By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Każdy miał jakieś swoje zainteresowania, predyspozycje i cele. Dla jednych była to miotła, dla innych zaklęcia. Nie każdy musiał być alfą i omegą w każdej dziedzinie. Zresztą to dopiero byłoby niezdrowe, gdyby chcieli gonić za wszystkim z równie wielką pasją. Leroy uważał, że należało skupić się na jednej, może dwóch rzeczach. Nie więcej. - W porządku. - odpowiedział, chociaż poziom jej umiejętności nadal pozostawał dla niej zagadką. Wielu było gorszych zawodników od Jina, pałkarza Puchonów. I rzeczywiście zrobił on duży postęp - to Leroy miał szczegółowo rozpisane w swoim pamiętniku. Otworzył usta, żeby zapytać jeszcze o coś co pomogłoby mu osadzić Val na którymś z miejsc rankingu obecnych ścigających domów Hogwartu, ale dziewczyna przerwała mu swoim pytaniem. - Tak, hmm, latam od piątego roku życia. I... Nie, nie kusiło mnie. Bardzo to lubię. - a robię to, aby być najlepszym zawodnikiem na świecie, a przynajmniej znacznie lepszym niż moi głupi bracia. Tę część zdania zachował jednak dla siebie. Nie wszyscy muszą wiedzieć jak bardzo chciał odegrać się na bliźniakach za to, że wykluczali go ze swojego kręgu. W mig zauważył zapuszczanego przez Puchonkę żurawia i podniósł książkę, aby mogła zobaczyć tytuł. - Ale zawsze trzeba mieć odskocznię. Moją jest nauka. - lekko się uśmiechnął, odrobinę nieśmiało. Był zupełnie inny niż jego sławni bracia - głośni i nonszalanccy. On powiedziałby, że jest od nich lepszy, bo jest skupiony na swoim celu, a oni w tym czasie rozmienią się na drobne, pokonani przez swoje wady.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Trochę jej było głupio, bo przecież widziała, że chce o coś zapytać, ale go przegadała. Co z nią ostatnio było nie tak? Skąd ta śmiałość? W Val działo się od niedawna wiele rzeczy, których w sobie nie rozumiała. Zapomniała o dawnych pasjach, nawet o rysowaniu, zamiast tego chłonęła wszystko co nowe, weekendy poświęcała na poznawaniu uroków dorosłości. I obcych ludzi, którzy mieli jej zastąpić towarzystwo dwóch najlepszych przyjaciół, których ostatnio unikała jak tylko mogła. Nieco zawstydzona tym, że więcej mówiła niż słuchała, postanowiła poświęcić mu sto procent swojej uwagi. Przysłuchiwała się jego słowom, w myślach stwierdzając, że to szmat czasu na miotle. Nie ma opcji, żeby była w stanie zmierzyć się z kimś takim na boisku… Na Merlina, co ją podkusiło? Żeby w ogóle się zgłosić? - To musi być bardzo fajne uczucie. Być czegoś tak pewnym i to od tak dawna. Ja decyzję o tym, co potem, podjęłam niedawno, zupełnie pod wpływem impulsu. Gdy chłopak podniósł książkę, bez trudu odczytała jej tytuł. Uniosła brwi w geście zdziwienia, bo tego się po nim nie spodziewała. Transmutacja? Jej kolejne nemezis, na które była skazana. Przynajmniej była to dziedzina o wiele ciekawsza niż eliksiry. W końcu zaklęcia to zaklęcia, czyż nie? - Och. Ciekawa odskocznia. Moja to w sumie właśnie quidditch. Kiedyś rysowałam, ale to już dawno temu i nieprawda. - Mruknęła, próbując odnaleźć lepszą pozycję w fotelu, bo nagle zrobiło jej się jakoś niewygodne. Może uwierała ją brzydka prawda, która wypierała do poświadomości. - No chyba, że chcesz zamówić u mnie jakiś rysunek. Pejzaż, portret? A może karykatura? Zbieram na miotłę, w sumie przydałby mi się jakiś grosz. - Zaśmiała się niewinnie z porażki, jaką było jej niezdecydowanie i własne życiowe wybory. Prawda była taka, że szukała wymówki, aby wrócić do starych zwyczajów. Choć przecież czuła, że przez wszystko co się działo na linii Remy-Artie, przez klątwę lodowego i zachowanie jej matki… Z powodu wszystkich kłód, które życie rzucało jej pod nogi coś w niej bezpowrotnie umarło. Uśmiechnęła się do Leroya, było widać jak na dłoni, że pochłonęło ją zamyślenie. A pomimo wesołego grymasu na twarzy, z jej oczu bił smutek.
- Cóż, hmm... - zaczął nie za bardzo wiedząc jak ubrać myśli w słowa. To nie do końca było tak, jak sądził że wyobrażała sobie Val. - Gdyby nie rodzinna tradycja pewnie też długo zastanawiałbym się co chcę robić. Bo chyba właśnie o to jej chodziło, prawda? Lubiła zaklęcia, ale nie była pewna czy to była jej ścieżka. W tym względzie była odrobinę podobna do jego braci. Oni też chwytali się innych rzeczy zanim zdecydowali się na miotłę. Zmarnowali też czas na zabawę, ale to zupełnie inna historia. Leroy czasu nie marnował. Wsłuchał się w jej słowa dokładniej, gdy wspominała o rysunku. Sam zawsze chciał nauczyć się ładnie rysować. Imponowały mu pięknie prowadzone pamiętniki z rysunkami na marginesach. Wyglądały sto razy lepiej niż te jego bazgroły, koślawe rysuneczki przypominające raczej dziecięce bohomazy niż rysunek. - Wiesz, ja... Ja teraz też zbieram na miotłę. - te słowa zabrzmiały szczerze, chociaż absolutnie nie pasowały do statusu majątkowego rodziny Baxterów. Prawda była jednak taka, że Leroy miał bardzo agresywny styl gry. A trenował tak jak grał. Szybko więc niszczył miotły. Ostatnim razem zmasakrował Błyskawicę Dwójkę tak bardzo, że ojciec się zdenerwował i kazał mu samemu zebrać pieniądze na następną. Od tamtej pory latał na pożyczonym Nimbusie 2015 z zasobu Domu. Do swoich prób rysunku się nie przyznał, chociaż chciał. W nagłym zamyśleniu Val wyczytał jednak jakąś tęsknotę i smutek. Chyba powinienem coś powiedzieć, pomyślał. - A hm, może masz coś pod ręką co narysowałaś? Chętnie obejrzałbym. - zachęcił do podzielenia się swoją sztuką.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
- Wiesz, gdybym miała podążać za rodzinna tradycją to zostałabym albo nudnym bankierem albo sfrustrowaną życiem nauczycielką muzyki. Nie, dziękuję. Już wolę biegać z różdżką za tymi złymi - machnęła ręką, nie od razu uświadamiając sobie, że wygadała się zupełnie obcemu człowiekowi. No pięknie. Jak widać alkohol, który wlewała w siebie przy każdej okazji, spędzając weekendy poza zamkiem, już skutecznie zabijał jej szare komórki. No cóż, okres buntu rządzi się swoimi prawami. Jedno z nich polegało na tym, że popełnia się błąd za błędem. - Oho, no to chyba klienta w tobie nie znajdę - zaśmiała się, kręcąc nieznacznie głową. Oczywiście to było tylko typowe dla niej przekomarzanie się, nie była zła, nie miała nic niedobrego na myśli. Nie postrzegała świata przez pryzmat pieniędzy, choć jej rodzina nigdy nie miała ich zbyt dużo. W czarodziejskim świecie zaczynała wręcz od zera, ale przecież Ministerstwo Magii dbało o takich jak ona. O tych, którzy urodzili się w niemagicznej rodzinie. Stwierdziła po chwili, że to w sumie dziwne, że jego sławetny ród poskąpił mu fortuny. Ale takie pytanie byłoby bardzo niegrzeczne, nie była to również w ogóle jej sprawa. Uśmiechnęła się od niego, przechodząc zgrabnie do następnego tematu. - Nie mam - westchnęła, zgodnie z prawdą. Nie pamiętała już kiedy dokładnie odłożyła na strych liczne szkicowniki, zestawy ołówków i węgli. - Ale to żaden problem, poczekaj - Nawet nie wstała z fotela, jednym sprawnym accio przywołała swój zeszyt i wyrwała z niego pojedynczą kartkę. Miała pod ręką tylko długopis, ale to nie szkodzi. Przynajmniej był czarny. Boże, jak to się w ogóle robiło? Zaczęła od kreski, mającej stanowić trzonek miotły. Potem dodała obrazowi głębi, drewnie struktury, a miotle witek. Trwało to może ze pięć, siedem minut, podczas których raz po raz zerkała z sympatią na Leroy’a. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby przez ten czas postanowił uciec. Ale jeśli został, otrzymał od niej naprędce skreślony, prosty rysunek. - Proszę bardzo. Może nie tego się spodziewałeś, ale lepsza taka niż żadna. Może jak uzbierasz już fortunę i dogadasz się z Brandonami, stworzysz własną linię mioteł. Z tym, że oni w ich sklepie pewnie rysują je o wiele lepiej. - Uśmiech nie znikał z jej twarzy, bo w sumie pierwszy raz od dłuższego czasu skończyła jakikolwiek szkic. Skoro tak bardzo za tym tęskniła, to w sumie czemu w ogóle sobie na to nie pozwalała?
Poczekał. Widząc, że dziewczyna przywołuje zeszyt, chwyta za długopis i zaczyna rysować przyciągnął fotel bliżej niej, aby móc spoglądać jak jej idzie. Dwukolorowe spojrzenie przywarło do dłoni Val, studiowało każdy jej ruch, tak jakby z tego pokazu Leroy chciał wyciągnąć jakąś naukę. Taki już był - jeśli czuł, że może wyciągnąć z czegoś pożyteczną naukę, to wykorzystywał sytuację. Ujął delikatnie w dłoń kartkę że szkicem, gdy Valerie skończyła rysować. Miotła wyglądała jak żywa! Jej trzonek miał nawet sęki i słoje. Porównując ten rysunek z tym jak on bazgroły... Nie było nawet sensu. Chłopak w myślach obiecał sobie wkleić go do pamiętnika. - Jest super, też bym tak chciał. - powiedział lekko się uśmiechając, po czym zaraz dodał, w odpowiedzi na jej wysokie mniemanie na temat jego osoby na podstawie nazwiska. - Własna linia mioteł to byloby coś... Ale długa jeszcze droga przede mną. Najpierw Mistrzostwo Świata z Anglią. - powiedział dosyć pewnym głosem, świadom swoich marzeń. Nie obawiał się powiedzieć ich na głos, bo wierzył, że ciężką pracą je osiągnie. - A ty masz jakieś plany na przyszłość? - tak, swoje marzenia traktował bardziej w kategorii planów.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Czuła się obserwowana, do czego nie była przyzwyczajona. To śmieszne jak na artystkę, ale przecież wszelkiej maści rysownicy i malarze mają to do siebie, że raczej nie zwraca się na nich uwagi. O ile oczywiście nie robią tego w plenerze, czego Val nawet gdy rysowała, starała się unikać. Cóż mogła poradzić? Po prosu nieporadnie się uśmiechała, w gruncie rzeczy może nawet trochę zadowolona tym obrotem spraw. - Kwestia praktyki, na serio. Każdy zaczyna jakoś. To nie jest coś z czym się rodzisz – rzuciła pokrzepiająco, podając mu kartkę. Ucieszyła się, widząc jego uśmiech. Nie znała go za dobrze, do tej pory zaledwie z widzenia, ale coś podpowiadało jej, że to rzadki grymas na jego twarzy. - No to nie pozostaje mi nic innego niż szczerze życzyć powodzenia. – Kiwnęła głową z podziwem, słysząc tak śmiałe marzenia. Sama nie miała tej pewności, nie wiedziała niewiele więcej, poza tym, że zna swój cel. Tak pi razy drzwi. Ale na tym etapie to chyba wystarczy, prawda? Przecież nie jest nawet jeszcze na studiach. - Jak każdy. Wiesz… – Zerknęła na niego, mocno niepewna, czy powinna to werbalizować w tak oczywisty sposób. Ale w sumie co jej szkodzi, w najgorszym wypadku po prostu ją wyśmieję. Nie wyglądał na plotkarza, a nawet jeśli. W każdym razie po co miałby robić cokolwiek, co miałoby jej zaszkodzić? - Chcę zostać aurorem. Chyba po prostu to lubię, w sensie. Adrenalinę. I pomaganie innym. Uff, ależ jej ulżyło. Rzuciwszy słowa w eter, bacznie obserwowała jego reakcję. +
Zadając to pytanie miał na myśli konkretny plan. I nie przeliczył się. Val sięgała swymi ambicjami naprawdę wysoko. A chociaż może nie zdradził tego jakimś wybitnie konkretnym wyrazem twarzy (ogólnie był mało ekspresyjny), uważał jej pomysł na siebie za godny podziwu. Niewiele osób nadawało się do pracy aurora. Jeszcze mniej było gotowych na wyrzeczenia i ciężką pracę, jaką należało wykonać aby zostać czarodziejskim policjantem. - Godne pochwały. Myślę, że ci się uda. - sam nie wiedział dlaczego tak uznał. Chyba miał po prostu takie przeczucie, że Valerie spełnia wszystkie warunki konieczne, aby zostać członkinią Biura Aurorów. - Ja też lubię adrenalinę i pomaganie innym. I tak myślę... - włożył rysunek w książkę niczym zakładkę. Wstał z fotela. - Mamy jeszcze pół wolnego dnia. Polatamy? I rzeczywiście mieli jeszcze dużo czasu na trening, a Val się zgodziła. Będą latać.
[z/t oboje]
Cleopatra I. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Egipska uroda | tatuaże | krótkie włosy | złote oczy | biżuteria - naszyjnik ze złotym zniczem
Impreza to może za dużo powiedziane... bo nie chodzi tu o zapraszanie każdego Hogwartczyka, a wręcz przeciwnie. Skromne grono najbliższych oraz nowych znajomych ze szkoły w zupełności Cleopatrze wystarczy. Zamiast alkoholu jest tu Cola oraz sok dyniowy, zamiast głośnego techno z głośników sączą się jakieś jazzowe nuty niezagłuszające rozmów, a na stole rozstawiono zarówno planszówki, jak i Gargulki i Durnia. Tak, to właśnie one są główną rozrywką, chociaż oczywiście można też po prostu posiedzieć przy kominku na kanapie i zwyczajnie porozmawiać. Solenizantka czeka właśnie tam, odrobinę zestresowana, ale i uśmiechnięta, a na głowie ma czapeczkę. Nosi czarną bluzkę oraz dżinsy - i to już na pewno mocno sugeruje, że to ma być przede wszystkim luźny wieczór spędzony w iście nerdowski sposób. Panuje wieczór, blisko godziny dziewiętnastej. Pokój jest ozdobiony żółtymi światełkami, kilkoma balonami z wizerunkiem borsuka oraz dodatkiem jest masa poduszek walających się zarówno po fotelach, kanapach, jak i po podłodze.
Poczęstunek: - paluszki - chipsy w trzech smakach: solony, zielona cebulka i papryka - sernik - paszteciki dyniowe
Napoje: - czaro cola - sok dyniowy - woda
Na stole: - planszówka "Monopoly" - planszówka do Gargulków - karty do Durnia
Zaproszeni: Seaverowie oraz osoby, które otrzymały list! W razie pytań można do mnie wbijać na priv.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Niezmiernie ucieszył się z listu Cleo – choć nie mieli wiele okazji, by dobrze się poznać, to zdążył polubić nową Puchonkę, był też ogromnie ciekaw historii, jakie dziewczyna może mieć do opowiedzenia na temat kraju tak odległego, jak Egipt. Terry nigdy nie był za granicą, dlatego każda, nawet najmniejsza wzmianka o miejscach odległych i egzotycznych napawała go nie małym zainteresowaniem. Był też drugi powód jego zadowolenia z organizowanego przyjęcia – Cleo była w szkole nowa, a Anderson sam dobrze wiedział, jak trudne potrafią być pierwsze miesiące w nowym miejscu, wśród obcych ludzi o zupełnie odmiennej kulturze. Martwił się, że Egipcjanka może czuć się nieswojo w Hogwarcie, a nie życzył tego nikomu, w szczególności nie tak uroczej osóbce jak panna Seaver. Skoro jednak organizowała imprezę urodzinową… Cóż, był to znak, że najwyraźniej adaptacja przebiegała w jej przypadku znacznie lepiej, niż Terry zakładał. Pierwszego listopada przez cały dzień nie mógł usiedzieć na miejscu, niecierpliwie spoglądając na zegarek, którego wskazówki zdawały się przesuwać w spowolnionym tempie. Zaproponował Cleo, że pomoże jej przygotować dekoracje i przekąski, jednak dowiedział się, że dziewczę wszystko już zorganizowało i żeby się nie przejmował. Pozostało mu więc czekać, w międzyczasie dokładnie przetrzepując kufer w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na tę okoliczność. Ponoć charakter spotkania był raczej casualowy, niemniej chłopak nie chciał pokazać się od złej strony, szczególnie biorąc pod uwagę jego ostatnie występki. Był trochę zdziwiony, że wieść o ich bójce nie rozniosła się po zamku, który – jak wszyscy wiedzieli – lubował się w podobnych historiach, przyjął to jednak za dobry znak od wszechświata, który najwyraźniej dawał mu drugą szansę, by mógł poprawić swoje zachowanie. Ostatecznie zdecydował się na czarne rurki i bawełniany golf w tym samym kolorze, na który zarzucił długi patchworkowy kardigan, zabezpieczając się w ten sposób przed niechybnym chłodem. Wyglądał schludnie, a kolorowe sploty dodawały rozrywkowego sznytu końcowej kreacji. Po raz ostatni poprawił fryzurę, próbując okiełznać blond loczki, zgarnął torebeczkę z prezentem, po czym ruszył w kierunku salonu wspólnego. Przekroczył próg z uśmiechem od ucha do ucha, kierując się wprost do kanapy i siedzącej tam solenizantki. - WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO CLEO!!!! – bez ceregieli przytulił Puchonkę, po czym wskazał głową resztę pomieszczenia. – Jestem pierwszy? Chyba nie jestem za wcześnie? – co prawda na zaproszeniu nie była wskazana konkretna godzina, Terry założył jednak, że punkt dziewietnasta to dobra pora, by się pojawić. Miał nadzieję, że nie przeszkodził w ostatnich przygotowaniach… - No w każdym razie… spełnienia wszystkich marzeń, mam nadzieję, że spędzisz w Hogwarcie najpiękniejsze chwile i poznasz same życzliwe osoby. – mrugnął do niej żartobliwie, po czym kontynuował – Samych sukcesów na boisku, bo Jin na pewno weźmie Cię do drużyny, no i w ogóle wszystkiego wszystkiego najlepszego!!! – jeszcze raz uścisnął Cleo, a następnie wręczył jej małą paczuszkę, w której znajdował się złoty łańcuszek z drobniutką, misternie rzeźbioną podobizną znicza. - Wspominałaś, że chciałabyś grać na pozycji szukającego, więc to taki dobry amulet. – zarumienił się lekko. Miał niewiele czasu, by kupić odpowiedni prezent, niemniej miał nadzieję, że udało mu się trafić w gust solenizantki.
Listopad był obfity pod względem siedemnastek. Już pierwszego dnia swoją pełnoletność uzyskiwała Cleo, paręnaście dni później miałam ja, a dwa dni po mnie Jin. Byłam pewna, że nie jesteśmy jedynymi osobami, ale póki co tylko o tylu wiedziałam. Co ten fakt oznaczał? W zasadzie to nic wielkiego, oprócz faktu, że mój portfel będzie lżejszy. Żegnajcie fundusze odkładane na miotłę, trzeba was wykorzystać do czegoś innego. Przybyłam na miejsce ubrana stosownie do okazji - no, przynajmniej według mnie. W swoich rękach niosłam mały pakunek, bardzo ładnie zapakowany i obwiązany żółtą wstążeczką. Już od samego wejścia wyszczerzyłam żeby w szerokim uśmiechu, zbliżając się rytmicznym krokiem do solenizantki. - Wszystkiego najlepszego. - powiedziałam, przystając w odległości jednego kroku od Cleo. - Samych wspaniałych chwil w życiu oraz spełnienia wszelkich planów i marzeń. - starałam się nie powtarzać słowo w słowo po Tercjuszu, którego życzenia posłyszałam kątem ucha. Samego chłopaka objechałam mniej przychylnym spojrzeniem. Wciąż byłam na niego zła za to, że stracił punkty domu i jeszcze nie mógł grać w następnym meczu. - A tu skromny prezent, mam nadzieję, że będą pasować. - wystawiłam pakunek przed siebie, oczekując, aż zostanie odebrany. Wewnątrz znajdowały się rękawice sportowe ze skórki cielęcej. Kiedy formalności stało się zadość, odeszłam parę kroków na bok, by móc rozejrzeć się po pomieszczeniu. Było tutaj naprawdę ładnie, widać było, że Cleo włożyła w to dużo serca. Najbardziej mnie rozczuliły baloniki z borsukiem. Puchonka pełną parą, to się chwali. Cieszyłam się, że dziewczyna zdołała się zaklimatyzować w zamku. Przynajmniej tak to odbierałam.
Strój: tak wyglądam, tylko że ten płaszczyk załóżmy, że to elegancka szata i nie jest jakaś grupa tylko zwiewna lekka XD Prezent: opakowanie (zakładamy, że mieści się w tym kask) i prezent (kask quidditchowy + 1 pkt GM)
Trochę się zdziwił, że dostał zaproszenie na urodziny Clepotary. Nawet nie wiedział, kiedy ona je ma. Nie musiał — jeszcze; nie znali się za dobrze. To prawda zapoznali się bliżej na wycieczce. Nawet przysnął, opierając się o nią, kiedy ta siedziała mu na kolanach w czarokarze. Potem trafił im się wspólny namiot, dość zimy, ale noc nie była taka najgorsza. Napisała mu nawet pracę domową, za czym położyli się spać, a on wręczył jej zestaw wydretkowych figurek, które zdobył z loterii. Wiedział, że lubi Quidditch, a ona wiedziała, że on nie. Wiedziała o nim dużo rzeczy, czasami mu się wydawało, że czyta jego dusze, te jej złote oczy były dziwnie przenikające, ona sama wydawała się interesująca, a jednak czuje się niepewnie, idąc na imprezę urodzinową Seaver. W liście obiecała kameralne przyjęcie, kilka osób. Nie do końca był przekonany, nie dał potwierdzenia, a jednak tu jest piąte piętro salon wspólny. Jeszcze postanawia nie wchodzić, stoi z prezentem, zastanawiając się, czy swoim strojem nie będzie się zbytnio wyróżniał w tłumie, to urodziny w tej ciemnie szacie i pogrzebowym ubiorze będzie świecił niczym hipis, ale może przecież tylko dać jej prezent, a potem szybko się ulotnić. Przeczesał dłonią włosy, które lekko stały ułożył je w ten sposób za pomocą odpowiednich magikosmetyków dla mężczyzn, tak jak chciał, nie tak jak zawsze widziała jego włosy matka — ładnie ulizane. Wchodzi do pomieszczenia, a jego oczy szybko kierują się w stronę osób, które już tu są, no cóż, wylęgarnia szlam, czego mógł się spodziewać. Ważne to jednak być ponadto, szybko maskuje brzydki grymas na twarzy delikatnym uśmiechem. - Cześć Cleopatro.- Wita się z solenizantką. - Wszystkiego najlepszego. - Podaje jej prezent. - Mam nadzieję, że Ci się spodoba, specjalny projekt... - Zaraz to przerywa swoją wypowiedź, nie są tu sami. Nie jest też wylewny w swoich uczuciach. - Fajna czapeczka. - Dodaje, czekając, aż Seaver rozpakuje jego prezent. Nie wie co zrobić z rękoma, dlatego poprawia klapy płaszcza. Postanawia zachowywać się jak na prawdziwego Dear'a przystaje, dlatego kieruje swoją uwagę na puchona niezbyt chętnie, a jednak. - Hej Anderson. - Następnie przenosi spojrzenie na Morieu. - Elaine prawda? - Chce się upewnić czy nie pomylił imienia, chociaż tak naprawdę wie, że tego nie zrobił. Daje w ten sposób znać, że pamięta jej imię, ale też, że ma do niej lepsze podejście niż do Terrego. Dziewczyna jest zresztą starsza.- Na obronie przed czarną magią twoja drużyna świetnie się spisała. Chciałem osobiście pogratulować. - Uprzejmości nigdy za wiele, na Merlina ma to we krwi. Niedługo będzie jak te staruchy na bankietach, nienawidził tych imprez, ale już wie, jak w to się gra, kiedy chce się ugrać jakieś korzyści lub nie wchodzić w bezpośredni konflikt, wilki wyczują słabą zdobycz, ważne, żeby nigdy nie wychodzić ze swojej roli. Tylko, że tu to akurat on jest wilkiem.
Siedemnaste urodziny. Taki wielki, ogromny wręcz dzień zaczynający moją prawdziwą dorosłość. Jego znaczenie mnie przytłaczało i w życiu nie czułabym się komfortowo z równie dużą imprezą, jaką z tej okazji urządziła moja kuzynka, Harmony. Lepiej pasowałam do cichego spotkania w gronie rodziny i nowych znajomych poznanych w Hogwarcie. Uważałam, że możemy bawić się równie świetnie w spokojniejszy sposób! Oprócz oczywistego stresu oraz zdenerwowania, obaw, że "a co jeśli nikt nie przyjdzie?" oraz strachu, że któryś z nauczycieli ze zwykłej ludzkiej złośliwości postanowi spotkanie przedwcześnie zakończyć... byłam też podekscytowana. W przygotowanie salonu wspólnego włożyłam po zajęciach trochę pracy, ale i tak pomagali mi inni Seaverowie, organizując hufflepuffowe balony albo jedzenie. Siedziałam struchlała przy rozpalonym kominku dającym całemu pomieszczeniu dużo ciepła oraz przyjemnego światła, a dłonie pociły mi się z nerwów. Ale już gdy pierwsza z zaproszonych listownie osób przekroczyła próg, zerwałam się na nogi. Terry! O, jak ja mu współczułam bycia zawieszonym w Quidditchu... Złamałoby mi to serce, jakby mnie spotkała podobna kara, ale to wątpliwe, bo ja nie podejrzewałam siebie o możliwość podniesienia na kogoś dłoni. Zaskoczyły mnie plotki mówiące o bójce, ale przecież i ja w nocy pod namiotami słyszałam szamotaninę, a potem burę wygłaszaną przez profesora Avgusta. Nie miałam pojęcia co popchnęło jasnowłosego Puchona do podobnego zachowania, ale postanowiłam go nie oceniać tak z góry. Z chęcią objęłam sporo niższego chłopaka, pochylając się. Rzadko żałowałam, że nie mogę mówić, ale teraz nastał właśnie taki moment. Mogłam liczyć tylko na to, że odpowiednio dużo wdzięczności oraz radości wyrażę mimiką oraz gestami. Z przyjemnością słuchałam składania życzeń, chociaż wiadomo, zawsze towarzyszyło temu trochę takiej awkward atmosfery. Coś mnie tknęło, gdy wspomniał o kapitanie Hyungu oraz drużynie. Przełknęłam wzruszenie zbierające się w gardle. Miejsce wśród zawodników znaczyło dla mnie tak dużo, że ciężko to opisać. Wtedy dotarło do mnie, że Hufflepuff będzie mieć problem z wystawieniem zastępstwa za Terry'ego. Czy to zrządzenie losu dawało mi szansę wykazania się na boisku? Ponownie przytuliłam chłopaka, gładząc dłonią jego kardigan. Wspaniale miękki. Z tego wszystkiego zapomniałam, że przyniósł mi przecież prezent. Otworzyłam szeroko oczy, kiedy z ekscytacją rozpakowałam pudełeczko. OMG! Jaki cudowny naszyjnik ze zniczem! Patrzyłam to na ozdobę, to na Puchona. Naprawdę zapamiętał, co mówiłam? A więc... słuchał mnie. Tak naprawdę słuchał. A przecież o wiele trudniej jest słuchać kogoś, kto nie mówi! Bez ceregieli zapięłam naszyjnik na szyi. Pasował do reszty mojej złotej biżuterii perfekcyjnie. Zbliżyłam się do Terry'ego, aby złożyć na jego pocałunku delikatny pocałunek. Znaliśmy się bardzo krótko, a już go polubiłam tak bardzo, że ciężko mi było wyobrazić sobie urodziny bez jego towarzystwa. Miałam też nadzieję, że to go podniesie na duchu po tej całej dramie z Baxterem. Leroy'a też lubiłam, ale nie na tyle, aby odważyć się i wysłać mu zaproszenie. W międzyczasie przyszła kolejna osoba, a mnie zrobiło się niezwykle gorąco na widok ubranej w sukienkę Elaine. Po co ja rozpalałam ten kominek... Miałam wrażenie, że nagle cała moja twarz zapłonęła rumieńcem. Dziewczyna wyglądała zjawiskowo zarówno w sportowych ciuchach na treningach, jak i w takiej eleganckiej odsłonie. Nogi mi zdrętwiały, gdy panna Morieu podeszła prosto do mnie. Odruchowo poprawiłam rozsypane czarne kosmyki, dotarło też do mnie boleśnie, że ja wyglądałam przy niej, jakbym dopiero co wstała z południowej drzemki. Uśmiechnęłam się szeroko, przyjmując życzenia oraz prezent. Rękawiczki! O, jak zajebiście, czy wszyscy postanowili dać mi coś związanego z Quidditchem? Cudowni ludzie! Wyciągnęłam nieśmiało dłonie do Elaine, oferując ciepłe przytulenie, podczas którego pozwoliłam sobie zatopić na moment twarz w jej kruczoczarnych włosach. Serce mi biło dziko z ekscytacji i szczęścia. To był doskonały pomysł, aby jednak urządzić tę imprezę. Aby potwierdzić, że rękawiczki pasują, założyłam je na dłonie i wyciągnęłam palce, aby się poprzeglądać. W nich na pewno łatwiej będzie się łapało znicz, ale też trzymało trzonek miotły. Objęłam jednym ramieniem Elaine, drugim Terry'ego. Może i nie dołączyłam do drużyny Hufflepuffu, ale już miałam wrażenie, że w razie czego doskonale byśmy się ze sobą zgrali. A potem wszedł on, cały na czarno. Książę Slytherinu, Gale Dear. Do ostatniej chwili nie wiedziałam czy aby na pewno się pojawi. Zawiązała się między nami specyficzna więź, a pierwszego bliższego spotkania chyba do końca życia nie zapomnę. Gdybym wiedziała, że pomyślał sobie o naszej trójce, jako o "wylęgarni szlam" to wyleciałby na zbity pysk za drzwi, ale to dobrze, że nie czytałam w myślach i widziałam tylko kolejnego dobrego znajomego. A delikatny uśmiech zdobiący zazwyczaj kamienną twarz Gale'a napawał mnie radością. Za to słowa o "specjalnym projekcie"? Uniosłam brwi zaintrygowana. No chyba nie poświęcał dla mnie dodatkowej energii oraz czasu... już w czasie biwaku obdarował mnie zestawem wydretkowych figurek, nie chciałam więcej prezentów! Wzięłam od Deara pudełko, rozpakowując je z niecierpliwością widoczną w ruchach moich palców. A potem aż zaśmiałam się serdecznie, nie mogąc opanować tego wybuchu. Jaki przeuroczy kask z borsukiem. I on, Ślizgon, wpadł na taki pomysł? Popatrzyłam na ciemnowłosego roziskrzonymi oczami, szybko zgarniając go do lekkiego objęcia, póki nie zdążył zaprotestować. Nie było to nic nachalnego, a wręcz przeciwnie. Subtelnie położyłam dłoń na jego plecach, łagodnie je głaszcząc. A potem ściągnęłam swoją czapeczkę z "Happy Birthday" i założyłam na głowę zamiast tego właśnie kask do Quidditcha. Poprzednią ozdobę założyłam na głowę Terry'ego, uznając, że Gale jednak mógłby odmówić. W jaki inny sposób przekazać "dziękuję..."? Zapaliła mi się lampka w głowie. Podczas gdy inni witali się ze sobą mniej lub bardziej przyjaźnie (niestety, zauważyłam, że i Gale i Elaine patrzą na młodszego Puchona jakoś tak spod byka) ja zaczęłam jak wariatka machać rękami. Miało to zwrócić ich uwagę. Przestałam wymachiwać ramionami i powoli pokazałam jeden gest. Jak szalona pobiegłam do zostawionej przy kanapie torbie, wyciągnęłam kartkę i mugolski długopis, po czym napisałam wielkimi literami: TO ZNACZY DZIĘKUJĘ. Po czym powtórzyłam ten gest po kolei w stronę Terry'ego, Elaine i Gale'a.
Nie do końca wiem, jak potraktować luźną atmosferę, więc oczywiście zamiast czuć się wyluzowany, nieco się stresuję. Nie wiem, jak powinienem się ubrać, ale skoro to przyjęcie, a moim jedynym doświadczeniem na tym polu jak dotąd jest nieco przerażające piżama party, to wnioskuję, że mogę pozwolić sobie na coś więcej, niż zwykły sweter, a już na pewno zostawić mundurek w dormitorium. Dwa razy nie trzeba mi powtarzać, każda okazja do tego, żeby ubrać się choć trochę ciekawiej, jest dla mnie na wagę złota. Stawiam na srebrzystą koszulę*, która naśladuje jedwab, ale bardzo wątpię, żeby była z niego zrobiona i uzupełniam ją srebrnymi dodatkami. Nie obawiam się, że będzie mi zimno, jestem przyzwyczajony do nieprzyjemnych temperatur i uważam, że brytyjska jesień jest naprawdę łaskawa. Okazuje się, że nieco się spóźniam, no cóż, trzeba było mniej czasu spędzić przy lustrze. Na szczęście nie gubię się po drodze, co uważam za mały sukces, który dodatkowo poprawia mi humor. Kiedy wchodzę do salonu, nie od razu zwracam na siebie uwagę osób, które są już w środku, najpierw naprędce przyglądam się dekoracjom i próbuję wydedukować, jakiego typu jest to spotkanie. Na szczęście Cleo nie kłamała i rzeczywiście było to coś znacznie spokojniejszego, niż impreza Ricky'ego i Marli. I choć tam też było świetnie, tutaj chyba czuję się bardziej sobą, tak... przytulnie. Jak w domu. Biorę głębszy wdech. — Hej! — witam się i czym prędzej podchodzę do Cleopatry, która jest dzisiaj gwiazdą wieczoru. Uśmiecham się do niej szeroko i naprawdę szczerze — С днем рождения! — mówię po rosyjsku z rozbawieniem — to znaczy wszystkiego najlepszego. Żebyś ty była zawsze taka uśmichnięta jak dzisiej. I żeby otaczali Cię sami życzliwi ludzie — ściskam ją jeszcze zanim wręczam jej prezent, a kiedy jestem blisko niej, dodaję ciche „ja ci dziękuję, że mógł przyjść, nawet nie wiesz jak mi miło” skierowane prosto do jej ucha. Potem podaje jej torebeczkę z prezentem, którym jest pluszowa lunaballa i trochę słodyczy z Miodowego Królestwa. — O, są gry. Będziemy grać? — patrzę pytająco już nie tylko na jubilatkę, ale i wszystkich zgromadzonych. — My się chyba nie znamy? Daniil — mówię zarówno do @Elaine Morieu, jak i @Gale O. Dear i ściskam ich dłonie w dokładnie takiej kolejności. W końcu siadam przy @Terry Anderson, uprzednio się do niego uśmiechając. Cieszę się, że tutaj jest... i zastanawiam się, co sądzi na temat obecności ciemnowłosego Ślizgona. Oczywiście, że obiło mi się o uszy, co się stało, chociaż nie wiem, co jest prawdą, a co zwykłą plotką.
*ale nie aż tak rozpiętą jak na focie, 1 guzik więcej, moi drodzy
Choć wychowany wśród mugoli, gdzie za wiek osiągnięcia pełnoletności uznaje się co do zasady osiemnaste urodziny, Terry doskonale zdawał sobie sprawę z podniosłości zdmuchnięcia siedemnastej świeczki przez czarodzieja lub czarownicę. Zdążył już oswoić się z myślą, że w magicznej społeczności dzieciństwo trwa o jeden rok krócej, a co za tym idzie, że o rok wcześniej trzeba się będzie ustatkować. I choć w normalnych okolicznościach przyprawiałoby to chłopca o ból głowy i niemały atak paniki, to obserwując studentów, którzy pomimo zakończenia szkoły nadal przedłużali sobie pobyt w zamkowych murach, Terry dochodził do wniosku, że ma jeszcze trochę czasu, nim będzie musiał porzucić lekkomyślność i beztroskę na rzecz stabilnej pracy i własnego mieszkania. Nie wiedział co prawda, jakie podejście do oficjalnego kresu dzieciństwa ma Cleo, podejrzewał jednak, że tak czy inaczej jest to dla niej ważny dzień, cieszył się więc, że może towarzyszyć dziewczynie podczas obchodów jej święta. Bo czy każde urodziny, nie tylko te siedemnaste lub osiemnaste, nie stanowiły osobistego święta solenizanta? Z szerokim uśmiechem złożył Puchonce życzenia, a następnie obserwował, jak dziewczyna odpakowuje otrzymany od niego prezent, by zawiesić go sobie na łabędziej szyi. Chłopak z zadowoleniem ocenił, że ozdoba ładnie prezentuje się na nowej właścicielce. - Mam nadzieję, że się podoba. – wymamrotał, rumieniąc się lekko, gdy Cleo ucałowała go delikatnie w policzek. Nie mógł jednak zagarnąć dziewczyny dla siebie na zbyt długo, była bowiem niewątpliwą gwiazdą dzisiejszego wieczoru i jak można się było spodziewać, czekało ją rozchwytywanie przez wszystkich zaproszonych gości. Kiedy więc do saloniku dotarła El, a zaraz po niej Gale, Terry odsunął się delikatnie na bok, robiąc miejsce nowoprzybyłym. Nie umknęło jego uwadze karcące spojrzenie Puchonki oraz fakt, że nie odezwała się do niego ani słowem. Jeszcze przed chwilą szeroki uśmiech chłopaka przygasł lekko, a w żołądku odezwały się uśpione na czas przyjęcia wyrzuty sumienia. Bez wątpienia dziewczyna była na niego zła, ale czy gardziła nim za pobicie Baxtera? Ledwie udało im się w tym roku wypracować nić porozumienia, a on już zawalił sprawę i to koncertowo. - Cześć Gale. – odpowiedział na powitanie Ślizgona, posyłając mu pełen wdzięczności uśmiech. Nigdy by się nie spodziewał, że to akurat młody Dear przyjdzie mu na ratunek, wyciągając w jego stronę pomocną dłoń… metaforycznie oczywiście. Czuł jednak ulgę, że ciemnowłosy chłopak nie postanowił go zignorować, dzięki czemu udało mu się uniknąć zupełnego wkluczenia z toczącej się między nimi niezobowiązującej rozmowy. Z zainteresowaniem śledził, jakie prezenty otrzymała od pozostałych Cleo, jednak nie było w tym ani krzty zazdrości czy zawiści, a jedynie czysta radość, że dziewczynę spotkało w tym dniu tyle szczęścia. Choć nie mogła wyrazić tego głosem, na jej twarzy malowało się zadowolenie, a momentami nawet wzruszenie. Patrząc na rozpromienione oblicze Puchonki, Terry nie mógł pohamować szerokiego uśmiechu, ponownie wypływającego na piegowatą twarz. Nie oponował, kiedy na głowę założono mu papierową czapeczkę, która nie tylko dodawała mu kilka ekstra centymetrów wzrostu (a przynajmniej tak sobie wmawiał), lecz przywodziła również na myśl inne imprezy urodzinowe, te bardziej kiczowate, mugolskie, podczas których wszyscy nosili dokładnie takie czapeczki. Ciepłe wspomnienie pozwoliło mu się nieco rozluźnić, co jednak nie miało trwać długo… Już miał pytać Cleo, jak wymigać „nie ma za co” i „wszystkiego najlepszego”, kiedy do środka weszła kolejna osoba. Na dźwięk otwieranych drzwi Terry odruchowo odwrócił się w tamtą stronę, chcąc powitać przybysza, jednak cokolwiek zamierzał powiedzieć, na moment uwięzło mu w gardle, na widok postaci zmierzającej w ich stronę. Jasna cholera. Chłopak poczuł, jak zalewa go fala gorąca na widok znajomego Ślizgona, który najwyraźniej postanowił zignorować luźny charakter imprezy i wystroił się niczym model na sesję zdjęciową. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi, Puchon błądził wzrokiem po srebrzystej koszuli Daniila, która poruszała się z każdym jego krokiem, odbijając padające na nią światło i połyskując metalicznym blaskiem. Dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na rozpiętych guzikach odzienia, tuż przy nienagannie wyprasowanym kołnierzu, karcąc się ostro w myślach, gdy tylko uświadomił sobie, jak głupio musiał wyglądać, wpatrując się w chłopaka jak ciele na malowane wrota. Szybko odwrócił wzrok, zmieszany i skrępowany, modląc się w myślach, by nikt nie dostrzegł, jak zareagował na pojawienie się Ślizgona. - Cześć. – przywitał się, kiedy już wszyscy się sobie przedstawili i zajęli miejsca. Nadal było mu nienaturalnie gorąco, a gruby sweter nie pomagał, okazując się zbędną warstwą ubioru - prawdopodobnie pierwszy raz w życiu. Nie chcąc, by zapadła między nimi niezręczna cisza (chyba zapadłby się wówczas pod ziemię), odchrząknął, po czym dodał, siląc się na najbardziej naturalny i luźny ton, jaki był w stanie z siebie wykrzesać – Nie wiedziałem, że przyjdziesz. Świetnie wyglądasz. Co? O nie. O nie nie nie nie nie. NIE powiedział tego na głos. Anderson ty skończony kretynie. Co teraz? Rumieniec gorąca, wstydu i zażenowania ponownie zawitał na jego twarzy. Nie przejmuj się. Zbagatelizuj to. To nic. To NIC. Spróbował uśmiechnąć się przyjacielsko, jak gdyby rzucił najzwyklejszą w świecie uwagę. Tak, dokładnie, pochwalił… dobrze rzucone zaklęcie. Co takiego? Jęknął w duchu, czując, że z każdą chwilą pogrąża się coraz bardziej. - Um…grałeś kiedyś w durnia? – zmienił temat, odwracając wzrok i kierując go na stół z ułożonymi nań grami.
Widząc, jak Cleo wystawia do mnie ręce, z widoczną nieśmiałością i niepewnością, parsknęłam śmiechem pod nosem, po czym zrobiłam krok do przodu i objęłam solenizantkę. Z uwagi na różnicę wysokości pomiędzy nami, czubek mojej głowy znajdował się gdzieś na wysokości jej brody - czułam się nieco jak dziecko przytulające się do swojej mamy. Pozwoliłam, aby to dziewczyna jako pierwsza zwolniła uścisk, nie chcąc robić jej przykrości. Ucieszyłam się, kiedy po założeniu rękawiczek, okazały się być w odpowiednim rozmiarze. - No i ślicznie. - klasnęłam rękami, po czym przytrzymałam złączone ręce, zadowolona z faktu, że prezent się spodobał. Wtedy też do naszego grona dołączył pewien ślizgon. Obdarzyłam go kamienną twarzą, kiedy zapytał się o moje imię. Byłam pewna, że doskonale je zna - należałam do jednej ze "szlam", a na takie zacna księżniczka powinna uważać. - Dziękuje, przekażę reszcie grupy. - odparłam, uśmiechając się nieco. Niby gratulował, ale nie mnie jako Elaine, tylko członkini zwycięskiej drużyny. Przecież nie może upaść tak nisko, i pochwalić mugolaczki. Moja reakcja byłaby zapewne inna, gdyby nie okoliczności, w jakich się znajdowaliśmy. Robienie przykrości Cleo na jej urodzinach byłoby ogromnym faux pas z mojej strony. Idąc tym tropem, podeszłam do Tercjusza i bez słowa go przytuliłam. Tego nieokrzesanego dzieciaka, będącego źródłem ostatnich problemów. - Tercjuszku. - powiedziałam do niego cicho, zerkając nieco w dół na jego osobę. - Żeby mi to był przedostatni raz. - dodałam po kilku sekundach powolnego oddychania. Zmierzwiłam mu włosy, po czym cofnęłam się o krok, wypuszczając go ze swoich objęć. Akurat, aby się przywitać z Daniilem, który dołączył do naszej wesołej gromadki. - Elaine. - odpowiedziałam na przedstawienie się, uśmiechając się i kiwając lekko do niego głową. Uścisnęłam jego dłoń, skoro tego chciał, patrząc się na ten gest nieco zmieszana. Przeniosłam wzrok na Cleo, która próbowała zwrócić naszą uwagę. Widząc, jak wykonuje znak w języku migowym, aby nam podziękować, aż mnie tknęło w sercu. Było to takie urocze. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, próbując zapamiętać ten gest. Z pewnością będzie on przydatny.
Aneczka przyszła do salonu wspólnego dokładnie o umówionej godzinie, ubrana w mięciutki, kremowy sweter oraz długą, kawową spódnicę z koła sięgającą kostek. Wyglądała wystarczająco elegancko, by oddać sprawiedliwość Szarlotce oraz szacunek jubilatce, jednocześnie wpasowując się w klimat cieplutkiego, miłego i kameralnego przyjęcia. Oczywiście, że miała ze sobą odznakę prefekta, w końcu strzeżonego Merlin strzeże, jednak nie obnosiła się z nią, a dyskretnie ukryła w małej, białej torebce, którą ze sobą zabrała. - Cleo! - rozpromieniła się, podchodząc do egipcjanki. Przytuliła ją serdecznie na powitanie. Ogromnie ją polubiła, miała względem niej mocno opiekuńcze zapędy, no a przez to, jak blisko trzymała się z Harmony, traktowała jej rodzinę jak swoją własną. No i od września dzieliły ze sobą sypialnię, a to jednak mocno zbliżało. - Żeby sprzyjało ci szczęście i żebyś zawsze miała wokół siebie pogodnych i wspierających bliskich. A to dla ciebie! Byś zawsze była tak kwitnąca jak dziś! Podała jubilatce elegancką kartkę urodzinową zdobioną roślinnymi motywami, na której różyczki na zmianę rozkwitały i znów zamieniały się w pączki. - Cudowny pomysł z tym przyjęciem! Taka kameralna atmosfera! Seaverowie, puchoni i... - w tym momencie wzrok Aneczki padł na @Gale O. Dear, który należał do rodu niezbyt lubianego przez Brandonów. - Dear. Skinęła ślizgonowi głową, pilnując, by duma i uprzedzenie nie wpłynęły na jej elegancję i dobre wychowanie. Później zaś znów skupiła się na Cleo, która była zdecydowanie ważniejsza niż rodzinne niesnaski. - Prezent od nas przyniesie Remcia, więc musisz chwileczkę uzbroić się w cierpliwość. - rzuciła beztrosko. - Och, będziemy grać?! Ależ cudownie! Cleo, jesteś genialna.
Impreza w szkole, nie brzmiało to jak coś hucznego. Ale też nie spodziewał się po Cleo czegoś tak odjechanego jak urodziny Rem. No i nie miał absolutnie nic przeciwko temu, że to właśnie taki typ imprezy. Nie był jakimś wielkim miłośnikiem hulanek do rana przy każdej możliwej okazji. I dodatkową zaletą było to, że nie musiał kombinować, w co się ubrać. Jeansy, czarna koszulka z zachodem słońca i rozpinana szara bluza z kapturem, ot i cała kreacja na dzisiejszy wieczór. Miał trochę obaw, że Aneczka wbije się w jakąś elegancką kiecę i będzie się czuł przy niej niezręcznie, ale na miejscu okazało się, że ubrała się zwyczajnie. Uroczo, ale zwyczajnie. Inny goście też dopasowali się do konwencji. Nie licząc @Gale O. Dear , ale to nie było jakieś zaskakujące. Z drugiej strony każdy miał swoją definicję swobodnego stroju. Tim z natury nikogo nie wykluczał tylko z powodu stroju, czy nawet przynależności do jakiegoś domu. A Gale, niczym mu nie podpadł, więc nie miał z jego obecnością problemu. Tak jak i z drugim ślizgonem. Ale jako gryfon z krwi i kości, automatycznie przyjmował dystans do szmaragdowo-srebrnych. Najpierw podszedł do @Cleopatra I. Seaver, bo to ona była dzisiaj gwiazdą. W ręku miał bukiet, złożony z suchych liści, magicznie barwionych na kolory puchonów i gałązki kasztanowca razem z kasztanami. - Witaj po drugiej stronie, Kuzyneczko. Teraz życie zrobi się ciekawsze - Mrugnął do niej, uśmiechając się promiennie, po swojemu. - Życzę ci, żeby ten kask nie musiał spełniać swojej roli. - Nie mógł się powstrzymać, bo wyglądała przeuroczo w tym nakryciu głowy.
Ostatnio zmieniony przez Thomas Seaver dnia Czw Lis 02 2023, 21:49, w całości zmieniany 1 raz
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Wczorajszego wieczora pozwoliła sobie odejść od swojej rutyny dnia codziennego z okazji wspaniałego święta - Nocy Duchów! Festyn Halloweenowy pochłonął ją w zupełności i choć środa była dniem, w który najczęściej zakradała się do Obserwatorium, by studiować mapy nieba, musiała ją poświęcić na nadrobienie innych zadań. We wtorki siadała w salonie wspólnym lub bibliotece z podręcznikiem do numerologii i swoim prywatnym dziennikiem, by po nauce móc przelać myśli na papier i oczyścić umysł przed snem. Dziś zdecydowała, by udać się do salonu - wybór padł na niego, bo był bliżej, ot co. Zdążyła pozbyć się szkolnych szat, ale jej codzienny strój niewiele odbiegał od mundurka. Czarna, prosta sukienka luźno zwisała z jej ramion, nie uwydatniając w zasadzie niczego. Choć jej trzewiki miały niewysoki obcas, przechodziła przez korytarz prawie bezszelestnie. Również niemalże bezdźwięcznie przekroczyła próg salonu, z przyzwyczajenia kierując się od razu do fotela w samym kącie pomieszczenia. W środku było dość gwarno i wokół stolika kłębiło się całkiem sporo osób, co nieco ją zaskoczyło - zazwyczaj było tu bardziej kameralnie. W takich godzinach chyba tylko Krukoni jeszcze aktywnie korzystali z wspólnych przestrzeni do nauki, reszta siedziała w Wielkiej Sali lub Pokojach Wspólnych. DeeDee omiotła wzrokiem zebranych, aż jej spojrzenie skrzyżowało się ze złotymi tęczówkami Puchonki o zachwycającej urodzie. Cleopatra. Zaraz później dostrzegła czapeczkę na jej głowę. I ten złoty napis - "happy birthday". O Merlinie. O Merlinie! Wlazła na cudze przyjęcie urodzinowe. Czas zdawał się zatrzymać, a DeeDee przybrała pozycję "nie bij", wyglądając jak przerażona zwierzyna rozświetlona reflektorem w środku dzikiego lasu. Zapomniała języka w gębie i chyba trzy razy otworzyła usta, zanim wytoczyło się z nich ciche i stłumione: - Przepraszam...
Cleopatra I. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Egipska uroda | tatuaże | krótkie włosy | złote oczy | biżuteria - naszyjnik ze złotym zniczem
Przez drzwi wszedł kolejny zaproszony przeze mnie gość i aż uniosłam wysoko brwi. Wow, Daniil wiedział jak się ubierać. Przy nim byłam jak wypłosz dopiero co wychodzący z łóżka po stuletniej drzemce. Zawstydził mnie tym nieco, więc spojrzałam na niego niepewnie. Rozluźniłam się dopiero przy wymienianiu ze Ślizgonem ciepłego uścisku. Miałam okazję poczuć gładki materiał jego srebrzystej koszuli oraz piękny zapach, a kiedy szepnął mi na ucho, aż się uśmiechnęłam. Poklepałam go po plecach i przyjęłam prezent, od razu stawiając różne słodycze na stole obok reszty przekąsek, aby każdy mógł sobie podjadać. Nie zamierzałam być skąpa! A pluszaka trzymałam w ramionach, gestem wskazując mu miejsce do zajęcia, a także kiwając ochoczo głową na pytanie o gry. Mimowolnie rozejrzałam się po reakcjach innych osób na wejście Daniila, wzrok zatrzymując dłużej na Elaine. Chciałam wybadać czy zrobiło to na niej wrażenie. Tak po prostu, bez żadnego powodu oczywiście, tak... Nie umknęło mojej uwadze za to, że Terry się cały zarumienił i coś wybąkał do Ślizgona. Hm. Nie zrozumiałam tego. Minęła zresztą tylko chwila, gdy usłyszałam swoje imię z kolejnych ust. Podeszłam do Anny oraz mojego kuzyna z lunaballą w ramionach, kaskiem do Quidditcha na głowie, rękawiczkami i nowym naszyjnikiem na szyi, zauważając, że Puchonka przyszła bez odznaki prefekta. Czy coś się stało? Odebrano jej to stanowisko?! Uważałam tę dziewczynę za bardzo pilną oraz grzeczną, więc byłabym w szoku, gdyby utraciła odznakę. Zrobiło mi się bardzo miło dzięki pochwałom, a kartkę przyjęłam z wdzięcznością, patrząc na rozkwitające kwiaty. Jeszcze bardziej zainteresował mnie nietypowy bukiet z liści i gałązek. Wow, nie spodziewałam się czegoś tak pomysłowego. Trącicłam przyjacielsko Tima w ramię, chcąc uśmiechem pokazać, że naprawdę cieszyłąm się, że tu przyszedł. No bo co by to było za przyjęcie bez więcej niż jednego Seavera? Wyczułam jakąś taką delikatną zmianę tonu, kiedy Anna zwróciła się do Gale'a, ale ja w ogóle nie znałam ich relacji. Chyba jednak nikt nie kwapił się do zagadywania tego Ślizgona. Ciekawe dlaczego. Po przywitaniu Anny oraz Tima subtelnym przytuleniem szykowałam się na zajęcie miejsca obok właśnie Deara, kiedy kolejna twarz pojawiła się w salonie wspólnym. Szalenie wręcz wystraszona twarz, a przecież nikt nie miał zamiaru wyganiać jej na za drzwi. To ta dziewczyna... Cicha Krukonka, jaką zauważyłam na paru lekcjach. Uznałam to za doskonałą okazję, aby być może w końcu zamienić z nią pierwsze słowo. Ciężko mi było ukryć fakt, że mnie bardzo zaciekawiła swoją postacią. Była jak chodząca enigma wyrwana z onirycznego świata snów. Oczywiście z mojej strony mogło to być tylko słowo pisane, dlatego prędko sięgnęłam ponownie po kartkę, na której napisałam możliwe starannie, aby nie musiała się męczyć z krzywym, niewyraźnym pismem: Ale fajnie, że tu wpadłaś. Siadaj, zagraj z nami, proszę! Jestem Cleopatra. Napijesz się soku dyniowego? Prawie napisałam w połowie "myślałam o Tobie", ale momentalnie uznałam, że przecież jak to może zabrzmieć... tylko bym ją bardziej niepotrzebnie zmieszała. Chociaż taka była prawda. Myślałam o tej dziewczynie o jasnych włosach tak bardzo kontrastujących z moimi - kruczoczarnymi. Na jej miejscu chyba bym umarła wśród tylu nieznajomych, ale teraz zapominałam o własnej nieśmiałości, bo radość z urodzin skutecznie napełniała mnie wesołością zwalczającą strach. Chciałam dopilnować, aby Krukonka poczuła się tutaj chciana i bynajmniej nie przepraszała za przyjście, więc zaprosiłam ją ruchem dłoni na jedną z miękkich poduszek tak, że siadłam pomiędzy nią, a Gale'm. Stół był na tyle niski, abyśmy mogli wszyscy usiąść w ten sposób i mieć dostęp do kart. Strasznie mnie korciło, aby zagrać, więc liczyłam na to, że Harmony zjawi się jakoś niedługo. Na razie podniosłam w jednej ręce talię kart do Durnia, a w drugiej gargulki, pokazując po kolei każdemu i pytająco unosząc to jedno, to drugie. Dało się to jakoś zrozumieć jako dokonanie wyboru, co najpierw weźmiemy. Zdawało się, że padło na Durnia, więc zaczęłam tasować karty, kiwając się w rytm cichej muzyki sączącej się z megafonu w kącie pokoju. Potem ustawiłam talię na środku i wzięłam pierwsza kartę. Wyglądało na to, że mogę przegrać, jeśli ktoś nie będzie mieć gorszego pecha. Zaraz potem podsunęłam tak o centymetr bliżej półmisek z chipsami w stronę nowoprzybyłej Krukonki, na moment odwracając wzrok, aby nie wpatrzyć się w jej brązowe oczy. W międzyczasie zaczęłam znów coś sobie pisać, gdy pozostali losowali karty, po czym musnęłam delikatnie długopisem ramię dziewczyny, aby jej pokazać kolejną wiadomość. To moje siedemnaste urodziny. :) Po rozdaniu wszystkich kart okazało się, że faktycznie to mnie pokarał los i wstałam, aby zacząć tańczyć, co mnie nieco speszyło, ale nie dało się powstrzymać tego wpływu magii.
Słyszała własne bicie serca - potwornie głośne dudnienie roznoszące się po całym jej ciele. Nagle stała się bardzo świadoma swojej cielesności w tym konkretnym momencie. Poczuła ciążącą na barkach głowę i okalające jej twarz jasne włosy. W ustach zrobiło jej się sucho i przy kolejnym słowie będzie musiała odchrząknąć. Miała wrażenie, jakby w jej gardle zamieszkała podstępna akromantula, skrzętnie związując jej struny głosowe pajęczą nicią. Całe jej ciało wydawało jej się teraz naelektryzowane od emocji, które budziły się w jej duszy. Zaskoczenie, strach, wstyd... Nadzieja? Cleopatra nie wyglądała na zawiedzioną jej widokiem, DD z zapartym tchem w piersi obserwowała jej szybkie ruchy nadgarstkiem. Przejęła od niej zapisaną na kartce wiadomość. Fajnie, że tu wpadłaś? Siadaj, zagraj z nami, proszę! Podniosła wzrok na Cleopatrę - nagle zdając sobie sprawę, że musiała naprawdę zadrzeć głowę i spoglądać wzwyż, bo Puchonka była wysoka - w jej oczach czaiło się szczere zaskoczenie. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś poprosił ją o wspólne spędzenie czasu. Choć otaczały je inne osoby, których częściowo nie znała, a którzy na pewno nie kojarzyli Dee, poczuła nagle przypływ śmiałości, by przytaknąć. - Eee... - zacięła się z początku, z lekką niepewnością obrzucając resztę spojrzeniem. - Jasne, okej, dobra - wyrzuciła z siebie kolejny potok słów o tym samym znaczeniu, jak to miała w zwyczaju robić w sytuacjach stresujących. - Cześć wszystkim - przywitała się nieśmiało i podążyła za zaproszeniem Cleo, zajmując miejsce obok niej. Zapadła się nieco w miękką poduszkę, musiała poprawić się jeszcze z dwa razy, by ułożyć sukienkę w odpowiedni sposób. Wciąż czuła się, jakby cała pulsowała. Zastanawiała się, czy inni też byli w stanie usłyszeć to dudnienie wydobywające się z jej klatki piersiowej? Puchonka podniosła gargulki i karty - każdy wydał jakiś głos w tej sprawie poza DD, wciąż zbyt onieśmieloną, by cokolwiek powiedzieć. Spuściła wzrok w dół na kartkę z zapisaną wiadomością i zorientowała się, że dziewczyna jej się w niej przedstawiła. - Hej... Tak w ogóle ja jestem Dee - zwróciła się do niej, gdy podała jej miskę z chipsami. Poczęstowała się chipsem, czego natychmiast pożałowała - co jeśli będzie jej brzydko pachniało z buzi? Pociągnęła kartę dla siebie, zobaczywszy "śmierć" parsknęła cicho pod nosem. No tak, co innego mogła wyciągnąć? Okazało się jednak, że karta mimo wszystko była całkiem szczęśliwa i nie sprowadziła na nią nieszczęścia. Mogłaby przysiąc, że poza długopisem poczuła delikatne muśnięcie palcem Cleo (a może była to tylko jej wyobraźnia?). Wzdrygnęła się ledwie zauważalnie, czując przebiegający wzdłuż kręgosłupa lekki dreszcz, po czym spojrzała na kolejną wiadomość napisaną przez cichą koleżankę. - Wszystkiego najlepszego - wyszeptała, podnosząc wzrok, by jeszcze raz spojrzeć w te złote oczy, chociaż na chwilę. - Niestety nie mam dla Ciebie prezentu - dodała.
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Jego serce bije w rytmie jej palców rozpakowujących prezent, który dla niej przygotował — tak starannie. Nigdy nie przychodzi się odpowiednio nieprzygotowanym zwłaszcza na urodziny. Chciał czy nie łapał te wszystkie zasady, etykiety, stając się prawdziwym księciem Dear'em. Milcząca, cicha, spokojna i uważna. Tak ją właśnie widzi, a wtedy ona się śmieje, a jej oczy są pełne iskierek radości, za nim cokolwiek jest w stanie zrobić, zahipnotyzowany tą sceną; ona przytula go, pozwala na to solenizantce, w końcu to dzisiaj należy do niej. Przyjmuje z ulgą, że to Terry zostaje obdarowany czapeczką, z pewnością sam wyglądałby jak dureń. Trochę nieobowiązującej gadki, aby za chwile pochwycić napisane wielkimi literami przez Cleopatre słów podziękowania. Ślizgonskie serduszko zostaje poruszone i nie zamierza truć jadem, na pewno nie tu, ani przy Seaver. Wtedy wchodzi on srebrzysty i lśniący (@Daniil Egorov). Chyba jakiś nowy uczeń z wymiany. To prawda nie znają się, tak więc Gale również postanawia się przedstawić. Goście się zbierają, a on zastanawia się, czy nie uciec, ale może nie, może to jeszcze za wcześnie. Rozgląda się za czymś do picia, kiedy pojawia się @Anna Brandon, no cóż, ciężko nie zauważyć jej dostojnego spojrzenia, głosu pełnego dystansu. - Anno. - Również kiwa jej głową z lekką dumą, jednak przydałoby się coś do picia. Sięga po czaro cole, odchodząc jak najdalej od Brandonówny, nie chce prowokować już i tak napiętej sytuacji przez ich rody. Popijając napój, zdaje sobie sprawę, że nie za bardzo zna tych ludzi, niektórych kojarzy, ale reszta? Właściwe nic dziwnego. Jako introwertyczny ślizgon, poznający swoje przyszłe kandydatki na jakiś bankietach; Hogwart jest dla niego odskocznią od tego wszystkiego, z pewnością ojciec by tego nie pochwalał, bo czy znajomości nie są iście ważne? Nic go nie zaczepia, tak więc sobie zajmuje wygodne miejsce, kiedy i nagle ona się dosiada — Cleopatra. Nie ma nic przeciwko, chociaż granie w gargulki czy durnia nie za bardzo mu się podoba, to postanawia jednak dołączyć. Tak na krótką chwilę. Nie zwraca w ogóle uwagi na nawiedzoną kurkonke, która wparowała tu, z jakimś przepraszam na samym początku. Właściwe to każdy może tu wejść — koszmar. Sięga po kartę, skoro już zdecydował się na tę grę. Rydwan. Uśmiecha się sam do siebie, prawie że niewidocznie. Tylko on wie, co go tak w tej karcie rozbawiło, ale nie zamierza z nikim się tym dzielić. Wszyscy wyciągają swoje karty i już wiadomo, kto ponosi klęskę — solenizantka. Cleopatra tańczy niesiona przez magię, a jest to widowisko warte zobaczenia.
Kiedy Aneczka spojrzała na @Thomas Seaver poczuła lekki niepokój. Była pewna, że gryfoni przyjdą razem, tymczasem Tim dotarł solo. Gdzie była Harmony? Kiedy student skończył się witać, panienka Brandon podeszła do niego, robiąc dobrą minę do złej gry. - Gdzie jest Remcia? - spytała dyskretnie, rozglądając się z niepokojem. No ale trudno. Najwyraźniej Seaverówna potrzebowała jeszcze chwilę czasu. A co jak co, ale Ania nigdy się na niej nie zawiodła. Jeśli Rems się spóźniała, to znaczyło, że był powód. - Interesujący pomysł z tymi liśćmi! - powiedziała z uznaniem do Tima, zajmując miejsce obok niego. Spędzali ostatnio ze sobą tyle czasu, że wydawało jej się to wręcz naturalne. - Usiądziemy tam? Wybrała miejscem z dala od Gale'a, do czasu rozpoczęcia rozgrywki plotkując wesoło ze swym gryfońskim towarzyszem. A potem... Huh, nie poszło jej najlepiej. W napięciu czekała na wyniki pozostałych, zastanawiając się czy karta wybuchnie jej w twarz.
Miał szczerą nadzieję, że pomysł na bukiet spodoba się @Cleopatra I. Seaver, i wyglądało na to, że się nie zawiódł. Uśmiech Cleo wyraźnie pokazywał, że pomysł jej się spodobał. Nie lubił dawać klasycznych prezentów, a ta impreza wręcz się prosiłą o coś nietypowego. Kwiaty byłyby jego zdaniem zbyt oficjalne. A Cleo byłą dzisiaj bardzo nieoficjalną wersją siebie. Przy okazji przygotowań zdążył ja trochę bardziej poznać i polubić. Nawet metoda komunikacji z nią, szybko stała się dla niego normą. Ale obiecał sobie, że poprosi ją o lekcje języka migowego. To by usprawniło rozmawiania bardzo efektywnie. Pytanie Aneczki trochę go zaskoczyło, bo zwyczajnie nie pomyślał, żeby wpaść po Rem. - Szczerze mówiąc, nie wiem. Nie umawialiśmy się, a sam nie wpadłem na to, żeby do niej zajrzeć. Za bardzo mnie wkręciło szukanie liści i gałązek. - Uśmiechał się z zakłopotaniem, miał nadzieje, że nie palnął jakiejś grubej gafy, przez swoje gapiostwo. - Tak mnie jakoś natchneło, że skoro ma urodziny jesienią, to powinna dostać coś jesiennego. A jesienne kwiaty za bardzo kojarzą mi się z cmentarzami. Poszedł z nią do miejsca, które wybrała. Dla niego to też było coś oczywistego, ale z nieco innych powodów niż dla niej. On korzystał z każdej sposobności, żeby z nią porozmawiać, albo po prostu pobyć w jej towarzystwie. Wyraźnie wyczuł niechęć Ani do Gale'a. Nie był pewien czemu. Ale może później o to zapyta. Pierwsza runda Durnia, skończyła się przegraną Cleo. Ale była to przegrana w bardzo dobrym stylu. Przy jej egzotycznej urodzie taniec wydawał się czymś, co pasowało do niej doskonale. Sam miał nadzieje, że nie trafi mu się coś gorszego, jeśli przegra. A znając jego szczęście w grach, tak się stanie.
Kiedy myślę sobie, że jestem spóźniony, ale dzięki temu ostatni, do pomieszczenia wpadają jeszcze trzy kolejne osoby i jeśli dobrze rozumiem, to mówią o czwartej. I choć za wszelką cenę staram się nie zachowywać jak wypuszczony z Sybiru dzikus, to jednak trochę napinam się wewnątrz z tego powodu. Im więcej ludzi, tym większy chaos i tym więcej rozmów wokół mnie. A ja, choć mam większe problemy z poprawnym mówieniem niż słuchaniem, mimo wszystko potrafię zgubić się w angielskim, kiedy dookoła dzieje się zbyt wiele. Z drugiej strony impreza nie kręci się wokół mnie, to nie ja mam tu urodziny, nie ze mną będą chcieli rozmawiać ludzie. Nagle uświadamiam sobie, że wcale nie muszę, a nawet nie powinienem być w centrum uwagi, że mogę zostać sobie na uboczu i chociażby trzymać się Terry'ego, dopóki ten nie zacznie mieć mnie dość. Była to dziwna myśl, ale, o rany, naprawdę uwalniająca. — Cleo to chyba jedna z niewielu osób, co by mnie zaprosiły — odpowiadam Puchonowi, rzucając w stronę dziewczyny jeszcze jedno ciepłe spojrzenie i uśmiecham się na jego słowa, bo choć mnie zaskakują, to są przede wszystkim bardzo miłe. Przenoszę na niego wzrok i nagle uderza mnie to, że cały się rumieni. — Ale ja chyba przesadził. Wiesz, zawsze jak mogę zostawić mundur w dormitorium to chcę założyć coś ładnego. A potem okazuje się, że wszyscy inni są w dresach na przykład. Terry, wszystko ok? — no tak, już ostatnio spotkało mnie to na wycieczce, kiedy każdy miał na sobie wygodne ciuchy, a ja, cóż, elegancki płaszcz. Z drugiej jednak strony nie przejmuję się zbytnio tym, że się wyróżniam, po prawdzie to lubię zwracać na siebie uwagę, na tym polega bycie tancerzem. I ładne ubrania też lubię. I Terry'ego, dlatego martwię się, że może coś mu się stało. — Nie, nie, ja tylko bywam dureń — odpowiadam i śmieję się ze swojego prześmiesznego żartu. Zaraz kręcę lekko głową — z tego co ja widział to u nas się gra tak samo, tylko się nazywa durak. Tu jeszcze nie grałem, chętnie Cię ogram — unoszę zadziornie brew i chyba rzeczywiście mam szansę tego dokonać, bo zaraz zasiadamy do gry. W tak dużo osób nie grałem jeszcze nigdy, dotąd grywałem tylko w domu, z rodzeństwem, jeśli akurat był na to czas. Karty zdają się być po mojej stronie. Jak to się mówi? Kto nie ma szczęścia w kartach... No to może wcale nie ma się z czego cieszyć.
Czy wygląd Daniila zrobił na mnie wrażenie? Szczerze mówiąc, jakoś niespecjalnie. Wyglądał naprawdę ładnie i z pewnością przyśpieszyłby bicie serca u innych kobiet, jednak u mnie tętno pozostało w normie. Za to przypadek mojego Tercjuszka wyglądał zupełnie na odwrót. Ciężko było nie zauważyć tej buraczanej twarzy. Uśmiechnęłam się kątem ust, decydując równocześnie wypytać go o to później. Czyżby mały smark znalazł sobie obiekt westchnień? Przechodząc do gry w durnia, sama nie byłam do końca pewna, czy chce w niego grać. Popatrzyłam się na Cleo z miną, która wskazywała wyliczane w mojej głowie głosy za i przeciw. Zagryzłam wargę, jednocześnie woląc się nie nadstawiać na działanie tej głupiej gry, oraz ponownie nie chcąc psuć puchonce jej szczególnego wieczoru. Westchnęłam, zasiadając na pierwszym lepszym miejscu i czekając, aż zrobi to reszta. Kiedy przyszła moja kolej, położyłam na stole kartę - cesarzową. Patrzyłam z niepewną miną na mały karciany pojedynek, zakończony na moją korzyść po wielkich trudach.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Skłamałby mówiąc, że nie zrobiło mu się przykro, kiedy Elaine całkowicie zignorowało jego obecność w pomieszczeniu. Wręcz przeciwnie, na widok jej chłodnego spojrzenia, chłopak poczuł, jakby coś ciężkiego zapadło się w jego żołądku, ciągnąc chłopaka ku podłodze. Nie miał jednak żalu do Puchonki, w końcu sprzeniewierzył jej ciężką pracę podczas zajęć, kiedy to mozolnie zbierała dla ich domu punkt za punktem… No i zachował się karygodnie, nic więc dziwnego, że pałała do niego taką odrazą. Kiedy więc dziewczyna objęła go bez słowa, by następnie wyszeptać mu do ucha coś, co zdecydowanie mogłoby uchodzić za groźbę, po plecach piętnastolatka przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Przez ostatni miesiąc, kiedy to relacja między tą dwójką uległa znacznej poprawie względem lat ubiegłych, Terry zapomniał, jak przerażający potrafi być gniew panny Morieu. Pokiwał nieznacznie głową, na znak, że zrozumiał, po czym posłał dziewczynie pełen skruchy, blady uśmiech. I bez jej zachęty chłopak zamierzał unikać wszelkich kłótni i bójek. Prawdę powiedziawszy, planował trzymać się na uboczu, by na jakiś czas zniknąć ze szkolnego radaru plotek i wydarzeń przyciągających uwagę. W końcu i tak musiał się skupić na nauce do egzaminów… Nie było jednak mowy o skupieniu się, przynajmniej w tamtej chwili, na czymkolwiek poza strojem nowoprzybyłego Ślizgona. Terry miał wrażenie, że mózg przestał mu na chwile funkcjonować, niezdolny do czegokolwiek poza bezmyślnym wpatrywaniem się w chłopaka. Podziwiał osoby, które potrafiły się dobrze ubrać, zestawiając ze sobą elementy garderoby w taki sposób, by pasowały do siebie, tworząc spójną całość, podkreślającą na dodatek urodę właściciela, jednak wrażenie, jakie na piętnastolatku zrobiło pojawienie się Daniila, przekraczało zwykły podziw dla ładnie skomponowanej stylizacji. Puchon nie był w stanie odciągnąć wzroku od przemierzającego salon chłopaka, jak gdyby jakaś niewidzialna siła przyciągała jego spojrzenie. Zaskoczyła go własna reakcja, tak intensywna w porównaniu do apatii ostatnich dni, a potem… cóż, wcale nie było lepiej. Nie mógł zapanować nad własnym językiem, który zdradził go niemalże od razu, przysparzając chłopcu tym więcej wstydu i zażenowania. Chryste, co on sobie o mnie pomyśli. Nie umknęło jego uwadze ciepłe spojrzenie, które Ślizgon posłał w kierunku solenizantki i nagle wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować. Przecież oni są razem! Ta myśl uderzyła chłopaka niczym pięść wymierzona prosto w brzuch, w którym z niewiadomych przyczyn zawitał nieprzyjemny ucisk. - O… czyli jesteście blisko? – zapytał nieśmiało, nie chcąc wyjść na wścibskiego, bo przecież nie miał żadnych złych intencji. To dobrze, że oboje tak dobrze odnajdują się w nowej szkole. Z jakiegoś powodu Terry poczuł ukłucie żalu w okolicach klatki piersiowej. Co z nim było nie tak? Skoro wszyscy tak świetnie czują się w Hogwarcie, to dlaczego on ciągle miał wrażenie, że pasuje tu jak wół do karety? Nie mógł powstrzymać się, by nie skomplementować wyglądu Daniila – uwaga, której pożałował niemal natychmiast, gdy tylko słowa pochwały opuściły jego gardło. Jak żałosny musiał być, skoro tracił głowę na widok każdego ładnie wyglądającego ucznia? Najpierw Jin-woo, teraz Daniil… Wychodził na desperata i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, co objawiało się tym intensywniejszym rumieńcem, który obejmował już nie tylko piegowatą twarzyczkę, ale sięgał aż po czubki uszu, przysłonięte czupryną loków. - Tak, tak, po prostu trochę tu gorąco, to wszystko. – odpowiedział trochę za szybko, klnąc na siebie w duchu. Wziął głęboki wdech, starając się uspokoić bijące z zawrotną prędkością serce, po czym zdecydował się ściągnąć kardigan, by uprawdopodobnić wypowiedziane przed sekundą słowa. Przerzucił sweterek przez oparcie kanapy, podwijając dodatkowo rękawy czarnego golfu na wysokość łokci, doskonale świadom, że gdy tylko emocje trochę opadną, boleśnie odczuje brak ciepłego okrycia. Nie mógł jednak narzekać na za wysoką temperaturę i siedzieć w grubym swetrze, prawda? Odchrząknał i zwrócił się ponownie do Ślizgona. - Wiesz, moim zdaniem nie ma nic złego w byciu najbardziej elegancką osobą w pomieszczeniu. Ważne, żebyś ty czuł się komfortowo. – posłał Daniilowi szczery uśmiech, jak gdyby próbował podnieść go na duchu lub rozwiać ewentualne wątpliwości. Potrzeba wyrażania się w taki czy inny sposób była zjawiskiem częstym wśród nastolatków na co dzień zmuszanych do noszenia przepisowego mundurka. Terry lubił obserwować, w jaki sposób co poniektórzy modyfikowali nieco regulaminowy strój, wplatając w niego elementy wyróżniające ich z tłumu. Sam był dumnym posiadaczem kilku przypinek i naszywek, którymi ozdobił szkolną torbę. Prychnął, rozbawiony żartem, który chyba każdy czarodziej słyszał przynajmniej raz w życiu, nie mogąc jednak nie uśmiechnąć się na widok zadowolenia wymalowanego na twarzy rozmówcy. Wpadłeś jak śliwka w kompot Anderson. Westchnął niezauważalnie, podejmując grę, w której i tak był z góry skazany na porażkę, złamane serce i kolejny miłosny zawód – a przynajmniej tak to wówczas odbierał jego lubujący się w dramatyzmie mały rozumek. – Możesz co najwyżej próbować. – odparł równie zaczepnie, po czym zajął miejsce przy stole i pociągnął kartę. Nie powinien się w ten sposób przekomarzać z chłopakiem, szczególnie jeśli jego domysły okazałyby się prawdą. Nie chciał przecież wprowadzać żadnych nieporozumień między nim a Cleo, którą darzył szczerą sympatią i życzył jej jak najlepiej. Moje parszywe szczęście. I faktycznie, jak się chwilę później okazało, szczęście nie zamierzało się do niego uśmiechnąć również w durniu, z którego niemalże odpadł już w pierwszej rundzie. Spojrzał ukradkiem na Ślizgona, któremu poszło zdecydowanie lepiej. Najwyraźniej nie kłamał, kiedy mówił, że zamierza ograć go w karty. W Terrym obudził się łobuzerski duch rywalizacji. Jeśli Daniil chciał wygrać, to on nie zamierzał łatwo się poddawać.