By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Autor
Wiadomość
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
- Takie wygrana to nie wygrana, no, chyba że przy okazji będziesz chciał, żebym Cię czegoś nauczyła — Drama znów oparła brodę na dłoniach i wlepiła oczy w krukona. Uważnie przysłuchiwała się jego słowom. W pewnym stopniu potrafiła zrozumieć niechęć, jaką odczuwał w stronę Gemmy. Ona już przywykła do jej zachowania, jednak krukon wydawał się wycofany, duuużo spokojniejszy i dość małomówny, chociaż właśnie prowadzili pogawędkę, miała wrażenie, że tak naturalna czynność sprawiała mu wiele trudność albo raczej czuł się dziwnie z samym sobą i swoją wylewnością. Cała sytuacja zaczęła robić się śmieszna. On, przylepiony do niej już nie samą dłonią, ale również przedramieniem musiał przed nią klęknąć, bo w żaden inny sposób nie mógł się ustawić. - Jeszcze trochę i się cały do mnie przykleisz — uśmiechnęła się wrednie — A o spodnie się nie martw, wynagrodzisz mi randką — Myśl o przyszłym spotkaniu wzbudzała w niej wyjątkowo pozytywne uczucia. Aż nazbyt bardzo pozytywne, można by było rzec, szczególnie że, Dramie nie udało się go wywalczyć. Była zdeterminowana i zastanawiała się na tym, co jeszcze mogłaby zrobić, żeby chociaż trochę go rozproszyć. Nagle w jej głowie pojawił się plan, plan w stylu tych piekielnych planów, które były bardzo odważne, można rzec, że groziły utraceniem jakiegokolwiek zainteresowania ze strony Gabriela, ale raz się żyje, lepiej spróbować i wygrać, niż żałować i dać się pokonać jakiemuś krukonowi. - Dobra, skoro tak ładnie prosisz, bo aż z kolan to się zniżę. - Chyba trochę za bardzo zdecydowanym ruchem wstała, bo usłyszała, jak materiał spodni wydaje dziwaczny dźwięk. Zaniepokojona spojrzała w dół, spodziewając się wielkiej dziury w materiale. Jak się okazało, był to tylko odgłos ostrzegawczy, a brunetka obiecała sobie, że już nie wykona nieskoordynowanego ruchu. Na jeansach jej nie zależało, ale nie miała ochoty na świecenie patykami, które to niektóre kobiety nazywały nogami. Stała, ale zostało jej jeszcze klapnięcie na podłodze i za bardzo nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Może, gdyby była krukonką to myślenie szłoby lepiej, jednak teraz potrzebowała chwili spokoju. Wszystko utrudniał fakt położenia jej kolegi, który teraz na swój sposób klęczo — leżał przed nią. - Dobra, uwaga, siadam. - Bardzo powoli, uważając na to, by nie uszkodzić siebie, spodni i Sheridana, usiadła na dywanie i wręcz westchnęła z ulgą. Cieszyła się, że nie musi patrzeć na niego z aż takiej góry, bo może do takiego spoglądania przywykła, z racji swojego wzrostu, jednak w takiej sytuacji czuła się trochę zawstydzona i przede wszystkim zakłopotana. Nie wstydziła się jego, wstydziła się pozy, jaką przyjął. Trochę trudno jej było się ułożyć, wyprostowała więc nogi przed sobą, jednak widząc, że jest mu dalej trochę niewygodnie, powiedziała. - Jak coś to możesz położyć głowę na moich nogach czy jakoś się oprzeć - poczuła, że robi jej się gorąco, nie spodziewała się, że w takiej sytuacji będzie aż tak płochliwa. Gdzie się podziała ta Drama, która na co dzień potrafi sprzeciwić się nauczycielom i łamie zasady, gdzie była Vin-Eurico, która nie bała się ramię w ramię pogować ze stadem facetów, którzy nie zwracali uwagi na twoją posturę czy płeć i w swoim tańcu bywali wyjątkowo brutalni. Gdyby teraz zobaczył ją, któryś z mugolskich znajomych to najprawdopodobniej wyśmiałby ją i nazwał pozerką. I może w tym twierdzeniu, było trochę prawdy, jednak w tym momencie chodziło o totalnie co innego. W postanowiła się ogarnąć, przecież nie będzie się zachowywała, jak jakaś pożal się Morgano, puchonka, która płowieje na twarzy na samą myśl o kontakcie z chłopakiem. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się, jednak wyszedł jej z tego bardziej grymas niż uśmiech. A pomyśleć, że jeszcze przed chwilą chciała go rozproszyć poprzez „niewinne” pieszczenie ręki, która to była przyklejona do jej spodni. Przecież, gdyby nawet zainicjowała cokolwiek, to zemdlałaby ze stresu, orientując się już, co najlepszego narobiła. Na chwilę zatrzymała powietrze w płucach i wypuściła je głośno. Następnie bez słowa przetransportowała grę, która dalej leżała na stoliku i rzuciła gargulkami. Wreszcie pechowa passa została przerwana, dwie szóstki to dopiero coś i jak tak dalej pójdzie to serio wygra, jednak jak się okazało, coś niepozornie szczęśliwego, było dla niej totalną klapą. Nie dość, że musiała odstąpić 3 punkty, to jeszcze dostała jakąś dziwną mazią pomiędzy oczy. Zaskoczona, prawie wrzasnęła. Ciemnobrązowy płyn, spłynął po szyi Vin-Eurico, plamiąc jednocześnie białą koszulkę dziewczyny. Jęknęła niezadowolona, przecież ona tego żadnym zaklęciem nie zdejmie. Dziękowała Merlinowi, że maź okazała się najzwyczajniejszą czekoladą, a nie kwasem, który miał wypalić jej oczy czy pozbawić nosa. Nie miała ochoty na zlizywanie z siebie słodkości, bo w sumie, niezbyt ją lubiła, toteż szybko wypowiedziała. - Jak chcesz to możesz to zlizać — I dopiero po chwili zorientowała się w tym, co przed chwilą powiedziała, w reakcji, całkowicie niezamierzenie walnęła pięknego facepalma. Czekolada rozbryzgała na boki, brudząc przy okazji Gabriela. Drama szybko zabrała dłoń z twarz i rozejrzała się dokoła. Nie widziała obok siebie tłumu uczniów, którzy to oferowali jej chusteczkę toteż prowadzona totalną rozpaczą, podsunęła mu rękę pod usta i śmiejąc się z własnej głupoty rzekła. - Widzisz, nawet nie musisz mnie lizać po twarzy. - Było jej już obojętne. Skoro była pośmiewiskiem, to zawsze mogła być jeszcze większym pośmiewiskiem.
-Uczyć?- potrzebował krótkiej chwili, żeby dodać dwa do dwóch. Muzyka i wszystko co z nią związane, od małego kojarzyły mu się tylko i wyłącznie z zabawą. Poznawał kolejne instrumenty sam, po swojemu, w swoim czasie i dokładnie takim stopniu, w jakim go interesowały; w jego głownie nie miało to nigdy nic wspólnego z uczeniem się To określenie brzmiało bardziej jak coś, co robił przy transmutacji czy eliksirach, do tego zupełnie nie wywoływały w nim pozytywnych skojarzeń.. Dlatego nie załapał od razu o co chodzi. -Ah! Uczyć mnie gry. Nikt mnie nigdy nie uczył na niczym grać, ale właściwie to brzmi jak przyspieszony crash course, więc jasne, czemu nie.- uśmiechnął się lekko po raz kolejny łapiąc ją na przyglądaniu mu się. I już od jakiegoś momentu łamał sobie głowę nad kwestią tego, czy może kiedyś przypadkiem się nie poznali; tłumaczyłoby to wiele! Jej bezpośredniości brak jakichś szczególnych zahamowań, jego względne rozluźnienie i ogólnie pojętą szczerość.. Chyba, że tak czasami bywało i to on jeszcze nie znał życia. Ta opcja wydawała się chyba nawet bardziej trafna od tej pierwszej. Jakaś śmieszna chemia czy inna biologia, która była mu obca. I tak właściwie, apropos chemii.. Nie wiedział zupełnie z czego składała się ta maź, która przykleiła go do materiału spodni Dramy, ale jednego był całkiem pewny! -Nie wiem czy dobrze na tym wyjdziesz.- roześmiał się pogodnie, bez cienia złośliwości kierowanej czy to w jej, czy w swoją stronę. Ot, wniosek wyciągnięty z prostego przekonania, że prawdopodobnie jest beznadziejny w tych całych randkach. Jak miał być niby dobry w czymś, czego właściwie nie robił? Odkąd wbił sobie do pustego łba, że nie będzie się w żaden sposób rozpraszać i spróbuje skupić na sobie, szerokim łukiem omijał jakiekolwiek randkowanie czy zbytnie zbliżanie się do drugiej osoby, zwłaszcza płci przeciwnej. Teraz się nie liczyło. Teraz obydwoje po prostu zabijali czas i dobrze się przy tym bawili, przepychając się słownie.. No i fizycznie też, ale to już sprawka gargulków, nie jakichś tajemnych mocny o podejrzanym pochodzeniu, z pewnością mającym związek z hormonami. Bleh, na co to komu?! Słysząc sprzeciw materiału jej spodni, podniósł się wyżej na własnych kolanach i probował ustawiać się tak, by ułatwić jej życie.. Nie mogąc przy tym nie zauważyć, jak bardzo kombinowała z tym całym usadzaniem się na podłodze. Aż tak bała się o te spodnie, czy jak? Przyglądał się jej przez moment z mieszanką oczekiwania i zapytania, nie do końca wiedząc po jaką cholerę robi to aż tak bardzo ostrożnie; rozważył nawet uświadomienie jej, że tak łatwo na pewno go nie połamie.. Przy tym podać przykład obiciu o siebie dwóch patyków. Musiałaby porządnie przygrzmocić kilka razy jeden w drugi, prawda? No prawda! Do tego on sam posiadał odrobinę mięśniowej masy (pewnie przez wygłupianie się na miotle) więc łamanie jego kości byłoby o tyle trudniejsze. Zrezygnował jednak z tej krótkiej dygresji, rozproszony myślą o tym, że jak tak dalej pójdzie to prędzej sama się połamie.. Ale nie połamała. Dobrze. -Już myślałem, że obmyślasz jakieś skomplikowane równania przy tym siadaniu, serio..- od drobnej złośliwości się jednak nie powstrzymał, acz przy tym postanowił wyszczerzyć ząbki w uśmiechu. Niewiele myśląc pozwolił by całe ciało ułożyło się względem przyklejonego przedramienia; ułożył się więc na boku, prostopadle do niej, rozkładając ciężar ciała w drobnej części na jej udzie, trochę opierając ramieniem gdzieś między jej ramieniem a klatką. Tak czy siak w głównej mierze polegał na własnych mięśniach i podłodze. Nie chciał jej przypadkiem ponabijać siniaków, czy zrobić innej krzywdy; chociaż tego na głos by nie przyznał. W pierwszym odruchu chciał się odsunąć znacznie bardziej poza zakres ataku wrednego kamyka.. Ale nie mógł. Świetnie. -Żyjesz?- rzucił bez zastanowienia, obracając głowę w jej stronę, by samemu to stwierdzić. Jeśli, dajmy na to, dostałaby w twarz tym czymś, co jemu skleiło skórę do materiału z taką dokładnością.. Wątpił, żeby to miało dobry skutek. Postarał się zignorować zupełne brak przestrzeni osobistej i idiotycznie niewielką odległość między nimi; priorytety, najpierw się upewni czy nie będą musieli przejść nieplanowanego testu z działania w sytuacji kryzysowej. Nie sprawiała wrażenia umierającej, do tego patrzyła przytomnie, więc wszystko wydawało się okay, więc.. -Słucham?- zamrugał szybciej, nie do końca wiedząc, czy to jego wyobraźnia wpłynęła na aparat słuchu, czy Dreama rzeczywiście właśnie zaproponowała polizanie się po twarzy. Że co proszę? Drgnął lekko, gdy rozbryzg czekolady pacnął go w nos i policzek; dało to jednak całkiem pozytywny efekt, wybijając go z bardzo szybkiego i zupełnie bezsensownego toku myślenia. -Nie miałbym nic przeciwko. Następnym razem.- odpowiedział bardziej mruknięciem, bez większego przemyślenia, zezując na dłoń przed swoim nosem. Nie nie, zachowuj się jak człowiek, nie zwierzak.. Tym razem skarcenie się w myślach nie było już aż tak ostre. Ot, przypomnienie, że wykorzystywanie podobnych sytuacji, to zupełnie nie było coś, co robił; zamiast tego, przeniósł spojrzenie na jej twarz, stwierdzając że mimo tego efektownego facepalma, zostawiła kilka plamek. Jedną większą. podniósł wolną dłoń, tą którą teoretycznie zaraz miał rzucać, chociaż na tą chwilę całkiem wypadło mu to z głowy. Bo rozproszyła go.. Czekolada..? Brzmiało.. Sensownie? Powiedzmy. Dłoń sprawnie znalazła się przy jej policzku, palce oparły na szyi, by umożliwić kciukowi ruch od kącika jej ust, gdzieś do krawędzi szczęki. -..prawie ci wyszło to ścieranie, Śnieżko.- rzucił kolejnym mruknięciem, nawet nie po to, by usprawiedliwić przed nią fakt, że jego ręka dalej znajdowała się przy jej twarzy. Bardziej usprawiedliwiał się przed sobą. Na upartego mógłby też stwierdzić, że przyglądał się jej dlatego, bo miała czekoladę na twarzy. To przecież miało sens. Wcale nie, matole.
/Nie będziemy się rzucać kościami teraz, niech się dzieci bawią :/
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Co on właściwie wyprawiał. Bardziej spodziewałaby się by tego, że ucieknie z krzykiem albo płaczem, bo całej akcji, którą ona odwaliła. Zachowywała się, jak chora psychicznie, jakby coś jej się rzuciło na mózg, bardziej niż zawsze. Wiadomo, zachowywało się nielogicznie, ale nie aż tak. Coraz bardziej przekonywała się do tego, że wariaci zawsze trafiają na swoich, bo najwyraźniej i on miał nie równo pod sufitem. Ale może to i dobrze, miała, chociaż niewielką pewność, że cała ta sytuacja nie wyjdzie gdzieś poza ich dwójkę. A potem zbliżył swoją rękę bardzo blisko i nawet dotknął jej twarzy. Kiedy dziewczyna zorientowała się, co właściwie zdarzyło się w tym miejscu, zarumieniła się dziko. Albo nie, to nie był rumieniec, raczej coś w rodzaju ostrego, czerwonego wykwitu, który umiejscowił się na obu policzkach. W myślach widziała swoją twarz, bladą jak zawsze z wielkimi, czerwonymi plamami na policzkach. Czuła jeszcze dreszcze, coś ją cisnęło w brzuchu i pierwszy raz doświadczała takiego dziwnego uczucia. Nie wiedziała, czy było przyjemne, raczej tak? Jednak nie potrafiła się na tym skupić. Co tam jakiś ucisk w brzuchu, ona nie mogła normalnie oddychać, ona mrugać nie mogła, była jak sparaliżowana. I modliła się w duchu o ty, by Sheridan zabrał rękę z szyi. Nie, żeby było jej nieprzyjemnie, chyba nie było, ale to wszystko było zawstydzające i takie nowe. Chciała coś powiedzieć, ale nawet gdy już otworzyła usta, nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Drama, ogarnij się, wariatko, przecież on nie robi Ci nic takiego - powiedziała do siebie w duchu. Chyba chciała chociaż trochę zagrzać swój umysł do działania, zrobienia czegokolwiek, ale było jej trudno. Ci faceci, przecież to powinno być łatwiejsze, łapiesz takiego, łup zaklęcie w plecy i jest twój, a nie jakieś podchody, rozmowy i inne gargulki, które doprowadzały ją właśnie do mini zawału. Byłoby dużo prościej. No, ale nawet i na nią przyszła chwila ozdrowienia. Przemówiła, może drżącym głosem, ale przemówiła. - Dzięki — I to był koniec. Dalej czuła się, jak spierdolina ludzka i nie wiedziała co ze sobą zrobić. Szybkim ruchem więc sięgnęła po różdżkę i cicho powiedziała, - Chłoszczyść — a z jej twarz całkowicie zniknęły wszelkie ślady po czekoladzie. W duchu i chociaż nikomu, by się do tego nie przyznała, chciała, żeby chłopak dalej dotykał ją tym piekielnym kciukiem po twarzy albo i nie, nie wiedziała co robić. Jako że znajdywała się niejako nad nim, spojrzała na niego z góry, widoki miała raczej takie sobie, patrzyła prosto na jego kręconą czuprynę, która wydawała się Vin-Eurico wyjątkowo miękką. Kusiło ją, by zanurzyć dłoń we włosach chłopaka i delikatnie je rozczochrać i ledwo się powstrzymywała, właściwie głównie powstrzymywała ją sytuacja, która zdarzyła się chwilę wcześniej, normalnie by się nie krępowała, a teraz? Jeszcze by pomyślał, że do niego zarywa, a przecież tak nie było. Chyba. No było, ale czy aż tak? - Rzucaj, bo nigdy nie skończymy. - Miała nadzieje, że nie brzmi dziwnie albo co gorsza wrednie lub sarkastycznie, wiedziała, że raczej się nie obrazi, ale przecież lepiej dmuchać na zimne. Niestety rzut wiązał się z tym, że będzie zmuszony zabrać dłoń z jej szyi, no ale, zdarza się, nie?
Co on wyprawiał? Sam nie wiedział! Po prostu starał się nie myśleć za bardzo nad tym co robił, bo myślenie po prostu mu dzisiaj nie szło? To znaczy szło, ale prędzej czy później lądował w miejscu, w którym wcale a wcale nie chciał się znajdować, więc na cholerę mu takie myślenie? Siedział teraz z nią, nie sam, więc po pierwsze, od początku walczył ze sobą mocno i starał się przestać być zombie z depresją bez powodu, a po drugie.. potem zauważył, że mu się przygląda, a tych gierek słownych i flirtów nie dało się zignorować! Za dużo myślenia do tego scenariusza nie pasowało, mimo że i tak nie był w stanie zagrać zupełnie przeciwko sobie, odłączając całkowicie. Co to to nie. Wtedy robiło się bardzo głupie rzeczy, a potem wszystkim zaangażowanym było głupio; na co to komu? Właściwie gest który wykonał, z łatwością obydwoje mogliby wytłumaczyć całkiem prosto; Gabriel zwyczajnie podążył za jej propozycją, pomagając jej pozbyć się tej czekolady z twarzy. Po prostu zamiast używać do tego języka, postanowił to zrobić na swoich zasadach. Stąd całą ta akcja z dotykaniem. Mogli by to tak wytłumaczyć.. Ale obydwoje wiedzieli jak bardzo bycze gówno by to było. Sheridan nie był w stanie zignorować podniesionego ciśnienia, idącego w parze z pogłębieniem się barwy na jego uszach, do tego nie był ślepy i bez problemu dostrzegał rumieniec na jej bladej skórze. Głupie gówniarze, kierowane hormonami. To, we własnej głowie, stwierdził z niemałym rozbawieniem, odbijającym się zarówno zaczepnym błyskiem w oczach, jak i głupawym uśmiechem; bo najlepszą częścią tego wszystkiego był fakt, że na tą chwilę mu to nie przeszkadzało. Może zacznie. Może. Grzecznie cofnął dłoń już w momencie w którym mu podziękowała, jego uśmiech poszerzył się tym bardziej, gdy wyłapał drżenie jej głosu. Z wielkim trudem powstrzymał się od drobnej, zaczepnej złośliwości, głównie dlatego, że sam prawdopodobnie nie brzmiałby lepiej. Nie miał pojęcia właściwie, wiedział tyle, że uszy mu płonęły. Przynajmniej nie miał w zwyczaju rumienić się jak baba! Wyprostowanie się, czy raczej odkręcenie tułowia i wrócenia do pozycji wyjściowej, uświadomiło mu, jak bardzo nadwyręża swoje mięśnie; wisząc w ten sposób i za punkt honoru obierając sobie nie ciążenie jej. Gentleman się, cholerny świat, znalazł. Sam skarcił się za głupotę i niejaką rycerskość, za którą i tak miał nie zostać pochwalony. Bo niby skąd miała wiedzieć, że się męczył tylko po to, by nie wbijać łokcia w jej udo, hm? No właśnie! -Trafna uwaga...- udawało mu się, naprawdę mu się udawało powstrzymywać wrodzoną rudość charakteru, tylko.. No dobra, jednak rudość wygrała. Genetyka to potęga! -...co, obawiasz się, że przybłęda skradnie ci całusa?- dodał zaraz później, uśmiech zmienił się na ten, który zwykle towarzyszył jego udawanej pewności siebie; nieco złośliwy, w głównej mierze arogancki. Właściwie zadając to głupie pytanie, sam się trochę wystawiał; bo przecież nie zapytałby, gdyby sam o tym nie pomyślał. Skoro wyciągnął ją na taki piękny rollercoaster emocji, to złość też mogli zaliczyć po drodze! Ale żeby załagodzić ewentualną reakcję, znów postanowił skorzystać z faktu, że jego dłoń znajdowała się na kolanie Dreamy, po raz kolejny lekko je ściskając. Coś w stylu niemego "dobra, dobra, już gram, nie złość się za bardzo"? Brzmiało dobrze. Ostatni rzut wykonał w sumie niedbale, rozproszony przez różne zabawne myśli (..jestem totalnym idiotą. Ale jej skóra była taka gładka. I gapiłem się ciągle na jej usta jak dziwak..) i chyba tylko dzięki dlatego jakoś mu wyszło? Nie dość, że rzut sam w sobie był całkiem niezły, to jeszcze udało mu się odbić gargulka od drugiego, przybliżając go do wygranej. Proszę bardzo, chyba wygrał korepetycje od Śnieżki.
Bridget czasami wolała siedzieć w salonie wspólnym niż pokoju wspólnym Hufflepuffu, szczególnie w ostatnim czasie, gdy zorganizowała spotkanie prefektów i miała okazję podczas kilku lekcji poznać wielu nowych ludzi. Bardzo lubiła integrować się z innymi domami, bo mimo wszelkich różnic, które dzieliły Puchonów od przedstawicieli reszty domów, była w stanie porozumieć się ze zdecydowaną większością! Dawniej myślała, że powinna trzymać się wyłącznie swoich żółtych ludzi, żeby tworzyć jedną wielką borsuczą rodzinę, lecz później odkryła, że szukanie przyjaźni w Gryffindorze, Ravenclawie czy Slytherinie (chociaż tam najrzadziej) zbierało owocne plony. Siedziała w jednym z foteli przy kominku, odchylona w tył i zapatrzona w sufit. Dokładnie lustrowała malunki zwierząt na sklepieniu pokoju, dłońmi przeczesując miękką sierść Tłuczka, swojego kocura, który przypomniał sobie, że nie jest bezpański i posiada swoją panią, która codziennie wytrwale czekała, aż kot przyjdzie i ułoży się w kłębek na jej łóżku. Obok Bridget na stoliku leżała jej książka, którą znalazła kiedyś w bibliotece. Dotyczyła wężomowy, której "tajniki" zgłębiała przez ostatni miesiąc. Tak naprawdę nie wiedziała, co robiła - to nie było to samo co trytoński i na pewno nie to samo co jakikolwiek język ludzki. Bridget słuchała, czytała, ale nie potrafiła z tym nic zrobić, bo wiele jeszcze było dla niej niezrozumiałe. Miała nadzieję, że niedługo rozwiąże jedną z wielu zagadek, jakie krył przed nią język wężów. Tymczasem relaksowała się, jako że miała wolne popołudnie od zajęć. Co jakiś czas rozglądała się po pokoju wspólnym, czy nie zjawił się w nim ktoś znajomy - miała wyjątkową ochotę na pogawędkę.
Morticia ostatnimi czasy odsunęła się od życia w Hogwarcie. Wydawać by się mogło, że funkcjonowała tylko i wyłącznie dlatego, bo musiała. Nigdy nie lubiła dostawać listów z domu, lecz ten ostatni najbardziej zapadł jej w pamięć. Znała swojego ojca i doskonale wiedziała, że był czarodziejem z dziwnym hobby, ale żeby podpaść Radzie Ministrów swoimi chorymi upodobaniami magicznymi? Ticia była pewna, że nie skończy się to inaczej, niż w Azkabanie. Będzie musiała go tam odwiedzać. Westchnęła lekko rozczarowana, idąc przed siebie z książką w ręku. Naprawdę nie miałeś co robić, jeszcze tego nam brakowało. Niech cie szlag. Zaklęła w myślach na ojca, udając się do pokoju wspólnego. Była ciekawa, czy będzie ktoś znajomy. Liczyła w sumie na to, ponieważ nawiązywanie kontaktów i nowych znajomości nie należało do jej mocnej strony. Zeszła po schodach, rozejrzała się i zobaczyła... Bridget! Uśmiechnęła się nawet, widząc przyjaciółkę. Od razu jej się humor poprawił i przyspieszyła kroku, podchodząc do przyjaciółki. - A co tam ciekawego masz? - Zapytała zainteresowana, zaglądając w książkę, którą czytała Bridget. - Bridget... Od kiedy się tym interesujesz? - Spojrzała na nią zdziwiona. Co jak co, ale jej by nie podejrzewała o zainteresowanie mową węży. Morticia usiadła obok koleżanki. - U puchonów nudy, tak jak i gryfonów, że tu jesteś? - Zaśmiała się.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget w sumie zaczynała delikatnie przysypiać, bowiem borsuk zaczynał się nieco zlewać z lwem na suficie, a niedługo do mozaiki kolorów przed przymkniętymi oczami dołączyła również zieleń Slytherinu... A parę chwil później powietrze przeciął znajomy głos wołający jej imię z drugiego końca pokoju. Puchonka poderwała się na miejscu, niemal zrzucając z kolan swojego kota, który skomentował całe to wydarzenie niezadowolonym mruknięciem. Bridget spojrzała na Morticie nieco nieprzytomnie, a sekundę później jej twarz rozjaśnił przyjazny, szeroki widok. - Morticia! - przywitała ją głośno. Już chciała przejść do jakiegoś przyjemnego tematu, zagaić ją o życie towarzyskie, uczuciowe, ostatnie lekcje i plany na najbliższy tydzień, lecz uwaga Gryfonki skupiła się na książce o wężomowie, a Bridget kompletnie zapomniała zakryć jej okładkę jakimiś notatkami czy w ogóle czymkolwiek. Spojrzała na podręcznik, a na jej policzkach wykwitł mało subtelny rumieniec. - Ach, to wypaliła, początkowo chcąc zbagatelizować sprawę, lecz coś w spojrzeniu Morticii kazało jej temat kontynuować. - Nie powiedziałabym, że się interesuję... Chociaż dobra, w sumie trochę tak jest. Jakiś miesiąc czy dwa temu wyczytałam, że są ludzie, którzy się wyuczyli tej mowy i... No nie ukrywam, że to całkiem ciekawe. Sama próbowałam, ale na razie nie łapię o co chodzi - przyznała i wzruszyła ramionami. - Wiesz, czasem trzeba zmienić towarzystwo - dodała w odpowiedzi na jej pytanie. - Jak Ci leci?
- Oj. Nie chciałam cię budzić, musisz mi to wybaczyć. - Powiedziała wesoło, widząc reakcję Bri, po czym uśmiechnęła się do niej szeroko. Morticia sama często przysypiała, gdy jej się nudziło. No, albo wtedy gdy była po prostu nie wyspana, bo przecież w nocy jest wiele ciekawszych zajęć od spania. Chociażby czytanie książek, albo rysowanie jakichś bazgrołów, które nawet coś przypominały. Z reguły były to jakieś postacie z komiksów, albo mang... No, ale po Morti ciężko było się spodziewać czegoś innego. Zauważywszy zmieszanie koleżanki zaczęła się cicho śmiać i pokręciła głową. - Dobrze, że żaden z uczniów plociuchów tego nie widzi. Znając życie, jutro idąc na zajęcia słyszałabyś pogłoski na swój temat. - Oj, ona już się nasłuchała plotek na swój temat! Zarówno ona, jak i jej była przyjaciółka, która... No, która po prostu wyjechała z Hogwartu. W sumie, Morti się nie dziwiła, że Amalyn zrezygnowała. Przecież one to uzgodniły i to dawno temu. Tyle, że tamta była starsza, było jej łatwiej. - Ciekawe, to prawda. Nie jest też wcale takie proste jak ci się wydajesz. Węże mają to do siebie, że potrafią być strasznie oporne. Niektóre od razu nawiążą z tobą kontakt, inne będą cię olewać. Taka ich natura.- Przytaknęła. Morticia doskonale to wiedziała. Już od tylu lat mówiła w języku węży, że zdołała poznać ich naturę. Przecież nie bez powodu mówi się ,,przebiegły jak żmija". Były to stworzonka charakterne, być może dlatego ruda je tak lubiła? Westchnęła, słysząc pytanie Bri. - A weź. Nie zdziwię się jak będę odwiedzać tatusia w Azkabanie. - Odpowiedziała, po czym pokiwała z dezaprobatą głową. To co wyprawiał ten człowiek było nie do opisania. - A co u ciebie? - Zapytała wesoło. Nie miała zamiaru przejmować się aż tak wymysłami swojego ojca, od dawna wiedziała, że jest stuknięty.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Jakkolwiek Bridget również doceniała wieczorne czytanie i niejednokrotnie udawało jej się zarwać noc przez książkę z ciekawą fabuła, tak spanie było jedną z jej ulubionych czynności. Nienawidziła być niewyspana - wtedy wszystko wypadało jej z rąk, zaklęcia nie wychodziły, informacje uciekały z głowy i w ogóle średnio radziła sobie z kojarzeniem faktów. Często wolała dostać gorszą ocenę (choć i to przychodzi jej z trudem), niż zrezygnować z dwóch dodatkowych godzin snu. Słysząc słowa Morticii parsknęła śmiechem, aczkolwiek rumieniec jeszcze jej nie opuścił. - Plotek to ja mam już dość - stwierdziła zgodnie z prawdą. W poprzednim roku szkolnym Obserwator aż huczał na temat jej prywatnego życia, wyliczając z kim miała schadzki, romanse i poważniejsze związki, a ostatnio królową na językach była jej starsza siostra, która zaszła w ciążę i lada moment zacznie się gadanie, że pora i na młodszą Hudson, bo przecież tylu do siebie dopuściła... Informacja o jej zainteresowaniu wężomową wcale nie odwróciłaby od tego uwagi innych, a jedynie podsyciła ciekawość - czy następnym chłopakiem Bridget będzie wężousty? Czy trzyma w swoich spodniach bazyliszka? - Mówisz, jakbyś wiedziała na ten temat bardzo dużo - stwierdziła, przyglądając się jej badawczo. Może była w innych pomieszczeniach, gdy plotkowano na temat umiejętności Morticii? Gryfonka nigdy nie wspomniała o tym Bridget i to całkiem zrozumiałe, mogła nie chcieć zwracać na siebie uwagi, czy zwyczajnie trzymała takie rzeczy przed wszystkimi w tajemnicy. Niemniej jednak ton, jakim wypowiadała te słowa dał Bridget do zrozumienia, że faktycznie wiedziała, o czym mówi i to rozbudziło w Puchonce ciekawość. Spojrzała na nią z nieskrywanym zdziwieniem na uwagę o Azkabanie. - Co Ty gadasz? - wypaliła, zakrywając usta dłonią. - Co się stało? - zapytała, dopiero po chwili orientując się, że dotknęła prawdopodobnie bardzo drażliwy temat. - Jeśli nie chcesz to nie musisz mówić - dodała od razu, gdy się o tym zorientowała i posłała jej nieco przepraszający uśmiech. - U mnie jakoś leci, całkiem dobrze, lepiej niż wcześniej. Nie wiem, czy słyszałaś, ale zerwałam z chłopakiem jakieś dwa miesiące temu... Trochę mi ciężko, ale daję radę - stwierdziła wzruszając ramionami. Wolała nie wspominać na razie o Lotcie i jej ciąży, bo o tym pewnie już słyszała, a Bridget była trochę zmęczona tematem.
Morticia już nie pamięta kiedy po raz ostatni się wyspała. Niby nikt jej tego nie bronił, lecz ostatnimi czasy czerpała na jakąś dziwną bezsenność. Spała po cztery, pięć godzin. Najciekawsze w tym wszystkim było jednak to, że tak właściwie... Funkcjonowała normalnie. Nie licząc oczywiście dni, w których była tak styrana, że jedna kawa była pikusiem, przy dawce kofeiny, która na pewno ją rozbudzi. Ogólnie piła dość dużo kawy, a co najciekawsze... Kiedyś nie lubiła, teraz mogła pić litrami. - Wcale się nie dziwię. Trochę się nasłuchałam, ale nie przejmuj się. Większość w to nie wierzy. Na swój temat też się nasłuchałam, a najwięcej w poprzednim roku. - Gdy widywała się jeszcze z Friday'em, który postanowił tak po prostu zniknąć. Pewnie wrócił do tej swojej lafiryndy, której Morticia nigdy nie lubiła. Nawet nie pamiętała już, jak jej było na imię. Ach, no tak... Aiko. Tak miała na imię. Na szczęście rozmawiała z Bri o czymś innym. Dzięki temu nie miała czasu na zawracanie sobie głowy tamtą dziewczyną, z którą może i by się polubiła, no ale... Szczerze w to wątpiła. Poruszyła znacząco brwiami. Doskonale o tym wiedziała. Zdążyła już poznać tajniki mowy węży, oraz samych wężopodobnych stworów. - Oj, wiem co mówię. Jeżeli chciałabyś poznać tajemnice tych stworzeń, po prostu daj mi znać. Od dobrych kilku lat się tym zajmuję. - Powiedziała, dumna z siebie. Nie używała zwrotów, które faktycznie mogłyby ją wydać, ściany miały uszy i trzeba było się tego pilnować. Ojciec był zdecydowanie drażliwym tematem, a z reguły osoby poruszające ten temat stąpały po cienkim ludzie. Na Bridget nie była jednak zła, miała zamiar jej wszystko powiedzieć. Komu mogłaby się wygadać, jak nie tej uroczej Puchonce? Miała do niej zaufanie, to o czym rozmawiały, było tylko i wyłącznie między nimi. Szczerze wątpiła w to, że Bridget od razu pójdzie wszystkim rozpowiedzieć, że ,,Stary Slippery idzie siedzieć, a jego córka niedługo po nim!". Dziewczyna podrapała się po czole, przenosząc wzrok na podłogę i odchrząkając. - Jakby ci to wyjaśnić... Po prostu zaczął się czuć zbyt pewnie i podpadł Ministerstwu za rozpowszechnianie czarnoksięstwa. - Wyjaśniła, jak najlepiej mogła i spojrzała na dziewczynę, posyłając jej szeroki, głupkowaty uśmiech. Nie była dumna z ojca, wręcz przeciwnie. - No trochę mu na starość odbija. - Wyjaśniła, rozkładając ręce w celu bezsilności. - Słyszałam coś na ten temat, zastanawiałam się, czy to kolejne plotki, czy poważnie. No, ale skoro mówisz, że zerwaliście, to nie plotki. Więc, za co powinnam go spalić? - Zapytała, patrząc uważnie na puchonkę. Morticia była ciekawa, co takiego się stało, że zerwali.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget raczej nie miewała do tej pory problemów ze snem. Spała jak kamień, wstawała zawsze na czas, ze wszystkim zdążała, lecz od stycznia lub lutego, gdy zaczynała czuć pod tyłkiem ogień w związku z egzaminami na koniec szkoły oraz gdy zaczynała kłócić się praktycznie ze wszystkimi w swoim kręgu towarzyskim, jej sen zdecydowanie nie był tak czysty i cudowny jak dotychczas. Później, po całym tym wypadku Lotty, coraz częściej zaczynała mieć koszmary na temat smoków, poparzeń lub ciążowych wpadek. Żadna z opcji nie była lepsza od drugiej i wszystkie trzy sprawiały, że potrafiła obudzić się z krzykiem. - Mam nadzieję, że nikt w to nie wierzy - powiedziała, wywracając oczami i oparła brodę na pięści. Szczerze nie życzyła sobie, by Obserwator pisał o niej cokolwiek na łamach swojego szmatławca, ale niestety w całej tej niechęci do tego wątpliwej sławy profilu na wizbooku, Bridget nie mogła zwalczyć potrzeby czytania każdego wydania. Była to spora hipokryzja z jej strony, lecz niejednokrotnie przekonała się, że niektóre informacje pisane przez nich miały w sobie... Cóż, całkiem sporo prawdy. Niestety w plotkach, które pisano o niej, również pojawiły się ziarna prawdy, co wyłącznie dobijało Puchonkę. Nie zamierzała jednak nigdy konfrontować się z Obserwatorem i udawać, że ma w głębokim poważaniu jego artykuły, podczas gdy w środeczku dosłownie ją roznosiło z chęci zemsty. Kolejne słowa Morticii wzbudziły w niej tak ogromną ciekawość, że niemal wyskoczyła ze swojego fotela. Z szeroko otworzonymi oczami patrzyła w Gryfonkę z nieskrywanym zdumieniem przemieszanym z ekscytacją. - No co ty! - wyrzuciła z siebie, po czym skuliła się nieco, rozglądając po pomieszczeniu, czy przypadkiem nie zwróciła na siebie spojrzeń innych obecnych. Na szczęście było w miarę pusto, a inni uczniowie wydawali się być zajęci swoimi sprawami i nie zwracali uwagi na krzyczącą Puchonkę. Spojrzała na nią i uśmiechnęła się przepraszająco, po czym dodała nieco ciszej: - To znaczy że... Umiesz? - Ostatnie słowo wypowiedziała w BARDZO ZNACZĄCY SPOSÓB, aby Morticia wiedziała, o co DOKŁADNIE ją pytała. Pokiwała głową ze zrozumieniem, słuchając jej słów na temat ojca. - Przykro mi, serio - powiedziała. Co prawda Morti nie wydawała się być szczególnie zasmucona z tego powodu, jej ekspresja wręcz świadczyła o pewnego rodzaju zadowoleniu bądź rozbawieniu całą tą sprawą. Bridget ciężko się było ustosunkować, więc z dwojga złego wolała opowiedzieć nieco o swoim byłym. - Jeśli mam być szczera... Nie zrobił nic złego i był naprawdę chłopakiem idealnym. Problem był w takim, że im bardziej oboje się staraliśmy, tym bardziej nam nie wychodziło. Ciągle działo się coś złego i na każdym kroku napotykaliśmy przeszkody. W dodatku miałam wtedy ciężki okres, w którym mocno kłóciłam się z Ezrą Clarke i jego obecnym chłopakiem Leonardo... No, było ciężko. Po festiwalu pękliśmy i zerwaliśmy, a Theo wrócił do domu, do Włoch - powiedziała, po czym westchnęła ciężko. Przykro było jej wspominać Evermore'a, ale może dzięki temu szybciej się z tym upora?
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Salon wspólny był dla Finn czymś, czym dla innych były pokoje wspólne. Miło było czasem posiedzieć w jakiś tętniącym życiem miejscu, szczególnie jeśli był tam kominek, a ponieważ po trzech latach nadal nie lubiła Krukonów (nie żeby jakoś w tym czasie próbowała tę niechęć zwalczyć), zostawało jej to miejsce. Plus te żółto-czerwone sofy miały swój urok - wyobrażała sobie, że jest Gryfonką, o czym zawsze po cichu marzyła. Ciekawe czy tak właśnie wyglądały sofy w ich pokoju wspólnym... Dziś Finn miała spotkać się tu z grupką znajomych z Hufflepuffu z roku, ale tak jakoś wyszło, że przyszła dużo wcześniej niż się umówili. Usiadła na jednej z sof i żeby nie marnować czasu wyjęła z torby pracę z astronomii, którą bezskutecznie usiłowała skończyć już od kilku dni. Rozłożyła sobie w połowie zapisany na trzymanej na kolanach książce, a kałamarz postawiła na podłokietniku. Wolała pracować w ten sposób niż przy stoliku, przynajmniej nie czuła się jak na lekcji. Wygniecione poduchy pod tyłkiem górowały nad krzesłami w ten sam sposób co rozciągnięty w praniu sweter i wytarte dżinsy nad mundurkiem (swoją drogą też za dużym i tu i tam cerowanym) - były po prostu przytulniejsze. Zaczęła smarować na pergaminie jakieś układy planet i jakoś tak wyjątkowo zaczęło jej dobrze iść. Zadnie pochłonęło ją do tego stopnia, że nie odrywała nawet wzroku od swojego dzieła, maczając pióro w kałamarzu. I stało się - w końcu nie trafiła. Przewróciła buteleczkę wprost na dywan. Najczystszy to i tak on nie był, ale Merlinie, wylał jej się prawie cały atrament, który dopiero co dosłała jej mama z notką, żeby go trochę oszczędzała, bo nie rósł na drzewach. Podniosła naczynko z ziemi najszybciej jak mogła i z kwaśną miną przyglądała się ocalałym resztkom na dnie. Nawet nie zwróciła uwagi, że zanim kałamarz wylądował na podłodze, atrament chlapnął na siedzącą na sofie obok dziewczynę.
Jej uwielbienie do mody było nieznacznie większe od tego, które dotyczyło wystroju wnętrz. Kochała przebywać w estetycznych, minimalistycznych wnętrzach, a najbardziej odnajdywała się w stylu prowansalskim, do którego przyzwyczajono ją w dzieciństwie. I choć Hogwart niekoniecznie był szkołą, która zasługiwała na mocne "powyżej oczekiwań" z aranżacji wnętrz, czuła się tutaj dobrze. Co prawda, znając standardy Beauxbatons, pod tym względem zdecydowanie wygrywała francuska szkoła, która mimo skrupulatnie dobranych dekoracji, nie potrafiła wzbudzić w niej poczucia, że znajduje się w domu. Szkocki zamek jej to zapewnił, więc nie zważając na ponuro wyglądający pokój wspólny Slytherinu, przy dokonywaniu wyboru między placówkami, wnikliwie zanalizowała wszystkie wady oraz zalety i wyznaczyła priorytety. Po latach zdążyła przywyczaić się (a nawet polubić!) do butelkowozielonego motywu przewodniego pokoju wspólnego jej domu i to właśnie tam spędzała najwięcej czasu. Uczyła się, spotykała z różnymi osobami, rozwijała pasje albo po prostu relaksowała - ciepło buchające z kominka czy miękkie fotele to tylko dwie rzeczy, dla których potrafiła przesiadywać tam godzinami. Niestety, ostatni incydent w lochach trochę namieszał, więc Amélie zmuszona była czytać gdzie indziej. Wciąż nie zarobiła wystarczająco dużej kwoty pieniędzy, by móc kupić własne mieszkanie w Londynie, a nie chciała prosić rodziców o żadne wsparcie z ich strony. Sumiennie odkłada zarobione pieniądze i tak szybko, jak będzie to możliwe, postara się o własne cztery kąty. Na ten moment, pozostawał jej salon wspólny, w którym chciała, na spokojnie, przeczytać notatki z ostatnich zajęć z astronomii. Wciąż nie do końca rozgrzana po powrocie z zimnego dworu, weszła do salonu, rozbierając się z części garderoby, które nie były jej już potrzebne. Usiadła na jednej z sof, blisko jakiejś nieznajomej jej dziewczyny, po czym sięgnęła do torby, by wyjąć swój notes od astronomii. Kątem oka zauważyła, że jej sąsiadka właśnie odrabia pracę domową, z tego samego przedmiotu. Zastanawiała się chwilę, czy może do niej nie zagadać, ale ostatecznie uznała, że nie będzie przeszkadzać jakimś obcym nastolatkom w odrabianiu zadania. Zapatrzona w tekst, w ogóle nie obserwowała, co robi dziewczyna obok. W pewnym momencie jednak poczuła, jak fragment materiału jej białych spodni staje się mokry i przylega do skóry. Opuściła wzrok na swoje śnieżnobiałe spodnie, na których pojawiła się teraz bardzo widoczna plama z atramentu, po czym przeniosła wzrok na sąsiadkę, która z marną miną patrzyła na pusty kałamarz. Dopiero teraz zwróciła uwagę, jak okropnie jest ubrana. - To jest chyba jakiś żart, tak? - powiedziała wyraźnie, wpatrując się w nieznajomą. - Jak ja niby mam to odeprać? Zaklęciem? Teraz, kiedy magia nie zawsze działa? - spytała ze złością w głosie, wciąż wpatrując się w nią wnikliwie.
strasznie przepraszam, że tyle musiałaś czekać, ale taki ciężki tydzień się trafił
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Słyszała przesiąknięty złością głos z boku, ale była tak przejęta niemal pustym kałamarzem, że dopiero po chwili pojęła, że starsza dziewczyna zwraca się do niej. Właściwie to Finn też liczyła na to, że to był tylko żart. Popatrzyła na Ślizgonkę płochliwie, jak gdyby nie była pewna, czy w ogóle może. Spojrzenie dziewczyny sprawiało, że Finn miała ochotę zapaść się pod ziemię, chociaż jeszcze nie wiedziała dlaczego. Dopiero jej słowa nakierowały dziewczynkę, gdzie ma patrzeć. Jej wzrok spoczął na zaplamionych białych spodniach, które jak nic nigdy wcześniej brudu nie widziały. Była tak przestraszona, że zwykłe "przepraszam" uwięzło jej w gardle. Ślizgonka zadała jednak pytanie - pytanie, na które Finn w sumie znała odpowiedź, więc zanim jeszcze pomyślała, wypaliła automatycznie: - Mlekiem - skurczyła się jeszcze bardziej na dźwięk swojego wątłego głosiku, który wychodził z niej zawsze, gdy rozmawiała z obcymi, którzy ją stresowali - Się w mleku moczy i większość schodzi - sprecyzowała, skubiąc postrzępione z wytarcia rękawy swetra. Kiedyś jej mama tak zrobiła, gdy siostra zostawiła pióro na kanapie i atrament z niego wsiąkł w narzutę. Nie zeszło do końca, ani z mlekiem, ani potem w praniu, ale Finn pamiętała jak z zanurzonej w misce narzuty wypływały czarne kłęby atramentu, mieszając się z mlekiem, więc nie można było powiedzieć, że nie działało. W miejscu plamy zaś po prostu kładli poduszkę. - Zawsze można coś na tym naszyć - dodała jeszcze - Albo zrobić z nich szorty. Recykling był specjalnością Gilliamsów. U nich w domu wszystko dostawało drugie życie, a często nawet trzecie i czwarte. Wielokrotnie łatane płaszcze stawały się obiciami na krzesła, zaś połamane krzesło po drobnych przeróbkach odzyskiwało blask jako wieszak, na którym wisiały kolejne płaszcze, łatane tym co dało się odzyskać z obić. I wcale nie wyglądało to źle - jej mama była świetną krawcową. Finn na przykład bardzo lubiła różnokolorową naszywkę w kształcie sowy, którą mama zrobiła jej ze ścinków i która zdobiła ramię jej kurtki w rozdartym miejscu. Lubiła ją bardziej niż samą kurtkę - jakby nie patrzeć naszywka była jej, a kurtka po siostrze. Gilliamsów ograniczała tylko wyobraźnia - bo byli zbyt dumni, by przyznać, że brak pieniędzy - i teraz głowę ich nieodrodnej córki bombardowały kolejne pomysły naprawy spodni, albo wtórnego użycia materiału, z którego zostały zrobione. Przed werbalizacją ich powstrzymywała ją tylko raczej niezadowolona mina Ślizgonki.
Odniosła wrażenie, że jej spojrzenie nieco przytłacza dziewczynę. I już chciała odpuścić, powiedzieć, że nic się nie stało, to tylko spodnie i nerwy nie są w tej sytuacji konieczne, ale ponownie spuściła wzrok na śnieżnobiały materiał z granatowym kleksem na środku. Nie, to z pewnością się nie odpierze... Mlekiem? Ta dziewczyna już chyba do reszty powariowała. Amélie znała parę sposób na trudne plamy, ale całkowite usunięcie atramentu z białej tkaniny graniczyło z cudem. Fosse na pewno wypróbowałaby metodę z płynem do dezynfekcji rąk. Kleks może i by zszedł za sprawą znajdującego się w środku alkoholu, ale oprócz wyczyszczenia zabrudzenia, spodnie znacznie by się zniszczyły. Sama nie wiedziała, czy rady dziewczynki potraktować jako chęć pomocy, czy może jako objaw arogancji z jej strony. Mimo pewności w związku z tym, co mówi, zdawała się być nieco przestraszona. Widok płochliwe Krukonki nieco zbił Ślizgonkę z tropu - znacznie obniżyła ton głosu i powstrzymała zirytowanie. - Naszywki nie są w moim stylu - odpowiedziała, skrycie jednak doceniając błyskotliwość i zainteresowanie towarzyszki zaistniałym problemem. - Szorty? - zaśmiała się cicho, spoglądając na nieznajomą. - Cóż, są zdecydowanie za drogie, żeby zrobić z nich szorty. - Dla niej te spodnie były najpewniej zwyczajną, białą szmatą, ale dla Amelki miały spore znaczenie. Poświęciła na nie jakieś trzy wypłaty i nie kryła ekscytacji, kiedy pierwszy raz je założyła. Cena była spowodowana marką, aniżeli jakimś specjalnym fasonem czy elementem, ale i tak miało to dla dziewczyny ogromne znaczenie. - Aż boję się rzucić na nie jakiekolwiek zaklęcie... zawsze może mieć działanie odwrotne do zamierzonego - oznajmiła cicho, domyślając się, że Krukonka najpewniej dyskretnie naśmiewa się z zakłopotania Francuzki. Jakby nie patrzeć, to tylko (albo i aż) spodnie.
Z torbą i książką eliksirów w rękach David wszedł do klasy, obrzucając pewnym spojrzeniem. Rzucił torbę przy ścianie i usiadł na kanapie. Otworzył książkę i zaczął czytać ją na głos, jednak bardzo cicho. Jednak ciągle wychylał wzrok znad książki i zerkał na towarzyszki z Ravenclawu i Slytherinu. Po jakichś 5 minutach czytania odłożył książkę. - Co tam?- spytał, nawet nie patrząc na osoby do których te słowa były skierowane. Normalnie to już by go tu nie było, ale lubi towarzystwo dziewczyn, więc to pomogło mu zostać. Złożył w kostkę swój szalik z kolorami Gryffindoru i rzucił go do oddalonej o kilka metrów torby, która nie była do końca zamknięta. Trafił, ale w locie szalik się rozwinął i znowu trzeba było go składać, czego David nie lubił robić. Westchnął i podszedł zrezygnowany do torby, by wsadzić do niej szalik który ponownie złożył.
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Niewątpliwie był to jej wina i czuła się z tym źle. W takiej sytuacji myślenie źle o poszkodowanej było nieetyczne i doskonale o tym wiedziała, a jednak gdzieś tam z tyłu głowy wywracała właśnie oczami na jej nielogiczność. Dobra, były drogie - to rozumiała. Ale skoro i tak miała ich nie odratować, to lepiej już chyba je pociąć niż wyrzucić, nie? Z przyzwoitości nic jednak nie powiedziała. Powinna była chociaż przeprosić, ale była tak zaskoczona i dodatkowo skonfliktowana, że tylko przyglądała się Ślizgonce z lekko rozchylonymi wargami. Cisza robiła się już niezręczna i wtedy ją trafiło! Czy ona powinna jej te spodnie odkupić?! Zaciągnęła się powietrzem i otworzyła szerzej oczy uświadamiając sobie ten fakt. Cały kolor odpłynął z jej twarzy. Bała się napisać rodzicom, że potrzebuje nowego kałamarza! Jeżeli obwieści im jeszcze, że muszą zapłacić za spodnie-zbyt-drogie-żeby-je-pociąć... Była martwa! - Wiesz... - zaczęła niepewnie, trzęsącym się i nienaturalnie wysokim głosem - Skoro i tak są do niczego, to możesz chociaż spróbować. Gdyby się udało, byłaby bezpieczna. W innym wypadku... Cóż, mogłaby jej chyba spróbować unikać. Dziewczyna wyglądała na studentkę, więc to tylko góra trzy lata. Finn zawsze twierdziła, że ma pospolitą mordę i nie wyróżnia się z tłumu. Dodatkowo nie wiedziała jak się nazywa, a nawet nie miała na sobie żadnego elementu, który mógł wskazywać na przynależność do Ravenclawu. Znalezienie jej nie byłoby chyba takie proste. Rozważała, czy nie rzucić się do ucieczki od razu, ale dosłownie sparaliżowało ją na kanapie. Z resztą i tak nie mogłaby zmyć się zbyt szybko, bo najpierw musiałaby pozbierać swoje rzeczy. Rozmyślając nad własną zgubą nie zauważyła nawet, że obok nich usiadł jakiś koleś, dopóki się nie odezwał. Spojrzała na niego zaskoczona, sprawdzając czy mówił do nich. Nie patrzył na nie, ale w okolicy nikogo nie było, więc cholera wiedziała. Finn przeniosła pytające spojrzenie na starszą dziewczynę. Co jeżeli to był jakiś jej ziomek i zaraz się na niej we dwójkę zemszczą. Oczami wyobraźni widziała, jak chłopak ją przytrzymuje, a Ślizgonka wylewa jej na głowę resztki atramentu. Aż drgnęła, kiedy chłopak się podniósł, ale ten tylko podszedł do torby. Na wszelki wypadek, Finn zaczęła jednak powoli i w miarę dyskretnie zbierać swoje rzeczy. Na wypadek, gdyby musiała szybko uciekać.
@Amélie Fosse, przepraaaaszam, że tak długo. Już się ogarnę. Miałam jakiegoś totalnego bloka ;_;
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Po meczu quidditcha Gryffindor - Hufflepuff, gdzie Gryff wygrał.
Raczej marny ze mnie kibic Hufflepuffu, skoro ledwie pojawiam się na boisku, a już nasi wygrywają. Chyba że naprawdę odwróciłem uwagę Liama Rivaia i pomylił mnie ze zniczem. Widać skrzydełka nie były mi do tego potrzebne. Jestem dumny z Cyśki, że złapała tego znicza, nawet jeśli Gryfoni będą chcieli mnie zamordować za paradowanie w kanarkowo-żółtym sweterku. Dlatego też od razu rodzi mi się we łbie plan, jak się zrehabilitować, chociaż nie zmienię zdania, że Puchoni potrzebowali wsparcia na boisku, skoro byli dyskryminowani. - IMPREZA – drę się do swoich, którzy skaczą i się tulą z radości, że Layton ma tego orzecha włoskiego po Red Bullu w łapie. To zawsze jest wybitny pomysł, chociaż mielibyśmy zdecydowanie więcej luzu, gdybyśmy mogli wyjść poza teren szkolny. Nie wszyscy jednak mają taką możliwość, dlatego ostatecznie lądujemy w salonie wspólnym, żeby inne domy mogły do nas dołączyć. Nie spodziewam się oczywiście żółtych, chociaż byłoby super, gdyby wpadli, bo sport sportem, ale zabawić się może każdy. Co nie? Udaje mi się zdobyć jakiś stary gramofon z pokoju muzycznego i mam też kilka płyt skitranych w dormitorium na wypadek, gdyby nie chciało mi się łazić do Hogsmeade i zabierać jakichś z mieszkania, co nieco ratuje nas przed stypą. Na dekoracje z mojej strony raczej nie mają co liczyć, bo jestem dupa zarówno z transmutacji, jak i z zaklęć. Możemy co najwyżej spalić rytualnie mój sweter, ale podejrzewam, że Puchonom będzie wtedy przykro.
Nawet nie śmiał sobie wyobrażać, że jego pierwszy mecz Quidditcha zakończy się spektakularnym zwycięstwem, wiedząc, że swoje doświadczenie mógłby roboczo ocenić na bliskie zeru. Niemniej nie potrafił przez całą grę odgonić od siebie tego pragnienia… unoszonego ku górze znicza i – przede wszystkim – zadowolenia całego domu, który pomimo niedoceniania przez wszystkie lata, w końcu pokazał, że jednak się liczy! Ale niestety, świeżo upieczony szukający musiał schrzanić. Nie miał humoru, co w przypadku szatyna było dość zauważalne, ponieważ jego stan neutralny pod względem nastroju, już zakładał w sobie wesołe trajkotanie i szeroki banan na niezamykającej się buzi. A teraz było mu po prostu tak diabelnie przykro… szczególnie, gdy zauważył w oczach swojej kapitan łzy. Zawiódł ją? Ohh… gdyby tylko bardziej zwracał uwagę na tego znicza… miał okropne wyrzuty sumienia i czuł się strasznie. Wykręcił się ze spotkania z Neirinem, uznając, że chyba potrzebuje pobyć chwilę sam. Poinformowawszy przyjaciela, że dołączy do niego po kąpieli, zgodnie ze swoimi słowami poszedł na piąte piętro, okupować łazienkę prefektów. Niech chociaż raz skorzysta z tego przywileju… byle tylko nie spotkać Jęczącej Marty.. Wspiął się po schodach, gdy nagle… zatrzymał się, słysząc niewyobrażalnie głośne umcy umcy, przemieszane z krzykami, których na ten moment nie potrafił zrozumieć. Prefekt mode on: oczywiście poszedł to sprawdzić, poprawiając niedbale narzuconą na siebie szatę z plakietką – uznał, że nie ma ochoty się stroić, jak zawsze… poza tym za chwilę i tak wyląduje nago w ciepłej wodzie. Wszedł do Salonu Wspólnego i… ścisnęło mu się gardło. No tak, zwycięzcy świętują… Nie zabraniał nikomu się bawi, toteż nic nie powiedział, doskonale wiedząc jak działają wrażenia świeżo po meczu. Był w tej szkole nie od dzisiaj. Jednak dopiero po siedmiu latach w Hogwarcie dowiedział się jak gorzka potrafi być przegrana, szczególnie, gdy mecz obserwowało się z boiska, nie trybun. Dalej obwiniał się za ten wynik. Gdyby się tak nie rozglądał na boki, z pewnością by ten znicz wypatrzył! Podrapał się po policzku, uśmiechając się nieco zakłopotany, dla zatuszowania przygnębienia, ale nie wyszło mu to zbyt dobrze: i tak wydawał się smutny i przygaszony. Było mu tak potwornie przykro… szczególnie, że najwyraźniej prezentował się jako jedyny Puchon wśród skandujących „Gryffindor! Gryffindor!” Lwów. To wcale nie dodawało mu otuchy… wiedział, że tylko chwila, a zaczną się złośliwe żarty o Borsukach. Odwrócił się wolno z zamiarem opuszczenia pokoju.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Sprzątnęła miotły. Ktoś musiał, prawda? Miała na tyle przyzwoitości, aby zostać te kilka minut po meczu i zebrać ich sprzęt, a nie zostawiać w ferworze zwycięstwa całego bałaganu na głowie Limiera. Nie zajęło jej to też długo, acz poszanowanie dla mioteł to ważna rzecz. Nie będą latać, jeśli się popsują. Złożyła je zatem szybko, nim pobiegła za świętującą gromadką. Gryfoni zawsze byli głośni. Obsceniczni, bezpośredni, aktywni. Mający głupie pomysły oraz odwagę, aby je wprowadzać w życie. Impreza, biorąc pod uwagę ogólną charakterystykę domu, to coś całkiem normalnego i wręcz łagodnego, jak na możliwości wychowanków Gryffindora. Bywało dużo gorzej. Jasne włosy rozwiewały się za nią, kiedy biegła korytarzami, aby zdążyć pogratulować szukającej, zanim zgniotą ją w uściskach i spiją piwem (nie wątpiła, że pojawi się coś z procentami. Lwy nie byłyby sobą, jakby choć jeden nie próbował przemycić alkoholu na imprezę). A sobie dziewczyna zasłużyła. Wybiegła zza zakrętu i potem szybko chciała wejść do salonu, mało nie wpadając w wejściu na jakiegoś chłopaka. Zatrzymała się gwałtownie, choć i tak się delikatnie zderzyli. Na szczęście nieboleśnie. - Liam! Ty to masz szczęścia wpadać na mnie dzisiejszego dnia - zaśmiała się, w błękitnych oczach skakały iskierki rozbawienia. - Chodź tutaj - wzięła go w ramiona i przytuliła. Był to długi, ciepły gest, jakiego nie przerywała za szybko. - Przyszedłeś się bawić? - Spytała, kiedy odsunęła już Puchona od siebie, wodząc spojrzeniem po jego sylwetce. Oraz zauważając plakietkę przypiętą do piersi. - Aww, nie zamierzasz chyba nas pogonić? - Spytała z lekkim smutkiem pobrzmiewającym w głosie. Nie spodziewałaby się tego po chłopaku, jednak nigdy nie widziała go w podobnej sytuacji - załamanego po przegranej. W dodatku w meczu, w którym najwięcej od niego zależało, bo to Rivai przegapił znicza i dał go złapać Gryfonce. Całkowicie zrozumiałe byłoby, jakby próbował rozgonić imprezę z czystej zawiści i rozgoryczenia. Oraz w pełni bezsensowne, przypominające gaszenie pożaru spryskiwaczem. Ta rozhahana zgraja nie da się przepędzić. Raczej jakby tylko Puchon spróbował, zostałby wciągnięty do środka, przetransmutowano mu ubranie w sukienkę, pomalowano włosy na różowo i okrzyknięto Miss Party Pooper roku 2018. W naiwnej nadziei, że to go urazi. Trzymała go wciąż za ramiona, czekając na jakąś reakcję, nim zmarszczyła brwi. - To tylko jeden mecz, honey. Rozchmurz się. Może posiedzisz z nami? - I nie rób niczego, co mogłoby zaważyć na twojej reputacji w szkole... Chociaż, Liam już był całkiem znany jako dobrze ubrany pedałek z Hufflepuffu. Nic gorszego mu Gryfoni nie będą w stanie zrobić. Niemalże naturalna odporność na dziecinne żarty Lwów. Uśmiechnęła się doń. Lubiła nazywać Liama per honey. Nie tylko był słodki, ale też kolorystycznie idealnie zgrany z jego żółtymi szatami.
Odwrócił się, przeszedł kilka kroków… i bam! - O rany, przepraszam! – powiedział niemal machinalnie, jeszcze zanim zorientował się, w kogo właściwie wpadł. Odskoczył na jeden krok do tyłu i gdy przyjrzał się, z kim miał do czynienia, uśmiechnął się delikatnie. Choć nie miał humoru, obecność osób, które darzył sympatią, zawsze w jakimś stopniu sprawiała, że czuł się lepiej. Teraz nie miał ochoty na interakcje z kimkolwiek, ale dobrze było zobaczyć znajomą twarz wśród tłumu bezpostaciowej czerwieni, która wychwalała Gryffindor ponad niebiosa, dociskając Puchonów do podłogi. Ale uśmiech szybko mu przygasł, gdy Hemah przypomniała mu jak nieprofesjonalnie zachował się na boisku. – Oh.. tak… wybacz za tamto. To było trochę głupie… - cichszy, przygaszony ton, oblepiony przebrzmiewającym poczuciem winy. Pozwolił się przytulić, nawet odwzajemniając gest. Nie rzucił się jednak ze swoim standardowym chichotem, zaraz zaczynając kiwać się z nią na boki i gadać od rzeczy, robiąc miliony nawiązań do niepowiązanych ze sobą tematów. Zamiast tego po prostu dawał jej się cieszyć, słuchając co ona ma do powiedzenia. „Przyszedłeś się bawić?” Aż zrobił beznadziejną minę. Prędzej porwałby się na coś zupełnie odwrotnego. - Am.. nie, nie. Szczerze mówiąc, to… - „Aww, nie zamierzasz chyba nas pogonić?” – oh! Nie! – aż się wyprostował. – Ale masz rację, chciałem zrobić użytek z tej plakietki, choć niekoniecznie zawierałem w tym niszczenie wam zabawy. Po prostu szedłem wykąpać się do łazienki prefektów, usłyszałem hałas i chciałem zajrzeć co się właściwie dzieje… i właśnie się zbierałem do wyjścia… - uśmiechnął się do niej, ale jakoś tak… inaczej. Hemah była czujną i spostrzegawczą osobą, więc bez większego wysiłku rozpoznałaby, co jest grane. Liamowi było po prostu przykro i starał się najzwyczajniej w świecie wykręcić z towarzystwa. A na propozycję tylko mocniej się zakłopotał. Jak jej powiedzieć w miły sposób, że nie ma ochoty przesiadywać wśród gwary hałaśliwych, irytujących Gryfonów? Już naprawdę wolał iść się depresjować w tej łazience… ale nie umiał się wykaraskać, bo brakowało mu tych uprzejmości do wyrażenia się z prośbą o puszczenie wolno. Rany, bycie miłym i kulturalnym Huffem czasem bywało dość problematyczne w kontaktach międzyludzkich. - Jeden mecz… ale jednak tych meczy będzie tylko cztery, więc to aż jedna czwarta. – uśmiechnął się smutno, próbując zrobić krok do boku, aby go puściła. – I nie wiem czy mam ochotę… nie chcę psuć wam radości z wygranej swoją smutną twarzą. – zachichotał niemrawo, próbując zażartować sobie z własnego samopoczucia. – Jakoś nie potrafię się teraz ucieszyć, gdy wiem jak koszmarnie źle zagrałem. Hufflepuff wiele stracił na moim debiucie… I przegapiłem ten znicz… a przecież mogłem go złapać tuż po pierwszej pętli… oh! Swoją drogą. Naprawdę jestem super szczęśliwy z tego, że udało ci się zdobyć pierwszy punkt w tym roku szkolnym! Co prawda boli, że akurat naszą, ale i tak zapowiedziałaś dobre mecze. No i ej… to zawsze fajny smaczek, nie? Byłby z tego dobry tytuł do szkolnej gazetki: „Hemah Peril otwiera nowy sezon Quidditcha piękną, bezbłędną bramką!” – pomimo smutku, chciał jakoś pogratulować dziewczynie. Nie był zazdrosny. Cieszył się szczerze. Po prostu miał wielki żal do samego siebie. – To.. ja chyba nie będę wam przeszkadzać… nie?
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Język dziewczyny uderzył o podniebienie, wydając pełne dezaprobaty cmoknięcie. Nie było dwóch zdań, że Liam zachował się nieprofesjonalnie na boisku. Idiotyczne postępowanie świeżaka. Odruch kogoś, kto nie wyrobił sobie jeszcze obojętności na latające tłuczki do momentu, aż powietrza nie przetnie gwizdek sędziego, obwieszczający przerwę, faul lub koniec meczu. - Nie kul się teraz jak zbity szczeniaczek, bo to ci nie pomoże. Trzeba cię porządnie wytrenować, jak chcesz grać w drużynie - wyszczerzyła się do niego. - Wezmę cię parę razy na miotłę i od razu będzie lepiej - klepnęła chłopaka pocieszająco w plecy. Uśmiech jednak szybko zastąpiło wywrócenie oczu, kiedy Liam wyciągnął nie tylko temat depresyjnego moczenia się w łazience, ale też przeliczania meczy w stosunku do ogólnej ich ilości. Szczególnie ten ostatni. - Don't you use your fancy mathematics to muddy the issue - skomentowała. Hem miejscami była aż nazbyt prostą kobietą, podpadającą pod stereotyp niezbyt dobrej w nauce, ale za to wspaniałej kury domowej. I nie czuła się z tym źle. Lepiej cieszyć się życiem nad miską pysznego gulaszu aniżeli wpadać w ból istnienia jak niektórzy Krukoni... Czy depresję, bo zawaliło się jedną czwartą meczy w szkolnej lidze. Machnęła po tym ręką, słysząc jego monolog i parodiowanie reportera sportowego. Uśmiechnęła się jednak, nie tylko rozbawiona. Miło jej się zrobiło z pochwały. - Proszę cię, nikt nie pamięta o ścigających. Jeśli nie uda się nabić kilkunastu bramek, aby złapanie znicza nie przekreśliło szans na wygraną, inni członkowie zawsze są w cieniu szukającego. Ale dziękuję - wzięła go po tym pod rękę. - To może zrobimy sobie małą, dwuosobową imprezę w łazience prefektów, co? Słyszałam, że macie tam świetne olejki do kąpieli. Weźmiemy piwo kremowe i wymoczymy się oboje po tych miotłach, hm? - Spytała z uśmiechem. Naprawdę szczerym i ciepłym. Zależało jej, aby pomimo przegranej, Liam miał dobry humor. Czasem względem borsuczego prefekta potrafił jej się włączyć opiekuńczy tryb.
Zrobiło mu się miło, gdy dziewczyna zaproponowała swoją pomoc. Co prawda w tym momencie nie do końca wiedział czy angażowanie się w Quidditcha było dobrym pomysłem na spędzenie pierwszego roku studiów (szczególnie po zawalonej siódmej klasie), ale na pewno taka perspektywa malowała się jako lepsze wyjście z sytuacji, niż taplanie się we własnych smutkach. - No… trening by mi się w zasadzie przydał. – pokiwał głową, delikatnie się uśmiechając. – Tak szczerze mówiąc, to wyszedłem na boisko trochę bez większych przygotowań, hahah… - podrapał się niezręcznie po karku. W ogóle nie było widać, Liam. W ogóle. - … ale grałem wcześniej! Który dzieciak nie grał nigdy w Quidditcha na podwórku, prawda? Poza tym byłem ciekaw jak to jest obserwować rozgrywkę z innej strony, niż trybuny. I jest zdecydowana różnica. BARDZO WIELKA różnica. Ja coś chyba nie mam szczęścia do dodatkowych zajęć, wiesz? To było dość niedawno, więc może ci się nie pochwaliłem, ale zaciągnąłem się do Klubu Durnia w tym roku. Dasz wiarę, że przegrałem? I to sromotnie! Dopadły mnie wszystkie trzy efekty niemal pod rząd! I to jakie karty… głupiec, cesarzowa i świat! – zrobił dramatyczną pauzę. Zaczynał się rozgadywać i to w mniej smutnych tonach, a to zawsze było dobrym znakiem. – Po głupcu oczywiście zgłupiałem, po cesarzowej zacząłem włazić na kolana takiego Ślizgona, Mefiego, nie wiem czy znasz..? A na samym końcu pokąsały mnie żądlibąki i dosłownie wyleciałem z Pokoju Gier! Ughh… zły początek mojej karcianej kariery. – pokręcił głową, ale dość teatralnie. – Nie wspominając już o moich pojedynkach… - a to już zbył machnięciem ręki, pozwalając w końcu dojść dziewczynie do słowa. - Jeśli tak, to ja poproszę szkolenie z nastawieniem na ścigającego. Chyba bycie szukającym trochę mnie przerosło… wolę sobie pozostać w cieniu. Wystarczy mi, że i tak wyglądam zabójczo w stroju reprezentacji Hufflepuffu, ludzie nie muszą mnie dodatkowo oklaskiwać… - i w końcu się zaśmiał, wyprężając dumnie, jak na potwierdzenie swoich słów, choć aktualnie miał na sobie zwykły, nawet nieco pomięty mundurek. - … ale nie będziesz rzucać we mnie tłuczkami już na pierwszej lekcji, prawda? – spojrzał na nią wzrokiem proszącym o litość. Te dwie latające kulki były jego najmniej ulubionym elementem gry. Szczególnie jak miażdżyły nosy jego kolegom. Czy porywając się na ścigającego, nie spisywał na siebie wyroku rozpłaszczonej twarzy…? A później już naprawdę się ucieszył. Chciał być sam, chciał się depresjować, a najchętniej utopić w wannie, ale teraz, po tej krótkiej rozmowie nabrał szczerych chęci, aby kontynuować rozmowę z dziewczyną w nieco innym otoczeniu, niż „Gryffindor górą, a Huff kanałami! Gryffindor najlepszy! Gryffindor > Hufflepuff!” - Pewnie! – uśmiechnął się już całkiem wesoło. – Tylko… może bez piwa kremowego? – postukał się w plakietkę prefekta. – Daj mi chociaż poudawać, że sprawdzam się w tej jednej jedynej funkcji. – zażartował, choć naprawdę wolał niczego alkoholowego nie znosić do łazienki. Był przecież grzecznym uczniem. Zaczął powoli wychodzić z nią z pokoju, trzymając Hem pod rękę. Szli jak prawdziwy dżentelmen z damą. – Tylko nie śmiej się jak zobaczysz moje bokserki… uznałem, że na mecz ubiorę się w swoje szczęśliwe, nie spodziewając się, że ktoś będzie je po rozgrywce oglądać. Takim sposobem skończyłem z majtkami w misie, ale czegokolwiek byś sobie o mnie nie pomyślała, to uważam, że są całkiem gustowne…
{ z.t }
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Słuchała Liama z uśmiechem na ustach, dając mu się wygadać. Oboje (szczególnie we wspólnych rozmowach) potrafili dużo mówić, ale zdecydowanie Peril nie przebijała Puchona pod tym względem. Czasem potrzebowała przerwać, a Liam... Liam był jak katarynka. Raz nakręcony chyba milknął dopiero, gdy zasypiał. Zaśmiała się cicho, prowadząc go pod rękę w stronę wyjścia na korytarz. - Oh, naprawdę? Strasznego miałeś pecha z tym durniem. Cieszę się, że się nie zgłosiłam. Całkowicie zapomniałam, że są szkolne rozgrywki. Miałam na głowie naukę przepisów, wiesz, zdawałam kurs gotowania.. I kompletnie mi umknęło, że już skończyły się zapisy! - Cmoknęła językiem o podniebienie z dezaprobatą na własny nieogar. Niemniej prawdopodobnie nie żałowała. Jeszcze tego jej w życiu brakuje, aby pakowała się na kolana obcym ludziom... - Mefisto? Taki z tatuażami? Ten to się rzuca w oczy, nie zaprzeczysz - powiedziała dziewczyna niemal biała jak śnieg... Wcale nie wyróżnia się z tła. Chociaż może to właśnie jej daje prawo do oceniania, kto jeszcze się wybija? Spojrzała wymownie w sufit, słysząc słowa Liama. To dobrze, że humor mu się poprawia. O to wszak jej chodziło. Nawet, jeśli oznacza to humorystyczne chwalenie samego siebie. - Ścigający? - Wróciła uwagą do chłopaka, zanim przesadnie teatralnie wykrzywiła usta w grymasie smutku i zawodu. - Ale rzucanie tłuczkami to cały urok ścigających - powiedziała, przeciągając nieco sylaby. Wyciągnęła rękę, aby tknąć go palcem w policzek i wywiercić tam nieco dziurę. - Ta buźka nie zbrzydnie od paru ciosów tłuczkiem - oceniła wesoło, zanim wywróciła oczami. - No nawet jed... Misie? - Natychmiast jej uwagę od braku piwa kremowego odwróciła bielizna Liama, jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Zamrugała i parsknęła śmiechem. - Muszę to zobaczyć! - Rzuciła, zanim oboje poszli w stronę łazienki.
zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Po tylu tygodniach intensywnych lekcji i nauki miło było odpocząć przy gitarze. Tylko jeden Merlin wie (no i Vinci) jak Finnowi brakowało dotyku napiętych strun i satysfakcji z wygrywania muzyki. Już od dobrych czterdziestu minut siedział na miękkiej pufie w salonie wspólnym i oddawał się swojej pasji. Zajął miejsce na uboczu, aby nie wadzić przechodzącym, a i był czujny czy aby ktoś nie przyszedł się tutaj uczyć - wówczas był gotów przenieść siebie samego i swój sprzęt w inne miejsce wiedząc, że pierwszeństwo ma nauka, a nie jego widzimisię. Tymczasem nikt z wchodzących i przechodzących nie okazał niechęci słysząc jego pobrzdąkiwania. Opierał łokieć o gitarę i co rusz przewracał stronę zeszytu nutowego w starej, startej piekielnie żółtej okładce. Wyjmował zza ucha ołówek, coś dopisywał, potem ścierał, poprawiał orlim piórem uprzednio zagrawszy kilka tonacji. Tak na dobrą sprawę, gdyby mógł, całkowicie by się odciął od rzeczywistości. Jego palce były spragnione nacisku strun, tak długo ich nie miał skrzywdzonych, że aż zatęsknił za tym dobrym bólem. Oczywiście na stoliku tuż obok zeszytu stał wysoki i szeroki kubek z letnią już kawą, a jej zapach było czuć dosyć intensywnie. Dochodziły godziny wieczorne, zaś postawa Finna poświadczała, że dopiero na dobre się rozkręcał z muzyką. Nie zamierzał spać jeszcze przez wiele, wiele godzin dopóki palce nie zaczną protestować wyczekiwanym bólem. Po kilkunastu minutach przygotowywań, w końcu po salonie rozbrzmiał ton żwawej melodii, którą sobie ćwiczył od paru epizodów muzycznych, wszak dawno nie trzymał w rękach gitary. Wystarczyło wybić kilka pierwszych dźwięków, by wiedzieć, że nie wyszedł z wprawy. Oj nie, to pamięć zmysłów i pamięć duszy - nigdy tego nie zapomni. Na jego twarzy pojawił się łagodny pół uśmiech. Nie odrywał oczu od zeszytu, w którym kartka samodzielnie się przerzuciła na drugą stronę, gdy to Finn dobrnął do kolejnej pięciolinii. Rozluźnił się pod mocą melodii, był w swoim żywiole. Nie grał jakoś głośno, ale wystarczająco, aby każdą komórką ciała wsłuchać się w nutki tworzące cud zwany muzyką. Bardzo mu tego brakowało, oj bardzo. Póki co była to luźna melodia, nie wypruwał sobie żył w imię perfekcji. Relaksował się, bawił muzyką, a dopiero później przyjdzie czas na psychopatyczny niemalże trening i wycisk. Póki co był zbyt szczęśliwy, by wymuszać na sobie nieludzką perfekcję. To później, nie teraz... ledwie wybił ostatni ton, a łagodnie przeszedł na sam początek i zapętlił melodię przyspieszając nieco rytm.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Ten dzień był dla Scar jednym, wielkim niewypałem. Już z samego rana skończył jej się zapas jedzenia na czarną godzinę spod łóżka i przypadkiem wylała wodę na zalegające w kącie podręczniki. Później było tylko gorzej. Konieczność wysłania listu zmusiła ją do bliższego kontaktu z paskudną sową, z którą wojowała dobre pół godziny, nim zdołała przywiązać do jej nogi pergamin. Skrzydlate bydle dodatkowo podrapało jej dłonie do krwi i wyrwało pokaźny pukiel włosów. W swej niechęci do zwierząt utwierdziła się jeszcze mocniej, gdy po wejściu do dormitorium została podrapana przez jakieś wredne kocisko. Uciekając z tego domu wariatów odwiedziła kuchnię, gdzie na szybko nie dostała swoich ukochanych żeberek w sosie miodowym. Po tak paskudnym dniu pozostało jej jedynie zakopać się w pościeli i czekać na lepsze jutro, ale... Ale Scarlett jakoś nie miała ochoty na przeleżenie całego wieczoru w dormitorium. Dlatego też poczłapała do Salonu Wspólnego, mając nadzieję na znalezienie tam sobie jakiegoś zajęcia, albo po prostu rozpraszacza myśli. Gdy przybyła na miejsce, rozejrzała się po wnętrzu. Jakoś nie zauważyła nikogo znajomego. Po chwili usłyszała jednak przyjemną dla ucha melodię. Po ucieczce z bidula zarabiała na życie śpiewem, a cząstka artystycznej duszy nadal gdzieś w niej tkwiła, więc swoje kroki skierowała w stronę grającego chłopaka. Twarz wydała jej się znajoma, ale nie potrafiła przypasować do niej odpowiedniego imienia. Była za to pewna, że muzykant jest z jej Domu. Nie chciała mu przeszkadzać, więc tylko usiadła dwie pufy dalej i utkwiła wzrok w suficie, uważnie przysłuchując się melodii. Musiała przyznać, że chłopak ma talent.