Czy czarodzieje wierzą jeszcze w kogoś poza Merlinem lub Morganą? Niektórzy powiedzą Ci, że tak. Zwierzą się może też z codziennych modlitw, składania ofiar czy przedziwnych praktyk magicznych, mających udobruchać ich Boga, a z kolei inni zaprzeczą. Wyznając absolutną niewiarę, uśmiechną się lub wręcz wyśmieją taką herezję, potraktują Cię pogardliwie lub uniosą się dumą, oburzeni, że pytasz ich o coś takiego. Ciężko określić czy tajemnicza, dawno już opuszczona kapliczka, wybudowana na obrzeżach Doliny Godryka była postawiona przez czarodziejów czy może przez mugoli. Jej historia sięga tak odległych czasów, że właściwie ciężko jest wychwycić moment jej powstawania, ale to samo tyczy się również jej upadku. Mury kruszeją rok w rok, a nieświadomi niczego mieszkańcy prowadzą codzienne życie tuż obok, być może, siedziby dawnego Boga. Dziś to miejsce jest jedną, wielką niewiadomą, kuszącą przedziwną magią, która, podobno, uzdrawia ciężko chorych i działa prawdziwe cuda. Tylko, że im więcej pozytywnych opinii, tym również pojawiają się te oskarżycielskie. Przeklęta kapliczka, mówią, sprawia, że kobiety ronią łzy nad straconymi dziećmi, a mężczyźni opadają z sił, przykuci do łóżek przez ciężkie choroby. Odważysz się przekonać jak jest naprawdę?
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Kiedy zbliżasz się do kapliczki, masz wrażenie, że coś lub ktoś Cię obserwuje. To dziwne uczucie nie zanika wraz z kolejnymi krokami, a wręcz osiąga apogeum, w chwili, w której zaciekawiony dotykasz zmurszałego kamienia tworzącego niewielki ołtarzyk, zasłany liśćmi opadłymi z okolicznych drzew.
Spoiler:
Jak się okazuje, nie był to dobry pomysł. Wraz z chwilą, w której Twoje palce odrywają się od kamienia, uderza w Ciebie przedziwna fala magii. Przez moment wręcz musiałeś poczuć się oszołomiony i być może bardzo zaskoczyło Cię to co nastąpiło chwilę później: z Twojego nosa eksplodowała fala czerwieni, będąca niczym więcej jak okropnie intensywnym krwotokiem z nosa. Jednakże, nie ma tego złego. Kiedy dochodzisz do siebie, zauważasz, że stoisz teraz na czymś śliskim i przeźroczystym. Zdobywasz pelerynę niewidkę.
2 - Zbliżasz się do kapliczki, a towarzyszące Ci uczucie niepokoju staje się powoli męczące. Nie możesz być pewien tego, co czeka Cię w tym miejscu, owianym wyjątkowo nieprzychylną sławą, a przedziwna magia wyczuwana przez Ciebie w powietrzu nie napawa entuzjazmem. Nagle zatrzymujesz się chcąc się rozejrzeć (wtedy dostrzegasz przeszkodę tuż przed sobą) lub po prostu dalej maszerujesz, potykając się o coś, co ukryła kupka zeschłych liści, śnieg lub dowolna przeszkoda odpowiednia dla danej pory roku. Kiedy bliżej się przypatrujesz, okazuje się, że przed Tobą leży niewielka sterta starych, obgryzionych do cna kości, z tym, że bardzo ciężko stwierdzić czy należały do człowieka czy zwierzęcia.
Spoiler:
Jeśli je rozgarniesz, będziesz mógł znaleźć nową - starą różdżkę (wylosuj ją w odpowiednim temacie). Trudno powiedzieć w jaki sposób się tutaj znalazła, ale z pewnością jej dawny właściciel już dawno nie żyje, a magiczny patyk należy już do Ciebie (wystarczy, że go dotkniesz, a wyrzuca z siebie iskrę, meldując posłuszeństwo nowemu panu).
3 - Nie wiesz czy to Twoja zasługa, czy dzisiaj kapliczka jest po prostu łaskawa, ale nie prześladuje Cię ani dziwne uczucie bycia obserwowanym, ani żadne słabości. Bez większego problemu podchodzisz do ponurego ołtarza, przy którym stoi wysoki świecznik z zaskakująco nową, czerwoną świecą.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta – nie zwracasz uwagi na świece i odchodzisz z pustymi rękoma. Nieparzysta – zapalasz świece. Przez chwilę obserwujesz rozedrgany płomień, a kiedy spoglądasz pod nogi, dostrzegasz, że pojawiła się przy nich buteleczka z eliksirem Colore Inversio, który możesz ze sobą zabrać.
4 - Wszystko jest dobrze do czasu. Może udaje Ci się nawet wejść do kaplicy, a może i nie. W każdym razie po chwili dopada Cię ogromny, paraliżujący ból w podbrzuszu.
Spoiler:
Jeśli jesteś kobietą – czujesz jak coś spływa Ci po nodze, a kiedy badasz co to takiego, okazuje się, że zaczęłaś niekontrolowanie krwawić z dróg rodnych. Jeśli jesteś w ciąży - tracisz dziecko, co wymaga wizyty na oddziale położniczym szpitala Świętego Munga. Jeśli nie - udaje Ci się samodzielnie powstrzymać krwotok, ale z pewnością będziesz odczuwała silne bóle przy jakimkolwiek większym wysiłku przez trzy tygodnie. Jeśli chcesz, możesz przebadać się i wyleczyć w szpitalu. Spędzisz tam fabularny tydzień, ale nie będziesz musiała przejmować się bólami. Jeśli jesteś mężczyzną – nie wiesz co się dzieje, dopóki Twoje własne ciało nie zaczyna Cię zaskakiwać. Doznajesz absolutnej impotencji, jaka będzie prześladować Cię przez aż dwa miesiące, chyba że skontaktujesz się w magomedykiem.
5 - Tajemnicza kaplica niesamowicie Cię inspiruje! Ledwie znalazłeś się w jej pobliżu, a poczułeś jak wypełnia Cię nieznana, przyjazna magia, rozjaśniająca wątpliwości i wspaniale rozwijająca Twoje zdolności magiczne.
Spoiler:
Twój kuferek właśnie powiększa się o 2 punkty, jakie możesz doliczyć do zaklęć i opcm.
6 - Miałeś prawdziwego pecha. Nie zdążyłeś nawet dojść do kaplicy, a już potknąłeś się o wystający korzeń i niefortunnie stanąłeś. Nie ma szans, aby w związku z tym pękła Ci jakakolwiek kość, ale złośliwa kapliczka chyba zadbała o to, abyś miał jednak okazję trochę pocierpieć.
Spoiler:
Jeśli masz poniżej 10p z magii leczniczej w kuferku – ogromny ból niemalże całkowicie odbiera Ci chęć do chodzenia. Przy każdym kroku czujesz, jakby Twoja kość roztrzaskiwała się na setki kawałków. Musisz udać się do lekarza, w przeciwnym wypadku podobne, fantomowe dolegliwości będą Cię nawiedzały jeszcze przez 2 tygodnie fabularnej gry. Jeśli masz powyżej 10p z magii leczniczej w kuferku – postanawiasz na wszelki wypadek samodzielnie rzucić kilka zaklęć na swoją nogę. Zabezpieczasz ją tym samym przed atakiem groźnej magii i udaje Ci się wyjść z tego bez szwanku.
Mężczyzna, który tajemniczo mnie tu teleportował i nie próbował w żaden sposób ze mną nawiązać kontaktu, mimo iż usilnie próbowałam go zagadywać jak tylko wylądowaliśmy pod kapliczką, puścił mnie i zaraz znikł, zupełnie już nie wracając. Nie mogłam pojąć, czemu wyrzucił mnie na jakiejś obrzeża Doliny Godryka, zamiast po prostu na ulicę z moim domem. Nie żeby, byłoby tak trochę wygodniej i miałabym do ciepłego wnętrza domu pięć kroków, a nie pięć godzin szukania właściwej drogi. Byłam tutaj pierwsza, kiedy rozejrzałam się, na chwiejnych nogach, szukając wzorkiem ludzi, którzy także uciekali z tego ognistego zamieszania. Wciąż nie rozumiałam, dlaczego organizatorzy nie byli w stanie powstrzymać ataku takich zwierzaków i co tam dokładnie się wydarzyło. Szybko odpuściłam te dywagacje, gdy moje oczy zatrzymały się na zniszczonej kapliczce. Miałam potworną słabość do miejsc religijnych, przesyconych mistyczną aurą. Nie mogłam się powstrzymać, by nie spróbować zajrzeć do środka, odkryć, do którego boga należy to miejsce. Kapliczka miała bardzo ponurą aurę. Gdy tylko znalazłam się w jej wnętrzu, automatycznie zdjęłam z głowy puchatą czapkę, otrzepując ją z nadmiaru zimnego śniegu. Przez chwilę stopniowo przemieszczałam się po niewielkim pomieszczeniu, zadzierając wysoko głowę i rozglądając się po naściennych zdobieniach, szukając krzyży, do których zapewne tutaj się modlono. Byłam w tym momencie na etapie fascynacją wschodnimi religiami, a oczywiście ta kapliczka na pewno nie należała do tego kultu. Pod moimi nogami coś złowrogo zatrzeszczało, gdy stanęłam na wyższej stercie śniegu. Butem rozgrzebałam to, co pod nim się kryło. Były to najprawdziwsze, stare kości. Pisnęłam niczym małolata, odskakując o krok do tyłu i uderzając się o ornamentalne zdobienia za moimi plecami. Rozmasowując sobie plecy, wciąż z niedowierzaniem wpatrywałam się w szczątki jakiegoś zwierzęcia. Albo człowieka. Chryste, gdzie ja zamieszkałam? Między kośćmi, co gorsza, dostrzegłam elegancką różdżkę. Nie powinnam była nawet zwracać na nią uwagi. Nie mogłam się jednak powstrzymać, by zobaczyć ją z bliska. Podobno Dumbledore też do grobu zabrał tą swoją, która była najpotężniejsza ze wszystkich. Znalezisko postanowiłam przywołać starą różdżką, by mimo wszystko przyjrzeć się temu przedmiotowi z bliska. Gdy tylko wylądowała w mojej ręce poczułam (poza obrzydzeniem, że leżała w szczątkach trupa), że naprawdę dobrze leży i dobrze działa. Wyczyściłam ją dokładnie kilkoma zaklęciami, ale na wszelki wypadek i tak trzymałam ją przez grubą rękawice. No, może nie znalazłam jej w najlepszym miejscu, jednak to było dość dziwne, że tak dobrze działała w moich dłoniach, głupio byłoby jej nie zatrzymać. Na wszelki wypadek, bo i tak miałam ciarki na plecach, na samą myśl dzielenia różdżki z tą kupą kości.
2
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Już od dłuższego czasu nosiła się z zamiarem napisania. Ale niestety, natłok codziennych obowiązków jej na to nie pozwalał. Co niedługo miała coś nowego do zrobienia. Czy to w nowym domu, czy w pracy. Każdy czegoś od niej chciał i każdy chciał to na już. Beatrice miała roboty po łokcie a i tak nie ze wszystkim dawała sobie radę. Jednak tego dnia, kiedy siedziała nad wyjątkowo nużącym sprawozdaniem z zaopatrzenia kolejnego magazynu ( które notabene miał zrobić ktoś inny, ale ona jako kierownik musiała to zrobić, gdy tamta osoba się nie wywiązała), powiedziała sobie dość. Było tego za dużo. Od kilku tygodni nie robiła nic innego, prócz zajmowania się pracą i domem. Musiała coś zmienić i postanowiła zrobić to od razu. Dlatego właśnie, złapała za pióro i kawałek czystego pergaminu i niewiele myśląc, naskrobała kilka słów do Clauda. I zanim dotarło do niej, że być może to jest głupie czy nieodpowiednie, wysłała swoją wiadomość do niego. W pracy zapowiedziała, że kolejnego dnia, musi wyjść wcześniej, bo ma coś bardzo ważnego do załatwienia i tak, nazajutrz, już o dwunastej wyszła ze sklepu. Popędziła czym prędzej do domu, aby przebrać się w coś wygodniejszego. Sukienkę zamieniła na czarne spodnie, wysokie obcasy na trapery, a piękny, wełniany płaszcz na puchową granatową kurtkę i czapkę. W tym momencie w ogóle nie przypominała zawsze eleganckiej Beatrice. Może to i lepiej? W takim wydaniu na pewno jej nie widział. A gdyby dowiedział się, że nie ma pod spodem żakietu, tylko sweter, to by dopiero Claudowi mina zrzedła! Dotarcie na miejsce spotkania nie było zbyt trudne. Znała to miejsce, jednak nie miała wcześniej okazji, aby bliżej mu się przyjrzeć. Zawsze miała za mało czasu bądź za dużo ważniejszych rzeczy do zrobienia. Tym razem chciała to zmienić. Usiadła na rozwalającej się ławeczce i poprawiła kołnierz kurtki, która już zaczynała ją drażnić. Miała tylko nadzieję, że Faulkner pojawi się szybko. Nie chciała wyczekiwać nie wiadomo ile czasu na mrozie, niepewna tego, czy jej potencjalny towarzysz broni w ogóle się pojawi. Ale czekała. Kilka minut mogła poczekać.
Claude był podekscytowany wiadomością od Beatrice. Po ostatnim spotkaniu z dziewczyną w swoim mieszkaniu poświęcał jej całkiem sporo myśli. Tamtego wieczora pokazała mu coś naprawdę niezwykłego - dar metamorfomagii, z którym się urodziła i nad którym zdawała się niemalże całkowicie panować! Claude wielokrotnie łapał się na uciekaniu w świat fantazji, w którym to potrafił zmieniać praktycznie każdą część ciała i rozważał, co by zrobił, czy może zmienił kolor włosów, kształt szczęki, dodałby sobie kilogramów, centymetrów (gdzieś...)? Panna Dear bardzo mu zaimponowała! Dobrze się składało, że zaproponowała mu odwiedziny w Dolinie Godryka i wspólne zwiedzanie miasteczka i jego okolic. Minęło sporo czasu odkąd był tu ostatni raz i zaczął już tęsknić za tym miejscem. Poważnie rozważał sprzedaż swojego mieszkania i kupienie jakiegoś małego domku w Dolinie, która zawładnęła jego sercem w chwili, gdy po raz pierwszy przemierzał jej uliczki. Na ten moment wstrzymywał się od przeprowadzki, jako że nie miał głowy do tego typu spraw. Praca wciąż pochłaniała większość jego czasu, większość dni przesiadywał w Ministerstwie i uprawiał prawdziwy pracoholizm, na co nie mógł wiele poradzić - zakłócenia magiczne wciąż pozostawały wielkim problemem, z którym nikt nie potrafił sobie poradzić, a w związku z tym wypadki i katastrofy przydarzały się na każdym kroku. Niemniej jednak stawił się w umówione miejsce, może nieco spóźniony (ale mówimy o kilku minutach, żadna tam wieczność), ale przytomny, uśmiechnięty i pełny energii do zwiedzania. Początkowo nie poznał siedzącej na ławeczce dziewczyny - oczywiście miał świadomość, że najprawdopodobniej tylko Beatrice mogła być obecna teraz przy kapliczce, jednak mimo tego ciężko było mu uwierzyć w obrazek, który zastał. Autentycznie przetarł oczy z niedowierzaniem, patrząc na jej puchową kurtkę i trapery. - Inaczej wyglądasz - stwierdził na przywitanie, zupełnie jakby "cześć" dawno wyszło z mody, po czym uśmiechnął się szeroko. Miał nadzieję, że dziewczyna nie odbierze jego uwagi jako czegoś złego. W ustach Claude'a w sumie był to komplement, podobało mu się to, co widzi. Może to kwestia tego, że w końcu czuł się "na miejscu" ze swoim płaszczem i ciężkimi butami? Zawsze pojawiała się w zjawiskowych kreacjach, w pięknych sukienkach, eleganckich, gustownych płaszczach, w butach na obcasie, w nienagannym makijażu, fryzurze i z wystudiowanym uśmiechem. Teraz wyglądała jak kumpela z sąsiedztwa i Claude cieszył oczy tym widokiem. - Mam nadzieję, że nie chcesz mnie składać w ofierze - powiedział, skinąwszy głową w kierunku tajemniczej kapliczki. - Podpytałem znajomego z pracy o to miejsce i mówił, że czasem się to zdarzało. W przeszłości, obecnie to nie wiem. Tak czy siak nie chciałbym skończyć jako pożywka dla "bogów" - dodał, wykonując palcami w powietrzu cudzysłów.
kostka: 1 Wykorzystam później w rozgrywce, jak zbliżymy się do kaplicy.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Minuty mijały, a jej stopy marzły. Z każdą chwilą jej mina zwiastowała coraz większą złość i chęć zamordowania. Chciała zabić, ale wpierw zamierzała zabić Clauda. Za to, że ją wystawił i kazał jej marznąć na tym przeklętym dworze Merlin jeden raczy wiedzieć ile czasu! Kiedy w końcu postanowiła zerknąć na zegarek, okazało się że... Minęło dopiero niecałe pięć minut od jej przybycia... Dlaczego ten czas właśnie w tym momencie musiał się jej tak dłużyć? Nie potrafiła tego pojąć. Na szczęście (jego, jej i wszystkich świętych!) chwilę później zauważyła dosyć dobrze znaną postać, która śmiało kroczyła w jej kierunku. Nawet nie zauważyła kiedy, ale na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Ten jednak został zastąpiony krótkim prychnięciem, kiedy usłyszała pierwsze słowa chłopaka. -Tobie też dzień dobry. - powiedziała z bardzo dużą dozą ironii, której ukrywać wcale nie zamierzała. Wiedziała, że nie miał nic złego na myśli, ale nie mogła sobie odmówić tej rozkoszy, jaką było wprawianie go w zakłopotanie, tudzież konsternację. Ale, ale! Nie zamierzała być taka okrutna, co to to nie! Dlatego szybko uśmiechnęła się do niego. Nie wiedziała dlaczego tak na nią działał. W jego obecności nie potrafiła myśleć racjonalnie i zachowywała się zupełnie nie jak ona. Szczęście chociaż takie, że ten stan rzeczy wcale jej nie przeszkadzał. -Wiesz, na początku nie miałam takiego planu, ale gdy tak o tym wspominasz, to może nie byłby taki głupi pomysł. - powiedziała po chwili, delikatnie dotykając dłonią twarzy tak, jakby głęboko się nad jakimś cholernie istotnym faktem zastanawiała. Jakby to była co najmniej sprawa życia i śmierci a nie tego, czy będzie sobie dalej z niego żartować, czy jednak mu odpuści. - Chociaż z tego, co wiem, to Ci tutaj - kciukiem wskazała na kapliczkę znajdującą się za jej plecami- czcili koty, więc może miałbyś u nich jakieś chody? Pozwoliła sobie do niego podejść i dopiero wtedy zauważyła jak bardzo niska była w porównaniu do niego. W końcu nie miała na sobie obcasów, które jakoś by tą różnicę zneutralizowały. Dziwnie było jej tak mocno zadzierać głowę do góry, aby spojrzeć mu prosto w oczy. Teoretycznie, powinna do tego przywyknąć. W końcu, nie raz i nie dwa miała kontakt z wyższymi od niej osobami, ale w stosunku do Clauda po raz pierwszy miała tak naprawdę możliwość zaobserwowania z bliska tej różnicy. -Chyba za dużo urosłeś w nocy. - powiedziała z lekkim wyrzutem w głosie. -To nie fair, nie wolno używać takiego rodzaju magii. - zaburczała dodatkowo pod nosem, jakby jej wcześniejsze słowa nie wystarczały. Co prawda, Bea miała o tyle komfortową sytuację, że zawsze mogła za sprawą swojej umiejętności dodać sobie kilka centymetrów wzrostu. Tylko nie czuła takiej potrzeby. Dobrze się czuła będąc taką, jaką była. Ale popsioczyć na boku nigdy nie zaszkodzi a powód zawsze się jakiś znajdzie. -To co, chcesz wejść do środka? A może strach Cię obleciał? - pozwoliła sobie na to, aby szturchnąć go łokciem prosto w żebro. Gdyby nie to, że miał na sobie pewnie gruby płaszcz, mógłby to nawet mocno poczuć. Tak, pewnie tylko go posmyrała po żebrach.
Dobrze, że Claude nie miał pojęcia o drzemiącej w dziewczynie żądzy mordu, bowiem prawdopodobnie czym prędzej ulotniłby się z okolic kapliczki. Został jednak przywitany szerokim, pięknym uśmiechem Beatrice, w związku z czym nie obawiał się niczego okropnego z jej strony, choć zaraz na początku dostał sporą dawkę ironii w jej wykonaniu. Po krótkiej, niemal sekundowej analizie sytuacji skwitował to jedynie krzywym, przepraszającym uśmiechem i delikatnym wzruszeniem ramion, bo co jak co, ale zasłużył na taki komentarz. Bea bez problemu potrafiła wprowadzić go w zakłopotanie, ale w jakiej sytuacji życiowej Claude się nie kłopotał? - Przecież, że miło Cię widzieć! - odparł, próbując jakoś rozwiać to swoje faux pas podczas powitania. Przez moment jeszcze myślał, że jest na niego faktycznie zła - niby się uśmiechnęła, maskując swoją wcześniejszą irytację za rzędem równych, białych zębów, lecz chwilę później wyglądała, jakby faktycznie rozważała jego żart o składaniu ofiary. To jasne, że nie spodziewał się po niej jawnego okrucieństwa i nie bał się przebywania w jej towarzystwie, bo to już byłoby z jego strony absurdalne, niemniej jednak coś go w serduszku zakuło, że żywi do niego urazę w związku z uwagą o jej wyglądzie. Szybko jednak okazało się, że to tylko zgrywa i cichutko odetchnął z ulgą, uwalniają przy tym kaskadę właściwego sobie chichotu. - Uratowany, jak dobrze! - Uniósł pięść w geście zwycięstwa, po czym ponownie parsknął śmiechem. Uwagę o wzroście również skomentował wyszczerzem, jak to Claude (czasem zastanawiam się, po co w ogóle opisuję jego reakcje, skoro 99,9% z nich dotyczy śmiania, uśmiechania i szczerzenia się, przecież to takie oczywiste). - Nie wydaje mi się, żebym używał jakiegokolwiek rodzaju magii w tym celu, chyba że ktoś mi wlał eliksir wzrostu do herbaty w pracy - stwierdził, aż przypomniał sobie coś. - Kto jak kto, ale to Ty masz dostęp do lepszego rodzaju magii. Przecież możesz zmieniać wzrost, prawda? Któregoś dnia przyjdę na spotkanie z Tobą, a Ty będziesz miała dwa metry - i komu wtedy będzie głupio? - No Tobie, Claude, Tobie będzie głupio, że Cię laska przerosła. Jemu nie przeszkadzał fakt, że nie była wysoka, a wręcz przeciwnie, uważał to za bardzo uroczą cechę wyglądu. Jednak skoro Beatrice mogła żonglować owymi cechami, mogła to wykorzystać! - I wiesz co, kiedy zwróciłem uwagę, że inaczej wyglądasz, to ja nie miałem nic złego na myśli, słowo! - dodał jeszcze. Nie wiedział, czy już puściła to w niepamięć, czy wyciągnie to za rok i zrobi mu o to awanturę, wolał wyjaśnić. - Po prostu nigdy nie widziałem Cię w takim wydaniu. Zawsze masz piękne ubrania i buty... Nie to, że te nie są piękne, bo też są fajne, tylko no, nie masz na sobie niemal balowej sukni ani wyjściowego płaszcza od magicznych projektantów. Widzę różnicę i podoba mi się to - powiedział, trochę pokracznie, ale miał nadzieję, że udało mu się przekazać to, co faktycznie sądził w sprawie jej prezencji tego dnia. Smyranie po żebrach okazało się całkiem mocne, a na pewno mocniejsze, niż zakładała Beatrice. Claude zachwiał się trochę, gdy go szturchnęła, ale zaraz odzyskał równowagę i uśmiechnął się szeroko. - Mnie strach obleciał? To Ty napisałaś do mnie, żebym tu z Tobą przyszedł. Co jak co, ale to chyba Ty się obawiałaś samotnej podróży do środka - rzucił, puszczając jej oczko. Kto powiedział, że tylko ona może się z nim droczyć?
W następnym poście już skorzystam z tej kostki, więc się pośmiejemy xD
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Jego reakcje jakimś dziwnym trafem zawsze ją rozśmieszały. Czy chodziło o potknięcie się, czy o krzywy uśmiech na ustach, efekt niezmiennie był ten sam. Nie wiedziała, czemu tak się działo. W końcu, nie traktowała Clauda jak prywatnego błazna. Wręcz przeciwnie! Chyba bardziej chodziło o fakt, że po prostu tak komfortowo i bezpiecznie czuła się w jego towarzystwie, że bez jakichkolwiek obaw mogła pozwolić sobie na opuszczenie gardy i zachowywanie w niewymuszony sposób. Miłe i bardzo przez nią upragnione to było uczucie, nic więc dziwnego, że poddawała mu się dobrowolnie a wręcz go łaknęła. - Masz szczęście, że akurat do tej świątyni Cię zaprosiłam, w innych nie byłoby już tak kolorowo. - skwitowała tylko jego okrzyki i gesty radości. Sama zaś zachichotała lekko pod nosem, zakrywając przy tym usta rękawem. Na pewno zorientował się, że żartowała (czyżby? ;>) więc Beatrice nie przejęła się zbytnio faktem, że może wypadałoby sprostować swoje myśli w tym momencie. -Ja? Ja nie mam takich zdolności! - prychnęła przy tych słowach niczym rozjuszony kot. Nie uznała innej reakcji za bardziej stosowną. Ale nadal, gdzieś na jej ustach, błąkał się nikły uśmiech sugerujący, że i tym razem sobie żartuje z tego chłopaka. - Claude, naćpałeś się czegoś ostatnim razem i tyle, ja nic nie wiem o żadnych nadzwyczajnych zdolnościach, które by się we mnie czaiły. - Jakby na potwierdzenie swoich słów, rozłożyła szeroko ręce i obróciła się wokół własnej osi, aby po chwili ponownie zatrzymać się w miejscu, twarzą do Clauda. -Cały czas jestem taka sama mała i drobna, nie widać? Czuła, że gdyby nie mróz, który panował wokół nich, musiałaby się zdrowo tłumaczyć, z rumieńca pojawiających się na jej twarzy, po jego słowach. Nie liczyła na tak gęste wyjaśnienia z jego strony i tym samym posyłanie wielu komplementów w jej kierunku. No bo jak inaczej mogłaby potraktować to liczne zwrócenie uwagi na fakt, że zawsze wygląda dobrze, ale dzisiaj jakoś bardziej mu się podoba? Jedyne co, to śmiać jej się chciało, że Claude postanowił wszystko dokładnie wyjaśnić, jakby rzeczywiście co najmniej się gniewała na niego, bo przywitał ją w taki a nie inny sposób. -Dobra dobra, nie tłumacz się bo to Ci nic nie da. - ale potem złapała się na tym, że usłyszała jedno słowo, do którego postanowiła jednak nawiązać. -A co Ci się jeszcze podoba? - przy tych słowach uniosła jedną brew do góry zaintrygowana tym, co dane jej będzie usłyszeć. Czy kolejne ciekawe wyjaśnienia? A może jeszcze jeden rumieniec na twarzy Faulknera ujrzy? Pomimo tego, że nie miał zbyt wielu rodzajów reakcji na dziwne kwestie to wciąż potrafił ją zaskakiwać. Parsknęła śmiechem, kiedy się zachwiał, ale zaraz zrobiła naburmuszoną minę, niczym mała dziewczynka. -Ej! Ja nie jestem cykorem! Chyba, że chcesz poczuć się mężniej, to możemy tak poudawać. - to powiedziawszy, teatralnym gestem przyłożyła sobie rękę do czoła i westchnęła. -Oh, Claudzie, uratuj mnie z opresji! Wszak boję się sama wejść do wnętrza tego budynku. - postanowiła dodatkowo uwiesić mu się lekko na ramieniu, dla podkreślenia dramaturgii rzekomej sytuacji. Zaraz jednak wybuchnęła śmiechem. Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której faktycznie by się tak zachowywała. To by było zupełnie nie w jej stylu. -Dobra, chodźmy już, bo zaraz wszystkie fajne duchy nam uciekną. - po tych słowach pociągnęła go w kierunku budynku nie specjalnie zwracając uwagę, czy chce tam już iść, czy nie. Godząc się na "wycieczkę" z nią w roli partnera, za bardzo nie miał wyboru.
Claude nie musiał się starać, żeby zabawiać przebywające z nim osoby. On po prostu z natury był śmieszny, jego twarz miała naturalne predyspozycje do prezentowania nawet najbardziej zmyślnych min, jego gesty były bardzo zamaszyste i niezbyt subtelne, a jeśli dodamy do tego całą jego postawę, podejście do życia, nastawienie do drugiego człowieka i wieczny uśmiech na piegowatej buzi, mamy cały obraz osoby Claude'a. - Och tak, dzięki Ci, Beatrice, najłaskawsza! - dodał, udając, że bije w powietrzu pokłony, jakby to jej musiał zaraz składać ofiary z wdzięczności. Powinien być z siebie dumny, że w końcu udało mu się w miarę opanować swoje wewnętrzne rozterki podczas spotkań z Beą, dzięki czemu mógł sobie pozwolić na więcej swobody i odbijanie żartów. Zrobił naprawdę spory postęp w tej kwestii i już nie czerwienił się jak pensjonarka przy każdej możliwej okazji. Ktoś powinien go poklepać po ramieniu i powiedzieć "Dobra robota!". Cała kolejna sytuacja wprawiła go w niemałe rozbawienie. Widok obracającej się wokół własnej osi Beatrice sprawił, że Claude wybuchnął głośnym śmiechem, płosząc zabłąkane w pobliskim krzaku ptaszki, które wzbiły się szumnie w powietrze i poszybowały z dala od wrzeszczącego mężczyzny. Zrozumiał aluzję, nie chciała wspominać o swoich umiejętnościach metamorfomagii i może poniekąd ją rozumiał - sam mógłby się czuć nieco niezręcznie, gdyby ktoś wypominał mu posiadanie ich i zarzucił nieumiejętne korzystanie, czego Claude oczywiście nie miał w zamiarze, ale nie wiedział, jak zinterpretowała to dziewczyna. Sam również obrócił się w miejscu, a gdy ponownie stanął twarzą w twarz z Beą, stanął delikatnie na palcach, przez co zrobił się widocznie większy. - Patrz, czyżbym to jednak ja był uzdolniony w ten sposób? - Nie wiedział czemu robił z siebie takiego błazna, ale chyba po prostu chciał ciągle widzieć rzędy pięknych ząbków wyszczerzonych w uśmiechu na buzi panny Dear. Był to jeden z piękniejszych widoków, jakie miał okazje widzieć w życiu. Nie zagięła go kolejnym pytaniem, odpowiedział na nie niemal z marszu, bo przecież dokładnie o tym przed momentem myślał. - Twój uśmiech. Niezależnie od sytuacji, od ubioru, jest identycznie piękny - powiedział, po czym sam też się uśmiechnął, ale delikatniej, cieplej, tak żeby zrozumiała, że był to komplement prosto z serca i najszczersza z opinii, jakie mógł wygłosić. Przy kolejnych słowach zmarszczył brwi. - Nie sądzę, żebyśmy musieli udawać, żebym wykazał się męskością! - Normalnie niemal uraziła jego dumę! Nie wiedziała jednak, o co się prosiła, bowiem Claude zamierzał sprostać wszelkim jej oraz swoim oczekiwaniom. Gdy tylko zaczęła odgrywać swoja scenkę, Faulkner parsknął śmiechem. Nie mógł się obruszać. Kiedy tylko odwróciła się, chcąc pociągnąć go w kierunku kapliczki, Claude wykonał kilka szybkich ruchów, w wyniku których Beatrice wylądowała w jego ramionach. Zwyczajnie podniósł ją z ziemi i na rękach zaczął nieść w kierunku ruin budynku. - Ach, cna pani, ochronię Cię własną piersią! - dodał teatralnie, posyłając jej wyszczerz.
Jednak w następnym będę macała kamienie xDD
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie tylko on musiał postarać się, aby opanować w obecności Beatrice. Ona sama, czuła się często skrępowana przy Claudzie. Nie wiedzieć czemu, bo nigdy tak nie miała, bała się, że powie coś nie tak, zrobi coś nieodpowiedniego, co doprowadzi do tego, że chłopak uzna ją za idiotkę. Jednocześnie tak łatwo i tak trudno było przy nim przebywać. Nie mogła zrozumieć, skąd się brało wszystko i czemu do cholery czuła te dziwne rewolucje w żołądku zawsze, gdy go widziała. -Do usług, mój drogi! - zaśmiała się dźwięcznie na wskutek jego słów. Nie mogła się powstrzymać, aby nie śmiać się jeszcze głośniej, gdy zobaczyła reakcję Clauda, na swoje zachowanie. To było takie łatwe i miłe. Tylko niestety te ptaki, wzlatujące nagle w powietrze, a znajdujące się za jej plecami, porządnie ją wystraszyły. -Szlag! - zaklęła siarczyście, podskakując w miejscu. Nie lubiła ptaków, jakoś tak wyszło, że nie lubiła i polubić nie zamierzała. Ale gdy Claude stanął na palcach na przeciwko niej, zaśmiała się znowu i dźgnęła go mocno w żebra jakby w odwecie na jego "nikczemne" zachowanie. -Claude, jesteś okropny! Nie można tak się zachowywać! - tupnęła w miejscu stopą, co musiało wyglądać komicznie przy dodatkowo przywdzianej przez nią naburmuszonej minie. Gdyby nie to, że szkoda było jej spodni, które na sobie miała, to z pewnością "wydłużyłaby się" przynajmniej o kilka centymetrów. Spuściła wzrok speszona, bo nie takiej odpowiedzi się w tym momencie spodziewała. Zawsze było miło usłyszeć komplement, ale ten jakoś tak wyszło, wyjątkowo mocno na nią wpłynął. Uśmiechnęła się, delikatnie, bez wyszczerzania tym razem zębów. W ten sposób musiała pewnie wyglądać dosyć uroczo, ale nie przejmowała się tym, a wręcz jej to odpowiadało. -Dziękuję - powiedziała cichutko, kiedy w końcu odważyła się spojrzeć mu w oczy. Nie była w stanie nic więcej w tym momencie powiedzieć, bo czuła, że motyle w jej brzuchu zaczęły właśnie ponownie loty. Chwilę później jej oczy prawie wyszły z orbit, kiedy Claude postanowił wziąć ją na ręce i zanieść w stronę kościoła. Zaczęła się śmiać, jak szalona i wierzgać nogami, skutecznie utrudniając mu to zadanie. -Claude, postaw mnie na ziemi! - zapiszczała jednocześnie obejmując jego szyję ręką. Ale jej nie usłuchał i zaniósł do środka kaplicy, której drzwi Bea otworzyła, kopiąc w powietrzu, niesiona przez swojego "rycerza w lśniącej zbroi." Zaraz jednak po przekroczeniu progu tego miejsca poczuła, że zimny dreszcz przechodzi jej po plecach. Jakoś tak wyszło, że mocniej przylgnęła do ciała chłopaka, zupełnie nieświadomie. Szybko się zreflektowała i delikatnie wysunęła z jego objęć tak, by stanąć samodzielnie na nogach, ale w dosyć bliskiej odległości od Faulknera. -Łał - wyrwało jej się z ust, kiedy rozglądała się po wnętrzu kościoła. Ruszyła śmiało do przodu, widząc na kamiennym ołtarzu świeczki. Czerwone, zaskakująco nowe. Nie miała pojęcia skąd mogłyby się tutaj wziąć. -Jak myślisz, kto je tutaj postawił? - zapytała, odwracając się przez ramię, aby zerknąć na Clauda.
Przebywanie z Beatrice było dla Claude'a niesamowitą przyjemnością. Zawsze się starał, by dziewczyna nie nabrała jakichś nieprzychylnych przekonań co do jego osoby i chyba do tej pory mu się to udawało, mimo że już wielokrotnie udowodnił, że czasem jego mózg po prostu przestaje działać i dziwne pobudki skłaniają go do robienia głupich rzeczy (na samo wspomnienie spotkania przy fontannie, gdy przyłapała go na lizaniu palców po brudnej, zielonkawej wodzie aż skręcały mu się wnętrzności ze wstydu...). Może wynikało to z faktu, że zazwyczaj starał się ją po prostu rozbawić, obrócić wiele rzeczy w żart. Chyba wolał, by uznała go za zgrywusa niż za fatalnego błazna, a niestety zbyt często czuł się jak ten drugi. - Ja? Okropny? Oj, no weź - powiedział, zwijając się pod wpływem nagłego ugodzenia w żebra, jednak z jego twarzy nie znikał szeroki uśmiech. Czuł ogromną satysfakcję, że Beatrice również się śmiała, bo dokładnie na takiej reakcji mu zależało. Może to dobrze, że kojarzył ją głównie w tym wydaniu, bo gdyby poznał jakąś inną twarz panny Dear, mógłby zaliczyć bolesne spotkanie z rzeczywistością, a jednocześnie może bardziej doceniłby to, co mieli między sobą i w końcu postarałby się o tą relację? Swoją drogą chyba nigdy nie zastanawiał się nad aspektem ubrań u metamorfomaga, a to jednak miało ogromne znaczenie! To przecież jasne, że Beatrice posiadając dopasowane do jej figury spodnie, raczej nie zrobi sobie dobrze wydłużając nogi i zmieniając swój wzrost, dokładnie tak samo z wagą czy innymi walorami. Claude powinien poświęcić temu odrobinę uwagi więcej! Nie miał jednak czasu na myślenie (którym też się niezbyt popisał), bowiem niósł na rękach małą acz bardzo wierzgającą osóbkę, zanoszącą się głośnym śmiechem, który odbijał się echem po okolicy. On też śmiał się w związku z jej reakcją, która pozytywnie go zaskoczyła. W pierwszej chwili, gdy coś podkusiło go do podniesienia Beatrice z ziemi, był święcie przekonany, że szybko teleportuje się do Munga z podbitym okiem i złamaną żuchwą, lecz okazało się, że odbiór jego szczeniackiego wygłupu wcale nie był najgorszy. Ba, był wręcz cudowny! - Zaraz, chociaż ten jeden raz daj się przenieść przez próg - zażartował dość śmiało, a z jego twarzy biło czyste zadowolenie - z samego siebie, z całej sytuacji oraz z faktu, że bardzo blisko jego ciała, w jego objęciach znajdowała się śliczna Beatrice. Czuł, jak mocno obejmowała go wokół szyi i ostatkiem sił zwalczył potrzebę przyciśnięcia jej do siebie jeszcze bardziej - to mogłoby już grozić poważnym zmiażdżeniem i problemami z oddychaniem u panny Dear. Przekraczając próg, zatrzymali się. Wewnątrz było dość ciemno, mimo licznych uszczerbków w murach kapliczki oraz braku szyb w oknach. Może to okolica lasu i wysokich drzew tak bardzo ograniczała dopływ światła, a może to magia w tym miejscu tak działała, ale Claude poczuł się nieswojo. Pozwolił Beatrice zsunąć się delikatnie na ziemię, asekurując ją przy stawianiu stóp na posadzkę. Rozejrzał się dokładnie - nie mógł pozbyć się wrażenia, że ktoś go obserwował. - Ktokolwiek to zrobił, mam nadzieję, że było to dawno - stwierdził, wodząc wzrokiem po wnętrzu ruin. Gdy spojrzał na swoją towarzyszkę, uśmiechnął się przepraszająco. Jego słowa brzmiały nieco paranoicznie i mogły rozbudzić w niej uczucia strachu i niepewności, a przecież przyszli tu zwiedzać, nie opowiadać sobie straszne historie. Claude postanowił ruszyć do przodu, w kierunku kamiennego ołtarzu, który przykuł jego spojrzenie nie tylko przez owe świeczki, których płomienie drgały na zimnym wietrze. Faulkner wyciągnął dłoń, chcąc dotknąć ołtarza - gdy tylko opuszki jego palców dotknęły chłodnego kamienia, jakaś magiczna siła pchnęła go w tył. Zatoczył się, gwałtownie machając rękami. Obejrzał się za siebie, czy przypadkiem nie stratował Beatrice, po czym poczuł, że po ustach spływa mu coś ciepłego. Dotknął twarzy dłonią, na której dostrzegł czerwone plamy krwi. - Cholera - rzucił.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Każdy człowiek miał przynajmniej dwie twarze. Rekordziści nieskończenie wiele. Beatrice nie należała pod tym względem do wyjątkowych. Ona również potrafiła być najmilszą osobą na świecie tylko po to, aby po chwili zacząć ciskać w kogoś zaklęciami i zmienić się w prawdziwą, zimną sukę. Jednak Claude miał jak dotychczas to szczęście, że nie spotkał ją w innym nastroju, niż ten pogodny. No, może poza ich pierwszym spotkaniem, ale na to miała wytłumaczenie. W końcu wtedy była świeżo po naprawdę ciężkim rozstaniu. Miała prawo do tego, aby okazywać niezadowolenie czy ogólny brak chęci, do życia. Gdy przebywała z Claudem, czuła się tak, jakby z jej wnętrza była w stanie ukazać się tylko najdoskonalsza wersja jej samej. Nie było to dla niej zaskoczeniem, że łaknęła kontaktu z chłopakiem, ponieważ uwielbiała ten stan, jak się przy nim czuła. Czasami czuła się tak, jakby była jakimś zwykłym, mugolskim ćpunem, który bez swojej dawki narkotyku zniszczy wszystko i wszystkich dookoła. Jak na razie, bała się przyznać przed samą sobą, że tym narkotykiem stał się dla niej Claude. Dowodem, potwierdzającym słuszność tej tezy, był chociażby fakt, że każdy normalny, który odważyłby się w tak ostentacyjny sposób, dotknąć Beatrice, pewnie skończyłby nieciekawie. Kobieta nie miałaby wtedy litości i szybko rozprawiłaby się z napastnikiem. A Faulkner żył! Ba! Nawet chodził, niosąc ją na rękach i nic złego mu się nie działo! Jeśli to nie była magia, to chyba w ogóle nikt na świecie, nie powinien używać tego określenia, aby opowiedzieć o rzeczach nierealnych. -Jak Ci tak bardzo zależy, to codziennie możesz mnie przenosić przez próg. - zaśmiewała się nadal, ale słowa te znacznie szybciej opuściły jej usta, niż zajęło myślom uformowanie się w jej głowie. Niestety, na cofnięcie tego, co powiedziała, było już zdecydowanie za późno. Mogła tylko spróbować się bardziej nie pogrążać i nie dodawać nic do tej wypowiedzi. Może chłopak puści to w niepamięć. A może zacznie się z niej śmiać, jak to miało w zwyczaju dziać się w drugą stronę... Tego pewnie by mu nie darowała, mimo wszystko. Dopiero po dłuższej chwili przebywania w tym pomieszczeniu, dotarło do niej, że pomimo wielu, naprawdę wielu lat, nie było ono tak zniszczone, jakby się mogło wszystkim wydawać. Co prawda, z zewnątrz wyraźnie było widać, kruszejący mur i kilka wybitych szyb w witrażach, ale w środku nie było tak źle. Beatrice zauważyła jakieś malunki, starannie wykonane na ścianach kapliczki. A przynajmniej, można było o nich tak powiedzieć, wiele, naprawdę wiele lat temu. Czy jego słowa wzbudziły w niej strach? Zdecydowanie nie. Beatrice nie należała do strachliwych osób. W innym wypadku zaproponowałaby mu wypad do pubu a nie do zrujnowanej kapliczki, daleko poza centrum miasteczka. W końcu dziewczyna wychowywała się w towarzystwie trzech braci. Ci odpowiednio ją zahartowali w czasie ich dzieciństwa. -Czy ja wiem. - powiedziała cicho, szczerze zastanawiając się nad odpowiedzią. -Zwróć uwagę, że przecież te świece nie są nawet zakurzone jakoś mocno. - dodała, kiedy podeszła bliżej. Powoli, wyciągała dłoń przed siebie, jakby chciała ich dotknąć i sprawdzić, czy są prawdziwe. Gdzieś chyba zagubiła rozum, że się na to zdecydowała, ale nie ważne. Na szczęście przed tym czynem uchronił ją Claude, który nagle zaczął zataczać się do tyłu, jakby coś mu się stało. -Claude! - rzuciła, przenosząc na niego wzrok i momentalnie opuszczając niemal dotykającą świecy rękę. Szczerze się przestraszyła tego, co miało miejsce. Szlag. Żeby tylko nic poważnego mu się nie stało. W innym wypadku z pewnością by sobie tego nie darował. W końcu to ona wyciągnęła go w to miejsce. I cokolwiek by się nie stało, to musiała być jej wina. -Jesteś cały? - zapytała, podchodząc do niego szybkim krokiem i kładąc dłoń na jego ramieniu. Ale widziała wyraźnie, że nie jest cały. Spora strużka krwi płynęła mu z nosa i kapała na kamienną posadzkę. -Że też chciało mi się tutaj przychodzić. Chodź, zbieramy się stąd, pójdziemy do mnie to Ci to opatrzę. To niedaleko. - rzuciła głosem nie znającym sprzeciwu, zupełnie zapominając o fakcie, że nawet nie wspomniała Claudowi o tym, że zamieszkała w Dolinie Godryka.
To, co czuła Beatrice z pewnością było wyjątkowe. Claude również nie mógł pozostać obojętny na jej osobę, o której myślał zdecydowanie częściej niż chyba powinien. Niestety nie rozważał ich do tej pory w jakiejkolwiek innej kategorii niż przyjaciele - prawdopodobnie przeszło mu to przez myśl raz lub dwa, lecz zwykłą koleją rzeczy wykluczył podobne gdybanie. Przecież Beatrice pochodziła z czystokrwistej rodziny z długoletnią tradycją, z pewnymi zasadami dotyczącymi zawierania związków (bo chyba Dorien mu coś na ten temat kiedyś powiedział), a on był jedynie zwykłym chłopakiem, mugolakiem, przeciętnym czarodziejem, pracownikiem Ministerstwa Magii z trzema kotami w mieszkaniu. Nie był w żaden sposób wyjątkowy, nie posiadał dużych zdolności, nie posiadał zawodowej ścieżki usłanej różami, zwieńczonej samymi wielkimi sukcesami, a raczej wręcz przeciwnie. Co taka dziewczyna jak ona mogłaby widzieć w nim? Z tego względu wszystko co robił w jej towarzystwie, miało wyłącznie przyjacielski podtekst i intencje. Nawet przestał się specjalnie starać, by uchodzić za bardziej wykształconego, poważniejszego i zdolniejszego, niż był w rzeczywistości. Po prostu zachowywał się jak klasyczny Claude, roześmiany i z głupawymi pomysłami. - Codzienne przenoszenie przez próg wymagałoby codziennych spotkań - zauważył rezolutnie, udając głębokie zamyślenie. - Myślę, że dałoby się zrobić, tylko nie wiem jak tam twój grafik prac, obiadów i randek - stwierdził, po czym wyszczerzył się. Wnętrze kapliczki na nim też wywarło niezłe wrażenie, chociaż te świece nieco zbiły go z tropu. Spojrzał na nie uważnie, gdy Beatrice powiedziała, że na świecach brakuje kurzu, który mógłby świadczyć o ich długim istnieniu w tym miejscu. Tylko odrobinę go to zaniepokoiło, w końcu to świadczyło tylko o tym, że ktoś też postanowił niedawno odwiedzić to miejsce. Siła, która odepchnęła go od kamiennego ołtarza sprawiła, że z nosa puściła mu się strużka krwi. Badając ciepłą ciecz palcami, poczuł, że robi mu się nieco słabo. Dziewczyna mogła to uznać za przejaw wyjątkowej słabości chłopaka, gdy ten zobaczywszy poplamioną czerwienią dłoń, niemal od razu ukucnął, by zminimalizować ewentualne ryzyko upadku. - Nie, nie, czekaj, jest... Jest w porządku - powiedział, nieco słabym głosem, zaciskając drżącą ręką skrzydełka nosa. Poczuł, że strużka krwi rozpoczęła wędrówkę wzdłuż jego ręki wgłąb rękawa i przeszedł go dreszcz. Drugą, wolną dłonią oparł się o ziemię... I niemal się wywrócił, bowiem palcami prześlizgnął się po czymś wyjątkowo gładkim i miękkim. Wydał z siebie okrzyk zaskoczenia, po czym spojrzał uważnie w to miejsce, którego przed momentem dotykał. Zaraz, zaraz, czy to... - Wow, Beatrice, spójrz! Peleryna niewidka! - powiedział, otwierając szeroko oczy i zaciskając pięść na śliskim materiale.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Tradycje były czymś bardzo ważnym w domu rodzinnym Beatrice. Rodzice, jak i babka wciąż żyli zgodnie z zasadami, które miały rację bytu ponad pięćdziesiąt lat temu. Bardzo próbowali wpoić je swojemu potomstwu, ale niestety, średnio im to wyszło. Tak naprawdę, z pośród całego kuzynostwa i rodzeństwa Bei, tylko Dorien wykazywał chęć kultywowania tych rodzinnych tradycji, takich jak poszanowanie czystości krwi, trzymanie ciepłej posadki w Ministerstwie Magii, czy posiadanie jak najszybciej, jak największej liczby potomków. Co prawda, do tego ostatniego mu się nie spieszyło, ale wszystko inne jak najbardziej robił. Do pewnego czasu Beatrice również miała duże poszanowanie dla tych tradycji. Wiedziała, że nie brały się one znikąd i że są naprawdę istotne. Chociaż może nie przestrzegała ich w tak rygorystyczny sposób, jak jej brat. Sam fakt, że po raz kolejny umawiała się z mugolakiem na spotkanie, mówił, że coś z nią jednak nie tak. Dawniej, nawet nie spojrzałaby na kogoś takiego jak Claude, bez kpiącego uśmiechu na ustach i wywyższającej się miny. Ale nie wyobrażała sobie sytuacji, w której miałaby przedstawić go rodzicom, mówiąc, że związała się z mugolakiem. Chyba nie byłaby w stanie wbić im sztyletu w serce. -Nie chodzę na randki, więc mogę mieć więcej czasu na to noszenie. - powiedziała z uśmiechem na ustach. W zasadzie nie wiedziała, czemu o tym wspomniała, ale jakoś uważała za istotne wspomnieć o tym dosyć znaczącym szczególe z jej życia. -Nie gadaj głupot, przecież widzę, że nie jest! - prychnęła, po czym zmusiła go, aby puścił swój nos tak, by mogła zobaczyć, jak bardzo jest źle w tym momencie. Nie było najlepiej, ktoś powinien to opatrzeć, a tutaj Bea nie miała nawet jak się za to zabrać. -Chodź, pójdziemy do mnie, mam eliksir, który pomoże powstrzymać krwawienie. - i dopiero wtedy usłyszała kolejne słowa, które Claude skierował w jej stronę. Peleryna niewidka? Tutaj? To przecież wręcz niemożliwe. Beatrice ukucnęła obok chłopaka i przyjrzała się dokładniej dziwnej, zwiewnej tkaninie. Nigdy wcześniej nie widziała peleryny niewidki, więc nie była w stanie powiedzieć, czy ta faktycznie nią jest, czy nie, bez zakładania. -To niesamowite. Przecież takich rzeczy nie znajduje się od tak w opuszczonej kapliczce. - naprawdę nie mogła uwierzyć, że Faulkner znalazł tutaj coś tak niebywałego. Faktem jest, że dziwne rzeczy można było znaleźć w Dolinie Godryka. -Claude, chodźmy już stąd, nim coś gorszego nam się stanie, niż tylko Twój krwotok z nosa. - dodała lekko spiętym głosem, wstając na równe nogi. Nie chciała wiedzieć, co jeszcze może ich w tym miejscu spotkać. Wolała już stąd iść i napić się ciepłej herbaty, z dala od tego miejsca.
Rodzina Claude'a wciąż liczyła, że kiedyś zjawi się w domu z jakąś piękną dzierlatką, z którą postanowił związać swoje życie, lecz na ten dzień przyjdzie im jeszcze długo czekać, bowiem nie zanosiło się, by Faulkner jakąkolwiek usidlił. Polowanie miał utrudnione przez fakt, że w jego życiu zagościły dwie bardzo interesujące, piękne kobiety: Beatrice, którą choć poznał całkiem niedawno, wprost uwielbiał oraz Segovia, która ponownie zawitała w progi myśli chłopaka. Rozdarty między nimi, nie mógł skupić się na żadnej innej. Teraz, gdy patrzył na nią przymrużonymi oczami, miał wrażenie, że była jakimś aniołem zesłanym mu z nieba na pomoc. Nigdy nie był specjalnym twardzielem, a fakt, że do tej pory jeszcze nie zemdlał na widok własnych zakrwawionych dłoni, był naprawdę niecodzienny. Wszystko prawdopodobnie przez podekscytowanie związane ze znalezieniem w ruinach kapliczki peleryny niewidki! Świadomość, że krwawi, odeszła na moment w niepamięć, lecz wróciła ze zdwojoną mocą, gdy oblizał językiem usta i poczuł na jego koniuszku metaliczny posmak krwi. Trochę zakręciło mu się w głowie. - Mrln, nie znoszę krwi... - wymamrotał szeptem, próbując chwiejnie stanąć na nogach o własnych siłach. Niedługo później musiał jednak znacznie bardziej polegać na drobnej postaci dziewczyny. Przystał bez narzekania na jej propozycję - wszystko było lepsze niż wykrwawienie się na brudnej podłodze starego kościoła. Dał się bez oporów prowadzić w kierunku domu Beatrice.
Lily kompletnie się nie spodziewała takiego zwrotu akcji. Nie był to pierwszy raz, kiedy została przeniesiona przez świstoklik, ale i tak nie czuła się zbyt szczęśliwa z tego powodu. Prawdziwe problemy zaczęły się jednak później. - G-gdzie my jesteśmy...? - spytała, nieco wystraszona. Wszystko poszło zupełnie nie tak jak powinno. Wcale nie zamierzała przenosić się w jakieś kompletnie obce miejsce, nawet jeśli wszechobecna dzikość przemawiała do jej serca. Poczuła się nagle bardzo małą i bardzo wymagającą opieki dziewczynką, więc tak na wszelki wypadek wczepiła się w większego, starszego i z pewnością silniejszego chłopaka, łaknąc płynącego z jego aury poczucia bezpieczeństwa. - Mam złe przeczucie - szepnęła do ślizgona, rozglądając się wokół wielkimi oczętami. - Jakaś dziwna magia wisi w powietrzu... M-może sobie stąd idźmy, dobrze? I pociągnęła chłopaka za rękaw, prąc przed siebie, starając się zorientować jako tako w ułożeniu stron świata. Las był jej naturalnym środowiskiem, ale rzadko bywała w innym, niż ten rodzinny. Rzadko bywała gdziekolwiek, więc normalnie bardzo ucieszyłaby się z takiego niespodziewanego wypadu, ale tym razem... Nie, tym razem było inaczej. Jakoś tak... Mrocznie. - Tam jest północ... - mamrotała pod nosem, rozgorączkowana. Nie miała żadnych umiejętności pozwalających jej na szybki, magiczny transport, a miotły w kieszeni przecież nie nosiła. - Więc jeśli przejdziemy tędy to poOOH! Mimo iż trzymała się ślizgona, potknęła się o wielką kępę trawy, taką naprawdę wielką, jak na kępę. I dziwnie chrzęszczącą... I... Puchoński pisk przestrachu odbił się echem wokół, a spanikowane dziewczę zerwało się z ziemi, otrzepując się z czegoś. Powodem tak panicznej reakcji okazały się kości. Ot, kupka obgryzionych, starych kości, z których wystawała... różdżka? Dopiero po chwili panienka Thicket zdecydowała się upewnić w tej kwestii. Najpierw musiała pozbierać się w sobie i doprowadzić do porządku myśli. To kości. Tylko kości. Nic więcej. Na pewno należały do jakiegoś stworzenia. To zupełnie nic dziwnego, że wyciągnie sobie zaraz spomiędzy nich najbardziej osobisty z magicznych atrybutów każdego czarodzieja. - Tu... jest różdżka! Zobacz! - powiedziała głośnym, ale jednak szeptem, bo ciągle nie czuła się komfortowo w mrocznym otoczeniu. Podniosła ją i od razu pojawiły się iskierki świadczące o tym, że została uznana jako właścicielka. - Ja... Oh! Nie potrafiła dokończyć. Czuła się, jakby właśnie urodziło jej się drugie dziecko.
[Kosteczka o dwóch oczkach c:]
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Słodka Morgano, porwał dziecko. To jest, nie porwał, bo wcale tego świstoklika nie złapał celowo; a jednak skoro za wędrówkę Neirina do Doliny Godryka dostał ochrzan, to co się wydarzy, jak przywlecze do Hogwartu drobniutką Puchoneczkę? Niezbyt optymistyczne myśli rozbijały się po głowie Mefisto, chwiejącego się na kamiennych płytkach dziwnej, poniszczonej kapliczki. Natychmiast poczuł jak dopada go zmęczenie - najwyraźniej wystarczyło zastanowić się nad teleportacją, aby rozedrgane przed pełnią ciało odmówiło posłuszeństwa. - Nie mam pojęcia - odparł szczerze, przez zaciśnięte zęby. W jego głosie nie było strachu, podobnie jak w zielonych tęczówkach, które uważnie skanowały otoczenie. Mefistofeles cicho i spokojnie wydobył z kieszeni różdżkę. - Nie, nie, mała, czekaj... - zaczął, jednak dziewczynka już pociągnęła go do przodu, a Ślizgon zahaczył stopą o jakiś wystający korzeń. Skrzywił się, czując jak ból pochłania jego nogę aż po kolano. - Mała, możemy się... kurwa - syknął, bo kolejny krok równał się kolejnej dawce bólu. Mefistofeles dla sprawdzenia przemęczył się jeszcze o kilka metrów, żeby w końcu stwierdzić, że może nogą ruszać zupełnie normalnie. To nie przypominało normalnego obrażenia, a prędzej jakąś rozkoszną, magiczną sztuczkę. Wystarczył jeden pisk, żeby Mefisto w pełni zignorował uginającą się pod nim nogę, podszedł bliżej i przyciągnął do siebie Lily. Jak się okazało, nie atakowało jej nic - problem stanowiły podejrzanie wyglądające szczątki, w których dziewczynka znalazła różdżkę... - Zdecydowanie musimy się stąd zabierać. - Nox przetarł dłonią twarz, próbując się skoncentrować. Teleportacja wychodziła mu już całkiem mistrzowsko, ale teraz... teraz czuł się tak słabo, że ledwo stał. Głębokimi oddechami próbował się wspomóc, a jednak cenne sekundy uciekały. - Mogę nas stąd teleportować, po prostu... po prostu kiepsko się czuję. Daj mi chwilę - wymamrotał, podpierając się ramieniem o pobliskie drzewo.
Wcześniej działo się zdecydowanie za dużo na raz i Lily za bardzo wybiegała naprzód, zamiast się zatrzymać i po prostu ustalić jakiś plan działania. No ale nie była Krukonką, żeby logicznie myśleć, prawda? Była kupką emocji, nad którymi nie zawsze udawało jej się panować. Jak na przykład teraz. Tu świstoklik, tu kości, tu różdżka, świat normalnie wirował jej przed oczami, tyle się ciągle zmieniało, aż w końcu Ślizgon przyciągnął ja do siebie, przerywając na chwilę cały ten wir zdarzeń. - T-to chyba ludzkie – wydusiła z siebie łamiącym się głosem. Nigdy nie miała nic wspólnego ze śmiercią, chyba że zwierzęcą, a i ta nigdy nie uderzyła w nią bezpośrednio. Nieco roztrzęsiona wtuliła się w Mefistofelesa jak przestraszone kocię i odwróciła wzrok od upiornego znaleziska. – M-myślisz, że powinniśmy to zgłosić nauczycielom…? N-nas w ogóle tu nie powinno być… W-wszystko przez pełnię…! Nie dokończyła, co właściwie było przez pełnie, bo zorientowała się, że jeszcze chwila a powiedziałaby więcej niż było wskazane. Ahh, tak bardzo chciała wrócić do zamku. Tylko nie miała pojęcia jak… I wtedy Ślizgon przyszedł z doskonałym rozwiązaniem. Bohater! Puchonka spojrzała na niego z zachwytem. - Potrafisz?! Naprawdę? Niestety chwilę później podziw w jej oczach zamienił się w troskę. - Oh! Coś ci się stało? Może usiądziesz…? Chcesz się o mnie oprzeć? – dziewczę troszkę się miotało, ale naprawdę chciało być pomocne.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Noga bolała go przy każdym ruchu i teraz już Mefisto nie miał pojęcia czy to kwestia magii, czy faktycznie jakimś cudem się uszkodził. Mimo wszystko przed pełnią bywał - jak widać - bardziej wrażliwy, zatem może i podatny w fizycznym sensie? Nie zamierzał za to zagłębiać się dokładnie w to, czyje kości znalazła mała Puchonka; po prostu odciągnął ją od nich bardziej, ignorując nawet fakt, że się do niego przylepiła. Cichy szept z tyłu głowy przypominał mu o jego Lily, a konkretniej Lilith, młodszej siostrze, która zmarła pół roku temu. Zdecydowanie zrobił się zbyt miękki. - Poinformujemy, jak wrócimy do Hogwartu - zarządził, albo raczej po prostu stwierdził fakt. Teraz nie było to najważniejsze zmartwienie, a oni mieli ważniejsze rzeczy do zaprzątania sobie głów. Nox na przykład walczył z przedpełniowymi nudnościami, które teraz złapały go w prawdziwie beznadziejnym momencie. Zachwyt Thicket umknął Ślizgonowi, bo wspierał się o drzewo i walczył z ciężkimi, nierównymi oddechami. - Po prostu... sekunda. - Odchrząknął i wyprostował się, żeby chociaż sprawiać wrażenie silniejszego i bardziej pewnego. Powoli dochodził do siebie, a myśl o przeniesieniu się w bardziej bezpieczne i znane rejony jeszcze bardziej go motywowała. - Nic mi nie jest, to tylko... Ha, właściwie, to sama już to powiedziałaś. To przez pełnię. - O ile świstoklika czy kości nie zrzucał na charakterystyczną fazę księżyca, o tyle swoje likantropiczne zasłabnięcia już tak. Ostatecznie udało mu się zebrać i zniknęli z charakterystycznym trzaskiem, by dalsze rozmowy przeprowadzać w bardziej znanym środowisku Hogwartu.
/zt x2
Ostatnio zmieniony przez Mefistofeles E. A. Nox dnia Pią 29 Cze 2018 - 16:37, w całości zmieniany 1 raz
Popołudnie było naprawdę piękne. Rudej żal było siedzieć w zamku czy w pokoju, mając nos w książkach — na zewnątrz przecież też można było się pouczyć! Zgarnęła więc rzeczy i wyszła przed bramę zamku, następnie teleportując się do Doliny Godryka. Ojca nie było, miał spotkanie w sprawie zamówienia na drewno do nowej partii instrumentów, więc obiad zjadła tylko z mamą i w towarzystwie ich skrzatów domowych. Porozmawiały chwilę, wypiły kawę i zjadły po czekoladowym ciastku, po czym Nessa przeprosiła ją, przypominając o egzaminach. Wróciła do siebie, przebierając się w wygodniejsze ubrania i wsuwając na nogi buty na koturnie, zgarniając różdżkę i podręcznik do transmutacji. Nie pamiętała tego, na czym skończyła, więc dziś wybrała rozdział dziewiąty, związany z ostatnią pracą domową, którą zadał im profesor Craine. Spacerowała chwilę po wiosce, następnie kierując się w stronę obrzeży. Nogi przywiodły ją do opuszczonej kapliczki, która czasy światłości miała już za sobą. Kruszejące mury, wybitne witraże i przede wszystkim ta dziwna, gęsta aura.. Zawahała się, zanim podeszła bliżej, rozglądając dookoła. Cóż, nie było to miejsce często odwiedzane przez mieszkańców, nawet nie było wiadomo, kto ją tu postawił. Ślizgonka wzruszyła ramionami i podeszła do muru skąpanego w ciepłych promieniach słońca, siadając wygodnie i opierając się o niego, łapiąc za podręcznik. Rozdział dotyczący osób zasłużonych transmutacji otwierał nikt inny, jak słynna Czarownica z Kirke. Dla mugoli znana jako nimfa ze starożytnej Grecji, dla nich bardzo zdolna wiedźma. Niestety, niewiele o niej wiadomo. Ponoć miała piękne domostwo w sercu lasu, na polanie, gdzie trzymała pełno zwierząt, które udało się jej oswoić. Zapraszała osoby niemagiczne i czarowała ich z pomocą gotowania, głównie magicznego. Pijani zostawali zmienieni w świnie — był to pierwszy przypadek zaklęcia transmutacyjnego, o którym wiadomo. Nie mogło również zabraknąć Jaron Svoray, który był profesorem pochodzącym z Egiptu. Udowodnił on swoimi badaniami, że najprościej zmienić obiekt, który wykonany jest z tego samego materiału. Z istotami żywymi działało to podobnie — zmiana ptaka w innego przedstawiciela tego rodzaju była prostsza, niż zmienienie słonia w rybę. O Samuelu i Tommym nie musiała czytać, znała ich dokładnie ze swojego zadania domowego. Westchnęła głośniej, uśmiechając się pod nosem i przewracając stronę, a następnie odgarniając kosmyk włosów za ucho i dalej pogrążając się w lekturze. Ta dziedzina magii zawsze tak mocno poprawiała jej humor! Tak jak sądziła, kolejną osobą, o której wspominał szkolny podręcznik była Erla Zwingle, która jako pierwsza dokonała transmutacji żywego człowieka w przedmiot — dodatkowo, uniezależniając ten proces od parametrów fizycznych zarówno osoby transmutowanej, jak i przedmiotu. Jak osoby ważne, to musiał pojawić się też Gamp, twórca wielu praw. Z rozbawieniem stwierdziła, że tak wiele razy czytała na temat tych ludzi, że czuła, jakby znała ich osobiście. Przymknęła oczy, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o zimny mur, chcąc powtórzyć raz jeszcze materiał, który dopiero co skończyła czytać. Poczuła dziwną, pozytywną energię, która zostawiła na jej ciele dreszcz. Nie wiedziała dlaczego, ale poza myślami związanymi z nauką transmutacji, pojawiły się także formułki zaklęć, które nawet nie wiedziała, że znała. Uniosła gwałtownie powieki, mając zdziwioną minę i rozglądając się dookoła. Może faktycznie to miejsce powiązane było z jakąś silną wiedźmą lub magiem z przeszłości? Zamrugała kilkakrotnie, podnosząc się gwałtownie i otrzepując czarne spodenki z kurzu. Przytuliła podręcznik do piersi i obróciła się wołku własnej osi, stając przodem do kaplicy. Ciekawe. Może w ten sposób zamieszkujący ją duch czy coś chciał, żeby sobie poszła? Lanceleyówna drgnęła, czując kolejną falę dreszczy na skórze, a razem z nią dokładny sposób na rzucenie patronusa, który przemknął jej przez myśl. Uśmiechnęła się pod nosem, widocznie natchniona tym miejscem i kiwnęła głową, jakby dziękując panującej tu, magicznej atmosferze. Obróciła się i wolno poszła, kierując się w stronę wioski, nie chcąc już przeszkadzać. Kostki: 5 Nagroda: 2 punkty do Zaklęć/OPCM + 1 Transmutacja (Samodzielna nauka)
Kapliczka. Wydawała się być idealnym miejscem ostoju, kiedy to postanowiła wpaść w jakże rodzinne strony i zwyczajnie pozwiedzać więcej, niż pozwoliła jej na to rodzina. Jak cholernie ich nienawidziła, kiedy to z premedytacją kopała jeden z kamyczków przedzierających się pod nogi, przerywający ciszę swoimi charakterystycznymi stuknięciami. A pies im mordę lizał - chciała się wyżyć, chciała zamknąć za sobą ten rozdział, chciała zapomnieć, rzucić na siebie zaklęcie, które z powodzeniem wymazałoby jej pamięć oraz spowodowałoby zapomnienie o bliznach sprzed kilku lat i miesięcy. Westchnęła cicho pod nosem - nie pozostało jej nic innego jak próba ucieczki; nie mogła pozostać zbyt długo; posępne lico na jej twarzy zawitało ze zniewalającą siłą. Była wściekła - na siebie, na całokształt życia, które ją spotkało, że z chodu przeszła do biegu, przeszywając chwilowe promienie słońca swoją sylwetką - napotkawszy problemy z rzucaniem światła; pozostawiała za sobą cień. Miała ochotę zapalić, a gdy miała ochotę zapalić, to lepiej jednak było po prostu przerzucić się na aktywność fizyczną, pozwolić na to, by mięśnie zostały poddane próbie. I co z tego, że nie miała odpowiedniego stroju - wszystko zdawało się nie mieć żadnego znaczenia, zważywszy uwagę na fakt tego, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazła. Kapliczka. Była ostoją wiernych ludzi, bardzo często mugoli, którzy bali się gniewu najwyższego z najwyższych. Czy Winter śmiała wierzyć w takie bajki fantasy? Otóż nie. Zawsze, niezależnie od ilości modłów skierowanych w stronę niebios, musiała zmagać się z coraz to większymi problemami. Poza tym - wynikało to z czystego faktu braku edukacji religijnej, braku przekazania ważnych wartości do jej duszy, nawet nie miała drugiego imienia, co ją niespecjalnie obchodziło. Oczywiście, że nie była ignorantką, co nie zmienia faktu, iż nie widziała sensu oddawania się całkowicie komuś, kto może nie istnieć. Niby teraz traci, ale co, jeżeli okaże się, że ktoś inny sprawuje władzę oraz zwyczajnie zostanie skazana na wieczne potępienie? Wzięła głębszy wdech, czując to, jak organizm zaczyna wymagać więcej tlenu - wówczas więcej myślała, a jej zdania wypowiadane w głowie zdawały się znajdować odbicie wśród ścian czaszki, w której to odbywały się te wszystkie konsultacje ze samą sobą. Nie wiedziała, co kryje się za materiałami czyniącymi z całokształtu budowli niezwykle miejsce - nie miała o tym bladego pojęcia, plotki do niej nie docierały. Nie zmienia to faktu, że gdy weszła do środka, ledwo co zmęczona oraz zdyszana, poczuła dziwny przepływ nieznanej wówczas energii, która to zdawała się wypełnić całe jej ciało. Dziwne - kiedy to opuszki palców badały strukturę, spotykały się wówczas z dziwną, niespotykaną dotychczas magią. Nie wiedziała, co ma sądzić o tym całym zajściu, kiedy to rozejrzała się tęczówkami o zimnej barwie, sprawdzając, czy przypadkiem ktoś jej nie śledzi. Wystarczająco się naraziła, wystarczająco podpadła. Nie mogła - zostać dłużej. Nawet jeżeli budowla wydawała się być ciekawa, wiedziała, że czeka na nią większe zagrożenie, kiedy to poruszała się po Dolinie Godryka. Została zmuszona do opuszczenia tych terenów - wydostając się, przy otwarciu drzwi, zamknęła je ostrożnie; lico skierowała dookoła, obejrzała się wokół siebie, by następnie ruszyć dalej.
Kostka: 5
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Ruszył bez większej przyczyny do Zrujnowanej Kapliczki. Może nie była owiana zbytnimi legendami, co nie zmienia faktu, że po prostu lubił chodzić, lubił zwiedzać, lubił odwiedzać nieznane, a przede wszystkim lubił zaznawać ruchu. Biegał, ruszał się, starał się dbać o swoje ciało w jak najlepszym tego słowa znaczeniu; nie spodziewał się jednak tego, co może mu się stać poprzez zwykłą wizytę w miejscu, które powinno być teoretycznie bezpieczne. Tęczówki obserwowały otoczenie, nie wyłapały żadnych oznak niebezpieczeństwa, intuicja nie wrzała na alarm i nie błyskała czerwienią, kiedy to zbliżał się do zabytkowego budynku, przekraczając wszelkie możliwe bariery. Niby legendy mówiły o różnych sytuacjach, aczkolwiek postanowił przekonać się na własnej skórze, czy to jest prawda - udając się niemalże do środka, wzdychając ciężko, pozwalając na to, by żebra otaczające płuca rozwarły się pod wpływem napływającego powietrza. Już miał chwycić za klamkę - zapoznać się z jej manufakturą, uścisnąć, kiedy to poczuł nagły, niespodziewany ból podbrzusza. Momentalnie skulił się, nie wiedząc, co dokładnie wpłynęło na jego wystąpienie, aczkolwiek jeszcze nie wiedział, co się tak naprawdę dzieje. I tak szybko się o tym raczej nie dowie, zważywszy na fakt niezbyt aktywnego życia seksualnego - różdżka poszła w ruch, Levatur Dolor zniwelowało ból - a może to jednostka czasu się do tego przyczyniła? Nie wiedział. Zniknął jak najszybciej, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji; nie zamierzał w jakikolwiek sposób ryzykować dalszego przebywania - jeżeli coś go nie chce, nie będzie się wpychał na siłę.
Czy było ponuro? Podobno negatywne plotki chodziły odnośnie kapliczki, przy której się znalazł, a przede wszystkim przy której to postawił swój pierwszy krok. Aaron mógł zawrócić, mógł zwyczajnie poddać się strachu, uniknąć zadecydowania o wtargnięciu do tego miejsca; aczkolwiek nie potrafił zbytnio uwierzyć w to, co mówili okoliczni ludzie. Że mężczyźni słabo znoszą choroby - o tym doskonale wiedział, ale żeby powodowała u kobiet stratę dzieci? Wziął głębszy wdech; swoich nie miał, aczkolwiek dziwnie byłoby, gdyby bez konkretnego powodu wydarzylo się coś takiego właśnie u niego; bezlitosny ból, jaki byłby w stanie przeszyć cześć podbrzusza. Nie powinien? Owszem, nie powinien się tutaj zjawiać, tudzież jedynie rzucił serdecznym uśmiechem w stronę tajemniczego obiektu, nie odczuwając niczego ponurego - a przynajmniej nie czuł się tak, jakby ktoś go obserwował niemiłosiernie, doglądając każdego centymetra skóry na ciele. Deszcz padał, aczkolwiek nie na tyle, by przeszkadzał w oględzinach; wzrok kierował natomiast na różne elementy terenu, na którym się obecnie znajdował. O'Connor w pewnym momencie dotarł do tajemniczej kapliczki, tudzież ołtarzyku, gdzie znajdowała się świeca. Teoretycznie nic nadzwyczajnego, ale... Świeca była praktycznie nowa. Czerwień rękojeści biła po oczach, przykuwając uwagę wcześniejszego Gryfona. Ten zaś skierował dłoń pierwsze na swoją twarz, zapoznając opuszki palców z manufakturą własnego zarostu; cisza w tym miejscu była wyjątkowo wymowna, wręcz coś skłoniło go do tego, by zwyczajnie zapalił, tudzież to zrobił. Płomień okrył blaskiem wosk, który to zaczął powoli się topić pod wpływem wzrastającej temperatury; Aaron pozostał przez chwilę w jednym miejscu, spoglądając na ogień, który to opanowywał całokształt przedmiotu oraz zdawał się nie być szczególnie wzruszonym na obniżoną temperaturę. Kiedy zaś artysta spojrzał pod nogi, zauważył eliksir. Czyżby go wcześniej nie było? Nie wiedział, ale też nie potrafił określić, do czego on służy; mimo to postanowił schować go do kieszeni kurtki, gdy postanowił opuścić to zaskakujące miejsce.
Było coś w starych i umierających budynkach, co przyciągało do nich Wessberg'a. Nie był znawcą sztuki, nie powiedziałby nawet, że lubił podziwiać piękno. Chyba że chodziło o kobiety... To zdecydowanie uwielbiał, a te, które sobie wybierał, musiały mieć w sobie coś szczególnego. Budowle? Przecież zamek również był stary i na swój sposób piękny. Szkoda tylko, że kojarzył mu się z jednym i dosyć przykrym obowiązkiem. Jednak kiedy coś przetrwało lata, w jakiś zaroślach... I przypomina jedynie o nieubłaganie mijającym czasie, jest to coś niezwykle ujmującego. Dlatego przyciągnęło jego spojrzenie i to dlatego postanowił ruszyć w kierunku kapliczki, która lata swojej świetności miała dawno za sobą. Jeden krok, a jego kark zaczął dziwnie szczypać. Drugi krok, a to uczucie jedynie przybrało na sile. Zatrzymał się i rozejrzał, powoli i dokładnie, jakby gdzieś miał dostrzec osobę, która była powodem tego dziwnego uczucia. Ktoś go obserwował? Niemożliwe... Nie było widać ani słychać, żywej duszy. Westchnął, uznając, że to zwyczajna paranoja. Zaciekawiony dotknął zmurszałego kamienia tworzącego niewielki ołtarzyk, zasłany liśćmi opadłymi z okolicznych drzew i wtedy ponownie poczuł na sobie czyiś wzrok. Tylko tym razem, to uczucie było znacznie mocniejsze i wyraźniejsze, jakby ów osobnik znajdował się dokładnie za jego plecami. Zadrżał i to nie z zimna. Oderwał szybko palce od kapliczki, jakby ta go czymś raziła. Jednak zwyczajnie chciał jak najszybciej się stąd wydostać. I wtedy to poczuł, dziwne uderzenie, które rozeszło się po jego całym ciele. Jakiś dziwny rodzaj magii, której nigdy wcześniej nie czuł. Thomen czuł się zamroczony lub przytłoczony, sam nie wiedział. Kiedy niespodziewanie z jego nosa zaczęła lecieć krew, jego serce biło znacznie szybciej, niż powinno. Pochylił głowę do przodu, aby krew mogła swobodnie wylecieć z jego nozdrzy. Nie mógł oddychać, dlatego otworzył szeroko usta, aby przez nie wdychać i wydychać powietrze. Kiedy jednak krwotok wydawał się ustać, wytarł usta i nos o koszulkę. Zmarszczył brwi, kiedy pod stopami poczuł coś dziwnego, coś, co nie było liśćmi. Spojrzał ponownie w dół i ostrożnie podniósł materiał do góry. Gdyby go nie rozłożył, zapewne odrzuciłby szmatę na bok. Jednak to była peleryna niewidka i chyba pierwszy raz w życiu cieszył się z tego, ile to krwi z niego ubyło. Zawinął pelerynę i odszedł od kapliczki.
/zt
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Moja wizja siebie spacerującego po spokojnych ulicach Doliny Godryka w niedzielną noc niezbyt się ziszcza. Niespecjalnie mogę się skoncentrować na tym, gdzie idę, więc ostatecznie ląduję na moczarach w okolicy starej kaplicy, o której kiedyś gdzieś czytałem, ale niespecjalnie miałem okazję ją zobaczyć. Jest jednak zbyt ciemno, bym mógł się jej przyjrzeć z bliska, a na dodatek słyszę tuż obok siebie chlupot wody, zwiastujący, że coś do niej wpadło, albo się w niej porusza. Nie podoba mi się ten dźwięk, więc – chcąc, czy nie chcąc – wchodzę do środka, licząc na to, że znajdę tam schronienie i przy okazji nie wpadnę na jakieś czarno magiczne obrządki. Z ulgą przyjmuję to, że nikogo wokół nie ma. Tylko kilka starych ławek, pajęczyn i ołtarz na samym końcu pomieszczenia, na którym – już po zapaleniu światła na końcu różdżki – dostrzegam całkiem nową świecę. Jest to podejrzane, ale tylko wzruszam ramionami i decyduję się podejść bliżej, by przyjrzeć się świecznikowi. Nie wiem, co mnie kusi, ale ostatecznie zapalam knot, a widok płomienia przyciąga moje oczy na dłuższą chwilę. Mam ochotę się w niego wpatrywać aż do chwili, kiedy cały wosk się rozpuści. Czuję jednak, jak coś uderza w moją stopę, po raz kolejny tego dnia i gdy tylko spoglądam w dół, dostrzegam fiolkę jakiegoś eliksiru. W świetle małego płomienia wydaje się bladoróżowy i taki zapewne jest. Wyciągam korek, by przekonać się, co to takiego i do mojego nosa dociera woń jakiś ciastek. Chyba pączków, chociaż nie jestem do końca pewien. Ta słodycz jednak uświadamia mnie, z czym mam do czynienia, zważywszy na to, że eliksiry to jedyny przedmiot poza opieką nad magicznymi stworzeniami, na którym się do tej pory wysilałem. Colore Inverso. Zawsze zastanawiało mnie, jak działa, ale nigdy nie wiedziałem, skąd go zdobyć. O samych składnikach też nie było mowy ze względu na ich trudną dostępność. Zamykam fiolkę i wciskam ją do kieszeni, już ustalając w głowie plan, kiedy tego spróbuję. I z kim, bo nie wiem, czy chcę się bawić w te efekty sam. I czy ktokolwiek by mi uwierzył. W pierwszej chwili wpada mi do głowy Fire, zważywszy na to, że ma podobne ciągoty co ja w kwestii próbowania dziwnych substancji. Ale czy i na to się zgodzi?
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Była tu już wcześniej. Tyle lat chodziła po tych lasach, a babka nie raz prowadziła ją i siostrę w to przedziwne, tajemnicze miejsce. Była w nim moc i Xanthea to czuła. Ludzie opowiadali różne rzeczy o zrujnowanej kapliczce, a podobno kobiety względnie często tutaj traciły ciąże. Idiotyzm. Kto by się tu wybierał nosząc dziecko? Taka ignorancja wobec pradawnych potęg... Podeszła do ołtarza. Stała na nim świeczka gotowa, by ją odpalić. -Incendio - szepnęła, a z jej różdżki wystrzelił płomień. Knot zajął się od razu, drgając leciutko w jakiś kojący sposób. Modliła się. Modliła się długo, śląc do tajemniczych bóstw swoje prośby i nadzieje. Kiedy skończyła, wyciągnęła z kieszeni nieco wysuszonej szałwii, zapalając ją od świeczki. Dała jej bardzo krótką chwilę, a potem zdmuchnęła płomień rośliny, która wciąż się żarząc utworzyła szarą ścieżkę dymu. Xanthea wróżyła. Modlitwa temu sprzyjała, bogowie byli przychylni do odsłonięcia tajemnic przyszłości! Dym się rozdzielił. Jedna nitka zbliżała się do Xanthei, tworząc liczne okręgi, druga zaś lekko poszybowała w górę, niemal idealnie prostym śladem. Dobry omen. Kobieta uśmiechnęła się i krusząc nieco resztki zioła pozwoliła mu się rozpłynąć w powietrzu. A potem spojrzała w dół. Ah! Koło jej stóp pojawiła się buteleczka! Z całą pewnością nie było jej tu wcześniej. Czyżby znak od bogów? Xan przyjrzała się jej uważnie i odkorkowała, ostrożnie wąchając zawartość. Ah! Dobrze znała tę zakazaną woń... Wspaniale. Ukryła ją skrzętnie i podziękowała bogom, a później dyskretnie się rozglądając opuściła kapliczkę.
Był już wyjątkowo zmęczony okolicami Hogsmeade, toteż tego wieczora postanowił pobiegać po Dolinie Godryka. To nie był jednak jego dzień, bo jak się okazało, wcale nie był w najlepszej formie i już po paru kilometrach nieźle się zmachał. Religijną osobą nie był, ale że znalazł się akurat w pobliżu zrujnowanej kapliczki, postanowił przystanąć obok i nieco odpocząć. Zastanawiał się jak dawno temu została wybudowana, czy może przez mugoli, czy przez czarodziejów. Nie znał historii tego miejsca, ale dało się tu wyczuć jakąś wyjątkową aurę, której Leonel nie potrafił nawet opisać. Przycupnął przecież tutaj jedynie na parę minut, a już czuł nawrót sił witalnych i miał wrażenie, że mógłby przebiec i cały maraton. Dopiero, kiedy doznał tego uczucia, przypomniało mu się, że wiele o tym miejscu słyszał. Nie rozpoznał w nim tej słynnej kapliczki, która podobno miała uzdrawiać nawet najciężej rannych przybyszów, jak i działać inne, niewyobrażalne cuda. Oczywiście ten obiekt kultu miał tylu fanów, co i przeciwników i niektórzy mawiali, że nie powinno się jej odwiedzać. Podobno potrafiła również odebrać siły, sprawić że ten, kto znajdzie się w jej pobliżu, zachoruje i będzie musiał spędzić resztę swojego życia przykuty do łóżka. Szczerze mówiąc? Gdyby młody Fleming zdał sobie sprawę wcześniej z tego, gdzie się znalazł, chyba znalazłby jeszcze w sobie odrobinę energii i zdecydował się na wypoczynek w innym miejscu… A jednak, coś go tutaj przygnało i nie mógł zrozumieć dlaczego czuje się tak… wspaniale? Jak nowo narodzony, niczym młody bóg, który zdolny był nie tylko biec dalej, ale i przenieść góry. Nagle wokoło niego rozbłysła jakaś dziwna łuna, aż musiał przymknąć przez to oczy. Kiedy otworzył je ponownie, powoli przyzwyczajał się do widoku otaczającej go jasnej poświaty. Czyżby to jakaś prastara magia, o której nie pamiętali nawet najbardziej leciwi czarodzieje? Zaczynał się obawiać o to, że coś jest tutaj nie w porządku, a jednocześnie jakaś jego część wiedziała, że to co dzieje się właśnie na jego oczach jest po prostu dobre. Jedynie z czystej przezorności sięgnął po swoją różdżkę, a ta pasowała do jego dłoni jak nigdy wcześniej. Dla próby rzucił na pobliski kamień jakieś zaklęcie, a ten porósł zielonym mchem. Nawet nie wiedział, że jest do czegoś takiego zdolny. Czuł się zupełnie tak, jak gdyby z nieba spłynęła na niego jakaś wyjątkowa wiedza i moc, której nie zaznał jeszcze nigdy w przeszłości. Nagle wszystko zamilkło, a Leo schował swoją różdżkę za pasem spodni. „To było cholernie dziwne” – przeszło mu jedynie przez myśl, a sam mimowolnie jeszcze raz rozejrzał się po okolicy. Chyba wolał się nie zastanawiać nad tym, co to było. Wolał nie koncentrować się na czymś, czego zrozumieć i tak nie był w stanie. Wziął więc jeszcze kilka głębokich oddechów, ciesząc się świeżym powietrzem, po czym postanowił biec dalej, by zadbać o swą nienaganną kondycję. Szło mu o wiele lepiej niż wcześniej, w dodatku pobił chyba jakiś rekord prędkości. Wreszcie aportował się do swojego mieszkania w Hogsmeade i nalał sobie szklanki whiskey, wierząc że i ona tego dnia rozjaśni mu umysł. Mimo jednak tego, czego dzisiaj doświadczył, nie sądził by nagle stał się osobą wierzącą. Próbował sobie to wytłumaczyć jakoś namacalnie, przekonać samego siebie, że miejsce to zostało naznaczone jakimś zapomnianym już zaklęciem, niezwykle potężnym, którego skutek do dzisiaj odbija się nieraz echem.