Najbardziej urokliwa, choć najmniej uczęszczana ściezka biegowa w hyde parku. Mało kto się tam zapuszcza. Ścieżka bowiem znajduje się na samym obrzeżu parku, a chociaż nie problem ją znaleźć, naturalnie zarośnięte wejście nie wydaje się, jakby skrywało tak pełną uroku drogę, pełną w utrudnienia dla biegających. Schodki, nierówności i naturalnie wytworzone przez naturę przeszkody - konary czy gęsta ściółka.
Avery był dość zdziwiony, gdy Moore postanowił mu dać zaledwie piętnaście minut. Teleportował się znad Tamizy do mieszkania, przebrał się w coś swobodniejszego i na wszelki wypadek założył dobre, wygodne buty. Nie bardzo miał pojęcie, o co może jego zabaweczce chodzić, ale przygotował się na każdą opcję. Do magicznej torby upchnął kilka istotnych rzeczy, takich jak namiot, koc, poduszki, ręcznik i dodatkowy sweter, a nawet dobrze zabezpieczone kanapki i termos z herbatą. Wszystko to w pomniejszeniu wpakował do kieszeni. Jeśli Moore postanowi zezgonować mu w tym parku, to przynajmniej zamiast kombinować, jak mu wyjaśnić, ze doskonale wie, gdzie ten idiota mieszka lub się ośmieszać i zabierać go do Mungo, zwyczajnie wepchnie go do namiotu.
Przybył kilkanaście sekund przed czasem i zdążył nawet usiąść na ławce, blisko głównego wejścia do parku, od strony centrum miasta, na początku rozwidlenia wszystkich głównych ścieżek. Czekał.
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Zapominanie o tym, że Brooks jest Krukonką, nie było czymś niezwykłym. W końcu w żaden sposób nie pasowała do stereotypowego obrazu przedstawiciela niebieskiego domu. Nie zarywała nocy nad książkami, uczyła się wybiórczo tego, co ją interesowało, olewając kompletnie takie pierdoły jak ONMS czy wróżbiarstwo. A jeżeli już zjawiała się w szkolnej bibliotece, to po to, żeby z Felkiem podwędzić coś z działu ksiąg zakazanych. Szczerze mówiąc, sama się zastanawiała, czemu nie wylądowała w Gryffindorze, ale najwyraźniej tiara przydziału wiedziała lepiej i dostrzegła w niej coś, czego ona sama nie dostrzegała. Takie zrywy geniuszu, jak ten szczotkowy, udowadniały, że magiczna czapka miała rację.
- Co nie? IQ 200 – skwitowała krótko własny intelekt, wciąż bawiąc się z psiakiem. Ten najwyraźniej uznał, że Krukonka jest spoko ziomkiem, bo nie odstępował jej na krok. - Zefek to taki dziwny Gryfon, z którym kiedyś grałam w bludgera. Po prostu cholernie skojarzył mi się z Vaherem, bo obaj byli podobnie… dziwni. – Koniec końców okazało się, że pamięć Krukonki nie jest tak kiepska, jak mogło się wydawać i jednak kojarzyła Rasmusa ze szkolnych treningów. Słów na określenie tej dwójki miała wiele, choć żadne z nich nie było miłe ani pozytywne. Czasami zastanawiała się, skąd się biorą takie ancymony. Ostatecznie postawiła na dyplomatyczne niedopowiedzenie, gdyż pod terminem „dziwni” mogło się kryć wiele różnych cech osobowości.
Decyzja o przygarnięciu psiaka może nie była najmądrzejszą i zapewne jutro jak wstanie, będzie się zastanawiała, co ten kudłaty łobuz robi w jej mieszkaniu, teraz jednak uważała to za najwspanialszy pomysł na świecie. Oczami wyobraźni już widziała siebie biegającą po Hyde Parku z Williamem u boku. Tak, to był zdecydowanie najwspanialszy pomysł na świecie. - O, też masz psiaka? – zapytała, gdy prefekt zaproponował jej darmową smycz. Oczywiście nie miała zamiaru rezygnować z takiego prezentu. Jutro będzie musiała się wybrać do sklepu po miskę, szampon, kaganiec i całą resztę dupereli, ale dzięki Shawowi jej zakupowa lista uszczupliła się o jedną pozycję. – Jaka rasa? I jak go nazwałeś?
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren machnął zamaszyście ręką - Zefek, Vaher, Rasmus, kto by ich spamiętał, mówiąc słowami Brooks. Do tego podobno cała trójka była dziwna - a Shaw miał to szczęście, że taki typ dziwnego człowieka trzymał się od niego z daleka, a Krukon nie miał najmniejszego powodu by to zmieniać. Nie było więc nic dziwnego w tym, że jego jeszcze nie-tak-dawny kolega z drużyny wyleciał mu z pamięci - szczególnie, że Shaw miał ważniejsze wspomnienia do pielęgnowania niż osoby zawiedzione z powodu wygrania Pucharu Quidditcha. Po kolejnym pytaniu Julii Krukon westchnął ciężko. - Nie mam psa - powiedział, kręcąc powoli głową - Kupiłem ją na początku w szale zakupów dla puszka pigmejskiego, ale no, to był głupi zakup mimo wszystko - dodał z wzruszeniem ramion - Ghul na smyczy też nie chce chodzić, prędzej woli ją przegryźć, a feniks na smyczy... to nawet według mnie zły pomysł - zakończył, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście nie miał prawie żadnego normalnego zwierzęcia - ani psa, ani kota, ani nawet sowy czy kruka, korzystając do noszenia listów z tych ministerialnych albo szkolnych. - Dobre - mruknął, zbierając się powoli z ławki - Pomogę ci go jeszcze umyć i lecę... aaa, do siebie - powiedział, ziewając szeroko i stając przed Julią, z wbitym w nią wyczekującym - acz nieco nieskupionym - wzrokiem.
z/t x2
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kompletnie nie spodziewał się propozycji od Lucii, ale czemu miał w sumie z niej rezygnować? No właśnie - nie widział sensu tkwienia w jednym i tym samym miejscu, a skoro ta zaoferowała mu cudowne właściwości wspólnego spędzania czasu, nie bez powodu poczuwał się do tego, by wstawić się na spotkanie w Hyde Parku. Tym bardziej, że już wcześniej w nim był, w związku z czym trafienie do tego miejsca nie sprawiło mu żadnego, większego problemu. Zbyt dużo rzeczy ze sobą jednak nie brał; w kieszeni miał tylko i wyłącznie różdżkę, a na piersi nie znajdował się nawet krzyż Dilys, wszak nie widział sensu w braniu go w celu zwyczajnego wyładowania stresu poprzez wysiłek. Na szczęście zbyt daleko od miejsca mugolskiego nie miał, w związku z czym nawet nie musiał zbytnio się teleportować. Nie zamierzał ryzykować nakrycia przez mugoli, w związku z czym spacer, kiedy to miał na sobie głównie dresowe rzeczy (wygodne, oczywiście), pozwolił mu tym samym odświeżyć w pewien sposób myślenie. Kondycja początkowo była zła, ale od kiedy zaczął bardziej się ruszać, zauważał te drobne postępy. Ludzie poruszali się po ulicach, po chodnikach, udowadniając, że uroki przyjemnej pogody pozwalają tym samym na wydobycie z siebie cząstki jakiejkolwiek chęci ruchu. Nie bez powodu zatem Lowell poczuwał się tym samym, w związku z poprawiającymi się warunkami w Wielkiej Brytanii, do jakichkolwiek aktywności. Zauważał, iż jeżeli się bardziej wymęczał podczas treningów, tym bardziej nie miał siły na rozmyślanie na temat tego, co by było, gdyby postąpił inaczej, a do tego te dziwne chęci wplątywania się w niebezpieczne sytuacje przemijały w odmęty dalszych planów, w związku z czym nie zamierzał z tego tak szybko rezygnować. A Ritcher najwidoczniej zamierzała mu w jakimś stopniu powrócić do znacznie lepszej formy. Na razie jednak na horyzoncie nie zobaczył absolwentki szkoły, w związku z czym samemu rozpoczął dość prosty trening, zamierzając tym samym w jakiś sposób przygotować mięśnie do potencjalnego wysiłku. Nie sprawiało mu to żadnego problemu, kiedy to pierwsze zakwasy zostały już dawno zażegnane, choć prawa ręka... no cóż. Mimo że magiczna, straciła tak naprawdę na wartości.
Nikt nie powinien mieć żadnych obiekcji co do tego, że nie można się po niej spodziewać czegokolwiek. Jeżeli przy czymś obstawiasz, szybko z tego zrezygnuj, bo nie wyjdzie ci to na dobre. Niektórzy już się tego nauczyli, a może zwyczajnie poddali. A wracając do tej niespodziewanej propozycji, Lucia spontanicznie chwyciła za pergamin, którego tak dawno nie używała. Pomimo swojej nowoczesności uwielbiała ten zapach, stary i zawilgocony. Lowell przyszedł jej na myśl, bo faktycznie go minęła kiedy spieszyła do pracy. Była zbyt spóźniona i zbyt zaabsorbowana innymi kwestiami, aby podbiec do niego znienacka i mocno go objąć, chcąc wywołać zawał serca. Pomysł wyszedł z jej własnego pragnienia wrócenia do dawnej czynności, która tak bardzo ją odprężała. Nie pamięta kiedy biegała ostatnim razem. Może jeszcze kiedy była w szkole, czyli sto lat temu. Tak się czuła. Jak ponad stuletnia kobieta, która nie ma czasu nawet na to, aby spokojnie stanąć i odetchnąć. Okropne, kim się stała teraz. Czas więc na zmiany! Pogoda robiła się coraz przyjemniejsza, dlatego narzuciła na sportowy stanik rozpinaną bluzę i wyszła z mieszkania, poprawiając wysoki kucyk na głowie. Nie minęło wiele czasu, kiedy znalazła się na głównej drodze, biegnąc truchtem do punktu, w którym mieli się spotkać. Nienawidziła teleportacji, dlatego postanowiła zjawić się na miejscu o własnych nogach. Kiedy dojrzała znajomą sylwetkę, przyspieszyła. Będąc niedaleko mężczyzny, który najwidoczniej zaczął ich morderczy trening, uśmiechnęła się szeroko i objęła go od tyłu, lekko podskakując.-Nie wiedziałam, że z Ciebie taki zapalony sportowiec!-Zaśmiała się głośno i stanęła przed nim, lekko zdyszana z zaczerwienionymi policzkami. Poranna rozgrzewka zdecydowanie było już za nią. Oh, energia rozpierała ją jeszcze bardziej! Nie mogła ukryć swojego wewnętrznego zadowolenia z siebie i z tego, co zamierzali wspólnie zrobić.
Lowell już z początku powinien coś wiedzieć, ale pozostawał tak naprawdę wysoce niewinny pod tym względem; nim się obejrzał, a zdołał przystanąć na propozycję Luci. Swoją drogą, była to niezła forma wyładowania agresji, od kiedy zaczął więcej chodzić i więcej się ruszać. Im bardziej zatracał umysł w treningach, tym bardziej zauważał, iż jest wewnątrz bardziej spokojny. Nie miał sił na cokolwiek innego - nie siedział po nocach, nie patrzył się leniwie w monitor, jakoby szukając w tychże malutkich pikselach sensu własnego życia. Zwyczajnie zasypiał, będąc bardziej odprężonym, a przede wszystkim... jakoby błogim. Przebywanie w otoczeniu przyrody tym bardziej mu pasowało, gdyż jego przeszłość opierała się przede wszystkim na przemierzaniu przez tereny licznie obrośnięte drzewami i krzewami. W Hyde Parku był nie pierwszy raz, ale miejsce to - jak każde inne, gdzie zieleń znajdowała się i rzucała w oczy niemiłosiernie, a śpiew ptaków przedostawał między gałązkami - napawało go pewnego rodzaju nadzieją. Posiadając większą ilość czasu, znajdował dodatkowe robótki dosłownie wszędzie. Szczerze powiedziawszy to zawieszenie przyszło niczym ratunek z nieba. Bo nim się obejrzał, a zauważył, jak jest w stanie rozlokować własne chwile, by tym samym nie tylko zarobić, ale także czegoś się dowiedzieć. Sięgał po inne, bardziej dojrzałe pod względem dziedzin książki; może nie za dużo, ale jego repertuar lektur zmienił się znacząco, co mogło być jakoby pozytywną rzeczą. Też, chodził po mieście, szukał ludzi, szukał tego, gdzie może upchać własne ręce do pracy, ażeby posiadać dodatkowe galeony w sakiewce. Starał się zmienić, rozmawiając z psychologiem. Jego życie ulegało nieustannym zmianom, które to starał się kontrolować tak, by zrządzenie losu ponownie nie zaśmiało się prosto w jego twarz. Nie spodziewał się jednak objęcia, kiedy to trenował w samotności, w związku z czym poczuł się tak, jakby został sparaliżowany prądem, ale bez wrażeń bólowych. Odetchnąwszy z ulgą, wiedział, iż jest to przecież Ritcher, w związku z czym mięśnie zdecydowanie uległy poluzowaniu aniżeli licznym spięciom. Przyzwyczajał się do tych wszystkich gestów, które pozostawały charakterystyczne w danych relacjach. Od początku roku szkolnego zaczął się pod tym względem zmieniać, jakoby udowadniając, że światło w ciemnościach może pojawić się poprzez... proste spotkanie kogoś innego. - Chyba nie chcesz znać mojej kondycji... - uśmiechnął się niepewnie, kiedy to dziewczyna stanęła przed nim, lekko zdyszana, co wskazywało na to, iż rozpoczęła ona już wcześniej trening. No, był trochę w dupie, no ale może nie będzie aż tak źle, kiedy to spojrzał na nią poprzez ciemne obrączki źrenic? - Ale ostatnio staram się trochę powrócić do formy. Zresztą, nie spodziewałem się, że ty też trenujesz. - podniósł ostrożnie, aczkolwiek ochoczo kąciki ust do góry. Im więcej przebywał z ludźmi, tym bardziej zauważał, że... reagował przyjaźniej, co było dla niego pewnego rodzaju nowością. Nie spodziewał się po sobie takich zmian, ale te proste gesty same snuły mu się pod kopułą czaszki i wręcz rwały do wyjścia. Wcześniej nie ufał innym, a teraz... najwidoczniej pewne negatywne doświadczenia w jakiś sposób zostały zażegnane. - Więc... co masz dzisiaj w planach? Głównie bieganie? Pompy? A może coś innego? - zastanowiwszy się, przeciągnął własne mięśnie, które może nie były wyćwiczone, ale i tak pozostawały w ciut lepszym stanie niż zazwyczaj. Może nie trenował od dawien dawna i treningi rozpoczął ledwo dwa tygodnie temu (początkiem kwietnia, tuż po powrocie z Italii), ale odczuwał pewne zmiany w samym sobie. Może nie aż tak duże, ale... czuł się trochę lepiej? - No i, najważniejsze pytanie - co u ciebie? Jak leci życie? - podstawowy element rozmowy, o którym to nigdy nie powinien zapominać...
Świerze powietrze, zieleń... Cisza. Bardzo dobrze odnajdywała się w tych klimatach, chociaż i w hałasie potrafiła się odnaleźć. Była niemal jak kameleon, potrafiąca przystosować się do otoczenia, w którym się aktualnie znajduje. Tylko z tym wyjątkiem, że nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu zbyt długo. Zawsze coś musiała zrobić, chociaż nic konkretnego ją nie goniło. Miała pełne ręce roboty, co w jakiś dziwny i pokraczny sposób pozwalało jej odnajdować myśli. Chaos, nieporządek. Nigdy nie lubiła się ograniczać. Bieganie to chyba jedyna aktywność, która faktycznie jest dla niej ukojeniem. Zaczęła jako dziecko, bardziej uciekając, niżeli czerpiąc z tego faktyczną przyjemność. Później stało się to czymś znacznie więcej. Już nie uciekała. Nigdy. Odetchnęła głęboko, raz, później kolejny. Spojrzała krytycznie na postać, która stała przed nią i obeszła ją, jakby była największym znawcą ludzkich sylwetek. Teoretycznie, mogła mówić o wieloletnim doświadczeniu, które wynikało z dogłębnych obserwacji. Uśmiechnęła się lekko, prawie niezauważalnie, bo tak naprawdę nic mu nie dolegało. To ona chciała towarzysza, chociaż ten jeden raz. Zwykle miewała biegać w samotności, w końcu dopasowywanie się do potrzeb innych ludzi nie szło jej na rękę. Ponownie stanęła przed nim i założyła ręce na biuście, unosząc brew do góry.-Takie ciało nie buduje się w jeden dzień. Geny to nie wszystko.-Zaśmiała się lekko.-Biegam, odkąd nauczyłam się chodzić, kolejna fizyczna aktywność, która wprawia mnie w wyborny nastrój.-Poruszyła porozumiewawczo brwiami, bo nigdy nie ukrywała swojego rozwiązłego trybu życia. Nie miała zielonego pojęcia co się z nim działo. Jej wiedza opierała się na tym, co sama widziała. Nie zwykła przyjmować do wiadomości pogłosek, nie wierzyła temu, co wychodzi spomiędzy ust, chyba że były to usta należące do samego zainteresowanego. Chociaż i te trzeba brać na poprawkę. Dlatego przyjazne obycie było dla niej czymś naturalnym. Nawet gdyby wzdrygnął się znacząco pod jej dotykiem, czy odsunąłby się od niej na bezpieczną odległość, nie zadawałaby pytań. Nie traktowałaby go jak trędowatego po przejściach. Najpierw sam musiałby powiedzieć, że nie życzy sobie jej dotyku. Taka była. Zamachała głową, wprawiając w ruch długi kitek.-Nie pamiętam dokładnie tego miejsca, więc jeszcze nie znam terenu. Mam jednak pomysł na to, w jaki sposób możemy rozruszać nasze mięśnie.-Jej uśmiech z każdym słowem robił się szerszy. Obejrzała się na ścieżkę i podciągnęła najpierw jedną nogę do klatki piersiowej, a następnie drugą. Gotowa? Zawsze.-Opowiem Ci po drodze, chodź!-Machnęła dłonią i rozpoczęła bieg, najpierw lekki, aby ponownie wrócić do ruchu. Spojrzała na Lowell'a przez ramię, to nie tak, że nie chciała o sobie mówić. Było tyle rzeczy, które w tym momencie się działy... Nie wiedziała, czy znalazłaby miejsce, aby móc to wszystko z siebie wyrzucić.-Na razie dorabiam w Pożodze. Przy chwilowym braku stałego miejsca zamieszkania i żerowania na innych, muszę odłożyć pieniądze.-Powiedziała delikatnie podniesionym tonem, aby móc dotrzeć do niego przez nierówny oddech.-Wiesz, że statyczność nie jest moją mocną stroną. Planuje zabrać sprzęt i ruszyć gdzieś, gdziekolwiek.-Plan bez konkretnego planu, cała Ritcher. Jej usta drgnęły. Nie obchodziły ją podstawowe elementy rozmowy, ale odwróciła głowę w jego kierunku. Autentycznie zainteresowana.-Powiedz lepiej, co zmieniło się u Ciebie. Wiesz, jak jestem do tyłu z informacjami.-Nie byli już w Hogwarcie, informacje nie roznosiły się tak szybko, a okoliczności spotkania kogoś znajomego nie były już tak częste.
Lowell miał z tym różnie - raz preferował miejsce, gdzie coś się dzieje, innym razem - znacznie częściej - wolał jednak spędzać czas w ferworze własnych czynności, do których to pozostawał przyzwyczajony. Prace nad Aceso poniekąd uległy spowolnieniu; kurz opadł, a liczne problemy wyjawiające się poprzez jego sylwetkę nie pozwoliły tak naprawdę podjąć się kolejnych trudów. Owszem, za każdym razem, gdy starał się coś wyciągnąć z warzenia wiggenowych, tak naprawdę do niczego więcej już nie dochodził. Zauważał związki między poszczególnymi składnikami eliksiru i nie zamierzał z nich tak łatwo zrezygnować, ale obecnie nic więcej nie przychodziło mu pod tym względem do głowy. Miał na celu testować zarówno księżycową rosę, jak i krew salamandry; kto wie, może rzeczywiście uda mu się coś w tej kwestii osiągnąć? Tego nie wiedział. Być może to właśnie trening odświeży mu umysł, w związku z czym raz po raz był w stanie oddać się poszczególnym ćwiczeniom. Na świeżym powietrzu, oczywiście. Bieganie w centrum miasta nie należałoby do zbyt rozsądnych czynności. Początkowo tak naprawdę nic nie widać. Blizny zniknęły, choć niespecjalnie lubił się tym chwalić. Przyzwyczaił się do nich, ale przynajmniej tylko jedna osoba miała do czynienia z charakterystycznymi śladami po czarnomagicznym zaklęciu, które teoretycznie mogło go zabić. Co prawda skutki odczuwał do dziś, aczkolwiek nie pozostawały one widoczne. Ręką poruszał normalnie, jakby nigdy wcześniej nie miała z tym wszystkim do czynienia. Problem pojawiał się przy ciężarach czy dokładnej, precyzyjnej pracy. Nie bez powodu zatem preferował wykonywanie większości czynności za pomocą lewej. - Ale geny mają spore znaczenie. Nie przyczynią się do zajebistej sylwetki, aczkolwiek mogą w jej osiągnięciu trochę pomóc. - uśmiechnąwszy się, wiedział co nieco na ten temat. Każdy człowiek zbudowany jest w ciut inny sposób, ale w jakiś sposób wpisuje się w ramki. W jakiś, oczywiście. Nie zawsze w stu procentach, ale to prawda, że praca i ćwiczenia są w stanie w pełni wydobyć potencjał. Trzeba jednak się poświęcić i to właśnie początki są najtrudniejsze, potem idzie łatwiej. - Niezłe podwaliny. Ja w sumie rzadko kiedy biegałem, już prędzej skupiałem się na treningu siłowym. Trzeba od czegoś zacząć, bo nie zawsze można przesiedzieć większość czasu w domu. Niezależnie od tego, jak to by było przyjemne. - samemu nie poczuwał się zbytnio do rozwiązłości. Każdy, kto znał od dłuższej chwili Lowella, wiedział, że sprawy cielesności i korzystania z tego, co jeszcze w jego przypadku nieodkryte, niespecjalnie go interesują. Nie ma problemów z rozmową na ten temat, ale nigdy nie spogląda na innych z widocznym pożądaniem w oczach. Zresztą, w ciągu całej swojej kariery nauki w szkole niespecjalnie z kim miałby być powiązany. Nigdy nie był widziany z nikim obok. Na balach udziału nie brał. Pogłoski mogły zawierać w swoich słowach jakąś cząstkę prawdy, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy zejście na ziemię pozwoli na jej przetrwanie. Wszystko idzie łatwo zepsuć, gdy człowiek - jako istota krucha - jest jednak postawiona w dość trudnych sytuacjach. Mimo to nie zależało mu na pogłosie, wszak prędzej interesował się własnym życiem i życiem bliskich dookoła. Czy interesowały go tematy popularności? Nie, choć doskonale wiedział, że raz po raz plotki się rozchodzą, więc będzie musiał się do nich przystosować. - Tutaj, z tego, co pamiętam, w sumie się biega. Ale zawsze można przejść do innej części Hyde Parku, jeżeli nam się to akurat znudzi. - nie wiedział, co dziewczyna ma na myśli, ale był zaintrygowany; nie był jakoś źle przystosowany do życia w społeczeństwie, więc postanowił jej pod tym względem zaufać. Kiwnąwszy głową, tym samym udał się do przodu, przystosowując ciało do truchtu. Początki są najgorsze, ale z czasem człowiek się przystosowuje, w związku z czym bez problemu pokonywał kolejne schodki czy też i przeszkody, które nawinęły się pod nogi. A te miał stosunkowo szczupłe i długie, w związku z czym posiadał pod tym względem pewnego rodzaju przewagę. Wsłuchał się tym samym w jej słowa, raz po raz spoglądając na piegowatą twarz; oczywiście, że był zaintrygowany. Wiedział jednak, kiedy odpuścić. - Tyle razy byłem na Nokturnie, ale nigdy Pożogi nie odwiedziłem. Problemy z tą polityką tam występują czy każdy ma wyjebane? - Felinus się zapytał, tym samym czując, jak serce przyśpiesza pod wpływem podejmowanej aktywności fizycznej. Dziwne, ale przyjemne uczucie, kiedy to pokonywał kolejne schodki w spokojnym kroku, uzależnionym przede wszystkim od tempa Luci. - Czekaj, to gdzie ty mieszkasz na obecną chwilę? - zmarszczywszy brwi, zastanowiło go to, ale też - nie zamierzał robić żadnych wyrzutów, bo przecież samemu szlajał się po barach, doskonale wiedząc o tym, że to jednak trochę kosztuje. Pomagało mu to odsapnąć od rzeczywistości, kiedy to mógł zająć się samym sobą. - Spokojnie, u mnie ostatnio też nie jest mocną stroną. - chciałby wzruszyć ramionami, ale nie było to możliwe. Zresztą, dziewczyna sprawnie odbiła piłeczkę, a skoro co nieco się dowiedział na jej temat, lubił dobierać ostrożnie słowa. Nie było kolorowo. Chodził do psychologa, starając się poprawić, na wygnaniu, utraciwszy kilkaset punktów. Obecnie miał już w nie kompletnie wyjebane. Podczas tej całej edukacji w Hogwarcie zależało mu tylko i wyłącznie na tym, by dowiedzieć się jak najwięcej. Do gadania niby już nie miał, bo znajdował się na wylocie, ale z czasem przestało mu zależeć na kwestii rywalizacji o Puchar Domu. - Nowa praca, studia jak studia, obecnie jestem zawieszony w prawach studenta, więc ogólnie mam dużo czasu i możliwości. Brakowało mi wytchnienia od ciągłej nauki. - odpowiedział, bo w sumie zbyt wiele się wydarzyło w jego życiu, by móc od czegoś rozpocząć. Zaczął zatem od najprostszych, snujących się po głowie myśli. - Jakoś idzie do przodu, trochę staram się nieco w życiu zmienić, także... - ponownie wzruszyłby ramionami, bo nie wiedział, co tym samym dodać.
Lucia żyła efektami specjalnymi. Nic nie mogło być zbyt proste i zbyt oklepane. Nie mogła pozwolić, aby do jej życia wkradła się rutyna... Nie znosiła jej tak bardzo, że uparcie dążyła do jej destrukcji. Co z czasem również mogło przerodzić się w jakiś utarty schemat... Dlatego wszystko musiało się ciągle zmieniać. Tylko wtedy czuła, że wyczerpywała z życia jak najwięcej. Im więcej nieprzewidywalności, tym większe doświadczenie zdobywała... I tak w kółko i kółko. Tryb, którego nie zamieniłaby na żaden inny. Chyba nie potrafiła już funkcjonować inaczej, nie potrafiła spojrzeć za siebie i przystanąć aby coś przeanalizować. Wierzy w to, że nie może sobie tego zrobić... Bo gdyby tylko na moment przystanęła... Gdyby nie biegła całe swoje życie, to co wtedy? Co by zobaczyła? Zaśmiała się, co raczej pod wpływem kolejnych podskoków brzmiało jak prychnięcie. Nie dało się zaprzeczyć, że geny bardzo pomagały... Jednak Lucia, ilekroć tylko słyszała to określenie, robiła dziwną niezbyt wyraźną minę. Dobrze, że jej twarz nabierała teraz żywszych kolorów, a oddech naturalnie stał się nierówny.-Chciałabym wierzyć, że geny nie mają na nic wpływu, jedna niestety muszę się tu zgodzić.-Powiedziała, a dłonie, którymi machała w jasno określonym rytmie przy ciele, nagle straciły swoją wyćwiczoną zamaszystość. Pomachała dłońmi, jakby poczuła coś nieprzyjemnego i szybko chciała to z siebie zrzucić. Po chwili wróciła do normalności. -Od tego masz mnie. Jeżeli tylko będziesz chciał, możemy to robić częściej... Jestem raczej samotnym biegaczem, ale od czasu do czasu przyda się jakaś odmiana.-Faktycznie, odkąd pamięta, wybierała tylko samotne treningi, nawet bez konkretnego powodu. Może czasem faktycznie przesadzała i doprowadzała swoje ciało do czystej agonii, ale to na pewno nie powód, dla którego miałaby robić to samotnie. Nigdy wcześniej nie zakrzątało to jej głowy, a teraz nagle będzie? Plotki były i zawsze będą, niektóre mniej lub bardziej pikantne czy prawdziwe. W końcu ludzie zawsze gadali i gadać będą, nie da się tego uniknąć. Zawsze wolała wiedzieć wszystko z pierwszej ręki, o ile już chciała dowiedzieć się czegokolwiek, co nie leżało w zakresie jej zainteresowań. Sama wiedziała, jaką moc ma niedoinformowana wiadomość. I zawsze lubiła przyglądać się tej deformacji, która postępowała w czasie. jej brwi nieznacznie uderzyły do góry, a twarz odwróciła się w jego stronę. Teraz to ona była iście zaintrygowana. I czy wiedziała kiedy odpuścić? Na pewno, ale zdecydowanie jej to nie powstrzymywało. W końcu jeżeli ktoś nie będzie chciał, to zwyczajnie nie powie. I tyle. -W takim razie stawiam pierwszy kieliszek. Musisz zobaczyć to miejsce, nie żeby było najwyższej jakości... -Dodała niespiesznie, śmiejąc się do siebie i własnego wyobrażenia tego miejsca.-Jak wszędzie. Tam po prostu trochę inaczej się to odbywa. -Polityka... I nagle w jej głowie pojawiły się wspomnienia wiecu, na który została zaproszona i w którym faktycznie uczestniczyła. Przyspieszyła kroku, nieznacznie jednak na pewno wyczują to za kilka minut. Czuła jak jej ciało ponownie przyzwyczaja się do nowego trybu. Życie w ciągłym biegu to nie dosłownie ruch, ani czynność skupiona tylko na jednej rzeczy. Nie miało to żadnego porównania.-Aktualnie? U starego znajomego, który wyjechał z miasta. Cele zdrowotne.-A przynajmniej tak myślała. Nie uzyskała zbyt wielu informacji, żadnych również nie zażądała, przyjmując jedynie do wiadomości, że ma gdzie spać. Wbrew pozorom, wystarczyło jej naprawdę niewiele do pełni zadowolenia. Omal się nie zatrzymała, usłyszawszy nowinki z życia Lowella. Musiała nadrobić stracony czas, bo teraz to on wyszedł na prowadzenie. -Jak to, zawieszony. TY?-Nie miało to zabrzmieć w ten sposób, jednak nie udało jej się pozbyć tej nutki niedowierzania w głosie.-Naprawdę jestem do tyłu. Mogłeś mówić, że zamierzasz rzucać jakimiś bombami, to wzięłabym coś mocniejszego do picia zamiast wody.-Nie była przygotowana na taki szok. Jej spojrzenie jasno sugerowało, że ma zagłębić się dalej w temacie, bo była gotowa zrobić wiele, aby tylko usłyszeć, co miał jej ciekawego do powiedzenia.-Albo sama rzuciłabym jakąś bombą, a tak to moje życie wydaje się nudne jak flaki z olejem...-Jęknęła znacznie, bardzo niezadowolona z takiego obrotu spraw.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell ostatnio starał się właśnie uniknąć tej swoistej destrukcji, którą to prowadził wcześniej, nie zważając na nic. Ani na bliskich, którzy rzeczywiście się martwili, ani na samego siebie, kiedy to ciało już powoli trochę odmawiało posłuszeństwa. Teraz było lepiej, to prawda, ale nadal, jeżeli chciał przekonać się do metamorfozy, musiał zacząć przede wszystkim od samego siebie. Jeżeli chciał, aby jego przyjaciołom bądź rodzinie było lepiej, musiał także wziąć się głównie za siebie. Postawić na pierwszym miejscu w hierarchii, którą to tworzy każdy człowiek, często umieszczając innych ponad własną osobę. Jeżeli zdarzało się to sporadycznie, nie prowadziło do niczego złego. Jeżeli nader często - przyczyniało się do wielu bóli, złamania, tudzież utraty wiary w samego siebie i znajdowania jej w innym. Felinus nie chciał się uzależniać, dlatego dążył do tego, by wraz z magipsychologiem, no cóż, polepszyć to, co zdołał już porządnie zepsuć. I chociaż wina w tym wynikała głównie z przeszłości, o tyle jednak - zgodnie z tym, co reprezentował na przestrzeni ostatniego roku - brak jakiegokolwiek czynnika, dzięki któremu mógłby zapomnieć o stresie dnia codziennego - nie miał zbyt dobrego na niego wpływu. Jedna z najpopularniejszych wymówek - tudzież właśnie geny - zdawała się funkcjonować w społeczeństwie jako coś nieodwracalnego. Mimo to student potrafił oddzielić geny od nieumiarkowanego jedzenia i podjadania po nocach z lodówki, choć samemu miał całkiem niezły metabolizm, nawet jeżeli przez ostatnie miesiące niespecjalnie starał się cokolwiek z tym zrobić. I tak było lepiej - może kondycja nadal pozostawiała wiele do życzenia, ale przynajmniej... nie był już wychudzony i mógł jakoś uczestniczyć w bardziej aktywnym życiu. - Część rzeczy zależy od nas i, no cóż, trzeba odróżnić geny od nadmiernego wpierdzielania słodyczy lub podjadania. - trudno było zaprzeczyć, dlatego zgodził się poniekąd z Lucią, by tym samym biec dalej, czując, jak serce pompowało krew szybciej, co było naturalną reakcją organizmu. I chociaż z początku nie lubił biegać - no ba, to była czynność ponad jego siły - to po przeboleniu pierwszych sekund szło mu znacznie lepiej i już aż tak o tym nie myślał. Trudno przyzwyczaić organizm do czegoś takiego, skoro prędzej preferował inne aktywności. - O, no i super, możesz mnie molestować poprzez listy. - próbował się zaśmiać, ale też, nie chciał się w jakikolwiek idiotyczny sposób zakrztusić, więc zważał na potencjalne niebezpieczeństwa, kiedy to tak truchtał sobie do przodu, czując powoli rozpalającą się klatkę piersiową. Nie od razu; subtelnie, jakoby bez pośpiechu. Wspólne bieganie może być lepsze, bo człowiek robi to z kimś, a nie samemu, więc czuje także pewność siebie. Był tego świadom; samemu czasami było ciężko, no i też, niepotrzebne zwracanie na siebie uwagi nie znajdowało się w repertuarze czynności Lowella. A przynajmniej nie teraz. Plotki pozostawały nieodłączną częścią życia każdego czarodzieja, czy też i osoby pozbawionej cząstki magii. Nawet jeżeli ktoś chciałby się od nich odizolować, nie było to takie proste ze względu na wiele rzeczy. Te przychodzą naturalnie, nawet sporadycznie i nieprzewidywalnie, zatem trudno jest z nimi jakkolwiek walczyć. - Uwierz mi, widziałem gorsze miejsca. - antykwariat, szemrane uliczki, no ba - Śmierciokrzew we Włoszech - to wszystko zostało przez niego w jakiś sposób zobaczone. Pijacki budynek z osobami pod wpływem (których nie spotkał) także miał miejsce w jego życiu. Wiele go już nie dziwiło, dlatego mniej lub bardziej obskurne placówki nie robiły na niego żadnego większego wrażenia. - Zakończę edukację i na pewno wpadnę. Na razie zależy mi na skończeniu tych studiów. - kiwnąwszy głową, jakoś nie widział sensu w powtarzaniu roku i dopłacaniu kwoty podobnej do tej za nowe mieszkanie. Westchnięcie, choć niezauważalne podczas treningu, wydobyło się z jego własnych ust; wiele rzeczy wymagało renowacji w jego własnym żywocie. - Czyli standard, bicie się o to, kto będzie miał lepsze życie. Mieliście jakieś akcje z podpaleniami czy innym gównem? - zapytał, choć mogło to być z jego strony skrajnie głupie, niemniej jednak zależało mu na tym, by dowiedzieć się, czy były takie akcje pod względem politycznym. Bo pod względem tego, że okolica nieciekawa i ktoś na pewno zalazł komuś za skórę - w to nie wątpił. - W sumie najlepiej, zawsze to jest rozkład kosztów, no i też, czasami trudno jest uzyskać jakieś lokum w dobrej cenie. - realia obecnych nieruchomości były dość specyficzne, kiedy to rok temu koszty poszły w górę, a Lowell samemu musiał odroczyć konieczność kupienia domu. Zbierał na ten cel od wielu lat, a jeszcze przy okazji miał możliwość zabrania ze sobą matki, która dołożyła poniekąd w renowację budynku. Życie w parę osób jest znacznie łatwiejsze i nie zamierzał z tym jakkolwiek walczyć; samemu obecnie miał zamiar przerobić parę pomieszczeń, które pozostawały poza użytkowaniem, w jakieś specjalne do celów magicznych. Na pytanie aż na chwilę przystanął, by prychnąć, niemniej jednak potem, jak gdyby nigdy nic, pobiegł dalej. Co jak co, ale może był spokojny, lecz też, posiadał swoje mniej przyjemne strony. Które to starał się w jakiś sposób usunąć. - Tak, ja. - uśmiechnąwszy się, trudno było w to uwierzyć, no ale stało się. Liczne problemy, odpierdalanie, a przede wszystkim brak jakiegoś kodeksu moralnego, tudzież kręgosłupa, dzięki któremu mógłby to wszystko podtrzymać w ryzach... przyczyniły się do powstania takiego przebiegu zdarzeń. - Czy ja wiem, czy to jest mocne? Ot, za niecały miesiąc będę mógł wrócić do szkoły, więc nie wiem, czy istnieje sens brania czegoś mocniejszego. Poza tym, zbyt sporej maniany nie odwaliłem. - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo o ile coś zepsuł w swoim życiu, to miał okazję na naprawienie tego, co pozostawało wcześniej dość trudne do zrozumienia. Teraz jednak, dzięki pewnej pomocy, mógł iść do przodu, zamiast cofać się w rozwoju do tyłu. - Dyrektor hodowca bonsai chciał wcześniej już ze mną porozmawiać na temat sprzedaży PD, ale, zabierając uczennicę nad strumień, przelałem szalę goryczy. - wzruszył ramionami, choć nie było to zapewne widoczne. Na kolejne słowa podniósł brwi, jakoby zastanawiając się, czy przypadkiem się nie przesłyszał, ale nie zdradził swojego stosunku do nich poprzez mimikę twarzy. Może te uniosły się, może te się trochę zdziwiły, ale poza tym - nic nie dotarło na zewnątrz. - Wiesz, czasami lepiej, żeby było nudne jak flaki z olejem. Tyle, ile rozjebałem się w ciągu ostatniego roku, no cóż, raczej mi już się znudziło. - chciał jakiegoś spokoju, stabilizacji. Raz po raz jednak siebie niszczył, prawa ręka, mimo że działała, już nie wiadomo, czy odzyska pełną sprawność, jądra niby istnieją, ale nie są ruchliwe, więc... trochę jednak spierdolił swoje życie, choć starał się tym nie przejmować.
Z łatwością stał się wkurzony - nim się obejrzał, a przez ciało przeszło ogromne zrezygnowanie, jakiego to nie potrafił powstrzymać. Czuł się winny, a siedząc ciągle w domu, nawet jeżeli na zewnątrz padało, nie mógł odpowiednio odreagować. Palone raz po raz fajki wcale nie pomagały, kiedy to kruk skrzeczał radośnie, udowadniając, iż jest naprawdę chujowym towarzyszem. Puszki ciągnęły się po podłodze, jeden zaczepiał drugiego, a Hinto wyczuł tę zmianę. Nie bez powodu zaczął ubiegać się o uwagę, kręcąc się wokół nóg, na których to już nie znajdowały się blizny, jakie to przyczyniały się do zwracania na siebie uwagi. Wyglądał tak, jakby nic mu się nie stało przez tyle lat edukacji. To było tak naprawdę złudne uczucie, wszak doświadczenie mówiło mu, z czym miał do czynienia - z przesyceniem własnej głupoty, cwanymi ruchami oraz problemami w wyniku pierdolenia konsekwencji. Lowell schylił się w stronę zwierzaka, biorąc go tym samym na własne kolana, by nerwowo zacząć czesać palcami miękkie futerko leprehau. Pomagało mu to uspokoić własne myśli, ale statyczność zdawała się przeszkadzać jeszcze bardziej, dlatego zbyt długo w tym stanie nie potrwał. Położywszy ostrożnie psa, Lowell zrzucił z siebie ciuchy, w lustrze patrząc tym samym na miejsca, gdzie powinny znajdować się te skazy. Nie było ich. Zazwyczaj miał w zwyczaju palcami analizować różnice w strukturze skóry, a teraz, gdy opuszki raz po raz to robiły, nie wyczuwały niczego. Było to... niepokojące, ale naprędce założył jakieś bardziej luźne ciuchy jednocześnie nadające się do wyjścia, by tym samym zarzucić na siebie kurtkę oraz założyć buty. Pogłaskawszy Hinto, pożegnał się z nim tym samym, nie biorąc ze sobą bezdennej torby. Ale różdżkę, jak żeby inaczej - postanowił zabrać, wraz z pchełkami i telefonem. Po czasie przedostał się do Hyde Parku, gdzie znajdowała się ścieżka biegowa. Ciemno trochę było, ale światła latarni bezpiecznie oświetlały poszczególne tereny, co zdawało się być dobrym zjawiskiem, gdy Felinus postanowił się rozciągnąć i porobić parę prostych ćwiczeń. Mimo że go targało do tego, by od razu rozpocząć bieg, nawet jeżeli krople deszczu stawały się mocniejsze, rozumu trochę miał. Odetchnąwszy głęboko, Lowell wypuścił powietrze z płuc, by tym samym... pobiec. W górę i w dół, przeskakując najróżniejsze przeszkody, mając w dupie coraz to szybciej bijące serce, które przystosowywało się do podejmowanej aktywności fizycznej. Musiał czymś zająć umysł; muzyka pozwalała mu przebrnąć przez to wszystko, a czekoladowe oczy badawczo spoglądały na każdy zakamarek, nie martwiąc się tym, że z czasem płuca zaczęły dosłownie palić, jakby uderzył plecami o ziemię, a nogi odmawiały posłuszeństwa, nie chcąc wcale tak zapierniczać. Ale zmuszał się do tego. Musiał, chcąc pozbawić siebie energii, która przyczyniała się do bezmyślnego brnięcia w kolejne skupiska zdań przedzierających się przez umysł. Musiał przekierować to wszystko na wrażenia, jakie dawało mu bieganie, z którym to chciał się wcześniej jakoś przyzwyczaić. Mimo to z czasem przyzwyczajał się do tej suchości w ustach - jak na złość nie wziął wody - jak również grzywki opadającej na czoło po zapoznaniu się z wieloma kropelkami deszczu. Burzy na szczęście nie było, więc mógł skupić się w pełni na odreagowaniu, które pozwalało mu zapomnieć. Denerwował się ostatnio częściej, ale tak naprawdę to wszystko pomagało mu w zrozumieniu wielu ważnych spraw. Nadal czuł się jak największy idiota w relacjach międzyludzkich, ale starał się - choć kosztowało go to naprawdę sporo. Bo to ukrywał. Ukrywał swoje problemy przed bliskimi, bo o ile to było normalne dla terapeuty, o tyle jednak przez większość czasu znajdował się na granicy i było ciężko. Jest ciężko - choć nie chciał tego jeszcze okazywać, gdy biegł przed siebie, co jakiś czas się zatrzymując. Unikając kałuż, unikając możliwości poślizgnięcia się i wywalenia na własny, krzywy ryj, niwelował resztki własnej siły, by tym samym pamiętać mniej i coraz mniej, gdy otoczenie zdawało się zbladnąć, a samemu wymęczał siebie prawie do granic możliwości. Z czasem, gdy się zatrzymywał częściej, palące płuca mu przeszkadzały bardziej, a mięśnie drżały z przeciążenia, do jakiego to się przyczynił. Powrót do domu nie był skomplikowany - upewniwszy się, że nikogo dookoła nie było, a i żadne kamery nie znajdowały się w zasięgu, student postanowił się teleportować po odsunięciu się na bok, ażeby mieć pewność, iż nikt tego nie zauważy. Wprost do domu, po krótkim odpoczynku, by przystanąć w progu i poczuć ból wynikający z wymęczenia, którego to tak potrzebował. Stres opadł, złość zniknęła - był niczym pies, który potrzebuje aktywności, by nie zwariować. Po tym udał się do łazienki, by wziąć gorącą kąpiel.
[ zt ]
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Klątwa pustosząca przez ostatni czas Wielką Brytanię, wspólnym wysiłkiem grupki czarodziejów została zażegnana. A przynajmniej w praktyce, bo pojedyncze przypadki wciąż się pojawiały, choć nie tak groźne, jak dawniej. Powrót do normalności oznaczał również powrót brytyjskiej ligi quidditcha. Trzeba było zapomnieć o wszystkich przykrych wspomnieniach i wziąć się do pracy, zwłaszcza że za rogiem czaiły się kolejne mecze i walka o mistrzostwo. W tym roku, po raz pierwszy w historii, Harpie startowały z pozycji obrońcy tytuły i niejako faworyta. Pierwszy mecz zakończył się remisem, ale trzeba było przyznać, że nie był to zły rezultat, biorąc pod uwagę fakt, że szukająca była niewidoma, a druga pałkarka zajmowała się ogniem co kilka minut. Brooks chciała być w formie. Celem na ten rok było podwyższenie poprzeczki, którą już w zeszłym sezonie powiesiła niebotycznie wysoko. Bo jak inaczej nazwać pierwsze w historii mistrzostwo dla klubu w debiutanckim sezonie? Najwyraźniej było w niej coś, dzięki czemu odstawała od reszty. I choć niekoniecznie był to czysty talent, to z pewnością nikomu nie zależało bardziej. Dzisiejszy trening był kolejnym tego dowodem. Pomimo ciężkiego tygodnia wypełnionego nauką, Julka wstała wczesnym porankiem, kiedy za oknem wciąż było zimno i ciemno. Po wypiciu szklanki wody z cytryną i przetarciu zaspanych oczu wskoczyła w dresik, założyła psu smycz i wyszła na zewnątrz. Często zaczynała poranki w ten sposób. O szóstej rano Hyde park był pusty, nie licząc kilku bezdomnych śpiących na ławkach, tak więc z słuchawkami na uszach i psem u boku, mogła biec, nie przejmując się kompletnie niczym. Trasę znała doskonale, w końcu biegała tą drogą regularnie od wielu miesięcy. Pies dyszał ciężej od Krukonki, na której żwawy trucht zdawał się nie robić wrażenia. Po około pół godzinie biegu zatrzymała się w strefie do street workoutu. Zawieszony wysoki drążek był właściwie wszystkim, czego potrzebowała. Z niemałym trudem podskoczyła, chwytając się drążka, po czym zaczęła się podciągać. Nie miała żadnego konkretnego planu. Podciągała się do momentu, gdy nie miała już siły. Potem odpoczywała kilka minut, rozgrzewając się dokładnie i ponawiała próbę. Po około dwudziestu minutach czuła, że więcej zrobić nie będzie w stanie. Zawiązała więc dokładnie buty, pogładziła psa po pyszczku, odpaliła Migos i ruszyła w drogę powrotną. Biegnąc, czuła nie tylko wiatr we włosach, ale również satysfakcję. Pomimo zmęczenia, przypływ endorfin wywołany treningiem, nastroił ją pozytywnie do reszty dnia, który na dobrą sprawę, dopiero się zaczynał. Kątem oka zerknęła na psiaka, który wciąż sapiąc, wiernie dotrzymywał jej kroku. Niejednokrotnie zastanawiała się, czy gdyby nie psiak, to biegałaby tak często? Pewnie tak, ale jego towarzystwo zawsze dodawało jej wiatru w żagle. Dawniej tę rolę pełniła Arla, ale obecnie musiała jej wystarczać obecność tego kudłatego łobuza. Zbliżając się do domu ,wyłączyła muzykę, zsunęła z głowy przemoczoną beanie i ponownie założyła psu smycz. Po takim wysiłku zasłużyli na porządne śniadanie. A w misce Williamia z pewnością wyląduje kawałek surowego łososia. Jak co sobotę zresztą.