Strumień spływa powoli po kamieniach, którymi wyłożone jest dno. Nie jest zbyt długi, jednak przyjemny szum wody sprawia, że mieszkańcy bardzo lubią przychodzić w to miejsce i spędzać tu długie godziny na odpoczynku. Jeżeli bardzo dokładnie rozejrzeć się po okolicy, da się odnaleźć kilka rodzajów specyficznych ziół i roślin. Najbardziej wyjątkowa, głównie przez swoją niedostępność w innych miejscach, jest języcznik migocący. Rozpoznają je tylko wprawieni w zielarstwie, gdyż niewiele różnią się od zwyczajnych paproci. Wprawna obserwacja pozwala zauważyć delikatny pyłek, unoszący się bardzo powoli spiralami - jest tak subtelny, że trzeba na nim bardzo skupić wzrok, aby dostrzec choćby lekkie migotanie. Spomiędzy kamieni, unosząc się nieznacznie nad powierzchnię wody, wyrastają żabieńce strumykowe. Te miniaturowe roślinki ciężko znaleźć gdzie indziej. Podobnie jest zresztą płomiennicę drzewną, wyrastającą na drzewach bliskich strumieniowi. Prawdopodobnie to woda ma jakieś specyficzne właściwości. Kiedy ma się trochę szczęścia i ochotę na wejście do strumienia, między śliskimi głazami da się znaleźć kruszyny kamieni szlachetnych. Można je spokojnie wymienić na galeony.
Rzuć trzema kostkami, aby sprawdzić, czy udaje ci się znaleźć kamienie.
► Pierwsza kostka definiuje, czy udaje ci się coś znaleźć: 1, 5 - Udaje ci się znaleźć kamień; 2, 3, 4, 6 - Nie udaje ci się znaleźć kamienia.
► Druga kostka - jeśli pierwsza zakłada, że coś znalazłeś, wskazuje, jaki to kamień: 1 - Ametyst 2 - Rubin 3 - Szafir 4 - Szmaragd 5 - Kwarc różowy 6 - Onyks
► Trzecia kostka określa, w jakim jest stanie oraz na ile galeonów możesz go wymienić: 1 - Marne okruchy - nie dostaniesz za nie nic 2 - Drobne cząstki - niezbyt dużo warty - 10 galeonów 3 - Pomniejsze kawałki - 30 galeonów 4 - Jeden, większy kawałek - 70 galeonów 5 - Bardzo brudny spory kawałek - 120 galeonów 6 - Cały kamień - może lepiej go zachowaj? Dostaniesz za niego 250 galeonów!
Kamieni możesz szukać raz w miesiącu! Z racji tego, że miejsce znajduje się w Dolinie Godryka szukać kamieni mogą wyłącznie studenci i dorośli!
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Pogoda zdecydowanie się poprawiła, więc Irvette coraz częściej wybierała się na spacery po okolicznych terenach. Uwielbiała patrzeć, jak przyroda budzi się do życia, a kolejne rośliny rozkwitają w pełni. Dolina Godryka była do tego celu wręcz idealna. Jak zwykle przechadzała się po zagajniku, zwracając uwagę nawet na najmniejsze źdźbła trawy, gdy kroki doprowadziły ją nad, słynny w okolicy, strumień. Przysiadła na chwilę na brzegu, pozwalając sobie na minutę odpoczynku. Biorąc pod uwagę, jak wiele teraz się działo w kwestii obowiązków, korzystała z każdej możliwości, by nieco głębiej odetchnąć i oczyścić swoje myśli. Już miała wstawać i kontynuować spacer w stronę wioski, gdy jej wzrok złapał coś błyszczącego. Podeszła więc bliżej, wyciągając z wody przepiękny i dość spory odłamek szafiru, który zmienił jej plany, bowiem zamiast powoli wracać do Hogwartu, udała się wprost do jubilera, by zamienić go na gotówkę.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea zdecydowanie zbyt długo nie odwiedzała tego miejsca. Miała wrażenie, jakby ostatnie lata upłynęły jej w niebycie, jakby dopiero się obudziła z długiego, zimowego snu uświadamiając sobie, że jej życie nie wygląda tak, jak by tego chciała. Przyszła nad strumień, żeby pomyśleć, rozważyć wszystko w ciszy, otoczona naturą, która zawsze była jej boginią, matką i dobrodziejką. Przechadzając się wzdłuż brzegu strumienia przyglądała się kamieniom, świadoma jak cenne znaleziska niekiedy się tu pojawiały. I miała słuszność! Oto leżał przed nią piękny różowy kwarc, solidny, duży kawał, który mogła sprzedać, spokojnie dostając za niego ponad dwieście galeonów. Ale czy ona chciała go sprzedawać? Był tak piękny, no i stanowił dar Matki Natury! Zdecydowanie musiała przespać się z tą myślą, nim podejmie jakąkolwiek decyzję. Z/t
Rhode O. Fairley
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Amerykański akcent / Papieros w ręce / Blizna na łuku brwiowym / Całe ciało pokryte licznymi piegami, widocznymi szczególnie latem
Icarus nie był dobrym psem. A już szczególnie nie takim, jak go opisywała Pani Breadlock, przekonując Rhode do chwilowego przejęcia opieki nad mieszańcem wyżła weimarskiego z bliżej nieokreśloną rasą. Ani on poukładany, ani posłuszny, a już z pewnością nie reaguje na komendy. - Do nogi! Ale już, do nogi! - Zawołała po raz kolejny, gdy ten jakże ujmujący jegomość naprężał magiczną smycz, ciągnąć kobietę za sobą, tak że potykała się o znajdujące się na ścieżce gałęzie. Wczoraj padało, a próba ominięcia co większym błotnych kałuży z jednoczesnym upraszaniem psa o spokój stanowiła coraz to trudniejsze zadanie. Oboje znaleźli się tu dlatego, że staruszka z piętra niżej ostatnio złamała biodro. Chociaż uzdrowiciele prędko uwinęli się ze zrostem kości, to nakazali kobiecie wypoczywać i nie nadwyrężać kontuzjowanej nogi. A pies swoje potrzeby miał, zarówno te fizjologiczne, jak i te związane z ogromnym ładunkiem energii. Rhode, będąc przykładną sąsiadką, wzięła na siebie odpowiedzialność opieki nad zwierzęciem i znajdowania mu coraz to dłuższych ścieżek (ciekawa była, czy któraś będzie na tyle długa, by Icarus w końcu się zmęczył). Gdy tylko pies wyczuł jej chwilowe zamyślenie, pędem ruszył ku płynącemu po prawej stronie strumykowi, nie robiąc sobie nic z nawoływań Rhode, które nie skończyły się nawet wtedy, kiedy kobieta stała po kostki w wodzie. - Oho, zachciało się pić? - Nie mogła być na niego zła, w końcu psisko spełniało swoje potrzeby. Jedyne przemoczone buty stanowiły problem, ale czym takie problemy były w obliczu różdżki. Gdy usiadła przy brzegu, obserwując bawiącego się w wodzie Icarusa, pomiędzy kamieniami dostrzegła coś błyszczącego. Szczerze mówiąc, niezbyt znała się na kamieniach i nie miała pewności, czy to co trzymała po chwili w dłoniach ma jakąkolwiek wartość - ale jeśli nie posiadało tej finansowej, to chociaż sentymentalną z dnia, w którym pozwoliła psu być psem. Sielankowy nastrój zmienił się w sekundzie, gdy pies nastroszył się i zaczął warczeć, na coś, czego Rhode nie była w stanie dostrzeć przez gęste zarośla - ale na pewno coś tam było. W pierwszej sekundzie obstawiała zająca lub dziko biegającego kota, ale nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie myślała, że stanie na przeciw... smoku. Smoku! Pies podkulił ogon, ale nie zaprzestał w warczeniu, dźwięk ten zwracał uwagę kroczącego w stronę Icarusa smoczęcia. Widać było, że był dopiero podrostkiem, ale nawet teraz budził podziw mieszany z lękiem. Rhode emocjonalnie znajdowała się gdzieś pomiędzy szokiem (pierwszy raz na własne oczy widziała smoka), strachem (o ile sama mogła uciec w ułamku sekundy, to za nic nie Icarusa pozostawiłaby na pastwę potencjalnego zwęglenia) oraz zastrzykiem adrenaliny. Gwizdnęła ostro, modląc się, by chociaż raz pies posłuchał jej wezwania - i dziękować stwórcom, nie musiała powtarzać, bo Icarus natychmiastowo zjawił się przy jej nodze. Nie pozostało im nic innego jak po cichu się wycofać.
Za tym jednym miejscem w Dolinie Godryka odrobinę... tęskniła? Tylko dlatego, że nad strumieniem obłowiła się już wielokrotnie i nie żałowała przełamywania swojej niechęci do wody. Teraz akurat napływ pieniędzy przydałby się Szkotce. Ostatnie wydatki związane z powrotem do Anglii nieco wstrząsnęły pieczołowicie budowanym przez lata majątkiem dziewczyny. Niewątpliwie pierwsza wypłata z nowej pracy wszystko wyrówna, ale do niej jeszcze trochę czasu pozostało. Dlatego po powrocie udała się od razu nad znajomy strumień, wypatrując przy brzegach wszelkich błysków szlachetnego kruszcu. Dzięki jakiejś magii bardzo często się tu pojawiały i nic dziwnego, że strumień zyskał niemałą sławę. Także i tym razem po kilkunastu minutach spaceru zobaczyła, jak promienie gorącego słońca odbijają się od czegoś zasypanego w mule. Spokojnie przeszła do tamtego miejsca i przykucnęła, aby sprawdzić czy to nie był przypadkiem odbłysk od kawałka jakiegoś plastiku. Ale nie, za pomocą różdżki wygrzebała z ziemi pokaźny klejnot. Po krwistoczerwonej barwie oceniła, że to musi być rubin. Warty tyle, żeby mogła się odbić. Ostatnio wszystko szło Fire po jej myśli, dlatego towarzyszył jej całkiem dobry humor. Zabrała znalezisko i udała się od razu do jubilera, aby je spieniężyć.
Powrót z Venetii nie był ani przyjemny, ani nieprzyjemny, był, w gruncie rzeczy, całkowicie nijaki. Na Fredericka nie czekały żadne niespodzianki, poza tym, że magiczne stworzenia czuły się niespokojnie, ale nie było powodów do tego, żeby się temu dziwić, skoro dookoła kręciły się smoki. Nie wyparowały i to było pewne, tak samo, jak to, że Ministerstwo znowu nie do końca sobie z nimi radziło, chociaż, podobno, próbowało ze wszystkich sił. Musiał przyznać, że nie do końca to widział, ale też nie zamierzał się z tym kłócić. Nie chciało mu się dyskutować z Vesperem, bo też nie przejmował się aż tak bardzo całym światem, chociaż oczywiście, magiczne stworzenia miały dla niego znaczenie. I wiedział, że chociaż pewne rzeczy można było zamiatać pod dywan, z innymi było już o wiele trudniej. Choćby nie wiadomo, jak bardzo by się starał, miałby problem ukryć smoka w rezerwacie, a i nie chciało mu się bawić z przedstawicielami prawa w jakąś durną ciuciubabkę. Działając zgodnie z zasadami, kiedy było to konieczne, mógł je naginać, kiedy potrzebowała tego jego rodzina. I był pewien, że dokładnie tak właśnie to działało. Zatrzymał się przy strumieniu, by po chwili wydobyć z wody kamień, który zdecydowanie mógł mu się przydać po tym wyjeździe do Venetii, kiedy naprawdę stracił nieco galeonów. Nim jednak zdołał przyjrzeć się znalezisku, zdał sobie sprawę z tego, że nie był tutaj sam. Uniósł spojrzenie, by spojrzeć na smocze pisklę, które znajdowało się właściwie naprzeciw niego i musiał przyznać, że nie sprawiało wrażenia złego, agresywnego, czy cokolwiek podobnego. Zaraz zresztą uznało go najwyraźniej za swoją matkę, bo przylgnęło do niego, jakby szukało przy nim jedzenia. Miał je, bo w końcu musiał dbać o magiczne stworzenia, ale nie wiedział, czy może się nim podzielić ze smokiem. Zaraz zatem powiadomił właściwe służby o tym, co się wydarzyło, wiedząc, że musi czekać na wsparcie. Nie spodziewał się jednak, że objawi się ono w osobie głupiego Puchona, który tylko chyba cudem został opiekunem smoków. - Huang – mruknął na powitanie, kiedy pisklę wspięło się nieporadnie na jego ramiona.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wracając do Anglii był pewien, że nic już nie będzie tak spokojne, jak w trakcie pobytu w Venetii. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać ze strony smoków, ani tym bardziej czarodziejów, wiedząc, że ostatecznie postanowiono o ocaleniu Lodowego Okrutnego. Słyszał także plotkę o planowanej wyprawie i prawdę mówiąc obawiał się tego, co miało z tego wszystkiego wyjść. Już pierwszego dnia został uprzedzony, że mogą pojawić się zgłoszenia dotyczące młodych smoków. Okazało się, że wiele jaj nie zostało znalezionych na czas i młode wykluły się na dzikich terenach, gdzie czarodzieje na nie trafiali i zgłaszali to do Ministerstwa. Ledwie skończył rozmawiać ze współpracownikami, pojawiło się zgłoszenie znad strumienia. Bez zastanowienia zgodził się zająć sprawą, teleportując na miejsce. Ledwie jednak spojrzał z kim ma rozmawiać, a już wiedział, że nie będzie to łatwe. - Shercliffe - powitał mężczyznę, spoglądając zaraz na młode smoczątko, które wspinało się po mężczyźnie. - Musiało od dawna nie jeść. Co masz przy sobie? - zapytał prosto, rezygnując z pytania o to, jak znalazł smoczątko, zdając sobie sprawę, że mężczyzna nie był jego największym fanem. Zaraz też spojrzał z dół, dostrzegając drugie stworzenie, które węszyło w pobliżu jego nóg zdecydowanie czując zapach innych smoków.
Nie pałali do siebie entuzjazmem i było to doskonale widać. Właściwie to po prostu ociekała z nich niechęć, a przynajmniej tak uważał Frederick, który zaczął się zastanawiać, czemu los musiał co jakiś czas stawiać na jego drodze kogoś tak głupiego, jak Huang. Miał go za ćwierćinteligenta i zdaje się, że nic nie mogło tego zmienić, nawet to, że ten pracował dla Ministerstwa, że jakoś musiał się tam dostać - choć prawdę mówiąc, Shercliffe podejrzewał, że rozchodziło się o wpływy jego rodziców - a co za tym szło, cokolwiek o smokach wiedzieć musiał. Chyba że puszczano go w teren po to, żeby sobie w końcu rozbił ten głupi ryj, czego nie udało mu się dokonać z akromantulą. - Myszy dla hipogryfów. I kilka mieszanek suchych, ale nie sądzę, żeby tym zainteresował się byle smok - stwierdził, wciąż się nie poruszając, pozwalając na to, żeby pisklę dalej po nim chodziło, aczkolwiek nie było to ani trochę komfortowe. Prawdę mówiąc, było to dość niebezpieczne i na swój sposób irytujące, bo Shercliffe zdecydowanie nie lubił tego, gdy ktoś ograniczał mu ruch. Gdyby tego było mało, miał również swój lisi instynkt, a ten nie zawsze był dla niego miły i tak się składało, że lubił dyktować mu agresję. - Sądziłem, że będziesz nieco lepiej przygotowany na to spotkanie - dodał, co oczywiście można było odczytać jako prowokację i właściwie Frederick nie miałby nic przeciwko, gdyby tak się właśnie stało. Był, jak widać, niezwykle wręcz rozkosznym człowiekiem, a teraz dodatkowo został smoczym rodzicem.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie był niechętny wobec Shercliffe’a, a jedynie zdawał sobie sprawę z tego, że mężczyzna nie przepadał za nim. Cóż, niewiele zmienił się od czasów szkolnych i nie było powiedziane, że wciąż spoglądał na niego przez wyskok z akromantulą, ale nie było to coś, nad czym Huang zamierzał się pochylać. Ostatecznie nie musieli być przyjaciółmi, aby ze sobą współpracować, ani żeby prowadzić zwykłą rozmowę. Choć przy tym ostatnim należało uważać na to, co się mówiło, aby nie dać różdżki w rękę drugiej osoby. - Możesz odrzucić jedną z myszy, żeby z ciebie zeszło - powiedział spokojnie, całkowicie ignorując prowokację drugiego mężczyzny. Nie miał zamiaru dyskutować z nim na temat przygotowania do zabrania młodych. Nie wiedział, czego oczekiwał Shercliffe, ale nie zamierzał wchodzić z nim w potyczki słowne, pozostając wciąż z uprzejmym uśmiechem na twarzy. Schylił się w końcu do drugiego smoka, który podszedł do jego nóg i zdawał się wciąż niepewny, czy powinien się chować, czy mógł liczyć na opiekę. Huang wyciągnął dłoń w jego stronę, aby podrapać stworzenie pod brodą i po szyi, upewniając się co do gatunku, z którym miał styczność, a później zabrał się za oglądanie skrzydeł. Szczęśliwie nie dostrzegał na nich żadnych uszkodzeń, czy ran, które wykluczałyby późniejszą naukę latania. - Pachniesz magicznymi stworzeniami, więc pewnie wiele młodych będzie za tobą chodzić, dopóki ich nie znajdziemy i nie zabierzemy na wzgórza - powiedział w końcu, unosząc smoka, po chwili wkładając go pod kamizelkę i tak podszedł nieco bliżej drugiego mężczyzny i zainteresowanego nim pisklęcia.
Frederick uniósł lekko brwi, jakby chciał zapytać Huanga, czy ten naprawdę sądził, że taka złota rada cokolwiek zmieni. W końcu nie był aż takim idiotą, żeby nie spodziewać się, że smocze pisklę, nie skoczy w ślad za pożywieniem, jakiego najwyraźniej szukało. Zakładał raczej, że opiekun smoków ma inne, lepsze pomysły, które mógłby w jakiś sposób wykorzystać, a nie tylko zrzucać wszystko na innego człowieka. To było, zdaniem Shercliffe’a, coś, czego właściwie powinien się spodziewać. Drugi mężczyzna nigdy nie grzeszył intelektem i w tej właśnie chwili było to doskonale widać. Nie chciało mu się jednak z nim kłócić, ani robić czegoś podobnego, więc schował znaleziony kamień, kiedy młody smok nadal po nim chodził, a później faktycznie sięgnął po pożywienie, by bez większego zastanowienia rzucić martwą mysz pod nogi Huanga, jedynie po to, żeby smocze pisklę ruszyło w stronę torby, w której miał pożywienie. - Mam więc codziennie was wzywać? Nie byłoby wam łatwiej po prostu przejść się po rezerwacie? Zdaje się, że znalezienie smoka nie jest aż tak skomplikowane, jak gonienie nieśmiałków? – zapytał, wyraźnie zdziwiony, zachowując całkowity spokój. Wcale nie uważał swojego pytania za irytujące, nie uważał również, żeby w tej chwili zachowywał się jak dupek, właściwie wręcz przeciwnie. Ot, po prostu dawał drugiemu mężczyźnie radę na temat tego, jak mógł lepiej wykonywać swoje obowiązki. Tyle i aż tyle, bo wyglądało na to, że pracownicy Ministerstwa byli tak kompetentni, jak odchody niektórych stworzeń. Czyli w ogóle.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Spojrzał na drugiego mężczyznę, dostrzegając jego wyraz twarzy, ale nie komentował tego. Nie podejrzewał do tej pory, żeby ktoś zajmujący się magicznymi stworzeniami naprawdę nie brał pod uwagę, że nawet młodego, niebezpiecznego stworzenia nie powinno się na siłę zabierać. Skoro pisklę było zainteresowano Frederickiem, należało pozwolić mu sprawdzić teren, reagując dopiero w przypadku chęci ataku. Póki jedynie zdawało się czegoś szukać, Huang wolał zostawiać stworzenia. Skoro jednak Shercliffe zdawał się nie być zadowolony z powodu tego, jak smoczątko chodziło po nim, mógł szybciej próbować odwrócić uwagę pisklęcia. Jednak to również nie było łatwe, skoro stworzenie ruszyło do torby. Prawdę mówiąc zachowywało się, jakby poszukiwało czegoś bardzo konkretnego, a nie po prostu pożywienia. - Znaleźć smocze pisklę jest równie łatwo, co znaleźć jajo. Skoro jest to takie bezproblemowe, należałoby zapytać, dlaczego pracownicy z rezerwatu nie znaleźli wszystkich jaj, zanim te maleństwa się wykluły. W końcu to wy znacie rezerwat jak własną kieszeń - odpowiedział łagodnie Longwei, schylając się po drugie pisklę, które zdecydowanie nie chciało opuszczać Fredericka, zbyt zaciekawione zapachem, jakie czuło. Huang sięgnął jednak do torby przypiętej do pasa, aby wyjąć kawałek surowego mięsa, próbując przy jego pomocy odwrócić uwagę stworzenia. - Każda praca wydaje się łatwiejsza, dopóki nie zacznie się jej wykonywać. Również nie rozumiem, dlaczego nie zarządzą poszukiwania tych maluchów, tylko czekają na zgłoszenia. Jednak o wiele mniej problemów jest z ich obecności w waszym rezerwacie, niż chociażby w samej Dolinie, czy w pobliżu Hogwartu. Jesteśmy zmuszeni współpracować, Shercliffe - dodał tym samym spokojnym tonem, spoglądając na moment na drugiego mężczyznę.
Nie był zadowolony z tego, co się działo, bo nie przywykł do tego, żeby chodziły po nim smoki. Nie przywykł również do tego, że inni musieli ruszać mu na ratunek z tak trywialnego powodu i prawdę mówiąc, wolałby go zanieść do zagrody i po prostu tam się nim zająć. Widział już jednak oczami wyobraźni wrzaski, krzyki i jedną wielką awanturę, jaka by z tego wyniknęła, wściekłego Vespera i całą masę papierologii. Nie chciał również, a może przede wszystkim, prowadzić idiotycznych dyskusji ze swoimi własnymi rodzicami, którzy nie byliby w stanie pojąć, dlaczego ich wspaniały syn nie zachował się we właściwy sposób. Nie chciało mu się z nimi dyskutować, nie chciało mu się bawić w tak głupie rzeczy, jak konieczność tłumaczenia się, czy coś podobnego, dlatego też zrobił to, czego od niego oczekiwano. Wezwał Ministerstwo i jak widać, właśnie teraz miał ochotę to Ministerstwo udusić. - Zapewne dlatego, że nie chodzimy w każde miejsce, bo zniszczylibyśmy legowiska innych gatunków. Wcale się nie zdziwię, jeśli wiele piskląt zostało śniadaniami innych magicznych stworzeń - stwierdził równie obojętnie, co wcześniej, widząc doskonale, że Longwei zamierzał pyskować po swojemu. Taki był z niego miły, głupi Puchon, i nic się w tej materii nie zmieniło, tylko nieco urósł, pozostając tym samym cudownym idealistą, którym był w szkole. I dało się to usłyszeć w jego kolejnych słowach, które zapewne powinny trafić do jego przełożonego. - Zdawało mi się, że właśnie to robię, bawiąc się w spacerniak dla smoka i wzywając was od razu, kiedy tylko coś się dzieje - stwierdził, kiedy pisklę faktycznie zajrzało pośród niesione przez niego jedzenie, sprawiając wrażenie, jakby chciało się w nim zakopać, ukryć albo zrobić coś podobnego. Reagując dopiero kiedy poczuło mięso, ale nagle stało się niezwykle skonfliktowane. A Frederick miał wrażenie, że jeszcze chwila i ten smok, którego wcześniej złapał Huang, wypełznie mu po ręce w stronę mięsa.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Huang uśmiechnął się lekko samym kącikiem ust, gdy tylko padła odpowiedź Fredericka. Nie zdziwiły go jego słowa, ani tym bardziej to uczucie, jakby na niego własnie przeklinał w myślach. Gdyby był pierwszą taką osoba, być może Longwei przejąłby się tym bardziej, ale tak naprawdę nie interesował się tym. Liczyły się magiczne stworzenia, a odpowiedź Shercliffe’a sprawiała, że naprawdę miał ochotę zapytać, czy mężczyzna nie słyszał paradoksu we własnych słowach. - I naprawdę wolałbyś, żeby nasz departament wysłał tutaj grupę opiekunów, aby sami na własną rękę poszukali piskląt? Żeby przybyła tu grupa osób niemająca pojęcia o tym, jakie gatunki mieszkają w której części rezerwatu i niezastanawiająca się nad tym, czy coś niszczą przy okazji? - zapytał łagodnie, mając wrażenie, że jego ton jedynie bardziej irytował wszystkich, którzy byli jakoś negatywnie do niego nastawieni, ale nie zamierzał używać innego, kiedy próbował skupić uwagę pisklęcia nad sobą. Widział, że to, które schował pod kamizelkę, ma ochotę sięgnąć samemu po mięso, więc wyjął drugi kawałek i podał go od razu smoczęciu, ponownie skupiając się na tym, które pragnęło zostać w rezerwacie. - Mam świadomość, że część młodych mogła zostać już pożarta, albo zdycha z głodu, ale sam jeden nie znajdę ich wszystkich, chyba że masz ochotę być moim przewodnikiem i obejść ze mną rezerwat w poszukiwaniu piskląt - dodał, uśmiechając się nieco szerzej, aż zmrużył przy tym oczy, podejrzewając, jaka będzie reakcja mężczyzny.
Postawa Huanga denerwowała Fredericka, powodując, że patrzył na niego, jak na skończonego idiotę, który nie miał pojęcia, kiedy właściwie powinien się zamknąć. To najwyraźniej sprawiało mu problem, nad którym nie był w stanie zapanować i Shercliffe zastanawiał się, jakim cudem ten mężczyzna naprawdę był w stanie pracować. Nie mówiąc o tym, że ktokolwiek był w stanie przebywać w jego towarzystwie i jeszcze uznawać za na tyle kompetentnego, żeby w ogóle wysyłać go w teren. Zdaniem Fredericka, ten nadawał się bowiem co najwyżej do tego, żeby wypełniać papiery, bo być może to był w stanie robić dobrze. Jak na razie bowiem zachowywał się jak dziecko we mgle, które próbuje skusić innych rówieśników cukierkami. - Nie wolałbym, ale są pewne sytuacje, które należy rozwiązać w logiczny sposób, a nie tak chaotyczny, jak to, co się teraz dzieje. Zakładam też, że przynajmniej część z was nie jest idiotami, którzy nie mają pojęcia o innych magicznych stworzeniach - zauważył, unosząc lekko brwi, kiedy pisklę zaczęło w końcu, nieco niepewnie, interesować się podawanym mu mięsem, może skuszone wyraźniejszym, ostrzejszym zapachem, niż myszy. Zaraz też uśmiechnął się kącikiem ust, zastanawiając się podświadomie, czy Longwei zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie w tej chwili dawał mu coś, co mógł przeciw niemu wykorzystać. - Mogę nim zostać, jeśli to sprawi, że faktycznie zaczniecie dokładnie wypełniać swoje obowiązki - stwierdził prosto, patrząc bezczelnie na Longweia, ciekaw tego, co ten postanowi z tym fantem zrobić.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Mieć pojęcie i być ignorantem nie jest trudno - stwierdził jedynie, nie mając za dobrego zdania o wielu ze swoich współpracowników. Prawdę mówiąc miał wiele do zarzucenia na każdym szczeblu Departamentu, ale nie było to coś, co miał zamiar omawiać z Shercliffem. Skupił się w pełni na drugim pisklęciu, które pochwycił w dłonie, gdy tylko złapało za kawałek mięsa i zaczął przyglądać się ostrożnie jego stanowi. Nie przejmował się spojrzeniami drugiego mężczyzny, ani tym bardziej bijącą od niego niechęcią. Ważne były smoki i tak naprawdę dla nich, Huang był w stanie spędzić czas w towarzystwie człowieka, który zdawał się uważać samego siebie za najmądrzejszego, a innych za idiotów. Cóż, takich też należało szanować, nawet jeśli oni nie odwzajemniali tego. Pisklę miało się dobrze, więc Longwei jedynie złapał je ostrożniej, tak, żeby nie mogło się wyrwać i zaczął je delikatnie drapać pod szyją. Spojrzał na Fredericka i jakby zastanawiając się nad odpowiedzią, nim uśmiechnął się kącikiem ust. - Przecież obaj wiemy, że dla ciebie to zawsze będzie za mało - odpowiedział spokojnie, po chwili sięgając po jeszcze dwa kawałki mięsa, które podał smokom, ostatecznie robiąc krok w drugą stronę. - To daj znać, kiedy będziesz chciał pobawić się w przewodnika. Spróbujemy przejąć młode. Spokojnego dnia Shercliffe - pożegnał się, po czym z cichym trzaskiem teleportował się wraz ze stworzeniami na wzgórza.
- Doprawdy? – zapytał uprzejmie, jakby zupełnie nie spodziewał się z jego strony takiej właśnie reakcji. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ta odzywka miała być wymierzona w niego, że dotyczyła jego osoby, a nie kogoś innego, że postanowił czepiać się tego, jaki on był, nie dostrzegając belki we własnym oku, ale tego dokładnie spodziewał się Frederick, który zachowywał niesamowity spokój i po prostu przyglądał się temu, co robił Huang. Nie zamierzał go prowokować, nie zamierzał na niego naciskać, ani robić niczego podobnego, po prostu sobie go obserwował, jakby w pełni wierzył w jego kompetencje i możliwości, jakby nie wątpił w to, co ten robił i czym się zajmował. Musiał przyznać, że jakiś cień wiedzy musiał posiadać, skoro był w stanie sprowadzić do siebie te pisklęta, ale prawda była taka, że średnio rozgarnięty gumochłon wpadłby na to, jak dokładnie je zwabić. Zatem nie udowodnił mu ani trochę, żeby znał się na tym, co właśnie robił. - Nie wiedziałem, że tak dobrze mnie znasz – odparł i tylko ten, kto się wsłuchał, byłby w stanie powiedzieć, że w jego głosie czaił się sarkazm. Zaraz też skinął lekko głową w geście pożegnania, nie mając najmniejszej ochoty na to, żeby dalej przebywać w towarzystwie mężczyzny, który działał mu zawsze, w każdej chwili, na nerwy. Nie znosił go i miał wrażenie, że gdyby tylko mógł, a mógł, podłożyłby mu dla zabawy kilka kłód pod nogi. – W każdej chwili, Huang, sprawdź tylko swój napięty grafik – odpowiedział, nim odetchnął głęboko, kiedy ten w końcu się teleportował, po czym wzniósł oczy ku niebu, rozejrzał się pospiesznie i ruszył przed siebie, by sprawdzić, jak sprawy miały się w tej części świata.
z.t x2 +
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholasowi klątwa trytonia dawała się we znaki coraz bardziej. Skóra wysychała mu potwornie szybko, miał ochotę się drapać, a drapanie się po łuskach bolało. Przebywał w wodzie więcej niż wypadałoby to normalnemu człowiekowi, a chociaż uwielbiał wodę, wolał móc, a nie musieć w niej pływać. Wierzył, że to paskudztwo zaraz przejdzie i że odzyska prawdziwą radość przebywania w wodzie, ale póki to nie nastąpiło, musiał sobie jakoś radzić. Kolejny dzień zaczął od czytania włoskiego wydania Proroka Codziennego, szukając w nim intensywnie jakiejkolwiek wzmianki na swój i Antonio temat. Nic takiego jednak nie miało miejsca, ale Nico po prostu czuł w kościach, że z tego jeszcze coś wyniknie. Sporo myślał też o samym Tonio. Gdzie był? Co robił? Czy to co się wydarzyło między nimi było kompletnym fiaskiem od początku do końca, czy może dało się to jeszcze nadrobić? Miał też głębokie poczucie żalu, że nie było im dane obejrzeć tego wschodu słońca. Chciał tego. Tęsknił za tym. To było pierwsze tak silne pragnienie wspomnienia, którego nie dane mu było stworzyć. Łuski i myśli coraz mocniej go przytłaczały, więc dla oczyszczenia umysłu postanowił wybrać się na spacer po Dolinie Godryka. Irytowały go myśli, że kiedyś zapewne znał tu każdy kamień, ale jednak starał się wyciągać z tego coś dobrego. Teraz mógł poznawać te miejsca na nowo, prawda? Zupełnie tak, jakby jego noga nigdy wcześniej tu nie postała. Kiedy doszedł do strumienia, powoli zbliżał się już wieczór, choć wszędzie było jeszcze widno. Temperatura była wciąż bardziej letnia niż jesienna, dlatego gdy tylko zobaczył wodę, postanowił ulżyć swojej pokrytej łuskami skórze i po prostu uwalił się na kamieniach, pozwalając by wartki potok obmywał jego ciało. Przy okazji okazało się, że coś wyjątkowo perfidnie wbija mu się w bok. Chciał to przesunąć i znalazł... Kwarc! Różowy kwarc, solidny kawałek, wart sporo galeonów. W pierwszej chwili pomyślał, że warto byłoby go zatrzymać, ale po chwili zastanowienia stwierdził, że może jednak warto będzie wymienić go na solidny pieniądz. Ostatecznie gotówka była mu teraz bardziej przydatna niż ładne kamyczki. A poza tym kiedyś z pewnością znajdzie sobie jeszcze ładniejszy.
Kostki - 3,3, 5 - nic nie znalazłam Kostki - rzut na smoka E, nie ma
Allison wędrowała bez celu, można by rzec, że błądziła. Szukała nie wiadomo czego, może szczęścia a może po prostu kogoś z kim można by pogadać? Sama tego nie wiedziała, ale lepsze to niż siedzenie na tyłku albo siedzenie z nosem w książkach. Zdecydowała się pójść nad strumień z nadzieją, że woda ją uspokoi, a im bliżej szła, tym niepokojący zapach poczuła i nie był to wcale zapach męskich perfum, a raczej jakichś ryb. Tu coś zdechło? Pomyślała od razu, zbliżając się bliżej do wody. Kucnęła nad wodą i zamoczyła dłoń w wodzie, dopiero wtedy zaczęła się rozglądać i dostrzegła w zasięgu wzroku kogoś, kto kąpał się w strumieniu. W momencie gdy wiatr podesłał jej zapach od strony tamtej osoby, wydała z siebie dźwięk przypominający rzyganie. Zatkała nos momentalnie. I chwilę zajęło jej wstrzymanie wymiocin. Lubiła ryby, ale nie w takim wydaniu! - Na brodę Merlina, ale ty walisz! - powiedziała głośniej niż zamierzała, z pełnym obrzydzeniem w głosie.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
No i tyle by było ze spokojnego leżenia w strumieniu. Nicholas w najlepsze poddawał się kojącej mocy chłodnej wody, kiedy dobiegł go zupełnie nieproszony głos z jeszcze bardziej nieproszonym komentarzem. Chłopak poczuł, jak krew zaczyna się w nim gotować. - Na Merlina, aleś ty pyskata! - przedrzeźnił ją Seaver, nie mogąc się powstrzymać. - Obawiam się, że bylem tu pierwszy, więc albo zaakceptuj smród, albo zjeżdżaj. W wodzie czasem zdarza się zdechła ryba. Popłynął w słowach, bo go zirytowała, a on nie był najlepszy w kontrolowaniu emocji. Chłód strumienia podziałał jednak kojąco nie tylko na jego pokryte łuskami ciało, ale i na zapalczywość. Dlaczego postanowił od razu przeprosić kobietę za swoje przykre słowa. - Wybacz. Klątwa naprawdę mi utrudnia życie, miałem nadzieję zaznać tu trochę spokoju.
Kiedy usłyszała jego komentarz, otworzyła oczy szeroko ze zdumienia, nie mogła powiedzieć, że tego się spodziewała, w końcu był tu pierwszy, ale smród, jaki po sobie zostawiał, wcale nie wróżyło nic dobrego. Co najmniej jakby trytonowi na ogon nadepnął i teraz sobie leży, bo dostał klątwą od jednego z nich. Nikt normalny nie cuchnie rybą na kilometr w dniu codziennym. - Stwierdzam fakty śmierdzielu! - warknęła na niego z zatkanym nosem, co nie mogło zabrzmieć groźnie, patrząc na jej nosowość. Pokręciła głową na boki. - Fakt, na jedną śmierdzącą rybę akurat patrze - prychnęła nosowo obracając oczami. Gdy tylko wiatr przestał wiać w jej stronę, mogła przynajmniej ściągnąć dłoń z nosa i wziąć kilka głębokich oddechów. O Merlinie jak dobrze czuć świeże powietrze! A nie smród zdechłej ryby. - To przynajmniej wiele wyjaśnia, skądżeś się tu wziął, nikt cię nie musi wąchać - zaśmiała się w głos, a następnie usiadła na ziemi po turecku. - Klątwa od trytona? - zapytała ot, tak rozbawiona.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Mhm - mruknął w ramach potwierdzenia, nie podnosząc się z miejsca. Ogólnie na początku wygiął głowę tak, by spojrzeć z kim rozmawia, ale szybko wrócił do wygodniejszej pozycji. Jakoś nie w smak było mu gapienie się na piękną dziewczynę, kiedy sam był... Niewyjściowy, delikatnie rzecz ujmując. - Pozwól, że nie będę wstawał. Im mniej się ruszam, tym mniej śmierdzi, a w wodzie to draństwo mniej dokucza. Dziewczyna usiadła w pobliżu, a Nicholas zaczął się zastanawiać, czy nie była przypadkiem masochistką A może właśnie podobalo jej się patrzenie jak kto inny się męczy? Nie miał pojęcia, ale w gruncie rzeczy zrobiło mu się jakoś lżej na duszy kiedy miał świadomość, że ktoś mu towarzyszy w niedoli. -A ty co tutaj robisz? Też szukasz samotności? A może rozglądasz się za drogimi kamieniami albo za jakimś zielskiem? Pełno go dookoła.
To nie tak, że lubiła masochizm, bo nie lubiła, ale zaciekawiona była osobą siedzącą przed nią, która śmierdziała rybą, nawet jeśli nie był on zbytnio gadatliwy to i tak w sumie nie miała nic lepszego do roboty, więc może pogadanie z kimś miało teraz więcej sensu niż siedzenie w nudnym krukońskim pokoju, w którym jedyne co mogła robić to siedzieć z nosem w książce. Książki też kochała, ale i od nich potrzeba mieć przerwę. Lubiła wiedzę i to, co się za nią kryje, ale nie tylko wiedzą człowiek żyje, czasami pogadać z drugą osobą to też fajna sprawa. A teraz akurat ten fakt wykorzystywała, że miała z kim nawet jeśli ten ktoś nie pachniał jak fiołki albo inne męskie perfumy czy tam inna woda kolońska, którą tak bardzo lubiła. - W porządku, te łuski nie wyglądają za fajnie. Myślisz, że jak jesteś w wodzie, to mniej śmie... brzydko pachniesz - odrzekła, co by się nie powtarzać co chwile z tym śmierdzeniem, bo to oboje pewnie wiedzieli już aż za dobrze. A przynajmniej ona, zwłaszcza gdy wiatr zawiał prosto pod jej nozdrza, a potem ratowała się zatykaniem sobie nosa palcami, bo oddychać nie mogła, a ona była zbyt ładna, by wdychać takie brzydkie zapachy. - W sumie to się trochę nudzę, przyszłam z nadzieją na chwilę odprężenia i spotkałam ciebie - odrzekła zgodnie z prawdą, niby mogła pozbierać jakieś zielsko, ale dziś nie miała ani na to ochoty, ani czasu, ani w ogóle miała wszystko w dupie, a ją miała zgrabną i ładną nie chwaląc się za bardzo.
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Antoszek jako człowiek dziarski i aktywny postanowił wybrać się na spacerek nad strumień w Dolinie Godryka, w którym przy okazji podobno można było wyłowić drogocenne kamienie. Nasz bohater nosił się z zamiarem zakupu własnego mieszkania, a pensja nauczyciela za hojna nie była; liczył się więc każdy grosz. Niestety, podczas wędrówki brzegiem strumyczka nie udało mu się znaleźć kosztowności, a jedynie jakieś zagubione smoczątko. No tak, w końcu Wielka Brytania borykała się z inwazją tych stworzeń już od dawna, a on jakoś o tym zapomniał, gdy wybierał się na spacer i zupełnie nie pomyślał, że powinien był się jakoś na tę ewentualność przygotować. Westchnął ciężko, ocenił okiem wcale-nie-eksperta czy zwierzę nie wygląda na ranne albo przestraszone i czy nie ma zamiaru go przypadkiem zaatakować. Chyba nie miało i zdawało się być bardziej zajęte beztroskim spopielaniem pobliskich kwiatków, więc Antoszek odsunął się powoli na bezpieczną odległość i wystosował wiadomość z prośbą o interwencję do Ministerstwa. Służby zwlekały z przybyciem tak długo, że aż zaczął się zastanawiać czy aby na pewno dostały wezwanie. No, jeśli to wszystko tak tu działa, to nic dziwnego, że nie potrafią od pół roku ogarnąć garstki smoków, pomyślał zirytowany i nie bardzo wiedział, co robić; gdyby teraz odszedł, istniało prawdopodobieństwo, że zwierzę rozkręci się w zabawie ogniem i spali albo pół Doliny albo kolejnego turystę, którego tu napotka. Biedny Antek pilnował smoczątka i uniemożliwiał mu zaklęciami próby spopielenia całej okolicy przez dobre pół godziny, a potem zrugał przybyłego wreszcie urzędnika za opieszałość i wrócił do zamku, uznając że dosyć atrakcji na dziś.
|zt
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Ach, no i tak. Klątwa trytonia. - potwierdził Nicholas, przypominając sobie wcześniejsze pytanie, które nieumyślnie przegapił. - Łuski okropnie wysychają i wtedy wszystko piecze. Woda przynosi ulgę. No, przynajmniej o ile się wreszcie nie rozchoruje, ale miał wrażenie, że łuski działały odrobinę jak pianka. Gdyby nie ten smród, to może nawet by się polubił z nową skórą, ale w obecnej sytuacji nie pozostawało mu nic innego jak czekać, aż to cholerstwo wreszcie minie. Bo musiało minąć, prawda? - I jak? Czujesz się odprężona? Aromaterapia pierwsza klasa, co? - w głosie Nico pobrzmiewała wesołość. - Nie przedstawiłem się. Nicholas. Chyba zgodzisz się ze mną, że będzie lepiej, jak nie podam ręki.
Allison podsunęła się bliżej strumienia, który tu był i zanurzyła palce w wodzie, dość ostrożnie zastanawiając się, czy przypadkiem zapach ryby nie przesiąknie do wody, a potem do jej palców. Skrzywiła się na tę myśl, to nie było nic pocieszającego w tej chwili, a zdecydowanie wolała uniknąć zapachu tego typu na swojej skórze, przecież jej później nie dopierze. Oczywiście nic nie miało takiego miejsca, a skąd się brały czarne scenariusze, to nie wiedziała. I lepiej, żeby szybko zniknęły. Westchnęła cicho pod nosem, obracając głowę lekko w bok, nasłuchując jednocześnie słów Nicholasa. - Ma sens - skwitowała krótko na jego słowa. Skoro pomagało, to wiadomo, czemu tu jest i się kąpie w wodzie albo raczej w niej siedzi, gdyż było to silniejsze od niego. Przynajmniej wiedziała, że nie warto się podkładać trytonom, bo nie jest to swej ceny warte w postaci zapachem śledzia czy innej ryby co pływa w wodzie. - Hm, można tak powiedzieć, raczej staram się za dużo nie oddychać nosem gdy zapach leci w moją stronę, to nieprzyjemne - odrzekła zgodnie z prawdą, bo w końcu kto chciałby wąchać coś tak brzydkiego? Zapewne nikt i nikomu w sumie tego nie życzyła. - Jestem Allison i tak lepiej, żebyś został tam, gdzie jesteś, to bezpieczniejsze dla nas obojga - odrzekła z uśmiechem na ustach, co jak co, ale akurat rybki to dotykać nie chciała i nie zamierzała, a jej pierwsza reakcja była jak najbardziej adekwatna, że zapach ryby z tej perspektywy po prostu ją brzydził. Także wolała zostać tu, gdzie siedzi i po proostu móc relaksować się dźwiękami pochodzące ze strumienia. To ją przynajmniej w jakiś sposób relaksowało. A po chwili Allison zapominając że jest sama, zaczęła sobie nucić melodię jedną z magicznych zespołów. Zdecydowała się na Britney Bitsch Ops i did it again, a z nudzenia po prostu zaczęła śpiewać z każdą kolejnym wierszem wczuwajac się coraz bardziej i ukazując coraz więcej emocji związanych z tą piosenką. Nie przywiązała wagi do tego CO śpiewa, liczył się sam fakt śpiewania, w końcu przyszła się tu relaksować, a to był dobry moment, by go wykorzystać jak najlepiej.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas znów przekręcił nienaturalnie głowę, przyglądając się Allison. Miała w sobie coś, co kazało Nicholasowi sądzić, że dziewczyna ma silny związek z naturą. No i pomijając już wszystkie inne kwestie była po prostu ładna, a ładni ludzie zazwyczaj budzili większe zaufanie. - Znasz się może na ziołach? - spytał trochę od czapy, pozornie, bo tak naprawdę miało to mocny związek ze sprawą. - Bo ja ni w ząb. Ale tyle tu tego rośnie... Może znasz coś, co łagodzi takie stany jak mój? Nie wiem, nawilżające albo uśmierzające ból? Jakież magiczne chabazie, z których napar zdziała cuda? Naprawdę dałby się teraz pokroić za coś tego rodzaju. No, może przesadził, ale rzeczywiście bardzo by mu się przydały jakies mniej lub bardziej magiczne sposoby radzenia sobie z klątwą. - Jak mi przejdzie chętnie się zrewanżuję. Znam się na zaklęciach i transmutacji, może coś z tego ci się przyda i chciałabyś poćwiczyć ze mną? Jak nie mam łusek jestem przystępniejszym rozmówcą.
Jej reakcja była natychmiastowa gdy padło pytanie na temat ziół i jej wzrok niemal natychmiast padło na twarz rozmówcy, a na jej ustach pojawił się od razu uśmiech. - Można uznać to za mój konik - skwitowała dość krótko z dumą w głosie, jeżeli coś jej dobrze wychodziło, to z pewnością było to zapamiętywanie ziół nie tylko z nazwy, ale i z wyglądu, a przecież wcale nie było ich aż tak mało jak można było przypuszczać, a tyle jeszcze jest roślin nieodkrytych! - Hm zobaczmy, co mogę użyć - zaczęła myśleć na głos, wstała i zaczęła przechadzać się wzdłuż brzegu w poszukiwaniu rośliny, jaką mogłaby użyć, z jej wiedzą pewnie mogłaby znaleźć wiele roślin, ale czy aż tak wiele mogłaby zdziałać? Nie do końca była tego pewna. Po parunastu krokach znalazła to co chciała, a mianowicie żabienica strumykowego, którego ona po prostu lubiła nazywać żabienicą. Weszła do wody i zaczęła zrywać liście uważając na to aby korzeń pozostań bez zmian, gdy nazbierała tego odpowiednio, podeszła do Nicholasa i uklęknęła niego tak blisko, że niemal jej kolano stykało się z jego ramieniem. - Nie jestem zbyt dobra w transmutacji, a zaklęcia... Zaklęcia bardziej mogą mi się przydać - odrzekła w zamyśleniu, wyciągnęła z kieszeni swoich spodni gumkę do włosów i związała je odpowiednio ciasno, aby jej za bardzo nie przeszkadzały, gdy będzie się pochylać nad chłopakiem. - Żabienica się nada, trochę nawilży, przynajmniej na chwilę. Potrzebuje cię teraz dotknąć, mogę? Jakoś trzeba je ułożyć - Roślina faktycznie sama w sobie miała śliską powłokę gdy ją miała w dłoni, ujęła ją lekko między palcami. Potem zaczęła nakładać roślinę na jego ciało, o ile wcześniej się na to zgodził, w najbardziej odsłonięte miejsce. Starała się go nie dotykać, nie celowo, nie do końca wiedziała, jak działały klątwy, ale nie były za przyjemne, no i potrzebowała też oddychać przez usta gdy była tak blisko niego. No i zerkała raz na jakiś czas na jego twarz z nadzieją, że zrobiła to w miarę delikatnie.