Strumień spływa powoli po kamieniach, którymi wyłożone jest dno. Nie jest zbyt długi, jednak przyjemny szum wody sprawia, że mieszkańcy bardzo lubią przychodzić w to miejsce i spędzać tu długie godziny na odpoczynku. Jeżeli bardzo dokładnie rozejrzeć się po okolicy, da się odnaleźć kilka rodzajów specyficznych ziół i roślin. Najbardziej wyjątkowa, głównie przez swoją niedostępność w innych miejscach, jest języcznik migocący. Rozpoznają je tylko wprawieni w zielarstwie, gdyż niewiele różnią się od zwyczajnych paproci. Wprawna obserwacja pozwala zauważyć delikatny pyłek, unoszący się bardzo powoli spiralami - jest tak subtelny, że trzeba na nim bardzo skupić wzrok, aby dostrzec choćby lekkie migotanie. Spomiędzy kamieni, unosząc się nieznacznie nad powierzchnię wody, wyrastają żabieńce strumykowe. Te miniaturowe roślinki ciężko znaleźć gdzie indziej. Podobnie jest zresztą płomiennicę drzewną, wyrastającą na drzewach bliskich strumieniowi. Prawdopodobnie to woda ma jakieś specyficzne właściwości. Kiedy ma się trochę szczęścia i ochotę na wejście do strumienia, między śliskimi głazami da się znaleźć kruszyny kamieni szlachetnych. Można je spokojnie wymienić na galeony.
Rzuć trzema kostkami, aby sprawdzić, czy udaje ci się znaleźć kamienie.
► Pierwsza kostka definiuje, czy udaje ci się coś znaleźć: 1, 5 - Udaje ci się znaleźć kamień; 2, 3, 4, 6 - Nie udaje ci się znaleźć kamienia.
► Druga kostka - jeśli pierwsza zakłada, że coś znalazłeś, wskazuje, jaki to kamień: 1 - Ametyst 2 - Rubin 3 - Szafir 4 - Szmaragd 5 - Kwarc różowy 6 - Onyks
► Trzecia kostka określa, w jakim jest stanie oraz na ile galeonów możesz go wymienić: 1 - Marne okruchy - nie dostaniesz za nie nic 2 - Drobne cząstki - niezbyt dużo warty - 10 galeonów 3 - Pomniejsze kawałki - 30 galeonów 4 - Jeden, większy kawałek - 70 galeonów 5 - Bardzo brudny spory kawałek - 120 galeonów 6 - Cały kamień - może lepiej go zachowaj? Dostaniesz za niego 250 galeonów!
Kamieni możesz szukać raz w miesiącu! Z racji tego, że miejsce znajduje się w Dolinie Godryka szukać kamieni mogą wyłącznie studenci i dorośli!
To było zabawne uczucie - znów przechodzić się po lasach Doliny, oddychać świeżym powietrzem i znów być tak jak dawno temu. Wracając w tę okolicę byłem w stanie na moment zapomnieć, że jestem dojrzałym mężczyzną, nauczycielem, ojcem dwóch przecudownych córek. Tu znowu budził się ośmioletni, lekko rozbrykany Dave Fairwyn. Na razie nie mogłem tu wrócić - ze względu na łączenie pracy z wychowaniem dziewczynek Hogsmeade było zdecydowanie wygodniejszą opcją, zapewniało też lepsze możliwości mieszkaniowe. Tutaj musiałbym od razu kupić dom, zaś ja sam nie byłem jeszcze pewien, czy po skończonym roku na wymianie, nie będę chciał jednak wrócić do Pragi. Tak wiele mogło się stać. To jednak w tym momencie się nie liczyło - błądziłem wspomnieniami po okolice nie myśląc o przyszłości, aż zabrnąłem do dobrze znanego mi strumienia. Znałem to miejsce aż za dobrze, dlatego znalezienie w nim pięknego szafiru nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W obliczu prześladującego go od dłuższego czasu pecha, nieszczególnie liczył na to, że strumień okaże się dla niego łaskawy. Z drugiej strony ostatnim razem również podchodził do tego sceptycznie, a jednak udało mu się wyciągnąć duży kamień, który przyniósł mu spory zysk. Gwoli ścisłości – nie zależało mu zbytnio na samych pieniądzach, bo tych przez cały okres swojego życia nigdy mu nie brakowało; liczył się sam fakt odnalezienia czegoś tak pożądanego przez innych ludzi, samo to, że zdoła wypatrzyć kamień, który dla innych był taki wartościowy. Nie przyjechał specjalnie po to, ale skoro i tak urządził sobie małą wycieczkę do Doliny Godryka, postanowił, że tu zajrzy. Było to, jak się zaraz okazało, naprawdę dobre przeczucie. Korzystając z tego, że nie było jeszcze bardzo zimno, zdjął buty i wszedł do strumienia, dając sobie kilkanaście minut na to, by szukać kamienia. Nie miał ochoty tkwić tu więcej, szkoda mu było na to czasu. W skupieniu wypatrywał jakiegoś błysku i właściwie nie minęło dużo czasu nim w oczy rzuciło mu się coś fioletowawego. Schylił się i zanurzył rękę w chłodnej wodzie, by wyciągnąć bryłkę... ametystu. Prawie go przeoczył, bo był bardzo zabrudzony. Podejrzewał, że będzie to miało wpływ na jego wartość, ale kawałek kamienia był tak duży, że mimo to warto było to sprawdzić prawda? Włożył kamień do plecaka i zadowolony ruszył przed siebie.
Ze wszystkich żywiołów, woda była jej ulubionym. Chyba najbardziej koił ją do snu jej szum, niczym kołysanka wydarta z samego wnętrza ziemi. Czasem w jej głowie kłębiły się myśli, opowieści o tym, że ta woda tu była, jest i będzie, jeszcze długo po tym, kiedy po istnieniu kobiety znikną wszelakie ślady. Ciekawe jak wielu sytuacji była ona świadkiem. Dziewczyna wyobrażała sobie w głowie niestworzone historie, o miłości, zdradzie, rozstaniu, szczęściu i rozpaczy, jednocześnie trzymając stopy w lodowatym strumyku. Zimno też jej nie przeszkadzało, raczej przeszywało w przyjemny sposób, kując milionami igiełek w skórę. Wszystkie kamienie wyglądały tak samo, szaro-buro. Duże, obłe, obślizgłe. Coś błysnęło, jednak na początku miała wrażenie, że to po prostu promienie słońca tworzą pryzmat nad taflą. Jednak coś tam było, coś utkwiło w kupce mchu. Talia wstała i ostrożnie zrobiła krok w stronę niebieskiego kamyczka, starając się nie przewrócić. O matko, to szafir! Tak, jej babka uwielbiała szafiry i często je nosiła, obwieszona drogocennymi wisiorami. Ciekawe ile jest wart? Na pewno jeszcze zajdzie dziś do jubilera w Dolinie.
Kostki: 5,3,5
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
O tym strumieniu huczało w Hogwarcie już od dłuższego czasu. Raz był tu przypadkiem i coś znalazł, a skoro i tak szwendał się po okolicy to uznał, że zajrzy jeszcze raz. Zaczął sam się utrzymywać mimo, że mógł pobierać galeony od rodziców zwazywszy, że jest jedynakiem i pochodzi ze średnio zamożnej rodziny. Mimo wszystko chciał zapracować na własny rachunek, a jednak doskwierał mu brak skrzata. Przywykł do tego, że nie musiał ani sprzątać ani gotować, bo robił to stwór. Postanowił odłożyć sobie z pensji jakąś kwotę i któregoś razu kupić sobie skrzata, a potem umieścić go w swoim mieszkaniu. Kaprys, który zechciał spełnić. A skoro strumień jest osławiony, a ostatnio coś tu znalazł… czemu nie rzucić okiem? Nie planował tu spędzić zbyt wiele czasu, a więc gdy podszedł do strumyka, kucnął i rozejrzał się uważnie. Nie szukał długo. Czemu akurat dzisiaj szczęście mu dopisuje? Czemu nie mogłoby mu sprzyjać w sprawach poważniejszych, podczas których potrzebuje go rozpaczliwie? Wymacał w wodzie różowy kamień, niemal przyklejony do zwyczajnego. Siłował się i ostatecznie wyciągnął spory kawałek. Obmył go, obrócił między palcami i przekrzywił głowę zastanawiając się czy następnym razem też się w ten sposób wzbogaci? Westchnął, owinął kamień w materiał i włożył do sakwy. Teleportował się z hukiem w bliżej nieokreślonym kierunku.
Zt
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Stały bywalec tego miejsca odkąd tylko został studentem. Trzeba jakoś sobie dorabiać, a skoro udało się zażegnać ryzyko bycia bezdomnym… to trzeba odkładać kasę na przyszłość. Pracował za trzech, a chwytał się wielu sposób normalnego zysku pieniężnego. Wizyty przy strumieniu się do nich zaliczały. Czasami przychodził tu z kumplem, ale w większości razach sam, bowiem miał czas tylko późnym wieczorem, jeśli zasiedział się w pracy. Spędził tu z jakieś dwie godziny, podgwizdując sobie pod nosem wesołą melodię. Można tu się dorobić, oj można. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a więc zamierzał spróbować swoich sił. I dobrze, że się nie poddał bowiem po jakimś czasie udało mu się wygrzebać spod mułu większy kawałek szmaragdu. Obmył go i uśmiechnął się pod nosem. Gdyby tak mu się poszczęściło z kobietami jak ze znalezieniem wartościowych kamieni, to zupełnie by inaczej świat wyglądał. Jeszcze zanim się teleportował to poszukał na podręcznej mapie najbliżej ulokowanego jubilera. Z pewnością się ucieszy zyskując materiał do pracy, a on skorzysta i zarobi chociaż odrobinę galeonów. Oszczędzał, pracował na wlasne utrzymanie a więc doceniał każdego sykla i knuta.
Pierwszy oraz od powrotu do szkoły zdecydowała się na weekend w domu — rodziców dawno nie widziała, a ojciec wciąż czuł się słabo po ostatnich atakach. Późne śniadanie, szybka wizyta w sklepie, aby zapakować i wysłać trochę paczek dla klientów na zamówienie indywidualne. Była nieco przeciążona nauką, miała nadmiar korepetycji i obowiązków, a ponadto szukała w końcu odpowiedniego tematu dla pracy. Nie była pewna, czy ją odda — czy jest gotowa zakończyć edukację, nie mając pojęcia co zrobić ze swoim życiem, ale zawsze było warto napisać. Korzystając z wolnego popołudnia i pięknej pogody, zdecydowała się na spacer do pobliskich lasów, nad stary strumień. Miejsce to miało dobrą aurę, uspokajało skotłowane myśli, a do tego było znane ze swoich skarbów. Rozbijająca się o skały woda skrywała pod taflą kamienie szlachetne, które okazjonalnie zostawały odkryte przez spacerujących tu czarodziejów. Gdy była mała, była pewna, że gubią je tu krasnoludy. Idąc wzdłuż strumyka, rozglądała się dookoła, zrelaksowana dzięki naturze. Słońce leniwie przebijało się przez korony drzew, śpiew ptaków radośnie wtórował żabom, a do tego cykady. I szum wody. Odetchnęła głębiej, odgarniając kosmyk włosów za ucho i wtedy właśnie zauważyła tkwiący przy brzegu, błyszczący kamień. Kucnęła, biorąc pokaźny klejnot w dłonie, a następnie przecierając go o kurtkę, przyjrzała się mu uważnie. Ametyst! Uśmiechnęła się pod nosem, wsuwając znalezisko do kieszeni, a następnie kontynuując spacer jeszcze przez dobrą godzinę, ciesząc się świętym spokojem.
Nigdy wcześniej nie zawędrował nad strumień w Dolinie Godryka, a o jego przeróżnych bogactwach usłyszał dopiero niedawno od swoich kolegów z Hufflepuffu. Nie mając nic lepszego do roboty, stwierdził że zrobi sobie popołudniowy spacer i spróbuje odnaleźć jakiś drogocenny kamień. Ubrał się w ciepłą, polarową bluzę, a już po piętnastominutowym spacerze z centrum wioski przeniósł się w obrane przez siebie miejsce podróży. Starał się nie wchodzić bez potrzeby do chłodnej wody, obserwując wszystko co płynęło z nurtem z brzegu. Przez długi czas nie rzuciło mu się jednak w oczy nic interesującego. Nie zamierzał się poddawać, choć zdawał sobie sprawę z tego, że powoli zaczyna się ściemniać i nie pozostało mu z tego powodu wielu czasu na „polowania”. Westchnął ciężko, mając wrażenie, że swą pierwszą próbę zbieractwa zakończy z pustą kieszenią, kiedy nagle dojrzał z oddali coś błękitnego, o wiele bardziej jaskrawego niż mętna, szarawa woda. Przeszedł kilka kroków dalej i sięgnął daleko ręką, wyciągając niewielki odłamek szafiru. Nie miał pojęcia czy znaleziony przez niego kamień jest cokolwiek wart, więc udał się z powrotem do centralnej części doliny, by spróbować go komuś sprzedać. Jak się okazało, nie miał problemu ze znalezieniem kupca, a chociaż nie zbił na tym interesie fortuny, tak cieszył się, że jego portfel wypchany został chociaż takimi drobniakami. Zawsze mógł za nie sprezentować komuś jakiś mały prezent. Z uśmiechem na ustach udał się więc w stronę domu, by wyspać się przed porannymi zajęciami w Szkole Magii i Czarodziejstwa.
Kostki: 5, 3, 2
zt.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Przylazł nad strumień licząc na to, ze może coś wyłowi z jego wód. Słyszał, że dużo osób znajdowało tutaj cenne kamienie, które później mogli sprzedać na targu na Pokątnej. Nie ukrywał wcale, ze brakowało mu pieniędzy. Zbierał na kursy zawodowe z onms. Wszystko, co nie oscylowało wokół nauki w Hogwarcie wydawało się miła alternatywą dla nudów, jakie dotykały go przez uczestnictwo na lekcjach. Może powinien wyłudzić trochę kasy od Diny, zamiast próbować wyłowić niemożliwe. Nie miał tyle cierpliwości, żeby ta próba zakończyła się sukcesem. Kucnął przed wodą, przez dokładnie piętnaście sekund zaglądając w taflę i zaraz potem podniósł się, komentując głośno pod nosem: — Nie, to bez sensu. Wrócił do zamku.
zt
Kostki: 6, 6, 3
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Nie przepadał za Doliną Godryka może dlatego, że była zbyt magiczna. Price pochodził z całkowicie mugolskiej rodziny. Nigdy wcześniej nie słyszał o magii, dopóki nie dostał listu z Hogwartu to, że w dzieciństwie wydarzyło się kilka dziwnych zbiegów okoliczności; uważał wtedy, że jest w czepku urodzony. Chociaż patrząc na rodziców... nie mógł tego samego powiedzieć o nich. Wszyscy w szkole mówili o jakimś magicznym strumieniu, który zsyła bogactwa na wybrańców w postaci kamieni. Nie znał się na jubilerstwie, na cenach i szlachetności - chociaż piękne błyskotki robiły na nim wrażenie. Postanowił wykorzystać swój nagły przypływ szczęścia. W pracy mu się układało, może w szkole mógłby uzyskiwać lepsze oceny, w końcu był studentem, ale nie słyszał o właściwościach strumienia, który spełnia życzenia, ale czy w magii wszystko nie było możliwe? Przechadzał się wzdłuż strumienia, wsłuchując się w szum. Wydawał się on dziwnie relaksujący, chociaż to gwar na wybiegach był tym, co wprawia go w dobry, komfortowy nastrój. Woda miała w sobie wiele spokoju i jakiejś takiej cudownej aury. Być może to jakaś magia tak działała. Nigdy się nie zastanawiał, że może czuć się inaczej przez magię lub też nie. Zdjął buty, skarpety i podwinął spodnie za łydki. Było chłodno, może nie powinien ryzykować przeziębienia, ale wydawało mu się, że coś w wodzie błyszczy. Być może to złudzenie albo miał taki sokoli wzrok, że ujrzał ten delikatny pyłek unoszący się spiralami na wodzie. Zdecydowanie to było coś innego i sporego. Sięgnął dłonią na dno. Trzymał w ręce cały, ładny i połyskujący czarny onyks. - Niesamowite. - Wpatrywał się w kamień, jak zaczarowany, szybko zdając sobie sprawę, że stoi w zimnej wodzie. Wyskoczył z niej jak oparzony. Schował znalezisko do kieszeni. Ponownie włożył buty i ruszył przed siebie. Ciekawe ile dostanie za takie cacko? Chociaż zachowanie na szczęście onyksa kusiło go bardzo, to jednak stwierdził, że ma za dużo tego szczęścia i z nadmiarem nie należy przesadzać. Nawet jeśli chodzi o szczęście.
Zabłądziła podczas krótkiego spaceru po dolinie. Szukała jednego zioła w pobliskim lesie, ale jakimś cudem wylądowała gdzieś w jego środku, całkowicie nieświadoma drogi, którą przyszła w dane miejsce. Zmęczona przysiadła sobie przy strumyku i mimo brzydkiej pogody zdjęła buty, żeby zamoczyć w nim nogi. Była zmęczona, a to zawsze pomagało. Siedziała na brzegu, podtrzymując swoją temperaturę ciała odpowiednim zaklęciem i wpatrując się w niebo. Uwielbiała takie chwile, gdzie mogła po prostu mitrężyć czas, skupiając się na własnych myślach, wyciszeniu się i innych takich. Może i na co dzień była energiczna, pełna szalonych pomysłów i wszędzie było jej pełno, ale lubiła czasami zwolnić tempo swojego życia i złapać oddech, Już miała się zbierać, kiedy wzrok z szarego i zachmurzonego nieba przeniosła na wartką wodę. Coś jej zabłyszczało koło stopy, więc po prostu sięgnęła w kierunku różowej poświaty. Już po chwili w ręku miała mały kamyczek, który wyglądał na dość cenny. Niewiele myśląc schowała go do kieszeni i udała się w drogę powrotną - było już jej zimno, a w dodatku już nie mogła usiedzieć w miejscu, gdyż w jej głowie pojawił się kolejny szalony pomysł.
Co Aurora robiła w Dolinie Godryka? To było bardzo dobre pytanie. Kiedy Dorien zaprosił ją na randkę z okazji rocznicy ich pierwszego spotkania, założyła, że to żart. Kiedy jednak upewnił ją w tym, zaczęła się zastanawiać co może na siebie ubrać. Ze zgrozą stwierdziła, że nie posiada w szafie niczego, czym mogłaby go zaskoczyć, a tego mężczyznę chciała zaskakiwać każdego dnia coraz mocniej. Dlatego więc zaciągnęła języka u kilku swoich znajomych z ministerstwa i swoich szwagierek, po czym pod pretekstem jakiegoś pilnego wyjścia udała się do Doliny do polecanego sklepu. Wybór odpowiedniego fatałaszka zajął jej niespotykanie mało czasu, co było dla niej dość dużym zdziwieniem. Przy okazji nasłuchała się opowieści miłej ekspedientki o podobno zaczarowanym strumieniu, z którego wiele osób przynosi magiczne kamienie. Aurora zaintrygowana poprosiła o wytłumaczenie drogi, a kiedy opuściła sklep z nowym zakupem udała się na podane miejsce. Wędrówka przez lasek była niezbyt miła, wszędzie było zimno, a ona sama zaczęła się zastanawiać czy to w ogóle był dobry pomysł, jednak nie potrafiła się poddać, zawsze w swoich decyzjach była uparta i nie potrafiła się tak po prostu poddać. Nie pożałowała tego kilka chwil później, kiedy w końcu dotarła do wody, a praktycznie przy samym jej brzegu leżał dość duży kamień. Uśmiechnęła się do siebie i wrzuciła go do torebki. To było całkiem miłe popołudnie, ale mimo wszystko wolała spędzać czas ze swoją rodziną. Szybko wróciła do wioski, gdzie kupiła jeszcze kilka rzeczy dla Willow, po czym wróciła do domu w świetnym humorze. // zt
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Szukanie kamieni w strumieniu dawało mu większe zyski niż jego początkująca kariera modela. Ostatnio miał szczęście we wszystkim. Może skoro mu los sprzyjał, również zda te studia i uwolni się od tej popapranej szkoły. To prawda, że już zdążył się przyzwyczaić do Hogwartu, traktując go jak jakiś pensjonat. W życiu musiał radzić sobie sam i korzystał ze wszystkich dóbr, jakie mu oferowało. Nie był bogaty, jego rodzice raczej należeli do tych przeciętnych mugolskich rodzin, gdzie dziecko wychowywała ulica i szkoła. Nie mogli mu nic zaoferować. Dali mu tylko życie, za które był bardzo wdzięczny. Po tylu latach pesymizmu związanego z magicznym światem, do którego nigdy w pełni się nie przyzwyczai; uznał, że dzięki temu, że trafił tutaj, mógł sprawić, że jego los się zmieni. Bogactwo przychodziło do niego samo. Tak też było dzisiaj. Wybrał się w kolejny chłodny dzień na strumień w Dolinie Godryka, przekonany, że i w tym dniu los się do niego uśmiechnie. Nie musiał zdejmować butów, jak wcześniej, ani też zbytnio wypatrywać kamieni. Może i szczęście mu sprzyjało, ale nie chciał się przeziębić. To prawda, że miał bardzo dobrą odporność; te ćwiczenia, witaminki, odżywki i suplementy diety, ale żeby go było na nie stać, musiał zarabiać. Dużo nie wyciągał na modelingu. Dopóki jego kariera nie nabierze poważnego rozpędu, to nie miał co liczyć na dobre zyski i nieprzymieranie głodem. Liczył na strumień i nie przeliczył się, ponieważ przy brzegu leżał ładny ametyst. Nie taki okaz jak wcześniej. Nie taki czysty i cudowny, ale naprawdę mu się po farciło, kiedy odwiedził jubilera, dostając w zamian sporą ilość gotówki. Wiedział, że stary na złodziejstwie elektroniki tyle by nie zarobił, co Angel szukający kamieni w strumieniu w magicznej dolinie.
Nie był w nastroju do poszukiwania drogocennych kamieni. Po prostu nie miał ochoty również siedzieć we własnym pokoju, rozmawiać ze swoją młodszą siostrą i ojcem. Kochał ich, a przez to nie chciał się dzielić swoim parszywym humorem. Sam siebie potraktował niczym zarazę, która mogłaby popsuć rodzinne stosunki, więc ubrał się tylko ciepło i wyszedł na spacer po Dolinie Godryka. Przez dłuższą chwilę zastanawiał się czy nie wstąpić do jakiegoś pubu, ale i tak czuł się tragicznie z powodu syndromu dnia poprzedniego, więc tym razem machnął na to ręką. Nogi w końcu same zaprowadziły go nad strumień, jakby to właśnie tutaj miał znaleźć odrobinę szczęścia. Zabawne, bo w istocie jego oczom ukazał błękitny blask, a po chwili w jego dłoni spoczywał niewielki odłamek szafiru. Marne pocieszenie, ale mimo to schował go do kieszeni, a następnie sprzedał jakiemuś szemranemu typowi w jednej z ciemniejszych alejek. Trzydzieści galeonów nie mogło sprawić, by na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale w jakiś pokrętny sposób próbował samego siebie przekonywać, że może to jakiś znak z nieba, że wszystko się jeszcze ułoży. Miał jakąś lepszą chwilę, podczas której próbował również walczyć ze swoimi demonami, ale walka ta raczej z góry była dla niego przegrana. Westchnął ciężko, bo na dworze zaczynało się robić naprawdę zimno, a on mimo wszystko, wolał nie zamarznąć na śmierć. Coś go tu jeszcze trzymało, więc powrócił do domu, od razu zamykając się w swoim pokoju, by przypadkiem nie wdać się z nikim w dyskusję.
zt.
Kostki: 5, 3, 3
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Słyszał, że to urokliwa okolica Doliniy Godryka. Jednocześnie dochodziły go pogłoski, jakoby w tutejszych wodach można było wyłowić cenne na rynku kamienie szlachetne. Chociaż nie narzekał na brak galeonów w banku, ponieważ przez lata pracy jako prawnik magiczny i niewykładania pieniędzy na dzieci ani żonę odłożył sporą sumę, wybrał się tu mimo wszystko. W celach rekreacyjnych. Zatrzymał się przed wodą, w odbiciu wody dostrzegając zmęczoną twarz. Machinalnym ruchem sięgnął do włosów, zaczesując je do tyłu i kiedy swobodnie opadające na czoło pasma, wpadające do ciemnoniebieskich oczu, odsłoniły jego tęczówki, widać na nich było głęboką konsternację. Objął spojrzeniem swoją twarz i szyję skrępowaną ściskiem krawata. Najpierw go rozluźnił, a następnie całkowicie rozsupłał, ściągając go przez głowę. Westchnął, odchylając przy tym głowę w tył. Przymykając powieki chłonął chłód wieczora i lekki powiew wiatru na równo przyciętej szczecinie. Kącik jego ust drgnął ledwie dostrzegalnie, pod napływem jego własnych myśli. Zacisnął palce na jedwabnym materiale cennego krawata, wsłuchując się w szum wody z nabożną koncentracją.
Kostki: 2, 4, 3
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Obserwowała go. Zjawiła się nad strumieniem jakiś czas temu, korzystając z chwili wytchnienia od domowych obowiązków, ale nie udało jej się znaleźć niczego ciekawego, więc postanowiła po prostu posiedzieć i nacieszyć się przyrodą oraz, cóż... świętym spokojem. Caine Shercliffe był jedną z ostatnich osób, które spodziewała się tu zastać. Keyira przyglądała się mu czujnie, siedząc na jedynym z oddalonych głazów. Nie odzywała się, wspierając dłonie na szarym kamieniu, ale dostrzegłszy ten drobny uśmiech na twarzy ojca, nie mogła się powstrzymać. Na pewno nie myślał o swojej żonie ani dzieciach, a więc o kim? Albo o czym? — Pomóc ci z tym krawatem... Tato? — mruknęła, zeskakując na trawę, ostatnie słowo mimowolnie nasycając sporą dawką ironii. — Miałabym dla niego kilka ciekawych zastosowań — oznajmiła i zrobiła kilka kroków w kierunku mężczyzny, a potem skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej i utkwiła w jego twarzy czujne spojrzenie.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Nie usłyszał jej. Nie zdradziła swojej obecności żadnym dźwiękiem. Czuł jedynie nieokreślony niepokój pod naporem jej spojrzenia, nie mogąc jednocześnie podejrzewać źródła swojej wzmożonej czujnosci. Zacisnął palce na materiale, przekładając go chwilę później między palcami i wtedy właśnie się odezwała. Pochmurne spojrzenie granatowych oczu objęło jej sylwetkę. Skrzyżował wzrok z identyczna, burzową barwą jej tęczówek. Jego postawa choć nie wyrażała zdziwienia ani nie ukazywała utraty animuszu, jedno prezentowała na pewno, w zastępstwie zwyczajowej obojętności. Konsternację. Nie z samego faktu jej osoby w tym miejscu, a pod wpływem jej słów. — Tak, Keyira? — podejrzewał co mogła mieć na myśli, a jednak chciał to od niej usłyszeć. Dzieci uczył wyrażania swoich roszczeń i żądań, nawet jeśli udało mu się w ich życiu odegrać znacznie mniejszą rolę niż matka. Nie ukrywając, był lepszym wujkiem dla Rileya niż ojcem dla własnych dzieci. — Jakie zastosowanie byś dla niego znalazła? I czy wzięła pod uwagę, że ten krawat kosztował połowę z tego, co jako studentka byłaby w stanie zarobić w ciągu miesiąca. — Można nim udusić, spalić go, wyrzucić, skrępować kogoś — w łóżku - dodał sobie w myślach, ale w tej konkretnej dyskusji nie wysuwał tego jako dopełnienie swoich luźnych propozycji. Rozmawiał z córką, więc wydawało się to tak samo niewłaściwe, jak jej komentarz względem ojca — ale żadne z tych nie powinno zaprzątać akurat Twojej głowy. Wbrew pozorom czasami bywał zwykłym, zatroskanym tatą, który nie brał pod uwagę, że jego dziecko zdolne było do morderstwa, wandalizmu, czy co ważniejsze: kontaktów seksualnych z mężczyznami. Była na to za młoda. Nawet jeśli maskował swoje troski za enigmatycznymj, sardonicznymi komentarzami, dalej, prawnie i z krwi pozostawał jej ojcem...
Ostatnio zmieniony przez Caine Shercliffe dnia Sob Cze 20 2020, 00:45, w całości zmieniany 1 raz
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
I właśnie ta konsternacja dała jej sporo satysfakcji, choć ukryła to zanim - miała nadzieję - mężczyzna dostrzegł błysk owej emocji w jej bliźniaczych tęczówkach. Kiedyś szczerze ich nienawidziła, nie potrafiąc znieść myśli, że dzieli z ojcem coś tak trywialnego jak kolor oczu, nie potrafiąc jednocześnie nawiązać z nim prawdziwej więzi. W ciągu kilku ostatnich lat zdołała jednak zaakceptować swój wygląd i po prostu ignorowała wszelkie podobieństwa między nimi. — Tak — odparła niemal natychmiast, chcąc by się na tym skupił. I tak też, ku jej uciesze, zrobił. Z każdym kolejnym słowem mężczyzny, uśmieszek na twarzy młodej Shercliffe poszerzał się nieznacznie aż wreszcie przybrał formę kpiącego grymasu. Zaczekała grzecznie aż skończy, po czym wzniosła oczy ku niebu i zaczerpnęła pełen oburzenia wdech. Sekundę potem parsknęła cicho i pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą. — Na brodę Merlina, tato — wykrztusiła, cofając się o krok. — Zaproponowałam pomoc w pozbyciu się ciężaru, a nie zaplanowaniu zbrodni — mruknęła i odchrząknęła znacząco. — Ale dobrze wiedzieć, że właśnie to zaprząta teraz twoją głowę... Oczy Keyiry zwęziły się, gdy dotarł do niej wydźwięk ostatnich słów ojca, a dotąd żywe tęczówki jakby zmatowiały, gdy rozplatała dłonie i opuszczała je luźno wzdłuż ciała, zaciskając pięści. Przekrzywiła głowę i podeszła do Caine'a niespiesznie. — Ach tak? A więc czyją głowę według ciebie powinna zaprzątać myśl o twoim komforcie? Kto powinien się o ciebie martwić... Tato? Zatrzymała się tuż przed nim, najwyraźniej szczerze zainteresowana odpowiedzią. Zignorowała nawet łaskotanie na policzku, gdzie powoli osiadł łeb wytatuowanego węża, który przesunął rozdwojonym językiem tuż pod jej oczodołem. Teraz wpatrywały się w niego dwie pary równie czujnych, równie dzikich ślepii.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Podniósł krawat wyżej, pętlę zarzucając na szyję, kiedy Keyira badała zakres możliwości rozszerzenia własnego uśmiechu na owalu swojej twarzy. Obserwował ją przy każdym swoim słowie, wewnętrznie mocno zażenowany jej postawą, chociaż zewnętrznie twarz miał jak zawsze trochę surową, a trochę prezentującą pewność, jaka dla córki mogła wydawać się nieatrakcyjna, ale przez którą, dla części kobiet uchodził za pożądane towarzystwo. Wyraźnie nie przy Keyirze. Przy niej miał wrażenie, jakby albo bawił ją swoją osobą, albo jej wadził. W milczeniu dokończył wiązanie krawata, poprawiając materiał pod kołnierzykiem i sam kołnierzyk również. — Chcesz ode mnie mój krawat? – spytał, tłumiąc w sobie chęć spytania po co. Pytanie wyraźnie głupie i chyba nie był pewien czy istniała na niego jakakolwiek inna odpowiedź niż to, żeby po prostu się nad tym zastanawiał dla jej kaprysu, żeby mogła obserwować jak się nad tym głowi. Dlatego zrezygnował z tego tematu, zamiast tego poprawiając nienaganny wygląd marynarki, koszuli i mankietów. Kiedy znalazła się bliżej, zsunął wzrok niżej, na jej twarz, krzyżując z nią spojrzenie. Jej postawa nagle się zmieniła, a on nie do końca był pewien skąd ta nagła zmiana. Wyprostował się, bo źle to wyglądało, że przez zbuntowaną nastolatkę czuł się jakby znów miał szesnaście lat i zmagał się z czymś ciężkim i niemożliwym do pojęcia dla nastolatka – rozumowaniem młodych kobiet. Ze starszymi nie było wiele prościej. Jednak one nie poddawały się wściekłemu tornadu nastoletnich hormonów. — W tym momencie niewiele jest osób, które może się o mnie martwić, Keyira. Ciężko się martwić o kogoś, do kogo nie przychodzisz nawet na święta. Wzrok chociaż nie drgnął mu wcale, z precyzją wyłapał tatuaż na jej policzku. Nie zdradził nawet drgnieniem brwi, czy powieki, że zauważył ten tatuaż. Wierząc, że gdyby zwrócił jej na niego uwagę, zadziałałaby mu na przekór. Powstrzymał jednocześnie chęć uniesienia dłoni do jej policzka, w celu zbadania skóry, pod którą wąż wysuwał język, sycząc, prawdopodobnie na niego. — Jak matka? Rozmowa nie mogła być bardziej niezręczna i drętwa. Zdawało się, prawie, jakby przed sobą stało dwoje obcych sobie ludzi, a nie ojciec z córką.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Chciała. Chciała dostać od niego ten cholerny krawat, nawet jeśli do niczego konkretnego by jej się tak naprawdę nie przydał. Chciała go mieć nie z przekory, ale przez wzgląd na niewytłumaczalną potrzebę otrzymania od ojca czegoś namacalnego, co powierzyłby jej z własnej woli, chcąc sprawić jej radość. Jak prezent, który podarowuje się komuś, kogo darzy się ciepłym uczuciem, a na który ona nigdy nie mogła w jego przypadku liczyć. Nader wszystko pragnęła jednak właśnie owego uczucia, a nie podarków. Krawat wydawał się przy czymś takim błahostką, czyż nie? Ale Caine nie wpadł nawet na to. Jego kolejne słowa przypominały raczej ostre szpile, wtykane bezlitośnie w jej serce i fasadę udawanego spokoju. Jeśli się mu wydawało, że Keyira ulega tornadu nastoletnich hormonów, powinien był zobaczyć do czego byłaby zdolna, gdyby naprawdę przestała się kontrolować. Młoda czarownica mimowolnie zacisnęła pięści mocniej, nie zwracając uwagi na wrzynające się w delikatną skórę paznokcie, a właściwe - witając ból z niejaką ulgą. To właśnie ból był jej kotwicą, teraz, gdy brata nie było w pobliżu. — Spędzaliśmy już wspólnie święta... Jaki jest sens być obecnym w życiu kogoś, kto i tak nie zaprząta sobie tobą głowy? — odparła, unosząc nieznacznie brew, a jej głowa powędrowała w drugą stronę. Nie wspominając już o tym, że nie dostałam żadnego zaproszenia. — Czy nie dlatego przypadkiem odszedłeś? Nie czekając na odpowiedź poruszyła się, niespiesznie okrążając ojca. Przyglądała mu się uważnie, przyzwyczajona do tej, pełnej wyćwiczonego niewzruszenia maski, którą z biegiem lat i ona opanowała do perfekcji. Keyira przekonała się już jednak, że większe wrażenie wywoła, gdy to jej oczy, a nie twarz, pozostaną martwe (pomimo uśmiechu tańczącego zaczepnie na wargach) i to właśnie w tej dziedzinie wiodła obecnie prym. Na wspomnienie matki uniosła gwałtownie głowę i zatrzymała się w miejscu. Wąż jednak, w przeciwieństwie do właścicielki, podjął wędrówkę po jej ciele. Najpierw zsunął się niżej, na jej gardło, a potem kilkukrotnie owinął się ciasno wokół jej szyi, na co mimowolnie przełknęła ślinę. Nie zapytał o nią, nie zapytał o brata, zapytał o matkę... Co w sumie i tak było jakimś postępem. Shercliffe przygryzła wnętrze policzka, by nie wrzasnąć i zamiast tego posłała ojcu kolejny, wystudiowany uśmiech. — Jak praca? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, a potem odwróciła wzrok od jego twarzy i rozejrzała się po okolicy. Musiała tu kiedyś przyjść nocą żeby pobiegać, zdecydowanie.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Już od dawna planował zwiedzić Dolinę Godryka, ale non stop odkładał to w czasie, bo albo był zajęty, albo dochodził do wniosku, że nie ma nastroju na wycieczki. No i nie ma się co oszukiwać, dopóki Jeremy nie zabrał go na halloweenowe wydarzenie, więcej byłoby z tym wszystkim zachodu niż korzyści. Załatwianie świstoklika, ogarnianie powrotu – nie chciało mu się o to martwić, cenił sobie wygodę. Teraz jednak, kiedy wiedział już jak wygląda centrum miasteczka, mógł bez problemu się tu teleportować, bez zamartwiania się kosztami i przede wszystkim organizacją. Nie był tu jednak w celach czysto turystycznych, bowiem miał czas na zwiedzenie tylko jednej lokacji... a był nią osławiony strumień. Potrzebował pieniędzy; potrzebował ich więcej niż mógłby się spodziewać. Wpierw wizyta w szpitalu, teraz wisząca nad nim sprawa w sądzie za głupie galeony – nie miał żadnej pewności, że nikt nie upomni się u niego po pieniądze za świadczone mu usługi... o które, swoją drogą, wcale nie prosił. Słyszał, że w strumieniu można znaleźć drogocenne kamienie szlachetne i dostrzegł w tym swoją szansę na łatwy zarobek. To był jego dzisiejszy cel, ni mniej, ni więcej. Zamierzał brodzić w wodzie tak długo, aż wyjdzie stąd z czymś, co można zamienić na galeony. Zdjął buty i wszedł do zimnej wody, szybko oswajając się z jej chłodem. Był zdeterminowany i skupiony, a zimno listopada nie było wystarczające, by go stąd wygonić. Nie wiedział ile czasu spędził w wodzie, ale zdążył porządnie zmarznąć nim coś mu w niej intrygująco błysnęło czerwienią. Prawie przeszedł obok kamienia, traktując go jak zwykłe dno strumienia, a tymczasem kiedy schylił się i sięgnął po niego ręką, okazało się, że był po prostu bardzo zabrudzony. Rubin, zdecydowanie. Uśmiechnął się triumfalnie, dumny z siebie i swojego pomysłu, i bez namysłu teleportował się do Hogsmeade, zapominając o pozostawionych na brzegu butach...
Gdyby dała mu jaśniej poznać, jakie były jej potrzeby, dałby jej ten krawat i pewnie dziesięć innych, gdyby wiedział, że to dla niej ważne. Ale nie wiedział. Smutne, bo w istocie… niewiele wiedział ogólnie o własnych dzieciach. Nie potrafił wydzielić momentu, w którym tak naprawdę najbardziej się od nich odsunął. To działo się bardzo stopniowo. Kiedy byli młodzi, cieszył się z ich dzieciństwa. Czuł się spokojny i pobłogosławiony patrząc jak mała Keyira zaczepia swojego starszego brata. Teraz, zaczepiała jego, ale to zaczepianie było o stokroć inne. Pełne kontroli i… bezwstydne. Nie miała pojęcia, jak wiele jego cech odziedziczyła. A może przypisywał sobie te cechy, po to żeby poczuć jakiekolwiek pojednanie z własną córką, bo na razie czuł tylko nienawistne wibracje. Miała silną charyzmę. Przyciągała spojrzenie. Dziwił się, że jeszcze nie poznał żadnych jej adoratorów. To była jej jednoczesna zaleta, jak i w przypadku tej rozmowy, wada. Gdyby nie to, że wzrok Caine Shercliffe’a spoczywał w koncentracji na jej twarzy, ściągany przez intensywność jej spojrzenia, być może zauważyłby paznokcie wbijane w dłonie. Palce zaciśnięte w pięści i bielącą skórę delikatnych rąk. — Jaki masz dowód na swój zarzut? — nie chciał tak zabrzmieć, ale słowa rozbrzmiały w powietrzu niczym puste, wyuczone formułki, jakie rzucał podczas rozpraw sądowych w Wizengamocie. Gdyby cieszył się tak bogatą ekspresją twarzy, skrzywiłby się teraz sowicie. Tymczasem, nieznacznie ściągnął łopatki. Wyciągając z bocznej kieszeni marynarki cytrynowe dropsy, owinięte w świecące opakowania, rozwinął jednego z nich z jakiegoś powodu czując, że teraz jest dobry moment na skosztowanie jednego z nich. Chwilę później bez słowa podsunął drugiego z nich Keyirze. Przymknął powieki ssąc cukierka w milczeniu, zbierając myśli do odpowiedzi. — Mylisz się, Keyira — mruknął w końcu, ale nie wyjaśnił w czym konkretnie. Podążył spojrzeniem za dziewczyną, słysząc najpierw tylko szelest jej ubrania, kiedy podjęła się okrążenia jego osoby. Potem przyglądając się dokładnie tej zmianie pozycji. Okręcał za nią tylko głowę, nie tułów, zastanawiając się, czy tak czuła się ofiara przed drapieżnikiem. Zaraz później, cielsko węża zaciskające się na jasnej szyi jego córki, rozproszyło jego uwagę. Postąpił jeden krok w jej kierunku i chrząknął, najwyraźniej z jakiegoś powodu. Chyba innego niż zmiana pozycji dropsa w buzi. — Spotyka się z kimś? Konkretne pytanie, tym razem. Nie odpuszczał. Zignorował póki co jej zapytanie o pracę. O którą pytała? Tą w szkole? Czy w Wizengamocie? Tam nienajlepiej, skoro ją zakończył, a w szkole… czy nie powinna sama wiedzieć?
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Nie nienawidziła go. Nie potrafiła go tak do końca znienawidzić, choć wielokrotnie się na to decydowała. Po każdej nieudanej próbie zwrócenia na siebie jego uwagi, gdy kierował ją na ciotkę lub jej dziecko; po każdej nieudanej próbie zaskrabienia sobie jego sympatii, kiedy otrzymywała w odpowiedzi jedynie przelotne spojrzenie i grymas zobojętnienia; po każdej nieudanej próbie uczynienia go dumnym z własnej córki, o której sukcesach nie miał większego pojecia, choć nierzadko potrafiła pomachać mu nimi przed nosem. Także po separacji, a następnie po rozwodzie... To pytanie na powrót przyciągnęło jej uwagę, choć nie była pewna, do którego konkretnie zarzutu się tak naprawdę odnosiło. To jednak nie miało wielkie znaczenia, ponieważ Keyira nie planowała odpowiadać. Jaki jest mój ulubiony kolor, tato? Za którym razem zdałam egzamin na teleportację? Kiedy zapaliłam pierwszego papierosa? Jak nazywa się mój wąż? Które stworzenie w rezerwacie jest moim ulubionym? Jak miał na imię chłopiec, który złamał mi serce jako pierwszy? W jakie zwierzę przemianiam się jako animag? Każda błędna odpowiedź na te pytania była cholernym dowodem, a młoda Shercliffe wątpiła, by Caine'owi udało się odpowiedzieć poprawnie chociaż na dwa, nawet jeśli miałby strzelać. Dlatego też zignorowała dropsa i z kieszeni wyciągnęła jednego z ulubionych, mugolskich lizaków. Rozpakowała go, wsadziła sobie do buzi i wzruszyła ramionami, gdy ojciec zarzucił jej pomyłkę. Być może. Instynktownie wykonała krok wstecz, kiedy ojciec się do niej zbliżył. Odruch bezwarunkowy, podkreślony zmarszczonymi w konsternacji brwiami. Keyira rozluźniła się ponownie dopiero chwilę później, gdy rozmowa raz jeszcze skupiła się na jej matce. Chwyciła lizaka między palce i oblizała usta, nim zdecydowała się odezwać. — Tak... — urwała, przyglądając się mężczyźnie uważnie. — Z przyjaciółkami — dodała i uniosła nieznacznie kącik ust. Cóż, ojciec nie pytal o mężczyzn w szczególności, a znajome jego byłej żony kimś zapewne były. — No dobrze, miło było, ale Caiden nie byłby zadowolony wiedząc, że rozmawiałam z tobą dłużej niż to konieczne — przyznała w zamyśleniu, ciekawa jak jej towarzysz zareaguje na taką wzmiankę.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Nie rozumieli się. Absolutnie. Keyira żyła swoim światem wyobrażeń, on własnym. Każde patrzyło na ich relacje ze swojej perspektywy. Nie wychodzili z niej. Nawet jeśli czasem im się to zdarzyło, zdawało się, że znają się za mało, żeby móc wejść w swoją skórę i pomóc sobie w pełni wyjaśnić reakcje jakie między nimi zachodziły. Czujny wzrok ojca wyłapał ostrożny, wycofujący krok… własnej córki. Dlaczego, Keyira? Zadał sobie to pytanie, bo gdyby próbował poważnie się do niej zbliżyć, czy nie spotkałby się z oporem? Ścianą? Wiedział jakim dzieckiem była jego latorośl, kiedy była jeszcze malutka, a jaką była młodą kobietą? Nie miał pojęcia. Z wolna zrzucił marynarkę ze swoich ramion, zarzucając ją zamaszystym ruchem na jedno przedramię, niezajętą niczym dłonią siegając do włosów, które ponownie zaczesał w tył, a niesforne kosmyki i tak z powrotem, frywolnie opadły mu na czoło. Oddałby wszystkie swoje krawaty i garnitury, żeby móc teraz usłyszeć myśli młodej Shercliffe. Między brwiami powstała mu ledwie wyraźna bruzda, kiedy patrzył, jak dziewczyna najpierw się oddala, a później odpowiada. W punkt. Godziła go dokładnie tam, gdzie bolało najmocniej. Wypomnienie, że matka poszła do przodu. Przypomnienie Caidena, który nienawidził go możliwie nawet mocniej niż ona. Wzrokiem podążył ponad jej ramię, szukając w barwnej okolicy ulgi, której tam znaleźć nie mógł. — Idealnie — mruknął do własnych myśli, zerkając na Key z ukosa, w zastanowieniu. — A ty zawsze robisz dokładnie to, co ci karzą...? — kpił, choć nie użył wcale kpiącego tonu. Tego jednego był pewien. Nigdy nie tańczyła tak, jak ktoś jej zagrał. Kimkolwiek by nie był. nawet Caiden nie miał nad nią takiej kontroli. — Rozmowa ze mną jest dla ciebie koniecznością, Keyira? I ta konieczność właśnie minęła? Zacisnął szczękę, ledwie wyraźnie, przejeżdżając palcami po równo przyciętym zaroście, zanim się odezwał znów: — Na ile minut następnego, przykrego obowiazku mam się przygotować? Pięć? Dziesięć? – ile minęło? — spotkajmy się w szkole. Chciał spytać, czy mogliby, ostatecznie jednak używając tonu twierdzącego, jakby jej to nakazywał. Czy popełnił błąd?
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Dlaczego? Cóż, było tyle możliwych odpowiedzi na to pytanie. Tyle różnych powodów i uzasadnień, ale najbardziej istotnym był chyba kompletny brak zaufania. Do obcych mężczyzn. Do ojca. Nie mniej, nie więcej. Jeśli zaś chodziło o Caidena, Keyira wątpiła, by i on go nienawidził. Było inne słowo, o wiele lepiej opisujące stosunek jej brata do Caine'a... — No proszę, pierwsze pytanie na mój temat, na które faktycznie znasz odpowiedź — zaśmiała się, wyrwana ze swoich rozmyślań i pokiwała ojcu głową z udawanym uznaniem. Chyba mimowolnie odpowiedziała kpiną na kpinę. Reakcja Shercliffe'a nie umknęła jej uwadze, ponieważ jej wypatrywała. Zaskoczyła ją natomiast jej przyczyna, chociaż nie dała tego po sobie poznać. I kiedy ojciec rozwodził się nad tym tematem, Keyira opuściła na moment ręce, a jej twarz złagodniała. Kości policzkowe przestały się tak odznaczać przez zaciśnięte dotąd zęby, a linia szczęki przestała być tak napięta. Nawet jej oczy na moment odżyły, gdy przemknęło przez nie... Coś - przebłysk emocji, ktory jednak zniknął rownie szybko, jak się pojawił. — Rozmowa z tobą, prawdziwa rozmowa była dla mnie przez bardzo długi czas nieosiągalnym przywilejem. Zbyt długi, tato — zdradziła, po czym przesunęła lizakiem po ustach. Pierwsze, zupełnie szczere wyznanie, bez podstępu czy negatywnych emocji, które wypłynęło z jej ust nim udało jej się ugryźć w język. — A odpowiadając na twoje pytanie, zdarza mi się robić to, o co Caiden mnie poprosi — podkreśliła, a wszystkie ślady wcześniejszej łagodności znów zniknęły. Rozkaz, wydany przez starszego Shercliffe'a osiągnął jedynie tyle, że Keyira uniosła jedną brew, a potem wepchnęła sobisobie lizaka do buzi i wsparła dłonie na biodrach. Wąż na jej gardle przesunął się tak, jaby zaciskał splot nieco mocniej, a jego łeb zniknął pod linią bluzki, między jej piersiami. — Czujesz się tam pewniej niż tutaj... Na otwartej przestrzeni? — zapytała, przysuwając lizak do jednego z policzków i ostentacyjnie rozglądając się po okolicy najpierw z jednej, a potem z drugiej strony.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Coraz częściej zaczynał odczuwać ubywające z sakiewki pieniądze - nie tak, żeby miał finansowe kłopoty, jednak jad bazyliszka nie należał do produktów powszechnie dostępnych, a co najważniejsze, tanich. Sęk w tym, że ostatnio Ezra stracił pracę, również w nawet niszowe przedstawienia nie był chętnie angażowany, a to wszystko razem składało się na bardzo nieprzyjemną w skutkach sytuację. Tym bardziej, że poród Heaven zbliżał się wielkimi krokami, co oznaczało kolejną istotkę do utrzymania i wykarmiania. To był trochę desperacki krok, aby udać się nad strumień w Dolinie Godryka, cóż miał jednak zrobić, kiedy perspektywa łowienia kamyków w lodowatej wodzie zdawała się być bardziej opłacalna niż staranie się o jakikolwiek poważny angaż? I cóż, po prostu mniej męcząca. Strumień był takim miejscem, w którym szlachetne kamyki wręcz same pchały się pod nogi; Ezra nie potrzebował wielu czasu, by zwrócić uwagę na dosyć spory kawałek szafiru - tak wnioskował z tego, co zawsze opowiadała mu siostra, ale znawcą w temacie zdecydowanie nie był - który mógł być nawet sporo warty. A przynajmniej tyle, by na jakiś czas uspokoić sumienie Krukona. Pytanie brzmiało tylko, w jaki sposób pieniądze z nabytku miały się mu ostatecznie przysłużyć...
zt 1,3,4
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Niespecjalnie przepadam za jakimikolwiek pieszymi wycieczkami. Zwykle uczę się w Pokoju Wspólnym, czy jeszcze lepiej, na moim własnym łóżku w dormitorium. Dzisiaj jednak postanowiłem wyjść ze swojej pieczary. Po pierwsze musiałem potrenować zaklęcie, które ostatnio nie tyle że poszło mi źle, co raczej niezwykle niepokojąco. Po drugie, słyszałem, że strumień w Dolinie Godryka wyrzuca niesamowite pieniądze. A ja miałem odrobinę dość mieszkania w Hogwarcie. Byłem już dorosłym chłopcem, który ma pracę, co prawda jako barman, ale to przecież lepsze niż nic. Potrzebuję więc jakiejś kwatery na zapraszanie niewiast. A raczej bardziej zapraszanie ziomków na piwko bez łamania żadnych szkolnych regulaminów. A no i Fillin Ueueueue Junior! Obecnie nielegalnie mieszkał gdzieś po lasach, czasem chowając się w schowkach na miotły. Czasem naprawdę trudno było znaleźć skurczybyka, coby go nakarmić! Oczywiście nie tylko dlatego wybrałem się na wycieczkę. Ostatnio gdy rzucałem zaklęcie lapifors, czyli zamieniałem jakiś globus w królika, wyszedł bardzo dramatycznie. A mianowicie uszy zwierzęcia były... cóż, nieistniejące. Widzieliście kiedyś króliczka bez tego charakterystycznego znaku? Bez długich uszek, którymi słodko strzyże? Nie było to specjalnie przyjemne, musicie uwierzyć mi na słowo. Bardzo dziwne. Dlatego postanowiłem poćwiczyć zaklęcie, szczególnie że planowałem kiedyś być animagiem, nie mogę nie potrafić takich podstawowych, transmutacyjnych głupotek. Zacząłem od chodzenia po szkole i rzucania zaklęcia na te mniej potrzebne przedmioty. Niestety okazywało się, że po pierwsze moje króliki często miały jakieś niewielkie defekty. Pół biedy kiedy miały futro koloru różowego, albo nie futro, a okładkę książki, którą wcześniej było. Ale patrzenie na króliczka, który miał łapy kury było już wyjątkowo niepokojące. Postanawiam zabrać siebie i swoje nieudolne zaklęcia gdzieś poza teren Hogwartu. Tam przynajmniej moje zmutowane króliki będą mogły w spokoju żyć sobie Dolinowym lesie. Bardzo powoli zmierzam ku strumieniowi i niezwykle często zatrzymuję się kiedy tylko widzę kamień, gałąź, czy inną rzecz, która była wystarczająco niewielka, by spróbować zamienić ją w króliczka. Dopiero po dłuższym czasie zauważam, że chyba odrobinę nieprawidłowo mogę wymawiać zaklęcie. Czasem mi się zdarza, że mój śpiewny, irlandzki głos, modyfikuje niektóre zaklęcia przystosowane do prostego akcentu anglików. Kiedy to zauważam, ze zdumieniem stwierdzam, że moje króliki zaczynają wyglądać całkiem normalnie! Może jeden czy dwa dostał jeszcze kamienny ogon, a kilka w ogóle ich nie dostało. Jednak po kilkudziesięciu minutach tułania się po lesie w końcu stwierdzam, że, jakimś cudem, opanowuje to zaklęcie do perfekcji. Wszystkie moje zające wyglądają tak jak powinny! Aż zaczynam odrobinę fantazjować z czarem. To próbuję, by miały futerko takie jak sobie zamarzę, czasem chcę by miały jakieś fikuśne wzorki na pleckach. Już nawet nie musiałem za każdym razem przystawać. Teraz ciągnął się za mną korowód wielobarwnych królików. Co w zasadzie potem z nimi będzie? Przemienią się w to czym były wcześniej, czy może zje je jakiś drapieżnik? Odrobinę martwię się o ich los, ale właśnie docieram do strumienia. Przez chwilę szwendam się tu bez celu, raz po raz zamieniając jakiś co większy kamień w króliczka. Moim celem jest transmutować jakiś naprawdę mosiężny przedmiot w gigantycznego królika. To byłoby epickie. Kiedy jeden z kamieni staje się rudym króliczkiem, okazuje się, że pod nim coś błyszczy się pięknie. Podchodzę bardzo ostrożnie, nie chcąc mieć z wodą wspólnego prawie nic, jeśli to możliwe, i wyciągam rączkę, by wyjąć mieniący się przedmiot. A raczej przedmioty, bo są to prawdę mówiąc niewielkie kawałki tego co niegdyś mogło być szmaragdem (oczywiście nie mam pojęcia, że to szmaragd, totalnie się na tym nie znam). Zabieram to jednak do kieszeni, by spotkać się z kimś kto mi powie co to jest. Odchodząc tworzę jeszcze kilka perfekcyjnych królików, znikających powoli w lesie.