W tym niewielkim pomieszczeniu, przylegającym do małej biblioteki, każdy pasjonat eliksirów, może doskonalić swe umiejętności z zakresu warzenia mikstur, bez konieczności zapuszczania się w odległe lochy. Jak łatwo się domyślić - miejsce to powstało specjalnie na życzenie uczniów Salem.
Autor
Wiadomość
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Czuła się, jak idotka gdy szorowała ścierką ścianę, dlatego szybko zaniechała tego pomysłu. Próba rzucenia zaklęcia czyszczącego nie wyszła jej najlepiej. Czasami czary nie chciały działać, tak jak powinny, niewerbalna magia była trudna, nawet jeśli Fern miała całe wakacje, aby zagłębić się w tę sztukę magiczną, to musiała uwzględnić też inne czynniki. Nie denerwowała się, może trochę. Spodziewała się, że Solberg zignoruje jej wiadomość, ale wtedy nic takie by się nie stało. Posprzątałaby wszystko i udawała, że nie wysłała do niego dziwnych histerycznych wiadomości. Miała nadzieje, jednak że przyjdzie, tak po prostu z ciekawości czysto ślizgońskiej. Pomoże jej posprzątać ten bałagan, mógł ją najpierw wyśmiać, rzucić kilka złośliwych uwag, nie przejmowała się tym, dopóki to, co chciała utrzymać w sekrecie, nie wyszłoby poza tę salę. Przyszedł. Nie wiedziała, ile tam stał, ale zorientowała się, że niedługo. Patrzyła, jak jego usta formują się w słowa, ale nie mogła go usłyszeć. Otworzyła wizzengera, przejrzała ich wspólny czat, na którym nadal widniało jej zdanie.
Jestem głucha. Musisz do mnie napisać.
Podesłała mu wiadomość przez czarodziejskie media społecznościowe. Nie spojrzała na niego. Nadal pisała coś na czacie.
To nie żart.
Mógłbyś rzucić zaklęcie, aby ogarnąć ten syf? Próbowałam uwarzyć eliksir słodkiego snu, ale wyszło, jak widać. Mógłbyś mi pomóc?
Dopiero wtedy Fern spojrzała na niego, obserwowała jego reakcje, śledziła każdy jego ruch, a gdy odczytał, nie czekając na jego odpowiedź, dodała:
Nauczysz mnie? Podobno jesteś lepszy z eliksirów niż sam profesor O'Malley. Nic za darmo. Dostaniesz moje kieszonkowe z MM za wrzesień.
Może go trochę urabiała, prosiła o pomoc, oddałaby mu swoją ostatnią zapomogę z Ministerstwa Magii, w końcu jej rodzice nie żyli i miała prawo do tych pieniędzy, jak to tego, aby wykorzystywać swoją głuchotę do wzbudzania litości u innych.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie pomyliła się co do jego ciekawości, to na pewno. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, ale na pewno nie tego, że laska będzie w jakimś szale sprzątania. Już prędzej stawiałby na świecie, kolację i inne tego typu bajery. Nie takie rzeczy w swoim życiu przeżył. Widział, jak na niego spojrzała i po raz kolejny go zaskoczyła, gdy zamiast się odezwać sięgnęła po wizza. -To jakaś gra wstępna? - Typowo dla siebie zażartował, a gdy zobaczył jej wiadomość od razu nieco spoważniał. Ale tylko nieco. Pozwolił jej dokończyć to, co miała do napisania, po czym wyjął różdżkę i napisał w powietrzu. -Teraz jasne. Nie ma sprawy, zaraz ogarniemy ten burdel. - Świetliste literki zaczęły formować się przed nimi, przesyłając to, co normalnie by powiedział. -A z eliksirem to jasna sprawa. Raz dwa będziesz się sama zaopatrywać. - Uśmiechnął się do niej, nie komentując sprawy pieniędzy, bo w tej chwili to jakoś go nie interesowało. -Ludzie tak mówią, ale nie warto wierzyć ludziom. Coś potrafię, to pomogę. - Musiał jednak skomentować porównanie do opiekuna Slytherinu, jak zwykle mocno nie doceniając własnych zdolności. Nie wychodziło to z jakiejś skromności tylko faktu, że ambicja pchała go zbyt daleko, by tak łatwo był w stanie przyznać, że osiągnął odpowiednią wiedzę na podobne stwierdzenia. Odwrócił się w stronę bajzlu, jaki widniał na ścianach i szybkim ruchem różdżki pozbył się wszystkich śladów wcześniejszej pracy Fern. Musiał przyznać, że nawet go to rozczulało i przypominało o tym, jak sam zaczynał swoją kociołkową przygodę, choć jego brud nierzadko wypalał dziury w budynku, czy czadził pomieszczenia bardzo wątpliwymi oparami. -Znasz to zaklęcie? Będzie szybciej i zdecydownie usprawni robotę. - Zapytał jeszcze dla formalności. Ciągłe patrzenie na wizza mogło rozpraszać i łatwiej byłoby im się posługiwać w nieco mniej inwazyjny dla eliksirowarstwa sposób. Czekając na odpowiedzi zaczął rozstawiać swoje graty, które na szczęście miał ze sobą i tak. Kociołek, składniki w dokładnie opisanych pudełeczkach, moździerz, fiolki, waga i w końcu jego wierny sztylet, którego ostrość jak zawsze sprawdził na swojej dłoni. -Najpierw musisz uporządkować stanowisko pracy. To pomaga bardziej, niż możesz się spodziewać. Spójrz na recepturę i według niej poukładaj składniki tak, żeby zoptymalizować ruchy. Ja polecam drobniejsze składniki trzymać bliżej i oczywiście te, po które będziesz sięgać najczęściej. - Poinstruował ją na początek, wycierając stróżkę krwi z dłoni, o swoją bluzę. Może i w życiu był nieogarnięty, ale przy kociołku trzymał taki porządek, że niejeden perfekcjonista by chyba umarł ze szczęścia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Nie usłyszała, gdy zażartował, a nawet nie zobaczyła, jak jego usta układają się w słowa zabsorbowana odpisywaniem mu. Pewnie to były ostatnie ludzkie dźwięki w tej sali, ponieważ ona nie mówiła, a on nawet chcąc przekazać jej jakąś wiadomość, musiał zrobić to za pomocą zaklęcia. Czytała jego odpowiedzi formujące się w powietrzu. Towarzyszył im dźwięk czarów, które sprzątały cały ten bajzel, jakiego się dopuściła, ale Fern nie mogła tego usłyszeć. Zgodził się tak po prostu. Taki był zamiar, tego chciała, ale nie ufała mu. W końcu ledwo go znała, a przyjęcie zaproszenia na wizbooku i kilka wiadomości nie zmieniało nagle jej podejścia. Nawet jeśli pobłogosławiłby go sam profesor O'Malley. Jest w tym jakiś haczyk? Zignorowała jego pytanie o to czy zna zaklęcie, bo znała i właśnie za pomocą różdżki rzuciła niewerbalnie scribo. Zbyła jego skromność. Nie sądziła, aby robił to z dobroci swojego serca, a może jednak? Przecież w ogóle go nie znała. Obserwowała, jak zaczął rozstawiać cały sprzęt, który widocznie ze sobą zabrał. Wyglądało na to, że nie rozstawiał się ze swoim zestawem małego alchemika, chociaż patrząc na taki sprzęt, jaki nosił przy sobie, nie był to na pewno mały zestaw i byle jaki. Przeczytała kolejne zdania zwieszone naprzeciwko nich w powietrzu. Dobra. Machnęła tylko to jedno słowo i skupiła się na jego poleceniach, chociaż przewróciła tylko oczami, gdy wspomniał o uporządkowaniu stanowiska pracy, to że zrobiła tu burdel, nie znaczy, że gdy warzyła, to zaraz tworzyła wielki bałagan. Na pewno nie była taką perfekcjonistką jak on, co trochę jej zaimponowało, kiedy wszystko ułożył, jakby szykował się do operacji na otwartym sercu. Spojrzenie jej piwnych oczu przemknęło szybko po ostrym sztylecie, który musiał zwrócić jej uwagę, ale nie skomentowała tego. Powinna sama zaopatrzyć się w takie cacko. Skoro zamierzała zająć się eliksirami na poważnie. Zaklęcia sprzątające Solberga zrobiły swoje, dlatego jedynie co musiała zrobić to wszystko odpowiednio ułożyć. Zerknęła na recepturę eliksiru słodkiego snu i znowu przeczytała, że potrzebne są główne składniki takie jak waleriana, lawenda i śluz gumochłona. Z tym ostatnim mogła mieć problem, w ogóle ze składnikami, bo większość poleciała jej na ściany przy wcześniejszej próbie uwarzenia mikstury. Masz śluz gumochłona? Spojrzała na Maxa, nadal dziwnie podejrzliwa, czy on wszędzie zabierał ze sobą sprzęt do warzenia i miał przy sobie wszystko, co niezbędne? Zaraz miała się przekonać. Tymczasem ułożyła na swoim stanowisku najbliżej siebie składniki, które miała, wrzuć na początku mikstury, a także te drobniejsze, tak jak ją poinstruował. Wiedziała, że najczęściej będzie sięgała po lawendę i walerianę, a graty takie jak pipeta czy fiolki umieściła na końcu stołu. W środkowej części ułożyła chochlę i wagę. Musiała przyznać, że nigdy szczególnej wagi nie przykładała do ułożenia sprzętu czy też składników, może dlatego przez to zdarzało jej się doprowadzić zaplecze ciotki do ruiny, przez które mogło tylko jeszcze przebiec stado pierwszoroczniaków, gdyby otworzyła drzwi.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dawno nie spotkał nikogo na tyle rozsądnego, by nie zaufać mu od razu. Owszem, chłopak mocno zmienił się przez ostatnie kilka lat, ale lepiej było czasem dmuchać na zimne. Prawdą było jednak, że nie miał złych zamiarów wobec Fern i musiałaby niesamowicie nadepnąć mu na odcisk, żeby tę sytuację zmienić. -Zawsze. - Uśmiechnął się, ale nie wyjaśnił nic więcej. Tak po prostu sobie żartował, co jednak na piśmie mogło nie wyjść do końca jasno. Zorientował się jednak za późno, czyszcząc bałagan, jaki tu zastał. Jeśli jednak miał wskazać dla siebie jakąś korzyść z tego wszystkiego, to był to dodatkowy czas spędzony nad kociołkiem, czego chyba nigdy nie odmawiał. Scribo ułatwiło robotę na pewno. Max czuł pewne wyzwanie, bo jednak czasem brak pełnego skupienia na zadaniu mógł przeszkadzać w osiągnięciu odpowiednich rezultatów nad kociołkiem. Na szczęście chłopak kochał wyzwania i postanowił sobie nieco mocniej zwracać uwagę na ruchy dziewczyny, by zapobiec ewentualnej katastrofie, nim będzie za późno. Rozstawił się tak, by być na przeciw Fern. Słowa to jedno, ale skoro nie mogli się na nich opierać, ważne, by dziewczyna dobrze widziała jego ruchy i mogła je w miarę możliwości powtarzać. -Pewnie. Wczoraj zbierany. - Podał jej brakujący składnik, po czym spojrzał na daty na pojemniczkach z własnymi ingrediencjami, by upewnić się, że wszystko jest odpowiednio świeże. Szybko poradził sobie z uporządkowaniem własnego stanowiska, bo miał już w tym niemałą wprawę. Skinął też głową widząc porządek na stole swojej dzisiejszej uczennicy. -Zanim zaczniemy. Z czym masz największy problem w kwestii spania? Zasypianie? Koszmary? Za lekki sen? - Zapytał, żeby przygotować coś, co jak najlepiej będzie odpowiadało potrzebom ślizgonki. Jak już miał jej pokazać co i jak to zamierzał to zrobić przecież porządnie. To nie było jakieś tam machanie różdżką, żeby podchodził do sprawy olewawczo. -No i czy masz jakieś uczulenia pokarmowe? - Dodał jeszcze, bo nic tak słodko nie smakowało, jak słodki sen z nutką cytrusów. -Zaczynamy tradycyjnie od bazy. Woda, sześćdziesiąt stopni, nie więcej i nie mniej. Dorzucasz ususzoną walerianę, tylko najpierw dobrze ją oczyść, bo będzie kiepsko. - Gdy podzielił się pierwszymi instrukcjami, złapał różdżkę w zęby i sam zabrał się do roboty, starając się pracować na tyle wolno i wyraźnie, by dziewczyna mogła zaobserwować, co i jak dokładnie zrobić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Nie miała zaufania do ludzi, ale gdy jej ojciec nagle wysadził cały dom w powietrze, miejsce, w którym spędziła pół dzieciństwa, zniszczył całą przeszłość, wybierając się na tamten świat. Nie mogła tak po prostu otwierać się przed ludźmi, zwłaszcza tymi, którzy stali przy kociołku. Ludzie mogli sobie różne rzeczy mówić o Solbergu, ale Fern musiała przekonać się sama czy naprawdę był w stanie ją nauczyć tego, czego potrzebowała. Musiała przyznać, że już na początku jej zaimponował i widocznie wiedział, co robi, jego legenda eliksirowara Hogwartu mogła nie być wyssana z palca, ale Young nie była łatwa, dlatego mimo wykonywania jego poleceń co i rusz na niego zerkała. W tym właśnie tkwił cały problem bycia głuchą, wszystkie pisane wiadomości słane w jej kierunku zawsze miały w sobie dużo bezpośredniości. Nie były zabarwione żadną ironią, radością czy też smutkiem, przedstawiały się totalnie obojętnie jak szara kartka papieru. Nie była od urodzenia głuchoniema, a właściwie od pół roku i tak naprawdę mogła mówić. Może dlatego też nie była taka upośledzona w odczytywaniu wiadomości, z drugiej strony to właśnie bezgłośna mimika twarzy i język ciała dawały jej przewagę, dlatego mimo swojej podejrzliwości, zobaczyła, że Max się uśmiechnął, tak więc nie odebrała tego tak na poważne serio. Odrobinę ryzykował, podejmując się jej nauki. Nie mógł polegać na swoim głosie, tak samo jak ona na słuchu. Musiała przyznać, że nie wiedziała, jak to będzie od nowego roku już pod koniec gdy wróciła do szkoły, obawiała się, że nauczyciele będą musieli traktować ją inaczej, a także wyjaśniać materiał dodatkowo, tym drugim się nie przejmowała. Mieć wszystko na piśmie było z pewnością wygodniejsze. Nie było tak źle. Kiedy masz na to wszystko czas? Nakreśliła w powietrzu, gdy tak lekko przyszło mu napisać, że właśnie wczoraj zbierał śluz gumochłona, jakby to robił po południami w środy. Przyglądała się chwile jego pojemniczkom z ingrediencjami, zapisała w pamięci, że w takie eleganckie pudełeczka też musi się zaopatrzyć, jeśli chce mieć zestaw podobnie profesjonalny. Myślała, że wystarczy uwarzyć według przepisu eliksir słodkiego snu, nie wdając się w szczegóły. Nie wiedziała, że to ma jakieś znaczenie, czy ma się za lekki sen, problem z zasypianiem czy koszmary. Może i wiedziała, ale czy naprawdę to było konieczne, aby wdawać się w szczegóły? A skąd pomysł, że mam z czymś problem? Może potrzebuje eliksiru dla ciotki. Machnęła różdżką napis, nie chcąc ujawniać swojego problemu, wiedziała, że to idiotyczne, ale czy musiała naprawdę odsłaniać się przez Maxem? Nie mam, ciotka też nie ma. Dodała, mając wrażenie, że się pogrąża, zerknęła jeszcze na swoje stanowisko, sprawdzając, czy wszystko jest odpowiednio ułożone. Nie pokazywała po sobie żadnych emocji, dlatego nie sądziła, żeby mogła ujawnić przypadkiem swoje małe kłamstewko, ale nie trzeba było być mentalistą, aby zorientować się, o co tu biega. Przytaknęła na jego słowa i gdy je przeczytała, obserwowała uważnie, jak zabiera się do pracy, krok po kroku podążając za nim. Wlała do kociołka wodę, sprawdzając jeszcze dokładnie, ile ma się jej tam znaleźć. Podpaliła pod kociołkiem ognisko i pilnowała tak, aby temperatura doszła do sześćdziesięciu stopni, nie więcej ani mniej. Za nim jednak woda dobrze się nagrzała, zabrała się za oczyszczanie ususzonej waleriany. Może wcześniej ją źle oczyściła? Nadal nie wiedziała, co poszło nie tak z jej eksperymentem sprzed jeszcze kilku chwil. Co jakiś czas zerkała na Solberga, obserwując czy sama dobrze wykonuje czynność, jaką jej zlecił, a kiedy stwierdziła, że tak, pokazała mu walerianę na wyciągniętej dłoni, aby sprawdził, czy jak wrzuci do kociołka to, czy nie będzie kiepsko.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lubił wyzwania, więc możliwość pomocy Fern była dla niego podwójną radością. Musieli wypracować sobie jakiś system reakcji i komunikacji, by nie napotkali większych problemów, ale Max jak zawsze był gotów reagować na bieżąco. Na ten moment czuł raczej ekscytację, niż cokolwiek innego. Nie dbał o żadną reputację, czy podobne rzeczy, a po prostu kochał, to co robił i na tym wszystko się opierało, choć nie każdy to rozumiał. A przynajmniej nie ci, którzy tylko o nim słyszeli, bo widząc jak pracuje, nie dało się nie zauważyć tego, jak bardzo chłopak się zmieniał nad kociołkiem. Nie wiedział wiele o dziewczynie. Praktycznie nic, więc nic dziwnego, że założył, że nie słyszy od urodzenia. Zmieniało to niewiele, a jednak mogło to jakoś wpłynąć na jego korzyść. Zastanawiał się, czy nie powinni nauczać w Hogwarcie języka migowego, na podobne przypadki, ale co on tam wiedział. Ta szkoła działała tak, że praktycznie nie działała, więc czego on wymagał. -Sam nie wiem. Kwestia priorytetów? - Nadal się uśmiechał, choć wzruszył nonszalancko ramionami. Był wielozadaniowy, a kwestie kociołkowe zawsze były u niego na pierwszym miejscu. Fern nie myliła się co do tego, że wystarczy podążać za przepisem by eliksir można było uznać za udany. Solberg szedł jednak o krok dalej i stawiał zawsze na najlepszą jakość, a od kiedy odkrył, że małe modyfikacje mogą być skuteczniejsze przy konkretnych problemach, to nie potrafił już inaczej. Znaczy potrafił, ale uważał to za bezsensowne i mijające się z celem. -Ty, ciotka, jeden pies. Chodzi o efekt. - Oczywiście założył, że mikstura była dla niej, ale niewiele go to tak naprawdę obchodziło, czy faktycznie miał rację. Liczyło się to, żeby ostatecznie zawartość fiolki zadziałała jak powinna, a nie to, w czyim żołądku wyląduje. No chyba, że była to kwestia czegoś mniej legalnego, wtedy Max bardziej przejmował się tym, dla kogo to robi. I za ile. -No i to ja uwielbiam słyszeć. - Wyszczerzył się, skoro nie musiał odstawiać cytrusów na bok, a po tym, jak rozpisał jej początkowe instrukcje, sam zabrał się za przygotowanie swojej bazy. Postawa chłopaka od razu się zmieniła. Radość na jego twarzy została zastąpiona przez ogromne skupienie, a precyzyjne ruchy wskazywały na doświadczenie, gdy obierał, czyścił, sprawdzał temperaturę i wykonywał resztę czynności. Jednocześnie obserwował też dziewczynę i to, jak ona pracuje. Musiał przyznać, że początek miło go zaskoczył. Oczywiście były drobne rzeczy, które by na jej miejscu poprawił, ale nie były na tyle ważne, żeby się o to teraz przypierdalał. Spojrzał na jej walerianę. Wyglądała na dobrze oczyszczoną, ale chłopak zrobiłby jedną rzecz inaczej. -Drobniej oskub. - Podzielił się przemyśleniami. Nie był to największy błąd, ale kilka małych mogło się na siebie nałożyć i wtedy efektować wybuchami, czy innymi niepowodzeniami. A nie po to tutaj był, żeby jej na to pozwolić. Nie dzisiaj. -Dobra, teraz mieszasz, aż waleriana się całkiem nie rozpuści. Tylko przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. W międzyczasie musisz rozmiękczyć skórę garboroga w mieszance octu, ślazu i śliny nietoperza. - Instruował ją dalej, a jego ręce w tym czasie jakby same sięgały po odpowiednie składniki. Jedną dłonią mieszał w kociołku, bo wolał robić to manualnie, a drugą szykował marynatę, do której zaraz wrzucił odpowiednie składniki.
Kostki:
Rzuć k100 na odpowiednie proporcje marynaty. Wynik Poniżej 30 oznacza, że marynata jest praktycznie od niczego i tylko psuje skórę garboroga. Wynik 31-75 jest przeciętny, ale po małej korekcie od Maxa wszystko idzie dobrze. Wynik 76+ to idealna robota.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Sama w wakacje miała dużo czasu na zagłębianie się w sztukę eliksirów czy zielarstwa, ale głównie koncentrowała się na magii niewerbalnej, w końcu tylko dzięki niej mogła jakoś czarować. Nie szczególnie zastanawiała się nad swoimi priorytetami, zwłaszcza przyszłościowymi, czym chciałaby się zajmować dalej. Wiedziała, że jednak nie musiała zbytnio wybiegać w dal, przede wszystkim potrzebowała skupić się na zdaniu do następnej klasy, a raczej przeżyciu emocjonalnych zawirowań, które spychały ją czasami na krawędź beznadziei. Nie poddawała się, dlatego najlepszym zajęciem na odganianie mrocznych myśli było, jak zauważyła warzenie mikstur, czy też trening quidditcha. Nie wiedziała za wiele o Solbergu, miała wiele pytań, ale nie sądziła, że chce uzyskać na nie odpowiedzi. Nawet jeśli Maximilian wydawał się jej naprawdę spoko gościem. Chociaż wiele o nim słyszała, był właścicielem jakiegoś klubu, wicemistrzem pojedynków w szkolnej lidze, pałkarzem ślizgonów... A teraz studiował. Wiedziała więcej niż on, mógł wiedzieć o niej, ale nie przeszkadzało jej to, mu widocznie też nie, skoro postanowił udzielić jej korepetycji z eliksirów bez żadnego "ale". Podobało jej się to, że nie drąży czy to eliksir dla ciotki, dla niej czy dla psa, którego nie miała, a gdy padły kolejne słowa zawieszone między nimi w powietrzu, delikatnie się uśmiechnęła. W końcu się nie słyszeli, Fern jednak doceniała to, że jednak inni nawet z nią pisząc, zwracali się do niej tak, jakby nie była ułomna. Starała się zapamiętać każdy szczegół tego co komunikował jej Max. Chociażby to, żeby oskubać walerianę drobniej. Tak zrobiła, kontynuując prace w tak znanej dla siebie ciszy. Czuła się swobodnie. Już dawno przestała się zastanawiać, jak muszą czuć się inni, kiedy w jej towarzystwie są skazani na cisze. Może ulgę? Spokój? Nigdy o to nie pytała. Obserwowała go chwile przy pracy, nim zaczęła sama podążać za jego instrukcjami. Widać było, że miał wprawę. Robił to tak naturalnie, że nawet przyłapała się na lekkim ukuciu zazdrości. Za nim wrzuciła zioło do kociołka, sprawdziła, czy odpowiednie składniki do marynaty leżą, jak najbliżej jej. Posługiwanie się magią niewerbalną przy czynnościach wymagających większego skupienia, mogło skończyć się tylko większym bałaganem, dlatego również wolała obejść się bez magii. Kiedy drobno oskubana waleriana znalazła się w jej kociołku, zaczęła mieszać odwrotnie, tak jak mentor nakazał, czyli przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Drugą ręką starała się zrobić to co Solberg. Wlała do miseczki ocet, ślaz i dodała ślinę nietoperza, a następnie umieściła w tej marynacie skórę garboroga. Nadal jedną ręką za pomocą chochli mieszała w kociołku. Momentami miała wrażenie, że się w tym wszystkim gubi, ale robiła też wszystkie czynności powoli, nie za szybko, aby Max mógł w każdej chwili poprawić ją, gdyby zrobiła coś w nieodpowiedniej kolejności lub nie tak jak trzeba.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dobrze, że sama ćwiczyła zaklęcia, bo z tym już mniej sprawnie i chętnie by jej pomógł. Z eliksirami z kolei sprawa była prosta - zdarzała się okazja, to Max ją chwytał i nie zadawał zbędnych pytań. Nie raz warzył dla kogoś wątpliwej legalności substancje, czy pomagał tym, za którymi nie przepadał. Kociołek rządził się swoimi prawami i ślizgonowi wystarczało, że mógł spędzić nad nim więcej czasu. Nie widział potrzeby wybrzydzania w tym, z kim akurat będzie pracował, bo gdy tylko wyciągał swoje narzędzia, przestawało mieć to znaczenie. Było to dziwne o tyle, że ludziom jego podejście pasowało i sposób, w jaki tłumaczył zachodzące procesy trafiał do większości z tych, którzy przyszli do niego po pomoc. Sam nie uważał się za kogoś odpowiedniego do nauczania. Podchodził do tego bardziej na zasadzie dzielenia się swoją pasją i może w tym był cały haczyk. W wypadku tej sytuacji domyślał się, że dziewczyna wiedziała o nim więcej niż on o niej. Po pierwsze zaczepiła go, prosząc o pomoc z eliksirami, czyli wiedziała przynajmniej tyle, że je ogarnia, a on jedynie znał jej przynależność do domu Węża. Nie potrzebował jednak więcej. Jej niepełnosprawność była dla niego nowym wyzwaniem, oczywiście, ale nie widział, dlaczego miałby traktować ją inaczej niż całą resztę. Upośledzonym mógł nazwać Swansea, jako swojego kumpla, ale prawdziwe niepełnosprawności, ze względów dla niego oczywistych, traktował inaczej. Ot, zawsze miał podejście, że człowiek to człowiek, bez względu na to, czy posiada komplet zmysłów, czy kończyn, czy akurat jest w jakiś sposób bardziej wyjątkowy. Był miło zaskoczony tym, jak dziewczyna podeszła do sprawy. Może ta cisza miedzy nimi wpływała pozytywnie na skupienie i pomagała bardziej zwracać uwagę na swoje ruchy, a może Fern była bardziej utalentowana, tylko zdarzył jej się mały wypadek, którego źródło mieli szansę zlokalizować, gdyby ponownie miała popełnić ten sam błąd. W każdym razie, Max obserwował ją dokładnie i musiał przyznać, że w ogólnym rozrachunku, jak na ten moment, Fern nie wyglądała, jakby nie miała kompletnie pojęcia, co robi. -Płynniej. Mieszaj. - Napisał, by zaraz stuknąć różdżką, żeby jego kociołek wyręczył go w tej robocie i podszedł do dziewczyny. Poprosił, by nie przerywała marynaty, a sam chwycił za jej chochlę, po części obejmując jej dłoń, bo aż tyle miejsca na jego wielką łapę nie było i kontrolował w ten sposób rytm mieszania. Wielozadaniowość często sprawiała najwięcej problemów tym, którzy próbowali coś uwarzyć, a jednak nie dało się jej pominąć. Odseparowanie ruchów obydwu rąk było ważne, jak w grze na instrumencie. Każda miała swój własny rytm i wykonywała własne zadania. Oczywiście wiele rzeczy można było ogarnąć zaklęciem, ale Max tego nie lubił, dlatego też uczył tak, jak sam pracował. Gdy zauważył, że dziewczyna załapała rytm mieszania, puścił chochlę i zamoczył palucha w jej marynacie. -Trochę za gęsta. Dodaj jeszcze dwie krople śliny. Przepisy są spoko, ale czasem musimy reagować na to, co widzimy. - Wyjaśnił zdawkowo, skąd ta modyfikacja i wrócił do swojego stanowiska, gdzie już zaczął otwierać pudełeczka z kolejnymi składnikami. -Cztery ogony szczura, kropla krwi salamandry i łyżka olejku z lawendy. Umiesz tłoczyć olej? - Przekazał dalsze instrukcje, zadając ważne pytania. Bo jedno to kupny i gotowy składnik, a co innego pozyskany własnoręcznie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Pewnie już dawno odkrył, że warzenie mikstur potrafi uspokoić nadmiar myśli w głowie, bo wymaga całkowitego skupienia i koncentracji. Nie była to mniej niebezpieczna sztuka od rzucania zaklęć, a może nawet bardziej trzeba było uważać. Może Fern powinna się bać eliksirów, w końcu dziedzina ta zabrała jej ojca i cały dom, a także słuch. Nic z tego Young doceniała mieszanie przy kociołku, jeszcze nie wiedziała, czy to będzie jej pasja, coś, co będzie chciała robić, ale obserwując Maxa przy pracy, coraz bardziej przekonywała się, że to może być ścieżka właśnie dla niej. Mogła się trochę w tym wszystkim gubić, ale dlatego poprosiła o pomoc. Miała dopiero szesnaście lat i nikt nie wymagał od niej mistrzostwa w warzeniu mikstur. Nie była też beztalenciem, jak mógł zresztą zauważyć. Lubiła mieć przy sobie zestaw fiolek z potrzebnymi substancjami i nawet ciotka nie miała nic przeciwko, dopóki coś poszło nie tak i robił się mały bałagan. Bywało, że się o to kłóciły, ale i tak Fern umiała wyjść na swoim, a Celine nie naciskała, może po prostu za bardzo jej odpuszczała, ze względu, na tragedie jakiej doświadczyła dziewczyna. Nie spłoszyła się, gdy podszedł do niej i złapał ją za rękę, w której trzymała chochle. Skoro chciał jej pokazać, jak należało mieszać, nie miała nic przeciwko. Wielozadaniowość to chyba w sztuce tworzenia mikstur było najtrudniejsze. Starała się odwzorować jego ruch, a gdy odszedł od niej, mieszała już płynniej. Chociaż wiedziała, że sztuka eliksirów to też sztuka improwizacji, nigdy nie była pewna, jak może dlatego odbiec od przepisu, zwłaszcza że jej ojciec wyleciał w powietrze, łamiąc jakiekolwiek zasady kociołkowego BHP, eksperymentując jak totalny człowiek owładnięty obsesją i desperacją. Co skończyło się nie tylko dla niego źle. Zrobiła tak, jak ją poinstruował. Już na starcie miała trudniej, bo oprócz wykonywania tych wszystkich czynności jednocześnie, musiała również skupiać się na czytaniu. Może to i lepiej, jeśli wyrobiłaby uważność na otoczenie w cięższych warunkach, to później mogło być jej tylko łatwiej. Dodała dwie krople śliny nietoperza, aby marynata nie była aż taka gęsta, jak zauważył Max. Przeczytała jego kolejne słowa, a na czole Young pojawiła się mała zmarszczka niezrozumienia. Szybko jednak zapamiętała, że najpierw ogony szczura, potem kropla krwi salamandry, a na koniec łyżka oleju z lawendy. Niby skąd? Czy ja wyglądam Ci na profesor Gwen Honeycott? Nie lepiej kupić? Rozumiała pozyskiwanie składników roślinnych czy odzwierzęcych, ale żeby tłoczyć nawet olej? Po co aż robić sobie o to tyle zachodu, z drugiej strony Solberg cały czas ją zaskakiwał. Widać było, że wkładał w to całe swoje serce. Nie miała już wątpliwości, że to człowiek o odpowiednich umiejętnościach na odpowiednim miejscu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiele plotek chodziło na jego temat po szkole i chłopak przez swoje życie przywdziewał wiele masek, jednak nad kociołkiem wychodziła jego prawdziwa, szczera natura. Kochał to i wiedział, że gdyby nie eliksiry, już dawno całkiem porzuciłby magię i żył gdzieś po mugolsku. Magiczne mikstury jednak były w pewien sposób przedłużeniem jego duszy. Uwielbiał to, że niosły za sobą ryzyko, adrenalinę, która była dla chłopaka niczym pokarm, ale jednocześnie też te wszystkie porażki i wizyty u uzdrowicieli były nieraz warte, gdy chłopak przekraczał kolejne granice konwencjonalnego eliksirowarstwa. To był jego żywioł i nieważne, jak bardzo by się starał, nie był w stanie tego ukryć, gdy w postawionym przed nim kociołku wesoło coś bulgotało, a on starannie zajmował się składnikami. Chaos, jakim charakteryzowało się jego życie, znikał gdzieś w tych momentach, zastąpiony porządkiem, precyzją i skupieniem, a jednocześnie widać było w jego oczach szczerą radość. Wiedział, że eliksiry odebrały wiele żyć i potrafiły trwale okaleczyć, ale był gotów to ryzyko podejmować. Nie miał pojęcia, że głuchota Fern miała z tym tak wiele wspólnego. Jedyne co widział, to zdolna dziewczyna, która potrzebuje tylko kilku dobrych wskazówek. Podobało mu się, że tak odbierała jego instrukcje. Nie bała się jego bliskości, ani nie robiła z tego niczego więcej, niż było. Owszem, wielokrotnie wykorzystywał eliksiry jako grę wstępną, ale były to pojedyncze przypadki. Naprawdę chciał pomóc, gdy miał taką okazję. Poza tym, dziewczyna była sporo młodsza i musiałby być jeszcze bardziej popierdolony, by chcieć ją jakkolwiek wykorzystać. Dlatego też nie przedłużał dotyku, gdy już poczuł, że załapała rytm chochli. Wrócił do swojego stanowiska i zaczął dalej ją instruować. -Po co warzyć eliksir, skoro można kupić? - Odbił jej pytanie swoim własnym, unosząc ironicznie brew ku górze. Owszem, można było pozyskać wiele gotowców, ale nie była to jego droga. Co zabawne, im więcej pieniędzy miał, tym mniej zakupów dokonywał. Tak się jego życie potoczyło. -Pozyskując własny składnik masz większą pewność co do jakości. Owszem, kupując u Dearów, możesz być w większości pewna, że wszystko jest jak należy, ale czasem zdarzy się bubel nawet im, a człowiek niepotrzebnie się zastanawia, gdzie popełnił błąd. - Wyjaśnił jej swoje rozumowanie, po czym przy pomocy Extracto wytłoczył olej najpierw z lawendy dziewczyny, a następnie z własnej, by mogli dalej pracować. Zaklęcie nie było łatwe, dlatego też nie zakładał od razu, że dziewczyna będzie w stanie je rzucić, a skoro zajmowało to tylko kilka sekund, nie widział, czemu nie ma jej w tym pomóc. -Dobra, wrzucasz wszystko do kociołka, zmieniasz temperaturę o czternaście stopni w górę i dodajesz skórę garboroga. Marynatę zostaw, jeszcze się przyda. - W międzyczasie oczywiście sam stosował się od własnych poleceń, a to, co już znajdowało się w kociołku, powoli zaczynało zmieniać barwę na lekko żółtawą.
Kosteczki:
Rzuć k100 na temperaturę. Wynik w przedziale 40-80 oznacza sukces, w innym przypadku eliksir się zaczyna destabilizować i trzeba reagować. Rzuć też literką. Jeśli wypadnie Ci samogłoska, zbyt wiele marynaty dostaje się do kociołka i również trzeba reagować.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Sztuka eliksirów wiązała się z niebezpieczeństwem, podobnie jak zielarstwo, a na pewno już opieka nad magicznymi stworzeniami. Nawet na historii magii można było zasnąć z nudów i chociaż to wybuch kociołka spowodował u niej kalectwo, czy też zabrał jej ojca w zaświaty, Fern nie uciekała przed eliksirami, wręcz przeciwnie. Ciotka Celine z początku miała co do tego obiekcje, sama zajmowała się bardziej ziołolecznictwem, kwiatami niż warzeniem mikstur, ale gdy zobaczyła, jak Young odpoczywa, nad kociołkiem przestała się o to z nią wykłócać, a jednak sprawa była świeża. Jeszcze kilka miesięcy temu jej rodzice żyli, a eksplozja kociołka wydawała się jej fikcją, którą wystawiano na magicznych przedstawieniach czy też zajmowano się ofiarami w szpitalu św. Munga (jeśli takowe w ogóle przeżyły). Życie jej nie oszczędzało. Słyszała (ha ha), że na Solberga i Swansea trzeba uważać, to oni zawsze byli pierwsi na miejscu podejrzanych anomalii dziejących się w Hogwarcie, albo wręcz to oni byli przyczyną tych odchyleń porządku rzeczy. Chociaż obydwoje pewnie mieli tak nasrane w głowie, że nie starczyłoby książki, aby napisać o nich opowieść, bo byłaby ona niekończącą się prozą to Fern tego nie wiedziała. Na pewno jednak chciała skorzystać z wiedzy Maxa, czy też dać się porwać, być może na kiepski żart Lockiego. Musiała przyznać, że większość swojego wcześniejszego życia unikała niepotrzebnych kłopotów takich, które wyglądają jak Solberg i Swansea, ale to było dawno temu i jeśli nie wysadzą kącika eliksirów w powietrze, nie miała się czym martwić, a nawet jeśli to śmierć rozwiązywała wszystkie problemy. Zresztą obserwując swojego korepetytora przy pracy, wierzyła, że podjęła dobrą decyzję, aby poprosić go o pomoc. Co ostatnimi czasy nie robiła zbyt chętnie, chyba że sytuacja tego wymagała i mogła na niej skorzystać. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, a raczej odpisać. Miał racje, poświęcał się temu bez reszty. Najmniejszy szczegół był ważny, jak chociażby tłoczenie oleju. Każdy składnik przygotowany własnoręcznie wpływał na eliksir. Jeszcze chwile temu nie patrzyła tak na to. Kiwnęła tylko głową, że się z nim zgadza. Przypatrywała się jak używa zaklęcia Extracto. Nie było to proste zaklęcie, jeszcze dla niej, gdzie magia niewerbalna była naprawdę niełatwą sztuką. Tak jak zakomunikował tak też skupiła się na zadaniu, niewiele mając do powiedzenia. Nie chciała też ślizgona, jak i siebie rozpraszać. Wrzucała wszystko po kolei do kociołka, obserwując, jak konsystencja mikstury ulega przemianie. Jak zmiana temperatury o czternaście stopni w górę, powoduje bulgotanie cieczy, ale nie mogła tego usłyszeć. Wrzuciła skórę garboroga, a marynatę zostawiła, chociaż nie wiedziała jeszcze, do czego się przyda. Musiała przyznać, że warzenie eliksiru samemu, a z Maxem to były dwie różne opowieści. Obserwowała uważnie swój eliksir, nie zauważając, aby coś się zmieniło czy zdestabilizowało. Jedynie co mogła zarejestrować to, to, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ten czynnik niebezpieczeństwa był jedną z wielu rzeczy, które kochał w sztuce warzenia eliksirów. Nie zliczyłby chyba ile razy lądował w skrzydle szpitalnym, czy rozjebał jakieś pomieszczenie, bo coś mu nie poszło w eksperymentach, ale dzięki temu był teraz w miejscu, w którym czuł, że świat magicznych mikstur naprawdę się przed nim otwiera. Wiele nierozsądnych decyzji z przeszłości pozwoliło mu naprawdę zrozumieć zależności między składnikami, czy innymi czynnikami, a każdy, najmniejszy szczegół miał tutaj znaczenie, co nie raz i nie dwa udowadniał wszystkim, którzy przychodzili do niego po pomoc. Owszem, receptura była po coś i gwarantowała pewien stopień sukcesu, ale Solberg zawsze dążył do osiągnięcia bezwzględnej perfekcji. Nie bez powodu kombinował, a jego smakowe mikstury podbijały szkołę. Bo kto by nie chciał wypić czegoś, co smakowało jak dobre smoothie zamiast tej gorzkiej papki, jaką znało się ze sklepowych półek. To jednak był dopiero początek jego drogi i w tym momencie sięgał o wiele wyżej, jak zwykle umieszczając sobie poprzeczkę praktycznie poza zasięgiem własnych rąk. Jej podwójne milczenie utwierdziło go w fakcie, że argument trafił tam, gdzie powinien. Nie zamierzał nawracać jej na swoją drogę, ale doświadczenie pokazywało mu, jak bardzo ludzie zamykają się w bańce tworzonej przez magiczny system edukacji. On cenił sobie otwartą głowę i choć była to wyboista droga, zamierzał iść nią do końca, bez względu na to, ile razy się potknie. Fern zdawała się poniekąd to rozumieć, przez co nawet przy utrudnionej komunikacji, pracowało mu się z nią bardzo dobrze. Obserwował jej ruchy, gdy podążała za kolejnymi instrukcjami. Skupienie i dokładność sprawiały, że dziewczyna daleka była od popełnienia błędów. Musiała albo lubić, to co robi, albo naprawdę zależało jej na tym eliksirze. -No i pięknie. To teraz możemy przejść do ostatniego etapu. - Naskrobał, ogarniając stanowisko z tego, czego już nie potrzebował i zostawiając tylko rzeczy, które jeszcze miały odegrać swoją rolę. -Cztery krople śluzu gumochłona, osiem listków waleriany i doprawiasz resztą marynaty. - Zaczął konkretnie, po czym przekroił dużą pomarańcz na pół i podał jej jedną z części. -Na koniec łyżeczka soku z pomarańczy. Jak się trochę miąższu dostanie, to nic się nie stanie, ale im gładszy eliksir tym lepiej. Pamiętaj, żeby cały czas mieszać. Co osiem obrotów zmieniamy kierunek. - Uśmiechnął się do niej, odmierzając już śluz i obrywając listki waleriany, które po chwili zniknęły w kociołku ślizgona.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Zależało jej na tym eliksirze, ale też polubiła mikstury. Na pewno ojciec byłby z niej dumny, że interesuje się tak jego dziedziną, bardziej niż kiedy on sam stał całymi dniami przy kociołku. Trochę żałowała, że nie spędzała z nim takich chwil częściej. Chciała tylko nauczyć się warzyć eliksir słodkiego snu, żeby nie musieć prosić pielęgniarki ze skrzydła szpitalnego o kilka kropel przed zaśnięciem do herbaty, aby niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę. Wystarczy, że była głucha i wszyscy musieli jej pisać w powietrzu lub na kartce. Wiedziała, że gdyby tylko zakomunikowała, że nie sypia zbyt dobrze, dowiedziałby się o tym ciotka, a Celine odrobinę odbijało w kwestii Fern. Young nie mogła powiedzieć, że nie rozumie swojej opiekunki, ale z drugiej strony była młodą, buntującą się kaleką, a zachowanie siostry mamy było wkurzające. Podobało jej się za to podejście Solberga. Nie zadawał zbędnych pytań, nie obchodziło go, dla kogo jest ten eliksir i jeszcze dodawał takie modyfikacje do eliksiru, że z pewnością będzie miał cudowny smak, a działanie może nawet lepsze niż ze sklepu. Nie mogła się już doczekać, aż napój sprawi, że jej troski związane z zasypianiem i koszmarami pójdą w niepamięć. Miała nadzieje, że przy następnym podejściu uda jej się uwarzyć eliksir bez żadnej pomocy. W końcu już wiedziała, co trzeba robić, a także wszystko sobie notowała. Skierowała piwne oczy w stronę tekstu, który za pomocą scribio znowu się przed nią pojawił. Powtarzała za nim, ogarnęła stanowisko i trzeba przyznać, że nadążała. Dodała cztery krople śluzu gumochłona, osiem listków waleriany i doprawiła resztę marynatą, tak jak kazał. Był to już ostatni etap. Odebrała od niego połowy pomarańczy, czując jej przyjemny zapach. Sięgnęła po łyżeczkę i napełniła ją sokiem z cytrusa. Starała się, żeby nie zapaskudzić miąższem eliksiru, nawet jeśli nic takiego by się nie stało. Cały czas pamiętała o mieszaniu. Osiem obrotów i zmieniła kierunek, potem ponownie. W końcu eliksir nabrał odpowiedniej barwy i ciekawego zapachu, aż chciało się go wypić i o wszystkim zapomnieć. Zostało im tylko przelać eliksir z kociołków w fiolki, a także uprzątnąć stanowiska ich pracy. Fern podziękowała Solbergowi skromnym napisaniem za pomocą scribio dziękuje, aby zaraz to zniknąć ze swoją miksturą w korytarzach Hogwartu.
Rzadko kiedy pojawiała się w skrzydle zachodnim, a teraz znalazła ku temu okazję, bo tutaj ponoć była całkiem przyjemna salka do warzenia eliksirów. Oczywiście jako kompletna ignorantka w temacie, Lilian nie miała nawet własnego kociołka, a na zajęciach korzystała z tego, co jej nauczyciele użyczyli. W obliczu chęci uwarzenia eliksiru neonu musiała pofatygować się do dedykowanemu tej czynności pomieszczeniu. W założeniu wszystko było proste. Trzy składniki, nieskomplikowana instrukcja, szybki czas warzenia. Miodzio. Przepis był tak łatwy, że nie potrzebowała mieć przy sobie żadnego podręcznika, po prostu zapamiętała go, czytając go w kółko jakieś dwadzieścia razy, tak dla pewności. Na przeszkodzie stały tylko dwie lewe ręce Lilian w zakresie pichcenia czegokolwiek, od zwykłej żywności do wywarów z lekcji eliksirów. Wszystko dotychczas dymiło, stawało w płomieniach albo Merlin wie, co jeszcze. Nadchodzące godziny miały zweryfikować, czy trud zdobywania składników oraz uszczerbek na zdrowiu poszły na marne, czy też nie. Nie zniechęcaj się, nie rozpraszaj się, nie rezygnuj po pierwszej porażce, powtórzyła sobie w głowie kilka razy, siąkając jednocześnie nosem. Zadecydowała, iż od teraz powinno to być jej codzienną mantrą. Może nawet wytatuuje to sobie na czole. Albo na przegubie. A może było jakieś zaklęcie, które rzeźbiło słowa w mózgu? Bzdury, po co się zaraz aż tak traumatyzować. Próby charakteru i umiejętności czas start. Nagrzanie wody w kociołku jeszcze wielką filozofią nie było, kluczowe było jednak pilnowanie temperatury. W salce był na szczęście jakiś ultra-wypasiony termometr stworzony specjalnie do tego celu, więc szkoda by było nie skorzystać. I dobrze, że skorzystała, bo bez tego zupełnie przeoczyłaby fakt, że woda jest gotowa na wlanie do niej naparu z tykwobulwy. Lilian nieco zbyt zamaszystym ruchem dokonała kolejnego kroku z przepisu, aż tworzący się eliksir zabulgotał złowieszczo. Spokojnie, nic złego się nie dzieje, po prostu nie popisuj się przed samą sobą, kontynuowała mini-psychologiczny wykład w swoim umyśle. Zamieszała zgodnie z ruchem wskazówek zegara dokładnie trzy razy i patrzyła, jak breja powoli gęstnieje i zmienia swoją barwę, ale jeszcze nie na tę typową dla eliksiru neonu, a bardziej przywodzącą na myśl świeżą krew menstruacyjną, lub może sok z buraka. Ciekawe skojarzenia. Nadszedł czas na zaaplikowanie brei nieco owoców dzikiej róży, czyli tych małych pierdół, dla których naraziła swój układ immunologiczny. Nosiła je od tamtej pory ze sobą w specjalnie przeznaczonym na nie woreczku, który chronił je od czynników takich jak wilgoć, żeby sobie nie zgniły, oraz zapobiegał ich bezwładnemu rozsypaniu się w kieszeni lub całkowitej zgubie. Przepis sugerował roztarcie ich na miazgę, wobec czego zmieniły swoje położenie i zamiast w woreczku, znajdowały się teraz na desce do krojenia. Lilian szczerze nienawidziła sensorycznych zakłóceń związanych z wykonywaniem tego typu czynności w dłoniach, więc po prostu rozgniotła i roztarła owoce po desce bokiem nożyka. Główka pracuje, szkoda, że na najniższych obrotach, ironizowała w myślach, bowiem miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej gil do pasa. Musiała jedną ręką sięgnąć po chusteczkę i oporządzić sobie facjatę, zanim mogła przystąpić do dalszego działania. Chyba zamiast eliksiru neonu powinna sobie pichcić wywar pieprzowy... Wrzucenie owoców dzikiej róży do kotła wiązało się z koniecznością zamieszania w nim ponownie trzy razy, ale tym razem w odwrotną stronę, co Lilian na szczęście doskonale zapamiętała, będąc nadprogramowo myślącym o przyszłości, obsesyjnym wzrokowcem. Breja znów zabulgotała i tym razem przybrała łagodniejszą barwę czerwieni, sugerującą raczej kolor rdzy. Coraz bliżej do celu. Odczekała jeszcze chwilę, po czym zabrała się do dodawania ostatniego składnika. Tu jednak wystąpił drobny problem, ponieważ za nic nie mogła odkręcić fiolki z sokiem z granatu, a kiedy to w końcu zrobiła, to tak zamaszyście, że prawie upuściła naczynko, a część zawartości wylała jej się na szatę. Co prawda była to niewielka ilość, może kilka większych kropelek, ale i tak zdołała się poirytować i prawie cisnąć resztą w kąt, odwrócić się na pięcie i wyjść. Magipsycholog zdecydowanie był coraz bardziej potrzebny. Uspokój się, dotarł do niej wewnętrzny głos rozsądku, nakazujący przystanięcie w miejscu i wzięcie parę głębokich oddechów. Chyba ważniejsze jest to, że otworzyłaś tę fiolkę, nie? Skup się na pozytywach. Ostatecznie proces ochłonięcia zakończył się powodzeniem, a sok z granatu został zręcznie przelany do kociołka. Po zamieszaniu z gara uniosły się bąble jak te robione przez nieznośne czternastolatki na wizbooku gumą balonową, a breja przetransformowała się w pierdząco-słodką, różowiutką maź, która przypominała Lilian jakiś mugolski syrop na kaszel, który piła w dzieciństwie, kiedy matka raczyła ją w ogóle kiedyś tam leczyć na przeziębienia i te inne. Szkoda, że nie był to faktycznie syrop na kaszel, a farba, której wypicie groziło nieprzyjemnym skutkiem ubocznym. No i gitarka, pochwaliła samą siebie, zgarniając rezultat pracy do fiolki. Zdołała już zapomnieć o tym, że w ogóle wątpiła w swoje możliwości. Czyli to tak funkcjonowali normalni ludzie? Interesujące. Przy okazji dokształcania się z każdego możliwego przedmiotu i sprawdzania swoich sił będzie musiała też faktycznie podreperować swoje zdrowie psychiczne. Ale na razie to było u niej zastępowane przez chwilowy zastrzyk dopaminy w formie pomalowania połowy dormitorium świeżo upichconym eliksirem.