Stara, kamienna fontanna, której subtelne rzeźbienia przyciągają wzrok. Jeśli przyjrzeć się dokładniej i poświęcić im chwilę, z niewyraźnych kształtów uformuje się historyjka o stworzeniu Doliny Godryka. Nieduża rzeźba, stojąca w kamiennej misie, przedstawia Gryffindora unoszącego miecz do góry. Niestety, niewiele osób przejmuje się tą z pozoru pospolitą ozdobą miasteczka. Nikt jej jednak nie usuwa, z powodu magicznych właściwości, które ponoć posiada. Mówi się, że to idealna woda na przeróżne eliksiry miłości. Co prawda nie jest ona specjalnie zachęcająca, mętna, zielonkawa. Jednak wiele osób chce sprawdzić prawdziwe, magiczne właściwości fontanny.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Rozochocony wyciągasz fiolkę, by wlać do niej odrobinę wody.
Spoiler:
Jeśli masz stałego partnera (oznacza to normalny związek, a nie żadne skomplikowane sytuacje, czy kogoś kogo możesz "nazwać" swoim chłopakiem, albo zakładasz dopiero w poście, że pewnie są już w związku) udaje Ci się nalać odrobinę wody i zadowolony wracasz do domu. Jeśli napiszesz posta, w którym wytwarzasz dowolny eliksir i zgłosisz to w odpowiednie miejsce, otrzymasz 1 punkt do dowolnej umiejętności, która powinna mieć związek ze zrobionym eliksirem. Jeśli nie masz stałego partnera, napotykasz dziwną barierę, której nie możesz za nic przekroczyć. Wracasz do domu z pustymi rękami.
2 - Kiedy nieostrożnie kładziesz dłoń na fontannie, znikąd wyskakuje Langustnik Ladaco i boleśnie szczypie cię w palec.
Spoiler:
Jeśli przez dwa kolejne wątki, nie zaznaczysz, że przez Langustnika masz pecha w rozgrywanej sytuacji, możesz spotkać się ze stanowczą ingerencją Mistrza Gry.
3 - Nie możesz znaleźć nic magicznego w tej okropnej wodzie! Wszystko wydaje się takie zwyczajne, nawet kiedy końcem języka, delikatnie dotykasz zielonkawej wody. Nawet nie masz pojęcia co na siebie sprowadziłeś! Twoja postać została obdarzona genem niezwykłej płodności!
Spoiler:
Niezależnie od tego, czy się zabezpieczasz magicznie, czy nie, nic nie pokona obecnie Twojej ulepszonej płodności. Siódemka to naprawdę szczęśliwa liczba. Przez tyle miesięcy będziesz odporny na wszelkie zabezpieczenia. Jeśli w międzyczasie będziesz z kimś sypiał, ty (lub twoja partnerka, zależnie od płci) musisz zajść w ciążę. Tylko siedem miesięcy celibatu gwarantuje brak zapłodnienia. Dopiero po jednym zapłodnieniu urok mija.
Uwaga! Jeśli masz co najmniej 15 punktów z zaklęć, możesz zauważyć, że ciąży na Tobie klątwa. Wtedy możesz uniknąć niechcianej wpadki. Jeśli do tego posiadasz co najmniej 30 punktów z eliksirów, lub znasz osobę, która tyle ma i rozegrasz odpowiedni wątek, możesz wypić antidotum na swoją przypadłość.
Pamiętaj, aby wpisać to jako twoja nowa umiejętność i cierpliwie odliczaj miesiące!
4 - Fontanna nie jest zachwycona Twoją obecnością. Nie czujesz jak uparcie próbuje odsunąć Cię od siebie? Niepotrzebnie napierasz na dziwaczną barierę, którą wokół siebie wytwarza.
Spoiler:
Woda niespodziewanie zaczyna wrzeć, parząc Cię dotkliwie w obie dłonie. Momentalnie pojawiają się na nich bąble. Jeśli posiadasz minimum 15 punktów w kuferku z uzdrawiania lub wybierzesz się do szpitala, leczysz się samodzielnie lub zajmują się Tobą magomedycy, w mig stawiając Cię na nogi. Jeśli jednak nie podejmiesz się żadnej akcji, bąble po kilku dniach zaczną boleśnie pękać wydzielając obrzydliwie śmierdzącą ropę. Wówczas dolegliwości ustąpią dopiero po dwóch tygodniach.
5 - Uważnie obserwujesz całą fontannę. Dotykasz ją z każdej strony i próbujesz za wszelką cenę wyciągnąć z niej tą niesamowitą magię. Wydaje Ci się, że dziwna, kamienna broszka nie pasuje do całości. Próbujesz poruszyć nieudolnie kamienną ozdobę. Jednak nic się nie dzieje. Zniesmaczony odchodzisz, nie wiedząc, że zostałeś oznaczony repliką gwiazdy południa.
Spoiler:
Oczywiście nie jest to prawdziwy czarnomagiczny przedmiot! Znajdowały się w niej tylko śladowe ilości czarnej magii. Przez kolejne dwa do trzech wątków, piszący z Tobą powinni odczuwać duże pożądanie względem Ciebie, zakrawające o agresję.
6 - Dotykasz delikatnie dziwacznych płatków, unoszących się na powierzchni wody. To takie nostalgiczne miejsce. Przez chwilę stoisz tu rozmyślając o wszystkim, i o niczym. Ale głównie o miłości.
Spoiler:
Jeśli twoja postać kogoś prawdziwie kocha (nieważne czy jest tego świadoma, czy nieświadoma; do tego nie w sposób koleżeński, czy rodzinny) fontanna wyczuwa jak miłość wypełnia Twoje serce. Pozwala Ci poczęstować się swoją magiczną wodą, a tobie udaje się uwarzyć w przypływie natchnienia idealny eliksir amortencji, za który otrzymujesz 1 punkt do kuferka z eliksirów.
Jeśli twoja postać nikogo nie darzy prawdziwą miłością, fontanna odczuwa ogromny żal względem Ciebie. Wydaje Ci się, że na jej dnie coś połyska wesoło. Kiedy wyciągasz przedmiot, okazuje się, że jest to ogromny pierścień, z czerwonym rubinem. Możesz go zatrzymać! Przy nim każda z osób, które będą z Tobą rozmawiać, zauważą wtedy coś pociągającego. Jeśli brakuje Ci pieniędzy, możesz go sprzedać, jest on warty aż 70 galeonów.
- Jasne, liczyłem na to że się trochę poprzytulamy - odmruknął na pretensje Jerry'ego niby żartem, ale jemu też wcale nie było bardzo do śmiechu, bo choć nic go nie bolało, to udzielała mu się nerwowa atmosfera tej całej sytuacji - Ciesz się, że nie wylądowałem ci na głowie - dodał, bo i taki scenariusz był możliwy biorąc pod uwagę jego zerowa poziom skupienia i nie-tak-doskonały poziom zdolności teleportacji. Przekazał mu ostrożnie fiolkę z eliksirem, uważając by nie zahaczyć przy tym o poparzoną część jego dłoni, i w pełnym napięcia milczeniu oczekiwał, aż lekarstwo zacznie działać; niby przecież zdawał sobie sprawę, że eliksir wiggenowy w mig wyleczy każdą ranę, ale i tak się denerwował, że coś pójdzie nie tak i jakimś cudem nie zadziała; szybko się okazało, że niepotrzebnie, bo już po chwili bąble zaczęły powoli znikać z dłoni, tak samo jak grymas bólu z twarzy Dunbara. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że zaaferowany wstrzymywał oddech podczas obserwowania procesu; widząc pozytywne efekty eliksiru, odetchnął głęboko. - Jest wporzo? Myślisz, że powinien to obczaić magomedyk? - upewnił się; poczuł w obowiązku dodać jeszcze: - Sorry, że jestem zbyt zjebany, żeby ci to naprawić zaklęciem - bo trochę się obawiał, że to była jego wina, bo nie umiał zachować zimnej krwi i rzucał różdżką zamiast zaklęciem. Na kolejne słowa kumpla pokręcił głową z dezaprobatą i zadarł głowę, by spojrzeć na nieszczęsną fontannę, nad którą górował zwycięsko Godryk na swoim piedestale. - No - podsumował błyskotliwie, i aż zmarszczył gniewnie brwi, gdy napotkał wzrokiem posąg - Popierdolony jest ten Gryffindor po prostu. Jak już tak bardzo chciał się do ciebie spruć, to powinien zejść i stanąć do walki jak mężczyzna, a nie tak podstępnie atakować wodą - dodał, równie oburzony atakiem na kolegę, co sam poszkodowany - Słyszysz, Godryk?! W chuj niehonorowo! Jak za życia też taki byłeś, to ja się przepisuję do Hufflepuffu! - zawołał głośniej w stronę fontanny, by następnie schylić się i mściwie cisnąć w stronę posągu podniesionym z ziemi niewielkim kamieniem, który pacnął z głuchym dźwiękiem w czoło rzeźby. - Trup w lesie brzmi jak super czad, dlatego nie możemy odpuścić wypraw do Doliny! Ale na kolejną wyprawę przyjdziemy lepiej przygotowani - przytaknął, bo nadal był żądny przygód w towarzystwie kumpla - Tylko niech ta ręka ci się porządnie najpierw wygoi.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Wzniósł oczy ku niebu, bo faktycznie sytuacja nie nastrajała do żartów, gdy w grę wchodziła magiczna ręka. Gdyby w grę wchodziła lewa to zapewne zareagowałby nieco inaczej. Przynajmniej miał pewność, że nawet pomimo tych kąśliwych uwag między nim a Boydem wszystko jest w porządku. Takie rzeczy się po prostu wyczuwa. - Pewnie powinien, ale byłbym idiotą, gdybym nie próbował sam tego naprawić. Jak inaczej mam nabierać biegłości w czarowaniu uzdrawiania jeśli miałbym nie wykorzystywać możliwości? Co prawda to prawa ręka... ale wiggenowy działa, więc powinno być w porzo. - skinął mu głową i na próbę ruszał palcami. Bolało, to oczywiste, ale naskórek się regenerował i był to cudowny widok dla oczu aspirującego uzdrowiciela. Napawał się tym widokiem i mógł to robić, gdy największy stres powoli opuszczał jego ciało. Boyd też odetchnął tak głęboko, że mu się wcale nie dziwił. - Mamy jakieś fatum z tymi posągami. Najpierw tamten centaura ciebie walnął w łeb, teraz ten tutaj chciał zrobić ze mnie mięsny szaszłyk... - wykrzywił się i posłał rzeźbie bardzo nienawistne spojrzenie, popierając zbulwersowanie Boyda. Tu chodziło o magiczną rękę a nie zwyczajny psikus w postaci różowych włosów czy bujnego owłosienia pod pachami! To nie były żarty i czuł się bardzo... niefajnie potraktowany, jakby miało mu zabraknąć negatywnych bodźców. Z satysfakcją obserwował lot biednego kamienia i nie dziwił się, że Boyd trafił tam, gdzie chciał. W końcu był świetnym graczem quidditcha i celność to jego drugie (albo któreś z kolei) imię. - Weź nie pierdziel mi tutaj głupot. To zaklęcie i tak nie jest łatwe dla laika. Trochę mi się spanikowało, bo to magiczna ręka. - wykrzywił się i wziął winę na siebie, bo nawet jeśli czar miał się Boydowi udać to i tak nie było pewności, że zadziałałoby tak jak powinno. Machnął ręką, bo wolał zapomnieć o tej stresującej dla nich chwili. - Ano, pogadam z Diną, może mi uwarzy świeże wiggenowe, co mamy kasę marnować na gotowce. A potem się obczai fajną miejscówkę i tym razem bierzemy pod uwagę, że nawet łatka nad pogryzie po tyłkach, jeśli jest zaczarowana. - i aż wstał, aby sprawdzić czy ta, na której siedzą nie przejawia może obecności zębisk bądź pazurów - a od dzisiaj uwierzy we wszystko. - Spadajmy stąd, ziomek. - zasugerował i pokazał mu prawą dłoń - wygojoną, choć wciąż delikatnie zaróżowioną. Zapewne ten kolor ustąpi za parę godzin, gdy wiggenowy na dobre rozprowadzi się po jego ciele.
- Jesteś idiotą przecież – rzucił zaczepnie, szturchając go po kumpelsku tylko tak ostrożnie, co wskazywało na to, że atmosfera z powrotem się rozluźnia i mogą powrócić do przyjacielskich złośliwości. Poparzenie goiło się w szybkim tempie, Jerry odzyskał trochę kolorów na twarzy oraz zdolność mówienia nieprzerywanego zduszonymi odgłosami bólu, a nawet dał radę trochę poruszać palcami, wyglądało więc na to, że najgorsze już mają za sobą i nie ma się czym martwić. Może powinien zacząć namawiać Dubara, żeby natychmiast udał się do szpitala albo nawet zaciągnąć go tam siłą, ale stwierdził, że kolega jest na tyle duży, że może zdecydować sam i jeśli jest zdania, że poradzi sobie sam, to już jego sprawa. Pokiwał jeszcze głową z wdzięcznością, gdy Jeremy wykazał się zrozumieniem i nie miał zamiaru obwiniać go za spartolone zaklęcie leczące i też nie drążył tematu, bo wyglądało na to, że wszystko już sobie wyjaśnili i nikt do nikogo nie miał pretensji, to znaczy oprócz tych do Pindola Gryffindora; po wspólnym bulwersie, paru pogróżkach i udanym ataku na wstrętny posąg, wstał, gotów do powrotu, a zrobił to chwilę przed tym, jak Jeremy robił to samo, sugerując, jakoby ławka była zdolna do ataku. Parsknął śmiechem, bo to było niedorzeczne, ale zarazem absolutnie możliwe w tej mieścinie. - Tak, kurwa, będziemy czujni i przygotowani – potwierdził bojowo, uderzając pięścią w dłoń, gotowy do stawienia czoła wszelakim niebezpieczeństwom i pomnikom, które mieli jeszcze napotkać na swej drodze; na propozycję powrotu skinął głową, rzucił jeszcze ostatnie brzydkie spojrzenie na fontannę, a następnie opuścili to przeklęte miejsce.
|zt x2
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Fontanna była ostatnim przystankiem w drodze do posiadłości Shercliffe'ów. Keyira przycupnęła przy jej brzegu wraz z nowym towarzyszem na ramieniu, który postanowił jej jednak do tej pory nie opuszczać. Pomyślała, że być może Memortek będzie miał ochotę się napić, chociaż mętna woda zdawała się odrzucać go w takim samym stopniu, w jakim odrzucała zwiedzających. Ozdoba lata świetności miała już dawno za sobą, chociaż wzbudzała w dziewczynie ogromny sentyment. Pamiętała doskonale historyjkę, która została wyrzeźbiona w kamieniu, a której ojciec nie omieszkał im w dzieciństwie opowiedzieć, gdy tylko byli z bratem wystarczająco duzi, by w pełni ją pojąć. Od tamtej chwili minęło już sporo czasu, a mimo to wciąż...
Key odwróciła wzrok i zmarszczyła brwi ze złością. Nie powinna była do tego wracać, tak samo jak nie powinna była tutaj przychodzić. Fontanna przywoływała wspomnienia, których odtwarzanie zdawało się jej tym bardziej bolesne, że dotyczyły tych przyjemnych chwil, kiedy jeszcze jej rodzina stanowiła całość. Później wszystko zaczęło się powoli rozpadać, a ani ona, ani jej brat nic nie mogli na to poradzić. Miłość, która miała trwać wiecznie zgniła i rozpadła się, dokładnie tak samo jak unoszące się w fontannie kwiaty. Młoda Shercliffe wyciągnęła dłoń i bezwiednie musnęła dryfujące płatki opuszkiem palca, a te rozsunęły się i wtedy na dnie coś zamigotało zachęcająco. Dziewczyna sięgnęła do środka i wydobyła pierścień z czerwonym rubinem. Przyjrzała mu się w skupieniu, a potem wsunęła kolejno na każdy palec obu dłoni żeby sprawdzić, gdzie najlepiej będzie pasował.
— Zgubię go, może lepiej będzie od razu go sprzedać? — mruknęła po części do siebie, po części do siedzącego na jej ramieniu Memortka.
Ptak odpowiedział milczeniem.
— Tak właśnie myślałam... — przyznała z rozbawieniem, podniosła się i skierowała się do rodzinnej posiadłości.
/zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przemierzał. Liczne, ciemne lub mniej, ścieżki, posiadające w sobie nutę enigmy, kiedy to poprawił materiał dzierżonej przez niego bluzy. Niedawny uraz po (ponownym, zresztą), złamaniu obojczyka, udało mu się bez problemu zaleczyć. Nigdy jakoś nie zwracał uwagi zbytnio na własne zdrowie oraz życie, dlatego zawsze kończył z urazami - mniej lub bardziej poważnymi. Albo zjadacz trupów, albo pustniki, albo Sectumsempra widniejąca na jego zakrytej kończynie, chociaż się jej nie wstydził, w związku z czym miał zakasane rękawy. Może nie zastosował Organi Sanentur na delikatnie uszkodzone narządy wewnętrzne, co nie zmienia faktu, iż chodzenie z poobijanym brzuchem nigdy nie sprawiało mu żadnych, większych problemów. Jedno było pewne - podczas przyjacielskiego pojedynku Solberga poniosło do tego stopnia, iż Lowell wypluł, pod wpływem nacisku kończyny na brzuch, krew. I sam Felinus wiedział, że nie jest to objaw pozytywny, dlatego ostatnio się nie przemęczał, popijając wiggenowy otrzymany przez przyjaciela w wersji iście smakowej, prosto z urodzin. Ten mu znacznie pomagał; a przynajmniej pomagał, gdy zachodziła taka potrzeba. Sylwetka bladego chłopaka przemierzała odmęty korytarzy, by następnie zatrzymać się na chwilę w miejscu, poszukując jakiegokolwiek sensu we własnych działaniach. Czy ciągłe unikanie czegokolwiek mogło mieć jakikolwiek sens? Czy może powinien się bardziej otworzyć na innych? Pod kopułą czaszki nadal znajdowały się myśli o tym, iż mógłby zostać perfidnie zdradzony, czując tak naprawdę smak zatrutego noża, wbitego, o dziwo, we własne plecy. Gnały, pędziły, taranowały; dopóki nie odciął się od serca, zachowując należytą równowagę, widoczną we własnych oczach. I tym samym zauważył Maelynn, którą kojarzył, chociaż nie znał doskonale; ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, jakoby chcące zasygnalizować, że wszystko jest w porządku. Ale, patrząc na to, że koszulka "jestem kluską" nie wyglądała w jej barwach jakoś szczególnie optymistycznie, a sama dziewczyna była trochę zdołowana, zdecydował spełnić się jej jedną prośbę. Teleportację do Doliny Godryka, mimo przeciwności losu i nieszczęścia, jakie się go trzyma. — Mae? Co się, do jasnej ciasnej, stało? — zapytał, mimo doboru słów, spokojnie, bo naprawdę niepokoiło go, że dziewczyna skądś wracała z tak perfidnie wyglądającym ubiorem zewnętrznym. Może kiedyś był większą cholerą, która przeszłaby obok cierpiącego, ale świadomość tego, że panna Bredeen jest od niego znacznie młodsza, a do tego po prostu, wygląda na słabszą, nie dawała mu za wygraną. O ile sam podchodził do siebie luźno i bez większych problemów, o tyle jednak nie zamierzał ignorować stanu osób, które chodzą po Hogwarcie i mogą w tym geście zwrócić na siebie większą uwagę. Niezależnie od tego, czy to było w jej zamyśle, czy też i nie, nie zamierzał pozwolić jej chodzić w takim stanie; a przynajmniej nie teraz, kiedy to dolina spod patronu Godryka Gryffindora trzyma w sobie zbyt wiele niebezpieczeństw... I chociaż fontanna wydawała się być zwykłą fontanną, kiedy musnął chudymi palcami jednej z jej części. Kamienna broszka... skądś ją kojarzył; zajmując się trochę czarną magią, nie wiedział mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, że został naznaczony repliką gwiazdy południa. Dopiero, kiedy odsunął dłoń i poczuł przepływ sztuk zakazanych, ostrzegł dziewczynę. — Nie dotykaj tutaj niczego... nie jest to zbyt dobre miejsce, nawet jak mi się wcześniej wydawało. — nie wiedział nic. Bolała go ta nieświadomość. A wystarczyło odwrócić wzrok, by zauważyć, jak osoby, które wcześniej stały przy fontannie, zwyczajnie... bardziej na niego patrzyły. To nie był normalny wzrok. To nie było normalne nic; Felinus, wsadzając dłoń do kieszeni kurtki moro, zacisnął palce na różdżce, muskając ją własnymi opuszkami. Nie wiedział, o co chodzi.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Maelynn Breeden
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Bardzo często nosi ze sobą pluszowego lisa o imieniu "Malia", miewa napady lękowe i ataki paniki
Trening u Antoshy podłamał ją psychicznie i fizycznie. Idąc w kierunku zamku ze spuszczoną głową, skubała ruchem mimowolnym szkolną miotłę, pogrążona w rozmyślaniach jak strasznie źle wypadła i jak bardzo boli ją noga. Była pewna, że uderzenie tłuczka zrobiło wielkiego siniaka, a pewno nawet krwiaka. Całe szczęście nic nie połamała, chociaż wtedy miałaby lepszy powód na opuszczenie lekcji niż głupie "bo nauczyciel kazał iść przemienić miotłę w budzik". Spodziewała się szlabanu za swój czyn i utratę sporej ilości punktów, jednak obecnie miało to gdzieś. Podobnie jej wygląd zewnętrzny, wołający o pomstę do nieba. Idąc przed siebie bez bliżej określonego kierunku wpadła na Felinusa. Chciała obdarzyć go uśmiechem, ale zdołała wywołać jedynie grymas bólu i zażenowania. -Możesz mnie stąd zabrać, proszę? Do Godryka, za granicę, jak najdalej stąd. Wypuściła miotłę na ziemię i podeszła bliżej Felinusa, by oprzeć głowę na jego klatce piersiowej. Jej głos był bardzo słaby, a słowa były zniekształcone od widocznego dygotania zębów. Jej ciało zadrżało w powstrzymanym płaczu. Nie chciała ponownie robić z siebie ofiary i dodatkowe bagażu dla puchona, chciała być silna i pokazać, że może na nią liczyć. Los chciał inaczej i oto znowu wtulała się w chłopaka, którego praktycznie nie znała. Odruch wymiotny później znajdowała się już w innym miejscu. Podniosła głowę, by spojrzeć na twarz towarzysza. Padło pytanie, na które tak bardzo nie chciała odpowiadać. Spuściła wzrok i westchnęła, cofając się krok. Obróciła głowę nieco w lewo, po czym wróciła wzrokiem na dół, na swoje ręce, które przypomniały o sobie palącym uczuciem pieczenia. -Byłam na lekcji Quidditcha. Obiłam sobie bark, mocno obtarłam ręce, dwukrotnie uderzyłam głową w metalową przeszkodę, łamiąc sobie przy tym nosem. Zaliczyłam dwukrotne spotkanie z lodowatą wodą i na deser oberwałam tłuczkiem w udo. Profesor Avgust kazał mi iść do profesora Craine'a i zamienić miotłę w budzik, bo się spóźniłam na lekcję. Opowiedziała z widocznym trudem i dużą chęcią położenia się na ziemi i rozpłakania. Kilka łez popłynęło po jej brudnych policzkach, tworząc ścieżki w mieszaninie błota, ziemi i Merlin wie czego jeszcze. Wzdychając podeszła do fontanny, obok której się teleportowali i spojrzała na swoje odbicie w tafli wody. Wyglądała koszmarnie, a napis "jestem kluską" uznała za pasujący idealnie. Przymrużyła oczy i powiodła wzrokiem za Felinusem, który również podszedł do fontanny. Dotknął bardzo ładnej broszki, którą momentalnie Mae postanowiła zachomikować. Kradzież i demolowanie rzeczy nie było wpisane w jej naturę, jednak teraz miała to gdzieś. Pewno nawet gdyby umarła to nie zrobiłoby to na niej większego znaczenia. Ignorując więc słowa towarzysza, poczęła macać broszurę, próbując ją urwać i warcząc gdy się to jej nie udawało. Po chwili cofnęła się od fontanny cała wściekła i spojrzała na Felinusa, który...wydał jej się bardziej atrakcyjny? Czy ona wcześniej nie dostrzegła, jak bardzo był przystojny? Poczuła również narastającą w niej wściekłość, która nie wiedząc dlaczego była ukierunkowana w stronę puchona. -Felinus, co na stukoczącą laskę Merlina się dzieje? Wymamrała, łapiąc rękami za swoją głowę i rozglądając się po otoczeniu, dostrzegając i wyczuwając wzrok na sobie. Wzrok pełen dziwnych emocji, wręcz przerażający. Czy ona już do końca oszalała? Dlaczego nagle zrobiło jej się tak gorąco? Zaczęła ciężko oddychać i złapała za swoją różdżkę, dziko ilustrując otoczenie, jakby spodziewając się ataku.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie wiedział, co się stało, ale kojarzył tak naprawdę profesora Avgusta, który uchodził za następcę Pattona, w związku z czym nie uczęszczał w ogóle na jego lekcje. Całe szczęście, że Rosjanin prowadził te z zakresu gier miotlarskich, które Felinus miał za przeproszeniem gdzieś, w związku z czym mógł spożytkować swój czas gdzieś indziej i na pewno w znacznie milszej atmosferze od ciągłych krzyków, leczenia oraz biegania w błocie. O ile nie bał się wysiłku, o tyle nie lubił robić czegoś na siłę, o czym doszczętnie pokazywało jego podejście do Quidditcha, a następnie trening na sztuczne noże z Maximilianem. Ostatnio zdawał się wyglądać odrobinę lepiej, a czarne koszulki nie wyglądały tak, jakby wysysały z niego życie, w związku z czym mógł odetchnąć trochę od natrętnych oczu, niemniej jednak... wszystko oczywiście musiało nie iść po jego myśli. Bójki? Nie ma problemu. Przepychanki słowne? Czemu nie. Zwracał na siebie perfidnie uwagę wtedy, gdy nie było to potrzebne, w związku z czym pakował się w tarapaty z potęgą nieznanych bóstw spoglądających na niego z góry, a pod kopułą czaszki kłębiły się najróżniejsze myśli, przez które nie mógł ustać w jednym miejscu. Bezczynność z czasem potrafiła stać się utrapieniem ludzkiej duszy, udowadniając, iż ona sama siebie może umieścić w klatce, pilnować oraz wyrzucić kluczyk poza nią, ówcześnie przekręcając dodatkowo przedmiot w zamku, subtelnie oraz delikatnie. By usiąść, zakrywając twarz we własnych dłoniach i po prostu oddać się melancholii panującej w sercu, a następnie - postępującej drobnymi krokami apatii. Posłuchał jej prośby, polecenia, zachowując przy tym należytą dozę spokoju. Nigdy nie wiedział, co tak naprawdę kieruje ludzi do dotyku, ale nie zamierzał jej, mimo swojej niepewności oraz częściowej niechęci do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, ot tak odtrącać. Do dziewczyn zawsze podchodził z większą dozą cierpliwości oraz zaufania, wierząc, że wiele z nich po prostu potrzebuje wsparcia. Nawet kosztem jego własnych myśli, kotłujących się między membranami umysłu, zasiewających nieznany plon o jeszcze bardziej nieznanym pochodzeniu. Widział, że dziewczyna jest poobijana, a do tego nie bez powodu wydawała się być bardziej zmarkotniała niż kiedykolwiek. Mimo swojej wielkiej uszczypliwości oraz kolców, które potrafił z siebie wydobyć, gdy przejdzie do słownych przepychanek, postanowił pomóc - tak nakazała mu prosta, subtelna wręcz intuicja, kiedy to starał się wysłuchać dziewczyny w jak najbardziej odpowiedni sposób. W tym akurat był dobry. Kiedy dziewczyna postanowiła się wyżalić z niezbyt udanego dnia, sam Felinus przeszedł do opatrywania jej obrażeń, zastanawiając się, jakim skurwysynem musi być profesor, pozwalając dziewczynie, bez zaprowadzenia jej do Skrzydła Szpitalnego, błąkać się po korytarzach. I chociaż wiedział, że wersje wydarzeń mogą się różnić, o tyle jednak obecnie w obronę był w stanie wziąć Breeden, nawet jeżeli jej nie znał. Profesor miał, kurwa mać, jebany obowiązek zajęcia się obrażeniami, jakie otrzymała Puchonka podczas treningu. W s z y s t k i m i. To wskazywało na jego brak profesjonalizmu. — Kazał ci iść? Co to za treningi prowadzi, że kończysz z obitym barkiem, obdartymi rękoma, potencjalnym wstrząśnieniem mózgu, którego nie sprawdzi, a na dokładkę ze złamanym nosem, który może źle się zrosnąć? Prawdopodobnym szokiem hipotermicznym, stłuczeniem na udzie? — zapytał się, nie okazując większych emocji, wszak instynkt oklumenty kazał mu zachować spokój w takiej sytuacji, niemniej jednak nie mógł uwierzyć, że lekcje prowadzone przez profesora z wieloletnim doświadczeniem mogły być tak brutalne. I o ile w swoim przypadku Lowell podszedłby do tego na spokojnie, będąc przyzwyczajonym, szanowny pan od Quidditcha powinien pozwolić uniknąć uczniom i studentom obrażenia. Bo wychodziło na to, że bezpieczniej jest podczas meczu, aniżeli podczas jego tyrańskich treningów. Levatur Dolor postanowił ulżyć jej w bólu, by tym samym zająć się dość obdartymi rękoma (wcześniej je płucząc wodą wyczarowaną za pomocą Aquamenti), chociaż perfidnie do krwi. W ruch poszedł także Surrexposition, który nie wskazał na żadne złamania, na co mógł się ucieszyć; Flumine Sanguinis nie pokazało żadnego wylewu krwi do mózgu, z czego mógł się cieszyć, tym bardziej że prędkości na miotle są zazwyczaj zawrotne i takie uderzenie głową może zakończyć się niezbyt pozytywnie. Dość skutecznie i niewerbalnie użył wiele zaklęć uzdrawiających, w połączeniu z normalnymi, by przywołać Puchonkę do względnego porządku. Nawet pozwolił sobie wyczyścić jej brudne ubrania za pomocą Chłoszczyść. — Zamienić to on sam powinien się w miotłę, najlepiej taką do sprzątania, a nie zapierdalania po boisku. — pozwolił sobie na ten kąśliwy komentarz w stronę profesora, zanim dokończył wszystkie czynności polegające na pomocy. Szczęście, że jego wiedza z uzdrawiania była ogromna; ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego warg, kiedy to zakasał rękawy, spoglądając następnie na fontannę, w której znalazło się ich źródło kolejnych nieszczęść. Mimo ostrzeżenia, Mae postanowiła spróbować zachomikować sobie dziwną replikę Gwiazdy Południa, a kiedy to się stało, nagle dziewczyna spowodowała wzrost jej atrakcyjności w jego oczach. Nie bez powodu bezwarunkowo Felinus odciął się od własnego serca, zamierzając skorzystać z czystej logiki oraz rozsądku, lecz z widocznym, niemym trudem. Coś przedzierało się przez jego czaszkę, a sam widok Puchonki zakrawał o agresję, w związku z czym jego wilczur pozostawał rozjuszony. Nietypowo. Zbyt nietypowo. Pod kopułą czaszki zapaliła się czerwona lampka, kiedy to poczuł na własnej skórze działanie repliki; spoglądające na nich osoby patrzyły perfidnie, z dziwną wściekłością w oczach, ale również widocznym pożądaniem. — Gwiazda południa. — szepnął, nie zamierzając obecnie na nią patrzeć, wszak widok ten przyprawiał go o coraz to większe emocje, w związku z czym obrócił się do niej plecami, nie zamierzając skalać sobie umysłu trucizną wszczepioną powoli przez perfidność losu. — Zwiększa atrakcyjność do stopnia zakrawającego o agresję. Musimy... — wypowiedziawszy, wiedział, że to może być nietypowe dla Puchonki, ale kiedy to stał się świadom tego wszystkiego, wiedział, iż będą musieli się stąd wydostać. Tym bardziej, że poczuł, jak Drętwota musnęła tuż obok jego głowy, zanim nie wystosował Protego, kiedy to przerwał zdanie.
Rzuć k6:
Stoicie razem, zastanawiając się nad absurdem tej sytuacji, ale nie mija zbyt duża ilość czasu, kiedy to pojawiają się pierwsze zaklęcia oraz próba zbliżenia się do Was. Jakie zaklęcie wybierzecie? Rzućcie kostką k6. Każde 8 pkt z Zaklęć uprawnia Was do wykonania jednego przerzutu.
1 — próbujesz się bronić, ale w ogóle Ci się to nie udaje; druga osoba z łatwością wytrąca Ci drewniany patyczek z dłoni, przyczyniając się do braku możliwości zrobienia czegokolwiek. 2 — zaklęcie wychodzi Ci perfekcyjnie, pozwalając osiągnąć zamierzony efekt. Najwidoczniej masz smykałkę, nie uważasz? Nie jest to jednak koniec Waszych zmartwień, bo druga osoba zostaje trafiona w dowolną kończynę Diffindo. Na skórze pojawia się rozcięcie. 3, 4 — coś jest nie tak... Zaciskając mocniej dłonie na patyczku, masz dziwne przeczucie, że nie uda Ci się wystosować czaru. Jeżeli wylosowałeś 3, udaje Ci się użyć zaklęcia, jeżeli natomiast wylosowałeś 4, różdżka blokuje Ci się i nie możesz wykonać żadnego poważniejszego ruchu. 5 — próbujesz cokolwiek zrobić, ale bez skutku, bo ktoś przechodzi od razu do rękoczynów, próbując Cię skrzywdzić nie za pomocą różdżki, a za pomocą pięści. Dorzuć dodatkową literką. Spółgłoska — udaje Ci się, mimo uderzenia, odeprzeć atak dowolnym zaklęciem. Samogłoska — otrzymujesz uderzenie prosto w brzuch, upadasz na ziemię. Co robisz? 6 — Twoje zaklęcie jest znacznie silniejsze niż zamierzałeś, w związku z czym udaje Ci się trafić nim dwie osoby jednocześnie lub idealnie odeprzeć ataki za pomocą zaklęcia tarczy.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
- MY WYSIADAMY TUTAJ! - huknęła do kierowcy Błędnego Rycerza, kiedy dostrzegła za oknem zamglony zarys centrum Doliny Godryka. W miasteczku na pewno mieli o wiele więcej możliwości niż w domu rodzinnym Hariela, zwłaszcza w towarzystwie jego ucieszonych wizytą dwóch pijanych nastolatków rodziców. - Sorry, Harry, twoim starym wizytację zrobimy następnym razem - poklepała go w ramię, po czym wstała z miejsca, chwiejnym krokiem ruszając w stronę drzwi. Szybko tego pożałowała, bo typ zahamował nieco zbyt gwałtownie i w efekcie przyjebała głową w przednią szybę, odbijając na niej swoją dostojną mordę. - Naucz się jeździć, chamie - wysypała mu na dłoń należne za trasę galeony, rzucając mu na odchodne pełne oburzenia spojrzenie, decydując, że nie zasłużył na napiwek, traktując ją tak nieelegancko. Wysiadła z autobusu, musząc przytrzymać się Ślizgona, gdy tylko stanęła na ziemi. Była w iście szampańskim nastroju, prędko zapominając o wszystkich niedogodnościach, których doświadczyła w nowej pracy. - Dobra, to CO TERAZ? - zerknęła na chłopaka wzrokiem myślą nieskalanym, wyciągając z kieszeni płaszcza do połowy opróżnioną flaszkę. Nie miała za bardzo pojęcia która jest godzina i gdzie spędzi tę noc, ale nieszczególnie się tym przejmowała. Nie pierwszy raz przyszłaby na zajęcia prosto po imprezie na srogim kacu albo bez mundurka, tym razem zastąpionego swoim barmańskim outfitem, czyli białą koszulką z neonowym napisem obwieszczającym całemu światu KLUB GEOMETRIA. - O, zobacz, tam Godryk jakąś manianę odpierdala, chodź!! - złapała go za dłoń i pociągnęła w stronę fontanny, która nie była odnawiana od co najmniej stu lat. Porośnięta zielonym mchem, nadszarpnięta przez niesprzyjające warunki atmosferyczne i zajebana mułem, prezentowała się co najmniej średnio. Jednak w tamtym momencie Marla uważała ją za lokację niezbędną do zbadania, dlatego oparła się o kamienną ścianę, wyciągając papierosa dla siebie i Harry'ego. - Czy to powstało na pamiątkę rozdziewiczenia Helgi? Albo Salazara, to byłby zajebisty plot twist! - zastanawiała się na głos, wydmuchując dym prosto w twarz chłopaka.
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Już kiedy jechałem błędnym rycerzem czułem, że nie jest dobrze i trzymałem się mocno siedzenia naprzeciwko mnie, w nadziei że nie zwrócę całego wypitego dziś alkoholu na podłogę. Dlatego istnym błogosławieństwem jest dla mnie krzyk Marli, która zarządza koniec tej wyprawy. Mimo że przy hamowaniu uderzam głową w przednie miejsce. Nie wiem czemu przyszło nam do głowy wpadnięcie do moich rodziców przed urodzinami. Był to totalnie zły pomysł i kiedy wytaczam się niemrawo z autobusu uzmysłowiam sobie to nawet jeszcze bardziej. Nie wiem jak Marla chciała się mnie przytrzymać, skoro sam aż kucam na chwilę by ogarnąć rozbiegane spojrzenie ukryte za skrzywionymi okularami. Dlaczego są krzywe? - Och, nie... - mówię i zdejmuję je z siebie, by pokazać przyjaciółce dziwnie wyglądające, czerwone oksy. Powinienem naprawić je zaklęciem, ale nie sądzę, że teraz zrobiłbym z tym cokolwiek słusznego. Co najwyżej jeszcze bardziej rozwalił. - A co można tu robić? - pytam w końcu podnosząc się do jako - takiego pionu. Rozglądam się niemrawo po okolicy i mimo okropnego samopoczucia biorę od O'Donnell butelkę alkoholu, którą wyjmuje. Powoli zaczynało świtać, to połączone z moją niestabilną postawą powinno zwiastować koniec imprezy. Ale nie tak świętuje się przedurodziny! Dopóki nie padniemy na głupie mordy, musimy się bawić. Ledwo odkładam alkohol, a ta już ciągnie mnie do jakiejś maniany, na co ja truchtam posłusznie za Gryfonką. Całe szczęście, że za dotarcie do fontanny czekał na mnie prezent - papieros od Marli, który skwapliwie przyjmuję, by odpalić go chybotliwie od różdżki. - Może na ich trójkąt. To też byłby plotwwiset - mówię niewyraźnie z papierosem w buzi również wydmuchując przy tym dym na dziewczynę. - Wpierdalaj się na kąpiel - dodaję i z całej siły popycham blondynkę do fontanny. Rzadko klnę i rzadko robię takie brutalne zagrywki. Ale raz się kończy... ileś tam lat.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Spojrzała zatrwożona na krzywe okulary chłopaka. Nie miała pojęcia co robili dotychczas, co doprowadziło je do takiego stanu, ale uznała się za optyka roku, przejmując je mało zgrabnie i próbując naprostować zjebany zausznik. Przez kilka sekund przy nich majstrowała, gubiąc przy okazji śrubkę. - Przejebane - jęknęła, kucając tuż obok przyjaciela. Chwilę szukała ustrojstwa, utrzymującego cały ten skomplikowany mechanizm, ale bezskutecznie. - Kupię ci nowe - oznajmiła wspaniałomyślnie, w ramach rekompensaty za zjebanie mu oksów. Na jego pytanie uniosła brwi. - Możemy iść na dziwki. Albo na ryby. O, albo na grzyby, podobno jest teraz sezon - wymieniała, niemrawo wyliczając swoje propozycje na palcach, łapiąc się na tym, że właśnie pokazuje piąty palec, pomimo przedstawienia tylko trzech opcji. Numerologia nigdy nie była jej mocną stroną. Zaraz potem radośnie podreptała do fontanny, podziwiając rzeźbę, przedstawiającą potężnego Godryka z mieczem. - Myślisz, że Helga zniosłaby tyle na raz? Silna kobieta, ja jebie - pokiwała głową, zastanawiając się nad tym scenariuszem i szczerze podziwiając Hufflepuff za taką wytrzymałość. I zanim zdążyła przetworzyć słowa Whitelighta, ten bezpardonowo wpierdolił ją do fontanny. Przez chwilę uporczywie walczyła, żeby nie zadławić się glonami, ostatecznie wynurzając się na powierzchnię, prezentując obraz nędzy i rozpaczy - była cala przemoczona, a na czubku głowy miała jakiegoś podgnitego kwiatka. - Tu jest bardziej luksusowo niż w łazience prefektów - skomentowała, kompletnie nie wiedząc jak może w niej być, bo przecież nie miała okazji zażyć tak ekskluzywnej kąpieli. Za to Hariel mógł podzielić jej los i wypróbować błotne spa, w samym centrum doliny. Bez zastanowienia pociągnęła go za kostkę, używając wszystkich swoich sił, aby wciągnąć go do bajora. Z impetem odskoczyła do tyłu, ponownie zanurzając mordę w wodzie i czując jak gęba wypełnia się tym paskudnym szlamem, gdy w końcu udało jej się wtarabanić Ślizgona się do środka. - Uznałam, że też chciałbyś się wykąpać, w końcu pewnie na chacie nie masz takiej dojebanej wanny - wyszczerzyła się szeroko, plując wodorostami na bok. Gdy tylko usłyszała tuż obok ramienia rechot, złapała niczego nieświadomą żabę w dłoń i rzuciła nią prosto w durny ryj Harry'ego. - Za sto punktów! - krzyknęła i gdyby była trzeźwa, pewnie by zemdlała na samą myśl, że tak okrutnie potraktowała biednego płaza.
______________________
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
- Och, to kup mi jakieś inne! Chciałbym takie na pół twarzy najlepiej... fioletowe! Takich jeszcze nie mam - mówię na początku całkiem podekscytowany zapominając o tym, że nie wypada od tak prosić dziewczyny o takie rzeczy, skoro przecież nasza wina było obopólna, a ja mogłem sobie od rodziców wziąć pieniądze na kilkanaście takich par. Ale może prędko o tym zapomni. - Na dziwki, na grzyby... to nie to samo? - pytam zauważając sprytnie powtarzalność propozycji Marli, bo najwyraźniej głodnemu chleb na myśli (po dwóch stronach). - Tylko nie na ryby - wykluczam jedyną opcję, która była poprawna, aczkolwiek związana z wodą. A jednak to właśnie w jej kierunku idę razem z Gryfonką. - Wierzę, że Puchoni muszą mieć jakąś super moc. A każdy wie, że jedyne co robią to figle po kątach. Może to właśnie dzięki swojej mentorce - proponuję naprawdę niezwykłą teorię z szerokim uśmiechem na twarzy. Nie ma jednak czasu na dłuższe dywagacje, bo postanawiam sprawić Marli coś co dla mnie jest istnym koszmarem - wrzucenie znienacka do wody. I na dodatek śmieję się wesoło z tego okropnego widoku O'Donnell w okropnych glonach. - Śmiałbym się sprzeciwić - mówię jedynie z chichotem, bo ja akurat przebywałem w łazience prefektów niedawno i w niczym nie przypominała tę paskudną fontannę. Pomiędzy moim zaśmiewaniem się z dziewczyny, zdarza się coś co mógłbym się spodziewać gdybym nie był pijany. Bo oto ja również ląduję w paskudnej fontannie. I może nie przeraziłby mnie ten fakt szczególnie, bo przecież bajoro ledwo mi sięgało do kolan, ale ta podtopiła zarówno siebie jak i mnie. Co za przerażająca chwila. Czuję jak zapiera mi dech w powietrzu i ledwo sekundy pod wodą wystarczają bym był przekonany - zaraz umrę. Jednak to się wcale nie dzieje, wynurzam się i prędko wyczołguję się spoza fontanny. Nawet nie wiem jakim cudem, bo po drodze obrywam jeszcze paskudną żabą. Z tego całego stresu robię to co każdy dorosły, poważny człowiek po alkoholu i jeszcze po wyjściu z publicznej fontanny. Kładę się na ziemi i mdleję.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
- O, no takie, co ci zasłonią mordę, będą idealne - uśmiechnęła się, kładąc mu pocieszająco dłoń na ramieniu. Nie każdy rodził się z tak idealną twarzą jak ona. Faktycznie była w stanie wydać ostatnie galeony na okulary dla Hariela, zazwyczaj mając lekką rękę do wypierdalania pieniędzy na zachcianki przyjaciół. - Tylko nie rozpierdalaj ich tak szybko, mając na uwadze, że kosztują dwie trzecie mojej pensji - wystawiła palce w ramach groźby; musiała wyglądać komicznie, gdy ledwo stojąc na patykowatych nogach, wymachiwała palcami o wiele wyższemu chłopakowi. - Dziwki i grzyby mogą się łączyć, to prawda - pokiwała głową z powagą, niewiele robiąc sobie z tych komentarzy. Doskonale zdawała sobie sprawę czym parała się jej matka i teraz, po pijaku, tym bardziej nie przeszkadzało jej to w dzikim chichotaniu z tak fenomenalnych porównań. - Co złego jest w rybach? - spytała, ciekawa czemu Whitelight tak drastycznie zaprotestował wędkowaniu. - Podobno mają jakąś komunę, w której każdej nocy są dzikie orgie - pochwyciła temat niezbyt prawych Puchonów, bezpardonowo rozsiewając plotki. Dopiero teraz przypomniało jej się, że musi spytać Tadka co tak naprawdę tam się działo, bo w końcu jako prawilny Borsuk miał tam dostęp i mógł jej streścić całą prawdę. Ale i tak była święcie przekonana, że Puchoni nie mają za grosz poczucia godności. Nie miała jednak czasu na dłuższe rozkminy, bo chwilę później pływała w bajorze, dławiąc się wodorostami. Nie spodziewała się, że Harry tak dramatycznie zareaguje na styczność w wodą, bo planowała jedynie lekką zemstę i konkurs na miss i mistera mokrego podkoszulka. Hariel miał zupełnie inne plany na ten wieczór. Z przerażeniem obserwowała jak Whitelight szaleńczo wyrywa się z jej objęć i wynurza się na powierzchnię.. mdlejąc. - O kurwa - skomentowała to jakże elokwentnie, patrząc na bladą mordę Ślizgona. Nie brała pod uwagę, że niewinne żarty przeobrażą się w taką drakę. - Słuchaj, Harry, jak zaraz nie wstaniesz to będę musiała coś zrobić, a nie wiem co - paplała spanikowana, lekko klepiąc go po ryju. Bezskutecznie. - Nie chciałam cię zabić, wstawaj - szeptała coraz bardziej wystraszona, szarpiąc chłopaka za ubranie. Dalej nie reagował. Co za imbecyl, przeszło jej przez myśl. Do głowy przyszedł jej tylko jeden pomysł, wbijany za każdym razem, gdy omawiali zasady pierwszej pomocy. RKO. Złapała blade policzka chłopaka, przybliżając swoje usta do jego spierzchniętych warg. - Masz ostatnią szansę - zawyrokowała cicho, opierając dłonie na chudej klatce piersiowej przyjaciela, naprawdę gotowa do zastosowania metody usta-usta. Liczyła, że tak drastyczny sposób ocuci go szybciej niż lepa na ryj, której wolałaby uniknąć. To jak oprzytomnieje - za straszenie jej.
______________________
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
- Owszem, to może być bardzo przydatne kiedy ta okropna klątwa zasłoni moje piękne, blade lico - stwierdzam i odklepuję w odpowiedzi Marlę po jej słowach. Niestety przez mój zasłonięty alkoholem umysł nie zauważam do końca, że to była jakże nieuprzejma obelga. A może po prostu tak wysoko się ceniłem, że nawet nie brałem pod uwagę, że ta mogła mówić na poważnie. Za to zaszokowany patrzę na O'Donnell, kiedy twierdzi, że kosztowałoby to jej większość pensji. - Och, wiesz w sumie ja mam już dużo okularów różnych, sam se kupię - mówię i macham ręką, by zapomniała o tym temacie. Na pewno to zrobi biorąc pod uwagę nasz stan. - Są w wodzie - tłumaczę problem ryb, który mi bardzo przeszkadza. Klaszczę znienacka w dłonie kiedy przypominam sobie kolejną bardzo zabawną rzecz. - Hej, ryby też się łączą z dziwkami i grzybami; mój szalony wujek, którego w końcu wydziedziczyli opowiadał świetny żart zawsze... Eeee.... Jak to było... Wchodzi ślepy do rybnego i mówi: cześć dziewczynki! Długo nie rozumiałem tego żartu jak byłem młody - mówię i chichoczę rubasznie na wspomnienie tego nieudanego Whitelighta. Azazela czy innego czorta. - Naprawdę? To znacznie ich nie doceniałem - stwierdzam słysząc te plotki o zboczonych Puchonach, chociaż nieszczególnie im wierzę, nawet w takim stanie. Wszystkie nasze gdybania się urywają przez serię niefortunnych wydarzeń. Tak na prawdę to po pierwsze - oczywiście nie powinienem wciągać Marlę do sadzawki, skoro mogła się odwdzięczyć tym samym, nie pamiętając albo nawet nie wiedząc, że boję się wody straszliwie. Dlatego mdleję jak białogłowa w opresji na chłodnej ziemi, cały przemoczony i z marną pomocą Gryfonki u boku. Nie mam pojęcia co się dzieje wokół, ale musiałem wyczuć groźbę Marli, bo momencie gdy oznajmia moją ostatnią szansę ja parskam wodą z ust, prosto na jej piegowatą buzię. Podnoszę się z miejsca, a raczej opadam na bok krztusząc się glonami. - Och, co się stało? - pytam niewyraźnie kiedy w końcu uspokajam oddech, wyrzucam z siebie wszystko i odrobinę przytomnieją, a nawet trzeźwieję. Czuję dopiero jak okropne zimno przenika mi kości i aż trzęsę się mimowolnie.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
- No jak ci obiecałam to dostaniesz. Ta pensja to mało istotny szczegół, zawsze mogę wysępić hajs od ojczyma. Tak więc nie znasz dnia ani godziny! - klasnęła radośnie w dłonie, bo kochała obdarowywać bliskich różnymi bibelotami. Zaraz pożałowała tego gestu, bo od nadmiaru alkoholu i nieprzyjemnego dźwięku zadudniło jej w uszach. - Ugh, jutro będę zdychać bardziej niż kiedykolwiek. Uniosła brwi do góry, bo nie rozumiała co takiego złego jest w wodzie, ale była zbyt pijana, żeby poruszyć ten temat. Zamiast tego, wsłuchała się w historię o niesfornym wujku, a kiedy Ślizgon zakończył opowieść fenomenalnym żarcikiem, zaśmiewała się głośno. - O matko, i dalej był wydziedziczony pomimo takiego poczucia humoru? - spytała, szczerze powątpiewając w porządność Whitelightów. - Następnym razem zamiast proponować wypad do twoich starych, zabierz nas do niego - zaproponowała. Klęczała nad nim zatrwożona, gotowa spełnić swoją groźbę, panicznie oceniając jak bardzo są w dupie - byli właśnie pijani jak szpaki, nie potrafiła teleportacji łącznej, nie znała się na uzdrawianiu i nieszczególnie wiedziała gdzie w ogóle szukać pomocy, bo w Dolinie bywała od święta (zazwyczaj w celach imprezowych). Była tak zaaferowana uporczywym myśleniem co dalej, że aż zapomniała w ogóle z jakiego powodu się nad tym zastanawia - dopiero prysznic zafundowany przez Whitelighta trochę ją otrzeźwił. Otarła głupią mordę wierzchem dłoni, patrząc na niego zdziwiona. - Zemdlałeś. Ale nie martw się, dużo osób tak ma w moim towarzystwie - uśmiechnęła się pocieszająco. Zgarnęła mu jakiegoś zgniłego liścia ze skroni, żeby móc się skupić na dalszej konwersacji. - Chyba nigdy nie wytrzeźwiałam tak szybko - stwierdziła, siadając obok chłopaka i wykręcając nadmiar wody z włosów. - Zachłysnąłeś się jakimś chwastem? - dopytała tylko, bo jeszcze nigdy nie miała do czynienia z tak błyskawicznym omdleniem i wydawało jej się to najbardziej logiczną opcją.
______________________
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Dzisiejsze pożegnanie było smutne i tylko dla niektórych trzeźwe. Zapewne dla młodej Puchonki, która musiała się już zjawić na zamku a z całą dzielnością, jaką w sobie posiadała, wstanie jutro o smutnym poranku na zajęcia. Zaś jak już wstanie to niczym słowiańska Dola: piękna, gotowa na każde wyzwanie przygotowane przez profesurę oraz świeża. Ostatnia rzecz przede wszystkim, bo po dość długiej niedyspozycji względem życia spowodowanej kosztowaniem alkoholu różnego na sposoby wielorakie niekiedy sprowadza braku tego powiewu nowości, którą osiąga się porannym prysznicem. Zatem odstawianie Sheenani do pociągu było złem koniecznym. Nader przykrą ostatecznością. Chociaż były też plusy - zobaczą ją niedługo na zajęciach. Okey, same lekcje były plusem ujemnym, ale Dori jak najbardziej plusem dodatnim! - Oprowadzisz mnie po Dolinie? - Jako wyrachowany Londyńczyk Wacław o Dolinie wiedział tyle, co musiał. Jakiś Godryk, jakieś Pottery, żadnych dziwkarskich miejsc do panoszenia się. Nic zatem dziwnego, że student bywał tutaj tak nieczęsto. Z drugiej strony jak już gościł w tych uprzejmych stronach to zostawał na nielichy tydzień. Tak przynajmniej czuł się po wbiciu się na chatę do Hawka pod pretekstem doglądania Cudu, ale tak w gruncie rzeczy sytuacja zdawała się wyewoluować i pretekst z elfiego zmienił się na hasło: pijemy gorzałkę. No regrets. Pozostając przy samej propozycji to mogła ona nawet nieść za sobą ukryty romantyzm: lekko podpite dwa jurne ciałka, które w swoim ekwipażu posiadając alkohol oraz prezerwatywy idę ku przygodzie. Jedno zna niewielką mieścinę na pamięć, drugie ufa temu pierwszemu tak bezgranicznie, że nawet nie zamierza się cackać ze scenami o brak zaufania. W przypadku chłopaków tak nie było. Byli raczej oni skazanie na drogę przez mękę i wyzwanie aby nie zgubić się na zakręcie przy jakimś krzaczku. Wodzirej nie znał żadnych z tutejszych krzaczorów, co mu nie przeszkadzało w rozdziewiczeniu jakiś. Wzbraniała go jedynie choroba, która niczym wyrok ciążyła na Puchońskich barka i każdego dnia bliżej końca zdawała się gorsza niż dobę wcześniej. Mimo tej całej otoczki Wacuś doznał refleksji oraz objawienia, że może zrobić w tym roku dobry uczynek i porwać w Walentynki smutną duszkę na randkę jej żyć tłumacząc całą organizację celebracją Dnia Pasowania Cezara na Wieczystego Władce Rzymu. Piękna data i równie cudowna rocznica, nie ma co. NAWET! Nie oczekiwałby w zamian dogodnego numerku na koniec, wtedy pod dobry uczynek całej przedsięwzięcie by się zapisać nie mogło. Kidy doszli pod fontannę? Nie wiedział, ale pewien był jednego p zaniku koordynacji ruchowej, kiedy kończył już chylić swoją piersióweczkę. Nieporadnie zasłonił Hołkowi drogę i ten niemalże wyrżnął się głową o kamienny obwód wodnej ozdóbki. Dlatego miał za plecami swojego Puchońskiego Wybawiciela, który złapał go nieporadnie w pasie, dysząc przy tym ciężko. Krukon zrobił sobie chwilkę przerwy na podziwianie mętnej wody z bliska zaś Wacuś walczył, aby go nie puścić. Łatwiej już było nie puścić się z nim. Po raz drugi. - Chłopie, trzymasz się? - Rzucił pełen troski i żalu, co do swojej niezdarności.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Cud nad Cudem, dzieją się rzeczy dziwne i niezrozumiałe, jednocześnie tak cenne i niespotykane.
Nie wiem, jak to możliwe, że początkowe oględziny elfa kończą się libacją godną podziękowania i w sumie... czegoś naprawdę dobrego. Serio. Kiedy ostatni raz się tak bawiłem? Kiedy ostatni raz moczyłem mordę, nie martwiąc się o to, co ktoś inny może pomyśleć? Kiedy... kiedy w ogóle ostatnio piłem towarzyszko, a nie samotnie, byleby przetrawić ból dzierżony w ciele? Nie mam bladego pojęcia. Te pytania rodzą się tak szybko pod kopułą czaszki, że aż zastanawiam się, czy można znaleźć na nie jakąkolwiek, prawidłową odpowiedź. Mimo to wiem o jednej, bardzo ważnej rzeczy - czas spędzony wraz z Puchonami naprawdę postawił mnie na duchu i pozwolił na zapomnienie o troskach, choć z oczywistymi względami w postaci brania leków. Wiem, że nie mogę ich sobie odpuszczać, ale też - nie zamierzam się z nimi zdradzać. Robię to zatem dyskretnie i bez przejawienia, że coś może być nie tak; bo kto udowodni mi, że zamiast korzystać z łazienki, poświęciłem pół sekundy na zażycie eliksiru w malutkim flakoniku? Żegnam się zatem z Doireann i jest mi smutno, bo dziewczyna naprawdę stanowi dobrego towarzysza do rozmowy. Do picia też. Ogólnie jest miła; może początkowe myśli na lekcji Eliksirów kazały mi się trzymać od niej nieco bardziej z daleka, ale... ale jestem pewien, że mimo wcześniejszego związku jej z Eskilem, ta przejawia inne, bardziej prawidłowe wartości. Cieszy mnie to. Cud postanowił nas złączyć, Cud stał się nie tylko naszym wspólnym dzieckiem posiadającym dwóch ojców i jedną matkę, ale także... czymś w rodzaju zapieczętowania tej znajomości. Bo łatwiej jest się spotykać, mając powód. A powodem mógł stawać się Cud. - Spoko, stary, co cię konkretnie interesuje? W sumie możemy iść, o, do centrum Doliny. I tam się zastanowić. - myślę, mruczę pod nosem, lekko najebany i szczęśliwy, bo w sumie to miasteczko znam niczym własną kieszeń i bez problemu jestem w stanie pokierować Wodzireja tam, gdzie nie będzie żadnych większych problemów. - Więc ogólnie jest taka zasada, że pewnych miejsc się unika, o. Przykładowo jest taka zrujnowana kapliczka... - zastanawiam się, próbując przypadkiem nie zrobić zbyt długiego kroku, kiedy to opatulam się szczelniej kurtką, biorąc głębszy wdech. - ...no i tam podobno złe rzeczy się dzieją. Duchy straszą. Kobiety uciekają, mężczyzn przeklinają. - spoglądam uważniej dookoła; na szczęście nas to nie dotyczy, bo znajdujemy się nie na obrzeżach, a w centrum miasteczka. Możliwe, że w sumie zwracamy na siebie uwagę - w końcu wymalowane pięknie włosy na złoty, miodowy kolor zdają się nieść ze sobą furorę, udowadniając, iż jestem przybranym wychowankiem domu Helgi Hufflepuff. Wcale mi to nie przeszkadza. W sumie, nic mi nie przeszkadza. Idziemy kostką brukową, stukot podeszwy rozbrzmiewa w otoczeniu niczym walona wcześniej gorzała, a ostatecznie znajdujemy się w niebywale bliskiej przestrzeni czasowej przed fontanną. A jak przed fontanną, to oczywiście jakieś problemy się dzieją. O mało co nie uderzam łbem o twardy materiał, z którego ta jest wykonana, chwycony gwałtownie za brzuch, na co syczę pod nosem, na początku się w ogóle nie prostując. Patrzę w wodę, wodę brudną i niespodziewanie nietypową, kiedy to zauważam pewien błysk i zastanawiam się nad tym, czy mój pijacki umysł robi sobie ze mnie jakieś żarty. - Mocno i jak najbardzieeeeej. - głęboki wdech. Prawidłowe zastanowienie się nad kolejnymi krokami. Niezdarność w koordynacji, jakieś chujowe chwycenie Wacława, by się przywołać do pionu, choć i tak potem oparł się łokciami o brzeg, mrużąc tym samym oczy, by następnie palcem, niczym pięcioletnie dziecko, wskazać na wodę. - Wacuś! Tam coś się świeci. I błyska. I w ogóle. Dziwne, nie? Może to ukryta flaszka wódki? - pytam się, szczerząc pod nosem niczym dzieciak na widok jakiegoś gwiazdkowego prezentu. Więcej wódki brzmi lepiej niż mniej wódki, nie?
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Chciał pozwiedzać. Wrócić kiedyś do szkoły, podsłuchać jakąś rozmowę o Dolinie i z takim in your face, stwierdzić że w danym miejscy był. Nawiedził je. Pił tam. W sumie to jeśli gdzieś się nie piło to prawie tak, jakby się tam nie było, co tu więcej w temacie mówić? Nie było, co! Alko-zwiedzanie jedyną słuszną metodą poznawania świata i okolic. Jeszcze, żeby podręczniki od zaklęć tak dobrze wchodziły po alkoholu to w ogóle świat byłby piękniejszym miejscem. Poza tym skoro jedynym plusem dodatnim tych zajęć było oglądanie dupy profesora to co z nich za pożytek? Marny. - Skoro się ich unika to po co one są? - Zapytał, czując jak brawura powoli może mieszać się z głupotą. W Hogwarcie też były takie miejsca ano i głównie były po to aby tam chodzić mnie legalnie tudzież z mniejszą wiedzą prefektów, opiekunów i innej hołoty, której staje na myśl regulaminu. Chociaż zdarzały się rozkoszne, puchońskie wyjątki. - Nie czujesz jak rymujesz? - Zaśmiał się, czując jakiś nieopisany rytm w słowach Hawka. Czyżby wybierali się na jakąś freestylową wojnę? Wacław kiedyś w takiej uczestniczył, a o swoich osiągnięć dowiedział się dnia następnego. Oponenci podobno wjechali na jego matkę, on się z nimi zgodził i jeszcze swojej matuli dopieprzył słowami. Najgorszy moralniak jego życia. - Wolałbym uciec niż być przeklęty - pożalił się jeszcze, ale chyba nie miał wyboru, bo wątpił aby jakaś kapliczka przejmowała się czymś takim jak marny czarodziej oraz płeć z jakaś się takowy osobnik się utożsamia. Wacław w czasie spacerku nie miał maniery rozglądania się po ludziach. Czasem dla sportu z kimś szedł, robiąc konkurencję kto więcej razy zostanie obczajony. Bardzo budowało mu to ego. Obiektywnie było niezdrowe, ale ego budowało, owszem. Zamiast ciekawskimi ludźmi zajmował się architekturą, wnioskując co mówi ona o społeczeństwie. Niewiele, wręcz była momentami smutna. Miejsce złe na otworzenie własnego interesu. Szczególnie kiedy jest się przyjezdnym. Bądź Puchon odnosił jedynie takie wrażenie, co mogło być bardziej niż prawdopodobne. - Bardzo dobrze - odsapnął z ulgą, puszczając studenta, kiedy był już przekonany o jego niewyjebaniu się na śnieg. Jeszcze by się przeziębiła kruszynka. - Głupiś czy Ślizgon? - Rzucił półżartem, kiedy usłyszał o wódkowych kocopołach. - Każdy wie, że wódka nie błyszczy. Piraci błyszczą, bo mają skarby, co nie? Więc to musi być piracki rum. Poza tym jak pijesz przed 12:00 rum to nie jesteś alkoholikiem tylko piratem. A co jak to jest złoty rum piratów?! - Podjarał się już pomysłem, przybliżył się do Kruona i zachęcił go do wyciągnięcia jego znaleziska.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Dolinę Godryka mam w małym palcu. Plotki o polu antymagicznym? Spoko, znam je i doceniam. Wieża Wróżek? Coś wiem. Zrujnowana kapliczka? No lepiej się tam mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie zbliżać. Wychowałem się tutaj, więc nic dziwnego, że wszelkie możliwe informacje utknęły mi w głowie jeszcze bardziej, a znakomita orientacja w terenie powoduje, że w sumie nie mam problemów z powrotem do domu - nawet w stanie nietrzeźwości. Przynajmniej podczas pobytu w tym urokliwym miasteczku nie muszę się martwić o dach nad głową, oczywiście biorąc pod uwagę to, że w sumie to ciężko czasami o zastosowanie teleportacji. Nie, w ogóle z niej ostatnio nie korzystam, jeżeli mam być szczery do bólu i kości. Czemu? Możliwe, że dlatego, bo szanuję swoje zdrowie i szanuję również to, by przypadkiem nie zostać rozszczepieńcem. - Cholera wie, Wacuś. Możliwe, że dlatego, bo nikt nie ma odwagi, by je zniszczyć? Jest taka opcja. - odpowiadam w jego kierunku, na szczęście nie zwracając uwagi na potencjalny efekt brawury. Być może rzeczywiście Gryfoni by szli tam sznurem, byleby spotkała ich jakaś super przygoda, ale mnie to nie jara. Ja chciałbym spokojne życie. W sumie to jedyne, czego sobie życzę - być może i długie, zwróciwszy uwagę na to, że jednak pewne rzeczy są niezmienne i losu nie da się przełamać na własną korzyść. - Nie, kompletnie nie czuję, czemu miałbym rymować? Musiało ci się przesłyszeć, stary, ja i rymowanie? Przecież to się kupy dupy nie trzyma. - prycham pod nosem, bo i choć nie reaguję jakoś entuzjastycznie na każdą możliwą informację, tak się nie jąkam i nie mam problemów ze swobodną rozmową. Widać nawet iskierki rozbawienia w moich oczach, które niespecjalnie kieruję na ten należące do towarzysza alkoholowej libacji. Pewne rzeczy mi pozostają, pewne rzeczy stają się niewidoczne; taka kolej rzeczy, takie w sumie życie. - Widzisz, czasami uciec się nie da, czyż nie? Jebnie cię raz a porządnie, tak jak to było z tymi klątwami w sumie w październiku. Szkoda gadać. - dzielę się tą informacją, bo nieprzyjemnie wspominam posmak krwi we własnych ustach na konieczność rozmawiania. Wniosek? Nie odzywałem się. Nie widziałem sensu, a w sumie nawet mi to służyło, tylko potem tak trochę ciężej było się pozbierać do wydobycia z siebie czegokolwiek więcej. - Zachciało się im szukać Camelotu, to nam się po dupskach oberwało. Może jestem egoistą, ale chuj im w dupę. Albo nie, bo jeszcze im się spodoba i co to w ogóle będzie? - smutam nieco mocniej, bo o ile ja mogłem się nie odzywać, tak niektórzy dostawali na twarze jakieś czarne odciski dłoni, inni podpalali się nieustannie... i jakoś to leciało. Mnie się po tym wszystkim i po wydarzeniach w schowku trafił poltergeist w pakiecie. Tragedia. Każdy człowiek jest piękny i w sumie nie wiem, czy jakoś wcześniej, przed kluczowymi dla mnie wydarzeniami, doszło do momentu, w którym to bym nie pomyślał lekko i subtelnie. To naturalne - jesteśmy ludźmi, ale w moim przypadku zawsze znajduję u kogoś coś atrakcyjnego. Zresztą, człowiek to nie tylko i wyłącznie wygląd i płeć, to także osobowość, na którą należy zwracać uwagę. Choć wiadomo, niezależnie od tego, jak płytkie byłoby spoglądanie, estetyczne elementy cieszą. - Czy ja ci wyglądam na hetero? - pytam się całkowicie szczerze, wyciągając piersiówkę z kurtki, by wziąć łyka mocnego alkoholu. Bez wątpienia to dom Salazara Slytherina charakteryzuje się najmniejszą ilością osób o innej orientacji, a z tymi złotymi końcówkami włosów przechodzącymi w miodowy akcent łatwo jest jednak stwierdzić, że nie znajduję się w ogólnie przyjętych normach. - Głupi. To idealnie określenie dla mnie, na Ślizgona jeszcze tak nisko nie upadłem. - tłumaczę jeszcze, jakby Wacław się nie połapał, nadal opierając łokciami o fontannę. - Rum brzmi jak coś, po co bym na pewno sięgnął... Potrafisz sterować statkiem? Bo ja nie. - myślę i się zastanawiam, zanim to nie wpycham łapska do lodowatej wody, biorąc głębszy wdech, ale butelki nie chwytam. - Kurwa, zimne! Ja pierdolę! - powtarzam jak mantrę, bo po pierwsze, nie ma rumu, po drugie ręka mi marznie i czerwienieje, po trzecie... chwytam za coś innego? Marszczę czoło i kiedy to wyciągam okrągły przedmiot, trząsając dłonią niczym wariat i mówiąc "zimno zimno zimno" pod nosem, po czasie się uspokajam i jestem w stanie wykryć, z czym mamy do czynienia. - Patrz, pierścionek. Zajebisty, z rubinem chyba? Nie wiem, fontanna każe mi się tobie oświadczyć czy co? - ściągam brwi w zdziwieniu, bo wychodzi na to, że pijani i szczęśliwi mamy jeszcze większe szczęście. Staram się klęknąć przed Wodzirejem, ale zamiast tego padam na oba kolana, o mało co się nie obijając o jego nogi, a im dłużej będę tak siedział, tym bardziej dowód na skórze będzie jednoznaczny. Idealnie; wystawiam pierścionek z pijackim uśmiechem, czekając na jego reakcję w widocznym rozbawieniu. Nie powinno mi się dawać alkoholu. W ogóle nie powinienem go pić, ale dla mnie to jest jeden chuj; prędzej obchodzi mnie reakcja Puchona na te "oświadczyny", które w moim mózgu wyglądają tak zabawnie, że aż wręcz kisnę sobie niczym ogórki w słoiku. - Wacuś, czy tym oto pierścionkiem cię przekonam do wspólnego alkoholizowania się do końca naszych dni? - brzmi jak bajka. I jest w sumie bajką, bo nic innego mi nie zostaje w mózgu na obecną chwilę.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Brak odwagi trafiał do Puchona nader dosadnie. W sumie lepiej nie ruszać przeklętych rzeczy, ale z drugiej strony zawsze jest jakiś śmiałek tudzież idiota zdolny podjęcia się wyczynu, którym w tym wypadku była likwidacja niefajnych miejsc w Dolinie. Chociaż jakby tak spojrzeć okiem eksperta - ziemia wciąż pozostawała problem. Dobrze, że Wacław ekspertem w niczym magicznym nie jest a jego oczka patrzą na świat jako te dwie nieznęcone zepsuciem soczewki. - Cholera! A tam są huśtawki - pokazał palcem, kiedy przechodzili jakiś bulwar, zapominając kompletnie o przeklętych miejscach. Czy tych, do których się nie chodzi. Jedno Licho, co mogło wynikać z tego i tego. Może jakieś zwierzątka do nich podbiegną, osaczając ich magią i miłością? Możliwe, ale chyba tylko w filmach Disney'a, ale umiejętnością śpiewania. O ile Hawk zdawał się mieć smykałkę do robienia przypadkowych limeryków, a Wacławowi po odpowiedniej iloci szklaneczek szkockiej brak umiejętności w "czymś" nie przeszkadza w robieniu "czegoś" to tak przyzwanie zwierzaków głosem godnym Pana Żula spod biedroneczki o godzinach wieczornych zdawało się mieć w sobie usterkę. - Możliw - zacytował tutaj swój ulubiony z polskich kabaretów, ale uznajmy, że godne tłumaczenie się znalazło. Zaś słówku towarzyszyła mina przejętego grizli, który nie wiedział czy ma oddać się zimowej konsternacji, czy raczej smutku przez zaniżanie swoich własnych umiejętności artystycznych przez Krukona. Kupa-dupa to już prawie limeryk. - Czasem słyszę co chcę, ale to dlatego, że słodko mówisz - uśmiechnął się głupawo, zaś wypowiedziane słowa dopiero po chwili stagnacji w powietrzu trafiły do uszu Wacława. - Że ładnie po angielsku - doprecyzował, żeby tutaj nie pozostawiać niedomówień. - Nie no, mordo mordeczko, zawsze można uciekać. Przed wiekiem, przed odpowiedzialnością, przed egzaminami, przed pochwami, przed magiczną policją... - zaczął na palcach wyliczać i chociaż do pięciu umiał liczyć to własnie na czwartym przykładzie skończyła mu się dłoń. Studencik stanął w miejscu przyglądając się swoim dłoniom jakby witając się z nimi po długiej nieobecności. Były przy nim chyba cały czas, ale kto je tam wie z drugiej strony. Skoro tak nie współpracują przy liczeniu i mówieniu. Zdradzieckie szmaty. No toxic hands in 2020, only Toxic by Britney! - W gruncie rzeczy - zaczął protekcjonalnym tonem, prostując kark, aby nico przedrzeźniać nielubianego przez siebie belfra. - Jeśli szukanie Camelotu byłyo dominantą, dzięki której hogwarcka gawiedź zaczęła respektować przyjemność wraz siłą ukrytą w masażu prostaty tudzież orgazmie analnym... Nie nam oceniać czy im się podoba lub nie albo co z tym mamy począć - wywrócił nawet oczyma, ale taka gra sceniczna była męcząca. Zatem jeśli Wacuś miał dodać coś od siebie to jedne i proste - pasat is pasat. To tak jakby rozwlekać jego weneryczną przeszłość niby można, ale po co? Długo i nieciekawie. - Past is past - zaśmiał się, poprawiając swoją myśl. Chyba już nie umiem mówić. - Co kurwa? - Pytanie Hawka było tak bardzo z dupy, że bardziej z dupy mogło być już jedynie pytanie o obecność Wacława na gra miotlarskich. Chodził tam oglądać ładne dupy w strojach sportowych - proste. - Aha - wymruczał jakoś niepewnie. - Aha? - Ściągnął brwi, wyginając twarz w jakimś niezrozumiałym nawet sobie grymasie. Chyba nie wiedział ja połączyć wątki o rozmowie. Były one trudne. Dlatego pozostawało zrobić to, co na jakichkolwiek lekcjach. Uśmiechać się i potakiwać. - T-taaak, masz rację, absolutnie - chociaż czy Keaton wyglądał na hetero? Z pewnością nie wyglądał na hetero zwyrola, ale w gruncie rzeczy Wacuś nie łączył wyglądu z orientacją. W końcu nie uznawał czegoś takiego jak hetero samce, on postrzega ich jako źle podrywaniach. No i poza tym: dziewczyna nie ściana. - Rum to dobro wyższe - zgodził się już bez dodawania, że sięga się poń jak po gumki. Zawsze przy okazji, szybki i automatycznie. - Eee, statkiem? Nie, ale byłem z raz za sterami motorówki. Szpanerskie, pirackie motorówki brzmią jak coś do realizacji - był pijany, każda bzdura zdawała się na tyle ciekawa, by ją wcielić w życie. Kiedy Hawk wsadził łapska do lodowatej wody to Wacuś zakrył usta. Nie wierzył, że to się dzieje. Będzie głupolek mokry i to nie z fajnych przyczyn. Puchon był jak słup soli, nawet nie umiał wydusić z siebie pół marnego słowa czy jakoś zareagować na marznącego kolegę. Ten nagle upadł na kolana, trochę jak u Kaśki Cerekwickiej, ale jego błaganie było dość ugodowe. Wystawił rękę, dając sobie wsunąć ozdóbkę na palec. Trochę zbyt duża, nic takiego. Zaś kamień na ręku wyrwał Wodzireja z chwilowej niedyspozycji. Jesteś pojebany, pomyślał. - Jesteś pojebany - pomyślał głośno, schodząc do jakże niskiego poziomu Hołka. Włożył pierścionek w zęby, zdjął szalik i owiną nim zmarznięte łapska tego idioty. Pewnie było na minusie. Czemu woda w fontannie nie zamazała? Pewnie magia, ale łan huj. - To tylko symbol - wypluwszy pierścień na grzejący materiał, uśmiechnął się łagodnie o Krukona, czując absurd tej sytuacji. Jeden nich musiał być racjonalny przez kolejne pół minuty, Wacław postanowił być ochotnikiem. - Sprzedamy ten szajs i zwiększymy budżet na chlańsko - tak, własnie w taki sposób powinno się myśleć przy zaręczynach alkoholików. - A pić ze mną przestaniesz dopiero jak ci wysiądzie wątroba - zapewnił, co nie znaczyło tyle, co sakramentalne "tak", ale z pewnością było najpiękniejszymi zaręczynami z odmową, które widziała Dolina Godryka. - No i, kurwa, zanim zamarzniesz. - Pociągnął chłopaka w górę, starając się mu rozgrzać części ciała, przez które najszybciej ucieka ciepło. Dlatego też naciągnął mu na uszka czapeczkę. Potarł ramiona. Ręce zabezpieczył wcześniej. Nawet jako dobry Puchonik wytrzepał najpierw mu, później sobie kolana ze śniegu.
Mechanika:
Gdybyś chciała, ,m dearest, z czegoś pokorzystać to tutaj wysuwam swoją propozycję, którą możesz śmiało się zasugerować z kosteczkami (k6) bądź nie:
1, 3 - zwierzątka są słodkie, niektóre lubią błyskotki. Takie sroki chociażby. Dlatego jedna korzystając z chwili nieuwagi chłopców zaszybowała w dół niczym najgroźniejszy drapieżnik. Porwała pierścionek i niby to głupawym, a niby chytrym spojrzeniem miała obrócona głowę jednym okiem do chłopców. Czy Hawk jako Kruk gada z ptakami? Wacuś najpewniej mu zasugerował takie rozwiązanie.
2, 6 - najgorsze zwierzęta? Ludzie. Stąd też jakaś Pannica o nieprzyjemnym wyziewie i czapką ze smutną łątką postanowiła zbliżyć się chwiejnym krokiem do fontanny. Opadła ciężko po jej drugiej stronie i parsknęła coś pod nosem do siebie. Nieco zaczepnie, wręcz prowokująco. Ile w chłopcach jest spokoju? Oby dużo, bo chyba nie chcą bić się z przypadkowym babsztylem.
4, 5 - hej, lisku, lisku, szkoda twego czasu. Hej, lisku, lisku, pora już do lasu! Jednak nie... Nie pora, bo zwierzak może i o pięknym ogonie, tak też z pięknym rubinem w psyku. Zapewne pomylił go z jagódką. Kiedyś z tych futer robiono płaszcze, ten ewidentnie chciał zostać jednym z nowej kolekcji jakiegoś niehumanitarnego czarodziej.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Lepiej żyć. Lepiej zamiast pchać się w sytuacje zagrażające życiu, jest po prostu żyć. Ale czy jestem godzien, by jakkolwiek o tym mówić? No właśnie jakoś niespecjalnie. Nie czuję, bym był godzien - w końcu u mnie egzystencja przez ostatnie półtora roku stała się unikaniem wszelkich możliwych kontaktów, a dopiero teraz czuję, że odżywam. Czuję, że powietrze mi nie ciąży na klatce piersiowej, nie jest sztuczne, tudzież chemiczne - i choć to wina mrozu przeżartego alkoholem, tak jednak czuję się jakoś lepiej. Szczerze to brakowało mi właśnie takiego spotkania przy wódce. Bez potrzebnych gapiów. Bez pytań godnych jedynie prowokować, bez pytań gotowych zasiać ponownie ziarno wątpliwości. Bo od kiedy szumi mi pod kopułą czaszki wódka, tak jest jednak łatwiej. Bo od kiedy nie martwię się następnymi miesiącami i tym, za co je przeżyję, jest o niebo łatwiej. - Te huśtawki zjadają niewinne dzieci, Wacław. Ciebie też zjedzą. - wymyślam naprędce jakąś historię, mrużąc przy tym oczy, bo przecież szkoda by było, by wyglądające dobrze siedzenia postanowiły nam się wgryźć w cztery litery. A nie wątpię, że tak mogłoby być w sumie, zwracając uwagę na to, że jest to zaczarowane miasteczko, a nie jakieś mugolskie, gdzie, jak to mówią niemagiczni, działa "prąd". W sumie nie wiem, co to jest, ale obecnie zajmuję się innymi, bardziej ważnymi rzeczami, jak chociażby zachowanie odpowiedniej równowagi. - Zawsze, ale to zawsze mówię słodko. To znaczy się, że ładnie po angielsku, bo uwierzysz, że Delilah, moja stara, kiedyś chciała... - na ten krótki moment się ścinam, uświadamiając sobie, że to nie jest dobry temat do rozmów. - A, zresztą, nieważne. - bo i choć błękitna krew nic nie dawała, tak matka zamierzała ze mnie zrobić "kogoś". Posługującego się idealnie językiem - w znaczeniu korzystania z języka angielskiego - korzystającego z dobrych manier, wyprofilowanego i pozbawionego skaz. Lekcje magicznego jeżdżenia na pegazach, magicznego polo, nauki już od najmłodszych lat. Nie brzmi to jak idealna wizja; przynajmniej ojciec jest normalny. Wacław nie wie - i w sumie dobrze. Wylicza dobrze, ale nie bierze pod uwagę niektórych rzeczy, przed którymi naprawdę nie można uciec. Mimo to alkohol pozwala mi na kierować myśli względem tego, w jaką stronę prowadzić rozmowę. - Przed starym zgredem Pattonem, o! Przed Irytkiem i przed pewnym półwilem. To prawda, stary, zawsze można uciekać. - przytakuję grzecznie, bo nie widzę sensu, żeby udowadniać, że jednak nie, a na mojej twarzy pojawia się pijacki uśmiech. Choć czy wzmianka o byłym Doireann jest odpowiednia? Jak najbardziej. W moim przypadku - owszem. Potem wsłuchuję się w to, co mówi jeszcze Wacuś, najwidoczniej podchodząc luźniej do tego wszystkiego. Ja czuję natomiast, że muszę zapalić szluga. - Past is past. - kiwnąwszy głową, odgarniam miodowe kosmyki włosów, które nagramoliły się na twarz. - Ja to zawsze mam rację. Z a w s z e. - odpowiadam, nie łapiąc zastanowienia ze strony towarzysza. Czy wygląd ma coś do siebie? Możliwe. Ale nie, każdy, kto mnie zna trochę bardziej, wie o tym, że moje ograniczenia względem miłości nie istnieją. Pytanie czysto retoryczne, Polak nie musiał na nie odpowiadać; to, że farbuję końcówki nie musi oznaczać, że się wyróżniam. Ale może. Zresztą, temat ten jest szeroki jak rzeka. - Motorówki? - pytanie opuszcza moje usta, gdy jeszcze opieram się łokciami o brzeg fontanny. Taka fajna fontanna, w sumie to nie do końca bezpieczna, ale chuj, coś w niej błyszczy i mnie to triggeruje. - Co to są motorówki? - odwracam wzrok w stronę Puchona, bo przecież nie wychowałem się w rodzinie niemagicznej, w związku z czym moja wiedza na temat tego elementu, w którym to czarodziejska społeczność się skrywa, pozostaje w chujowym stanie. Może to wina alkoholu krążącego w moich żyłach, może to wina wepchnięcia łapki wprost w kierunku zimnej, lodowatej wody, która to jakimś cudem nie jest zamrożona - nie mam bladego pojęcia. Ale liczy się efekt, bo dostaję pierścionek, który następnie elegancko daję Wacusiowi, by zwieńczyć naszą miłość do wspólnego chlańska. - Jak każdy w jakimś stopniu, nie? - pytam się, nieco zdziwiony tymi słowami, bo nie dość, że znajduję przecież biżuterię - pewnie drogą - to jeszcze przy okazji otrzymuję słowa, że jestem pojebany. - Poza tym, pojebany pozytywnie, hej. - wyginam usta w podkówkę, bo robi mi się przykro, że to słowo może mieć negatywny wydźwięk, skoro nie chcę mieć negatywnego wydźwięku. - Co ty mi te łapska owijasz szalikiem, ić sobie. - zabieram rękę i moja duma nie pozwala na przyjęcie pomocy, a zamiast tego mówię "akysz" pod nosem, smutając bardziej. - Brzmi jak bardzo, ale to bardzo dobry plan. Jim Beam? Może jakiś inny, piękny bourbon? - pytam się, bo wizja charakterystycznego płynu rozlewającego się po organizmach bardzo, ale to bardzo mi pasuje. - Nie wysiądzie. I nie zamarznę, aleee... - jestem niczym naburmuszony dzieciak, który nie pozwala sobie pomóc. Nie lubię takiej pomocy. Kojarzy mi się z pobytami na szpitalu; nie pozwalam na naciągnięcie czapeczki i usunięcie śniegu, choć w tym amoku jakaś sroka postanawia podlecieć i podjebać nam źródło pieniędzy. Krzywię się znacząco i myślę sobie "co do chuja", nie wierząc w to, co widzę. - No ja pierdolę, co to ma być, halo, to kradzież w biały dzień. - odwracam się w kierunku chytrego spojrzenia ptaka, nie ciesząc się z takiego obrotu akcji. Sroki są bystre. I wiem, że dopóki nie podsunie im się czegoś lepszego, to nie postanowią zwrócić rzeczy tak szybko. Przypominam sobie, w jaki sposób należy z tymi stworzeniami postępować, mimo że pod kopułą czaszki buzuje mi alkohol. - Potrzymaj mi piwo. - mówię do Wacusia, choć wcale nie mam piwa, a zamiast tego prostuję się widocznie, nie zamierzając tak łatwo odpuścić. Wydaję z siebie dźwięki tak niezrozumiałe i tak dziwne, będące naśladowaniem tego, jak te ptaki się porozumiewają, by następnie zwrócić na siebie bardziej uwagę sroki, której oczy błyskają widocznym zainteresowaniem. - Oddawaj pierścionek ty mały złodziejaszkowy chuju. - mówię smutno, choć to wcale nie działa; staram się szybko odnaleźć cokolwiek błyszczącego, co by zwróciło uwagę stworzenia w odpowiedni sposób i sięgam po piersiówkę towarzysza, nie zamartwiając się tym, że ten może nie chcieć wykonać tak kosztownej transakcji. - No chodź tutaj, skubańcu. - piersiówka też się mieni w jakiś określony sposób, dlatego liczę, że to zadziała; tym bardziej, że pierścionek wygląda na drogi.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
- Kto jak kto, ty powinieneś wiedzieć, że nie jestem niewinny - chociaż Wacuś się przestraszył tych huśtawek i już o nich nie myślał. Dobra, myślał jeszcze bardziej, ale chciał zapomnieć. - Wszystko, co mówisz jest ważne. Przynajmniej ważne dla ciebie, co nie? - Tak chciał mu zaznaczyć, aby Hawk nie bagatelizował swoich słów i może nabył świadomości, że coś jest ważne bądź nieważne zależnie od relacyjności między nim, a o sobą do której mówi swoje "nieważne" bzdurki. Chociaż czasem nie ma po co naciskać. Ano i na alkoholowej fali tak łatwo o ekscesy i niepotrzebne spięcia. Wodzirej wolał od nich uciec lub niepotrzebnie nie prowokować. Poza tym krzywdzić Hawka? Najgorszy z grzechów. - Ej, ja nie jestem dobry z magicznej genetyki, ale co to w ogóle za nazwa - półwila? Jesteś w połowie Wilą i w połowię kupą gnoju? - Zaczął wymachiwać rękoma w jakimś nawet oburzeniu, bo to zupełnie nie miało sensu. Było wręcz mylące lub niosło krzywdzące skojarzenie: jesteś trochę Wilą, jesteś bardzo chujem. O ile dobry kutas nie jest zły tak musi być kutasem, a nie jakaś połowiczną abominacją wytworu męskiej przyjemności. Mimo wszystko warto zaznaczyć: jeśli chcesz zaznaczyć swoją siłę to nazwij się pipką, one nigdy nie wymiękają za co należy je wysławiać po wsze czasy. Czy zatem są półwile-półkutasy u półwile-półpiki, co dzieli je na not cool i cool? Pewnie są o tym jakieś książki, Wacuś ich nigdy nie przeczyta. Poza tym powinni zrobić w Hogwarcie zajęcia z ONMS o moralnym postępowaniu z istotkami. Czemu? Bo skoro niektóre są tak bystre by przestrzegać magicznego prawa to jak wygląda zoofilia? Czy jest legalna tylko w Finlandii? - Zawsze, awsze, awsze - chciał sparodiować Echo, ale mogło mu nie wyjść. Nic dziwnego, był lekko wstawion. Bądź bardziej niż lekko, ale to wypierał, bo wiadomo. Godność godnością, swoją zgubił przy pierwszej rzeżączce i od tamtej pory bawił się lepiej bez niej. Wciąż pozostając wierny swoim głupotkom. Teraz nawet przyznawał komuś rację bez wiedzy w czym. Robił to z uśmiechem i pełnym optymizmem. Ciało miał rozluźnione, zewnętrznie nieco przymrożone, ale od wewnątrz rozgrzane jak równie mocno, co wrota Piekieł. - Są to, um, robią brum brum po wodzie. Takie motory dla jezior? - Zrobił minę bardzo sobie charakterystyczną. Zapewne tak zapamięta go każdy nauczyciel w Hogawrcie: uciekające w bok spojrzenie, brwi wysoko uniesione do góry, usta niby to smutne, niby ściśnięte w wąską kreseczkę i wszystko okraszone rozciągającą się twarzą. Mina głośno krzyczała: nie wiem typie, ale odpowiem ci na pytanie. Nawet nie chciał udawać, że zna odpowiedź. Szczególnie w młodszych latach na Historii Magii. Bo co go obchodziły daty i wojny trolii? Widział takiego to spierdalał - prosta sprawa. Po co jeszcze się o tym uczyć? - Jesteś pojebany - powtórzył, bez niczego złego na myśli. - Mówię to z pełnią sympatii - nie ma wszak powodu wymieniać pojebanych ludzi, których się nie lubi. Z nimi nie spędza się czasu, osoba się denerwuje przy tym pojabie. A taki Hołczi był pojebany w swój totalnie super odjechany sposób, miał wady - jak każdy. Pewnie czasem chciało mu się wyjebać lepa na ryj, Wacusiowi też ale ten był najprzystojniejszy, kiedy dostawał z backhandu. - Bo ja też jestem, dlatego jebiemy wódę od tygodnia - chciał rozświetlić jego smutnego buziaka promyczkiem swojej radości. - Kurwa, bo robię z ciebie mumię - może przydałoby się więcej szalika do owijania. Albo bandaży. Przede wszystkim więcej bandaży! Zaś stało się to wszystko szybko nieważne. Okey, smutny Krukon był istotny, ale pytał się o alkohol. Alkohol powinien rozradować tę posmutniałą duszyczkę. Alkohol - bo$$ bycz. - Jim Beam Honey - nawet coś tak poruszył zachęcająco barkami, nieco śpiewając jak to z typowym wschodniopolskim akcentem. Gdyby mógł to potrzymałby mu piwo, bo wiadomo, że z trzymaniem piwa wiąże się podbijanie piwa. Trefniej byłoby mówić: "Nie pij mi piwa", powierzyć je w godne ręce i iść się bić. Niemniej Wacław został wbity w ziemię i przez moment trzymał dłoń jakby serio tam było jakieś piwo. W ogóle to ta sytuacja była żałosna i smutna. Aż trudno stwierdzić, co bardziej. Ptaki, zwykle tak chętne do chędożenia się z, do obcowania w nich gniazdkach, do proszenia o pióra, by ładnie dekorować niektóre ozdoby. Teraz jednak ptaszor był kutasem najgorszego pokroju - z tych niedosiadanych. Zajebał pierścionek, co było niczym zajebanie komuś pełnej butelki alkoholu. Lub trzech! Zależy jak specjalista wyceniłby takowy przedmiocik. Próby studenta zdawały się trafne i jakieś sensowne. Jego rodzina zajmowała się drobiem, magicznym drobiem, ale w gruncie rzeczy: pióra i mięcho. Hawk powinien się znać, czy tak było? Wacuś nie wiedział, ale miał proste skojarzenia. - Jesteś Krukonem, zakracz jej coś, jakaś zagadkę, a nie dewastujesz alkoholowy dobytek mojej dzieciństwa - zaproponował w końcu, kiedy przestał być oniemiały sytuacją. Teraz zdawał się tym smucić. Sam w sobie pierścionek był też ładny, miał jakąś wartość. Puchon mógłby spróbować zaczarować tego ptaka, ale tak się okazało, że swoją różdżkę zostawił w rezydencji Keatonów. Teraz musiał płacić za głupotę. Chociaż, co ten biedak zrobiłby swoją magiczną pałką? Zaświecił jej końcem przed sroczym spojrzeniem. Tak czy tak, niezbyt pomocne.
Mechanika:
Wiesz jak jest! Moje propozycję są do k100, ale oczywiście: wszystko jest Twoją wolą
1 - ptak rzuca się na piersiówkę, wypuszcza z dzioba pierścionek na śnieg, odkeca z przedmiotu korek i odlatuję w nieznanym kierunku. Zawartość alkoholu wylewa się, przy czym ostaje się ostatni łyczek. 2-32 - kolejny ptak porywa ci piersiówkę i staje obok pierwszego antagonisty. Szybko przylatuje trzeci i agresywnie podchodzi w Waszą stronę. Wygląda jakby domagał się jakiegoś skarbu. 33-54 - Wacław nie ma ochoty być dużej bierny, więc postanowił ruszyć w stronę ptaka. Chciał być spokojny, ale alkohol zrobił swoje, ptak też. Wystraszony wzniósł się w powietrze i usiadł na wysokiej gałęzi, przy czym ozdobił kurtkę Puchona białą, ptasią odznaką. 55-87 - kilka nieśmiałych kroków w śniegu zostało zrobione w Twoją stronę, Hawk, łasy drób zdawał się wykazywać zainteresowanie nową błyskotką. Nie tak spektakularną jak pierścionek, ale może troch więcej błysku i srocze ślepia zachłysną się wizją posiadania piersiówki. 88-100 - ptak cie ignoruje równie usilnie, co zdrowy czarodziej, ignorując swoich ex na Wizzbooku.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Patrzę na Wacława z niedowierzaniem. On niewinny? W sumie to nie wiem, to racja. Ale mi się wydaje, że każda dusza - w szczególności ta dorosła - skrywa w sobie coś więcej niż tylko i wyłącznie przeszłość. Wierzyć można, ale czy wiara przypadkiem nie przyczynia się do większej ilości szkód? Nie mam bladego pojęcia, ale te myśli tak szybko wędrują po mojej głowie, że aż czuję potrzebę zapalenia papierosa. Spoglądam na niego, gdy wyciągam szluga, jak najbardziej poważnie. Czy to, co mówię, jest ważne? Chuj wie tak naprawdę. Przecież te słowa przejdą w eter nicości, staną się jedynie pustym, znaczącym tyle co nic wspomnieniem. Ewidentnie muszę się bardziej najebać, bo mój zrzędliwy humor próbuje przedostać się na pierwszy plan, nie dając mi w ogóle świętego spokoju. Całe szczęście - Wacław potrafi uratować sytuację. Chichot przedostaje się z moich ust do świadomości, wyobrażając sobie, o zgrozo, takiego półwila składającego się w połowie z wili i połowy kupy gnoju. W obecnym nastroju mnie to bardzo, ale to bardzo bawi, że aż opieram się ramieniem o Puchona, wykorzystując nieświadomie różnicę w naszym wzroście. On to wie, jak poprawić mój humor - ewidentnie! - Myślę, stary, że to zależy od człowieka. Bo w sumie, jak na to dokładniej spojrzysz, jedni mogą być pół ludźmi i pół wilami, inni... mogą być w połowie gównem, w połowie wilą. - ależ mnie ta kwestia bawi, no normalnie beka w chuj, rozmawiamy o gównie i o wilach. I o ile wobec nich nic absolutnie nie mam, tak jednak myślenie w ten sposób poprawia mi zdecydowanie humor. O tak. W szczególności po koszmarze, który dział się ostatnimi czasy, bo i choć wódka krąży w ciele od dłuższego czasu, a większa ilość promili w organizmie nie robi zbytniej różnicy, powodując mniejsze lub większe rozchwianie zdolności utrzymania równowagi. - Ale to jak z ludźmi, nie? Co z tego, że niektórzy wyglądają na ludzi, skoro są gównem w środku. Czyli w połowie człowiek, w połowie gówno. Równowaga w przyrodzie została zachowana. - niektórzy tacy są i choć nie rozmyślam jakoś specjalnie pod względem kontekstu wchodzenia z nimi do łóżka, uznaję, że musi to być ciekawe. Co prawda seksu nie uprawiam już od dawna, ale miło jest o tym pomyśleć i powspominać. Ciekawi mnie to, czy świadomość tego, że ma się do czynienia z taką magiczną istotą polega również na tym, jak się idzie zjednoczyć ciałami z transką. Albo transem. Kobieta, a jednak kutasa posiada - w szczególności po zdjęciu ubrań. Fajnie, coś dynda. W sumie to zajebiście, dodatkowe metody na zabawę; czy ta świadomość styczności z półwilą również uaktywnia się podczas całkowitego zdjęcia ubrań? Nie mam pojęcia w sumie. W sumie to obecnie mój mózg działa na tak dziwnych obrotach, że aż się zastanawiam, skąd z tematu o półwilach przeszedłem umysłowo do kobiet posiadających kutasy i mężczyzn posiadających waginy - nie wiem, ale brzmi to bardzo atrakcyjnie. - Wsze wsze sze - parodiuję dalej echo, rechocząc przy tym głupio, bo oczywiście, że mnie to bawi, jak żeby inaczej. Oboje jesteśmy jakoś pojebani i w sumie mi to wcale nie przeszkadza. Albo najebani. Albo w sumie to i to. - Brum brum? Ale co to są motory dla jezior? Powodują, że jezioro popierdala do innej krainy czy jak? - pytam, wszak jestem ciekaw, co to są te motorówki, bo obecnie w moim mózgu jawią się jako mugolska machina do przenoszenia stawów. Po prostu bierze sobie taki staw i go teleportuje w inne miejsce. Brzmi super, ale nie wiem, jak ostatecznie działa, więc temat ten pozostawiam gdzieś z tyłu. - Ojej, jakiś ty miły. - szczerzę się, bo w sumie pojebany pozytywnie nabiera nowego znaczenia. Wady co prawda uaktywniają się w najgorszych momentach, ale czy mam czas o nich myśleć? Otóż nie. - I jest zajebiście, i chuj innym w dupsko. - odpowiadam zgodnie z prawdą, bo w sumie szczęśliwie chodzimy najebani, a nie jacyś spięci i pozbawieni chęci do życia. Przynajmniej w moim przypadku tak to wygląda, wszak moje życie jakoś nie jest kolorowe, choć nie mam zamiaru się do tego przyznawać. - A śmiało, kurwa, spróbuj. Zobaczymy, czy ci się uda, o! Szalika ci stary nie wystarczy, jest za krótki na moje długie ręce i nogi. - posyłam pijacki uśmiech, a w oczach jasnoniebieskich - nie tych szarych niczym niebo w Wielkiej Brytanii - pojawia się iskierka rozbawienia. Dopóki oczywiście po lekkim śpiewu sroka decyduje się na podpierdolenie naszego znaleziska, co mnie niespecjalnie bawi. Hajs na chlanie poszedł się jebać. Smutno mi. - Słuchaj Wacuś, twój obecny tutaj alkoholowy dorobek twojego dzieciństwa jest mniej wart niż pierścionek, który znaleźliśmy. Jestem w stanie go poświęcić w imię lepszego dobra. - mruczę niedbale pod nosem, starając się przypomnieć, w jaki sposób mogę przekonać srokę do oddania przedmiotu. Sroki to skubane stworzenia i doskonale o tym pamiętam, choć chyba mój stan podpicia raczej nie pozwala na podjęcie w pełni racjonalnych decyzji. Myślę - dobra, super będzie podjąć się rozmowy i dyplomacji na podstawie handlu. I co? I chuj mi w dupę i na imię, bo okazuje się, że do lotu zrywa się kolejny ptak, porywając piersiówkę należącą do Wacława. - O ty mały ciulu. Mały, uroczy ciulu. - obrażam ptaka, mrużę oczy i naprawdę, powoli zaczynam tracić cierpliwość, kiedy to nas podchodzi kolejny, trzeci antagonista, chyba się czegoś domagając. Serio? Biorę głębszy wdech, kucając na kolana, choć o mało przy tym się nie wyjebuję w śnieg. - I co ja mam ci dać? Nie mam przy sobie nic, co by cię interesowało. Twoi koledzy mają, stary. Z nimi idź na wojnę. - rozmawiam sobie jak gdyby nigdy nic z ptaszyną, przymykając oczy.
Mechanika:
Jak zawsze - rzuć kostką k100 lub wybierz sobie scenariusz!
1 - 30 - nagły huk wyrywa ptaki z siedzenia, tudzież zaczepiania; z ich dziobów wprost do fontanny wpadają ponownie porwane przez nie przedmioty. Zwycięstwo absolutne?
31 - 50 - jak się okazuje, w sumie to nie jest łatwo. Trzeba coś dać tej sroce? Zignorować? Nie wiesz, a wydaje się, że zaraz te skubańce polecą dalej i tyle będzie z dalszego chlania.
51 - 70 - ta agresywna sroka postanawia się na Was rzucić i... zaatakować! Skąd te ptaki mają w sobie tyle siły? Nie masz bladego pojęcia. Rzućmy sobie kostką k6 na reakcję - osoba o większej ilości oczek musi dorzucić sobie jeszcze jedną kostkę k6 na ilość obrażeń i zakręcić kołem wpierdolu - są one lekkie. Sytuacja robi się na tyle chaotyczna, że sroki zrywają się do lotu i pozostawiają w fontannie zdobycze.
71 - 100 - może macie krzywe mordy, może coś robicie, może coś się ptakom nie podoba - może wali od Was gorzałą na kilometr? Kto wie; wiadomo jednak, że tak łatwo nie będzie można się z tego wyzwolić. Trójka srok decyduje się na atak. Dorzućmy sobie k6 na obrażenia i zakręćmy kołem. Dodatkowo na każde obrażenie rzucamy kostką na ich siłę. Im wyższe oczko, tym głębsze rany.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Przyzwyczaił się do tego, że Hogwart to szkoła dla bolców gigantów i loszek karzełków. Chociaż sam się uznawał za kogoś w środku, szarego i przeciętnego. Gdyby mógł to chodziłby z babkami do łazienki, ale w sumie nie. Nie do końca wiedział jak ma się czuć na tle innych, bo nigdy nie potrzebował się tak czuć. Był sobą, żył swoim najlepszym życiem i nie zamierzał się szufladkować albo zamartwiać wzrostem w kilogramach. Stop! Niby nałożył na siebie łatkę Puchona, ale nie oszukujmy się, to akurat jak wygranie na loterii, odebranie Orderu Merlina czy inne osiągnięcie, którym nie wypada się chwalić, ale grzeje ciepłym płomyczkiem w serduszku, dając energię na kolejne dni. Stąd też przyzwyczaił się do roli podłokietnika tudzież podnóżka dla centymetrowych kolosów. Przynajmniej było kogo pytać o pogodę tam na górze. Przynajmniej się śmiał to niech się wysługuje małym ciałkiem jak tylko chce. - Umrzesz, jeśli za każdym razem jak mówisz do mnie "stary" to odbierasz mi dzień życia - pożalił się, w istocie byłoby to smutne i niepotrzebne. Może rozmowa nie toczyła się w Mungu przy walce o życie, ale dalej pozostawał pewien strach, bo kiedyś każdy umrzeć. Tak wypada, żeby nie prankować Matki Natury. Wszak oszukiwać matki się nie godzi. Taka luźna refleksja wobec gówno ludzi i jeszcze gorszych nieludzi. - I co kurwa? - Zaśmiał się nagle i szczerze zanim skończył swoją myśl. W główce Wacusia była bardzo zabawna, więc wypadałoby się śmiać właściwie z sympatii. - Przed wyjściem z pochwy wypełniasz ankietę: tutaj zaznaczę trochę gówna, tutaj trochę wilii, zobaczymy co się stanie jak wyjdę - BO TAK MOGŁO BYĆ! Nie ma dowodów, że nie. Lepiej nie dzielić się tym przełomowym odkryciem przed jakimiś "badaniami". Chociaż to brzmiało jak zrobienie komuś bachora. Bachor jak odpowiedzialność. Odpowiedzialność jak coś, czego się nie lubi. - Gówniana ta równowaga, a w sumie wszyscy pochodzimy z jednej pochwy- też jakoś dziwne oparł się głową o ramię, które chwile wcześniej łaknęło puchońskiej przestrzeni osobistej. Genetyka, straszna sprawa. Dobrze, że takich szaleństw nie było w zbiorach do nauki eliksirów. Chociaż posiadanie niegównianego półwila w burdelu... Trzeba jakiegoś wytropić i porwać. Uprzednio założyć interes, tak! - Wszy?! - Zapytał przestraszony, bo jeśli tak to byle nie łonowe! - No, że jeździsz nim po jeziorze, a nie jezioro jeździ na nim. Byłoby to fajniejsze! Ale mugole nie myślą o takich wspaniałościach - chociaż czarodzieje chyba też nie, bo czy jest zaklęcie na przenoszenie akwenów? Zapewne nie. Po co miało by być potrzebne swoją drogą? Niemniej Wacuś się śmieje z tego wszystko, trochę grawitacja porywa go w dół podłoża, ale głowę uważa za lekką. Lub po prostu tak lekko mu się myśli. Bo życie Wacusia to: bieg przez kosmos; trochę łez, czasem rozkosz i pajęczyna w pustym portfelu. Bardzo dużo pajęczyny, bo portfel bardzo pusty. Szedł przez nie jak po linie i nie bał się upaść, cieszył się każdym udanym krokiem ano i śmiech to głównie też ze śmiechu. Lub płakał nad kimś, bo niektórzy ludzie to takie smutne dziobaczki. Albo ubolewał nad losem zwierzątek, też tak było. Teraz jednak śmiał się, bo co miał począć? Wiedział, że zawsze jest miło tylko ludzie nie zawsze to dostrzegają ano i pijacki uśmiech Krukona odbił spojrzeniem pełnym determinacji i równie szybkiej rezygnacji. Musiałby okraść szkolne kible z papieru, żeby owinąć całego Hawka w cokolwiek. - Lepsze dobro mnie nie przekonuje, ale mam dziś mood na zabawę w uległego, więc niech ci będzie - obserwował ten cyrk, bo co innego mu pozostało? Nic! To nawet nie było przygnębiające, ale raczej smutne. Taki trochę słup, nawet nic nie skomentuje. Po czym się narobiło. Hawk zdawał się przekonywać trzeciego ptaka na ich stronę. Takie wojny ptaków były nierówne, bo póki co o było 3 na dwóch. Czy to fair wołać kolegów? Może, ale gdyby bili się na gołe klaty to nie byłoby. Chociaż któż inny niżeli nie Wacław mógłby doznać sroczego wpierdolu? Z pewnością nie Hawk, który właściwie zawsze towarzyszy Puchonowi, kiedy temu dzieje się krzywda. Ptaki zaczęły napierdalać w Wodzireja dość bezlitośnie. Były trzy i każda zajęła po dwie części ciała. Czy się dogadały? Pewnie tak, byłoby to logiczne. Pierwsza wjebała mu się na twarz, a alkoholowe sympatyzowanie sprawiło, że student przewrócił się na śnieg z łatwością. Ptaszor zdawał się ciągnąć go za nos i okey, może ten zawsze był duży, ale nie jastrzębi! Kolejne dwa podniebne stwory postanowiły dorwać się do ud, rwąc spodnie swoimi pazurami. Pierwszy zaczął dziobać Wacusia po żebrach. Inny uwziął się na mostek, a czarodziej oddał się jedynie konwulsjom bólu i śmiechu. Cierpiał, bo molestowały go ptaki bardziej agresywnie niż jakakolwiek domina w jego życiu. Śmiał się, bo wolał to niż dziecięcy płacz. Na koniec oberwało się prawej łydce po czym takich wystraszyły się jego krzyków, a ten zaległ w śniegu. Pochylił się jedynie, żeby rzucić okiem na rany. Piekły jak sam skurwysyn. Chłop przyklepał je śniegiem i opad ciężko głową w zaspę. Niezłe zaręczyny. - Znów przy tobie umieram, jeszcze siedem razy i zacznę podejrzewać, że to tak celowo - wysilił się na obolały uśmiech.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
W sumie trudno nie zauważyć, że ludzie uczęszczający do Hogwartu są... albo skrajnie wysocy, albo skrajnie niscy. Kiedyś mogłem myśleć, że fajnie jest mieć metr osiemdziesiąt trzy, ale teraz, jak na to patrzę, to mi się wydaje, że jestem karłem. A Wacław to chyba takim karłem maksymalnym, choć wcale nie uważam, iż wzrost jakkolwiek ma coś do mówienia. Problem polega na tym, że kiedy człowiek stanie twarzą w twarz podczas bójki to trochę ciężko przez różnicę we wzroście jakkolwiek odpowiednio zareagować. Bo co może zrobić ktoś, kto jest niski? Podskoczyć niespecjalnie, za to zostać chwyconym za kołnierz i wrzuconym do śmieci - jak najbardziej. Ciche westchnięcie wydostaje się spomiędzy moich ust, a za nim kolejna rzecz - biały, mały obłoczek, który staje się reliktem przeszłości jak za pomocą pstryknięcia palców. - Dobrze, młody. Teraz nigdy nie umrzesz, bo nie nazywam cię starym, a młodym właśnie. Dodaje ci do dzień życia, więc dopóki będę mówił na ciebie "młody", dopóty będziesz żył. - wpadam na ten jakże genialny pomysł, który pod kopułą czaszki rozbrzmiewa - wraz z szumem wypitego alkoholu, wódki i wymieszanego piwa - z niesamowitym pomrukiem pozwalającym na to, by stwierdzenie, iż bardzo mi się ten stan podoba, równie fantastycznie i bez jakiejkolwiek skazy. A ja wiem, że umrę. Prędzej czy później, w związku z czym smętnieję widocznie, by potem się poprawić. Takie życie; refleksje chwytają mnie mocniej po alkoholu, nawet jeżeli dochodzi do fazy rozluźnienia. - Albo jak przy minetce, w sumie można byłoby stwierdzić po smaku. - dodaję tę dziwną refleksję i w sumie po czasie ogarniam się, że nie ma w tym temacie nic dziwnego. Choć, mówiąc o przypadku znanym, raczej skupienie się na tego typu rzeczy nie byłoby - z przyczyn anatomicznych, rzecz jasna - możliwe. Nie zmienia to jednego, bardzo znaczącego faktu - te rzeczy bywają zastanawiające. Człowiek głowi się nad nimi, siedzi i troi, ale nie zawsze znajduje prawidłowe rozwiązanie. Czy pochodzimy wszyscy z jednej i tej samej pochwy? Czy to oznacza, że Wacław jest moim bratem i dlatego mam odporność na procenty godną Polaka żłopiącego wódkę co wieczór, balującego w tym stanie przez dłuższy czas? Zastanawia mnie to bardzo. - Z jednej? Z jednej to byłoby nudno. A niektórzy mają dwóch starych. Albo dwie stare, zależy w sumie, jak się trafi. - co w sumie w dzisiejszych czasach nie jest niespotykaną rzeczą, wszak związki i małżeństwa jednopłciowe istnieją. I fajnie, dobrze jest widzieć, jak dwie osoby chcą ułożyć ze sobą życie, choć przytyki potrafią być dołujące. Zastanawia mnie też jedna kwestia - czy związek z osobą posiadającą w sobie krew wili pozostaje wymuszony przez naturalne piękno... czy jednak dzieje się naprawdę z intencji osoby, która przejawia te uczucia? Czy to nie jest fałszywe obwiązywanie kogoś wokół palca? Sam nie mam pojęcia, podobno wile z natury są nastawione na tego typu rzeczy, ale nie mnie oceniać; nie mnie też wsadzać wszystkich do jednego worka. - Gdzie? - podnoszę spojrzenie pijackie względem uśmiechu, który jawi się na moich ustach, choć myśl o wszach niespecjalnie mnie cieszy, w związku z czym się widocznie krzywię. Czy chcę mieć do czynienia ze wszami? Nie, dlatego bacznie się rozglądam dookoła, zastanawiając ostatecznie nad tym, czy przypadkiem gdzieś ich nie ma. - A to nuda, w sumie to byłoby zdecydowanie fajniejsze, a nie jakieś... no wiesz. Odwrócone. - jawię to własnymi dłońmi, które, mam nadzieję, ukazują to, o co mi naprawdę chodzi. A jak nie, to bywa, często się tak zdarza. Czy istnieje w sumie zaklęcie, które odwróciłoby wodę do góry nogami? Nie mam bladego pojęcia, ale ta kwestia mnie niezwykle bawi i ciekawi. Na szczęście udaje mi się odciągnąć Wacka od pomysłu owinięcia mojej ręki (bądź całego mnie) szalikiem, a nawet nie jawi nam się chęć korzystania z zaklęć do jego przedłużenia. To dobrze; nie dałbym sobie rady z urokami podchodzącymi pod kategorię... w sumie to wszystkiego. - A to ty nie masz ciągle takiego moodu? - śmieję się pod nosem, nie wierząc, jak te rozmowy brzmią, ale w sumie super, miej wyjebane, a będzie ci dane. Szkoda tylko, że, jak się okazuje, sroki wezwały sobie towarzyszy, a dzięki mojemu zmysłowi menela unikam niebezpiecznego starcia ze zwierzętami. Szkoda tylko, że Wodzirej nie ma tyle szczęścia, bo nim się oglądam, a znowu coś mu się dzieje przy mojej obecności. Nie wiem, dlaczego w ogóle cokolwiek złego musi mieć miejsce, ale skłania mnie to do głębokich - jak na alkoholową rozpustę i brak trzeźwości - refleksji dotyczących tego, czy przypadkiem nie jestem omenem jakiegoś nieszczęścia. Stoję w miejscu jak wryty i dopiero po czasie udaje mi się cokolwiek więcej zrobić. Przecież, halo, ptaszory biją mojego alkoholowego narzeczonego, z którym to mam wspólnie rozjebać wątroby, a nie pozwolić na to, by cokolwiek przedwcześnie zakończyło jego żywot - czy to stół, czy to stara baba w autobusie z cegłą w torebce. Podchodzę, próbuję odgonić te ptaki, ale nie udaje mi się; jeden z nich nawet się na mnie rzuca i rozpruwa kurtkę, unikając na szczęście kontaktu ze skórą. Ten Armagedon kończy się dość szybko, ale klękam przed Puchonem przerażony, gdy docierają do mnie jego słowa. - Nie umieraj, mamy razem się n-najebać... - nuta przerażenia, nie rozbawienia, przedostaje się przez moje usta, gdy znowu widzę, że coś złego się dzieje dookoła. Nawet nie wiem, czy powinienem jakkolwiek wysuwać w jego stronę dłoń. Przynoszę pecha. Gdzie nie pójdę, tam się dzieją rzeczy nieprawidłowe, pełne nieszczęść; myśl ta zakopuje w ziemi swoje nasionko, by potem, po paru podlaniach, móc powoli siać zniszczenie. W moim umyśle pojawia się naprawdę wiele rzeczy - chociażby to, dlaczego unikam towarzystwa innych. A jeżeli mnie tak coś lub ktoś urąbie? A jeżeli brzemię postanowi nie tyle przejść, nie tyle przekazać... a po prostu stać się kolejnym zmartwieniem innej osoby? Chowam pięść w kieszeń kurtki, nawet odzyskany pierścionek mnie nie cieszy. - Nie, na Merlina nie... nie celowo, n-naprawdę. - biorę głębszy wdech. Alkohol szumi, próbuję się na nim skupić, ale jest naprawdę ciężko. - Dasz rady wstać? - po namyśle podaję rękę, jeżeli ten chce, przyglądając się na krótki moment powstałym obrażeniom. Moje umiejętności uzdrowicielskie znajdują się na bardzo niskim poziomie, czego dowodem są blizny po stworzeniach mniej lub bardziej magicznych. - Może... Może stąd chodźmy? Te sroki są... chujowe. - krzywię się, gdy szukam najlepszego wyjścia z tego całego zgiełku. Raczej nie zgiełku, a po prostu... pasma posiadanego przeze mnie pecha.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
- Ok - powiedział, bo alkohol nagle odciął mu mózg i moment niedyspozycji wykazał się pozwolić jedynie na tyle. Wacuś będzie żył teraz dłużej. Wspaniale. Chociaż pewnie jego mentalna pochwa złapie jakąś nową, magiczną wenerę, na którą umrze, bo nikt nie będzie umiał jej uleczyć. Cóż, tak bywa. Trzeba zatem cieszyć się dniami bez Sylis i póki prostata nie dostała raka. - Ale nie można być z dwóch pochw równocześnie. Chyba, że istnieje jakaś synteza wagin, ale wątpię - znał się poniekąd na cipkach. Można na rodzeniu mniej. W ogóle nie znał się na rodzeniu, ale na waginkach tak. Nawet zaliczył w życiu niejeden trójkąt tudzież inną większą-mniejszą orgię i nikt pochwową syntezą się nie chwalił. Gdyby był to mugolski "magiczny" wymysł to powieszałby mu o tym ojciec. Typ to ogólnie jakimś dziwnym łowcą szparek był to też mógłby się znać. Ano i nie ma jak seksizm, uznając, że faceci wiedzą o pochwach więcej niż ich właścicielki. - Nasz Cuduś ma dwóch starych i starą. Myślisz, że wyrośnie na elfową patologię przez to. Albo dorobi się mommy issues? - #ojcowskieproblemy. Wacuś udawał przyszłego seksuologa, więc oficjalnie powinien wiedzieć z czym to się wie. Nawet jeśli temat dotyczył behawiorystki magicznych stworzeń. TYM BARDZIEJ! Z drugiem ojcem Cudo powinni znać się na sprawie. Chociaż dopóki elfik nie będzie dymać poduszek - mogą uznawać, że jest dobrze. Chociaż przejście z tematu Will na zwierzaki mógł świadczyć o tym, że jedne i drugi były kontrolowane przez proste instynkty. - No gdzie, kurwa, gdzie? Mówisz o wszach i się mnie pytasz gdzie? - To chyba żadnych wesz nie było, a jeśli były to oby były eliksiry na to, bo tak ojebać glace na łyso w zimie to przypał. Gorzej! Ogolić łeb na zero zaraz po farbowaniu - tragedia. - Mugole są nudni. Chyba, że robią z gwałtu i porwań filmową sensację na cały świat - wypuścił ciężko powietrze i uniósł gałki oczne w górę spoglądając w golusieńkie niebo, jakby tam znajdowała się zgubiona myśl - wtedy są żałośni a nie nudni. - Każdy moment na wyrażanie strachu do treści spod pióra Blanki Lipińskiej to dobry moment, nie ma co udawać, że tak nie jest. - Nie? - Spojrzał nań jak bad bitch, która ocenia prędkim spojrzeniem swojego nowego antagonistę na każdym dla nastolatek ze wspaniałych lat '00 czy tak kiedy Wredne Dziewczyny miały premierę. Wacuś bywał uległą szmatą chętnie, ale równie namiętnie odnajdywał się w roli po drugiej stronie erotycznej ośki, bo w końcu Puchon nie znaczy, że da ci się przykuć do łóżka za każdym razem. Najczęściej tak, ale nie zawsze. I pamiętajmy, że to spod barw Helgi pochodzi taki krasz jak chociażby Felek tudzież inny Pattinson. Jednak nie było sensu dyskutować na ten temat, kiedy ptaki ewidentnie miały kontrolę nad całą sytuacją, kalecząc chłopców jak i gdzie tylko chciały. Stąd też Wodzirej leżał sobie z lekka zdychając przy zamkniętych oczkach. Dopiero gdy Hawk skończył pierdolenie o szopenie a jebaniutkich w odbyt srok nie było ten otworzył pół oka i zamiast dłoni kolegi chwycił go za kołnierz z lekka przyciągając do siebie. Nie agresywnie, raczej błagalnie, wszak umierał. - Nie po to wymieniłem wątrobę na worek na wódkę, żeby nie jebać wódki przez kolejne dwadzieścia lat - zaśmiał się chociaż to bolało w żebra. Oparł się na łokciach i nie miał jeszcze siły wstać. Śnieg był taki milutki. - Bro, to nie twoja wina, ale możemy uznać, że wisisz mi piwo karmelowe i wódkę z pieprzem - bo jak nie magią to leczyć się polskością należało. Poza tym wódka i pieprz to taki prekursor eliksiru pieprzowego i chyba należy przetestować praktycznie, które z nich posiada lepsze właściwości ozdrawiające. - Wbrew pozorom nie jestem kruchy jak faworki - przyznał z uśmiechem, obolałym, ale uśmiechem. - Ile dokładek jedzenia w życiu wziąłeś najwięcej? - Zapytał, bo zaleganie w śniegu mu pasowało. Nawet wyciągnął łapkę w stronę upadniętej piersiówki, którą Hołczi mógłby swojemu Puchonkowi podać. - I nie wstanę dopóki nie dowiem się jaką byłbyś piosenką gdybyś urodził się jako piosenka, bo ja Truth Hurts Lizoo, I'm 100% that bitch - zaparował nawet kawałek piosenki.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Czyli sposób na nieśmiertelność znaleziony, gościu od Kamienia FIlozoficznego może klękać przed naszym obliczem. Podobno to jest tak samo jak ze śmiechem, że śmiech to zdrowie i wydłuża życie. Wniosek? Trzeba się śmiać. Nie do końca zawsze jest ku temu czas, nie do końca zawsze są ku temu warunki. Zresztą, ja rzadko się śmieję i nic dziwnego, że jakoś życie będzie trwało u mnie krócej. O ile w ogóle te strzępki chodzenia pod wpływem alkoholu można nazwać dumą i powodem do honoru, rzecz jasna. Mimo to bawię się świetnie, z pewnymi momentami zwątpienia, ale i tak jest o niebo lepiej niż w przypadku znajdowania się w stanie trzeźwości. - Pewnie nauka jakoś, nie wiem - na chwilę się zastanawiam i wytężam ostatnie, działające pod wpływem procentów komórki mózgowe, by następnie wziąć głębszy wdech i dopowiedzieć resztę - na to pozwala. Wiesz, różne rzeczy się dzieją, nie? Skoro magią można tworzyć projekcje ludzi bądź odtwarzać kości, to bycie z dwóch pochw jednocześnie to tylko kwestia czasu. - zastanawiam się nad tym bardziej i o ile ta kwestia wydaje się być intrygująca, o tyle jednak nie mogę znaleźć w strzępkach posiadanych informacji, czy aby na pewno jest to możliwe. Jeżeli nie - wszystko przed czarodziejskim światem. - Wacuś, ja to myślę, a myślę, że myślę - szczerzę się szeroko, nawiany i zadowolony w widoczny sposób - iż istnieją dwa scenariusze. Pierwszy, mniej uderzający w nas, Dorcia stanowi uosobienie dwóch starych wersji żeńskiej. - myślę, zastanowienie nachodzi na moją twarz. - Drugi z nich powoduje, że jako starzy liczymy się po połowie, bo za mało w nas tej ojcowskiej miłości. - tutaj już nieco poważnieję, choć ewidentnie pasuje mi bardziej ten pierwszy scenariusz; Sheenani jako archetyp matki o najczystszym, najbardziej nieskazitelnym sercu na całej planecie. A i męskości nam to nie ujmuje, hej! - No nie wiem, w różnych miejscach mogą być. - mogą być we włosach, na włosach łonowych z przodu, na włosach łonowych na dupie; mogą być w sumie wszędzie, gdzie tylko rosną włosy. Kolejne słowa nieco powodują u mnie zastanowienie, kiedy to przypominam sobie wydarzenia z wagonu sypialnianego. Nie uderzają, a prędzej prowadzą w stronę refleksji. - Mówisz, że robią takie filmy? I to się sprzedaje? - to znaczy się, nie mnie oceniać, ale mi to wygląda na syndrom osoby przetrzymywanej, u której nawiązuje więź sympatii z porywaczem, w związku z czym się widocznie krzywię. - A, ok. - odpowiadam prosto, zwięźle i na temat, a lakoniczność mojej wypowiedzi rozbrzmiewa echem, gdy widać, że żartuję, ale próbuję tym samym zachować pełną, stuprocentową powagę. Niestety, pod tym względem dochodzi mimo wszystko i wbrew wszystkiemu do ostracyzmu. Bycie uległym, jak żeby inaczej, musi się wiązać z wewnętrzną i zewnętrzną delikatnością, natomiast dominą - również jak żeby inaczej - z ogromną ilością testosteronu, z ogromną ilością mięśni i znacznie wyższym wzrostem. Czy to działa w praktyce? No niespecjalnie. Są osoby, które odnajdują się znakomicie w obu rolach, korzystając z uciech łóżkowych bez najmniejszego skrępowania. I nie strzelając przy tym focha - bo przecież współdzielenie ze sobą materaca nie powinno opierać się tylko i wyłącznie na seksie, również na rozmowie. Długo moje przemyślenia na ten temat nie trwają; sroki atakują Wodzireja z zaciekłością godną wojowników czy innych tego typu osób, natomiast moje starania idą na marne, na przedni plan wydobywając tumany strachu. Niczym całun opatula mój pusty i pozbawiony mózgu łeb, gdy podchodzę i patrzę, co to się dzieje, czując przyciągnięcie ku ziemi, gdzie o mało co się nie wywalam; pociągnięcie za kołnierz może i jest skoordynowane, ale ja natomiast... no cóż, niespecjalnie. - Właśnie tak jakoś... podejrzewałem. - nuta niepewności przedziera się przez mój umysł, gdzie nadal przemyślenia próbują zasiać we mnie coś nieodpowiedniego. Być może to po mnie widać, być może niespecjalnie. Po drugie, martwię się, bo przecież chłopaczyna leży cielskiem w co prawda miękkim, ale za to niezwykle zimnym śniegu. - Dobrze, wiszę ci piwo karmelowe i wódkę z p-pieprzem. - odpowiadam, kiedy to dociera potem do mnie kolejny zlepek słów układających się swobodnie w zdanie. - Na Merlina, ja ci tego nie mówię... - kręcę łbem. Przynoszę zapewne same nieszczęścia i wcale mnie to nie bawi. - Cztery...? Cztery chyba. - zastanawiam się nagle nad odpowiedzią na zadane przez towarzysza pijackich zabaw pytanie, kiedy to w sumie udaje mi się przekierować myśli właśnie na ten tor rozumowania. Choć trudno jest mi się pozbyć wrażenia, że dzięki mnie Wacław co chwilę pakuje się w jakieś niepotrzebne kłopoty. Podaję mu też piersiówkę. - Serio? Każesz mi teraz myśleć? - pytanie opuszcza moje usta, kiedy to wiem, że raczej bez odpowiedzenia na to zadane przez Puchona prędko fontanny nie opuścimy. Wpadam na super tytuł. - Immortals od Fall Out Boy. Wstawaj, głuptasie, jeszcze się przeziębisz. - mówię już poważniej, nie pozwalając na to, by ten tarzał się w śniegu; mamy pierścień, byleby go jakoś spieniężyć i móc chlać dalej. Nawet jeżeli się kiwamy na boki, nawet jeżeli świat wiruje - trzeba iść dalej. I choć uczucie nieśmiertelności minie wraz z zakończeniem pijackich popędów, tak jestem gotów poświęcić własną wątrobę.