Strumień spływa powoli po kamieniach, którymi wyłożone jest dno. Nie jest zbyt długi, jednak przyjemny szum wody sprawia, że mieszkańcy bardzo lubią przychodzić w to miejsce i spędzać tu długie godziny na odpoczynku. Jeżeli bardzo dokładnie rozejrzeć się po okolicy, da się odnaleźć kilka rodzajów specyficznych ziół i roślin. Najbardziej wyjątkowa, głównie przez swoją niedostępność w innych miejscach, jest języcznik migocący. Rozpoznają je tylko wprawieni w zielarstwie, gdyż niewiele różnią się od zwyczajnych paproci. Wprawna obserwacja pozwala zauważyć delikatny pyłek, unoszący się bardzo powoli spiralami - jest tak subtelny, że trzeba na nim bardzo skupić wzrok, aby dostrzec choćby lekkie migotanie. Spomiędzy kamieni, unosząc się nieznacznie nad powierzchnię wody, wyrastają żabieńce strumykowe. Te miniaturowe roślinki ciężko znaleźć gdzie indziej. Podobnie jest zresztą płomiennicę drzewną, wyrastającą na drzewach bliskich strumieniowi. Prawdopodobnie to woda ma jakieś specyficzne właściwości. Kiedy ma się trochę szczęścia i ochotę na wejście do strumienia, między śliskimi głazami da się znaleźć kruszyny kamieni szlachetnych. Można je spokojnie wymienić na galeony.
Rzuć trzema kostkami, aby sprawdzić, czy udaje ci się znaleźć kamienie.
► Pierwsza kostka definiuje, czy udaje ci się coś znaleźć: 1, 5 - Udaje ci się znaleźć kamień; 2, 3, 4, 6 - Nie udaje ci się znaleźć kamienia.
► Druga kostka - jeśli pierwsza zakłada, że coś znalazłeś, wskazuje, jaki to kamień: 1 - Ametyst 2 - Rubin 3 - Szafir 4 - Szmaragd 5 - Kwarc różowy 6 - Onyks
► Trzecia kostka określa, w jakim jest stanie oraz na ile galeonów możesz go wymienić: 1 - Marne okruchy - nie dostaniesz za nie nic 2 - Drobne cząstki - niezbyt dużo warty - 10 galeonów 3 - Pomniejsze kawałki - 30 galeonów 4 - Jeden, większy kawałek - 70 galeonów 5 - Bardzo brudny spory kawałek - 120 galeonów 6 - Cały kamień - może lepiej go zachowaj? Dostaniesz za niego 250 galeonów!
Kamieni możesz szukać raz w miesiącu! Z racji tego, że miejsce znajduje się w Dolinie Godryka szukać kamieni mogą wyłącznie studenci i dorośli!
Autor
Wiadomość
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Oho! Trafił! A więc była nadzieja! Obserwował w milczeniu to, jak szukała odpowiedniego rozwiązania na jego problemy i nie przeszkadzał jej żadnym zbędnym słowem. Nie należy rozpraszać mistrza, gdy skupia sie na swej sztuce. - Transmutacja też bywa bardzo przydatna - zaoponował. - Bez niej nie wyczarujesz sobie nawet zwykłej chusteczki do nosa. Przydaje się, kiedy zabraknie ci koszyka na zioła,a akurat spotkasz ich całą masę. Można też nadawać pojemnikom różnych właściwości, takich, by lepiej przechowywały te wszystkie kremy i maści. Trochę pochwalił się wiedzą, bo był strasznie dumny z tego, czego się nauczył w Dniu Moździerza. - Ale oczywiście, zaklęcia tez brzmią dobrze. Specjalizuję się w nich, więc myślę, że dam radę nauczyć cię tego i owego. Potem Allison przeszła do kuracji i choć Nicholas w pierwszej chwili spiął się na konieczność dotyku, to odpuścił i pozwolił nałożyć sobie żabienicę na dłonie, na szyję i na twarz. Kojąca moc spływająca na policzki wydała mu się szczególnym błogosławieństwem. Był też zdecydowany, by nazbierać sobie tego więcej i obłożyć się tym zielskiem w domu, gdzie nikt prócz niego samego nie będzie mógł oglądać blizn na jego ciele. Choć, tak naprawdę przez łuski nie było tu wiele widać. - Dzięki. To naprawdę pomaga. +
- To brzmi naprawdę wszechstronnie, wiesz to nie tak, że nie umiem w transmutacje, po prostu jestem z niej gorsza zwłaszcza gdy porównuje ją do zielarstwa czy zaklęć - skrzywiła się trochę niezadowolona, a trochę smutna, że transmutacja tak jej nie wychodzi. Znaczy, wychodziła jasne, ale skill w porównaniu z innymi był po prostu słabszy, co ją samą demotywowało do tego, aby co rusz nad tym pracować, nie sądziła, żeby umiała to jakoś polepszyć, ale aby przynajmniej jej się nie pogarszało z tą transmutacją. Zamknęła na chwilę oczy i wzięła długi wydech przez usta. No nic, nie we wszystkim jest taka dobra, jakby chciała, żeby było. - Także jak ci przejdzie możemy się spotkać ten zapach zdecydowanie nikomu nie służy - pomachała ręką przed nosem jakby chciała go właśnie odgonić i zaśmiała się cicho, poklepała go po ramieniu koleżeńsko. Po czym wstała i lekko otrzepała swoje kolana. - Polecam się na przyszłość, będę się zbierać - pomachała mu na do widzenia, a gdy tak się oddalała, dla pewności uniosła krawędź swojego ubrania i powąchała go. - Mam nadzieję, że nie prześmierdłam rybą, przecież ja tego nie dopiorę- powiedziała przejętym tonem głosu, który Nicholas mógł usłyszeć, i w ten oto sposób ich drogi się rozeszły.
z/t dla mnie i Nicholasa
+
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Kiedy okazało się, że jakaś sierota nowoprzybyła do szkoły ma problem z pieniędzmi, kilka osób biedaka pokierowało w stronę chytrego Swansea, słusznie zresztą, bo miał on specjalne relacje z pieniędzmi. Wprawdzie łatwo je trwonił, ale jeśli chodziło o ich zdobywanie czy nimi obrót, orientował się co gdzie i jak. Nie interesował się specjalnie, w czym rzecz, kiedy pierwszoroczny student zaczepił go na korytarzu, by omówić kwestie tego, gdzie tu można zarobić i się nie narobić, bo nie chciał mu specjalnie zdradzać swoich tajemniczych, szemranych sposobności wygrywania pensji woźnego oszukując go w durnia, ale przyszła mu do głowy inna lokalizacja, w której, ponoć, co poniektórzy znajdują skarby. Takim oto sposobem w pięknych okolicznościach przyrody, teleportowali się do Doliny Godryka, gdzie Swansea, wydłubując z paczki wymiętoszonego błękitnego, wskazał brodą na strumień. - O tam ponoć pływają. - poinformował wylewnie - Wiesz, szmaragdy, rubiny, ametysty czy cokolwiek. - spojrzał na szemrzącą wodę nieco podejrzliwie, odpalając peta końcem różdżki i wsadzając ręce do kieszeni zatrzymał się nad brzegiem wody. - Ja tu nic nie wypatrzyłem, ale taki ze mnie rybak jak prima balerina. No i niedowidzę. - dodał słowem wyjaśnienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że Dolina to miejsce magiczne i kto wie, może strumień rzeczywiście obradzał diamentami raz na jakiś czas, niestety, nigdy kiedy akurat on sam się tu zjawiał, więc nie miał zaufania do kapryśnej wody.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Wcześniej wydawało mu się, że nie ma nic prostszego od zarobienia kilku galeonów, a jednak gdy pewny siebie głosił takie przekonanie nie był w wstanie wziąć jeszcze pod uwagę tego, że w tym nowoodkrytym przez siebie świecie wydawanie było jeszcze prostsze od zarabiania. Niby większość rzeczy mógł zwyczajnie pożyczyć, a jednak w praktyce szybko okazywało się, że te pożyczki zdają się niemal fizycznie na nim ciążyć, bo i przez nie ktoś wciąż dopominał się o zwrot swojej własności. W Ministerstwie obiecał, że kupno nowej różdżki będzie dla niego priorytetem, a jednak prawdziwe życie ciągle przestawiało coś ponad tym - a to konieczność kupienia nowej bielizny, a to podręcznik dla siebie czy kogoś z rodzeństwa, a to znów bilet miejski dla mamy, by mogła jakoś dostawać się codziennie do swojej pracy na czas, właściwie będąc w stanie tak ciągnąc tę listę niemal w nieskończoność, aż do butelki wódki na uciszenie ciągłego wrażenia wspinania się pod górkę. - Wkręcasz mnie - parsknął więc śmiechem z niedowierzaniem, zerkając na niepozorny strumyk, nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę mogłoby być aż tak proste. Wystarczy tylko wejść do wody i pomacać kilka kamieni. - Ale inni coś znajdują, tak? - podpytał mimo wszystko, poważnie powracając spojrzeniem do miodowych oczu, mimo swojego niedowierzania chcąc uchować w sobie ten cień nadziei, który faktycznie popchnie go do zaryzykowania, że zrobi z siebie kompletnego debila przed nowym znajomym. - I faktycznie ktoś to potem chce kupić? Takie kolorowe kamulce z wody? - dopytał jeszcze, przysuwając się nieco bliżej, więc i zaraz pociągając kilka razy nosem, zwabiony zapachem ukochanej przez siebie mięty. Zerknął do oczu Lokiego, a zaraz do trzymanego w ustach papierosa, szybko powtarzając tę trasę, nim nie zatrzymał się na niebieskim dymie, zafascynowany jak odmienne były tutejsze papierosy od tych krzywych skrętów, do których przywykł. - Dasz jednego?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uniósł brwi na rozbawienie młodszego ślizgona i wzruszył ramionami: - Dla mnie też to brzmi debilnie, ale ponoć tak. Jeden dzieciak z gryffindoru znalazł taki rubin - pokazał dłońmi dość potężny rozmiar głazu- i wydębił za niego w miasteczku aż dwieście pięćdziesiąt galeonów. - cmoknął z uznaniem, przygryzając peta zębami. - Jest taki jubiler, który otwarcie ogłasza, że skupuje kamienie z tego strumienia. - wyjaśnił - Także hop-siup rybko. - zachęcił, uśmiechając się chytrze jak lis, co nie sprawiało, że to co mówił brzmiało jakkolwiek bardziej prawdopodobnie. Czy go oszukiwał? Przez chwilę przyglądał się wodzie, z jakąś naiwnością mając nadzieję na to, że może tym razem szczęśliwa gwiazda świecąca nad idiotami, zaświeci i jemu ukazując pod powierzchnią wody jakiś cenny bibelocik - ale nie. Biednemu zawsze wiatr w oczy i chuj w dupę. - Co mnie wąchasz? - zapytał, czując spojrzenie bruneta na swojej twarzy- Jebie? - upewnił się, unosząc rękę i niuchając swoją pachę. Zasadniczo często miał obawę, że się spocił, jako, że całorocznie nosił golfy, a w nich generalnie zawsze było mu cieplej niż zimniej, stosował jednak odpowiednie smarowidła i antyperspiranty, by nie razić swoich współrozmówców odorem cebuli, czy też wczorajszego melanżu. Wyciągnął pety i podał je chłopakowi, bo pieniędzmi może i dzielił się z bólem i żalem, ale papierosa nigdy chyba jeszcze nie odmówił.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
W pierwszej chwili uniósł tylko brwi, by na widok wąchającego się pod pachą chłopaka zaśmiać się głośniej niż mógłby zaplanować, pozwalając szczekającym nutom na pełne wybrzmienie. - Wąchałem gorsze rzeczy - przyznał ze śmiechem, zaraz już kręcąc niedowierzająco głową, gdy zadowolony sięgnął po podanego mu papierosa, od razu podpalając go wypożyczoną z Ministerstwa różdżką, musząc nieco nagimnastykować się, by wycisnąć z niej kilka solidniejszych iskier. - Piecze - zauważył po pierwszym zaciągnięciu, ze ściągniętymi z dezorientacji brwiami wypuszczając dym przez usta, próbując skierować go w bok, bo i nie był w stanie powstrzymać się przed ciekawskim zerknięciem w miodowe oczy, nie będąc pewnym czy i to uczucie gorąca rozlewające mu się po ciele nie było jakimś żartem Ślizgona. - Fszysztko jeszt tutaj takie dzywne - wymamrotał z papierochem w ustach, pochylając się już, by podwinąć nogawki spodni jak najwyżej w górę, buty ściągając przydeptaniem pięt w drodze do wody. Odetchnął spokojniej pod samym przyjemnie łaskoczącym dotykiem trawy, zaraz uśmiechając się pod przyjemnym dyskomfortem nierówności kamieni, pewnie robiąc pierwszy krok do zaskakująco przejrzystego strumienia. - Woda jest tutaj taka czysta... Pewnie zdatna do picia - zauważył, bardziej gadając do siebie niż do Ślizgona, popalając Gryfa z na razie dość leniwym przekopywaniem kamieni stopami, nim nie pochylił się na jakiś czas rozgrzebując nawarstwioną przez nierówny grunt stertę. - Dwieście pięćdziesiąt galeonów to w chuj dużo... - przyznał nagle pomrukiem, prostując się z odgięciem w tył, by rozciągnąć plecy. - Co byś sobie za to kupił? Za taką sumę można mieć już Świstoklik dla dwóch osób - zauważył, robiąc kilka większych kroków, bo i na chwilę rozmarzył się o znalezieniu tak dorodnego okazu, który przecież musiałby być widoczny bez pochylania się. - Może nawet na taki eliksir, po którym ma się abstrakcyjne wręcz szczęście. Słyszałeś o czymś takim? Nazywa się Felix Felicis.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Słysząc śmiech sam zaczął się głupio śmiać w odruchu, był dość lekkoduszny w towarzystwie osób, o których nie miał żadnego pojęcia, bo i nie wiedział jak i czym mógłby sobie cokolwiek ugrać z osoby Marrok'a. Nie był nawet pewien, czy dobrze zapamiętał jego nazwisko. - -Nie kuś losu. - na wspomnienie tego, jak walił oparami rzygów i wódy po ostatnim posiedzeniu z Larsenówną, aż się wzdrygnął, ciesząc się, że miał swój kąt w domu Swansea i mógł dogorywać tam we własnym odorze nie traumatyzując społeczeństwa. Przyglądał mu się, kiedy tak oczy mu się zaszkliły od tego peta, przez myśl mu przeszło, czy on w ogóle palił papierosy czy to jakieś alpha male hojrakowanie, ale nie oszukujmy się - to były gryfy. - Nie stać mnie na lepsze. - przyznał, czemu gustuje w błękitnych, a choć pewnie kupowałby droższe, to jak już wiadomo, niechętnie rozstawał się z galeonami, a do parcianego smaku tytoniu o błękitnym dymie zdążył już przywyknąć- Jak Cie piecze, to pamiętaj, jakby Ci ktoś zaproponował smocze języki, to nie daj się skusić. - cóż za dobroduszny z niego kolega, brat w potrzebie. Obserwował jak brunet pakuje sie do strumienia jak ta rusałka, mamrocząc o czystej wodzie, co jedynie sprawiło, że zaczął się zastanawiać gdzie chłop się wychował, skoro zwykły las w Dolinie był dla niego dziwny. Może na pustyni? - Nie pij wody z rzeki, w której moczysz syry. - jęknął, machając na niego ręką z papierosem. Obrzydliwe tendencje przyjezdnych, co za zwierzęta. Był jednak bliżej prawdy, niż się tego spodziewał. - Pewnie nic. - przyznał, w odpowiedzi na zadane mu pytanie - Chomikowałbym w skarpecie, jak zwykle, a potem rozjebał na jakieś debilizmy, jak zawsze. - przegrał w karty, wydał na mapę, kupił mamie kwiatki, może jakieś materiały do pracy nad nową rzeźbą. Dwieście pięćdziesiąt galeonów to było tak nieprawdopodobnie dużo w jego głowie, że nie umiał nawet rozsądnie stwierdzić, co z tymi pieniędzmi zrobić. - A Tobie właściwie po co ten hajs? - nie zwykł pytać na co komu pieniądze potrzebne w trybie "na już", ale ciekawość wzięła górę. - Jakbyś chciał felixa, to znam gościa, który może Ci to zrobić po kosztach. - przypomniał mu się ich domorosły Mistrz Kociołka Solberg - Chociaż typ ma swoje humory, na dwoje babka wróżyła. - osobiście uważał, że znajduje się na tej dobrej liście Maxa, ale wiedział, że są przypadki, które nie mają tego szczęścia. Wskazał palcem kawałek dalej jakąś kępę wodnych pałek - Tam coś sie błyszczy! - zawołał, ekscytując się bardziej, niż powinien, w końcu to nie on robił za poławiacza.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Pokiwał głową na znak, że rozumie, a nawet i mruknął ciche mhm, ale prawdę mówiąc nie miał zielonego pojęcia czym może okazać się smoczy język, zwyczajnie zgadzając się na to, że niezależnie od tego czy będzie papierosem, alkoholem czy narkotykami - odmówi, bo i słyszał taką poradę. Dla równowagi jednak drugą radę zbył głośnym śmiechem, bo i przecież tym razem był pewien tego, że picie wody z czystego strumienia jest jak najbardziej normalne i bezpieczne. - A myślisz, że woda z Aquamenti, to skąd się bierze? - odbił od razu, zakładając oczywiście, że każdy, tak jak on, pije wyczarowaną w ten sposób wodę hektolitrami. - Zresztą zobacz jaka ta rzeka jest nieregularna i ile roślin jest na brzegach - dodał, papierosem wskazując zygzakiem nurt. - Doskonale sama się oczyszcza - stwierdził tak pewnie, że i nie brał w ogóle pod uwagę, że ktoś mógłby podważyć ten argument, sam na swoich kostkach czuł przecież jak silnie strumień żył swoim życiem. - Na różdżkę - uprościł, pochylając się znów, by przebrać kilka kamieni, nie będąc pewnym czy faktycznie coś błysnęło mu na dnie czy to tylko promienie słońca odbiły się zwodniczo od wody. - Podobno różdżki do sprawnego działania potrzebują odzwierzęcych rdzeni i na początku pomyślałem, że mnie ludzie z Ministerstwa w chuja robią, bo przecież całe życie jakoś korzystam takiej z rdzeniem z mięty i wszystko było okej, ale- nie wiem, tutaj przestała działać. Myślałem, że to tylko taki chwilowy foch i zaraz jej przejdzie, ale nie. Nawet Lumos porządnie rzucić nią nie mogłem, więc pożyczyłem to dziadostwo z Ministerstwa - rozgadał się, pod koniec na chwilę unosząc w górę zmatowioną od starości różdżkę, nie odrywając nawet spojrzenia od przeczesywanego dna. - No ale to tylko rozwiązanie tymczasowe i potrzebuje własnej, a ciągle trafiają się jakieś inne wydatki... - dodał nieco ciszej, nie mając teraz ochoty na rachunek sumienia ile właściwie pieniędzy wydał na rzeczy zupełnie zbędne do przeżycia, które mogłyby poczekać miesiąc czy dwa. - No ale dzięki tej motywacji mam okazję poznać fajnych ludzi i ciekawe miejsca, nawet załatwiłem już sobie pracę - pociągnął dalej, jak zawsze szukając pozytywów każdej sytuacji, bo i przecież już dawno by zwariował, gdyby tego mechanizmu w sobie nie wyrobił. A może właśnie to wraz z niemal ciągłym uśmiechem stanowiło najlepszy dowód, że jest już za późno na zatrzymaniu swoich zmysłów? - Gdzie? Tam? - podłapał, ożywiając się, by od razu z szumem opierającej mu się wody przejść we wskazane mu miejsce, rozgrzebując dłońmi stojące mu na drodze łodygi trzcin. - Nope, to tylko puste opakowanie po... musach-świstusach? - przeczytał, wyciągając błyszczącą torebkę z wody, od razu odczytując nieco przetarty już nurtem napis. - To jakieś lekarstwo? - podpytał ciekawsko, bo i tak szczelne pakowanie kojarzyło mu się z najwyższym priorytetem cenności, a co cenniejszego mogło być od ratujących życie lekarstw? - Na gorączkę? - strzelił, rozpoznając jakiś lodowy efekt, zaraz jednak chowając opakowanie do kieszeni spodni, by wrócić do swoich poszukiwań. - A Ty korzystałeś kiedyś z takiego eliksiru? Albo jakiegoś podobnego? - podpytał, powracając do zbyt szybko porzuconego wcześniej tematu, przyglądając się bliżej kolorowemu kamykowi, który mimo swojego czerwonemu zabarwieniu nie wyglądał dla niego zbyt spektakularnie. Nie błyszczał się, a i swoją przejrzystością nie odbiegał nijak od zwykłego szarego kamulca, więc i w końcu odrzucił go tylko na brzeg w stronę Ślizgońskiego kolegi. - Ja do tej pory piłem tylko Tojadowy, a i to dopiero od miesiąca. Wszystkie eliksiry są takie paskudne w smaku?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Wzdrygnął się, w zasadzie nigdy wcześniej nie zastanawiając się, skąd sie bierze woda z aquamenti. Niestety, im więcej milisekund mijało, tym gorsze i obrzydliwsze opcje pojawiały się w jego głowie, włącznie ze skraplaniem się wilgoci z powietrza, złożonego z ludzkich pierdów i oddechów. Zapamiętał jednocześnie, że brunet taki jest rozeznany w kwestii samooczyszczania się rzeki, może będzie od kogo zrzynać na zajęciach zielarstwa, jeden Walsh w tym roku już ich przerobił na kasze, strach pomyśleć, co przyjdzie do głowy drugiemu. - Z mięty? - zdziwił się, bo i on zawsze słyszał tylko o tych, z rdzeniem odzwierzęcym, co jeszcze pogłębiło jego ciekawość skąd chłopak się urwał - Wiesz, pracuje w sklepie z różdżkami, może będę mógł Ci doradzić coś... sensownego. - zamyślił się, choć z drugiej strony, lepiej, żeby poszedł do Fairwynów, tam dostanie naprawdę fest różdżki. Uśmiechnął się pod nosem, bo tego już nie zamierzał mówić, mając nadzieję, na zarobek albo chociaż mały bonusik w pracy. Pokiwał głową, samemu nie kwapiąc się nawet poruszyć o krok, palcem jak Cezar wskazując gdzie dostrzegł jakieś migotanie światła, szybko jednak zgasł mu entuzjazm, bo, no cóż, musów-świstusów niekoniecznie lubił. - Ty sie trochę z choinki urwał, co? - zrobił kilka kroków wzdłuż brzegu, by nie musieć do niego krzyczeć, jak ten niczym łosoś pod prąd pokonywał kolejne metry w zimnym strumieniu- Zadajesz bardzo dużo pytań, wiesz? - zauważył, bo już nawet nie wiedział na co miał mu odpowiedzieć i czy to gradobicie związane jest z ciekawością, czy chłopak tak pyta bo po prostu w ten sposób formuje swoje myśli- Musy-świstusy to takie cukierki. Może poszukaj dwóch kamieni, to jeszcze pokaże Ci Miodowe Królestwo, żebyś sie doedukował w materii tutejszych przekąsek. - zasugerował, nim nie musiał odskoczyć z oburzeniem przed kamiennym pociskiem, niedbale rzuconym w swoją stronę. - Jesteś wilkołakiem? - zaśmiał się, bo nie przychodziło mu do głowy inne wytłumaczenie picia tojadowego, ale chłopak już mu udowodnił, że wiele rzeczy robił inaczej i wiele rzeczy było dla niego obcych, więc może w jego stronach tojadowy spożywa się na gorszopryszczkę albo na porost włosów. Rozejrzał się po okolicy i znalazłszy elegancką kępkę trawy, której kolor i kształt go satysfakcjonował, przycupnął na ziemi i zaciągnął się petem, zatapiając w chwilowym rozmyślaniu o tym, że nic o gościu właściwie nie wie. - Ja tam pijam głównie lecznicze, mam takie niewydolności wiesz, w środku. - poklepał się po brzuchu, tym gestem wyjaśniając wszystko, przynajmniej we własnym mniemaniu.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Kostki:5, 4, 4 - Naprawdę? - wyprostował się aż z wrażenia, na sekundę się ożywiając, by zaraz zmrużyć nieco oczy, gdy mierzył Lockiego czujnym spojrzeniem, próbując ocenić czy ten wygląda mu na kogoś, kto znałby się na różdżkach. Zawsze wydawało mu się, że jest to zajęcie dla tych najstarszych czarodziei. - Myślisz, że dałoby radę po prostu... podmienić rdzeń w mojej starej różdżce? Mam ją odkąd pamiętam, nie chciałbym się z nią rozstawać - wyjaśnił, nie czując się dobrze z tym jak nowa różdżka leżała w jego dłoni, tęskniąc za znajomymi wygięciami tej przywiezionej ze sobą z Luizjany, odruchowo wciąż szukając kciukiem drobnego nacięcia, którym lubił się bawić, gdy tylko różdżka trafiała do jego ręki, ale akurat nie rzucał nią jeszcze żadnych czarów. - Bardziej z mokradeł - poprawił go ze śmiechem, rozluźniając się na tyle, by nijak nie wstrzymywać przywodzących na myśl szczeknięć brzmień. - Wychowałem się w rezerwacie, nie mieliśmy tam śmieci w swoich wodach - dodał z łatwą do wychwycenia nutą dumy, bo może i czuł się głupio gdy zdawał sobie sprawę jak wiele doświadczeń do tej pory go omijało, ale przez to tylko tym wyraźniej dostrzegał to, z jakimi korzyściami się to wiązało. - Wystarczyłby jeden duży, za dwieście pięćdziesiąt galeonów na pewno kupiłbym i różdżkę i całą masę musów-świstusów do podziału - stwierdził pewnie, chcąc wierzyć, że jego różdżka na pewno nie będzie wymagała od niego więcej niż pięćdziesięciu galeonów, bo i wcale nie oczekiwał jakiegoś mistrzowskiego poziomu, skoro rzucane przez niego zaklęcia były raczej dość podstawowe. - Od urodzenia - przytaknął, dopiero po chwili marszcząc się nieco w poczuciu, że to jednak nieco mylące, więc i pociągnął zaraz nosem z namysłem czy było sens tłumaczyć Brytolowi czym różniło się bycie Wilkołakiem z wychowania od bycia Wilkołakiem po ugryzieniu. - No, czuję się Wilkołakiem od urodzenia, ale teoretycznie rzecz biorąc, to stałem się nim dopiero po rytuale ugryzienia w moją sto osiemdziesiątą pełnię, czy może nawet sto osiemdziesiątą pierwszą, bo to dopiero podczas niej przemieniłem się po raz pierwszy - spłycił, opierając już nogę o nieco większy kamulec, by przesunąć go ciężarem swojego ciała, w pierwszej chwili nie widząc nic wartego uwagi poza kilkoma oblepionymi puszystymi glonami kamieniami. - W sensieee... - podjął, aż przechylając głowę nieco w bok, gdy pozerkiwał tak na klepiącego się po brzuchu chłopaka. - ...masz zaparcia? - strzelił, nie za bardzo wiedząc co innego ten mógłby sugerować, ale i chyba niezbyt wyczekiwał odpowiedzi, bo zaraz już musiał gaspnąć cicho, gdy przekopując kamulce stopą zdał sobie sprawę, że jeden z nich nie traci wcale na zieleni. - To chyba kolejny śmieć... - mruknął zaraz przygaszony nienaturalnym kolorem. - Jakiś kawałek szkła czy coś, wyjmę, może być ładny taki wygładzony wodą - zadecydował, schylając się, by wydrapać wystający fragment z piaszczysto-ziemnego miejsca dna, zaraz już przyglądając się swojemu zaskakująco dużemu znalezisku z bliska. - EJ - zawołał niezbyt elokwentnie, obracając zielonkawą grudkę w dłoni z wrażeniem, że jest nieco za mało płaska jak na szkło, ale i nieco zbyt kanciasta jak na jakąkolwiek szklaną figurkę. - To jeden z tych kolorowych kamieni? - podpytał, gwałtownie wyskakując z wody, bo i podekscytował się nagle, że wcale nie musiał godzinami brodzić w rzece, by cokolwiek znaleźć. - Całkiem spore to jest. Może nie na dwieście pięćdziesiąt galeonów, ale z czterdzieści za to dostanę, nie?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Widząc niedowierzające spojrzenie chłopaka zrobił wielce obruszoną minę pełną pretensji. No jak to tak, nie wierzyć mu na słowo? Mu? Zaraz jednak zorientował się, że to bardzo zdrowy odruch ze strony młodszego ślizgona i kiwnął nawet głową z uznaniem. Musiał mieć nosa do ludzi. - Nie wiem tego, nie jestem twórcą różdżek, ale znam dwójkę, mogę zabrać do nich Twoją i zapytać. - zaproponował. Pomocny. Kochany. Oczywiście nic za darmo, ale o kosztach porozmawiają jak już się biedny Marrok uwikła w zobowiązania u Locka. Przysłuchiwał się historii chłopaka, coraz bardziej rozumiejąc, dlaczego wydawał się tak odklejony od zmulonej, angielskiej rzeczywistości. Przez myśl przemknęły mu błyskiem wspomnienia magicznej Holandii i jej piękna, pól pełnych płonących kwiatów, kolorowych, magicznych kamienic i wszechobecnego aromatu ziół i przypraw. Miał jednak wrażenie, że Wilkie nie żałował swojej przeprowadzki, a przynajmniej nie sprawiał wrażenia stęsknionego za domem. - Za taką kasę kupisz zapas musów świstusów na pół roku. - zaśmiał się, tym bardziej go to bawiło, że chłopiec nie mijał pojęcia o tym, czy te cuksy w ogóle mu posmakują- Osobiście jestem większym fanem kociołkowych piegusków. Ale nic nie przebija ciasteczek skrzatów. Przypomnij mi, to Ci pokaże jak wejść do kuchni, wejście jest niedaleko naszego dormitorium. - akurat takimi wskazówkami dzielił się z dobroci serca. Są rzeczy, których nie ma za darmo, ale nie może odmówić biednemu przyjezdnemu gnomowi wiedzy, gdzie zaopatrzyć się w kakao jak zrobi się zima i wilgoć w lochach stanie się nieznośna. Dla niego powoli wszystko w tej szkole stawało się nieznośne i dostęp do kuchni wydawał się jedynym ratunkiem. - Rytuał ugryzienia? - zdziwił się. W sumie nie miał najbledszego pojęcia o wilkołakach ponad to, co wiedzieli wszyscy. Że śmierdzą, są niebezpieczne, łakną ludzkiej krwi i nie ma na to lekarstwa- Twoi eee... pobratymcy zostają wilkołakami dobrowolnie? - zdziwił się. Co kraj to obyczaj, ale gdyby miał dobrowolnie zgadzać się na jakąś klątwę genetyczną, niekoniecznie wybrałby taką, od której staje się bezmyślną bestią. Parsknął niemal wypluwając peta, ale pokiwał głową. - Dokładnie tak. Eliksir szybkiego srania. Polecam. - wystawił kciuk do góry, kręcąc głową. W zasadzie kto wie, może niedługo wyjebie mu też jelita i rzeczywiście będzie potrzebował wyciągu z pędzistolca. Tak się zamyślił o swoich przypadłościach, że się niemal przestraszył i podskoczył, kiedy tego wymiotło z radością z wody. - Pokaż. - wyciągnął władczo rękę po kamień, a kiedy Marrok ufnie podał mu grudę, przyjrzał się jej pod słońce. Nie był jubilerem ani geologiem, ale był jebaną sroką łasą na błyskotki, więc uśmiechnął się do niego - No, no. jest to proszę Ciebie szmaragd. - wyciągnął do niego rękę z kryształem - ja bym się potargował nawet o stówę, ale z siedemdziesiąt powinni Ci za niego dać. - podniósł się powoli z ziemi.
Medusa O. A. Nyx
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156cm
C. szczególne : Codziennie inny kolor włosów i fryzura; mocny makijaż;
Niespiesznym krokiem przechadzam się wzdłuż brzegu dolinowego strumienia - ścieżka jest wydeptana bardziej, niż można byłoby zakładać, choć wcale nie jest to najwygodniejsze miejsce do pikników czy nawet "plażowania". Dolina Godryka jest przepiękna, co do tego nie mam żadnych wątpliwości, ale przecież to nie jej walory estetyczne przyciągają czarodziejów z najróżniejszych zakamarków właśnie tutaj, do tego cicho pyrkającego ujścia wody, oddalonego leśnym skupiskiem drzew od magicznego centrum miasteczka. Kucam przy pierwszym kamieniu, który wzbudza moje zainteresowanie - widzę na nim intrygujące ślady, ale nie można zachwycać się każdym byle krzemieniem, więc rezygnuję i idę dalej. Jestem ciekawa kiedy jakaś firma położy różdżkę na tej okolicy i zagarnie dla siebie tajemniczą magię, która pozwala nacieszyć się cennymi minerałami, które pojawiają się zupełnie znikąd. Obracam w palcach kilka otoczaków, wreszcie spośród któregoś z nich wyciągam jakąś bryłkę; wydaje mi się, że to łupek, być może mikowy, ale w jego środku dostrzegam zielony błysk charakterystyczny dla szmaragdów. Nie jest to nic wielkiego, raptem jeden kawałek, ale i tak udaję się prosto do tutejszych specjalistów, by dowiedzieć się czym tym razem strumień postanowił się podzielić.
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Nie mógł nic poradzić na to, że z każdą kolejną chwilą spędzoną ze Ślizgonem zaczynał ufać mu coraz bardziej, bo i nie wyczuwał wcale złych intencji w wysuwanych przez niego propozycjach, które w jego sytuacji były znacznie potrzebniejsze niż po prostu "pomocne". Ekscytował się więc głupio na myśl, że faktycznie zostanie oprowadzony po jakimś królestwie i myślał już sobie w co na taką okazję się ubierze, nie wspominając już o tym o ile mniej stresujące będzie załatwienie sobie nowej różdżki, gdy będzie mógł zapytać kogoś doświadczonego o opinię. - A czemu ktoś miałby tego nie chcieć? - zapytał więc ufnie, wystawiając się na szyderę, bo i szczerze nie rozumiał tego, dlaczego likantropia wśród tutejszej społeczności uchodziła za coś negatywnego. Wpierw był pewien, że musi chodzić o czystą zazdrość i strach przed kimś potężniejszym od siebie, a jednak w komentarzach urzędników wyraźnie wyczuwał tę nutę wyższości, którą ciężko było mu z tym połączyć. - Lepszy węch, słuch, wyczulony instynkt, większa wytrzymałość i odporność na ból... Nie wspominając już o tym, że jest to świadectwo odwagi. Uważam, że rytuał powinno się robić nawet wcześniej, ale rozumiem, że sto osiemdziesiąta pełnia jest dobrym momentem, by przemianą podkreślić wejście w dorosłość... - wyjaśnił, by od razu wyraźnie zaznaczyć swoje stanowisko, bo nawet jeśli niekoniecznie tęsknił jeszcze za rezerwatem i bagienną rzeczywistością, to jednak dostrzegał wciąż ogrom plusów wychowywania się na tych wilczych moczarach. - Szmaragd - powtórzył po nim, od razu szukając aprobaty w miodowych oczach, by upewnić się, że dobrze to wypowiada i tak też to zapamięta, by brzmieć tym pewniej, gdy sam będzie targował się z kupcem o wyższą kwotę sprzedaży. - Całkiem ładnie brzmi, ale wygląda dość paskudnie - stwierdził szczerze, bo choć zielony był jego ulubionym kolorem, tak ten wyglądał mu dość sztucznie czy może nawet... toksycznie, jakby zbyt długie trzymanie go przy sobie mogło wywołać jakąś nieprzyjemną wysypkę. Gdyby zieleń pokrywająca wodę na jego mokradłach upodobniłaby się do tej - z pewnością nie pozwoliłby sobie na wejście do niej, zdecydowanie woląc bardziej stonowane w swojej głębi odcienie. - Często coś sprzedajesz? - podpytał ciekawsko, zgarniając szmaragd do kieszeni, by zaraz przysiąść na ziemi, by dać nogom wyschnąć naturalnie zanim naciągnie znów na siebie buty. - Jest w ogóle więcej takich miejsc jak to? W sensie jakaś jaskinia, w której, nie wiem, znajduje się książki albo jakiś las, gdzie na krzakach zamiast jagód rosną jakieś gadżety? - pociągnął od razu dalej, domyślając się, że chłopak skądś musi brać swój towar, a strumień jest tylko jednym z, hehe, źródeł. - Jakby, nie oczekuję, że mi pokażesz, jestem po prostu ciekawy, czy jest tego więcej...
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Sam był zbyt wyrachowany, by posądzać ludzi o naiwność - zawsze dopatrywał się w niej drugiego dna, jakiejś gry, udawania i kłamstwa, którym taka maska naiwności była podszyta. Z drugiej strony szczerość niekoniecznie równała się naiwności, a Swansea nie mógł odmówić szczerości wyrażanych przez młodego wilkołaka zachowań. Jego brązowe oczy szkliły się ciekawością, widział, jak często uciekają w jego stronę, jak młodszego kolegi, szukającego u starszaka uznania. A może to coś innego? Może to znacznie bardziej skomplikowana pokerowa gra, na granie w którą Lockie nie był przygotowany? Przyglądał się więc Marrokowi ćmiąc papierosa i puszczając niebieskie kłębki dymu niczym sędziwy myśliciel z legendy. Uśmiechnął się, maskując swoją analizę: - A ta część o rozrywającym bólu przemiany i chęci mordu zaćmiewającej umysł, pragnieniu krwi i krzywdzeniu niewinnych to takie plotki? Czy tam u was wilkołaki są generalnie udomowione? - zabrzmiał znacznie bardziej złośliwie, niż planował, ale też Lockie nie wychwytywał takich niuansów. Nie chciał być złośliwy, bo gdyby chciał - nie byłoby wątpliwości, że chce drugiemu ślizgonowi sprawić przykrość. Podniósłszy się z ziemi rzucił kiepa w krzaczek i machnął różdżką, zmieniając go w kwiat, ćwiczenia zaklęćtransmutacyjnych zawsze na propsie, po czym wetknął różdżkę do kieszeni bluzy i rozejrzał się gdzie właściwie zawędrowali wzdłuż tego strumienia w poszukiwaniu kamieni i którędy teraz wrócić do centrum miasteczka. - Kamień jak kamień, zrobi się ładny jak go ktoś oszlifuje, ale to już nie Twoje zmartwienie. - wzruszył ramionami - nawet diament, przed szlifowaniem, jest wart ledwie połowę swojej ceny. Wszystko zależy od jego czystości, barwy, tego jak go potną, na pewno mamy w bibliotece o tym jakąś książkę. - kiedyś marzyło mu się zostać twórcą magicznej biżuterii, ale dorósł. - Nie wiem, czy często. - spojrzał na niego z pewną podejrzliwością, choć uśmiechnął się chytrze jak lis - To zależy od tego czy często ktoś chce coś kupić. - zaznaczył, bo w końcu fortuna kołem się toczy, jest popyt jest podaż, tak długo jak jest na coś zapotrzebowanie, zawsze znajdzie się ktoś gotów czymś pohandlować, a że Lockie bardzo chętnie umiejscawiał się w roli pośredniczącej, to i na nim czasem osiadał jakiś osad z transakcji. Był w końcu wystarczająco lepki, gdy była ku temu potrzeba. - Magicznych miejsc w Dolinie jest wchuj i ciut. - kiwnął głową - W jednych możesz coś znaleźć, w innych możesz coś stracić, magia kapryśną jest kochanką. - dodał ku przestrodze, choć lekkim tonem- Sam nie odkryłem jeszcze wszystkich tajemnic tych okolic, bo właściwie to też nie jestem stąd. - wskazał kciukiem wyjście do alejki, która wydawała mu się tą kierującą w stronę centrum- idziemy? Czy chcesz się jeszcze popluskać.
+
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Wpierw chciał wzruszyć ramionami, zbyć ten rozsławiony ból przemiany lekceważeniem, bo przecież ból był tylko informacją, a w tym wypadku i niewielką ceną za zaszczyt zbratania się z naturą bardziej, niż kiedykolwiek będzie to dostępne jakiemukolwiek zwykłemu człowiekowi. - Jeśli ktoś decyduje się na wyjście na teren Wilkołaków w pełnię, to musi być gotowy na konsekwencje. To nie wina ognia, że Cię sparzy, jeśli to ty skaczesz nad ogniskiem - zauważył trzeźwo, pewnie, bezgranicznie wierząc we wpojone mu wartości, bo i nawet w przypadku śmierci swojej siostry nie winił likantropii a chore ego swojego ojca. - Zresztą, z każdą kolejną pełnią jest łatwiej nad sobą panować. To kwestia wprawy, a gdy już się ją- nawet nie zdobędzie, ale gdy się choćby zaczyna... tego nie da się opisać, więc i nie da się tego zrozumieć ograniczonym, pozbawionym doznania przemiany umysłem - wyjaśnił, nie potrafiąc ukryć tego, że wierzył w to, że likantropia wynosi jednych ludzi ponad drugich, bo i sam po swojej przemianie miał wrażenie, że wcześniej całe życie chodził z klapkami na oczach, nie potrafiąc dostrzec prawdy o świecie, nie wspominając więc i próbach jej zrozumienia. - W śród nas jest zresztą wielu wegetarian, którzy nawet podczas pełni nie polują na żadną zwierzynę. Chociażby moja siostra. I to bez żadnych paskudnych tojadowych, bo te zaczęliśmy pić dopiero tutaj - dodał, niby czując, że trochę przegina przedstawiając to tak, jakby to było takie proste i piękne, ale zdecydowanie nie zamierzając pozwolić, by ktoś uwłaczał jego kulturze, która przecież stanowiła centrum tego, kim był teraz. Krytykowanie jej nawet w myślach wciąż było jeszcze wymagające. - Idziemy - przytaknął, w przypływie lokalnego patriotyzmu decydując się na to, by złapać buty w dłoń i na boso ruszyć w stronę miasteczka. - To skąd właściwie jesteś? - podpytał ciekawsko, gotów w drodze powrotnej zadać każde przychodzące mu do głowy pytanie, które pomogłoby mu zrozumieć twór zwany Holandią, ciekaw czy i tak znaleźć można miejsca jak ten produkujący kolorowe kamyki strumień.
☽ zt x2 ☾
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Kostki:5, 5, 6 Smok:tak, 4 - powiadamiam MM i dostaję 30 galeonów
Studenckie życie nie należało do łatwych. Chociaż wywodziła się z dobrej rodziny i ogólnie nie mogła narzekać na brak pieniędzy, to jednak nienawidziła prosić o coś rodziców, zwłaszcza jeśli chodziło o środki na utrzymanie. Wolała polegać na sobie. Zatrudniła się nawet na początku roku jako barmanka w klubie prowadzonym przez swojego dobrego kumpla, ale zarobki tam, choć wystarczały na większość jej wydatków, to jednak niezupełnie jej wystarczały. Wolała mieć jakiś dupochron, bo przecież nigdy nic nie wiadomo. O strumieniu koło Doliny Godryka słyszała, oczywiście, że tak. Chyba każdy o nim słyszał. Tym razem i ona pokusiła się o krótką wycieczkę, korzystając z tego, że miała akurat wolne popołudnie. Nie ukrywała nawet, że pojawiła się na miejscu w innym celu niż szukanie drogocennego kruszcu. Przyszła tu tylko po to i miała nadzieję na dobre łowy, tym bardziej że dwa dni temu widziała w jednej ze sklepowych witryn cudowny płaszcz, idealny na jesień i bardzo chciała go mieć. Szkoda tylko, że cena była tak wygórowana, ale na to już niestety nic nie mogła poradzić... Szła wzdłuż strumienia, wpatrując się w jego kamieniste dno czujnym wzrokiem, nie chcąc przeoczyć tego jednego, który byłby inny. Wyróżniający się. I wreszcie znalazła - rzeczywiście odstawał od pozostałych, ale pechowo znajdował się nieco dalej od brzegu. Nie było wyjścia - musiała wejść do wody. Niechętnie spojrzała na płynący strumyk, który jakby zdawał się z niej śmiać, na co zacisnęła wargi. Postanowiła pokombinować - jedną stopę postawiła na sporym kamieniu wystającym ponad taflę, z drugą postąpiła identycznie i tak oto znalazła się w rozkroku i jeden zły ruch mógł skończyć się tragicznie. Powoli się schyliła, starając się panować nad swoim ciałem i nie stracić równowagi, a kiedy wreszcie wyłowiła swoją zdobycz, pospiesznie wróciła na stały ląd... stając oko w oko ze smokiem. Wmurowało ją w ziemię, bo nawet nie słyszała, kiedy się do niej zbliżył, co też nieco ją zezłościło, bo przecież powinna być czujna. Musiała jednak działać. Mimowolnie cofnęła się do tyłu, mocząc buty w wodzie. Nie była głupia, wiedziała, że musiała powiadomić Ministerstwo, bo walka nie wchodziła w grę. Co jak co, ale nie była aż tak nieczuła, żeby zabijać zwierzęta. Nie musiała nawet długo czekać, bo na miejscu po kilku minutach zjawił się sam szef czegośtam, podobno szycha z Ministerstwa, jak ją zapewniono. Wcisnął jej sakiewkę pobrzękującą od galeonów, a następnie podziękował za powiadomienie i tyle ich widzieli. Zniknął razem ze smokiem, a ona mogła odejść z zadowolonych uśmiechem, bo oto nie tylko znalazła drogocenny kamień, ale w dodatku została nagrodzona i nazwana lokalnym bohaterem. To dopiero była opowieść.
| zt
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Dawno jej tu nie było. W zasadzie nawet nie potrafiła stwierdzić, co ją tknęło, aby przyjść nad strumień płynący w okolicach Doliny Godryka, bo nie były to zwykle odwiedzane przez nią miejsca. Częściej poruszała się po Hogsmeade, w którym od zeszłego roku wynajmowała mieszkanie, do którego miała blisko z zamku i w którym znajdowało się w zasadzie wszystko, czego potrzebowała. W Dolinie miała jednak kilkoro znajomych i właśnie szła do jednego z nich, a że postanowiła tym razem teleportować się na obrzeża i z nich na piechotkę dojść do odpowiedniego mieszkania, to przy okazji zahaczyła o strumień, kuszona jego szumem. Nie musiała nadkładać drogi, więc tym samym nie było obaw, że się spóźni czy coś. Weszła na jakiś niewielki mostek i przystanęła przy barierce, patrząc na okolicę. Było pięknie. Gdyby tylko umiała malować albo parała się fotografią, zapewne spędziłaby tu wiele godzin, uwieczniając widoki. Westchnęła cicho i przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, jednocześnie mocniej opierając się o barierkę i wychylając nieco do przodu, tak aby zobaczyć wodę wpływającą pod ten niewielki mostek. I wtedy dostrzegła błysk. Przez chwilę nie była pewna, czy to może nie gra światła, bo słońce świeciło dość mocno, ale zmieniwszy perspektywę tylko upewniła się w swojej pierwotnej myśli. Znalazła kamień i to tuż przy brzegu, co oznaczało, że nie musiała wchodzić do wody i moczyć stóp. Zeszła na brzeg i pochyliła się, aby wyciągnąć spory kawałek, co prawda pobrudzony, ale dało się z łatwością rozpoznać rubin. Uśmiechnęła się pod nosem i wyjęła z niewielkiej torebki chusteczkę, żeby owinąć swoje znalezisko. Wiedziała, co z nim zrobić. Nie wszystko poszło jednak tak gładko, bo już się odwracała, żeby udać się w dalszą drogę, kiedy ze zdziwieniem napotkała młodego smoka. Aż zamrugała kilkukrotnie, bo nie tego się spodziewała. Zaczęła też mówić jakieś uspokajające słowa w jego kierunku, choć nie wykazywał żadnych agresywnych zachowań, a wręcz przeciwnie, zaczynał się do niej przymilać, kiedy wzywała pomoc z Ministerstwa. Nie chciała zostawiać biedaka w lesie, bo wiedziała, że pełno było debili, którzy zrobiliby mu krzywdę, a poza tym nawet większe magiczne stworzenia mogły być dla niego niebezpieczne. Oczekiwanie było naprawdę długie, musiała pogodzić się z myślą, że nie zdąży na umówioną godzinę, ale teraz najważniejsze było dla niej upewnienie się, że smok będzie w dobrych rękach. No, może nie do końca ufała ludziom z Ministerstwa, ale nie miała aktualnie lepszego wyboru, niż zdać się na nich. Kiedy wreszcie przybyli smok nie chciał jej opuścić, na co zrobiło jej się ciepło na serduszku - gdyby to od niej zależało, najchętniej by go zatrzymała, ale wiedziała, że nie było takiej opcji. Mogła przysiąc, że on płakał przy każdej próbie rozdzielenia. Z żalem pomachała mu raz ostatni, obiecując, że odwiedzi go w rezerwacie, gdy tylko będzie miała wolną chwilę, a następnie niespiesznie udała się w dalszą drogę, prosto do Doliny, dodając do listy miejsc do odwiedzenia jeszcze jedno.
Co jakiś czas zaglądał nad strumień, wierząc w to, że będzie mieć szczęśliwy dzień i zdoła znaleźć jakiś ciekawy kawałek kamienia. Zwykle nic się nie udawało, ale mimo to Norwood zaglądał nad strumień. Tego dnia nogi samego go poniosły, gdyż głowa zajęta była przeróżnymi myślami, irytacją na własne pochodzenie i inne sprawy, na które nie miał większego wpływu. Być może z uwagi na skupianie się na własnej irytacji, nie zauważył, że stanął na wyjątkowo podmokłym terenie i ujechał, wpadając nogą do strumienia. Właśnie to sprawiło, że skupił się bardziej na otoczeniu, spoglądając w dół w wodę. Dostrzegł błysk kamienia pod wodą. Sięgnął po niego, aby spróbować oczyścić, zastanawiając się, czy był to może szlachetny kamień. Widząc jednak, jak zaczyna błyszczeć, postanowił schować go do kieszeni i udać się z nim do jubilera. Odwrócił się, aby wrócić w stronę Doliny, kiedy dostrzegł młodego smoka, który wpatrywał się w niego, być może równie zaskoczony jego obecnością. Miał możliwość rzucić się do walki z nim, albo po prostu powiadomić Ministerstwo, jak tego chcieli, ale jak właściwie miał to zrobić? Przecież pójście po sowę było najgłupszym wyjściem, machnięcie różdżką mogłoby sprowadzić Błędnego Rycerza, o ile jeździł po rezerwacie, więc raczej wątpliwe. W końcu Jamie postanowił po prostu przesłać patronusa z informacją, gdzie napotkał smoka, jednocześnie dodając, że to zaczęło spopielać okoliczne rośliny, najwyraźniej same nie wiedząc, gdzie jest. Kiedy w końcu dotarł do jubilera, okazało się, że choć kamień nie był duży, był dość cennym szafirem i kilka galeonów wpadło do sakwy Norwooda.
z.t.
Eloise Shercliffe
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : srebrna biżuteria / długie, zadbane paznokcie / zapach waniliowych perfum / ponure spojrzenie / kilka blizn i zagojonych oparzeń przeplatających skórę rąk i dłoni
Lubiłam być blisko natury, a Rezerwat Shercliffe był moim ulubionym miejscem na ziemi czasem potrzebowałam jednak pobyć gdzieś z daleka od rodziny i nieustanego niebezpieczeństwa, jakie niosło przebywanie na terenie zamieszkałym przez magiczne istoty. Strumyk był jednym z moich ulubionych miejsc, nie dość, że było tam wyjątkowo cicho i spokojnie to jeszcze kilka razy udało mi sie tam znaleźć drogocenne kamienie. Ojciec od dawna nie wysyłał mi żadnych dodatkowych pieniędzy na przyjemności, więc każdy grosz się dla mnie liczył, a wydatki nie malały, bo za każdym razem znajdywałam nowy lakier do paznokci, który koniecznie musiałam mieć czy książkę. Uważnie wpatrywałam się w wodę, starając się znaleźć coś połyskującego, niczym sroczka, co jakiś czas, podburzając podłoże, w nadziei, że płynacy w woda piasek, odsłoni kamień. Nic takiego się jednak nie zdarzyło, zrezygnowana, westchnęłam w duchu i oddaliłam do cienia, by tam siąść pod jednym z drzew i poczytać jedną z moich ulubionych książek.
Vera lubiła samotnie chadzać niewydeptanymi ścieżkami. Z tym, że droga prowadzącą w stronę strumienia była tak często uczęszczana, że nie sposób takim mianem ją określić. Przyjechała na weekend do posiadłości Seaverów, jak to miała w zwyczaju. Nie sposób powiedzieć z jakiego powodu, ale zamek ostatnio ją przytłaczał. Miała również nadzieję, że spotka się z Nico czy chociażby Remy, ale jakoś tak się składało, że ze wszystkimi się mijała. No cóż, tak w życiu bywa. Trudno. Zresztą, choć wstyd przyznać, nie była nawet pewna czy Nicholas wyszedł ze św. Munga. W sumie to musi do niego napisać po powrocie do domu. Nad strumieniem spędziła przerażająco wiele czasu. Patrzyła z roztargnieniem na wodę, która obmywa kamienie, ale żadne z nich nie okazały się tymi szlachetnymi. Nie szkodzi. Choć nie pogardziłaby dodatkową gotówką (wszak to miejsce było znane z tego, że stanowiło istne eldorado dla poszukiwaczy kosztowności) nie uznała tej wyprawy za tak zupełnie straconą. W końcu mogła spędzić czas sam na sam ze swoimi myślami. Których po tej pamiętnej, chłodnej nocy było aż za wiele.
Zt
Monty Honeycott
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 181cm
C. szczególne : Dziesiątki mało znaczących tatuaży - prawdopodobnie wśród nich jest serduszko z imieniem twojej matki
Nie od dzisiaj było wiadomo, że w tej części doliny można było dorwać niezłe okazy drogocennych kamieni. A, że poprzedniej nocy była potężna ulewa, poprzedzona jeszcze większym wiatrem, Monty pomyślał, że może co nieco się ruszyło w strumyku - siła prądu wody pewnie naruszyła zewnętrzną, przeoraną już chciwymi rączkami warstwę, odsłaniając to, co schowane było głębiej. I tak był przy okazji w okolicy, zbierając cały koszyk kani i maślaków - dla ciekawskich, z tych drugich zamierzał zrobić gęsty krupnik z pieprznymi, aromatycznymi grzybami, a kanie potraktować zalewą i zawekować na przyszłość, jak go babka uczyła. Człapiąc kaloszami po błotnistych terenach lasu, wodzony dźwiękiem rwącego strumienia, uznał, że pięknym zwieńczeniem dnia, byłoby dorwać jakąś błyskotkę. W końcu od przybytku głowa nie boli, a hajs się zawsze przyda. Żaden z niego był jednak geolog, co by na pierwszy rzut oka rozpoznać wartościowy kamień szlachetny - jednak, co by o nim nie mówić, umiał docenić piękno i widząc rubin, wiedział na co patrzy. A raczej gapił się, bo wyrzucony na brzeg kawał szlachetnego materiału był tak wielki, że co najmniej drugi koszyk by mu się przydał. Przez moment nawet zastanawiał się, czy to nie jakieś plastikowe gówno, bo jakim szczęśliwym chłopcem trzeba być, by randomowo wpaść na takie znalezisko? Zabrał rubin ze sobą - pierwsze co zrobi po powrocie do Londynu, to w zabłoconych kaloszach wparuje do jakiegoś jubilera.
Maureen Stern
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 163
C. szczególne : lewa ręka pokryta bliznami, ukrytymi za tatuażem; zmienia kolor włosów i fryzurę zależnie od nastroju
To był pierwszy raz, kiedy postanowiła wreszcie ulec pokusie i wybrać się nad strumień; słyszała o tym miejscu już wcześniej, ale ograniczenia nałożone na uczniów młodszych klas dotąd skutecznie studziły jej zapał. Teraz była już jednak studentką, a co za tym idzie - nic nie powstrzymywało jej przed wycieczkami poza teren Hogwartu i jego okolic. Nie potrzebowała również zgody opiekunów na eskapady do Hogsmeade czy Doliny Goryka, co tylko motywowało ją do tego, by korzystać z nowo pozyskanej swobody ile wlezie. Skłamałaby, gdyby wizja wzbogacenia się nie miała z tym nic wspólnego, ale był to jedynie dodatkowy argument… Przechadzała się nad brzegiem rzeki od dobrych kilkunastu minut, próbując wypatrzyć w krystalicznej wodzie jakiś skarb. W końcu jednak doszła do wniosku, że nie była pierwszą, która wpadła na podobną strategię, dlatego przy najbliższej okazji wskoczyła na wystający ponad wartką taflę kamień, a potem wdrapała się na większy i tam przykucnęła. Logika podpowiadała, że największe szanse na łup będzie miała, jeśli przejrzy szczeliny między przeszkodami, które ze względu na swoje niewielkie rozmiary mogły działać jak sito. Mo podwinęła więc rękawy okrycia i sięgnęła do chłodnego strumienia, rozgarniając palcami kamyczki przy dnie. Niebo zasnute chmurami nie pomagało, dlatego nachyliła się niżej i w skupieniu przeszukiwała wzrokiem podłoże, gdzie w końcu dostrzegła odbarwienie. Z sercem bijącym w ekscytacji uniosła garść odłamków i odrzuciła te ciemne, matowe, które nie posiadały żadnej potencjalnej wartości. — Witaj — mruknęła z uśmiechem, gdy wśród pozostałości zidentyfikowała odłamki szlachetniejszych minerałów. Nie było ich wiele, ale przecież lepsze to, niż nic, prawda? Zadowolona z sukcesu wróciła na brzeg i prostym zaklęciem osuszyła kamyczki, by móc bez przeszkód wrzucić je do kieszeni. Przez moment zastanawiała się nawet czy ich nie zatrzymać, ale drobiny były za małe, by mogła je odpowiednio wykorzystać w różdżkarstwie, dlatego wolała je sprzedać i wyciągnąć z nich jakiś zysk. W drogę powrotną ruszyła w o wiele lepszym humorze.
Dawno nie zaglądała w te okolice. Ogólnie dawno nie zaglądała w żadne okolice. Mijał pierwszy rok pracy w brytyjskim Ministerstwie i trzeba przyznać, że czas głównie spędzała właśnie w urzędzie. Poznała prawie każdą salę, zajrzała do wielu departamentów poza swoim, a i przenocowywać się Ariadne zdarzyło na którejś z miękkich kanap dla ewentualnych gości. A jak nie była tam to była w szpitalu przy przyjaciółce, więc ostatecznie to Londyn stał się głównym miejscem bytowania jasnowłosej. A Dolina Godryka pozostała zapomniana. Ale nie na długo! Planowała teraz rozplanować sobie pracę dużo luźniej, bo skończyły się wszystkie problemy ze smokami, które wykańczały aurorów. Nadchodziły czasy spokoju. Zapewne nie na długo, ale... zamierzała korzystać. Niech żyje normalne osiem godzin snu oraz wypady do kawiarni czy bibliotek. Na razie postanowiła odwiedzić strumień. Czy mógłby być lepszy początek zasłużonego odpoczynku niż znalezienie drogiego kamienia szlachetnego? Wickens była pewna, że znowu coś odnajdzie w labiryncie kamyków obmywanych czystą wodą. Ubrana w elegancki, jasnożółty płaszcz przechadzała się po okolicy, wdychając pełną piersią zimne powietrze. Z nieba padał śnieg. Na Alasce zapewne leżały już wielkie zaspy od miesiąca. Mroźna pogoda to było dokładnie to, co Ariadne lubiła. Obserwowała z przyjemnością biały puch, a dopiero później pochyliła się nad strumieniem, czujnie wypatrując wszelkich odbić światła. I w końcu trafiła. Niebieski błysk skupił na sobie wzrok złotozielonych oczu Amerykanki. Przyklęknęła z ostrożnością, aby nie pobrudzić swoich ubrań, po czym dłonią podniosła jeden, spory kawałek szafira. Z pewnością trochę za niego dostanie od jubilera. Zamierzała odwiedzić tego samego, co wcześniej - u Huxley'a otrzymała przecież profesjonalną pomoc przy kolczykach. Dlatego skończyła spacer i wróciła do centrum miasteczka.
/zt
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- Polubiłaś Dolinę. Odezwała się nagle, wbijając te dwa słowa w ciągnący się już od paru minut wesoły monolog dziewczynki biegającej w gumowych kaloszach i czapce z pomponami. Fleur aż urwała podekscytowaną opowieść o ostatnio poznanych dzieciach z londyńskiej ulicy Tojadowej, po czym wyszczerzyła się. - No pewnie. Każde wyjście tutaj to przygoda, to poszukiwanie skarbów, to walki z potworami! - Fire uśmiechnęła się pod nosem, myśląc o tym, jak niewinny umysł posiadała ta rudowłosa osóbka. Czasami ją to konsternowało, innym razem wzbudzało politowanie, rzadko, ale zdarzało się też, że pogardę... Dość ciężko było Blaithin zrozumieć dziewczynkę, która od małego pozbawiona była rodziny, spędzała czas w dość ubogim domu dziecka, a mimo to jakimś cudem umiała czerpać z życia o wiele więcej radości niż urodzona w bogatym i prestiżowym rodzie Fire. Pojawiał się tu dysonans, bo zaczynała Fleur zazdrościć, a przecież w życiu młodej Francuzki nie wydarzyło się właściwie nic dobrego poza adopcją, jeśli faktycznie można byłoby wpadnięcie pod opiekuńcze skrzydła akurat tej dziewczyny nazwać czymś "dobrym". Teraz zaczęła trajkotać z kolei o Dolinie i zachwycać się nią, a także w pewnym momencie podziękowała za to, że w wolnych chwilach Fire wychodzi z nią na te długie spacery. Szkotka tylko machnęła ręką, będąc w przeciwieństwie do swojej towarzyszki znacznie mniej rozkojarzoną, a bardziej czujną. Ale rozpoznawała doskonale teren, na który wchodziły. Niedaleko płynął sławny strumień, jaki co jakiś czas rozdawał czarodziejów kolorowe kamyki. Blaithin uznała, że to doskonały pomysł, aby pokazać to miejsce córce. Przechadzały się zmrożonym brzegiem, a Fleur z zaangażowaniem niemalże wsadzała głowę do wody, gdy tylko usłyszała od Fire, co tu można znaleźć. Uparła się, że wypatrzy największy i najpiękniejszy diament. Blaithin nie powstrzymywała jej, ale na wszelki wypadek pozostawała krok za nią, w razie gdyby skakanie po oblodzonych kamieniach miało skończyć się nieszczęściem. - MAAAM! - zawołała tak głośno, że pewnie ewentualne zwierzęta kryjące się w rezerwacie właśnie uciekły w siną dal. Fleur momentalnie zanurzyła dłonie w zimnej wodzie, mówiąc szybko pod nosem "zimnozimnozimno", ale gdy już wyciągnęła zdobycz to faktycznie Fire skinęła głową z uznaniem. Pokaźny rubin został przez czarownicę odpowiednio oczyszczony, a wtedy dziewczynka mogła w pełni się nim zachwycać. Blaithin była pewna, że zechce klejnot zatrzymać, ale w pewnym momencie rudowłosa wyciągnęła rękę ku niej. - Proszę, dla ciebie, mamo. Dear drgnęła lekko, kompletnie nie mogąc przyzwyczaić się do brzmienia tego słowa. Nie budziło w niej niechęci lub odrazy, ale wprawiało w tak bezbrzeżne zmieszanie, że reagowała z opóźnieniem. Może jak Fleur nieco dorośnie to będzie się do niej zwracać tylko po imieniu? Będzie jej to odpowiadać czy raczej zatęskni za byciem "mamą"? Mimo wszystko wzięła podarowany rubin, wprawnym okiem potrafiąc go wycenić na wiele galeonów. Wszystkie zamierzała odłożyć na prezenty świąteczne dla dziewczynki.
/zt
Marcus Deverill
Wiek : 31
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : czarna kredka pod oczami, magiczne sygnety na palcach, pomalowane paznokcie i niewielka blizna na policzku, którą maskuje zaklęciami, niestety czasami bywa, że czar szwankuje, smród alkoholu i papierosów
Bogactwo. Bogactwo kryło się w tej wodzie. Już jako student wiedział, że w Dolinie Godryka jest strumień, w którym można znaleźć błyskotki, a raczej kamienie, za które jubilerzy z pokątnej płacili krocie. Znajomy mu kiedyś opowiadał, że w jego dłonie trafił całkiem niezły okaz, wymienił go na tyle galeonów, że starczyło mu na wypasioną miotłę. Marcus przychodził na strumień, kiedy bieda szczypała go w oczy tak jak teraz i tak jak ostatnio, czyli regularnie. Popijał ze swojej piersiówki na rozgrzanie, bo pogoda była strasznie chujowa na babranie się w zimnej, lodowatej wodzie. Nie zamierzał tego robić, dlatego chodził przy brzegu, starając się rozgrzać ręce i nie wpaść do strumienia. Wyjął różdżkę, rzucając zaklęcie, unosząc kamienie z dnia, ale nie mógł znaleźć nic interesującego. Postanowił, że nie będzie za długo się tu tak męczyć. Nie wziął rękawiczek, a przy takiej pogodzie to machanie różdżką stanie się torturą. Wtedy rzuciło mu się coś w oczy, niewielkie fragmenty kwarcu różowego. Nie spodziewała się za wiele dostać po takich okruchach, ale grunt to, żeby na whisky starczyło, albo chociaż dobre piwo. Zabrał znalezisko, ruszając z dala od tego miejsca, po drodze zaciągając się wizz-wizz menthol.
zt
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Miał świadomość, że ostatnimi czasy nie miał tylu możliwości opuszczania Hogwartu, co wcześniej. Choć to również nie do końca było tak, ale nie umiał ubrać w słowa powodu, dla którego nie potrafił wygospodarować czasu dla Charliego. Być może wynikało to z prostego faktu, że miał nieco zbyt wiele na głowie, że myślał o przeprowadzce, o pytaniach Josha, że wypełniał powierzone mu przez wydawcę zadanie, którym było kilka pełnych ilustracji, a może zwyczajnie zaczął wsiąkać tak mocno w szkolne życie, że cała reszta nie była dla niego już aż tak ważna. Nie było jednak sensu w tłumaczeniu się i właściwie nie było to do końca potrzebne, bo kiedy już się spotkali, jak zawsze wybrali się na spacer po okolicznych terenach Doliny, wędrując to tu, to tam, dzieląc się ze sobą swoimi sprawami. Chris uśmiechnął się lekko, gdy zawędrowali nad strumień i odruchowo schylił się, żeby sprawdzić, czy i tym razem nie znajdzie tutaj jakiegoś obiecującego kamienia. I dosłownie, jakby na zawołanie, spostrzegł piękny kwarc, który wydobył w akompaniamencie śmiechu swojego przyjaciela, kręcącego głową z cieniem niedowierzania. Trudno było powiedzieć, skąd wziął się ten łut szczęścia, ale skoro już się trafił, to należało z niego oczywiście korzystać. Chris wsunął kamień do kieszeni, wiedząc, gdzie mógł go później sprzedać, ale w tej chwili skoncentrował się ponownie na przerwanej rozmowie, nie mając powodów do tego, by skupiać się na czymś innym.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you