym Eliksirem Życia, kryjących całe życie pod peleryną niewidką albo zamykających kawałki swoich dusz w horkruksach. Fire na razie udawało się unikać finalnego spotkania z tą Panią, ale ile jeszcze szans dostanie? Niemniej, słysząc słowa Ravingera tylko prychnęła cicho. Już wcześniej nie wydawał się dziewczynie wielkim zagrożeniem, a po jego spektakularnym uczestnictwie w walce tym bardziej szacunek do jego umiejętności aktualnie spadł Dear gdzieś do zera. Wytarła drobinki krwi, które pobrudziły szatę, z lekką odrazą. Nie chodzi o to, że bała się krwi, ba, niezwykle często musiała ją czyścić ze swoich ubrań, ale wolała nie mieć na sobie tej fairwynowej. Zastanawiała się w międzyczasie jak wyjaśni medykom stan nowego pacjenta. Najlepiej będzie rzucić bardzo krótko co spowodowało obrażenia i się stamtąd zmyć. Nie chciała zostać rozpoznana, spisana ani w ogóle zapamiętana przez kogokolwiek. Z Munga zbyt blisko było do Ministerstwa Magii. Rozmyślania przerwało omdlenie mężczyzny, który wpadł do wody. Nie kwapiła się za szybko do podniesienia go. Czekała po prostu na odzyskanie przytomności, przyglądając się jego twarzy w półmroku. - Jestem Fire. - odparła z typowym dla siebie, jakkolwiek paradoksalnym, chłodem. Nie za bardzo w tym momencie dziewczynę interesowało wdawanie się w jakieś gierki słowne czy inne flirty z plującym krwią Fairwynem. Prawdopodobnie i tak majaczył po uderzeniu w głowę, więc kto przywiązywałby wagę do słów spływających z jego spuchniętych warg? - I zabieram Cię do Munga. Choć próbował odzyskać odrobinę godności i stanąć o własnych siłach to oczywiste było, że długo tak nie wytrzyma. Bark mężczyzny pozostawał w opłakanym stanie i Blaithin zmarszczyła brwi. Gdzieś w oddali poniosły się jeszcze jakieś ciche ryki trolli, które nie spodziewały się, że jakikolwiek czarodziej im się postawi. Kto wie, może poszły teraz po kolegów? Lepiej nie testować czy nie wróci tutaj całe stado. Tak jak wcześniej Fire cieszyła się, że nie zabrała motocyklu na tę wycieczkę, tak teraz nieco żałowała. Bo będzie trzeba pewnie złapać jakiś szybki świstoklik albo Błędnego Rycerza. No cóż. - Urocze Walentynki. - uśmiechnęła się półgębkiem, ale nie mógł tego widzieć przez cień rzucany przez kulę światła na twarz Szkotki. Przynajmniej nie dało się nazwać tego wyjątkowego dnia nudnym. A rozpoczęta znajomość sugerowała, że kiedy ich ścieżki znowu się skrzyżują, będzie równie ciekawie.
Przestał mówić, bo nie było warto. Energia bądź wola przetrwania - ona prowadziła w nieznaną stronę, która powinna finalnie stać się wyjściem z moczar. Ravinger też nie chciał wiele myśleć. Trolle zgwałciły jego... coś. Wszak o dumnie czy godności próżno tutaj mówić, co było zapewne poruszone i każda inne kwestia też. Zatem należy dodać tylko kilka szczegółów. Pewien smutek, który krył się w półmroku twarzy niegdysiejszego belfra. Wręcz nostalgia, kiedy jedno ugięcie nadgarstka potrafiło nagiąć do swojej woli eter a największą obawą było utracenie z ręki różdżki. Obecna sytuacja pokazała, że z magiczną pałką bądź nie - Fairwyn nie ma już wigoru. Może brak kondycji, koordynacji bądź nawet chęci nawet chęci do czarostwa? Wątpliwe. Jedynie teraz bardziej frapowało go zmęczenie niżeli własna osoba. Również poczucie, że powinien się przedstawić, bo nie jest w szkole. Nie może sobie rościć prawa, iż każdy go zna bez zająknięcia. Nowe realia wymagały dostosowania się i ugięciu woli społeczeństwa. Uczucie nader mierziło serce mężczyzny pod tym względem. - Niebieskie... - wyszeptał koślawo słowo. - ...światło - dopowiedział, w jakiejś prośbie, aby niejaka Fire zmieniła barwę świetlistej kuli na błękit. Bądź inny, bardziej przytłumiony, który zamaskowałby ich przed głupotą trolli do ponownego ataku na wątłe ciałko Ravingera.
/zt x2
+
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Znajomość składników i receptur to jedno, ale tak do kuchni, jak i do kociołka potrzeba było również serca, którego z pewnością wyćwiczyć się nie dało. Po prostu trzeba było lubić to całe majstrowanie i kombinowanie przy wykwintnych daniach i wywarach, a jakkolwiek początkowo Moralesowi zależało jedynie na praktycznej umiejętności warzenia eliksiru wiggenowego, tak teraz mógł spoglądać na naukę magicznych mikstur z ostrożnym optymizmem. Ostatnie korepetycje wzbudziły bowiem jego ciekawość i zachęciły do zgłębienia tematu od podszewki, i to nie tylko przez wzgląd na towarzystwo urokliwego kochanka, chociaż niewątpliwie osoba nauczyciela nie pozostawała w tym przypadku bez znaczenia. Poza walerianowym pocałunkiem i łobuzerskim uśmiechem Paco musiał jednak oddać chłopakowi także talent do zarażania innych chorobami wenerycznymi swoją pasją. Tak czy inaczej, nie mieli szans rozwinąć tematu, zresztą obaj byli wystarczająco przemęczeni i pewnie gdyby nie obecność harpii, rozstaliby się już na skraju niebiańskiej polany. Niestety i tym razem los wolał pokrzyżować im plany, a ucieczka przed prawdziwym, nieprzychylnym obliczem wili zaprowadziła ich na podmokły teren moczarów. - Odstawię cię pod dom. – Zaproponował Maximilianowi, wyciągając różdżkę zza paska spodni w zamiarze teleportowania ich na obrzeża Inverness, kiedy kilka metrów za plecami swego nastoletniego towarzysza, ponownie ujrzał przerażającą zjawę sunącą niebezpiecznie w ich kierunku. – No po prostu kurwa nie wierzę. – Warknął poirytowany, bo nie uśmiechało mu się ponowne starcie z zakapturzonym przeciwnikiem, ale jakie miał inne wyjście? Cóż, może wcale nie powinni się dziwić… Po zniknięciu księżyca obaj prezentowali światu obraz nędzy i rozpaczy, a przecież to właśnie rozkładem i rozpaczą najchętniej żywili się wygłodniali dementorzy. – Expecto Patronum! – Wydarł z piersi krzyk, który zagłuszył charakterystyczny świst różdżki przecinającej powietrze. Świetlisty kojot ruszył przed siebie, agresywnie rzucając się na amatora umęczonych dusz, rozrywając czarną płachtę ostrymi niczym brzytwa pazurami i kłami. Zagrożenie zostało zażegnane, ale psowaty zamiast powoli rozpłynąć się w bledniejącej mgle, zniknął tak błyskawicznie, jak i się pojawił, a w tym samym momencie ciało Salazara bezwładnie osunęło się na wilgotną ziemię. W normalnych okolicznościach Paco prawdopodobnie mógłby ciskać zaklęciami na prawo i lewo, nie łapiąc nawet przy tym zadyszki, ale zacieniony nieboskłon odciskał na nim bolesne piętno, a powtórne przywołanie Patronusa odebrało mu ostatki sił, prowadząc również do utraty przytomności. Kawałek osikowego drewna wypadł mężczyźnie z ręki, a on mimowolnie zamykając powieki, odpłynął do krainy nicości, gubiąc kontakt z otaczającą go rzeczywistością.