Stary młyn znajduje się za polami, na niewielkim wzniesieniu. Pociemniałe deski i wyszczerbione belki wiatraka wyglądają dosyć upiornie nawet w świetle dziennym, nie mówiąc już o atmosferze, która panuje tu w nocy. Z reguły nikt nie zapuszcza się w te okolice, a część zwiedzająca te tereny zgodnie twierdzi, że jest to podejrzane miejsce. Chodzą pogłoski, że budowla jest nawiedzana przez duchy i w gruncie rzeczy nie są one dalekie od prawdy. Konkretniej przez jednego ducha - młynarza. Młynarz był kiedyś czarodziejem, jednak niespodziewanie, na skutek dużego szoku (jest mnóstwo wersji, co ten szok spowodowało - od gnomów, przez eliksiry, aż po wile) wyrzekł się swojego pochodzenia i uparcie obstawał za tym, że z magią nie ma nic wspólnego. Nie dopuszczał do siebie myśli, że jest połączony ze światem czarodziejów, dlatego postanowił zostać młynarzem. Na nic zdały się prośby i przekonywania jego rodziny i przyjaciół. Na zawsze pozostał mugolem, dzielnie broniącym swoich, w pogardzie mając tych drugich. Nawet, gdy został na tym świecie jako duch, nie zmienił swoich przekonań. Dzielnie broni młyna przed czarodziejami.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Postanawiasz odwiedzić stary młyn nie zważając na ostrzeżenia o duchu młynarza. Wchodzisz do środka z różdżką w ręku. Chwile błądzisz po wnętrzu starego młynu. Niczego jednak nie odnajdujesz. Jedynie stary pamiętnik leżący na ziemi przy wyjściu.
Spoiler:
Dzięki historii poznanej w pamiętniku otrzymujesz +2pkt do kuferka z Historii Magii.
2 - Przy wejściu zaczynasz podejrzewać, że coś jest nie tak. Naturalnie wyjmujesz różdżkę i kroczysz ostrożnie w głąb młynu. Wokół jest ciemno i okropnie brudno. Młyn ze względu na swoją wiekowość, rozpada sie z dnia na dzien. Musisz byc bardzo ostrożny. Nie spotykasz jednak nigdzie młynarza. Wydaje Ci się, że wszystko jest w porządku.
Spoiler:
Po jakimś czasie zauważasz u siebie niepokojące objawy. Okazuje się, że zachorowałeś na titik. Aby pozbyć się choroby musisz rozegrać jeden wątek w szpitalu oraz w co najmniej dwóch wątkach (nie licząc tego w szpitalu) wspomnieć o przyjmowaniu eliksiru leczącego.
3 - Jak tylko wchodzisz do środka pojawia sie przed Tobą duch młynarza. Wyglada przerażajaco. Dobrze wiesz, jaki ma on stosunek do czarodziejów, wiec Twoja różdżka jest głęboko schowana. Młynarz zagaduje do Ciebie podejrzliwie. Rzuć jeszcze raz kostka.
Spoiler:
Parzysta - udaje Ci sie przekonać młynarza, ze nie masz nic wspólnego ze światem czarodziejów. Zyskujesz jego zaufanie. Zdradza Ci, że wszystkie swoje magiczne przedmioty, które posiadał, schował w szufladzie z kluczem. Możesz sobie wybrać przedmiot, który zdobywasz: 2 fiołki eliksiru euforii, porcja proszku z chochlików kornwaliskich lub jeden metamorfoamuler. Nieparzysta - niestety młynarz nie daje się przekonać, dobrze wie, że jesteś czarodziejem. Zaczynasz jak najszybciej uciekać z młynu, efektem potykasz się i łamiesz nogę. Jeśli masz 10pkt z magii leczniczej możesz sam sobie ją uleczyć. Jeśli nie, czeka Cię wizyta w szpitalu i w następnym swoim wątku musisz wspomnieć o urazie - tzn. nie możesz się za bardzo ruszać/tańczyć/biegać itp.
4 - Rozglądasz się po okolicy. Nie masz zamiaru wejść do środka. Wolisz nie igrać z duchami. Obchodzisz młyn dookoła i odnajdujesz starą szopę. Nie wiesz, co znajdziesz w środku. Wchodzisz i Twoim oczom ukazuje się dawno nieużywany turnov!
Spoiler:
Jeśli jesteś posiadaczem magicznego prawa jazdy, możesz zbarać turnova ze sobą i odnowić go u Szujskich za opłatą 100 galeonów.
5 - Wchodzisz do środka starego młynu. Wyglada jakby nikt od dawna tam nie zaglądał. Wnętrze jest całe zakurzone i rozpadające się. Nagle drzwi zamykają się za Tobą. Próbujesz się od razu aportować, ale okazuje się, że nie jest to możliwe. Szukasz wyjścia. Czujesz jakby ktoś za Tobą szedł.
Spoiler:
Rzuć kostką jeszcze raz. Jeśli wyrzuciłeś 1 lub 2 - Udaje Ci się wydostać zanim spotkałeś starego młynarza. Użyłeś do tego czarów. Otrzymujesz +2pkt do kuferka z zaklęć. Jeśli wyrzuciłeś 3 lub 4 - Stary młynarz zauważył Twoja obecność. Nie wiesz, co masz zrobic, zeby mu uciec. Młynarz nie ma dobrych zamiarów. Jesteś w pułapce. Aby sie wydostać, musisz napisać list do znajomego, zeby przyszedł i Cię uratował. On także musi rzucić kostka i sprawdzić, co go czeka w młynie. Jeśli wyrzuciłeś 5 lub 6 - Okazuje się, że drzwi zostały zamknięte przez kogoś z Ministerstwa Magii, kogo wysłano, by wybadał ów miejsce. Stajesz z nim oko w oko. Zostajesz obciążony karą pieniężna w wysokości 50 galeonów za wkroczenie ba teren objęty nadzorem Ministerstwa bez odpowiedniej przepustki.
6 - Przeszukujesz młyn w nadziei na znalezienie czegoś użytecznego. Jednak nie ma tu za wiele ciekawych miejsc. Wszystko to jedynie kurz i pełno myszy. Młynarza także nigdzie nie widać.
Spoiler:
Rzuć kostką jeszcze raz. Jeśli wyrzuciłeś 1, 2, 4 lub 5 - Trafiasz na młodego kuguchara. Jeśli Twoja kostka to 1 lub 5 kuguchar jest niegroźny i możesz go przygarnąć, odgrywając 2 sesje, kiedy starasz sie go udomowić. Jeśli Twoja kostka to 2 lub 4 kuguchar jest bardzo agresywny i rzuca się na Ciebie z pazurami. Musisz rozegrać wątek w szpitalu, kiedy ktoś opatruje Twoje zadrapania albo samemu przygotować odpowiednia maść, jeśli masz co najmniej 15pkt z eliksirów lub uzdrawiania. Jeśli wyrzuciłeś 3 lub 6 - Odnajdujesz cylinder zniknięć!
Autor
Wiadomość
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Kostka:1 Postanawiasz odwiedzić stary młyn nie zważając na ostrzeżenia o duchu młynarza. Wchodzisz do środka z różdżką w ręku. Chwile błądzisz po wnętrzu starego młyna. Niczego jednak nie odnajdujesz. Jedynie stary pamiętnik leżący na ziemi przy wyjściu. Dzięki historii poznanej w pamiętniku otrzymujesz +2pkt do kuferka z Historii Magii.
Dała się namówić na wypad do Doliny Godryka, żeby jednak zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza i przestać wdychać sam kurz ulatujący z archiwów Gringotta. Darren z kolei mógł trochę odetchnąć od cyrku i małp hulających po Biurze Bezpieczeństwa. Oboje na tym skorzystali - a i tak krążąc po Dolinie, Smith miała okazję zapoznać się z zakątkami w których mogłaby się zaszyć z Tic Tac Toe. Albo z dopiero co adoptowaną Adelajdą. Chociaż akurat z ghuliczką przyczepioną do nogawki spodni wolała nie szlajać się po dziwnych miejscach. Musiała odreagować końcoworoczny za-pier-dol - jak to pięknie określał Shaw - który w pracy dotknął i jej. Zapierdol. Nie Krukon. — Watashi ga korera no chiisana rokudenashi o dono you ni kirau ka — rzucała japońskim na prawo i lewo, prezentując mężczyźnie swoją znajomość obcojęzycznych przekleństw. Była wzburzona - nie wiedzieć czy bardziej przez stresujący tydzień, czy przez ognistą, którą się uraczyli na rozgrzanie przed wędrówką. — Tak brzmiałoby "Jak ja nienawidzę tych małych skur..." — przerwała nagle, dostrzegając tuż za zakrętem ścieżki: żwirową drogę prowadzącą do starego młyna. Od razu poprawiła z zainteresowaniem okulary na nosie - porzucając wątek narzekania zarówno na gobliny, jak i na Japończyków. — Stary młyn. Słyszałeś o nim? — zwróciła się do swojego towarzysza, podejmując rzucony przez siebie temat: — Krążą historie o nawiedzających go duchach. Lub poltergeistach. Najwięcej potwierdzonych doniesień jest o duchu młynarza. Ale ile w tym prawdy... Była śmielsza niż zazwyczaj. Niż wcześniej - zdecydowanie. Pomijając jednak zwyczajną socjalizację, odkąd podjęła pracę - towarzystwo Shawa wpływało na nią pozytywnie. Bo nawet jeśli w jakiś sposób ją oceniał - nie dawał jej tego odczuć i było to w pewien sposób zbawienne. — Oglądałeś kiedyś... Ghostbusters? — rzuciła pytanie, sugestywnie wskazując podbródkiem na drogę do młyna. Zdecydowanie ostatnio zbyt często jej krukońska dociekliwość zaprowadzała ją w nieodpowiednie miejsca.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kosteczki:5/2 Efekt:Wchodzisz do środka starego młynu. Wyglada jakby nikt od dawna tam nie zaglądał. Wnętrze jest całe zakurzone i rozpadające się. Nagle drzwi zamykają się za Tobą. Próbujesz się od razu aportować, ale okazuje się, że nie jest to możliwe. Szukasz wyjścia. Czujesz jakby ktoś za Tobą szedł. Udaje Ci się wydostać zanim spotkałeś starego młynarza. Użyłeś do tego czarów. Otrzymujesz +2pkt do kuferka z zaklęć.
W Dolinie Godryka Shaw bywał coraz częściej. Od polan przy cmentarzach, do zrujnowanych kapliczek czy starych młynów - wszystkie te miejsca figurowały w aktach ministerstwa jako "potencjalnie niebezpieczne", do tego dolepione były przy nich odpowiednie notki informujące o śladowych (lub nieco więcej niż śladowych) pozostałościach czarnej magii. Darrenowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Tym razem do towarzystwa dobrał sobie Jessicę, która najwyraźniej szukała miejsc gdzie mogłaby zabrać swój zwierzyniec. Krukon nie zdziwiłby się jednak gdyby tej udało się zamiast tego ową kolekcję powiększyć albo przynajmniej zaprzyjaźnić się z jakimś nowym stworzeniem - nawet takie beztalencie w sprawach magicznych zwierząt jak Shaw był w stanie nie-dać-się-zabić jednorożcowi, którego na tych terenach spotkał. Darren nabierał już powietrza by na japońskie przekleństwa odpowiedzieć soczystym walijskim, kiedy jego oczy też spoczęły na żwirowej ścieżce i ruinie, która kiedyś musiała być młynem, na jej końcu. Jego ręka odruchowo wślizgnęła się do wewnętrznej kieszeni płaszcza, gdzie trzymał różdżkę, gdy Smith zaczęła mówić o zamieszkujących tu ponoć duchach. Co prawda jego rodzina miała pewne tradycje relacji czarodziej-duch (jego babka otrzymała nawet Order Merlina Trzeciej Klasy za poradzenie sobie z pewnym duchem nawiedzającym starą bibliotekę), jednak ten młyn wyglądał wyjątkowo niezachęcająco, a dokumenty Biura Bezpieczeństwa nie przedstawiały także zamieszkującej tu zjawy jako kogoś wyjątkowo przyjacielskiego. - Sprawdźmy więc tego... młynarza - powiedział głosem, który w ciszy otaczającego ich lasu wydał mu się prawie wrzaskiem. Poczuł lekką gęsią skórkę na karku, a jego plecy zadrżały delikatnie - choć być może z powodu niskiej temperatury panującej w tutejszej dziczy. Być może nawet zacząłby się bardziej bać, gdyby nie Smith. - Ghostbusters? Ten para-dokument o inwazji duchów na Nowy Jork? - parsknął, machając dłonią lekceważąco - Wszyscy wiedzą że mugole nie potrafią łapać upiorów - dodał, kręcąc głową. Poza tym, skoro to był Nowy Jork, to gdzie były w tym czasie Żółwie? - Idziemy? - spytał, po czym dla kurażu chrząknął i postawił pierwszy krok na drodze do młyna.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Obserwując reakcje swojego towarzysza, sama zaczęła się zastanawiać kiedy wyrobi w sobie odruch sięgania po różdżkę - pomijając sytuacje, gdy atrament rozlewał jej się na książki lub notatki. Szybko jednak doszła do wniosku, że przy aktualnym stylu życia (pracy szczególnie), nie miała co liczyć na tak bezwiedny odruch. Z biura tłumaczeń musiałaby przejść do łamania klątw, gdzie każdy, nawet najbardziej niepozorny artefakt mógł trzasnąć jakąś soczystą klątwą. A skoro niemal 8 lat w Hogwarcie jej tego nie wyrobiło, to nie miała co liczyć na kolejne 2 lata. — Dokładnie ten — potwierdziła - i choć zgadzała się w stu procentach ze zdaniem Darrena na temat mugoli i ich umiejętności łapania duchów... Zmarszczyła delikatnie brwi. Gdzieś tam odezwało się echo jej kompleksu pochodzenia z mugolskiej rodziny, choć zupełnie bezzasadne. W końcu nawet nie rozmawiali o niej. — Ciekawe natomiast ile takich para-dokumentów wzięło się ze spartaczonej roboty amnezjatorów — kontynuowała temat, zaraz jeszcze dodając: — Nie wiemy więc ile doniesień ze starego młyna jest prawdziwych, a ile to zwykłe plotki. Smith miała to do siebie, że na jakiekolwiek zagadnienie zwykła spoglądać z przeróżnych stron - tak jak choćby podchodziła do pufków pigmejskich i kwestii ich żywienia, co miała już szanse z Shawem przedyskutować. Teraz mieli szanse sprawdzić, czy młyn w istocie był nawiedzony. — Idziemy, z daleka niczego się nie dowiemy — stwierdziła po prostu, wsuwając zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza - niemalże identycznie pluszowego, jak ten, który wcześniej przetransmutowała w piach. Bez większej zwłoki, podjęła marsz, wymijając najpierw Krukona - by jako pierwsza stanąć pod złowieszczo trzeszczącymi skrzydłami młyna. Z nieukrywanym zainteresowaniem przyjrzała się budowli, przekręcając głowę niczym zaintrygowany szczeniak. — Młyny wiatrowe zaczęły pojawiać się już w XII wieku. Ten jednak nie wygląda na aż tak wiekowy... — mruknęła, odnajdując w swojej kieszeni różdżkę i niewerbalnym Lumos Sphaera wyposażyła siebie i Darrena w świetlne kule tuż nad głowami. Zaraz po inkantacji, przebiegła jeszcze wolną dłonią po lakierowanym drewnie, w miękkim geście, nim schowała Glamdring na powrót do płaszcza. — Akta w Biurze Bezpieczeństwa mówią coś sensownego o tym miejscu? — podpytała, bez większego zawahania uchylając drzwi do młyna i zaglądając do środka.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Słysząc o spaczonej robocie amnezjatorów, Darren chrząknął, zakrztusił się i kaszlnął parę razy, to wszystko zaś tylko po to by powstrzymać parsknięcie. Przystanął by złapać oddech i przyjął poważną minę. - Nie mogę wypowiedzieć się w sprawie jakości amnezjatorów zza oceanu - zaczął, mówiąc tonem najbardziej ministerialnym na jaki go teraz było stać - Jednak jako pracownik Biura Bezpieczeństwa i Dezinformacji, mogę, khm, zapewnić, że ich usługi w Wielkiej Brytanii są na najwyższym poziomie - powiedział, wciąż mówiąc jakby udzielał notki prasowej jakiejś nadgorliwej dziennikarce z Proroka Codziennego - I mogę też dodać, że młyn figuruje w naszych kartotekach - kontynuował już normalnym, choć nieco cichszym niż zwykle głosem. Po dotarciu przed drzwi młyna i słysząc pytanie Smith, Shaw zupełnie je przemilczał. Z powodu nowego regulaminu Ministerstwa powiązanego z atakami SLM nie mógł powiedzieć zbyt wiele - choć oczywiście przygotował się przed przybyciem do Doliny i odrobił pracę domową w biurze. Chrząknął i zadarł głowę do góry, obserwując skrzydła nieporuszane teraz przez wiatru i smutnego, blaszanego kogucika sterczącego na szczycie. - W gruncie rzeczy czarodziejom niepotrzebny wiatr, bo żarna mogą poruszać magią - stwierdził pewnym tonem, marszcząc nos - Można więc przyjąć, że skoro właściciel zmienił się w ducha, a miejsce to cieszy się złą sławą, to zapewne wszedł za życia w jakiś poważny zatarg z magią - dodał, odwracając się do Jess - Na jego miejscu, co byś robiła czarodziejom? Przygniatała ich workami zgniłej mąki? - Lilianna Cosley, marzec 1993 - A może próbowała wepchnąć ich w żarna? - Jebediah Goyle, 1956 - Ja nie odpuściłbym okazji żeby wypchnąć kogoś przez okno - Timothy Dalton, 1977 - Ale oczywiście, tylko głośno myślę - stwierdził z kwaśnym uśmiechem i z wyciągniętą różdżką przekroczył próg młyna.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Przewróciła jedynie teatralnie szarymi oczami, kręcąc młynka na urzędnicze Ja towarzyszącego jej Shawa. Ale nie skomentowała, ani nie pociągnęła go za język - sama w końcu do niedawna pracowała w Ministerstwie Magii i doskonale wiedziała co się z tym wiąże. A teraz szczególny nacisk poszczególne Departamenty zaczęły kłaść na POUFNOŚĆ. Pisaną dużymi literami. Zwłaszcza Biuro Bezpieczeństwa, w którym to pracował mężczyzna. — Mów tak dalej, Darren, a uwierzę, że zrobili z Ciebie pełnoetatowego urzędasa... — mruknęła z lekkim przekąsem, nie mogąc sobie jednak darować komentarza - zaraz jednak rzucając Krukonowi wyrozumiały uśmiech. Oczywiście, że rozumiała. I chyba za dużo czasu spędzała z kąśliwą Californią, bo nabierała jej nawyków. — Dają Ci tam trochę w kość, co? I nie mówię o stażystach. — Akurat z nimi Shaw doskonale sobie radził, jeśli wierząc ich ostatniej konfrontacji w ministerialnych biurach. — Ciekawe co takiego wywarło na nim tak wielki szok, że wyparł się magii. I swojej rodziny — dumała, zaraz jeszcze rozwijając: — Ja bym tak nie mogła. A jestem z mugolskiej rodziny. W sensie... — próbowała sprostować, przygryzając wnętrze policzka. — Ani wyrzec się magii, chociaż swego czasu mnie przerażała, ani rodziny, chociaż mam wrażenie, że się mnie boją. Chrząknęła zaraz po tym i machnęła ręką, zbywając temat. Podążyła za Krukonem, przekraczając próg - i z niegasnącym zainteresowaniem rozglądając się po korytarzyku. Westchnęła, ponownie dobywając różdżki i posyłając jedną z wyczarowanych wcześniej kul światła pod sam sufit. Izdebka rozwijała się z jednej strony w słusznej wielkości izbę z żarnami, z drugiej ponuro skrzypiały lekko uchylone drzwi - widocznie do części mieszkalnej. — Hmm... — zadumała się na chwilę, zrównując się ramieniem z Krukonem. — Wolisz zobaczyć jak się miele ziarno po mugolsku, czy szukamy czegoś ciekawszego? — skinęła głową na drugi koniec korytarza, gdzie również prowadziły spiralne schodki na wyższe piętro młyna. Zaraz jej oczy rozszerzyły się, kiedy zdała sobie z czegoś sprawę. Chwyciła Shawa za rękaw płaszcza w wyrazie olśnienia. — A może to nie duch młynarza, tylko wozak? Albo kilka... Rozmowy nie uraczysz, ale obrzucą cię wyzwiskami. Łatwo pomylić je wtedy z nieprzychylnie nastawionym duchem. Z większą werwą - i absolutnym brakiem jakiegokolwiek strachu, wyminęła Krukona i rzuciła okiem na większą izbę, w której jeszcze do dzisiaj walały się worki pełne mąki i zboża. Tupnęła nogą w spróchniałe deski - przyjmując pozę myśliciela. — Mnóstwo worków. To oznacza dużo myszy. Wozaki z kolei żywią się myszami... — pochłonięta swoją drogą dedukcji - zaczęła krążyć po izdebce, zgrabnie wymijając wszelkie przeszkody.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren skrzywił się i spochmurniał, kiedy usłyszał komentarz Jess o byciu "pełnoetatowym urzędasem". W połączeniu z byciem prefektem być może naprawdę za bardzo wchodził mu w krew oficjalny żargon - a już wcześniej nie był duszą towarzystwa. Brakowało jeszcze tylko kroczka lub dwóch, okularów, paru zmarszczek tu i tam oraz wypadnięcia połowy włosów i Shaw mógłby zmienić imię na Datton Sraine. I podwójnego morderstwa. Nie można zapominać o podwójnym morderstwie. - Mogło być gorzej - stwierdził więc tylko Krukon, podnosząc różdżkę i obserwując w świetle kuli przywołanej przez Smith wnętrze młyna. Jeśli duch miał naprawdę coś przeciwko czarodziejom - to Jess zadbała o to by wiedział dokładnie że dwójka takich osobników znajduje się na jego posesji. Choć i Shaw nie był lepszy, trzymając przecież w ręku różdżkę. - Przykro mi. Że się boją - powiedział po słowach Smith Darren, jednocześnie otwierając jedną z szafek, owijając wcześniej dłoń w rękaw szaty. W środku nie znalazł jednak nic oprócz kurzu oraz grzybów czy pleśni, o których istnieniu tam wolałby nie wiedzieć - Jak się dowiedzieli? - spytał, samemu przypominając sobie jak pierwszy raz użył magii podpalając ozdoby choinkowe. Zastanawiał się, co w mugolskiej rzeczywistości zrobić mogła mała Smith - popsuła komputer podczas przeglądania enternetu? A może... Khm, co jeszcze robią mugole? Może automat do biletów do metra wypluł jej trzy druczki za dużo? Albo źle wydał resztę? - Lekcję z mielenia wolałbym zostawić na później - rzekł zupełnie nie-po-krukońsku Darren, łapiąc za klamkę pomieszczenia które, po otwarciu drzwi, okazało się izbą młynarza - Wozak? Może i wozak - przytaknął nieco nieobecnym głosem Shaw, przekraczając próg pokoju. Za plecami słyszał mamrotanie Jess, która pochłonięta była rozważaniami na temat diety wozaków i ich stosunku do gości - oglądając zaś wnętrze i puszczając mimo uszu odgłosy z głównej sali, Darren nie zauważył nawet jak drzwi za nim zamykają się z cichutkim skrzypnięciem, stojąca zaś obok nich ciężka, okuta zardzewiałymi, ale wciąż mocnymi sztabami skrzynia przesuwa się powoli po podłodze, blokując przejście. Deski podłogi jęczały lekko pod stopami młodego mężczyzny gdy ten podchodził do wyjątkowo schludnie posłanego łóżka. Mimo upływu długich lat, myszy poczęstowały się jedynie krańcami starego, zeszmaconego już prześcieradła oraz poszewki. Darren zmrużył oczy. Mimo wszystko... powinny z nich zostać co najwyżej nieprzeżute ani przez gryzonie, ani przez czas skrawki. Podłoga ponownie zaskrzypiała - teraz nieco głośniej - podtrzymując ciężar mężczyzny najpierw kucającego, potem stającego na czworaka przy ramie starej pryczy. Nie wyglądała na wygodną - wręcz przeciwnie, nawet w latach świetności spanie na niej musiało być prawdziwą torturą dla pleców. Shaw skrzywił się, kiedy podłoga zajęczała wyjątkowo donośnie gdy ten oparł się na niej wagą górnej części ciała, zbliżając twarz do desek. Wątłym kawałkiem drewna zwanym różdżką uniósł zwisający fragment prześcieradła i zastygł w miejscu. Migotliwe - może z powodu drżących lekko dłoni, może czegoś innego - magiczne światło oświetliło znajdujące się pod łóżkiem szeregi mysich zwłok - zarówno świeże, śmierdzące jeszcze odorem rozkładających się ciałek nornice, jak i zbielałe od starości i osiadłej na nich zgniłej mąki szkielety szczurów. Shaw wstrzymał oddech, otwierając szerzej oczy. Dopiero po chwili dotarł jednak do niego fakt, który spowodował że jego ciałem wstrząsnął spazm typowy dla nagłego pojawienia się mocnej, gęsiej skórki. Albowiem mimo tego, że Krukon od dobrych paru sekund pozostawał w idealnym bezruchu - podłoga dookoła wciąż lekko skrzypiała pod naciskiem niewidzialnych butów.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Zamyśliła się przez moment, starając się przypomnieć sobie pierwszy raz kiedy skorzystała z magii. Wiedziała, że według czarodziejskich 'standardów' ujawniła swoje zdolności dość późno - bo mając skończone 7 lat. Nie była jedynie do końca pewna co takiego zniknęło jej z rąk jako pierwsze... — Rzeczy, których dotknęłam stawały się niewidzialne — odpowiedziała krótko, zawieszając szare spojrzenie gdzieś w przestrzeni. Bardziej niż sam fakt, pamiętała przerażone spojrzenia rodziców i sióstr - i to jak sama była wtedy przerażona. Czyniła niewidzialnym swoje ulubione zabawki, misia Toto, nawet pracę domową starszej siostry. — Bałam się dotknąć rodziców, bo myślałam, że oni też znikną. Bardzo chciałam być wtedy... normalna. Może inne dziecko wzięłoby to za objawioną supermoc, jak u bohaterów z kreskówek, ale ja nawet po wizycie urzędnika z Ministerstwa czułam się nienormalna. Nerwowo potarła swoje ramię - to nie były za dobre wspomnienia. Choć przez upływ lat zdążyła polubić bycie czarownicą i bardziej wejść w magiczny światek. Właściwie to nie znosiła wracać do Londynu i rodziny. — Na szczęście już mi przeszło — zakończyła, z niemrawym uśmiechem. Bo ostatecznie nie czuła się 'na miejscu' ani po jednej, ani po drugiej stronie barykady. Przynajmniej do pewnego stopnia. Na szczęście oboje znaleźli sobie zajęcia - i podjęli się eksploracji starego młyna, po zupełnie innych stronach budynku. Jessica, tak pochłonięta swoimi oględzinami ledwie kątem oka zauważyła jak Darren znika za drzwiami do części mieszkalnej. Krążyła po głównej izbie młyna, szturchając czubkiem buta co bardziej podejrzane worki - jednocześnie sprawdzając ich zawartość. Tak jak sądziła - mąka i ziarno. Co dziwne: do jej nosa nie dotarł żaden zapach butwy czy pleśni. — Wyglądają na świeże — mruknęła do siebie, przykucając przy jednym z pakunków i bezceremonialnie pakując dłoń do środka. Ziarno było całe i suche - tak jak mówiła, zdawało się być świeże, jakby dopiero zwiezione z pola. A był środek zimy - nie wspominając o tym, że młyn stał opuszczony od lat. — Zaklęcie trwałości? Eksperymenty ze zmieniaczem czasu? Albo ktoś sobie po prostu robi kpiny... — dumała, jednocześnie nie dostrzegając żadnych śladów myszy. Tym bardziej wozaków. Przygryzając wnętrze policzka podniosła się na równe nogi i zwróciła w kierunku korytarza - dostrzegając na jednym z ograbionych kredensów samotną książkę. Oczy od razu jej zabłysły, kiedy po nią sięgała. — Darren? Chyba coś znalazłam! — podniosła głos, jednocześnie kartkując strony dziennika, jak się okazało. Strony były pożółkłe i poplamione, choć poza tym książeczka okazała się być w doskonałym stanie. — To dziennik młynarza, zdaje się — mówiła na głos, jednocześnie dobywając różdżki - i niewerbalnym Locomotorem przenosząc dla siebie jeden z worków świeżej mąki na korytarz. Tam też bez pardonu usiadła na swoją prowizoryczną pufę, opierając się o ścianę ze zmurszałą tapetą. Zdawała się jednak nie zwracać na nic uwagi - przywołując swoją kulę światła nieco niżej, żeby móc bez problemu przeczytać skrzętnie zapisane notatki. Poczuła tę samą ekscytację, kiedy w Gringottcie dostawała do rąk zdobyte przez Łamaczy manuskrypty. W każdym razie - uczucie było łudząco podobne. — Dziwny dialekt... Jakby mieszanka goblideuckiego i języka pukwudgie. A nie... — nieświadoma kłopotów Shawa - tuż za ścianą - pogrążyła się po prostu w lekturze, analizując po cichu wszelkie uskoki językowe.
Ostatnio zmieniony przez Jessica Smith dnia 09.01.21 12:24, w całości zmieniany 1 raz
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kiedy wstrzymany oddech wydostał się w końcu z płuc Darrena, pociągnął on za sobą spazmatyczną prawie serię krótkich wdechów i wydechów kiedy Krukon robił wszystko żeby nie zerwać się na równe nogi, wyważyć Confringo ściany izby i jak najszybszą drogą wydostać się na zewnątrz. Lewą rękę Shaw zacisnął w garść, krzywiąc się przy okazji z bólu - w miękką skórę wnętrza dłoni i opuszki palców wbiło mu się kilka zadr pochodzących z nieoheblowanych desek podłogi. Być może właśnie ten zastrzyk bólu sprawił, że mężczyzna odzyskał choć resztki trzeźwego myślenia. Darren zagryzł zęby i podniósł się powoli na równe nogi, po czym omiótł wzrokiem pokój w poszukiwaniu szarobiałej zjawy młynarza. Ducha nie zobaczył - i może to i lepiej. Oczywiście, Darren duchów się nie bał - po mieszkaniu w Hogwarcie przez ostatnie prawie dziewięć lat Shaw drżał już tylko, gdy jakiś niesforny nie-żywy przeleciał prosto przez jego ciało. Jednak tutaj sytuacja była inna. Nawet akta Ministerstwa nie wyjaśniały czym jest ów dawno martwo mieszkaniec młyna. Czy to zwykły duch, który upodobał sobie wpędzanie czarodziejów w dziwne pułapki za pomocą strachu? A może to był poltergeist, upiór, zjawa, szyszmor, demon czy inna mara? Krukon wziął głębszy nieco wdech. Kroki ucichły - jedynym dźwiękiem który obijał się teraz o jego bębenki były mamrotania Jess dochodzące zza drzwi... zza drzwi przygniecionym sporą, okutą skrzynią. Drewno różdżki zaskrzypiało, kiedy Shaw wyciągnął ją przed siebie. Drobny kawałek winorośli był prawdopodobnie jego jedyną ostoją pewności siebie przez ostatnie parę sekund - nie tylko przypominał mu, że mimo wszystko znał się na czarach lepiej niż jakiś Jebediah Goyle, ale też cienki patyczek winorośli skrywał w sobie żądło istoty, której powinny bać się duchy - nie na odwrót. Darren zrobił jeden krok na drżących nogach. Sam nie wiedział dlaczego nie działał szybciej - być może upiór żywił się negatywnymi emocjami wywoływanymi w gościach? A być może nie chciał niepotrzebnie (ech!) straszyć Smith - jeszcze wpadłoby jej do głowy badanie tego "magicznego stworzenia". A chwilę później do głowy wpaść jej mogło co innego - na przykład jakaś śruba albo na wpół spróchniały trzonek jakiegoś narzędzia. Kolejny krok zamarł w połowie. Wzrok Darrena padł na stos rozsypanej mąki, wydobywającej się z jednego z worków upchniętych pod stołem. Mężczyzna mógłby przysiąc, że jeszcze chwilę temu stożek z białego proszku wyglądał tak, jak wyglądać powinien. Teraz zaś znajdowały się w nim dwa podłużne zagłębienia o długości na oko prawie trzydziestu centymetrów, od worków w stronę Shawa prowadził zaś trop z podobnych, odbitych śladów... Mimo bezruchu, Krukon usłyszał dwa skrzypnięcia. Być może już by się do nich zaczął przyzwyczajać, gdyby nie to, że tym razem towarzyszyło im pojawienie się dwóch nowych śladów. ...butów. Darrenowi zarzucić można było wiele, ale głupota byłaby na tej liście całkiem nisko. Wbijając wzrok w ślady wielkich, drewnianych chodaków wskazał różdżką na skrzynię. - Mora - powiedział spokojnym, acz wciąż nieco drżącym głosem. Wolał nie ryzykować tykania dotkniętych przez upiora przedmiotów bez uprzedniej... deczarnomagizacji - Locomotor - dodał, przesuwając okuty pojemnik. Zmrużył oczy, widząc że mąka w kolejnym śladzie buta była nieco bardziej rozrzucona dookoła niż poprzednio. Najwyraźniej rzeczywiście - zjawa nie lubiła magii. Kiedy drzwi były już odblokowane, Darren nie zamierzał kusić losu i różdżką otworzył drzwi. Zamknął je i oparł się o zbutwiałe lekko już drewno. Odetchnął lekko, kiedy zauważył że Jess wciąż zwiedza wnętrza - tym razem po prostu czytając najwyraźniej jakiś dziennik. Shaw drgnął, kiedy z drugiej strony usłyszał ciche skrobanie w drewno. Mysie pazury drapały drzwi, mimo że Darren był pewien że przynajmniej w tamtym pomieszczeniu jedyne gryzonie jakie widział były martwe. Krukon przełknął ślinę i podszedł do Smith. Bez lustra czuł, że jest blady jak ściana - pozostało mu tylko mieć nadzieję, że dziewczyna zrzuci to na karb wytarzania się w mące. - Idziemy? - spytał, siląc się na spokój, choć wyszło mu to raczej przeciętnie. Chrząknął - Na zewnątrz będzie na pewno lepsze światło - dodał, wskazując podbródkiem na zapiski, znalezione przez Jess. Lekko proszącym wzrokiem skakał z dziewczyny na otwarte wciąż drzwi na zewnątrz, zapraszające wręcz do zabrania nóg za pas, słysząc wciąż za sobą ponaglający chrobot drewna drzwi.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
To było iście paradoksalne jak bardzo dwójka ludzi w jednym nawiedzonym budynku mogła odgrywać różne scenariusze. Shaw walczył sam ze sobą i czasem - zaledwie po drugiej stronie drzwi, na przeciwko których siedziała na worku mąki niczego nieświadoma Smith. I czytała w najlepsze dziennik, który - jak się okazało - nie był napisany innym dialektem, a szyfrem właśnie. Dlatego też, miast sprawdzić czy u milczącego Darrena wszystko w porządku - pochłonięta kompletnie deszyfracją, zwyczajnie czekała, aż Krukon wróci z własnej eskapady. I choć jeszcze przez moment nasłuchiwała, czy mężczyzna może nie odkrzyczy coś do niej z drugiej strony młyna, ostatecznie westchnęła i wyjmując mugolski długopis z kieszeni płaszcza, zaczęła kreślić po pożółkłych stronach. — Ciekawe skąd wziął to szyfrowanie... — dumała, rozpisując zgrabnie szyfr Playfair. Za słowo klucz od razu wzięła słowo 'młyn', który jeszcze przed częścią zaszyfrowanych wpisów młynarz zwykł pisać nawet samymi wielkimi literami. Musiał mieć na punkcie tego budynku prawdziwego bzika. Nic dziwnego, że przynajmniej jedno z ryzykantów się o tym przekonało. Przygryzając wnętrze policzka, kreśliła kolejne litery, rozwikłując kryptogramy - kiedy przez drzwi naprzeciwko powrócił Darren. W pierwszym odruchu uśmiechnęła się na jego widok, wyciągając ku niemu dziennik, przodem do rozszyfrowanych stron. — Zobacz, pisał tutaj... — przerwała nagle, w końcu przyglądając się towarzyszowi uważnie. — Darren, jesteś blady jak śmierć — zauważyła, wytracając już ten swobodny, rozentuzjazmowany ton. Podniosła się z zaimprowizowanego siedziska i choć widziała, że płaszcz Shawa był niezmiennie niebieski, dla własnej pewności przejechała opuszkami palców po jego policzku. Niemal białym, zimnym - i nie mającym choćby krzty mąki na sobie, co stwierdziła po szybkich oględzinach. Zmarszczyła brwi, chowając dziennik do wewnętrznej kieszeni płaszczyka. — Co tam widziałeś? — spytała, domyślając się jednak co: zgrabnie wyminęła mężczyznę, stając pod drzwiami zza których przed chwilą wyszedł. Z lekką obawą - zrodzoną bardziej z tonu Darrena i jego niemej prośby o wyjście - dotknęła dłonią zbutwiałych desek. Te zachrobotały złowieszczo - a kątem oka Smith dostrzegła wcześniej poluzowaną w mechanizmie klamkę, która teraz wróciła do prawidłowej pozycji - a jej gałka zaczęła powoli się przekręcać. Dosłownie wszystkie włoski na karku stanęły jej dęba - a z gardła wycisnął jej się niezidentyfikowany, wysoki pisk, kiedy odskoczyła od drzwi jak oparzona, wpadając na Shawa. — I - I d z i e m y — zarządziła, w swym nagłym zdecydowaniu rzucając niewerbalne Colloportus na zamek do drzwi. Ostatni zryw rozsądku - zaczęła dygotać jak osika. — Do prdele — syknęła schrypniętym głosem, musząc przytrzymać drugą ręką swoją dłoń dzierżącą różdżkę, żeby jej przypadkiem nie upuścić.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren drgnął bezwiednie, kiedy na jego policzek trafił opuszek palca Jess. Być może był zdziwiony, że różnica temperatur była aż tak wysoka - a może po prostu serce skakało mu do gardła przez każdy niespodziewany bodziec. Obserwował w milczeniu jak Jess sama podchodzi do drzwi, przygryzając lekko wargę. Nie zauważył nawet, że poczuł na języku cień mdłego smaku krwi gdy prosta gałka drzwi zaczęła się przekręcać - jednak gdy Smith wystrzeliła z młyna, Darren nie tracił ani chwilę i podążył za nią w jej ślady, rzucając też Colloportus na drzwi wejściowe - choć szczerze mówiąc, nie miał zielonego pojęcia w czym to miałoby pomóc im ze zjawą. Jednak jeśli miało to uspokoić Krukonkę, to mógł nawet powstrzymywać niematerialnego ducha za pomocą zbutwiałego drewna i zardzewiałej zasuwki. Shaw nie zatrzymywał się - i nie dał zatrzymać się też Jess - przynajmniej dopóki nie dotarli z powrotem do głównej drogi i nie zeszli ze żwirowej ścieżki prowadzącej do młyna. Duch zapewne i tak nie miał zamiaru stamtąd wychodzić - ale Shaw i tak wolał odsunąć się bezpieczną odległość od wszelkich klątw i innych przekleństw. Nie licząc oczywiście do prdele, cokolwiek to znaczyło. Kiedy osiągnęli względne bezpieczeństwo - przynajmniej taką mieli nadzieję - Darren kucnął i wbił wzrok w młyn. Wydawało mu się przez chwilę, że jakaś biała postać mignęła w jednym z okiem - ale równie dobrze mogła to być jakaś smuga po mące czy kurzu wzniesionym w powietrze przez zamieszanie, jakiego prowodyrami była dwójka studentów. - W porządku? - spytał dziewczyny Krukon, po czym mlasnął pod nosem i zerwał się na równe nogi. Pogroził pięścią w stronę budynku, po czym mlasnął i wyciągnął różdżkę. - Khm... - chrząknął. Zdobycie Pucharu Quidditcha powinno wystarczyć - Z tej strony Darren Shaw. Lynn, jeśli tego nie zanotujesz, będziesz odsyłana do każdej sprawy z łajnobombą przez kolejne dwa miesiące - powiedział w powietrze, po czym zrobił krótką przerwę - Dolina Godryka, stary młyn, teczka te jeden jeden pięć... - wdech, wydech - ...dwa siedem. Wykreślić informacje od Livingstone'a, to stary zgred. Klasyfikacja cztery albo pięć. Ktokolwiek wpisał tam trójkę, był w Dolinie na lunchu, nie na miejscu. Jak się dowiem kto to był, to wytargam go za uszka. Expecto Patronum - zakończył machnięciem różdżką i rzuceniem zaklęcia. Z jego różdżki wydobył się promień srebrnej mgiełki, który po chwili uformował naprawdę sporego konia o grubych, włochatych nogach i tęgim tułowiu. Widmowe zwierzę potrząsnęło grzywą, po czym spuściło nieco łeb i, rozpędzając się powoli, jak parowa, ciężka lokomotywa, pogalopowało w stronę Londynu. - Pewnie stanie komuś w biurku - jęknął i podszedł do Jess - Fovere - mruknął, celując w ubrania Krukonki, po czym pokręcił głową - Następnym razem kiedy pójdziemy do jakiegoś dziwnego miejsca, ja sprawdzam co to za miejsce, a ty jak sobie radzić z czymkolwiek co jest w środku - powiedział z lekkim uśmiechem, nie mogąc jednak powstrzymać się od zerkania w stronę starej budowli.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Aktualnie uspokoiłoby ją wszystko - nawet buchorożec - jeśli tylko odpowiednio daleko oddalą się od tego przeklętego młyna. Właściwie nie miała z duchem nic do czynienia, ale wystarczyła jej ta cholera klamka i namacalny wręcz niepokój bijący od Shawa - zazwyczaj idealnie neutralnego, jak ona sama. Nawet jej do głowy nie wpadło, że mężczyzna mógłby z niej sobie żartować - co jeszcze dodatkowo wykluczało to, jak oboje prysnęli przez otwarte drzwi i nie zatrzymywali się póki nie dotarli tam, gdzie wcześniej pierwszy raz dostrzegli młyn. Wzorem Krukona, gdy tylko znaleźli się odpowiednio daleko, Smith przykucnęła - tylko po to jednak, żeby zaraz klapnąć bezceremonialnie na drogę i podwinąć do piersi drżące kolana. Objęła je jednym ramieniem, drugą ręką sięgając do zaparowanych okularów, żeby je zdjąć i oczyścić - najpierw jednak musiała ochłonąć. — W porządku — przytaknęła krótko, po czym głęboko westchnęła, uwalniając powoli napięcie jakie zdążyła zgromadzić przez te kilka chwil. Drżenie stopniowo ją opuszczało, uspokajała się szybko - i w myślach puszczała całe wiązanki czeskich przekleństw pod adresem rzeczonego ducha. Matka byłaby dumna z jej zasobu słownictwa. Jednak werbalna groźba w postaci zaciśniętej pięści, którą Darren obdarzył młyn - kompletnie ją rozluźniła. Parsknęła śmiechem pod nosem, przysłuchując się raportowi, który Krukon wysyłał do Ministerstwa. To też ją rozśmieszyło, przynajmniej dopóki nie zobaczyła cielesnej formy patronusa - wtedy zamarła na chwilę, z głupim wyrazem na twarzy wlepiając szare spojrzenie w rozpędzającego się konia... pociągowego? No tak, a czego się spodziewała - wyjca? — Bywasz... Hm — zawahała się na chwilę, zastanawiając się nad doborem słów. Naprawdę była pod wrażeniem - jej patronus był ledwie smużką bezkształtnego dymu. A nawet jeśli nabrałby cielesnej formy - wątpiła, żeby dała radę posłużyć się nim jako kurierem. W końcu jednak wzruszyła ramionami, kończąc po prostu: — Niesamowity. Naprawdę nie wiem co robisz w tym Biurze. — Czując przyjemne ciepło rozchodzące jej się po ramionach pod wpływem zaklęcia Shawa, westchnęła - uśmiechając się wdzięcznie. Już nie drżała jak osika. — Następnym razem... — dźwignęła się na równe nogi, otrzepując płaszcz z drogowego pyłu. — ... pójdźmy gdzieś gdzie jest mniej dziwnie — zaproponowała, czyszcząc w końcu swoje okulary. — Taka mała przerwa. Potem mogę znowu chodzić po nawiedzonych domach, cmentarzach... albo jaskiniach. — Włożyła na nos złote cyngle, podnosząc wzrok na Krukona. — Co Ty na to?
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Pracuję - westchnął odpowiadając na raczej retoryczne pytanie Jess "co robi w Biurze". Cóż - może chodziło jej o to, że mógłby pomknąć na drabinie kariery prosto do góry. A może że powinien zmienić pracy i zabawiać dzieci przedszkolne za pomocą perłowych koników. Prawdopodobnie i tak rodzice takich szczyli płaciliby więcej niż Ministerstwo. Tylko "bywam"? - I jesteśMY niesamowici, nie wiem kto inny zajmowałby się czytaniem pamiętników jakiegoś upiora... w jego nawiedzonym młynie - zaśmiał się Shaw, chowając różdżkę. Ogrzewanie się za bardzo w zimie i szybkie zmiany w temperaturze mogły być bardziej niebezpieczne niż jakieś zwykłe przeziębienie, któremu dałoby się bez problemu zaradzić dzięki łyczkowi eliksiru pieprzowego - którego dawkę Darren na wszelki wypadek zawsze trzymał w dormitorium. - Mniej dziwne? - spytał Krukon z chrząknięciem. W Ministerstwie miał już przygotowany folder z paroma miejscami jeszcze w Dolinie Godryka czy w okolicy Hogsmeade, które były... co najmniej nienormalne. Jednak skoro tak... - No dopsz - zgodził się z kiwnięciem głową. Włożył ręce do kieszeni, postanawiając jednocześnie wybrać miejsce, które dla Jess może byłoby normalne, dla niego jednak równie dziwne co nawiedzony młyn albo cieplarnia wypełniona morderczymi pnączami - Nigdy nie jadłem mugolskiej pizzy. Piszesz się? - spytał ze wzruszeniem ramion. Co prawda będą musieli zapewne skoczyć do Londynu - albo chociaż jakiejś niemagicznej miejscowości w Szkocji - Powiedz mi przy okazji, co jedzą ghule. Nie jestem pewien, ale chyba jeden u nas się zalągł w piwnicy - dodał, po czym odwrócili się plecami od młyna i odeszli w stronę centrum Doliny Godryka.
z/t x2
+
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
kość: 4 - znajduję Turmova, ale nie mam prawa jazdy... ale chcę dać go Felinusowi, z którym piszę tu wątek, a on ma prawo jazdy.
Kolejny weekend i kolejna wycieczka. Tym razem na celowniku był stary młyn o którym wyczytał w jednej z książek z pobliskiej godryckiej biblioteki. Ubrany był na sportowo, miał przy sobie wszelkie niezbędne przedmioty wymagane w trakcie spaceru po Dolinie. Niestety brakowało mu jedynie eliksiru wiggenowego, ostatni zużył już w pracy kiedy to jeden z przedmiotów magicznych okazał się poddany magii transmutacyjnej i był tak naprawdę wściekłym langustnikiem. Wiggenowy zaleczył rany a przymusowy dwudniowy urlop wymęczył go okrutnie. Wszystko po to, aby pech przeminął, a jak wiadomo, w pracy George'a nie można pozwolić sobie na tego typu magię. Odreagowywał intensywnymi wycieczkami po Dolinie, którą zamierzał poznać od podszewki. Miał w planach odwiedzić wiele lokacji, posiadał do tego mapy, a nawet parę podręczników dotyczących historii Doliny Godryka i jej okolic. Do młyna szedł dobre trzydzieści minut. Wspinał się po stromej górce, lekko zziajany, ale ogólnie zadowolony z wysiłku fizycznego połączonego z odkrywaniem ciekawych lokacji. W połowie drogi zatrzymał się po to, aby wyciągnąć z plecaka książkę i poczytać o duchu młynarza, który ponoć cały czas tu urzęduje. Zapalił fajkę i trzymając ją w ustach, usiadł na pobliskim kamieniu i wertował sobie podręcznik, przy okazji zakładając na nos okulary. Zachowanie Walkera nie pasowało do otoczenia. Pali, czyta tuż obok opuszczonego i nawiedzonego młyna. Cóż jednak zrobić, nie wejdzie na łeb i na szyję skoro ma możliwość poczytania trochę o tej lokacji. George całkiem dobrze znał historię magii i chętnie uzupełni wiedzę poprzez rzeczywiste odwiedzanie ciekawych miejsc. W ten oto sposób dopiero odpoczywa.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ciągnięty poprzez trzymaną między palcami lewej dłoni smycz, raz po raz, starając się utrzymać ciążącą na lewym ramieniu torbę, szedł zgodnie z nagłym przypływem energii sześciomiesięcznego leprehau, który najwidoczniej w Dolinie Godryka upatrzył sobie niesamowicie idealne miejsce do zwiedzania każdej rzeczy i zapoznawania się z każdą możliwą istotą. Trudno nie było prychnąć na widok, jak Hinto zauważył znajdującego się na roślinie bzyczka, starając się go obwąchać, być może nawet i liznąć, przed czym skutecznie go powstrzymał. Ten pies autentycznie nie miał w sobie cienia agresji i ciekawiło go wszystko, dlatego nie bez powodu czasami Lowell czuł się zobowiązany do tego, by chwycić go na własne ręce i przejść trochę trasy, którą to wytypował. Spokojnie, poprzez bardziej znane ścieżki, choć te z czasem stawały się coraz to bardziej opustoszałe. - Hinto! - powiedział głośniej, kiedy to szczeniak, jak gdyby nigdy nic, postanowił podejść do much siatkoskrzydłych, które to nie były zadowolone z tego poczynania. Corgi odwrócił się w stronę właściciela, zamerdał ogonem i usiadł w miejscu, spoglądając czarnymi jak węgielki oczami na twarz Felinusa. Trudno było się denerwować na taką kluskę szczęścia, ale też, jej utrata w ciągu paru dni byłaby bolesna i, no cóż, nieprawidłowa. Niby w bezdennej torbie dzierżył parę wiggenowych, ale nadal, lepiej zapobiegać, aniżeli obowiązkowo leczyć. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, dlatego czujne oczy raz po raz patrzyły na rozweselonego leprehau, który czuł się znakomicie wśród tego, z czym mógł się zaprzyjaźnić. Puchon nie dziwił się, dlaczego te tak łatwo ulegają wypadkom, dlatego, z bólem serca, musiał skrócić trochę smycz, ażeby nic mu się nie stało. Ku jego oczom, na jednym ze wzniesień, ukazał się stary młyn. Co prawda nie wyglądał najlepiej, wręcz trochę upiornie, nawet jeżeli promienie słońca skutecznie go oświetlały, ale nadal, Faolán był zaciekawiony tym, co to jest i co go tam może potencjalnie spotkać. Mimo to zamierzał podejść do tego ostrożnie. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było wyciągnięcie różdżki, ażeby móc się jakkolwiek obronić, gdyby jakiś zły duch postanowił pokazać swoje oblicze. O ile w Leśnej Chacie miał odrobinę szczęścia, o tyle jednak tutaj wcale nie musiało tak być, dlatego podjął się wszelkich środków bezpieczeństwa. Szkoda tylko, że nawet jeżeli stary młyn wyglądał strasznie, to Hinto już brnął w jego kierunku, na co Felinus przekręcił oczami. - Co ty tak bie... - powiedziawszy, trochę zdyszany, gdy musiał przyspieszyć kroku na samą górę, przerwał na krótki moment, zaciskając palce na własnej różdżce w trochę pewniejszym chwycie, zauważywszy mężczyznę, którego kompletnie nie kojarzył... w dość dziwnym ferworze wykonywanych aktywności - ...gniesz. - przerwał, dokończył, a oczy psiaka zaświeciły się jak pięciozłotówki na widok człowieka. Nie znał go, ale ten wydawał się być zainteresowany nie dość, że fajką (aż samemu żałował teraz, że nie pali), to jeszcze siedział na kamieniu ze znajdującym się podręcznikiem przed oczami. Lowell nie wiedział nic, nie podnosił jednak różdżki; wzrok pozostawał spokojny, mimo że leprehau już ciągnął i już chciał się zapoznawać. Na Merlina, tak żywiołowego to go jeszcze w życiu nie widział... - Em... dobry? - przywitał się trochę skonfundowany, kiedy to pies usiadł na własnych czterech literach i spoglądał na nieznajomego z merdającym we wszystkie strony świata ogonem.
Postukał palcem o swój policzek - w końcu ogolony z postarzającego zarostu - i wodził wzrokiem po zapisanych stronach. Z tego co było mu wiadomo, duch młynarza nie był zbyt przyjazny, a i sama lokalizacja była dosyć... niedostępna dla zwiedzających. Nie powinno się tu wchodzić jednakże nie dostrzegł tu żadnej tabliczki o tym informującej ani też nie odnalazł wzrokiem nikogo, kto miałby pilnować tej lokalizacji. Co za zaniedbanie w tym Ministerstwie Magii. Obiekty niedostępne powinny być wyraźnie oznaczone zakazem wstępu. Tutaj tego się nie doszukał. Podniósł wzrok znad okularów kiedy usłyszał wyjątkowo wesołe poszczekiwanie, a tuż za uroczym psem pojawił się chłopak. Chłopak, którego miał okazję poznać w nieprzyjemnych okolicznościach, a który nie jest w stanie go rozpoznać z powodu zmienionej aparycji. Uniósł brwi i zamknął książkę. - A przyznaję, naprawdę dzień dobry. - zagadnął dosyć pogodnie uprzednio wyjąwszy z ust fajkę. Podniósł się z głazu, położył tam podręcznik i z zainteresowaniem powiódł wzrokiem od chłopaka do psa. - Interesujący towarzysz. - przyznał i ostrożnie ruszył w ich kierunku, stając jakieś dwa metry od Felinusa. Nie zamierzał przekraczać niepisanej granicy narzucanej przez obecność psa. Nie znał się za bardzo na zwierzętach jednakże wolał dmuchać na zimne. Stworzenia niezbyt go lubiły. - To dosyć niezwykła sytuacja.- głos musiał brzmieć znajomo. - Nie rozpoznaje mnie pan, bo przy naszym spotkaniu byłem pod wpływem eliksiru postarzającego. George Walker, cmentarz, Inverness, twój przyjaciel Max... - podał parę szczegółów, które uwiarygodnią jego osobę. Wsunął rękę do kieszeni szaty i prykał sobie fajeczkę, zerkając na chłopaka z ciekawością. - To łut szczęścia spotkać się w dzikich ostępach Doliny Godryka. - dodał jeszcze. Odwiedził już jego przyjaciela, dowiedział się o jego samopoczuciu, a nie spodziewał się, że spotka Felinusa. Był przekonany, że ich spotkanie było zaiste jednorazowe.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Najwidoczniej los postanowił ponownie spleść ich nici, czego Lowell z początku się nie spodziewał. Urocza kulka raz po raz wydawała najróżniejsze dźwięki, a przynajmniej do czasu, kiedy to nie zauważyła znajdującego się na kamieniu mężczyzny, który wertował tomiszcze. Miejsce wydawało się być opuszczone, bez cienia życia, ale to właśnie oni - zgodnie z tym, co się tutaj działo - jakoś powodowali, że żywot został ponownie przywrócony. Niby nic trudnego, niby coś prostego, ale nadal, byli prawdopodobnie jedynymi duszami w okolicy, co być może przyczyniało się do zaistnienia tej dziwnej sytuacji, a może... było okazją do porozmawiania, kiedy to czekoladowe tęczówki spojrzały uważnie w stronę nieznajomego, jakoby starając się tym samym wyczytać posiadane przez niego intencje. Wiele razy życie mu pokazywało, że świat nie jest kolorowy i w sumie wystarczy ciut większa nieuwaga, ażeby sprowadzić na siebie znacznie większe niebezpieczeństwo. Czego doskonałym przykładem była wcześniejsza wycieczka na Nokturnie. Raz po raz analizował kolejne kroki, choć niepewnie, aczkolwiek miło, podniósł jeden kącik ust do góry. Nie znał go, a przynajmniej nie znał go do chwili wytłumaczeń; kiwnąwszy głową, na krótki moment przykucnął na jedno kolano, by tym samym pogłaskać leprehau, które zareagowało energicznie i przyjaźnie, starając się wskoczyć na kończynę należącą do właściciela. Co prawda bez skutku, ale wyglądało to naprawdę uroczo, kiedy pies reagował w przyjazny sposób i posiadał w sobie tyle energii. Sam tego fakt podbudowywał Lowella, który to dostał zalecenie, a tak naprawdę przy psiaku się nieźle bawił - nawet jeżeli musiał dbać o jego bezpieczeństwo. Coś jednak wewnątrz, jakoby intuicja, mówiła mu, że mężczyzna nie ma złych zamiarów. Jakby... skądś kojarzył już ten głos? - Tak, przyjazna mordka, ale dość krnąbrna. - przyznał szczerze, a rozmowa o Hinto jakoś poprawiała mu humor, kiedy to raz patrzył na nieznajomego, a raz na istny promyczek szczęścia, który to merdał ogonkiem na lewo i prawo. Jak tyle lat wytrzymywał bez psa? Niby parę dni, a zdołał się do niego już tak przywiązać, że samemu się zdziwił, iż coś takiego miało miejsce. Lowell wyprostował się tym samym i spojrzał na nieznajomego, który ewidentnie zachowywał bezpieczną odległość. Na pierwsze słowa trochę się zastanowił, spoglądając z niemym pytaniem w oczach, by potem - jak się okazało - otrzymać wytłumaczenie swoistego efektu deja vu. Na początku zastanowił się, przetrawiając te informacje, które mało kto posiadał, by następnie przypomnieć sobie okoliczności spotkania starszego mężczyzny, który, jak się okazało, stał przed nim w znacznie młodszej wersji. - Och. - pierwsza reakcja, poniekąd dziwna, a być może naturalna, przedostała się przez jego spierzchnięte usta. - Nawet pana nie rozpoznałem, chociaż głos gdzieś mi dzwonił, ale w którym kościele... nie miałem pojęcia. - spięte wcześniej ciało, co starał się kontrolować, rozluźniło się, a samemu Lowell zaczął podchodzić, pod kopułą czaszki oczywiście, łagodniej do pana Walkera, któremu to zawdzięczał naprawdę wiele. Pamiętał ich spotkanie, kiedy to jeszcze nie mógł ruszać prawą ręką, ale teraz ta posiadała całkiem niezłą sprawność i nie martwił się o jej stan. Może pisał lewą listy, może wiele czynności przejęła ta z drugiego frontu, ale nadal - to właśnie prawa dzierżyła w sobie moc magiczną. - Dziękuję jeszcze raz za pomoc na cmentarzu. - kiwnął głową, bo jakoś nie potrafił przejść obok tego całkowicie obojętnie. I chociaż wspomnienia ze szpitala granicznego nie należały do najprzyjemniejszych, o tyle jednak liczyło się wówczas tylko jednego - odnalezienie Solberga. Mało kto wiedział o wypadku, który miał tam akurat miejsce, w związku z czym mógł odetchnąć z pewną ulgą. - I to jeszcze przy tym młynie... - naprawdę, w całej Wielkiej Brytanii były inne, bardziej przyjazne ku temu okoliczności, a jakimś cudem udało im się spotkać akurat tutaj, gdzie cholera wie, co może wyskoczyć i kiedy może wyskoczyć. Hinto pomerdał jeszcze ogonkiem, by następnie położyć się brzuchem na trawie, rozłożywszy łapy do przodu. Wydostający się z jego pyska język świadczył o rozluźnieniu. - Trochę nietypowe miejsce do czytania książek... wchodził pan do tego budynku? - zastanowił się na krótki moment, spoglądając na przeżarty biegiem czasu wiatrak budowli.
Wbrew pozorom nie dziwiła go obecność innej osoby w tych okolicach. Dolina Godryka przyciągała turystów, ale też i tutejszych czarodziejów, spragnionych oczywiście przygód i zysku. Przemierzał to miasto wielokrotnie, wzdłuż i wszerz przez połowę swojego życia, a więc przywykł już do obecności obcych nawet w tak dzikich ostępach. Bardziej zadziwiło go, że to ten chłopak, który go zaczepił tamtego dnia z niemagicznym telefonem i zdjęciem swojego przyjaciela. Świat jest zaiste bardzo mały! Mimowolnie jego spojrzenie ociepliło się na widok szczęśliwego psiaka. - Robi miłe dla oka wrażenie. - i choć zwierzę merdało ogonem z częstotliwością nakręconego mugolskiego wiatraczka, tak George nie podchodził z prostej przyczyny - naprawdę stworzenia go nie lubiły. Koty na jego widok albo uciekały albo drapały go po rękach, sowy przylatywały do niego z największą niechęcią, a psy... cóż, lubił psowate jednak zachowywał względną ostrożność. Uzdrowiciel zwierzęcy powiedział mu kiedyś, iż najwyraźniej tytoń, który to George pali zniechęca stworzenia do obcowania z nim. Z tego też powodu zaraz to ugasił fajkę i ukrył ją po wewnętrznej stronie szaty, a i kilkukrotnie machnął ręką w powietrzu, rozrzedzając tym samym dym tytoniowy. - Zrozumiałe, że ani pan ani pan Maximilian mnie nie rozpoznaliście, stąd moje słowa. - odezwał się spokojnie rad, że jego prezentacja została szybko zaakceptowana. Strzepnął popiół z rękawa swojej szaty, zerkając kątem oka na relację chłopaka i psa. Wolałby uścisnąć mu dłoń na powitanie (miał na tym punkcie fioła) jednak przezorność była ważniejsza, nawet jeśli zwierzę było wesołe i przyjazne to mógł nie spodobać mu się intensywny zapach ubrań Walkera. - Ach, proszę przestań. Razem z Maximilianem podziękowaliście mi już piętnaście razy. Raz wystarczy, naprawdę. - machnął ręką, zbywając trochę temat. Domyślał się, że mogą paść jeszcze słowa "gdyby pan czegoś potrzebował...", co zamierzał od razu ukrócić stanowczym acz łagodnym "stop". Nabrał trochę świeżego powietrza do płuc i zerknął na opuszczony młyn. - Szukałem informacji o przebywającym tu duchu. - wskazał na podręcznik, którego tytuł brzmiał "Zapisane w Pamięci Duchy Doliny". - Nie wchodziłem jeszcze, ale zamierzam się rozejrzeć. Zastanawiam się czy gdzieś tutaj nie powinna znajdować się tabliczka informująca, że to miejsce jest niewskazane do odwiedzin jednak nigdzie tego nie widzę... Ministerstwo Magii musiało zaniedbać ten ważny detal. - rozgadał się oczywiście na swój ulubiony temat, bowiem kto jak kto ale Walker lubił przemawiać, opowiadać i czasami nawet przynudzać. - Mieszka pan gdzieś niedaleko...? Proszę wybaczyć ciekawość jednak to nietypowe miejsce na spacer z psem. - dodał jeszcze, wracając spojrzeniem do chłopaka i jego łaszącego się psa. Mimowolnie na ten widok lekki uśmiech omiótł jego twarz.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Niestety, te tereny pozostawały dodatkowo potencjalnie niebezpieczne dla turystów, który może coś wiedzieli na temat poszczególnych miejsc, ale nadal nie było to wystarczające do uniknięcia niebezpieczeństwa. Raz już się z nim zetknął, kiedy to w szklarni, umiejscowionej w ciut innym położeniu, inna dziewczyna została zaatakowana przez diabelskie sidła. Samemu dawał sobie nieźle rady z brzytwotrawą, ale prawda była taka, iż Dolina Godryka - mimo że zachęcająca swoim wyglądem, przypominająca poniekąd swoisty spokój poprzez możliwość zetknięcia się z naturą - niosła ze sobą ogrom niebezpieczeństw, z którymi ktoś może sobie jednak nie dać rady. I chociaż znajomość wielu dziedzin jest przydatna, o tyle jednak zawsze gdzieś się znajdą jakieś minusy, tudzież niedociągnięcia. Warto jeszcze dodać, iż niektórzy to przyciągają pecha w zatrważającej ilości, czego był doskonale świadom; nim się obejrzał, a czasami sam wplątywał siebie w kłopoty kompletnie nieświadomie. Teraz starał się unikać takich sytuacji, a, jak się okazało, wcześniej wczytujący się w książkę mężczyzna był osobą, którą miał okazję wcześniej poznać. Pokazując mu zdjęcie Maximiliana, poprzez niemagiczne urządzenie elektroniczne, tudzież udowadniając swoją przynależność do świata pozbawionego czarodziejstwa. Okoliczności pierwszego spotkania może nie były najprzyjemniejsze, gdyż obarczone ogromnym stresem oraz presją czasu, ale teraz, gdy kurz opadł, mogli przeprowadzić normalną, ludzką rozmowę. - Niestety, leprehau podchodzą do wszystkiego i do wszystkich z takim nastawieniem, więc łatwo o nieszczęścia w ich przypadku. - to była prawda; zwierzę starało się zaprzyjaźnić ze wszystkimi. Nawet diabelskie sidła uznałoby za dobry materiał na kumpla, czego był doskonale świadom, patrząc na kulkę z wiatraczkiem zamiast ogona. Rude umaszczenie, wesoła aparycja, krótkie łapy i spore uszy dodawały psiakowi sporo uroku. Na szczęście Lowell potrafił o niego zadbać, więc w sumie nie miał żadnych problemów ze wzmożoną ostrożnością w przypadku spacerów po Dolinie Godryka. Felinus przyglądał się temu, jak fajka została ugaszona. I chociaż mu to nie przeszkadzało, nie znał realnych przyczyn zrezygnowania z tytoniu, w związku z czym przez krótki moment zastanawiał się nad tym pod kopułą własnej czaszki. Koniec końców do żadnych wniosków nie doszedł, więc musiał odsunąć tę zagwozdkę na kompletnie inną godzinę. - O, był pan u niego w szpitalu? - nie spodziewał się, że ktoś kompletnie obcy - przynajmniej z pozoru, bo samemu nie wiedział, czy wcześniej Max znał się z George'em - postanowił odwiedzić nieszczęśnika w murach Munga. Lowell dość często tam witał, ale nie miał w sumie okazji do tego, by natknąć się przypadkiem na pana Walkera. Samemu jednak nie czuł nadmiernej konieczności ściśnięcia dłoni, a też, coś wskazywało na to, że mężczyzna podejść nie chciał, więc nie narzucał odgórnie własnego zachowania. Na kolejne słowa trochę podniósł kąciki ust do góry, bo podejrzewał, jak to musiało być - za każdym razem ktoś mu dziękował i w pewnym momencie, prędzej czy później, nerwy musiały puścić. - Czyli to miejsce jest nawiedzone... - zastanowił się na krótki moment, spoglądając tym samym na piękny, stary płyn. No, taki piękny nie był. Odruchowo aż chwyciłby prawą dłonią za naszyjnik, który podtrzymywał krzyż Dilys na piersi, ale tego nie zrobił; dobra energia tego przedmiotu potrafiła tym samym odpędzić zjawy o złych intencjach. Momentalnie zapomniał o sygnecie dzierżonym na palcu serdecznym prawej ręki, który jawił się bardzo delikatnym, niebieskim światłem. - Chyba wszędzie powinny być takie tabliczki, nie tylko tutaj. Szklarnia, zrujnowana kapliczka, zapuszczona chatka, Wieża Wróżek, ścieżka z wyczuwalną, czarną magią... - dorzucił własne dwa grosze, bo wiele lokacji - pozornie bezpiecznych - skrywało w sobie wiele potencjalnych zagrożeń. I o ile w Leśnej Chacie miał szczęście, o tyle jednak gdzieś indziej mógłby... no cóż. Nie wyjść do końca z obronną ręką. - Akurat mieszkam w Londynie. - odpowiedział na pytanie dotyczące zamieszkania, bo nie pozostawał w żaden szczególny sposób powiązany z Doliną Godryka. - Wcześniej dość często udawałem się na schadzki do Doliny, więc te tereny nie są mi obce. Też, z początkiem miesiąca każdy przeszukuje strumień. - mruknąwszy, pogłaskał leżącego na ziemi leprehau. - Trudno nie poczuć ponownej chęci eksploracji najróżniejszych miejsc. - taka była prawda; wcześniej chodził tutaj z Darrenem, następnie z Julką. Z czasem o tym zapomniał, ale teraz, posiadając psa, starał się znajdować jakieś ciekawsze miejsca do spacerów. Potem wykonał parę kroków, biorąc Hinto do bezdennej torby w taki sposób, ażeby wystawał z niej pyskiem i łapami - wolał mieć pełną kontrolę w jego przypadku. - Ciekawe, czy rzeczywiście ten duch znajduje się w środku. - różdżkę miał przygotowaną w prawej ręce, spoglądając tym samym na drzwi.
Zwierzaki zwierzakami, ale nie po to tu przyszedł, aby zachwycać się nad psem. Obecność czworonoga mogła zaalarmować ich gdyby pojawiło się namacalne niebezpieczeństwo choć sam George nie sądził, aby groziło im coś okropnego. Młyn był opuszczony i najgorsze co mogłoby ich spotkać to najwyżej jakaś klątwa bądź artefakt, który należy zbadać, a w tej drugiej kwestii George był niewątpliwym specjalistą. - Oczywiście, podałem mu swoją wizytówkę i skontaktował się ze mną bodajże w marcu. - przytaknął, a i przy okazji zdradził swój mały zwyczaj - osobom, z którymi byłby skłonny spotkać się ponownie bądź utrzymać kontakt, wręczał swoją wizytówkę, która jak zawsze wskazywała jego imię, nazwisko oraz skrytkę pocztową na którą można kierować listy. Nieczęsto przyjmował je w swoim domu; bywał staromodny i wolał udać się na pocztę, aby odebrać korespondencję. Wymiana uprzejmości z obojgiem chłopaków miała zakończyć się na tym jednorazowym spotkaniu chociaż kto wie jakie scenariusze pisze im życie, może dane będzie im jeszcze spotkać się w innych okolicznościach. Dzięki rozmowie z młodzieżą też niejako uczył się jak rozmawiać ze swoim nastoletnim dzieckiem - to nauka warta regularnych spotkań. Skinął głową na znak, że owszem, młyn jest nawiedzony. Trudno jednak stwierdzić po twarzy mężczyzny aby go to w jakikolwiek sposób płoszyło czy zniechęcało do działania. Pochodził z dumnego domu Huffelpuffu jednak ciekawość posiadał krukońską, ambicję ślizgońską, a odwagę gryfońską. Tiara Przydziału miała nie lada zagwozdkę kiedy przyszło do umieszczenia młodego Walkera w odpowiednim hogwardzkim domu. Nawet w dorosłości trudno było oszacować gdzie mógłby niegdyś przynależeć. - Wieża wróżek? - podniósł wzrok na Felinusa, a jego ciemnozielone oczy błysnęły głębokim zaciekawieniem. - Orientuje się pan gdzie dokładnie ona się znajduje? Próbuję odnaleźć tę wieżę od dobrych paru lat i niestety, często magia tej Doliny wyprowadza mnie w pole. - i przy okazji udowodnił, że jego wycieczki nie są jednorazowe, a powtarzają się regularnie, co tydzień, dwa, minimalnie raz na miesiąc, jeśli już rzecz jasna musi mieć ten weekend wolny od pracy. - Ach tak, znam ten strumień. Cały czas cieszy się popularnością. To miło. - przytaknął jednak nie wspomniał czy sam korzysta z uroków strumienia czy jednak uznaje to za zabawę młodzieży. Cóż miał powiedzieć, wspomniane miejsce znajdowało się w idealnym miejscu do ucięcia sobie przerwy w trakcie pieszych wycieczek. Siłą rzeczy też tam zaglądał. - Dowiedzmy się zatem. - odparł i kiedy Felinus chował psa do swojej bezdennej torby, tak George wrócił się po podręcznik, ukrył go w plecaku, który zaraz założył na plecy. Założył skórzane rękawiczki choć pogoda była całkiem ciepła. Różdżka zaś była w odcieniu spokojnej zieleni - niemalże takiej jak tęczówki Walkera. Znalazła się oczywiście pomiędzy palcami, a chwilę później ruszył w kierunku młyna. - Zalecam zachowanie ciszy i wszelkiej ostrożności. - oczywiście nie znał doświadczeń chłopaka jednak z góry zakładał, że tak młoda osoba nie powinna mieć w swojej biografii szczególnie przykrych wydarzeń. Takie osoby zdarzają się raz na pięćdziesiąt osób, dlatego pozwolił sobie na zasugerowanie ostrożności. Zanim w ogóle podeszli do drzwi uniósł swoją różdżkę i niewerbalnie inkantował "Homenum Revelio", które dało mu do zrozumienia, że nie uświadczą tu żywej duszy. - Jesteśmy tu sami. - oznajmił i zaczął obchodzić młyn ze wszystkich stron, dbając oczywiście, aby nie osunąć się w przepaść. Poruszał się pewnie, zgrabnie, bez cienia wahania. Zaglądał do okien, ale nie widział niczego niepokojącego. Wolał jednak zacząć od oględzin zewnętrznych, które zaprowadziły go do szopy. Zerknął w kierunku młodego chłopaka zastanawiając się czy ten postanowił wejść do młyna na własną rękę czy wolał jednak trzymać się blisko. Zaiste, było mu to obojętne. Nadopiekuńczość była mu obca.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zastanawiał się, przemyślał najróżniejsze rzeczy, jak również dochodził do wniosków, że poniekąd niektóre z nich pozostawały jednak niezmienne. Starał się zmienić w pewnym stopniu samego siebie, ale też, nie pozostawało to zbyt łatwe. Wiele wymagało znacznie większego zaangażowania, a przechodzenie przez Dolinę Godryka bywało poniekąd możliwością zaspokojenia własnej ciekawości pod względem tego, co się w niej kryje. Jakoby same spacery miały mu pomóc; przypominał pod tym względem psa; im więcej zajmował się najróżniejszymi aktywnościami, tym znacznie lepiej szło mu trzymanie samego siebie na wodzy. Może czasami było gorzej, czasami było lepiej, ale koniec końców zmieniał i to było najważniejsze. Na lepsze, oczywiście. Nie chciał przyczynić się do znacznego pogorszenia sytuacji, w której się znalazł, bo jednak wiele rzeczy, które to dotyczyły jego życia, wymagało poprawy. Na odpowiedź o podaniu wizytówki Lowell kiwnął głową; było to w sumie czymś normalnym, jakoby funkcjonującym w codzienności. Wiedział o tym, w związku z czym nie widział sensu ciągnięcia tematu, skoro i tak zawdzięczał temu człowiekowi znacznie więcej, niż mógłby początkowo zakładać. Jakby nie było, na Maximilianie zależało mu zbyt mocno, by mógł w tamtym okresie poddać się i uznać, że nie ma sensu jego poszukiwania. To, że George postanowił mu pomóc, może było czymś w rodzaju cichego uśmiechnięcia się ze strony przeznaczenia. I o ile ludzka empatia nakazuje takie zachowanie, nie zawsze można na nie liczyć. Pewne rzeczy pozostawały niezmienne - nawet jeżeli Wielka Brytania obfitowała w mnogość najróżniejszych ludzi, z czasem ten świat okazywał się być naprawdę małym, w związku z czym ledwo co możliwe spotkania jakoś miały miejsce. Jakoś istniały, jakoś łączyły ze sobą pojedyncze jednostki z ferworu tych wszystkich wydarzeń. Felinus nie wiedział, jak to jest dokładnie z funkcjonowaniem pewnych zasad, ale zawsze mogło się to skończyć tylko i wyłącznie na jednorazowej rozmowie. Kiwnąwszy głową, nie zaprzeczył na temat Wieży Wróżek, z którą to miał wcześniej do czynienia. Zresztą, magiczne stworzenia na jej obszarze przyczyniły się do głębokiego snu prefekta Ravenclawu, więc trudno było rzeczywiście o tym zapomnieć. - Tak, byłem tam. Specyficzne miejsce, o dużym nasyceniu magii. - odpowiedział zgodnie z prawdą, jaką to chciał zaprezentować, poprawiwszy płachty bluzy, którą to miał na sobie. Była przydługawa, niezapięta, ze wzorem w kratkę w obrębie kaptura i wygodna. Jakoś nie widział sensu ukrywania tego faktu, bo ta wiedza mogła się mężczyźnie naprawdę przydać, gdyby rzeczywiście znalazł dla niej jakieś szersze zastosowanie. - Czasami trudno jest znaleźć momentami jakiś samotny jego fragment. - trudno było nie przyznać faktu, że w ciągu dnia, kiedy to początkiem miesiąca trwało największe oblężenie, trudno było o jakąkolwiek prywatność czy też i samotność, na której to Lowellowi bardziej zależało. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego własnych ust, kiedy to zastanowił się bardziej nad samym faktem występowania w tej okolicy starego, opuszczonego młyna. Różdżkę miał w gotowości; nie trzeba było mu powtarzać w żaden szczególny sposób, żeby zachował ciszę i wszelką ostrożność. Mimo braku blizn, wszak te usunął, posiadał tak naprawdę spory bagaż doświadczenia, w związku z czym nie zamierzał popełniać żadnych błędów. Ciszę potrafił zachować, krocząc raz po raz powoli, ażeby uniknąć potencjalnie skrzypiących desek. Samemu już chciał wystosować zaklęcie Homenum Revelio w niewerbalny sposób, ale został tym samym uprzedzony przez pana Walkera. Niemniej jednak, pamiętając o tym, że w jakiś sposób niebezpieczeństwo może wystąpić ze strony wejścia, użył tam zaklęcia Tonitrus Esnaro; jego modyfikacja mogłaby nie być zbyt... stabilna w miejscu o wysokim natężeniu magii. Musiał nad nią jeszcze poważniej popracować. - Zauważyłem. - odpowiedziawszy na jego słowa, zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, zastanawiając się nad tym, co tutaj mogą w rzeczywistości znaleźć. Nim się obejrzał, po dłuższych i ostrożnych oględzinach, podczas gdy lewą dłonią pogłaskał wystający łeb psiaka, nic im szczególnego nie groziło. Nie znajdował się tutaj ani duch, ani żadna zmora, z którą to musieliby sobie poradzić. Mimo to przezorny zawsze zabezpieczony i nie spuszczał gardy, spoglądając raz po raz przenikliwym, spokojnym wzrokiem po otoczeniu. Niestety, nie było tutaj z początku niczego ciekawego. Całokształt mienił się jedynie kurzem, jakoby przegryzieniem lat przeszłości, kiedy to raz po raz pojawiały się liczne dowody na opustoszenie tego miejsca. - Idealne miejsce dla ducha, ale zmory brak. - mruknął. Wszelkie potencjalne szafki, szafy, cokolwiek - otwierał właśnie poprzez użycie różdżki. Bezpośrednie dotknięcie jakiegoś zaklętego przedmiotu mogłoby mieć nieodwracalne momentami skutki. Zresztą, po podłodze i tak poruszały się tylko i wyłącznie myszy. Później mignęło coś charakterystycznego; jakoby podejrzany przedmiot, zaskakująco odmienny w stosunku do otoczenia. - Cylinder? - zastanowiwszy się, spojrzał raz po raz, ale na razie go nie dotykał, chcąc się upewnić, że na pewno to nie jest żadna pułapka. Przedmiot uniósł niewerbalnie w powietrze, badawczo mu się przyglądając. Trochę przypominało mu to coś z opisówki, trochę jakoby o czymś słyszał, ale nie był do końca pewien.
Zapisał sobie w pamięci, aby poszukać lokalizacji Wieży Wróżek, która choć nazwę miała wątpliwą to jednak była idealnym miejscem na odwiedziny pracoholika, który w dni wolne od pracy nie potrafił usiedzieć bezczynnie dłużej niż kilka krótkich chwil. To ta smykała archeologiczna, choć jego pasją było babranie się w ziemi, szwendanie się po jaskiniach, ruinach opuszczonych i nawiedzonych rezydencji i odnajdywaniu w nich źródła złej magii. Wielokrotnie mając u boku Łamaczy Klątw przemierzał połowę świata, będąc wzywanym do różnych przypadków magicznych. Przez dobre piętnaście lat tak wyglądała jego praca - nie sposób jest zrezygnować z tych nawyków. Nic więc dziwnego, że rekreacyjnie też poszukiwał ciekawych obiektów do badań. Stary młyn nie wyglądał jakby posiadał w sobie ciekawsze przedmioty jednak nie warto z góry zakładać, że nic tu nie znajdzie. Pokiwał głową na znak i coś wymamrotał pod nosem, coś niezrozumiałego, jakaś myśl, która wyrwała się spomiędzy jego ust prosto w objęcia powietrza, ale była na tyle cicha iż trudna do rozszyfrowania przez kogoś kto nie obcuje z Walkerem dzień w dzień. Mogli udać się bliżej budynku, co też obaj uczynili. Obejrzałby młyn bez względu na obecność chłopaka, a skoro ten od razu uznał, że warto wejść do środka - nie powstrzymywał go. Wykazał się ostrożnością skoro i on użył tajemniczego zaklęcia. Rozpoznał to po błysku jego różdżki. Kiedy chłopak zajął się oglądaniem młyna wewnątrz, George podszedł do jednej z szopy, zdziwiony, że w ogóle coś takiego tutaj jest zbudowane. Co w ogóle ten budynek robił tutaj w Dolinie Godryka? Dosyć przestarzała konstrukcja. Z pomocą zaklęć otworzył drewniane skrzypiące drzwiczki szopy i w asyście czaru światła przeszedł się w środku, szukając interesujących śladów. Niestety, nie znalazł zbyt wiele - za wielkimi worami z ziarnami i mąką znajdował się zardzewiały i uszkodzony motocykl. Nie leżał on w zainteresowaniach George'a, który był zwolennikiem błyskawicznych teleportacji, przeniesień z pomocą kominka Sieciu Fiuu i co najwyżej Błędnego Rycerza. Miotły i pojazdy magiczne nie przemawiały do niego w żaden sposób. Po milczących oględzinach wrócił spokojnym krokiem w kierunku młyna, wchodząc do pomieszczenia gdzie znajdował się Felinus. - W szopie znajduje się zardzewiały motocykl. Nic ponadto. - oznajmił i podniósł głowę w poszukiwaniu ducha młynarza. Okazało się, że są tu po prostu sami. Podszedł bliżej chłopaka i popatrzył z zainteresowaniem na lewitujący przedmiot. - Cóż pan znalazł? - zapytał, pozerkując na cylinder. Korciło go, aby sięgnąć po niego palcami i zbadać z nadgorliwą dokładnością. Wpatrywał się w obiekt z bardzo żywą ciekawością, nie mającą związku z pożądaniem posiadania go na własność. - Mogę zbadać i zdiagnozować ten przedmiot, jeśli sobie pan życzy. - wymsknęło mu się zanim przypomniał sobie, że wcale nie jest w pracy.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell dokładnie i raz po raz przyglądał się otoczeniu, jakoby chcąc tym samym znaleźć potencjalne zagrożenie, niemniej jednak to nie istniało; na tym terenie nie znajdowała się żadna ludzka dusza, ale zawsze mogła mieć ona inne pochodzenie, tudzież inne podwaliny. Spojrzawszy uważnie, był przystosowany do rzucania zaklęć w wyniku wydarzeń, które miały miejsce, licznych pojedynków oraz treningów. Co prawda nie robił tego długo, był zbyt młody, ale posiadał znacznie więcej zasad, którymi się kierował. Przezorność pokazał poprzez błysk niewerbalnego zaklęcia pozostawiającego glif na podłodze; znak błyskawicy zdawał się przenieść tym samym znaczne pokłady energii. Gdyby ktoś postanowił nieuważnie przejść do środka bez ich zgody, zapewne zostałby spętany linami elektrycznymi, które spowodowałyby porażenie. Felinus nie przepadał za tym żywiołem, mając z nim bardzo niemiłe doświadczenia, niemniej jednak taka była kolej rzeczy. Za brak wcześniej rozwagi człowiek płaci wieloma traumami. Przynajmniej spokojnie, bez pośpiechu, jakoby snując się spokojnie, z należytą ostrożnością, tudzież pewnego rodzaju gracją; szedł powoli, spoglądając na każdy zakamarek, który był pokryty pajęczyną. Nikt tutaj nie zaglądał od lat... albo po prostu ktoś miał w głębokim poważaniu stan, w jakim znajdował się ten stary młyn. Na szczęście student nie miał problemów z nieczystością, nie pozostawał pod tym względem pedantem. To nie było jego pomieszczenie, a koniec końców i tak czy siak miał okazję znajdować się w znacznie gorszych warunkach. Lewa dłoń jeszcze raz wylądowała na psim łbie, jakoby miało to przyczynić się do pewnego rodzaju ulgi. Za pomocą różdżki, kiedy cylinder został odnaleziony, podniósł go, ażeby zaczął lewitować. Przyglądał się uważnie, być może nie posiadając w tej kwestii doświadczenia, no ale skąd miał wiedzieć, co to dokładnie jest? Na pewno nie był to czarnomagiczny przedmiot, gdyż rdzeń wtedy zapewne zadziałałby i poczuł solidarność. Serce buchorożca niosło ze sobą ogromną moc magiczną, którą zdołał opanować, ale też - nie należała do tych pozytywnych. Na szczęście jakoś to równoważył działaniem sygnetu Myrtle Snow. - Zardzewiały motocykl? - spojrzał na niego, bo jednak pewna część Felinusa lubiła silniki i sprawy motoryzacyjne; samemu posiadał magiczny odpowiednik Cadillaca, więc poczuwał się tym samym do sprawdzenia tej ciekawej zagwozdki. Zardzewiały czy nie... być może krył w sobie potencjalną możliwość odpalenia? Tego nie wiedział, a ciekawość... no cóż, brała w górę. Zanim jednak cokolwiek w tej kwestii zrobił, spojrzał na George'a, który najwidoczniej złożył ofertę zbadania i diagnozy magicznego cylindra. - Nie wiem, czy mi się do czegoś przyda... jeżeli pan chce, może pan go sobie wziąć. Wie pan, co to konkretnie jest? - zastanowił się i wzruszył ramionami, bo w sumie go nie potrzebował, to po pierwsze, a po drugie... był niepraktyczny. Gdzie miałby go wziąć? Tego nie wiedział. Zawsze był fanem mniejszych, bardziej funkcjonalnych rzeczy. Krzyż Dilys, sygnet, eliksiry. Cylinder za bardzo rzucał się w oczy; sprawdzał spojrzeniem zaciekawionych, czekoladowych tęczówek na kolejne poczynania mężczyzny. - Jeżeli pan pozwoli, to sprawdzę ten motocykl. Może jest zardzewiały, ale może silnik jeszcze jest na chodzie... - wydostał się w stronę szopy, spoglądając w zaciekawiony sposób na to, jak za drewnianymi drzwiczkami, nieopodal worków z ziarnami i potencjalnie niezdatną do użycia mąką, znajdowało się właśnie to cacko. Od razu rozpoznał model, był to Turnov - zaniedbany, blacha nieocynkowana, co było trochę głupotą, ale być może wcześniejszy właściciel miał ku temu jakieś powody. Nie wiedział, ale rdzy było sporo; odsunąwszy niepotrzebne graty za pomocą różdżki, przyglądał się bardziej motocyklowi, który mógł zostać odpalony znajdującymi się nieopodal kluczykami. Trochę paliwa w sobie miał; sprawdziwszy zbiornik, może nie było ono już takiej jakości, jak przy zakupie, ale najwidoczniej... można było go odpalić. - Stary, dobry Turnov... - powiedziawszy cicho, usunął kurz z popękanego siedziska, by następnie dosiąść machiny, ażeby móc ją odpalić. I o ile zapłon był bardzo trudny z początku do osiągnięcia, co było przyczyną głównie zaniedbanej magicznej elektroniki wewnątrz (jak podejrzewał), o tyle po paru następnych próbach w szopce przedostał się dźwięk odpalanego silnika, który to buchał raz po raz, a z rury wydostawały się dziwne chmary dymu. Poruszywszy nim do przodu, hamulce nie były tak samo dobre; tarcze co prawda pozostawały zardzewiałe z początku, aczkolwiek zewnętrzna jej warstwa usunęła się pod wpływem tarcia, co niby miało zadziałać dobrze, ale klocki nie działały tak, jak powinny. Zatrzymawszy pojazd, po wyjechaniu nim w dość... nieprzyjemny sposób z szopy, postawił go ponownie na nóżce. Zsiadł, podszedł do Walkera. - No, do ruchu nikt tej machiny nie dopuści, ale jest to poczciwa, ciekawa konstrukcja. Zaniedbana, ale myślę, że w warsztacie przywróciliby ją do porządku. - lubił motocykle, lubił samochody, nawet jeżeli nie było tego po nim aż tak widać. - Nie chce pan jej wziąć? Może dojazd do stacji pojazdów nie będzie przyjemny, ale myślę, że jest to akurat warte zachodu. - zastanowił się, ale nie wiedział, że nie jest to do końca możliwe, w związku z czym zdziwił się trochę z początku, iż George nie chciał zabrać ze sobą dwukołowca.
Ogólnie rzecz biorąc widoki spoza młyna były całkiem miłe dla oka. Można śmiało przypuszczać, że nie absolutnie nie ma tu żadnego śladu po duchu młynarza. Cicho, spokojnie, słońce łagodnie oświetla świat, niebo jest niemal bezchmurne... zatem przeszukiwanie obiektu było znacznie przyjemniejsze choć mimo wszystko obaj byli przezorni, co sobie Walker cenił. Nie interesował się motocyklami a więc nie zamierzał babrać się maszyną, skoro nie była mu do niczego potrzebna. - Zardzewiały i zapewne uszkodzony. Musi tam stać od kilkudziesięciu lat. - a trzeba przyznać, że kto jak kto, ale George potrafił oszacować wiek przedmiotu na podstawie wyglądu. Zajmował się tym zawodowo i od około piętnastu lat. - Mam pewne przypuszczenia jednak krótka diagnostyka powinna rozwiać wszelkie wątpliwości. - odparł kulturalnie choć nie odpowiedział czy będzie chciał zabrać ze sobą ten śmieszny cylinder. Zależy co za magię w sobie skrywa. - Oczywiście. Ja zajmę się oględzinami tutaj, pan motocyklem. Idealnie. - z pomocą drobnej magii przejął lewitację cylindra i odczekał aż Felinus uda się do badań nad pojazdem. W ciemnym młynie pojawiły się różne odcienie światła - czarów, które szeptał i inkantował nakładając je siatką na obracający się leniwie przedmiot. Wydobywał z niego informacje, a zaklęcia, których używał były wyłącznością osób, które zajmowały się diagnostyką. Tego w szkole człowiek się nie nauczy, to już jest efekt stażu w pracy. Drgnął słysząc w oddali dźwięk odpalanego silnika i lekko uśmiechnął się pod nosem. Po parunastu minutach spotkali się przy drzwiach młyna - George trzymał w gołym ręku cylinder. - Skądże znowu, preferuję teleportację, świstokliki i sieć Fiuu. Może pan zrobić z tą machiną co się panu podoba, o ile nie spali ona przy okazji Doliny Godryka. - opuścił młyn, bo nie miał już tam nic do znalezienia. Przełożył cylinder z jednej ręki do drugiej. - Cokolwiek się schowa w tym cylindrze, dana rzecz znika. Wydobyć to z powrotem może tylko właściciel, jeśli pamięta ustawione przez siebie hasło, którego w dodatku nie jest w stanie nikomu przekazać. To skomplikowana magia, ale nie jest jakoś specjalnie zła. Dosyć kapryśna. - wyjaśnił to, czego zdołał się dowiedzieć, a dowiedział się naprawdę wiele na ten temat. - Lubię zbierać niecodzienne przedmioty więc mogę zabrać to na dalsze badania i gdyby pan tego potrzebował, prześlę. - dodał jeszcze uprzejmie i zajrzał wgłęb cylindra jednak jak wiadomo, nie znalazł tam absolutnie niczego. Czuł jedynie mrowienie w palcach, które sugerowało moment ustanowienia hasła, od czego się rzecz jasna powstrzymywał. - Ducha tu nie ma. Młyn jest zwyczajnym młynem. Trochę się zawiodłem lecz cóż rzec, tak to bywa w życiu. - zerknął jeszcze na psiaka, który cały czas im się przyglądał. Niezwykły słodziak.
+
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell ewidentnie powinien zaglądać tutaj częściej - może nie do końca z psem - ale na pewno skupiać się na poznawaniu coraz to bardziej zaskakujących obiektów, które są w stanie jakoś umilić dany dzień. Jako tako samemu wyjątkowo rzadko miał do czynienia ze złymi miejscami, a większość wędrówek, jakie to miały miejsce w jego życiu, zakończyła się pozytywnie. Czy to poprzez zdobycie peleryny niewidki, dzięki której był w stanie włamać się do Działu Ksiąg Zakazanych, czy to jednak poprzez właśnie takie dość... niecodzienne obiekty. Jakiś dziwny cylinder krył w sobie magię, której obecnie nie był w stanie rozpoznać; może zajmował się ostatnio wieloma jej aspektami, ale nadal, nie znał się na tego typu rzeczach. Jego obecnie zainteresowaniami było modyfikowanie istniejących już rzeczy w taki sposób, by bardziej przystosowały się do panujących dookoła warunków. Czy to tworząc Aceso, który posiadał ewidentnie wadę konieczności wprowadzania dożylnego, czy to bawiąc się w modyfikacje Esnaro, chcąc pojąć, jak działają runy. Prawda jest taka, że każdy temat, jakim się zainteresował, był przez niego szczególnie rozpatrywany. Chodził do bibliotek, starał się zrozumieć jeszcze więcej. Na informację o tym, że motocykl jest potencjalnie uszkodzony i posiada kilkadziesiąt lat, nie bez powodu kiwnął głową. Spojrzawszy uważnie na George'a, dochodził do wniosku, iż ten... chyba zajmuje się tym na co dzień. Może nie były to do końca trafne przypuszczenia, ale mało kto jest w stanie stwierdzić bez słowa "chyba", że coś ma tyle i tyle lat. Felinus nie bez powodu nie ingerował w życie prywatne innych ludzi, ale wszystko wskazywało na to, że oczy czujnie i badawczo były w stanie stwierdzić, ile lat ma dany obiekt. Niesamowita umiejętność, wysoce przydatna. - W to nie wątpię. - odpowiedziawszy, następnie ruszył na oględziny motorka, nie wiedząc, jakimi zaklęciami diagnostycznymi posługiwał się Walker, ale też, niespecjalnie ingerował w jego zdolności. Nie miał jak, skoro poszedł sprawdzać co prawda stary odpowiednik magiczny Yamahy Virago, ale jeszcze... działający. Jakimś cudem, oczywiście. Blacha była zardzewiała, w większości do wymiany, ale była to całkiem solidna maszyna, skoro potrafiła przesiedzieć w szopie, między workami z ziarnami, tyle lat. Trudno było jej odmówić także tego specyficznego uroku, któremu Lowell z łatwością się poddawał; trudno go o to winić, skoro jest młody i ciągnie go do tego typu czynności. Dawno nie jeździł na czymś takim, jedynie sporadycznie mając ku temu okazję, ale całkiem nieźle zdał egzaminy i przeczuwał, że odnowienie machiny może tchnąć w nią nowe życie. Pies znajdował się nadal w bezdennej torbie, wystając pyskiem i wystawiając język. Najwidoczniej Hinto czuł się całkiem swobodnie, nawet jeżeli motocykl wydał wcześniej parę specyficznych dźwięków z rury wydechowej. - Spalić nie spali, jestem tego pewien. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Mimo swojej wiekowości, maszyna musiała posiadać pewne mechanizmy zabezpieczające, a wymieszane prawdopodobnie paliwo z olejem powodowało pewnego rodzaju konserwację. Wybuch raczej nie byłby możliwy; nie przy czymś takim, w związku z czym Lowell kiwnął głową na możliwość wzięcia sobie tej maszyny, choć nie czuł się z tym swojo. Skoro jednak mężczyzna nie preferował tego środka transportu, nie widział sensu w odmowie. Prędzej czy później ktoś by go znalazł i zrobiłby z nim dokładnie to, co zamierzał student. - Czyli coś jak zaklęcie Fidelusa, ale w znacznie rygorystycznej formie. - no tak, różnica między cylindrem a urokiem była taka, iż w przypadku tego pierwszego, mimo szczerych chęci, właściciel nie mógł zdradzić hasła. Oznaczało to odporność wobec Veritaserum, Imperio i innymi eliksirami, ale zabierało tę tajemnicę do grobu. W przypadku drugiego taka możliwość już istniała, co oznaczało, że magia w przedmiocie musiała być znacznie silniejsza. - Śmiało może pan go sobie wziąć. Nie podejrzewam, by mi się przydał. - odpowiedział zgodnie z prawdą. No, może jakieś zastosowanie by znalazł, ale wolał osobiście unikać czegoś takiego. Nie miał jako tako rzeczy, które mógłby tam schować (no, oprócz podręczników do czarnej magii), ale też, jeżeli chciał, to potrafił się nieźle przed tym zabezpieczyć. Wychodząc z młyna, prowadząc ze sobą starego, zardzewiałego Turnova, w sumie wszystko wskazywało na to, iż ten dzień pozostawał wielce owocnym dniem. Lowell nie zaczepiał go już, wiedząc, iż odpoczynek jest wskazany; postawiwszy motocykl na nóżce, podniósł jeden z kącików ust do góry w ostrożnym tego ruchu znaczeniu. - Nie jest źle. Zawsze mogło tutaj być nic, a tak to jakieś doświadczenie wynieśliśmy, no i nie zostaliśmy z pustymi rękoma. - albo mogli zyskać wpierdziel, ale o tym nie wspomniał, w związku z czym położył dłonie na własnych biodrach, trochę różniących się od standardowych, by poczuć nieodpartą chęć zapalenia papierosa. Rzucenie nałogu powodowało swoiste denerwowanie się, ale też, czuł pewnego rodzaju solidarność. Hinto powoli zasypiał, co wynikało z jego dość młodego wieku oraz przeżywania każdej, najmniejszej chwili w pełnej radości. Wlepiał swoje tęczówki w twarz Walkera, wystawiając na początku język, by potem ziewnąć w dość zabawny sposób i zamknąć oczy. Był naprawdę uroczym psiakiem, czego nie był w stanie zaprzeczyć samemu Lowell. - Jeżeli potrzebowałby pan kogoś do podróży po Dolinie Godryka; zawsze mogę potowarzyszyć. Obecnie mam sporo czasu. - no tak, swoiste zawieszenie w prawach studenta. Ale, hej, za niedługo wreszcie stanie się tylko niemiłym wspomnieniem z przeszłości, prawda? - Chyba... do zobaczenia? Podejrzewam, że jeszcze się spotkamy. - spojrzał na George'a w zastanowieniu, by potem, jak drogi się rozeszły, pierwsze teleportować się z psiakiem do domu. Potem, zgodnie z obecnym stanem portfela, nie pozostawało nic innego, jak przetransportować jakoś tego Turnova do Londynu... ten wydatek będzie musiał na razie poczekać.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czasu miał wiele, zdecydowanie zbyt wiele, jak twierdzili niektórzy. Myśli Maxa ciągle był niespokojne, więc często udawał się na wędrówki, by po prostu jakoś ten stres rozchodzić. Dziś wylądował w Dolinie Godryka, do której tyle lat nie miał legalnego wstępu ze względu na swój uczniowski status. Słyszał o starym młynie, średnio przyjaznym czarodziejom, ale też nie spodziewał się, że tak łatwo do niego trafi. Pogrążony we własnych myślach, po prostu wszedł do budynku, nie zdając sobie sprawy gdzie tak naprawdę się znalazł. Przez chwilę przyzwyczajał wzrok do panującego tam półmroku, a gdy już mu się udało, dostrzegł przed sobą perlistą postać młynarza. Duch widocznie nie był zadowolony z obecności intruza i zaczął wyganiać go ze swojej posiadłości. Max nie miał zamiaru się spierać i zaczął po prostu spierdalać przed zjawą. Wybiegł poza młyn na otaczające go pole. Niestety, pośród roślinności nie zauważył wystających korzeni i potknął się łamiąc prawą nogę w piszczeli. Jęknął z bólu, upadając na ziemię i wyciągając z kieszeni różdżkę. -Kurwa mać... - Wycedził przez zęby, zapalając szluga i unosząc drewniany patyczek, by jakoś doprowadzić się do ładu. Na szczęście uważał na lekcjach magii leczniczej na tyle, by samemu się poskładać.
Zauważył go w momencie, w którym wchodził do młyna. Jego życie było ostatnio całkiem nudne, nic ciekawego się nie działo, nie miał z nikim na pieńku. A przynajmniej z nikim nowym, bo przecież starych waści nie da się ot tak naprawić. Uznał, że to idealny moment, aby coś się zmieniło. Nie uwielbiali się, a to wystarczyło, żeby dzień stał się ciekawszy. Skręcił ze ścieżki i wszedł za chłopakiem do młyna. Czy pamiętał wszystkie te historie o tym, co się tutaj działo? Chyba sam kiedyś wszedł do środka, aby przekonać się, co los może mu przynieść. Nie pamiętał. Duch pojawił się zaraz po przekroczeniu progu i Merlinie, był paskudny. Plus nie wyglądał na zbyt zadowolonego, dlatego uniósł jedynie dłonie do góry, w geście obronnym. Nie powie, serce zabiło mu szybciej, w końcu wyskoczył tak znienacka! Gdyby nie to, jaką nienawiścią pałał do czarodziei, Lennox przyjął stanowisko mugolaka... W sumie to nie było to nic skomplikowanego, skoro jego ojciec właśnie tym był. Zaczął się więc tłumaczyć i koić, chcąc wybrnąć z tej sytuacji. To musiał być jego dzień, skoro jego przekonywania poskutkowały i duch w końcu się uspokoił. Ba! Powiedział mu nawet, gdzie znajduje się kilka z jego cennych przedmiotów. Podszedł do szafki i od kluczył ją, zaglądając do środka. Hm, wziął metamorfoamuler i schował go do kieszeni. Odwrócił się do ducha, który już dawno zniknął i machnął dłonią, chociaż pożegnanie nie miało najmniejszego sensu. Wyszedł z młyna, używając innych drzwi, jeszcze otwartych, zza których na pewno wybiegł Max, skoro Lenny wszedł głównym wejściem. Oparł się o framugę i przyjrzał leżącemu na ziemi chłopakowi, zaśmiał się, co brzmiało raczej jak charczenie. Ah.-Jesteś tragiczny.-Powiedział, odbijając się od framugi i idąc w jego stronę.