W tym niewielkim pomieszczeniu, przylegającym do małej biblioteki, każdy pasjonat eliksirów, może doskonalić swe umiejętności z zakresu warzenia mikstur, bez konieczności zapuszczania się w odległe lochy. Jak łatwo się domyślić - miejsce to powstało specjalnie na życzenie uczniów Salem.
Zarabianie punktów domu miało na tym etapie roku szkolnego tyle samo sensu, co przełamywanie czekolady na pojedyncze kostki przed zjedzeniem jej w całości, więc łatwo było odgadnąć, że był tu przede wszystkim po to, by jakoś się przyczynić do ułatwienia komuś życia w tym bezksiężycowym czasie. Nawet, jeżeli miało to oznaczać pośrednią pomoc któremuś czarnoksięskiemu śmierdzielowi z lochów. Swój wolny czas już jednak zwyczajnie przez przyzwyczajenie poświęcał na raczej przydatne i rozwojowe rzeczy, więc i tym razem nie było inaczej, a rozdawnictwo ewentualnych owoców dzisiejszej pracy miało pozostać w kwestii szkolnych pielęgniarek. Im mniej mógł się nad tym zastanawiać, tym lepiej się z tym czuł. A ze względu na nietoperzycę Whitelight z domu Dear wolał do końcoworocznych testów przygotowywać się samodzielnie. Choćby w taki sposób, jaki proponowało w ostatnich tygodniach koło uzdrawiaczy. - O,... Cześć. - przywitał dość chłodnym tonem zastaną wewnątrz pomieszczenia, jakże znajomą postać, błyskawicznie przy tym rezygnując z dłuższego przyglądania się sylwetce starszego brata. Odwrócenie się i zajęcie swoimi zadaniami brzmiało jak całkiem niezły pomysł, choć być może mądrzejszym byłoby zapytanie, co takiego Darren w ogóle tu robił i czy jeszcze długo miał zamiar tutaj pozostawać. Ale to mogłoby zostać odebrane jako niegrzeczne, czy wypraszające, więc milczenie brzmiało koniec końców jak odpowiednia droga. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach zdał sobie sprawę, że ciągle zaciskał nerwowo zęby. Do tego stopnia, że zdążyły go rozboleć skronie. - Byłem tu pierwszy. - zakończył nieistniejącą kłótnię o to, kto miał większe prawa do przebywania w pomieszczeniu i potępieńczo uśmiechnął się pod nosem sam do siebie. Zrzucenie plecaka na blat okazało się pełne niepożądanych niespodzianek, kiedy udało mu się nim trącić przygotowany kociołek (na szczęście pusty) i narobić tym samych nieprzyjemnego huku, gdy ten roztańczył się na kamiennej podstawce. Ugh.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Waleriana, lawenda... i co? Ślina druzgotka? Zanim Shaw - ten starszy - zdążył sprawdzić jaki był ostatni składnik eliksiru słodkiego snu, cała mikstura z koloru jasnego fioletu przeszła w rozmyty, pastelowy błękit i rozwarstwiła się, osiadając niebieskim osadem na dnie kociołka i wypływając przezroczystą, oleistą mazią na wierzch. Darren machnięciem różdżki opróżnił kociołek, jednak nie zanim ten buchnął dookoła zapachem przejrzałej lawendy, wyciągniętym wprost z taniego kramu z perfumami. Wtedy też usłyszał, że ktoś wchodzi do sali - spodziewając się woźnej albo jakiegoś zagubionego pierwszaka odwrócił się dopiero po chwili, tam jednak spotkał go chłodny wzrok nikogo innego, jak jego młodszego braciszka. - Cześć - odpowiedział, przyciągając do siebie kolejną porcję waleriany i lawendy czekających na poszatkowanie i zostanie podstawą eliksiru słodkiego snu - czyli czegoś, czego w ostatnim czasie niesamowicie mocno brakowało Shawowi z Ravenclawu, nie mylić z Shawem z Hufflepuffu. Po krótkim przywitaniu Krukon odwrócił się z powrotem w kierunku kuferka, nie będąc świadomym tego, że w jego plecy wbijały się właśnie dziesiątki sztyletów zimnego spojrzenia młodszej latorośli jego rodziców. Chciał upichcić choć jedną dawkę tego wywaru, nawet za cenę uszczypliwości ze strony Shawa. Tego drugiego. Kolejność przypadkowa. - Dobrze - kiwnął tylko głową Darren, nawet bez odwracania się w kierunku brata. Usłyszał jak ten rzuca torbą o stół - wyglądało więc na to, że miał zamiar tu nieco posiedzieć, a Krukon, który do tej pory nie miał do kogo buźki otworzyć, teraz miał jeszcze jeden powód by zachować ciszę. Zaraz jednak po karku Darrena przeszedł nieprzyjemny dreszcz, wywołany dźwiękiem rozrabiającego kociołka. Zamknął na chwilkę oczy i odetchnął głęboko, po czym odwrócił się przez ramię w kierunku stanowiska Ramseya. - W porządku? - spytał ostrożnie. Zdawał sobie sprawę, że zdenerwowanie brata może skończyć się pęknięciem co najmniej kilku menzurek - ale czy traktowanie go dokładnie w przeciwny sposób też nie mogło przynieść takiego samego efektu? Shaw nie miał pojęcia - już od kilku lat był lepszy w sztuce rzucania zaklęć niż konwersacji z rodziną.
Zmarszczył nos w odpowiedzi na przedsięwzięcia brata, jednak zrezygnował z komentowania popisów, którym nawet nieszczególnie poświęcał uwagę. A przynajmniej nie na tyle, aby zorientować się, w którym momencie przygotowywania pożądanego eliksiru Darren popełnił kluczowy błąd. Na dziurawe skarpety Merlina, mógłby się wgapiać w ten przeklęty kocioł z całą zawartością godzinami i i tak nie miałby pojęcia, co się w nim odbywało, a tym bardziej co powinno, więc co to w ogóle za porównanie? Przymknął powoli oczy narzucając sobie spokój, kiedy metaliczny odgłos zadzwonił w pomieszczeniu i z cierpliwością tresera smoków ostrożnie zatrzymał szalejący kociołek ostrożnym chwyceniem go za jedno z uszu. Aż mu się przypomniały sceny z ojcem ściągającym brata na ziemię kiedy przez przypadek zahaczył kapturem bluzy o żyrandol szalejąc na dziecięcej miotle po korytarzach. Już wtedy całkiem łatwo było mu wywnioskować, kto z nich lepiej radził sobie ze spożytkowaniem energii. - Mm. - potwierdził wyraźnym mruknięciem, nie decydując się na wymianę spojrzeń, bo był już wystarczająco skupiony zarówno na ustawianiu naczynia, jak i na powstrzymywaniu własnego zirytowania tym, że akurat Darren musiał wytknąć mu domniemaną nieporadność. Choć przede wszystkim zwyczajnie próbował w ten sposób tego nie odbierać. Kiedy już zdał sobie sprawę, że starszy z Shawów ponownie zajął się sobą, jakiś niekontrolowany cień uśmiechu przebiegł mu po jednym z kącików ust. Pewnie związany z myślą, jak bardzo obaj okazywali się mało umiejętni w kulinarnych dziedzinach. Bo trochę za ich pochodną uważał również eliksirowarstwo, bo i za co innego. Zdążył już wywnioskować, że ustępujący Prefekt Naczelny próbował się jeszcze na koniec w jakiś sposób przyczynić do dobrostanu szkolnej braci (co za niefortunne sformułowanie) i wraz z możliwością zarobku do klepsydr zapewnić paru nieszczęśnikom dostęp do choć jednorazowej opcji wyspania się, czy od biedy kojącej drzemki. Doceniał to, jednak daleko było mu od pomysłów związanych z zaczepianiem Krukona, kiedy obaj pozostawali przecież zajęci swoimi sprawami. Jak nalewanie wody do dzbana i stawianie go na małym ogniu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Nie spodziewał się rozbudowanego zdania złożonego ze strony swojego brata - powiedzieć, że Ramsey był fanem krótkiej formy to jak nie powiedzieć nic. No chyba że akurat narzekał na Darrena, Krukon był pewien, że akurat wtedy nie zabrakłoby mu amunicji w wokabularzu. Na kwiecistą wypowiedź Shawa juniora starszy brat kiwnął jedynie głową, nie odwracając się nawet od swojego kociołka. Zajęty był krojeniem waleriany - robił to już trzeci raz tego dnia, a raczej trzeci raz tego dnia jakoś mu to wychodziło. Inne próby okazywały się być totalnymi porażkami, bo według przepisu, waleriana - czy inaczej, kozłek lekarski - musiały być poszatkowane tak, by nie tracić soków. Tymczasem łodygi krojone, a raczej miażdżone, przez Krukona zdążyły mu już zabarwić nawet wnętrze dłoni na ciemnozielony kolor wydzieliny, która znajdowała się w mięsistej, świeżo zerwanej łodyżce. Darren westchnął i zsunął do kociołka jedną, wyglądającą najlepiej z reszty dawkę. Zaklął od razu pod nosem i wyciągnął poszatkowane fragmenty z powrotem, uświadamiając sobie że zapomniał nie tylko nalać wody, ale jeszcze ją podgrzać. Napełnił więc odłożoną na bok różdżką cynowy kociołek, rozpalił pod nim niewielki ogień i usiadł z powrotem, wbijając wzrok w książkę z przepisami na eliksiry. Sam Shaw nie wiedział, czy dziwne uczucie wędrujące po jego plecach było karcącym - lub oskarżycielskim - wzrokiem jego młodszego brata, czy może raczej rezygnacją pomieszaną ze zdenerwowaniem. Uważał zdecydowaną większość skarg i zarzutów Ramseya za totalne bzdety i najchętniej spytałby, o co tak naprawdę młodszemu z braci chodzi, ale z jednej strony wątpił że chłopak by odpowiedziałby mu zgodnie z prawdą, a z drugiej jakaś jego malutka cząstka (którą Shaw-Puchon zapewne nazwałby "resztkami sumienia") wierciła mu dziurę w brzuchu, powtarzając że totalne bzdety to to nie były, tylko co najwyżej takie malutkie bzdeciątka. Darren odwrócił się w połowie, układając twarz w linii swojego ramiona. Zerknął kątem oka na Ramseya i otworzył usta, zaraz po tym jednak zrezygnował i wrócił z powrotem do podręcznika. Może młodszemu Shawowi też dolegała bezsenność? Zawsze wyglądał markotnie, więc Krukon nie wiedział nawet czy teraz jakoś mu się pogorszyło, choćby z koloru twarzy. Bo jeśłi dręczyłyby go koszmary i inne współczesne schorzenia, oznaczałoby to że - jeśli teoria Darrena była poprawna - Ramsey studiował, choćby pobieżnie, czarną magię. Krukon miał to szczęście, że w nauce "alternatywnych metod samoobrony" miał do dyspozycji pewne źródła, jak choćby ekspertów w banku Gringotta. A Puchon... prawdopodobnie nie, i mogłoby się skończyć to źle. A żeby Darren mógł powiedzieć "A nie mówiłem?", to musiałby najpierw powiedzieć cokolwiek. Na razie jednak woda zaczęła bulgotać w kociołku, Shaw wziął się więc za gniecenie kwiatów lawendy.
W Skrzydle powiedziano mu, że jeżeli ze swoimi znikomymi umiejętnościami miał się jakkolwiek przydać księżycowym nieszczęśnikom, powinien przygotować ridikuskus, który podobno w odpowiednio małych i rozcieńczonych dawkach można było stosować z innymi zażywanymi eliksirami w celu nieznacznej poprawy humoru. Całkiem łatwo było zgadnąć, że niewyspanie i chroniczne zmęczenie nie przekładało się raczej na świetne samopoczucie, a dodatkowe kryzysy i utrudnienia w czasie trwania szkolnych egzaminów raczej nie składały się w najlepsze scenariusze. Kluczowym dla niego składnikiem był zatem imbir, którego należyty sposób przygotowania pozostawał właściwie jedynym, ale jakże ważnym wymogiem dla otrzymania funkcjonalnej dawki pożądanego eliksiru. W tej chwili nie miało żadnego znaczenia, że ridikuskusa uczono ich już w pierwszych semestrach pobytu w zamku i powinien znać cały przepis na pamięć, nie mówiąc już o tym, że za sprawą samej pamięci mięśniowej powinno mu się udać przyrządzić coś nadającego się już do użytku. Kiedy pojawiały się takie czynniki jak wewnętrzna presja i rozbiegana uwaga wszystko wydawało się nagle mieć poziom OWUTEMów. Westchnąłby pewnie na samo wspomnienie zeszłorocznych popisów, ale w tym samym pomieszczeniu podobny odgłos wydobył już z siebie Darren, więc młodszemu z Shawów pozostało jedynie powstrzymanie się od zbędnych komunikatów. Po kilku wcale pewnych ruchach noża zorientował się, że miał na sobie ukradkowy wzrok brata, jednak przez jakiś czas zupełnie to ignorował, przynajmniej pozornie. Czuł jak w czasie przecinania kolejnych kawałków korzenia narastało w nim specyficzne napięcie związane nie z poczuciem zagrożenia przy posługiwaniu się ostrym przedmiotem, a z tylko przez siebie rozumianym wyczekiwaniem. - Coś nie tak? - rzucił w przestrzeń bez odrywania wzroku od swojego stanowiska, gdy tylko Krukon zaczął powrotnie odwracać wzrok ku swojej walerianie, czy innemu chabaziowi. Nie oczekiwał zbyt rozwiniętej odpowiedzi, ale i nie o nią przecież w tym wszystkim chodziło skoro poczuł właśnie jakąś nieodgadnioną satysfakcję z powziętych działań. Myślą przewodnią wydawało się być 'niech wie, że ja wiem, że on węszy'. Utarty imbir był już gotowy do użycia, a jednocześnie znalazł się o krok od tragedii, bo automatyzmy rozkazały Puchonowi z miejsca dodać przygotowany składnik do mikstury. A przecież wiadomo było, że po pierwsze imbir musiał w tym wypadku ostać kilka minut ale i, przede wszystkim, zostać dodany dopiero w drugiej kolejności i po pierwszym mieszaniu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren sam nie wiedział, co chciał osiągnąć ewentualnym pytaniem. Przecież wszelkie próby komunikacji z Ramseyem kończyły się fiaskiem - jakże inaczej mogłoby się skończyć możliwe mędrkowanie na temat niebezpieczeństw związanych z poznawaniem czarnej magii? To byłoby istne samobójstwo i działanie na własną szkodę, szczególnie że Krukon znajdował się już obok kociołka z gorącą wodą. Czasami dookoła młodszego Shawa działy się dziwne rzeczy, a Darren... Darren nie byłby w stanie podnieść różdżki na brata, mimo wszystko. - Nie - odpowiedział krótko i może nieco zbyt szybko niż miał zamiar. Zacisnął zęby, odganiając od siebie myśl, że może to jednak on pierwszy powinien odpuścić i poszukać innego miejsca na przyrządzanie eliksiru. Niby dlaczego? Był tutaj pierwszy i to Ramsey wparował do środka, rzucając chrząknięciami na lewo i prawo, kiedy Darren w bardzo przyjemny sposób spędzał sobie popołudnie krojąc... różnorakie chwasty. Kolejnym stukotom noża o deskę towarzyszyły trzaski płonącego ognia, który ogrzewał kociołek w którym bulgotała już zadowalająco pokrojona waleriana. Zaczynało się obiecująco - być może nawet tym razem po spożyciu przygotowanej przez Krukona mieszanki możliwy byłby sen, a nie tylko niestrawność. - Jak spałeś? - wypalił, sięgając po kolejny składnik, tym razem poprawnie zidentyfikowany śluz gumochłona, ustawiony w zaplombowanych próbówkach na jednej z półek. Skoro już i tak to pytanie chodziło mu po głowie, to postanowił je i tak zadać - Ramsey ostatecznie najprawdopodobniej i tak miał zamiar je zignorować, co Krukon i tak wolałby od kolejnego prychania w swoją stronę.
W pewnym momencie westchnął krótko i wyłącznie kwestią przypadku było, że zdarzyło się to już po otrzymaniu przeczącej odpowiedzi od Darrena. Choć rzeczywiście poświęcał trochę uwagi zasłyszanym komunikatom, dużo istotniejszym było pytanie, czy aby na pewno ten imbir powinien być rozdrobniony z aż taką dokładnością i zaangażowaniem. W pierwszej chwili wydało mu się zresztą, że wewnątrz drobinek zasztyletowanego korzenia nie zostało już nic wartościowego, ale po dość nerwowym doczytaniu ponownie instrukcji jego przypuszczenia okazały się zupełnie nietrafione. Wszystko było w porządku i można było zdecydować się na odmierzanie dawek sproszkowanego rogu. Czy tam kolca. Do kogo by on nie należał. - Bez farmaceutyków. - stwierdził zgodnie z prawdą, wyłączając się powoli z obserwowania ruchów brata, bo chyba uznał, że naoglądał się go już wystarczająco. Nie oznaczało to jednak wcale, że miał zamiar swój rekonesans pozostawić bez wyciągania wniosków - głównie dlatego dość wyraźnie się zamyślił, kiedy już etap warzenia eliksiru pozwolił mu na odpuszczenie sobie pełnego skupienia na kolejnych podejmowanych krokach. Na ile przypadkowa lub dobroduszna mogła być wizyta Krukona w tej twierdzy eliksirowarów? I czy na co dzień również jego brat miałby takie kłopoty z uporaniem się z bzdurną lawendą? Zgodnie z własnymi nawykami postanowił to wszystko przemilczeć, choć niekoniecznie tak do końca zostawić jednocześnie w spokoju. Póki co jednak wziął się za ostatni z istotnych elementów umożliwiających zakończenie karkołomnego procesu pichcenia pląsomikstury. Wyrywanie skrzydełek martwym muchom nie sprawiało mu zbyt dużej przyjemności, ale był z tym pogodzony już od momentu otrzymania ich w takiej formie. Nie miał nic przeciwko, w końcu nie mógł oczekiwać, że ot tak przyjdzie sobie już na gotowe.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Odpowiedź Ramseya Darren przyjął tylko kiwnięciem głowy. Nie chciało mu się doszukiwać tam ukrytych podtekstów i drugiego albo i trzeciego dna, które najpewniej nie byłoby dla Shawa starszego zbyt miłe. Tak samo jak niezbyt miłe były efekty przyrządzania eliksiru słodkiego snu - wywar przybrał ciemnozieloną barwę i konsystencję przypominającą gotowaną trawę. Krótko - kolejna zawartość była do wyrzucenia. Darren warknął pod nosem sam na siebie i machnął różdżką nad cynowym naczyniem, ponownie je opróżniając. Tym razem napełnił je od razu wodą i podsycił ogień pod spodem. Na szczęście ostatnim razem pokroił nieco więcej waleriany, a po efektach początkowych poprzedniej partii przypuszczał, że akurat nie to było problemem. Najwyraźniej coś nie tak było z lawendą albo ze śluzem gumochłona. Może składniki były za stare albo zepsute? Nieważne - i tak nie miał innej opcji niż spróbować jeszcze raz. Na wszelki wypadek jednak podniósł się i skierował do kredensu ze składnikami, skąd wyciągnął świeże rzeczy potrzebne do zrobienia tego eliksiru. Od niechcenia zerknął na to, jak idzie Ramseyowi - wyglądało na to, że on warzył coś innego, ale co, tego Shaw za cholerę nie mógł rozpoznać. Nie wiedział, czy to dlatego że ten eliksir był aż tak zaawansowany, czy może dlatego że jego bratu też szło dość miernie, a może mierna była właśnie darrenowa znajomość różnych wywarów, przy czym trzecia opcja wydawała się być najbardziej prawdopodobna.
Dopiero po czasie doczytał, że muchy można było dodać również w całości i niczego by to w strukturze eliksiru nie nabroiło. Może nawet lepszym pomysłem byłoby wrzucenie ich do kociołka tak po prostu? Niecierpliwie wepchnął wszystko co związane z muchami do tworzonej mikstury i westchnął cicho w ramach podsumowania swoich trudów. Już za chwilę wszystko miało być gotowe o ile cały obrzydliwy twór nie zagotowałby się w muszo-imbirową ciapę. Miał dzięki temu czas, aby ponownie poszperać w plecaku, tym razem w poszukiwaniach rzeczy mniej związanej z edukacją a bardziej z rodzinnymi tradycjami. Po krótkiej chwili miał już w ręce mały drewniany flakonik z zatkniętą w nim korkiem zawartością. Etykieta zdradzała szkockie pochodzenie zarówno trunku, jak i opakowania i rozbudzała kilka wspomnień z dzieciństwa. Drewniany materiał butelki był rzecz jasna przygotowany z myślą o szklanych incydentach Ramseya, ale łatwo było rozpoznać metkę jednej z ulubionych przez dziadka nalewek. Może niekoniecznie ulubionych w smaku i zupełnie nie nadającą się na rodzinne imprezy, ale nadal zasłużenie posiadającą swoją renomę. Nawet w magicznych okolicznościach Hogwartu trudno było bowiem o lepszą nasenną substancję od tego ziołowego kopodupa. Od czasu osiągnięcia pełnoletności, Puchon korzystał z tejże pomocy naukowej może dwukrotnie, za każdym razem przed stresującymi egzaminami. Darren niewątpliwie wyglądał teraz na takiego, któremu sekretna nalewka dziadka Reeda przydałaby się bardziej niż komukolwiek. Po zebraniu otrzymanej w końcu imbirowej substancji do kilku fiolek udało mu się wyczyścić i pogasić wszystko na zajmowanym stanowisku, a potem skierował się ku drzwiom, po drodze zostawiając nalewkowy flakonik na stoliku brata. - Dobranoc. - może i ton młodszego z Shawów nadal był dość chłodny, ale jednak przemawiały przez niego dobre zamiary. Średnio przejmował się tym, czy zostanie to odebrano jako zamach na życie Krukona.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Jedenaście, dwanaście, trzynaście... Darren odliczał krople śluzu jedna po drugiej, starając się by nie uronić nawet nadmiarowej kropli, kiedy rozproszyło go nagłe przesunięcie ostrza jego brata po desce - najwyraźniej młody Ramsey przesuwał coś hurtem do kociołka. Shawowi nic było do tego, ale... chwila, dwanaście? A może piętnaście? Krukon zaklął, sycząc coś pod nosem o łydkach Merlina. Prawdopodobnie jego mikstura nadawała się już wyłącznie do śmietnika - a raczej do zamienienia jej w nicość za pomocą machnięcia różdżki. Gdyby przestał teraz, miałby jeszcze chwilę czasu przed kolejnymi zajęciami by spróbować ponownie, jednak przecież nie miał gwarancji, że mu się uda. Gdyby kontynuował, było bardziej niż prawdopodobne że i tak coś spieprzył, ale istniała szansa - jakże minimalna by nie była - że eliksir w końcu by mu się udał. Gdy Shaw tak rozmyślał nad swoimi wyjściami, pełny flakonik stuknął o jego blat, pozostawiony tam przez Ramseya, który po krótkim pożegnaniu ruszył ku wyjściu z sali. Prawdę mówiąc, na początku Krukon był nieco osłupiały, wielkiemu sercu oraz lakoniczności brata postanowił jednak nie być dłużny. - Dzięki - odpowiedział, skwapliwie zgarniając buteleczkę do torby i rezygnując ostatecznie z dalszych prób. Co ma być to będzie - nawet jeśli pisana mu była przez to długa posiadówka w toalecie.
z/t x2
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Nie czuł się zbyt pewnie, bo i nie był królem eliksirów. W innych czasach mógłby poprosić o pomoc Maximiliana, ale, jako że planował ten akurat eliksir wykorzystać na nim, to przecież nie mógł tego zrobić, bo byłoby to zwyczajnie głupie. Z nadzieją jednak, że uprzednie, dogłębne zapoznawanie się z tematem jednakowo poprzez czytanie odpowiedniej literatury, oraz książek pobocznych generalnie o warzeniu eliksirów, miał wielką nadzieję, że coś mu się uwarzyć uda. W końcu przyłożył się do tematu, tak jak do każdego tematu, na którym mu zależało, ambicja nie ustępowała w takich momentach ani trochę, przy czym tym razem przeszedł samego siebie. Te składniki, które nie były w zasięgu jego możliwości, zamówił ze sklepu ze składnikami do eliksirów, ale imbir na przykład już zebrał w cieplarni przy szkole, by jeszcze lepiej poznać praktyki warzelnicze, poprzez zapoznawanie się z odpowiednimi ingrediencjami. Do kącika przyszedł z nadzieją, że nikogo tam nie zastanie, nie chciał robić sobie wiochy, że po godzinach marnuje czas na eliksiry, jasne, Stanford niezła babinka, ale szaleńcem nie był Robił to dla przyjaciela, w zasadzie bez wiedzy tego przyjaciela, ale mimo wszystko z intencją w jego imieniu. Rozłożył książki w szarym kącie, na wypadek, gdyby ktoś jednak zdecydował się to pomieszczenie nawiedzić ze swoją wścibską mordą i wydobył z torby składniki główne i poboczne. Według zdobytych przez niego w bibliotece podręczników należało najpierw kociołek lekko ocieplić na małym ogniu. Następnie dolać wodę księżycową, która miała stanowić główną bazę do warzenia eliksirów. Następnie skrzydła żądlibąka, które Bazyl zauważył jako całkiem urocze, przygotować w wyciągu z rumianków, a kolce szpiczaka wetrzeć w mosiężnym - ważne! Nie cynowym! - moździerzu. Skrupulatnie więc podążył za wytycznymi, a kiedy kociołek ogrzał się, wlał wodę z dostępnej na półce karafki. Namoczone skrzydełka lekko wmieszał do wody, obserwując jak zabarwiają ją na lekko białawy kolor. W międzyczasie, zgodnie ze wskazówkami poszatkował imbir w słupki, czując się prawie jak szef kuchni, choć wcale nie potrafił gotować, a piękny aromat korzenia rozniósł się po pomieszczeniu. Zgłodniał. Ale przecież on zawsze był głodny. Wrzucił imbir do wywaru, by następnie, ciągle mieszając, dodawać po łyżeczce startych kolców szpiczaka, do momentu zgęstnienia eliksiru. Wtedy należało doprowadzić go do wrzenia, a następnie zupełnie zgasić ogień i dosypać resztę zmielonych kolców. Z dziwnym zachwytem w sercu Kane obserwował, że pomimo jego naprawdę znikomych umiejętności eliksirowara, to co działo się w kociołku rzeczywiście wyglądało jak to, co opisywał podręcznik. Dosypawszy resztki kolców i zamieszawszy po raz ostatni, wyciągnął różdżkę i zamachnął się, mówiąc odpowiednią inkantację, jaka była zanotowana pod tą recepturą kursywą. Usiadł i patrzył na eliksir podejrzliwie, czekając aż ten się wystudzi, by móc przelać go do fiolek. Miał nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, bo choć pojenie przyjaciela ridikuskusem mogło być równie zabawne, co wywołanie u niego rozwolnienia, to jednak nie chciał go tak całkiem otruć. Posprzątał po swoim miksowaniu i uciekł, nim ktokolwiek zdołał go tu zobaczyć!
To był ten dzień, kiedy należało genialna myśl z wakacji spróbować przekuć w coś rzeczywistego. Przebywanie w lochach również nie należało do najprzyjemniejszych, więc Jamie, gdy tylko zakończył wszystkie zajęcia tego dnia, postanowił odszukać Minę. Ostatecznie nie można było stworzyć genialnego dziecka, jeśli rodzic geniusz nie był przy tym obecny i nie wyobrażał sobie, żeby miał pierwsze próby podobnych zamienników robić samemu. - Mina! Na dziś nie masz już więcej planów. Idziemy sprawdzić nasze teorie - zarządził, gdy tylko zobaczył przyjaciółkę, chwytając ją za przedramię, aby pociągnąć za sobą w stronę znanego chyba wszystkim kącika eliksirów. Kiedyś korzystał z niego częściej, zanim przerwał naukę. Po powrocie miał coraz dziwniejsze myśli, przez które nie wracał w to miejsce, ale czuł, że to się zmieni. - Pamiętasz jak omawialiśmy możliwe zamienniki dla eliksiru czuwania i eliksiru euforii? Pora sprawdzić nasze pomysły w praktyce, co ty na to? Jeśli to się uda, to będę chciał spróbować z tobą opracować inny eliksir spokoju - powiedział, spoglądając na dziewczynę, gdy tylko dotarli do kącika, a on wyciągnął na blat biurka swój notes, w którym zapisał pomysły, na jakie wpadli w trakcie wakacyjnej burzy mózgów. - Tradycyjny eliksir czuwania posiada raptuśnik, tojad i krew salamandry. Nasza wersja miałaby mieć… żeń-szeń albo odrobinę karmazynowego szeptnika z asfodelusem, bądź odpowiednio spreparowane liście raptuśnika... Drugi, który omawialiśmy to był eliksir euforii, który tradycyjnie zawiera żądło żądlibąka, a my chcieliśmy dać albo raptuśnik właśnie albo peruwiańskie zioło. Jeszcze zastanawialiśmy się nad bazą eliksiru… - odczytał pospiesznie swoje notatki, po czym uśmiechnął się ledwie widocznie z ekscytacja w spojrzeniu, szykując kociołek we właściwym miejscu. - To od którego chcemy zacząć próby? Myślę, że moglibyśmy spróbować zrobić dwie wersje jednego eliksiru, żeby sprawdzić nasze pomysły jednocześnie.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Trochę czasu zajęło im wspólne ogarnięcie tego jakże ambitnego projektu zakładającego stworzenie w pełni wegańskiego eliksiru, ale w końcu postanowili do tego zasiąść i pobawić się w eliksirowarów. Kto wie co jeszcze mogłyby wyjść z tych ich dzikich eksperymentów. - Okay, pasuje mi to - powiedziała, gdy tylko Jamie wpadł na nią w pokoju wspólnym i obwieścił, że nie powinna mieć żadnych planów na resztę dnia, bo oto zaczną spełniać swoje dzikie pomysły. Ledwo zdążyła odłożyć swoją książkę nim Norwood pociągnął ją w stronę kącika eliksirów, gdzie już czekały na nich odpowiednie sprzęty oraz składniki, których potrzebowali do stworzenia swoich innowacyjnych mieszanek. - Pamiętam dokładnie, ale widzę, że ktoś się porządnie przygotował - skomentowała, widząc ekscytację Jamiego i słuchając jego kolejnych słów, sięgnęła po gumkę do włosów, aby związać je tak, by nie przeszkadzały jej w procesie warzenia. Widać, że chłopak wszystko dokładnie zapisał, bo nie znalazła w jego krótkim przypomnieniu niczego, co mogłaby naprostować. - Zgadza się. Możemy zacząć od eliksiru czuwania. Weźmiesz wersję z żeń-szeniem? Ja zajmę się wtedy wersją z szeptnikiem i asfodelusem - zaproponowała, zaczynając przygotowywać stanowisko do pracy. Zaczęła rozstawiać wszystko jak trzeba i rozejrzała się jeszcze wokół za składnikami. - Zastanawiałam się czy eliksir na bazie alkoholu nie mógłby mieć lepszego działania, ale potrzebowalibyśmy go sporo. I nieco innego sprzętu. To co? Następnym razem robimy magiczne nalewki wzorowane na eliksirach? - to też była jakaś myśl. Powoli zaczęło ją przerażać to na jakie też wspaniałe pomysły wpadała z rodzeństwem Norwood, bo była pewna, że w jakimś momencie to ich przygotowywanie ziołowych napojów i produktów spożywczych zakończy się jakąś katastrofą.
Prychnął pod nosem słysząc słowa przyjaciółki, ale nie zamierzał w żaden sposób udawać, że nie był rzeczywiście zainteresowany tematem wegańskich eliksirów. Owszem, początkowo wydawały się co najmniej śmieszne, ale wystarczyło pomyśleć nieco szerzej o możliwościach, jakie otwierały się przed nimi. Mogli dla tych, którzy mieli uczulenie na jakiś składnik, albo uodpornili się na dany eliksir, dać coś, co działa równie dobrze. O ile oczywiście podobna zmiana będzie możliwa. Zgodził się na rozdział zadań, od razu zdejmując z szyi krawat. Podciągnął rękawy, przyglądając się składnikom na półkach, aby po chwili wybrać odpowiednie słoiki, które postawił na blacie obok kociołka, w którym zamierzał warzyć swoją wersję eliksiru. - Nalewki inspirowane eliksirami? Brzmi ciekawie - zgodził się, na chwilę zatrzymując, nim zaczął nieznacznie ogrzewać kociołek, zastanawiając się, w jakiej kolejności powinien dodać składniki, aby eliksir miał odpowiednie właściwości. - Jeśli to się uda, będzie można pomyśleć o otwarciu własnego sklepiku. Hodować rośliny, tworzyć wegańskie eliksiry, czy tam alternatywne, zależy jaka nazwa będzie się sprzedawać, a do tego robić nalewki, które jak znam życie nie byłyby używane w formie - jeden kieliszek i gotowe - zaśmiał się, odkładając różdżkę na bok, żeby zabrać się za tworzenie eliksiru. Spojrzał na moment na oryginalny przepis, aby zaraz wlać powoli wodę księżycową do kociołka i zabrać się za przygotowywanie liści raptuśnika, które wrzucił do moździerza. Metodycznie ugniatał je, tworząc powoli papkę, do której wlał odrobinę podgrzanej wody księżycowej, aby zaraz swoją mieszankę wlać do kociołka. - W sumie wziąłem wodę księżycową odruchowo… Ale właściwie gdyby dodać tu po prostu cukru? Rozpuścić cukier i do takiego dodawać potem składniki? Czy za dużo przebywam z Carly, bo to przepis na jakieś ziołowe eklerki? - spytał w trakcie, spoglądając na Minę.
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Pamiętała dokładnie pierwotną reakcję Jamiego na podobny pomysł. Musiała go wpierw przekonać do tego, że takie eliksiry w ogóle miałyby rację bytu oraz w zasadzie jeśli tylko udałoby się je w jakiś sensowny sposób opracować to może i rewolucjonizowałyby przemysł eliksirowarski i doprowadziły do tego, że produkcja byłaby dużo tańsza i łatwiejsza. Nie wspominając już o ekologicznych aspektach. Wyglądało jednak na to, że jej koncepty coraz bardziej trafiały do starszego Norwooda, co chwilowo było dosyć dobrą wróżbą. Jakby nie patrzeć to jednak Mina ceniła sobie bardzo wysoko jego zdanie. Nawet jeśli nie zawsze to okazywała w jakiś szczególny sposób. - To całkiem dobry pomysł, ale trzeba byłoby bardzo starannie dobierać składniki. Alkohol potrafi silnie wchodzić w reakcje z substancjami obecnymi w niektórych z roślin. Mógłby negować ich działanie albo nawet powodować niepożądane skutki uboczne - dlatego właśnie ten drugi pomysł już wymagał od nich dużo bardziej skomplikowanego i dogłębnego pomyślunku co by przypadkiem nie stworzyli jakiejś śmiertelnej mieszanki. Początkowy etap warzenia eliksirów był w zasadzie taki sam dla nich obojga był taki sam. Dopiero później mieli przejść do doboru swoich własnych składników w odpowiednim wydaniu i ilości. Dlatego też chwilowo jedynie podążała w ślad za starszym studentem, zaczynając przygotowywać bazę pod eliksir. - Zwyczajny cukier jest chyba zbyt prostym składnikiem, ale może w kombinacji z odpowiednimi ziołami mógłby zastąpić wodę księżycową... Musiałabym jednak więcej o tym poczytać - przyznała w końcu, nie bardzo wiedząc co powinna zrobić w tym konkretnym przypadku. Jak widać oboje mieli jeszcze sporo do nauki i wypróbowania.
- Zdecydowanie z nalewkami musielibyśmy wszystko uważniej przemyśleć i z testemi byłby problem, ale ostatecznie, czego się nie robi w imię większego dobra - stwierdził, koncentrując się w pełni na przygotowywaniu eliksiru. Jakkolwiek nie brzmiały ich pomysły początkowo śmiesznie, tak potencjał z nich bijący był o wiele większy. Nie powinni zostawiać tego samemu sobie, bez większych prób, nawet jeśli powoli Norwood przekonywał się do tego, żeby jednak podarować sobie eliksirowarstwo jako takie. Z drugiej strony, wiedział, że Carly miała rację i być może znajomość ziół oraz tworzenia wzmacniających eliksirów, byłaby w cenie przy hodowli. Powoli wlał raptuśnik do kociołka i zamieszał trzy razy, obserwując, jak kolor cieczy zaczyna się zmieniać, a księżycowa woda odrobinę mniej migocze. Póki co wszystko szło zgodnie z planem, ale też ta część przepisu nie różniła się od oryginalnego. Dlatego pewną ręką Jamie sięgnął po sproszkowane kwiaty tojadu, których trzy szczypty wrzucił do kociołka. Obserwował, jak wywar syczy, jak pojawia się dym, a po chwili wszystko się uspokoiło i delikatnie zaczęło bulgotać. - Teoretycznie skarmelizowany cukier nie powinien wchodzić w reakcję z ziołami, a mógłby w wielu przypadkach poprawiać smak… Możemy spróbować znaleźć coś więcej na ten temat. Ostatecznie, jeśli eliksiry mają bazować na samych roślinach, byłoby dobrze spróbować jakoś wpłynąć na smak - powiedział po chwili skupiania się na zawartości kociołka. Spojrzał na Minę, czekając na jej zdanie, sięgając w końcu po żeń-szeń. Spojrzał do swoich notatek, gdzie miał zapisane, żeby był odpowiednio potarty. Nie pozostawało mu nic innego, jak zająć się tym, jednocześnie obserwując swój kociołek, czekając na odpowiedni moment, aby podawać kolejny składnik.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Większe dobro. To brzmiało naprawdę dobrze w porównaniu z tym, że w zasadzie mogliby używać tych eliksirów jedynie do wymówki, aby się alkoholizować i robić jakieś podejrzane eksperymenty. Niemniej z pewnością jeśli tylko dobrze by przedstawili swoje racje to mógłby wyjść z tego hit. - Musielibyśmy znaleźć obiekty testowe. Ze mną może być ciężko, bo muszę uważać już z normalnymi eliksirami - skutki pamiętnego zatrucia jadem tentakuli, przez który wylądowała w śpiączce w Mungu. Naprawdę nie polecała czegoś podobnego nikomu, bo efekty ciągnęły się za nią latami. W czasie, gdy Jamie zajmował się raptuśnikiem, Mina zaczęła przygotowywać kolejne składniki. W tym również odmierzoną w odpowiedni sposób porcją szeptnika, którego musiała dobrać niezwykle precyzyjnie, aby nie wywołać niechcianych efektów po spożyciu eliksiru. Asfodelus był jednak dużo bezpieczniejszym składnikiem i liczyła na to, że jakoś zrównoważy on działanie szeptnika. - Ale mimo wszystko musielibyśmy na to uważać. Cukier chociażby neguje efekty eliksiru tojadowego, a tego raczej nie chcielibyśmy w swoich dziełach. Smak jak dla niej w przypadku takich rzeczy był istotą drugorzędną. Jeśli trzeba było zażyć miksturę to przede wszystkim powinien liczyć się efekt, a nie doznania smakowe. Wystarczyło zatkać nos i duszkiem wypić, co trzeba. Poczekała jeszcze chwilę, aż nastąpi bulgotanie w kociołku, a później dodała do niego odpowiednie składniki.
- Nie powinienem tego mówić, ale nie zamierzałem testować eliksirów, czy nalewek na nas, albo Carly. Wolę znaleźć kogoś z młodszych roczników i na nich testować. Ty musisz uważać, a ja jestem odporny na działanie eliksiru spokoju, więc z pewnością składniki w nim użyte mogą na mnie nie działać - odpowiedział, całkowicie szczerze, mieszając zawartość kociołka. Przyglądał się płynowi w środku, jak delikatnie mienił się dzięki księżycowej wodzie, pozostając w kolorze raczej zielonkawym, co też nie powinno dziwić, skoro bazował na ziołach. Zapach nie odrzucał, a sam eliksir nie wykazywał cech, które świadczyłyby, że coś było nie w porządku, że coś zaczynało się psuć z jego zawartością. Być może zbyt wiele czasu Jamie spędzał ze swoją siostrą, skoro zwracał uwagę na to, jak smakują eliksiry, albo od dawna nie musiał niczego specjalnego zażywać. Pokiwał po chwili głową, mimo wszystko zgadzając się ze słowami Miny, mając świadomość, że idiotycznym posunięciem byłaby poprawa walorów smakowych eliksiru, czymś, co negowałoby działanie jednego z ważniejszych składników. - Najwyżej będą paskudne. Dobra, a z tymi dzisiejszymi, sprawdzamy czy wybuchnie, a na czym testujemy? Czy dziś jedynie warzymy, a testy smakowe zrobimy przy innej okazji? - zapytał Minę, trąc ostrożnie korzeń żeń-szenia. Wiedział, że przy podobnym zachowaniu można było niepotrzebnie podgrzać składnik, a tego nie chciał w tym przypadku. W końcu, kiedy starł właściwą ilość korzenia, dodał go powoli do eliksiru, który zasyczał i na moment dziwnie spienił. Mieszał zawartość kociołka wciąż miarowo, starając się opanować zachowanie jego zawartości. Po chwili wszystko się uspokoiło, a eliksir delikatnie bulgotał. - To teraz chwilę odczekać i chyba będzie gotowy - powiedział niepewnie, przesuwając dłonią po brodzie, spoglądając do podręcznika, żeby upewnić się, czy w oryginalnej recepturze nie było jeszcze czegoś, co powinien zamienić, albo uwzględnić w swojej wersji.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Wiedziała, że prawdopodobnie powinna potępić podobny pomysł, bo nie był on do końca moralny, ale jakoś szczerze nie przeszkadzało jej to szczególnie. Być może dlatego, że chodziło o osoby, których nie znała. Zresztą, co takiego mogło pójść nie tak? Znała składniki, na których pracowali oraz ich efekty. Nawet jeśli eliksir nie zadziała to nie powinny wystąpić większe komplikacje niż jakaś ewentualna sraczka czy inne pomniejsze efekty uboczne, które jednak u samej Hawthorne mogłyby przybrać o wiele poważniejszą formę. Dlatego unikała jak mogła stosowania nawet zwykłych eliksirów o ile mogła. - Dobry pomysł. Masz już kogoś na oku? - dopytała tylko, nie odrywając nawet na chwilę oczu od kociołka, w którym powoli zaczynał bulgotać ziołowy wywar. Jak na razie miała wrażenie, że wszystko idzie we względnym porządku, a w eliksirze nie było nic, co mogłoby ją zaalarmować odnośnie tego, że jednak popełnili jakiś błąd w trakcie procesu warzenia. Chociaż oczywiście mieli jeszcze nieco czasu nim ten osiągnie swoje finalne stadium. Prawda była taka, że nieco odmieniony smak z pewnością mógłby pomóc w spożywaniu pewnych eliksirów. Zwłaszcza jeśli przykładowo dzieci miałyby je wypić. Jednak chwilowo wcale nie skupiali się na jakiejś konkretnej grupie, a jedynie sprawdzali czy podobne twory w ogóle miały rację bytu. - Smakiem możemy zająć się później. Na razie skupiłabym się na samym warzeniu, a później wykonała testy mikstur. Lepiej byłoby mieć wtedy przy sobie antidota czy inne środki jakby w razie czego doszło do zatrucia - odpowiedziała, gdy sama już wrzuciła wszystkie potrzebne jej składniki do kociołka. Sama nie uzyskała podobnego efektu co Jamie. Jej wywar jedynie zmienił nieco barwę na ciemniejszą pod wpływem szeptnika, ale poza tym zdawało jej się, że wszystko było w normie. - Zgadza się. To teraz bierzemy się za eliksir euforii? - dopytała, sprzątając składniki, które obecnie zaprzątały jej przestrzeń do pracy, by móc przygotować stanowisko do przelania obecnej zawartości kociołków do fiolek oraz do pracy nad kolejnymi wywarami.
- Jeszcze nie. Wszystkie osoby, o których pomyślałem, są zbyt blisko nas, w ten czy inny sposób. Myślę, że najprościej będzie podburzyć jakichś Gryfonów. Każdy z nich nazwany tchórzem na pewno rzuci się na eliksir, żeby udowodnić, że się nie boi - stwierdził, wzruszając ramionami, po czym dodał, że wybrałby kogoś z trzecich klas. Byli na tyle dzieciakami, żeby można było zrzucić winę na ich ciekawość, chęć zaimponowania, a jednocześnie nie powinni ich w jakiś sposób bardziej odstraszyć, jak mogłoby to być przy pierwszoklasistach. Obserwował swój eliksir, czekając na odpowiednią chwilę, aby stuknięciem różdżki o kociołek zatrzymać proces warzenia. Eliksir wizualnie wydawał się w porządku i prawdę mówiąc, miał ochotę wypróbować go od razu, choć jednocześnie wiedział, jak nierozsądne to było. Niewiele wcześniej Mina sama powiedziała, że potrzebowaliby antidotum mieć pod ręką, więc nie powinien dać się skusić odpowiedniej barwie eliksiru. - Jasne, pora na eliksir euforii - powiedział, sięgając po chochlę i fiolki, aby przelać zawartość kociołka do fiolek, które opatrzył stosowną etykietą. Następnie machnął różdżką, czyszcząc stanowisko pracy i potrzebne narzędzia, sięgając znów po podręcznik. Być może znał część przepisów na pamięć, ale zawsze czuł się lepiej, mając recepturę przed sobą, nawet jeśli z niej nie korzystał. Glicynia błyskawiczna, woda księżycowa i żądło żądlibąka. - To ja biorę liście raptuśnika, a ty peruwiańskie zioło? - zaproponował, sięgając po podstawowe składniki eliksiru. Kwiaty glicynii wyglądały pięknie i zupełnie, jakby były niedawno zrywane do tego kąciku. Innymi słowy, były idealne do eliksiru, więc po chwili wrzucił je do czystego kociołka, podlewając odrobiną zwykłej wody i podgrzewając, aby kwiaty oddały swoją barwę i zapach, który dla niego był zdecydowanie zbyt mdły. Jak tylko opary zaczęły przypominać w zapachu perfumy, Jamie dodał odpowiednią ilość wody księżycowej, biorąc się do przygotowywania liści raptuśnika, z których potrzebował wydobyć soki, nie potrzebując raczej pozostałych części.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Mina mruknęła coś do siebie pod nosem, zastanawiając się nad tym, co powiedział jej Jamie. W zasadzie podobne rozumowanie miało sporo sensu, bo jakby nie patrzeć to tacy Gryfoni byli w stanie zrobić naprawdę wszystko jeśli tylko odpowiednio się ich podeszło, a konsensualne spożycie eliksiru nawet po lekkiej zachęcie pewnego typu nie powinno im przysporzyć tak wielu problemów. - Myślę, że to sensowna opcja - powiedziała w końcu na głos, aby dać temu pomysłowi zielone światło. Choć oczywiście musieli wpierw znaleźć kogoś kto podjąłby się tego całego wyzwania. Z eliksirami nigdy nie było zbyt wiele ostrożności. Zwłaszcza jeśli były eksperymentami dwójki studentów, które mogły przybrać naprawdę różną formę. Miała tylko nadzieję, że faktycznie nie będą potrzebowali żadnego antidotum, gdy przyjdzie już co do czego. Skinęła głową na kolejne słowa Jamiego, sięgając powoli po kolejne składniki roślinne, które miały przydać jej się w trakcie przygotowywania następnej mikstury. Uprzednio jeszcze wyczyściła porządnie zarówno kociołek jak i narzędzia, aby pozostałości z poprzednich ingrediencji i resztki eliksiru nie znajdowały się na nich. To mogłoby zanieczyścić ich kolejne dzieło i przesądzić o porażce. - Jasne - potwierdziła jeszcze. Jeśli chodziło o peruwiańskie zioło to zdawała sobie sprawę z tego jak powinna je spreparować, aby nadawało się idealnie do użycia w eliksirze. Jakby nie patrzeć rodzina Hawthorne miała zamiłowanie do podobnych specyfików nawet jeśli na głos nie zawsze wypadało mówić podobne rzeczy. Po raz kolejny zaczęła od stworzenia eliksirów, a dopiero później przystąpiła do obróbki poszczególnych roślinnych składników, aby przygotować je i odmierzyć do późniejszego wrzucania do kociołka. Starała się podążać wiernie za instrukcją, wykazując się twórczą inwencją dopiero w momencie, gdy musiała zająć się podmienionymi ingrediencjami. Niemniej chyba szło jej to wszystko dosyć nieźle. Przynajmniej tak sądziła.
Powoli eliksir w jego kociołku nabierał odpowiedniej barwy, dodatkowo migocząc dzięki wodzie księżycowej. Innymi słowy, do tego etapu wszystko szło dobrze i nie musiał niczym się przyjmować. Jedyną zagadką było tak naprawdę dodanie liści raptuśnika, z których potrzebował wydobyć soki. Podejrzewał, że pozostałe części liści, choć zostałyby rozpuszczone przez eliksir, mogłyby wpłynąć na jego efekt, nie chciał więc ryzykować. Zbyt duża ilość tego zioła również nie była właściwa, dlatego próby stworzenia wegańskiej odmiany eliksiru euforii, wolał zacząć od niewielkich ilości. W końcu, kiedy był pewien, że w liściach nie pozostało więcej soku, wydobył z wygniecionej masy resztki liści, wyrzucając je, a sok przelał powoli do kociołka, całość powoli mieszając. Obserwował, co działo się z eliksirem, mając wrażenie, że tak naprawdę nie zmienia się nic. Dopiero po chwili zawartość kociołka zaczęła bulgotać, zdradzając zachodzące w nim procesy, choć zdecydowanie nie pasowały do tego, co sobie wyobrażał, co zakładał, że będzie się działo. - Wydaje mi się, że raptuśnik nie jest najlepszym zamiennikiem - mruknął, kiedy bulgotanie zaczęło się nasilać. Obserwował, co działo się wewnątrz kociołka, dochodząc do wniosku, że zdecydowanie nie powinni wypijać tego, co sam przyrządził. - A jak tobie poszło? - spytał, spoglądając na Minę i jej kociołek.
+
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Sama również obserwowała to, co działo się w jej własnym kociołku i może nie wyglądało to znowu tak najlepiej, ale miała nadzieję, że mimo wszystko eksperyment zostanie ukończony sukcesem. Dla niej nie było to niczym dziwnym, że czasem ze względu na zmieniony skład nowy napar może odbiegać nieco swoim kolorem, zapachem czy konsystencją od oryginału ze względu na to, że każdy składnik jednak miał swoje własne cechy i wpływał na to, co działo się w czasie gotowania. Nie była przekonana, co do tego czy paruwiańskie zioło na pewno będzie odpowiednią ingrediencją. Wiedziała, że pod wpływem wrzącej wody może wytracić część swoich oryginalnych właściwości. Głównie halucynogennych, ale i te uspokajające mogły być o wiele słabsze niż zwykle. Niemniej dodała je do kociołka, ciekawa, co też w końcu wyjdzie z tego, co razem uskuteczniali. - Chyba i tak jest lepsze od peruwiańskiego zioła. Póki ktoś tego nie spróbuje raczej nie będziemy wiedzieli, co z tego wszystkiego wyszło - oceniła w końcu. Dopiero wtedy upewniła się czy na pewno oboje ukończyli proces warzenia swoich eliksirów, aby móc posprzątać po sobie stanowiska i rozlać je do przygotowanych flakoników. Teraz tylko faktycznie zostało im znaleźć obiekty testowe.
z|t x2
+
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Bezpieczeństwo czym jest w obliczu narastającego strachu? Niczym. Nie może spać nawet tu za murami szkoły, gdzie powinien czuć się bezpiecznie, ale tak nie jest. Budzą go koszmary co noc, nie ma nawet siły, żeby je wszystkie zapisywać. Podobno to pomaga, tak mu się wydawało, ale gdyby tak było, nie stałby teraz w tym miejscu, ubrany nie w piżamę, a zwykłą czarną bluzkę i spodnie również w ciemniejszych odcieniach, które ukrywają go w ciemnościach Hogwartu, kiedy samotnie przemieszcza się po korytarzach zamku, zamiast spać. Lubi to miejsce kącik eliksirów, ale wtedy gdy nie pałętają się tu nieproszeni goście, tym razem jest pusto. Zamiast leżeć w ciepłym łóżku, wlewa wodę do kociołka za pomocą różdżki, aby następnie podpalić pod nim ogień. Woda musi się zagotować. Wyjmuje z torby potrzebne składniki, które ostatnio zamówił listownie. Oczywiście mógł od razu kupić eliksir, ale nie chciał. Ufał tylko instytucji Dear'ów i swoim ręką, a także wiedzy. Ziewa, podkrążone oczy i lekko rozczochrana fryzura mówią same za siebie. Jest całkowicie przytomny, mimo że wygląda jak sto nieszczęść, albo po prostu ktoś, kto potrzebuje dobrze się wyspać. Taki ma zamiar, kiedy tylko stworzy eliksir słodkiego snu i raczy sobie golnąć jedną porcję może dwie. Teraz jednak wpatruje się w przepis, który zna na pamięć, ale w takim stanie nie można sobie ufać, zwłaszcza że jego myśli krążą wokół tylko jednej osoby Juliusa Dear'a. Stara się być cicho, ale tworzy niewielką kulę światła, przecież nie będzie warzyć mikstury po ciemku. Ma tylko nadzieje, że wszyscy smacznie śpią i nie zamierzają zakłócać mu jego pracy. Opłukuje walerianę i lawendę pod wodą, a także resztę składników wymagających odświeżenia. Sięga po miskę z tłuczkiem, wrzuca tą pierwszą, ugniatając ją, aby ta puściła soki, a bardziej, żeby została rozmiażdżoną na papkę.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie mógł spać. Mimo wszystko buzowało w nim zbyt wiele emocji, przez co leżenie w łóżku było dla niego czystą katorgą. Postanowił więc po prostu z niego wyjść i oddać się temu, co zawsze mu pomagało - eliksirom. Wyślizgnął się z dormitorium, wciągając bluzę na swoją piżamę, a pod pachą dzierżąc wszelkie potrzebne mu przyrządy i składniki do warzenia. W ustach oczywiście mielił wciąż listek mandragory. Plusem mieszkania w lochach było to, że do pracowni miał rzut beretem, ale dzisiaj nie było opcji, żeby mógł się tam zaszyć. Słyszał dochodzące z pomieszczenia odgłosy i domyślił się, że to pewnie Sanford przygotowuje coś na kolejną lekcję, a tej to zdecydowanie nie chciał teraz spotkać. Zapalił więc szluga i boczkami przemykał na trzecie piętro, gdzie w końcu otworzył drzwi do kącika eliksirów. Zamarł na pół sekundy, gdy zobaczył, że nie jest tam sam, ale już po chwili znów zaciągał się petem, a na ustach Maxa pojawił się szeroki uśmiech. -Siema, masz coś przeciw, że dołączę? - Zapytał kulturalnie, choć nie do końca czekał na odpowiedź, bo już się rozkładał ze sprzętem, na przeciwko chłopaka. Chłopaka, który wyglądał bardzo charakterystycznie i przywodził na myśl członków pewnego znanego rodu eliksirowarów. Max wlepił w niego gały, zastanawiając się, czy ma rację tak samo, jak w przypadku dziewczyny poznanej w Venetii, czy może jednak tym razem się myli. -Co warzysz? - Zapytał kulturalnie, skoro już byli tutaj razem, napełniając kociołek wodą i wrzucając do niej gałązki lawendy, choć nie rozpalał jeszcze pod naczyniem ognia.
Macha energicznie tłuczkiem niczym osoba pod wpływem transu hipnotycznego. Skupienie i determinacja, jakim darzy rozgniatanie ziół, jest godna podziwu, zwłaszcza tak późną porą. Nie spodziewa się gości. Kącik Eliksirów ma to do siebie, że to dobrze ulokowane miejsce z wieloma przydatnymi rzeczami, aby zamieszkać tu i stać się obsesyjnym eliksowarem; zapomnieć o wszystkim, poddając się szaleństwu, znanemu nielicznym. Nie takie ma zamiary, nie teraz, jedynie czego pragnie to uwarzyć eliksir słodkiego snu w ciszy, spokoju bez osób postronnych, ale zjawia się on — powodując, że serce Gale na chwile bije szybciej, ze strachu, spodziewając się nauczyciela pełniącego dyżur, prefekta czy pracownika Hogwartu. Maximilian Solberg nie wygląda na żadnego z nich, kiedy ze swoimi gratami postanawia się przyłączyć, być może z grzeczności pytając o zgodę, a jednak nic sobie nie robiąc z tego, czy pozwolenie zostanie udzielone. Nie ma mu tego za złe. Lepiej jakiś student niż ktoś z grona pedagogicznego. - Nie, ale czy moje zdanie ma jakieś znaczenie? - Spogląda na niego, unosząc prawą brew, przyglądając się na poczynania chłopaka, krojąc lawendę na drobniejsze fragmenty. - Myślę, że ktoś, kto po nocach warzy eliksiry jest w stanie to odgadnąć; waleriana, lawenda, ślaz gumochłona i ja. - Wymienia składniki dając wskazówki do zagadki, zerkając na wodę w kociołku, która zaczyna się gotować, wrzuca do niej roślinną papkę z jedną łyżkę, aby następnie dorzucić pokrojonej lawendy i tak naprzemiennie. Zwracając uwagę na siebie, chce dać do zrozumienia, że jego zmęczona twarz, a także ciało wymagają szybkiego wypróbowania tego eliksiru. - Gale jestem. - Przedstawia się zaraz, nie będąc wychowywanym przez małpy, tylko sadystycznego ojca.- A Ty co tam przygotowujesz? - Macha głową w kierunku jego kociołka, pod którym nie ma jeszcze nawet ognia.