Trzecia z cieplarni mieści w sobie najniebezpieczniejsze rośliny. Można tu spotkać mandragory, wnykopieńki, a także jadowitą tentakulę, która skrada się za pomocą macek. Należy na nią uważać. Jest to cieplarnia, do której uczęszcza się najchętniej, gdyż rośliny z tego miejsca otaczane są zainteresowaniem.
Chłopak obserwował uważnie nauczycielkę mocującą się z żywym kawałkiem drewna, co wyglądało dość komicznie. Gdy zadała pytanie podniósł niepewnie rękę czekając, aż pani profesor go zauważy. Nie miał pewności, ale jego myśl wydawała mu się odpowiednia. Jednak jeszcze przez chwilę próbował przypomnieć sobię sposoby wyciskania strąku, mrużąc oczy.
Ruszyła w stronę Puchona. Nie miała zbyt dobrego humoru. Właściwie bez sensu w ogóle zapisywała się na te zajęcia, bo niewiele obchodziły ją wnykopieńki i tym podobne. Cóż, teraz już trochę za późno na takie rozwarzania. Nachyliła się do Marcusa. - Ciebie naprawdę to interesuje? - spytała na tyle cicho, że nauczycielka nie miała szansy jej usłyszeć. Jeszcze tego brakowało, żeby odjęła jej kilkanaście punktów za zachowanie. Wyjęła z torby zeszyt i starała się robić wrażenie pochłoniętej wykładem. Zapisała kilka informacji, po czym zaczęła rysować kółka pod notatkami.
Zdawała sobie sprawę, że musiała wyglądać dosyć zabawnie. Krótkie, kręcone włosy zapewne sterczały teraz na wszystkie strony, ale nie przejęła się tym zbytnio. Normalna rzecz przy takiej pracy. Kochała zielarstwo, więc nie martwiła się o wizerunek, kiedy zajmowała się właśnie tym. - Proszę, Marcus - powiedziała, wskazując dłonią chłopaka. - Jak myślisz, jaki sposób byłby najlepszy? Już wyobrażała sobie zmagania uczniów ze strąkiem, kiedy nie zadałaby tego pytania. Ciekawe, czego by spróbowali. Zapewne byłoby to bardzo ciekawe.
Jej wzrok automatycznie spoczął na Jacqueline, której to posłała wesoły uśmiech. Gdy profesor zaczęła zajęcia, jasne oczy wlepiły się w nią. W odróżnieniu od lekcji zaklęć, dziś skupiła się całkowicie na słowach nauczycielki. Kątem oka dostrzegła Krukonkę, znaną jej z wczorajszych zaklęć. Fakt, wzięła ją strachliwą kujonkę, ale jakoś dłużej nie poświęcała jej swojej uwagi. Słysząc pytanie, uruchomiła swoją mózgownicę. Jakiś Puchon podniósł już rękę, więc Gim dała sobie spokój. W międzyczasie wyciągnęła pergamin i pióra. Podczas monologu pani profesor robiła notatki.
Ostatnio zmieniony przez Gimikis Edwards Reilly dnia Nie 24 Paź - 20:43, w całości zmieniany 1 raz
Wbiegła zdyszana do cieplarni numer jeden... potem numer dwa. Aż w końcu do numer trzy. Teraz to miała ochotę tylko się położyć. - Prze..prze... - Nie umiała złapać oddechu, zdecydowanie nie miała kondycji. To też stała zgięta przez chwilę w pół. Po chwili jednak uniosła głowę. - Sum... Tfu - Japoński ostatnio często przychodził jej na myśl - Przepraszam za spóźnienie... - Wydyszała wreszcie. Nie, że zapomniała. Ale ojciec chciał ją zabrać ze szkoły. Prawie poszedł do dyrektora. Musiała go zatrzymać.
-Żeby wycisnąć strączek wnykopieńka należy przekłuć go ostrym narzędziem, pai profesor-Powiedział uznając pytanie puchonki za retoryczne, po czym skupił wzrok na pulsującej zielonej bulwie, którą trzymała w ręku nauczycielka. Jej roztargane włosy wyglądały gorzej od pędów wnykopieńków. Mimo to roślina sprawiała wrażenie bardziej niebezpiecznej.
Jacqueline co prawda nie robiła notatek ani nie znała odpowiedzi na pytanie pani profesor, mimo tego jednak uważnie słuchała i obserwowała wyczyny kobiety. Kątem oka dostrzegła Roxanne, którą przywitała nieznacznym skinieniem głowy (może i nie miały ze sobą dużo do czynienia, ale były spokrewnione. Poza tym Roxanne mimo całej swej dziwacznosci budziła u żaka pozytywne uczucia), a także Gimikis. Przesunęła się w stronę tej drugiej, zmieniając stanowisko. - Cześć - rzuciła szeptem; głos w cieplarni niósł się okropnie, a ona mimo wszystko nie chciała, by ją usłyszano.
Posłała nowo przybyłej współczujące spojrzenie i spojrzała na Marcusa. Cóż, widocznie miał ciekawsze rzeczy do roboty niż bezsensowne pogaduszki. Opadła na ławkę, rzucając mu poirytowane spojrzenie. Mogła sobie ten przedmiot odpuścić, ale skoro już na niego chodziła, to nie ma sprawy - jakoś sobie da radę. Przynajmniej taki właśnie miała plan. Miała ochotę zaklaskać Marcusowi, ale uznała, że Blythe ma już i tak dość rozwaloną lekcję przez spóźnialskich uczniów, więc lepiej się jej już dzisiaj nie narażać. Utkwiła w niej czujne spojrzenie.
- Nic się nie stało, Connie - zwróciła się do Ślizgonki. - Zajmij stanowisko - poprosiła, odwracając się z powrotem ku Puchonowi. - Bardzo dobrze, pięć punktów - pochwaliła chłopaka. - Właśnie tak - powiedziała, odczepiając od swojej szaty szpilkę, których było kilka. Uniosła strączek nad misą, po czym przekuła go, powodując, że wypuścił sok. - I właśnie to jest dzisiejsza praca - oznajmiła, otrzepując ręce. - Musicie wydobyć strączek wnykopieńki i wycisnąć go, póki świeży. Rękawice i osłony są tutaj, jeśli ktoś nie ma swoich - wskazała na mały zbiór przedmiotów. - Rośliny znajdziecie pod stołami, pamiętajcie, że wyglądają jak pniaki, nie brać mi żadnych innych! Jeśli potrzebujecie czegoś ostrego, możecie mnie zawołać. No, to zaczynamy! Connie, chodź do mnie, pokażę ci, jak się zająć wnykopieńką - zawołała dziewczynę, przekrzykując gwar, który zaczął tworzyć się w cieplarni.
Spojrzała na Jacqueline, która przysunęła się bliżej niej. - Cześć - odpowiedziała wesoło, również cicho, aby nie oberwało jej się od nauczycielki. Nie chce stracić kolejnych punktów. Gdy kobieta zadała im robotę, Gim zagryzła dolną wargę. Wyciągnęła z torby rękawice i osłonę. Założyła je niechętnie. - Jakby co to liczę, że mnie wyciągniesz - mruknęła do Krukonki obok tak, żeby usłyszała, i schyliła się pod stół. Wyciągnęła roślinę, stawiając ją na stanowisku. Klasnęła w ręce, jakby na dodanie sobie otuchy. Przyjrzała się uważniej częściom swojego przeciwnika i chwyciła kilka pędów.
Ostatnio zmieniony przez Gimikis Edwards Reilly dnia Nie 24 Paź - 21:02, w całości zmieniany 1 raz
Ułożyła torbę obok stanowiska, po czym zaczęła słuchać nauczycielki. Dopytała się też kogoś z boku, co ją ominęło. No, trochę dużo. Wysłuchała nauczycielki co mają robić, chociaż nie do końca była pewna czy zrozumiała. To też chętnie podeszła kiedy nauczycielka zaproponowała jej pomoc. Nawet lubiła zielarstwo, szczególnie że u Sept można było zdobyć dużo punktów nawet jak się prawie nic nie robiło.
- Jasne - rzuciła. O ile ona sama sobie poradzi! Nie miała własnego sprzętu, więc wzięła ten od nauczycielki. Następnie, już odpowiednio uzbrojona, wyjęła roślinę i ustawiła przed sobą. - No to powodzenia - mruknęła i zabrała się do pracy. Złapanie pędów okazało się trudniejsze, niż myślała.
Marcus podszedł zbioru przedmiotów ochronnych i przybrał się odpowiednio po czym pochylił się pod stół i ujrzał kilka drewnianych pieńków, na pierwszy rzut oka wyglądających zupełnie niewinnie. Po chwili namysłu zbliżył ręko do pniaka znajdującego się najbliżej, a ten natychmiast ożył i zaatakował go ostrymi pędami. Chłopak chwycił pęd, a gdy reszta ruszyła ku jego dłoni szybkim ruchem chwycił 3 kolejne i związał ze sobą. Jednak gdy wiązał owe pędy, dwa z pozostałych drasnęły go w rękę. Marcus nie przejął się jednak tym i szybko pochwycił pozostał pędy, po czym związał je ze sobą. Jak na życzenie we pniu otworzyła się dziura, do której puchon włożył rękę by wyciągnąć wartościowy pęd. Gdy poczuł, że wnykopieniek zatrzaskuje na jego nadgarstku swe ,,kły”, przytrzymał pieniek nogą i mocnym szarpnięciem ręki wyciągnął strąk. Urwał igłę z jednej z wielu iglastych roślin rosnących w cieplarni i trzymając rękę nad misą przekuł strączek, z którego wypłynął sok.
Rose założyła skórzane rękawice i podeszła do stołu. Oglądała nauczycielkę na tyle uważnie, żeby wiedzieć, co robić. Wybrała jedną z większych roślin i zaczęła zmagać się z pędami. W końcu wsadziła rękę do otworu, niestety zamknął się, a przerażona dziewczyna szybko wyciągnęła rękę, zapominając o strąku. Zezłościła się na siebie. Była w kiepskim nastroju. Spróbowała jeszcze raz i tym razem osiągnęła cel. Chwyciła swoje pióro i ostrą stalówką przebiła strąk. Do misy szybko trafił sok. Rose uśmiechnęła się zadowolona z siebie. Może zielarstwo okaże się w porządku? Rozejrzała się po cieplarni. Większość uczniów zmagało się ze złośliwymi pędami. Spojrzała na panią profesorą zajętą pomaganiem innej uczennicy. No, chyba nie poszło jej tak źle. - Grunt to się skupić - mruknęła pod nosem, odkładając bezużyteczną (przynajmniej w jej mniemaniu) skórkę strąku.
- Wnykopieńki - powiedziała do Connie, aby zapoznać ją z tematem lekcji. - Nie będę ich omawiać tak szczegółowo drugi raz - dodała, zakładając znów rękawice, gumową osłonę na głowę oraz gogle. - Na początek łapiemy pędy - powiedziała, zbliżając ręce do pniaka, którego wyciągnęła wcześniej spod stołu. - Najlepiej je splątać, o tak - powiedziała, wiążąc ze sobą trzy pędy, a następnie kolejne dwa. Zostały trzy, które chwyciła w obie dłonie i ścisnęła. - Potem ściskasz, aby otworzył się otwór w pniaku - wyjaśniła, związując ze sobą kolczaste macki, które trzymała. Włożyła dłoń do dziury, aby chwycić strączek. - Kiedy dziura się zamknie, upewnij się, że trzymasz bulwę, a potem wyciągnij rękę - zakończyła, siłując się znów z wnykopieńką. - Potem musisz nakłuć strączek, aby puścił sok - dodała. - I pamiętaj o ochronie. - Świetnie, Marcus - pochwaliła Puchona. - Powyżej Oczekiwać, bardzo szybko uporałeś się z rośliną. - Rose, również Powyżej Oczekiwań - kiwnęła głową do dziewczyny. Puchoni pracowali dziś znakomicie!
Jacqueline mimo kilku nieudanych prób, wreszcie zebrała się w sobie i chwyciła dużą grupę pędów na raz. Drugą ręką złapała jeszcze kilka, a następnie przełożyła sprawnie do pierwszej dłoni. "Zanurkowała" w otworze, jaki się pojawił, i niemalże od razu znalazła strąk. Pulsował jak serce, co nieco ją zdegustowało. Szybko więc wrzuciła go do miski i zaczęła nakłuwać, by w końcu z satysfakcją ujrzeć wypływający sok. Ha!
Rose uśmiechnęła się lekko. No, proszę! Czasem wystarczy odrobinę się przyłożyć i można szybko zdobyć trochę punktów. - Dziękuję, pani profesor - powiedziała. Usiadła na ławce, zapisując w zeszycie "sialala, PO! oby tak dalej". Zatrzasnęła go i obserwowała poczynania innych uczniów w samotności. Nie przeszkadzało jej to, a jeśli nawet, to nie przyznawała się do tego nawet sama przed sobą. Założyła nogę na nogę.
Zerknęła na poczynania Żak, jednak było to beznadziejnym ruchem, bo pędy, jakby świadomie korzystając z okazji, wyślizgnęły się jej z palców i zaczęły kontratak. Panna Reilly cofnęła się odruchowo. Burknęła pod nosem coś niezrozumiałego i ponownie chwyciła kilka pędów. Szybkimi ruchami związała je ze sobą i zabrała się za kolejne. Odetchnęła z ulgą, gdy tę część pracy miała już za sobą. Teraz czas na... ściskanie. Ach. Nieświadomie wysunęła koniuszek języka, a gdy złapała wolny pęd, ugryzła się w niego. Syknęła z bólu.
Zaśmiała się cicho, widząc, z jaką determinacją pracują uczniowie. Szczególnie spodobały jej się wysiłki Jacqueline, która intensywnie nakłuwała strączek. W końcu jej się udało. - Brawo, tobie też ocena - zawołała. - No, moi drodzy, znakomicie dziś pracujecie, ale czas kończyć, robi się późno - powiedziała, stukając palcem w zegarek, na którym wcześniej sprawdzała godzinę. Sporo czasu zleciało, strasznie szybko! Pewnie przez ten wykładzik. - Jako pracę domową, proszę napisać kilka zdań na temat wnykopieńki - powiedziała. Kiedyś musiała coś zadać. - Dostarczcie ją w ciągu tygodnia do mojego gabinetu albo przynieście na kolejną lekcję.
Zadowolony z siebie, chłopak wyrzucił resztki strączka, po czym ściągnął ochraniacze i odłożył je na miejsce. -Do widzenia pani profesor!- rzekł stając w progu. To była dobra lekcja, pomyślał z uśmiechem na ustach Było jeszcze dość wcześnie, ale Marcus miał ochotę pójść już do dormitorium, więc udał się tam niezwłocznie.
Wysłuchała, po czym bez żadnego problemu uporała się z rośliną. Wydawało jej się, że już to kiedyś robiła. Może dla tego tak łatwo jej poszło. Kilka razy powtórzyła czynność, po czym czekała na werdykt odnośnie oceny. Podeszła do stanowiska i wyjęła z torby pergamin by zapisać zadanie domowe.
Mimo że usłyszała, jak nauczycielka ogłasza koniec lekcji, nic sobie z tego nie zrobiła. Musiała skończyć to, co zaczęła. Ścisnęła pęd i szybko znalazła strąk. Zmarszczyła nos pod osłonką. Wyjęła go i wrzuciła do miski obok. Potem nachylona nakłuła ów część rośliny. Wypłynął sok. Zadowolona z siebie, odsunęła się od stanowiska, zdjęła maskę, rękawice, zgarnęła ze stołu cały ekwipunek i wsunęła go do torby. Zaczekała na Żak.
- Connie, powyżej oczekiwań - powiedziała zadowolona. - Panno Reilly, również ta sama ocena! - Do widzenia - pożegnała uczniów. - Niedługo być może ustalę termin zajęć dodatkowych, sprawdzajcie ogłoszenia - dodała jeszcze, zaczynając sprzątać po lekcji. Musiała przelać sok z mis do pojemników, aby się nie zmarnował. Wypadało też pochować wnykopieńki. Poczekała aż uczniowie wyjdą i zrobiła porządek w cieplarni.
Jako jedna z ostatnich wyszła z cieplarni. Była dość zadowolona z tej lekcji, chociaż nawet nie miała z kim pogadać. Pożegnała się z nauczycielką i pomyślała, że zadała prostą i krótką pracę domową. Postanowiła, że odrobi ją w najbliższych dniach i będzie miała to z głowy, zanim zapomni, czym w ogóle są te wnykopieńki. Ruszyła w stronę zamku.
Mormija nie chadzała w te strony, rzadko kiedy zaglądała w rejony szklarni – ostatnim razem chyba w czasie, gdy jeszcze była uczennicą w Hogwarcie. Jako typowy mól książkowy wolała ciche, zimne miejsca, gdzie można się skupić nad lektur i studiowaniem literatury… co oczywiście nie znaczy, że kobieta bała się przyrody! No po prostu jedynymi okazjami, jakie pozwalały jej na to, by przespacerować się na łonie natury to wizyty u Regisa na błoniach. Właśnie, chyba BYŁY powodem. Nie, nie możesz o tym myśleć teraz, inaczej padniesz na ziemię z płaczem. Powód spaceru do cieplarni był niezwykle prozaiczny. Mormija dostała listowną prośbę, by zorientowała się, czy w zbiorach bibliotecznych nie ma konkretnych tytułów rzadkich wydawnictw o botanice i trujących grzybach. Cały wieczór kobieta spędziła na sortowaniu i szukaniu, aż w końcu w jej ręce trafiły szukane tytuły. Na samym początku miała po prostu wezwać nauczyciela od niebezpiecznych roślin do siebie, do czytelni, ale doszła do wniosku, że mały spacer dobrze jej zrobi. Przedzierając się między krzakami, idąc tymi wąskimi ścieżkami, nad którymi wisiały wręcz girlandy z liści i gałęzi drzew, czuła się jakby byłą bohaterką Tajemniczego ogrodu. A szklane drzwi wyglądały jak brama to świata, o którym już dawno zapomniała. Uchyliła je nieco i wsunęła nieśmiało głowę. Zawołała cicho, by się upewnić, czy ktoś w ogóle w cieplarni jest. Zrobiła krok do przodu, wkraczając na kamienną dróżkę między grządkami.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
A Bonawentura, kompletne nieświadomy obecności pani bibliotekarki, zajmował się tym co lubił najbardziej – swoimi roślinami. Siedział w szklarni od samego rana, tam coś podlał, tu dosypał nawozu. Jednak to nie ogrodnicze obowiązki sprowadzały go do szklarni – jego wizyta była właściwie bardziej towarzyska niż opiekuńcza. W chwili, gdy Mormija przekroczyła próg jego samotni, Dalgaard siedział na niskim stołeczku przy jakieś egzotycznej roślinie przypominającej trochę miniaturowe drzewo. W dłoni trzymał białą porcelanową filiżankę w kwiatki. Raz po raz, obowiązkowo odginając najmniejszy palec, popijał z niej parujący napój. Ale to jeszcze nie koniec! Ubrany był w fioletowy welurowy garnitur, strój wybitnie niepasujący do okoliczności, no cóż. Ale to nie było najdziwniejsze. Otóż profesor Dalgaard zdawał się być pogrążony w wygłaszaniu cichego monologu. Można było wyłapać z niego niewiele słów – między innymi coś o „idiotach, nie umiejących zająć się roślinami”. I o tym jak to „nikt tego nie rozumie”. Mężczyzna zdawał się być tak zaaferowany swoją „rozmową”, że nawet nie usłyszał jak ktoś przyszedł.