Schody ciągnące się od parteru aż po siódme piętro. Nieraz złośliwe, kiedy tylko znajdziesz się na stopniach, one poruszą się i dotarcie do celu zajmie ci dwa razy więcej czasu niżbyś się spodziewał... Zdarza się też, że są w lepszym humorze i ułatwią ci dostanie się z jednego piętra na drugie. Posiadają niezliczone dziury, często ukryte i tylko dzięki doświadczeniu w wpadaniu w nie można się nauczyć, które schodki należy omijać. Ściany dookoła zdobią niezliczone, ruszające się portrety mniej i bardziej znanych postaci.
Słysząc jej komentarz niemal nie wybuchnął śmiechem. - Boję się okazywać to, że jestem inteligentny?! Przykro mi, ale coś tu nie gra dziewczynko. Wyszczerzył do niej rząd śnieżnobiałych kiełków i skierował swój wzrok przed siebie, kierując się ręką dziewczyny, nie wiedząc nawet dokąd u licha go Alessandra ciągnie. - Ufam Ci, że ta podróż nie uszkodzi mej idealnej figury, jaką obdarowała mnie Bozia. Niemal wybuchnął śmiechem, słysząc słowa, które bezwiednie wydobyły się w jego ust. Czemu właśnie przy dziewczynie odzyskał dobry humor? - Jak trzylatki? Jęknął. - I ty jesteś puchonką? Spytał udając rozdrażnienie i krzywiąc się teatralnie, po czym pokazał jej łobuzersko język. - Może zagramy w eksplodującego durnia? Mam talię w dormitorium! Zawołał ożywiony i złapawszy ją bezwstydnie za dłoń, pociągnął na schody.
-No jestem puchonką, ale taką inną z zachowania.-Odpowiedziała na pytanie, które niby to chłopak jej zadał. Aczkolwiek brzmiało to jak sarkazm, ale nie słynęła z tego, by to rozróżniać, więc przez jej nieznośny charakterek swobodnie mogła określić siebie inteligentną inaczej. Na samą myśl o tym zaczęła się śmiać, co mogło wyglądać dziwacznie, gdyż fakt, że nikt nic śmiesznego dotychczas nie powiedział, był w ogóle do tego zbędny. Spojrzała na niego i widząc, że pokazuje jej swój język, ona postąpiła tak samo, lecz zanim to zrobiła złapał jego język w dwa palce i puściła do chłopaka perskie oko. -Wolę w to nie grać.-Wyszeptała uśmiechając się delikatnie i kiedy Nate ją złapał za rękę ona nie protestowała, lecz po prostu pozwoliła się prowadzic.
Uśmiechnął się dziarsko i ruszył wolnym krokiem przed siebie uśmiechając się do mijanych obrazów. Raz po raz rzucał im oczka, a raz nawet ukłoniwszy się do pewnej dziewczynki wypowiedział 'dzień dobry', na co ta zarumieniła się subtelnie. - Inną z zachowania. Powtórzył do siebie, niepewny co też dziewczyna ma na myśli. Gdy Alessandra złapała go za język, jego oczy nagle rozwarły się niemal do rozmiaru małych talerzyków do herbaty. - So ty lobis?! Zapytał manewrując usilnie językiem, próbując wyrwać się z jej stalowego uścisku. Po chwili jednak cała w chichotach odpuściła, a ten po prostu wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. - Dlaczego?! Przecież to... - urwał w pół zdania i zerknął na nią podejrzliwie - Zaraz... Czy ty wiesz w ogóle co to jest? Uśmiechnął się dziarsko i ruszył przed siebie pewnym krokiem, nagle znikąd rozległ się głos dyrektora. D; Proszę wszystkich o opuszczenie Wielkich Schodów na najbliższym korytarzu, ponieważ wkrótce rozpocznie się Wieczorne Czyszczu-Czyszczu! Chłopak słuchał go z uwagą, po czym wybuchnął śmiechem. - Co to za idiotyczna nazwa?! Czyszczu-Czyszczu?! Spytał ściągając brwi. Byli już w połowie drogi, gdy ten jęknął przeciągle. - Chodź... jeszcze tylko jedna wysokość. Zdążymy przed tym.. eeee... czyszczu-pryszczu.
(W razie czego, to jeżeli będziesz protestować, ja będę się wyrywał i w końcu wyjdzie na moje, okej? Ale teraz Twoja kolej xD Nie wiem po co to piszę, skoro czytasz mi przez ramię, ale okej... HAaAHAHA! XD)
Widząc, że wobec obrazów jest taki uprzejmy, dostał na mej niewidzialnej liście znajomości pierwsze miejsce, gdyż zazwyczaj zadawałam się z ludźmi, którzy albo w ogóle nie zwracali uwagi na innych, albo po prostu olewali to, co do nich mówiono. Trzymając język Nathaniela uświadomiłam sobie, że nawet grzeczne dziewczynki mogą być czasem nieznośne, a idealnym przykładem byłam ja. Jedna z lepszych puchonek, która właśnie w tej chwili trzymała język jakiegoś chłopaka, którego ledwo co poznała. Aczkolwiek poczułam, że ta znajomość przetrwa wiele godzin, a może i nawet lat? Po chwili jednak puściłam rzecz, którą trzymałam i z delikatnym uśmiechem spoglądałam na Nate'a. Kiedy usłyszałam głos dyrektora zwróciłam się głową w stronę dźwięku, ale także i nie chciałam wychodzić na przydupa nauczycieli. Jednak oceny, Nathaniel? Czemu było to takie trudne? Usłyszawszy słowa chłopaka spojrzałam na niego przerażona, ale poddałam się jego głosowi. Ufałam mu z tym, iż zdążymy zanim zacznie się Czyszczu-Czyszczu. -Ale zaraz wracamy dobrze? Nie chce żebyśmy stanęli na chodniczku dyrektora.-Wyszeptałam nadal przerażona i weszłam jeden schodek niżej nie wchodząc wyżej, gdyż się rozmyśliłam. Zaczęłam się odwracać, ale kiedy chłopak mnie złapał za rękę i zaczął ciągnąć do góry, wpierw kilka razy pisnęłam błagając, by mnie puścił, ale w końcu się poddałam i ruszyłam do góry nadal mając swoją dłoń przy Nathanielu.
(Mam zgodę autora Nathaniela na to, by nim kierować w tym otóż komentarzu. )
Uśmiechnął się z triumfem gdy zauważył, że dziewczyna w końcu odpuściła. Posłał jej uspokajający uśmiech i ruszył przed siebie pewnym krokiem. Zatrzymali się przez chwilę w wejściu na korytarz i odczekali na schody wiodące na piętro, gdzie mieści się Dormitorium Gryfonów. Gdy ruszyli przed siebie, ścisnął jej dłoń. Szczerze nie wiedział czego tu się bać. Przecież doroczne czyszczenie było nieuniknione i to w dodatku w godzinach w których uczniowie jeszcze legalnie korzystają z Wielkich Schodów. Przecież z pewnością nie jest jedynym, który aż lgnie do łamania wszelkich praw. Uwielbiał adrenalinę i nic na to nie poradzi. Już niestety szczerze się od niej uzależnił i kłopoty w jego przypadku to coś, od czego się nie obejdzie. - I widzisz? Czego tu się bać?! Nauczyciele zawsze przesadzają z bezpieczeństwem. Tak przynajmniej mu się zdawało. Niestety nie zabrzmiało to zbyt szczerze... Obeznał się już co nieco i poznał nie jednego nauczyciela, a i większość wydawała się dość ekscentryczna. W mugolskich szkołach owszem, przesada skutecznie świeciła w oczy, ale w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie nigdy nie miał z tym problemów. Gdy byli wpół wysokości schodów, one zaczęły gwałtownie skręcać, a ten z nadzieją że może jeszcze zdąży, ruszył pędem przed siebie nie zapominając oczywiście o tym, że trzyma dziewczynę za rękę i pociągnął ją za sobą. - NIE! Zawołał do rozpędzonej już dziewczyny i zatrzymał się na krawędzi, balansując na granicy przepaści i stałego gruntu. Udało mu się zaś przystopować, a adrenalina zatrzepotała w jego żyłach, mobiliuzjąc do dalszych starań. - Alesso. Zaczął, po czym obrócił się niepewnie, ze zwieszoną głową. Schody, zatrzymały się w pół drogi, jakby odebrał im ktoś życie. Przełknął głośno ślinę. - Muszę przyznać, że dyrektor jednak nie przesadzał.
Zauważyłam, że chłopak ciągnie mnie do swojego Dormitorium Gryfonów przełknęłam ślinę i przeklęłam chwilę, w której ja i on się poznaliśmy. Aczkolwiek to ja do niego zagadałam, ale po części to była jego wina, iż chciał gdziekolwiek ze mną iść. Nienawidziłam łamania zasad, a już w szczególności, kiedy stworzył je ktoś, kto miał magii ponad nasze zdolności. Spojrzałam przerażona na chłopaka, który nadal trzymał mnie za rękę. Było to niezwykłe uczucie, a to dlatego, iż on jako pierwszy w całym moim życiu, jako płeć przeciwna dotknął mego ciała gdziekolwiek. -Wiesz, nauczyciele wiedzą co mówią i raczej powinniśmy się tego trzymać.-Wyszeptałam rozglądając się na boki. Zauważywszy, że schody zaczynają gwałtownie skręcać krzyknęłam ze strachu, a w mym sercu, jakby powstało stado młotów, które waliły o każdą ściankę mej klatki piersiowej. Poczułam szarpnięcie, a zaraz potem usłyszałam krzyk, który jeszcze kilka razy rozbrzmiał echem w mej głowie. Zatrzymałam się jak oparzona spoglądając w dół. Gdyby nie Nate, już by mnie tu nie było. Byłam mu wdzięczna za to, iż nie pozwolił mi biec dalej, przez co, kiedy chłopak się obrócił niepewnie, przytuliłam go na ułamek sekundy w podzięce, a zaraz potem zaczęłam tupać stopą o schodek z założonymi rękoma na piersi. -Mówiłam, żeby tam nie iść. Już nikt nas nie usłyszy, więc wybacz, ale utknęliśmy tutaj na całą noc.-Wypowiedziałam owe słowa zbulwersowana i obrażona, a wskazującym palcem od lewej dłoni zaczęłam wymachiwać przed oczami Nathaniela. -Wyobrażasz sobie, że jutro wylądujemy u dyrektora?-Krzyknęłam zła na cały głos, po czym odwróciłam się napięcie i opadłam na schodek siadając. Zakryłam swoją twarz dłońmi.
Nie żałował, że spotkał dziewczynę i bardzo pewnie się z tym czuł. Z uśmiechem witał każde jej słowo i z nie małym zdziwieniem dostrzegł, że wszystko co mówi ma jakiś sens. Potrafiła skleić ze sobą więcej niż dwa zdania, a była to dość rzadka umiejętność wśród kobiet XX|w. Czuł łagodne iskry i gilgotki w miejscu, gdzie jej dłoń muskała jego. Chciał ze wszystkich sił pokazać się z jak najbardziej męskiej strony... Chciał być dla niej kimś, kogo mogłaby podziwiać, lecz w chwili obecnej, wydawało się to dość odległym celem. Dziewczyna nie wydawała się zachwycona przygodą, którą wspólnie przeżywają. - Nauczyciele myślą, że są mądrzejsi, ponieważ piętno czasu odcisnęło na ich twarzach swoje odznaczenia w postaci zmarszczek, i nie mogąc zachować młodości na wieczność, dowartościowują się, wypominając nam głupoty! Oświadczył buntowniczym tonem podczas biegu. Był o tym święcie przekonany i miał nadzieję, że i dziewczyna potwierdzi jego ideę. Jego rozsądek jednak, podpowiadał mu cicho, że to, iż dziewczyna jest z Ravenclawu mówi samo za siebie. Gdy dziewczyna krzyknęła zaklął pod nosem, a gdy uratował ją przed przepaścią, a ta przytuliła się do niego, owinął go jej słodki zapach i nie mogąc się opanować i on przytulił ją do siebie. Musieli wyglądać dość komicznie, ale tak banalne myśli nie zaprzątały teraz jego głowy. Dla niego ważna była jedynie dziewczyna i to, że teraz JĄ przytula i to ONA jest mu wdzięczna i to ONA uważa go za bohatera. Jednakże jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jego wymarzona sceneria wyparowała, a po korytarzu rozległ się stłumiony dźwięk podeszwy, dobywający się spod buta Alessandry. Tupała jak zirytowany małolat i zerknęła na niego surowo, jakby całe zajście, które przed chwilą miało miejsce było nic nie istotne. Gdy wymachiwała przed nim palcem niemal wybuchnął śmiechem. Dziewczyna najwyraźmniej musiała po kimś odziedziczyć ten ruch, ponieważ w jego oczach była to słodka parodia klasycznej gospodyni. - Całą noc? Mi to nie przeszkadza. Mogę spać bez kołdry... Musimy się tylko modlić, by żadne magiczne urządzenia nie pozbawiły nas życia. Oświadczył rozsądnie, zasiadając po turecku i opierając się plecami o lodowaty marmur. - U Dyrektora?! To jest dla Ciebie największe zmartwienie?! - Uniósł brew, spoglądając na jej foch i przygryzł wargi nie odrywając od niej wzroku.
Słysząc jak chłopak się wypowiada na temat nauczycieli mnie nieco zmartwił, gdyż z początku wydawał mi się być inny, ale najwyraźniej musiałam go najpierw lepiej poznać, a nie od razu dawać jakieś miejsce na mojej liście, która praktycznie w ogóle nie istniała. Jednak tym razem nie miałam zamiaru komentować słów, jaki wydobyły się z ust Nathaniela, iż z pewnością tym samym, mogłabym zniszczyć to, co teraz utworzyliśmy. Taką małą więź, która choć niewidzialna dla gołego oka, była widoczna dla serca i umysłu, który akurat teraz podzielony był na dwie części. Bowiem jedna, czyli ta większa, poświęcona była temu, czy w ogóle się stąd wydostaniemy, za to druga ewidentnie nie chciała wypuszczać z siebie chłopaka, za co z miłą chęcią bym siebie walnęła, ale nie mogłam przy gryfonie ośmieszać puchonów. Będąc wtulona w chłopaka, przez mój umysł przeszło wiele myśli. Aczkolwiek starałam się, by nie zaszły one za daleko. Jednak było to bardzo trudne, gdyż i jego zapach i uroczy wygląd mnie prowokowały. Wręcz onieśmielał mnie swoją urodą, a był z młodszego roku. Cóż, niektórzy powiadali, że wiek nie gra roli w przyjaźni i innych rzeczach, tak też postanowiłam się tego trzymać. Zauważyłam, że chłopak powstrzymuje się od śmiechu, do czego miał prawo, iż jak na razie nie spotkałam żadnego regulaminu, gdzie znajdowałby się zakaz na śmiech. Najwidoczniej go to bawiło, przez na mych policzkach pojawiły się rumieńce spowodowane złością, a zarazem normalnym zawstydzeniem. Pewnie uznał mnie w tym momencie za wariatkę, która nie umie pohamować swoich emocji, ale zbytnio się tym nie przejmowałam. -Mnie też, ale zrozum Nate, nie mogę ośmieszyć Ravenclaw'u.-Wyszeptałam smutno, ale zaraz potem znów wróciła złość, która jakby powracała na samo wspomnienie imienia chłopaka. Warknęłam pod nosem bawiąc się swoimi palcami. Moje ciemne kosmyki włosów opadły mi na przednie ramię tworząc tym samym lekki powiew wiatru, a czując na sobie wzrok młodego czarodzieja, na mych policzkach znów pojawiły się rumieńce, przez co na niego spojrzałam złączając swe dłonie w jedną całość. -Tak, dyrektor to najgorsza rzecz jaka może istnieć, ale skąd taki ludzik jak ty może coś o tym wiedzieć, skoro nie robi mu to żadnej różnicy.-Powiedziałam oburzona i wstałam ze schodka schodząc niżej. W pewnym momencie przystanęłam wywieszając swoją głowę za poręcz, żeby spojrzeć ile metrów w dół jest przepaść. Było tego dosyć sporo, więc musiałam się pogodzić z tym, iż całą noc będę musiała spędzić z idiotą.
(Sorry, za wszystkie błędy i niedociągnięcia xD Nie chce mi się poprawiać)
Westchnął ciężko i powstał jednym zgrabnym skokiem na nogi i oparł się bezradnie czołem o przyjemnie zimną poręczę schodów. Chwilowe orzeźwienie pomogło jego umysłowi otworzyć się i zregenerować. Próbował poukładać porządnie wszelkie dzisiejsze wydarzenia, lecz rozpraszały go ciągłe przemoczone rozpaczą jęki Puchonki. Gdy jednak w końcu nieco ochłonął, oparł się gruntownie o barierkę nie odrywając od niej czoła i skupił całą swoją uwagę na myślach. Nie zdziwiłby się, gdyby dziewczyna poczuła emanującą z Nate'a i ciszy koncentrację. Wpierw poznali się na dziedzińcu i zamienili między sobą kilka komentarzy, później dziewczyna zdecydowana była gdzieś go zaprowadzić. W końcu zaproponował jej Eksplodującego Durnia i nie akceptując wszelkich gorliwych zaprzeczeń dziewczyny, upierał się przy swoim. Później dyrektor ogłosił coroczne czyszczu-czyszczu i chłopak ponownie uparł się, by brnąc dalej ku górze, sprzeciwiając się przestrodze dyrektora. Utknęli więc w połowie drogi Wielkich Schodów w samym środku zamku. Normalny człowiek modliłby się, by woźny nie miał w planach wycofania magicznej niepojętej grawitacji, która rządziła ruchem schodów i nie roztrzaskają się wraz z nimi na parterze, lecz on nie cierpi bezradności i natychmiast zaczął obmyślać plan. Powstał i wpierw rzekł do dziewczyny. - Alessandro, może ty zamierzasz siedzieć i użalać się nad sobą, ale dla mnie, to najgorsze co może mnie spotkać. Wliczając śmierć i szlaban. Oświadczył. Jako jedenastolatek miał bardzo specyficzne poczucie wartości. ~.~ Przysiadł na skraju schodów i machał nogami nad przepaścią, oceniając wysokość jaka dzieli ich od stabilnego gruntu. Stwierdził, że to zbyt wysoko, by móc skoczyć (czego nawet wcześniej nie przypuszczał) czy użyć jakiejś magii na ich poziomie. Obmyślił zaś plan zupełnie inny i szczerze mówiąc porażająco błyskotliwy. Od korytarza na siódmym piętrze dzieliły ich jakieś... 10 metrów na ukos. Postanowił więc wyciągnąć różdżkę z kieszeni i skierowawszy ją w pustą zbroję rycerza z korytarza pod nimi i wycelowawszy w nią wyszeptał; - expelliarmus! Nie skupiwszy się odpowiednio, zaklęcie trafiło w łeb rycerza, a ten uleciał wgłąb korytarza. Zaklął pod nosem i spróbował ponownie, tym razem z nieco większą pewnością w głosie. - Expelliarmus!! Wycelował idealnie w dłoń rycerza, chociaż stał potwornie daleko, a okazała broń uleciała parę metrów nie musnąwszy chociażby skrawka zbroi. Dumny z swojego wyczynu zerknął na dziewczynę, oczekując głośnej pochwały. Przecież jest w końcu w pierwszej klasie i to zaklęcie to dla niego nie jest taka łatwa sztuka, a i w głębi duszy zastanawiał się, czy dziewczyna widzi w ogóle sens w tym, co Nate kombinuje.
Przez cały czas miałam swój wzrok wbity w posadzkę, a raczej kafelki, które idealnie ułożone tworzyły coś w rodzaju mozaiki na schodach, przez co wyglądały one bardziej atrakcyjniej. Aczkolwiek na wygląd nie powinnam się patrzeć, gdyż to co ładne od zewnątrz, może być okropne od środka. Po ów przemyśleniu spojrzałam na chłopaka, iż te słowa idealnie do niego pasowały, a to co teraz robił zbiło mnie z pantałyku. Pierwszoklasista z tak poważnym już zaklęciem? Wydawało mi się, że albo próbował zebrać pochwały, albo popisywał się przede mną, żebym zwróciła na niego uwagę, co udawało mu się od samego początku naszej znajomości. Kiedy głowa rycerza wylądowała gdzieś u ujściu korytarza Ruchomych Schodów podeszłam nieco bliżej Nate'a, by w razie czego stać u jego czela. Nie chciałam, żeby w mojej obecności coś się stało jedenastolatkowi, który pewnie nawet sobie sprawy nie zdawał z tego, jakie czekają nas konsekwencje. Przez cały czas miałam go na oku, a widząc, że w końcu zaklęcie mu się udało uniosłam jedną brew ku górze tym samym przygryzając kącik swojej dolnej wargi, co z pewnością wyglądało idiotycznie, ale miało to oznaczać, iż nie za bardzo rozumiałam o co mu chodziło. -Wiesz co Cię czeka, jak się ktoś o tym dowie?-Spytałam poważnie, a zarazem przyglądałam się broni, która ewidentnie kierowała się w nieznaną mi stronę, a może i znaną? Nie mogłam się skupić na własnych myślach przez wygłupy Nathaniela. Pokręciłam jedynie nic nieznacząco głową, po czym znów odeszłam na kilka kroków i przysiadłam na schodkach.
(Wiem, że dużo, ale mimo wszystko bardzo niski poziom tego, co w sobie zawiera xD ale proszę przymknąć na to oko ^^)
Spojrzał sceptycznie na swoje dzieło nie mogąc opanować drgnienia ust, które mimowolnie układały się w wygłodniały aplauzu uśmiech. Zauważył, że jednak dziewczyna nie była skora go pochwalić, więc po prostu odetchnął ciężko i zabrał się do dalszej roboty. Zerknął na nią zagadkowo i posłał wymuszony uśmiech. - Mnie? Chciałaś powiedzieć nas? Uśmiechnął się dziarsko, tym razem ten uśmiech nie miał w sobie krzty sztuczności. Zabrał się do dalszej pracy, myśląc i patrząc na wszystko z dystansem i oceniając czy to co robi ma sens i w ogóle jakąś przyszłość. Ocenił, że trudno mu będzie przywołać do siebie tę broń, więc zdecydował najpierw odepchnąć rzeczy które ją otaczały. Wyszeptał 'expulso', a zbroja uleciała w powietrze cudem unikając zderzenia z masywną bronią, która mimo wszystko drgnęła i potoczyła się wolno tuż za nim. - Finite! - wrzasnął, a ta znieruchomiała. Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się łobuzersko, wspominając całą sytuacje i swój genialny instynkt łowcy przygód. Uśmiechnął się łobuzersko, wspominając w myślach swoją skromność. Wtem z siódmego piętra potoczyła się ku nim zmora czarnych małych owadów mających coś w sobie z komara tylko, że z ich przyssawek wydobywały się odgłosy odkurzacza w trakcie pracy. Magiczne szarańcze zbliżały się na niebezpieczną odległość. Zerknął z przestrachem na dziewczynę. Nie mając lepszego pomysłu zawył, niemal rozdzierając sobie bębenki. - Feraverto! Jedna szarańcza z dziesiątek tysięcy zmieniła się w puchar i opadła z trzaskiem na parter. Parę owadów przygniotła swoim ciężarem i opadła wraz z nimi, a parę dobrowolnie poleciało za nimi, jakby na ratunek, reszta zaś została i przez chwilę wpatrywała się w niego jak na morderce. Ech, uczył się o nich na zielarstwie... To, te... Markoszasy Pospolite! Przecież wystarczy jedno proste zaklęcie! Ale jak ono szło? Epulso... Nie, to co innego. Expilios? Emilios? Za nic w świecie sobie nie przypomni. Pamiętał jednak, że są to zwierzęta obdarzone empatią wobec swego gatunku, prowadzą koczowniczy tryb życia i jest to plaga starych budowli, ponieważ kotłują się w najbardziej niespodziewanych i najmniej używanych miejscach. Więc to z ich powodu wstrzymali ruch na schodach? Przełknął głośno gulę, która już od pewnego czasu kotłowała mu się w gardle, a te jak na zawołanie pomknęły w jego kierunku, jakoby zupełnie zapominając o dziewczynie. Owady przybrały zgrany szyk, mający w sobie coś ze spadającej gwiazdy. - Flippendo! Mruknął ochryple, a drugi z rzędu Marokaszas zatrzymał się wpół drogi. Połowa stada wpadła na niego, zagryzając go z wściekłości, a ten po chwili opadał już bez życia na ziemię. Czy właśnie zrobiło mu się żal owada, który chciał go pożreć?! Rozwarł szeroko oczy i ponownie zawołał parę razy 'Flippendo' wstrzymując przez chwilę lot paru 'oddziałów'. Te jednak nie ubłagalnie zbliżały się do nich. Nagle wpadł na wspaniały pomysł.
Kiedy chłopak mnie poprawił spojrzałam na niego z niesmakiem, bo na ogół to była jego wina i zamierzałam o tym powiedzieć w najbliższej okazji jakiemuś nauczycielowi, albo najchętniej dyrektorowi. Aczkolwiek nie chciałam, by przeze mnie chłopak wpadł w tarapaty, więc pozostawało mi jedynie skłamać, iż ja się na wszystko zgadzałam. Plan jaki ułożył się w głowie Nate'a, za nic nie chciał przyjść mi do głowy, a idea tego, by się go o to zapytać wyleciała wraz z pierwszą lekcją odbytą w Hogwarcie. Oparłam się tyłkiem o poręcz schodów, a dłonie położyłam na jej powierzchni mając wciąż swe tęczówki wbite w wyczyny młodego czarodzieja. Gdy rozległ się dźwięk, którego za nic w świecie nie chciałam usłyszeć krzyknęłam ze strachu i jak na zawołanie podbiegłam do zakłopotanego Nathaniela stając obok niego. Zauważyłam z jaką wrogością spoglądają na niego Markosze. Albo był faktycznie idiotą, albo zapomniał lekcji o owych stworzeniach. Najlepiej było uciec, ale my nie mieliśmy gdzie, tak też pozostały nam dwie opcje. Bowiem pierwsza z nich brzmiała tak, żeby on, czy też ja użyli zaklęcia, którego nazwa nie chciała mi się przypomnieć. Czy też druga opcja, spalić je, ale prędzej czy później zwierzęta podobne do szarańczy na powrót by ożyły. Aczkolwiek nie zaszkodziłoby spróbować. Widząc jak Nate je próbuje powstrzymać pokręciłam głową z niedowierzaniem, że jego ataki na Markosze działają, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, iż długo nie da sobie z nimi rady. Złapałam go za rękę, w której trzymał różdżkę, by przestał czarować, po czym wyciągnęłam swoją i skierowałam ją ku latającym owadom. Po mej głowie przechodziło sporo zaklęć, nawet te dla starszych klas, których nie mogłam używać, aż do chwili, kiedy skojarzyłam właściwe. Spojrzałam na szarańcze obnażając swoje uzębienie w niewinnym uśmieszku i przymknęłam jedną powiekę, by dobrze wycelować ostrzał. -Relashio-Krzyknęłam, a zaraz potem pociągnęłam chłopaka w dół, by ukucnął. Szepnęłam raz, a dobrze "Protego", by nad nami i w okół nas pojawiła się tarcza, gdyż rozpędzone, spalone owady leciały prosto na nas, a byłam więcej niż pewna, że nawet półmartwe mogą nam coś zrobić. Kiedy wszystkie opadły na sam dół wielkiego pomieszczenia, a także i na kilka schodków wstałam chowając różdżkę. -Finite.-To zaklęcie wypowiedziałam już nieco głośniej niż poprzednie i spojrzałam na Nathaniela krzyżując swoje ramiona na piersi. -Mamy jakieś trzy godziny, zanim znowu ożyją, więc lepiej niech Twój mózg zacznie działać i wymyśli coś, żebyśmy stąd uciekli. Oczywiście jak Cię na to nie stać, to masz przed sobą puchonkę.-Powiedziałam aroganckim tonem głosu, po czym z mej klatki piersiowej wydobył się cichy śmiech. Pewnie w oczach jedenastolatka wyglądałam jak jakaś matka nakazująca małemu dziecku coś zrobić. Nie wiedziałam dlaczego, ale współczułam mu mojej obecności przez całą noc.
Spojrzał na gościa z obrzydzeniem, po czym go zbezcześcił, zbezcześcił go. Przyłapał ich nauczyciel, bo, ponieważ gość nieźle stękał. Wszystko odczarowali, ale, że Nathaniela lubią, a gościa nie, to gościa wyrzucili z Hogwartu, a Nate teraz musi zmywać naczynia.
(aluzja do karty postaci Toma Rika xD To mój mistrz!)
Candy spacerowała sobię po zamku. Tak z nudów. Nie miała własciwie z kim rozmawiać, a każdy krok prowadził ją w nieznane. W koncu znalazłe się przed ruchomymi schodami. Nie weszła na nie. Po prostu spoglądała jak zmieniają swoje położenie i dostosowują się do innych pięter, oraz jak obrazy kłócą się o coś zawzięcie.
Dziewczyna nie miała pojęcia gdzie się podziać, znalazła się więc tu. Weszła na ruchome schody i oparła się o masywną poręcz patrząc na dolne, przesuwające się piętra. Robiła też głupie miny do portretów. I tak mijał jej czas...
Nie lubił tłumów, przechodząc zauważył, że nie ma tu zbyt wielu osób. Usiadł na stopniach, a schody zmieniły swoją pozycję. Super, pomyślał sarkastycznie. Nadal jeszcze nie znał dobrze rozkładu zamku i ze swoim szczęściem, na pewno się zgubi. Na razie zbytnio się tym nie przejmował. Wreszcie mógł odpocząć od rozchichotanych pierwszoklasistek i tym podobnych "przyjemnych" odgłosów. Przeciągnął się i oparł plecy o poręcz. Schody od czasu do czasu znów zmieniały swoje położenie, a on wcale nie próbował zapamiętać którędy powinien iść. Później się o to pomartwi.
Ja #####olę. Im bardziej poznawał się na rozwiązaniach architektonicznych w tym miejscu, w tym głębszą frustrację popadał. To dobry znak, że warto byłoby się opchać czymś mocniejszym, w przypływie napadu czarnych firanek roznieść w pył pół zamku, i wznieść go na nowo. Dawno nie wpadł na nic tak genialnego i altruistycznego. Nastąpił na pierwszy stopień schodów i spojrzał w górę, jeszcze bardziej zdając sobie sprawę z tego jak ciężka droga go jeszcze czekała. Pełna niebezpieczeństw, popaprańców i ludzi nadto towarzyskich. Witaj przygodo, czy coś tam.
Zbieganie w dół schodów było naprawdę niemądrym pomysłem. Ale skąd, do ciężkiej cholery, miała wiedzieć, że tu jest tyle tych pieprzonych, fałszywych stopni? Wpadła w sidła jednego z nich, zapadając się niemal po kolano. Książki powypadały jej z rąk i rozsypały się na niższych stopniach, w piszczelu poczuła ostry ból. To był sygnał do chwilowego zatracenia równowagi Colette. kontuzja, kontuzja, kontuzja, to koniec moich marzeń, fils de pute, fils de pute! - Va t'faire mètt, connard - warknęła do schodów na wpół wściekła, na wpół zrozpaczona. Rozejrzała się w amoku, lecz wokół nie było nikogo. Doprawdy, zazwyczaj tłoczyły się tu dziesiątki uczniów. Po kilku głębszych oddechach i zmrużeniu oczu, dostrzegła w oddali swego przyjaciela z Beauxbatons i z Paryża. Wiedziała, że również jest na wymianie w Hogwarcie, kiedyś przecież nawet razem to planowali i rozmawiali o tym niejeden raz. Ale zobaczenie go teraz w Hogwarcie to jak dar od losu i ulga na sercu. - Raphaël! - zawołała z oczami szklącymi się powoli łzami, z bólu i ciężkiej goryczy w gardle. Naprawdę cholernie się przestraszyła.
Któż inny jak nie on mógł usłyszeć biedną niewiastę w potrzebie? Któż inny jak nie on mógł ruszyć jej na ratunek? Któż inny - jak nie on - dostałby takiego przyspieszenia po zorientowaniu się, że ową niewiastą jest boska Colette Poulin? Nikt, nikt. Ale wróćmy do konkretów. Raphael usłyszawszy hałas dość gwałtownie poderwał wzrok. Nie! W tym jednym konkretnym wypadku wolałby, aby jego cudowny anioł nie spadał mu z nieba, doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak destrukcyjnie może to zadziałać na jej zgrabne pęciny, delikatne stopy, powabne biodra... Podsumowując - to się mogło skończyć kontuzją, a tancerkom rozmiłowanym w balecie nie mogłoby się przytrafić nic gorszego. Wołała jego imię. Czyżby z oddali widział gromadzące się w jej oczach, połyskujące łzy. Proszę, nie, tylko nie to. Natychmiast rozpoczął bieg w górę, podczas którego zbierał po drodze wszystkie książki, które opuściła. Gdy tylko zjawił się w jej pobliżu (co stało się niewiarygodnie szybko) położył jej książki na stabilnym schodku i mocno złapał ją za ręce, delikatnie próbując wciągnąć na bezpieczne schody. -Sacré escalier, ma chérie, tu vis encore? - spytał, nie ukrywając w sobie nuty przejęcia jej stanem. Bo skąd miał wiedzieć, czy to nie było coś poważnego?
Amelia nieco nieprzytomnie przywlokła się na ruchome schody, wspominając raz po raz słowa powiedziane przez Antoinette. Była w ciąży. Z Charlesem. Z Charlesem Primrose, z tym Charlesem Primrose, który nagle po prostu zniknął z jej pola widzenia, zaraz po tym jak Emil uniósł się gniewem/pychą/zazdrością, cokolwiek to było. Tak po prostu, przespał się z jakąś młodą (i chyba naiwną) dziewczyną, a ona „zaciążyła”. Nie chciała nawet zastanawiać się nad tym, kto był w tej sprawie bardziej winny, fakty były brutalne. Charles był z pewnością ostatnią osobą na liście tych, których chciałaby spotkać, a już na pewno był poza kategorią, jeśli chodzi o pielęgnowanie zerwanych więzi. Cholera jasna. Wszystko spieprzył. Mimowolnie przyspieszała, coraz bardziej zapędzając się w wyszukiwaniu wymyślnych epitetów opisujących jego szanowną osobę, i niewymownie cudowną postawę.
Tymczasem on, w nastroju świetnym, by nie rzec wyśmienitym, pojawił się na ruchomych schodach w celach dość rekreacyjnych, przechadzał się bowiem niespiesznym krokiem po zacnym zamku, zatrzymując się tu i ówdzie na pogawędkę z kimś znajomym. To brzmi nieco zbyt oficjalnie, niestety, chciałam jednak ubarwnić nieco fascynującą wypowiedź "Charlie wszedł na schody". No! Ale mniejsza o formę, ważna jest treść; pojawił się tam i od razu dostrzegł piękną postać Amelie, znajdującą się niedaleko. Jako, że słyszał co nieco o rozmowie Tosi z Amelką (ok, słyszał bardzo dużo, i dlatego teraz nie bardzo wiedział, co powinien zrobić i jak postrzega go nasza cudowna profesor eliksirów), stwierdził, że nie ma co owijać w bawełnę i... - Cześć! Dawno się nie widzieliśmy! ...i właśnie postanowił trochę w nią poowijać. Stchórzył, frajer, no ale co poradzić. Taki już jego nędzny los.
Odwróciła się gwałtownie, usłyszawszy głos osoby, od której desperacko odganiała się w myślach. Cóż! Tak, tak właśnie, to mogło świadczyć wyłącznie o jakiejś nieprzyjemnej halucynacji, tak? Przyjrzała się dokładniej… -Mais nooon, non, nooon.. – warknęła, mrużąc oczy. Miała dziwne wrażenie, że jej kalendarz towarzyski nie przewidywał żadnych ciepłych pogawędek z jej starym „przyjacielem”. -Co za ulga, nieprawdaż? – mruknęła, irytując się tym w jaki sposób udaje greka. NO HEJKA, tak, dawno się nie widzieliśmy, no i właśnie dlatego nie miałem okazji jakoś powiedzieć Ci, że będę ojcem dziecka uczennicy z Twojego domu.. No, w ogóle, nie zdążyłem się pochwalić, że zakochałem się w małolacie, tak jakoś się złożyło, że nie było okazji. Mimo, iż przecież odezwała się do niego, zachowała się tak jakby udawała, że wcale go nie widziała – odwróciła się na pięcie i poszła przed siebie, przyspieszając. No, z nadzieją, że w pośpiechu nie natrafi na trefny schodek.
Ou. Niezrozumiałe dla niego słowa, które wymruczała pod nosem (ba, żeby tylko! to było wręcz warknięcie) bynajmniej nie zabrzmiały jakoś oszałamiająco entuzjastycznie i zachęcająco do kontynuowania pogawędki i sprawiły, że Primrose nieco (ahm) się speszył i miał ochotę brać nogi za pas. No, ale co się odwlecze, to nie uciecze... tak? Ech, te mugolskie powiedzonka. Idealne na każdą okazję. Gdy dodała kolejną część wypowiedzi, aż nadto zrozumiał, że dalsze udawanie, że nic się nie stało, nie ma sensu; nie odpuścił zatem i, kiedy Amelia ruszyła gwałtownie przed siebie, on bez wahania udał się za nią, bez trudu ją doganiając i dotrzymując szybkiego kroku. - Hej, hej, czekaj - powiedział szybko - Powinniśmy porozmawiać, prawda? Charles, ty geniuszu, to było naprawdę odkrywcze i tak dalej.
-Co Ty nie powiesz? Dużo czasu musiałeś myśleć, aby dojść do takiego wniosku? – odparła, przeprzeprzesłodkim tonem, od którego porzygałby się nawet słitaśny, różowy przedszkolak. Nerwowo odgarnęła kosmyk włosów uparcie wysmykujący się z misternego koka i natarczywie zaczęła się przyglądać czubkom swoich lśniących butów, zastanawiając się jak długo będzie tu jeszcze musiała stać w towarzystwie „nawróconego Charles’a”. Niewiarygodne, jak szybko udało mu się wszystko, wszystko spieprzyć. Powinni mu dać za to jakąś prestiżową nagrodę. Choć znając go, zasłużył na niejedno takie trofeum. Dogonił ją, więc skutecznie zagrodził jej drogę. Podniosła ostatecznie wzrok – w jej oczach tańczyła para nieprawdopodobnie rozzłoszczonych kurwików-ogników. -Masz może do powiedzenia coś jeszcze? Ostrzegam, po tym czego się dowiedziałam naprawdę ciężko będzie mnie zaskoczyć, ale zawsze możesz się starać. W końcu starania o to, abym się nie dowiedziała, że masz romans z moją uczennicą i dziecko w drodze długo były niezwykle sukcesywne. – warknęła, przeszywając go upiornym spojrzeniem.
-Którędy - wydał z siebie cichy pomruk Biegnąc wciąż za Natanielem okryci czarem niewidzialności przybyli na ruchome schody będąc na ruchomych schodach zorientował się ze nie słyszy już kroków znalazłszy ciemniejsze miejsce rozejrzał się w około i ściągnął z siebie czar niewidzialności wykonał gest różdżka celując w swą koszule - Tergeo - po oczyszczeniu koszuli z krwi ruszył w stronę skrzydła studenckiego. W jego oczach widać było niebywałą złość