Lodowisko w Dolinie Godryka cieszy się sporą popularnością, głównie z powodu, iż czynne nie tylko jest zimą ale i każdą inną porą roku. Pieczołowicie rzucone zaklęcia na tą, niegdyś łąkę, pozwalają zachować lodową powierzchnię bez względu na panującą temperaturę powietrza. Wyjątkiem są tylko dni, w których temperatura uderza powyżej trzydziestu stopni, tylko wówczas to miejsce pozostaje nieczynne, ze względu na wyjątkową trudność w utrzymaniu zamrażającego uroku na dłuższą chwilę. Dodatkową zaletą tego miejsca jest darmowy wstęp. Jeśli posiadasz własne łyżwy, możesz tu przychodzić kiedy tylko zechcesz. Jeśli jednak pierw musisz je zakupić, możesz dokonać tego w budynku obok lub wypożyczyć.
Para łyżew kosztuje 50g. Wypożyczenie łyżew kosztuje 10g. Gorące, bezalkoholowe napoje, kosztują tutaj 5g.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie myśl, że nigdy wcześniej Cię nie zauważyłam. Nie jestem aż tak nieświadoma i ślepa, na dodatek wymieniam wiele uwag z moimi przyjaciółkami, które są bardziej hetero niż ja. Mijamy się w Pokoju Wspólnym już od niemalże ośmiu lat, ale nigdy nie zauważyłam, żebyś był mną bardziej zainteresowany. Szczerze mówiąc w ogóle nie mogę skojarzyć Twoją osobę z jakimikolwiek romansami, ale też nie śledziłam uważnie każdego Twojego ruchu. Nie wiem o Tobie zbyt wiele, ale wystarczająco, by wiedzieć jak dobrą partią dla mnie mógłbyś być. Kiedy po naszych pierwszych wymianach listów zasięgnęłam na Twój temat bardzo dobrego, sprawdzonego źródła - czyli największych szkolnych plotkarek, upewniłam się w przekonaniu, że jesteś odpowiednim kandydatem na moje próby zapoznania się z mężczyznami. Twoje ruchy wydają się być przemyślane i spokojne, a wzrok wiecznie skupiony na ciasnych literach w opasłych książkach, które przeglądasz w bibliotece. Twoja obecność nie robi na mnie wrażenia, bo często Cię tu spotykam, zakładam że przypadkowo, bo widocznie lubimy to samo miejsce do czytania. W końcu nie raz w milczeniu skrobaliśmy coś na swoich pergaminach, bez powitań, czy jakiś wyświechtanych frazesów. Dlatego byłam całkiem zdziwiona, kiedy podnoszę wzrok i napotykam błękitne oczy, przyłapane na gorącym uczynku wgapiania się we mnie. Daleko mi do płochliwości, reaguję szybko, zanim zdążysz wrócić do swojej lektury. Mój uśmiech był delikatny, turban zielonkawy, a kroki pełne gracji. Wiem, że moje ruchy są jednym z moich większych atutów i skłamałabym, gdybym powiedziała, że tego dnia wychodząc z biblioteki wcale nie starałam się wyjść niczym prawdziwa nimfa wodna. Nie odwróciłam się, żeby sprawdzić czy patrzysz, bo nie chciałam popsuć efektu, który sobie skrzętnie wymyśliłam. Ale od tamtej chwili zawsze obdarzałam Cię uśmiechem i skinieniem głowy, a książki jakoś nie pochłaniały mnie tak jak zwykle. Twój list był uprzejmy taktowny i sprawił, że tańczyłam po pokoju, krzycząc do przyjaciółki, że potrafię podrywać też chłopców. Odpisuję Ci na luzie, uprzednio pytając od czasu do czasu koleżanek o radę, jak każda szanująca się dziewczyna. Kiedy zapraszasz mnie na randkę udaję, że mnie to nie obchodzi, triumfując sobie potajemnie, udając, że byłam przekonana, że tak to się skończy. Uwielbiam udane pierwsze razy. Woda jest moim żywiołem, ale nie wiem czy zamarznięta też. Jak byłam młodsza lubiłam przemierzać nasz staw i nie stronię od tego zimą, więc jestem w tym w zasadzie całkiem niezła, sama zaproponowałam to miejsce, zamiast zwykłej kawiarni na początek. Jestem pierwsza, ale wcale się tym nie przejmuję, bo w moim umyśle jesteśmy równorzędni i wcale nie musisz nosić spodni na tym spotkaniu. Z resztą, zakładam, że słyszałeś co nieco o mojej rodzinie, ale nie mam pojęcia ile. Poprawiam swój długi, niebieski płaszcz, na głowie mam dziś czerwony turban, dzięki któremu według mnie wyglądam interesująco, a co najmniej na wyższą niż jestem. Rozglądam się spokojnie wyczekując Ciebie i nie okazując specjalnych emocji. W końcu nie chciałabym, żeby nasza pierwsza randka skończyła się tragicznie.
Myles nie lubił się narzucać, a już na pewno nie szukał atencji u przypadkowych urokliwych dziewcząt. Od małego był tym, który podrzucał musy-świstusy do toreb tych, które wydawały mu się wyjątkowo przyjazne i patrzył karcącym wzrokiem jak niedojrzali koledzy ciągali je za warkocze i zaraz uciekali w popłochu. Melusine zauważył już w pierwszym tygodniu jej szkoły. Trudno nie zwrócić uwagi na tak zwinnie mknącą po Pokoju Wspólnym istotę. Obserwował ją zwykle z daleka. Starał się wynieść z tego jak najwięcej, nie zaczynając nawet rozmowy. Nie zdawał sobie sprawy, że ona nie dostrzegała spojrzenia jego modrych oczu. Najwyraźniej jego umiejętności szpiegowskie były dość zaawansowane, jak na trzynastolatka. Udało mu się uniknąć bycia zaszufladkowanym jako podrywacza i łamacza serc z całkiem prostego powodu - uciekał, zanim sprawy zaszły za daleko. Nie był znany z żadnego wielkiego romansu, mimo że spotykał się z kilkoma dziewczynami, jego związki nigdy nie zapisały się w kamiennych murach szkoły. Trudno więc znaleźć kogoś, kto odważyłby się mówić o nim negatywnie. Przesiadywanie w bibliotece i kartkowanie coraz to nowych opasłych dzieł stanowiło zupełnie naturalną codzienność dla Krukona. Czytał, czasem z przymusu, czasem dla przyjemności. Zawsze siadał w tym samym miejscu, a jeśli tylko było zajęte, wynosił się i wracał później. Nic więc dziwnego, że coraz częstsze spotykanie Melusine przy tym samym stoliku nie umknęło jego uwadze. Nie podnosiła wzroku znad pergaminu, jakby nawet nie zauważała, że tam był. A on coraz mniej skupiał się na czytaniu i swoją uwagę poświęcał obserwacji. Wpatrywał się w nią, uparcie starając się ją poznać, nie śmiąc zaburzyć jej toku myślowego przywitaniem. Całe szczęście, że któregoś razu zwróciła uwagę na jego wnikliwe spojrzenie. I odeszła. Pięknym, zwinnym krokiem, który tkwił w jego głowie odkąd był trzynastoletnim smarkaczem. Cieszył się, że wróciła i tym razem każdą sesję edukacyjną rozpoczynał od uprzejmego powitania swojej, najwyraźniej, kumpeli do nauki. Aż w końcu dotarło do niego, że może warto poznać ją gdzieś, gdzie nie otaczał ich zapach starych pergaminów. Lodowisko w życiu nie przyszłoby mu do głowy. Stał w zimnej sowiarni i obserwował widok z wieży, szukając inspiracji do napisania listu. A może bardziej odwagi? Nie wiedział przecież, co ona lubiła, co robiła w wolnym czasie oprócz przesiadywania w bibliotece. Wybrał najbezpieczniejszą opcję - kawiarnię w Hogsmeade. To chyba dość typowe i zdecydowanie spokojne miejsce na pierwsze spotkanie. Randkę? Nie spodziewał się, że Melusine zaproponuje lodowisko w zamiast. Ostatni raz jeździł na łyżwach jak miał jedenaście lat więc nie był pewny, czy to taki mądry pomysł. Jeśli pamięć go nie myliła, to wówczas szło mu bardzo dobrze, to chyba nie uległo zmianie? A nie mógł jej przecież odmówić, tłumacząc, że boi się, że będzie kiepski. Skoro to proponowała, to sama musiała całkiem nieźle radzić sobie na łyżwach... Chudzina w długim, czarnym płaszczu na lodowisku? Myles niestety nie posiadał innego odzienia wierzchniego, a sam nie wpadł na to, że mógłby wyglądać nieco śmiesznie. Przybył punktualnie, mając nadzieję, że jednak Melusine go nie wyprzedziła. Mylił się jednak. Podszedł do Krukonki, z uśmiechem na ustach, odetchnąwszy wcześniej głęboko, porzucając niepokoje za sobą. - Witam Panią - powiedział, udając oficjalny ton i dygając krótko. Wolał ograniczać kontakt cielesny do minimum. Nawet, jeśli chodziło o tak urokliwą damę. Zresztą nie zamierzał przecież witać jej uściśnięciem ręki - Chyba nie jestem spóźniony? - spytał, choć dobrze wiedział, że nie był. Ciekawiło go jednak, co Melusine odpowie, by odnotować w głowie jej opinię o spóźnialskich.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie mnie oceniać poziom Twoich umiejętności szpiegowskich, ale za to doskonale wiem, że mój poziom zainteresowania chłopcami na moim pierwszym, czy drugim roku był równy zero. Z mojego domu wyniosłam równie silne przekonania i zasady co ty, ale idące często w innym kierunku. W początkowych latach mojej nauki przekonana byłam, że chłopcy potrzebni są jedynie do sprzątania w domu, noszenia rzeczy i na dodatek bardzo rzadko się myją. Moje spojrzenie na świat odrobinę się zmieniło od tamtej pory. Na przykład teraz wiem, że wcale nie śmierdzą, a czasem wręcz przeciwnie, ich męskie perfumy są równie pociągające co słodkie zapachy kobiet. A obecnie dla mnie nawet bardziej, bo przecież wszystko co nowe jest ekscytujące. Czyli chłopcy, a Ty szczególnie. Żałuję, że nie zdążyłam zbadać Twoich eks. Jestem ciekawa czy wyglądają podobnie do mnie, czy masz swój typ, czy większość to po prostu mądre dziewczyny z Ravenclawu. Zastanawiam się też co wiesz o mnie. Na pewno widziałeś jak łapie za ręce dziewczyny, bo to rzadko któremu chłopcu umyka, a ja nie kryję się z takimi rzeczami. Dobrze, że odważyłeś się do mnie napisać, bo bałam się, że moje związki z dziewczynami zamkną mi drzwi na relacje z płcią przeciwną. Dlatego list od Ciebie był podwójnym zwycięstwem. Miałam wrażenie, że już tak długo swoimi uśmiechami, powitaniami, pomalowanymi ustami, próbowałam wymusić, żebyś do mnie zagadał. Nie chodziło oczywiście o to, że uważałam, że to chłopiec powinien zaprosić na randkę. Zwyczajnie bałam się porażki, więc na Twoje barki zrzuciłam podtrzymanie naszej relacji. Po raz pierwszy dowiaduje się jak ciężko jest pozwolić mężczyźnie na przejęcie pałeczki. Nie uważam, że wyglądasz śmiesznie. Co więcej, wyglądasz najlepiej ze wszystkich chłopców z którymi się spotykałam, jakkolwiek marny komplement to nie jest! Podoba mi się, że jesteś tyczkowaty jak ja i chyba jestem zbyt podekscytowana, żeby zobaczyć jakieś mankamenty w Twojej urodzie. Nie przeszkadza mi nawet, że tylko dygasz w moją stronę poważnie, odwdzięczam się szerokim uśmiechem i również podryguję zwiewnie. - Witam Pana - mówię wesoło, mój oficjalny ton nie wychodzi mi w najmniejszym stopniu. W zasadzie też nie wiedziałabym jak się przywitać, bo przecież nie przybiłabym piątki. - Zależy o czym mówisz - odpowiadam, wzruszając ramionami - Moim zdaniem, mogłeś zaprosić mnie gdzieś już ze dwa tygodnie temu - droczę się na powitanie tak jak lubię. Przez chwilę patrzę jeszcze na Ciebie, zadowolona z siebie, po czym gwałtownie pochylam się i podnoszę z ziemi dwie pary łyżew. - Przyszłam wcześniej, żeby wypożyczyć. Kompletnie strzelałam z rozmiarem stopy, ale miły pan w budce powiedział, że możesz wymienić jeśli nie będą pasować. Sprawdź - mówię energetycznie i wciskam Ci do rąk większą parę. Nie jesteś głupi, na pewno wiesz, że zrobiłam to, żebyś nie mógł mnie uprzedzić w płaceniu za naszą dwójkę. - Później możesz nam postawić coś ciepłego, czy coś tam... - proponuję jeszcze szybko, badając Twoją reakcję na moją samodzielność w sprawie łyżew. Mam nadzieję, że nie uciekniesz, albo nie obrazisz się, nie oddasz mi tych galeonów, ani nie wygłosisz mi przemówienia o tym jaki jesteś męski. To dla mnie całkiem ważne. - To jak, idziemy? Umiesz w ogóle coś jeździć? - pytam i siadam na najbliższej ławeczce, by zmienić obuwie. Kiedy zadaję ostatnie pytanie korzystam z faktu, że w końcu jesteś obok mnie i kładę rękę na Twoim ramieniu na krótką chwilę, jako pretekst do wstania.
Rodzina Pennifold na pewno skrajnie różniła się od Redmondów. Wręcz trudno byłoby znaleźć jakieś podobieństwa. Kobiety z rodu Mylesa nie miały specjalnie wpływu na losy swoich potomków, a już na pewno nie miały nic do powiedzenia na temat życia męża. Rzadko pytano je o opinie i nigdy nie traktowano ich jako panie domu. Wiele zależało od tego, w jakim małżeństwie żyły, dlatego Chantelle (matka Mylesa) nie była typową Redmondówną. Miała swoje życie, rozwijała własną karierę, a przy okazji szczęśliwie odnalazła się w roli matki czwórki dzieci, a jej mąż otaczał ją miłością, zaufaniem i szacunkiem i przede wszystkim pozwalał jej podejmować nawet te znaczące decyzje. Urodziwszy się jako syn brata Felixa, Myles na pewno miałby nieco bardziej negatywne nastawienie do płci przeciwnej. Krukon nigdy nie był przekonany, ile wie o Melusine, mimo że obserwował ją bacznie dobre kilka lat. Widywał ją tak pięknie roześmianą w towarzystwie dziewczyn i miał swoją teorię, dlaczego nigdy nie słyszał, by się z kimś umawiała. Przynajmniej nie z chłopcami. Z jej urodą zapewne trudno byłoby jej się odpędzić od adoratorów, ale najwyraźniej wszyscy zapamiętali wyraźnie, jak wyglądały jej relacje z dziewczynami i nie chcieli ryzykować. Mylesowi w zupełności nie przeszkadzało, jeśli nie ograniczała się tylko do jednej płci, a miał podstawy, by sądzić, że mężczyźni też mogli być w kręgu jej zainteresowań. - Sprytnie - przyznał, bo bardzo zaimponował mu jej błyskotliwy żart i musiał przyznać, że podniosło to nieco jego samoocenę. Uprzedziła go z wypożyczeniem łyżew, co odnotował w myślach, by następnym razem przygotować coś specjalnego i jej to wynagrodzić. Swoją drogą ciekawe, że już myślał o następnym razie, kiedy jeszcze nie przeżył wizyty na lodowisku - Dziękuję - uśmiechnął się do niej i nie zamierzał wygłaszać przemówienia, jak to mężczyzna powinien płacić za wszystko przez pierwsze dziesięć randek, co na pewno powiedziałby mu dziadek. Myles cenił sobie, że kobieta była niezależna i bardzo by chciał, by w swoim przyszłym związku decyzje były podejmowane wspólnie, a nie przez niego. Podszedł do najbliższej ławki, żeby przymierzyć łyżwy, które okazały się być w sam raz. Najwyraźniej nie tylko on miał oko do zapamiętywania szczegółów o innych ludziach. Chyba, że to ta tak zwana kobieca intuicja. - Pasują - powiedział, kręcąc stopą, żeby sprawdzić, czy nic go nie uwiera - Pewnie, rozgrzewająca herbata po tych łyżwach będzie idealna - dodał rozmarzonym głosem, mając nadzieję, że uda mu się przetrwać chociaż na tyle długo, żeby niechęć do dalszej jazdy zganić na wychłodzenie. Przy następnym pytaniu nieco się zawahał, bo liczył, że to on pierwszy je zada. Wykonał szybką kalkulację, analizując która odpowiedź będzie lepsza. - Idziemy - powiedział, wstając z ławki, a starał się brzmieć przy tym entuzjastycznie - Kiedyś sporo jeździłem, jak byłem mały. Od tamtej pory sporadycznie. Nie licz na pokaz piruetów, ale istnieje duża szansa, że się nie wyłożę - było to po części zgodne z prawdą. Kiedyś rzeczywiście jeździł... Czasami. A potem zupełnie przestał, więc ostatni raz postawił łyżwy na lodzie dobre 8 lat temu. Może jednak nie będzie tak źle. Pozwolił Melusine oprzeć się o jego ramię i ostrożnie pokierował ją do wejścia na lodowisko. Sam pewnie bardziej potrzebował jej kontroli niż ona, bo zdążył zapomnieć, jak to jest nosić łyżwy, więc szedł trochę koślawo, ale ukrywał to pod kamiennym wyrazem twarzy.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Możemy więc wspólnie dziękować przeznaczeniu, czy innej nienazwanej siły wyższej, że jesteś synem swojego ojca, jakkolwiek to brzmi. Tak naprawdę też niewiele wiem o Twojej rodzinie. Kojarzę w jakie zawody celuje Twoja rodzina, ale nie znam jej szczególnej specyfiki. Jeszcze. Z pewnością niedługo zacznę głębsze śledztwo, jeśli ta randka pójdzie po mojej myśli. Oczywiście byli jacyś śmiałkowie, którzy sprawdzali, czy jestem aby na pewno zainteresowana jedynie dziewczynami, ale żaden z nich nie przeszedł mojej podniesionej poprzeczki. Która była wtedy niewidzialna dla płci przeciwnej. Ale możemy skupić się na teraźniejszości. Bo oto jesteś Ty, w końcu ktoś kto ma jakiekolwiek podstawy, by uznać, że lubię też chłopców, jak pięknie to ująłeś. Macham zalotnie brwiami na Twój krótki komentarz. Odnotowuję, że nie jesteś szczególnie wygadany dla osób, które ledwo znasz. Trudno. Ja spokojnie nadrobię, by wypełnić ciszę, która może krępować dwie niespecjalnie znajome osoby. Nawet nie komentujesz w żaden sposób mojej samodzielności, jedynie uśmiechając się grzecznie. Cudownie, gdyby było inaczej zostawiłabym Cię samego na środku lodowiska. Wydajesz się być bardzo ułożony i elegancki. Mam aż ochotę drażnić się z Tobą, dopóki nie wybuchniesz, ale przecież chcę zrobić jak najlepsze wrażenie, a nie jak najgorsze. - Jeśli nie wyjdzie mi w zielarstwie, opiece nad wodnymi stworzeniami, czy trytońskim, zawsze mogę zostać szewcem - komentuję uradowana moje świetne oko do obuwia. Po prostu wyliczyłam jaką prawdopodobnie masz stopę, patrząc na Twój wzrost. Albo zgadłam, robiąc rachunek prawdopodobieństwa. Widzę Twoją niepewność i zastanawiam się co Ci chodzi po głowie, ale wydajesz się podchodzić dość ambitnie do całej sprawy, więc mniej lub bardziej entuzjastycznie wstajesz z ławki. Zaczynam myśleć, czy przypadkiem lodowisko to nie był dobry pomysł. Wygląda na to, że Twoje umiejętności "jeździeckie" nie są na najwyższym stopniu, ale podoba mi się, że się nie poddajesz. A ja postaram się zrobić wszystko, by ewentualna porażka, wyglądała jak zwycięstwo. - Mamy jezioro w posiadłości. W każde ferie zimowe kręcimy się po nim z kuzynką - mówię i idę z Tobą w stronę lodowiska, dostosowując się do Twojego tempa. Otwieram drzwiczki i pewnie wchodzę na lód. Szuram nogami kilka razy i robię kilka niewielkich kółek, by sprawdzić, czy nie zapomniałam co mam robić. Wracam prędko do Ciebie i z uśmiechem wyciągam dłoń, byś miał jakieś oparcie podczas szuraniu po lodzie. Jeśli za szybko próbuję nawiązać kontakt fizyczny, to przynajmniej mam ku temu dobry pretekst. - Chodź, to jest jak latanie na miotle, nie da się tego zapomnieć. Nie wiem czy mówię prawdę, ale mój uroczy uśmiech i pewny chwyt nie mogą kłamać.
Myles niewiele bowiem mówił o swojej rodzinie i o sobie. Nigdy też nie było za bardzo wiadomo, czy mówił prawdę, czy zmyślał, bo to też zależało często od jego humoru. Nic więc dziwnego, że po szkole krążyło wiele różnych, czasem sprzecznych, informacji o jego pochodzeniu, przodkach czy nawet nim samym. Tylko najbliżsi mu przyjaciele potrafili ze stuprocentową pewnością oddzielić fałsz od prawdy. Stąd również brała się jego oszczędność w słowach, kiedy poznawał nowe osoby. Nie chciał kłamać, a nie czuł zaufania do swoich rozmówców, więc wolał unikać mówienia więcej niż było konieczne. Być może niektórym sprawiało to niemały problem, żeby złapać z nim wspólny język. O ile zielarstwo i opieka nad wodnymi (chociaż czemu akurat wodnymi?) stworzeniami nie była dla niego zaskakującym hobby, tak już język trytoński zainteresował go nieco bardziej. Sam bardzo lubił ONMS jako przedmiot, ale też ogółem pasjonowały go wszelkie magiczne stworzenia i czytał o nich dość sporo. Władać językiem trytońskim było w jego przekonaniu ogromnym osiągnięciem. - Trytoński? - spytał, nie kryjąc zainteresowania - Uczyłaś się go sama? Jest tak trudny, jak się mówi czy plotki przesadzają? - chyba nie powinien wypytywać jej o takie bzdury na pierwszej randce, ale nie potrafił się powstrzymać. Myles nie lubił pokazywać swoich słabości i nigdy nie rezygnował ze swoich postanowień, a jego dzisiejsze zakładało, że będzie potrafił jeździć na łyżwach. Nie mógł pozwolić, żeby zbłaźnił się przed Melusine. Tym bardziej, że nie chciał, by myślała, że źle się bawi. Nie udało mu się jednak całkowicie ukryć przed dziewczyną swojego stresu. - To pewnie musisz być w tym całkiem niezła, co? - zagaił, licząc, że jednak mu zaprzeczy. Zatrzymali się przed drzwiczkami i Melusine weszła na lód jako pierwsza. Nie sprawiło jej to większej trudności, więc nadzieje Mylesa mogły się schować. Teraz tylko, żeby szczęście mu dopisało. Zrobił krok, stając jedną łyżwą na lodzie. Dostawił drugą nogę i wciąż trzymając się barierki zaczął sunąć powoli, podnosząc to jedną, to drugą stopę. Za krótką chwilę dołączyła do niego Melusine i podała mu rękę, którą chwycił bez oporu. Odważył się przestać obserwować uparcie swoich łyżew i podniósł wzrok, wciąż ślizgając się po powierzchni lodu. Z wielką ulgą uznał, że nie jest znowu tak źle, chociaż jego jazda na pewno nie dorównywała pozostałym osobom na lodowisku. Puścił się barierki i jedynym oparciem był uścisk dłoni Melusine. Na jego twarzy zagościł niewymuszony uśmiech. - Rzeczywiście, to chyba tak jak z lataniem - spojrzał z wdzięcznością na towarzyszkę, że udaje jej się powstrzymać komentarze na temat jego jazdy. I choć poruszał się, jakby ktoś potraktował go Drętwotą, tak mogło być przecież dużo gorzej. Co rusz spoglądał jednak pod nogi i najwyraźniej potrzebował chwili, żeby się przyzwyczaić - To skąd u ciebie ten trytoński? - poczuwszy się nieco pewniej, wrócił do tematu, który wciąż go bardzo interesował i skoro Melusine wspomniała o nim, mówiąc o swoich planach na przyszłość, to przecież sama również musiała się w tym odnajdywać. Myles chętnie dowiedziałby się czegoś więcej o jej życiu poza szkołą.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie musisz kłamać, może z czasem nabierzesz do mnie zaufania. W końcu póki co niezwykle się staram, na dodatek staram się, żeby nie było widać jak bardzo się staram. Nie wiem czy nadążasz. Dlatego cieszę się, że wydałam Ci się interesująca i na dodatek podobał Ci się mój świetny żart na początek. Dobrze, że mi tego nie mówiłeś, bo przybijałabym sobie piątki z radości i wtedy na pewno byłbyś zażenowany moim poziomem entuzjazmu. Ale musisz zrozumieć, to moja pierwsza prawdziwa randka z chłopcem. Zastanawiam się kiedy Ci o tym powiedzieć i czy w ogóle wspominać o tym. Może później, żebyś nie czuł na początku tego brzemienia odpowiedzialności. - Mama mnie uczyła - odpowiadam żywo. - No... nie jest prosty... Nie mam porównania, bo nigdy nie uczyłam się innego języka... Marszczę brwi z zastanowieniem na to pytanie, ale po chwili zerkam na Ciebie kiedy dopytujesz czy jestem niezła w jeździe na łyżwach. Nie ma co mówić, że nie, w końcu i tak byś zaraz zobaczył, że kłamię. - Nie jestem tak dobra jak moja ciotka, ale na tyle, że uznałam, że mogę Ci zaimponować. Myślałam też o zaproszeniu na małe zawody pływackie, ale niestety pogoda nie sprzyjała - obracam wszystko w żart i beztrosko oddalam się na chwilę od Ciebie dając Ci czas na przystosowanie się do łyżw. Stwierdzam, że Twoja dłoń jest bardzo delikatna, dzięki temu, że jesteś taki smukły z tymi swoimi chudymi rękami. Prawie jak u dziewczyny, ale jednak trochę większa. To dobrze, moja babka zawsze powtarzała, że męskie dłonie są twarde, suche, nieprzyjemne i skłonne do bicia kobiet. Skoro z tym się myliła, inne rzeczy z mężczyznami też nie muszą być takie złe. - Uczę się go niemal od urodzenia, niby drugi język. Moja matka powtarzała, że każda Pennifoldówna, musi znać choćby podstawy trytońskiego, a ja chciałam go umieć lepiej niż na podstawie - tłumaczę sunąc z Tobą po lodowisku. Ja nie muszę sprawdzać tak często łyżew, więc mogę mówiąc obserwować dłużej Twoją reakcję. I ogólnie Ciebie. - Moja rodzina twierdzi, że wywodzimy się od Meluzyny... legendarnej syreny, nie wiem czy kojarzysz... dlatego trytoński. Co do pytania czy jest trudny, to wiem za to, że na pewno nie jest atrakcyjny - dodaję jeszcze dla wyjaśnienia. Zastanawiam co jeszcze mogę powiedzieć na początek, żebyś się nie przestraszył tylko zainteresował. - Moja babka nazywa się Melusine Pennifold. A moja matka Melusine Pennifold. Do Hogwartu chodzi też moja kuzynka i możesz zgadnąć jak się nazywa. Paplam sobie z rozbawieniem kołacząc się obok Ciebie i starając się nie przeszkodzić Ci w jeździe, ale też chcę żebyś zwracał uwagę na mnie, nie na łyżwy, wtedy lepiej Ci będzie szło. A przynajmniej tak mi się wydaje. - A ty co lubisz oprócz czytania tony książek? - wchodzę jeszcze na bezpieczne tematy, chcąc dowiedzieć się coś o Tobie. Im więcej tym lepiej.
Myles nie rozumiał, że nie musiał kłamać. Dla niego kłamstwo często było tak oczywistym rozwiązaniem, że nie widział innego wyjścia. Nachodziły go one dopiero po fakcie i już nie mógł tego odkręcić. Był to nawyk wręcz niemożliwy do wykorzenienia z tego przesiąkniętego fałszem człowieka. Chociaż, może tej jednej jedynej kiedyś się uda. Pytanie tylko, czy Melusine była tą osobą? Znając szybkość zdobywania zaufania Redmonda, odpowiedź na nie nie znalazłaby się zbyt prędko. Podobał mu się jednak jej entuzjazm. Każdy uśmiech na twarzy dziewczyny wyglądał promiennie i zdawał się być całkowicie szczery. Pokiwał głową, kiedy odpowiedziała na jego pytanie odnośnie języka i dodał krótkie "Naprawdę?", ukazując zdziwienie, że nie uczyła się innej obcej mowy, ale chwilę później zmienił temat. - Mówisz? To chyba się przekonamy, czy uda ci się zwalić mnie z nóg - zaśmiał się krótko i trochę nerwowo. Nie mogła być przecież znowu tak świetna - W takim razie następnym razem, zabiorę cię na basen - dodał jeszcze, puszczając jej oczko i nie zdając sobie sprawy, że już obiecywał jej drugą randkę, kiedy ta pierwsza na dobre się nie zaczęła. W pływaniu też nie był wybitny. Chyba od trzeciego spotkania zaczną chodzić do miejsc, gdzie to on będzie miał przewagę, żeby nie wychodził na niezdarę na każdym polu. Trytoński wciąż nie dawał mu spokoju, więc cieszył się, że Melusine nie miała nic przeciwko ponownemu podjęciu tematu. Słuchał jej z wyraźnym zainteresowaniem, które rosło z każdym słowem dziewczyny. - Pewnie zrobiłbym tak samo - przyznał Myles, który kiedy coś zaczynał, musiał osiągnąć w tym absolutną perfekcję, więc rozumiał, że i ona nie chciała poprzestać na podstawie. Wciąż utrzymywał dłuższy kontakt wzrokowy z powierzchnią lodu, a nie swoją rozmówczynią, ale im więcej mówiła, tym mniej skupiał się na przekładaniu nóg - Merlinie, ojciec też ma na imię Melusine? - zażartował, trącając ją lekko w bok ich splecionymi dłońmi - Zwariowałbym, gdyby wszyscy w mojej rodzinie mieli na imię Myles. Już wystarczy, że dzielimy jedno nazwisko. Podniósł głowę w górę w zamyśleniu, starając się wybrać jedno ze swoich zainteresowań równie interesujących co język trytoński Melusine. Chciał jej zaimponować. Chciał, żeby widziała w nim kogoś zdolnego do wielkich rzeczy i nie potrafił jeszcze jasno określić, co zrobiłoby na niej największe wrażenie. - Hm - głośno już tym razem okazał zastanowienie - Lubię ludzi. Lubię ich obserwować, w pewien sposób analizować, badać, zakładać, jak zareagują, sprawdzać swoje teorie. Bardzo interesuje mnie ludzka psychika, to, co siedzi nam w głowach, a szczególnie to, czego nigdy nie wypowiadamy. Gdyby ludzie zawsze byli tacy, jacy rzeczywiście są w swojej głowie, cóż, mogłoby się okazać, że w ogóle się nie znamy - tym razem częściej zerkał na Melusine, sprawdzając, co o tym myśli.
Ostatnio zmieniony przez Myles Redmond dnia Sob Gru 09 2017, 11:08, w całości zmieniany 1 raz
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
To bardzo niedobrze, że lubisz nurkować w kłamstwie, im później się tego dowiem tym lepiej dla Ciebie, bo nie zgorszę się Twoją osobą. Tym gorzej dla mnie, bo nie będę się miała na baczności, kiedy zaczniesz opowiadać mi bzdury wyssane z palca. A może po prostu będę tą jedyną i smak, który pozostawałby w ustach po każdym Twoim kłamstwie dla mnie byłby zbyt gorzki do przełknięcia. Mogłabym tylko mieć taką nadzieję, póki co, przynajmniej doceniasz mój entuzjazm, powiedzmy, że to jakiś początek. Nie wiem dlaczego dziwisz się, że nie uczyłam się innego języka. W szkole od nas tego nie wymagali, a nie miałam nigdy styczności z mugolską szkołą, gdzie jest to konieczne. Może Ciebie rodzice kształcili w jakimś języku naszych sąsiadów, u mnie trytoński był podstawą. - A co, ty jakiś umiesz? - dopytuję wobec tego uparcie. Odpowiadam śmiechem, bo nie jestem pewna czy jestem aż tak dobra z jazdy na łyżwach. Zakładam, że lepsza niż Ty, bo wyglądam pewniej. - Nie wiem czy się zgodzę, bo jeszcze nie podniesiesz się widząc moje popisy i jeszcze na dodatek tylko w kostiumie kąpielowym. Muszę przemyśleć czy dam z siebie tak dużo ściągnąć na drugiej randce - droczę się dość bezpośrednio i ściskam mocniej Twoją dłoń. Unoszę do góry brwi na Twój komentarz. - Tak samo? - pytam, bo nie wiem czym byś się kierował. Ja chciałam być najlepszą Meluzyną w rodzinie, więcej osób nie rozumiałoby po co się staram, więc zastanawiam się jakie byłyby Twoje motywacje. Ty nie mógłbyś być najlepszą córką, więc może po prostu lubisz być dobry we wszystkim. Albo tylko próbujesz złapać kilka punktów u mnie. Śmieję się głośno i kręcę głową. - Nie, mój ojciec to Omran - mówię ze śmiesznym akcentem, próbując wymówić to tak jak on zwykle. - O, mój ojciec próbował nauczyć mnie po arabsku, czy tam kurdyjsku, ale szybko zrezygnowałam - przypominam sobie nagle gwałtownie trząchając Cię, a potem szybko przepraszając, bo nie wiem czy nie naruszyłam Twojej stabilności. Słucham tego co mówisz próbując zrozumieć co masz na myśli. Póki co zauważam, że ładnie się wypowiadasz i jesteś oczytany, co nie jest zaskoczeniem. Albo sprawiasz tylko takie wrażenie. - Interesujesz się legilimencją? Oklumencją? - pytam w końcu, bo rozumiem dwojako o co Ci chodzi. - Czy... raczej chodzi o jakąś podświadomość, czy... raczej zachowania ludzkie. - Najwyraźniej rozumiem trojako tą sytuację, więc wyliczam na palcach wszystko co możesz mieć na myśli i patrzę na Ciebie z zainteresowaniem.
Jeszcze nie pojawiła się w życiu Mylesa osoba, której nie okłamał. Czasem rzeczywiście czuł się źle, patrząc prosto w oczy swoim bliskim i bez wahania wciskając im jakiś kit. Nigdy jednak nie zdarzyło się, żeby po skłamaniu nie znalazł żadnego bardzo ważnego usprawiedliwienia swoich słów. Wiecznie tłumaczył sobie, że tak było lepiej i że robił to dla dobra innych. Chciałby nie kłamać, ale za bardzo się do tego przyzwyczaił i za wiele mu to ułatwiało. Być może Melusine miała być tą jedną osobą, której nie byłby w stanie okłamać bez wyrzutów sumienia. Może każde kłamstwo wypowiedziane w jej stronę będzie niemożliwe do usprawiedliwienia. Gdyby tak było, Myles musiałby się poważnie zastanowić, czy przypadkiem nie spotkał tej jedynej odpowiedniej osoby. W domu nauka języków towarzyszyła im od małego, stąd jego zdziwienie. Rodzice wierzyli, że opanowanie każdego jednego języka obcego znacznie polepsza zdolność zapamiętywania, wypowiadania się i świadczy o wysokiej inteligencji. Oczywiście nie znaczyło to, że użytkowników tylko jednego języka traktowali gorzej. Znajomość kilku była jednak w ich oczach dużym plusem, na co miała też wpływ trudność mowy. - Aktualnie tylko dwa - przyznał, bo sam chciałby móc się pochwalił znacznie wyższym wynikiem - W dobrym stopniu mówię po niemiecku, natomiast mój francuski wciąż doskonalę - dopowiedział. Myles był przekonany, że każdy sport w wykonaniu Melusine wyglądałby zjawiskowo, biorąc pod uwagę, że nawet kiedy przemierza korytarz, przemieszczając się od sali do sali, ciągnie za sobą mnóstwo spojrzeń osób płci przeciwnej (i bardzo możliwe, że drugiej również). Zwrócił przecież na to uwagę już jako trzynastolatek. Na łyżwach sunęła równie gładko i zwinnie co po lądzie. - Może masz rację - przyznał, mimowolnie wyobrażając sobie jak mnie przez wodę w znacznie bardziej wyzywającym stroju kąpielowym niż pewnie posiadała. Stracił na chwilę skupienie, przez co potknął się o małą dziurkę w lodzie. Ścisnął mocniej dłoń Melusine, starając się odzyskać równowagę i na szczęście jego twarz nie spotkała się wówczas z zamarzniętą powierzchnią. - Jeśli się za coś zabieram, na przykład właśnie naukę języka, nie mogę przecież zostawić tego na poziomie zadowalającym. Muszę opanować to do końca, do perfekcji, żeby w ogóle mówić o tym jak o sukcesie. Powinnaś wiedzieć, że lubię być we wszystkim nie tyle dobry, co wręcz najlepszy. Nie dla innych, oczywiście, a dla samego siebie. Rozumiesz? - spytał, bo właściwie nie był pewny, czy wyrażał się wystarczająco zrozumiale. Ich powody były najwyraźniej całkiem podobne. Ona chciała być najlepszą Meluzyną, on chciał być generalnie najlepszy. - Nie podobał Ci się język? - spytał, zastanawiając się nad powodem jej rezygnacji z nauki tego języka. Był z pewnością łatwiejszy niż trytoński. Machnął tylko ręką, kiedy go trąciła, dając do zrozumienia, że nic się nie stało. Im dłużej krążyli, tym większej pewności nabierał i poruszał się coraz mniej koślawo. Wciąż jednak garbił się nieco, żeby w razie upadku być bliżej podłoża. - Nie ukrywam, że opanowanie legilimencji i oklumencji, albo chociaż jednej z nich, jest moim malutkim marzeniem, które raczej nigdy nie zostanie zrealizowane. Fascynuje mnie wszystko, co związane z ludzkim umysłem - emocje, rozwój, nauka, przekonania i systemy wartości. Umysł jest znacznie bardziej zróżnicowany niż wygląd ludzi i to czyni nas indywidualnościami. W przyszłości chciałbym zostać uzdrowicielem i poważnie myślę nad magipsychiatrią. Albo zajmowałbym się urazami magizoologicznymi. Czas pokaże - wyjaśnił, wzruszając lekko ramionami. Dbał o każde słowo. Lubił brzmieć elokwentnie.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
To na pewno ja! Przecież od zawsze każdy mnie uczył, że jestem wyjątkowa. Córka Meluzyna nie mogłaby inaczej o sobie myśleć. Więc jak mogłoby być inaczej? Na pewno w Twoim wypadku też będę spektakularnie ważna. Albo chociaż może będziesz musiał mocno mrugać, kiedy będziesz mi opowiadać brzydkie kłamstwa. - Będziesz mnie zabierał na wycieczki do Niemiec? Nie ukrywam, że wolałabym jakiś wyspiarski kraj, gdzie jest gorąco - droczę się, chociaż oczywiście podoba mi się, że jesteś nie tylko oczytany, ale też najwyraźniej uzdolniony. W końcu nie tak łatwo przyswojenie drugiego języka jest zazwyczaj bardzo trudne, wiem z doświadczenia. No nie wiem, wolałabym, żebyś nie widział mnie na przykład na miotle. Wtedy to sprzęt dyktuje moje zwiewne ruchy i nie wygląda to zbyt dobrze, nie jestem mistrzem quidditcha. Mogę pięknie chodzić i biegać, ale kiedy posadzi się mnie na jakiś środek transportu, tracę sporo gracji. Dlatego mam nadzieję, że nie zabierzesz mnie na przejażdżki miotłą. Albo dobrze, możesz mnie zabrać, ale musisz mnie mocno trzymać, bo to zaprawdę nie jest mój przedmiot. - Rozumiem bardzo dobrze - mówię bardzo szczerze, bo myślę o tym jak bardzo pragnę dorównać swojej babce w byciu kimś wyjątkowym. Jak bardzo chcę, żeby to moje drugie imię było tym najbardziej rozpoznawalnym wśród innych Meluzyn. Muszę przyznać, że jestem podekscytowana tym podobieństwem w naszym postrzeganiu świata. - W każdej dziedzinie życia dążysz do perfekcji? - pytam zadziornie i klepię Twoje ramię, rzucając Ci bezczelny, szeroki uśmiech. Chichoczę na swój głupi żarcik, ale szybko próbuję wziąć się w garść, bo mam wrażenie, że wolisz poważne kobiety, a nie kokieteryjne nastolatki. Jakkolwiek nie będę próbować, nie mogę Ci obiecać, że zawsze będę tą pierwszą, ponieważ zazwyczaj jestem tą drugą. - Lubię poznawać kulturę ojca... ale wiesz, jestem tak skupiona na rodzinie Pennifold, że nie mam siły pasjonować się jeszcze bliskim wschodem... - tłumaczę powoli, bo w zasadzie wymyślam to na poczekaniu. Nie wiem dlaczego nie podjęłam nauki arabskiego równie ambitnie co trytońskiego. Może mówię teraz prawdę, może gadam trzy po trzy. Brzmisz elokwentnie i bardzo mi się to podoba. Tak naprawdę w mojej głowię przedstawiam już Ciebie znajomym i matce, a wszyscy gratulują mi tak inteligentnego i na dodatek dobrze wyglądającego chłopca. Dobrze, że jeszcze nie czytasz mi w myślach, bo uciekłbyś w popłochu. A może i byś nie uciekł, by chyba każda dziewczyna wyobraża sobie czasem w myślach daleko idące brednie. - Czujesz się jakbyś znał się na ludziach, biorąc pod uwagę swoje zainteresowania? - dopytuję, bo może i wyglądasz na dobrego obserwatora, ale zastanawiam się jak u Ciebie z wydobywaniem czegoś o innych, wydajesz się być bardziej skryty. - To dobrze, że nie umiesz legilimencji, czułabym się straszliwie skrępowana. Skup się lepiej na jak najszybszym wyborze kariery, masz mało czasu - przybieram pouczający ton nauczycielki. Minuty szybko mijają i moja ręka prawdopodobnie przywarła już do Twojej na zawsze. - Zimno mi - mówię i dla potwierdzenia moich słów przystawiam Ci chłodną rękę, którą wcześniej machałam do Twojego tylko trochę cieplejszego policzka. Mama powiedziałaby, że mogłam założyć rękawiczki, ale wtedy nie miałabym tyle możliwości delikatnie Cię obłapiać.
Problem tkwił w tym, że Myles okłamywał nawet bliskich sobie przyjaciół. Każdego, bez wyjątku. Więc żeby przestał, musiałby przede wszystkim spędzić z tą osobą piekielnie dużo czasu i uznać za bardzo szczególną, a do tego długa droga między tą dwójką. Niemniej jednak, Myles nigdy nie należał do pesymistów, więc patrzył na to dość racjonalnie - brał pod uwagę możliwość, że Melusine okaże się mu bliższa niż by się mogło wydawać. Wiedział jednak, że szanse były raczej małe. Póki co. - Nie - zaśmiał się - Niemcy to też nie mój klimat. Wolę Włochy, jeśli mówimy o Europie. Szczególnie Toskanię - przyznał. Rozmarzył się nad piękną plażą, słońcem, a potem wrócił do rzeczywistości, w której jeździł właśnie na łyżwach, w ciepłym płaszczu i szaliku. Myles akurat bardzo lubił przejażdżki na miotłach, więc prędzej czy później musieliby się na takową razem wybrać. Niemniej jednak, był on przekonany, że nawet latając Melusine przyciągała wzrok swoją zwinnością. Może musiała się z nią po prostu obyć, a Myles z największą przyjemnością nauczyłby ją jak zdobyć pewność na miotle. - Naprawdę? - spojrzał na nią ze szczerą nadzieją, że mówiła prawdę. Jeśli rzeczywiście go rozumiała, to mogła być jedną z pierwszych osób, które nie widzą w jego ambicji nic strasznego. Większość osób zwyczajnie wkurzał tą swoją chęcią osiągania jak najlepszych wyników we wszystkim, czego się dotknął. Ba, często ludzie uważali, że to prowadziło do jego porażek. Mogli mieć trochę racji, ale on nie próbował nawet ich posłuchać. Gdyby nie taka determinacja, nigdy niczego by w życiu nie osiągnął - Hm - zawahał się przez chwilę - No, tak. Praktycznie w każdej - powiedział, uśmiechając się do dziewczyny - Serio - dodał jeszcze i zaśmiał się krótko z tego cudownego uśmiechu dziewczyny. Wcale nie było tak, że lubił poważne kobiety. Lubił po prostu kobiety prawdziwe, a przy tym inteligentne i nie robiące z siebie głupiutkich. Żarty Melusine z pewnością nie miały takiego wydźwięku, więc mogła żartować do woli. Poczucie humoru Mylesa było jednak dość specyficzne, więc nie powinna oczekiwać, że wybuchnie gromkim śmiechem, rzadko mu się to zdarza. - Rozumiem - powiedział, kiwając głową, choć tak naprawdę wcale nie rozumiał. Kiedy on miał okazję nauczyć się czegokolwiek, kiedy miał to właściwie na wyciągnięcie ręki, nigdy nie odmawiał. Wolał wrzucić sobie na głowę kolejny obowiązek, kolejny cel niż odpuścić. Oczywiście, też nie miał sił. Ba, był kompletnie przeładowany, ale nie wybaczyłby sobie, gdyby jakakolwiek okazja przeszła mu koło nosa. Nie rozumiał więc, dlaczego Melusine nie chciała się poświęcić dla poznania kultury ojca. W końcu on też był jej rodziną, nie tylko żeńska linia powinna ją interesować. Nie zamierzał jej oczywiście tego mówić. Pewnie tylko by ją zdenerwował, a tego na pewno nie chciał na pierwszej randce. - Lubię tak myśleć, chociaż nie wiem, czy nie przeliczam trochę swoich możliwości - powiedział, tym razem całkiem szczerze, co chyba można nazwać sukcesem. Skupiał się przede wszystkim na subtelnej obserwacji, w zadawaniu pytań był nieco gorszy - Ach, daj spokój - machnął ręką, przewracając żartobliwie oczami - Mam przecież jeszcze kupę czasu - tak naprawdę Melusine miała rację, ale Myles był rozdarty między tymi dwoma dziedzinami uzdrawiania, i choć bliżej mu było do magipsychiatrii, tak wciąż nie był jej w stu procentach pewien. - Merlinie, czemu jeszcze nie założyłaś rękawiczek? - wręcz oburzył się Myles. Zwolnił trochę swoją jazdę i chwycił barierkę, zatrzymując się. Wziął jej dłoń między swoje, przybliżył do ust i zaczął dmuchać, żeby trochę ją ocieplić. Druga dłoń Melusine nie była tak zmarznięta, ale zrobił z nią dokładnie to samo - Chcesz już zejść i pójść wypić coś ciepłego? - spytał, wciąż trzymając jej obie dłonie między swoimi.
z/t ________ przepraszam, że tak długo, miałam zamieszanie życiowe :/
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Od tak dawna mnie tu nie było, że nie byłem już taki pewien czy ten pomysł był dobry. Szeroka, zlodowaciała przestrzeń przerażała z daleka, a im bardziej rosła w moich oczach tym wydawała mi się bardziej nieprzystępna. Swego czasu dość często jeździłem na łyżwach z mamą. To ona nauczyła mnie jak utrzymywać na nich równowagę i bez nieustannego chwiania się płynnie poruszać się wewnątrz okręgu. Jako mały brzdąc radziłem sobie nawet z prostą, powolną jazdą tyłem, lecz wraz z dodatkowymi latami utraciłem tę umiejętność, gdyż nie ćwiczyłem wystarczająco często. Mimo wszystko, miałem nadzieję, że z rolkami jest tak jak z lataniem na miotle. Gdy już raz wzbijesz się w powietrze, pamiętasz jak powinno się to robić nawet po dłuższej przerwie. Mimo, że moje umiejętności były konkretnie zardzewiałe, uznałem że może być miło, jeśli spotkamy się tutaj we dwoje. Ja i Elaine. O tej porze roku nie było tutaj aż tak dużych tłumów. Miałem wrażenie, że okres największego ruchu dopiero się zacznie, gdy na niebie pojawią się pierwsze, nieśmiałe płatki śniegu i wprowadzą zdecydowanie świąteczną atmosferę. Dziś mieliśmy przeszkadzać tylko kilkorgu czarodziejów i ich rozwrzeszczanym pociechom. Kiedy Ela zjawiła się w miejscu umówionej zbiórki, natychmiast chwyciłem ją za rękę i pocałowałem krótko na powitanie. - Hej - zacząłem, uśmiechając się do niej z radością. Zawsze gdy ją widziałem, nie mogłem nadziwić się temu jak jest piękna. Oczy lśniły jej zdrowym blaskiem, gdy jej pełna życia osobowość uzewnętrzniała się przez nie. Czerpałem z niej tak wiele, że aż byłoby mi wstyd, gdybym tylko był teraz w stanie skupić się na sobie. - Potrafisz jeździć? - Zapytałem nagle, ni z gruchy ni z pietruchy, bo wybierając lodowisko na miejsce spotkania posłużyłem się ślepym losem, uznając po prostu, że miło byłoby dla odmiany spędzić czas trochę aktywniej. Być może dość niefortunny był to wybór, o czym najpewniej przekonam się dopiero wtedy, gdy jedno z nas rozłoży się na lodzie. Mimo wszystko miałem nadzieję, że nie dojdzie do takich kraks, a już zwłaszcza gdy chodziło o Elę.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie widzieli się raptem kilka dni, a czuła jakby minął miesiąc odkąd go ostatnio widziała. Aktywnie spędzała czas z rodziną, zarobiła kilka dobrych ocen, dokończyła szkic który wciąż nie był portretem Rileya, bo jeszcze nie poprosiła go o pozowanie w notatniku, wyszła z tatą na długie zakupy po księgarniach, upiekła ciasto i nie spaliła kuchni... małe, rutynowe rzeczy, którym oddawała się codziennie od lat. A mimo wszystko zaczęło jej czegoś w tym brakować. Nosiło imię Riley, do którego właśnie szła. Darowała sobie teleportację, aby nie zepsuć swojego wizerunku. Chciała wyglądać elegancko, ładnie i się mu podobać, a więc nie mogła przyjść roztrzepana z pogniecionymi ubraniami. Lodowisko kojarzyło się jej z siniakami i to głównie osób przebywających wokół niech. Nie raz i nie dwa była tu przyprowadzana przez Elijaha, Éléonore albo kogoś z kuzynostwa i kończyło się to katastrofą. Nawet jeśli udało się jej opanować połowicznie jazdę na łyżwach, tak szybko traciła te umiejętności przy następnym razie. Miała wątpliwości czy powinna wspomnieć tym Rileyowi... i gdy przyszło co do czego nadszedł umówiony dzień spotkania. W końcu. Widząc go uśmiechnęła się szeroko, ochoczo ścisnęła jego dłoń i ucałowała kącik ust na powitanie. Cały, zdrowy, wypoczęty i uśmiechnięty - taki, jaki powinien być zawsze. W końcu ziściła się ich plan, który mogą nazwać pełnoprawną randką. O ironio, pierwszą prawdziwą mimo stopnia ich relacji. Włosy skróciła standardowo do ramion, pokryła ulubionym odcieniem blondu, a wzrost nieznacznie poprawiła, co pewnie zauważy będąc wprawionym metamorfomagiem. - Cześć. - odpowiedziała z opóźnieniem i oderwała wzrok od jego rozbrajającego uśmiechu, zaglądając przez jego ramię na obszerne lodowisko. - Ciężko stwierdzić. Eli mawia, że w końcu się nauczę raz a porządnie, Cassi znowuż, bym nie narażała ludzi na niebezpieczeństwo, Gabryś ucieka przed komentarzem, tatko jest zachwycony... zdania się podzielone. - wymieniała od razu rozgadując się w jego obecności. - Osobiście wolę odpowiedzieć, że jeżdżę z gracją hipogryfa chorującego na reumatyzm. - uśmiechnęła się szerzej, podchodząc do swoich wątpliwych umiejętności z dystansu. Najważniejsze jest to, by nie stratować Rileya. Poprawiła sweter na ramieniu i policzyła na lodowisku liczbę potencjalnych ofiar. Miała nadzieję, że gdy tylko zobaczą jej zgrabne wygibasy to szybko zabiorą swe latorośle poza jej zasięg.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Widząc ją na horyzoncie poczułem się jak łachmaniarz. Moje zwyczajne ubranie nijak nie pasowało mi do jej ładnego sweterka i nienagannej jak zwykle prezencji. Czarne spodnie, prosta koszulka z nadrukiem przedstawiającym skrzyżowane różdżki i bluza pasowały co prawda do przejażdżki na lodowisku, ale czy był to strój dobry na randkę? Ciężko mi było powiedzieć. Na szczęście wkrótce byłem zbyt zajęty podziwianiem jej uśmiechu, aby pamiętać o takich szczegółach jak ubranie. Nie komentowałem kosmetycznych poprawek, jakie znów u niej dostrzegłem, bo chociaż sądziłem, że ich nie potrzebuje, to ta sama zasada tyczyła się też mojego poparzenia. Jeśli przeszkadzało mi coś, a mogłem to zmienić to w zasadzie chyba nie było tematu. Moje podejście do metamorfomagii nieco ewoluowało. Widać to było chociażby po tym, że coraz częściej ukrywałem podkówki rysujące mi się pod oczami. Wcale nie sypiałem lepiej, niż przed kilkoma tygodniami, gdy dopiero się poznawaliśmy, ale uznawałem, że lepiej było nie dzielić się tym ze światem. Nie z próżności, a wyłącznie po to, aby w jakiś sposób unikać potencjalnie niewygodnych rozmów. W tym momencie jeszcze nie martwiłem się jak daleko mogę w tym zajść, być może już niedługo przyjdzie mi się z tym zmierzyć. Tymczasem mogłem po prostu cieszyć się z jej towarzystwa i śmiać się z zabawnych słów, którymi określiła swoją zdolność do poruszania się na lodzie. - Po tej reklamie trochę się boję, że zrobiłem Ci właśnie ogromną krzywdę. - Przyznałem, ale nie potrafiłem powstrzymać zdradzieckiego uśmiechu cisnącego mi się na usta. - Chcesz spróbować? Możemy też po prostu posiedzieć i wypić gorącą czekoladę. - Zaproponowałem jej alternatywę, będąc równie szczęśliwym z obu scenariuszy. Jeżeli do akcji miał wkroczyć chory na reumatyzm hipogryf to chyba faktycznie warto było przemyśleć te kwestię, póki jeszcze oboje staliśmy na stabilnym gruncie i to we własnych butach. Na lodzie wszystko mogło się zdarzyć, a w tym momencie na niczym nie zależało mi bardziej, niż na jej bezpieczeństwie i komforcie. Z łatwością więc zepchnąłem na drugi plan chęć (a w zasadzie po takim czasie absencji to była już potrzeba), wykonania kilku rundek na lodowisku. Potarłem kciukiem jej dłoń, dając jej chwilę na zadecydowanie czy dokonujemy dzisiaj masowego mordu czy odkładamy ludobójstwo na inny termin.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Chciała go rozbawić i widziała w jego oczach, że się to w jakiś sposób udało. Nie mogła nacieszyć się jego widokiem, miała ochotę podskakiwać z radości i wyściskać go tak jak należy. Pamiętała jednak złożoną sobie wcześniej obietnicę, by w miejscu publicznym ograniczać zarzucanie go swoją wylewnością. - O nie, nie, mój drogi. Nie lubisz czekolady, a lubisz lodowisko. Nie ma zmian planu tylko z braku mojej gracji. - zaprotestowała żywo, ale uśmiech sprawiał, że nie było to tak poważne. Nie obawiała się siniaków. Nie obawiała się niczego, nawet stratowania ludzi bo wiedziała, że Riley jej nie puści. Niechby tylko spróbował! Doczepiłaby się do niego niczym rzep i nie zeszłaby z lodowiska, gdyby jej własnoręcznie nie sprowadził na stabilny grunt. - Jeśli będziesz mnie trzymać to nikt nie powinien ucierpieć. Poza mną. I... tobą, jeśli nie odsuniesz się w odpowiednim momencie. - przygryzła kącik ust, kiedy go tak uczciwie uprzedzała przed potencjalnymi obiciami. - Ale spokojna głowa, znam zaklęcie na wiązanie łyżew, a to dużo jak na moją wiedzę o mugolskich sportach. - stanęła na palcach, skradła mu szybkiego buziaka na policzku i nim miał się rozmyślić bądź zrobić cokolwiek innego pociągnęła go w kierunku lodowiska. Oczywiście chęci przerosły faktyczne możliwości, bowiem gdy zapytano ją o rozmiar łyżew to popatrzyła niepewnie na Rileya jakby miał ją w tym wybawić. Poprosiła o uniwersalny rozmiar i już po chwili wsuwała w ciasne obuwie swoje stopy, grzecznie je zawiązała, ale ani myślała wstawać. Zestresowała się, że nie będzie umiała dostać się do lodowiska, a nie wypada się tam teleportować i od razu zaliczyć epicki poślizg. Podniosła zakłopotany wzrok na Rileya. - To chyba ten moment, kiedy już musisz mi pomóc tam dojść. I błagam, nie patrz na moje pokraczne kroki, bo padniesz mi tu ze śmiechu. - nie chciała się ośmieszać i o ile była w stanie przełknąć dumę i kilka razy wywrócić się na lodzie, tak wolała nie robić tego na stabilnym lądzie. Tak na dobrą sprawę liczyła na to, że pozwoli jej popilnować barierki, a sam zademonstruje swoje umiejętności. Kilkakrotnie wspominał już o swoim zainteresowaniu mugolami (dogadałby się w tej kwestii z Elijahem, oj bardzo), a więc przełknęła swoją niepewność, aby go ucieszyć. Wyciągnęła ku niemu ręce, aby wspólnymi siłami doszli do lodowiska bez szkód fizycznych.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Powstrzymałem się od śmiechu, chociaż już praktycznie byłem przez nią przekonany. Miałem ogromną ochotę na śmiganie po lodzie, więc jednocześnie żywiłem nadzieję, że przejażdżka ze mną nie będzie z jej strony aż takim poświęceniem. Nie miałem jednak większego pojęcia o tym czy rzeczywiście było z tą jazdą aż tak źle jak to przedstawiała. Nie chciało mi się w to wierzyć, w końcu Elaine do tej pory nie dała mi podstaw do sądzenia, że jest niezgrabna. Spojrzałem więc na nią badawczo, chociaż czułem, że nie okłamałaby mnie w takiej kwestii. Powoli pokiwałem głową, pozwalając uśmiechowi na rozpromienienie mojej twarzy. - Nie będę się odsuwał. Jestem tutaj, aby złapać cię w odpowiednim momencie. - Zadeklarowałem, bardzo chcąc złapać jej usta, kiedy pocałowała mnie w policzek, ale Krukonka już pociągnęła mnie za sobą w kierunku lodowiska. Poruszyłem nogami, aby iść obok niej i w odpowiedzi jedynie ścisnąłem mocniej jej palce. Doceniałem jej postawę nawet bardziej, niż mogłoby się wydawać. Do tej pory zdawało mi się, że nie przepada za mugolskimi wynalazkami, a nawet pomimo tej hipogryfiej zgrabności zdecydowała mi się towarzyszyć w czymś w czym nie czuła się najlepiej. To motywowało i powodowało, że widziałem w niej jeszcze większego anioła niż wcześniej. Sprawiała, że robiło mi się ciepło na sercu. Zamieniliśmy buty na łyżwy. Wtedy o mały włos nie wybuchnąłem śmiechem na jej skonfudowany wyraz twarzy. Na szczęście obsługa pomogła Elaine rozwiać wszystkie jej wątpliwości za pomocą rozmiaru uniwersalnego. Ja również wypożyczyłem łyżwy, opłacając to u odpowiedniej osoby. Od czasów dziecięcych nie miałem swoich, bo i do tego dnia nie były mi potrzebne. - Czy mogę prosić o zaklęcie? - Zapytałem, pamiętając jak chwaliła się przed chwilą dobrym zaklęciem wiążącym łyżwy. Ja sam najpewniej zająłbym się tym ręcznie, ale zawsze chętnie poznawałem nową magię. Nie mogłem się powstrzymać, aby nie zobaczyć w akcji nawet tak prostego, codziennego czaru. - Z miłą chęcią. Nie martw się, na stałym gruncie to chyba każdy przemieszcza się na łyżwach w taki sposób, jakby za moment miał się przewrócić. - Zareklamowałem swoją zgrabność, uśmiechając się z lekkim rozbawieniem. Mimo tego wstałem bez większego trudu i z równie niewielkim problemem stanąłem przed nią, aby zaoferować jej swoje ręce. Pociągnąłem ją w górę, asystując jej przy całym spacerze do tafli zamarzniętej wody. - Nie jestem ekspertem w nauce jazdy, ale chyba łatwiej będzie nam jechać razem. Będę trzymał cię za rękę, jeśli stracisz równowagę to natychmiast korzystaj z mojej. - Zaoferowałem, mając zamiar zacząć od prostego stanięcia na lodzie. Wbrew pozorom to chyba było najtrudniejsze. Po rozgrzewce wszystko miało być o tysiąc razy prostsze. - Mam nadzieję, że się nie pozabijamy, nie jeździłem od wieków. - Przyznałem, a oczy aż mi się świeciły, kiedy zostawiłem Elaine z drugiej strony barierki, aby wejść na lód. Wskoczyłem na niego podejrzanie zgrabnie jak na kogoś kto od dawna nie miał na stopach łyżew. - Madame? - Wyciągnąłem w jej stronę dłoń, jednocześnie drugą układając sobie na piersi i nieco pochylając głowę. - Czy mogę panią prosić? - Kąciki ust zadrżały mi od tłumionego uśmiechu, gdy wciągałem ją na lśniącą warstwę lodu.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Radowała ją jego gotowość do łapania i potencjalnego wywracania się wraz z nią... o ile zdawał sobie z tego sprawę. Chciała sprawić mu przyjemność, sprawdzić czy uda się jej czegoś nauczyć, a później... zrobić wielką niespodziankę Elijahowi, gdy wskoczy na lód i się nie przewróci. To ambitny plan, a jednak warto było spróbować swoich sił w tym sporcie. Nie wiązała z nim żadnego hobby czy nagłego odnalezienia w sobie zamiłowania do noszenia tych dziwnych butów, jednak dla wspólnie spędzonego czasu można było się za to zabrać. Ochoczo podzieliła się zaklęciem, zaczarowując mu łyżwy - przygotowała się przynajmniej odrobinę - i mogli podjąć się próby dotarcia do lodowiska. Czemu było tak daleko? - To nie fair, nie wyglądasz jakbyś miał się przewrócić. To raczej ja się przewrócę, bo mnie dzisiaj zniewalasz. - posłała mu szeroki uśmiech, zebrawszy w sobie odwagę, aby go odświętnie skomplementować. Sięgnęła do jego dłoni, przytrzymała się jej mocno i w niezbyt atrakcyjny sposób doczłapali do barierki. Kolana miała zesztywniałe, kroki stawiała większe, aby tylko zminimalizować ryzyko wywrócenia się. - A jeśli twoja równowaga się wyczerpie? Nie chcę cię mieć na sumieniu. - roześmiała się cicho, ale poniekąd pytała serio. Ostatnią rzeczą jaką chciałaby zrobić to krzywdzenie go w jakikolwiek sposób. Musiała się pogodzić z gorzką myślą, że obdaruje go dzisiaj kilkoma siniakami i naprawdę nie było to łatwe do przełknięcia. Chwyciła dłońmi barierkę, gdy ten wskoczył na lód w tak zgrabny sposób, iż niemal poczerwieniała z zazdrości. Przymrużyła oczy i spoglądała na niego podejrzliwie. - Nie jeździłeś od wieków? Aha, jasne. - nie wierzyła mu, czuł się zbyt pewnie, choć z drugiej strony to znakomite odkrycie. Gorzej, gdyby oboje poruszali się z gracją naćpanych kaczek. Naburmuszyła się, ale w pozytywny sposób, gdy postanowił zaprosić ją na lód jak damę. - Na lodzie kiepska ze mnie dama. - wytknęła mu, ale z racji iż obdarzała go zaufaniem, sięgnęła do jego dłoni i dała się wciągnąć do środka. Gdy tylko poczuła drastyczną zmianę podłoża, momentalnie chwyciła się barierki, a palce zacisnęła na dłoni Rileya. Ciało broniło się już przed upadkiem i doprowadziło do spięcia wszystkich mięśni - kolana miała sztywne, ramiona, łokcie, tułów, starała się nie ruszać póki utrzymywała równowagę. O spoglądaniu na łyżwy nie było mowy. To by ją zbyt zdekoncentrowało. - O Merlinie, ten lód chce mnie przewrócić. - przeniosła wzrok z bieli prosto w oczy chłopaka. Nie była już taka pewna czy da radę. - Jak chcesz to pojeździj sobie dla rozgrzewki, ja będę podziwiać i wierz mi, nie ruszę się nawet na krok. A raczej powinnam powiedzieć nawet na jeden ślizg. - nie będzie mógł się świetnie bawić podczas jazdy kiedy będzie zmuszony ją holować i za sobą ciągnąć przez cały czas. Wzrokiem zlokalizowała pozostałych łyżwiarzy, aby wiedzieć w którą stronę pod żadnym pozorem się nie zbliżać.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Prychnąłem z rozbawieniem, kiedy wyrzuciła z siebie tak niedorzeczne słowa, ale doceniłem jej komplement. - Zniewalania w to nie mieszajmy, bo w tym wypadku chyba powinienem leżeć na ziemi już od samego początku i kompletnie nie móc poradzić sobie ze wstawaniem. - Odpowiedziałem, zgodnie zresztą z prawdą. Elaine zawsze wyglądała pięknie, zwłaszcza w bieli, a ja nagle uświadomiłem sobie, że chyba faktycznie nieczęsto jej to mówię. Może był to najwyższy czas, aby nad tym popracować? Zerknąłem na nią kątem oka. Nigdy jeszcze nie widziałem jej aż tak niepewnej. Widok jej chwiejących się nóg i słowa ewidentnie biorące się z wątpliwości napawały mnie pewnym smutkiem. Nie dlatego, że nie czuła się tutaj dobrze, a dlatego, że to ja to wszystko spowodowałem. Równie dobrze mogliśmy po prostu pójść do kawiarni. Zanotowałem w myślach, aby następnym razem skonsultować z nią taką decyzję trochę dokładniej. - Nie wyczerpie się, a nawet jeśli, nie umrę od siniaka czy dwóch. Nie jestem z porcelany. - Odpowiedziałem, unosząc kąciki ust ku górze. Ten uśmiech wbrew moim staraniom, aby tak się nie stało i tak wyglądał trochę ironicznie. Nie dlatego, że faktycznie mogła skończyć mi się równowaga, a raczej ze względu na to, że faktycznie nie byłem kruchą kostką cukru, która mogła rozbić się przy byle mocniejszym uderzeniu. Ostatnio mogło wyglądać to nieco inaczej, ale o tym Elaine zdecydowanie nie musiała wiedzieć. - Jestem zaprawiony w bojach, myślę, że wyjdziemy stąd w jednym kawałku. - Dodałem, aby trochę złagodzić być może nieco nieprzyjemny wydźwięk tej odpowiedzi, którego doszukałem się w niej po chwili. Nie miałem nic złego na myśli, więc miałem nadzieję, że będzie wiedziała, iż piłem do poparzeń i ran wojennych, które zdobywałem na polowaniach. Wskoczywszy na lód poczułem się jakbym znowu był małym chłopcem. Uśmiechnięty i ucieszony, nieco zgasłem, kiedy dostrzegłem na jej twarzy podejrzliwość. Zacisnąłem na chwilę wargi, czując się trochę tak jakby skarciła mnie za radość, ale spróbowałem nie dać tego po sobie pokazać. Lekka sztywność wdarła się w moje ramiona, kiedy wciągałem ją na lód. Odpowiedziało jej milczenie, a później wyłącznie moje spojrzenie. Zaniepokojone, pytające czy aby na pewno chce, abym zostawił ją w tym momencie przy barierkach. Jej propozycja była bardzo kusząca, chociaż obawiałem się, że kompletnie nie poradzę sobie na lodzie, gdy przyjdzie do szybkiej jazdy. Utrzymanie równowagi podczas stania to jedno, ale przebijanie się między jeżdżącymi to kompletnie inna sprawa. - Przyszliśmy tutaj pojeździć wspólnie - zauważyłem, wolną ręką sięgając do jej policzka. Musnąłem go delikatnym, powolnym ruchem nim cofnąłem dłoń, aby stanąć na lodzie trochę pewniej. - Mogę rozgrzać się z Tobą. - Potwierdziłem, chociaż jednocześnie przyjrzałem jej się uważnie. - Chcesz pochodzić wzdłuż barierki? Czy wyganiasz mnie, żeby przyzwyczaić się do nowej równowagi? - Zapytałem, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. Delikatnie puściłem jej rękę, gdy upewniłem się, że stoi w sposób wykluczający wywrotkę. Poruszyłem się powoli na lodzie. Na początku niepewnie, jakbym testował śliskość lodowiska. Pokonałem całe trzy metry klasyczną jazdą, a potem zawróciłem robiąc ósemkę i rozgrzewając mięśnie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że się uśmiecham, dopóki nasze spojrzenia się nie skrzyżowały. Zawstydziłem się nieco, zwłaszcza gdy przypomniałem sobie, że Elaine ewidentnie na lodzie walczy o życie. - W porządku? - Zapytałem, ponownie oferując jej swoją dłoń. - Moja równowaga jest twoją równowagą. - Przypomniałem jej, zamierzając bronić ją przed zaliczeniem gleby, chociażbym przez to miał nie ustać na lodzie nawet przez minutę. - Trzymaj nogi blisko siebie, ugnij lekko kolana. Ciężar ciała powinien rozkładać się na centralnej i przedniej części stóp. - Odsunąłem się lekko, aby miała więcej miejsca. - Rozłóż ręce, wtedy łatwiej złapiesz równowagę. Czubki łyżew powinny być odchylone na zewnątrz, wtedy nogi nie będą ci uciekały do przodu. - Instruowałem, mając nadzieję, że nie za szybko. W razie potrzeby pomagałem jej nie tylko słowem, ale również fizycznie, wskazując jak powinno to wyglądać. - Tak się stoi. - Dodałem, jeśli udało jej się osiągnąć tę pozycję. - Nigdy nie prostuj kolan, bo wtedy ciało automatycznie odchyla się do tyłu. Jeśli czujesz, że upadasz, wyciągaj ręce do przodu i staraj się spaść na nie. Lub na mnie. - Dodałem z zachęcającym uśmiechem. - Postaram się nas uratować.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wstrzymała oddech i popatrzyła z zachwytem na usta wymawiające w jej kierunku komplement. Nie był oklepany, a naturalnie wypowiedziany i to z nutą żartu. Od zawsze była łasa na pochwały czy drobne komplementy, a zwłaszcza teraz potrzebowała ich najbardziej, aby znów w siebie naprawdę uwierzyć. Nie była dobrą aktorką, a jednak udawało się jej niejako ukryć jak wiele zniszczeń zaszło w jej wnętrzu po otarciu się o śmierć. Sama myśl o tym sprawiła, iż nie skomentowała komplementu słowem, a jedynie ciepłym spojrzeniem. Doceniła, choć mogłaby polemizować, bo wcale nie wyglądała aż tak nienagannie jakby chciała. Długo walczyła z poranną naprawą barwy włosów i zastanawiała się czy Elijah kiedykolwiek przestanie się o nią martwić, skoro od niemal trzech miesięcy "cierpi" na samoistne i nocne psikusy metamorfomagii. Jego słowa uzmysłowiły mi, że przecież Riley nie był zwyczajny ani przeciętny. Przeszedł w dzieciństwie piekło, a aktualnie potrafił walczyć z magicznymi bestiami. Głupia była myśląc, że zrazi się kilkoma silnikami. Jest odporny, a nie to, co ona. Miała tak niski próg bólowy, że powinna spłonąć z zawstydzenia i się do tego nie przyznawać. Z lekkim opóźnieniem dostrzegła zmianę w jego twarzy. Dlaczego cieszył się mniej? Przestudiowała znów swoje wypowiedziane słowa lecz nie dostrzegła w nich wyrzutów… Po paru myślach uzmysłowiła sobie, iż Riley brał do siebie nawet niegroźne podejrzliwości czy jej malutkie obawy przed przewróceniem się. Zmarszczyła brwi i gdy ją postawił przy sobie na lodzie, przesunęła dłonie aż do jego łokci. Podniosła głowę i niemo żądała jego wzrokowej atencji. - Rozluźnij się. - poprosiła łagodnie, ciepło, wpatrując się w jego oczy. - Chodzi tylko i wyłącznie o to, że nie chcę się przed tobą wygłupić. To nie znaczy, że masz się mniej cieszyć, bo ja nie ufam swoim nogom i lodowisku. - czuła się w obowiązku wyjaśnić to, co nie zostało wypowiedziane. Chciałaby dotknąć właśnie teraz obu jego policzków, przytulić swoje własne, pogłaskać po szyi, a jednak wówczas jak nic jej nogi rozjechałyby się na boki. Musiała więc dopuścić się ograniczenia swoich gestów do mocniejszego przytrzymania się jego przedramion. Wydawały się napięte i silne. Tak, Riley był silny w każdym tego słowa znaczeniu. Za takiego go uważała znając jego najgorsze sekrety. Najprawdopodobniej wyczuł, co chciała zrobić, gdy zostawił na jej policzku ciepło swojej dłoni. Uśmiechnęła się, mając nadzieję, że go trochę uspokoiła i się Riley bardziej zrelaksuje pomimo jej wewnętrznych obaw przed poniżającymi upadkami. - Oczywiście, że to drugie, ale taktownie nie chciałam mówić o tym na głos. - wbrew pozorom nie był to wyrzut, a zabarwione chichotem wyznanie, które z niej postanowił sobie wyczytać. Przytuliła się bokiem ciała do barierki, trzymała się kurczowo swojej obecnie jedynej stabilizacji i jak zaczarowana obserwowała Rileya będącego w ciągłym i płynnym ruchu. Mogła się mu bezwstydnie przyglądać i w duchu komplementować. Miał smukłą sylwetkę, a ruchy wydawały się sprężyste, pewne siebie. Nie wyglądał na takiego, ale był wyćwiczony i wytrzymały. A wyraz jego twarzy, gdy zatracił się w ślizgach po lodzie… zakochiwała się w nim po raz kolejny i przez to całkowicie zapomniała, że przez ten czas miała popracować nad wyprostowaniem sylwetki, skoro już stała przy barierce. Zdekoncentrował ją i nie miała mu to absolutnie za złe. - Bardzo w porządku. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem, a na jej twarzy znów malował się zachwyt. Przypomniawszy sobie, że może go to speszyć, przywołała się do porządku i poprawiła uśmiech na zwyczajny, standardowy. Musiała uciec wzrokiem do jego dłoni, by go tak swoim uczuciem nie napastować. Ufała mu, a więc pomimo realnych obaw przed upadkiem, chwyciła jego obie dłonie i stojąc bardzo, ale to bardzo sztywno próbowała zastosować się do jego wskazówek. Zaciskała usta i ustawiała się w odpowiedni sposób mimo, że dłonie i jej kolana drżały. Nie skarżyła się, aby nie wpadł na głupi pomysł zabrania jej stąd. - Nie mam jak rozłożyć rąk, bo będę musiała puścić twoje. - ale starała się ustawić dobrze stopy. Nieopatrznie przeniosła ciężar ciała na jedną stronę ciała przez co łyżwa przechyliła się bliżej lodowiska. Wystraszyła się upadku i właśnie przez to straciła równowagę. Pamiętała tylko, aby trzymać Rileya, a nie o tym, że ma upadać wprost w jego ramiona. Leciała nie do tyłu, a na bok. Cicho krzyknęła, gdy zbliżała się coraz bardziej do lodu ciągnąc ciężarem swojego ciała biednego Rileya. Upadła na ramię mimo żywiołowych prób uratowania ich przed wywrotką. Obiła się w dwóch miejscach, gdy już zderzyła się z twardą taflą lodu. Najgorsze w tym wszystkim było, że zmusiła Rileya do bliższego zapoznania się z podłożem. To cud, że nie spadł całym ciężarem na nią, inaczej znaleźliby się w swoich ramionach znacznie szybciej niż to było " w planach". - Ojj. Przepraszam. Łyżwa mi uciekła. Jak się wstaje? - zacisnęła dzielnie zęby i nie jęknęła, a jedynie rozmasowywała obolałe ramię. Otrzepała sweterek ze szronu i popatrzyła na barierkę, do której nie miała szans sięgnąć. A czołgać ani sunąć pośladkami po lodzie nie zamierzała. - Pierwszy siniak za nami. - aby zniwelować w nim namiastkę zmartwienia uśmiechnęła się na znak, że siniak jej nie powstrzyma. Spowolni, będzie dokuczać, ale nie sprawi, że ucieknie z lodowiska. Chciała nauczyć się utrzymywać równowagę i koniec kropka. Ambitny plan uczennicy Ravenclawu i jednej z wielu Swansea.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Ach, jakże łatwo było zapomnieć, że Elaine była ode mnie tak odmienna. Jej reakcja na każdy, nawet najbardziej błahy komplement co rusz wprawiała mnie w zdumienie. Była tak naturalna, gdy wówczas wstrzymywała oddech i chwilę później uśmiechała się radośnie. Dzisiaj było trochę inaczej, ale nie mogłem wyczuć co takiego sprawiało, że między nami było jakoś tak chłodniej i ciszej. Miałem nadzieję to naprawić i cieszyć się wraz z nią z tego nieprzemyślanego wypadu, nawet jeżeli start miał być trochę zbyt przyziemny w porównaniu do ostatnich wzlotów aż po same gwiazdy. Czując jej dotyk na swoich łokciach, zmrużyłem oczy. Wciąż nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Dłoń miałem już obcykaną i każdorazowe muśnięcie jej nie sprawiało już, że podskakiwałem wykrzywiając wargi. Łokieć wciąż był terenem niezbadanym i dziwnym, a jednak nawet powieka mi nie drgnęła, kiedy jej palce odnalazły drogę na to dziwnie zakazane do tej pory terytorium. Spojrzałem jej w oczy, wyczuwając bardziej te potrzebę atencji, niż wiążąc ją z koniecznością spojrzenia na nią, gdy zabrała głos. Powoli na moją twarz wpłynął lekki, niezobowiązujący uśmiech. - To w ogóle możliwe? - Wzniosłem oczy ku niebu, nawiązując (może nieco uszczypliwie) do komentarzy jakie chcąc nie chcąc gdzieś tam się za mną ciągnęły. Czy byłem służbistą? Może trochę. W każdym problem z nie braniem do siebie wszystkiego miałem nie od dziś, ani nawet nie od wczoraj. Doceniłem jej słowa, naprawdę. Pochyliłem się, aby cmoknąć ją krótko w usta. - Uwaga, rozluźniam… - zapowiedziałem, robiąc przy tym nieco śmieszną minę, ale wszystko po to, aby i ją rozbawić, aby aż tak nie przejmowała się moim stanem. Była tak kochana, że aż ciężko było mi to ogarnąć umysłem. Pod tym względem wypadałem przy niej naprawdę blado, ale nie frasowałem się tym nadmiernie, aby rzeczywiście znowu się w ten stan sztywności nie wpędzać. Krótka przejażdżka po lodzie rozwiała resztę moich obaw. Była to dla mnie po prostu dobra zabawa i powrót do dzieciństwa, gdy nic nie było tak skomplikowane jak teraz. Aż trudno było mi uwierzyć, że gdy ostatni raz stałem na tym samym lodzie, potrafiłem wybuchać gwałtownym śmiechem i płaczem nieomal na zawołanie. Wystarczyło tylko ucieszyć się z czegoś wystarczająco mocno lub obić sobie kolano na twardym, śliskim podłożu, a już emocje uciekały ze mnie jak z przekłutego balonika. Niemniej nie myślałem teraz o niczym nieprzyjemnym. Zarówno ślizgając się, jak i ucząc Elaine utrzymywania równowagi miałem się świetnie bawić, a przede wszystkim czerpać satysfakcję z tego, że być może uda min się nauczyć jej czegoś nowego. Krukońskie zapędy nauczycielskie zawsze przed rozsądkiem… - Kieruj moimi dłońmi - zapowiedziałem, aby nie przejmowała się trzymaniem moich palców i koniecznością rozstawiania ramion jednocześnie. Nie miała odebrać mi równowagi tak drobną ingerencją, o tym akurat byłem przekonany. Jednak udało jej się mnie zaskoczyć, gdy jednak straciła równowagę i niespodziewanie pociągnęła mnie za sobą. Spróbowałem przekierować jej ciężar na siebie i wyhamować siłę, z którą mknęła ku ziemi, ale za bardzo spanikowała, a ja nie miałem doświadczenia w nauczaniu jazdy na łyżwach. Pomknąłem ku ziemi tuż za nią, wdzięczny losowi, że nie nadepnąłem jej nigdzie łyżwą, a tylko obiłem sobie kolano. W wyniku szarpnięcia, cierpiałem teraz okrutnie, bo ból pleców jaki towarzyszył naruszeniu niedawnego urazu był tak żywy, jakby cała ta sytuacja z bystroduchem zdarzyła się ledwie wczoraj. Wyprostowałem nogę, siadając bezpardonowo na lodzie i otarłem oszronione kolano rękawem, maskując w ten sposób dokuczliwy ból. - Troszkę trudniej, niż stoi. - Odpowiedziałem, ale wcale nie po to aby jej dogryźć, a zwyczajnie rozbawiony tą pierwszą zaliczoną glebą. - To ja przepraszam, zagapiłem się na ciebie. - Odpowiedziałem, ale zamiast pomóc jej wstać, chwyciłem ją ostrożnie za obite ramię, aby mi nie uciekła, jednocześnie nachylając się ku niej, aby skraść jej jeden (a może trzy) szybkie pocałunki. Tak na osłodę upadku. Pogładziłem delikatnie jej rękę, a następnie dźwignąłem się na nogi. - Z przodu łyżew masz takie ząbki, korzysta się z nich podczas wstawania, wtedy się nie ślizgasz. Zaprzyj się czubkami. - Podpowiedziałem i wyciągnąłem do niej ręce, aby pociągnąć ją do góry.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wywołał chichot, który ochoczo wydostał się spomiędzy jej ucałowanych ust. Dopięła swego i była z tego dumna. Uczyła się przy nim spoglądać na pewne aspekty z innej strony. Riley był bardzo wrażliwy, być może bardziej niż ona sama, a należała do osób, które bardzo łatwo zranić. Musiała staranniej dobierać słowa i zastanawiać się nad własnym zachowaniem. Jeśli będzie go niejako uprzedzać, że planuje się niegroźnie przekomarzać, to pewnego dnia będzie mógł to intuicyjnie wyczuwać. Skłonna była poświęcić naprawdę wiele czasu, aby zadbać o jego dobry humor. Później zacznie go przyzwyczajać do swoich nietypowych zachowań. Nie zdawał sobie sprawy jak wiele razy musiała powściągać ochotę rzucenia mu się na szyję pomna tego, że nie przepadał za okazywaniem emocji w miejscu publicznym. A jednak otrzymywała raz na jakiś czas małe pocałunki i tymi drobnymi gestami ją uszczęśliwiał. Niełatwo było jednocześnie utrzymywać się w pionie i rozkładać ich ręce na boki. Co rusz spoglądała w kierunku swoich drżących kolan, jakby obawiała się, że nie utrzymają ciężaru jej ciała. Z powodu własnych reakcji odruchowych doprowadziła do pierwszego upadku, który na szczęście nie zakończył się jakoś tragicznie. Upadł na kolano, a więc nie rozpłaszczał się na lodzie tak, jak prawie ona to zrobiła. W całym tym szoku nie dostrzegła, że odczuł ból związany z czymś innym, czego nie była świadoma. Gdyby tylko miała chociażby najmniejsze podejrzenie, że coś go boli, to nigdy w życiu nie wpuściłaby go na lodowisko. Zrobiłaby naprawdę wiele, aby tylko nie czuł dyskomfortu i nie cierpiał. Wystarczająco się namęczył w życiu, a skoro teraz miał w ją w pobliżu to zamierzała aktywnie okazywać mu zainteresowanie. Zwłaszcza, gdy coś mu doskwierało. - Oj przestań, chyba zawsze będziemy się wzaje... - przerwały jej niespodziewane pocałunki, których liczbę zwiększyła o dwa dodatkowe i chwilowe pogłaskanie kawalątka jego policzka. Zapomniała co chciała powiedzieć, a i wydawało się to takie nieistotne. Rozgrzała się pomimo przesiadywania na lodzie. Z jego asystą i poradą udało się bezproblemowo podnieść do pionu. Zdziwiła się, że się udało tak szybko, a w sumie gdyby nie on, to nie wiadomo jakby się to skończyło. Gdy już stali naprzeciw siebie, oplotła ramionami jego szyję i zajrzała w niebieską toń jego oczu. - Wiesz, że moja mama jest tobą zachwycona? - zapytała, na moment ogłaszając króciutką przerwę w nauce jazdy. - Trzy razy pytała kiedy przyprowadzę cię na niedzielny obiad, ale wolałabym, aby wszyscy ze Swansea nie pożerali cię wzrokiem. - bo to wiązało się z jej dawną traumą, kiedy to każdej niedzieli stawała przed wszystkimi i miała demonstrować postęp w nauce metamorfomagii. Między innymi z tego powodu nie spieszyła się we wprowadzenie Rileya w ten świat. Chciała się nim nacieszyć osobiście, bez dzielenia się nim resztą. Pogłaskała kciukiem płatek jego ucha, zgarniając z niego ciemny krótki kosmyk włosów. - Gdy tylko odkryła, że jesteśmy razem to tak jakoś nagle przychylniej na mnie patrzy... a zazwyczaj łatwo nam się o coś pokłócić. - dodała, aby wiedział, że wpadł w oko jej mamie, a co za tym idzie reszta Swansea z pewnością o nim usłyszy, a i zostanie przedstawiony w bardzo pozytywnym świetle. Nie zdradzała jeszcze tego, aby go nie zestresować. A że tak by się stało to była tego pewna. - Łatwo cię pokochać. - spontaniczne cicho wypowiedziane słowa okraszone weselszym uśmiechem, skierowanym tylko i wyłącznie do niego. Wplotła palce w jego włosy, tuż za uchem i tak na niego popatrzyła, ciesząc się, że mogą spędzić wspólnie czas.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Wiedziałem, że nie będzie to dla niej proste. Jazda na łyżwach wymagała sporej świadomości własnego środka ciężkości lub chociaż aktywnych reakcji na to, co działo się w danym momencie. Praktycznie każdy kto wchodził na lód po raz pierwszy miewał z tym trudności i to było absolutnie zrozumiałe. Serce mi rosło, gdy widziałem, że nie zniechęca się od razu… a może to tylko zasługa tego, że w istocie zamknąłem jej usta własnymi? To było tak miłe. Nie myślenie o tym co się przy niej robiło i czy było to właściwe. Do tej pory łamałem sobie głowę nad tak wieloma ludzkimi aspektami, że doszukiwałem się wśród znajomych i przyjaciół wszelkich sygnałów mogących naprowadzić mnie na coś niepokojącego. I przy Elaine z początku również byłem tak ostrożny. Tylko z początku, bo potem przebojem podbiła moje serce, wdzierając się do niego gwałtownie, a zarazem moszcząc sobie z nim wygodne gniazdko. Miałem nadzieję, że to nie tylko chwilowe zauroczenie, bo przy niej… czułem się przy niej jak inny człowiek. Jak ktoś nie tylko wartościowy, ale także jak osoba, która naprawdę może być w życiu szczęśliwa. Dla mnie to był ogromny szok i pozorne niezrozumienie, więc serce bez trudu mi rosło, gdy inicjowała kontakt ze mną, wiedząc, że bywam pod tym względem trudny i ewidentnie niezdecydowany. Westchnąłem, kiedy oplotła ramionami moją szyję, przytulając bok twarzy do jej ramienia i całując je krótko. Potem spojrzałem na nią, aby wysłuchać jej słów. - Och - wydusiłem z siebie na początek, a chociaż moja twarz nie wyglądała jakbym spanikował to gdzieś głęboko w sobie prawie dostałem ataku serca. Wcale nie dlatego, że wspomniała o zachwyconej mamie, a iż w ogóle przypomniała mi o rodzicach. Prawdę mówiąc, ja wolałbym Elaine nie przedstawiać absolutnie nikomu i zachować ją wyłącznie dla siebie. Głównie ze względu na nią samą. Garrett Fairywyn nie był najbardziej sympatycznym człowiekiem na świecie. - Nie mam doświadczenia w poznawaniu mam. - Przyznałem, powstrzymując się od nerwowego śmiechu chyba wyłącznie siłą woli. Spojrzałem jej z wdzięcznością w oczy, gdy oznajmiła, że dba o mój komfort psychiczny. Jej dalsze słowa sprawiły, że przyjrzałem jej się jakoś inaczej, niż wcześniej. Nie miałem pojęcia, iż ma trudne relacje z matką. Jej dotyk przy moim uchu był rozpraszający. Uśmiechnąłem się, gdy zgarnęła pojedynczy pukiel włosów i wsunęła go w resztę, jednocześnie dodając do nich własne palce. - Jaka ona jest? Twoja mama. - Zapytałem, umiejscawiając palce na jej talii i krzyżując z nią spojrzenia. - I czym sobie zasłużyłem na jej sympatię? Widzieliśmy się tylko raz i nie ukrywam, że z tego zdarzenia bardziej pamiętam twojego tatę. - Świadomie nie przytoczyłem bezpośrednio o jakie chwile mi chodzi, aby nie rozdrapywać gojących się ran. Delikatnie pogładziłem dłonią jej plecy, nie mogąc się powstrzymać przed jeszcze jednym pocałunkiem. - Wierz mi, na tym polu nie mam z Tobą szans. - Odpowiedziałem na wzmiankę o zakochiwaniu z uśmiechem, ale po kilku sekundach spoważniałem. - A jeśli już mówimy o rodzicach… zdaje się, że niedługo poznamy nasze rodziny na pewnych zaręczynach. - Zauważyłem, nawiązując do listu, który otrzymałem ubiegłego wieczoru. Odkładałem w czasie konieczność poinformowania ojca o Eli, ale najwidoczniej nie miałem już wyboru. Nie chciałem, aby po nieco bardziej ponurym tonie zgadywała, że nie cieszę się z tego powodu. - Mój tata to… specyficzny człowiek. Mam nadzieję, że cię nie przestraszy. - Odpowiedziałem ostrożnie dobierając słowa i spoglądając na nią badawczo, aby wyczuć jej nastawienie do tej sytuacji. Póki co nie byłem nawet blisko wspomnienia o tym, że na moją cześć też kiedyś wydawano takie przyjęcie, a jednak o tym również musiałem jej opowiedzieć. Nie chciałbym, aby poznała ten „sekret” od mojego ojca, który z pewnością nie omieszka mi tego wypomnieć. W jego oczach byłem już starym kawalerem.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie sądziła, że Riley zostanie przedstawiony rodzicom tak szybko. To tylko i wyłącznie przypadek, z którego jej mama zamierzała skorzystać. Zazwyczaj nie podobały się jej obiekty westchnień młodszej córki - o ile w ogóle o nich wiedziała, bo Ela się jej nie zwierzała - a widząc chłopaka z dobrego domu nagle stała się milsza i bardziej ugodowa. Chciała oszczędzić tego Rileyowi, aby nie czuł się źle, ale również i sobie, by nie przypominać sobie niedzielnych cyrków. Dobrze, że niewiele osób wiedziało o jego metamorfomagicznych zdolnościach. Miło, że Riley spodobał się starszyźnie Swansea, jednak chciałaby móc zachwycać się nim sam na sam, jeszcze przynajmniej przez jakiś dłuższy czas. - Elisabeth Swansea. - westchnęła wraz z tymi słowami. - Zabrzmi to przyziemnie, ale jesteś z tak zwanego dobrego domu. - wykrzywiła się, a więc aby załagodzić gorzki wydźwięk na moment przytuliła głowę do jego obojczyka. Teoretycznie Swansea byli otwarci na wszystkich czarodziejów, co nie znaczy, że pani Elisabeth chętnie nie przyjęłaby kogoś o wyższym statusie krwi i z osławionej rodziny z ciekawą historią. Matka uważała to za cudowny zbieg okoliczności i zamiast poznać zalety Rileya, spoglądała przez pryzmat pochodzenia. Podniosła głowę po krótki pocałunek, który był niczym miód na serce w tym momencie. Ciesząc się z obecności jego dłoni na plecach mogła bez większych obaw poprawić kołnierzyk jego kurtki, byleby zająć czymś ręce. - Nie nadaję na tych samych falach co moja mama. - przyznała, podnosząc jasnoniebieskie oczy i krzyżując z nim wzrok. - Mama jest tancerką baletową, zwraca uwagę na nienaganne maniery, odpowiednie wychowanie i podzielanie fascynacji i talentu sztuką. - nie chciała stawiać jej w negatywnym świetle mimo, że ewidentnie się z nią nie dogadywała. - Swansea o tobie wiedzą, więc ona tym bardziej. - poprawił jej humor drobnym komplementem jak i swoją obecnością. Pogładziła lewą stronę jego gładkiego policzka nie mogąc się oprzeć przed drobnymi deklaracjami swoich uczuć. Wzbudzał w niej bardzo dużo ciepła, a jak wiadomo, Ela i bez tego miała go w sobie sporo. - Tak, słyszałam. Nathaniel... i Emily. - przygryzła kącik ust, zastanawiając się co powinna powiedzieć o szczęśliwym narzeczonym, którego przecież miała okazję poznać w wielu okolicznościach. Nie spodziewała się, że dojdzie między nimi do zaręczyn i szczerze powiedziawszy, współczuła Emily. Nie znała podejścia Nate'a, ale jeśli chodzi o Ślizgonkę to wnioskując po ich ostatniej rozmowie, to nie była zbyt pocieszona obecnością takiego sąsiada. Nie rozumiała ich relacji, ale teraz ewidentnie byli skazani na swoje towarzystwo. Tak bardzo cieszyła się, że Swansea zaprzestali aranżowania małżeństw. Umarłaby z nieszczęścia, gdyby kazano jej poślubić obcą osobę. - Dlaczego sądzisz, że miałby mnie wystraszyć? - zapytała szczerze, szukając odpowiedzi w jego niebieskich oczach. - Nie mam doświadczenia w poznawaniu ojców. - odrobinę go zacytowała, wyginając usta w malutkim uśmiechu, aby odgonić potencjalne napięcie. Ułożyła dłoń na jego ramieniu, by mieć pewność, że się nie przewrócą w żadnym momencie. Drugą gładziła jego żuchwę, aby nie zaciskała się w przejawie nerwowości. - Pamiętam co o nim mówiłeś. Ale nie stresuję się tym tak, bo przecież będziesz ze mną. I większość mojej rodziny też się tam wybiera. - mówiła szczerze, wszak nie czuła niepokoju związanego z zaręczynami Emki i Nate'a ani z wizją poznania taty Rileya. Choć zwątpiła ostatnio w swoje umiejętności czarowania, tak na bankietach, balach czy właśnie tego typu zaręczynach czuła się dobrze i poznawanie ludzi nie stanowiło dla niej większego problemu. Umiała nawiązywać relacje i nawet jeśli tata Rileya będzie burkliwy (albo za bardzo gadatliwy? W co nie chciało się jej wierzyć patrząc na małomównego Rileya) to i tak będzie umiała mówić w taki sposób, by nie dało się jej niczego zarzucić.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Złowiwszy imię dystyngowanej damy Swansea, wsunąłem je na odpowiednie miejsce w przegródce „ważne”. Nie byłem typem człowieka, który za wszelką cenę pragnął przedstawiać się w dobrym świetle, aczkolwiek w tym przypadku uznałem, że warto było się postarać. Zapamiętać jej imię, dowiedzieć się wszystkiego, co pomogłoby mi w nawiązaniu z nią nawet cienkiej nici porozumienia. Nie chciałbym sobie nagrabić, zwłaszcza, że córka tajemniczej Elisabeth była memu sercu bardzo bliska i nie wiem czy zniósłbym taką sytuację, w której rodzina Elaine odwróciłaby się plecami do naszego związku bądź ciągnęła ją za ręce byle dalej ode mnie. Nie byłem fanem sztywnych, czarodziejskich konwenansów, ale czy właśnie nie na takich zostało zbudowane całe moje życie? Milczenie przy stole, gdy było się niepytanym bądź usługiwanie przy nim rodzicom było dla mnie czymś kompletnie zwyczajnym. Tak samo jak wizja aranżowanego małżeństwa i szybkiego przedłużania linii danego rodu. Nie zliczę tej ile razy uczestniczyłem w sztywnych, wystawnych przyjęciach nierzadko okraszonych sławną, fairwynowską awanturą o rodzinny biznes i cieszyłem się, jak ja cholernie się cieszyłem, że nie byłem nawet dziesiąty w kolejce do dziedziczenia całego tego bałaganu. Kto jak kto, ale akurat ja marzyłem o odrobinie zwyczajności. Więc może dlatego też zareagowałem w tym momencie tak niepoważnie? Kiedy ona mówiła z taką goryczą, ja po prostu parsknąłem cicho w jej szyję. - To szybko przejdzie jej zainteresowanie mną. Narysowanie patyczaka jest dla mnie ogromnym wyzwaniem. - Odpowiedziałem szczerze i uśmiechnąłem się, aby spróbować nieco ją rozluźnić. - Rozumiem… w sumie to miłe, że mimo wszystko jest pozytywnie nastawiona. Mam nadzieję, że nie zniszczę szybko jej wyobrażenia o moim wychowaniu i nienagannych manierach. - Uniosłem nieco brwi, pijąc oczywiście do swojego niezdrowego zainteresowania krwią i zwierzęcymi organami. Zmrużyłem też nieznacznie oczy, poddając się jej gładzącej dłoni, chociaż jednocześnie zmarszczyłem lekko brwi. Kciukiem sięgnąłem do jej ust i przesunąłem palcem po skrzywieniu, które wywołała przygryzieniem kącika. Nie do końca rozumiałem czemu aż tak ją to denerwowało, ale pozwoliłem jej podzielić się tym ze mną w chwili, w której uzna to za stosowne. Ja sam nie znałem za dobrze ani Emily, ani tym bardziej Nathaniela, toteż nie miałem nawet pojęcia jak wiele z tego było jedynie wolą rodziców. Wbiłem mocniej czubek łyżwy w lód, aby mieć poczucie, że na pewno stoimy stabilnie. Pomimo jej drobnego żartu z cytowaniem i tak wyglądałem na nieco zaniepokojonego wizją taty i Elaine naprzeciwko siebie. - Będę - zgodziłem się z westchnieniem. - Mój tato nie jest szczególnie dobrym ojcem… ani człowiekiem. Jego decyzje zwykle są podyktowane wyłącznie jego własnymi kaprysami. Martwię się czy gdy cię zobaczy, to nie zainspiruje się przypadkiem i wpadnie na pomysł wciśnięcia ci obrączki na palec. - Przyznałem, przechylając twarz, aby ustami musnąć jej kciuk. - Nie zrozum mnie źle, to wcale nie byłoby nic złego z perspektywy czasu, ale teraz… nie wiem. Chociaż ten jeden raz chciałbym mieć to poczucie, że sami kierujemy naszą przyszłością. - Wyjaśniłem jej swoje obawy, nie mogąc zapanować nad zmarszczką zmartwienia moszczącą się teraz pomiędzy moimi brwiami.