Pub Pod Ogonem Hipogryfa mieści się w piwnicach domu właściciela. Zyskał sympatię głównie dzięki domowym alkoholom pędzonym przez gospodarza. Najbardziej charakterystycznym elementem dekoracji wnętrz są ogromne beczki – każda wypełniona innym trunkiem. Miejsce jest chętnie odwiedzane przez różne rasy, nie tylko czarodziejów. Piwnice często przepełnione są gośćmi aż do bladego świtu, czemu zdaje się sprzyjać brak okien, sprawiający, iż biesiadnicy tracą poczucie czasu... i niebagatelną ilość galeonów. Choć atmosfera jest wesoła, między wierszami załatwia się tutaj szemrane interesy. Należy uważać na podchmielonych gości, bo zdaje się, iż whisky wedle receptury właściciela wywołuje u czarodziejów skłonność do agresywnego zachowania. A może to ten miód pitny?
Wino wedle receptury właściciela (białe lub czerwone) Whisky wedle receptury właściciela Piwo wedle receptury właściciela (ciemne lub jasne, bardzo mocne) Miód pitny wedle receptury właściciela (półtorak, dwójniak lub trójniak)
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
Możesz rzucać kostkami raz w miesiącu!
1 - Trafiasz na huczne przyjęcie urodzinowe. Cały alkohol jest dzisiaj za darmo! 2 - Pijany czarodziej podchodzi do ciebie i czy tego chcesz, czy nie, wszczyna pojedynek. Jeśli twoja postać jest bezrobotna nie musi martwić się o konsekwencje – w innym razie twój przełożony dowiaduje się o tym incydencie.
Spoiler:
Bez znaczenia, czy wina leżała po twojej stronie, czy nie, w celach dyscyplinarnych potrąca ci z pensji 40 galeonów. Jeśli twoja postać posiada wolny zawód, z powodu złej plotki nie pojawia się tylu klientów / tyle zleceń, przez co również tracisz 40 galeonów.
3 - Stara, jednooka wiedźma, sączący coś, co na pierwszy rzut oka przypomina ci truciznę i obserwuje Cię przez dłuższy czas. Rzuć kostką jeszcze raz.
Spoiler:
Parzysta – wiedźma podkłada Ci pod nos swój napój pytając co to twoim zdaniem jest; jeśli masz powyżej 25 punktów z Eliksirów, wiesz jaka trucizna jest w środku i w uznaniu wiedźma wciska Ci do rąk 3 dowolne składniki. Jeśli nie masz, kobieta kręci głową i na pocieszanie daje ci jeden (wybrany przez ciebie pierwszego stopnia). Nieparzysta – wiedźma najwyraźniej jest pomylona, albo czymś po prostu jej nie przypasowałeś, bo rzuca na ciebie klątwę, która wywołuje Chichot Burkleya. Jeśli posiadasz co najmniej 20 punktów w kuferku z zaklęć lub uzdrawiania możesz uleczyć się sam, w przeciwnym razie musisz natychmiast opuścić temat i udać się do szpitala Świętego Munga, gdzie sam opiszesz, bądź rozegrasz z uzdrowicielem/MG proces zdejmowania klątwy. W przypadku ignorancji, MG może nałożyć na Ciebie odpowiednie konsekwencje.
4 - Widzisz, jak trójka goblinów siedząca przy stoliku obok beczek gra w kości. Postanawiasz się do nich dołączyć. Rzuć kością jeszcze raz.
Spoiler:
1, 2 – gobliny najwyraźniej twierdzą, że nie możesz zaoferować im niczego ciekawego, przeganiając cię od swojego stolika. 3, 4 – kiedy przysiadasz się do stolika, gobliny spoglądają na siebie porozumiewawczo. Po kilku turach odchodzisz zrezygnowany – rzuć kością jeszcze raz. Jej dziesięciokrotność to liczba utraconych przez ciebie galeonów. Czyżbyś zapomniał, jak zachłanne są te stworzenia? 5, 6 – stworzenia próbują cię kantować, ale ty jesteś bystrzejszy. Gobliny obrzucają cię wiązanką obelg, ale nie przejmujesz się tym zbytnio. Zgarniasz 100 galeonów! Nie zapomnij poinformować o tym w odpowiednim temacie.
5 - Wchodząc do pubu zauważasz butelkę wina pokrzywowego. Twoja pierwsza myśl to pewnie pusta, ale mimo wszystko ciekawość bierze górę i postanawiasz to sprawdzić, ze zdziwieniem stwierdzając, że korek tkwi we właściwym miejscu. Możesz wziąć wino ze sobą. 6 - Trafiasz w sam środek hulaszczej imprezy. Prawdopodobnie jesteś jedynym trzeźwym gościem, a wokół szaleje cały magiczny półświatek, wliczając w to gobliny, leprokonusy, a nawet pół-olbrzymy. Podczas harców komuś wypada zawartość sakiewki na podłogę.
Spoiler:
Rzuć kostką jeszcze raz, a dziesięciokrotność oczek to liczba znalezionych przez ciebie galeonów. Nie zapomnij poinformować o tym w odpowiednim temacie.
Autor
Wiadomość
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Bez wątpienia zabawa rozkręciła się na dobre. Oboje nie żałowali sobie alkoholu, co przyczyniło się do coraz głośniejszego śmiechu i coraz sprośniejszych tematów. Nic więc dziwnego, że kiedy Beatrice poprosiła Huxleya o szczerość, to dotyczyła ona naprawdę zbereźnych rzeczy. Słuchała uważnie tego, co nauczyciel miał jej do powiedzenia, nie chcąc uronić nawet jednego słowa z tego wszystkiego. A musiała przyznać, że historia przez niego opowiadana była naprawdę... interesująca. Uśmiech na jej ustach poszerzał się wraz z wypowiadanymi przezeń słowami, aż w pewnym momencie była pewna, że będzie miała od tego zakwasy na twarzy! Kiedy dotarł do końca tej opowieści przez chwilę siedziała z kompletną konsternacją wymalowaną na twarzy, by po sekundzie czy dwóch wybuchnąć gromkim śmiechem. Dawno nie śmiała się tak szczerze i otwarcie, jak teraz w jego obecności. Skuliła się nieco na zajmowanym stołku i o mało co z niego nie spadła. Alkohol i duża dawka śmiechu robiły swoje. Posłusznie uniosła kieliszek do góry, dalej się śmiejąc. To dziwne, jednak im dalej w las, tym mniej alkohol drapał ją w gardle. Nieco trunku pociekło jej z kącika ust, ale z niesłychaną gracją otarła to miejsce wierzchem dłoni. - Nie wiesz, na co się porywasz, rzucając mi takie wyzwanie - powiedziała, wciąż ze śmiechem na ustach i pokręciła głową. Prawdopodobnie gdyby była mniej upojona alkoholem, miałaby zdecydowanie większe zahamowania. Jednak teraz miała głęboko w dupie to, co kto mógł o niej pomyśleć. Ona po prostu zamierzała się dobrze bawić. I tyle, bądź aż tyle. Wypiła jeszcze jeden kieliszek, który miał prawdopodobnie dodać jej odwagi, której i tak posiadała już w nadmiarze, po czym zgrabnie zeskoczyła ze swojego stołka. A przynajmniej zgrabnie w jej mniemaniu. Powoli przeciskała się przez tłum ludzi, aby podejść do baru. - Pan pozwoli, potrzebuję pomocy, bo mam coś ważnego do obwieszczenia - może nieco zachwiał się jej głos przy tych słowach, jednak pewność siebie, jak spozierała zza czarnych tęczówek, musiała sprawić, że mężczyzna bez wahania podał jej dłoń. Beatrice z jego pomocą powoli weszła najpierw na jeden z barowych stołków, a potem na sam bar. Ludzie zaczęli się jej przyglądać, jednak ona miała to w bardzo głębokim poszanowaniu. W końcu miała zadanie do wykonania! O ile z tańczeniem kompletnie nie miała problemu, tak początkowo zupełnie nie wiedziała, jaki utwór wybrać. A ludzie patrzyli i zaczęli krzyczeć, aby ktoś zdjął tą wariatkę. Teraz, albo nigdy... -Oh, he treats me with respect He says he loves me all the time He calls me fifteen times a day He likes to make sure that I'm fine You know I've never met a man Who's made me feel quite so secure He's not like all them other boys They're all so dumb and immature Im dalej śpiewała tym lepiej jej to szło. Powoli zaczęła się też poruszać, teoretycznie do rytmu, a praktycznie wcale. Ludzie przestawali gwizdać w sposób prześmiewczy, tylko raczej jakby im imponowała, a przynajmniej w taki sposób sobie to tłumaczyła, gdy śpiewała dalej. There's just one thing That's getting in the way When we go up to bed You're just no good It's such a shame I look into your eyes I want to get to know you And then you make this noise And it's apparent it's all over! Bez najmniejszego skrępowania przeciągnęła swoją dłonią po całej długości swojego ciała, zahaczając o biust by następnie wskazać palcem w stronę Huxleya. Tak jak się spodziewała, wiele spojrzeń poszybowało w jego stronę, kiedy ona zaczęła śpiewać refren, dalej wskazując na przyjaciela. It's not fair And I think you're really mean I think you're really mean I think you're really mean Oh ,you're supposed to care But you never make me scream You never make me scream! Szło jej za dobrze. Tłum szalał, ona była coraz bardziej pewna siebie, wykonując bardzo jednoznaczne gesty na barze. I wtedy zrobiła jeden krok za dużo. Obcas poślizgnął się na mokrej od alkoholu powierzchni, a po barze potoczył się krzyk dziewczyny, kiedy spadła na podłogę. Oddech uwiązł jej w gardle, a prawa kostka zaczęła boleć jak diabli. Ups?
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Po opowiedzeniu swojej fascynującej historii śmieję się razem z Beatrice i nawet łapię ją lekko za łokieć, kiedy niebezpiecznie kiwa się na stołku. Wiedziałem, że jest to spektakularna historia i wcale nie żałowałem, że opowiedziałem jej Beci. Przynajmniej teraz, zobaczymy jak to będzie wyglądać trzeźwym spojrzeniem. Chciałem naprawdę wymyślić coś z czym Beatrice miałaby problemy, jednak ta jest wewnętrznie Gryfonką i niczego się nie boi. Skoro wystąpiła ze swojej rodziny, co dopiero stanąć na barze i zatańczyć. Kiedy wstaje i przeciska się przez tłum, również podnoszę się z krzesła i przyglądam się ze zmrużonymi oczami jak pakuje się na bar. Powoli ruszam za nią i również przeciskam się przez tłum. Mniej więcej w połowie drogi zaczyna śpiewać. Szczerze mówiąc w tej chwili wydaje mi się, że naprawdę ŚWIETNIE jej idzie. Może dlatego, że byliśmy obydwoje pijani, może faktycznie obudził się w niej talent muzyczny, kto wie. Kręcę głową słysząc tekst, bo już domyślam się co zrobi, zanim nie pokazuje na mnie palcem, po paru finezyjnych ruchach. Rozbawiony zasłaniam usta zapierścionkowaną dłonią, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia innych w moją stronę. Kręcę głową do Beatrice i chichoczę w duchu, poruszając ze śmiechu ramionami. Niestety kobieta odrobinę się zapędza i nagle, zanim zdążę zareagować spada z baru. Rzucam się jej na pomoc, a ponieważ wszyscy widzą ile nas ponoć łączy, robią mi przejście. Jestem pijany, ale zawsze potrafię zająć się chorym pacjentem. Wyciągam różdżkę i dotykam kostki przyjaciółki. - Naprawię to. Boli? - pytam zerkając na jej minę. Nie przejmuję się towarzystwem zebranych ludzi, którzy z powątpiewaniem patrzą na mnie czy akurat ktoś taki jak ja może jej pomóc. Jednak kiedy rzucam Surexposition, a potem stwierdzając, że jest to bardzo niewielkie skręcenie rzucam zaklęcie chłodzące, zmniejszam obrzęk Disapero Oedema, a na koniec rzucam Episkey, wszyscy bardziej trzeźwi domyślają się, że maja do czynienia ze specjalistą. Barman burczy coś niezadowolony z wypadku bardziej niż nim przejęty. - Poproszę jeszcze dwie kolejki. Moja dziewczyna się upiła, jak co weekend, proszę wybaczyć, tak ma, przyzwyczaiłem się - oznajmiam, machając ręką, nawijając jakieś kłamstwa, biorąc szota i zerkając na nóżkę Beatrice. - Jak nowa? Możesz już pewnie tańczyć, takim jestem świetnym uzdrowicielem! - mówię i znienacka biorę w ramiona koleżankę, podnoszę ją z miejsca i okręcam się z nią do muzyki, przyciskając ją mocno do chudej piersi. Mam nadzieję, że element zaskoczenia sprawi, że wszyscy zobaczą, że jednak czasem przeze mnie krzyczy! - Teraz będę wszystkim opowiadać tylko to, że śpiewałaś, że z tobą spałem - żartuję wesoło wprost do ucha Dearówny, próbując przekrzyczeć muzykę, kiedy w końcu stawiam ją na pewnym gruncie. Moje tatuaże biegają wesoło po ciele, podzielając moją radość i energię, wbiegając nawet na szyję.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Na Merlina, dawno nie czuła takiego bólu... Miała wrażenie, jakby cały świat się nagle zatrzymał, a ona nie miała siły ruszyć dalej. Bolał ją tyłek, na który upadła i nieznośnym bólem pulsowała kostka, wykręcona pod naprawdę dziwnym kątem. Chciała podnieść się do pozycji siedzącej, jednak okazało się, że to wcale nie jest takie proste zadanie, kiedy jedna kończyna jest praktycznie wyłączona z użytku! Beatrice czuła, jakby cały wypity alkohol w momencie wyparował z jej głowy, ustępując miejsca nagłemu udrzeniu adrenaliny. Nim zdążyła coś zrobić, Huxley pojawił się obok niej. Kiedy usłyszała pytanie, jakie postanowił jej zadać, Merlin jej świadkiem, że miała ogromną ochotę łupnąć w niego jakimś naprawdę ciężkim zaklęciem. - Nie kurwa, smyra! - wysyczała w jego stronę, jakimś cudem rozwierając zaciśnięte usta. Naprawdę pytał o takie rzeczy, w takim momencie?! Ludzie wokół nich zbierali się i gapili, ale Beatrice miała to kompletnie w dupię, jak i wcześniej to, czy aby nie wyjdzie przy nich na debila. To śmieszne, bo dla dawnej Dearówny, coś podobnego byłoby kompletnie nie do pomyślenia, a teraz... Chyba naprawdę się zmieniła. Nim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, czy pomyśleć, Huxley wpadł już w uzdrowicielski szał i zaczął rzucać kolejne zaklęcia, które zapewne miały na celu jej pomóc. Po chwili czuje potężną ulgę, bo ból zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. Głośne westchnienie wyrwało się z jej ust. Doświadczenie było krótkie, jednak naprawdę bardzo zapadające w pamięć. - Nigdy kurwa więcej nie będę tańczyć na barze - powiedziała głośno, nawet nie bardzo wiedząc do kogo, kiedy Hux zamawiał kolejne kolejki alkoholu. Powoli próbowała podnieść się z ziemi, kiedy zakończył już cały proces leczniczy. Mimowolnie nieco się uśmiechnęła, gdy mężczyzna postanowił zacząć przechwalać się swoimi umiejętnościami uzdrowicielskimi. Pokręciła głową w odpowiedzi na te słowa. - Jakie szczęście, że tu byłeś! Co ja bym bez ciebie zrobiła?! -pewnie nie skręciła kostki... jednak tych słów nie wypowiedziała już głośno. Poza tym, coś jej mówiło, że Williams nie przejmie się ironią, jaką Beatrice włożyła w swoje słowa. Pisnęła głośno, kiedy to niespodziewanie porwał ją w swoje ramiona. Instynktownie przylgnęła do niego bardziej, gdy świat zaczął jej wirować przed oczami zdecydowanie zbyt szybko jak na ilość spożytego dziś alkoholu. Kiedy ją odstawił, potrzebowała chwili czy dwóch, aby wirowanie ustało. W widoczny sposób chwiała się na nogach, jednak tym razem za sprawą Huxleya. - I w końcu sprawiłeś, że krzyczałam, nie zapominaj! - dodała, aby przypadkiem nie zapomniał, że w końcu to osiągnął! Gdyby ktoś jej powiedział kilka godzin wcześniej, że ten wieczór rozwinie się w taki sposób, z pewnością by w to nie uwierzyła. Co prawda wiedziała, że Williams należał do młodych duchem ludzi, jednak mimo wszystko, aż takiej rozrywki się nie spodziewała. - Gdybyś mnie zaraz nie odstawił, to obrzygała bym twoją koszulę - przyznała się, lekko wzruszając przy tym ramionami. Na szczęście, kiedy teraz stała o własnych siłach, na pewnym gruncie, z naprawioną kostką, jakoś podobne wydarzenia były jej niestraszne. A pewnie gdyby faktycznie wypuściła ze swoich trzewi malowicznego pawia, to zarówno ona jak i Hux nie mogliby ponownie odwiedzić tego pubu. A szkoda...
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Co dziwne, bo zazwyczaj po alkoholu człowiek mylnie uważa, że mu kompletnie nic nie jest. Najwyraźniej Beatrice wypiła go jeszcze zbyt mało! Powinniśmy wypić jeszcze więcej shotów, zanim ta zacznie tańczyć na barze! Dobra nauczka na przyszłości i inne liczne zakłady z Dearówną. - No to świetnie, wobec tego nic ci nie jest! - mówię radośnie, kompletnie nie zwracając uwagi na złośliwą odpowiedzieć Beatrice. Z przymrużeniem oka patrzę na jej humory i czasem mniej uprzejme słowa. Nie przeszkadza mi to i dzięki temu wydaje się być znacznie bardziej ludzka, kiedy kompletnie nie udaje. Macham prędko różdżką, rzucając serię uzdrawiających zaklęć, by jak najszybciej ulżyć w bólu swojej pacjentce. I żeby zrobić miejsce dla innych, bo wylegiwanie się na środku pubu, raczej nie było to przyjmowane z otwartymi ramionami, szczególnie widząc reakcję chrząkającego coś barmana, podającego nam alkohol. Odwracam się w kierunku Beatrice, słysząc jak coś złorzeczy na tańce na barze. - Hej, spokojnie jeszcze kilka wspólnych wypadów i nabierzesz wprawy! - krzyczę biorąc kieliszki i sunąc prędko ku mojej poszkodowanej towarzyszce. Przybijam z nią kolejny kieliszek alkoholu (w końcu im więcej tym lepiej, jest takie powiedzenie). Śmieję się wesoło na jej ironicznie słowa, oczywiście kompletnie ignorując fakt, że nie były wcale prawdziwie. Obydwoje wiemy, że po prostu nie spadłaby z baru. Kiedy robię z Beatrice kilka obrotów, a ta piszczy mi do ucha, osiągam swój cel, czyli Beatrice krzyknęła. Co ta oczywiście od razu spostrzegła. - Dokładnie! - mówię z dumą kiedy to zauważa, jak już stoimy na pewnych (?) nogach. Słysząc o ewentualnym obrzyganiu mnie, jedynie drepczę w miejscu spokojniej, w jakimś pseudo-tańcu, by zachować pozory na parkiecie. - Źle się czujesz? Jak musisz wymiotować to się nie krępuj! Chociaż... może wyjdźmy na zewnątrz, trochę też odetchniemy! - proponuję wspólną ewakuację, póki co jeszcze kołysząc się do rytmu z ręką na biodrze Beatrice.
+
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Ostatnio zmieniony przez Huxley Williams dnia Nie Lip 25 2021, 13:26, w całości zmieniany 1 raz
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie ma co, żadne z nich nie rozdrabniało się w ich małej, prywatnej imprezie. A ta zaczynała się robić naprawdę dziką i kompletnie nieprzewidywalną. Chociażby epicki upadek w wykonaniu Beatrice; kompletnie nieplanowany, odciskający się paskudnie na jej godności i stanie upojenia alkoholowego. Nigdy nie przypuszczała, że będzie w stanie wytrzeźwieć tak szybko, jak właśnie teraz. A tu prosze, życie ponownie ją zaskakiwało! Na szczęście Hux wykazał się świetnymi zdolnościami uzdrowicielskimi i bardzo szybko poskładał ją do kupy, za co była cholernie wdzięczna. Dzięki temu ból nie zdążył rozpromienić się po całym jej ciele. Jedynie jeszcze odczuwała jakiś tam dyskomfort, choć miał on niewiele wspólnego z bólem czy jakimikolwiek większymi niedogodnościami. Kolejny kieliszek alkoholu rozlał się po jej gardle, znacząc je ognistym posmakiem, którego ni jak nie mogła się pozbyć. Skrzywiła się w bardzo wyraźny sposób w duchu przysięgając samej sobie, że więcej tego wieczoru nie zamierza pić. Jak tak dalej pójdzie, to faktycznie Camael będzie musiał ją stąd obierać, bo sama nie będzie w stanie pójść nigdzie. A nie ma co, tego wolałaby uniknąć. A potem szybko jej świat zaczął wirować, kiedy to Huxley postanowił wziąć ją w obroty... I Merlin jej świadkiem, że wystarczył jeszcze jeden, aby wszystko to, co wypiła tego wieczoru, podeszło jej pod samo gardło i widowiskowy sposób wydostało się na zewnątrz. - Hux, właśnie zakręciłeś mną z milion razy, po takiej ilości alkoholu. Jak mam się czuć? - odpowiedziała zgodnie z prawdą, nawet nie siląc się na wysiłek, aby udawać, że tańczy, jak jej partner. Ale wizję ochłodzenia twarzy świeżym powietrzem przywitała krótkim skinieniem głowy. Powoli skierowali się w stronę wyjścia. - Mam dziwne wrażenie, że temu głupiemu barmanowi ulżyło, że postanowiliśmy wyjść - stwierdziła, zerkając przez ramię w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu tańczyła zawzięcie. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Co też alkohol robił z czarodziejem...
Zt. x2
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Musiał wybrać między obowiązkami a rozsądkiem. Pierwsze nakazywało mu udać się do pubu pod ogonem hipogryfa, w którym miał spotkać się z bardzo konkretną osobą, drugie podpowiadało, że jest dla niego za wcześnie, by szlajać się po barach – że być może nigdy nie nadejdzie moment, w którym znów będzie się w nich czuł swobodnie. Był zdeterminowany, wszak nie po to intensywnie walczył z nałogiem, żeby teraz wszystko głupio zaprzepaścić. Załatwię co trzeba i spierdalam. To nie zajmie dużo czasu. Determinacja dotyczyła nie tylko unikania alkoholu, od miesiąca próbował na nowo wkręcić się w przemytniczy półświatek; nie było niczym dziwnym, że po roku nieobecności bez mała wszystkie kontakty zdążyły się urwać, a ludzie o nim zapomnieli. Musiał zbudować je na nowo, potrzebował ich, żeby znów zaistnieć w tym zawodzie... a zaistnienia po to, by wyciągnąć z tego własne korzyści, zgoła inne niż pieniądze. Żeby nie siedzieć o suchym pysku, zamówił kawę i usiadł w umówionym miejscu. Nie nacieszył się jednak samotnością, szybko została zakłócona. Cuchnący alkoholem (czy i on kiedyś prezentował się w ten sposób?), zapuszczony mężczyzna podszedł do jego stolika i zaczął coś gadać. Bloodworth nie wiedział nawet do końca co, bo po szybkim wniosku, że nie jest to jego klient, zupełnie go nie słuchał, po prostu wyłączył się, zerkając w okno. Ten jasny komunikat jednak nic nie zdziałał, poczuł szarpnięcie i dopiero wtedy spojrzał pytająco na mężczyznę, który zaraz popchnął go znowu. Nate zdecydowanie nie szukał zwady, problemy nie były mu po nic potrzebne, a utarczki z jakimś podstarzałym pijaczyną były dalece poniżej jego godności. Zachował spokój tak długo, jak tylko mógł – choć oczywiście był zły, starał się kontrolować swoje emocje, a długa praktyka pozwalała mu na pełen sukces. Jego cierpliwość miała jednak granice i kiedy stracił już nadzieję, że ten odpuści – a sytuacja z chwili na chwilę stawała się coraz gorsza, wyciągnął różdżkę i cisnął w niego niewerbalne petrificus totalus. Zaraz potem wyszedł, bo zainteresowanie skierowane nań przez całą tę sytuację uniemożliwiało jakiekolwiek interesy – zwłaszcza te nielegalne. Stracił tylko czas.
| z/t
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Miał do załatwienia kilka spraw w Dolinie Godryka, a że nie bywał tutaj tak znowu często, postanowił zajść do pubu pod ogonem hipogryfa, w którym swego czasu pojawiał się dość regularnie. Zawsze działo się tu coś ciekawego i był na tyle ruchliwy, by nikt nie zawracał mu szanownych czterech liter, kiedy w samotności okupował jeden ze stolików. Czuł się tutaj anonimowy, choć zdawał sobie sprawę z tego, jak złudne najpewniej jest to wrażenie. Zamówił szklankę whisky, poprosił barmankę o kartkę i coś do pisania, i zajął miejsce w rogu pomieszczenia, skąd miał dobry widok na całe pomieszczenie, a jednocześnie nie rzucał się ta bardzo w oczy. Ot, nawyki. Postanowił wykorzystać czas tutaj nie tylko na wlewanie w siebie wysokoprocentowego, bursztynowego napoju, ale i na mały trening skupienia, które ostatnio zupełnie zaniechał. Zmęczenie i ogólne złe samopoczucie powiązane w jakiś sposób ze zniknięciem księżyca koszmarnie dawało mu się we znaki i odkąd zaczął się cały ten bałagan, ograniczył aktywności do absolutnego minimum, bo na nic więcej niż egzystencja zwyczajnie nie starczało mu sił. Musiał wziąć bezpłatny urlop w pracy i chwała magii, że finansowo mógł sobie na to pozwolić, bo zupełnie nie był w stanie usiedzieć więcej niż dwie godziny nad tłumaczeniem nawet najprostszego tekstu. Praktycznie nie spał, a kiedy już zasypiał, dręczyły go powtarzające się koszmary; do tego odporność spadła mu do tego stopnia, że wystarczyło byle co, a lądował w łóżku z podniesioną temperaturą i bez sił do życia. Nigdy tak jak teraz nie żałował swoich czarnomagicznych zapędów. Potrzebował odrobiny normalności... a hipnoza, która była pomysłem z czasów, kiedy wszystko było tak odmienne od bałaganu, jaki znów miał w swoim życiu, zdawała mu się dobrym pomysłem. Absolutnie nie czuł się na siłach, aby podejmować próby rzucania czarów, ani nawet tłumaczyć hiszpański podręcznik, ale to, na co mógł sobie pozwolić, to małe ćwiczenie na to, aby zwiększyć koncentrację. Wyczytał gdzieś, że rysowanie oburącz i zapisywanie słów na wspak może przynosić o wiele lepsze efekty, niż mogłoby się zdawać, dlatego właśnie to postanowił zrobić — złapał za ołówek, powielił go zaklęciem tak, aby mieć dwa, rozłożył przed sobą kartkę i zaczął kreślić to, co akurat przyszło mu na myśl; głównie były to figury geometryczne i pokraczne runy, bo rzadko używana prawa ręka wcale nie chciała z nim tak gładko współpracować.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Kończyła akurat spotkanie z dwiema zaprzyjaźnionymi uzdrowicielkami ze świętego Munga. Babskie wyjście, gdzie mogły chwilę zrelaksować się i porozmawiać czy to neutralnie o pracy czy swoich rodzinach. Potrzebowała tego typu spotkania bo ostatnimi czasy pracy miała aż zanadto. Aby nie wypalić się zawodowo musiała regularnie dbać o własny psychiczny odpoczynek. Emocje opadały przy jej narzeczonym, ale myśli oczyścić mogła tylko pogodnymi rozmowami, żartami i mile spędzonym czasem. Nie miała pojęcia która jest godzina, ale nie musiała się też tym przejmować. Pozwoliła sobie na jednego dobrego drinka po to, aby wprowadzić się w weselszy nastrój. Dzięki temu jej akwamarynowe oczy błyszczały, a uśmiech łatwiej układał się na ustach. Właśnie zbierały się do wyjścia, rozgadane, wesołe, już zakładały swoje płaszcze kiedy przechodząc obok kontuaru baru dostrzegła sylwetkę mężczyzny. Coś w jej trzewiach drgnęło, a miło szumiąca w żyłach krew gwałtownie osłabła swój bieg. Opuściła ręce z trzymanym płaszczem i z niedowierzaniem wpatrywała się w Nathaniela. Nie była w pracy. Mogła wyjść obojętnie, nie zwracać uwagi a dopiero na spotkaniu poruszyć ten temat. Miała do tego prawo. Zero obowiązku reagowania właśnie teraz, tutaj. Niestety, ale nie potrafiła się zdobyć na ten egoizm. Zmieniła zdanie w kwestii wyjścia i pożegnawszy się z zawiedzionymi koleżankami odprowadziła je do wyjścia. Zaczerpnęła głęboko powietrza, poprawiła włosy i skoncentrowała swoją uwagę na swoim celu. Chciała spojrzeć mu w oczy i zobaczyć jego reakcję, ten pierwszy odruch na jej widok. Panował wokół gwar dlatego stukot jej obcasów nie był tak dobrze słyszalny kiedy podeszła do stolika i usiadła naprzeciw mężczyzny bez pytania. - Miło cię widzieć, Nathanielu. - odezwała się dźwięcznie, wyprostowała plecy, a wzrok miała przenikliwy, ostry, niemal natarczywy. Nie poświęciła uwagi dwóm ołówkom i jego ćwiczeniom, nie zerknęła nawet na szklankę whiskey bo ta barwa już wcześniej wryła się w jej mózg. - Wybacz za ten brak formalności ale pozwoliłam sobie dosiąść się bo dawno się nie widzieliśmy. - co było przytykiem do jego nieobecności związanej z ostatnim umówionym spotkaniem. Wyglądał okropnie. Pamiętała ich pierwsze spotkanie gdzie wyglądał o niebo lepiej choć przypuszczała, że i tak nie był w pełnej formie zdrowia. Teraz... teraz prezentował się nad wyraz niepokojąco i nie zdziwiłaby się, gdyby padł nieprzytomny tak jak siedzi. Nie powinna się martwić, był jej pacjentem, ale nie potrafiła go teraz zignorować. Ani teraz ani prawdopodobnie nigdy.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dopiero na dźwięk swojego imienia podniósł głowę, powoli uwalniając przygryzioną w skupieniu wargę. Ćwiczenia widocznie działały, bo skoncentrowany na dokończeniu runy ingwaz, która była chyba najbardziej skomplikowana z całego futharku starszego, stracił kontakt z resztą świata. Zmierzył Samanthę zmęczonym spojrzeniem i, ku własnemu zdziwieniu, zawstydzony uciekł nim w bok, nie potrafią wytrzymać kontaktu wzrokowego. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem zdarzyło mu się coś takiego, zwykle to on dominował, potrafił patrzeć rozmówcy prosto w oczy i jednocześnie wypowiadać najabsurdalniejsze w świecie kłamstwa. Więc jakim cudem? Poczuł, jak serce przyspiesza, nie z ekscytacji, a zwykłego strachu; uniósł kącik ust, siląc się na najgorzej imitowany uśmiech w całym swoim życiu. — Witaj, Samantho — właściwie od razu sięgnął do kieszeni po nagrzaną ciepłem ciała papierośnicę, na której srebrny lis z zaciekawieniem strzygł spiczastymi uszami. Wyciągnął jednego błękitnego gryfa, otwarte pudełeczko wypełnione po brzegi papierosami przesunął z kolei w jej stronę, choć podejrzewał, że i tak z niego nie skorzysta. Sięgnął po różdżkę i odpaliwszy papierosa, wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie. Zaciągnął się dymem i opadł na oparcie krzesła, w końcu odważając się przenieść na nią wzrok – choć i tak unikał bezpośredniego kontaktu wzrokowego. — Rzeczywiście, kopę lat. Wyglądasz oczywiście kwitnąco, ale chyba nie powinno mnie to dziwić. Winszuję. — Też był na ślubie Camaela i doskonale pamiętał, że zaręczyła się z Alexandrem. Był to ostatni raz, kiedy ją widział i jednocześnie ostatni moment, w którym był trzeźwy. To właśnie tam, na tym ślubie, znów sięgnął po alkohol. To wtedy jedną złą decyzją przekreślił rok ciężkiej pracy. Z ciągu wyszedł bez mała po tygodniu i tylko dlatego, że musiał w końcu wrócić do pracy. Zauważył stojące na stoliku wino, które ktoś tutaj widocznie zostawił, a którego wcześniej nie dostrzegł, zbyt pochłonięty swoimi sprawami. Miał ochotę prychnąć, trochę z rozbawienia absurdem sytuacji, trochę z rozdrażnienia. Jednocześnie miał ochotę jak dziecko wytłumaczyć jej, że to nie jego, że nie on je tutaj przyniósł i nie zamierzał go wypić. Jaki miałoby to jednak sens, skoro stała przed nim wyraźnie napoczęta szklanka whisky? Objął palcami szkło i przez krótką chwilę przyglądał się złotemu płynowi, a potem podniósł szklankę do ust i jednym haustem dokończył wszystko, co jeszcze w niej było. — Nie masz mi chyba za złe, prawda? Nie przepadam za Ein Eingarp — i on pił do ich terapii, a raczej tego, że nigdy nie doczekała się właściwej kontynuacji.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
W tej ucieczce wzrokiem rozpoznała zaskoczenie i zawstydzenie. Z jednej strony to dobrze - wie, że zrobił coś złego, ale nie jej tylko sobie samemu. Z drugiej strony nie chciała aby ludzie tak reagowali na jej widok. Mimo wszystko dobrze wiedziała czemu tak jest i nie zamierzała łagodzić wyrazu swojej twarzy. Nie dowierzała w to, co widzi i w głębi serca miała ochotę krzyknąć, potrzasnąć nim i zapytać czemu wszystko nad czym tak pracował po prostu porzucił? Nie byłaby wtedy profesjonalistką i choć teraz spotkali się prywatnie to i tak gorała w niej mieszanka złości z rozczarowaniem. Sięgnęła po papierosa po to, aby go zaskoczyć. Nie zapaliła go jednak tylko obracała w palcach, nie spuszczając przy tym wzroku z mężczyzny. Tak bardzo zmizerniał, a jego oczy straciły blask. On się po prostu staczał, a przecież niemal udało się go wyciągnąć z alkoholizmu za uszy. W żaden sposób nie skomentowała jego winszowania. Nie chciała rozmawiać o sobie bo to nie było teraz ważne. Nie potrafiła za to oderwać od niego wzroku, próbowała przeszyć jego duszę na wskroś i zmusić, aby skoncentrował się na tym, co mówi jej spojrzenie. Dym papierosowy na moment zasłonił jego wyraz twarzy ale i tak ledwie co mrugała, bowiem niedowierzała w to, co widzi. - Nie jesteśmy na terapii dlatego pozwolę sobie powiedzieć, że jestem rozczarowana. - nie był to stricte czysty wyrzut, a jedynie opisanie własnych odczuć. Nie musiała też dopowiadać czego one dotyczą. Kiedy wypił do dna whiskey to aż w niej zawrzało. Mimo wszystko okazała to jedynie poprzez mocniejsze zaciśnięcie umalowanych ust. - Byłeś tak blisko, Nate. - zmarszczyła brwi i powstrzymała się przed zrzuceniem butelki wina na podłogę. To prawdopodobnie wypity drink wzburzył krążenie jej krwi. Może czegoś nie zrozumiała w wielu rozmowach? Może czegoś jeszcze jej nie mówił skoro postanowił... - Poddałeś się. - stwierdziła fakt, opisała to, co widzi. Tyle pracy poszło na marne, tyle emocji, omówionych tematów, wysiłku jaki włożyła w to, aby choć trochę go zrozumieć i do niego dotrzeć. Jako psychoterapeuta czuła, że odniosła porażkę i wbrew pozorom nie obwiniała go o taką decyzję. To siebie obarczała tą winą i chciała tylko jeszcze dowiedzieć się czy jest jeszcze cień szansy aby go zawrócić z tej drogi. Nie od parady mawia się, że najpierw trzeba chcieć pomocy aby się ona powiodła...
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Prawdopodobnie przyglądałby się jej z rozbawieniem i rzucił jakimś komentarzem, na widok papierosa w jej ręku, ale teraz jedynie rzucił jej pytające spojrzenie, nie rozumiejąc, czy powinien użyczyć jej ognia, czy tylko sobie z nim pogrywa. — Nie jesteśmy na terapii, dlatego nie rozumiem, czemu Cię to obchodzi — odbił piłeczkę beznamiętnym tonem. Próbował się bronić, robić wszystko, byle nie pokazać w jeszcze bardziej oczywisty sposób, że gryzą go właśnie wyrzuty sumienia. Miała rację, nie było mu wstyd przed nią, bo nie łączyła ich na tyle zażyła relacja, aby mógł mieć ją w ogóle na uwadze. Wstydził się przed sobą. Wstydził siebie. Przez miesiące dusił w sobie ten przebrzydły głosik, który usiłował przekazać mu, że znów znalazł się na dnie. Na widok Samanthy ten sam głosik rozbrzmiał we wnętrzu jego czaszki niemożliwym do zniesienia wrzaskiem. — Byłem? — spuścił z tonu, nieco łagodniejąc. To nie była jej wina, że go tutaj nakryła, że obudziła w nim emocje, których nie chciał. Nie szukał jednak ani zapewnień, ani pochwał, wręcz przeciwnie, na wierzch wypłynęła gorycz i bezbrzeżne zaskoczenie. Zaciągnął się dymem raz jeszcze, marszcząc brwi. — Może byłem. Dopiero jej kolejne słowa – tak ostre i przede wszystkim tak do niej niepasujące sprawiły, że spojrzał jej prosto w oczy. W zielonych tęczówkach zapłonęła złość. Nie rozdrażnienie – wściekłość. Kto dawał jej prawo do podobnych osądów? Miał ochotę wstać i wyjść stąd obrażony, ale dostrzegł, jak infantylne byłoby to zachowanie. Już i tak źle zaczął całe to spotkanie, pozwolił jej na przewagę, której nigdy wcześniej nie dał jej osiągnąć. Gdyby teraz wyszedł, na zawsze pozostałby przegranym. — Nie rozumiem, Sam. Co to znaczy, że się poddałem, dlaczego wszyscy na tym cholernym świecie są święcie przekonani, że trzeba ciągle walczyć, o wszystko? Może po prostu tak jest mi dobrze? Mam dosyć walki, która ostatecznie nie przynosi żadnych efektów. — Zacisnął dłoń w pięść aż pobielały mu kłykcie. Walczył, do upadłego. Wydzierał każdy dzień z silnych objęć nałogu. Starał się żyć dla siebie i dla Emily. Udało mu się wygrać, to prawda, przez niemalże rok nie tknął nawet kropli alkoholu. Ostatecznie w niczym mu to nie pomogło, oprócz tego, że miał za sobą cholernie ciężki rok i był po prostu zmęczony. Chciał móc po prostu napić się z przyjaciółmi, przestać wymyślać coraz to nowsze wymówki na to, że odmawia alkoholu, choć to do niego niepodobne. Czy Samantha mogła mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, jaka to katorga? — Nie mam już po co walczyć. Jestem zmęczony, gdyby nie whisky chyba w ogóle nie dałbym sobie rady. I, na Merlina, nie masz już obowiązku ze mną rozmawiać, więc jeśli nie możesz na mnie patrzeć – w porządku. Nie zamierzam się obrażać.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Powinna przywyknąć do jego uników i niekiedy trafnych prób wytrącenia rozmówcy wszelkich argumentów. Mógł i wyglądać mizernie ale umysł miał przejrzysty... jeśli nie był pijany. - Obchodzi mnie bo jestem osobą do której przyszedłeś po pomoc. Rozmawialiśmy ze sobą przez rok, więc jak możesz uważać, że teraz miałbyś mnie nie obchodzić? - nie byli ze sobą nawet zaprzyjaźnieni. Łączyła ich relacja psychoterapeuta-pacjent, a ona wychodziła poza te ramy. Nie powinna, to fakt. To może negatywnie wpłynąć na przyszłe potencjalne spotkania ale nie potrafiła teraz przejść obojętnie i odpuścić. Zapewne za jakiś czas gorzko tego pożałuje. Teraz gotowa była zaryzykować bo nie mieściło się jej w głowie, że zaprzepaścił całą pracę. Była przekonana, że są blisko sukcesu choć nie ma sensu ukrywać prawdy, że z alkoholizmu nie można się wyleczyć a jedynie go kontrolować. To też mu powtarzała, wierzyła w niego, pomagała mu zrozumieć własną siłę woli. Teraz za to pierwszy raz przy nim piekliła się. Nie powinno w ogóle jej tutaj być, ta rozmowa nie miała prawa istnieć, a jej oczy nie miały prawa teraz tak wyglądać. Zrzuci winę na wypitego drinka ale prawda jest jasna, że właśnie popełniała błąd. Nie było zatem sensu wycofywać się skoro już rozpoczęło się to na dobre. - Dobrze? Spójrz mi prosto w oczy i przysięgnij mi na swoją magię, że teraz jesteś szczęśliwy. - prowokowała go i teoretycznie nie powinna tego robić, ale to też dobre zagranie - wywołać w nim te emocje, aby ponownie się z nimi skonfrontował. Wtłoczyła do płuc zadymione powietrze i choć kaszel ściskał ją za gardło, tak wytrzymała i zmrużyła lekko błyszczące oczy. - Ty walczysz o siebie, Nate. - sprostowała ten drobny acz niezwykle istotny detal. - Oboje wiemy, że ta walka nie jest, nie była i nie będzie łatwa. - w życiu nie ma nic za darmo. Każdy w końcu się potknie i rozbije sobie nos o ziemię. Kwestia tego, aby podnieść się, otrzepać i pomimo siniaków i ran próbować walczyć dalej. Nie wyobrażała sobie jak musiało być mu ciężko... dlatego zainicjowała tę rozmowę. Wstydził się, a to dowodzi wyrzutom sumienia. - Jesteś od tego silniejszy. Czemu więc pozwalasz temu wygrać? - skinęła ręką w kierunku stojącej butelki wina. Nie przestała w niego wierzyć choć jej oczy nieustannie płonęły złością. Stopniowo spychała to na drugi plan i opanowywała swoje spojrzenie. Dzisiaj nie było to proste, ale nie poddawała się. Pochyliła się lekko nad stolikiem, tą granicą ich dystansu i nie zaprzestała na niego patrzeć. - Whisky nie wyleczy tego, co sprawia ci ból, Nate. - nie mówiła już tak głośno, ale na szczęście gwar pubu przeszedł w jeden wartki szum. Podsumowywała to, do czego doszli przez ten rok. Przypominała mu to, co sam z wielką niechęcią próbował zrozumieć. Pomagała mu zauważyć co tak naprawdę stanowi istotę jego wroga. Przegrywał tę walkę i potrzebował kopniaka, aby otrząsnąć się i znów stanąć o własnych nogach. Sęk w tym, że powinna to zrobić jego rodzina (co odpadało) bądź najbliżsi. Nie przewidziała jednak opcji co zrobić kiedy pacjent, w tym przypadku Nate, wydaje się naprawdę być sam.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Bo Ci za to płaciłem, Sam, nie jesteś moją przyjaciółką. To nie były rozmowy, to była terapia. Nigdy nie rozmawialiśmy poza terapią, nawet na ślubie Cama było niezręcznie. Nie jesteś za mnie odpowiedzialna. — Odpychał ją od siebie wszystkimi możliwymi sposobami, choć gdzieś tam czuł, że może nie mieć racji. Miał wrażenie, że nikt w tym momencie nie zna go lepiej niż ona, no, może Emily, która w obecnej sytuacji i tak nie miała wiele do gadania. Nikomu innemu się nie zwierzał, wobec nikogo innego nie był szczery. W pewnym sensie myślał o niej jak o przyjaciółce, aż do tej chwili, kiedy własnymi słowami sprawił, że bańka pękła, odsłaniając niewygodną prawdę: że jedyni przyjaciele, jacy są w stanie z nim wytrzymać to ci, którym płaci. I Camael, z jakiegoś powodu. Cholerny Whitelight. Gdyby nie on, byłby sam jak ten palec. Carterówna wyraźnie balansowała na granicy i odnosił wrażenie, że na domiar złego jest tego doskonale świadoma. Nieczęsto dawał ponieść się emocjom, ale w sytuacji takiej jak ta i z rozsądkiem przyćmionym mocnym drinkiem, nie potrafił przestać ciskać gromów. Nie zrobił nic niewłaściwego poza zabijaniem jej spojrzeniem, ale widać było, że wewnątrz cały kipi złością. — Dobrze wiesz, że nie jestem. Ani teraz, ani wcześniej. — Warknął o wiele głośniej i agresywniej, niż planował. Zbliżył papierosa do ust, pilnując, by przypadkiem nie zadrżała mu ręka. — Nie byłem szczęśliwy przed terapią, w jej trakcie, ani po niej. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mogłem powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Ja po prostu nie umiem, nie potrafię przestać się unieszczęśliwiać. Nie umiem znaleźć w życiu niczego, co byłoby dla mnie wystarczająco ważne. To chciałaś usłyszeć? Tak? — Choć otwierał się przed nią, jednocześnie ani na chwilę nie przestał cedzić swoich słów. Rósł przed nią w swojej wściekłości, coraz mocniej opierając się łokciami o blat stołu i nachylając się ku niej. Nie spuszczał jej z oczu, tym razem czekał, aż to ona w końcu odwróci wzrok. Prowadził pojedynek, który zamierzał za wszelką cenę wygrać. — Nic nie jest w stanie tego wyleczyć. To ja sam sprawiam sobie ból. I naprawdę powinnaś stąd uciec, zanim sprawię go i Tobie. — ze względu na jej ruch byli na tyle blisko, że mógł bez problemu zobaczyć fakturę jej skóry, delikatne piegi i głęboki kolor oczu, i poczuć woń perfum. On sam pachniał mieszanką tytoniu, alkoholu i mięty, desperacko zakrywanej intensywną wodą kolońską.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Mieli za sobą dużo trudnych rozmów ale z jakiejś przyczyny dzisiejsza była jeszcze cięższa. Coś czuła, że będzie musiała odchorować to spotkanie w zaciszu własnego domu. - Empatia coś ci mówi? Nie musisz mi ani płacić ani nawet tego chcieć ale nie masz na to wpływu. Nie odstraszysz mnie tym, Nate. - odparła ostrym acz cichym tonem, a w jej jasnych oczach buzowały te waleczne iskry, identyczne jak w dniu kiedy postanowiła przypomnieć Alexowi, że ją kocha. Nate miał solidną tendencję do odpychania od siebie osób. Zdążyła to już wcześniej zauważyć i nie przypuszczała, że i ją teraz będzie próbować odstraszyć. Klął się, że nie potrzebował pomocy i zainteresowania i właśnie takim zachowaniem utwierdzał ją w przekonaniu, że jest dokładnie odwrotnie. Nie wiedziała jak to jest być uzależnionym od alkoholu, jak to czuć ten głód, ale ta odpychająca postawa brzmiała niezwykle znajomo. Kipiał złością i jeszcze kiedyś wzbudziłoby to w niej respekt, strach, odruch ucieczki. On jest niebezpieczny - podejrzewała to już po pierwszym spotkaniu, ale teraz widziała przed sobą zmizerniałego czarodzieja, który nie potrafi niczego innego jak topić ból w alkoholu i grozić. Dopiero prowokowany odzyskiwał dawny przejaw życia i energii w spojrzeniu. To nie była dobra metoda, jeśli miałaby to powtarzać. Jego natarczywy wzrok i gniew przejawiał się nieprzyjemnym ciężarem osiadłym na skroniach i barkach. Sęk w tym, że trafił na osobę, która miała w tym pewną wprawę. Nie ugnie się przed nim bo czuła, że o to mu chodzi - o całkowite zniechęcenie jej i święty spokój, gdzie sumienie i alkohol będą go zabijać. Wymawiane przez niego słowa były bolesne, mogły złamać serce. Ta rozmowa była coraz trudniejsza do wytrzymania. - Ty bądź dla siebie najważniejszy. Działaj dla siebie, bo dopiero kiedy zaakceptujesz siebie z całym tym bagażem krzywd, wspomnień i radości to wtedy... - przerwał jej głosem ostrym niczym najcelniejsze "Diffindo". Dlaczego w ogóle się starała przemówić mu do rozsądku skoro tego nie chciał? Wciąż wierzyła, że nawet jeśli nie teraz to za tydzień, miesiąc czy rok przypomni sobie to, co mówiła i wtedy przyzna jej rację. Był tak blisko. Widziała napięte żyły na jego skroniach, to gniewne ułożenie ust i gniew w zielonych oczach. Nie czuła od niego tylko alkoholu co było lekkim acz skrzętnie skrytym zaskoczeniem. Napierał na nią swoją silną osobowością, syczał te słowa niczym wąż, a ona nie pozwoliła swym ramionom drgnąć. Nie skuliły się choć byłoby to najwłaściwszym odruchem. Nie uciekła wzrokiem, odpowiadała pięknym za nadobne a powietrze robiło się coraz cięższe i gęstsze. - Przetrwałam śmierć więc przetrwam i twój ból. - usłyszała swoje słowa, które nie miały opuścić jej myśli. Na moment to ją zdekoncentrowało i widoczne to było przez niespokojny ruch źrenic. To nie to chciała powiedzieć. W tej rozmowie nie planuje odsłaniać swojego życia tylko skoncentrować się na tym co mówił Nate. Nie może się dowiedzieć, że tak jak on, tak i ona tkwiła w gównie po uszy po śmierci ukochanej osoby. - Wcale nie chcesz wyrządzać mi bólu. - te słowa parzyły kiedy tylko opuszczały jej usta. Czuła, że ma rację. Wydawało się jej, że się nie myli. Poznała go na tyle, aby zauważyć, że pod całą tą fasadą kryje się dobry człowiek z pewnym stopniu skrzywioną psychiką. Nikt jednak nie jest idealny, prawda? Czekała aż usiądzie z powrotem na krześle. Nie pozwoli mu wygrać tego starcia.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Prychnął z pobłażaniem. Ani nie pojmował do końca pojęcia empatii i jej zastosowania w praktyce, ani tym bardziej nie wierzył w to, że nie byłby w stanie skutecznie jej odstraszyć. Choć jedno trzeba było jej przyznać – była dzielna i do tego cholernie uparta. Gdyby chciał odepchnąć ją raz na zawsze, pewnie sięgnąłby po różdżkę, pokazując najpaskudniejszą ze stron swojej natury, ale w przypadku większości osób nie było to konieczne. Podobało mu się, jak zamilkła pod wpływem jego ostrego tonu, odnalazł w tym satysfakcję, której się nie spodziewał. Mimo to wciąż odnosił wrażenie, że tak naprawdę Samantha w ogóle się go nie boi i było to odkrycie tyleż przerażające, co i przynoszące ulgę. — U Ciebie się to sprawdza? Wstajesz rano, patrzysz w lustro i myślisz sobie, że lubisz siebie? Tak to właśnie działa? Serio pytam, Sam, bo zajebiście trudno mi sobie wyobrazić, że ktokolwiek naprawdę tak robi, stosuje się do tych książkowych, psychologicznych bzdur. Na każdy jej argument odpowiadał dziesiątkami innych i był gotów kontynuować tę potyczkę choćby do upadłego, kiedy powiedziała coś, przez co całkiem stracił rezon. Z takiej odległości miała doskonały widok na odbijającej się na twarzy i w oczach konsternację, stan, na który zwykle sobie nie pozwalał. Problem polegał na tym, że i on miał doskonały wgląd w treść zawartą w jej oczach; zauważył, że zaskoczyła samą siebie, zrozumiał, że wcale nie planowała tego powiedzieć. Dość szybko pojął, że zyskał dostęp do zakazanej wiedzy. Że w końcu byli kwita. Wyraz jego twarzy złagodniał, a sam Nathaniel westchnął bezgłośnie, czując przyjemną pustkę i zmęczenie po wypuszczeniu z siebie takiej ilości emocji. — Cśś — szepnął, kręcąc nieznacznie głową i uniósł dłoń, żeby ująć jej podbródek. — Spokojnie. — Chciał zapewnić ją, że cokolwiek znaczyły jej słowa, są u niego bezpieczne, że nie musi martwić się tym, że w ogóle je wypowiedziała. Po prawdzie nie miał pojęcia, co mogą oznaczać, ale w życiu tak już bywało, że zwykle wystarczył jeden kamień, aby uruchomić całą ich lawinę i spodziewał się, że to tylko kwestia czasu, nim w taki czy inny sposób dowie się, o co tutaj chodzi. Nie opuścił dłoni, czuł pod palcami ciepło skóry i delikatne napięcie mięśni, kiedy przełykała ślinę. — Masz rację, nie chcę wyrządzić Ci bólu. — Odpowiedział wciąż szeptem i w końcu puścił ją, po drodze odgarniając jeszcze rudy kosmyk z twarzy. Z powrotem bez energii opadł na krzesło i po raz ostatni zaciągnął się swoim papierosem. — W ogromnej większości przypadków nie chcę krzywdzić ludzi. To po prostu się dzieje. A Ty nie masz za grosz instynktu samozachowawczego, to paskudna choroba. — Mimo gorzkawych słów, uśmiechnął się do niej i to całkiem szczerze. Wziął w rękę wciąż zakorkowaną butelkę wina i przyjrzał jej się z zamyśleniem, ewidentnie nie kwapiąc się do jej otwierania.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Samantha należała do wyrozumiałych osób ale nie mogła i nie chciała udawać, że ją obraził. Zmrużyła oczy w gniewnym wyrazie. - Te psychologiczne bzdury, jak to je nazywasz, potrafią uratować życie człowieka w ten sposób, w jakie nie zdoła najsilniejsze zaklęcie lecznicze na świecie. - zwróciła mu tym samym uwagę na to uwłaczające określenie, z którym absolutnie się nie zgadzała. Zaczerpnęła nieco powietrza i tym samym odkryła, że ciepłe powietrze pubu wypełnione jest zapachem wody kolońskiej, której nie znała. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to Nate. - Nie myl tego z narcyzmem. Mówię o akceptacji - to znaczy znam swoje zalety i wady i nie świruję z tego powodu. Wiem też, że te wady choć upierdliwe i trudne to nie odstraszą ode mnie tych, którym na mnie zależy, a zalety nie przesłaniają mi rozsądku. Nie zmieniam się dla nikogo bo nie czuję potrzeby bycia kimś, kim nie jestem po to, aby ktoś mnie lubił. Czy takie wyjaśnienie cię usatysfakcjonowało? - mogłaby i opowiadać o tym całą noc bo czuła się w tej tematyce jak plumpka w wodzie. Rozmowy z Nathanielem były wyczerpujące ale przynosiły pewną dozę satysfakcji. Stanowił wyzwanie, zagadkę i z niemałym wysiłkiem próbowała rozszyfrować jego charakter, tożsamość i ten niebywale oryginalny sposób postrzegania świata. Wydawało się jej, że do pewnego stopnia odniosła sukces, a ile w tym prawdy to tylko Nate wie. Sęk w tym, że ta jedna z wad - wylewność nie tylko fizyczna ale i słowna - dały o sobie znać w tym jednym, niechcący wypowiedzianym zdaniem. Mówiło o niej dużo i przez to uderzyła ją fala gorąca. Choć jeśli spojrzeć na to z drugiej strony to przyczyna mogła tkwić w nagłej zmianie tonu i mimiki Nathaniela. Tej wersji jeszcze nie widziała i teraz poczuła się... hm, jak to ująć? Zagrożona? Osaczona? Jest pierwszym jej (już byłym) pacjentem, który ośmielił się zainicjować kontakt fizyczny. Znieruchomiała i nie skoncentrowała się na treści tych dwóch ciepłych i łagodnych słów a na ich brzmieniu. Tak, to poczucie zagrożenia wybiło ją z rytmu. Był skonsternowany tak jak ona, ale zreflektował się zdecydowanie szybciej. Czuła pod skórą, że nie można na to pozwolić. Niczym za dotknięciem różdżki ocknęła się i zorientowała, że to nie powinno istnieć. Naparła lekko palcami na brzeg jego dłoni i odsunęła ją, mając nadzieję, że to wyznaczy granicę. Zaschło jej w gardle i żałowała, że nie miała przy sobie nic, co nie ma w sobie etanolu. Samodzielnie odgarnęła ten kosmyk włosów i dzielnie ignorowała to wszystko, co mogłoby się pod tym dotykiem kryć. - Po jednej rozmowie uważasz, że nie mam instynktu samozachowawczego, Nate. Tak naprawdę to bardzo śmiałe i niesłuszne stwierdzenie. - odchrząknęła i w duchu odetchnęła z ulgą, że to największe napięcie opadło. Chyba. - Może po prostu nie obawiam się twoich ostrych słów i ostrego spojrzenia bo na podstawie rocznej obserwacji i rozmów z tobą mogę śmiało przypuszczać, że pod całą tą zasłoną i zniechęcaniem do siebie osób jesteś dobrym człowiekiem? - nie chodziło tutaj o skomplementowanie go tylko o sprowadzenie na ziemię - nie jesteś taki straszny jak myślisz. Owszem, jesteś niebezpieczny, zapewne potrafisz wyrządzić krzywdę jednak posiadanie względnie dobrego serca koliguje z poprzednimi cechami. Nie pamięta czy widziała u niego uśmiech. To kolejna wersja Nathaniela, którą miała okazję obejrzeć poza miejscem pracy. To przyspiesza poznawanie go, bo okazuje się, że skubany celowo ukrywał resztę swoich cech. Oparła przedramiona o stolik skoro zrobiło się na nim już trochę miejsca. - Zamiast tej kuszącej butelki proponuję świeże powietrze, rozmowę, coś co można przeżywać pełną piersią. I mówię to jako ja a nie jako psychoterapeutka. - ujęła między dwa palce smutno zwiędły kwiatek, dotychczas pusto uwieszony w wąskim wazoniku. Kątem oka dostrzegła, że pub zaczął zapełniać się tłumem. Nie zwracała uwagi kim dokładnie ale fakt faktem, robiło się coraz ciaśniej.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Co go podkusiło, żeby w ogóle ją tykać? Wydała mu się tak... zagubiona. Nie miał pojęcia, w jaki sposób to wytłumaczyć, po prostu czuł, że to właściwe. Że na ten krótki moment to właśnie on powinien przejąć kontrolę, bo jej pierwszy raz odkąd się poznali zdarzyło się ją stracić. Trzeba przyznać, że jak na osobę bez kontroli, zachowywała szalenie dużo godności i niemalże nie dawała tego po sobie poznać – on był jednak dobrym obserwatorem. Miał wiele wad i jeszcze więcej słabości, ale zawsze obserwował swojego rozmówcę i zwykle udawało mu się wyciągać poprawne wnioski. A jednak było to całkiem zbędne. Chciał ją uspokoić, a zamiast tego odnalazł w jej oczach szok i cień lęku. Zabawne, że doszło do tego właśnie teraz, po kłótni, w której miała prawo bać się go znacznie bardziej i po zapewnieniach, że nie jest w stanie jej wystraszyć. Nie przejął się strąceniem ręki, wręcz przeciwnie, był rozbawiony. Cholernie zmęczony, ale w znacznie lepszym humorze. Machnął lekceważąco dłonią. — Daj spokój, nie musisz być zawsze tak cholernie poważna. Ja tylko bezczelnie sobie z Ciebie żartuję. — Przewrócił wymownie oczyma, zarówno dlatego, że tak się spięła, jak i przez to, że czuł, że jeszcze nie skończyła. I miał rację, bo zaraz kontynuowała snucie swoich wniosków, kończąc je pointą, której najmniej się spodziewał. Zmarszczył brwi. — Samantho, to bardzo śmiałe i niesłuszne stwierdzenie. — Oznajmił ze śmiertelną powagą, co do słowa powtarzając to, co usłyszał od niej dosłownie przed momentem. Z butelką w ręce podniósł się i przeciągnął. — Obawiam się, że pójdę się po prostu zdrzemnąć. Mam nadzieję, że seks też jest na tej liście. W każdym razie jeśli chcesz mnie zaprosić na randkę, musisz być nieco bardziej bezpośrednia – no i zastanowić się, co na to powie twój narzeczony. Uśmiechnął się lisio, zadziornie i w ostatnim momencie wcisnął jej butelkę wina w ręce, rezygnując zabrania jej ze sobą do domu. Potem odwrócił się i po prostu wyszedł, bo rzeczywiście robiło się tutaj tłoczno i coraz mniej przyjemnie.
| z t. +
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
To był ten moment kiedy wszystko runęło z impetem na ziemię. Tak bywało często w rozmowie z nim - była pewna, że już go ma w garści ale oczywiście ostatnie słowo musiało należeć do niego. Z jednej strony ta rozmowa nie powinna mieć miejsca jednak musiała przyznać, że obejrzała Nathaniela z innej strony, z szerszej perspektywy. Wątpiła jednak aby wrócił na terapię. Nie miała pojęcia ile z jej słów zostanie w jego głowie. - Boki zrywać. - odparła niezbyt entuzjastycznie na te jego żarty. - Kto jak kto, ale ja mogę wysuwać śmiałe wnioski. To moja przewaga. - odpowiedziała naprędce, jakby potrzebowała wytłumaczyć się ze swojej opinii. Coś w jego oczach się zmieniło ale odwrócił wzrok i nie mogła już sobie odczytać co może kryć się w jego głowie. Poczuła nagłe dopadające ją zmęczenie a kiedy zasugerował, że ona - ona! - ośmiela się proponować randkę to aż poczerwieniała ze złości. - Jak śmiesz w ogóle coś takiego insynuować? I skąd wiesz...- ale on już odchodził od stolika tak jakby nic się tutaj nie wydarzyło. Popatrzyła na butelkę wina, potem znów na plecy odchodzącego Nathaniela i zastanawiała się czy jeśli rzuci winem w jego głowę to zostanie to potraktowane jako brak profesjonalizmu. Westchnęła głęboko, a gdy rozejrzała się to momentalnie przełknęła ślinę. Czaiło się tu nie tyle co od goblinów, ale leprokonusów... a gdy przez drzwi przedostał się półolbrzym to był ten moment kiedy postanowiła się stąd ewakuować w trybie natychmiastowym. Przemknęła giętko przy ścianie i wydostała się na mroźną noc, z butelką wina w dłoni. Momentalnie teleportowała się w pobliże Doliny Godryka. Rozmowa z Nathanielem tkwiła w jej głowie przez całą noc.
| zt
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Odkąd wróciła świstoklikiem do Wielkiej Brytanii coraz częściej łapała się na myśli - czy aby na pewno dobrze zrobiła. Początkowo towarzyszyła jej ekscytacja - i pewna gorycz - kiedy wróciła na Wyspy, które przecież od zawsze uważała za dom (uparcie wypierając ze łba nieco bardziej sprecyzowany region). Na głowę spadały jej jednak coraz to większe i większe problemy. Z różnicą programową między Howartem a Mahoutokoro poradziła sobie śpiewająco. W końcu w Japonii nie robiła w sumie nic więcej poza medytowaniem z nosem w książkach i zajmowaniem się swoim zwierzyńcem. Jednak transport zwierząt, a potem szukanie im tymczasowych lokum... Egzaminy końcoworoczne... I te - miała nadzieję, że sobie je wkręca - dziwne spojrzenia na szkolnych korytarzach. Całe szczęście, że miała jeszcze tę pracę w Gringottcie. I kilku znajomych do których mogła jeszcze dzioba otworzyć. Siedziała więc, umęczona własnymi myślami - choć z iście portretową kamienną twarzą - na hokerze przy wysokim stoliku tuż obok piwniczanej balustrady, smętnie kołysząc nogami zwisającymi z siedziska. Dopiero co wyszła z pracy właściwie, co było widać po ubiorze - gładkich, lnianych spodniach z wysokim stanem i jasnej, oversize'owej koszuli. Ta jednak nie była już zakasana za pas w talii i zapięta pod brodę, a zwisała luźno po bokach, odsłaniając satynowy top, w którego dekolcie ginęły nieodłączne amulety - i okulary tłumaczki, zawieszone na drobnym, perłowym łańcuszku. Smith za to opierała się na łokciu, rozmasowując nasadę nosa z mieniącą się w półmroku białą linią rozciągniętą między kącikami oczu. Miała wrażenie, że od samego zapachu unoszącego się znad dwóch szklanek whisky kręci jej się w głowie. — August! — W porę zorientowała się, że obok niej przemyka @Augustine Edgcumbe - na którego przecież czekała - chyba myśląc, że znajdzie ją w salce na dole. Z refleksem, o który sama by się nie podejrzewała, złapała go za rękaw - samej zsuwając się z hokera, by... Zapewne przywitać chłopaka, ale zamarła zwyczajnie w półgestu - zawieszając na nim ciężkie, szare spojrzenie. Łysa głowa odbijająca światła świec jednak pomogła jej w przybraniu uśmiechu, i to całkiem nawet szczerego. — Do prdele, urosłeś jeszcze, czy rozmawiałeś z półolbrzymem? — rzuciła żartem okraszonym czeskim przekleństwem porównując dłonią swój czubek głowy do bezwłosej glacy przyjaciela.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Do Jess odzywałem się od czasu do czasu i to później głównie z jej inicjatywy. Najpierw odrobinę nasze drogi się rozeszły, kiedy ganiała głównie z prefektem naczelnym. Potem wyruszyła na wymianę, wiec tak naprawdę wznowiliśmy kontakt dopiero kiedy już była poza domem. Mam wrażenie, że moje wyjątkowo lakoniczne listy były czymś co mogło oderwać ją odrobinę od nauki. I równocześnie pamiętała, że coś jeszcze na nią czeka w Anglii. Kiedy tylko dowiedziałem się, że Smith wraca z Japonii, zaproponowaliśmy sobie spotkanko w pubie w celu nadrobienia zaległości. Nie to, że byłem osobą, którą jakkolwiek można byłoby posądzić o urocze plotkowanie, ale może Krukonka nie będzie czuła się na początku najlepiej w szkole. W końcu jej związek był jednym z tych, którym żyła szkoła. A samotny Darren podbijał teraz serca innych kobiet. Ja zaś wyglądam jak zwykle bardzo elegancko. Czarny dres, zwykła niebieska koszulka, czapka na głowie. Jedynie trampki były w intensywniejszym, pomarańczowym kolorze, jednak ginęły gdzieś na parkiecie pełnym ludzi. W międzyczasie ściągnąłem czapkę, jakby to pomogło mi w dojrzeniu Jess. Zmierzałem dość pewnym korkiem ku piwnicy, ale zatrzymuję się gwałtownie słysząc koleżankę i wpadam na jakąś inną czarownicę. Burczę jej średnio grzeczne sorry i biegnę do przyjaciółki. - Hej - mówię dość entuzjastycznie jak na mnie. Wyciągam rękę, by również ją objąć, ale ta zamiera w połowie, a ja niezręcznie stoję jak kołek, nie wiedząc co zrobić. - Nie wiem. Ale szukałem Cię - dodaję z zastanowieniem drapiąc się po łysej głowie. Pewnie odkąd ją widziałem coś tam urosłem, ale teraz z przyzwyczajenia powiększyłem się o parę centymetrów, by znaleźć ją w tłumie. Kiedy porównuje mnie do siebie, dla żartu dodaję sobie jeszcze odrobinkę wysokości. - Dla mnie? - pytam wskazując głową na whisky. Siadam na hokerze obok dziewczyny i przyglądam je się uważnie czy cokolwiek się nie zmieniło. - Jak było w Japonii? Nigdy nie zwiedziałem azjatyckiego kraju - zauważam dość rozbawiony tym faktem, chociaż oczywiście utrzymując wszystko w poważnym tonie. Smith znała mnie na tyle dobrze, że nieźle wyczuwała jaki mam nastrój, pod moim wiecznym, burzowym usposobieniem. - Za powrót - dodaję i podnoszę do góry szklankę alkoholu.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Momentalnie przybrała przepraszający - i nie mniej zakłopotany - wyraz twarzy, kiedy zamiast po prostu się uściskać to oboje stanęli jak słupy soli. Miała wrażenie, że minęły wieki odkąd w ogóle pozwalała sobie na takie gesty - choć, jak to ona, niewiele miała osób, które mogłaby tak serdecznie powitać. — Przepraszam. W Japonii nie wypadało mi nawet dłoni uściskać. Dziwne, że nie dorobiłam się garbu od ukłonów — rzuciła wyjaśniająco, chrząkając nieco nerwowo. Entuzjazm Edgcumbe'a jednak dodał jej nieco animuszu - jakby właśnie dostała potwierdzenie, że tak naprawdę niewiele się zmieniło. Na odpowiedź Krukona - i jego momentalny wzrost o kolejne centymetry - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, cichy śmiech tłumiąc wierzchem dłoni. — Trzeba było sobie szyję wydłużyć. Po co od razu wszystkie kości? — spytała jeszcze retorycznie - jak zwykle dając swojej krukońskiej analizie pierwsze skrzypce - jednocześnie potwierdzając pytanie chłopaka odnośnie trunku skinięciem głowy. Usiadła razem z nim przy stoliku, łapiąc się na tym, że westchnęła z ulgą. Słysząc pytanie o jej wyjazd, ni to skrzywiła się, ni uśmiechnęła - po twarzy przemknęła jej cała gama wyjątkowo ambiwalentnych uczuć. — Było... — zawiesiła się, obejmując zimną szklankę z whisky smukłymi palcami. Sama nie wiedziała. — Chyba dobrze. No, na pewno... Nie wiem — przyznała w końcu, nie musząc nawet podnosić wzroku, żeby wyczuć burzowe spojrzenie Augusta. — Dużo się nauczyłam, zapisałam się na fakultet starożytnych run i całe dnie spędzałam nad jindai-moji w karenasui. Wiesz, sekitei. Kamienny ogród. Jindai-moji to pismo sprzed kanji, z okresu Kamakura, podstawa na której potem stworzyli kanę. — Wpadła w wir wyjaśnień, które zaraz jednak sama ucięła, machając dłonią - jakby chcąc rozgonić niewidzialne sylabariusze, które ewidentnie sobie teraz wizualizowała. — Spodobałoby Ci się w Mahoutokoro — stwierdziła zaraz, opierając się na łokciu. — Zrobiłbyś absolutną furorę metamorfomagią, ludzie tam UBÓSTWIAJĄ indywidualności. Przemyśl to! — zakończyła, idąc w ślad za Edgcumbem i również unosząc szklankę. — Za spotkanie — dodała, delikatnie stukając szkłem o szkło i właściwie ledwo mocząc usta w bursztynowym płynie. Zaraz jednak jakby zmieniła zdanie - i pociągnęła naprawdę solidny łyk, aż zaszkliły jej się oczy. Musiała zamrugać błyskawicznie, żeby łzy nie potoczyły jej się po policzkach. Chrząknęła, ze stukotem odstawiając napitek. — Dobra, mówkaj, bo coś czuję, że naprawdę dużo mnie ominęło.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Przez chwilę stoimy jak da niezręczne gumochłony i moglibyśmy aż westchnąć z nostalgią, że prawie jak za starych, dobrych czasów. Szybko jednak rozluźniamy się odrobinę nieporadnie, a ja uśmiecham się krzywo na myśl o kłaniającej się w pas Jess. Pytanie, które zadała też było bardzo w jej stylu. - Wysoki może być każdy. Długa szyja przyciąga spojrzenia - mówię i wzruszam ramionami, tłumacząc tym swoją niechęć do zwracanie do siebie powszechnej uwagi jeszcze bardziej niż bym musiał. Z pewnością Jess to rozumie. Nie tylko patrząc na to jaka jest, ale też szczególnie po powrocie z wymiany. Unoszę do góry brwi widząc jak niemrawo odpowiada Jessica na moje pytanie. Wygląda na to, że nie bawiła się wcale przednio na wyjeździe i bynajmniej nie oczekiwałem aż takiej niepewności w jej słowach. Zaczyna bełkotać coś o jakichś bzdetach z historii magii, która nigdy nie była moim konikiem, a raczej koniecznością. - Co ty pierdolisz? To było aż tak chujowo? - pytam jakże uprzejmie, mierząc ją wzrokiem, dopóki nie odgania tych wszystkich zagadnień dłonią. Bo nie są to w najmniejszym wypadku jej fajne czy ciekawe przygody, tylko jakieś historyczne gówna, których się uczyła. Może i interesujące (dla niej), ale z pewnością nie opisujące jej wyjazd. Na dodatek odwraca kota ogonek, twierdząc że to mi by się tam podobało. - Brzmi super. Bycie w centrum uwagi to mój konik - mówię jak zwykle poważnym tonem, chociaż jest to kompletna bzdura. Również biorę większy łyk, ale ja nie musze tu wypłakiwać oczu jak dziewczyna, zerkam na nią z lekkim rozbawieniem, ukrytym pod daszkiem czapki. - Ja mam Ci opowiadać plotki? - pytam z westchnieniem, bo jest to dla mnie prawdziwa katorga. - Nie mamy księżyca. Dementory się panoszą po Anglii. I langustniki i kelpie. Ravenclaw nie wygrał w tym roku kompletnie nic, mimo tego że Twój złoty ex-chłopak opuszcza mury szkoły i Brooks o mało się nie zesra z tego powodu. Zamieszkałem z Vinniem w Hogsmeade. No. Wyrzucam z siebie potok słów, szczególnie jak na mnie i jestem tak umęczony tym wyczynem, że aż potrzebuję jeszcze łyka alkoholu. Równocześnie wyciągam z kieszeni Malinowe Strzały, które oczywiście nie były moje, tylko jak zwykle ukradzione Julce. Ja staram się nie kupować. Żeby nie palić za często.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Wyjaśnienia Edgcumbe'a były tak typowe i tak jego, że Smith nie mogła sobie darować rozbawionego spojrzenia, którym go bez kozery obrzuciła. Zazwyczaj w takich momentach odpuszczała - ale z bliskimi sobie osobami wcale tak już nie wstrzymywała języka. To jej zdecydowanie zostało. — Nie każdy natomiast rośnie kilka centymetrów w sekundę. — Brew jej drgnęła, choć starała się zachować powagę. Nieporadny początek spotkania jakoś szybko odchodził w niepamięć, kiedy dziewczyna jednak złapała ten ich zwyczajowy flow z Augustem. Gumochłon jednak gumochłona zrozumie. I przejrzy - Jess widocznie się zgrymasiła (po raz kolejny), gdy chłopak zwięźle podsumował jej pierdolenie. Na dobrą sprawę, bez bicia, musiała przyznać mu rację - plotła jak połamana. — Dobra. Nie aż TAK... ale t a k większość czasu spędzałam — sprostowała, zaraz jednak nieco dodając, żeby już na skończonego przegrywa nie wyjść: — Co tu wiele mówić, Auggie. Poznałam w opór ludzi - już zawalili mnie listami i muszę się spod nich wykopać w wolnej chwili. Łaziłam z Yoko, Junem i Koharu na karaoke, ta ostatnia to mnie też po kugucharowych kawiarniach ciągała. Japońskie onseny, w sensie, gorące źródła, to... absolutna rewelka. Chociaż patrzyli na mnie jak na idiotkę, kiedy pakowałam się do nich w bikini... — Mówisz - masz, Smith momentalnie przestawiła się na bardziej 'interesujące' sprawozdania. Po dłuższym zastanowieniu - jednak coś w tej Azji przeżyła, chociaż w skali roku nie było tego tak znowu wiele. Przynajmniej w porównaniu do nauki. — No właśnie, przecież wiem, dlatego mówię. Tam byś sobie na nim pogalopował — prychnęła cicho, spod rzęs przyglądając się przyjacielowi - odwzajemniając jego rozbawione spojrzenie wywołane jej własnym pytaniem. Poniekąd miał rację - o plotki lepiej uderzać do O'Donnell, ale Smith jednak chciała przeczytać bardziej plan wydarzeń, aniżeli esej. — Księżyc od razu zauważyłam. A raczej mój charjuk, bo zaczął warczeć na wszystkich, a nigdy tego nie robi — mruknęła, dalej przysłuchując się Krukonowi. Klęska Ravu na wszystkich polach szczerze ją zaskoczyła - a na uwagę o Darrenie, cmoknęła cicho, zapijając goryczkę na języku kolejnym łykiem whisky. Wspomnienie o mieszkaniu w Hogs też było raczej słodko-gorzkie. — Z Marlowem? I jak wam się współlokatoruje? — podpytała, bez pardonu sięgając do wyłuskanej przez Edgcumbe'a paczki papierosów, by się jednym poczęstować.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
kostki: 4 -> 5 wygrywam w karty z goblinami, rozegram potem
- W tłumie? W takim pubie? Każdy by mógł - kontynuuję to przekomarzanie się, machając głową na całą klientelę tego nietypowego baru. Też nie mogę się powstrzymać na delikatny uśmiech, czyli w moim wykonaniu - lekkie wykrzywienie ust, kiedy z powrotem zaczynamy nadawać na tych samych, dobrze nam znanych falach. I w moich oczach wcale nie byłaby przegrywem nawet jakby faktycznie cały wyjazd tam czytała jakieś japońskie bzdury. Raczej zmartwiłem się, że nie bawiła się dobrze. Na swój sposób oczywiście wyrażając swoją empatię. Rozejrzałem się po pubie, kiedy zaczęła od swojej ksywki, którą mnie nazywała. Nie to, że tego nie lubiłem, ale też nie chciałem żeby wszyscy moi znajomi to słyszeli. Mało kto próbował zdrabniać moje imię, po prostu do tego nie pasowałem ze swoim pochmurnym spojrzeniem i poważnym wyrazem twarzy, by ludzie mówili mi Auggie. Słuchał jej dalszego opowiadania, powoli popijając sobie alkohol i nie przerywając jej opowieści. Dopiero kiedy kończyła, odstawiam szklankę z której popijałem ciężki alkohol, by zadać parę ważnych pytań. - A w czym powinnaś? Jak nie w bikini? - zaczynam od tych gorących źródeł japońskich, a potem przenoszę się na kolejne frapujące mnie elementy historii. - Umiesz śpiewać? - dodaję kiedy pomyślę o Jess na karaoke. Ja nigdy na to nie chodzę ze względów oczywistych. Chyba przegapiłem moment w którym przyjaciółka stała się taka przebojowa. Wymieniamy sobie kolejne rozbawione, porozumiewawcze spojrzenia dotyczące mojej jakże energicznej, łaknącej uwagi osobowości. Wkrótce jednak mam streścić jej w punktach co się działo i robię to tak sprawnie jak to potrafię. Kiwam głową kiedy mówi o zwierzaku. - No. Moja rodzina miała zapierdol z psami - mówię o ostatnich kiepskich miesiącach, przez to że niespokojne anubilisy nie współpracowały tak jak powinny, co pewnie nie wpłynęło zbyt dobrze na rodowy majątek. Widzę, że Jess omija kwestie związane jakkolwiek z Darrenem, więc również nie cisnę, chociaż zastanawiam się czy nie ostrzec ją przed tym jaki fanklub ma chłopak. Ale może odejdzie z Hogwartu, zanim Smith poczuje na karku nienawiść swoich rywalek. Dlatego waham się na początku lekko, a potem przechodzę do jej kolejnego pytania. - Dobrze. Wiesz jaki jest Vinni. Jak mogłoby być mi z nim źle - mówię gloryfikując odrobinę przyjaciela, całkiem słusznie. Był to najmilszy chłopak na świecie i czułem się super mając go za BFF. No, poznałem ostatnio Longweia, przy nim nawet Marlow miał konkurencję w byciu najbardziej uprzejmym człowiekiem. - Potrzebujesz jakiegoś lokum? - pytam niepewnie czy może nie chciałaby posiedzieć gdzie indziej niż w Hogwarcie, skoro już tu wróciła.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Chyba naprawdę tęskniła za tymi przekomarzankami - zwłaszcza, kiedy miała jeszcze w nich jakieś szanse. Do Californii na przykład nie miała podejścia. Jak ta coś walnęła, to Smith brakło języka w gębie. Teraz jednak po prostu go przygryzła, z lekkim uśmiechem uznając zdanie Edgcumbe'a - choć absolutnie się z nim nie zgadzała. Ona nie potrafiłaby urosnąć o kilka centymetrów wzwyż. Chyba, że miałaby w torbie skitrane buty na obcasach, od których konsekwentnie stroniła. Była wdzięczna, że chłopak nie wcina jej się w słowo - naprawdę nie miała siły, żeby walczyć o dojście do głosu. Może dlatego właśnie spotkała się tylko z nim, a nie w gronie kilku znajomych. Wtedy czułaby się przytłoczona - doskonale wiedziała, że Auggie ją zrozumie. Choć chciało jej się autentycznie śmiać, kiedy ten ukradkowo rozejrzał się po pubie, gdy poczęstowała go - jak zwykle - zdrobnieniem jego imienia. — Jak to w czym? — Przysłoniła wygięte w delikatnym uśmiechu usta szklanką z whisky. — W niczym. Uprzedzając kolejne pytania: te onseny nie były koedukacyjne — sprostowała, chrząkając znacząco i biorąc łyk alkoholu. Ognista po raz kolejny rozlała jej się ciepłem wzdłuż przełyku i delikatnie uderzyła do głowy. Picie na pusty żołądek nie było zbyt rozsądne. — Nie umiem. Przecież wiesz — odpowiedziała na kolejne pytanie przyjaciela, zaraz jednak dodając: — Ale wystarczyło, że mam doskonały british english. A mój francuski zrobił furorę. — Parsknęła cicho pod nosem, rzucając Augustowi porozumiewawcze spojrzenie. — Czułam się jak ewenement albo szkolna celebrytka... Dlatego też wróciłam, chociaż teraz nie wiem co gorsze — mruknęła. Pokiwała ze zrozumieniem głową, kiedy Edgcumbe wspomniał o psach swojej rodziny - magiczne stworzenia naprawdę źle znosiły zniknięcie Księżyca. Zapewne zastanowiłaby się nad tym ewenementem głębiej - ale Merlin jej świadkiem, nie miała teraz głowy do myślenia o wielkich rzeczach. Ani o przeszłych. Dlatego poczuła ulgę, kiedy Krukon nie drążył tematu Shawa i gładko przeszedł do jej pytania. — Cieszę się — przyznała szczerze, uśmiechając się na odpowiedź chłopaka. — Dobrze Cię karmi? Sprząta po sobie? Nie kradnie Ci czapek z daszkiem? — rzucała kolejne kuriozalne pytania, jednocześnie sięgając do kieszeni po różdżkę - by cichym zaklęciem odpalić Malinową Strzałę, którą ułożyła na dolnej wardze. Zaciągnęła się krótko, po czym niewerbalnie zaproponowała również odpalenie papierosa samemu Augustowi. — O. Cóż, aż tak widać? — zaśmiała się sztywno, nerwowo, gdy Edgcumbe trafił w punkt jej głównego obecnie zmartwienia. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, niemrawo bawiąc się bursztynowym płynem w szklance. — Koniecznie muszę coś znaleźć. Myślałam o Dolinie, trochę już odłożyłam, ale... — Wzruszyła ramionami i przygryzła wnętrze policzka, wyraźnie zafrasowana. — Przydałaby mi się walizka Skamandera — westchnęła, wracając szarym spojrzeniem do Augusta.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Ja również zostałbym przy swoim zdaniu, czyli że w tłumie umyka wiele rzeczy, ale z szyją jak świr na pewno ktoś by na mnie zwrócił uwagę. Więc zgadzamy się z Jess z tym, że się nie zgadzamy i pozostajemy przy swoim zdaniu. Oczywiście, że jej nie przerywam. W końcu coś co obydwoje wiedzieliśmy to był fakt, że jeśli decydowaliśmy się mówić dłużej o naszym życiu osobistym to już naprawdę nie wypada nam przerywać. Marszczę lekko brwi kiedy słyszę, ż celem było wchodzenie w niczym. Dałbym jakąś pruderyjną pochwałę, że świetnie skoro tego nie zrobiła, ale zamiast tego zamykam gębę na kłódkę. Zapijając tą informację łykiem alkoholu. - Może się nauczyłaś... - mamroczę sobie pod nosem na jej stwierdzenie; w końcu zmieniła się na tyle, że może odkryła w sobie odwagę do śpiewania. Kiwam również głową na znak zrozumienia. Po pierwsze, że jej płynność języków, nawet tego oczywistego dla nas, mogła wydawać się im bardzo atrakcyjna. Po drugie - potrafię też sobie wyobrazić jak sam bym się czuł będąc szkolnym celebrytą. Gdyby na barki spadł mi taki ciężar, z pewnością większość czasu starałbym się znaleźć sposób, by wybrnąć z tej sytuacji. - Chwilę się pogapią i przestaną - oznajmiam jej jakże pocieszająco. W końcu jedyny powód dla którego mogłaby przyciągać spojrzenia - właśnie kończy szkołę. Powiedziałbym jakiś wyświechtany frazes, że jak coś to ma przecież mnie i kiedy jestem obok, mierząc wszystkich ponurych wzrokiem, nikt nie powinien się do niej przywalić. Ale słowa zastępuję pyrgnięciem ramieniem jej ramię, w nadziei że zrozumie w miarę przekaz. - Tak. Vins jest super - mówię odpalając papierosa od Jess i przekrzywiając lekko głowę. - A ty od kiedy palisz? - pytam chociaż sam ukradłem merlinowe Julce, na nią wiec zwalam fakt, że kiedy piję, zawsze szukam szlugów. Przez chwilę milczę na jej wyznanie, bawię się szklaneczkę whisky i wypuszczam opieszale dym z ust. - Vinnie cały czas pierdoli o jakimś pięknym domu jego marzeń, czy coś... Planuję poprosić rodziców o hajs, ale będziemy potrzebować współlokatorów, by go utrzymać - mówię niepewnie, bo głupio mi proponować wprost coś takiego, bo obawiam się gwałtownego odrzucenia mojej propozycji. Ale jeśli faktycznie mielibyśmy wyprowadzić się ciasnego, starego mieszkania gdzie ja jako królewicz czułem się nieszczególnie dobrze, musieliśmy znaleźć kogoś jeszcze. Ostatnio z ogłoszenia nie poszło nam najlepiej. Do tego co prawda Marlow mógł wybrać mniej absurdalnie duży dom, ale skoro mógłbym tam później zamieszkać na stałe jak już będę miał środki by to utrzymać - może było warto. Patrzę pytająco na Jess, ponownie licząc na to że wyczuje moje intencje.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.