Ogromna struktura architektoniczna w zamku. Najprostsza droga do poruszania się między każdym piętrem na zamku, łącznie z lochami. Na drodze tych schodów istnieją całe setki portretów pokrywających ściany w tej wieży, z których część ukrywa sekretne przejścia do innych obszarów w szkole. Długie stopnie prowadzą z platformy aż na siódme piętro i dopiero tam się kończą.
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nigdy nie interesował się obcymi ludźmi na tyle, aby dostrzec taką cechę jak bierność. W przypadku Cassandry wydawała się już mieć stopień zaawansowany. Czuł jakby rozmawiał z ożywionym magicznie portretem. "Rozumiem. Dobrze. To nie tak. Nie mów tak". To nie dostarczało odpowiedniej ilości perswazji czy uczuć, aby przekonać rozmówcę, że faktycznie zależy jej na odnalezieniu kompromisu w tej sytuacji. Gdy ją wołał to był jedynie zaniepokojony, a teraz zirytowany z lekkim zalatywaniem solidnego zdenerwowania. Wystraszyła go - taka cichutka, dukająca pod nosem dziewczyna. Doprowadzało go to do szału, ale jako tako trzymał jeszcze nerwy na wodzy. Zaczerpnął parę wdechów by nie uchodzić za panikarza. Podjął się próby zdystansowania do sytuacji i ograniczenia do używania rozsądku. Za cholerę nie był do tego przyzwyczajony. Skoro na tym poległ to wyprostował ramiona i rozmasował kark. - Ty tak zawsze dukasz pod nosem i stoisz jak słup soli czy po prostu to tylko tak po to, aby mnie dla zabawy podenerwować? - a szlag by to, nie umiał zmusić się do spokoju. Puchonka nie wyznaczała żadnych granic w tej rozmowie, a więc pozwalał sobie na nieco więcej. Nie wpadł na pomysł prób zaprzyjaźnienia się z przyjaciółką własnej dziewczyny. Czuł w kościach, że byłoby to sporym wyzwaniem. - A nic nie musisz mówić, wiem, pewnie wydukasz zaprzeczenie i nic więcej. - machnął ręką i oparł się o balustradę schodów. Doireann zaraz przyjdzie. Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni zwiniętego w rulon wizzengera i samopiszące pióro. Szukał strony z rozmową z Drake'm kiedy odkrył, że nie kontaktował się z nim jeszcze w ten sposób. - Rozmawiałaś z nią ostatnio? Tak wiesz, o wszystkim. - dopytał nieco milszym tonem, a zerknął na dziewczynę raptem kątem oka, nieco ostrożnie.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Istniały stworzenia, które upodobały sobie ciepłe i ciasne wnętrza, czy chowanie się pomiędzy grubo tkanymi włóknami miękkich koców. Zazwyczaj wyglądały one dość nieprzyjemnie - ot, taka pchła, czy inny karaluch. Czasami jednak zdarzało się, że owa pokraka przybierała kształt niskiej, wybiedzonej siedemnastolatki z wielkimi, wystraszonymi oczyma, które w styczności ze światem jedynie rosły w niemym przerażeniu. Sheenani doskonale wpasowywała się w ten opis, kiedy to - trochę bez celu - błąkała się po hogwardzkich korytarzach, szukając dla siebie odpowiedniej dziury, by móc się w niej zakopać i nie wyjść przez parę najbliższych godzin. Terapeutyczne konsultacje skutecznie sprawiły, że odechciało się jej rozmów, bo te ostatnio zawsze stawały się dziwnie intensywne, albo przeradzały się z kłótnie, których kompletnie nie rozumiała. Problem polegał jednak na tym, że samotność wcale nie poprawiała jej humoru, toteż łaziła po licznych salonikach, zatrzymując się w nich na parę chwil, by ostatecznie zmieniać swoje położenie w nadziei, że kogoś tam jednak sobie znajdzie do pomarudzenia. Uniesiony ton Eskila był zaś nie do przeoczenia. Doireann była akurat piętro wyżej, drepcząc sobie opatulona w koc, który gdzieś znalazła i bez zastanowienia postanowiła sobie pożyczyć. Widać było, że parę godzin wcześniej musiała porządnie się wypłakać, chociaż obecnie była już raczej spokojna - i to na tyle, że głos pełen irytacji wcale już jej nie ruszał. Chciała znaleźć sobie tego głośnego idiotę półwila, oprzeć mu czoło na piersi i sobie tak postać. Nikt jej nie zabroni. No nikt. Ruszyła więc w dół schodów, naiwnie wierząc, że Clearwater krzyczał “DZIEWCZYNO”, dla samego krzyczenia, nie spodziewając się, że za jakiś czas zobaczy, jak ten… rozmawiał z Cassandrą, która wyglądała tak, jakby miała zaraz umrzeć. Puchonka zamrugała parokrotnie, zastanawiając się nad tą dość gniewną atmosferą. Nie sądziła, że jej zniknięcie mogło być powodem takiego rozemocjonowana, nawet jeśli dzień wcześniej odbyła z chłopakiem dość nieprzyjemną rozmowę. Jej mózg uznał więc, że najwyraźniej Ślizgon dowiedział się, co Walkerówna wykrzyczała o nim w dormitorium i teraz dwójka prowadziła kolejną bardzo poważną dyskusję na temat "Dlaczego nie powinnaś nazywać mnie potworem, ale będę krzyczał, bo nie wiem, że działa to na ciebie lepiej, niż petrificus totalus". Po paru minutach bezmyślnego przyglądania się z ukrycia (chociaż nie chowała się intencjonalnie), pokonała parę stopni i otworzyła usta, wydając z siebie ciche: - H-Hej? - zerknęła to na Cassie, to na Edwarda Eskila wzrokiem pełnym niezrozumienia. Co, jak co, ale nie spodziewała się, że ta dwójka kiedykolwiek ze sobą porozmawia; głównie ze względu na to, że jej przyjaciółka wcale tak wolno nie biegała, a jednocześnie unikała półwila, jak ognia. - Ale... kłócicie się? Bo jeśli tak, to ja wiem, że Cassandra wcale nie miała tego na myśli.
Całkowicie nie rozumiała, co do niej mówił. Zabawy? Podenerwować? Stała przed nim przestraszona, zmieszana, nie mając pojęcia, co właściwie ma zrobić, więc tak odpowiadała może niemrawo, mając się na baczności. Nie chciała się rozbeczeć, ale była bliska płaczu. Naskakiwał na nią, a właściwie nic nie zrobiła. Jeszcze nastraszył ją, bo nie mógł znaleźć Doireann. Stała nadal jak słup soli, siłą woli starając się nie popłakać. Jeszcze tego brakowało, żeby nazwał ją beksą. - Tak...- Wyszeptała w odpowiedzi do Eskila, jednak nie zdążyła rozwinąć swojej wypowiedzi, ponieważ pojawiła się puchonka. Na szczęście! O wielcy BOGOWIE jednak istniejecie? A może jednak nie. Słowa przyjaciółki zmieszały ją. Cassandra nie wiedziała, czy ma być wdzięczna za to, że pojawiła się zagubiona dziewczyna Clearwatera i ten w końcu się od niej odczepi, czy może sprawa się pogorszy, ponieważ czuła się jak idiotka. Spoglądając na puchońską twarz, było widać, że płakała. Pewnie przez Walker — MASAKRA. Co ta Cassie jej zrobiła? Na dodatek zdenerwowała swoim zachowaniem półwila, który z pewnością nie będzie zadowolony z tego faktu i pewnie wtedy wszyscy skończą w czarnym worku na zwłoki, a właściwie Walker. Doda dwa do dwóch... - Nie kłócimy się. Szukaliśmy Cię, tylko najpierw ustalaliśmy, gdzie jesteś, a gdzie Cię nie ma. - Cassandra niemal wykrzyczała, chcąc uratować całą sytuację, bo przecież nie chodziło o te kłótnie w dormitorium. Zresztą Eskil nie wyglądał na takiego, jakby o tym wiedział, a może...
Ta apatyczna reakcja dziewczyny testowała granice jego cierpliwości. Nie widział w niej strachu bo jak wiadomo, wiele sygnałów odczytywał mylnie. Wyciągnięcie z niej odpowiedzi złożonej z większej ilości słów niż pięć graniczyło z cudem. Znikąd pojawiła się Doireann... wstrzymał oddech, zawiesił na niej wzrok i pół minuty później znalazł się przy niej, stanął blisko, patrzył na opuchnięte oczy zabarwione jeszcze błyszczącymi śladami łez. Cichutki głosik Cassandry nie przebił się do jego myśli na dłużej niż parę sekund. Gotów był chwycić Dori za ręce i dopytywać co się stało, ale usprawiedliwianie przez nią przyjaciółki skutecznie go powstrzymało. - Dlaczego wstawiasz się za nią murem, mimo że nie wiesz o co poszło? - zapytał ze źle ukrywaną pretensją. Ugryzł się w język bo przecież płakała. - Nie powiedziałaś mi, że znikasz na parę godzin. - nauczyła go martwić się, a więc dokładnie to odczucie malowało się na jego twarzy. Zerknął przez ramię na Cassandrę i momentalnie jego wzrok nabrał chłodu. - Tak bardzo cieszysz się na jej widok, że nawet nie drgnęłaś o milimetr w jej stronę. - och, było w tym ironii, oj było! Przeskoczył spojrzeniem z powrotem do Dori i wziął od niej jej torbę, ot, bez pytania, nie będzie przecież teraz czegokolwiek dźwigać. - Gdzie byłaś? Mogłaś dać mi znać. Co się stało, że masz takie oczy? Jeśli ktoś konkretny doprowadził cię do płaczu to mu z dupy nogi powyrywam. - a nastrój miał iście bojowy, przeplatany agresywnymi słówkami. Martwił się, a kiedy Clearwater martwi się to z reguły odbija mu szajba, czego świadkiem była Merlinowi ducha winna Cassandra.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. - Szukaliście mnie? - powtórzyła, w swoim zdziwieniu unosząc brwi ku górze. Bogowie, nie było jej tylko pół dnia, a ta dwójka już zdążyła uformować grupę poszukiwawczą i zaczęła opracowywać jakiś plan? Rozumiała te emocje, skoro oboje wyglądali na naprawdę zmartwionych, jednocześnie jednak… było to chyba odrobinę przesadzona reakcja. Teoretycznie, skoro była już dorosła, to wszelkie poruszone zrywy powinny powstawać po tych magicznych dwudziestu czterech godzinach po zaginięciu, nie… po trzech? Może pięciu? Dziewczyna naprawdę nie mogła powiedzieć, ile dokładnie jej nie było - Wiesz, bo my niedawno… - zacisnęła usta, bo… no faktycznie, ledwo przyszła i już zajęła obronne stanowisko wobec Cassandry. Sęk w tym, że była pewna, że wie, o co mogło pójść - bo naprawdę widziała tylko jedną opcję. Teraz jednak… Bogowie, nie dość, że z miejsca założyła, że to Walkerówna coś powiedziała, to jeszcze, nie wiedząc, czym ta potencjalna rzecz mogła być, próbowała stanąć po jej stronie. - Bo… - dukała sobie dalej, jedynie biegając wzrokiem pomiędzy Ślizgonem, a Puchonką. Nie była w stanie wciąć się pomiędzy eskilowe zdania; czy to z zamiarem odpowiedzi na pytania, czy też z próbą wybronienia Walker. Zważywszy na ich ostatnią rozmowę, Cassie była całkowicie zwolniona z obowiązku rzucania się jej na szyję. - Ja was naprawdę przepraszam. Nie chciałam nikogo martwić. I naprawdę, nie musisz nikomu niczego wyrywać. - jęknęła, łapiąc dla pewności dłoń chłopaka. - Popłakałam się trochę na… No… - niekoniecznie zależało jej na tym, by mówić o konsultacji z magiopsycholożką, zwłaszcza, że dla niej samej nie było to nic pewnego - nawet jeśli w swojej torbie trzymała pełnoprawne skierowanie na terapię, jednak w tych okolicznościach nie miała raczej większego wyboru. - Na spotkaniu z psycholożką. Przyjmuje tutaj teraz jedna. To znaczy… przeprowadzi konsultacje i pomyślałam, że… No, poszłam tam, bo pomyślałam, że zrobię coś z tym lękiem przed magią i atakami paniki, a skończyłam opowiadając trochę o moich rodzicach i się… popłakałam. - uśmiechnęła się jakoś nerwowo, wzruszając przy tym ramionami. Clearwater wiedział o nic jakieś szczątkowe informacje, ale nie przypominała sobie, by kiedykolwiek rozmawiała o nich z Cassandrą. Czuła się przez to dość… dziwnie. - To... O co się nie kłóciliście?
Cassandra Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : włosy przeważnie układają się w fale, farbowane na lato na blond, kolczyki w uszach i pomalowane usta, pierścionki na palcach
Zbladła. Wiedziała, że z tym Clearwater'em jest coś nie tak. Na jego odzywki nic nie zamierzała odpowiadać tylko, patrzyła na niego jak bezbronne zwierzątko na drapieżnika. Myślała, że Doir jakoś uspokoi w gorącej wodzie kąpanego Eskila, ale nie za bardzo to jej wychodziło. Jeszcze, gdy padły słowa "Wiesz, bo my niedawno…" oj wtedy do Cassie aż zemdliło. Trzymała się dzielnie poręczy schodów, starając się nie puścić pawia i nie zasłabnąć. Była bliska paniki. Próby Sheenani wyjaśnienia gdzie była i co robiła, z początku wyglądały niczym w dramacie przesiąkniętym grozą, tak to odbierała Walker. Nie wiedziała, czy przyjaciółka unika tematu jej ostatniej kłótni i ściemnia, czy faktycznie właśnie wyjawiła prawdę dotyczącą swojego płaczu. Dlatego Cassanrda stała bez ruchu. Jak też miała zareagować? Bała się, że jak podejdzie do przyjaciółki, półwil rzuci się na nią, jakby to ona była winna opuchniętych smutnych oczu Doireann. Właściwie cos w tym było... - O nic... - Potwierdziła swoją wersję, chcąc z pewnością jak najszybciej stąd uciec i ich zostawić. - Ciesze się, że nic ci nie jest i jesteś cała i zdrowa. - Cassie istnie z akcentem robota wydukała sztywno, ale nadal nie podeszła do Doir. Eskil faktycznie przejmował się swoją dziewczyną, no i to, co powiedziała Sheenani w ich kłótni. Może ten Clearwater nie był taki zły, jednakże puchonka nie zamierzała tego tak dogłębnie sprawdzać. Emocjonalnie po rozmowie i krzykach chłopaka czuła się naprawdę zmęczona. - Pogadamy później. - Szybko zbiegła ze schodów, wymijając ich i pędząc na złamanie karku przed siebie. Nie do końca była pewna czy zostawia Doir w dobrych rękach, ale skoro do tej pory przyjaciółce udało się przeżyć w towarzystwie półwila, to chyba Walker nie musiała się o nią martwić?
Skinął jedynie głową na znak potwierdzenia. Szukał jej, bo nie przyzwyczaiła go do spontanicznego wybywania we własnych sprawach. Ostatnio nie dogadali się na dość istotny temat i zaczynał się zastanawiać czy przypadkiem Doireann nie postanowiła go dzisiaj trochę unikać. Nie narzekał na brak bujnej wyobraźni. Czekał na dokończenie przez nią zdania, co rzecz jasna nie nastąpiło. Wyczuł między wierszami coś na kształt sporego niedopowiedzenia zwanego również sekretem. Przeniósł czujny wzrok na Cassandrę i popatrzył w jej oczy jakby ona miała dopowiedzieć całą resztę. To też nie nastąpiło. Siłą woli powstrzymał cisnący się na usta grymas na dźwięk przeprosin. Nie lubił tego słowa nawet kiedy ktoś kierował je do niego. Odczuwał to zawsze niczym nieprzyjemny dreszcz przemykający po kręgosłupie. Zaciskał zęby i wysilił się na cierpliwość. Nie poganiał Dori kiedy wyduszała z siebie przyczynę opuchniętych oczu. Usłyszawszy prawdę nieco opuścił ramiona. Psycholożka. - Daj mi wcześniej znać, po prostu. - gotów był westchnąć i odpuścić ale Cassandra postanowiła się zmyć i pośpiesznie uciec. Powiódł za nią wzrokiem i pokręcił z niedowierzaniem głową. - Ona jest jakaś dziwna. Jakaś taka apatyczna. - skomentował względnie łagodnie jak na swoje możliwości dobierania słów do cudzego zachowania. Wnętrzem dłoni roztarł swoje brwi i oczy jakby próbując zetrzeć z siebie niewidzialne zmęczenie. - Idziemy na gorącą czekoladę czy chcesz iść do dormitorium? - nie czuł się na siłach pytać czy udało się jej dogadać z tą psycholożką. To oznaczało trudne tematy, a on unikał tego jak ognia... ostatnio jeszcze bardziej zaciekle niż dotychczas.
+
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann wyglądała na zdecydowanie zszokowaną tym, co miało miejsce. Dobrze no, ostatnio nie dogadywała się z Cassandrą. Rozumiała też, że Eskil z najróżniejszych powodów - czy to przez fakt “ukradnięcia” jej, czy też przez czystą genetykę - przerażał Puchonkę, jednak tak jawnej ucieczki się nie spodziewała. Dziewczyna stała z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się na oddalającą się w popłochu sylwetkę przyjaciółki i dopiero po paru sekundach zdołała wykrztusić ciche: - A-ale poczekaj... - było już jednak zdecydowanie za późno na rzucanie się w pościg za Walkerówną, czy szeptanie z nadzieją, że jednak główna zainteresowana ją usłyszy, zawróci i porozmawiają sobie na spokojnie. - D-Dobrze. Dam ci znać. - mruknęła, przenosząc swoje zdezorientowane spojrzenie na Eskila. Słysząc jego komentarz jedynie pokręciła lekko głową na boki i wzruszyła ramionami, na znak, że nic z tym stwierdzeniem nie zrobi. Znała Cassandrę od lat, a jednak… nigdy nie kojarzyła się jej z takim zachowaniem. Rozumiała irytację Ślizgona, chociaż w niej samej na próżno było szukać jakiejkolwiek złości. Wyglądała za to na co najmniej zaniepokojoną. - Ona zawsze była bardzo nieśmiała, ale… Bogowie, nie wiem, co się z nią ostatnio dzieje. Cały czas jest taka zlękniona... - przyznała, kontrolnie zerkając na miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała Puchonka. Ja naprawdę nie oczekuję, że się zaprzyjaźnicie, ale byłoby miło, gdybyście mogli chociaż razem przebywać, cisnęło się jej na usta, jednak w porę zacisnęła wargi. Miała serdecznie dość tych trudnych rozmów. Powoli nabrała haust powietrza w płuca, po czym odetchnęła powoli. - Niech będzie czekolada. - zadecydowała, próbując przybrać nieco łagodniejszy wyraz twarzy. W dormitorium zapewne spotkałaby się z Walkerówną, a… cóż, udowodniła sama przed sobą, że potrafiła się kłócić, a nawet podnieść głos do momentu, który - jak na jej możliwości - można by nazwać krzykiem. Nie chciała powtórki z wydarzeń. - I... może bezę? - dodała, spoglądając półwilowi w oczy. - Od paru dni chodzi za mną tort Pavlova. - magiczny świat posiadał ten jeden, ogromy plus; dzięki zaklęciom, które przyśpieszały dojrzewanie owoców, bez względu na porę roku mogła zakupić sobie bezowy torcik przystrojony świeżymi truskawkami nawet w środku zimy stulecia. I zamierzała z owego przywileju skorzystać - bo nic nie poprawiało u niej humoru tak bardzo, jak solidna dawka cukru.
|| zt x2 ||
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Wypatrzenie Lockiego wśród pozostałych uczniów nie było trudne. Tak samo, jak i Max, Swansea wyróżniał się z tłumu, a ona potrafiła płynąć pośród innych studentów, zupełnie nie przejmując się ich istnieniem, jakby to nie miało dla niej znaczenia. Co prawda, teraz było to nieco trudniejsze, bo po bludgerze nadal mierzyła się z resztkami farby w oczach, ale nawet jeśli na kogoś wpadała, czyniła z tego sztukę, jaka nie była w stanie nawet na chwilę jej zatrzymać. Parła przed siebie, płynąc z rozbawieniem, aż w końcu wsunęła dłoń pod ramię Lockiego, zupełnie, jakby wybierali się na jakiś spacer i właściwie dokładnie tak było, bo nie zamierzała siedzieć w miejscu. To byłoby z jej strony całkowicie nieodpowiedzialne, a już na pewno skrajnie nudne, nie chciała w końcu żeby inni słyszeli, o czym zamierzała rozmawiać ze swoim rosłym kolegom, bo jedynie Merlin wiedział, czy za chwilę nie okazałoby się, że wszyscy wszystko wiedzieli, bo gadała za głośno w jakimś tłocznym miejscu. - Mój drogi, muszę z tobą koniecznie omówić pewne trzy potrawy, potrzebuję do tego kogoś, kto lubi jeść i wie, że dobre jedzenie musi smakować, bo inaczej można wyrzucić je do kosza. Mam pewne trudności z wyborem, a nie mogę być gorsza od przebrzydłej konkurencji – zakomunikowała, zerkając na Lockiego, jakby chciała powiedzieć mu, że powinien zachować dyskrecję, tak długo, jak znajdowali się wśród tłumu, dając mu znać, że zamierzała, a jakże, wziąć udział w konkursie gotowania. To nadal była jej pasja, chociaż zdawało się, że teraz o wiele lepiej szło jej z eliksirami. To jednak nie oznaczało, że zamierzała całkowicie porzucać kuchnię, w której czuła się doskonale i bawiła się tam o wiele lepiej, niż gdziekolwiek indziej. - Tylko nikomu o tym nie mów, rozumiemy się? – dodała, musząc się po chwili zatrzymać, by zamrugać wściekle, próbując pozbyć się zniekształconej wizji. Miała nauczkę, że pewne przygody są o wiele bardziej skomplikowane, niż być powinny, a także, że nie są tak satysfakcjonujące, jak chciałaby, żeby były. Nie uważała, żeby udział w bludgerze był z jej strony czymś szalonym, ale nie sądziła również, żeby musiała brać w nim ponownie udział, mogła znaleźć coś o wiele przyjemniejszego, czym również mogłaby się bawić, ot, jak kulinarny konkurs, do którego właściwie się urodziła i nie miała co do tego wątpliwości.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Cudem powstrzymał się przed piśnięciem jak dziewica, kiedy go Norwood tak wzięła pod rękę znienacka. Co on taki strachliwy ostatnio? Trudno powiedzieć. No ale pozostał męskim mężczyzna, odchrząknął nawet i lekko napiął bica, żeby się miała - wiadomo - czego trzymać. - Carly, ja z Tobą mogę i o niebieskich migdałach. - zapewnił, kiedy zapowiedziała, że muszą omówić ważne sprawy - Ale musisz wiedzieć, że nie jestem we wszystkim aż takim specjalistą, jak w pałowaniu. - wyznał, żeby nie miała zbyt wysokich oczekiwań względem jakości jego porad. Kiedy się jednak okazało, że chodzi o kwestie kulinarne, wyszczerzył zadowolony zęby, przypominając podekscytowanego psa: - Kochana, lepiej trafić nie mogłaś. Kocham jedzenie, kucharzenie, a kucharki to już w ogóle. - zagwizdał, kręcąc głową, by dać wyraz swego uwielbienia boginiom panującym w kuchni. Na jej kolejne słowa zrobił wielkie oczy i minę oburzenia - choć trochę udawaną - zastąpił cichym prychnięciem.- Moja droga, ja znam takie tajemnice, od których by ludziom uszy zwiędły. A widziałaś kiedyś kogoś ze zwiędłymi uszami? - uniósł pytająco brwi - Nie. Otóż to dlatego, że jestem ich tak wybitnym powiernikiem. - psi uśmiech rozjaśnił jego parszywą gębę. Carly była mała jak krasnoludek, więc nic dziwnego, że spiesząc się, wpadała na ludzi. Lockie za to, idąc przez tłoczne schody, po prostu rozgarniał ludzi za głowy na boki, bo ani był miły, ani koleżeński, ani specjalnie umiał i lubił używać słowa przepraszam. Torował więc im drogę bez ceregieli, aż się nie przerzedziło na tyle, by jego maciupka koleżaneczka mogła stąpać komfortowo u jego boku. - No. To zamieniam się w słuch. Ja i mój brzuch.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Pojawiała się zawsze znienacka, zupełnie, jakby to sprawiało jej przyjemność i może właściwie coś nawet w tym było. Takie podchodzenie ludzi bawiło ją serdecznie, wiązało się również ze sposobem, w jaki ich traktowała, ale w tej akurat chwili nie zamierzała bawić się w żadne manipulacje, czy inne podchody, mając jasno określony cel i nie zamierzając się go w żaden sposób pozbywać. Słowem, chciała osiągnąć sukces, a jeśli Scarlett sobie coś postanowiła, to ten sukces musiał być dokładnie tak wielki, jak planowała, musiał być niesamowity, musiał być czymś, od czego nie dało się w żaden sposób umknąć. To zaś oznaczało, że już teraz była skazana na zwycięstwo, bo było jej pisane, a jeśli nie, to była w stanie otruć przeciwników, byle udowodnić swoje racje. - No, no, niebieskich migdałów jeszcze nie próbowałam, ale wiesz, możesz mieć rację, na pewno byłby czymś niesamowicie smakowitym i nietypowym - zakomunikowała na jego uwagę, śmiejąc się cicho, a później o wiele głośniej, gdy z takim oburzeniem przyjmował jej brak wiary w to, że umie dochować tajemnicy. Była pewna, że nie wypapla nikomu tego, co zamierzała mu przekazać, chyba że Maxowi albo skrzatom w kuchni, ale mimo to planowała jakoś go uziemić, żeby przypadkiem jakaś Adela nie dowiedziała się, co Carly zamierzała przygotować na niesamowicie ważny konkurs. Ponieważ zaś Lockie tak starannie odgarnął innych ludzi, zostawiając dla nich wolną przestrzeń, odetchnęła głośno, jakby to, co miała mówić było niesamowicie ważne i rozpoczęła swoją słodką tyradę o jedzeniu. - Widzisz, moim głównym problemem okazał się deser. Bo deser to musi być coś niesamowicie smakowitego, ale trzeba przyznać, że większość rzeczy właśnie taka jest. I mogłabym zrobić coś prostego, jak jabłecznik albo inspiracja podlaskim sernikiem, ale to jakby, wiesz, nie do końca to. Więc zaczęłam się zastanawiać, czy może nie zrobić karmelizowanych gruszek na gorąco ze słodkimi lodami waniliowymi, polanych roztopioną czekoladą. Tylko, czy to nie brzmi, jak nadmierny wymysł? Mogłabym też spróbować z czekoladową kostką, ze skondensowanym mlekiem, tylko znowu, to będzie potwornie słodkie... To pomyślałam o wariacji na temat włoskich deserów! Lubisz włoskie desery? - wypaliła, pokazując mu tym samym, że pomysłów miała niesamowicie wiele, ale nie była do końca przekonana, na którym z nich powinna się skoncentrować i jak właściwie to rozegrać, żeby miało to ręce, nogi, a przede wszystkim pełen brzuch.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea był bardzo łatwy do zmanipulowania, szczególnie przez takiego chochlika jak Scarlett, ale też dziewczyna nie musiała wkładać wiele wysiłku w to, żeby nim manipulować, bo dawał się robić jak plastelina. Trudno byłoby mu nawet wymyślić jakąś rzecz, którą mogłaby od niego chcieć, a której by jej odmówił. Bardzo niebezpieczny układ. - Jak je gdzieś znajdziesz, to pamiętaj, żeby mi dać też spróbować. - spojrzał na nią wymownie, bo cóż, choć była to tylko przenośnia, to gdyby jednak istniały takie migdały - oczywiście zapragnąłby wrzucić ich garść czy pięć do mordy. Jej niska wiara w jego moce dochowywania tajemnicy ugodziłaby go prosto w kokoro - na szczęście nie mógł wiedzieć, co myślała, bo leglimentą jeszcze nie został. Skupił się zza to, i swoje trzy szare komórki, bo westchnęła z dramaturgią, sugerującą coś szalenie ważnego i oczywiście spodziewał się najważniejszych tajemnic, bo chodziło o jedzenie. Potarł podbródek, myśląc nad jej słowami i kiwając powoli głową. - Zgadzam się. Dobry deser jest jak orgazm po seksie - bez niego jakoś tak niby miło, ale nie za bardzo. - Swansea i jego prostackie porówwnania - Lubie każde desery, nawet te okrutnie słodkie. Myślę, że ważnym jest raczej to, jakie będą pozostałe dania. Jak mocno wytrawne, to słodki deser będzie sam raz, ale jak na przykład zrobisz mięso z żurawiną i dasz za słodki deser - to już wyjdzie bokiem. - filozofował, myśląc o tym, co by najchętniej zeżarł i w jakiej kompilacji - Więc powiedz mi najpierw, co będzie daniem głównym? - nie do końca orientował się w zasadach konkursu, ale zakładał, że wszystkie dania mają wlecieć razem, więc balans musi zostać zachowany!
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Prawda była również taka, że Carly doskonale wiedziała, jak wpływać na innych. Znała słodkie słowa, niczym zaklęcia, lepkie jak miód, do którego mknęli dosłownie wszyscy. Wiedziała, co robić, by innych do siebie przekonać i chociaż to powodowało, że wiele osób mogło wątpić w jej szczere intencje, wcale się tym nie przejmowała. Ostatecznie bowiem życie było zdecydowanie zbyt krótkie, by w ogóle koncentrować się na tego typu sprawach, było zbyt szalone, by w ogóle przejmować się tym, że ten, czy tamten człowiek, krzywo się popatrzył, a to, że ona lubiła być królową zawsze i wszędzie, było już zupełnie inną opowieścią. - Jak znajdę coś niezwykłego do jedzenia, to się z tobą podzielę, nie musisz się martwić - zapewniła go od razu, bo wiedziała, że Lockie tak jak i ona, lubił testować nowe smaki, szukał ich i nie bał się ich, tak jak niektórzy ludzie. To zaś powodowało, że bez problemu była w stanie rozmawiać z nim chociażby na temat konkursu, na temat tego, co zamierzała przygotować. A jego porównanie spowodowało, że zaśmiała się głośno, ciepło i aż zamruczała cicho, w pełni się z nim zgadzając, dodając, że deser zawsze był ukoronowaniem obiadu, chociaż czasami przyjemnie było zjeść go przed daniem głównym. - No widzisz, bo to trochę skomplikowane. Ma być danie inspirowane kuchniami świata, ma być danie jak najtańsze i ma być deser. Nie zdecydowałam, co ma być budżetowe, ale potraktuję je raczej jako przystawkę, a daniem głównym jest połączenie kuchni polskiej z azjatycką, mniej więcej, to czarnioski w batatach i kapuście, z dodatkiem klusek ryżowych, oczywiście doprawione ostrą pastą z papryki! - powiedziała, mrużąc od razu oczy, jakby sama chciała wywnioskować, co byłoby dobre po takim posiłku, przekrzywiając głowę. - Powinnam postawić chyba na coś delikatnego, jak chmurka? Ale wyrazistego w smaku, żeby nie zbladło w obliczu takiego posiłku. To będzie ostre, ale jednocześnie nieco słodkie, więc deser nie może być za słodki, bo to się będzie ze sobą absolutnie gryzło - stwierdziła, spoglądając na Lockiego z namysłem.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Spojrzał na nią wymownie, jakby sugerował, że jakakolwiek inna odpowiedź bądź zachowanie całkowicie by go uraziło. Cieszył się z tego, że Norwoodówna z ochotą dzieliła się z nim swoją pasją i sam bardzo ochoczo zawsze oferował się by być jej pomagierem, obiektem doświadczalnym czy testerem nowych pomysłów. Sam konkurs kulinarny zainteresował go na tyle tylko, by zapytać Honeycott podczas lekcji, czy mógłby na przykład wziąć udziało jako utylizator dań konkursowych, bo na pewno przecież ktoś będzie musiał je zjeść już po ogłoszeniu wyników i on, wraz z jego żołądkiem, byli na to bardzo otwarci. Niestety odmówiła. Słuchał z uwagą wytycznych, które opisywała, kiwając z namysłem głową, wyraźnie zaabsorbowany tematem. Może go nie dotyczył, może sam nie brał udziału, ale jak najbardziej chciał, by Carly miała wszelkie potrzebne do zwycięstwa narzędzia. - Bitterballen! - wykrzyknął niespodziewanie, kiedy powiedziała, że nie wie, co ma być daniem budżetowym, zaraz jednak przeprosił i gestem zachęcił, by kontynuowała. - Czarnioska w batatach brzmi bajecznie, ale rzeczywiście mimo ostrej pasty bataty są dość słodkie. - przyznał - Może coś pieczonego? Jakąś odmianę kwaskowych jabłek... gdyby je wydrążyć i nalać do środka whisky z konfiturą... - zaczął kombinować, obserwując co ona na to.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Mogła się z nim dzielić jedzeniem, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, bo chociaż nie dogadywali się na każdym poziomie, to jednak inne sprawy ich łączyły, a różnego rodzaju potrawy nadawały się do tego świetnie. Mogła podsunąć mu również pod nos wszystko to, co zamierzała przygotować na konkurs, by wciągnął to niczym odkurzacz. Nie miała nic przeciwko temu, tym bardziej że nie zamierzała zdradzać mu, jak niektóre rzeczy były wykonane. Ostatecznie bowiem to były jej słodkie, ostre, pikantne i kwaśne tajemnice, coś, czego nie zamierzała tak po prostu wydawać, dając Lockiemu, czy komukolwiek innemu, na tacy. Tak jak inni mieli swoje tajemnice, tak i ona je miała, dlatego trzymała się ich bardzo mocno, dzieląc się tylko tym, co było niesamowicie ważne i co było innym potrzebne do życia, czasami nawet zmyślając, jeśli coś było dla niej niewygodne. - Bitter…? – powtórzyła za nim, nie do końca wiedząc, o czym w tej chwili mówił, być może jej umysł został wybity z rytmu, być może zgubił krok w tej rozmowie, ale nie była w stanie załapać, o czym dokładnie w tej chwili opowiadał. Zaraz zresztą zapaliła się do tego, o czym Lockie wspomniał, wyraźnie zaczynając analizować to, co miał do powiedzenia w kwestii jabłek, szukając w zakamarkach umysłu odpowiedniego przepisu, wiedząc, że pieczone jabłka mogły okazać się prawdziwym sukcesem, jeśli tylko dobrze się do nich podeszło. Przekrzywiła lekko głowę, postukała paznokciami o zęby, wyraźnie tworząc coś, czego do tej pory jeszcze nikt nie zaproponował. - A gdyby zamiast whiskey dać wino… Konfitury mogłyby być z czerwonej porzeczki albo wiśni, ona też jest lekko kwaskowata, do tego można dać zmielone migdały i miód, żeby odpowiednio skarmelizował całą tę konstrukcję. Będzie kwaśno, słodko i nieznacznie orzechowo… – wymamrotała, spoglądając również na chłopaka, szukając u niego aprobaty, bo wiedziała, że błądziła teraz po omacku i musiała trafić w coś, co okaże się dostatecznie niesamowite i pociągające, by dał się w to porwać, by dał się w to wciągnąć. Lockie był właściwie dobrym testerem, bo jeśli nawet jemu by coś nie smakowało, to nikt inny nie dałby rady tego zjeść.