Strumień spływa powoli po kamieniach, którymi wyłożone jest dno. Nie jest zbyt długi, jednak przyjemny szum wody sprawia, że mieszkańcy bardzo lubią przychodzić w to miejsce i spędzać tu długie godziny na odpoczynku. Jeżeli bardzo dokładnie rozejrzeć się po okolicy, da się odnaleźć kilka rodzajów specyficznych ziół i roślin. Najbardziej wyjątkowa, głównie przez swoją niedostępność w innych miejscach, jest języcznik migocący. Rozpoznają je tylko wprawieni w zielarstwie, gdyż niewiele różnią się od zwyczajnych paproci. Wprawna obserwacja pozwala zauważyć delikatny pyłek, unoszący się bardzo powoli spiralami - jest tak subtelny, że trzeba na nim bardzo skupić wzrok, aby dostrzec choćby lekkie migotanie. Spomiędzy kamieni, unosząc się nieznacznie nad powierzchnię wody, wyrastają żabieńce strumykowe. Te miniaturowe roślinki ciężko znaleźć gdzie indziej. Podobnie jest zresztą płomiennicę drzewną, wyrastającą na drzewach bliskich strumieniowi. Prawdopodobnie to woda ma jakieś specyficzne właściwości. Kiedy ma się trochę szczęścia i ochotę na wejście do strumienia, między śliskimi głazami da się znaleźć kruszyny kamieni szlachetnych. Można je spokojnie wymienić na galeony.
Rzuć trzema kostkami, aby sprawdzić, czy udaje ci się znaleźć kamienie.
► Pierwsza kostka definiuje, czy udaje ci się coś znaleźć: 1, 5 - Udaje ci się znaleźć kamień; 2, 3, 4, 6 - Nie udaje ci się znaleźć kamienia.
► Druga kostka - jeśli pierwsza zakłada, że coś znalazłeś, wskazuje, jaki to kamień: 1 - Ametyst 2 - Rubin 3 - Szafir 4 - Szmaragd 5 - Kwarc różowy 6 - Onyks
► Trzecia kostka określa, w jakim jest stanie oraz na ile galeonów możesz go wymienić: 1 - Marne okruchy - nie dostaniesz za nie nic 2 - Drobne cząstki - niezbyt dużo warty - 10 galeonów 3 - Pomniejsze kawałki - 30 galeonów 4 - Jeden, większy kawałek - 70 galeonów 5 - Bardzo brudny spory kawałek - 120 galeonów 6 - Cały kamień - może lepiej go zachowaj? Dostaniesz za niego 250 galeonów!
Kamieni możesz szukać raz w miesiącu! Z racji tego, że miejsce znajduje się w Dolinie Godryka szukać kamieni mogą wyłącznie studenci i dorośli!
Franklin zasłyszał od znajomego, że w Dolinie Godryka płynął tajemniczy strumień opływający wręcz w bogactwa, jakie się ludziom nie śniły. Czy potrzebował pieniędzy? Na gwałt... Jego poprzednia miotła była już tak zużyta, że nie była w stanie prześcignąć zwykłej Zmiataczki - sam nie wiedział, co było tego powodem. Może zepsuła mu się pasta do konserwacji? A może ktoś zrobił mu przykry psikus? Nie wiedział, niemniej jednak potrzebował pieniędzy - do roboty nie pójdzie, co nie? Postanowił więc wykorzystać informacje na temat kamieni szlachetnych w Dolinie i zapamiętując instrukcje dostania się do strumienia, teleportował się w centrum miasteczka i ruszył na poszukiwania. Nie było to to, czego się spodziewał, ponieważ w jego wyobraźni zrodził się obraz prawdziwej góry diamentów omywanych przezroczystą wodą strumyka, zamiast tego jednak na dnie kłębił się muł, a on musiał w nim nieźle grzebać, żeby jakikolwiek kamień wyłowić. Ostatecznie jednak znalazł coś wartego uwagi - nie było to znalezisko duże, aczkolwiek wydawało mu się wartościowe. A może w innym miejscu znajdzie tego więcej?
Oczywiście - słyszałam o nietypowym strumieniu. Nietypowo - zdolnym zagwarantować dość znaczny przypływ gotówki. Ujmując szczerze, nie miałam zbyt dużej wiary - ostatnio prześladowały mnie nieustannie nieszczęścia. Zrażona i uwikłana w tę powtarzalność, bez przekonania podeszłam w stronę wodnistej wstęgi; promienie światła mieniły się w krystalicznej wodzie, mrugały do mnie, rzucały nieme wyzwanie. Ogromne - było moje zdziwienie, kiedy udało mi się wyłowić drobne (chociaż udało) ametystowe okruchy. Z pewnością będą warte choć trochę galeonów - w moim przypadku, każdy jest rzeczywiście niezmiernie ważnym aspektem. Mój ojciec nadal jest chorobliwym sknerą - muszę korzystać z wszelkich darów od losu. Zadowolona odchodzę, przechadzając się jeszcze pośród czerwieniącego się od jesieni lasu.
Opowieści o tym miejscu docierały do niej niejednokrotnie. Niestety, nigdy wcześniej nie miała na tyle dużo czasu, aby móc je skonfrontować z rzeczywistością i na własnej skórze przekonać się o tym, co to miejsce ma takiego w sobie. Poza tym, Dolina Godryka Gryffindora w ogóle nie była jej po drodze. Londyn znajdował się naprawdę daleko od tego miejsca i może to przede wszystkim powstrzymywało ją od pojawienia się tutaj. Tym razem jednak była. I miała nadzieję, że te wszystkie legendy okażą się prawdziwe. I w sumie, chyba jednak coś w nich było. Bo po jakiejś dłuższej chwili chodzenia nad rzeką, dziewczyna dostrzegła czerwony kamyk w rzece. Nachyliła się aby go podnieść i jakie było jej zdziwienie, kiedy kamień okazał się być rubinem. Czym prędzej wróciła do Londynu z zamiarem sprzedania go za odpowiednie pieniądze. /Zt.
Znalazła to miejsce kilka tygodni po przeprowadzce do Londynu i zamieszaniu, wraz z siostrą, u ciotki. Dla niej było ono odskocznią od codzienności, problemów, rodziny. To tu mogła znaleźć ukojenie i spokój. Było ono jej małym azylem. Może właśnie dlatego uśmiech dzisiejszego dnia nie schodził z jej ust, a spokój ogarnął całe jej cialo. Stanęła przy jednym z większych kamieni mając zamiar usiąść na nim. To nic, że zapewne pobrudzi płaszcz. Odgłosy natury jak i ciszy szum strumienia jej to wynagradzał. Na moment przymkneła oczy starając się zachować tą chwilę na dłużej. Ostatnie dni w szkole były ciężkie i nie liczyła aby cokolwiek miało się poprawić. Siedziała na kamieniu dłużej niż planowała. Po woli zaczynało się sciemniać. Ostrożnie zeszła z kamienia idąc przy brzegu strumienia. Gdyby nie to pewnie nigdy nie znalazła by tego kamienia. Leżał pośród innych delikatnie obmywany przez wodę. Podniosła go ostrożnie uważając aby nie poślizgnąć się na kamieniach i nie wpaść do wody. Z niemałym zainteresowaniem przyglądała się znalezisku. Kamień szlachetny. Znała je bardzo dobrze.
Przy okazji odwiedzin u Susan Anne i Howarda Rey, swoich czcigodnych, choć odrobinę tego dnia zwaśnionych dziadków, Plum postanowiła dać im chwilę oddechu na rozwiązanie wcześniej powstałej kłótni. W związku z tym zdecydowała się na eksplorację miejsc w Dolinie, które niegdyś były jej znane jak własna kieszeń - jednakże z biegiem lat wspomnienia, niegdyś ostre i kolorowe, zaczynały się zacierać, zastępowane przez informacje zdobyte na zajęciach i w praktyce, podczas pląsania po błoniach i mniej dostępnych dla uczniów terenach. Nie zawracała sobie tego dnia głowy butami. Choć blade stopy marzły w zetknięciu najpierw z pożółkłą już trawą, a później rwącymi falami strumienia, sama Puchonka zdawała się absolutnie nie przejmować tak drobnym dyskomfortem.
Zamiast tego coś podpowiedziało jej, by poddać się momentowi i kruchymi dłońmi błądzić pod taflą spiętrzonej wody, nie licząc, że znajdzie cokolwiek poza kilkoma gnijącymi liśćmi i niewielkich rozmiarów rybkami zagubionymi gdzieś z daleka od swoich gromad. A jednak. Coś twardszego zamigotało jej pod palcami, coś o fakturze łagodniejszej niż zwykły, rzeczny kamień; dziewczyna zmarszczyła brwi i schyliła się głębiej, by wydobyć z otchłani chłodnej wody ów nurtujący ją obiekt. I... O kurcze. Już niebawem trzymała w swoich dłoniach pokaźnych rozmiarów rubin, uśmiechający się do niej bogatą czerwienią. Chociaż przybrudzony, Plum zdecydowała się zabrać go ze sobą z powrotem do domu pogodzonych już dziadków, a Howard z zachwytem pogładził jej zmierzwione wiatrem włosy, zapewniając, że zajmie się dla wnuczki sprzedażą znaleziska po korzystnej cenie, tak, by mogła wydać szczęśliwie pozyskane pieniądze na co tylko zamarzy.
Kilka dni później, gdy wróciła już do Hogwartu, przesłał jej pozyskane galeony za pomocą sowiej poczty.
Idąc w odwiedziny do Beatrice popełniłam mały błąd w kwestii teleportacji i wylądowałam kilkaset metrów od jej domu. Nie chcąc ryzykować rozszczepienia, którego tak łatwo było się nabawić w obliczu zaburzeń magii zdecydowałam się na krótką przechadzkę. Już po chwili jej żałowałam, bo było naprawdę zimno, niemniej jednak zdecydowałam się ja kontynuować. Idąc w stronę miasta przeszłam koło dobrze znanego strumyka, który mimo mrozu wciąż płynął bardzo żwawo. Przypomniawszy sobie zdobyte tutaj galeony zdecydowałam się podejść do źródełka. Nie musiałam za dlugo się rozglądać - już przy brzegu dostrzegłam odłamek kamienia. Wzięłam go i poszłam w kierunku domu Beatrice zastanawiając się w jakiej biżuterii sprawdziłby się najlepiej.
W czasach gdy pracowałam u rodziców często odwiedzałam tę okolicę, raz na jakiś czas znajdując cenne kamienie. Teraz, gdy byłam już dość znana i większość czasu spędzałam na tworzeniu wciąż pamiętałam o tym miejscu, nie miałam jednak zbyt wiele czasu, by tu bywać. Gdy w końcu nadeszło wolne popołudnie zdecydowaliśmy się z Cassem na mały spacer po Dolinie, w ramach odpoczynku. Po przejściu uliczek intuicja podpowiedziała mi, że warto byłoby przyjrzeć się okolicy i tym razem mnie nie zawiodła - w strumieniu odnalazłam spory kawałek różowego kamienia. Byłam pewna, że jest warty naprawdę sporo.
Wrócił tu, jako że poprzedni raz okazał się być w miarę sukcesem. Miał zamiar tym razem spędzić nad strumieniem więcej czasu, znacznie dokładniej przeszukując dno. Przejrzystość wody raz pomagała, raz przeszkadzała, stwarzając iluzję zatkniętego pod jej taflą skarbu, gdy mieniła się w grudniowym słońcu. Zatapiał palce w piachu na spodzie strumyka, zgrabiałymi palcami próbując wymacać cokolwiek wartego uwagi. Kilka razy musiał ogrzewać dłonie w kieszeniach. Różdżki wolał nie używać - był kiepski w zaklęciach, a szalejące zakłócenia mogły sprawić znacznie gorsze rzeczy niźli tylko odmrożenie. W końcu jednak los się do niego uśmiechnął - wyciągnął ze strumienia pokaźny onyks! Nie tracąc czasu zaniósł go już do jubilera w Dolinie Godryka, który wycenił jego znalezisko na 120 galeonów! /zt
Nie przywykłem do pieszych spacerów, czy też raczej odwykłem od nich od czasu mojej choroby, bo laska i drewniana noga nie sprzyjały tego typu wypadom. Powodem mojej bytności w okolicach Doliny Godryka było pomylenie drogi podczas zakupów w centrum miasteczka.W tamtym momencie teleportacja nie wchodziła w grę, a ja zam nie chciałem nikogo prosić o pomoc, więc narażałem się na bóle związane z długą wędrówką, tylko po to by zachować dumę. W końcu nie mogąc znaleźć odpowiedniej ścieżki zdecydowałem się chwilę odpocząć. Usiadłem na ławce nieopodal strumienia - w tamtym momencie dopadło mnie swego rodzaju deja vu. Przypomniało mi się, ze siedziałam tu kiedyś, lata wcześniej ze znajomymi podczas wakacji i że znalazłem kamyk za którego dostałem sporą kwotę u jubilera. Jakieś było moje zdziwienie, gdy po przyjrzeniu się tafli wody dostrzegłem fioletowy błysk. Podszedłem do wody i nachyliwszy się wyciągnąłem kawałek kamienia.
1,1,5
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Lubił przychodzić w to miejsce zimą, kiedy kręciło się tu znacznie mniej osób. Najwyraźniej zrażał ich śnieg przez który trzeba było przebrnąć i mróz, który w pobliżu strumienia zdawał się być jeszcze bardziej dokuczliwy. Elijahowi to nie przeszkadzało, lubił zimę i minusowe temperatury, lubił też chwile samotności i oddechu od rodzinnego domu. Niektórzy dziwili się, że wolał zamieszkiwać studenckie dormitorium, aniżeli wciąż przebywać w rodzinnym domu – cóż, po tylu latach spokoju od marudzącej za uchem matki i wiecznych wizyt jej rodzinki, która, nawet teraz, kiedy był już dorosły, wciąż przejawiała chęci testowania jego metamorfomagicznych zdolności. Wystarczyło półtora dnia spędzonego z bliskimi, aby musiał wybrać się na długi, przywracający równowagę spacer. Całe szczęście, że Elaine tak bardzo różniła się od nich wszystkich i swoim towarzystwem w ogóle nie przyprawiała go o dyskomfort, czy też irytację. Była wyjątkowa. Albo to on kochał ją w wyjątkowy sposób. Przechadzał się tuż przy brzegu strumienia, w zamyśleniu wpatrując się w pokryte lodem i śniegiem kamyczki oraz wodę, która ani myślała zamarznąć. Nie miał ze sobą aparatu, o dziwo chciał wypocząć w pełni, nie zastanawiać się nad tym co jest warte uwiecznienia na zdjęciu, a co nie. Nagle coś błysnęło zachęcająco i bynajmniej nie było to słońce odbijające się w śniegu, widział to bowiem na dnie strumyczka. Zatrzymał się i zastanowił, woda musiała być przecież lodowata... w końcu jednak, jako że słyszał o drogocennych kamyczkach, które można było tu znaleźć, postanowił wejść do niej i zanurzyć rękę w miejscu, w którym, jak mu się wydawało, błysnął kamyczek. Zaklął kiedy na własnej skórze przekonał się jak zimny jest strumień, ale sięgnął między głazy po to, by po chwili wyciągnąć niewielki kawałek... rubinu? Nie znał się na tym aż tak dobrze... Czy było warto? Cóż, może uda mu się to sprzedać, a buty przecież wyschną. Od razu wrócił do domu, który nagle wydał mu się miłym miejscem.
Życie - w szczególności nad strumieniem; bywało dla niego jak najbardziej brutalne. Pozbawione przede wszystkim szczęścia - kroków stawianych w ekspresji fajerwerków wybuchających w powietrzu, zdobiących swymi ognistymi językami niebo ciemne, pozbawione skrupułów. Wykorzystywał do podróży latarkę - wśród zimnego klimatu, Wielkiej Brytanii pokrytej warstwą białego puchu, braku wszelkich możliwych innych źródeł światła. Postawiony przede wszystkim samemu sobie, wśród towarzystwa niebywałych dźwięków eksplozji, które zdawały się przekomarzać z jego dotychczasowymi impulsowymi działaniami. Wtem, nagle, dostrzegł błysk. Błysk charakterystyczny, a przede wszystkim - świadczący o obecności mniej znanego kamienia, kiedy to zachował charakterystyczne cząstki dla samego siebie. Ciekawość. Chciwość? Niezbyt. Nie wiedziałby jednak, co zrobić z tak sporym kamieniem, który zawitał następnie w jego dłoniach - wśród lodowej pokrywy, jeden z okazów zadawał się być wyjątkowo litościwy pod względem wystawienia na światło diod znajdujących się w małym, podręcznym urządzeniu. Charakterystyczny ruch dłoni, spojrzenie iście zaintrygowane znaleziskiem - który zdawał się pełnić wyjątkowo ważną funkcję. Jakby nie było, było ono ogromne - tak spory kamień, lśniący swoim blaskiem, mimo śniegu, mimo mrozu przeszywającego jego skostniałe już palce. Zdawał się być dzisiaj szczęściarzem. Nie wiedział z początku, co zrobić z kamieniem - ostatecznie dostał się do osoby znającej się na szlachetnych minerałach - okazało się, że dostanie za niego ogromną sumkę. Zaskoczyło go to, nie znajdując jednak żadnych rozwiązań dotyczących tego, jak mógłby go wykorzystać - postanowił zatem sprzedać.
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Często przychodził tu na spacery z lunaballami. Mógł je spokojnie puścić luzem, aby pohasały sobie bez obawy o drapieżniki. Miały też blisko do wody, czy to latem się ochłodzić, czy napić. Do tego w większości miał zwierzaki na oku przez rzadki las. I tym razem zjawił się w okolicy strumienia, aby pozwolić maluchom pobiegać. Zabrał smycze, zgarniając je na bark. Zwierzaki rozbiegły się, bawiąc w zaspach. Lubiły śnieg, łapiąc w pyszczki płatki albo przekopując płaskimi stopami puch. Neirin za to zaczął spacerować brzegiem strumienia, gdy upewnił się, iż jego lunaballe są bezpieczne. W wodzie coś zamigotało niebiesko. Zmarszczył brwi i zaciekawiony podszedł, sądząc, że to nietypowa rybka. Nic jednak podobnego. Oto pomiędzy skałami tkwił duży szafir. Nieoszlifowany, ale nawet niesprawne oko laika zrozumiało, że to kamień. Klęknął na kawałku w miarę suchej ziemi, zanim sięgnął ręką do wody. Była zimna; od chłodu przechodziły chłopaka dreszcze. Ale dostał minerał. Strzepnął wilgoć z palców i schował szafir do kieszonki. Kiedy lunaballe już się wybiegały, wziął je ponownie na smycze i udał się do jubilera w miasteczku, sprzedać kamień.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie szukała zbytnio pieniędzy. Bardziej biegała sobie obrzeżami miasteczka w ramach spokojnego treningu na rozruszanie po świątecznym zastoju. Chociaż w jej przypadku o zastoju trudno mówić. Niemniej miała problemy, aby ruszyć się do życia innego aniżeli poranny trening i umieranie potem w łóżku. Acz jak to mugole mówią - nowy rok, nowa ja? Zatem umyła się po porannym lataniu na miotle, zjadła i miała nawet zrobić pracę domową z eliksirów, ale gdy zobaczyła, co jest wymagane, odpuściła. Miałaby trudność uwarzyć ten eliksir, a co tu mówić o zmienianiu jego składu, aby usunąć skutki uboczne... Wyszła zatem pobiegać. Rozluźnić mięśnie nóg po lataniu. Przenośny gramofon naprawdę był świetną sprawą - mogła włączyć sobie muzykę i biec w rytm perkusji. Tym samym kompletnie straciła poczucie czasu i wylądowała nad strumieniem. A skoro już tu była, co jej szkodzi poszukać szczęścia? Zaczęła skakać po kamieniach, dziękując w myślach twórcy butów za fantastycznie antypoślizgowe podeszwy. Zwolniła w momencie, w którym zrobiło się zbyt niebezpiecznie na szarże. Kucnęła też chwilę po tym, sięgając po gałązkę i przekopując nią dno strumyka. Po jakimś czasie odsłoniła dziwny, czerwony kamień. Zrobiła minę, jakby ktoś zmuszał ją do zjedzenia żywej ośmiornicy, zanim wsunęła rękę w zimną wodę. Szybko też ją wyciągnęła, przerzucając rubin do drugiej dłoni, a tę mokrą chowając do kieszonki. Ciekawe, czy to jest cokolwiek warte. Chwilę przyglądała się minerałowi, zanim wyprostowała się i pobiegła w stronę jubilera.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Z aparatem w ręku skradał się między zaroślami, próbując podejść na tyle blisko drepczącej w pobliżu sarny, by uchwycić ją na zdjęciu. Wyglądem dopasował się do otoczenia, włosy przybrały jasnobrązową barwę, mogącą z powodzeniem wtopić się w kolor ogołoconych z liści gałęzi, skórze zaś jej odcieniem bliżej było do śniegu, aniżeli zdrowego, rumianego człowieka. Zbliżał się powoli i był już naprawdę blisko, kiedy niefortunnie, jak ostatni, a do tego skończony kretyn, nadepnął na suchą gałązkę, która swoim trzaskiem, pozornie cichym, lecz wyraźnym dla uszu czujnego zwierzęcia, oznajmiła wszem i wobec jego obecność. Z wyraźną irytacją potarł brwi, które, nie wiedzieć kiedy, zbliżyły się do siebie, żłobiąc między sobą pionową zmarszczkę. Fotografowanie natury było dla niego nieprzerwanym pasmem niepowodzeń i wieczną męką. Starał się, próbował, ale wiecznie znajdowało się coś – uparte coś, co psuło jego szyki. Przeczesał palcami włosy, nieświadomy, że ich kolor przeszedł w gniewną rudość i rozejrzał się dookoła. Był już dość zmarznięty i nie miał ochoty na dalsze spacery, i właściwie miał już kierować się w stronę domu, kiedy zorientował się, że znajduje się całkiem blisko strumienia, w którym tuż przed świętami udało mu się znaleźć kawałek rubinu. Właściwie... skoro i tak był już zmarznięty, co szkodzi mu przejść choć kilka kroków wzdłuż rzeczki? To właśnie uczynił, z rękami wsuniętymi w kieszenie płaszcza, zbliżył się do szumiącej wody i rozpoczął powolny spacer, z uwagą wpatrując się w pokrywające dno kamienie. W pewnej chwili miał ochotę zrezygnować, właściwie miał już się poddać i wówczas... przystanął, zupełnie oniemiały. Zamrugał, przetarł nawet oczy, nie bardzo dowierzając swojemu szczęściu. Znów rubin! Ale tym razem naprawdę duży, bardzo piękny okaz. Skoro za ostatnio znaleziony okruszek dostał dziesięć galeonów, możliwe, że w tym momencie porządnie się wzbogacił! Bez wahania wszedł do wody i wyciągnął z niej kamień, a potem, znacznie bogatszy, skierował energiczne kroki ku domowi.
Strumień był zdecydowanie najciekawszym miejscem zarobku, o jakim Bridget słyszała. Dodatkowo niejednokrotnie miała okazję się przekonać, że wszystko to, co mówili o fortunie możliwej do znalezienia przy dnie strumyka, było prawdą! Niejednokrotnie już udało jej się wygrzebać z muły prawdziwy klejnot, który u jubilera warty był kilkadziesiąt galeonów, a wiadomo, galeony piechotą nie chodzą! Zjawiła się nad strumieniem w któryś dzień, gdy skończyła już pracę, lecz nie była na tyle wykończona, by marzyć o niezwłocznym powrocie do domu. Do miejsca połowów należało przejść nieco, wobec czego brodziła w śniegu, by ostatecznie stanąć nad brzegiem i z ulgą dostrzec leżący w wodzie, niemalże przygotowany na jej nadejście szmaragd. Zanurzyła ręce w wodzie, czego natychmiast pożałowała, bowiem woda była doprawdy mroźna! Pokaźny kawałek z pewnością cennego kamienia znalazł się jednak ostatecznie w jej torbie, a następnego dnia został zamieniony na niemałą fortunę u jubilera. Idealnie! Święta doszczętnie ją spłukały...
Znów jestem tutaj. Zima otula bielą tereny lasu, zarzuca gęstą skorupę śniegu. Spoglądam - przed siebie, zarówno z celem jak bezcelowo stawiając powoli kroki. Łudzę się - czyżby strumień tym razem okazał się znów łaskawy? Nie. Z pewnością nie; wydaję się naznaczona przez liczne klątwy nieszczęścia, ciemne i niezmywalne jak breja na pergaminie skóry. Wiatr rozwiewa ponownie kosmyki włosów, ukrywanych częściowo pod miękką osłoną czapki. Podchodzę do magicznego źródła, do serpentyny, srebrzystej, o dziwo płynącej warto. Niezałamanej. Kątem oka dostrzegam pobłyskujący przedmiot - mam szczęście? Tak. Najwyraźniej. Pochylam się; w mojej dłoni zagościły drobne okruchy, o niezbyt wielkiej wartości - choć nie ukrywam, przez nieprzychylność ojca raduje mnie każdy galeon.
Kojący szum wody dotarł do jego uszu. Podobnie dotarły plotki - niosły się, upadały spomiędzy ogromu warg przypadkowych rozmówców; niezbyt istotnych, chociaż prawiących intrygujące kwestie. Wieść o strumieniu, krążyła nieustannie pośród mieszkańców nie tylko Doliny Godryka - nic dziwnego, skoro sam Therrathiél zdecydował się poznać jego własności. Nie spodziewał się wiele, choć drobny, symboliczny nabytek wydawał się odpowiednia rekompensatą, złączoną z równie przyjemnym procesem samotnej wędrówki. Przystanął, tuż ponad wąskim korytem srebrzystej, wręcz krystalicznej wody. Zanurzył dłonie. Wydobył nieco okruchów - marnych, co prawda marnych, chociaż potwierdzających zasłyszane przesłanki. Wiedział - w przyszłości, na pewno wróci do magicznego strumienia, który, być może, okaże się bardziej (lub niekoniecznie) łaskawy. Obecnie, z lekkim, powstałym na obliczu uśmiechem odszedł spokojnie w dalszym kierunku; przed siebie - kontynuując spacer.
Nie błądziłam, dokładnie wiedziałam dokąd zmierzam. Po krótkiej wizycie w Dolinie, w sklepie Dearów, mogłam od razu teleportować się do siebie - zamiast tego wybrałam przechadzkę po okolicy. Wbrew pozorom nie zachęciła mnie do tego, ani względnie ładna pogoda, ani chęć zaczerpnięcia świeżego powietrza. Pewnie gdybym spotkała kogoś znajomego tak bym powiedziała, tym razem jednak szukałam minerałów. Znalezione w strumieniu kamienie były świetnym źródłem zarobku, jednak tym razem zależało mi na kamieniu szlachetnym koniecznym do odrestaurowania znalezionego artefaktu. Nie musiałam długo szukać - szybko odnalazłam kwałek odpowiednim rozmiarów i wróciłam do domu.
Nikt o zdrowych zmysłach nie podejrzewałby mnie o spacery po Dolinie i szczerze powiedziawszy moje pojawienie się tu było czysto interesowne. Choć nie mogłem narzekać na moją sytuację finansową, to wiedziałem, że kolejne, coraz to nowsze metody leczenia mojego kalectwa mogą być naprawdę drogie, dlatego raz na jakiś czas zdarzało mi się łapać świstoklik do Doliny i zaglądać do strumyka w celu poszukiwania cennych kamieni, które mógłby wymienić na galeony. Czasem miałem pecha, ale czasem, tak jak dzisiaj, wracałem do domu z dużym łupem. Piękny, nieuszkodzony onyks bez wątpienia był czymś za co mogłem zgarnąć szczodre wynagrodzenie.
W ostatnim czasie demony pozostawały wyjątkowo upierdliwe i nawet moje wycofanie nie zawsze radziło sobie z nadmiarem emocji, stąd przebywanie z dala od ludzi wydawało się jedyną słuszną i skuteczną ucieczką. Zaszywscy się w tak dobrze znanym lasku w okolicach Doliny Godryka próbowałam ułożyć sobie nadmiar myśli i niedogaszonych emocji krążąc w kółko. Zz nieustającego letargu wybudzil mnie dopiero szmaragdowy błysk. Zwróciłam głowę w stronę strumienia. Jasne, znałam to miejsce aż za dobrze. Po chwili wracałam w stronę doliny dzierżąc w kieszonce kawałek szmaragdu.
Byłam absolutnie zmęczona. W przerwie między koncertami w Dolinie poczułam, że muszę na moment się odciąć - nie ściągając nawet kostiumy poszłam na krótki spacer po okolicy. Leśna okolica dawała wyjątkowe ukojenie - już po chwili spaceru czułam się sto razy lepiej. W końcu doszłam do dobrze znannego mi strumienia - zamoczyłam suche dłonie w tafli wody, by trochę je przemyć. Gdy wyciągnęłam ręce ze strumienia na jednej z nich leżał spory, szmaragdowy odłamek. Wiedziałam, że musi być bardzo cenny.
Czekał na uśmiech losu; choćby nieznaczny, przełamujący pochmurną, codzienną szarość wytartej rzeczywistości. Szczęście - było w istocie niezdolną do przewidzenia istotą, ujawniającą, to prędko zatracającą fakt obecności. Niekiedy, odczuwał jego nietrwały dotyk - innym razem, czuł się rozdarty i zostawiony w ciemnościach niesprzyjających zdarzeń. Teraz? Nie wiedział. Tym lepiej. Być może. Z pewnością. Znalazł się na znajomym brzegu. Kojący szum wody - melodia nieustannego zrywu srebrzystej rzeki, rozniosła się w jego uszach. Zanurzył dłonie w ogarniającej swym chłodem tafli. Nie zraził się. Opuszki wyczuły znacznej wielkości przedmiot, ślizgały się wpierw po gładkiej, jeszcze nierozpoznanej całkiem fakturze. Błyśnięcie. Nadzieja drogocenności. Podniósł, ostatecznie znacznej wielkości kamień. Cholera, los rzeczywiście rozciągnął dziś swoje wargi - spoglądał łaskawie, przyjaźnie. Nie gardził przypływem pieniędzy - rodzina, oczywiście niechętnie dzieliła się swym majątkiem zwłaszcza z taką zakałą. Czarną owcą. Wyrzutkiem, z zadowoleniem kroczącym wciąż niezależną, obraną przez siebie ścieżką.
W życiu Franklina Eastwooda nadszedł moment, w którym zjawiał się on w Dolinie Godryka, by szukać w strumieniu cennych kamieni. Kiedyś tam mu się udało, innym razem spotkał się z niepowodzeniem. W sumie więcej razy spotykało go niepowodzenie niż osiągał ów sukces znalezienia w mulistym dnie strumyka kamyczka, który choć trochę nadawał się na wymianę u jubilera. Tego dnia jednak miał przeczucie, że jego łowy będą obfite. Cóż, nie pomylił się! Intuicja Franklina nie należała do najlepszych, niemniej jednak nie można mu było zarzucić błędu w wyborze miejsca do szukania. Na dnie przywitał go bardzo brudny, różowy kwarc - oczywiście nie miał pojęcia, co wyławiał, tych informacji udzielił mu jubiler z Doliny. Najważniejsze było jednak to, że wyszedł od niego z 120 galeonami! No to się obłowił! /zt
Już dawno nie miała szansy pospacerować samej. Pomyśleć, zagłębić się w odmęty swego umysłu i przeanalizować niektóre sytuacje raz jeszcze. A miała o czym myśleć. Po powrocie z ferii nie wiedziała co ze sobą począć. Przygoda w labiryncie, chodź bardzo niebezpieczna dała jej dużo zabawy. I z tego co zdążyła zaobserwować to nie tylko jej chodź nie chciała o tym nikomu mówić. Zdecydowała, że poczeka na jego ruch. Może wtedy będą mogli razem wybierać się na eksplorację miejsc niedostępnych dla zwykłych śmiertelników. Nawet nie zauważyła kiedy doszła do strumienia. Szum wody uspokajał ją, a nie było to ostatnio łatwe. Uśmiechając się pod nosem spojrzała na deptane przez nią rośliny. Pewnie gdyby nie to nigdy nie znalazła by tego kamyczka.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Poranna przebieżka stawała się milsza i milsza, jak tylko słupek rtęci podnosił się coraz dalej ponad zero. Czy może raczej, coraz rzadziej spadał, bo na Wyspach próżno wypatrywać tropikalnych upałów. Hem z resztą ich nie lubiła. Oddychała rześkim, wilgotnym powietrzem po deszczu. Przeszedł nocą po okolicy, sprawiając, że cały kurz opadł, a las pachniał mokrą ziemią. Doprawdy było miło tak po prostu przebiec się pomiędzy drzewami na rozruszanie przed dniem. Słońce dopiero wstawało, zimno szczypało w policzki, ale gorąco wysiłku nie pozwalało zmarznąć. Zatrzymała się przy strumieniu, gotowa ominąć go, zanim przezornie zerknęła w jego wody. Ludzie różne rzeczy z nich wyciągali. I proszę - czy to szmaragd? Klęknęła, zanurzając palce w lodowatej wodzie oraz wydostając zielony kamień. Powinna dostać za niego ładną sumkę. Z uśmiechem na ustach udała się w stronę miasta.