Stara, kamienna fontanna, której subtelne rzeźbienia przyciągają wzrok. Jeśli przyjrzeć się dokładniej i poświęcić im chwilę, z niewyraźnych kształtów uformuje się historyjka o stworzeniu Doliny Godryka. Nieduża rzeźba, stojąca w kamiennej misie, przedstawia Gryffindora unoszącego miecz do góry. Niestety, niewiele osób przejmuje się tą z pozoru pospolitą ozdobą miasteczka. Nikt jej jednak nie usuwa, z powodu magicznych właściwości, które ponoć posiada. Mówi się, że to idealna woda na przeróżne eliksiry miłości. Co prawda nie jest ona specjalnie zachęcająca, mętna, zielonkawa. Jednak wiele osób chce sprawdzić prawdziwe, magiczne właściwości fontanny.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Rozochocony wyciągasz fiolkę, by wlać do niej odrobinę wody.
Spoiler:
Jeśli masz stałego partnera (oznacza to normalny związek, a nie żadne skomplikowane sytuacje, czy kogoś kogo możesz "nazwać" swoim chłopakiem, albo zakładasz dopiero w poście, że pewnie są już w związku) udaje Ci się nalać odrobinę wody i zadowolony wracasz do domu. Jeśli napiszesz posta, w którym wytwarzasz dowolny eliksir i zgłosisz to w odpowiednie miejsce, otrzymasz 1 punkt do dowolnej umiejętności, która powinna mieć związek ze zrobionym eliksirem. Jeśli nie masz stałego partnera, napotykasz dziwną barierę, której nie możesz za nic przekroczyć. Wracasz do domu z pustymi rękami.
2 - Kiedy nieostrożnie kładziesz dłoń na fontannie, znikąd wyskakuje Langustnik Ladaco i boleśnie szczypie cię w palec.
Spoiler:
Jeśli przez dwa kolejne wątki, nie zaznaczysz, że przez Langustnika masz pecha w rozgrywanej sytuacji, możesz spotkać się ze stanowczą ingerencją Mistrza Gry.
3 - Nie możesz znaleźć nic magicznego w tej okropnej wodzie! Wszystko wydaje się takie zwyczajne, nawet kiedy końcem języka, delikatnie dotykasz zielonkawej wody. Nawet nie masz pojęcia co na siebie sprowadziłeś! Twoja postać została obdarzona genem niezwykłej płodności!
Spoiler:
Niezależnie od tego, czy się zabezpieczasz magicznie, czy nie, nic nie pokona obecnie Twojej ulepszonej płodności. Siódemka to naprawdę szczęśliwa liczba. Przez tyle miesięcy będziesz odporny na wszelkie zabezpieczenia. Jeśli w międzyczasie będziesz z kimś sypiał, ty (lub twoja partnerka, zależnie od płci) musisz zajść w ciążę. Tylko siedem miesięcy celibatu gwarantuje brak zapłodnienia. Dopiero po jednym zapłodnieniu urok mija.
Uwaga! Jeśli masz co najmniej 15 punktów z zaklęć, możesz zauważyć, że ciąży na Tobie klątwa. Wtedy możesz uniknąć niechcianej wpadki. Jeśli do tego posiadasz co najmniej 30 punktów z eliksirów, lub znasz osobę, która tyle ma i rozegrasz odpowiedni wątek, możesz wypić antidotum na swoją przypadłość.
Pamiętaj, aby wpisać to jako twoja nowa umiejętność i cierpliwie odliczaj miesiące!
4 - Fontanna nie jest zachwycona Twoją obecnością. Nie czujesz jak uparcie próbuje odsunąć Cię od siebie? Niepotrzebnie napierasz na dziwaczną barierę, którą wokół siebie wytwarza.
Spoiler:
Woda niespodziewanie zaczyna wrzeć, parząc Cię dotkliwie w obie dłonie. Momentalnie pojawiają się na nich bąble. Jeśli posiadasz minimum 15 punktów w kuferku z uzdrawiania lub wybierzesz się do szpitala, leczysz się samodzielnie lub zajmują się Tobą magomedycy, w mig stawiając Cię na nogi. Jeśli jednak nie podejmiesz się żadnej akcji, bąble po kilku dniach zaczną boleśnie pękać wydzielając obrzydliwie śmierdzącą ropę. Wówczas dolegliwości ustąpią dopiero po dwóch tygodniach.
5 - Uważnie obserwujesz całą fontannę. Dotykasz ją z każdej strony i próbujesz za wszelką cenę wyciągnąć z niej tą niesamowitą magię. Wydaje Ci się, że dziwna, kamienna broszka nie pasuje do całości. Próbujesz poruszyć nieudolnie kamienną ozdobę. Jednak nic się nie dzieje. Zniesmaczony odchodzisz, nie wiedząc, że zostałeś oznaczony repliką gwiazdy południa.
Spoiler:
Oczywiście nie jest to prawdziwy czarnomagiczny przedmiot! Znajdowały się w niej tylko śladowe ilości czarnej magii. Przez kolejne dwa do trzech wątków, piszący z Tobą powinni odczuwać duże pożądanie względem Ciebie, zakrawające o agresję.
6 - Dotykasz delikatnie dziwacznych płatków, unoszących się na powierzchni wody. To takie nostalgiczne miejsce. Przez chwilę stoisz tu rozmyślając o wszystkim, i o niczym. Ale głównie o miłości.
Spoiler:
Jeśli twoja postać kogoś prawdziwie kocha (nieważne czy jest tego świadoma, czy nieświadoma; do tego nie w sposób koleżeński, czy rodzinny) fontanna wyczuwa jak miłość wypełnia Twoje serce. Pozwala Ci poczęstować się swoją magiczną wodą, a tobie udaje się uwarzyć w przypływie natchnienia idealny eliksir amortencji, za który otrzymujesz 1 punkt do kuferka z eliksirów.
Jeśli twoja postać nikogo nie darzy prawdziwą miłością, fontanna odczuwa ogromny żal względem Ciebie. Wydaje Ci się, że na jej dnie coś połyska wesoło. Kiedy wyciągasz przedmiot, okazuje się, że jest to ogromny pierścień, z czerwonym rubinem. Możesz go zatrzymać! Przy nim każda z osób, które będą z Tobą rozmawiać, zauważą wtedy coś pociągającego. Jeśli brakuje Ci pieniędzy, możesz go sprzedać, jest on warty aż 70 galeonów.
Czy zapominanie o wszystkim co niepotrzebne wydawało się Benjaminowi przydatną umiejętnością? Jak najbardziej. Sam jej nie posiadał, analizując każde zdarzenie po kilkakroć zanim uznawał, że wyciągnął z niego odpowiednią ilość wniosków by mógł skupić uwagę na czymkolwiek innym. Krążenie po własnych myślach było w zasadzie jednym z jego głównych zajęć w czasie dnia, czemu sprzyjało zarówno siedzenie w Hogwarcie na zajęciach jak i praca nad eliksirami, która była wyciszająca, skrupulatna i przy odrobinie rozwagi, nieinwazyjna. Wiedział, że wiele jego smutków bierze się właśnie z przemyśleń, ale nie zamierzał z nich zrezygnować. Czuł się przez nie w pewien sposób sobą. To nie przeszkadzało mu jednak uważać, że umiejętność zapominania byłaby równie przydatna. W końcu są sprawy, ludzie i miejsca, które nic konstruktywnego do życia nie wnoszą. - Poniekąd. - przyznał w ten sposób Baxterowi racje, nie tłumacząc mu całej plątaniny myśli, która za tym szła. Zwłaszcza, że mężczyzna wydawał się zadowolony z takiego podejścia do sprawy. Gdyby Bazory nie pamiętał wcześniejszej sprzeczności między wypowiadanymi słowami i tonem jakim były mówione, pewnie miałby podstawy by móc uwierzyć w taką wersje Baxtera. Tak jednak nie było, wiec dalej cień wątpliwości pozostawał w jego myślach, zapewne po to, by nigdy nie zostać rozwianym. Słuchał kolejnych słów, zastanawiając się czy w zasadzie wierzy w ludzką zmianę. Pewne aspekty z czasem na pewno były inne, ale czy tak całkowicie ktoś mógłby się zmienić? Wątpił. Nie sądził by to było dobre miejsce i czas na głębsze przemyślenia w tej kwestii, ale uznał za możliwe, że pewne aspekty imprezowania mogły się zmienić w mężczyźnie na przestrzeni lat. Bądź co bądź miał ich nieco więcej na karku niż on. - Inspirujące towarzystwo? - w pewien sposób domagał się rozwinięcia określenia, bo dla niego ono na pewno oznaczało zupełnie coś innego niż dla Baxtera. Zdawał sobie sprawę, że w przypadku grup ludzi, nie mógł być dobrym wyznacznikiem jakichkolwiek związków przyczynowo skutkowych. Zdawało mu się, że zwłaszcza w grupach, ludzie są chaotyczni i nieprzewidywalni, godni omijania szerokim łukiem. Prawienie komplementów może nie było najmocniejszą stroną Bazorego, który naturalnie nie posiadał do tego predyspozycji, ale czy to nie powinno tym bardziej sprawiać by podejmował próby? Danny mógł przekonać się na własnej skórze, że asortyment słów Benjamina był dość nienaturalnie wyszukany, co pokazywało pewne trudności w bezpośrednim i szczerym formułowaniu myśli w słowa. Zdecydowanie pewniej czuł się posługując się półzdaniami, ironią i grą pozorów, ale tego przez wpływ broszki, Danny dzisiaj miał nie uświadczyć. Śmiech i ogólne rozluźnienie w zachowaniu Baxtera sprawiły, że nie spłoną ze wstydu gdy jego starania nie zostały przyjęte. Zaczął się natomiast zastanawiać co on tak właściwie w ogóle robi. W końcu nie mógł narzekać na brak powodzenia w ostatnich miesiącach. W dodatku Danny, choć niewątpliwie bardzo przystojny, był mu całkowicie obcy, a wcześniej nie zdarzało mu się całować innych mężczyzn od tak, po kilku zamienionych zdaniach, dodatku bez alkoholu w krwiobiegu. Był nieco zażenowany całą sytuacją i na pewno będzie miał przez nią o czym myśleć z najbliższych dniach, ale nie potrzebował wyjaśnić się przed mężczyzną. Potrafił przyjąć odmowę, nawet jeśli cała sytuacja była spowodowana jakimiś bardziej nieokreślonymi powodami - Uznam to za komplement mimo wszystko. - stwierdził na słowa o penisie, bo przecież nikt nie chce mieć małego. Musiał skupić myśli na czymś innym niż uśmiech, tors i bliskość Baxtera, co przychodziło mu ciężko, przez co kolejne słowa słuchał tylko połowicznie, zastanawiając się co może być przyczyną takiego obrotu spraw jeśli odrzucić myśl, że to jego naturalne libido. Odsunięcie się po chwili Dannego też nieco pomogło zebrać myśli. Sam czuł, że nawet jeśli by chciał, choć oczywiście oczarowana część jego głowy nie chciała, to jego ciało na pewno odmówiłoby współpracy, co tylko utwierdziło go w niepokoju związanym z obecnym stanem. - Na poparcie go dałem przynajmniej kilka argumentów. - nie zamierzał rozdrabniać się przez Baxterem nad tym swoimi znajomościami z różnymi mężczyznami, ale co do trafności gustu oboje przynajmniej się zgadzali. - No i nie straciłem jedynek, co też było jakąś możliwością. - dodał lekko, szukając jakiegoś tematu, który nie będzie odnosił się do oczywistej urody Baxtera.
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
– No widzisz – Baxter puścił mu oczko, kiedy chłopak zgodził się (albo poniekąd zgodził) z tym, że krótka pamięć bywa zaletą. Krążenie po własnych myślach, próba podejścia do tematu z każdej strony, analizowanie wszystkiego i tworzenie w głowie miliona scenariuszy, z których zdecydowana większość, o ile nie wszystkie, miała się nigdy nie ziścić? Jakie to było... krukońskie. I, choć Danny nie był typem, który spędzał noce na rozważaniach, rozumiał, jak potrafiło to wykończyć człowieka.
Czasem myślenie to największy wróg działania, pomyślał, choć nie zamierzał tego głośno mówić. Bo kto chciałby słuchać, że jego rozterki to tylko marnowanie czasu? W końcu każdy był inny.
Dla Baxtera kluczem do życia było skupienie się na tym, co najważniejsze – na teraźniejszości. Bo dzień wczorajszy był już historią, a jutrzejszy? Wielką niewiadomą. Zapominanie o troskach i komplikacjach pomagało mu utrzymać pozytywne podejście. A że każdy miał swoją metodę na życie – to już inna sprawa. Dzięki temu, że ludzie się różnili, świat był ciekawszym miejscem.
– No wiesz… – Baxter zawahał się przez chwilę, zastanawiając się, co tak właściwie miał na myśli, mówiąc o „inspirującym towarzystwie”. – Chyba chodzi mi o ludzi, z którymi naprawdę zajebiście spędzasz czas. Takich, że wiesz, że kilka dodatkowych promili we krwi sprawi, że będzie jeszcze fajniej, a nie skończy się na pijackiej awanturze. Wiesz, życie, koniec końców, składa się z takich dziwnie pokręconych i radosnych wspomnień. Z jakiegoś powodu, to właśnie do nich wracamy na stare lata. Wzruszył ramionami, zamykając temat w swoim stylu – z lekkim uśmiechem i pozytywną kropką.
Tak to już było z Baxterem. Żył chwilą, a każdą trudność czy niezręczność zamieniał w coś, co można było wspominać z rozbawieniem. Nie inaczej było tym razem, kiedy chłopak, pod wpływem jakiejś dziwnej magii fontanny (o czym Danny nie miał pojęcia), nagle zaczął prawić mu czułe słówka. Nieporadnie, to fakt, ale miało to swój naturalny urok. Baxter bawił się doskonale, obserwując młodego, który zmierzał ku... niespodziance. Gdy nagle chłopak postanowił sprzedać mu całusa, Danny nawet nie drgnął. Ot, kolejna anegdotka do opowiedzenia przy winie. Nie widział w tym niczego złego, więc nie zamierzał robić z tego wielkiego halo. Ostatnią rzeczą, jakiej by chciał, było wprowadzenie młodego w zakłopotanie.
– Z wielkim mieczem przychodzi wielka odpowiedzialność – rzucił ze szczerym rozbawieniem, wyszczerzając się wesoło na dywagacje o mieczu Bazorego. – Albo i nie mieczem... – dodał z figlarnym błyskiem w oku, ale zaraz przeszedł do poważniejszego tonu. – W każdym razie! O jedynki się nie martw. Nie miałbym serca pozbawić świata takiego uśmiechu – puścił mu oczko, a potem zręcznie zmienił temat, żeby nie przeciągać tej rozmowy w zbyt niezręczną stronę.
– Jak tam dłonie? Jakiś postęp, czy idziemy cię znieczulić w jakimś pubie? – zapytał, unosząc brwi w wyczekiwaniu. Baxter był mistrzem w proponowaniu rozwiązania każdej sytuacji przez „znieczulanie” i nawet teraz, gdy zauważył, że chłopak może być nieco spięty, wiedział, że dobrze będzie rozładować atmosferę czymś bardziej przyziemnym. Pub zawsze był idealnym miejscem na takie sprawy.
Możliwe, że właśnie ta nieustanna gonitwa przemyśleń sprawiła, że pierwszego dnia szkoły został przydzielony do domu Roweny Raveclaw. Nie pamiętał momentu kiedy ona się zaczęła, zwyczajnie rosnąć od dziecka razem z nim, z pojmowaniem otaczającej go rzeczywistości i poznawaniem świata. Wiedział, że w obrębie każdego domu Hogwartu zdarzają się podobne mu osoby, zwyczajnie poznawał je podczas zajęć lub innych spotkać, ale nie rozdrabniał się nad tym dlaczego każda z nich trafiła w inne miejsce, jakie cechy sprawiały, że jedni trafiali do barw zielonych, a inni do czerwonych czy niebieskich. Teoretycznie były odgórne cechy, które sprawiały, że jedni mieli większe predyspozycje do jakiejś przynależności niż inni, ale nie były one sztywnymi ryzami. Zostawiał już dawno zagadki podejmowania decyzji przez tiarę, uznając, że nawet gdyby chciał to zrozumieć, zwyczajnie nie znalazłby do tego odpowiedniej ilości informacji. Nie zamierzał dodawać w temacie Baxtera życia na bieżąco więcej, czując, że naturalnie dobiegł on końca. Zwłaszcza, że temat imprezowania ciągnął się w najlepsze, a Danny mówił o nim dużo, choć może on zawsze mówił dużo? Ben nie znał człowieka na tyle by z czystym sumieniem móc mu przypiąć plakietkę z napisem "gaduła", ale sądził, że na pewno lubił to robić skoro obcemu był w stanie tyle opowiedzieć. - Pokręconych będę miał aż nadmiar do wspominania. - nie był radosnym nastolatkiem z filmów, zwyczajnie dotknięty ciężką ręką rzeczywistości, ale nie mógł powiedzieć by jego życie było nudne i monotonne. Samo to jak często wpadał w kłopoty sprawiało, że miał co wspominać, a dodając do tego, że wrócił na studia, gdzie jak wiadomo nie samymi książkami człowiek żyje, dawało przynajmniej nadzieje na choć częściowe rozbicie czarnych chmur rozchodzących się nad jego głową. W końcu, chyba jak każdy normalny człowiek, chciał w życiu doświadczyć również czegoś innego niż problemy życia codziennego czy wypadki, których nie trzeba było ze świecą szukać. Spróbował się zaśmiać z dowcipu Dannego o wojowaniu mieczem, który choć nie najwyższych lotów to miał przełamać mocniej całą sytuację. Końcowo wyszło mu coś na kształt radośnie zabawionego prychnięcia, ale w sytuacji, gdzie nie do końca rozumiał co się właściwie z nim dzieje to był i tak całkiem niezły wynik. - Bez obaw, świat nie często go ode mnie oczekuje. - było w tym sporo prawdy, co w zasadzie nie przeszkadzało mu zbytnio w tamtym momencie. Tak, jak wcześniej starał się nie mówić za wiele o sobie, tak w zaistniałej sytuacji zaczynał mieć to w głębokim poważaniu, zwyczajnie będąc zmęczonym zdarzeniem, które niedawno miało miejsce. Pokłady energii i dobrego humoru Baxera wciąż były dla niego nie zrozumiałe, ale sądził, że jedynie one ratowały jakoś obecną sytuacje. Spojrzał na swoje ręce, gdy usłyszał kolejne pytanie. Wciąż były nieznośnie czerwone i obolałe, ale z czasem mózg przyzwyczaił się do pewnego dyskomfortu związanego z poparzeniem, a nie pojawianie się na nich nowych bąbli, sprawiało, że mógł przyjąć ich ogólny stan za stabilny. - Postęp taki, że nie jest gorzej. - na wylecenie się rąk jeszcze przyjdzie czas i odpowiednia ilość eliksiru wiggenowego. Nie zamierzał nad nimi panikować, skoro już poparzenia były i dało się z nimi żyć, nawet pomimo pewnego dyskomfortu. Odkażenie się brzmiało jak dobra propozycja, lepszej w zanadrzu nie miał. Potrzebował cały syf tego dna gdzieś zostawić i jeśli była taka możliwość, mogło być do dno barowego kufla. Na pewno było to lepsze rozwiązanie niż zostawianie tego w sobie na dłużej by zalewało jego głowę kolejnymi myślami. - Chodźmy zanim wszystkie stoliki zostaną zajęte. - stwierdził, po czym podniósł się i bez przedłużania skierował kroki w stronę centrum Doliny Godryka, zastanawiając się gdzie w zasadzie w tej dziurze zabitej dechami znajduje się jakiś pub. Miasteczko znał dość pobieżnie, przylatując tu głównie do pracy. Może Danny miał w tym temacie większe rozeznanie?