Od kiedy Dolina Godryka przestała być zamieszkana przez mugoli, czarodzieje postanowili zmienić jej wygląd pomnika wojennego. Monument miał przedstawiać jedynie rodzinę Potterów, bez mugolskiej przykrywki. Niestety, okazało się, że pomnik objęty jest niesamowitymi czarami, rzuconymi prawdopodobnie przez dawnego zwolennika Czarnego Pana, bądź... drugiej wojny światowej. Kapryśny pomnik wytwarza teraz wokół siebie charakterystyczną energię i większość czarodziei automatycznie go omija. Dziwne rzeczy działy się przecież, gdy go dotykano! Raz dobrych raz złych... zależy który pomnik ukaże się Twoim oczom, gdy podejdziesz!
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Jakaś siła ciągnie Cię w stronę tego miejsca. Nie możesz nic na to poradzić. Po prostu suniesz ku pomnikowi, nie przejmując się niczym dookoła. Kładziesz dłoń na gładkim kamieniu i uśmiechasz się lekko nieprzytomnie. Po chwili orientujesz się co robisz i zdziwiony swoim zachowaniem, wracasz do domu. Nie masz pojęcia, że właśnie zachorowałeś na Skrofungulus, chociaż masz wrażenie, że dłonie zaczynają Cię odrobinę swędzić.
Spoiler:
Przy każdym poście musisz codziennie rzucać kostką w odpowiednim temacie. Dopóki nie wyrzucisz 5 albo 6, Twoja postać wciąż nie wyleczyła się z nieznanej większości choroby. Przy wyrzuceniu 4, powinieneś uwzględnić, że zaraziłeś osobę, która prowadziła z Tobą wątek, współlokatora, bądź inną postać, z którą mogłeś mieć kontakt po wydarzeniu. Musi ona wtedy również rzucać kostkami według zamieszczonych tu informacji.
Uwaga! Jeśli posiadasz co najmniej 20 punktów z eliksirów, bądź uzdrawiania, a przy trzecim rzucie, wciąż nie trafiłeś na 5, ani 6, w kolejnym poście możesz założyć, że samodzielnie się wyleczyłeś.
2 - Znasz historię Potterów jak każdy i jesteś zdeterminowany, by w końcu zobaczyć ich rodzinę, a nie mugolski pomnik wojenny. Podchodzisz do niego pewnym krokiem. Cokolwiek w nim siedzi, musiało wykryć Twoją odwagę. Wydaje Ci się, że postać Lilly Potter uśmiecha się do Ciebie i faktycznie! Pomnik kobiety zaczyna mówić i już po chwili dowiadujesz się zaklęć o jakich nie słyszałeś, historie, których nie znałeś. Kiedy się oddalasz wszystko wydaje się być niesamowicie normalne. Nie masz pojęcia, czy to wszystko było prawdą, czy tylko złudzeniem.
Spoiler:
Otrzymujesz 1pkt z Zaklęć i 1pkt z Historii Magii do kuferka.
3 - Uważnie obserwujesz cały pomnik. Dotykasz go z każdej strony i próbujesz za wszelką cenę wyciągnąć z niego tą niesamowitą magię. W pewnym momencie dziwnie obejmujesz pomnik, który chyba nie jest zadowolony z Twojego myszkowania wokół niego. Niewidzialna siła odrzuca Cię mocno do tyłu, a ty wstajesz otępiały i jakiś... bardziej pusty w sobie.
Spoiler:
Przez następne trzy wątki musisz zakładać, że Twoja postać straciła pamięć związaną z konkretną osobą / miejscem. W każdym wątku może być to coś innego (łącznie trzy wspomnienia) lub wciąż jedno i to samo. Objawy amnezji ustąpią samoistnie po zakończeniu ostatniej gry (lub już po jednym wątku, jeśli postanowisz wyleczyć się w szpitalu). Jeśli nie rozegrasz utraty pamięci, Mistrz Gry może odpowiednio zainterweniować w Twoje wątki.
4 - Zza pomnika coś chyba wygląda. Zaskoczony podchodzisz bliżej i widzisz Lunaballę, która patrzy wprost na Ciebie. Wygląda na to, że zyskałeś nowego, bardzo unikalnego towarzysza! Lunaballa najwyraźniej pokochała Cię i lgnie do Twojej nogi, tuląc ją mocno.
Spoiler:
Pomimo, że zwykle wychodzi jedynie w nocy, to stworzenie zdecydowanie nie ma zamiaru Cię opuszczać. A jak pięknie tańczy, gdy tylko widzi księżyc! Miło będziesz jak weźmiesz ją do domu jako Twoje nowe zwierzę domowe. Jeśli to zrobisz i wspomnisz o niej w co najmniej trzech wątkach, możesz upomnieć się o 1 punkt z dowolnej dziedziny, do Twojego kuferka.
5 - Próbujesz wszystkiego. Obchodzisz go, mówisz coś. W pewnym momencie dotykasz pomnik różdżką i ku Twojemu olbrzymiemu zdumieniu... fragment kamienia eksploduje! Odłamki boleśnie wbijają Ci się w rękę, zupełnie odbierając jej sprawność, a pomnik zyskuje nową wyrwę tuż obok podstawy. Sąsiedzi na pewno nie będą zadowoleni, kiedy dowiedzą się kto go zniszczył, ale Ty w tym czasie na pewno będziesz w szpitalu.
Spoiler:
Musisz rozegrać fabularną wizytę w Szpitalu Świętego Munga lub przez następne 3 wątki wspominać o bezwładności jednej z dłoni.
6 - Może magia opuściła to miejsce? Przechadzasz się głupio wokół pomnika i kompletnie nic nie widzisz. To tylko uśmiechnięta rodzina Potterów. Kiedy zawracasz, zrezygnowany, widzisz coś mieniącego się na ziemi. Widzisz co to? 50 galeonów! Chyba jednak nie jest to zwyczajne miejsce!
O tym miejscu krąży mnóstwo pogłosek, ale kto miał ochotę sprawdzać, czy któraś jest prawdziwa? Najwyraźniej @Saraid Riley właśnie zamierzała trochę tu poszperać. A może po prostu dostrzegła niedaleko ławkę i tak tylko chciała przysiąść przy tajemniczym pomniku, od którego aż biła magia? W każdym razie przechodząca niedaleko @Désirée Antoinette Keane akurat miała zamiar wypić sok dyniowy, który kupiła w jednym z Dolinowych sklepików. Tylko, że na skutek jakiejś dziwacznej pomyłki to wcale nie był sok... w buteleczce znajdował się eliksir, który zmieniał człowieka w jednorożca na pół godziny! Szkoda, że panna Keane nie mogła się zorientować, a jako, że była spragniona to wypiła duszkiem. No i bam, nagle ubrania przestały pasować, a na czole pojawił się róg. A wszystko to na oczach Riley. Lepiej coś z tym szybko zrobić, bo z pewnością czarodziejów może zszokować taki widok. Poza tym ubrania, nie zapominajcie o ubraniach! To się chyba nadaje na temat do Proroka Codziennego albo będzie ciekawą anegdotką przy staniu za ladą.
Info:
Drobne zmiany, ponieważ Saraid nie odpisuje :c Zaczyna którakolwiek z was! Możecie pisać ile chcecie, aczkolwiek proszę o pozostanie w tej lokacji. Nie musicie rzucać kostkami z posta tematowego (na razie), ale zastrzegam sobie prawo do namieszania, kiedy mnie najdzie ochota. Powiedzmy, że efekt jednorożca będzie się utrzymywał przez trzy posty. Miłej gry!
______________________
Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Sob Wrz 02 2017, 14:55, w całości zmieniany 1 raz
Dzień jak co dzień, tyle, że dzisiaj miała wolne, które postanowiła wykorzystać na... jakby to jakoś zgrabnie ująć? nadrabianie zaległości? Ostatecznie Dolina Godryka była wyjątkowa pod praktycznie każdym względem, a Saraid, nie licząc wycieczek do Hogsmeade za czasów Hogwartu, nie miała zbyt wielu okazji przebywać w takich typowo czarodziejskich miejscach. Szczerze mówiąc, poza Hogsmeade, Hogwartem i Londynem, nie widziała nic. I to było cholernie irytujące, stąd starała się nad tym pracować. Odrobina historii czarodziejów wydawała się jej dobrym pomysłem, ostatecznie pomijając ogólny zarys, nie pamiętała zbyt wiele ze szkoły. No i Riley uwielbiała tajemnice, dlatego Pomnik Potterów uznała za idealny punkt startowy. Z braku laku przysiadła na ławce nieopodal pomnika. Odetchnęła cicho, delektując się spokojem jaki tu panował. Lubiła Londyn, jednak czasem był zbyt hałaśliwy i męczący, czym nieraz ją przytłaczał. Akurat spokojnie piła sobie wodę, rozmyślając nad tym, gdzie uda się później, gdy nagle kobieta znajdująca się nieopodal niej... zaraz, zmieniła się w jednorożca? Okej, może dla tych z czarodziejów, którzy wychowali się w świecie magicznym, odcięci od dobrodziejstwa Internetu i elektryczności, nie był to jakiś szczególnie szokujący widok - ale dla Saraid Riley jak najbardziej. Wytrzeszczyła oczy i aż pochyliła się do przodu, jakby dzięki temu całość miała nabrać większego sensu. Przy okazji trochę ochlapała się wodą. Widziała ciuchy, w które częściowo zaplątany był jednorożec, więc chyba cała ta przemianasię jej nie przywidziała... chociaż pierwsza myśl Riley daleka był od wniosków typu: Aha, laska wypiła eliksir jak nic. O nie - w pierwszym odruchu z głupią miną spojrzała na swoją butelkę z wodą, w duchu szybko licząc, ile i jak mocnych drinków wypiła wczoraj z Rakel. Suma sumarum, siedziała sobie na ławce, gapiąc się na jednorożca, z niezłym mindfuckiem wypisanym na twarzy. Ale spokojnie, już ogarnęła, że nie miała przyjemności spożywać żadnych grzybków halucynków w ostatnim czasie, więc w sprawę zaangażowana jest magia. Tyle, że niezupełnie była pewna, co też ma zrobić z tą swoją szalenie błyskotliwą dedukcją. Podejść, gapić się... oh well, póki co chyba gapić.
Claude nigdy nie przepadał za nauką historii magii czy historii w ogóle, gdyż był to przedmiot, który w czasach szkoły niespecjalnie wchodził mu do głowy, a jeśli już wszedł to nie zagrzewał w niej miejsca i szybko wychodził. Z wiekiem jednak zauważył, że znacznie bardziej interesuje go to, co było kiedyś. Między innymi dlatego wybrał się kilka tygodni temu na wystawę w Londynie, która dotyczyła wspomnień i świadectw z bitwy o Hogwart, której on sam nie pamiętał, gdyż był zdecydowanie zbyt młody. Nikt z jego rodziny nie uczestniczył w niej, bowiem niemal wszyscy byli niemagiczni, tak więc w kwestii szukania informacji o tym ważnym wydarzeniu zostały mu wyłącznie książki. Ale czy na pewno? Wystawa sama w sobie skończyła się okropnie, bowiem mieli problemy z szalejącą iluzją, a sam Claude dość poważnie się wtedy wygłupił, gdyż dał się rozbroić jakiejś magicznej macce. Jeszcze nie do końca wyzbierał się z tego zdarzenia, gdy wpadł mu do głowy cudowny pomysł - a co, gdyby tak pojechać do Doliny Godryka i samemu zgłębić historię? Albo w towarzystwie? - Bywasz tu co jakiś czas? Bo ja prawie wcale. Nigdy nie mam po drodze do Doliny i w związku z tym kompletnie nie znam tych terenów - powiedział do Doriena i uśmiechnął się szeroko, podekscytowany zbliżającą się przygodą. Ostatecznie @Dorien E. A. Dear zgodził się towarzyszyć Faulknerowi w wycieczce, co niezwykle cieszyło rudzielca. Zależało mu na zacieśnianiu pozytywnych relacji ze swoim szefem, a to była idealna okazja do tego.
Analiza – rozpatrywanie problemu, zjawiska z różnych stron w celu jego zrozumienia lub wyjaśnienia. Metoda badawcza polegająca na wyodrębnieniu z danej całości jej elementów i badaniu każdego z osobna. Dedukcja – rodzaj rozumowania logicznego, mającego na celu dojście do określonego wniosku na podstawie założonego wcześniej zbioru przesłanek. Abdukcja –proces rozumowania, który dla pewnego zbioru faktów tworzy ich najbardziej prawdopodobne wyjaśnienia. To nie tak, że Dorien miał Claude’a za jakiegoś nie do końca rozgarniętego. Noo, może tylko troszkę. W każdym razie, Dear nabrał zaufania wobec swojego asystenta. Do przyjaźni jeszcze sporo im brakowało, ale Dorien i tak był zadowolony, że nie znienawidzili się od pierwszych chwil znajomości. Pracowali już razem ponad miesiąc i pomimo początkowych obaw, Claude szybko się uczył i co najważniejsze – brał sobie do serca każdą uwagę ‘szefa’ i dopytywał, jeśli czegoś nie wiedział, a Dorien zdecydowanie wolał coś trzeci raz powtórzyć niż potem poprawiać spapraną robotę. Sytuacja w muzeum na szczęście nie była tragiczna w skutkach. Najedli się strachu, ale Dear wyciągnął z tego zdarzenia jeden bardzo ważny wniosek – Claude może dobrze sobie radził w statycznej pracy urzędnika, ale potrzebował mocnego podkręcenia tępa myślenia i łączenia faktów w logiczną całość. Chciał zorganizować mu jakieś dodatkowe zagadki do rozwikłania, rozruszać neurony w tym nie tak małym móżdżku i jednocześnie sprawić, by podejmowanie decyzji zabierały mu zaledwie ułamki sekund. Z pomysłem wycieczki wyszedł sam Puchon, ubiegając Doriena, a ten zgodził się, bo nie dość, że nie miał planów na wieczór, to taka eskapada mogła przynieść same korzyści. – Mój brat tu mieszkał – mruknął tylko, rozglądając się wokół – Ten najstarszy. Mam trzech braci i dwie siostry. Jedną już zdążyłeś poznać. Tę, która dopiero co rozstała się z narzeczonym i która zdecydowanie nie powinna się wiązać z mugolakiem - dopowiedział sobie w myślach, mając ogromne nadzieje, że za bardzo między nimi nie zaiskrzyło. – Poza tym nie, nie bywam tu. Matka mnie czasem zabierała, kiedy szła do pracy. Mamy tu największy magazyn eliksirów. Chyba już kiedyś wspominał Claude’owi, że jest z tych Dearów, mających wielką sieć sklepów z eliksirami.
Chłopak z zainteresowaniem słuchał słów Doriena. Nie spodziewał się, że mężczyzna z taką łatwością zacznie się z nim dzielić informacjami na temat jego rodziny, szczególnie po pamiętnej rozmowie z Ministerstwa, podczas której on sam poruszył temat swojej i wywołał tym nieco dziwną atmosferę. Ogólnie przecież dogadywali się z Dearem bardzo dobrze, jakby nie patrzeć znali się ledwie od miesiąca czy dwóch, ich współpraca wypadała w granicach przyzwoitości, a sam Dorien nie składał na Claude'a większych skarg. Faulkner nie sądził jednak, by w tym czasie udało im się zacieśnić swoje więzy, wobec tego zareagował lekkim zdziwieniem na komentarz kompana. Rozejrzał się po okolicy, jakby szukając owego magazynu, o którym wspominał, czy też postaci starszego brata lub reszty rodzeństwa. - Masz sporo rodzeństwa - skomentował na początku. - Ja mam tylko dwie siostry, obie wciąż mieszkają w Ipswich - dodał, uznając wymianę informacji za odpowiednią w tej rozmowie. - Tylko najstarszy brat tu mieszka? Czy mieszkał? - dopytał jeszcze, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Na wspomnienie o Beatrice, choć nie została nazwana swoim imieniem, twarz Claude'a nieco poczerwieniała. Ugryzł się w język, by nie palnąć żadnej głupoty. Poznał dziewczynę jakiś czas temu podczas niefortunnego zdarzenia w restauracji, a potem przeszli się na krótki spacer i wydawało się, że złapali wspólny język. Jednak podczas wystawy Claude omylnie stwierdził na początku, że Bea i Dorien zjawili się tam RAZEM, jako PARA, co sprawiło, że po ujawnieniu ich pokrewieństwa chłopakowi było zwyczajnie głupio. No i szkoda nawet wspominać o tym niezwykle żałosnym popisie podczas rzucania finite... Stali nieopodal pomnika, który od razu zwrócił jego uwagę. - Hej, chodźmy tam! - powiedział radośnie, z daleka rozpoznając zarys sylwetek posągu. Rodzina Potterów... Skierował swoje kroki w tamtą stronę, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że pomnik wręcz wzywa go do siebie.
Rudzielec nie podjął tematu dotyczącego jego relacji z Beatrice. Ulga ogromna, choć nawet gdyby zaczął wypytywać o tę młodą damę, to jej starszy brat najprawdopodobniej uciąłby temat. Fakt, zażartował sobie z Claude’a po raz kolejny w muzeum, kiedy to pozwolił mu wywnioskować, że z Beatrice łączą go zażyłe stosunki i to na pewno nie takie pomiędzy rodzeństwem, ale sama Becia szybko spisek wydała. Aż szkoda, że nie przetrzymała nowego znajomego w niepewności nieco dłużej. – Mieszkał – odpowiedział, wyraźnie zaznaczając formę przeszłą, dokładnie w chwili gdy skierowali swoje kroki w stronę pomnika Potterów – Podobno wyniósł się do Francji. Zresztą, zupełnie mnie to nie obchodzi. Zniknął i najlepiej by było, gdyby nigdy nie wrócił. Spadek spadkiem, bardziej chodziło o zasady. Dorien doskonale wiedział, że jeśli chodzi o względy ojca dotyczące testamentu, Liam nie miał najmniejszych szans. Wciąż miał za złe (i prawdopodobnie nigdy mu tego nie wybaczy) starszemu bratu sytuację z Ruth, pomimo faktu, że rozstali się z dziewczyną w sierpniu. Myślał o tym coraz rzadziej, ale za każdym razem, kiedy jeszcze mu się zdarzyło, to skutecznie podnosiło mu się ciśnienie. Co do reszty rodzeństwa – siostry były nawet w porządku, a o braciach wolał nie pamiętać. Zanurzony w tych refleksjach zorientował się dokąd Claude go prowadzi jak byli zaledwie parę metrów od samego pomnika. Nie było na świecie czarodzieja, który nie znałby tych postaci, zarówno Harry’ego jak i jego rodziców. Przez chwilę wpatrywał się w pomnik jak zaklęty, z lekko uchylonymi ustami i nie mrugając powiekami. Dorien czuł nieodpartą potrzebę zbliżenia się do kamiennych posągów, jakby jakaś bliżej niezidentyfikowana siła ciągnęła go w tamtą stronę.
Nie podjął tematu, bo w sumie nie było czego podejmować. Widział dziewczynę dwa razy w życiu i niespecjalnie mieli okazję na więcej interakcji. Nie wiedział, gdzie dziewczyna mieszka, by wysyłać jej listy albo zapraszać na schadzki - zresztą czułby się z tym dziwnie mając świadomość, że Beatrice to w rzeczywistości młodsza siostra Doriena. Wolał nie pytać, by nie zrzucić na siebie jakichkolwiek podejrzeń, że niby się interesuje czy coś. Dear był wytrawnym obserwatorem, momentami Claude miał wrażenie, że widział rzeczy zanim jeszcze się pojawiły, zupełnie jakby miał dar jasnowidzenia czy jakiegokolwiek innego spoglądania w przyszłość. - Nie brzmi, jakbyście mieli dobre stosunki ze sobą - stwierdził rezolutnie po odpowiedzi Doriena. On sam z siostrami relacje miał bardzo dobre i zawsze tak było, praktycznie nie pamiętał, by się z nimi kłócił. Jedynie kiedy dostał list z Hogwartu miał nieco spięć z Jane, która nie mogła przeboleć faktu, że sama takiego nie dostała i przez tydzień uparcie milczała w odpowiedzi na jakiekolwiek pytania chłopaka. Ostatecznie jednak się pogodzili, przecież nie mogła się gniewać wiecznie, prawda? Tematu brata Doriena nie chciał drążyć, bowiem Dear nie wydawał się być w nastroju, by zagłębić go w sprawę. Może nie był to odpowiedni moment na rodzinne zwierzenia, Claude to rozumiał. Skupił się bardziej na pomniku, który stał się ich miejscem docelowym dzisiejszej wycieczki. Też czuł tą dziwną magię, zupełnie jakby go coś przyciągało do posągu Potterów. Podchodząc do niego, dokładnie przyglądał się wyrzeźbionym w kamieniu twarzom. Wydawało mu się, że Lily Potter wręcz się do niego uśmiechnęła.. A potem był już o tym święcie przekonany. Zupełnie jakby rzecz działa się gdzieś obok rzeczywistości, w której znajdowali się mężczyźni, pomnik zaczął opowiadać Claude'owi historie i zaklęcia, o których mu się nawet nie śniło. Faulkner stał z rozdziawionymi ustami, po czym odwrócił się do Doriena z wymalowanym na twarzy zdumieniem. - Też to słyszałeś? - zapytał. Może mu się zdawało?
Zapomniał o Liamie, o Beatrice i Faulknerze, i o Dolinie Godryka. Czuł się niczym w pustce, wokół zrobiło się ciemno, zimno. Miał wrażenie, że gorąca krew płynąca w jego żyłach skutecznie zapobiega wychłodzeniu, a samo to zimno było tak jakby obok. Czas przestał istnieć. Był tylko on i posąg. Nie lubił Pottera. Gdyby nie ten dzieciak, wszystko potoczyłoby się inaczej, krew wciąż byłaby szanowana, mugolaki nie mieliby aż tyle do powiedzenia, a tych dwóch prawdopodobnie nie znalazłoby się w tamtym miejscu razem. Pomimo tej ogromnej niechęci, coś najwyraźniej się zmieniło. Dear wgapiał się w kawałek rzeźbionego głazu, jakby krył niesamowitą tajemnicę. Sekret był bardzo złośliwym psikusem, chyba w zemście za nienawiść. Dorien położył dłonie na posągu, wciąż zapatrzony i zupełnie nieświadomy, że w ramach kary został zarażony Skrofungulusem. – Nie – mruknął rozmarzonym tonem – Nic nie słyszałem. Słyszał, słyszał, ale nie to samo co Claude. Słyszał chór anielskich głosów, wyjących pięknie i podniośle w bardzo wysokich tonach, ale w melodii nie tak dramatycznej jak chociażby 'O, Fortuna!'. Nie obawiał się zesłania do piekieł, raczej wzniesienie ku niebiosom… a dostał w prezencie swędzącą przypadłość. Wybudził się z amoku, potrząsnął głową i, zaskoczony swoim aktualnym położeniem, oderwał ręce od pomnika, jakby go co najmniej parzył w dłonie. Wytarł ich wewnętrzną stronę o poły ciemnego płaszcza, ale nie odezwał się nawet słowem, tak by nie zrobić z siebie przed Claudem jeszcze większego kretyna.
To ciekawe, jakim cudem tych dwoje ludzi, tak różnych od siebie nie tylko wyglądem czy charakterem, ale również pochodzeniem i poglądami na wiele ważnych spraw w życiu, mogło wspólnie egzystować i nawet współpracować? Okazuje się, że istnieje coś silniejszego niż stereotypy i uprzedzenia. Prawdopodobnie, czy tego chcieli, czy nie, zawiązywała się między nimi przyjaźń, prawdopodobnie jedna z pierwszych prawdziwszych relacji, jaką Claude zdołał w życiu nawiązać. Nie mógł powstrzymać się przez wpełzającym na jego twarz szerokim uśmiechem, gdy tylko pomyślał o fakcie, że Dorien mimo wiedzy o jego nieczystej krwi (bo zdążył się już zorientować, że jego szef w tej materii wyznawał nieco odmienne wartości) nie odtrącił go i stał z nim w tej chwili przed tym niezwykle interesującym pomnikiem. Claude nie miał pojęcia, czy mu się to wszystko zdawało, czy nie, bo niespecjalnie chciał wierzyć swoim oczom i uszom w tamtej chwili. Czyżby pomnik faktycznie się do niego odezwał? Nie wiedział, że znajdzie w Dolinie coś podobnego. Do tej pory nie słyszał ani słowa o zaklęciach, o których mówiły mu usta Lily Potter, również sama otoczka składająca się z przeróżnych historii wywarła na nim wrażenie. Gdy jednak Dorien odpowiedział, że nie słyszał nic a nic, jego zapał nieco opadł. Może będzie w stanie mu powtórzyć? Kiedy jednak ponownie przeniósł na niego wzrok, Dear prawie przytulał pomnik rodziny Potterów. Faulkner zdębiał, ale nie powiedział ani słowa, nawet wtedy, kiedy Dorien odskoczył od posągu jak oparzony. Rudzielec zdusił w sobie śmiech, po czym zapytał: - Naprawdę nic nie słyszałeś? Bo ja właśnie dowiedziałem się o kilku super zaklęciach! Jak chcesz to Ci później opowiem. Masz w ogóle ochotę jeszcze spacerować? Czy już odpuszczamy na dziś? Jak myślisz? Okej, tych pytań było nieco więcej, ale chłopak starał się po prostu zagłuszyć nieco panującą między nimi niezręczną ciszę.
Było mu zwyczajnie głupio, ze względu na to jak się zachował. Miał, być może błędne, przekonanie, że prawie się do tego pomnika przykleił. Gdyby był sam, to pal sześć, wmówiłby sam sobie, że nic takiego się nie stało i na pewno jego umysł nie przypominałby mu o tym zdarzeniu za każdym razem, gdy nie mógłby zasnąć. Niestety był świadek. Szczęście w nieszczęściu, że Claude Faulkner był nieco nierozgarnięty, mocno od Doriena zależny w pracy, a przede wszystkim chyba wyjątkowo lojalny i nie wpadnie na pomysł, by następnego dnia od rana trąbić w całym Departamencie, jak to Dear przytulał pomnik Potterów. – Wpadłem w niebyt – skwitował krótko, nie bardzo wiedząc, jak określić swoje położenie sprzed dosłownie minuty – Tak jakby wszystko wokół się rozpłynęło, a samego siebie widziałem z boku. Chyba… jakaś magia. Ściągnął kąciki ust mocno w dół i wzruszył ramionami, obracając swoje ostatnie słowa w żart. Miał dziwne wrażenie, że w ten sposób uniknie dalszej kompromitacji, a wcześniejsze zachowanie choć troszkę usprawiedliwi. Zaciekawiły go kolejne słowa swojego asystenta, który twierdził, że z kamienne usta Lilly Potter wyszeptały jakieś nieznane mu dotąd zaklęcia. Brzmiało to absurdalnie, aczkolwiek ostatnimi czasy zdarzały się incydenty tak dziwne, że zaskakiwały nawet najlepszych czarodziejów. – Tak, możemy iść dalej – odrzekł, zupełnie nieświadomie drapiąc wierzch lewej dłoni – I chętnie wysłucham czego wspaniałego się dowiedziałeś. Może się czegoś nauczę.
Claude sam był jednym wielkim chodzącym przypałem i nie dało się ukryć, że jedyne, czego brakowało, to chodzącego za nim kamerzysty, by udokumentować każde jego potknięcie i następnie skleić to w wyjątkowo upokarzający film pt.: "Życie Claudiusa Faulknera". Oczywiście zdziwił się, że Dorien zachowywał się w ten sposób - mężczyzna zawsze sprawiał na nim wrażenie takiego, co samokontrolę opanował do perfekcji i nawet perfekcyjnie rzucony imperius nie zdołałby go zmusić do zrobienia czegoś wbrew jego woli. Teraz natomiast okazało się, że pomnik był na tyle magiczny, że nie tylko rudzielcowi powierzył jakieś historie, ale również oddziaływał na Deara. Claude też ściągnął usta w wąską kreskę, jednocześnie powstrzymując się przed ostentacyjnym suszeniem zębów. Nie chciał wpędzać kolegi w większe zakłopotanie, najwyraźniej ta chwilowa utrata kontroli nad sobą mocno zachwiała podstawami Dorienowego świata, a Claude był na tyle taktowny, że zdołał to zauważyć i nie drążył tematu. Dobry chłopak, prawda? - W okolicy jest ponoć pozostałość z domu Potterów. Chcesz tam iść? Ja jestem bardzo ciekawy. Myślisz, że można wejść do środka? - gadał, gdy ruszyli przed siebie w kierunku wspomnianego przez Faulknera budynku, czy też raczej jego ruiny. Po drodze zaczął nawet opowiadać o tym, co słyszał od pomnika Potterów. Pech chciał, że słowa wypowiedziane kamiennymi ustami Lily Potter powoli wylatywały mu z głowy...
Wątek przenosimy tu
/zt x2
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Jestem zdeterminowana, żeby pokazać Ci całą Dolinę Godryka, dlatego na drugą randkę spotykamy się pod jednym z najbardziej charakterystycznych miejsc w całej miejscowości. Tak naprawdę nie przepadam za tym placem, jestem zawsze odrobinę zaniepokojona, kiedy mijam magiczny posąg. Ale mam wrażenie, że to będzie dla Ciebie proste do znalezienia. Szczególnie, że to znowu ja optuję za Doliną Godryka, a ty zgadzasz się uprzejmie. Obiecuję, że następnym razem to Ty będziesz mógł wybrać jakie tylko miejsce chcesz. Nawet piwnicę we Wrzeszczącej Chacie. Mam nadzieję, że czytając to w moim liście widzisz mój zalotny uśmiech, który przeznaczony jest tylko dla tych, wobec których jestem bardziej zainteresowana. Nasze spotkania w bibliotece stają się rutyną. Teraz bez krępacji siadam obok Ciebie z książkami i odrabiamy wspólnie pracę domową, albo w ciszy czytamy książki. Co jakiś czas dekoncentruję Cię przypadkowymi otarciami o łydkę, czy zbyt częstym zerkaniem na to co robisz. Wciąż nie obściskujemy się między półkami, ba nawet nie wymieniamy od czasu do czasu słodki pocałunków, bo przecież ja nie jeszcze nigdy nie całowałam się z chłopcem i nie zamierzam, robić tego w jakiś zbyt frywolny sposób. Chociaż od czasu do czasu widzę Cię jak rozmawiasz z innymi dziewczynami nie widzę w nich żadnej konkurencji. W moich oczach wystarczy, że przemknę obok swoim zwiewnym krokiem, musnę Twoje ramię i mrugnę zalotnie, już powinieneś mdleć z rozkoszy. Szczególnie, że nigdy nie widziałam Cię z nikim niesamowicie fascynującym, nawet jeśli czyjeś wypowiedzi są kwieciste i piękne, nie znaczy to, że spotkasz kogoś ciekawszego niż ja, bo uwierz mi, bardzo o to trudno w Hogwarcie, w końcu z niejedną dziewczyną to sprawdzałam. Powoli chodzę wokół pomnika. Dziś nie czuję żadnego niepokoju, mam wrażenie, że miejsca dzisiaj odpuściło swoją magiczną moc. Dopóki coś nie skrzypi mi pod butem. Ze zdziwieniem patrzę, że na ziemi leży aż 50 galeonów. Zdumiona patrzę się na pieniądze, przestając się rozglądać z Twoją chudą sylwetką. Wiatr smaga mój biały, ciepło pomarańczowy turban oraz błękitny płaszcz, a ja stoję w w bieli Doliny Godryka i nie wierząc własnym oczom patrzę się na moje znalezisko.
Myles nie potrafił ukryć, że był bardzo podekscytowany drugą randką z Melusine, odkąd pierwsza przebiegła tak pomyślnie. Żadne z nich nie wylądowało twarzą na zimnej tafli lodu. No, może tylko Myles złapał małe przeziębienie, ale miły czas spędzony w towarzystwie Mo zdecydowanie był tego wart. Mimo że obiecał sobie, że zabierze ją na miotły, dał się namówić na zwiedzanie Doliny Godryka. Niejednokrotnie bywał tam z ojcem i rodzeństwem, ale nigdy nie zagłębiał się za bardzo w nieturystyczną część miasteczka. Pomnik Potterów znał jednak bardzo dobrze, bo to zwykle tu aportowali się na początku i końcu każdej wyprawy. Lubił ich spotkania w bibliotece, mimo że jakoś trudniej było mu się ostatnio skupiać na lekcjach. Z drugiej strony jej obecność trenowała w nim poziom skupienia i postanowił, że za każdym razem będzie próbował wytrzymać dłużej ignorując jej nieprzypadkowym dotykiem czy spojrzeniem. Ich relacja kwitła w całkiem naturalnym tempie, nie mówiąc już o tym, że Myles nigdy nie spieszył się w wyścigu zaliczania coraz to wyżej ponumerowanych baz. Czekał aż sprawy same się rozwiną. Dlatego raczej nie prędko witaliby się pocałunkami, tym bardziej, że nie przepadał za dotykiem. Myles miał wiele koleżanek płci przeciwnej, z niektórymi był bliżej, z innymi po prostu się znał. Lubił rozmawiać z ludźmi, więc niejednokrotnie zaczepiał na korytarzu twarze, które kojarzył, jedynie by nawiązać jakąkolwiek konwersację, nie miał na celu nic więcej. Wystarczyło jednak, by Melusine przeszła obok, by odciągnęła jego uwagę od rozmówczyni. Nigdy nie porównywał jej do swoich starych znajomych. To był zupełnie inny poziom relacji, łączyły ich odmienne rzeczy. Melusine dopiero poznawał i musiał przyznać, że był bardzo podekscytowany, dokąd to zmierzało. Myles zjawił się niedługo po niej. Pomnik wydawał mu się być wyjątkowo zwyczajny. Nie czuł otaczającej go magii, a widział przed sobą tylko Melusine, która akurat schylała się, by podnieść coś z ziemi. - Co tam znalazłaś? - spytał, podchodząc do niej znienacka. Miał nadzieję, że zbytnio jej nie wystraszył. Dobrze widział, że znalazła jakieś galeony, ale nie widział ile. Dopiero teraz rozejrzał się dookoła i ku jemu zdziwieniu kawałek dalej zauważył, że coś mieniło się na ziemi. Kolejne galeony? Podszedł, sprawdzając, czy to rzeczywiście były pieniądze i nie mylił się! Podniósł następne 50 galeonów - Myślisz, że ktoś nam ułożył ścieżkę z monet? - spytał, pokazując jej swoje znalezisko, które trzymał między palcem wskazującym i środkowym.
kostka: 6 również
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Spacer do miasteczka był pomysłem spontanicznym. Jak z resztą większość, na które wpadał Neirin. W pewnym momencie po prostu uznawał, że idzie zrobić to, co idzie i tyle. Żadnego przemyślenia konsekwencji, ewentualnych problemów lub powiązanych z daną czynnością efektów ubocznych. Stąd właśnie znalazł się w dolinie. Może chciał zwiedzić ją w końcu legalnie? Ostatnim razem, jak tu był, skończyło się to miesięcznym uziemieniem w Hogwarcie oraz serią mniej lub bardziej przyjemnych szlabanów. Czyżby teraz miał nauczkę? Ha. Dobre sobie. Wątpliwe, aby on kiedykolwiek się miał nauczyć na jakichkolwiek własnych błędach. Miejscami jak sobie coś umai, to nie ma, że boli. A najczęściej właśnie boli. Chociaż tym razem wyglądało, że nie zdarzy się nic niepokojącego. Pogoda była przyjemna, słońce co jakiś czas chowało się za chmurami, nie grzejąc nadmiernie. Lekki wiaterek targał włosami absolwenta, a miasteczko zdawało się być wręcz opuszczone. Dużo osób wyjechało, jak nie do domów, to na wakacje. Pojedyncze osoby zajmowały się swoimi sprawami, niespiesznie chodząc uliczkami. Przystanął przed posągiem, patrząc na kamienne figury. Sunąc spojrzeniem po piedestale na cokół, chcąc przeczytać podpis wyryty na ozdobnej płycie. Wtedy to zauważył cień umykający za posąg. Wychylił się ostrożnie, obchodząc monument i zaglądając na jego tył. Tam dostrzegł skuloną ze strachu lunaballę. Zamarł na parę chwil, a potem ostrożnie kucnął, nie chcąc górować tak nad stworzeniem. Wyjął z kieszeni jedno z ciastek dla kruka. - Hej maleńka... Co ty tu robisz? Jest środek dnia... - Położył ciastko kawałek przed sobą i cofnął się. Zwierzak patrzył na niego dużymi oczami, zanim ostrożnie poszedł i zgarnął przysmak w zęby, cofając się. Musiała być głodna, miasteczko to nie miejsce dla lunaballi. Kilka zbożowych ciastek później, zwierzę odważyło się podejść bliżej. W tym momencie z pobliskiego sklepu wyszedł pracownik, unosząc różdżką przed sobą palety z towarem. Hałas spłoszył lunaballę, a że nie nie miała, gdzie uciec, odskoczyła do przodu, kuląc się przy Neirinie. Chłopak osłonił ją nieco dłonią, a roztrzęsiony stworek wdrapał mu się na kolana, chowając całkiem. Niemalże wchodząc mu pod koszulkę, aby tylko być jak najmniej widoczna. - Spokojnie... Nie dzieje się nic złego - dotyk w strategicznych miejscach sprawił, że samiczka rozluźniła się, opierając o rudzielca. Czując się bezpiecznie, osłonięta przed innymi ludźmi. Chłopak wstał, biorąc lunaballę i ruszając w stronę wyjścia z miasteczka. Zamierzał odnieść ją do lasu i wypuścić. Tam jednak samiczka nie chciała odejść. Co ją Puchon postawił i odszedł, ona szła za nim, klejąc się po tym do nóg oraz ocierając o łydki. W końcu zdecydował się zabrać ją ze sobą, nie mając serca zostawiać lunaballi samej.
Grunt to nie zapominać. Nadchodzące wydarzenia, kreślące dokładnie jedną linię, zdawały się uderzać w głowę w nieznaną wówczas siłą. Nie wiedziała jeszcze, co tak naprawdę znajduje się w tym miejscu - owszem, połączone z niezwykłą historią całokształtu jednej z najbardziej szokujących wojen w świecie czarodziejów, tereny posiadały w sobie jeden z charakterystycznych elementów. Winter dokładnie słyszała o tymże człowieku - Harry Potter, słynne dziecko, które zdołało wytrwać i przezwyciężyć Lorda Voldemorta, tym zostawiając złoty ślad w historii. Nikt nie spodziewał się, że ktoś taki jak on zdoła w pewien sposób odcisnąć znaczące piętno na kartkach podczas nauki w Hogwarcie, gdzie sam tam uczęszczał, jako wychowanek Gryffindoru. Spokojny krok, zaburzony przez nagłe uderzenia wiatru o tors, zatrzymał się właśnie przed faktem istnienia hołdu dla rodziców chłopca znalezionego w jednym z domów, kiedy to niewybaczalne zaklęcie nie dotknęło go w tak dramatyczny sposób jak jego rodziców. Śmierć była czymś naturalnym, czymś kompletnie normalnym w oczach Winter; żując listek, spokojnie i ostrożnie zechciała dotknąć manufaktury materiału, z którego została wykonana dekoracja. Wtem, nagle, jakby bez zapowiedzi, poczuła uderzenie. Czyżby ktoś postanowił sobie z niej porobić żarty? Nie zmienia to faktu, że nawet wysportowana sylwetka studentki nie wzmagała się na początku z tak ogromną siłą; lądując na szanownych czterech literach. Chwilowe oszołomienie oraz nieznana wówczas pustka w głowie zawładnęły nad dziewczyną; otrzepując resztki możliwego piachu, poczuła się tak, jakby ktoś wyrwał w umyśle fragmenty jej pamięci oraz zwyczajnie zabrał, obdarł ze skóry. Co się stało? Chwilowy mrok w jej pamięci spowodował, że Winter stała się znacznie bardziej czujna - to miejsce nie miało w sobie ani dobrej krzty aury. Musiała stąd iść.
Pomnik Potterów. Okoliczny, dla zdrowia ducha spacer zakończył się ostatecznie podejściem do pewnego pomnika. Pomnika, który odznaczał się nieznaną wówczas dla artysty magią. Jasne promyki słońca, które zdołały opuścić powłokę chmur, przeszywały całokształt manufaktury dekoracji swoim błyskiem oraz ciepłem. Być może nie powinien tutaj przychodzić, co nie zmienia faktu, że zaciekawiło go to; nie mógł dokładnie stwierdzić, dlaczego podszedł do tego miejsca, co nie zmienia faktu, że jakoś nie bał się opowiastek oraz nietypowej energii płynącej z całokształtu rzeźby. Spokojnie zlustrował całokształt rodziny swoimi ciemnobłękitnymi tęczówkami, zachowując należyty szacunek; słyszał tę historię, wiedział o tym chłopcu, zdawał sobie sprawę, że jeszcze żyje oraz pracuje. A gdzie? No cóż, istniało wiele plotek, w które musiał mniej lub bardziej wierzyć. Uśmiechnąwszy się serdecznie, być może oddając tym samym hołd, kiedy to cisza zaczęła mówić więcej niż słowa wydobywające się z ust, po chwili zauważył stworzenie. Stworzenie magiczne, stworzenie, które swoimi wyłupiastymi oczami przyglądało się jego sylwetce. Zaskoczony Aaron podszedł bliżej, zauważając tym samym nocną istotę zwaną Lunaballą. Nie wiedział, co począć dokładnie, chociaż nie musiał zbyt długo czekać na reakcję miłego stworzenia, które teoretycznie jest nieśmiałe, a w jego przypadku okazało się być wyjątkowo odważne. Milutka istota z łatwością zaczęła lgnąć do jego nogi, nie chcąc odpuścić ani na krok. Aaron na początku był trochę zmieszany, aczkolwiek po chwili dotknął sierści należącej do istoty, która zauważyła w nim najwidoczniej coś ciekawego. - Aż tak mnie się nie boisz, hm? - wymruczał pod nosem, tym samym zastanawiając się, co ma począć dalej. Wziąć zwierzaka? Zrobił krok do przodu, o dziwo ten ruszył za nim. Czy pozostało mu cokolwiek innego? Nie mógł przecież w jakiś sposób zignorować magiczne stworzenie, które chyba go polubiło.
Dolina Godryka miała niebywały urok. Mefisto lubił mijać te piękne domy, z których wychodziły roześmiane czarodziejskie rodziny. Lubił przyjazną atmosferę w sklepikach i restauracjach. Lubił ogromne tereny leśne, przepełnione stworzeniami, o których niektórzy istnieniu nie mieli pojęcia. Zawsze z chęcią odwiedzał miasteczko, nawet jeśli gdzieś tam w środku ściskało go z nieco irracjonalnej zazdrości, czy też braku zrozumienia. Czuł się nie na miejscu, chociaż wspomnienia miał pozytywne. W końcu mieszkała tutaj jego siostra ze swoją rodziną; odwiedzał ją wielokrotnie i dalej nie przestał. Teraz po prostu rzadziej zaglądał do domu zastępczych rodziców Lilith, częściej decydując się jedynie na przyjście na jej grób. Ciekaw był, jak wiele osób już pamiętało wytatuowanego chłopaka z niewielkim bukietem białych lilii, który regularnie pojawiał się w Dolinie, do każdej wycieczki wplatając odwiedziny na cmentarzu. Pomimo dość nieprzyjemnej pogody, zdecydował się na dłuższy spacer. Zasiedział się u Lilith i kiedy wracał, robiło się już ciemno. Planował odwiedzić jeszcze jednego znajomego i potem już zawinąć się do Hogwartu, ale zanim to nastało - pokręcił się po okolicy. Przystanął nawet przy znanym wszystkim pomniku Potterów, dłuższym spojrzeniem przesuwając po monumencie. Mógł być ignorantem, mógł też krytykować wiele czarodziejskich postępowań... Ale historii nie mógł nie znać, czy też nie pamiętać. W szczególności nie tak istotnej. Poświęcił chwilę refleksji tragediom sprzed wielu lat, aby dać się z nich wyrwać jakimś dziwnym szmerom. Sięgał już po różdżkę, kiedy zza pomnika wyłoniło się małe stworzenie o charakterystycznych wyłupiastych oczach. Mefisto na chwilę zamarł w bezruchu, bez problemu rozpoznając małą lunaballę; cóż, one również często pałętały się po lesie w trakcie pełni księżyca. - Skąd ty się tutaj wzięłaś?... - Zdziwił się cicho, podczas gdy stworzenie podbiegło do niego i zaczęło wciskać się w jego nogi, zupełnie jak gdyby szukało kryjówki i komfortu właśnie u niego. Mefisto nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu wpełzającego mu na usta. Przykucnął, delikatnie pogłaskał zwierzę i rozejrzał się jeszcze, szukając... cóż, czegokolwiek, co wyjaśniłoby obecność lunaballi w tym miejscu, w tym czasie. Ostatecznie nie znalazł niczego, a maluch najwyraźniej nie zamierzał go opuścić. Przypomniał sobie o słowach Neirina, do którego również przyplątało się takie specyficzne stworzonko. - Wiesz co? Znam kogoś, kto zna się na takich maluszkach - poinformował lunaballę. Kompletnie mu się nie uśmiechało przyniesienie nieśmiałego zwierzaka do rozbrykanych królików, które jeszcze nie zdołały złapać wspólnego języka z charakterną kotką. Fakt faktem, nie miał serca zostawić lunaballi przy tym pomniku i wiedział już, że bez niej nie ruszy się stąd na krok. No i skoro miał świadomość, że w kwestii zwierząt może liczyć na Puchona... - Chodź, spodoba ci się - dodał, biorąc lunaballę na ręce. Nie oponowała, z niebywałym zadowoleniem wpraszając się w jego objęcia. Nawet nie musiał daleko iść... W końcu Neirina również mógł znaleźć w Dolinie Godryka. Jak wygodnie.
Londyn, choć miał swój urok, nie dorównywał jednak niczym Dolinie Godryka.
Odkąd mugole postanowili opuścić miejscowość i ustąpić miejsca prawowitym jej mieszkańcom, czarodziejom, tym, w których żyłach tętniła przynależność do świata bardziej fascynującego, Nimue nie mogła oprzeć się wrażeniu, że miejsce to rozkwitało. Niczym niedbale zasiane ziarenko nienazwanej jeszcze rośliny, kiełkujące do postaci najpiękniejszego z kwiatów, o płatkach ubarwionych najżywszymi kolorami. W każdym kącie Doliny kryła się magia. Nie tak, jak w zszarzałych uliczkach Londynu, który cieszyć się mógł czarodziejską obecnością tylko w niektórych, specjalnie wyznaczonych do tego miejscach; nie, tutaj zgromadzali się przedstawiciele władający arkanami, o jakich niemagicznym nawet się nie śniło, a samo miasteczko zdawało się przesiąkać tym coraz bardziej, z dnia na dzień.
Być może dlatego lubiła przechadzać się jego uliczkami.
Bez namysłu odwiedzała sklepy i zapełniała swoją wewnętrzną pustkę kolejnymi niepotrzebnymi nabytkami, szwędała się po terenach przynależnych do Doliny, jednak oddalonych od bezpiecznego jej centrum, i niemalże prosiła się o guza. Raz buntownikiem, zawsze buntownikiem. Tym razem, z dłońmi okrytymi czarnymi rękawiczkami, w obsydianowym, eleganckim i raczej zimowym już zestawie, nogi powiodły ją ku rozpościerającemu się ku niebiosom pomnikowi najsławniejszej w historii czarodziejów rodziny; ku pomnikowi Potterów. Nimue niejako fascynowała się ich historią. Jak tak młody, wkraczający dopiero w życie chłopiec mógł przeciwstawić się sile drzemiącej w najgroźniejszym magu swoich czasów - i zwyciężyć, przezwyciężyć jego, śmierć i przeznaczenie, jej myśli chętnie powracały do tych rozważań. Zamiast odpowiedzi, zyskiwała jedynie coraz więcej pytań. Odpowiadała tylko cisza.
Otulona delikatnym, jedwabnym materiałem dłoń przesunęła się po zimnej fakturze pomnika gdzieniegdzie naznaczonego szronem, który odbijał światła pobliskich domostw. Nie powinna. Nie powinna była w ogóle doń się zbliżać, nie powinna okrążać go z tak namacalną fascynacją, nie powinna oprzeć czoła o lodowatą figurę - nie powinna, bo każdy z tych gestów rozzłaszczał kolejno rzeźby, rozsierdzał ich magię. Dlatego, gdy następny dotyk przekroczył już granicę, mogła jedynie wydać z siebie stłumiony wydech gdy magiczny potencjał odrzucił ją do tyłu, a umysł... A umysł rozmył się w chwilowej nirwanie, zupełnie jakby zdjęty został z niego niebywały ciężar.
Kim jestem, gdzie jestem?
Wspomnienia mieszały się wzajemnie, w okrutnej kakofonii. Dopiero jeden z przechodniów postanowił jej pomóc, wsparł ją gdy wstawała z zimnej ziemi i skierował do Szpitala Świętego Munga, by jak najszybciej jeden z tamtejszych uzdrowicieli mógł przyjrzeć się niewidocznym gołym okiem obrażeniom jej nieszczęsnej głowy.
Wracał od Esther, kiedy jego uwagę przykuł pomnik. Czyż to nie jest ten słynny pomnik Potterów? Czemu nigdy nie zwrócił na niego szczególnej uwagi skoro tak często tędy sobie przechodzi? Podobno był przepełniony magią, w dodatku nie taką zwyczajną. Jego wcześniejsze doświadczenia raczej niczego go w życiu nie nauczyły, dlatego poszedł to sprawdzić. Obejrzał pomnik z każdej strony i nic konkretnego się nie wydarzyło. Żadnego podmuchu wiatru, żadnej szczególnej mocy. Najwidoczniej to jeden wielki pic na wodę. Uniósł zmieszany brwi i wsunął dłonie do kieszeni spodni aby się wycofać i ruszyć dalej. Musiał znaleźć się szybko w szkole, o dziwo, ta myśl nie narzucała odruchu wymiotnego. Zobaczył coś świecącego na ziemi, a kiedy podszedł... Było to 50 galeonów! Cudownie, akurat tylko ile stracił na tych głupich egzaminach! Odwrócił się w kierunku pomnika, lekko ukłonił i ruszył w swoją stronę.
Naprawdę nie miał co dzisiaj robić. I tak się złożyło, że znalazł się w Dolinie Godryka, co raczej jest rzadkością w jego przypadku. Musiał naprawdę się nudzić aby tutaj zawędrować. Do jego głowy wpadł pomysł aby zakraść się na tereny rezerwatu, a może przynajmniej sobie trochę popatrzeć skoro i tak miał mnóstwo czasu wolnego. Jednak kiedy minął pomnik Potterów, nagle się zatrzymał. Pamięta jak ojczym opowiadał mu historię tej rodziny, sam chyba był w wieku, w którym chodził do szkoły z Harrym Potterm, słynnym wybawicielem czarodziejskiego społeczeństwa. Chciał ich zobaczyć, jakby widok pomnika miał uzupełnić luki w opowieści. Kiedy podszedł do niego, coś dziwnego zaczęło się dziać z twarzą jednej z postaci. Uśmiechała się do niego! Niesamowite. Podszedł do niego, a kiedy Lily Potter wciąż się do niego uśmiechała, a nawet zaczęła do niego mówić. Z szeroko otwartymi oczami chłonął każde słowo z posągu, kobieta mówiła o zaklęciach, o których nawet jeszcze nie czytał. O historii, która jeszcze nie została mu przedstawiona na zajęciach. Skończyła, a Lennox z dziwnym odrzuciem oddalił się od pomnika. To wydarzyło się naprawdę? Musiał komuś o tym powiedzieć! Pospiesznie udał się w tylko sobie znanym kierunku.
Segovia przybyła tutaj w jednym celu. Między jedną sprawą, a drugą miała udać się do Doliny Godryka aby w sprawach służbowych zgłosić się do jednego z mieszkańców. Oczywiście jak zwykle nie trwało to zbyt długo, dlatego przy pierwszej okazji, jak mała dziewczynka, zakradła się pod pomnik Potterów. Uśmiechnęła się do siebie, jakby pomnik ten coś jej mówił. Westchnęła cicho i obeszła go z każdej strony aby mieć wgląd na wszystko, co się tam znajdowało. Kiedy ponownie stanęła twarzą w "twarz" z pomnikiem, kobieta, a raczej Lily Potter się do niej uśmiechała. Najwidoczniej nie były to żadne omamy, bo kobieta zaczęła do niej przemawiać. Było to surrealistyczne uczucie. Mówiła o zaklęciach, o których nigdy nie słyszała. Dlatego Segovia z fascynacją wypisaną na bladej twarzy jej słuchała. Kiedy przeszła do historii, nie ukrywała swojego zdziwienia, jakby było to kompletnie nie to, czego się uczyła w szkole. Owszem, były to tylko dwa lata jednak czegoś tam się dowiedziała. Uśmiechnęła się w podzięce i odeszła od pomnika. Była zadowolona, że jej ciekawość została zaspokojona. Ojciec nigdy o tym nie opowiadał, jednak kiedy przybyła do Hogwartu, to była chyba jedyna część historii, która była interesująca.
/zt
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Pomnik. Pomnik najbardziej znanej rodziny w świecie czarodziejów. I mimo że był ignorantem, zdawał się poczuć dziwną dumę w kwestii istnienia samego chłopca, który zdołał pokonać Voldermorta. Może nie pamiętał do końca w pełni historii, być może nie posiadał do tego pamięci na tyle pojemnej, żeby zamieścić wszystkie ciekawostki, aczkolwiek pamiętał, że istniał dom, zaś pewne wydarzenie spowodowało, że rodzice znanego przedstawiciela świata przepełnionego magią zwyczajnie zginęli. Zaklęcia miały niezwykłą moc - niemniej jednak użyte w złym celu potrafiły napiętnować przyszłość w zaskakujący sposób. Wiedział o tym doskonale - to nie zaklęcie zabija. To osoba władająca magią kieruje różdżkę w stronę ofiary i zwyczajnie ciśnie w nią czarem; który powoduje zamrożenie działania organizmu, odebranie z niej duszy. Utworzenie pustego naczynia - naczynia pozbawionego większości sensu, ulegające powolnemu rozkładowi. I wtedy nie działały jakiekolwiek inne z zakresu magii leczniczej; jeden ruch, by wszystko zakończyć. Dlaczego on tak nie potrafił ze sobą. Nie wiedział jednak, jak szybko magia tego miejsca poczęła działać, gdy położył dłoń na pomniku; i jak szybko zdołał zarazić się mniej znaną chorobą. Nieprzytomny odsunął kończynę od dekoracji, tym samym zastanawiając się nad tym, co dokładnie się stało w tymże miejscu; długo jednak myśleć nie mógł. Musiał - udać się w swoją stronę, choć zdołał zauważyć pewny mankament.
W chwilowym przypływie bezmyślności Plum zbyt nachalnie przymilała się do pomnika rodziny Potterów. Pragnęła wydobyć z niego choćby ślad magicznych zdolności, jakikolwiek dowód nieprzeciętnych arkan, pamiątkę, jaką mogłaby pochwalić się przed drugim z Puchonów - ale kamień pozostawał zimny, niewzruszony. Zamiast ulec jej desperackim błaganiom, rzeźby były jedynie rzeźbami obojętnymi na dotyk, na zachęcające słowa pełne otuchy, na jej taniec dookoła obszernej podstawy - zamiast tego musiała zadowolić się ciszą i nicością.
Ale Plum tak łatwo nie odpuszczała, o nie. Zamiast tego wyciągnęła z kieszeni różdżkę, przykładając ją do kamienia, który właśnie w tym momencie eksplodował, zachęcony magiczną ingerencją. Kawałek figury oberwał się w ów miejscu, odsłaniając wnętrze pomnika, a wyraz bezsilnej paniki na jej twarzy zjawił się rumieńcem; rozejrzała się szybko, czy jej akt wandalizmu nie miał zbyt wielu świadków, i wtedy dopiero zauważyła odłamki wbite w jej dłoń. Pięknie. Jęknęła do siebie, żałośnie, pragnąc, by zakład już dobiegł końca i owinęła krwawiącą dłoń szalikiem zdjętym z szyi. Przynajmniej taki bandaż musiał wystarczyć, skoro czucie w owej dłoni już straciła.
Nieznana siła zwodziła jego w to miejsce. Była niepowstrzymana; jej intensywna sugestia zupełnie uwiodła ciało, każde włókienko mięśni. Nie zastanawiał się ani trochę - wyłącznie kroczył przed siebie wzdłuż ośnieżonej alejki; wiodącej prosto w kierunku legendarnego pomnika. Nigdy - nie pozostawał niemniej jednak wdrożony w tajniki znanych postaci, historię magii opanowywał pobieżnie, osiągał zawsze najniższy dopuszczający proces. Nie miał też ideałów, nie miał swych bohaterów, nie miał autorytetów - jedynym, do czego dążył, były stawiane przez siebie kolejne cele, szczeble transmutacyjnych osiągnięć. Los zakpił właśnie w ten sposób. Kiedy wyłącznie zbliżył się do pomnika, niedługo później - zaczął odczuwać swędzenie. W kolejnej chwili chwyciła jego za płuca duszność, oblała lękiem, czyniła skórę pobladłą i rozszerzała czerń źrenic. Pierwszy epizod zdołał pominąć zupełnie; uznał za wybryk, jednorazowy i nieistotny. Kolejnych nie mógł już ignorować.
(rzecz dzieje się dwa dni po wątku w pubie) Kostka: 5
Poprzedniego dnia Boyd obudził się zarówno w fatalnym stanie fizycznym, z Saharą w ustach, pulsującym bólem głowy i w dodatku przesiąknięty dymem papierosowym ochoczo produkowanym przez innych imprezowiczów, jak i w nienajlepszym humorze, bo gdy tylko otworzył oczy, przypomniał sobie, że nie dość, że został nieładnie potraktowany przez kolegę, to w dodatku nic nie ustalił i musiał szukać innej mądrej osoby, która zechciałaby go wziąć pod swoje skrzydła i przekazać nieco szalenie nudnej wiedzy. Zwlókł się z łóżka niechętnie, ale bez zbędnych ceregieli, bo dobrze wiedział, że wylegiwanie się w niczym mu nie pomoże, a jedyne, co może go teraz uratować, to hektolitr wody, zimny prysznic i porządne tłuste śniadanie. Jak pomyślał, tak zrobił i kwadrans później siedział już w Wielkiej Sali, jedną ręką kończąc pożeranie wieży z naleśników, a drugą otwierając otrzymany właśnie tajemniczy list, zaadresowany do niego zupełnie obcym mu charakterem pisma; musiał przeczytać go dwa razy, zanim dotarła do niego jego treść, a gdy to się stało, z wrażenia oblał sobie spodnie kawą. Oto Theodore C. Courtenay przepraszał go listownie, bardzo kulturalnie zresztą, bardzo uprzejmie, a w dodatku zgadza się na lekcje. Wow. - Wow – powiedział aż na głos, bo w życiu by się takiej kultury po tym pajacu nie spodziewał, po czym skończył śniadanie i udał się z powrotem do dormitorium, żeby tam chłoszczyściem ogarnąć splamiony dres i może jeszcze położyć się na chwilę. Gdyby ktoś mu powiedział, że hej Boyd, jak wejdziesz do dormitorium, to tam na każdej płaskiej powierzchni będą takie ładne kwiaty i one będą pachniały tak, że zapomnisz, jak masz na drugie imię, to by się popukał w czoło i wysłał tę osobę do Munga; tymczasem TAK WŁAŚNIE BYŁO. No, co jak co, ale gestu Theodorowi nie można było odmówić. Gest był piękny, i chociaż pierwszą myślą Bogusia było „ale na chuj mnie ten badyl”, a drugą „mógł piwerko wysłać”, to z każdą chwilą robiło mu się coraz milej i coraz mniej się gniewał za tamte impertynencje, bo faktem jest, że nikt go jeszcze nigdy niczym tak hojnie nie obdarował. Oczywiście, ta wzniosła chwila nie obyła się bez chamskich docinków kolegów, którzy mieli wielki ubaw z tajemniczego adoratora i na zmianę z mało wyrafinowanymi komentarzami zawodzili mugolski hit „Windą do nieba”; Boyd jednak nic sobie z tego nie robił, bo dobrze wiedział, że oni też by chcieli być potraktowani jak pierdolone księżniczki, czego zresztą nie omieszkał im wytknąć. I jednak miał wyborny humor tego dnia.
*
W niedzielę zjawił się w wyznaczonym przez Theodora miejscu, jak zawsze dbając o to, by być punktualnie, bo szanował czas swój i innych; liczył na to, że kompan zrobi to samo, ale ewidentnie się przeliczył, bo minuty mijały, a on nie pojawiał się na horyzoncie. Tego dnia było chłodno, a słońce już zachodziło, dlatego od bezczynnego stania w miejscu marzł coraz bardziej; zaczął więc obchodzić pomnik dookoła, zastanawiając się, co tu zrobić, żeby zamiast mugolskich bohaterów wojennych ujrzeć Potterów, do których przecież tutaj przyszedł. Może trzeba znać jakieś hasło? Nic mądrego nie przychodziło mu jednak do głowy, kolejne i kolejne minuty mijały, Theo się nie zjawiał, Boyd marzł i się nudził, zdecydował zatem, że spróbuje niezobowiązująco stuknąć posąg różdżką. Stuk. HUK. Fragment pomnika eksplodował niespodziewanie z przeraźliwym hukiem, zostawiającym dziurę w podstawie kamienia i płoszącym siedzące na okolicznych drzewach ptaki, które wzbiły się w powietrze wielką chmarą; sam Boyd nieźle się zląkł wybuchu, a w dodatku poczuł paskudny ból w lewej ręce. Nie trzeba chyba wspominać, że zaklął tak głośno i szpetnie, że spłoszył kolejną grupę wron, z jeszcze odleglejszych gałęzi.