Przez niewielkie drzwi można wyjść na marmurowe schody które prowadząc w dół ku sporego rozmiarów balkonowi. Otaczają go cztery wysokie kolumny, podtrzymując specjalnie zrobiony dach. Dzięki niemu, nawet kiedy pada można tam przesiadywać, bez obawy zmoczenia się. Posadzka jest wyłożona czarno-białymi płytkami. Te na samym środku robią wrażenie ogromnej szachownicy i rzeczywiście, jeśli tylko ktoś zdobędzie takiej wielkości figury, można tam grać. Z miejsca przy barierce (marmurowej, oczywiście) rozchodzi się widok na cały dziedziniec. Jest to świetne miejsce na obserwowanie innych, bowiem rzadko kiedy komuś przyjdzie na myśl by spojrzeć w górę. Po obu stronach znajdują się kamienne, niewielkie ławeczki.
Kiedy rok szkolny studencki został otwarty, a ich skrzydło stało się dostępne, panna Effka postanowiła nie zwlekać. Od razu, wodzona swą cudowną ciekawością, postanowiła udać się w tamtym kierunku. No bo jakże to by było, jakby nie znała jakiegoś fragmentu szkoły?! Tak więc zaraz przy ruchomych schodach skręciła na te boczne, prowadzące ku studenckim rejonom. Pierwsze, drugie, trzecie... przechadzała się po tutejszych piętrach stwierdzając, że nie ma na nich absolutnie nic wyjątkowego. A do każdego pomieszczenia zaglądać się jej nie chciało. Kiedy więc dostrzegła, że na trzecim piętrze jest balkon, szybciutko się tam udała. Na pustych korytarzach słychać było wyłącznie stukot jej obcasów. Kiedy dotarła do barierki, wyjrzała przez nią, lekko się wychylając. No... było tu całkiem nieźle. Uderzając smukłymi palcami o marmurową barierkę, wyglądała w stronę dziedzińca w dole.
Och nie, czyżby Ciriila przywędrowała na ten balkon, szukając samotności? Poniekąd tak. W pokoju wspólnym dzieciaki z trzeciej klasy znowu kłóciły się o jakieś bzdety. Ich piski były już nie do zniesienia, a że chwilowo nie miał kto zapanować nad sytuacją (prefekci gdzieś się ulotnili), a Ślizgonka nie chciała się mieszać w nie swoje sprawy (no bo po co jej to, jeszcze by sobie jakichś kłopotów narobiła), ulotniła się stamtąd jak najszybciej się dało (a że rzuciła na nich przed tym zaklęcie wyciszające to już inna sprawa). Tak, tak, po prostu wolała się zmyć i choć takie małolaty niewiele mogły jej zrobić, to wolała się zabezpieczyć. No i poza tym na balkonie było lepiej. Ciszej, spokojniej. Na Slytherina, zaczynała lubić ciszę. Czyżby stawała się odludkiem? Ona? Oby nie. Tymczasem usiadła na jednej z ławeczek i spojrzała przed siebie. Deszcz, znowu deszcz.
Jeżeli Cirilla szukała samotności, to przykro nam wszystkim poinformować ją, że takowej nie znajdzie jeszcze przez jakiś czas. Oczywiście istniała możliwość, żeby Antosia nie zauważyła jej na owym balkonie, przez który to przechadzała się w wyniku czystego przypadku, jednak kiedy jej wzrok powędrował w stronę znajomej sylwetki, nie było już odwrotu. Dziki pęd, a potem rzucenie się na szyję biednej Ślizgonki to opcja tak standardowa w przypadku panienki Risse, że każdy powinien być już do takowej przyzwyczajony. I nie ma mowy o uniknięciu tego często niezbyt przyjemnego zderzenia z Krukonką, bo ona i tak zawsze prędzej czy później dopadała swą ofiarę. - Dawno się nie widziałyśmy! - oświadczyła tonem znacznie zbyt głośnym, co mogło uprzykrzyć egzystencję Cir z tego powodu, że usta Tosi były bardzo blisko jej ucha. Najwyraźniej ciemnowłosej wrócił dobry humor od czasu nieszczęsnego wyjścia do Hogsmeade z Jacqueline. Oby, oby, bo w innym wypadku byłaby nie do zniesienia.
No i samotność poszła się paść na łąkę obok zamku. No ale nie bądźmy tacy krytyczni. Ba! Ariane cieszyła się, że to akurat nie kto inny, a Tośka wparowała na balkon. Bo inaczej tego nie można było nazwać, jak tylko wparowaniem. I za każdym razem Tosia rzucała się na nią, co zawsze kończyło się jakimiś siniakami. A przecież ciało Cir było takie wrażliwe na całe urazy. No i zbyt piękne, by je tak uszkadzać. No. Ale i tak lubiła być ofiarą Krukonki, o! - Taaaaaak, bardzo dawno - jęknęła, z tego powodu, iż panna Risse krzyczała jej prosto do ucha, czego Cir nie mogła znieść.
O tak, bliższe spotkania z rozpędzoną Krukonką były przeżyciem traumatycznym dla każdej z ofiar. Do tej pory dzielnie wytrzymywał to jedynie Charles. Jacqueline krzywiła się z ni to pobłażaniem, ni z niezadowoleniem... A inni starali się uciekać, chociaż im to nie wychodziło. I dobrze, Antosia w końcu uwielbiała wszelkiego rodzaju głaskanie i mizianie. - Jak tam? Znalazłaś ukochanego? Dobrze się uczysz? Co u rodziców? Nie masz żadnych problemów? Przefarbowałaś włosy? Wydają mi się trochę jaśniejsze... Nie chcesz odrobić za mnie pracy domowej z historii magii? - Standardowa sesja pytań na początek to już niemal tradycja. Później dojdą pytania bardziej skomplikowane, dotyczące natury typowo osobistej. Ale to za chwilę. Dajmy Cir czas na odpowiedź. Tymczasem dziewczyna odsunęła się wreszcie od Ślizgonki i oparła o barierkę, patrząc na rozmówczynię pogodnie.
Zaraz tam traumatycznym. Owszem, po każdym takim spotkaniu psychika Cir była coraz bardziej pokręcona, no ale nie było aż tak źle, by nie mogło być gorzej. I ona nie uciekała, przepraszam bardzo! I choć niezbyt lubiła przytulanie, to wiedziała doskonale, ze przez Tosią nie da rady uciec, ot co. Zestaw standardowych pytań wcale nie zdziwił Cir, wcaaaaaale. No, może troszeczkę. Po prostu zdążyła się odzwyczaić od Tośki. Co było baaaardzo złe. - Nie, nie znalazłam. I nie, nie uczę się dobrze, dziwi mnie, że o to pytasz, wiesz przecież, że nie lubię się uczyć - zaczęła odpowiadać, próbując zachować spokój. Po prostu nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać, gdy uświadomiła sobie swoją sytuację. - Rodzice są na mnie wściekli, a ja mam ich gdzieś, bo nie poszłam na pieprzony bal, na którym miały być moje zaręczyny. I nie farbowałam włosów, nie mam zamiaru ich niszczyć - wyrzucała z siebie z szybkością rakiety - i ja, odrabiać pracę domowa z historii magii? No proszę cię? Ja? - dodała, śmiejąc się już. Nie potrafiła nie śmiać się, będąc w obecności Tośki. Bardziej skomplikowane pytania natury osobistej? Dobrze, ze Cir nie wiedziała, co panna Risse miała na myśli, bo mogłaby się zacząć bać. I nareszcie nie ściskała jej już. Choć to było w sumie przyjemne, hm.
Wysłuchała słów znajomej z piaskownicy z najwyższą uwagą, a żeby to udowodnić, od czasu do czasu kiwała głową na znak, że doskonale rozumie sens wymawianych przez blondyneczkę słów. Jak Tosia lubiła słuchać o życiu innych... Szczególnie ostatnio. Nawet jeżeli powód tego był oczywisty, to raczej sama nie miałaby zamiaru o tym mówić, przynajmniej jeszcze nie teraz. - A powinnaś znaleźć, najwyższy czas - zakomunikowała z nieudawaną powagą, co mogło idealnie świadczyć o tym, że jej słowa, oczywiście w jej mniemaniu, graniczą z niemal świętą prawdą, którą każdy człowiek o zdrowych zmysłach powinien szanować. - Nauka jest najważniejsza, jak możesz tego nie wiedzieć? Cir, w tym momencie mnie zawiodłaś. - Idealnie naśladowała ton stereotypowego rodzica. Zaraz jednak machnęła na to ręką i uśmiechnęła się wesoło, chcąc udowodnić, że popis umiejętności aktorskich dobiegł niestety końca, a że Ślizgonka nawet nie kupiła na niego biletu, to powinna przynajmniej cieszyć się wspaniałomyślnością Antosi. - A co, narzeczony zły? - spytała z zainteresowaniem, przyglądając się koleżance uważnie.
Dobrze, że Cir nie znała powodu, dlaczego Tosia tak się interesuje sprawami rodzinnymi. Bo na pewno nie byłoby tak miło. I nastąpiłby wykład w wykonaniu Ślizgonki o tym, co sobie Tośka myślała, że jest głupia, nieodpowiedzialna i tak dalej i tak dalej. Tym bardziej, gdyby dowiedziała się, kto jest ojcem dziecka Tośki (o którym to, przypominam, Cir jeszcze nie wiedziała!). A potem pewnie ucieszyłaby się, bo to w końcu rodzina i takie tam. Wszakże zostanie ciotką! Ale jeszcze była tego nieświadoma, na szczęście. - Ty też będziesz robić mi wykład o tym, że jest w życiu najważniejsza i że tylko ukochana osoba może dać mi szczęście? - zapytała z nieukrywaną irytacją. No bo kurczę, mogliby się wszyscy od niej odczepić. Naprawdę musieli oczekiwać od niej, że się ustatkuje? Na Merlina, miała dopiero osiemnaście lat! - Och, bardzo mi przykro, mamo - dodała ironicznie. Mamo, pff, dobre sobie. Matka, która miała do niej teraz pretensje, jakby stało się coś strasznego. Teatr w wykonaniu Antosi był niewątpliwie czymś wspaniałym, czymś czego nie można było dostać za darmo w dużych ilościach. - Och, ja wiem, czy zły? Po prostu nie kocham go. A ponadto postanowiono postawić mnie przed faktem dokonanym i poinformować mnie o zaręczynach dopiero w trakcie balu. To świństwo, nie uważasz? - zakończyła tak ten swój monolog. - A co u Ciebie, hm?
I zapewne zbyt szybko nie zostanie uświadomiona. Przynajmniej do momentu, w którym nie rozmówi się szczegółowo z opiekunem domu na temat swojej dalszej nauki w Hogwarcie oraz, ogółem rzecz ujmując, całokształtu przyszłości. Niby słyszała, że jedna z uczennic ma dziecko i wcale nie została za to wyrzucona, ale cały czas miała w sobie jakąś nutę niepewności. Pożyjemy, zobaczymy. Może nie będzie tak tragicznie, jak na początku sobie umyśliła. - Nie. Czy ja kiedykolwiek zrobiłam ci jakiś wykład? - spytała, nieco zdziwiona jej irytacją. Choć, z drugiej strony, jakby się nad tym zastanowić, jej uczucia względem tej jakże delikatnej sprawy mogły być uzasadnione. Skoro bidulka miała mieć już zaręczyny, to kto wie, jak straszne wyobrażenie na ten temat mogła mieć? - Nie przejmuj się. I tak w końcu i ciebie to dopadnie. Antosia obdarzyła ją pełnym pocieszenia uśmiechem, a następnie poczochrała jej włosy, zapewne żeby złość Cir minęła tak szybko, jak się pojawiła. Aczkolwiek z drugiej strony mogło być to dolewaniem oliwy do ognia. Oczekujmy zatem reakcji Ślizgonki, mhm. - Uważam, że to świństwo - powtórzyła z nieukrywanym oburzeniem, słysząc jej słowa. - W ogóle nie rozumiem tej aranżacji małżeństw. Powinnaś wybrać sobie kogoś, na kim ci zależy i z kim naprawdę chcesz spędzić resztę życia. Nie dla rodziny, tylko dla siebie. Co za bezsens - westchnęła ostatecznie z rezygnacją. Nad odpowiedzią na jej pytanie musiała się chwilę zastanowić. Bo czy u niej działo się coś, o czym mogła jej bez stresu powiedzieć? Nie, właśnie nie. Ale to wszystko głupie i skomplikowane... - Nic ciekawego - skłamała perfekcyjnie, nawet jej powieka nie drgnęła. - Mam nieciekawą sytuację z ocenami, nie uczę się do egzaminów końcowych... Czyli standard.
A niech idzie, idzie. I niech pije te piwo, którego sobie nawarzyła. Niech ponosi odpowiedzialność za swoje czyny... i takie tam. No ale nie mogła zostać wyrzucona, nie, nie, nie! Cir do tego nie dopuści. Oczywiście, gdy dowie się o całej sytuacji, rzecz jasna. - Nie. I niech tak zostanie - uśmiechnęła się, udobruchana odpowiedzią Tosi. I tak, tak, reakcja Cir była jak najbardziej uzasadniona. Doskonale wiedziała, co działo się, gdy aranżowano małżeństwa. Popatrzmy chociaż na rodziców Ślizgonki, zdradzających siebie nawzajem, a przed ludźmi udających kochającą się parę. Chore. - Tak, tak, słyszałam to już nieraz. Tylko jakoś na to się nie zanosi, hm - odparła, stosując zwykle używany przez siebie argument. Och, nie, jej włosy! Jej piękne włosy, o które tak dba, które tyle czasu dziś czesała i układała... poczochrane. Jej fryzura zbeszczeszczona! Ale dobra, dajmy na wstrzymanie. Powaga, Cirillo, powaga. - To jest bezsens. Ale wiesz, to wszystko po to, by rzeka czystej krwi mogła płynąć swobodnie, dlatego trzeba też usuwać jakikolwiek szlam - dodała, używając słów swojej babki, którą niegdyś uważała za autorytet. Jednak poglądy Cir zmieniały się. - To tak jak ja. Kłamstwo Antoinette było tak perfekcyjne, że nawet Cirilla nie poznała się na nim. A ona była ekspertką od tych spraw.
Czysta krew, brudna krew... Antosia sama nie brała tego zbyt poważnie, bo takie ocenianie ludzi po tym, jakich mieli przodków i czy dobrali się oni w taki a nie inny sposób było trochę chore, ale cóż. Niektórzy najwyraźniej nie umieli skutecznie przestawić swojego toku myślenia. W końcu nie jesteśmy już w średniowieczu. Mogliby dać sobie spokój raz na zawsze z tym dobieraniem partnerów dla swych córek czy partnerek dla synów. Gdyby samej Krukonce przeznaczono jakiegoś frajera, który nie umiałby sklecić porządnie jednego zdania, zamiast takiego Charlesa, to chyba by się porządnie wściekła, choć wszyscy wiedzą, że z niej z reguły miłe stworzonko jest. Postanowiła jednak wspaniałomyślnie nie ciągnąć tego tematu, uważając to za bezsensowne. Skoro poglądy Cir skutecznie zmieniały się i normalniały, tym lepiej. - Nie zdasz! - zakomunikowała, idealnie udając tym razem przerażenie. Kij z tym, że sama była w bardzo, bardzo podobnej sytuacji. - Będziesz powtarzać siódmą klasę milion razy, aż dasz sobie spokój i będziesz pracowała w jakimś podrzędnym sklepie w Hogsmeade. W rezultacie będzie ci brakowało na jedzenie, nie mówiąc już o fryzjerze czy nowych ciuchach. Zestarzejesz się w samotności, bo kto niby będzie chciał za żonę taką, co nie skończyła nawet Hogwartu?! No wiesz ty co, wstydź się... Nie mogąc się jednak opanować, Antosia po chwili wybuchnęła śmiechem. Jak ona uwielbiała tak kolorowe scenariusze! Aż człowiekowi chce się żyć, no dosłownie.
Czysta krew, brudna krew, szlamy... Kiedyś Cirilla posługiwała się tymi określeniami nagminnie. Były one dla niej nadrzędną wartością. Ale przez lata coraz bardziej przekonywała się, ze nie to jest w życiu najważniejsze. Że czystokrwiści często bywali głupcami, a ci nieczystej krwi, niby gorsi, okazywali się być wartościowymi ludźmi. Tosia i frajer? To niemożliwe! Cir nie umiała sobie tego wyobrazić. Charlie był zdecydowanie lepszą opcją [choć o niej nie wiedziała]. W końcu to jej kuzynek, nie? I nie trzeba było ciągnąć tego tematu, o nie, nie, bo po co narażać się na nerwy? Tosi i jej dzidziusiowi [o którym nadal Estelle nie wiedziała!] nie było to potrzebne, nie. - Antoinette! - rzekła stanowczo - ty chyba nie wiesz, co mówisz! A jak ja nie zdam, to ty też, o - udała, ze się obraziła, jednak sama po chwili śmiała się razem z Tosią. - Nie ma co, piękna wizja.
- O, zaraz w ogóle przejdziemy na "proszę pani" - zauważyła, słysząc swoje nieskrócone imię w ustach Ślizgonki. Przyzwyczaiła się bowiem, że każdy mówił do niej Tosiu, Antosiu, czy jakoś tak, a tu proszę, co za niespodzianka! Mogła w sumie nazwać ją panną Risse i chyba nie zrobiłoby to w oczach ciemnowłosej istotki zbyt wielkiej różnicy. Ale przecież nie będzie się teraz za to obrażać, skądże znowu. - Skoro zdałam rok temu, dwa lata temu, trzy lata temu, cztery lata temu, pięć lat temu i sześć lat temu, to i teraz mi się uda - odparła z całkowitym przekonaniem o swojej racji. - Poza tym ja zawsze mam świetne oceny, nie wiem czego ode mnie chcesz. Pokręciła głową z udawanym niedowierzaniem, po czym skrzyżowała ręce na piersiach. No bo to nie godzi się, żeby posądzać Antosię o to, że może nie skończyć szkoły przez coś tak bzdurnego jak oceny. Aczkolwiek z jej talentem w mugolskiej szkole zapewne miałaby średnią na minusie. Jeżeli to możliwe. Bo przecież biedaczka w ogóle nie znała tamtejszych standardów. - Co robisz w skrzydle studenckim, Cir?! - spytała po chwili z aż zbyt dużym zainteresowaniem, przy czym użyła oskarżycielskiego tonu głosu. - Planujesz dalszą naukę w Hogwarcie i zapoznajesz się z otoczeniem?
- Och, no nie przesadzaj - żachnęła się, słysząc pretensje Tośki. Antoinette to przecież było takie piękne imię, dlaczego miałaby go czasem nie użyć? A że robiła to w chwilach wzburzenia... to inna sprawa. Zupełnie inna, no!Ech... - No do moich ocen też nie możesz mieć zastrzeżeń, moja droga - rzekła pewna swych słów. Zawsze zdawała, więc czemu teraz miałoby to się nie udać? Och, no przecież Antosia była zdolna, jak na Krukonkę przystało. I po co te całe obrażanie się? No Cir pomyślała, że Toś się obraża. Nie wiedziała przecież o jej ciąży i o tym, ze teraz kierowały nią hormony potrzebne do rozwoju dziecka i takie tam inne. - Tak, tak, tak - odparła, ulegając dziewczynie, nie chcąc prowokować żadnych niepotrzebnych kłótni. - Ty, jak wnioskuję, też.
Może i faktycznie rodzice wymyślili jej naprawdę ładne imię, ale w jej opinii wszystkie skróty brzmiały o niebo lepiej. A gdyby w ogóle było jej po drodze, to nazywałaby się Lecille. Brzmiało przecież nieporównywalnie lepiej, tak samo zresztą jak Felicja. Felicja Risse. Ładnie! - Przecież ja nie mam zastrzeżeń. - Odparowała niemal natychmiast, robiąc przy tym prawdziwie zdziwioną minę. Z Tosią jak z dzieckiem. Im dłuższa dyskusja, tym częściej i zupełnie niespodziewanie zmieniała swoje zdanie, przy tym robiąc to oczywiście celowo, jednak w taki sposób, by rozmówca zaczynał odczuwać lekkie zirytowanie. Jak ona lubiła tego typu chwile! A denerwowanie Cirilli stało się już chyba jej hobby. - Oczywiście. Pójdę na studia, a potem będę pracowała w Ministerstwie Magii. Wszyscy będą mi się kłaniać na ulicach, w sklepach będę obsługiwana bez kolejek... Ej, może w ogóle zostanę Ministrem Magii. Ale by była zabawa! - Zauważyła podekscytowana, nawet aż klasnęła w dłonie. Tak, ta wizja była genialna. Tyle że kto normalny wybrałby na tak wysokie stanowisko kobietę z dzieckiem? Fakt, że nie samotną, no ale to niczego nie zmienia!
Nie, nie, nie, nie, nie! Może i Felicja brzmiało ładnie, ale to Antoinette było tym najlepszym, najpiękniejszym imieniem dla Tosi. Poza tym, czy od innych imion można zrobić tak piękne zdrobnienia, jak od Antoinette? No, wiadomo, że nie. - No nie, nie zakręcaj kota ogonem. Jeszcze przed chwilą mówiłaś mi, że nie zdam, a teraz się wykręcasz - zrugała ją, grożąc jej palcem, jednak mówiąc to dosyć żartobliwym jak na nią tonem. Cirilla przyzwyczaiła się już do tego, że Tośka lubiła ją drażnić, denerwować i to już nie robiło na Ślizgonce zbyt wielkiego wrażenia. Zbyt długo już znała Antosię, by nie móc przewidzieć jej pewnych zachowań. - O nie, nie, moja droga. To ja będę ministrem, a ty co najwyżej moim zastępcą - próbowała poskromić zapędy Tosi. A przy tym dała wyraz uwielbieniu samej siebie. Tak, tak, była bardzo narcystyczną osóbką. Ludzie musieliby być chyba szaleni, żeby wybrać ją na ministra. Albo dostać dużo pieniędzy. Za pieniądze można dostać wszystko. Ale ona wolała nie pchać się zbyt wysoko. Dobrze jej tak, jak jest. Poza tym, musiała się najpierw nacieszyć życiem, na obowiązki przyjdzie jeszcze czas.
- Musiałaś się przesłyszeć. Ja jestem stuprocentowo pewna, że zdasz śpiewająco. Ukończysz Hogwart z wyróżnieniem, a potem będziesz zajmować się, na przykład, hodowlą smoków. - pokiwała z przekonaniem głową, by zaakcentować dodatkowo swoje racje. Tego typu rozmowa z Antoinette mogła być bardzo irytująca i Krukonka doskonale o tym wiedziała. Nie chcąc jednak narazić Cir na napad złości, postanowiła już wrócić do swej względnej normalności. Jeszcze blondynka obraziłaby się na nią za takie gadanie i co wtedy? Ból i czarna rozpacz, mhm. - Zastępca mi pasuje - stwierdziła z westchnieniem. Fakt, mniejsze zarobki i mniejszy prestiż, ale jeżeli ktoś przypadkowo zabiłby Cirillę, to chyba Tośka wskoczyłaby na jej stanowisko? Przynajmniej na jakiś czas. Wówczas uświadomiłaby czarodziejskiej społeczności kto tak naprawdę nadaje się na Ministra Magii, wygrałaby kolejne wybory i wiodłaby życie w nieustannym dostatku. Boże, co za wspaniały pomysł!
- Hodowlą smoków, doprawdy. Może jeszcze będę się zajmować hipogryfami albo innymi stworzeniami? Masz pomysły - odburknęła. Nie lubiła, gdy ktoś próbował wciskać jej swoje racje, a mało kto potrafił ją zagiąć. Tosia, niestety, do tych osób należała. To pewnie dlatego, ze tak długo ją znała, taaaaak, na pewno. Dlatego też Krukonka powinna wiedzieć, żeby nie denerwować zbytnio Cirilli, bo potrafiła ona posunąć się do rękoczynów [a raczej różdżkoczynów]. Tak, tak, nie było problemem dla niej rzucić jakieś trudniejsze zaklęcie. A nie chciała. Jeszcze stałaby się Tosi krzywda [i jej nienarodzonemu dziecku, o którym przecież Ślizgonka nie wiedziała, jeszcze]. - Dobrze, będę pamiętać. No jak Antosia w ogóle mogla myśleć o tym, że ktoś zabijałby Cirillę? Może sama chciała zorganizować zamach na jej osobę? Miała zacząć się bać tej niewinnie wyglądającej osóbki, pod której powłoką miał skrywać się potwór? No, nie roztaczajmy tych durnych wizji.
Dotarli aż na trzecie piętro. Bell otworzyła jakieś drzwi i tak oto, znaleźli się na balkonie. - Jesteśmy prawie w tym samym miejscu co wcześniej, tyle, że wyżej - stwierdziła wesoło, patrząc w dół na dziedziniec. Fajnie byłoby stąd skoczyć. Z jakimś zabezpieczeniem, ma się rozumieć, bo było dość wysoko... - Trenować ciało? A po co? - Nie wiedziała co to wf, jeśli mugolskie przedmioty były na mugoloznastwie, to teraz ich w ogóle z tym nie kojarzyła. Zresztą ostatnia lekcja była taaak dawno! - A wiesz, że niebawem mają przyjechać uczniowie z Durmstrangu? Może będzie tak ktoś kogo znasz. Wieść o Turniej Trójmagicznym rozchodziła się szybko. W końcu to był pierwszy raz od... a, nie pamiętała od ilu. Na pewno dość dawno. Podobno kiedyś takie wydarzenia odbywały się regularnie. Bell wcale nie unikała plotek, sama się nimi nawet interesowała. Dlaczego jej tam nie było? Możliwe, że z powodu jakiegoś zawieszenia w howgarckiej gazetce. Zresztą, ostatni numer był o najnowszych romansach... właściwie, nic ciekawego.
Stanął koło Bell i jakoś tak... się mimowolnie uśmiechnął. Widok z balkonu jest o wiele lepszy, stwierdził w myślach, a jego wzrok podążył za wzrokiem Krukonki. - Uznali, że powinniśmy umieć się obronić, nawet bez różdżki. A do tego potrzebna jest dobra kondycja. Każdy był w czymś dobry, jedni byli szybcy, drudzy silni, jeszcze inni znali dobrze sztuki walki. - Prawda była taka, że Roger nie miał swojej specjalizacji. Może i był w miarę silny i szybki, całkiem dobrze radził sobie w samoobronie. Jednak w niczym nie był najlepszy. A przynajmniej w niczym co było przydatne, bo niby jak miałby się obronić tym, że dobrze maluje? Zadźgałby uzbrojonego czarodzieja pędzlem? - Coś o tym słyszałem, ale nie znam szczegółów. - Raczej było małe prawdopodobieństwo, że spotka kogoś znajomego. Darken był i nadal jest typem samotnika. Są oczywiście na świecie osoby, przed którymi zaczyna się coraz bardziej otwierać. - A chciałabyś wziąć udział?No wiesz... W turnieju Trójmagicznym. - Zapytał kryjąc jesze ciekawość. W Hogwarcie było mnóstwo osób, które nadawałyby się na reprezentantów. Jego samego jednak jakoś to nie kręciło. Po prostu czuł, że się nie nadaje.
- Jednym słowem, potrafisz się bić na pięści - podsumowała z uśmiechem. Co prawda sama nie uważała, żeby coś jej coś w tym stylu kiedykolwiek się przydało, ale wiadomo, nie zawsze miało się przy sobie różdżkę... albo raczej miał ciągle, a można ją było stracić i lepiej było umieć sobie poradzić i w takich sytuacjach. Tyle, że teraz nie było wojny, ani nic. - I korzystałeś kiedyś z tego? No wiesz, może takie bijatyki były w Durmstrangu na porządku dziennym? W końcu i w Hogwarcie znalazło się kilku takich dziwaków, więc czemu by nie tam? - Przyjechali... zdaje się, że studenci z trzech różnych szkół w tym też od ciebie. Słyszałam, że jest jakaś impreza powitalny, w tym... Salonie Przeszłości, Przyszłości? Jakoś tak. To niedaleko, może byśmy się przeszli? Wiem, że już późno, ale zapewne i długo będą tam siedzieć. - Co prawda pojęcia nie miała gdzie owy Salon się znajduje, ale co tam. Będą nasłuchiwać, jakoś trafią. - Nie ukrywam, że to byłoby... ciekawe. Nie jestem pewna czy bym sobie poradziła, no ale jasne, że bym chciała! W końcu coś innego niż zwykła szkoła i lekcje-lekcje-lekcje. Lubiła próbować nowych rzeczy a to było... jeszcze nowsze! I takie inne, czemu by nie spróbować?
- Raz czy dwa. - Powiedział jednocześnie przypominając sobie czasy z dawnej szkoły. Spojrzał na Bell i stwierdził, że za nic by tam nie wrócił. Jest jednak tak wielu ludzi, którzy są bezgranicznie oddani dla Durmstarngu. - Może nie było to na porządku dziennym, ale chyba każda sprzeczka kończyła się bójką. - W sumie czemu nie? - Ostatnio coraz mniej używał pytań retorycznych. A przecież jeszcze tak niedawno, prawie zawsze się nimi posługiwał. - Ale wiesz gdzie to jest? Bo ja nawet nie wiedziałem, że istnieje taki pokój. Pasowała mu idealnie to tych zawodów. Zapewne zna wiele zaklęć, a i na pewno nie brakuje jej odwagi do takich rzeczy. Jego samego nie za bardzo ciągnęło to turnieju Trójmagicznego. Nie lubił zwracać na siebie zbyt wiele uwagi. Zazwyczaj chyba mu to wychodziło, bo jakoś nigdy nie był w samym centrum uwagi.
- Jednak ja preferuję różdżkę - dodała jeszcze. Co do różdżki i plotek... jak dobrze, że nic nie słyszał o jej dość niedawnym, nawet wyczynie. Nie żeby jakoś specjalnie była z niego dumna, ale to było... ciekawe doświadczenie. Nie mogła się po prostu powstrzymać. A teraz, jak o tym myślała, mogła trochę zastopować. Od tamtego czasu unikała biblioteki, chociaż słyszała, że Constance zrezygnowała z posady... to dobrze, niebawem będzie mogła znowu tam zajrzeć. - Właściwie... to nie wiem. Ale chyba niedaleko. Słyszysz muzykę? - zamilkła na chwilę, powstrzymując nawet oddech, tak, by było idealnie cicho. Ewidentnie, gdzieś ze środka dochodziły przytłumione przez grube mury zamku odgłosy zabawy. Podeszła do drzwi prowadzących na korytarz i otworzyła je. Zajrzała do środka, spojrzała w jedną i drugą. Taak, teraz była pewna. - Musi być na tym pietrze - oświadczyła. - Chodź, dojdziemy jak po sznurku do kłębka - powiedziała, z lekkim uśmiechem.
Kathleen jak zwykle spokojnym krokiem zmierzała na spotkanie. Nie chciała się spóźnić, jednak pośpiech i Gardner ? Kompletne przeciwieństwa. Poprawiła czarną, zwiewną sukienkę. Zimno jej wcale nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, pobudzało wszystkie zmysły. Dziewczyna tak bardzo się cieszyła, że spotka tu swą przyjaciółkę! Westchnęła cicho i usiadła na kamiennej ławeczce. Podkuliła nogi i oparła na nich brodę. Wyglądała tak niepozornie... Uśmiechnęła się do siebie ze szczęścia. Nic jej nie obchodziło, nic nie przeszkadzało. Było po prostu świetnie.
Pobiegła na spotkanie, gdy tylko przeczytała list. Kiedy zobaczyła przyjaciółkę na ławce zaczęła biec jeszcze szybciej. Podbiegła i przytuliła dziewczynę. - Jak miło Cię znowu widzieć! - powiedziała. Zawsze czuła się lepiej w towarzystwie Kathleen. Działała na nią uspokajająco i... po prostu dobrze. - Co u Ciebie słychać? Musisz mi wszystko opowiedzieć!