W tym niewielkim pomieszczeniu, przylegającym do małej biblioteki, każdy pasjonat eliksirów, może doskonalić swe umiejętności z zakresu warzenia mikstur, bez konieczności zapuszczania się w odległe lochy. Jak łatwo się domyślić - miejsce to powstało specjalnie na życzenie uczniów Salem.
Nie miała w zwyczaju porównywania się do innych. Była po prostu Nessą. Niedoskonałą, a jednak tak wysoko ocenianą w oczach innych. Lubiła role, które odgrywała, była przyzwyczajona. Zawsze dogadywała się lepiej z mężczyznami — być może przez gust muzyczny, być może przez zamiłowanie do motoryzacji i alkoholu, ciężko było jej stwierdzić. Nie czuła się z tym jednak źle, że nie miała koleżanek. Podobnie jak Anunnaki, lubiła różnice w ludzkich charakterach. Uwielbiała dostrzegać maleńkie różnice, światełka indywidualności w całej gammie kolorów. Stąd też zamiłowanie do obserwowania innych. Przesunęła spojrzeniem po twarzy ślizgona. Im dłużej tkwili wśród ksiąg, otoczeni ciszą -, tym bardziej wydawał się jej niebezpieczny. Miała jednocześnie to głupie przeświadczenie, że po sytuacji z Holdenem oraz innymi, równie "cudownymi" jednostkami, jej intuicja jest przewrażliwiona. Lanceleyówna tkwiła więc w pułapce ciekawości. Nie z każdym dało się milczeć równie intensywnie, co z nim. Ślizgonka miała wrażenie, że powietrze stało się gęstsze. Oceniał ją, jego oczy czegoś poszukiwały, a ona nie potrafiła znaleźć sensownej odpowiedzi na to, co mogłoby to być. Powietrze uciekło spomiędzy warg w bezgłośnym westchnięciu. Zaproponowanie knuta za jego myśli niewiele jej da. Nie mogła też wiedzieć, że postrzegał siebie na równi z bogami. Odpowiadał jej gestami, milczeniem. I wcale nie miała mu tego za złe. Gdy w końcu zdecydował się uraczyć ją swoim głosem, wzruszyła ramionami. Nie chciała, żeby wiedział — ani on, ani nikt inny. Ich spojrzenia spotkały się, a ona uśmiechnęła się krótko, jakby kpiąco, chociaż w rzeczywistości nie miała nic negatywnego na myśli.- Skąd ten pomysł? Gdybyśmy kontrolowali wszystkie płaszczyzny naszego życia, efekty decyzji.. Jaki byłby sens? Przypuszczała, że jej słowa przekształcą się w retoryczne pytanie, bo ślizgon nie był specjalnie otwarty i nawet nie oczekiwała od niego odpowiedzi. Kochała kontrolę, czuła się bez niej zagubiona — jednak w obecnym stanie i sposobie funkcjonowania Lanceleyówny, mało co ja zaskakiwało. Była w bezpiecznej klatce zbudowanej z iluzji, wyciszenia chaotycznych emocji, których tak wiele pojawiło się w jej życiu w ostatnim czasie. Odwzajemniała spojrzenie, widząc zmniejszenie dystansu, którego osoba patrząca z daleka nie mogła dostrzec. Nie bała się wyzwań. Przełamał jednak kolejną granicę, zniszczył barierę, zbliżając się do muru. Czując pod dłonią jego rękę, jej palce się zatrzymały. Nie uciekła jednak spłoszona — wręcz przeciwnie, po krótkim zawieszeniu się w powietrzu, opadły łagodnie, czując pod skórą ciepło bijące od jego dłoni. Jej skóra zawsze była chłodna, wręcz zimna. Ciepło wzbudziło więc przyjemny dreszcz, skupiło na sobie jej myśli. Nawet te najgorsze, najbardziej fałszywe osoby tak doskonale imitowały pozytywne emocje płynące z prostego, ludzkiego ciepła. Tak mocno tego doświadczyła. Przymknęła na chwilę oczy, śmiejąc się krótko i przymykając oczy, nachyliła się w jego stronę, nieco bliżej ucha. - Dlaczego nieprzewidywalny Pan Annunaki chce to wiedzieć? Czekoladę prędzej czy później, może nie w tak oczywistej formie — jednak się doceni. Wyprostowała się, milknąc. Chociaż znów miła cicho, zupełnie jakby niewinne stwierdzenie było przeznaczone tylko dla jego uszu. Zwiększyła dzielącą ich odległość, chwilę jeszcze spoglądając na jego twarz i w jego oczy, aby następnie spojrzenie zawiesić gdzieś w przestrzeni. Nie widziała sensu w brnięciu w prywatność podczas spotkania, które prawdopodobnie było pierwszym i ostatnim.
Spojrzał na nią uważniej, poświęcając jej słowom więcej myśli, niż zrobiłby to w jakiejkolwiek innej sytuacji, poszukując w płynnym karmelu tej nici porozumienia. Niuchaczowa młodzież. Dzieci z dobrych rodzin, wyuczonych manier, sztywnych ram społecznych. Zdecydowanie wśród elit rodów czarodziejskich szukałby zrozumienia dla swoich zachowań, jeśli kiedykolwiek by czegoś tak prostackiego potrzebował. Tylko takie osoby potrafiły zrozumieć sprzeczność połączenia potrzeby kontroli i magnetyczne przyciąganie do jej braku. Impulsywny ruch po całym dniu powściągliwości. Zupełnie jak dłoń zaciskająca się na szyi Heaven po konieczności odstawienia teatrzyku uprzejmości w jej stronę przed całą drużyną. Jak wybuch śmiechu podczas popijawy z Charliem po napuszaniu się przez kilka godzin podczas lekcji. Jak bezczelnie skradziony dotyk czy porywczość czyjej złości jako niezamierzony efekt jego manipulacji. Nie zawsze przecież wychodziło po jego myśli. I to było właśnie najpiękniejsze. Ten brak pewności, choćby najmniejsza szansa buntu czy własna impulsywność - bez tego świadomość, że ma nad kimś kontrolę, byłaby mdła, bez wyrazu. Właśnie wtedy byłoby za słodko. Potrzebował tej soli, elementu zaskoczenia, przełamania. Przeniósł wzrok na jej drobną dłoń, która wydała mu się tak krucha, kontrastując z jego własną i słuchając szeptu Nessy skupił się na delikatnym chłodzie bijącym z opuszków palców. Prychnął ledwie słyszalnie z rozbawienia, słysząc tę wymijającą odpowiedź i uśmiechnął się, by ocieplić nieco wzrok, gdy próbował odczytać nieco więcej z jej własnych oczu. Oczywiście, że by mu tak po prostu nie powiedziała, nie o to chodziło. Pomyślała o tym. O czymś konkretnym. Więc wiedział już, że z pewnością jest "coś", kajdany przeszłości krępujące jej swobodę. Ta chwila milczenia, pewna siebie wymiana spojrzeń, analiza wzajemnej mimiki - miał idealną sytuację, by nachylić się bliżej i hipnotyzująco wymruczeć prośbę, aby powiedziała mu wszystko. Ale tego nie zrobił. To byłoby jak pogwałcenie tej złudnej intymności zbudowanej zupełnie przypadkowo między nimi w tym małym pomieszczeniu. Nie potrzebował wiedzieć, a w pewnym sensie teraz nawet tego nie chciał. Widział rysę, mógł poprowadzić po niej palcem, ale nie chciał dostrzec pęknięcia, a już na pewno za wcześnie było na odłamanie jakiejkolwiek części. Przez chwilę przyjrzał się jeszcze jej profilowi, gdy ta odwróciła wzrok, ale zaraz wstał i zamknął jej dłoń w cieple swoich, kradnąc z niej cały chłód. - Umiałbym sprawić - zaczął cicho w pełni stanowczości niskiego głosu, pochylając się, by zmniejszyć dystans między nimi i nie zmuszać jej do zbytniego zadzierania głowy ku górze - żebyś zapomniała - dokończył z poważnym wzrokiem, zastanawiając się czy faktycznie jest na tyle przenikliwa, by zrozumieć, że nie jest to tani flirt, a faktycznie sugeruje jej, że zna na to sposób. Zaraz jednak uśmiechnął się i odłożył jej dłoń na udo, by puścić jej oczko z krótkim: - Dzięki za pomoc Wyprostował się i zgarnął swoje rzeczy, uznając, że poświęcił zbyt dużo czasu na zwykłą pracę domową, nawet jeśli ewoluowała w ciekawe spotkanie z kategorii tych nieplanowanych. Oparł plecy o drzwi, by otworzyć je w ten sposób, gdy tylko łokciem naparł na klamkę, na odchodne rzucając jeszcze: - Nie gub czerwieni, Ness
Nie paliło go w trzewiach, gdy stał przy kociołku z mosiądzu. Wybór kociołka był bardzo ważny, jeśli pragnęło się szybciej warzyć eliksiry, najlepsze były te z górnej półki. Na pierwszym roku wymagany był kociołek cynowy, jednak Viserys już dawno nie pamiętał tych dziecięcych lat. Wstyd się przyznać, ale pożyczył ten kociołek od znajomego. Uznał, że warzenie w szkolnym, cynowym kociołku zajęłoby mu o wiele więcej czasu, a nie zamierzał siedzieć tu do późna, zwłaszcza przy tak banalnej miksturze. Nie miał pojęcia czemu zapisał się na kółko Entuzjastycznych Eliksirowarów. Nie wyglądał na rozentuzjazmowanego, kiedy stał przed kociołkiem z mosiądzu, patrząc się w jego próżnie. Jednak należał do Dear'ów. Rodu, którego spuścizną i łatką były eliksiry. Nie mógł odrzucić tego w imię jakiegoś "nie chce mi się", czy czegoś rażąco absurdalnego; wkradało się tu lenistwo i zniechęcenie. Szanował sztukę warzenia mikstur, jednak ostatnimi czasy był przemęczony. Nie rozumiał co się z nim działo, kiedy dłonią sięgnął do czoła, aby przetrzeć krople potu spadające na mosiężną ramę kociołka. Nie często chorował, więc zaniepokoiło go to, że dziwnie się czuje. Powinien się przepadać, chociażby tak profilaktycznie, albo panikował; na pewno za bardzo się przejmował. W tej sali musiało być po prostu gorąco. Zajrzał do kociołka i uniósł różdżkę, aby wypowiedzieć zaklęcie czyszczące. „Czysty kociołek to najlepsza gwarancja, że nie otrujesz się swoim eliksirem” - ta myśl, zawsze wdzierała się do jego głowy, kiedy przygotowywał się do tworzenia mikstur. Zapewne, gdyby lepiej się czuł, nie potrzebowałby podręcznika, czy instrukcji do tak prostego eliksiru i tak wystarczająco się hańbił, nie mając w swym posiadaniu odpowiedniego, sprawnego i szybkiego kociołka. Przejrzał pobieżnie składniki, które znajdowały się na jego stole do pracy i zabrał się za przygotowania. Powoli z cierpliwością i starannością, jakby wkładał w to więcej serca, niż powinien. Co chwila słychać było, jak coś chrupie, a ci z wyostrzonym zmysłem słuchu mogli wychwycić ugniatanie. Wydawało się, że Viserys przy tym okropnie się męczy. Mężczyzna nie zwracał na to uwagi. Skoncentrowany, nie miał pojęcia, że oddycha szybciej, niż powinien, jakby przebiegł z Doliny Godryka do Hogsmeade. Działał automatycznie, nie patrzył na przepis eliksiru młodości. Może jednak powinien zerknąć. - Na brodę Merlina. - Westchnął, przetarł czoło dłonią i przeczesał włosy, przytrzymał nieco dłużej dłoń na głowie, jakby czymś się zmartwił. Może zapomniał o jakimś ważnym składniku? Dodał coś w nieodpowiedniej kolejności i będzie musiał wszystko robić od początku? Naprawdę tego nie chciał. Zapewne, gdyby tak się stało, nie patrząc na swoje chęci, ponownie zabrałby się za warzenie eliksiru młodości. Nie wyglądał, na takiego co łatwo odpuszczał, w końcu był Dear'em. Podszedł do półki szybkim krokiem. Wiedział, co musi zrobić. Sięgnął po syrop z ciemiernika czarnego i nie wahając się ani sekundy upuścił dwie kropelki, niemal intuicyjnie wymierzone do kociołka. Mikstura zmieniła swój kolor z zielonego na turkusowy, aż w końcu przyjęła odpowiednią barwę. - Uratowany. - Odetchnął z ulgą, jakby od tego zależało jego życie i przysiadł na chwilę, jakby przed chwilą rozgrywała się jakaś walka o jego dusze. Co się ze mną dzieje? Jego myśli krążyły wokół tego pytania, na które nie znał odpowiedzi, ale być może ktoś inny już tak. Chwycił za szklaną fiolkę i delikatnie przelał do niej eliksir, który zamierzał przekazać profesor Sanford. Ona już wiedziała co z tym zrobić.
To było jedno z najdziwniejszych spotkań, jakie miała okazję przeżyć. Ciężko było jej stwierdzić, czy złapali nic porozumienia, czy raczej iskrę rywalizacji. Zupełnie tak, jakby każde z nich miało coś do udowodnienia. Przez myśl Nessie przeszło, że znów spotkała człowieka, który może wnieść w perfekcyjnie zaplanowane życie więcej chaosu, niż mogła udźwignąć. Pytanie tylko, czy Lanceleyówna tego właśnie chciała, czy może jednak wyjdzie na jej i nigdy więcej nie będą rozmawiać? Ciężko było stwierdzić. W jej głowie kotłowały się myśli, przesuwały z prędkością nie do ogarnięcia dla przeciętnego człowieka. Sprawiał, że jej usta tkwiły zaciśnięte, a karmelowe ślepia lustrowały go wzrokiem, zupełnie jakby chciała być przygotowana na wszystko, co mogło nadejść. Nie potrafiła jednak pozbyć się tego przeświadczenia, że z nim próba przewidywalności nie miała sensu. Byli podobni, czy różni? W co miała wierzyć? Obydwoje nosili sławne, wielkie nazwiska i od każdego z nich wymagało się przestrzegania podobnych zasad, wyuczenia w nawyk zachowań. Miała jednak wrażenie, że męczyło ich to w ten sam sposób, a jednocześnie zamykało w puszce ukryte pokłady temperamentu. Ich dłonie kontrastowały ze sobą. Wielkością, temperaturą, odcieniem skóry — a jednak żadne od tych różnic nie odwracało wzroku. Wiedziała, że odpowiedź nie wystarczy, więc była przygotowana na pociągłe spojrzenie z jego strony, próbę odnalezienia kolejnej wskazówki. Nie mógł jednak wiedzieć ani on, ani reszta świata. Swoją drogą, każdy miał swoje słabości i mroczne tajemnice, on pewnie też. Tylko dlaczego zamiast zająć się własnymi, próbował dowiedzieć się o jej sekretach? Nie dałaby mu nad sobą takiej kontroli, więc dopóki owe informacje sprawiały, że ktoś mógł ją pozyskać, nie mogła pozwolić sobie na zawahanie się czy słabość. Uśmiechnęła się więc niewinnie, wzruszając ramionami. Odwróciła głowę, wpatrując się w książkę. Nauka, skomplikowane inkantacje — to zawsze był klucz do wewnętrznego spokoju, zawsze jej pomagał. Powrót Holdena do świata żywych zbyt mocno na nią wpływał, nie potrafiła jeszcze odepchnąć nowych faktów do jednej ze złotych klatek w swoim umyśle. Nic więc dziwnego, że drgnęła, chociaż wcale nie chciała, gdy chwycił jej dłoń. Wyprostowała głowę, patrząc na niego z zaciekawieniem, na chwilę unosząc brew. Ciepło dużych, fałszywie bezpiecznych rąk było przyjemne, skupiające na sobie uwagę i nasuwające pozytywne skojarzenia, które odrobiny zagłuszyły czerwoną lampkę. Przeszła po niej gęsia skórka, gdy wypowiedział słowa, których nie spodziewała się usłyszeć. Zdawać się mogło, że spomiędzy rozchylonych, karminowych ust uciekło westchnięcie. Wiedział? Jak? Skąd? Dlaczego? Od kogo? Podejrzenia i stymulujące panikę słowa dzwoniły jej w uszach, zagłuszane przez bicie serca. Prefekt jednak uśmiechnęła się zaraz, starając się zamaskować trwające ułamek sekundy zdezorientowanie i bezbronność. - Nie wiem, o czym mówisz. - odparła cicho i pewnie, patrząc mu przy tym w oczy, aby jeszcze mocniej podkreślić zaskoczenie tym, że w ogóle wpadł na taki niedorzeczny pomysł. Gdy jej dłoń wróciła na udo, mimowolnie stuknęła w skórę paznokciami. Głupi nawyk, paskudny. Zaschło jej też trochę w gardle, chętnie by się napiła. Pokręciła głową, podążając za nim spojrzeniem. Wciąż jednak niski szept odtwarzał się w jej głowie, przywołując do życia paskudne scenariusze, które mogły zrujnować wszystko, nad czym pracowała tyle lat. Łapała się też na tym, że jego propozycja wydała się jej intrygująca i jeśli istniał cień szansy, może warto iść za ciosem? Dobrze rzucone zaklęcie modyfikujące pamięć by podziałało. - Nie ma za co. Ona natomiast zsunęła się na krzesło, siadając wygodnie i zakładając nogę na nogę. Zgarnęła włosy na bok, jak gdyby nigdy nic i poprawiła spódniczkę, zakrywając jasną skórę nóg. Położyła na nich książkę, przesuwając spojrzeniem po jej okładce, zastanawiając się, na czym skończyła. Skrzypnięcie drzwi i trzask metalowej klamki sprawił jednak, że raz jeszcze obdarzyła go pociągłym spojrzeniem i zaczepnym uśmiechem. - Nie musisz się tym martwić, czerwień jest moim nieodłącznym kolorem.
Nie spodziewała się tego listu, co jednak nie znaczyło, że zamierzała go zignorować Już wcześniej zastanawiała się jak mogłaby się Dunbarowi odwdzięczyć za jego pomoc i chęci w nauczaniu jej magii leczniczej. Dała zresztą taki popis swoich umiejętności, że potem wyrzucała sobie sama przez resztę wieczora jaka to z niej niebywałych talentów czarownica. Nie ma to jak poprosić uzdrowiciela by podzielił się z Tobą swoją unikatową i wypracowaną przez lata doświadczeń i ciężkiej pracy wiedzą tylko po to, by w zamian prawie urwać mu rękę. Na samo tego wspomnienie wzdychała ciężko i przewracała oczami tak bardzo, że bolało ją pod czaszką. Zaraz po otrzymaniu listu od Jeremy'ego sięgnęła po pergamin i naskrobała szybkie zamówienie do sklepu z eliksirami j. Pippin’s w którym już praktycznie miała swoje konto stałego klienta - nie dość, że co chwilę coś zamawiała to jeszcze współpracowali poprzez uzupełnianie swoich dostaw z Apteką “Pod Tymiankiem” w której miała szczęście w nieszczęściu pracować. Kilka składników wymaganych do przyrządzenia wywaru o który prosił nie kosztowało wiele, były to rzeczy raczej popularne i niezbyt trudne do zdobycia Sam wywar zajmował chwilę, była to jednak chwila wymagająca skupienia, a choć Harlow znała procedurę i tak wolała sięgnąć po swój sprawdzony, zaufany notes z zapiskami. Wywar ze szczuroszczeta był częścią jej egzaminu podczas rozmowy o pracę, niemal machinalnie sięgnęła po składniki układając i porcjując je przed sobą w odpowiednich proporcjach, zerkając pobieżnie na kartki swojego skoroszytu kątem oka. Zaklęciem przywołała płomyk pod swój miedziany kociołek i napełniła go krystaliczną wodą z różdżki. Zastanawiała się co też takiego nawyczyniał gryfon, że potrzebował takiego specyfiku, starała się jednak nie rozpraszać przy preparowaniu środka leczniczego. Jeśli czegoś wartościowego nauczyła się w pracy to głównie tego, że przy operacjach z tego typu składnikami i lekami nie wolno było pozwolić sobie na niedbałość. Medycyna rządziła się swoimi prawami i nie można jej było ani pospieszyć, ani naciągnąć do czyjejś wygody. Jeśli coś miało trwać określoną ilość czasu to dokładnie tyle trwać musiało, jeśli coś miało być odmierzone w taki nie inny, choćby najbardziej absurdalny sposób - dokładnie tak należało to mierzyć. Mieszając kolbą w kociołku wspomniała z rozbawieniem, jak czytała stary przekład grymuaru warzelnika jakiegoś zapomnianego aramejskiego księcia, który zamiast cali używał do mierzenia szczurzego ogona, wyrażając teorię o tym, że wszystkie szczury mają ogon tej samej długości. Pokręciła głową z westchnieniem i zmniejszyła płomyk pod kociołkiem, by wywar dojrzał, w końcu, jak sama nazwa wskazuje, musiał się ...wyważyć. Zebrała resztę składników, spakowała w słoiczki i do swojej torby by mieć na potem. W oczekiwaniu na gotowość eliksiru przejrzała raz jeszcze notatki, które spisała z podręcznika Jeremy’ego zanim była zmuszona mu go oddać. Kiedy wywar ze szczuroszczeta przybrał odpowiedni kolor przelała go do fiolek i zabezpieczyła magicznym woskiem, by nic mu się nie stało podczas transportu.
Tamtego ranka ciężko było mu wstać z łóżka. A to dlatego, że do późna siedział nad podręcznikami, żeby: po pierwsze zrobić zaległe prace domowe i oddać je w terminie, a po drugie przeglądnąć chociaż pare podręczników do eliksirów, aby odświeżyć sobie nieco podstawowe informacje, ale też tak dla pewności. Nie chciał przecież po południu ośmieszyć się przed Krukonką, której to obiecał pomoc w warzeniu wywarów. Nie znał jej zbyt dobrze, jednak tego dnia na eliksirach, kiedy widział jak bardzo zależy jej na poprawnym przygotowaniu składników i odmierzeniu odpowiednich porcji, musiał przyznać, że zrobiło mu się jej szkoda. Starała się bardzo, jak się później okazało podczas rozmowy z powodu pracy, którą sobie wymarzyła, jednak sama wiedziała dobrze, że musi podszkolić się z wywarów, aby startować na stanowisko zwierzęcego uzdrowiciela w klinice dla magicznych stworzeń. Stąd właśnie pomysł z korkami, które nie kto inny jak Lucas miał dawać ambitnej Alise. Zabierając z dormitorium kilka niezbędnych rzeczy i oczywiście notatnik i pióro, w ostatniej chwili nawrócił się i podszedł do swojego kufra. -Brawo, mistrzu, bez różdżki na pewno dużo byś działał. - mruknął do siebie, po czym wyszedł z sypialni i skierował swoje kroki w kierunku skrzydła zachodniego. Mieściła się tzw. mała biblioteka, a przy niej genialne pomieszczenie, które stworzone zostało z myślą o miłośnikach eliksirów, czyli idealne na miejsce spotkań w sprawie korepetycji z tej dziedziny. Polecił Argent, aby kupiła niezbędne składniki do eliksiru pieprzowego , którego to właśnie przygotowanie chciał dzisiaj jej pokazać. Dotarłszy na miejsce, rozłożył się ze swoimi rzeczami na jednym ze stolików, po czym wyciągnął z torby miodowe toffi i wrzucił jednego cukierka do ust. Westchnął siadając i przymykając oczy. Jak on kochał słodycze, mógłby żywić się tylko i wyłącznie nimi do końca życia - nie miałby nic przeciwko. Wtedy bieganie byłoby łatwiejsze, wystarczyłoby po prostu się turlać...
Ostatnio zmieniony przez Lucas Sinclair dnia Pon 13 Lip 2020 - 22:30, w całości zmieniany 2 razy
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Dni mijały jej jakoś wolniej, trudno było zebrać myśli w głowie. Skupiała się jednak na rozwoju zawodowym, decydując się w najbliższych dniach podejść do kursu na zwierzęcego uzdrowiciela i otrzymać w pracy awans, dlatego w jej głowie — wyjątkowo - zamiast smoków, pojawiały się buteleczki rozmaitych eliksirów, nad którymi zdecydowanie musiała popracować. Nigdy nie był to ulubiony przedmiot Argentówny, nawet jeśli uczęszczała na lekcje. Ostatnie wydarzenia były dla jej prostej i dość wrażliwej wbrew pozorom głowy, że aby o nich zapomnieć — gotowa była złapać również za podręczniki od alchemii. Wiedziała jednak, że sama sobie nie poradzi. Zerknęła na zegarek, wstając z łóżka i łapiąc za sweter leżący niedbale na krześle oraz zarzucając na ramię niewielki plecak, gdzie schowała potrzebne rzeczy. Nie miała pojęcia, co takiego jej korepetytor przygotował. Stanęła jeszcze przed lustrem, przeczesując jasne pasma włosów szczotką i z jednej strony wpięła niewielką spinkę z perełką, aby nie opadały jej tak natrętnie na twarz. Nie bardzo podobał się jej pomysł nauki z ledwo znanym ślizgonem, ale skoro się zaoferował — istniała szansa, że wyróżniał się na tle zamieszkujących ten dom pyszałków i egoistów. Nie byłaby sobą, gdyby nie dała mu szansy. Kiwnęła głową do swojego odbicia, wybiegając z dormitorium, a następnie pokoju wspólnego krukonów. Dotarła na miejsce ledwo o czasie, rozglądając się w poszukiwaniu znajomej twarzy. Błękitne ślepia lustrowały kolejnych bywalców biblioteki, aż w końcu nogi zaprowadziły ją do kącika eliksirów. Zauważyła go od razu, podchodząc z charakterystycznym dla siebie, łagodnym uśmiechem. - Cześć Lucas! Przepraszam, że czekałeś, trochę zbyt późno wyszłam. - zaczęła z delikatnym wzruszeniem ramion, zsuwając plecak i kładąc go na stole, otworzyła klapkę i zaczęła wyjmować potrzebne rzeczy — składniki, podręcznik, pergaminy, pióro no i różdżkę. Tobołek następnie odwiesiła na oparciu krzesła, siadając obok niego i kładąc dłonie na kolanach, wygładziła materiał niebieskich jeansów. Wyglądał na zadowolonego i zrelaksowanego, to dobry znak. Blondynka przesuwała wzrokiem po jego twarzy, wyłapując spojrzenie, gdyby tylko odwrócił głowę. - Dzięki, się zgodziłeś. Toffie to Twoje ulubione? Zapytała z odrobiną ciekawości w głosie, wierząc, że ten, kto lubił miodowe cukierki, nie mógł być specjalnie wredny. Tylko naiwna wiara w ludzi powstrzymywała ją przed odrobiną zdenerwowania, która usiłowała wkraść się do błękitnych tęczówek. Zresztą, łatwiej było skupić się na tym i w ten sposób nie zaprzątać sobie głowy natłokiem obrazów, które jawiły się jej przed oczyma, a o których chciała zapomnieć. Dobrze, że życie dzieliło po równo złe i dobre wydarzenia, dzięki temu Alise mogła wierzyć, że swój limit wyczerpała.
Biorąc pod uwagę to jak bardzo Luc zaangażowany był w naukę i to jak szybko stało się jego celem bycie najlepszym we wszystkim, niestety to wszystko sprawiło, że trudniej było mu zdecydować co tak naprawdę chciałby robić w przyszłości. Satysfakcje zawsze sprawiało mu osiąganie dobrych wyników niezależnie jaka byłaby to dziedzina. Miał wrażenie, że przyswajanie wiedzy na każdej lekcji sprawiało mu tyle samo poczucia spełnienia, dlatego nie mógł jeszcze na tym etapie w stu procentach zdecydować się na konkretną ścieżkę swojej przyszłej kariery. Może to właśnie to sprawiło, że chciał pomóc Alinie w spełnieniu jej krótkoterminowego celu, jakim było awansowanie na zwierzęcego uzdrowiciela? Chociaż Lucas na pozór mógł wydawać się samolubnym Ślizgonem, dążącym tylko do własnych korzyści, jednak prawda była taka, że jeśli mógł przyczynić się do czyjegoś sukcesu, nie potrafił przejść obojętnie. Dotyczyło to zarówno jego przyjaciół, jak i tych, których może i mniej znał, ale tak samo zasługiwali na pomocną dłoń. Tamtego popołudnia, z dobytku małe biblioteki postanowiło skorzystać zadziwiająco sporo osób. Przyglądając się im, zdążył zjeść pół opakowania cukierków, zanim na miejsce dotarła "jego uczennica". - No cześć. Jak widzisz, towarzystwa w tym czasie dotrzymała mi paczka toffi, wiec tym razem nie będzie szlabanu - zażartował, posyłając jej zawadiacki uśmiech i podsunął cukierki - Częstuj się. Zazwyczaj w odpowiedzi na jakiekolwiek zdesperowane tłumaczenie swojej winy lubił rzucić ironicznie tekstem, który pewnie jednych by rozbawił a u innych spowodował zmieszanie i/lub zażenowanie. Do tych pierwszych z pewnością należałaby jego garstka przyjaciół, którzy zawsze jak tylko Sinclair otworzy usta z automatu zakładają, że nie mówi on poważnie. A i tym razem miał nadzieje, że mimo iż dziewczyna nie znała go zbyt dobrze, wyłapie nutkę dowcipu w jego wzmiance na temat szlabanu. Nie chciałby przecież, żeby miała go za zadufanego w sobie bufona, chcącego jedynie pokazać jak bardzo mądry i ambitny jest. - Podziękujesz, jak Cię przyjmą do tej roboty - odpowiedział, omiatając wzrokiem przedmioty, które wyłożyła z plecaka na stoliku, upewniając się, że mają wszystko co potrzebne go warzenia eliksiru. Kiedy usłyszał jej kolejne pytanie, zaśmiał się pod nosem, po czym wrócił wzrokiem do jej błękitnych tęczówek - Moimi ulubionymi są wszystkie, dostępne w Miodowym Królestwie. Można mnie przekupić wszystkim co słodkie, nawet jeśli z gre wchodziłoby sprzedanie własnego ojca - dorzucił pół żartem, pół serio. Prawda była taka, że swojego ojca oddałby nawet za darmo... - Ok, to powiedz mi od czego chciałabyś zacząć? Masz jakieś wytyczne co do tego kursu? Jakiś zakres wiedzy jest podany w aplikacji na zwierzęcego medyka? Cokolwiek, żebyśmy wiedzieli o co się zaczepić - zapytał, rozsiadając się wygodnie, jedną ręką sprawdzając czystość kociołka, a drugą bawiąc się różdżką. Fajnie byłoby wiedzieć czego wymagają ci od kursu, bo jednak uczyć się czegoś co jest kompletnie nie związane z kursem, troche mijałoby się z celem.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Jej nigdy nie zależało na ocenach z przedmiotów, które nie były wymagane podczas pracy ze smokami. Wyjątkiem były zaklęcia — raz, że mogły uratować skórę, a dwa zwyczajnie je lubiła, mając smykałkę po ojcu. Nigdy nie zazdrościła innym, że byli w czymś lepsi od nich — wręcz przeciwnie, Alise starała się ich wspierać, chociaż zawsze obawiała się, że potem będą mieli problem z wyborem tylko jednej drogi. Niektórzy jednak byli do czegoś stworzeni — Jewi do książek, Lucas do nauki, Boyd do Quidditcha. Zacisnęła usta poirytowana odbiegającymi gdzieś myślami, zgarniając jasny kosmyk długich włosów na plecy. Była zaskoczona jego propozycją, przyjmując ją jednak z wdzięcznością. Musiał słyszeć, jak rozmawiała na ten temat z koleżanką, bo zaskoczył ją pod koniec ostatnich zajęć. Znali się przecież tylko z widzenia. Nie spodziewałaby się takiej postawy po mieszkańcu domu Slytherina. Czyżby był ofiarą pomyłki tiary i powinien trafić do domu razem z nią? Tego się już nie dowiedzą. Niemniej jednak błękitne oczy dziewczyny spoglądały na niego z odrobiną ciekawości oraz widoczną w tęczówkach iskrą wdzięczności. Nie zamierzała gdybać nad ewentualnymi, ukrytymi motywami, które miałyby nim kierować w udzieleniu jej pomocy, pewna jednak była, że będzie musiała się jakoś odwdzięczyć. Tylko jak? Nie sądziła, aby potrzebował pomocy z uzdrawiania, zaklęć czy opieki nad magicznymi stworzeniami. Zaśmiała się na jego odpowiedź, znów pozytywnie zaskoczona jego otwartością i brakiem patrzenia z góry. - Myślę, że trafiłeś najlepsze towarzystwo i moje spóźnienie zostanie wybaczone. Tym razem? Ah, czyli jak spóźnię się na nasze spotkanie następnym, powinnam obawiać się konsekwencji? Uniosła na chwilę brwi rozbawiona, siadając zaraz obok ślizgona i kładąc sobie plecak na kolanach. W jakiś sposób jego postawa sprawiała, że uprzednio kręcący się gdzieś wewnątrz cień zdenerwowania zniknął, pozwalając już tylko cieszyć się z możliwości wspólnej nauki i poznania normalnego człowieka. - Chętnie, jedno ukradnę, bo też lubię Toffie. - odparła ze wzruszeniem ramion bez cienia skrępowania, zabierając jednego cukierka i wsuwając sobie pomiędzy usta, aby zaraz wydać z siebie ciche mruknięcie zadowolenia na rozchodzący się po ustach smak. Delektując się, zaczęła wyjmować rzeczy i gdy skończyła, odwiesiła plecak na oparcie krzesła. Przesunęła krzesło tak, aby lepiej go widzieć. Wcześniej trzmane dłonie na kolanach uniosła, przysuwając bliżej podręcznik i otworzyła na spisie treści, szukając eliksiru pieprzowego, którym mieli się dziś zająć. Zwilżyła usta, pozbawiając się z nich resztek słodkiego smaku, aby obdarzyć go kolejnym, pociągłym spojrzeniem. - Jak nie przyjmą teraz, to spróbuję następnym razem. To dopiero początek wspinaczki, nie mogę przecież ot tak się poddać, bo raz upadnę. - brzmiała łagodnie, chociaż całkiem poważnie, bo opieka nad jajami lub rannymi smokami była częścią pracy w rezerwacie w Rumunii. Przesunęła palcami po białej stronie księgi, przez chwilę porównując spojrzeniem zawartość stołu do listy składników, aby upewnić się, że niczego nie zapomniała. Czując jednak na sobie spojrzenie, odwzajemniła je. - Mhmmm, cenna informacja, może to wykorzystam i gdybym miała się spóźnić, to wezmę ze sobą coś słodkiego, to zapomnisz i udamy, że nic się nie stało. Nie jesteś aż taki ślizgoński, jaki myślałam, że będziesz. To nawet urocze. Odparła z powagą, podpierając głowę na łokciu opartej o stół ręki, przesuwając palcami po głowie i mierzwiąc nieco jasne włosy. Nie powinien tak się zdradzać, Alise miała dobrą pamięć, jeśli chodziło o lubiane przez innych rzeczy, mogąc potem robić im małe niespodzianki i wywoływać u nich uśmiech. Wzruszyła delikatnie ramionami, sugerując mu tym samym, że jej poziom eliksirów jest raczej podstawowy i wiele zależało od niego. Lucas znał się lepiej, chciała mu w tym zaufać. - Od początku? Tak, poczekaj.. - zaczęła z nutą rozbawienia, przenosząc spojrzenie na podręcznik, z którego wyjęła ulotkę o wymaganiach z zakresu alchemii i podsunęła mu ją, aby mógł się zapoznać. Były to raczej niezbyt skomplikowane mikstury dla ludzi oraz kilka w zakresie zwierzęcym. Przyglądała mu się w milczeniu. - Pieprzowy jest chyba na liście. To jeden z podstawowych nie? Wykorzystywany przy przeziębieniach. Jejku, nie wiem, jakim cudem zdałam na asystenta uzdrowiciela, skoro moja głowa tak mało zapamiętuje z tego przedmiotu! Zauważyła rozbawiona, przecierając dłonią kark z odrobiną zakłopotania. Na szczęście miała sporo dystansu do siebie.
To prawda, stało się oczywistym, to że jeżeli ktoś wiąże swoją przyszłość z konkretną dziedziną, to wybiera tylko te przedmioty, które są mu potrzebne do przyszłej pracy, aby na nich skupić się najbardziej. Wiadome, że jeśli ktoś chciałby w przyszłości wykonywać dany zawód to i lekcje, na które będzie uczęszczał, związane z tym zawodem będą dla niego prawdopodobnie ciekawe a jeśli nie to chociaż będzie miał motywacje, żeby nad nimi popracować. Jednak jego zdaniem, najgorzej jest w przypadku, kiedy ma się zbyt duży wybór. To jak z kredkami, albo farbami. Jeśli ma się za dużo odcieni jednego koloru, ciężko jest zdecydować się na któryś konkretny, dlatego najczęściej bierze się pierwszy lepszy. Właśnie tego w swoim życiu Lucas chciałby uniknąć. Czasami nachodzą go obawy, że któregoś dnia obudzi się i stwierdzi, że wszyscy wokół niego mają już obraną ścieżke, jaką chcą iść a on dalej drepcze w miejscu, po czym postawi na coś co wydawać będzie mu się okej, a tak nie będzie. Nie musi daleko szukać przykładu człowieka, który dokładnie tak wybrał i w tej chwili jest zgryźliwym i kompletnie niezadowolonym z życia człowiekiem. Teodor Sinclair nigdy nie powiedział o tym synowi wprost, ale ten widzi jaki ojciec ma stosunek do pracy. Owszem, bardzo dobrze wykonuje swoje obowiązki, nigdy nie było z tym problemów. Jednak od razu odróżni się człowieka, któremu praca daje satysfakcje i radość od tego, który robi coś bo musi. Oczywiście, decyzja, którą trzeba podjąć odnośnie tego czym chciałoby się zajmować za kilkanaście lat zawsze była trudna i tego nie można nikomu odmówić. Większość ludzi ma z tym ogromny problem, jednak jeśli ma się więcej niż jednego konika, umówmy się - wszystko staje się jeszcze bardziej pod górkę. Chociaż z Krukonką jedynie kojarzyli się z widzenia, dla Lukiego nie było problemu, żeby podejść i zaproponować pomoc w eliksirach. Akurat w szkole uważał, że wszyscy grają do jednej bramki. Każdy z uczniów miał podobne problemy. Chłopak był zdania, że jeżeli więcej ludzi patrzyłoby na to z tej perspektywy, życie w Hogwarcie byłoby łatwiejsze. W końcu i tak kiedyś przyjdzie im żyć w tym samym obłudnym świecie, pełnym nonsensów i wiecznych problemów, więc to jedyna okazja, żeby mieć jakiś udział w tym jak w przyszłości może wyglądać świat czarodziejów. Pomagając Ali, która kto wie kiedyś może będzie jedną z najlepszych smoczych uzdrowicielek, Ślizgon może mieć ten cień satysfakcji z tego, że te magiczne stworzenia będą miały najlepszą opiekę poniekąd dzięki niemu, a co za tym idzie, smoki przyczyniają się przecież m.in. do pozyskiwania wielu składników mikstur. Tak więc, z pozoru robi to bez interesownie, ale jednak w każdym działaniu jest jakiś głębszy cel. - Następnym razem, panno Argent za takie zuchwałe zachowanie, będziesz musiała przebiec dwa okrążenia wokół zamku. - oznajmił z chytrym uśmieszkiem na ustach - Albo nie, będziesz musiała ze mną zostać na korkach dwa razy dłużej, będę zanudzał Cię historią najstarszych mistrzów eliksirów, właściwościami najrzadszych składników i teorią wszystkich barw cieczy w kociołkach Cieszył się, że dziewczyna czuła się swobodnie w jego towarzystwie. Biorąc pod uwagę fakt, że mają się razem uczyć, to ważne aby była dobra atmosfera. Wtedy i jemu będzie łatwiej przekazać to co chce, aby dziewczyna zrozumiała i jej również będzie prościej słuchać i szybciej wyłapywać ważne rzeczy. Słysząc słowa Ali, kiwnął głową z uznaniem. -Podoba mi się Twój duch walki. To bardzo dobrze, że nie zamierzasz się poddawać. W takim razie będę trzymać za Ciebie kciuki - naprawdę twierdził, że jest to godne podziwu, miał wrażenie, że niektórzy ludzie chcieliby wszystko otrzymać bez najmniejszego wysiłku, a przecież nic nie ma za darmo. Czasami trzeba się wiele natrudzić a przecież sukces dopiero po kilku porażkach smakuje najlepiej. - Ale wtedy to już będę Ci dopingować z daleka, bo pewnie znajdziesz sobie innego korepetytora, skoro poprzedni nie zagwarantował Ci awansu - dodał po chwili poważnym tonem, zerkając na nią i obserwując jej reakcje przez kilka sekund, po czym zaśmiał się, przerywając tę niepewną chwilę ciszy. -Jak stanę lewą nogą, to nawet grad cukierków Ci nie pomoże - droczył się, sięgając po korzeń mandragory, który jeszcze chwilę temu dziewczyna trzymała w rękach. Zapomniał, że przecież ten składnik trzeba dużo wcześniej przygotować, a oni gadają o głupotach, gdzie w między czasie korzeń mógłby już się moczyć. Chwycił za nóż i zaczął drobno go kroić. -My tu pitu pitu, a tu trzeba działać. Obserwuj na razie, bo korzeń mandragory będziemy mieli na później, tylko trzeba go drobno pokroić i zalać alkoholem na pół godziny. Także, to niech sobie tu leży... - wrzucił do pojemnika małe kawałeczki rośliny, zalewając je procentową cieczą. Miał zamiar zacząć od czegoś najbardziej podstawowego, tak aby wszystko było jasne, kiedy później będą warzyć eliksir. - A co to mojej ślizgońskiej natury - powiem tak: nie ma nic gorszego jak chwalenie dnia przed zachodem słońca - rzucił krótko, posyłając jej łobuzerski uśmiech, po czym rzucił do ust kolejne toffi - Spokojnie dziewczyno. Nikt nie urodził się Merlinem. Ale dobrze, masz racje, pieprzowy pomaga w stanach przeziębienia. Dlatego na pewno Ci się nie zmarnuje. Ok, na początek zaczniemy od podstaw. Znasz zasady jakimi bezdyskusyjnie trzeba się posługiwać przy warzeniu eliksirów? - dopytał, prostując się i opierając plecami o oparcie krzesła, tak aby lepiej widzieć swoją towarzyszkę.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Ku niezadowoleniu rodziców — uznała za najlepszą drogę wiodącą przez gęste zagajniki Rumuńskich lasów, prowadzącą prosto do leży zamieszkujących je smoków. A było ich mnóstwo, bo dziewczyny teren otoczony barierami i chroniony przed mugolami stanowił zaraz obok rezerwatu w Ameryce Łacińskiej i na jednej z wysp nieopodal Nowej Zelandii — największy teren, gdzie stworzenia te mogły odetchnąć od kłusowników, którzy zawzięcie polowali na jaja, a także serce — będące rdzeniem różdżek. Nie odpuszczała jednak uzdrawiania, starała się utrzymać przynajmniej na zadowalających lub nędznych z innych przedmiotów. Alise zgodziłaby się z nim, że możliwość wyboru nie zawsze była dobra i właściwa. Kierując się dobrem materialnym, ludzie często podejmowali decyzję wbrew temu, co naprawdę chcieli robić i tkwili w pracy, która nie przynosiła im satysfakcji. Niewiele wiedziała jednak o Lucasie i jego poglądach na życie, ich znajomość była dość świeża i krótka, nigdy nie mieli okazji poruszyć tematów związanych z dorosłym życiem oraz tym, gdzie się widzą i w jakich okolicznościach. Nie ma co kłamać, nawet przy wielu wyborach, każdy miał w głowie idealny scenariusz — wizję, która sprawiała, że serce zabiło mocniej. Zamierzała mu się w jakiś sposób odwdzięczyć i chociaż dowiedziała się, że słodycze mogą okazać się skuteczne, poświęcenie wolnego popołudnie na naukę eliksirów z kimś znacznie słabszym z tego przedmiotu było więcej warte niż kilka batoników. Poprawiła sweter, chowając dłonie w przydługich, miękkich rękawach, o których krańce zahaczyła paznokciami z odrobiną zażenowania chyba własną głupotą — gdyby wiedziała, jak zwiło, wyglądał u niego proces polegający na pomocy jej i że mogło to rzutować na cenne, smocze składniki — palnęłaby się w głowę, że na to nie wpadła. Krukonka była typem dziewczyny, która zazwyczaj pomagała innym, a o pomoc rzadko prosiła. - To nie brzmi tak źle, Panie Sinclair — chyba że będzie padało. - odparła z uśmiechem, wzruszając ramionami, bo uznała, że z taką karą poradzi sobie doskonale. Tak długo, jak nie kazał jej pływać, bo zwyczajnie nie potrafiła — mogła podjąć walkę w każdym sporcie, nie była przecież inwalidą i w lepszy lub gorszy sposób powinna sprostać zadaniom. Na kolejną propozycję udała, że intensywnie nad tym myśli, przesuwając palcem po swoich ustach. Cóż, lubiła słuchać innych — niezależnie od tematów, które poruszali (no, chyba że mowa o tych skłaniających do agresji), ale ślizgon o tym nie wiedział, dzięki temu miała przewagę. Taki wykład mógł w rzeczywistości się jej bardzo przydać. - No nie wiem, czy dam sobie radę z taką surową karą.. Jak wiele jest tych cennych składników i ile godzin słuchania mi grozi? Wszystkie barwy cieczy brzmią tak złowieszczo! Przesunęła palcami po włosach, poprawiając wpiętą tam spinkę i przysunęła krzesło bliżej stolika, przy którym siedzieli, aby przesunąć błękitnymi tęczówkami po zawartości jego stron. Była naprawdę łatwa w przebywaniu z ludźmi, może dlatego ludzie tak do niej lgnęli. Na jego pochwałę uśmiechnęła się pogodnie, kiwając głową w podziękowaniu, stukając palcami w składniki i ich opis, których używano do eliksiru pieprzowego. - Życie jest za krótkie, żeby się poddawać czy rezygnować. I dotyczy to chyba wszystkiego, wiesz? Miał rację. Sukces smakował najlepiej, gdy wkładało się w niego wysiłek i serce. Przynosił satysfakcję, gdy osiągało się to samemu — bez pomocy znajomości rodziców, oszukiwania. Przez to, że jej ojciec był aurorem, miała bardzo silne poczucie sprawiedliwości i uczciwości. Zawsze starała się traktować ludzi tak, jak sama chciałaby być traktowana — stąd nawet pomimo drobnej obawy względem mieszkańców domu Slytherina, dawała im szansę. Na jego dalsza wypowiedź prychnęła, odwracając twarz w jego stronę i unosząc brew, aby zaraz trącić go zaczepnie z łokcia.- No co Ty! Jeśli mi się nie uda, to wina mojej głupoty, a nie Twojego sposobu nauczania! Skoro już zaproponowałeś pomoc, a ja znam słodki sekret — teraz tak łatwo się nie wykręcisz, więc nie marudź. A jak wstaniesz lewą nogą, to położysz się jeszcze raz i wstaniesz prawą, bo po prawej będą cukierki. Odparła tonem, jakby mówiła najbardziej oczywistą rzecz na świecie, posyłając mu rozbawione spojrzenie i wyprostowała głowę, śledząc jego dłoń wzrokiem i obserwując, jak obrabia korzeń z mandragory. Miał rację, powinni zabrać się do pracy, chociaż naprawdę miło się rozmawiało. Po przekręceniu krzesła bardziej przodem do niego, aby lepiej widziała, co robił, skoro prosił, aby obserwowała. - Dlaczego w alkoholu? Pokroić w plasterki czy lepiej w takie paseczki? Złapała za pergamin, podkładając pod niego wspominany wcześniej podręcznik i zaczęła notować, zgrabnym pismem stawiając kolejne literki, aby mieć każdą wskazówkę, którą jej dawał. Magią było ułatwianie sobie życia w alchemii, znajomość sztuczek, które mogły odciążyć i przyśpieszyć pracę. Na jego uśmiech, przekręciła głowę na bok, wywracając oczyma teatralnie. - Lubisz Toffie. Nie możesz być morderczym wężem Lucas. To nie współgra. Alise przesunęła wzrok z jego twarzy na moczącą się w alkoholu mandragorę, która była jednym z głównych składników. Wiedziała, że to jedna z najbardziej uniwersalnych roślin magicznych, odnajdująca wiele zastosowań z niemalże z każdej z jej części. Korzenie, listki, łodygi. - Dobrze, chłopaku — jednak chciałabym urodzić się Morganą. Moja przyjaciółka ma po niej imię, jest niesamowita. - nie mogła powstrzymać komentarza, bo wyjątkowo łatwo się jej z nim rozmawiało i miała na tyle podzielności uwagi, że mogła łączyć konieczne z pożytecznym. Czując jednak na sobie jego spojrzenie, uśmiechnęła się przepraszająco, przygryzając na chwilę dolną wargę i sugerując, że już się grzecznie skupi na nauce. - Masz na myśli te, które zaczynają się od przygotowania czystego kociołka i upewnienia się, czy posiadamy wszystkie składniki? Potrzebny jest też chyba fartuch i rękawiczki, trzymać się receptury...? Wymieniała, unosząc dłoń i wyliczając sobie na palcach, wlepiając w niego pytające spojrzenie — jakby szukała potwierdzenia.
Nie zawsze obrany kierunek, który jest tym człowieka odpowiednim, musi podobać się innym ludziom. Zazwyczaj rodzice chcą dla nas jak najlepiej, jednak to nie znaczy, że są nieomylni i wiedzą doskonale jaka jest ta najlepsza droga. Można się kłócić, można obrażać, ale to dana osoba czuje wewnętrze do czego tak naprawdę jest stworzona, jeśli to „coś” odnajdzie. Jeśli chodzi o Lucasa, to wydawać by się mogło, że akurat w tej kwestii nie ma problemów, bo skoro ojca już dawno przestały interesować dylematy Ślizgona, to ten może „robić co chce”. Ale tu sprawa ma się trochę inaczej. Jedyne co zawsze słyszał od Teodora to: „musisz do czegoś dojść”, „tylko władza zapewnia szczęście”, „na szczycie zawsze są najlepsze widoki”. I o ile Lucas odziedziczył po nim ambicje co do nauki oraz zdolność szybkiego i skutecznego przyswajania wiedzy, to z tą gadaniną nigdy nie będzie w stanie się zgodzić. Nigdy nie patrzył na nikogo z góry i nie zamierza. Jeśli myśli o władzy raczej wyobraża sobie człowieka spętanego niż uprzywilejowanego. To, że ma się nad kimś władze zawsze wiąże się z tym, że ma się też niesamowitą odpowiedzialność, która czasami przerasta. Wiedząc to, nigdy nie porwałby się na stwierdzenie, że „na szczycie są lepsze widoki”… To prawda, bardzo mało wiedzieli o swoich przekonaniach i poglądach, ponieważ rozmawiali bodajże drugi raz w życiu, jednak chyba można byłoby zaryzykować stwierdzeniem, że mieli podobne podejście do niektórych spraw. I wiadomo, każdy ma swój idealny plan, co też jest czymś pozytywnym, bo do czegoś trzeba dążyć. Hmm, dziewczyna zdecydowanie nie wiedziała ile zrobiłby dla kilku batoników… Ale też nie zdawała sobie prawy jak bardzo pogmatwane myśli krążą po głowie Ślizgona, kiedy to jest sam i kiedy zapuszcza się w najgłębsze rejony swojej świadomości. Ten zawiły proces do którego doszedł, może i zaliczał się do grupy tych najbardziej „nie do pomyślenia”, ale już tak całkiem na poważnie – trzeba by było największego mugolskiego myśliciela-filozofa, aby zrozumiał co czasami tworzy się pod czaszką Lukiego. - Uuu, widze fanka adrenaliny – musiał na przyszłość postarać się wymyślić coś co nie będzie sprawiało jej przyjemności. W końcu kara to kara. – Wszystkich na pewno nie chciałoby mi się przedstawiać, zważywszy na fakt, iż słuchaczka prawdopodobnie by spała. A jeśli chodzi o barwy, to jest ich zdecydowanie za mało, jak na kare. – oznajmił dosadnie, z poważną miną, która w jego wykonaniu zawsze wyglądała komicznie. Przez pare chwil, bawiąc się różdżką, przekładając nią między palcami, spostrzegł że dziewczyna znowu dotyka włosów, co z automatu spowodowało, że i on zerknął w jej kierunku. Zapatrzona w stronnice podręcznika, nie zauważyła, że chłopak dłuższą chwilę zatrzymał spojrzenie na niej, co nie było zbyt dobrym posunięciem, ponieważ wystarczyło te kilkanaście sekund braku czujności i koncentracji, aby kawałek drewna, którym się bawił wypadł mu z rąk na stolik i narobił odrobiny rumoru. Chwycił z powrotem różdżke i udał, że nic się nie stało. Sinclair Mistrz Dyskrecji. - Czego na przykład jeszcze może dotyczyć ta zasada? - spytał zaciekawiony jej opinią na temat innych dziedzin życia. Jej stosunek do pracy i wspinania się po szczeblach zawodowych już znał. Chciał dowiedzieć się więcej. Kiedy dźgnęła go delikatnie łokciem, popatrzył na nią z teatralnym urazem, po czym przyjął wyraz zbitego szczeniaka – Jak już dochodzi do przemocy fizycznej uczennicy do nauczyciela, to chyba pora się zbierać – skomentował tylko – A więc obiecujesz mi ciężarówke czekolady w zamian za korki – cóż kusząca propozycja, ale chce jeszcze negocjować stawke. Usłyszawszy jej komentarz odnoście wstawania lewą nogą, zaśmiał się w głos. - Jaka pyskata bestyjka z Ciebie. Dobra, ja już nie mam pytań – zakończył, śmiejąc się nadal z jej sprytnego odbicia piłeczki z powrotem w jego kierunku. – A to dlatego, że alkohol wygrzewa, nie mów Argent, że nie czujesz pieczenia w przełyku po wypiciu Ognistej. A poza tym taki napar wydobywa z mandragory więcej właściwości wzmacniających odporność. Pytasz: plasterki czy paseczki. Ja mówie: drobna kosteczka. Im mniejsza objętość składnika w tym przypadku tym szybciej nasz napar będzie gotowy do dalszej pracy. Bo wykorzystywać będziemy sam ten alkohol przesiąknięty cennymi składnikami z korzenia. – włączył mu się słowotok i na chwilę zapomniał, że miał jej tłumaczyć, a nie gadać sam do siebie. Odchrząknął nieznacznie, po czym chwycił miarkę z wodą i wlał 250ml przeźroczystej cieczy do kociołka, jednocześnie znacząco wskazując dziewczynie konkretny przypis w książce odnoście ilości. Włączył palnik pod naczyniem. – Musi mieć 80stopni. Widząc jak dziewczyna chwyta za pergamin i pióro, uśmiechnął się z satysfakcją sam do siebie, uznając, że pojętne dziewczę przygotowało się do nauki. - Toż to rasizm, uważasz, że Ślizgoni nie zasługują na toffi? Co tu ma współgrać? Myślisz, że czarne charaktery odmawiały sobie słodkości, bo NIE WYPADA? – lekko niedowierzał jej przekonaniom co do teorii, że „kto je cukierki ten nie może być taki zły”. - Ah, tak! Kapitanka Gryfonów? – rzucił, zerkając to na jej rozpromienioną na wspomnienie o przyjaciółce twarz, to na stolik, gdzie właśnie czyścił podstawkę do krojenia aby chwycić po gałązke mięty pieprzowej i oberwać z niej 5 listków, które przekazał skruszonej w tej chwili Alince – Masz, Morgano zgnieć je najszerszą częścią noża tak aby puściły najwięcej soku. To samo z główkami rumianu. Usłyszawszy jej wyliczankę zasad leniwie kiwał głową, a kiedy skończyła posłał jej wyczekujące spojrzenie, tak jakby wiedział, że wie ich więcej i czekał aż dokończy. - Okej, proporcje, kolejność – dajmy na to, że miałaś to na myśli mówiąc o recepturze. Jedną z ważnych rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę, jest już wspomniana przez nas wcześniej barwa. Na jej podstawie obserwujesz czy to co masz w kociołku dąży do tego, żeby za kilka chwil stało się pożądaną substancją magiczną. To ważne, pamiętaj. – wiedział dobrze, że dziewczyna gdzieś tam z tyłu głowy miała tę zasadę, jednak nie zawsze to co się wie, wykorzystuje się w praktyce. A od tego jest pomocnik, żeby przypominał na każdym kroku.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Ludzie mili w zwyczaju wchodzić w cudze życie z buciorami zbyt mocno. Łatwo było przekroczyć granicę dobrego smaku i zmartwienia, a byciem wścibskim. Faktycznie w przypadku rodziców było inaczej, chcieli dla swoich dzieci dobrze, aby zawsze miały dostatek i spełniały funkcję bezpiecznie, a do tego powszechnie szanowane przez społeczeństwo. Zaskakujące, jak pozornie różni byli, a jak wiele ich myśli się pokrywało. Alise też wierzyła, że każdy miał swoją pasję, tylko czasem niestety nie udało się jej odkryć. Sądziła też, że nie ma złych ludzi z natury czy od urodzenia, a jedynie zmienia ich jakaś seria niefortunnych zdarzeń. Byli tylko ludźmi, słabym i mało doskonałym gatunkiem. Przyglądała się chwilę jego twarzy, zastanawiając się nawet nad zaoferowaniem knuta, aby podzielił się myślami i powodem konsternacji, ostatecznie jednak uśmiechając się delikatnie. Wyglądało, jak coś istotnego, a więc nie powinna. Wstrzymując ciekawość, wyciągnęła ręce do góry i przeciągnęła się leniwie, przesuwając następnie jedną z dłoni po swojej szyi i na kark, na którym zacisnęła na chwilę palce. Zaskakujące, jak nawet małe uprzedzenia mogą ograniczać i odbierać przyjemność poznania ludzi, którzy tworzyli tylko trochę gorsze pierwsze wrażenie. Pozostało jej mieć nadzieję, że uda się jej przemycić trochę konwersacji pomiędzy naukę eliksirów. Tyle ile on by zrobił dla batoników, to ona pewnie zrobiłaby dla nowej figurki smoka lub czegoś z ich motywem. Miała wrażenie, że mając go gdzieś na sobie — zyskiwała na pewności siebie. Stąd też brelok przy plecaku czy zawieszka na bransoletce przy ręku. Jej własny amulet. Zerkając na ową przywieszkę, pomyślała, że podobna z motywem słodyczy lub mikstur byłaby dobrym prezentem w podziękowaniu, gdy nadrobi już materiał i przestanie mieć zaległości. Miała wrażenie, że ich znajomość ma potencjał na długie i ciekawe rozmowy w akompaniamencie truskawkowych kulek. Papierów na filozofa nie miała, ale czasem warto było próbować — zwłaszcza że była taką gadułą. - Do odważnych świat należy! - zaśmiała się, puszczając mu oczko z największą niewinnością i świadomością, że jej silna impulsywność i brak strachu w podejmowanych wyzwaniach mogła zapędzić nie jednego z pomysłami w kozi róg. Bycie małym bohaterem zobowiązywało. - Oh, czyli Ty byś pierwszy wymiękł z karania mnie niż ja z odbywania kary? No powiem Ci Lucas, że to ujmuje Twojej ocenie przyszłego nauczyciela eliksirów, takie wymiękanie. Co by Profesor Fairwryn powiedział? Rzuciła żartobliwie, chcąc go trochę zaczepić i najwidoczniej rozciągnąć tę naukę w czasie. Oczywiście krukonka wiedziała, że musi — bez znajomości eliksirów nie będzie mogła dostać dyplomu i postarać się o awans w pracy, a miała większe ambicje niż przygotowywanie gabinetów lub ogarnianie papierów w recepcji. Klinika, w której znalazła pracę, była jedną z bardziej cenionych w magicznym społeczeństwie. Spoglądając na podręcznik, całkiem nie zauważyła bystrych oczu skierowanych w jej stronę ani tego, że bawił się różdżką. Przesuwała wzrok pomiędzy literkami a rozrzuconymi na stole składnikami i dopiero gdy dźwięk uderzającego o podłogę drewna przerwał ciszę, aż drgnęła i podskoczyła na krześle. Odwróciła gwałtownie głowę w jego kierunku, wprawiając w ruch jasne pukle i napotkała jego spojrzenie, aby zaraz schylić się i podać mu różdżkę, o którą on też złapał. Pewnie wyleciała mu z ręki. Uśmiechnęła się krótko, cofając dłoń. - Chociażby jedzenia ciastek w środku nocy, spaceru nad jeziorem w środku zimy czy spędzania czasu z ludźmi, których nikt inny nie lubi. Wszystkiego. Wiesz, ktoś mi kiedyś powiedział, że jeśli czegoś bardzo chcemy, to cały wszechświat pomaga nam to osiągnąć. - odpowiedziała na jego pytanie nieco ciszej i poważniej niż wcześniej, bo rzeczywiście łatwiej było pokonywać kolejne dni, wierząc w sens tych słów. Życie wcale nie było skomplikowane, ludzie sami je sobie psuli — strachem, niepewnością, nieznajomością siebie. - Ups, moja wina — no weź, daj jeszcze szansę, nawet jednego eliksiru nie zrobiliśmy, a Ty już masz mnie dość. Negocjator z Ciebie. Co zamiast ciężarówki? Pączki z cukierni we wiosce? Skrzyżowała ręce na piersiach, odkładając wcześniej różdżkę na blat, łapiąc dłońmi na ramiona i przyglądała się chwilę jego rozbawieniu, aż przygryzając wewnętrzną stronę policzka, aby również się nie roześmiać i zachować powagę, próbując zrobić z siebie aktorkę rodem z najlepszych przedstawień. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Jestem niewinna. - skwitowała, wzruszając barkami z pełną świadomością tego, że wcale nie była. Ślizgon wydawał się jednak nadążać za jej energią i nie wyglądał na takiego, któremu ona przeszkadzał. Być może jej entuzjazm nie był tak straszny i przytłaczający. Odwzajemniła jego spojrzenie, rumieniąc się delikatnie na wzmiankę alkoholu. Była dorosła, a jednak nie piła alkoholu i nigdy nie była pijana, stąd też trudno było jej przytaknąć mu z tym że znała tę cierpką nutę w gardle od ognistej. Nie miała po tym pojęcia. Zgarnęła włosy na plecy, chcąc zmienić temat. - Rozumiem. Więc jak najdrobniej, bo zaoszczędzimy czas i wzmocnimy działanie eliksiru. Już zapisuję, daj mi chwilkę. Sięgnęła po swój pergamin do notatek i pióro, na którym zacisnęła palce, aby naskrobać kolejne wskazówki po myślnikach dotyczące mandragory. Oczywiście pisała to na brudno, dla utrwalenia przepisze wszystko raz jeszcze w dormitorium. Być może zrobi też kilka rysunków, bo była w tym całkiem niezła — zwłaszcza, gdy chodziło o magiczne stworzenia. A umówmy się, tryton był trudniejszy od mandragory. Powędrowała wzrokiem za jego palcem, kiwając głową. - Okey, zapamiętam. Zanotowała to jednak w rogu pergaminu, stukając końcówką pióra w papier, gdy skończyła w rytm jakieś melodyjki, która widocznie nagle przemknęła jej przez głowę. Zamrugała kilkakrotnie zdziwiona jego bezpodstawnym oskarżeniem, podnosząc na niego wzrok. Była naiwna, co zrobić, zacisnęła jednak usta, powstrzymując roześmianie i kiwnęła głową, unosząc dłoń i końcówką pióra połaskotała mu nos. - Tak myślę. Czarne charaktery wybrałyby lukrecje i słodycze z miętą, aby pasowały do ich sposobu bycia. Oznajmiła ze spokojem, podpierając głowę na dłoni, a łokieć o nogę, odłożyła pióro na tkwiące również na kolanach notatki. - Mhm, to ona. Znacie się? Zapytała z ciekawością, jeszcze chwilę na niego patrzeć, aby zaraz spojrzeć na złapaną przez niego gałązkę pieprzowej mięty, którą obrał z listków. Nie tak, że miała coś do smaku tej rośliny, bo herbatę z miętą bardzo lubiła, ale w połączeniu z czekoladą — cóż, jadała lepsze rzeczy. Korzystając z chwili, ukradła mu jeszcze jednego Toffie, wsuwając sobie do ust, jak gdyby nigdy nic. Otrzepała zaraz dłonie, gotowa do wykonania zadania, wyciągając dłonie, aby nasypał w nie listki. - Jak sobie życzysz, Merlinie. - posłała mu rozbawiony uśmiech, bo wciąż z tyłu głowy miała widok parskającej na używanie swojego imienia gryfonki, aby zaraz usiąść przodem do stolika i wsunąć się wygodnie. Ułożyła listki na desce, łapiąc za nóż i z olbrzymim skupienie zabrała się do pracy, zupełnie jakby zmieniała opatrunek rannemu kotu — dokładnie i precyzyjnie, pozbywając soku mięty. Rumianek skończył w podobny sposób. A potem wymieniła mu te zasady, przysuwając deskę w jego stronę z odłożonym w bezpieczny sposób nożem. Zwilżyła wargi, znów czując na nich posmak cukierka i przesiadła się znów nieco na bok, aby nie mieć problemu z utrzymaniem kontaktu wzrokowego, gdy mówił — wychodząc naprzeciw jej oczekiwaniom ze znajomością zasad. Jako przykładna krukonka, chwytając znów za wciąż tkwiące na nogach notatki, dopisując to, co mówił. Zerkała na niego i kiwała głową, że go słucha, a nie chciała wchodzić mu w słowo. - Tak, to miałam na myśli. Mam podkreślić na zielono? Właściwie jaki kolor ma eliksir pieprzowy — uwarzony dokładnie i prawidłowo? Często mi się zdaje, że różnią się barwami we fiolkach. Oczywiście nie te w mungu, tam na magazynku wszystko jest takie samo. Woda zaraz będzie miała osiemdziesiąt, Merlinie. Wskazała piórem na kociołek, przesuwając na niego spojrzenie — bo przecież nie chciała, aby była zbyt gorąca przez jej pytania i dodatkowe odwracanie uwagi od eliksirów, bo jakoś tak żal było tylko się uczyć. Naprawdę lubiła poznawać ludzi, zwłaszcza mających coś sobą do zaoferowania.
Ciekawska natura niektórych ludzi, niestety pozwalała na to, żeby zazwyczaj interesowali się oni życiem innych, zamiast koncentrować swoje myśli na swoich poczynaniach. Było to już chyba powszechnym przekonaniem, że cudze życie jest bardziej ciekawe od własnego i oczywiście dużo więcej miało się do powiedzenia na temat zachowania innych, niż na swój temat. Tak więc, zamiast oszczędzać siły i czas na rozmyślenia nad własnym życiem, duża część społeczeństwa wolała skupiać się na poradach dla znajomych, rodziny czy przyjaciół. O tak, wtedy każdy był ekspertem w każdej dziedzinie życia… Rzeczywiście, można by było pozostać z niezłym szoku, przez to jak bardzo ta dwójka miała podobne myślenie. Na pewno na pierwszy rzut oka, nikt nie podejrzewałby, że mogliby w tylu kwestiach się zgadzać. Czyli naprawdę Lucas myśląc nad czymś intensywnie miał wypisany na twarzy obraz konsternacji? Niektórzy z jego przyjaciół twierdzili nawet, że widzą ten dym unoszący się w jego czaski, kiedy stał przed regałem ksiąg, szukając tej która będzie dla niego najbardziej pożyteczna. Może to i dobrze, że nie dzieli myśli z dziewczyną, ponieważ dowiedziałaby się tych najbardziej kompromitujących rzeczy o nim. Sam dobrze wiedział, że uprzedzenia mogą w niejednym przypadku powstrzymywać od poznania nie jednej wartościowej osoby. Obserwował czasami, jak skrupulatnie niektórzy uczniowie w szmaragdowych barwach wybierają sobie najpierw rozmówców, później towarzyszów, aż w końcu ci stają się ich przyjaciółmi i kompanami na szkolnym korytarzu. Przez to, że segregują ludzi ze względu na czystość krwi czy dom, pozbawiając siebie możliwości odkrycia w innych osobach wspólnych cech i nici porozumienia. Ale niestety, sami sobie wprowadzają te ograniczenia, nawet nie będąc tego świadomi. Różnica między jego smakołykami, a jej brelokami i zawieszkami była taka, że kiedy dziewczyna po tygodniu nadal cieszy się noszeniem małego koralika w kształcie smoczego jaja, Luki już dawno oblizał się po czekoladowym bloczku i zapomniał całkiem uczucie tej przyjemności z jego jedzenia. Chłopak zaś nie myślał zbytnio nad tym co będzie po tym, jak skończą przerabiać materiał z eliksirów. Owszem, bardzo dobrze im się rozmawiało, naprawdę czuł nić porozumienia z Krukonką, jednak nie mógł wybiec w przyszłość i ocenić w jakim stopniu ich znajomość będzie się rozwijać. Był bardzo zachowawczy, jeśli chodziło o relacje z dziewczynami, dlatego skupiał się zawsze na tym co tu i teraz. - Hej, hej! Nie rozpędzaj się tak. Jaki przyszły nauczyciel eliksirów? Jakie wymiękanie? Nigdy nie powiedziałem, że Ci odpuszczę, wymyśle coś innego. – nauczycielem był jedynie w żartach i jedynie dla niej w tej chwili. Nigdy nie widział siebie przy profesorskim biurku, łypiącego na uczniów spod zaparowanych od kociołka okularów. To na pewno nie było dla niego. Oczywiście jego popis z różdżką nie umknął uwadze Alise (ba, nieźle ją nawet przestraszył tym hukiem) i nawet chciała mu pomóc, schyliwszy się po patyk, ale dał sobie radę. Zganił się w myślach za tą całą akcję z gapieniem się i postanowił od tego momentu skupić się na warzeniu wywaru. W końcu po to tutaj przyszli. - Powiem nieskromnie, że właśnie w tej chwili wszechświat pomaga Ci osiągnąć awans, więc jesteś mu winna całego tira kanarkowych kremówek. Jak zje, to dopiero wtedy możesz napisać i wysłać sową wniosek o rozważenie dalszych spotkań w sprawie korepetycji. – oznajmił, ciesząc się jak głupek, że nie tylko on wcina ciastka o trzeciej nad ranem. Alinka naprawdę sprawiała wrażenie jakby czytała mu w myślach i wyłapywała te punkty, które mieli wspólne. Pozostawiając bez najmniejszego komentarza jej rumieniec, zaraz po tym jak wspomniał o Ognistej Whiskey, skupił się na obserwowaniu jej notatek, które robiła, za każdym razem kiedy Ślizgon miał komentarz co do sporządzanego eliksiru. Sumiennie wszystko zapisując, nuciła jakąś piosenkę czy melodyjke, co dla Sinclair’a wydawało się bardzo słodkie. Śmiejąc się z jej reakcji na oskarżenie o rzekomym rasizmie, automatycznie odwrócił głowe, kiedy dotknęła piórem jego nosa, nadal pozostając w doskonałym humorze. – Uff, a już myślałem, że skażesz mnie na ciemną czekolade i słone ciastka z sezamem. – skomentował krótko – Nie, nie znam jej osobiście, ale kojarze z boiska. Jest dość charakterystyczna… I charyzmatyczna, więc ciężko jej nie zauważyć nawet w powietrzu. Śledząc dokładnie, bez żadnego skrępowania poczynania dziewczyny w przygotowywaniu składników do eliksiru, dopiero w tamtej chwili zauważył ten niewielki szczegół na jej twarzy, który pewnie od początku wydawał mu się czymś niezwykłym, jednak dopiero teraz go docenił i nazwał. Dołeczki. To właśnie z ich powodu uśmiech nie schodził mu z ust przez cały ten czas, kiedy słuchał jak dziewczyna wymieniała zasady sporządzania mikstur. - Możesz podkreślić jak chcesz. Co prawda, to ja chciałem Ciebie spytać o ostateczny kolor, ale niech będzie. Jak już będzie przygotowany powinien być stalowo-szary. Już na etapie dodawania drugiego i trzeciego składnika będziemy wiedzieć czy poprawnie wykonaliśmy poprzednie czynności. – mówił, zerkając to na jej notatki, to na nią. Kiedy wspomniała o wodzie, oprzytomniał, wyrwany z analizy jej zapisków w notesie. – Racja. Punkt za czujność – sprawdził dokładną temperaturę przeźroczystej cieczy, po czym chwycił za woreczek z ostatnim składnikiem. – Mandragora przygotowana, mięta i rumianek też a więc przyszedł czas na sproszkowany róg dwurożca. Wsyp szczyptę do kociołka i zamieszaj raz zgodnie z ruchem wskazówek zegara. – poinstruował ją, przekazując woreczek z proszkiem w jej ręce. W końcu człowiek uczy się poprzez działania. Owszem, notatki były bardzo ważne, wskazówki zawsze się przydają, jednak kiedy dziewczyna sama, własnymi rękami uwarzy eliksir, będzie bardziej pewna siebie w przyszłości, kiedy przyjdzie jej zmierzyć się z podobnym zadaniem. - Następnie wrzuć mięte i rumianek, zamieszaj tak samo i obserwuj czy wszystko poszło zgodnie z planem. - rzucił, opierając się plecami całkowicie o oparcie krzesła i żując kolejnego cukierka, nie martwił się wcale o ostateczny kolor wywaru. Wiedział dobrze, że dziewczyna poradzi sobie z miksturą i będzie zadowolona ze swojej pracy.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Być może w ten sposób radzili sobie z kompleksami, chcieli poczuć się lepiej — mając wiedzę i złudzenie kontroli nad innymi. Ludzie z natury woleli, gdy ktoś miał gorzej od nich i była to choroba współczesna równie silna, co nieszczerość i problemy z akceptacją siebie. Alise wychodziła z założenia, że należało żyć w zgodzie ze sobą oraz własnymi przekonaniami, a przede wszystkim, aby dawać żyć innym. Gorszym wstydem byłoby przyłapanie na kłamstwie w udawaniu eksperta niż przyznanie się do braku wiedzy na dany temat. Widać było, że dziewczyna dobrze się bawi i jest zainteresowana zarówno eliksirem pieprzowym, jak i fanem słodkości po tej pozytywnej niespodziance jego osobą. Lucas sprawiał wrażenie całkiem innego, niż to, co znała z obserwacji na lekcjach czy korytarza, bo nawet jeśli rozmawiali dopiero drugi raz czy trzeci, kojarzyli się — chyba nawet sprzed jej wyjazdu do Meksyku. Musiała przyznać, że chociaż powrót był ciężki i nie mogła w żaden sposób odnaleźć się na nowo w brytyjskiej codzienności oraz w życiu społecznym Hogwartu, teraz było dużo lepiej niż w styczniu. Bez Carson obok była tylko Alise, a nie koleżanką super popularnej dziewczyny bez imienia. To jej bardziej odpowiadało. Nie była święta, miała pewnie mnóstwo wad i swoje za uszami, ale przynajmniej mogła poznać cudownych ludzi bez oceniania przez przyjaciółkę, czy są dla niej odpowiedni. Sinclair wydawał się myślicielem, co odrobinę kontrastowało z jego poczuciem humoru i zaczepnością, o którą zwykle pełnego ambicji, wiedzy oraz ironii ślizgona nie podejrzewała. Przynajmniej nie był rasistom, egoistą, a do tego pseudo samcem alfa, jak co poniektórzy w barwach srebra i zieleni. Starała się ich nie oceniać, jednak zachowanie na korytarzu skutecznie przyklejało łatki i nawet komuś takiemu jak ona, było ciężko postrzegać ich inaczej. Kochała ludzi. Uwielbiała ich indywidualizm, tak często zaprzepaszczany w próbach dostosowania się do szarego tłumu idącego w zgodzie z opinią publiczną. Każdy miał przecież swój wyjątkowy kolor, więc jaki sens było go zakrywać? Wolała słuchać, niż mówić o sobie. Ktoś jej kiedyś powiedział, że ma wyjątkowy talent do wyciągania z człowieka to, co było w nim najlepsze i sprawiała, że w rozmowach z nią pozostawał sobą. Nie zawsze były to szlachetne cechy, jednak tak długo, jak w relacji dominowała szczerość oraz były tematy do rozmów, nie miało to znaczenia. Nic dziwnego więc, że nie mogła powstrzymać myśli ani o odwdzięczeniu się zawieszką, ani o tych wyrzutach sumienia, że tyle lat nie rozmawiali ze sobą, chociaż dobrze im to wychodziło. Ona podobnie jak on, skupiała się na teraźniejszości, jednak chcąc czy nie — Lucas został już w nią wpisany. Nie porzucała ludzi, jak raz już się do nich przekonała i zawsze mogli na nią liczyć. Zaśmiała się na jego zbulwersowanie, nie mogąc ukryć już rozbawienia. Faktycznie, troszkę go prowokowała Fairwrynem czy docinkami o nauczycielu, jednak nie kryła się za tym żadna złośliwość. - Tak? Zaskocz mnie. No skoro mnie czegoś nauczysz, to już musisz mieć talent. - zaczęła ze spokojem, wciąż odrobinę zaczepnie, poprawiając sweter, a później podkładkę z podręcznika na nogach, bo tak było jej wygodniej i szybciej zapisywać wszystkie te cenne wskazówki. Pióro zawsze tkwiło w gotowości. - Wybacz, nie mogę się powstrzymać. Wytłumaczyła jeszcze z dozą niewinności wymieszaną ze szczerością, którą go obdarowała. Z różdżką przecież nic się nie stało poza tym, że się trochę wystraszyła — wyrwanie z zamyślenia i brutalne powroty do rzeczywistości zazwyczaj sprawiały, że podskakiwała lub drgała w miejscu. Była odważna tylko ze słów i emocji, a w rzeczywistości nie była w stanie nawet obejrzeć porządnego horroru. Jej też często patyk wylatywał z dłoni. Na jego słowa uniosła brew ku górze, przyglądając mu się badawczo, aby wreszcie odszukać jego spojrzenia z jakimś zadowoleniem i poniekąd dumą w swoim, bo wydawać się mogło, że załapał. - To prawda, ale nie sądziłam, że wszechświat w całym swoim majestacie ma aż takie wymagania. Aż tira? Myślałam, że zaproszenie na eklerki i kawę, a także pudełko ekstra toffi załatwi sprawę. - zaczęła z udawanym zmartwieniem, rzucając przy okazji luźne zaproszenie i przybierając na chwilę smutny wyraz twarz. Niewinnie nawinęła jasny kosmyk włosów na palec, wzdychając ciężko. - Gdybym wiedziała, że taki popularny ten wszechświat, to bym mu nie zawracała sobą głowy i jakoś sobie poradziła z tymi eliksirami. Uwielbiała jeść i pora nie miała dla niej znaczenia. Zasadniczo Ala była tak samoświadomą osobą, że ulegała zachciankom, robiąc czasem niedorzeczne czy głupie rzeczy, po prostu czuła, że to właściwie. Niezależnie czy było ty wyjadanie kremówek w nocy, wycieczka do rezerwatu w Dolinie czy pobudka przed świtem, bo przyśnił się jej jakiś smok, którego koniecznie musiała narysować. Trzeba było sprawiać sobie przyjemności. Na szczęście o alkoholu nie dociekał. Unikała jakoś tego temu. Było jej głupio, że nie znała jeszcze stanu upojenia, mając jakieś wewnętrzne bariery z ewentualną kompromitacją. Bo skoro taka była bez procentów, to jaka mogła stać się po nich? Wiedziała, że prędzej czy później się dowie. Notatki był ważne, najlepiej uczyła się w ten sposób — miała pamięć chyba trochę fotograficzną i w ręku, bo to zapisała sama, najlepiej wchodziło jej do głowy. Dlatego dużo gorzej wychodziła jej nauka z samego, suchego czytania podręczników. Po zbyt krótkim atakiem piórem i poznaniu jego obaw o ciemnej czekoladzie czy słanych ciastkach prychnęła cicho, machając ostentacyjnie dłonią. Zupełnie, jakby ta nieszczęsna lukrecja do złych charakterów była przypisania. - No dobrze, ale co ze słonym karmelem i tych ciastkach, co to mleczną czekoladę przełamują drobinkami gorzkiej. Też nie są w Twoim ulubionym menu? Chciałam Ci powiedzieć, że teraz już zawsze będziesz mi się z Toffi kojarzył. No tak, Qudditch. Jest do tego stworzona, jest cudownym kapitanem. Swoją drogą, następny mecz, to nie są krukoni kontra ślizgoni? Też grasz? Zapytała z ciekawością, bo sama była rezerwową ścigającą dla swojego domu, która łudziła się, że uda się jej grzać ławkę, dopóki nie nadrobi umiejętnościami na tyle, aby móc być, chociaż bliżej poziomu swojej drużyny. Po półtorarocznej przerwie od miotły można było pewnych sztuczek zapomnieć, a do tego ten sport zawsze wzbudzał w niej mieszane uczucia. Lubiła latać, lubiła zdrową rywalizację, ale przemoc? Z tym było gorzej. Nie chciała marnować jego czasu, więc jak najdokładniej wykonywała polecenia i skupiała się na przygotowywaniu mięty oraz rozmarynu. Znów nuciła, przyglądając się, czy każda część rośliny została pozbawiona soku. Pamiętała, że składniki były podstawą i nawet z tymi o najlepszej jakości, a złym przygotowaniu, eliksir mógł się nie udać. - Mało pomocny z kolorami jesteś.- zaczęła z westchnięciem, zerkając na niego i wzruszając ramionami, gdy nie doradził z wyborem koloru. Zaraz jednak spoważniała, łapiąc za pióro i notując, po przetarciu rąk szmatką. - Mętny czy przejrzysty? Też uważasz, że jak na eliksir na przeziębienie, to ma mało zachęcający do picia kolor? Zawsze ją tym odrzucał, zamykała oczy, gdy piła i potem poprawiała sobie smak malinami, bo przecież maliny uwielbiała. Zadowolona z siebie o zapamiętaniu temperatury, poczuła się z alchemii znacznie lepsza. Powędrowała wzrokiem za jego dłonią, aby wziąć przekazany składnik i zgodnie z instrukcjami, przysunęła się bliżej, wsypując do kociołka i mieszając tak, jak przykazał. - Tak całkiem poważnie Merlinie, całkiem nieźle te korepetycję Ci wychodzą. - rzuciła w jego kierunku, na chwilę łapiąc jego spojrzenie, aby zaraz skupić uwagę na tworzonym przez nich eliksirze. Nie miała pojęcia, czy nie mieszała zbyt szybko, czy zbyt wolno, czy chlapała, czy nie. Wirujący proszek szybko rozpłynął się w wodzie. Dodała mięte oraz rumianek, wciąż mieszając i co rusz zaglądając do kociołka. Błękitne tęczówki zalśniły podekscytowanie, że mikstura zaczynała zmieniać kolor. Odchyliła głowę w bok, patrząc na chłopaka. - I co sądzisz? Wyjdzie nam czy coś jednak popsułam? Zapytała z odrobiną dramaturgii w głosie, budując napięcie.
Gdzieś tam z tyłu głowy miał świadomość, że owa dziewczyna, której przyszło mu pomagać z eliksirami, spodziewała się zupełnie innego podejścia do życia u chłopaka. Wiedział dobrze, że większość ludzi, mieszkających w zamku uważa wychowanków Slytherinu za jedną wielką loże szyderców, wpatrzonych tylko w wyłącznie we własne ego, którzy bez najmniejszych skrupułów potrafią prosto w twarz powiedzieć jak bardzo nienawidzą mugoli i wszystkiego co od nich pochodzi. Jednak, tak naprawdę można policzyć na palcach jednej ręki uczniów tego domu, którzy w tej chwili uczyli się w Hogwarcie i wykazywali właśnie takie podejście. Luki oczywiście lubił w towarzystwie pokazywać się z tej swojej bardziej ślizgońskiej strony, jednak zazwyczaj zawierało się to jedynie w niewinnych popisach, paru żartach i wątłych docinkach, niejednokrotnie wpadających w sarkazm. Dziewczyna bardzo dobrze oceniła jego charakter. Lucas był tak naprawdę pełen kontrastów. Z wierzchu wydawał się płynny, jednolity i w pewnej mierze taki jak wszyscy jego koledzy, jednak prawdziwy Sinclair, którego pozwalał aby zobaczyły tylko nieliczne osoby, którym mógł zaufać – z jednej strony przyciągał, z drugiej odpychał. To prawda często zdarzało mu się wypłynąć gdzieś daleko myślami, nie myśląc o tym jak ludzie będą go odbierać, ale innym razem skrupulatnie panował nad własnym zachowaniem, słowami i przyjmując maskę osoby, której tak wszyscy pożądali, czyli zabawnego niegrzecznego chłopca, któremu tak naprawdę nie zależy na opinii innych, bo przecież żyje sam dla siebie. - Wymyśle coś następnym razem, teraz za bardzo rozpraszają mnie Twoje dołeczki – po wypowiedzeniu tych słów sam był zaskoczony, że powiedział je na głos, ale nie dał po sobie nic poznać i uśmiechając się nonszalancko, podziękował grzecznie za jej komplement, na temat tego, że musi mieć talent do przekazywania wiedzy, skoro podjął się korepetycji. - Moja droga, wszechświat ma jeszcze większe wymagania niż sobie to wyobrażasz, ale z racji tego, że masz znajomości, tir w zupełności wystarczy. A tak na poważnie – to czemu rzeczywiście nie wyskoczyć gdzieś na coś słodkiego? Dla mnie każda okazja jest dobra, żeby wszamać jakieś puste kalorie. Potraktujemy to wtedy serio jako zapłatę za korki, bo towarzystwo plus jedzenie to wystarczająca zapłata. – stwierdził, że to dobra okazja, żeby żarty odstawić na bok i zaplanować coś innego niż naukę, a jeśli miały być przy okazji słodkości – Luki był wniebowzięty. – Popularny? O czym Ty mówisz? I nawet nie truj mi tu o zawracaniu głowy, bo serio stwierdze, że tak myślisz i psujesz mi satysfakcje z pomagania Tobie i autentycznie wstane i wyjde. – droczył się z nią dalej oczywiście, jednak próbował utrzymać poważny wyraz twarzy i poniekąd ciekawy był skąd u dziewczyny pomysł z tym zawracaniem głowy. Przecież gdyby mu było nie na rękę z tymi korkami, to by się ich nie podejmował. Proste. Nigdy nie robił czegoś ponad swoje siły albo czegoś na co nie miał czasu i/lub ochoty. Życie było wtedy dużo łatwiejsze i przyjemniejsze. Usłyszawszy jej pytanie na temat wymienionych wcześniej, mniej lubianych przez niego słodyczy, przez chwilę milczał zastanawiając się nad odpowiedzią. – A widzisz, bo gorzka czekolada sama w sobie nie jest zła, tak samo krakersy, ale samych ich bym nie zjadł. Jedzenie tego nie sprawia mi przyjemności. Za to słony karmel bardzo lubię, bo jednak jest bardziej słodki niż słony. Wszystko jest kwestią proporcji, prawie tak jak w naszych ukochanych eliksirach. – stuknął czubkiem różdżki w kociołek. - Racja, niedługo sparing Węże vs Kruki. Tak, gram od niedawna jako obrońca. To będzie mój pierwszy mecz, więc nie powiem, trochę się go obawiam. – zmarszczył brwi, a przed oczami stanął mu obraz puszczanego gola. Szybko odgonił złe myśli i wrócił do świata żywych, zerkając na Ali, a kącik jego ust powędrował do góry w geście delikatnego uśmiechu. – A Ty? Jeszcze mi powiedz, że spotkamy się na boisku… – to byłoby ciekawe, chociaż jeśli miałaby to być jego klęska stulecia to może lepiej aby Krukonka się do niej nie przyczyniła. - A to dlatego, że nie we wszystkich wywarach ma to znaczenie. W tych zaawansowanych rzeczywiście zwraca się bardzo uwagę na to czy ciecz jest pół-transparentna, mętna itd. Tutaj mamy mniej rzeczy do określenia. Ale masz racje barwe to mógłby mieć bardziej zachęcającą. – zaśmiał się, jednocześnie domyślając się, że dziewczynie bardziej odpowiadałby jakiś różowy czy żółty kolor eliksiru. – Dziękuje za pochwałę, może jednak zdecyduje się wygryźć Fairwryna z ciepłej posadki, kto wie. – zażartował, czując nieco przeszywające spojrzenie dziewczyny na sobie. Nie było w nim nic złego, o nie. Tylko miał wrażenie jakby jej wzrok przechodził go na wylot. Trochę poczuł się… obnażony w tamtej chwili. Ale to tylko jego głupie wrażenia. Zgodnie z jego oczekiwaniami Alise bardzo dobrze sobie radziła. Poprawnie wykonała wszystkie jego polecenia, w trakcie których chłopak nie odzywał się, nie dlatego, że nie chciał jej pomagać tylko dlatego, że widział, że wszystko jest tak jak powinno być. Chyba był tego rodzaju nauczycielem, który nie umiał zbyt często chwalić swoich uczniów. - Bardzo dobrze - ocenił krótko, zerkając do kociołka. – Teraz zostało tylko to zagotować, odcedzić napar z mandragory i po ostudzeniu dopiero dodaje się alkohol. – wydał jedne z ostatnich instrukcji co do eliksirów, wiedząc, że za długo nie mogą zwlekać z odcedzeniem korzenia mandragory, bo pół godziny już niedługo mijało, dlatego praca musiała iść płynnie. A jednocześnie kolejna, ostatnia część była jedną z najważniejszych, dlatego dziewczyna musiała się bardzo skupić aby ostatecznie rzeczywiście nie zepsuć całej swojej dotychczasowej pracy.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Uprzedzenia dopadały każdego, niezależnie jak starał się z nimi walczyć. Na szczęście ona potrafiła spojrzeć na jednostkę, a nie na łatki przyczepione do ogółu, a tych Slytherin nie miał zbyt pozytywnych. Pewnie byłoby inaczej, gdyby większość jego mieszkańców nie spoglądała na resztę z góry. Rasizm zdawał się tam wciąż propagowany, chociaż w mniejszym stopniu niż za czasów jej ojca, który jej o tym opowiadał. Miała jednak niechęć, gdy ktoś oceniał kogoś przez pryzmat nazwiska czy pochodzenia. Ona nie musiała się martwić, bo jej krew była niemalże niesplamiona i podobno miała ładną buźkę, jednak wcale to nie sprawiało, że czuła się lepsza od innych. Liczył się przecież człowiek, jego kolor. Lucas był chyba najnormalniejszym przedstawicielem zielonych, z którym miała przyjemność mieć styczność. Miała nadzieję, że to nie złudzenie, bo ostatnio dała się już komuś w ten sposób nabrać, że pokazał jej tylko fragment swojego oblicza, ukrywając resztę. I chociaż wybaczyła, nie kryła urazy i nie obwiniała za pójście własną drogą, lekcję dostała. Tak więc starała się zbytnio nie ekscytować, wyłapywać jakieś drobiazgi z wierszy pomiędzy wypowiedziami. Jaki miał kolor? Na pewno zachowywał się inaczej z nią, a inaczej z kolegami. Na jego słowa rozdziawiła usta niczym ryba wyjęta z wody, wbijając z niego zaskoczone spojrzenie, bo takiego wyznania się niespodziewana. Nie minęła sekunda, a krukonka roześmiała się pogodnie, nie mogąc ukryć rozbawienia tą uroczą, chłopięcą szczerością czy niewinnością. - Wybacz, że Cię dekoncentruję. - rzuciła przez śmiech, bezczelnie wlepiając w niego oczy, aby zaraz powstrzymać uśmiech przez zaciśnięcie ust, żeby już mu tak w lekcji nie przeszkadzać. Podśmiewając się pod nosem, wróciła wzrokiem do książki, stukając w nią paznokciami, żeby się uspokoić. Słuchała go z uwagą, próbując wcześniej rozbawiony grymas zmienić na tej poważniejszy, gdy to wszechświat okazywał się coraz to bardziej łakomy na chyba wszystkie słodycze świata. Może powinna zacząć nosić ze sobą cukierki? Albo pokazać mu Wafelka i Muffina! Wyrwane z kontekstu przyjęcie zaproszenia sprawiło jednak, że Alise uspokoiła się, podnosząc wzrok, kiwając głową na myśl o niewielkiej cukierni we wiosce, gdzie mieli naprawdę pyszne eklerki. - A co z tym Twoim tirem? Pewnie, chodźmy! Masz czas, chociażby dziś? Przez Ciebie umrę, jak nie zjem tego eklera i nie wypiję herbaty. - była dość bezpośrednia, jak zwykle zresztą. Nie przeszkadzałoby jej jednak pójście innego dnia, bo nic nie stoi na zjedzeniu ciastek w więcej, niż jedno popołudnie. Czasem tak było, że jak się o czymś wspomniało, to po prostu się nie mogło zasnąć, dopóki się tego nie skosztowało. - Nie zrobiłbyś tego, bo chcesz słodycze, łasuchu. Skwitowała dość pewnie jego udawane oburzenie, unosząc brew i krzyżując ręce na piersiach, przesunęła palcami po swoich ramionach. Ruchem głowy zgarnęła jasne włosy na plecy. Widziała, że podobnie jak jej — nie szło udawanie powagi i obydwoje w jakiś sposób nad tym eliksirem pieprzowym się dobrze bawili. Zaskakujące, jak obcy ludzie mogli być podobni. Znów się zamyślił, a Argent była pewna, że nie za sprawą rumianku czy mięty, tylko właśnie jej wywodu na temat ciemnej czekolady, bo Toffie zdawał się poważnie od cukru uzależniony, czego w ogóle nie było po nim widać. - Słony karmel to cudowne połączenie. Mam wrażenie, że każda szczypta soli podkreśla intensywność i słodycz tego drugiego. Krakersy w czekoladzie są już w takim razie dobre? Jak ładnie powiedziałeś! Ej! Może powinieneś połączyć eliksiry z gotowaniem i cukiernictwem? - zapytała, po uprzednim zachwycie nad trafnym porównaniem, które zdawało się łączyć dwie rzeczy, które lubił. Dlaczego ona nie była tak kreatywna, jeśli chodziło o wplątywanie smoków w rozmowy? Wróciła jednak do Lucasa spojrzeniem, jak i uwagą, zostawiając te biedne smoki w spokoju, bo zaczął mówić o sporcie. Rozumiała, co czuł, bo sama też przez to przechodziła, zanim wyjechała. Niewiele myśląc, klepnęła go w ramię. - Dobrze Ci pójdzie, jestem pewna. Skup się na tym, aby się cieszyć z latania i gry, cała reszta nie ma znaczenia. - rzuciła pewnym siebie tonem, wzruszając delikatnie ramionami, bo ona sobie właśnie tak radziła. Myślenie o tym, jako o rywalizacji i o kibicach w tle — było dla niej przepisem na porażkę. Machnęła wcześniej uniesioną dłonią ostentacyjnie. - Tylko jako rezerwowa ścigająca! Więc nie sądzę, aby udało mi się wbić na boisko. A co, boisz się, że gola ode mnie nie obronisz? Zapytała jeszcze zaczepnie, puszczając mu oczko i zaraz zaśmiała się cicho, aby dać mu do zrozumienia, że żartowała. Pewnie by obronił, bo daleko jej było do poziomu kolegów oraz koleżanek z drużyny. Wrócili jednak do eliksiru, który wesoło bulgotał nad ogniem. - Czyli to bez znaczenia, jak gęsty i jak przejrzysty będzie, tak długo, aż tak paskudny kolor się zgadzał? Zapamiętam. Czasem mi się zdarza mieć rację. Spojrzała w kociołek, unosząc brew na widok brei i czując intensywny zapach, aż się wzdrygnęła. Na wzmiankę o wygryzieniu opiekuna Slytherinu trudno było jej ukryć uśmiech, zwłaszcza że był opiekunem domu, do którego chłopak należał i nie słynął z łatwego charakteru. Odwróciła od niego wzrok, wracając skupieniem do blatu stolika, na którym wszystko się znajdowało. Zerknęła na nóż i przemoczoną deskę, moczącą się w alkoholu mandragorę. - Musimy dać na osobne palenisko w takim razie. Mruknęła, unosząc różdżkę i z jej pomocą wszystko przygotowując, aby napar w garnuszku wesoło podgrzewał się nad ogniem, uwalniając kolejny, intensywny zapach. - Zagotować, ale nie gotować Lucas? Czy ma chwilę bulgotać? Dopytała, gdy sięgnęła po notatki i dopisała wszystko, czego się do tej pory dowiedziała — razem z jego wskazówkami. Oczywiście błękitne tęczówki zerkały zarówno w stronę grzejących się wywarów, pergaminu na kolanach, jak i swojego korepetytora. - Czyli te fragmenty rośliny nie będą nam potrzebne?
To, że Dom Węża uznawany był zawsze za dom, który zrzeszał „tych złych”, wiadomo było nie od dziś, tak samo jak oczywistym było, że większość miała do nich automatyczną awersję w pierwszym momencie poznania. Z jednej strony to zrozumiałe i trudno się temu dziwić, a z drugiej – było to nieco płytkie i szufladkujące podejście, dokładnie takie jakie zarzucało się wychowankom Slytherinu w stosunku do innych. Niemniej jednak, faktem było, że rzeczywiście każdy miał takie chwile, kiedy dopadały go mimowolne uprzedzenia i nie można było nad tym panować. Bardzo dobrze, że Krukonka starała się jednak mimo wszystko postrzegać każdego z osobna a nie wrzucać wszystkich do jednego wora. Kolor człowieka… A to ciekawe. Chętnie posłuchałby więcej na temat takiego podejścia do zrozumienia ludzi. Godne podziwu było również to, że gorzka lekcja życia jaka spotkała dziewczynę, nie pogrążyła ją w przygnębieniu i nie spowodowała zamknięcia się na świat, ale dała jej do myślenia, dając szanse na wyciągnięcie wniosków i nie krycia żalu i frustracji. Bardzo wyraźnie widać było zaskoczenie wypisane na twarzy Ali, po tym jak chłopaka, niewiele myśląc wypalił z tym rozpraszającymi go dołeczkami. Jednak na szczęście ostatecznie wywołało to śmiech dziewczyny, na co Ślizgon odetchnął w duchu z ulgą. - Nie śmiej się, to poważny zarzut, jak nauczyciel nie może wykonywać swojej pracy tak jak powinien, bo jest jakiś szczegół, który nie pozwala się skupić. – humor dziewczyny momentalnie mu się udzielił, a przez to, że ta nadal nie była w stanie powstrzymać śmiechu przez kolejne minuty, chłopak jeszcze bardziej zadowolony był z siebie i efektu rozbawienia Smoczej Siostry. Nasz wszechświat zawsze był żądny każdych słodyczy, jakie tylko ktokolwiek kiedykolwiek wymyślił. Sądził, że te pare godzin spędzonych z towarzystwie Lucasa wystarczyło, aby chociaż tyle Argent się o nim dowiedziała. A posiadanie przy sobie cukierków, wcale nie było takim złym pomysłem. W końcu jak wspomniał na początku, wiele można zyskać w przypadku przekupstwa w stosunku do chłopaka. - Hmm, szczerze to tira nie miałbym gdzie przechować, a wolne popołudnie dzisiaj mam, więc więcej zyskam na miłej pogawędce przy kubku herbaty i eklerku. I przypominam Ci tylko, że to Ty pierwsza wspomniałaś o ciastkach, więc proszę teraz nie zwalać winy na mnie. – pogroził jej teatralnie palcem, jednocześnie tak samo jak ona mając coraz to większego smaka na słodkie (i tak naprawdę to on powinien zarzucić jej, że narobiła mu ochoty na eklerka). Na jej ripostę, dotyczącą tego, że miałby wstać i wyjść tylko zaśmiał się radośnie. To prawda. Teraz jak już obiecała mu słodkie, nie mógłby sobie tego odpuścić. Nigdy nie sądził, że pomoc w podszlifowaniu eliksirów mogłaby sprawiać tyle frajdy. I bardzo dobrze, bo nudne tłumaczenie krojenia i kolejności wrzucania składników do kociołka prawdopodownie spowodowałoby tylko uprzedzenie do takich korepetycji w przyszłości. - Krakersy w czekoladzie są trochę niżej na mojej liście niż słony karmel, ale jednak ta sama kategoria i rzeczywiście oryginalny smak. Połączenie eliksirów i cukiernictwa? Hmm, to mogłoby być ciekawe, ale pod warunkiem, że Ty wymyślałabyś przepisy – zaproponował bez najmniejszego skrępowania. Niby taki żacik, niewinna sugestia, ale Lukiemu od razu spodobał się pomysł połączenia magicznych mikstur z cukierniczą sztuką. Warto było o tym dłużej pomyśleć. - Dzięki, postaram się wymazać z horyzontu całe trybuny i zapomnieć, że cała drużyna na mnie liczy. – odpowiedział, pół żartem. Tak naprawdę, cenił sobie dobre rady, ale chyba każdy wiedział, że nie łatwo po prostu tak sobie powiedzieć „nie denerwuj się, nic się nie stanie, jak przepuścisz”. – Mogłoby tak być. Nie wiem jak zwinna jesteś i jak mocno rzucasz, ale może się kiedyś przekonam. – spojrzał na nią wymownie, jakby chcąc wzbudzić w niej chęć zmierzenia się z tym wyzwaniem. - Tak, w tym przypadku musi zgadzać się tylko, jak to określiłaś „ten paskudny kolor”. Okej, zapal pod drugim kociołkiem… Dobra… Nie, nie, ma się tylko zagotować, nie chcemy, żeby wyparował cały alkohol, więc doprowadzamy tylko do wrzenia i ściągamy… –już tak miał, że jak włączył mu się tryb „eliksirowara” zadaniowo podchodził do tematu i wtedy tylko przygotowanie wywaru się liczyło. Może zbyt dużo suchych faktów, ale niestety tak trzeba było podejść do tematu, kiedy chciało się prawidłowo stworzyć eliksir. Widząc jej spojrzenie, omiatające cały stolik, na którym tak wiele w tej chwili się działo, notatki, które starała się robić skrupulatnie w każdej wolnej chwili i raz po raz wędrujące także na niego, chłopak w odpowiedzi posyłał jej tylko szczery, dopingujący uśmiech. Można było spokojnie powiedzieć, że był dumny ze swojej ambitnej uczennicy, która na chwilę obecną w stu procentach dawała sobie rade z postawionym przed nią wyzwaniem sporządzenia mikstury pod jego okiem. Widząc jak w kociołku zaczyna bulgotać, a reakcja Krukonki ściągającej z ognia napar była natychmiastowa, kiwnął głową i zwrócił się do niej z odpowiedzią na jej pytanie: - Dokładnie, tę paćke zostaw na sitku, to co ocieknie wlewasz do naszego właściwego wywaru. – na tym etapie eliksir dziewczyny był niemalże wzorowy, co cieszyło niezmiernie Lucasa. Po wymieszaniu wszystkiego, nadszedł czas na ostatni krok. - Zostało Ci tylko nadać mocy tej miksturze. Spróbujmy na sucho. Daj rękę. – zwrócił się do niej, przysuwając krzesło bliżej jej taboretu, po czym wyciągając swoją rękę po jej dłoń uniósł ją ku górze, tak aby miała ją dokładnie na wprost swojej twarzy. Kierując jej ręką, w powietrzu nakreślił odpowiedni kształt, który miał wywołać odpowiedni, krótki ruch nadgarstka, kluczowy do zakończenia całej procedury warzenia eliksiru. Zerkając na dziewczynę dyskretnie, katem oka, miał nadzieję, że za bardzo nie przekroczył jej przestrzeni osobistej tym krokiem – Ten ruch różdżką musisz wykonać pięć razy nad kociołkiem.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Trudno było żyć i funkcjonować w świecie ludziom o takim charakterze jak jej. Często wykorzystywano jej słabości, nie było trudno nią manipulować, a co najgorsze — była w stanie wybaczyć wszystko. Jej głowa w magiczny sposób tłumaczyła każde przewinienie na sposób korzystny dla prowodyra i odnajdywała w tym sens. Z drugiej strony, to szkoda było przecież życia na niechęć i nienawiść, kiedy dużo przyjemniej było przeżywać każdy dzień z uśmiechem, skoro miało się tak niewiele czasu. Ją naprawdę ciężko było zdołować. Slytherin to nie całość, to jednostki — oczywiście, łączyły mieszkańców pewne cechy, ale nie musiały być tymi złymi, bo część z nich była przecież dość szlachetna. Błękitne ślepia raz jeszcze przesunęły po sylwetce towarzyszącego jej chłopaka, a ona uśmiechnęła się do swoich myśli łagodnie, przesuwając sobie piórem po policzku i dostrzegając jednocześnie, że przy najbliższej wyprawie do wioski, musiała zadbać o nowe. Lucas miał szczęście w nieszczęściu, bo ją trudno było poważniej zawstydzić i sama też często nazbyt szczerze czy bezpośrednio reagowała. Więc nie stało się nic złego poza tym, że poza nazywaniem go Toffie, doszedł jeszcze epitet: uroczy. Jego komentarz sprawił tylko, że było gorzej i blondynka już w ogóle nie mogła powstrzymać śmiechu, dodając do tego jeszcze w myślach twarz Fairwryna, o którym rozmawiali wcześniej. - Wcale mi nie pomagasz i sobie też nie, mówiąc to takim tonem. Zauważyła w rozbawieniu, przecierając palcem kąciki oczu. Aż ją brzuch rozbolał i z pewnością przez to gorzej skupi się na tworzonym przez nich eliksirze. Lubiła się jednak śmiać i nie miała mu tego za złe, bo jakoś tak w szkole panował deficyt dobrego humoru i śmiechów rozbrzmiewających na korytarzach. Prawda o słodyczach musiała być niebywale najważniejszą zasadą działania wszechświata, bez której by się rozpadł na miliony atomów i pochłonął cały świat w nicość — pożerając zapasy cukru z całej planety oraz wszystkie wyroby cukiernicze. Nie lubiła takich nieuczciwych zagrań, a jednak informacja o możliwości uzyskania jego atencji za pomocą cukierków była niezwykle użyteczna. - Huh? Przecież to Ty tu przyszedłeś z całym pudełkiem toffie i zażądałeś aż tira zapłaty. - rzuciła z udawanym oburzeniem, odnajdując jego spojrzenie i powstrzymując rozbawienie, westchnęła ciężko i rozłożyła ręce, przymykając oczy. Jasne włosy kołysały się leniwie na plecach oraz ramionach i tylko spinka powstrzymywała je od opadnięcia w dół. - No cóż, nie mam wyjścia. Skończyły ten pieprzowy i pójdziemy na te eklerki, skoro nie będziesz mógł bez nich zasnąć. Dodała jeszcze, odwracając nieco kota ogonem, chociaż wierzyła w szczerość swoich słów. Prychnęła też niczym niezadowolony Wafel na jego groźby palcem, szturchając go zaczepnie łokciem. Nie skomentował jej stwierdzenia, więc ku zadowoleniu Argent, musiało być ono prawdziwe. Zerknęła grzecznie na ich materiały naukowe i swoje notatki — wyjątkowo niedbałe, jak na nią, bo była zajęta bardziej rozmową niż przykładnym pisaniem i była pewna, że będzie musiała je na nowo przepisać, jak tylko wróci wieczorem do dormitorium. Lekcje i zabawa były najlepszym połączeniem. Ciekawe, czy mugole też tak robili ze swoją nauką? Niewiele o ich świecie wiedziała, chociaż ciągle była pod wrażeniem ruchomych obrazów w pudełku z piosenkami. Pewnie zapyta go o to później, nie zważając na to, że mógł być cichym rasistom. Wskazała na siebie placem, unosząc brwi. - Obawiam się, że poza podstawowymi posiłkami i przygotowaniem zbilansowanej diety dla zwierząt czy smoków — jestem raczej tragiczna w gotowaniu czy pieczeniu. - wyznała szczerze, robiąc nawet podkuwkę na wypadek, gdyby go rozczarowała. No tak, kobiety zwykle odnajdywały się w jakiś sposób w przygotowywaniu jedzenia, jednak Alise nigdy do tego nie ciągnęło. Wolała spędzać popołudnie w stajni lub nad rzeką niż przy krojeniu pomidorów. - Możemy kiedyś spróbować coś zrobić i żywić nadzieję, że nie wysadzimy szkoły. Dodała jeszcze ze wzruszeniem ramion, bo przecież była odważna, lubiła próbować nowych rzeczy i się nie bała. No, chyba że strasznych opowieści czy odrobinę cmentarzy nocą. Panicznie też burzy, o czym wiedziały raptem dwie osoby i wolała, żeby ten żenujący sekret nim pozostał. - No tak. Tak zrób. - przytaknęła niewinnie, bo przecież to miała na myśli. Presja mogła być mordercą radości, dlatego Ala szczerze jej nie lubiła i dzielnie walczyła, gdy próbowała przejąć kontrolę nad jej umysłem. To nie było łatwe, ale czasem konieczne. Nie lubiła odtwarzać festiwalu żenady swojego życia przed spaniem, więc żyła tak, aby go unikać. Drużyna zawsze rozumie, że to pierwszy mecz i są nerwy, nie zawsze wychodzi — a przynajmniej u krukonów tak było. - No tak, źle wyceluję i zabiję Cię kaflem. Świetny pomysł. Zauważyła pół żartem-pół serio. Nie była zła z samego latania, umiała szybko przemieszczać się po boisku, ale do mistrza Quidditcha wciąż było jej niesamowicie daleko. Gdyby Morgan miała więcej czasu, poprosiłaby ją nawet o korepetycje. Wrócili uwagą do eliksiru. Słuchała go, wykonując polecenia i w międzyczasie znów dopisując do swoich notatek, łapiąc w kółeczko — żeby później przepisując je, wiedzieć, co podkreślić na zielono. I nawet nie odpłynęła myślami na chwilę do magicznych stworzeń, a to się dość często zdarzało. Poprawiła rękawy swetra, mieszając zawartość kociołka i pilnując, aby wywar z mandragory się nie gotował. Odwzajemniła jego uśmiech, który sugerował jej, że ślizgon był zadowolony z jej pracy i istniał cień szansy, że jednak uda się jej zrobić kurs. - To zdecydowanie paćka. I to śmierdząca. Nie sądzisz, że Eliksir Pieprzowy to jest tragiczna nazwa do tej brei? Zagaiła, przygotowując składniki na sitku, jak nauczyciel przykazał. Chwilę patrzyła, jak składnik ścieka i znów spojrzała na Lucasa, kiwając głową i bez skrępowania podając mu dłoń. Śledziła wzrokiem rysowany przez niego kształt, starając się skupić na tym, a nie na cieple bijącym od jego palców. Ali zawsze miała chłodne ręce. Spojrzała mu w oczy z powagą. - Jak źle to zrobię, to kociołek nie eksploduje, prawda? Tak dla pewności musiała wiedzieć, czy przypadkiem ich nie zabije i nie zniszczy jakiś cennych ksiąg, zajmujących półki dookoła. Nie drgnęła nawet, nie cofnęła dłoni — bo nie zamierzała tego odtwarzać, bez zapewnienia, że w najgorszym wypadku śmierdząca breja będzie nieskuteczna.
Z całą pewnością osoby, które miały miękkie serce, nie raz oberwały od życia. Nie jednokrotnie słyszy się o sytuacjach, gdzie ktoś kto chciał pomóc został wykorzystany do czegoś perfidnie. Podobnie sytuacja ma się z wybaczaniem. Lucas był zdania, że niewielkie sprawy należy wybaczać szybko i zapomnieć, nie żywiąc urazy, bo nie ma sensu, jednak jeśli w grę wchodzi coś poważnego wybaczenie nigdy nie przychodzi mu tak łatwo, ale jeśli już wybaczy to nie znaczy, że zapomni i będzie miał takie samo zaufanie do tej osoby. Oczywiście w niektórych przypadkach, każda ze stron może być winna tak samo, więc wtedy warto po prostu ustalić czystą karte i jeśli jest to warte – ratować relacje zaczynając od nowa. Jednakże, jeśli jedna ze stron ewidentnie zawiniła to zawsze będzie się mieć z tyłu głowy to, że można się sparzyć po raz kolejny na tej osobie. Miał swoje momenty, kiedy na chwilę odrywał się myślami gdzieś i przez chwilę rzeczywiście był trochę nieobecny, a kiedy podniósł spojrzenie na Krukonkę zauważył, że ona też mu się przygląda, bawiąc się piórem przy twarzy. Nie odezwał się, przenosząc wzrok na kociołek, uśmiechnął się pod nosem, po czym udał, że sprawdza coś w swoim podręczniku. - J-jakim tonem? –zapytał lekko się zająknąwszy, a wszystko to przez nagły napad śmiechu, który przed chwilą przeżył, trochę za sprawą dziewczyny, a trochę swoją. Oczywiście wiedział dobrze o jakim tonie mowa. O tym, przez który właśnie w tej chwili obojga bolały brzuchy. - Ale nie narobiłem smaka, wspominając o eklerkach. To Ty podstępnie podeszłaś do tematu specjalnie proponując coś od czego jestem uzależniony i na głodzie zrobie wszystko. – oznajmił w odpowiedzi na jej obrócony przeciwko chłopakowi eklerkowy atak. Widząc jak próbuje się uspokoić i zamyka oczy zauważył, że kosmyk jej miodowych włosów zahaczył się o guzik jej sweterka. W pierwszym odruchu chciał jej go poprawić, jednak zrezygnował w ostatniej chwili przed tym jak Ali otworzyła oczy i zwróciła się do niego. - Po nich też nie zasne, jak za dużo cukru buzuje mi we krwi to jedyne co można zrobić to iść polatać, żeby spożytkować te kalorie. – jej szturchanie łokciem było słodkie, zwłaszcza ostatnie kiedy chciała pokazać mu, że nie da sobie grozić (nawet w żartach) . Kombo nauki i wygłupów sprawiło, że z chęcią w przyszłości będzie dawał więcej korków. Jak miały one wyglądać tak jak te z Alinką – może to robić nawet po nocach. Czasami rzeczywiście warto zaryzykować, wyjść przed szereg (w tym przypadku wprosić się komuś z pomocą w eliksirach), żeby dobrze się bawić i przy okazji samemu poćwiczyć i utrwalić pewne rzeczy. A co wynalazków mugoli, nie tyle, że był rasistą (chociaż odrobinę jednak był) co po prostu nie miał zbyt wiele nigdy styczności z mugolskim światem, więc nie wiedział o nim dużo. A tym bardziej nie zagłębiał się w mechanizmy działania ich nowinek technologicznych, niestety. Zaśmiał się ponownie, jak tylko zobaczył i usłyszał reakcje Krukonki na jego propozycje. - Oj tam, nie musisz być dobra w tych rzeczach, aby wymyślać różne ciekawe wypieki z domieszką magicznego nadzienia. – uspokoił ją – Ooo, a jak wysadzenie szkoły będzie można później sobie wpisać jako osiągnięcie w cv, to ja chętnie się tego podejmę. – zaśmiał się, mając nadzieję, że kiedyś jednak uda im się coś normalnego upichcić w kuchni. Dobrze wiedział, że denerwując się przed meczem i odczuwając presję mógł tylko sobie zaszkodzić, nic więcej, jednak czasami są takie sytuacje, kiedy bardzo trudno jest panować nad własnymi myślami i nastawieniem. Ale Lucas też się starał aby pokonać te autodestrukcyjne myśli i mieć czysty umysł kiedy wychodził na boisko. Jak wiadomo, mężczyźni mają dużo większą chęć konkurencji, dlatego tego akurat nie da się w dużej mierze wyeliminować, jednak trzeba próbować chociaż trochę to zminimalizować. - Uważasz, że tak łatwo jest się mnie pozbyć? Kaflem z czaszkę i po sprawie? - spytał poważnym tonem, próbując nie dać po sobie poznać ani cienia dowcipu. Jego gra na boisku oczywiście nie należała do najtragiczniejszych, ale uważał, że nadal wiele mu brakuje do dobrego gracza. Cały czas trenuje i stara się poprawić swoje umiejętności, aby być lepszym. Był zadowolony z tego co udało im się tego dnia wykonać i to bardzo. Miał wrażenie, że Smocza Siostra miała w sobie ogromny potencjał jeśli chodziło o eliksiry, tylko jakimś cudem nie udało się jej jeszcze go odkryć. Czasami tak jest, że niby pewna dziedzina ci nie leży, ale jednak po czasie okazuje się, że drzemała w tobie niezwykły talent do tego. Podobnie było w przypadku Alise. Jeszcze kiedyś będzie dostanie magiczny order za najlepszą opiekę nad jej ukochanymi smokami. - Powinni chyba zmienić na Eliksir Błotny, trochę te klimaty… – zawtórował jej, pochylając się ponownie nad kociołkiem. Odcedzony pół-składnik w postaci korzenia mandragory wylądował gdzieś odstawiony na bok, a ostatni właściwy element wywaru Ali połączyła zwinnie z resztą, zamykając tym samym „ręczną” robotę przy miksturze. W pierwszej chwili rzeczywiście lekko przeraził się zimnego wierzchu dłoni Ali, którą trzymał pokazując jej odpowiedni ruch. - Nie, nie. Co najwyżej zmieni się w jeszcze większą breje, dostanie nóg i ucieknie nam z kociołka. – zażartował, próbując dodać jej otuchy i więcej śmiałości. Wiedział, że dobrze jej pójdzie i tak było. Chwilę później zobaczył jak chwyta różdżkę i kieruje nią w kociołek aby wykonać odpowiedni gest ręką pięciokrotnie. Sinclair niemal natychmiast nachylił głowę nad naczyniem, aby sprawdzić jego ostateczny efekt. - Udało się, widzisz? Para unosząca się nad nim ma ten sam kolor co nasza kochana breja, czyli udało się – oznajmił z uśmiechem zadowolenia na twarzy i przybił jej piątkę. – To jak? Teraz w nagrodę po eklerku? – spytał dla pewności, opierając się o blat stolika tyłem. Mam nadzieję, że będą mieli w tej cukierni także pudding czekoladowy… – dodał po chwili z rozmarzoną miną, po czym otrzeźwiał i kilkoma ruchami różdżki uprzątnął ich stanowisko pracy. Korepetycje można było zdecydowanie za udane. Pośmiali się, pouczyli, eliksir pieprzony ugotowany, słodkości zaplanowane. Czego chcieć więcej. - Okej, to widzimy się, tak za godzinke, pod bramą szkoły. Do zobaczenia. – pozbierał swoje rzeczy, nie zapominając tym razem o różdżce (tylko dlatego, że tym razem trzymał ją cały czas w ręku) i ruszył do wyjścia. Chwilę później kącik, gdzie pracowali opuściła także Alise.
Julius dopiero co doprowadził się do porządku po męczącym treningu na błoniach. Ból w barku nie mógł go jednak powstrzymać przed zgłębianiem wiedzy na temat eliksirów i ich zastosowań. Na szczęście nie musiał tego dnia spędzać do końca sam, ponieważ w drodze do dormitorium spotkał starszą o kilka lat ślizgonkę, która wyraziła chęć do wspólnej nauki. W oczekiwaniu na nią, Niemiec postanowił poczytać książkę niezwiązaną w żadnym stopniu z nauką. Ten stary, oprawiony w skórę moloch opowiadał czytelnikowi o dawnych, germańskich legendach ludowych, związanych z wilkołakami w glównej mierze. Z tego co się orientował, to tylko to nawiązywało w tym nudnym, zimnym zamku do jego nudnego i jeszcze zimniejszego (w zasadzie to nie "jego" ale to mniejsza o to) zamczyska. Przez tę lekturę, myślami odpływał w stronę lasu, który dojrzał podczas lotu oblatywania zabójczej wierzby. Wiedział, że powinien odwiedzić poszkodowanych w skrzydle szpitalnym, ale nie czuł się obecnie na siłach, by to zrobić. W końcu gdy znudziły mu się opowiadania o krwiożerczych bestiach, postanowił sięgnąć po pierwszą lepszą książkę związaną z eliksirami, której strony zaczął wertować w oczekiwaniu na nową i jak dotąd jedyną koleżankę.
Chciała się przyłożyć do eliksirów już od jakiegoś czasu. Zawirowania w życiu codziennym skutecznie odciągały jej myśli od czegokolwiek rozsądnego i zaczynała żyć obawą, że obleje ten rok. W eliksirach zawsze znajdowała coś uspokajającego i relaksującego, więc zmówiwszy się z Rauchem uznała, że to już jest znak od losu i praktycznie ezoteryczny kopas w dupas by się za robotę jakąś w końcu wziąć a nie gnić we własnej głowie. Zawróciła się jeszcze do dormitorium po kilka co ciekawszych książek i podręczników, wzięła swój magiczny notes wypchany świstkami notatek o dosłownie wszystkim i pokierowała się, zgodnie z umową, w stronę kącika z eliksirami. Widząc Niemca już na miejscu skrzywiła się szpetnie, bo nie ma przecież nic bardziej uwłaczającego dla niej niż się spóźnić na umówione spotkanie. - Co tam czytasz. - zapytała bezpardonowo, widząc jak bez entuzjazmu przegląda jakiś nudny tomik o eliksirach na czkawkę- Chcesz dobrej lektury eliksirowej to weź tamto czerwone. - wskazała brodą półki pod ścianą, gdzie na jednej z nich stała wyjątkowo opasła i duża księga o rażąco czerwonej obwolucie.- Jest tam eliksir na sraczke. - zachichotała złośliwie. To, przez dobre trzy lata zanim poszła na studia, był jej ulubiony psikus i narzędzie wszelkiej zemsty kiedy ktoś był dla małej Harlow niemiły. Wiadomo powiem, że była parszywą, paskudną żmiją ale nie miała ani odwagi ani inteligencji by się odpłacić oprawcom w sposób wyrafinowany. Stawiała więc na eliksir na sraczkę. - No i inne rzeczy też. - dodała szybko, przypominając sobie, że przecież piastuje szlachetne stanowisko prefekta i to sie tak nie godzi. Westchnęła odkładając swoje rzeczy na blat jednego ze stanowisk.
Chłopak nie zdążył nawet dobrze zorientować się o czym czyta, kiedy przed nim pojawiła się Dina, która na początku nie wyglądała na zadowoloną, co lekko zbiło Juliusa z tropu, przez co nie był w stanie ze składnią odpowiedzieć na pytanie. Zaczął się jąkać, ponieważ nie wiedział nawet co jest w tej książce, którą szybko zamknął i odłozył na bok. Na żart Ślizgonki zaśmiał się lekko i z serdecznym uśmiechem na twarzy postanowił podtrzymać temat użytecznych eliksirów.
-Na razie nie mam kogo nim poczęstować, ale dziękuję za radę.- odpowiedział próbując znowu nie roześmiać się, w końcu nie chciał przeszkadzać innym uczniom w nauce. Gdy Harlow odłożyła swoje rzeczy, Niemiec z ciekawością przyglądał się książkom i notatkom.
-Co tam masz?- zapytał się- Mogę przejrzeć?- dodał natychmiast, by w jakiś sposób dodać miłego brzmienia, temu prostemu pytaniu. Uważał, że najlepszy sposób na naukę to czytanie i sporządzanie notatek, czyli skondensowanych wiadomości na dany temat, a skoro te miał już sporządzone... Sam zapomniał wziąć notatnika, więc jedyne co miał to zebrane na szybko pomięte kartki i samopiszące pióro. No cóż, musiał pracować z tym co miał. Szybko sięgnął po wskazany tom, chociażby, żeby sprawdzić czy było tam coś wartościowego. -Co dzisiaj będziemy przerabiać? - zapytał się Diny, otwierając jednocześnie książkę.
Coś, czego Julius będzie się musiał nauczyć to to, że Dina z reguły nie wyglądała na zadowoloną. Mała, zakompleksiona ślizgonka cierpiała wiecznie na poczucie gorszości i w każdym dopatrywała się śmiertelnego wroga. Na szczęście z wiekiem zaczęło jej to przechodzić, jednakże wciąż pozostawały echa dawnych przyzwyczajeń i zastygły na twarzy wyraz niezadowolonej szczurzej mordy. - Nie, żebym Ci sugerowała cokolwiek - zerknęła na niego przekładając swoje notatki z kupki na kupkę - Ale skoro chcesz grać w drużynie... - nachyliła się lekko w jego stronę- To na pewno nie powinieneś dawać swoim przeciwnikom takiego eliksiru kilka kropelek do soku dyniowego przed meczem. - pokiwała brwiami- Oczywiście drużynie slytherina to już szczególnie, bo będę wiedziała że to Ty! - pogroziła mu palcem. Miała bardzo uporządkowane notatki, ładnie pozaznaczane i napisane schludnym, równym pismem aptekarki. Jak na taką małą, niezadowoloną złośnicę w kwestiach nauki akurat była strasznym drewnem i jej stosy pergaminów z zadaniami przypominały małe piekło każdego krukona - w temacie eliksirów jednak? Jakby miała drugą osobowość. Potrafiła się zarówno odnaleźć jak i zorganizować w jakiś niejasny, magiczny sposób. - Wiesz co, chciałam przećwiczyć felix felicis. - spojrzała na niego- To dość trudny eliksir, może nam nie wyjść, ale możemy spróbować razem, nie? - mrugnęła do niego zaczepnie rozkładając swój notes i swoje notatki w taki sposób, by mieć wszystkie wskazówki dotyczące tego właśnie eliksiru dokładnie widoczne. Potrzebowali wielu składników, które akurat mogły być na stanie w ulubionym kąciku eliksirowarów, jakim był ten pokoik.
Propozycja przygotowania i jednoczesnej nauki eliksiru szczęścia brzmiała bardzo kusząco. W przeciwieństwie do mikstury powodującej rozwolnienie, odrobina farta przydać się mogła podczas zwykłego meczu quidditcha, czy podczas testu, do którego zabrakło czasu na naukę. Nawet bez tego wywaru miał na tyle szczęścia, by kątem oka dostrzec w spisie treści nazwę felix felicis. Spisał szybko listę składników niezbędnych do zrobienia płynnego szczęścia i ściskając papier wstał pełen entuzjazmu. -Ślizgonom przydałoby się trochę szczęścia podczas meczu z nami- zaśmiał się lekko, po czym sprężystym krokiem poszedł zbierać jajka, czułki i wszystko co niezbędne do sporządzenia swojej pierwszej mikstury w Hogwarcie. -To chyba wszystko- powiedział, gdy wrócił obładowany- Nawet jak się nam nie uda, to czegoś się nauczymy... a kto wie, może kiedyś uwarzymy coś nowego?- dodał to ostanie zdanie z lekką nutką humoru w tonie swojego głosu.
Była bardzo zadowolona, że jej dzielny wspólnik dzisiejszego uczenia się był zdecydowany coś robić. Uśmiechnęła się na widok entuzjazmu z jakim zabrał się za szukanie ingrediencji, na co ona przygotowała swój cynowy kociołek, palnik oraz napełniła go czystą wodą. Przygotowanie płynnego szczęścia nie było proste, a Harlow choć sam przepis znała dość dobrze, to zasadniczo nigdy nie próbowała się za to zabrać. Dlaczego? Ano cóż, to dość żałosne, ale prędzej przychodziło jej do głowy gotowanie wywaru żywej śmierci niż czegoś, co mogłoby poprawić komukolwiek (w tym jej) nastrój. Taka z niej była wesoła Miss Sunshine. - Nic się o ślizgonów nie bój! - burknęła. Czego biedny Julius nie wiedział, to że z Diny wyłaziła prawdziwa wewnętrzna dresiara kiedy chodziło o mecze. Na quidditchu się nie znała ni w ząb, na miotłę bała się wsiadać, ale wpuśćcie ją na trybuny, a zobaczycie najniższe z neandertalskich odruchów zwykłych, ulicznych kiboli. Poprawiła papierzyska i notatki układając wszystko tak, jak lubiła najbardziej i przygryzając skórkę przy paznokciu kciuka. - No pewnie. Ale ja tego nie piję. - uniosła brwi. To miał być żart, ale wyszło jak wyszło...- Jajo popiełka, korzeń chrzanu, gotować... - mamrotała pod nosem przebiegając palcem po spisie- ...trzeba poszatkować na kawałki nie większe niż jedna piąta cala... - stuknęła palcem w notes- Okej. To do roboty. - spojrzała na ingrediencje i zaczęła je rozstawiać między sobą i Rauchem, tłumacząc powoli co czym jest, z czym się tego używa i jak należy to spreparować do dzisiejszego eksperymentu eliksirowego. - Interesujesz się eliksirami? - zagaiła podczas wprawnego szatkowania chrzanu.