Miejscowym znany jako "aptekarium". Można tu znaleźć mugolskie leki, jednak głównie sprzedaje się tu herbaty, kawy i zioła. Sklep pachnie mieszanką absolutnie wszystkiego i ciężko wyłapać jakąś konkretną woń, jednak pomocny sprzedawca na pewno pomoże wybrać odpowiednie specyfiki lub ususzone rośliny. Jeżeli zaś chodzi o magiczną część sklepu zielarskiego... cóż, sprzedawca był dosyć nerwowy, kiedy tylko ktoś pytał go o nieznane mu zioła o dziwnych nazwach, ale po pewnym czasie do Doliny Godryka przybył podejrzany typ, który oznajmił, że wszystkie te rośliny da się nabyć u niego. Od wtedy właściciel, niemniej spokojnie niż przedtem, odsyła zainteresowanych do chaty zielarza.
W tym sklepie można zakupić dowolny przedmiot ze spisu. Niestety nie można zakupić oddzielnych składników 3 stopnia.
Cennik: Składnik roślinny I stopnia - 3 galeony Składnik odzwierzęcy I stopnia - 4 galeony Składnik roślinny II stopnia - 6 galeonów Składnik odzwierzęcy II stopnia - 7 galeonów
Bardzo profesjonalne podejście i spokój z jakim Irvette podeszła do tak niecodziennego klienta i nietuzinkowego pacjenta zdecydowanie zasługiwał na pochwałę. Zwłaszcza, że aptekarium słynęło raczej z tego, że sprzedawało zioła i pochodne specyfiki - a nie zajmowało się konsultacjami zielarskimi nad hodowcami-żółtodziobami. Niemniej, staruszek widocznie uspokoił się i złapał drugi oddech, zgodnie z radą rudowłosej zielarki. Dla niektórych wystarczyło dosłownie kilka słów i obietnica pomocy, uspokajali się od razu. Mężczyzna skinął skwapliwie głową i potuptał za swoją wybawicielką, ocierając mokre czoło wyłuskaną zza polaru chusteczką. Koleżanka, która już zbierała się do wyjścia teatralnie przewróciła oczami i ostentacyjnie westchnęła - ale odłożyła swoją torbę i wróciła za ladę. — Irv, załatw to tylko szybko co? Roger na mnie czeka — syknęła do De Guise konspiracyjnie, nim rudowłosa wraz ze staruszkiem nie zniknęli na zapleczu. Właściciel roślinki posłusznie wykonał polecenia, usadawiając się na niewygodnym, drewnianym taborecie, z przejęciem przyciskając pucułowate dłonie do kolan - w jawnej deklaracji, że niczego nie zamierza dotykać. — O-Oczywiście panienko! — przytaknął jeszcze, z zainteresowaniem przypatrując się kolejnym ruchom Irvette, gdy ta zakładała rękawice. Mimowolnie zerknął na swoje ręce - uwalone ropą - i momentalnie schował je do kieszeni, czerwieniejąc nieco na twarzy. — Yyyy... — Widocznie zadane pytanie przerosło jego zielarską wiedzę. — A t-to one mają odmiany? — wydukał cicho, jakby sam do siebie, marszcząc gęste brwi w wyrazie niezrozumienia. Błądził ciemnym spojrzeniem od swojej maleńkiej, do twarzy Irvette i z powrotem. Zaczął kręcić się na stołku - a ten niebezpiecznie zaskrzeczał pod jego ciężarem. — No sąsiad mi go dał, i ten... On ma ich dużo w ogrodzie. I mówił, że no... Khm — ewidentnie motał się w zeznaniach, purpurowiejąc na twarzy jeszcze bardziej. Chyba wstydził się do czegoś przyznać. — No, to czerwony derolean, nie? Południowy, chyba. Tak...? Klasyczny zielarski żółtodziób.
Nie miała w zwyczaju panikować. Ani w takich sytuacjach, ani w tych bardziej poważnych. Była stonowaną osobą, która podchodziła do życia na chłodno i z rozwagą. Była przekonana, że mężczyzna robi zamieszanie zdecydowanie nieadekwatne do problemu, ale nie miała zamiaru tak tego zostawić. Może i nie prowadzili lecznicy dla roślin, ale Irv zbyt mocno pasjonowała się zielarstwem, by przejść obok tego obojętnie. Nie do końca przejęła się tym, że koleżanka wolała udać się na spotkanie, niż zostać dłużej w pracy. Skinęła tylko w milczeniu głową, dając znać, że postara się jak najszybciej uporać z tą sprawą i już zajęła się staruszkiem, który wciąż wyglądał, jakby mu się świat kończył. -Polecam chociaż umyć ręce. - Uśmiechnęła się porozumiewawczo, gdy zauważyła ropę na dłoniach, a następnie podała mężczyźnie chusteczkę, gdyby chciał przetrzeć brud. Nigdy nie było wiadome, co dokładnie znajduje się w ropie, która nie była czystą czyrakobulwą. -Mają i to dość sporo. - Starała się konkretnie, acz cierpliwie z nim rozmawiać, jednocześnie przyglądając się roślinie, która była zbyt żywa. Coś jej się tutaj nie podobało. -Czerwona jest chińska. Kapryśna odmiana... - Powiedziała trochę do niego, trochę do siebie. Azjatycki szczep tej rośliny miał swoje wady i był niezwykle ciężki w utrzymaniu, jeśli nie znało się konkretnego schematu działania. -Trzymał ją pan w kwaśnej czy neutralnej ziemi? Jak często była podlewana i czym nawożona? - Zapytała, odnajdując w księdze fragment którego szukała. Problem mógł być dużo prostszy niż się wydawało, ale musiała przeprowadzić z mężczyzną konkretny wywiad.
Staruszek z zakłopotaną miną przyjął od Irvette chusteczkę, próbując gorączkowo zetrzeć żółto-różową ropę ze swoich dłoni. Szło mu to raczej kiepsko, co widocznie odbijało się na coraz bardziej nerwowych ruchach. I nawet uśmiech studentki go nie uspokajał. — D-Dziękuję, panienko — wyjąkał jeszcze, trąc swoje dłonie z uporem maniaka. Z przejęciem wyłapywał wszystkie słowa zielarki - spoglądając na nią z doskonale rysującym się na twarzy zdziwieniem. — Chińska? Ło Merlinie, nie no gdzie, dolinogordrycka jak już! — próbował ją sprostować według własnych - płytkich przecież - informacji. — Toż Peter mieszka obok mnie od takiego! — gestykulował zapamiętale dłońmi, pokazując 'jak małego'. — Takiego małego bajtla! On to najdalej do Londynu i raz w roku, gdzie tam do Chin, panienko! — machnął ręką, jakby to wszystko były konkretne bujdy. — Że kwaśna odmiana? — Nie dosłyszał, mrużąc jedno oko, jakby w skupieniu. — Nie wiem, nie jadłem, podobno trujące — wzruszył ramionami. Roślinka rzeczywiście wydała się bardziej żwawa niż przeciętna czyrakobulwa. Ślimakowata macka dzierżąca krwawy kwiat pulsowała jakby miała tuż pod powierzchnią bijące serce. Czyraki z żółtą ropą z minuty na minutę traciły swój kolor - na rzecz jadowitego różu. — Pani pyta o maleńką czy deroleana? — dopytał, drapiąc się po nosie. Z zaniepokojeniem - a wręcz czystą zgrozą - obserwował swoją roślinę zmieniającą kolor. — Ten kwiat to zerwany z ziemi, ja nie wiem czym tam Peter nawozi. Moja maleńka ma zwykłą ziemię, no, podlewałem raz w tygodniu, jak to bulwę. Nawozić nie nawoziłem bo i po co... Rosła to rosła... A że dorodna, to chciałem coś z niej mieć i no, sczepić chciałem... Tylko złota miała być, a nie różowa...
Widząc jego starania, które nie do końca się opłacały, Ruda skierowała na mężczyznę swoją różdżkę. -Pan pozwoli, będzie chyba szybciej. - Jeśli staruszek nie miał nic przeciwko oczyściła go zaklęciem, by nie musiał się męczyć, a dodatkowo też, by dziewczyna nie ryzykowała wezwaniem uzdrowicieli, gdyby przypadkiem ropa okazała się być toksyczna. -Chińska odmiana, nie znaczy, że musiała być przywieziona z tamtego miejsca. Jest ona popularna praktycznie na całym świecie. - Wyjaśniła, nie podważając tego, że sąsiad mógł nie zapuszczać się w tak dalekie regiony świata. Szczególnie po roślinę, którą mógł dostać w wielu sklepach, czy też znaleźć na okolicznych łąkach. -Dzięki Morganie! Oczywiście, że trująca! Pytam o ziemię, w jakiej była trzymana. O jej odczynnik dokładnie. - Jeszcze tego by jej brakowało, żeby staruszek oznajmił, że dołożył kilka płatków rośliny do swojej porannej herbaty. Wtedy de Guise naprawdę by się pacnęła w czoło i migiem zabrała go do Munga. Choć wątpiła, by w tym przypadku klient w ogóle był w stanie dotrzeć tutaj ze swoją "maleńką". -O szczep pytam. - Sprecyzowała, widząc swój błąd w poprzednim pytaniu. Czasem jej myśli wybiegały już na tyle do przodu, że stosowała skróty, które nie każdy, a tym bardziej zielarski laik, potrafił wychwycić. -No i tutaj może się kryć problem... - Mruknęła stawiając książkę przed mężczyzną, by wskazać mu odpowiedni tekst. -O ile sama czyrakobulwa nie potrzebuje zbyt wiele, o tyle jeśli chce się ją połączyć z czymś innym, należ odpowiednio wcześniej roślinę przygotować. Oznacza to przynajmniej miesiąc nawożenia mieszanką ze śluzu ślimaków i smoczego łajna. - Zaczęła tłumaczyć, powoli znajdując rozwiązanie całego tego problemu, choć miała jeszcze kilka pytań. -Trzeba przede wszystkim ją uspokoić. Im więcej się rusza, tym więcej mazi będzie produkować. Obawiam się, że z czasem może być ona też coraz bardziej niebezpieczna. - Spojrzała na bańkę otaczającą roślinę, jakby niepewna, czy ta zaraz nie pęknie. Na szczęście się na to nie zapowiadało, ale zdecydowanie produkcja ropy była zbyt wielka i trzeba było położyć jej kres.
Staruszek nie tylko nie wydawał się najbardziej pojętnym zielarzem-hodowcą; ale i widocznie zaklęciarz był z niego raczej żaden. Do tej pory nie wyjął ze swojego kubraczka różdżki. W Dolinie Godryka mieszkali jednak przeróżni ludzie - może pochodził z mało magicznej rodziny? Albo był nawet charłakiem? Wszystko mogło na to wskazywać, choć nie można było mu odmówić - kiepskiej, bo kiepskiej, ale jednak - orientacji w magicznym światku. — Panienka jest zdecydowanie zbyt miła — wymamrotał, z wdzięcznością pocierając swoje już czyste dłonie. — Ja od razu wiedziałem, że panience dobrze z oczu patrzy, jak żem od razu zobaczył jak szalej kupowałem — plótł trzy po trzy, dokładnie tak jakby najadł się tego zakupionego wcześniej szaleju. Oczy nie błyszczały mu inteligencją - a zrozumieniem tym bardziej, kiedy Irvette zaczęła wyjaśniać swoje pytania odnośnie rośliny. Choć widocznie urósł o kilka centymetrów z cichym 'Ha, wiedziałem!', kiedy rudowłosa potwierdziła fakt, że derolean jest kwiatkiem trującym. — Odczynnik ziemi...? — podrapał się po łysinie, unosząc brwi w zdziwieniu. — Szczep...? Słodka Roweno, a ja się cieszyłem, żem nazwy tego wszystkiego spamiętał! Z zainteresowaniem przyjrzał się księdze, którą dziewczyna podsunęła mu pod nos - rozczytując na szybko wskazany tekst i kilka pobocznych ustępów. Błądził wzrokiem od papieru do zielarki - i z powrotem, przysłuchując się dziewczynie. — Śluz ślimaków i smocze łajno... — zadumał się widocznie, ożywiając się zaraz i wyjmując zza swojego kaftanika notesik i pióro - by podsunąć je De Guise z proszącym spojrzeniem. — Zapisze mi panienka instrukcje...? No i, khm... Jak się uspokaja rośliny? Powiódł spojrzeniem za Irvette, zawieszając ciemne oczy na pulsującej i nabrzmiewającej się niebezpiecznie czyrakobulwie. — Moja Polly lubi śpiewać do swojej kapusty. Mam coś... — chrząknął, klepiąc się po torsie. — ... zaintowować?
Nie zastanawiała się teraz nad jego sytuacją magiczną. Miała na stole ważniejszego pacjenta, a staruszek był tylko niezbędnym informatorem, który miał doprowadzić dziewczynę do rozwiązania tego niecodziennego problemu. -Dziękuję bardzo. Proszę jednak nie ufać od razu każdemu komu "dobrze z oczu patrzy". - Uśmiechnęła się puszczając mu oczko, gdy dawała tę może niecodzienną, ale przydatną i szczerą radę. Sama przecież miała ciemną stronę, którą ujawniała tylko w sytuacjach wyjątkowych. Dorze, że klient cieszył się z tych ułamków wiedzy, które posiadał, ale zdecydowanie nie dawało mu to przepustki, by eksperymentować z tak niebezpiecznymi roślinami. Mógł ostatecznie skrzywdzić nie tylko siebie ale i innych, którzy nieopatrznie zbliżyliby się do szczepu. -Widzi Pan, hodowla to nie tylko przesadzanie kwiatków z miejsca na miejsce. Każda roślina ma swoje potrzeby, które należy spełnić, by odpowiednio się rozwijały i nie stanowiły zagrożenia. - Cierpliwie tłumaczyła, choć wewnątrz powoli traciła siły na tego człowieka. Dawno nie imała okazji rozmawiać z kimś tak nieogarniętym jak ten mężczyzna. -Wszystko Panu zapiszę z najmniejszymi szczegółami. Mieszankę może Pan zakupić u nas, przygotuję ją na miejscu. Należy się tylko trzymać harmonogramu nawożenia. Ten szczep może być szczególnie wrażliwy po zmroku. - Wzięła pióro i pergamin i schludnym pismem zaczęła notować to, co według niej było niezbędne, by bezpiecznie kontynuować hodowlę tej krzyżówki roślin. Oczywiście posiłkowała się w międzyczasie tomem, jakie zgarnęła wcześniej z półki. -Śpiewanie to bardzo dobra metoda. Może być też rozmowa lub delikatne głaskanie po pnączach, co w tym przypadku oczywiście szczególnie odradzam. - Może wydawało się to głupie i śmieszne, ale rośliny też były żywe i wrażliwe. Szczególnie te magiczne potrafiły wyczuć nastawienie swojego hodowcy i reagować na nie adekwatnie.
Staruszek nieomal zachłysnął się zachwytem, po raz kolejny przyjmując uśmiech i perskie oczko od swojej wybawicielki. Aż przygładził rzadkie włosy po bokach swojej głowy - w żadnym jednak wypadku kokieteryjnie. Wydawał się po prostu ucieszony tym na kogo się natknął ze swoim nietypowym problemem. — Nie dość, że miła - to jeszcze bardzo mądra! — pochwalił ją szczodrze, rozczulając się nagle. — Przypomina panienka moją siostrzenicę Gryssel, tylko włosy ma panienka rudziejsze... — mruknął, jednak zaraz odchrząknął, pozostawiając ten temat niedokończony. Tak już bywało, że starsi ludzie często się rozpraszali i zbaczali z wyznaczonych ścieżek rozmowy - umysł sięgał w przeszłość, którą porównywali do teraźniejszości. Uważnie wysłuchał wyjaśnień Irvette, przekrzywiając głowę z nieukrywanym i szczerym zainteresowaniem. Znać się nie znał - ale przekazaną zwięźle wiedzę widocznie chłonął. — No tak, ma panienka rację — przytaknął, nie mając nawet zamiaru jakkolwiek i o cokolwiek się wykłócać. Powoli zaczynał przyjmować do wiadomości, że... Chuja się znał. I jego sąsiad Peter również. — Tylko ja myślałem, że akurat czyrakobulwa to wymagająca nie będzie. A i ropa się przydaje... No i sąsiad, Peter w sensie, mówił, że jak sczepię moją maleńką z tym czerwonym deroleanem, to jej ropa to już nie ropa będzie, a wie panienka... No... — zamotał się i zaczerwienił, dopiero teraz zdając sobie sprawę jak idiotycznie to wszystko brzmiało. — Płynne złoto będzie produkować. Jak kura złote jajka znosząca. A magia to magia jednak, no to pomyślałem, że to możliwe... Zakłopotany wpatrywał się w prowadzone zgrabnym pismem notatki, przetrawiając swoją niewiedzę - i nieodmiennie wpatrując się w De Guise z wdzięcznością w głęboko osadzonych, małych oczkach. — A gdyby tak... — nagle porzucił swoje plany o sprośnej, wioskowej przyśpiewce, wskazując sękatym palcem na ciągle zmieniającą kolory czyrakobulwę. — Zaklęcie-łaskotki? — podsunął, przesuwając spojrzenie na swoją roślinną maleńką. — To by wtedy pozbyła się tej dziwnej różowej ropy, nie?
Powoli męczyły ją te komplementy od staruszka, choć nie dawała tego po sobie poznać. Była zawsze profesjonalna w tym, co robiła i nie dawała się wytrącić z równowagi. Temat siostrzenicy taktownie przemyślała, nie chcąc ani zachęcać mężczyzny do zbyt dalekiego uciekania myślami, ani sama siebie rozpraszać czymś tak w tej chwili niepotrzebnym i mało znaczącym. -Tak, jak mówiłam. Sama w sobie jest prosta w utrzymaniu, ale szczepy już wymagają innego podejścia. I nie tyczy się to tylko czyrakobulwy, ale praktycznie wszystkich roślin. - Powtórzyła cierpliwie widząc, że staruszek zaczyna powoli inaczej patrzeć na temat. Miała nadzieję, że ta wizyta uświadomi mu, że nie każdy nadaje się do hodowli i brak wiedzy może czasem naprawdę zaszkodzić. Ciężko było jej się nie roześmiać na kolejne słowa, a jednak jakimś cudem udało się Rudej zachować powagę. Czegoś tak absurdalnego naprawdę dawno nie słyszała. -Drogi Panie, niestety nie wymyślono jeszcze takiej magii, która by nam to umożliwiła. Gdyby tak było, zapewne wszyscy posiadaliby już takie szczepy w ogródkach. Jedyną opcją jest odtworzenie kamienia filozoficznego, a z tego co wiem, Nicolas Flamel zabrał jego tajemnicę ze sobą do grobu. - Musiała przywrócić klienta na ziemię, żeby przypadkiem nie uwierzył w inną podobną bzdurę tego typu. Płynne złoto z roślin, jeszcze czego! -Jak najbardziej! Czyrakobulwy to kochają. Tylko proszę pamiętać o odpowiednim zabezpieczeniu rośliny. Może wyrzucać z siebie trochę ropy, gdy będzie łaskotana. - Rozjaśniła się nieco widząc, że staruszek jednak coś tam pod kopułą czaszki miał i potrafił logicznie pomyśleć gdy tylko chciał.
Irvette de Guise mogła być naprawdę dumna ze swojego profesjonalizmu - i cierpliwości, która zdołała obdarować rozdygotanego starszego mężczyznę. Studentka Slytherinu poczyniła więcej niż w ogóle zakładała - pomogła, nie wyśmiała, uświadomiła szukającego pomocy mieszkańca Doliny Godryka. Uświadomienie w tym wszystkim wydawało się jednak najważniejsze, zwłaszcza, kiedy mężczyzna właściwie z prawdziwym namaszczeniem zbierał skrzętnie spisane ręką rudowłosej notatki i instrukcje. Widać było, że się przejął - i widać było, że również przyjął tę krótką naukę, którą zaserwowała mu zielarka. — Nooo... Nikt nie mówił, że Flamel tego z czyrakobulw nie tłoczył! — dodał na swoje usprawiedliwienie, choć również widać było, że już chłop sam nie wierzył w to co mówił. Rumieńce zażenowania dalej nie schodziły z jego policzków, ale zdawał się być podniesiony na duchu. W końcu znalazł rozwiązanie swojego problemu - i się stary człowiek jeszcze czegoś nauczył. — U mnie to kiepsko z różdżką, ale moja Polly powinna dać sobie radę — stwierdził, wyraźnie z siebie zadowolony, że udało mu się znaleźć logiczne rozwiązanie. Oczywiście nie bez pomocy! — Połaskoczemy ją a potem zapuszczę muzykę z gramofonu! — przedstawił swój plan, ewidentnie ucieszony. Zgarnął swoją maleńką z blatu stolika, uważając by nie naruszyć wyczarowanej wcześniej osłonki, jednak... zaraz odłożył roślinę z powrotem. — Dziękuję, będę panienkę polecać sąsiadom! — zapewnił płomiennie (choć trudno było określić, czy akurat te wieści były... dobre). Chwycił w swoje dłonie smukłą rączkę Irvette, żeby uścisnąć ją mocno, gnąc się w podziękowaniach. — Dziękuję, dziękuję! Po czym chwycił - cały w skowronkach - swoją maleńką i wręcz wyfrunął z aptekarium. A w dłoni De Guise został... woreczek ze skóry wsiąkiewki.
Oj Merlin jej świadkiem, że dumna była. Wiedziała, jakie są jej mocne strony i zazwyczaj idealnie kalkulowała, kiedy z której korzystać, a kiedy udawać nieco mniej kompetentną niż w rzeczywistości była. Dziś jednak trafiła na osobę, która potrzebowała ekspertyzy i dziewczyna zamierzała jej dostarczyć. Posłała mężczyźnie porozumiewawczy uśmiech, gdy ten próbował się jeszcze obronić, ale już nic nie mówiła. Staruszek nawet trochę zmiękczył jej serce i miała nadzieję, że jeszcze powróci do ich lokalu. Tym razem jednak z nieco mniej nagłym przypadkiem. -To nie jest trudne zaklęcie, myślę, że bez problemu sobie Państwo poradzą. Polecam spróbować muzyki Felix Felicis. - Doradziła jeszcze już wyobrażając sobie staruszka ze swoją Polly, którzy wspólnie oddają się muzyce, a wszystko dla jednego nieudanego szczepu czyrakobulwy z kwiatem ozdobnym. -Proszę mi dać znać jak poszło i w razie potrzeby nie wahać się do nas przyjść. Na pewno rozwiejemy wszelkie wątpliwości! - Dodała klasyczną formułkę, choć szczerze miała nadzieję, że klient wpadnie tutaj zamiast na własną rękę znów coś kombinować. -Dziękuję bardzo. Koniecznie proszę przysłać do mnie tego Petera! - Zaśmiała się jeszcze na odchodne, a gdy staruszek opuścił lokal przyjrzała się lepiej upominkowi, jaki otrzymała. Zdecydowanie miał być to przydatny prezent, którego planowała używać na co dzień.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wątek pracowniczy Ostatni tydzień sierpnia, sobota
Powrót po wakacjach może był ciężki, a może niespecjalnie - koniec końców przecież tego typu rzeczy opierają się na odpoczynku, a Ty, zgodnie z mijającymi dniami, musiałaś powrócić do pracy. Może nie do końca na pełnych obrotach, wszak możliwe, że gdzieś pod kopułą czaszki szumiały chwile spędzone w Jamalu, niemniej jednak jedno było pewne - musiałaś się zmobilizować. Wstać najlepiej prawą nogą z łóżka, przygotować odpowiedni ubiór, dostać się do miejsca pracy. Trudno było nie rozpoznać tego charakterystycznego zapachu, który uderzał w nozdrza przy samym wejściu, a który powodował powrót wspomnień powstałych właśnie z tym lokum. Wszystko wydawało się być uporządkowane, przygotowane przez poprzednich pracowników - poza oczywiście wyliczeniami zysków na poprzedni dzień. Tego nikomu się nie chciało robić, więc nie pozostało nic innego, jak się za to wziąć. Od czasu do czasu wchodził klient, ale nie działo się nic szczególnego, jako że praca przypadła Ci wprost w sobotę, gdzie ruch nie jest specjalnie spory. Z łatwością odkładałaś eleganckie pióro, by tym samym zająć się osobami, które miały przygotowane już listy składników, by z łatwością je wydawać. Na dzisiejszej zmianie byłaś z inną osobą, niemniej jednak zamiana słów niespecjalnie dobrze wychodziła. Może nie była to kwestia złego nastroju, a po prostu sporej ilości roboty, która, jak się okazało, została schowana pod dywan. Jak na złość, okazało się, że na pod jedną z ksiąg wpisowych, na stole, znajdował się kawałek papieru - faktura za składniki, która została wystawiona tuż przed zamknięciem w poprzednim dniu, a to oznaczało jedno - konieczność rozporządzenia tym w magazynie i tym samym przygotowanie odpowiednich specyfików, połączone z obsługą klienta. Lepszego powrotu po wakacjach nie mogłaś sobie zamarzyć, niemniej jednak, zamiast narzekać, trzeba było zacisnąć pasa i udać się w kierunku, który ewidentnie wskazywałby na to, że piach przesypujący się w klepsydrze nie opada na jej dno na darmo. Który kierunek zatem obrałaś, Irvette? Postanowiłaś otworzyć drzwi do magazynu, by ujrzeć pozamykane w woreczkach i słoiczkach, momentami w flakonikach, najróżniejsze rośliny, osuszone i przygotowane, jak również te całkowicie świeże, wymagające troski i uwagi, czy może postanowiłaś zająć się nadchodzącymi klientami - całkiem młodymi chłopcami (no dobra, nie aż tak młodymi), którzy się popychali dla zabawy i koniec końców znaleźli się przy ladzie?
Powrót z wakacji wiązał się dla Rudej z wieloma emocjami. Z jednej strony było jej żal opuszczać tak pięknego kraju, jakim była Arabia, z drugiej miała przed sobą wizję nadchodzących obowiązków i naprawdę mało czasu by przygotować się nie tylko na powrót do pracy, ale i w szkolne mury. Miejsce zarobku wołało jednak wcześniej i to tam Ruda udała się, gdy tylko urlop dobiegł końca. Dzień był naprawdę ruchliwy, a fakt, że zastała w sklepie burdel tylko psuł jej nastrój. Choć bardzo dobrze skrywała związane z tym uczucia, przyjmując na twarz perfekcyjny uśmiech, z którym obsługiwała klientów i porządkowała półki, nie zmieniało to faktu, że liczyła iż zastanie tu porządną codzienność. Widać, nie każdemu tak zależało na sumiennym wykonywaniu obowiązków. Czarę goryczy przelał moment, gdy de Guise znalazła fakturę, którą należało się zająć wcześniej. -Jo! - Zawołała do koleżanki zza lady, z którą dziś dzieliła zmianę. Położyła przed nią stanowczo kwitek, stukając w niego starannie pomalowanym paznokciem. -Co to ma być? Ile razy będziemy się kłócić o te faktury? Nie możesz choć raz ogarnąć ich na czas? - Zapytała neutralnym, acz konkretnym tonem, a wzrokiem zdawała się prześwietlać kobietę na wylot. Już chciała brać pergamin, by udać się na zaplecze, bo jak wiadomo, jak chcesz mieć coś zrobione, zrób to sam, gdy nagle dostrzegła dwóch przepychających się chłopców. -Zajmij się tym teraz. Ja ogarnę klientelę. - Wręczyła bezdyskusyjnie fakturę koleżance, po czym spojrzała na chłopaków, którzy jakimś cudem dotarli już do lady i zwróciła się w ich kierunku. -Mogę wam jakoś pomóc? - Idealny uśmiech poleciał w ich stronę, kompletnie nie pokazując rozdrażnienia, jakie szalało w ślizgonce. W końcu, to nie oni ją wyprowadzili z równowagi. Przynajmniej jeszcze nie.
Znajdując się w sklepie, trudno było móc w pewnym stopniu to wszystko jakoś ogarnąć. Narastające problemy zdawały się mnożyć w nieskończoność, a o ile kurz nie walał się po kątach, o tyle jednak problem pojawiał się w momencie, gdy trzeba było ogarniać papierologię. Wbrew pozorom Irvette nie była jedyną osobą, która wróciła po wakacjach, dlatego słowa, które skierowała do koleżanki, nie były zbyt przychylne. Pokręciwszy oczami, niespecjalnie chciała się też kłócić, gdy od czasu do czasu trzeba było obsługiwać klientów. Ogarniać dostawy. Rozporządzać tym wszystkim. Wbrew pozorom ogarnięcie tego w pojedynkę zajmowało sporo czasu, choć wiadomo - nic nie usprawiedliwia lenistwa innych pracowników. - Już się tym zajmę, czekaj... - westchnęła ciężko, wzięła tym samym papiery, spoglądając na to, jacy klienci się trafili pannie de Guise... i wychodziło na to, że dość specyficzni. Było ich trzech, jeden wysoki, wyjątkowo szczupły i zdający się być prawdziwym, najprawdziwszym wieszakiem na ubrania. Włosy roztrzepane, ubranie też. Drugi niższy, mieszczący się w brytyjskim, średnim wzroście, o dziwo z wieloma tatuażami na prawej ręce, które układały się w rękaw, który leniwie się poruszał w akompaniamencie mijających chwil. Kruczoczarne włosy, niebieskie oczy, piegi - nietypowa mieszanka. A trzeci... najzwyczajniejszy. Choć rudy. O pewnie nadal by się przepychali, gdyby nie fakt, że zwróciła uwagę na nich śliczna dziewczyna za ladą. Zachowywali się nietypowo, jakby nie będąc w tym charakterystycznym wieku, by tym samym skierować własne tęczówki w stronę burzy równie ryżych włosów. - Dzień dobry... auć. - powiedział chłopak z ciemnymi włosami, otrzymując dźgnięcie z łokcia prosto w bok. Widać było, iż ta trójka jest nieokrzesana i może przynieść dodatkowe problemy, ale czy aby na pewno? Intuicja momentami bywa mylna. Zbyt oddając się prowizorycznym schematom. - Zamawiałem u państwa składniki trudnodostępne... - jeden z nich się zaśmiał, widząc lekkie skonfundowanie na twarzy kolegi, odchodząc ostatecznie na bok z kumplem, by przyglądać się uważnie różnorakim fiolkom na wystawie. - Przyszedłem je odebrać... nazwisko Willson, papiery były składane dwa tygodnie temu, czternastego sierpnia, do zapłaty. - chłopak wyciągnął tym samym sakiewkę z odliczonymi galeonami, czekając spokojnie na dalszy przebieg rozmowy. Tatuaż poruszał się powoli, leniwie, bez żadnych oznak zdenerwowania. Wszystkie rzeczy powinny być starannie zapakowane tuż pod ladą... a przynajmniej taką masz nadzieję. Tamta dwójka, no cóż, znajdowała ekscytację w zaprawionych mózgach żaby, które z każdym dotknięciem palca w fiolkę - koniec końców coś musiało przykuwać wzrok - poruszał się i obracał radośnie.
Mini-kostki:
Irvette, rzuć kostką k6 na to, gdzie znajduje się paczuszka.
Parzysta - tak jak myślałaś, po chwili udaje Ci się ją odnaleźć pod ladą, gratulacje!
Nieparzysta - no niestety, musisz przejść do magazynu, bo tego zamówienia tutaj zwyczajnie nie ma...
Oczywiście, że nie jedyna była na wakacjach. Kwestia faktur toczyła się tu jednak od dawna i Ruda nie potrafiła zrozumieć, jakim problemem było zajęcie się tym w pierwszej kolejności, skoro wszyscy wiedzieli, że jest to sprawa terminowa. Nie miała jednak zamiaru przesadnie się denerwować. Co prawda słowo "czekaj" sprawiało, że krew w jej żyłach się gotowała, ale przyjęła do wiadomości fakt, że Jo nie miała zamiaru się kłócić i sama skupiła uwagę na chłopakach, którzy wydawali jej się dość podejrzani. -Już patrzę. Co dokładnie było w tym zamówieniu? - Spytała w celu lepszego rozpoznania paczki. Miała niejasne podejrzenie, że klienci mogą być pod wpływem eliksiru postarzającego, ale nie jej było to oceniać. koro ktoś przyjął od nich zamówienie i miała je wydać, nie miała zamiaru się z tym kłócić. Spojrzała pod ladę, szukając odpowiedniej paczki, ale jak na złość żadnej nie było. -Muszę zerknąć na zaplecze, pewnie została tam. Poczekajcie chwilkę. - Przeprosiła ich i udała się na tyły sklepu. Od razu zapytała koleżankę, czy ta wie coś o tym zamówieniu i tym bardziej, gdzie może je znaleźć. Nie chciała przecież przeczesywać całego magazynu.
Faktury fakturami, one żyją własnym życiem. Na szczęście współpracownica postanowiła bez problemu się tym zająć, choć wiadomo - niespecjalnie ochoczo pod względem przygotowania. Księgowości, odpowiednie rachunki, konieczność rozliczania tego i zanoszenia do księgowego; no cóż, wiadomo, że to nie jest najprzyjemniejsza robota. Ministerstwo Magii lubiło jednak patrzeć, doglądać, szukać dziur w całym, a magia im to znacząco ułatwiała. Nic dziwnego zatem, że te papiery były priorytetem w działaniu, a skoro postanowiłaś zająć się klientami - nie pozostawało nic innego, jak ich obsłużyć. Na pytanie chłopak się trochę zastanowił, ale nic dziwnego, skoro składniki, które zaczął wymieniać, były w dość sporych ilościach. Koledzy bacznie go obserwowali, choć nie omieszkali nadal odwracać wzroku od zaprawionych mózgów żaby, które poruszały się coraz bardziej i bardziej. - Asfodelus, trzy sztuki, jagody z jemioły, księżycowa rosa, kora drzewa wiggen, kłaposkrzeczki i... skrzeloziele. - odpowiedział po dłuższej chwili przypominania sobie, jakby było to coś bardzo trudnego do zapamiętania. Co się dziwić, skoro prawdopodobnie świeżo upieczony student składał to zamówienie przecież dwa tygodnie temu. A równie dobrze mógł przebalować te dwa tygodnie, nie wiedząc, jak się nazywa i co tutaj w sumie robi. - Jasne, nie ma problemu. - odpowiedział na słowa Ślizgonki. Postanowiłaś udać się na zaplecze, nie mogąc w ogóle odnaleźć paczki przez dłuższy czas. Im dłuższy moment spędzałaś na magazynie, tym wydawać by się mogło, że narasta negatywne, złowrogie napięcie... Powróciłaś na bardzo krótki moment do wnętrza lokalu, ale na razie nic się nie działo. Jeszcze. Nadal nie mogłaś odnaleźć paczki, a gdy powróciłaś, okazało się, że byłaś osobą obserwującą przemianę tych trzech chłopaków w... dziewięciolatków. Oni Cię jeszcze nie zauważyli, a zamiast tego oddawali się w dyskusję. - George! - westchnął chłopiec wyższy od reszty, starając się jakoś opanować sytuację, choć tym razem obserwowanie żabich mózgów nie było wcale takie proste. W szczególności, że niski wzrost nie pomagał - ten dziecięcy, charakterystyczny. - Gdzie masz ten eliksir... czemu nas tak szybko zamieniło! Mama mnie zabije, jak ktoś się dowie, że tu jesteśmy! - wypowiedział zrezygnowany, nie mogąc powstrzymać gestu podniesienia rąk do góry i skoczenia w miejscu, by dosięgnąć rączką chociażby tych ciekawych, żabich mózgów. - No nieee... - zesmutniał widocznie. - Czekaj, już go wyciągam... - pokręcił głową chłopiec o ciemnych włosach, spoglądając koniec końców na przerażonego ryżego, który przybliżył się do nich, trzęsąc własnymi dłońmi. Skorzystanie z bezdennej torby byłoby proste i pozbawione większych problemów, gdyby nie fakt, że dziecięce saszetki nie są zbytnio... uporządkowane. Co robisz na ten widok?
Tak już bywało w pracy, że czasem trzeba było zająć się czymś mniej przyjemnym czy to faktury, czy wyjątkowo natrętny klient, choć do tych Irvette podchodziła z dość dużym zapałem. Doświadczenie, jakie tutaj zdobywała różniło się dość mocno od tego, co obserwowała latami podczas biznesowych spotkań w domu. Tutaj miała do czynienia przecież ze zwykłymi ludźmi, a każdy z nich był inny. Nie byli to bogaci i wpływowi właściciele wielkich firm, którzy zazwyczaj i tak przychodzili do nich gotowi dokonać zakupu, lecz musieli dokonać całego tego biznesowego savouir vivre i trochę pokręcić nosem. Tutaj sprawy miały się inaczej i Ruda chętnie do tych wyzwań podchodziła, choć nie zawsze były one przyjemne. Choć większa część jej uwagi skupiona była na osobie przy ladzie, kątem oka obserwowała klientów przy mózgu żaby. To wszystko coraz mniej jej się podobało. Nie widziała jeszcze, by ktoś o takim wyglądzie zachowywał się tak infantylnie. Pozostawała więc czujna, póki co nie reagując na tamtą ekipę. Spisywała uważnie każdy wymieniony przez studenta składnik, by móc odnaleźć na zapleczu odpowiednie zamówienie. Wyglądało to na typowe zakupy ciekawego zielarskiego świata ucznia, który chciał poeksperymentować nad kociołkiem, lub po prostu uzupełnić swoje zielne zapasy. Niestety okazało się, że wyprawa na magazyn na niewiele się zdała. Koleżanka też nie potrafiła służyć pomocą, więc de Guise postanowiła wrócić do lokalu i jeszcze raz poszukać w okolicach lady. Przecież niemożliwym było, by ktoś zgubił zamówienie z tak cennymi składnikami. Gdyby była potrzeba, zapewne skompletowaliby je na miejscu, ale wiedziała, że nie wszystkie składniki mieli na stanie. Właśnie odwracała się od półek, na których trzymali kartony z nieodebranymi zamówieniami, gdy jej oczom ukazało się to, co podejrzewała, choć nie do końca chciała by okazało się prawdą. Studenciaki zamienili się w dzieci i to zdecydowanie zbyt młode, by mieć dostęp do takich składników i interesować się tak zaawansowanymi dziedzinami magii. Uśmiech znów zakwitł na twarzy Irvette, a w jej głowie zapaliła się lampka pod hasłem "No to teraz zobaczymy jakimi jesteście cwaniakami". Wyciągnęła różdżkę przywołując do siebie bezdenną torbę młodocianych klientów nim Ci zdążyli znaleźć to, czego potrzebowali. -No, chłopcy, myśleliście, że tak łatwo mnie oszukacie? Po co wam te składniki? I na Merlina kto przyjął zamówienie od dzieci? - Zapytała wciąż uprzejmie, choć w jej oczach można było zauważyć zalążki groźby. Nie miała zamiaru się z nimi przepychać, choć ciekawiło ją, jak do tego wszystkiego doszło i na cholerę dzieciakom tak poważne składniki.
Praca na stanowisku sprzedawcy mogła równać się z wieloma najróżniejszymi historiami. Mniej lub bardziej wymyślnymi. Czy to żule wchodzące po to, by się popytać i spowodować omdlenie u każdego wchodzącego, czy to jednak ci najbardziej awanturujący się, pozbawieni krzty rozumu i godności człowieka; może nie działy się takie rzeczy każdego dnia, jakoby słońce nie chciało ich ujawniać wraz z rzucanym światłem, niemniej jednak - jako że byłaś w sklepie, wyszłaś z magazynu, zaplecza - okazało się, że to właśnie Ciebie los postanowił obdarować tą dziwną, niespodziewaną historią. To prawda, miałaś rację - studenci byli zbyt infantylni. Zachowywali się niczym dzieci, którymi zresztą byli, gdy tylko zauważyli rzecz, która przykuła ich uwagę. I chociaż mogło się wydawać to komiczne, to wiedziałaś, że mogą wyniknąć z tego problemy... o ile to dobrze poprowadzisz. Dlatego wcześniejsze spisanie składników, tęczówki skierowane w stronę pozostałych, a przede wszystkim snucie domysłów, skutecznie udowodniły, że intuicja Cię nie zawiodła. Wróciłaś, spisałaś to wszystko, papierologią nadal zajmowała się znajoma, w związku z czym byłaś świadkiem dość rzucającej się w oczy sceny. Trójka młodych dzieci, w wieku około dziewięciu, może dziesięciu lat, kłóciła się o to, dlaczego Postarzający nie zadziałał na tyle długo, na ile powinien. Ciche dźwięki, mniej lub bardziej trzęsące się dłonie, a przede wszystkim strach przed nakryciem. Gdy podeszłaś, gdy zapytałaś, nic dziwnego, że wybałuszyli oczy, nie wierząc, że torba została tym samym odebrana. - Moja torba! - powiedział George, spoglądając na to, jak ta wylądowała ładnie w dłoniach sprzedawczyni i szczerze - Tak nie możn... - chciał coś wykrzyknąć, ale zanim cokolwiek zdołał, został chwycony za szmaty przez Ryżego i wyższego chłopca, którzy postanowili się ruszyć, wybiegając z hukiem za drzwi. - PUŚĆCIE MNIE, MOJA TORBA! - coraz to poważniejsze krzyki się wydostały, gdy jeszcze próbował się z nimi szarpać. Tatuażu już na ręce nie posiadał, bo to też była tylko magia, nic poza tym. Nim cokolwiek zdołałaś zrobić, nawet rzucić zaklęcie, chłopców już nie było, a i tak miałaś względny problem, jako że Ci stali sobie bardzo blisko półki ze słoikami. Zbyt blisko, być może była to nawet perfekcyjna dywersja; nic dziwnego, że stolik, na którym znajdowały się inne składniki, pod wpływem siły zwyczajnie się zachwiał. Ważniejsze zatem było to, by to wszystko uratować, aniżeli gonić za dzieciakami, które i tak niczego dobrego nie wniosły.
Kostki:
Ivrette, rzuć sobie kosteczką k6, by dowiedzieć się, jak zareagowałaś na kiwający się stolik oraz upadające fiolki na ziemię. A raczej na to, czy zdążyłaś zareagować.
Nieparzysta - niestety, zaprawiona kora drzewa wiggen upada boleśnie na podłogę i się tłucze, mieszając jednocześnie z naniesionym przez chłopaków błotem (dopiero teraz to zauważasz). Nie można niczego odratować, w związku z czym musisz to własnoręcznie posprzątać. Schodzi Ci na to znaczna większość czasu, rzucasz zaklęcia czyszczące, choć to i tak nie schodzi. Najwidoczniej zaprawa miała jakieś bardziej magiczne właściwości.
Parzysta - ratujesz słoik przed upadkiem, choć i tak czy siak niektóre z nich chwiały się jeszcze, turlając po materiale, z którego został wykonany szklany pojemnik. Jedynym Twoim problemem jest to, by to uporządkować, co możesz zrobić nawet poprzez proste zaklęcia.
Fakt, klientela bywała różna i trzeba było umieć dostosować się do osoby, z którą próbowało się dokonać transakcji. Na szczęście Irv była w tym trenowana od dziecka i nie ta część pracy nigdy nie sprawiała jej problemów. Gorzej było przy innych czynnościach, ale nikt przecież nie jest perfekcyjny mimo, że wiele osób Rudą właśnie tak postrzegało. Studenci zamienili się w dzieci, a podejrzenia dziewczyny natychmiast zostały zastąpione przez satysfakcje z dobrego wyczucia sytuacji. Ciężko było jej nie przewrócić oczami widząc to wszystko. Gdyby nie tak bardzo infantylne zachowanie, mogliby nawet osiągnąć swój cel. Chłopcy zdecydowali się jednak na natychmiastową ucieczkę. Widocznie wraz z fizyczną zmianą w dziewięciolatków, ich pewność siebie też gdzieś zniknęła i odechciało im się podobnych zabaw. Szkoda tylko, że stosując dywersję zatrzęśli stojącym nieopodal stolikiem i w efekcie słoik z korą wiggen upadł na podłogę roztrzaskując się i powodując wielki bałagan. Głośne odetchnięcie było jedynym znakiem, że Ruda nie skakała z radości. Odstawiła torbę za ladę i uniosła różdżkę wysyłając za chłopakami patronusa, który poinformował ich, że torba z zawartością jest do odbioru w sklepie przez ich rodziców, a następnie zabrała się za sprzątanie całego tego bałaganu. Oczywiście pierwsze, co zrobiła to zaczęła rzucać zaklęcia czyszczące. Niestety, te działały jakby chciały a nie mogły, więc Irv musiała udać się na zaplecze po specyfik używany przy takich przypadkach. Nie była najlepsza w takich czynnościach ani w zaklęciach użytkowych, więc zabrało jej to naprawdę wiele czasu, nim zawartość słoika zaczęła znikać z podłogi, a wnętrze sklepu dochodzić do poprzedniego stanu.
Dywersja niosła za sobą ofiary, a tą ofiarą początkowo był słoik z korą drzewa wiggen. Koniec końców to jednak Ty musiałaś zajmować się sprzątaniem tego wszystkiego. Niefortunny zbieg wydarzeń, a do tego utracona przez młodych chłopców pewność siebie, no cóż, przyniosły plony dość niekorzystne, w szczególności dla Ciebie. Bo zamiast móc spędzić część czasu za ladą, musiałaś doszorowywać znajdującą się na drewnianych panelach nieprzyjemną substancję. Zastosowany przez Ciebie specyfik idealnie zadziałał, choć wiadomo, lepiej by było, gdyby różdżką można byłoby uporać się z tego typu rzeczami. No cóż, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, prawda? Przynajmniej ohydna plama zeszła z podłogi i to było dla Ciebie obecnie najważniejsze. Reszta dnia minęła w miarę spokojnie. Faktury zostały wypełnione przez Twoją koleżankę, by potem dołączyć, po uprzednim posprzątaniu zapasów i magazynu, za ladę. Klientów za dużo się jednak nie przychodziło, gdy mijał ten dość nudny, sobotni dzień - najwidoczniej dzisiejszy utarg nie był jakiś wybitnie dobry, a może to była wina tego, że w sumie w weekend ludzie potrzebują odpocząć. Nic dziwnego, że, jeżeli nie potrafiłaś ustać w miejscu, to postanowiłaś wówczas coś innego porobić. Poukładać półki, usunąć z nich kurz, sprawdzić stan ważności. Czas mijał, wskazówki ciągle tykały, a tarcza zegara pozostawała widoczna. Mimo to chłopcy nie przychodzili. Żaden z nich obecnie nie zgłosił się po torbę, którą zostawili w wyniku ucieczki. Czekałaś, może wyglądałaś zza drzwi, aczkolwiek niczego szczególnego nie dostrzegłaś. Zadecyduj, co robisz - przeglądasz zawartość torby czy szanujesz prywatność, tracąc być może okazję na zdobycie czegoś cennego? Kto wie przecież, czy kiedyś dzieciaki nie wrócą!
Informacje:
Zaznacz wyraźnie w poście swoją decyzję, a jeżeli przeglądasz torbę, rzuć dodatkowo kostką k6 i ją podlinkuj. Jeżeli postanowisz pozostawić ją do momentu odbioru przez George'a... może ten w następnym miesiącu przyjdzie?
Nie do końca marzyło jej się szorowanie szmatą podłogi tego dnia, ale ktoś to zrobić musiał, a że stało się to na jej warcie, Ruda związała włosy, by nie przeszkadzały jej w pracy i zabrała się za czyszczenie plamy po zaprawie dla kory wiggenowej. Na szczęście specyfik, jaki znalazła dawał radę. Reszta dnia mijała spokojnie. Delikwenci nie wracali po swoje rzeczy, a Irvette nie miała zamiaru ich szukać i gonić. Widocznie nie zależało im na odzyskaniu własności. Zamiast myśleć o chłopcach wzięła się za porządki na półkach, uzupełniając brakujący towar i czyszcząc zabrudzone fiolki. W końcu jednak praca się skończyła, a ciekawość dawała o sobie znać. Irv zajrzała do plecaka należącego do chłopca i przejrzała jego zawartość, by dowiedzieć się, czy jeszcze coś ciekawego tam znajdzie.
Czyszczenie zabrudzonych fiolek, a koniec końców zerkniecie tęczówkami w kierunku torby znajdującej się za ladą. Plecak zdawał się być zwyczajny, wręcz normalny, niemniej jednak... czy aby na pewno? Niby jest to tylko zawartość dzieci, więc nie powinno się tam znajdować nic, co wzbudzałoby wszelkie podejrzenia. Prawda? W pewnym momencie masz jakieś wątpliwości, aczkolwiek z nimi walczysz, by tym samym pozwolić na to, by światło dzienne padło na zawartość tego nietypowego, niecodziennego wręcz przedmiotu. Rozpinasz zamek, spoglądasz do środka, widzisz parę fiolek. Niby nic szczególnego, ale z początku nie możesz ich zidentyfikować. Postanawiasz je wyjąć, aczkolwiek jedna z nich perfidnie pęka w Twojej dłoni, ale jako że chwyciłaś ją jedynie za szyjkę, doznałaś niewielkiego rozcięcia, niczego więcej. Najwidoczniej Merlin ma Cię w swojej opiece, bo gdybyś ścisnęła szkło mocniej, na pewno byś miała znacznie większy problem. Całe szczęście, że okazałaś się rozwagą, bardziej ostrożnie od tego momentu wysypując zawartość z plecaka, gdzie usadowiło się szło i resztki eliksiru - jak zdołałaś się domyślić - Eliksiru Wzrostu. Zauważasz na dnie również resztki tytoniu (ach, ta dzisiejsza młodzież...) oraz kilka roślin zeschniętych, które z łatwością identyfikujesz. Kłaposkrzeczki co prawda są już w większości w trudnym stanie do odzyskania, aczkolwiek, sięgając po własną wiedzę, jesteś świadoma tego, że służą one do wytworzenia eliksiru powodującego halucynacje. I, jak zerkasz sobie tak na karteczkę z zamówieniem, tam też się one znajdowały. Dwa plus dwa, dochodzisz do wniosku, że tak młode dzieciaki postanowiły poeksperymentować, a Ty im tę okazję po prostu odebrałaś. Raczej już się po zgubę nie zgłoszą, zważywszy na jej mało legalny charakter. Poza paroma nikłymi syklami (kruczowłosy chłopak najwidoczniej musiał mieć gotówkę w kieszeni), pozostaje Ci się cieszyć tymi przedmiotami, które zyskałaś - o ile postanowiłaś je wziąć. Bezdenna torba pod wpływem eliksiru i szkła (jak zauważyłaś, była stara i miała poniszczone zamki), stała się niemożliwa do użytku i naprawienia. Co najwyżej możesz ją wyrzucić do śmieci; poza tym dzień minął całkiem w porządku, choć leniwie. Jakby wskazówki nie były Ci dzisiaj przychylne.
Informacje:
Do Twojego kuferka, jeżeli tylko zdecydowałaś się je wziąć, trafiają następujące przedmioty (możesz sobie wziąć oba, a możesz sobie wziąć jeden - wedle uznania): - x1 Eliksir Wzrostu; - x1 Kłaposkrzeczki. Nie zapomnij upomnieć się o przedmioty w odpowiednim temacie!
Rana na dłoni nie jest poważna, możesz ją obmyć zwykłą wodą i zaleczyć zaklęciem. Dzień mija już spokojniej, zamykasz następnie sklep zielarski. Możesz sobie wystawić zt.
Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła i Ruda musiała zapłacić za to, że postanowiła przetrzepać plecak chłopaków. Wyciągała z niego jakieś nic nie warte fanty, by w końcu jedna z fiołek pękła jej w dłoni powodując ranę i krwawienie. Dziewczyna od razu udała się, by obmyć skaleczenie i zaliczyć się prostymi zaklęciami z dziedziny magii leczniczej. Całe szczęście, że nie było to nic poważniejszego. Wróciła do konfiskaty i zaczęła przeglądać jej zawartość dalej. Jakie było jej zdziwienie, gdy znalazła kłaposkrzeczki i eliksir wzrostu. Cała sytuacja w jej głowie już się wyklarował i wydawało się, że Irvette zrozumiała plan chłopaków. To co mogła, zgarnęła dla siebie jako swoistą nagrodę za to, co zrobiła, a resztę schowała pod ladę, gdyby właściciel jednak chciał się zgłosić po swoją torbę. Reszta dnia nie przyniosła na szczęście już żadnych wrażeń i mogła spokojnie zamknąć sklep ciesząc się, że ten dzień dobiegł już końca.
/zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Nowy rok szkolny, nowa ja. Tak można byłoby skomentować to, co się działo - a jak się okazało, nadal pozostałaś panią prefekt, w związku z czym odznaka została zachowana. Wręcz dumnie znajdowała się na piersi, reprezentując Twoje obowiązki, które musiałaś połączyć zarówno z nauką, jak i pracą w sklepie zielarskim. Najlepiej nie było, ale mogło być gorzej, wszak życie potrafi być zaskakujące - a dzisiaj wypadł Twój dzień, samodzielny, z koniecznością uporania się z klienterią bez najmniejszej krzty pomocy. Gdybyś mogła przedstawić własne poczynania, na pewno od powrotu było znacznie schludniej. Już nie było problemów z papierami bądź przesyłkami, a poprzednia sytuacja, która miała miejsce, nie odbiła się aż nadto na Twojej wypłacie. No ba, dostałaś nawet podwyżkę - możesz być z tego dumna. W szczególności, że przecież dodatkowe, dwadzieścia galeonów zawsze brzmi lepiej, prawda? Ten dzień był w miarę spokojny, pozbawiony większych ceregieli, a przynajmniej tak to wyglądało przez pierwsze trzy godziny. Z czasem pojawiła się parę razy starsza babuszka, która co chwilę się zawracała, zapominając o tym jednym, bardzo ważnym składniku do jej eliksiru i nawozie do brzytwotrawy hodowanej w ramach próby stworzenia jej łagodniejszej wersji. Niezależnie od tego, czy pytałaś, czy też i nie, wszystko szło w miarę w porządku, a z czasem, gdy tłum ucichł, mogłaś przejść do sprzątania prostych regałów, usuwając z nich kurz; a przynajmniej do momentu, dopóki ktoś nie pojawił się w drzwiach. Ktoś... niezwykle znajomy. Jeszcze nie mogłaś dostrzec, kto dokładnie, ale skądś znałaś tę twarz. Jak reagujesz?
Powrót z Arabii był poniekąd odświeżający, choć wiązał się z nim powrót do starych obowiązków. Po poprzednim miesiącu Ruda z dnia na dzień miała ich coraz więcej i wielką ulgę sprawił jej fakt, że jej działania zostały docenione w formie podwyżki. Do tego ostatnimi dniami naprawdę było jakoś spokojniej. Widać większość ludzi była już zaopatrzona na nowy rok szkolny, czy też nowy sezon na przeziębienia. Irvette spędzała więc dzień w samotności, bo nie było potrzeby ustawiać na zmianie kolejnej osoby, skoro oprócz kilku klientów nie było tu nikogo. Zajmowała się właśnie porządkami na półce z różnymi skrzekami, gdy drzwi po raz kolejny otworzyły się. Ruda szybko rzuciła w tamtą stronę okiem, by mieć kontrolę nad tym, kto pojawia się w sklepie, a w jej głowie zapaliła się dziwna lampka. Wytarła więc dokładnie półkę i wróciła za ladę, skąd mogła mieć lepszy widok. -Mogę jakoś pomóc? - Zapytał spokojnie, z uśmiechem na twarzy, próbując przypomnieć sobie, gdzie ostatnio widziała te rysy. Bez względu, czy był to jej przyjaciel, czy wróg, była w pracy i musiała zachować profesjonalizm, obsługując każdego na tak samo wysokim poziomie. Nie miała tu miejsca ani czasu na prywatę.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Spoglądałaś uważnie, może na początku nie rozpoznałaś, aczkolwiek czas dawał Ci uważnie dostęp do znacznie ważniejszych informacji. Wystarczyło spojrzeć. Wystarczyło zerknąć w tęczówki młodzieńca, który ledwo co zaczynał edukację w Hogwarcie, by okazało się, że znakomicie go kojarzysz. Wystarczyło przyjrzeć się tym ciemnym kosmykom, które układały się w nieładzie, może nie w towarzystwie rodzica, może samego, może nie powinno go tutaj być, ale najwidoczniej bardzo, bardzo zależało mu na odzyskaniu własnej torby. Być może uzyskał chwilową zgodę na powrót na weekend do rodziców mieszkających w Dolinie Godryka? Tego nie wiedziałaś. Mimo to klient nasz pan, w związku z czym mogłaś go albo obsłużyć, albo też i nie. Choć ciężko, by dość specyficzną duszyczkę odprawić, skoro ten widocznie się plątał i wbijał własne spojrzenie prosto w drewniane deski, które zdobiły sklep. Najwidoczniej, jak się okazało, w szczególności po słowach, które z siebie wydobył, chodziło tutaj o coś, co musiałaś wywnioskować po tonie jego głosu i ogólnie kontekstu wypowiedzi. Był ewidentnie przestraszony i potrzebował chwili śmiałości, by móc przedstawić, z czym tak naprawdę przyszedł i dlaczego postanowił to zrobić. - W-wiem... wiem, że dość późno... - plątał się widocznie, a następnie skrył na krótki moment zaczerwienioną twarz we własnych, dziecięcych dłoniach, poprawiając podkoszulkę, na której znajdował się orzeł reprezentujący dom Roweny Ravenclaw. - Ehm... - nie mógł ubrać tego wszystkiego w słowa - może Ci się jakoś uda go do tego zachęcić? O ile w ogóle będziesz chciała.
Rzuć kostką k6 - jeżeli wybierasz pomoc w wysłowieniu się:
parzysta - swoim podejściem powodujesz, że chłopak staje się bardziej otwarty, mniej się jąka i mniej patrzy w podłogę, jakby to tam miał znaleźć odpowiedź na nurtującą go kwestię.
nieparzysta - nawet jeżeli się starasz, to chłopiec z czasem bardziej się stresuje, policzki pokrywają się żarzystą czerwienią, natomiast spojrzenie jeszcze intensywniej wędruje na końcówki butów. Nie idzie Ci to zbyt dobrze.
W końcu pamięć przestała płatać jej figle i mogła skojarzyć tę twarz z osobą, która wcześniej przyniosła jej trochę problemów. Stojąc za ladą i mając naprawdę wiele centymetrów przewagi nad chłopcem, Irv czuła, że ma nad nim przewagę bez względu na to, co może się stać. Zresztą nie wyobrażała sobie, by taki smarkacz miał jakkolwiek ją upokorzyć. Widząc symbol Ravenclaw na jego piersi, tylko uśmiechnęła się szerzej. Już ona miała zamiar uważać na niego na szkolnych korytarzach i dokładnie patrzeć na jego małe rączki. -Dość późno? Ależ skąd, jeszcze nie zamykamy. - Powiedziała, jakby kompletnie nie miała pojęcia o czym młody mówi, ale zdecydowanie nie miała zamiaru mu pomagać. Potrzebowała trochę własnej satysfakcji i czuła, jak ta rośnie we wnętrzu ślizgonki. -Ehm? - Uniosła brew, patrząc na niego zdecydowanie mocniej i ani trochę nie przejmując się postawą, jaką przejawiał. Skoro wcześniej zabawił się jej kosztem, czemu teraz ona nie miała trochę podręczyć jego, skoro nie sprawiała mu żadnej krzywdy, a jedynie czekała, aż chłopak łaskawie się w końcu wysłowi.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.