Pub Pod Ogonem Hipogryfa mieści się w piwnicach domu właściciela. Zyskał sympatię głównie dzięki domowym alkoholom pędzonym przez gospodarza. Najbardziej charakterystycznym elementem dekoracji wnętrz są ogromne beczki – każda wypełniona innym trunkiem. Miejsce jest chętnie odwiedzane przez różne rasy, nie tylko czarodziejów. Piwnice często przepełnione są gośćmi aż do bladego świtu, czemu zdaje się sprzyjać brak okien, sprawiający, iż biesiadnicy tracą poczucie czasu... i niebagatelną ilość galeonów. Choć atmosfera jest wesoła, między wierszami załatwia się tutaj szemrane interesy. Należy uważać na podchmielonych gości, bo zdaje się, iż whisky wedle receptury właściciela wywołuje u czarodziejów skłonność do agresywnego zachowania. A może to ten miód pitny?
Wino wedle receptury właściciela (białe lub czerwone) Whisky wedle receptury właściciela Piwo wedle receptury właściciela (ciemne lub jasne, bardzo mocne) Miód pitny wedle receptury właściciela (półtorak, dwójniak lub trójniak)
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
Możesz rzucać kostkami raz w miesiącu!
1 - Trafiasz na huczne przyjęcie urodzinowe. Cały alkohol jest dzisiaj za darmo! 2 - Pijany czarodziej podchodzi do ciebie i czy tego chcesz, czy nie, wszczyna pojedynek. Jeśli twoja postać jest bezrobotna nie musi martwić się o konsekwencje – w innym razie twój przełożony dowiaduje się o tym incydencie.
Spoiler:
Bez znaczenia, czy wina leżała po twojej stronie, czy nie, w celach dyscyplinarnych potrąca ci z pensji 40 galeonów. Jeśli twoja postać posiada wolny zawód, z powodu złej plotki nie pojawia się tylu klientów / tyle zleceń, przez co również tracisz 40 galeonów.
3 - Stara, jednooka wiedźma, sączący coś, co na pierwszy rzut oka przypomina ci truciznę i obserwuje Cię przez dłuższy czas. Rzuć kostką jeszcze raz.
Spoiler:
Parzysta – wiedźma podkłada Ci pod nos swój napój pytając co to twoim zdaniem jest; jeśli masz powyżej 25 punktów z Eliksirów, wiesz jaka trucizna jest w środku i w uznaniu wiedźma wciska Ci do rąk 3 dowolne składniki. Jeśli nie masz, kobieta kręci głową i na pocieszanie daje ci jeden (wybrany przez ciebie pierwszego stopnia). Nieparzysta – wiedźma najwyraźniej jest pomylona, albo czymś po prostu jej nie przypasowałeś, bo rzuca na ciebie klątwę, która wywołuje Chichot Burkleya. Jeśli posiadasz co najmniej 20 punktów w kuferku z zaklęć lub uzdrawiania możesz uleczyć się sam, w przeciwnym razie musisz natychmiast opuścić temat i udać się do szpitala Świętego Munga, gdzie sam opiszesz, bądź rozegrasz z uzdrowicielem/MG proces zdejmowania klątwy. W przypadku ignorancji, MG może nałożyć na Ciebie odpowiednie konsekwencje.
4 - Widzisz, jak trójka goblinów siedząca przy stoliku obok beczek gra w kości. Postanawiasz się do nich dołączyć. Rzuć kością jeszcze raz.
Spoiler:
1, 2 – gobliny najwyraźniej twierdzą, że nie możesz zaoferować im niczego ciekawego, przeganiając cię od swojego stolika. 3, 4 – kiedy przysiadasz się do stolika, gobliny spoglądają na siebie porozumiewawczo. Po kilku turach odchodzisz zrezygnowany – rzuć kością jeszcze raz. Jej dziesięciokrotność to liczba utraconych przez ciebie galeonów. Czyżbyś zapomniał, jak zachłanne są te stworzenia? 5, 6 – stworzenia próbują cię kantować, ale ty jesteś bystrzejszy. Gobliny obrzucają cię wiązanką obelg, ale nie przejmujesz się tym zbytnio. Zgarniasz 100 galeonów! Nie zapomnij poinformować o tym w odpowiednim temacie.
5 - Wchodząc do pubu zauważasz butelkę wina pokrzywowego. Twoja pierwsza myśl to pewnie pusta, ale mimo wszystko ciekawość bierze górę i postanawiasz to sprawdzić, ze zdziwieniem stwierdzając, że korek tkwi we właściwym miejscu. Możesz wziąć wino ze sobą. 6 - Trafiasz w sam środek hulaszczej imprezy. Prawdopodobnie jesteś jedynym trzeźwym gościem, a wokół szaleje cały magiczny półświatek, wliczając w to gobliny, leprokonusy, a nawet pół-olbrzymy. Podczas harców komuś wypada zawartość sakiewki na podłogę.
Spoiler:
Rzuć kostką jeszcze raz, a dziesięciokrotność oczek to liczba znalezionych przez ciebie galeonów. Nie zapomnij poinformować o tym w odpowiednim temacie.
Autor
Wiadomość
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nie musiał wcale żadnych pochwał wypowiadać na głos - jego wiecznie ściągnięte brwi, które zmarszczyły się jeszcze bardziej, kiedy objaśniła dress code onsenów mówiły same za siebie. Powstrzymała przy tym cisnący się na usta uśmiech - oboje naprawdę nie lubili rzucać się w oczy. Ale chyba jeszcze bardziej nie lubili popisywać się ekshibicjonizmem. Paradoksalnie jednak w tym wypadku właśnie przez swoją pruderię Smith rzucała się w oczy. Uniosła delikatnie brew ku górze na burkliwe mamrotanie Edgcumbe'a. — Bez przesady. Nie zmieniłam się aż tak! — parsknęła wyraźnie - choć oszczędnie w mimice - ubawiona. — Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Nie dostanę nagle anielskiego głosu — dodała jeszcze, upijając łyk trunku. Do gwiazdy estradowej wiele jej brakowało. Pomijając charakter, manierę, wygląd i obycie - przede wszystkim brakowało jej talentu i umiejętności. Nie wszystkiego szło nauczyć się z ksiąg i poradników; a na pewno nie w tej materii. Choć gdyby szło, na pewno by próbowała. Przygasła nieco znowu, gdy odniosła się do swojej obecnej wątpliwej popularności - jednak jedynie na moment. August nie powiedział nic wielkiego, ani błyskotliwego - ujął jednak prawdę w najprostszy możliwy sposób. I chociaż Smith nie miała problemu z rozczytaniem dawno zapomnianych języków i zinterpretowaniem wierszowanych wersów - tak właśnie taką prostotę doceniała najbardziej. Zwłaszcza popartą szczerymi intencjami, które chłopak podkreślił jeszcze trąceniem jej w ramię. Uśmiechnęła się na ten pokraczny gest - chyba pierwszy raz, zupełnie szczerze. — Dzięki Auggie — powiedziała cicho - i choć mogłaby dodać kolejne kilka zdań: że cieszy się, że może na niego liczyć, że chociaż między nimi wszystko po staremu i że totalnie za tym tęskniła - tak nie powiedziała nic więcej. Po prostu uniosła szklankę whisky i lekko stuknęła o szkło Edgcumbe'a. — Puchoni chyba mają to do siebie. Nie, żebym generalizowała — rzuciła na słowa Krukona, odpalając mu szluga szeptanym zaklęciem. Na jego kolejne pytanie, niemalże teatralnie zaciągnęła się merlinowym, powoli wypuszczając dym spomiędzy warg. — Jakoś od roku, chyba? Wcześniej głównie z Reagan, a w Japonii już regularnie. — Wzruszyła ramionami, chowając Glamdrig do kieszeni. — A Ty? — odbiła piłeczkę, bo jeśli pamięć jej nie zawodziła - a zawodziła rzadko - to wcześniej nie zwykli przesiadywać w tytoniowych oparach. Mimowolnie ponownie się spięła, gdy ich rozmowa zeszła na temat lokum. Cóż tu dużo mówić, obecnie była w głębokiej, gnomiej dupie - i doprawdy pół biedy, gdyby miała na głowie jedynie swój los. Razem z Boo mogła dalej się gnieździć w wieży Ravenclawu, ale była odpowiedzialna za resztę menażerii. Może to egoistyczne, ale nie zamierzała rezygnować nawet z najmniejszej jej części. — Ja... — Właściwie to nie wiedziała co odpowiedzieć na sprytnie zawoalowane słowa Augusta. Westchnęła więc, przygryzając wargę i kiepując do glinianej popielnicy. — Nie chciałabym nikomu zwalać się na głowę. W sensie... Potrzebuję lokum na teraz-zaraz, albo najlepiej na wczoraj, ale... Do prdele. Moja rodzina to mugole, nie mogę liczyć na ich pomoc. Mieszkałam z Darrenem, wiesz o tym, tak miało już zostać. — Skrzywiła się przy tym, jakby ktoś przyłożył jej w mostek. — Nie wiem, muszę mieć coś swojego. A żaden najemca nie dorzuci mi gratis wybiegu dla hipogryfa i żerdzi dla feniksa. — Zaciągnęła się merlinowym gwałtownie, aż nieomal nie oparzyła sobie podniebienia dymem. Wzrok wbiła w swoją whisky, dodając jeszcze półszeptem: — Tylko też nie chciałabym być sama.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Ponownie wzruszam ramionami na jej słowa. Tyle się działo przez ostatnie miesiące w Anglii podczas tego braku księżyca, całych wypraw, pojawianiem się klątw, że naprawdę - anielski głos, którym zostaje nagle pobłogosławiona Jess, wcale nie byłoby dla mnie niczym aż tak zaskakującym. Plusem naszej relacji był fakt, że nie musieliśmy wcale zbyt dużo mówić. Obydwoje byliśmy odrobinę niezręczni i oszczędni w słowach, więc Smith rozumiała moje durne trącenia, znaki czy spojrzenia. A jeśli coś miało być faktycznie wypowiedziane jeśli chodzi o te gorsze sprawy, jak jej zszargana reputacja, nie widziałem potrzeby, żeby owijać w bawełnę, że nikt nic nie wie. Krukonka doskonale wiedziała jak było i moje marne słowa pocieszenia (jeśli w ogóle umiałbym odpowiednio je ubrać), na nic by się tu nie zdały. - E tam - mruczę elokwentnie na jej podziękowania i również zgadzam się z tym, że nie ma co tam gadać, tylko trzeba przybić zdrówko za wspólne zrozumienie z wypowiedzianymi zaledwie kilkunastoma słowami. Cóż, również uważałem, że to jest po prostu cecha Puchonów, rzadko spotykało się osobę z tego domu, która potrafiła być naprawdę nieprzyjemna. - To jak Ślizgoni są irytujący - stwierdzam, jakby to faktycznie było dziedzictwo ich domu. Jak dla mnie z pewnością tak było. - Ja nie palę - oznajmiam na pytanie dziewczyny i widząc jej spojrzenie, uznaję że w tym wypadku potrzebne jest jakieś sprostowanie. - Brooks je pali i czasem od niej pożyczam. Są inne niż normalne szlugi - dodaję myśląc o tym, że mam po nich lepszy humor (tak po swojemu). Nie jestem pewien czy powoli uzależniam się od samego dymu czy raczej od tego poprawiania samopoczucia. Słucham spokojnie Jess z obojętnym wyrazem twarzy. Ani nie sądzę, że to jakaś ujma, że rodzice jej nie pomogą, nie sądzę też że szukanie pomocy od przyjaciół to coś złego. Jednak jeśli czuje potrzebę tłumaczenia się, proszę bardzo. Ja w międzyczasie popalam strzały i piję naszego "drinka". - Gdzie są teraz? Zwierzęta? - pytam nagle, dość głupio rozglądając się po pubie. Zastanawiałem się czy trzyma je w wieży czy przechowuje gdzieś w rezerwacie. - No dobra. Wprowadzisz się na razie do nas i poszukamy czegoś razem. Spróbuję namówić Vinniego na coś lepszego - postanawiam z prostotą, bo przecież nie mogłem zostawić jej samej, skoro wyglądała na tak zafrasowaną. - Będziesz mogła spać w salonie. Albo u mnie. W sensie w moim pokoju, ja pójdę do Viniego - zaczynam najpierw normalnie, a potem skupiam się niesamowicie by brwi mi się nie zaczerwieniły od tego jakie tu niechcący propozycje składałem.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Ich nić porozumienia nie polegała tylko i wyłącznie na podobieństwie - gwoli ścisłości, to August z tej dwójki był bardziej małomówny. I zdecydowanie bardziej pochmurny, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Smith miała aparycję przestraszonej sarny, z kolei Edgcumbe... możnaby się pokusić nawet o porównanie go do bazyliszka. W końcu mordował spojrzeniem - chociaż zdecydowanie brakowało mu w tym wszystkim jadu. — Jakoś... nigdy nie miałam problemu z dogadaniem się ze Ślizgonami — stwierdziła, po krótszym zastanowieniu. Zaraz jednak uśmiechnęła się półgębkiem. — Chociaż rzeczywiście bywają irytujący. Kiedy jeszcze wlepiałam maślane ślepia w Fitzgeralda to był... Jak tak teraz na to spojrzę, to nawet chamski — rozgadała się, popijając powoli resztę whisky. Na zaprzeczenie Krukona odnośnie palenia jej brew powędrowała jeszcze wyżej, kiedy tak wgapiała się w niego z powątpiewaniem. W niego i w szluga, którego trzymał - na przemian. — Taaak... W porządku, nie palisz — potwierdziła jego słowa, z subtelną, acz wyczuwalną nutą ironii - samej zaciągając się merlinową. Nie zamierzała jednak się wykłócać - palenie to w końcu indywidualna sprawa. Jeśli Auggie twierdził, że nie pali - a popala - nie w jej gestii leżało uświadomienie mu, że podwędzanie Brooks całych paczek, a nie kilku papierosów to już inny poziom, niż częstowanie się cudzesami. — Um... Wszędzie i nigdzie. Większość udało mi się ulokować u rodziny, moje młodsze siostry są nimi zachwycone. Kilka jest ze mną w Hogwarcie, a reszcie załatwiłam "hotele" — przyznała, a jej mina widocznie wskazywała na to, że nie jest z tego ani zadowolona, ani dumna. Zaraz jednak frasunek przeistoczył się w mieszankę szoku, wdzięczności - i ostatecznie rozbawienia, kiedy wręcz widziała z jakim skupieniem przyjaciel walczy z czerwieniącymi się brwiami. Zaśmiała się cicho we wnętrze swojej dłoni. — Salon w zupełności mi wystarczy — przystała na propozycję Augusta, uśmiechając się do niego z wdzięcznością. Potrzebowała pomocy, zdawała sobie z tego doskonale sprawę - jeśli tylko mogła, to sama rozwiązywała swoje problemy. Ale od czegoś w końcu miała przyjaciół, prawda? Nauczyła się to doceniać - i nie analizować ponadto. Odrobinę późno. — Tylko... Vinnie nie będzie miał nic przeciwko? Tak, wiem, Puchon. Co nie zmienia faktu, że może się nie zgodzić. — Musiała jednak zauważyć osobę trzecią (i nieobecną) w tej całej propozycji. +
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
To prawda, Jess miała znacznie przyjemniejszą i pogodniejszą aparycję. Chociaż faktycznie wydawała się być przestraszona od czasu do czasu (nie to że ja zwracałbym na to uwagę). Zazwyczaj głównym spoiwem ze światem zewnętrznym był dla mnie mimo wszystko Viní oraz Zoe, którzy zdecydowanie nie byli wycofani tak jak nasza dwójka. Nie wiem co powiedzieć na dogadywanie się ze Ślizgonami, bo ja ogólnie nie jestem w tym jakimś asem. - Są aroganccy - mówię jedynie i wzruszam ramionami, bo przechodząc się wzdłuż stołów Ślizgonów potykasz się o dzieci z czystokrwistych rodzin, którzy są albo zbyt atencyjni, albo nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa. Nie komentuję już kwestii palenia, jedynie zerkając na bok. Może i ma rację, powoli wykraczało to poza normalnym podkradaniem (szczególnie że zacząłem robić to już z całymi paczkami), ale to będzie problem jutrzejszego Augusta. Dziś jeszcze będę udawać, że wcale się nie uzależniam coraz bardziej. Kiwam głową kiedy słyszę o jej zwierzętach. To faktycznie brzmiało jak problem i jeszcze silniej postanawiam, że pogadam z Vinim o tym domu. Może da się go namówić, żebym założył za niego część pieniędzy, jeśli moi starzy sypną hajsem na mieszkanie dla mnie. Tak mnie to zajęło, że aż zapomniałem o swoim wcześniejszym wygłupie. - Nie, no co ty. Wcześniej spałem z Vinnim w pokoju, bo był z nami trzeci ziomek, ale szybko uciekł... Pytanie brzmi czy na pewno pozwoli Ci spać na kanapie, bo coś czuję, że wyląduję znowu z nim i odda Tobie łóżko - mówię z zastanowieniem i w tym momencie podchodzi do mnie nie jakiś goblin. Może to wydawać się dziwne, ale podaję mu dłoń i rozmawiam wymieniamy kilka uprzejmości, a ten zaprasza mnie do gry. Gobliny to urodzeni hazardziści, a ponieważ ja również nie stronię od tego, mam kilku znajomych wśród nich. - Chodź, zagramy na szybko, co? - pytam do Jess dość reoorycznie, bo już widać w moich oczach ekscytację, która zawsze mi towarzyszy przy gierkach takiego rodzaju. Okazuje się, że moje umiejętności są jak zwykle przednie i totalnie ogrywam gobliny z przyjaciółką obok, niczym szczęśliwym medalionem.
|zt|
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Niektórzy mieli jakieś uzależnienie od tego, aby kusić los do niespodziewanych obrotów sytuacji. Taką osobą był też zresztą Skye, który musiał koniecznie przyjść się napić do pubu, nie wiedząc nawet tego co go czeka. Świat był jednak wielkim miejscem, także więc i nietypowe istoty powinny mieć miejsce dla siebie, takie jak olbrzymy i tak dalej - bez żadnego cierpienia osób z zewnątrz. Siadając przy jednym ze stolików nie spodziewał się być ofiarą działania wiedźmowych machlojek. Ni z dupy, ni z pitruchy zauważył jak jedna z przedstawicielek oddziału Św. Munga, która akurat musiała uciec z niego postanowiła akurat rzucić się w jego stronę. Kobiecina praktycznie miała problem z tym, że tylko przyszedł i usiadł niedaleko nich. Nie spodziewał się też tego, że w pewnym momencie zacznie się panicznie śmiać, nienaturalnie wręcz. Oho, coś było nie tak. Trzeba będzie wyruszyć do szpitala, albo... Ugh... Musiał już iść, musiał iść.
Rok szkolny dobiegł wreszcie końca i byli wolni. Jedyną rzeczą, która przyćmiewała jej entuzjazm oraz radość z tego powodu był fakt, że wszyscy jej najbliżsi wyjeżdżali razem ze szkołą szukać przygód w Avalonie. Robin, Max, August i nawet słodka Zoe, co sprawiało, że jej wyjazd do Tybetu nie był aż tak czarną perspektywą, jak spędzenie lata w Anglii w samotności. Zamierzała również odwiedzić przyjaciół we Włoszech, uzupełnić przy okazji zapas ulubionych win oraz cienkich, eleganckich papierosów. Paliła jednak tylko wtedy, gdy piła tak, aby się przysłowiowo "zresetować". Westchnęła z odrobiną rezygnacji, siedząc w starym pubie gdzieś w Dolinie Godryka, do której dostała się za pomocą tego śmiesznego autobusu i czekała na swoją przyjaciółkę przy jednym ze stolików w rogu, chcąc razem z nią uczcić wszystko i zamknąć niepowiedzenia minionego roku szkolnego. Zawsze wierzyła, że warto zamykać rozdziały. Przed wyjściem przeczytała też swój horoskop, przez co była pewna, że wydarzy się coś dobrego. Bez Zoe nic nie zamawiała, karta leżała niedbale na środku niewielkiego stolika, a ona sama studiowała z zaciekawieniem olbrzymie beczki, które stały naprzeciw szynku barowego, dzieląc w pewien sposób przestrzeń. Brunetka zgarnęła niedbale kosmyk włosów za ucho, warcząc na siebie w myślach, że przyszła aż dwadzieścia minut wcześniej, bojąc się zwyczajnie o to, że zgubi się po drodze i w rezultacie spóźni, a przecież nie chciała, żeby Brandonówna pomyślała, że ją wystawiła. Zdjęła z odkrytych kolan torebkę, kładąc ja przy sobie i w tym momencie dostrzegła swój promień słońca w tym ponurym wnętrzu, swoją ulubioną Krukonkę, do której wstała i pomachała, ignorując rozbawione i być może zaciekawione spojrzenia w jej kierunku, że tak głośno ją woła. Gdy ta się zbliżyła, Yasmine wstała, objęła ją i cmoknęła na przywitanie w policzek, zapraszając gestem dłoni do stołu. Nie miała pojęcia, czy ktoś do nich dołączy, czy będą we dwie, ale obydwa scenariusze były cudowną perspektywą wieczora. Miały wiele do nadrobienia. - Zoooooooojkaaaaa, jak ja tęskniłam. Utonęłaś w tych książkach chyba przed egzaminami! - poskarżyła się na zaniedbanie z jej strony, robiąc przy tym dramatyczną i smutną minę, a następnie usiadła, uważając na materiał sukienki, co by nie zaświecić majtkami. Czarna sukienka była prosta, na ramiączkach i sięgająca przed kolana. Bez zbędnych zdobień, niezbyt krótka — zwykła, wakacyjna i niezwykle uniwersalna. Przysunęła w jej stronę kartę z propozycjami drinków oraz przekąsek. - Myślałam, że nigdy nie dadzą nam już spokoju. Którego wyjeżdżacie na wakacje? Nie mogę uwierzyć, że jedziecie tam absolutnie wszyscy — wszyscy Ci doborowi, rzecz jasna. Wyjaśniła, zakładając nogę na nogę i siadając wygodniej, wbiła w przyjaciółkę błyszczące spojrzenie. Bo co było lepszego od spędzenia z nią czasu?
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Wizja spotkania z Yasmine w Dolinie Godryka była bardzo miłą odmianą od rodzinnego spędu, który trwał w posiadłości Brandonów odkąd wszystkie latorośle gromadnie wróciły z Hogwartu i nastąpiły niezliczone wizyty, obiady, wychwalanie pod niebiosa uczniów z pięknymi świadectwami i załamywanie rąk nad tymi, którzy niewystarczająco przyłożyli się do nauki i niekoniecznie mieli czym pochwalić; Zoe należała do tej drugiej grupy i była już szczerze zmęczona pytaniami, po co jej do szczęścia nauka wróżbiarstwa i czy wybrała już departament w Ministerstwie, w którym chciałaby pracować. Na szczęście spotkanie z przyjaciółką - nie byle jaką, a dobrze wszystkim znaną panną Swansea - było wystarczającą wymówką, by urwać się z podwieczorku. Wystroiła się w najbardziej letnią, kwiecisto-falbaniastą sukienkę, jaka posiadała, zakręciła różdżką włosy w loki i starannie zamaskowała wszystkie szpecące piegi, z nadzieją że dzięki temu nie będzie aż tak odstawać od pięknej Yasmine; przygotowania zajęły więcej czasu niż myślała, więc w pubie zjawiła się lekko spóźniona - co, jak na nią, i tak nie bo najgorszym wynikiem. Po drodze, przepychając się niezdarnie w tłumie, wpadła na jakiegoś goblina i prawie przewróciła jedno z krzeseł, ale ostatecznie dotarła do stolika i serdecznie wyściskała czekającą już dziewczynę. - Rany, weź mi nawet nie mów! To był jakiś absolutny k o s z m a r, przez ten marcowy wypadek narobiłam takich zaległości, że musiałam się przykleić do podręczników żeby cokolwiek zdać - jęknęła, opadając na stołek ze znacznie mniejszą gracją niż Yasmine i zaraz przyciągając do siebie menu - A i tak dostałam ze trzy nędzne, i tak się tyle nasłuchałam, że wybrałam nikomu niepotrzebne przedmioty i już nigdy nie wyjdę na ludzi... po prostu dramat. O, jak dramat, to może zamówmy Łzy Morgany... nie piłam nigdy, ale brzmi... no, dramatycznie. - zaproponowała, wertując kartę drinków, a gdy już odłożyła ją na bok, nieelegancko wpakowała łokcie na stół i oparła podbródek o dłonie, przyjmując pozycję w gotowości do rozmowy. Zmarszczyła brwi, usiłując sobie przypomnieć termin rozpoczęcia szkolnych wakacji. - Hm... w poniedziałek... chyba. Będę musiała dopytać Vicki. Dziwisz się, że wszyscy jadą? Do A v a l o n u? Przecież to... jakby... najmagiczniejsze z magicznych miejsc. Jestem przekonana, że nawet August się podekscytuje, jak już tam wylądujemy! On oczywiście udaje, że ma to w nosie, ale proszę cię, kto nie byłby podekscytowany wizytą w najprawdziwszej mitycznej krainie? Będę musiała go tam trochę rozruszać. No po prostu nie mogę się doczekać, strasznie szkoda, że cię nie będzie... na pewno nie zmienisz zdania? Byłabym wniebowzięta, gdybyś jednak przyjechała! I ty na pewno też - gadała, przyjmując na koniec zachęcający ton głosu, z nadzieją że jednak uda się jej namówić Yasmine do uczestnictwa w wyjeździe, którego samo wspomnienie wywoływało u niej pełne radości dreszcze.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Przeurocza była ta cała Zosia i o ile zazwyczaj nie lubiłam osób zbyt miłych, bo uważałam że na pewno coś ukrywają to trudno mi było posądzić brandonównę o cokolwiek złego. Całe szczęście, że ja to ja i wcale nie peszę się jej gorzko, gorzko. Pewnie nawet poszłabym o krok dalej, gdyby nie fakt że znam już trochę Tomka i wiem, że to on mógłby poczuć się odrobinę niezręcznie. Czy był to najlepszy pocałunek świata kiedy nasze usta stykają się gwałtownie, a ja aż mam mordę całą mokrą przez Tomasza? I bynajmniej nie przez wykraczającą poza granicę dobrego smaku namiętność pocałunku, obfitego w ślinę (chyba że na oku), tylko przez deszcz który towarzyszył nam podczas całej rozgrywki. Wracając do pytania - może to nie był najznakomitszy pocałunek jaki mieliśmy, ale to kompletnie nie było ważne. Bo po nim stwierdziłam, że nie miałabym nic przeciwko żebyśmy sobie dłużej postali w deszczu. Najlepiej bez innych wokół. Albo nie w deszczu a sypialni. Ucinam swoje głupie myśli, rozdałam koty jak niechciane dzieci rozejrzałam się po ziomkach i nadszedł czas na zejście z trybun. Zocha opuściła nas dość mylnie zakładając, że naprawdę idziemy na jakąś randkę. Jednak Tomek nawet szczególnie jej z tym nie stopował. A nawet mogła czuć się podpuszczona jego zadowoleniem z sytuacji. Sama byłam niepewna co ma na myśli kiedy proponuje jakieś tango, unoszę do góry brwi pytająco, ale w końcu stwierdzam że bezpieczniej jest zaprowadzić się do baru. Koty powoli nas opuszczają im dalej jesteśmy od Hogwartu. Ja gdzieś tam po drodze łapię za rękę chłopaka kiedy podekscytowani wymieniamy się interesującymi ciekawostkami które działy się podczas meczu, a ja opowiadam też jak odkąd wstałam nie przestają za mną łazić zwierzęta. Opowiadam mój poranek w kotach i kłopotliwe lekcje. Raz człowiekowi się zdarzy nie spać w domu. Kiedy wchodzimy do baru jest jakaś wielka impreza. - To jakaś nieoficjalna z okazji meczu? - pytam ale prędko orientuję się, że to jakaś banda podstarzałych, dorosłych czarodziei. Podchodzę do baru, gdzieś po drodze gubiąc dłoń Tomka, i zamawiam nam drinki, wmawiając że jesteśmy od tych ludzi i tym samym rezerwując nam drinki na czyjś koszt do końca imprezki. - Zdrowie najbardziej wykurwistego ścigającego w Ravie! - Może i nie była to tak do końca prawda, ale teraz mówię to z wielką pewnością w głosie.
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Naszym tangiem okazało się picie w szemranej spelunie w Dolinie Godryka. Po drodze ekscytuję się jeszcze swoimi wyolbrzymionymi w mojej wyobraźni kombinacjami na miotle i słucham zdziwiony o tych kotach. Doradzam, żeby może poszła z nimi do nauczyciela ONMS (oczywiście Swanna a nie zabójczo i nieludzko pięknego Atlasa) albo podrzuciła je wszystkie do mojej irytującej sąsiadki, która wyzywa mnie i Augusta od hazardzistów i erotomanów. O ile z pierwszym śmiało się zgadzam, tak z drugim już niekoniecznie i nie wiem na jakiej podstawie wysnuła ten wniosek. Wbijamy do knajpy już bez zwierząt i zszokowany rozglądam się dookoła. Ukontentowany stwierdzam, że wieści szybko się rozchodzą i ta huczna balanga to zapewne na moją cześć. – Założę się, że Brooks do tej pory nie ma tak licznego fanklubu jak ja – gadam do Fredki, ale ta znika w tłumie; szukam jej zawzięcie i przez przypadek zagadałem do jakiejś ghulicy z pretensjami czemu mnie zostawiła. Dopiero gdy dostrzegam dziewczynę z drinkami w ręce, robię niezręczną minę i prędko się ulatniam, ciągnąc ją do stolika (Freddie, nie ghulicę). Uśmiecham się na jej piękny toast i wznoszę szklankę. – I zdrowie najbardziej wykurwistej szukającej w Huffie – odwdzięczam się równie kreatywnym komplementem, po czym na hejnał wypijam zawartość szkła, taki byłem spragniony po meczu i naszej szaleńczej wędrówce do miasta. – O jak ci się dosko bawią – wskazuję palcem na zgraję napierdalających się między sobą półolbrzymów, którzy swoim swojskim zachowaniem podkreślają jak super intymne miejsce wybraliśmy na naszą schadzkę. – W ministerstwie uruchomili jakiś program stażowy i szukają też frajerów do Wizengamotu. I mam dylemat czy dalej znosić kiepskie dowcipy Scrivenshafta, bo to durna, ale bezpieczna pracka, iść na ten staż i udawać z obsranymi gaciami przyszłego mecenasa przy tych wszystkich szychach czy nie wiem, otworzyć na przykład hodowlę alpak – dzielę się z Fryderyką wielkim dylematem z jakim się ostatnio zmagam. Wiem, że mogę sobie przy niej pozwolić na szczerość, bo przy innych niechętnie wspominam o tym jak niepewnie się czuję w związku z rychło nadchodzącą dorosłością. Wtem wpada mi do głowy świetny pomysł – kładę z werwą dłoń na stoliku. – Zerknij no w moją przyszłość. Jak wolisz wróżyć z wnętrzności to poczekaj aż wypiję jeszcze z trzy drinki – rzucam obrzydliwym, acz w mojej opinii fenomenalnym żartem i kiwam do barmana, żeby przyniósł nam więcej alkoholu. Ten w odpowiedzi macha mi równie entuzjastycznie, bo chyba stwierdził, że po prostu się z nim witam.
______________________
i read the rules
before i break them
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Wyrażam lekkie zwątpienie kiedy ten radzi mi iść do nauczycieli. Wydaje mi się, że teraz mają tyle na głowie że kompletnie oleją moje problemy z kotami. Widziałam jak zachowują się te dzikie sowy w Ravie, pewnie wszyscy od ONMS biegają teraz za nimi jak pojebani. A może właśnie podrzucę im koty, żeby je wyłapały? Nie wiem czy to brzmi miły pomysł... Wchodzimy do zatłoczonego baru gdzie śmieję się na słowa Tomasza i poklepuję go po ramieniu z politowaniem, nie kłopocząc się nawet by odpowiedzieć na ten przedni żart. Ja biegnę po drinki, a on już zaczyna podrywać jakieś ghulice, typowy Tomek, ale na szczęcie rezygnuje z flirtu, by spędzić czas ze mną. Całe szczęście, to byłoby dopiero żenujące dla mnie zostać tak porzuconą! Stukam się z Tomkiem szklankami na jego tak pięknie elowkentny toast. Cóż by wiele gadać - byliśmy sportowcami roku, totalnie to po nas widać. Również wypijam do końca, po czym przenoszę wzrok na lejące się trolle czy innych i śmieję się donośnie. - Jeszcze kilka kolejek i do nich dołączymy - obiecuję przyjacielowi, chichocząc pod nosem na ten przedni żart. Słucham jak Tomasz nagle się otwiera i z ciekawością przyglądam się przyszłemu mecenasowi. - Totalnie otwieraj hodowlę alpak. A jeśli nie znasz się na tym za bardzo, możesz popróbować w czymś o czym faktycznie wiesz znacznie więcej, powinieneś spróbować w Wizengamocie. Może nie masz koneksji, ale dobrze wiesz że się nadajesz - stwierdzam i wzruszam lekko, chudymi ramionami. - Wierzę, że będziesz jedną z tych pięknych historii opisywanych w książkach o dzielnych prawnikach bez rodowodu - dodaję jeszcze i wyciągam rękę, by pogłaskać Tomasza po skręconych od wilgoci lokach. Chcąc nie chcąc to nie wierzę w to, że Tomek by sobie nie poradził - raczej uważam że może mieć problem w przebiciu się w towarzystwie osób ze znanych rodów idących tą ścieżką. Ze zdumieniem patrzę na jego rękę, unosząc do góry brwi. - Z Twoich alpak będę wróżyć z wnętrzności - obiecuję mu jakby jednak przekonał się do tej ścieżki kariery. - Chuja widzę. Masz dużo życia i mózgu. Musisz uważać ee... na coś latającego i eeee.. będziesz miał boski wieczór z wulgarną kobietą dziś - oznajmiam i zamykam jego dłoń, by uśmiechnąć się radośnie na super wróżbę. - Teraz ty! - dodaję i ja dla odmiany macham do pobliskiego kelnera, a ten przynosi nam kolejne drinki, bo zajarzył, że to nie powitanie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Miała ostatnio ogromny mętlik w głowie i nie czuła się najlepiej. Co prawda zwykle unikała takich decyzji, ale tego dnia postanowiła nieco nagiąć własne zasady i zajrzeć do jednego z barów w Dolinie Godryka. Zazwyczaj odwiedzała podobne przybytki ze swoją przyjaciółką, ale dziś Charlotte nie miała dla niej czasu, więc rudowłosa musiała sama zatopić się w alkoholowym świecie. Widać nie miała szczęścia, bo jak tylko pojawiła się w lokalu, ktoś postanowił wziąć ją sobie za cel. Najpierw kilka nieprzyjemnych słów, a później wyciągnięte różdżki i pierwsze zaklęcie, które wyjątkowo nie padło ze strony Irvette. Jej przeciwnik wyraźnie nie kontrolował siebie i swojego zachowania, co dało dziewczynie przewagę i po chwili już nieznajomy leżał rozciągnięty na brudnej podłodze, tępo patrząc się przed siebie. -Następnym razem, spróbuj nieco milej. Dziewczyny lubią kulturalnych mężczyzn. - Poradziła mu na odchodne, udając że wcale nie słyszy tych sporadycznych wiwatów na jej cześć, czy obelg, padających ze względu na to, że śmiała powalić stałego bywalca. Nie, teraz miała ważniejszy cel przed sobą. Podeszła do lady, wskazując jedną z droższych butelek wina i prosząc o kieliszek. Właśnie odwracała się, by znaleźć sobie ustronne miejsce, gdy zobaczyła znajomą twarz. -Jeszcze jeden kieliszek. I butelkę. - Zwróciła się do barmana, po czym uiściła opłatę i ruszyła w stronę młodszej ślizgonki. -Nieproszone towarzystwo do usług. - Przywitała się z @Josephine Harlow, stawiając na stole wino i naczynia. Sprawnie odkorkowała butelkę i zaczęła nalewać szkarłatny płyn do kieliszków. -Casa de Guise stawia tak długo, jak obiecujesz dokopać następnemu dupkowi, który uzna, że świat leży u jego stóp i każda dziewczyna marzy o tym, by zabrał ją do swojego marnego mieszkanka w rozpadającej się kamienicy. - Od razu przeszła do wyłożenia zasad, jakie obowiązywały, jeśli tylko Jo chciała korzystać z sakiewki rudowłosej prefekt, po czym Irv od razy wychyliła kieliszek wina, nalewając sobie następny.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Do każdego przychodził taki czas, kiedy to człowiek po prostu chciał się napić. Nie miało znaczenia to, czy zebrało się towarzystwo do kieliszka, czy był jakiś konkretny powód, czy iść do knajpy, czy może szwendać się gdzieś w plenerze. Taki dzień zastał w końcu i Josephine. Akurat wracała ze sklepu w Dolinie Godryka - z którego i tak ostatecznie wyszła z niczym - kiedy po drugiej stronie ulicy dostrzegła szyld pubu Pod Ogonem Hipogryfa. Niewiele się zastanawiała nad podjęciem decyzji, po prostu skierowała tam swoje kroki, w momencie tworząc nowe plany na ten wieczór. Już dawno nie była w żadnym podobnym miejscu, praca za barem jakby jej wystarczała, ale była ciekawa, jak po takiej przerwie odnajdzie się po tej drugiej stronie. Kompletnie nie przeszkadzało jej samotne siedzenie nad kieliszkiem, aż do chwili, w której towarzystwem nie postanowiła zaszczycić jej sama Irvette de Guise, sznowna pani prefekt naczelna, istna niewiadoma przechadzająca się korytarzami Hogwartu. Uniosła nieco jedną z brwi na ten obrót spraw, nie protestując jednak, bo mimo wszystko nie miała nic przeciwko jej obecności, a i mogła się wreszcie dowiedzieć coś więcej na jej temat. Nie od wczoraj bowiem było wiadome, że alkohol rozwiązywał języki. Poza tym jak miała ją wygonić, skoro oferowała jej darmowe procenty? - Mówisz to złej osobie - cmoknęła, przez chwilę tylko się w nią wpatrując. - Na pęczki mam takich łajz w pracy, nie wygrzebiesz się z długów, jeśli na takich zasadach chcesz stawiać. Poza tym daj spokój, nie dasz się przekonać żadnemu z nich? Przecież są tak czarujący - dodała z jakąś nutą wyzwania pobrzmiewającą w głosie. Zupełnie, jakby chciała ją sprawdzić, jakby chciała zobaczyć, na ile ją stać. Sądząc jednak po wychylonym na raz kielichu wina - na dużo i wcale nie musiała jej testować. - Jeśli nie chcesz zaraz skończyć pod stołem, radzę mimo wszystko poczekać na mnie. Wtedy przynajmniej będziemy we dwie - zasugerowała, po czym sama ujęła swój kieliszek, uniosła go w górę niczym w toaście i idąc śladami Irvette, wyzerowała jego zawartość.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Wino nie od dziś rozwiązywało problemy, a Ruda jakoś czuła się lepiej, gdy miała z kim się go napić. Ucieszyła się więc, że może narzucić swoją obecność znajomej ślizgonce i miała nadzieję, że ta nie odmówi wspólnie spędzonego popołudnia. -Na szczęście moja rodzinna skrytka jest dość pokaźna. - Uśmiechnęła się, dając znać tym samym, że jest w stanie podjąć to ryzyko i wywalić jeszcze kilka galeonów na dzisiejszy alkohol. -Może gdyby którykolwiek był choć na tyle trzeźwy, by zapamiętać jak wyglądam, rozważyłabym krótką rozmowę, ale chyba dzisiaj szczęście mi nie sprzyja. - Rozejrzała się wokół, jakby faktycznie chciała znaleźć kogoś, kto nie dał się jeszcze całkowicie omamić alkoholowi. -Liczyłam, że w razie co mnie spod niego wyciągniesz, ale towarzystwem też nie pogardzę. - Pozwoliła sobie zażartować, po czym również Harlow uzupełniła opróżniony naprędce kieliszek. -Pijemy za coś konkretnego, czy przyszłaś tu utopić codzienność? - Zapytała ciekawa motywacji dziewczyny. Sama miała wiele na głowie, a że nie do końca chciała skończyć jako oskarżona w Wizengamocie, postanowiła nie uciekać się do tortur przypadkowych ludzi, a sięgnąć po wino, które było dość niezawodne w tym temacie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
I proszę, jak z pozoru nudne popołudnie w tempie złotego znicza uciekającego szukającemu może zmienić się w całkiem przyjemne posiedzenie. Wiadomo, że samotne topienie smutków w butelce wódki było bardzo porywającym zajęciem, ale jeszcze lepiej robiło się to w towarzystwie. A takiej arystokracji to już w ogóle nie mogła odprawić z kwitkiem. Pokiwała głową na słowa o bogactwie rodu de Guise, ale nie było to dla niej żadną niespodzianką. Ciężko było nie wiedzieć totalnie nic o tych największych rodzinach w czarodziejskim świecie. - Krótkotrwała pamięć wcale nie musi być tak zła. Przynajmniej jeśli spotkasz któregoś z nich na ulicy, to nie musisz udawać, że go znasz - odpowiedziała, wzruszając przy tym ramionami. Każdy kij miał dwa końce, a sytuację z tymi zapitymi mordami dało się wykorzystać w całkiem przydatny sposób. Ileż informacji można by od nich wyciągnąć! Koniec końców, jak zauważyła Irvette, i tak nie zapamiętaliby twarzy. Uśmiechnęła się, nie pokazując jednak zębów, kiedy jej kompanka zażartowała. A już myślała, że dziewczyna ma kij w dupie, jak przystało na prefekt naczelną. - Razem raźniej. Poza tym nie zamierzam zajmować się twoim schlanym tyłkiem, zero w tym zabawy - powiedziała, obserwując szkarłatny płyn, który z powrotem napełniał jej kieliszek. Paznokciami wystukiwała bliżej nieokreślony rytm na blacie stołu, aż do jej uszu dotarło pytanie. - Pijemy za lepszy czas - zadecydowała. Krótko, zwięźle i na temat, bo i po co się rozwodzić, skoro nie ma do tego powodu. I już miała unosić kieliszek w górę, żeby znów się napić, kiedy do ich stolika podszedł jakiś typ. Podszedł to zresztą za dużo powiedziane - zataczał się z prawej na lewą. - A ty czego tu? - spytała oschle i uniosła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź. A tą dostała, a jakże, tyle że nie w tej formie, jakiej oczekiwała. Czarodziej bowiem wyjął różdżkę i było jasne, że nie chciał miło pogawędzić.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie miała nigdy wcześniej okazji aż tak usiąść sobie z Josephine i poplotkować, a już na pewno nie wychylić trochę alkoholu, którego Ruda raczej nie konsumowała za często. Wieczór zapowiadał się na ten moment bardzo dobrze i dziewczyna miała nadzieję, że potoczy się właśnie w tym kierunku. -A to zależy, jak potoczy się pierwsze spotkanie. Czasem warto przypomnieć jednej, czy drugiej osobie, z kim nie warto zadzierać. - Wzruszyła jakby od niechcenia ramionami, choć jej oczy nagle ze szmaragdowych, przybrały czarnego odcienia. Tak, ostatnimi czasy mocniej pozwalała sobie fologwać w ciemnych uliczkach, gdy miała wątpliwą przyjemność spotkania kogoś, kto nadepnął jej na odcisk. -Czyli w następnym Psidwaczku ląduję tym razem z Tobą. - No proszę, drugi żart z rzędu! Kto by się tego po niej spodziewał. Początkowo była wzburzona, gdy ten plotkarski portal napisał jakieś sromotne bzdury o niej i Victorii, ale teraz miała to gdzieś. Była na tyle pewna siebie, że nie sądziła, by taki szmatławiec był w stanie jej jakkolwiek zaszkodzić, a prawdę znała zarówno ona i Brandon i to jej wystarczało. -Oby nadszedł szybko. - Dopełniła toastu, po czym wlała sobie alkohol do gardła, bacznie obserwując interakcję, która działa się obok. Widać nie miały dzisiaj szczęścia w kwestii męskiego towarzystwa. Irvette wyciągnęła różdżkę i stanęła obok Jo, nie wychylając się jednak. Była gotowa wesprzeć dziewczynę, gdyby nachalny kolega planował zagrać nieuczciwie, ale główną rolę oddała jej. Co jak co, ale była pewna, że Harlow jest w pełni kompetentna poradzić sobie sama z tą sytuacją. -Radzę Ci uważać. - Syknęła tylko w stronę pijanego jegomościa, pukając paznokciem w kieliszek, który trzymała w lewej ręce.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Uśmiechnęła się kącikiem ust na wzmiankę o Psidwaczku. Ktokolwiek się zajmował tym szmatławcem, wywiązywał się ze swej roboty znakomicie, nie ma co. Ludzie pragnęli soczystych plotek i dokładnie to dostawali, a że były to jedynie wyssane z palca brednie, to już inna sprawa. Każdy i tak wierzył w to, w co chciał wierzyć. Wolała jednak wylądować na stronach Psidwaczka z Irvette niż aby znów posądzano ją o romanse i inne podobne rzeczy. Z drugiej strony... - Uważaj, bo jeszcze wylądujesz w trójkącie ze mną i Don Lockharto - prychnęła, nawiązując tym samym do jednego z wydań z jej udziałem. Była niemal pewna, że de Guise przynajmniej obiło się to o uszy. Mimo że sama nie czytała regularnie co tam wypisywali, to jednak wiedziała, że i szanowna pani prefekt wraz z inną damą sprawującą tę funkcję znalazły się pod ostrzałem. - A zresztą, ty już też jesteś doświadczona, więc pewnie nie zrobi ci to wielkiej różnicy, co? - dorzuciła z błyskiem w oku, zerkając na nią z pewnym zaciekawieniem. Trochę jakby chciała ją wyczuć, wybadać jej granice. Ich miłą pogawędkę przerywaną toastami przerwał niestety jakiś pijany typ, który najwyraźniej zapomniał o dobrych manierach, bo zamiast elegancko zagadać, zaczął mamrotać coś niezrozumiałego pod nosem, a potem wyciągnął różdżkę. Nie przejął się kompletnie ostrzeżeniem, które padło z ust rudej, ani tym, że Harlow również sięgnęła po swoją różdżkę, gotowa odprawić go z kwitkiem na drugi koniec pubu. - Kolega chyba nie rozumie - westchnęła w stronę Irvette, a następnie przeszła do czynów. Skoro nie dało się po dobroci... - Powinni bardziej zadbać o to, kogo wpuszczają do środka, zanim to miejsce zejdzie na psy - mruknęła, wykonując jeszcze jeden ruch różdżką i zgodnie ze swoimi poprzednimi przemyśleniami posyłając gościa pod ścianę znajdującą się po drugiej stronie pomieszczenia. Oczywiście zrobiła to w najmniej inwazyjny sposób, jak tylko się dało, nie chciała bowiem dodatkowych ofiar i problemów. - Ten lepszy czas ewidentnie jeszcze nie nadszedł - stwierdziła, kierując się z powrotem do opuszczonego stolika. Zasiadła i sięgnęła po butelkę, wyraźnie jednak czekając aż de Guise do niej dołączy.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Sama nienawidziła tego pismaka, ale skoro ludzie potrzebowali takiej rozrywki, nie widziała sensu z walką o treści publikowane przez portal. Widziała, jakie brednie tam wypisują i była ciekawa ile czytelników naprawdę w to wszystko wierzy, a ile czyta tylko dla samego pośmiania się z tych absurdów. -Znam gorsze partie niż czystokrwista czarownica i gwiazda muzyki. - Prychnęła lekko z pogardą, ale i śmiechem, przypominając sobie swojego byłego (na całe szczęście) narzeczonego. Nie miała jednak pojęcia o nawiązaniu Jo, bo po prostu nie czytywała Psidwaczka, a jedynie z krążących po zamku plotek dowiadywała się o tym, że sama się w którymś wydaniu pojawiła. -W trójkątach, czy obecności w prasie? - Odpowiedziała tajemniczo, nie dając dziewczynie jednoznacznej odpowiedzi, choć ta wydawała się chyba być oczywista. Przynajmniej tak sądziła, biorąc pod uwagę te wszystkie szepty na jej temat. No tak, niestety nie wszyscy szanowali fakt, że kobiety chciały w spokoju porozmawiać i napić się alkoholu, bo przerwano im i to w bardzo nietaktowny sposób, co Irvette od razu odpalało, ale nie chciała wchodzić swojej rozmówczyni w paradę, więc tylko stała za nią, rzucając typowi ostrzegawcze spojrzenie, w którym jasno czaiła się chęć mordu. -To czas wyciągnąć bardziej zrozumiałe argumenty. - Zachęciła koleżankę do działania, a w oku rudowłosej pojawił się niebezpieczny błysk, który nie zwiastował niczego dobrego. Na szczęście Josephine sprawnie poradziła sobie z intruzem i nie musiała wkraczać do akcji. -Piękny pokaz. - Pochwaliła ślizgonkę, wracając na swoje miejsce, skoro nie musiała już robić za cichego ponurego żniwiarza. -Ewidentnie nie. Człowiek chce tylko spokoju, a inni muszą się wpychać z pyskiem tam, gdzie ich nie chcą. - Zgodziła się, bo raczej obydwie nie tego oczekiwały po dzisiejszym wyjściu z zamku. -Lej, lej. Nie ma na co czekać. Młodości nikt nam nie zwróci. - Zachęciła Josephine do napełnienia kieliszków, co raczej nie było za bardzo w jej stylu, ale nawet takie sztywne suki jak Irvette, potrzebowały czasem nieco spuścić z pary. -Czasem się zastanawiam, czy ewolucja nie zabrała facetom trochę zbyt dużo funkcji logicznego myślenia, zastępując je nadprogramowym wręcz ego. - Spojrzała w bok, gdzie jeszcze przed chwilą stał najebany typek, choć tak naprawdę nie odnosiła się tylko do jego osoby. Od kiedy przyjechała do Wielkiej Brytanii, odnosiła wrażenie, że z tutejszą płcią brzydszą jest coś ewidentnie nie tak mimo, że to zazwyczaj kobiety bardziej skakały jej do gardła.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Zwinęła usta w ciup, przypatrując się przez chwilę de Guise, kiedy ta zamiast odpowiedzieć krótko i na temat, postanowiła zrobić to w bardziej tajemniczy sposób, w zasadzie nie wyjaśniając niczego i pozostawiając pole do snucia domysłów. Sama jednak nie kontynuowała już tego tematu, kończąc go lekkim uniesieniem kącika ust. Trójkąty, bycie na łamach psidwaczka - czy to się aż tak różniło? A może właśnie to chciał im wytłumaczyć facet, który się do nich przypałętał i nie chciał odpuścić. Problem był tylko taki, że one żadnych wyjaśnień nie chciały słuchać. Nie potrzebowała żadnej zachęty ze strony Irvette czy kogokolwiek innego - skoro tamten wyciągnął różdżkę, to ona nie zamierzała być gorsza. Przynajmniej wyrównała szanse, choć jak się okazało i tak miała przewagę, bo umiała utrzymać się na dwóch nogach. - Może zniechęci innych półgłówków - odparła na komplement, zbywając całe zajście machnięciem dłoni, zupełnie jakby było dla niej codziennością. W pewnym sensie tak też było, bo pracując za barem, już niejednokrotnie spotykała się z takimi typami. - Świat byłby zdecydowanie piękniejszy, gdyby ludzie pilnowali swojego nosa - przyznała, a następnie przysunęła sobie kieliszek należący do rudowłosej. - Przynajmniej w tym jednym się zgadzamy - dodała jeszcze, nim przechyliła butelkę i pozwoliła, by szkarłatny płyn go napełnił. I oto były - dwie czystokrwiste damy siedzące nad kielonem w jakimś pubie. Każdy musiał w końcu wrzucić na luz, choćby nawet miało to wyglądać w ten sposób. Nie zachowywały się zresztą nagannie, a że to nachlani jak świnie faceci postanowili je pozaczepiać? To już nie ich wina. - Tylko czasami? Powiem ci, że ja mam takie myśli prawie za każdym razem, kiedy te samce alfa chcą pokazać, jacy to oni nie są - prychnęła, odstawiając butelkę na stolik nieco mocniej, niż było potrzeba. Powieka nawet jej przy tym nie drgnęła, zresztą nic się nie stało oprócz tego, że słychać było dość głośne uderzenie, które i tak ginęło w gwarze rozmów. - Najlepsze w tym wszystkim jest to, że bez nas i tak nie byliby nic warci - stwierdziła, wodząc palcami po nóżce kieliszka. Oczywiście, że nie wszyscy tacy byli i nie mogła brać całej płci męskiej do jednego wora, ale większość z nich - owszem. - Strzelam, że twoje doświadczenia też nie są w przeważającej części pozytywne - i znów, bardziej stwierdziła, niż zapytała, pozostawiając jednak otwartą furtkę co do odpowiedzi lub jej braku, bo z tego co zdążyła zauważyć, de Guise lubiła pozostawiać róże kwestie domysłom.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Skinęła twierdząco głową. Tak, też miała nadzieję, że pokaz Josephine pokaże wszystkim, że nie warto dzisiaj z nimi zadzierać, skoro obydwie poskładały już swoich typków magicznie na łopatki. -I zdecydowanie by mi nie przeszkadzało, że zrobiłby się nieco nudniejszy. - Dodała jeszcze, dziękując następnie za uzupełnienie wina, które coś dobrze im dzisiaj wchodziło. Póki co nawet nie straciły krzty godności, na co pewnie niektórzy chętnie by popatrzyli. One zamiast tego gawędziły jakby nigdy nic, ledwo widząc, a przynajmniej Irvette ledwo zauważała, jak szybko szkarłatny trunek znikał z pierwszej butelki. -No dobrze, chciałam dać im trochę więcej niż zasługują. - Prychnęła mocząc wargi w winie. -Serio, co z nimi jest? Czy oni się rodzą z jakimś przekonaniem, że wszystko im wolno, a kobieta to powinna dziękować Morganie, że może w ogóle oddychać tym samym powietrzem? Gdzie to nabyć i przede wszystkim jakim cudem wszyscy im wierzą? - Pociągnęła czując, jak alkohol powoli zaczyna szumieć jej w głowie. Nigdy nie miała specjalnych zdolności w piciu. -I za to Ci polać. Przecież oni by z tego świata zrobili szambo bazyliszka. Narwani idioci. Ja naprawdę się zastanawiam, jakim cudem ktokolwiek z nich ogarnia naraz chodzenie i oddychanie. - Dość mocno wyrażała swoje opinie, ale miała już to głęboko w poważaniu. Cieszyła się, że znalazła kompankę do ponarzekania na kretynizm męskiej części społeczeństwa. -A nawet nie mów. Gdyby nie to, że małżeństwo jest moją jedyną opcją, już dawno rzuciłabym ich w cholerę. - Prychnęła prosto w kieliszek, obryzgując sobie lekko brodę winem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Jeśli miały tracić godność, to na pewno nie w takim miejscu jak to. Pierwszy lepszy pub, w którym dodatkowo towarzystwo było mocno mieszane, bo nie tylko rasa czarodziejska spędzała tu czas, racząc się przeróżnymi alkoholami... Musiałyby upaść naprawdę nisko, żeby coś tu odwalić. Josephine była niemal pewna, że mimo wypitego wina i ruda zamierzała się pilnować, bo raczej nie zamierzały stawać się obiektem plotek, a i tak już zdążyły zwrócić na siebie uwagę przez rozłożenie na łopatki dwóch gości. - Nie musisz więc być taka łaskawa - upomniała koleżankę, unosząc nieco wyżej brew, widząc, jak ta szykuje się do dalszej dyskusji. Och, na to właśnie czekała. Oparła się wygodniej o oparcie krzesła, na którym siedziała, w dalszym ciągu nie odrywając palców od kieliszka. Jedna tylko de Guise wiedziała, czy jej słowa płynęły prosto z serca, czy może to procenty rozwiązały jej język. A może było to połączenie tych dwóch opcji? - Wiesz, spotkałam się też z teorią, że kobieta to powinna iść do kuchni i najlepiej to w ogóle nie wychodzić z domu. Nie chcę wiedzieć, kto propaguje takie brednie, chyba lepiej dla niego, żeby pozostawał w ukryciu - powiedziała, odrywając plecy od krzesła i nachylając się nieco nad stołem. - Szambo bazyliszka to łagodne określenie - stwierdziła krótko, zniżywszy przy tym głos, zupełnie jakby dzieliła się z Irvette jakąś tajemnicą. Może i dla męskiej części pubu było to sekretem, może byli tak zapatrzeni w siebie i faktycznie sądzili, że mogliby rządzić światem, ale one dwie zdecydowanie takich myśli nie popierały. - Witam w klubie, moja droga - rzuciła kwaśno na wzmiankę o małżeństwie jako jedynej opcji. Dosłownie jakby słyszała samą siebie. Najwyraźniej miały ze sobą więcej wspólnego, niż z początku mogły przypuszczać. - I za to wypijmy - zadecydowała. Po chwili uniosła też kieliszek z winem i skinąwszy głową, upiła porządny łyk. - Aranżowane małżeństwa powinny zostać zakazane już dawno temu, to przynosi więcej szkody niż pożytku.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Oczywiście, że miała zamiar się pilnować. Zresztą, ostatnio jak się napiła z Victorią, to tak poszalała, że aż napisała do swojego wroga ostrzejszy niż normalnie list. Ta to potrafi puścić wszelkie hamulce i zaszaleć jak na młodą kobietę przystało! -Uwielbiam te teorie. Bo oczywiście jedyne co potrafimy to być ozdobą męża i bezgranicznie mu usługiwać. Życie w średniowieczu jest takie fascynujące. - Wylewała z siebie ironię, której nawet nie starała się ukryć. Co prawda w jej domu wyglądało to nieco inaczej, ale ostatecznie i tak nie mogła niczego powiedzieć o ojcu, który był głową rodziny. Posłuszeństwo względem niego było najważniejszą zasadą, którą tylko głupi by złamał. -Mój brat uwielbiał gotować, był w tym najlepszy z całej rodziny, ale nie mógł otwarcie się tym zajmować. - Widać, że wino jej weszło, bo na trzeźwo nigdy nie wspominała Stéphane`a. Dziwiło ją i niepokoiło, jego nagłe zniknięcie w zeszłym roku. Skoro jednak się nie odzywał, uznawała, że nie chce mieć z nią kontaktu i sama się nie narzucała. -Wypijmy! - Zgodziła się, bo co innego im pozostawało? -Znaleźli Ci kogoś? Powinnam już szykować prezent ślubny? - Przeniosła uwagę na swoją rozmówczynię, nie chcąc specjalnie rozgadywać się o jej nieudanym narzeczeństwie, czy co gorsza o tym, że skoro zostało ono zerwane, była teraz w ciemnej dupie i musiała dość szybko coś z tym zrobić.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
- Oczywiście, że tak. Ładna buźka i nic poza tym, najlepiej gdybyśmy w ogóle nie miały głosu, nie? - rzuciła, kręcąc na boki głową. To było tak niedorzeczne, że aż śmiać jej się chciało. Spotkały się dwie feministki, które gotowe były wybić tych wszystkich samców alfa, co to sprowadzali rolę kobiety wręcz do przedmiotu. Nie wiedziała jak to było w mugolskim świecie, ba, nawet nie była pewna, jak to wyglądało w rodzinach, które miały brudną krew, ale w ich starych czystokrwistych rodach nadal panowała ta cała hierarchia. Na wzmiankę o bracie Irvette, przeniosła spojrzenie na jej twarz, dając tym samym do zrozumienia, że w dalszym ciągu uważnie jej słucha. I odnotowuje sobie w pamięci co ciekawsze rzeczy, między innymi tę. Nic nie mogła poradzić na to, że tak już miała, że nawet podświadomie zbierała o ludziach informacje, które w jakiś sposób mogły jej się kiedyś przydać. Czy faktycznie miała je wykorzystać, to już inna sprawa. - Pewnie jakaś durna, niepisana zasada mu tego zabraniała? - dopytała, chociaż znała odpowiedź na to pytanie. Wiedziała, że w przeciwieństwie do niej de Guise miała dużą rodzinę, ale nie znała szczegółów, może i przez to, że wcześniej nigdy bardziej się nią nie interesowała. - Wstrzymaj konie, nie spieszy mi się do ślubnego kobierca, a już na pewno nie z wybrankiem, któremu niby jestem przeznaczona - odparła gorzko, nie wspominając jednak ani słowem o tym, kto tym narzeczonym był. Nie widziała takiej potrzeby, w każdym razie nie w tej chwili. Butelka stała już pusta, w kieliszkach też nie pozostało zbyt wiele trunku, dlatego upiwszy kolejny łyk, zaproponowała opuszczenie pubu pod ogonem hipogryfa i znalezienie innej miejscówki, w której mogłyby kontynuować wieczór zapoznawczy. Szło im bowiem naprawdę nieźle.
Nie spodziewał się po sobie, że zawita do takiego miejsca, jak Pub Pod Ogonem Hipogryfa, choćby z tego prostego względu, że znał okolice podogonia tych zwierząt i nie była to część ciała, z którą ktokolwiek powinien chcieć mieć coś wspólnego. Pojawił się tu jednak wiedziony nudą, spacerował po Dolinie w przededniu rozpoczęcia roku szkolnego i z tą właśnie nudą na ramieniu przysiadł przy jednym ze stolików pod ścianą, z ciekawością obserwując dwojaką naturę klienteli. Od tych wesołych pijusków, po szemranych mamrotów, chowających się w kątach, jakby ich nie było widać. Piękny, wilowy uśmiech nie schodził mu z ust, przez co przypadkiem zupełnie, nawet mimo, że miał już zamówione wino na stole, barman przybył do stolika i postawił mu na nim zwykłe, przaśne piwsko i zawiniątko, mamrocząc, że to od dżentelmena przy barze. Niestety, gdy Atlas podniósł wzrok, przy barze nie było nikogo. Książę odsunął od siebie piwo, jako, że drażniło dziś jego nos wybitnie bardzo, ale pakunek, z pewną dozą ostrożności, zaczął rozwijać by się przyjrzeć zawartości. Czy była ona związana z hipogryfim podogoniem?
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Po powrocie do Londynu Meksykanin musiał przyzwyczaić się do zmiany pogody. Słońce nie prażyło, a brytyjskie miasteczko niemal cały czas spowijała gęsta mgła. Korzystając ze swoistej luki pomiędzy jednym deszczem, a kolejną zapowiadaną na wieczór ulewą, mężczyzna postanowił wybrać się do rezerwatu w Dolinie Godryka, żeby zaczerpnąć odrobiny świeżego powietrza i zebrać parę składników, niezbędnych do uwarzenia podstawowych eliksirów. Chyba zbyt wiele czasu spędzał z Maximilianem i za bardzo się w niego wdawał, ale przestawał ufać tym sprzedawanym w aptekach, a nie chciał zaopatrywać się o Dearów, których traktował jako konkurencję dla młodszego partnera. Jakkolwiek nie planował dzisiaj wizyty w żadnym obskurnym barze, a już na pewno takim, który zyskał nazwę od zadniej części ciała hipogryfa, tak musiał przyznać że po tym całym spacerze po lesie zgłodniał jak wilk, a w konsekwencji wstąpił do lokalu, zamawiając porcję zapiekanych paluszków… no i piwo, bo przecież wypadało czymś smażoną strawę popić. Problem w tym, że poza ladą nie było praktycznie żadnego wolnego stolika, a że niewygodnie było jeść, sadzając cztery litery na barowym hokerze, postanowił przysiąść się do przykuwającego swą urodą uwagę blondyna. - Wolne? – Zapytał kurtuazyjnie, zanim odsunął krzesło naprzeciw, a chociaż na dłużej utkwił spojrzenie w jasnobłękitnych oczach mężczyzny, niemniejszym zainteresowaniem okrył leżące na stole zawiniątko. – Jeżeli to prezent od barmana, uważałbym na zawartość. – Wolał uprzedzić, bo mimo że nie bywał tu za często, słyszał o pracowniku wiele niepochlebnych opinii.
Popił wino z kieliszka, obserwując wpierw pakunek przez chwilę, po czym powoli zaczął rozwijać je z papieru, niepewnie, bo przecież nie mógł mieć pewności czy zawartość go nie ubrudzi, albo nie okaleczy. Kiedy usłyszał obok siebie nieznajomy głos podniósł spojrzenie oczu porcelanowej lalki na mężczyznę i posłał mu ciepły, łagodny uśmiech. -Ależ zapraszam. - uwielbiał nieznajomych. Każdy z nich równie fascynujący- Doprawdy? - uniósł lekko jasne brwi, wzrokiem szukając barmana, który tymczasowo zmył się z pola widzenia- Zdrowo jest zawsze uważać na przypadkowe prezenty. - powiedział z lekkim uśmiechem, błąkającym się w kącikach jego ust, rozwijając pakunek do końca i odstawiając na stolik zagadkowe pudełko z czarnego drewna. Schludnie złożył papier pakowy i odłożył go na bok, po czym podniósł wzrok na nieznajomego, by przyjrzeć mu się bliżej. Wyglądał jak zupełnie nikt, czyli jak większość ludzi w oczach Rosy. Z pewnością zapamiętałby jego twarz, gdyby mieli wcześniej styczność, w tym wypadku, osobowość opiekuna zwierząt pozostawała rozleniwioną jak zwykle. - W zestawie było też piwo. Powinienem na nie również uważać? - zapytał z cieniem rozbawienia, ale nie kpiny, tylko bardziej w celu nawiązania dalszej rozmowy.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Podzielność uwagi zdawała się niesamowicie ważną umiejętnością, której w tym momencie Salazarowi jakby zabrakło. Nie wiedział czy powinien skupić się na delikatnych rysach proporcjonalnej, jasnej twarzy młodego mężczyzny czy rozwijanemu przez niego pakunkowi, który wzbudzał w nim niewątpliwie więcej podejrzeń niż łagodny, ciepły uśmiech nieznajomego. Może niesłusznie? Mimo to, zasiadł naprzeciwko blondwłosego jegomościa, zaciekawiony niecodziennym prezentem, który miał nadzieję, że wypełni mu czas oczekiwania na jedzenie i pozwoli zapomnieć o burczącym brzuchu. – Rozsądnie. – Pokiwał głową, po części przepraszając chyba za to, że uznał go za naiwnego i nieroztropnego. Właściwie, im dłużej mu się przyglądał, tym więcej lat mu dawał. Bynajmniej nie była to wada, po prostu przyciągająca jak magnes uroda sprawiała, że na pierwszy rzut oka wydawał się sporo młodszy. - Wygląda niepozornie, ale pozory mylą, a mimo że to nie nokturn… ostatnio wokoło coraz więcej czarnomagicznych przedmiotów. Ciekawe czy ma to cokolwiek wspólnego ze smokami… – Zagadnął refleksyjnym tonem, subtelnym ruchem pokazując na starannie wykonane pudełko, upijając łyka piwa, zanim jeszcze rozmówca zaczął czujniej oceniać jego zawartość podanego im przez barmanów szkła. – Zależy jak bardzo mu podpadłeś. – Odruchowo spojrzał za mężczyzną za ladą, który tymczasowo zniknął chyba gdzieś na zapleczu. – Cóż, mnie chyba oszczędził. – Podniósł również swój kufel w geście toastu, popijając kolejnego łyka, skoro pierwszy najwyraźniej mu nie zaszkodził. – Masz zamiar je otworzyć? – Zapytał jednak po chwili, myślami wciąż wracając do tajemniczego kawałka czarnego drewna, spoczywającego obecnie przy brzegu stołu.