Trzecia z cieplarni mieści w sobie najniebezpieczniejsze rośliny. Można tu spotkać mandragory, wnykopieńki, a także jadowitą tentakulę, która skrada się za pomocą macek. Należy na nią uważać. Jest to cieplarnia, do której uczęszcza się najchętniej, gdyż rośliny z tego miejsca otaczane są zainteresowaniem.
Zatkała nos i pozwoliła by Bonawentura zaczął jej smarować dekolt. Chwila, piersi aż tak dokładnie? Poczuła się dziwnie. Spojrzała na jego ręce a potem na swoje ciało i coś ją tknęło. Teraz widzi, ze skórę ma normalną. Rozejrzała się pospiesznie i zauważyła gdzieś w rogu wiadro z wodą. Szybko zerwała się ze stołka i podbiegła do niego, by się przejrzeć w odbiciu w wodzie. - Ty świnio! Wredny, oślizgły zboczeńcu! Wredna, ohydna krowo! – rzuciła wściekła jak jeszcze nigdy wcześniej. Ba, targał nią większy gniew niż wtedy, gdy napadła na nią roślina. - NIE MAM ŻADLEJ WYSYPKI, ŚWINIO! – Wrzasnęła znowu i szybko pochwyciła swoją bluzkę i się nią zasłoniła. Potem w ułamku sekundy znalazła się przy Bonawenturze i walnęła go z otwartej dłoni w twarz. A potem jeszcze raz.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
No, cóż. Nie był to najgenialniejszy plan, trzeba przyznać. Ale co wymacał, to jego, nie? Wsłuchiwał się w tyradę wyzwisk bibliotekarki i się za siebie wstydził. No, niby niezły żarcik, ale taki obrzydliwy i nie w jego stylu. - No, cóż. Nie musisz być aż tak naiwna, wiesz? – powiedział i przewrócił oczyma. – Naprawdę. Jestem zadziwiony że w ogóle na to się nabrałaś. – westchnął ciężko, niczym ktoś kto musi użerać się z wyjątkowo głupimi pięciolatkami. – Przeeeepraszam. Zadowolona? I wtedy go uderzyła. Dwa razy. Za drugim razem zdążył chwycić jej rękę tuż po uderzeniu. Spojrzał na nią ze zdziwieniem. - No, chyba mi się należało. – przyznał z dziwnie poważną miną, nie puszczał jednak jej ręki. Kto wie, co może jeszcze wywinąć, prawda?
- Należało ci się jak nikomu innemu! – rzuciła już ciszej, ale dalej wściekła. – Co, za kogo ty się w ogóle masz, co to ma być, myślisz, ze zwykłe przepraszam ci pomoże? Myślisz, ze jak sobie o tak, po prostu powiesz przepraszam, zamrugasz tymi ślicznymi oczkami to będzie wszystko dobrze? Co, panie… myślisz, ze jak sobie tak powiesz i zapolujesz z ta śliczną bródką to kolanka zmiękną i ci wybaczę, panie… aa, jesteś beznadziejny! I puść mnie, panie frak za milion dolarów! Wpadła w taki słowotok, że nawet chyba nie zdawała sobie sprawy, jakie pierdoły pociska
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Słuchał jej słowotoku z rozbawieniem. Chyba przepraszam naprawdę nie wystarczy... W końcu, nawet on to przyznaje, zrobił jej okropne świństwo. Nie dość, że ją okłamał, to jeszcze wtarł jakieś cuchnące świństwo w jej biust. Ha! Nawet jeśli jej się należało, to chyba nie był powinien tak robić. - To nie jest frak. - powiedział dla ścisłości. Co do reszty, to się zgadzał. Jest świnią i w ogóle spodziewał się że jak przeprosi, to każdy mu wybaczy, no. Przecież to nie tak powinno być? – Wypuszczę cię, jak obiecasz że mnie nie pobijesz. – uśmiechnął się i spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie, nie pobiję cię, ja cię po prostu rozszarpię na strzępy! – rzuciła zagryzając znowu swoją dolną wargę. Teraz to wyglądała jak królik z tymi dużymi przednimi zębami. Chciała wyszarpać rękę, ale Bonawentura ściskał ją dosyć mocno. - No, ał, weź, puść już! – powiedziała takim głosem jakby miła znowu się popłakać. Oboje w sumie zachowywali się jak dzieci z podstawówki. - Frak-szmak, nieważne, możesz nawet nosić worek po kartoflach, co mnie to obchodzi! Śmierdzę teraz jak kupa gnoju i to chyba za rok nawet ze mnie nie zejdzie! Dumny z siebie jesteś, Bonawentura, co?
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Spojrzał na nią z litością. Może rzeczywiście trzymał ją zbyt mocno i może rzeczywiście powinien ją w ogóle puścić? Ach, nie jest byt dobry w podejmowaniu takich wyborów. Uśmiechnął się i łaskawie(!) w końcu ją puścił. - No, szczęśliwa jesteś? – zapytał. Był gotowy na kolejny cios; przecież nie mógł jej tak po prostu uwierzyć na słowo. To była w końcu jędza i sadystka. Czyli na pewno też kłamczucha! Bonawentura odszedł na chwilę i przyniósł wiaderko z wodą. Sam wcześniej przepłukał w niej ręce, więc nie była pierwszej czystości. Ale no cóż. Nic lepszego nie znajdzie. - To jest marynarka. – powiedział, wzruszając ramionami. – I tak, jestem dumny. Role się w końcu odwróciły, hm? – nareszcie to nie z niego się śmieją.
Spojrzała na niego podejrzliwie. A potem na wiaderko z wodą. - Cóż, może i jesteśmy kwita. – mruknęła z pewna złośliwością w głosie. – Co nie zmienia fakty, że sobie na niektóre rzeczy zasłużyłeś. Ot co. Podeszła do wiaderka, kucnęła przy nim, i nieudolnie przemyła sobie dekolt, żeby zmyć resztki maści. Oczywiście, potrzebna była jej porządna kąpiel, to było bardziej niż pewne. Ale ta woda miła zupełnie w czym innym jej teraz pomóc. Przypomniało jej się wszystko z czasów szkolnych, jaki naprawdę był Bonawentura, jak się zachowywał i co było jego słabą stroną. Wyprostowała się, w mokrej bluzce i roztrzepanymi włosami, ale już nie wściekła a dziwnie spokojna. Rozchyliła lekko wargi, jak to miała z zwyczaju gdy była zrelaksowana. - Brawo, panie Wentura – powiedziała niskim głosem unosząc wysoko jedną brew. – Oklaski za wspaniały żart. Podziwiam. Mogę? Pochyliła się i chwyciła marynarkę, która leżała niedaleko przewieszona przez donicę. Założyła ją. - Dziękuję, oddam przy okazji. – powiedziała robiąc krok ku mężczyźnie. Wyciągnęła dłoń i postukała go po klatce piersiowej palcem wskazującym. Potem posłała mu buziaka w powietrze.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura zdziwił się na jej nagłą zmianę. I to nie pozytywnie. Chyba już wolał jak krzyczała. Bo teraz... No, po prostu nie był przyzwyczajony do takiego zachowania kobiet w jego towarzystwie. Nie zrozumcie mnie źle – przez ostatnie lata dostawał dostatecznie dużo uwagi od kobiet, dużo się zmieniło od czasów gdy był nazywany Kreaturą, ale mimo wszystko... Gdy jakaś pani się tak w jego towarzystwie zachowuje(szczególnie w stosunku do niego), czuje się po prostu wyjątkowo niekomfortowo. A szczególnie, że ta dziewczyna to Mormija Cajger. Będąc nastolatkiem, wielokrotnie wyobrażał sobie taką sytuację – sami gdzieś na odludziu, dwuznaczne aluzje i w ogóle... I wszystko oczywiście zakończone tym o czym marzą wszyscy dorastający chłopcy. Ale teraz miał trzydzieści lat i kompletnie nie wiedział co ma zrobić. Cały się spiął(chciałam napisać, że zesztywniał, ale daruje wam) i spoglądał nerwowo na tajemniczą istotę, która ewidentnie próbowała go uwieść. I jeszcze nakłada jego marynarkę. Jedną z jego ulubionych, trzeba dodać. Uśmiechnął się nerwowo. - Tak, mo... możesz oczywiście. – powiedział przytłumionym głosem. Oniemiały spojrzał jak puszcza mu buziaka. On zaś, jak we śnie, łapie go w dłoń. Nie wygląda jednak przy tym jak pewny siebie samiec, ale raczej przestraszony chłopaczek niemogący się odnaleźć w sytuacji. - Już... eee.. idziesz? – zapytał niepewnie.
Uśmiechnęła się duchu. No, panie Bonawentura, nic się pan jednak nie zmienił. Niby tu taki zawzięty i dokuczliwa świnia, a jednak jak się tylko wypnie nieco odważniej pierś i obliże usta, to powraca ten przestraszony chłopczyk. Lekko przygryzła wargi i odrzuciła włosy do tyłu. Potem zaczęła je prowizorycznie układać, by jako tako wyglądały. - Sam mnie przecież wyrzucałeś, zapomniałeś? – powiedziała odchodząc od mężczyzny powoli w stronę wyjścia. Oczywiście nie zapomniała by pokręcić bioderkami, a co. - Chyba, ze chcesz mnie znowu zaatakować jakąś straszliwie groźną rośliną, co? – Zapytała zatrzymując się przy szklanych drzwiach.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Przełknął głośno ślinę. - Tak, to prawda. Wyrzucić cię... – nie skupiał się na tym co mówił, a jedynie na zalotnie poruszających się bioderkach Mormiji. Boże, Bonawentura. Ogarnij się! Opanuj sytuację, szybko. Powiedz coś zabawnego, albo naślij na nią diabelskie sidła. Cokolwiek, żeby to nie ona była górą. Jednak zamiast wprowadzić w życie jakiś wyjątkowo wredny plan, po prostu zaśmiał się nerwowo i poprawił sobie nienaturalnym ruchem włosy. - No, jak tego. Jak uważasz. – powiedział sztucznym głosem – Chyba powinnaś iść do zamku. Masz mokrą koszulkę... i w ogóle. – skrzyżował ręce na piersiach w pozornie nonszalanckim geście. – Tylko, no. Ja się zgłoszę po marynarkę, no nie?
Otworzyła drzwi, ale nie wyszła, tylko oparła się rękami o framugę. Tak jakby pozowała do jakiegoś zdjęcia. - Tak, do zamku. Do mojej ciemnej, zimnej biblioteki. Dziękuję zatem za marynarkę, ogrzeje mnie, gdy będę marzła. Nic się nie zmieniłeś, Bonawentura, pomyślała. Nic, a nic. Uśmiechnęła się przesłodko. - Tak, zgłoś się. Do zamku, jak już wyjdziesz z tej szklarni. Kiedyś musisz. Do zobaczenia. Odwróciła się i powoli wyszła ze szklarni. Nie wzięła jednak ze sobą książek, które leżały na stoliczku – oby tylko nie zostały oblane herbatą. [zt]
Mormija postanowiła, ze osobiście zaprowadzi Cornelię do szklarni, tak żeby dopilnować tego, by tam dotarła. Nic nie mówiąc, prowadziła dziewczynę przez wysokie krzaki i wąskie ścieżki, aż w końcu obie doszły do szklanych drzwi. Bibliotekarka już teraz nie była ostrożna jeśli chodzi o zaglądanie do cieplarni, otworzyła z impetem wejście i pewnym krokiem wkroczyła do środka. - Bonawentuuuura! – zawołała przesłodzonym głosem. – Mam coś dla ciebie, prezent na przeprosiny! Popchnęła Cornelię naprzód i gestem nakazała iść w głąb szklarni. - No, nie bój się, tu są tylko roślinki… Bonawentura, chodź tu. Cóż niesamowita satysfakcja, dać nauczkę im obojgu!
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Można znowu było zastać naszego ukochanego Kreaturę przy tej samej co wcześniej roślince. Teraz jednak nie siedział i nie pił herbatki, a przy pomocy skomplikowanego urządzenia opryskiwał każdy malutki listek z osobna. Mruczał przy tym coś do siebie, za cicho jednak by cokolwiek usłyszeć. Z jego jednak miny można było wywnioskować, że nie jest szczególnie szczęśliwy. Podniósł się jednak na dźwięk swojego imienia. Od razu rozpoznał głos – czyżby to nie była jego ulubiona bibliotekarka? Ah, jakże on się cieszy. Wstał i podszedł do wejścia z nachmurzoną miną. - Mój boże, przestań krzyczeć. – przewrócił oczami – One tego nie lubią. – powiedział, wskazując na wszystkie rośliny w szklarni. Spojrzał z przestrachem na dziewczynę, prowadzoną przez Mormiję. Mój boże. Wyglądała jak jedna z tych, co to go prześladowały w czasach szkolnych – idealna buzia, a na niej zniesmaczony wyraz twarzy. Pięknie po prostu. - A co ty mi tu przyprowadziłaś? – zapytał z najwyższym zdziwieniem w głosie ogrodnik
- Cornelię Somerhalder! – powiedział tryumfalnie kobieta, tak jakby właśnie przedstawiała mężczyźnie nagrodę, którą wygrał. – Twoją podopieczną po9dczas szlabanu Czyż to nie urocze, że to właśnie TY zajmiesz się tą niezwykła uczennicą i dasz jej zadanie godne jej kwalifikacji? Na przykład zapytanie, ale tego już nie powiedziała głośno. - Och, wybacz, czyżbym mówił za głośno? Czyżby rośliny miały USZY? Po tych słowach rozłożyła ręce i obróciła się wokół własnej osi, jakby chciała gestem pokazać komuś t wszystkie rośliny wokoło. Jej spódnica w maki zawirowała. - Czyżbyśmy ci przeszkadzali? W herbatce z chwastami? Czemu nie napijesz się z nami, o! – rzuciła wesoło, gdy już stanęła prosto.- Nie wiem czy wiesz, ale ludzie też czasami lubią z innymi ludźmi coś wypić! Ale, nie o tym teraz. Proszę, Cornelia ma odbyć u ciebie szlaban za… za co moja droga? A, za mizianie się po kątach ze starszym kolegą.
Wolała się jak na razie nie odzywać. Była bowiem oburzona zachowaniem kaczki. Szkoda gadać, jak można zrobić taką wielką aferę o byle seks w schowku na miotły. Eh, poszaleć można. Co to się dzieje w tej szkole? Kiedyś na pewno nie było takich problemów A nawet jeśli były, to nie istniał taki porąbany ptak, który rzuca się o wszystko. Przewróciła oczami oglądając wnętrze i pana o imieniu, którego za cholerę nie spamięta w najbliższym czasie. - Dobry – Przywitała się cicho odchodząc od nauczycielki i stając obok pana od kwiatków z lekkim uśmiechem. Szczerze to nie lubiła zielarstwa, ale lepsze to niż czyszczenie na przykład w izbie pamięci – Pani Mormija jest zazdrosna, bo mnie ktoś chce, a ona zostanie starą panną do końca życia. Ot stąd szlaban – Uśmiechnęła się zabójczo by potem spojrzeć na kilka roślinek – Poszczujmy ją jakimś trującym kwiatkiem! - Zaproponowała raźno. Widok jak zjada tą babę ogromny dzbanecznik byłby bezcenny!
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
- I tak nie zrozumiesz... – machnął ręką na bibliotekarkę. – Z chwastami, dobre sobie. – prychnął jeszcze tylko i wrócił do opryskiwania swojej rośliny. Mormija i jej śmieszne szlabany nie były dostatecznie ważne, aby przerywać tak ważne zajęcie, jakim jest utrzymywanie przy życiu jego ulubionego kwiatka, ot co. Jednak mimo to, wiedział że będzie musiał wymyślić coś do roboty dla tej śmiesznej Cornelii. Bonawentura coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę, że naprawdę ciężko będzie mu polubić tę głośną Gryfonkę – to, jak rozrzutnie opowiada o swoim życiu „towarzyskim” , zdecydowanie nie nastawiało nauczyciela do niej z sympatią. - Nie jestem twoim kolegą, panno Somerhalder. – powiedział, podnosząc na nią wzrok zza liści – I zostaw proszę te wszystkie komentarze dla siebie. – Jakkolwiek nie lubił Jędzy, to mimo wszystko należał się jej szacunek i w ogóle. Bla, bla, bla. - Masz coś jeszcze tutaj do załatwienia? – zapytał bibiliotekarki.
Upomniana przez nauczyciela umilkła niemal od razu. Jest bezczelna, to fakt. Ale nie chciała mieć kolejnego wroga. Między innymi dlatego, że dobre kontakty z tym nauczycielem mogły oznaczać bycie jeszcze bardziej przeciwko kaczce. Kiwnęła głową na zgode. - Przepraszam, czasem ciężko mi przegryźć język kiedy trzeba – Odpowiedziała nadal spoglądając ciekawsko na jedną z niezwykle dziwnie, ale też pięknie ubarwionych roślin. Pewnie jest niebezpieczna, ale w sumie Cor nigdy nie miała jakiegoś szczególnego zmysłu samo zachowawczego, więc po prostu podziwiała ją zastanawiając się, czy może nie mogłaby przy okazji szlabanu czegoś fajnego się nauczyć.
- Wolę zostać starą panną niż prowadzić się tak jak ty, młoda damo! – warknęła Mormija w stronę Cornelii. Po chwili zwróciła się znowu do Bonawentury i uśmiechnęła się słodko, odgarniając włosy z czoła. - No, no.. ładnie, coś czuję, ze oboje się polubicie! Zrobiła parę kroków do przodu i znalazła się tuż przed ukochaną roślinką ogrodnika. Musnęła ręką listki, cały czas wpatrując się w mężczyznę. - Wiem, ze na pewno byłbyś rad, gdybym i ja tutaj spędziła z tobą szlaban, acz muszę wracać do swych obowiązków. Wiesz, moja praca jest istotna, tak jakby! Ponownie obdarowała Bonawenturę uśmiechem i cofnęła się w stronę drzwi. Jeszcze tuż przed wyjście odwróciła się i posłała mu buziaczka. - Powodzenia! I tyle ja widzieli w cudownie pachnącej szklarni.
[zt]
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura wymruczał cos pod nosem na pożegnanie wychodzącej kobiety. Obrócił się do dziewczyny z wymuszonym uśmiechem. Nienawidził, gdy jacyś głupi uczniowie zakłócali mu jego cenną cieplarnianą harmonię - chwytali się nie tego co trzeba, brudzili i kręcili mu się pod nogami. Przeszkadzali po prostu. I nie miał z nich nawet żadnego pożytku – sam wszystko przecież robił najlepiej, no nie? I zawsze musiał po nich poprawiać, tak czy siak. - Hmpf. – chrząknął. Cisza zaczęła robić się coraz cięższa, a Bonawentura starał się wynaleźć jakieś odpowiednio proste zajęcie dla Cornelii. Nagle go oświeciło. Dosłownie wczoraj przywieziono mu parędziesiąt sadzonek czarnych dalii. - O! – zakrzyknął z zadowoleniem – Będziesz obkładała nawozem kwiatki, co ty na to? No. – uśmiechnął się serdecznie – I tak nie masz wyboru, no nie? Szybkim krokiem wyruszył na drugą stronę Cieplarni, miał nadzieję że Gryfonka idzie za nim. Po krótkim spacerze doszli do długiego stołu z rządem doniczek z czarnymi kwiatkami w środku. Obok, na ziemi, leżał ogromny wór ze smoczym łajnem. - Tam masz rękawiczki – wskazał na oszklony gabinet obok – Bierz się do roboty. – rzucił i obróił się na pięcie – Wiesz gdzie mnie szukać.
Spojrzała w stronę nauczyciela gotowa do pracy. Miała nadzieję, że coś dostanie łatwego i będzie mogła bardzo szybko się z tym uwinąć, po czym wyjdzie i poszuka Draconka, który pewnie tak czy siak nie zaszczycił dyrektora swoją wizytą. Chciała go przeprosić za zamieszanie i... I w ogóle. No, ale mniejsza o to. Teraz musi się pomęczyć. - Jezu... Okej, ale... Naprawdę nie ma nic innego? - Spytała z tą nikłą nadzieją w oczach. Nie, żeby się jakoś szczególnie brzydziła, bo w końcu wychowała się z chłopakami i nie takie rzeczy się robiło w dzieciństwie, ale mimo wszystko będąc dziewczyną troszkę niestosowne było dla niej babranie się w łajnie. W każdym razie załatwiła sobie rękawiczki, by po chwili wrócić i spojrzeć na kwiaty. - Jeśli mogę... Jakie mają właściwości? - Spytała zaciekawiona obserwując naprawdę piękne rośliny, których nazwy nie kojarzyła. Takie czarne, naprawdę niesamowite. Zaskakujące, że mugole nie mają kwiatów w tym kolorze. Są zdecydowanie piękniejsze niż niektóre róże, fiolety i żółcie.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura pokręcił głową z niecierpliwością. - To całkiem łatwa robota. A poza tym kara; to kara, no nie? - powiedział z czymś na kształt sadystycznego uśmiechu na ustach. On sam z przyjemnością by się tym zajął. Naprawdę. Wszystko, co ma jakikolwiek związek z roślinami jest dla niego najprzyjemniejsze pod słońcem. Nawet obkładanie gównem śmiercionośnych roślin to dla niego świetna sprawa. Dalgaard spojrzał z dumą na rząd kwiatków. Starał się o nie już od września – pozwolenie na ich hodowlę jest naprawdę trudne do zdobycia. Więc jeśli jego ukochane dalie stracą chociaż jeden listek, przysięgam, zamorduje pannę Somerhalder. „Właściwości?” Mój boże, czyżby ta Gryfonka była zainteresowana roślinami? Czyli nie może być taka zła! Czyli Mormija na pewno się musiała mylić! To bardzo, bardzo dobre dziecko, na pewno. Na jego ustach wykwitł bardzo, ale to bardzo szeroki uśmiech. Co jak co, ale o roślinach może mówić bez przerwy. I mało co sprawia mu podobną przyjemność. - To są czarne dalie. – powiedział, wskazując na doniczki – Trucizna idealna! Kropelka wyciągu z płatków mogłaby zabić tuzin ludzi. Podobno wyjątkowo bezbolesna śmierć... – dodał z pasją - A odpowiednio przygotowana działa jak lek na prawie wszystkie przypadłości. – uśmiechnął się, jakby rozmarzony – Ile to ludzi zginęło, kiedy myśleli że udało im się wydobyć z płatków medykament... Doprawdy, ciężka sztuka zrobić lek z czarnych dalii.
- Fakt. Zapominam, że to jest kara, bo zazwyczaj nauczyciele czerpią niesamowitą przyjemność ze zlecania mi najcięższych zadań – Westchnęła ubierając rękawiczki i poczęła zajmować się kwiatami oczywiście nie mając zamiaru żadnego uszkodzić. Może nie pasjonowała się zielarstwem i jej stopnie nie były jakieś niesamowicie dobre, ale to nie oznacza, że miała zamiar w proteście, że ktoś śmiał jej zlecić takie zadanie zniszczyć wszystko, co jej się napatoczy pod rękę. Może jest denerwująca i lubi uprzykrzać życie, ale przecież nie jest potworem, prawda? Zwykle... - Wow. Niesamowite – Powiedziała ze szczerym uznaniem – A wyglądają na takie niepozorne. Pewnie kiedyś wiele ludzi i zwierząt umierało spożywając je. A pan umie z nich wyciągnąć ten medykm... ee, tą doba substancję? - Spytała zastanawiając się jak wygląda proces wyciągania z płatków tego, co może tak świetnie leczyć niektóre choroby. Pytała jednocześnie marszcząc lekko nosek, gdy podkładała nawóz do drugiej z kolei roślinki. Fuj, no ale dobra. Przynajmniej ten nauczyciel nie patrzy się na nią z wyższością. Może dlatego, że się jeszcze zbyt dobrze nie znają.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
- Nie powiedziałbym, że twoje zajęcie jest jakoś wyjątkowo przyjemne... – wymruczał pod nosem, po czym podniósł głowę i uśmiechnął się iście złośliwie – Jeśli podoba ci się robota, mogę cię zatrudnić na stałe. Babranie się w gównie. Sporo tego tutaj. Odszedł od dziewczyny i usadził swoje szanowne cztery litery na niskim stołeczku obok. Nie miał jakoś szczególnie dużo rzeczy do zrobienia, równie dobrze mógłby posiedzieć z Cornelią czy jak jej tam i sobie pogawędzić. Doprawdy; czasem brakowało mu rozmówców, którzy rzeczywiście mu odpowiadali. Werbalnie w sensie. - No, tak. – wzruszył ramionami – Niesamowite. – czarne dalie nie były szczególnie ciekawe. Bonawentura widział tysiące roślin ciekawszych od śmiercionośnych kwiatków. Dawno już przestał się nimi podniecać. - Ja oczywiście nie umiem tego zrobić. –machnął dłonią na pytanie dziewczyny – Przypuszczam, że nikt w zamku by nie potrafił. Może nauczyciel eliksirów. Na pewno nie taki zwykły ogrodnik, jak ja. Bardzo uważnie przypatrywał się działaniom dziewczyny. Gdyby tylko robiła coś nie tak... Wolał nawet nie myśleć!
- Raczej sobie odpuszczę. Mam raczej lepsze rzeczy do roboty. Ale jakakolwiek inna robota przy roślinach to bardzo chętnie się pojawię – Zapowiedziała z uśmiechem ignorując tą jego złośliwość. Przecież najlepiej mieć z jakimś nauczycielem pozytywne stosunki szczególnie, że to robi na złość Mormiji. Z Shane'm też miała, ale to już inna sprawa, ponieważ próbowała go poderwać. - Na pewno pan umie, tylko jeszcze o tym nie wie – Powiedziała mrugając do niego oczkiem, po czym zabrała się za robotę. Nim się spostrzegła wykonała wszystkie prace jakie zlecił jej pan Dalgaard bez marudzenia. Potem udała się do zamku. [z/t]
Ann weszła do cieplarni. Przez moment szukała odpowiedniej rośliny. Gdy ją znalazła wyciągnęła nóż. Nie zdążyła jednak nic zrobić roślince, bo jakaś inna zaczęła oplatać jej ramię. Ann jak zawsze zachowała zimną krew i odcięła roślinie wszystko co było możliwe (i to był błąd) Z odciętych części rośliny wytrysnęła różowa masa. Ból był okropny! Dziewczyna opadła na ziemię. Była wyjątkowo silna. Jakoś się z tam tond wywlokła i gdy ból ustąpił na tyle, że mogła wstać poczłapała do zamku.
Mormija zawsze czuła się dziwnie, gdy wybierała się na przechadzkę w kierunku cieplarni. Chociaż minęło wiele czasu, w ogóle się nie przyzwyczaiła do nowego życia, którego już nie chciała zmieniać. Brakowało jej sił i ochoty na to, by zmieniać status quo. Może tak będzie lepiej, myślała. Teraz miała zupełnie inne problemy niż niewdzięczny mąż i wrzeszcząc uczniowie w bibliotece. Jednak jak zwykle, wszystko musiało o sobie przypominać. Musiała iść do tych cieplarni by poprosić Bonawenturę o pomoc, o te jego cholerne rośliny, lekarstwa na wszystko. Nie, nie chodziło o to, że nie umiała na niego patrzeć, bo potrafiła już znieść jego obecność. Nie, nie chodziło o to, ze reaguje alergicznie na to miejsce - bo to tez byłoby kłamstwo. Tu raczej rozchodzi się o sam fakt proszenia o pomoc, bo ona sama nie może sobie poradzić. Co za upokorzenie! Uchyliła drzwi szklarni i zawołała imię męża. Cisza. Jeszcze raz wypowiedziała te tak dobrze znane jej imię i przekroczyła próg. Wyglądało na to, że pozostało jej samej tu poczeka, wśród tych roślin i kwiatów różnej maści...