Leoś zdawał sobie sprawę z tego, że nie wymarzonym zięciem dla matki Voice. Wiedział, też a raczej przewidywał, ze kobieta go nie zaakceptuje a na pewno nie od razu. Już teraz robiła wszystko, żeby zrezygnował z Voice. Dwoiła się i troiła, żeby go zniechęcić i udowodnić jak mało znaczy. Jutrzejsza wizyta w rodzinnym domu dziewczyny była swego rodzaju wyrafinowanym samobójstwem. Dławiło go na samą myśl, że będzie tam jutro stał i słuchał mniej lub bardziej wyrafinowanych uwag na swój temat. Czystości swojej krwi, pochodzenia i statusu majątkowego. Będzie go to kosztować naprawdę wiele cierpliwości, żeby nie wybuchnąć i nie wykrzyczeć paru gorzkich słów w stronę kobiety, która kiedyś okaleczyła Voice. Wiedział, że nigdy się nie polubią. On nie potrafiłby polubić kogoś kto tak skrzywdził najważniejszą osobę w jego życiu. Gdy dziewczyna zniknęła w łazience założył koszulkę, chcąc zakryć jak najwięcej swojego ciała. Wycierał włosy, nie mogąc oderwać od niej oczu, gdy zdejmowała sukienkę a potem bieliznę. Była naprawdę piękna a Leoś codziennie upewniał się w tym mocniej. Dla niego nawet w tym rozciągniętym t-shircie wyglądała idealnie. Posłusznie dał się zaciągnąć do lóżka, gdzie objął ja mocno tworząc z ich ciał nierozlewany węzeł. Pocałował ją krótko w usta: - Jutro chyba zrezygnuje z tych wytarych jeansów i pomyślę o jakieś koszuli. Dobrze będzie zrobić pierwsze, dobre wrażenie. Kupić dla niej jakieś kwiaty? Może lepiej wino- to miały być jego pierwsze odwiedziny w domu jego dziewczyny. Wcześniej nie miał dziewczyny, ktorej rodziców chciałby poznać. W wypadku matki Voice nie wyrywał się jakoś szczególnie, ale wiedział że to dla niej ważne. - Ślicznie dziś wyglądałaś. Nie wiem jak to możliwe, że Twoje nogi były w tych butach jeszcze dłuższe. Ale ubieraj się tak tylko dla mnie- pocałował ją znowu w usta. Wydarzenia które miały przed chwilą tutaj miejsce, zdawały się pochodzić z innej czasoprzestrzeni.
Jej matka po prostu nie znała miłości. Nigdy nikt nie dał jej szczerego ciepła i czułości. Rodzice, nawet facet, który spłodził jej dzieciaka. Voice też nigdy nie miała dosyć delikatności. Były takie dni, gdy Amity Lloyd dbała o córkę, ale pięć do trzystu sześćdziesięciu to naprawdę niewiele. W każdym bądź razie, kobieta nie wierzyła w miłość i oburzały ją gadki córki na temat zakochania. Voice bała się, że matka zatrzaśnie im drzwi przed nosem. A z drugiej strony miała nadzieję, że Leoś wywrze na niej pozytywne wrażenie. Voice sama do niedawna chciała po prostu faceta, który da jej kasę, spokój i będzie uprawiał z nią seks. Ale przez te listy wszystko w niej pękło, a pierwszy dotyk Leosia sprawił, że zapragnęła czegoś więcej. Ciepła. Czułości. Szeptu i bliskości. Wiedziała, że się mu podoba. W podkoszulku, w sukience, w spodniach, nago. Zawsze trochę ją to kłopotało, bo nigdy nikt nie skupiał na niej tyle uwagi. Wtuliła się w Leosia z taką ufnością, z miłością. Po pocałunku musnęła jeszcze ustami jego szczękę, ciepłą dłonią obejmując jego chłodne ramię. - To dobry pomysł, dziękuję. Herbaciane róże, tak myślę. Lubi je. Wina nie. Takie alkohole pije tylko przy ludziach, a po cichu woli chlać tylko tanią wódkę. Kwiaty. Na pewno kwiaty - zapewniła, uśmiechając się do niego lekko. - Muszę jej oddać skrzypce. Ona mi je kupiła i chcę, żeby to ona je miała. Ja nie mogę już na nie patrzeć, kojarzą mi się tylko z nią - skrzywiła się nieznacznie. Stwierdziła, że albo zaoszczędzi na własny instrument, albo przestanie grać. Nie chciała nic, co kosztowało Amity chociaż złamanego knuta. - Mhm, dziękuję. Nie są długie. Nie jestem wysoka... Jakoś bardzo - zarumieniła się delikatnie i odwzajemniła pocałunek, wtulając w niego trochę mocniej. - Oczywiście, że tylko dla ciebie, Priborsky. I jutro. Ale to też będzie dla ciebie - dodała z uśmiechem. Wiedziała, że wszystko już będzie dobrze.