Malował, szpachlował, urządzał. Rzucał kurwami, gdy rozlewała mu się farba na podłogę. Na początku chciał zrobić wszystko ręcznie, ale podał się po sypialni. Nie chciał tyle czekać. Pomachał różdżką, pomalował ściany, poustawiał meble. Jeszcze sporo rzeczy brakowało, jakiś talerzy, ubrań w szafie. Jarka i mama tak bardzo się przejęły tym, że jej syn chce zamieszkać z dziewczyną, że oddała mu wszystkie swoje oszczędności, obrazki i mnóstwo innych rzeczy które sprawiały że ich mieszkanie było bardziej przytulne. W czasie swojej przeprowadzki, uświadomił sobie że nie ma zdjęć z Voice. Nie dał jej swojej bluzy. Chciał żeby to wszytko wyglądało jak należy. Ostatnio załapał sobie pracę w menażerii, i dzięki temu też wpadło trochę galeonów. Wszystko się prostowało. Jego popierzone życie zaczynało nabierać sensu. Może początkowo nie do końca układało się to w logiczną całość, ale wszystko się układało. Gdy mieszkanie było gotowe, usiadł na kanapie i naskrobał list do Voice, z adresem. Ostatnio cały czas robił jej niespodzianki.
Co miała robić? Czekała. Starała się nie ruszać w ogóle z zamku, co by nie wzbudzać podejrzeń z rzędu gdzie się podziewa Lloyd? - była teraz i tutaj, jeśli ktoś czegoś chciał, bo lada moment czas miała spędzać poza zamkiem. Z Leosiem. On był najważniejszy, bez względu na wszystko. Gdy przysłał list z adresem, zrozumiała, że to już. Że już dzisiaj będzie mogła poczuć się jak w domu. Nie zważając na pogodę, do jeansów założyła czarną podkoszulkę, na wierzch założyła ten sam płaszcz, co ostatnio i już po dwóch minutach była w drodze na Aleję Amortencji. Tak na marginesie, fajna nazwa, nie? Bez problemu znalazła mieszkanie. Zapukała do drzwi, informując go o swoim przyjściu, po czym i tak nacisnęła na klamkę. W końcu kiedyś to miało być też jej mieszkanie. Z resztą, było jej strasznie zimno, nie chciała czekać nawet sekundy. - Leoś...? - Pierwsze wrażenie wbiło ją w podłogę. Nie do pomyślenia, że zrobił aż tyle w tak krótkim czasie! Było pięknie. Przytulnie. I tak... ich.
Cały zamek huczał od plotek, odkąd Leoś zaczął okazywać publicznie uczucia. Chodził razem z Lloyd za rękę, razem siadali na oknach. Byli parą, o której każdy wiedział, bo demonstrowali swoje uczucia. Może nie jakoś ostentacyjnie, ale już nie uciekali przed sobą, nie muskali delikatnie dłońmi. Leoś nie sądził, że posiadanie dziewczyny może być tak przyjemne. Oczywiście, jego przeszłość i każdy grzeszek odbijał mu się czkawką. Dostał już chyba z trzydzieści listów, od dziewczyny tych na jedną noc, pełen gorzkich słów żalu, złości i zarzutów. Co z tego, że nic żadnej z nich nie obiecywał, ba nawet swoim zachowaniem starał się demonstrować, że to tylko seks. No ale, kobiety kto je rozumie? Skreślał dni na swoim kalendarzu, do osiemnastego stycznia. Do magicznej daty, która miała dać im wolność. Przez to, że tak szybko musiał dorosnąć, zacząć zarabiać na rodzinę przestał zważać na to ile kto ma lat i jakie ma sie ograniczenia. Znaczy, dla niego nie było żadnych ograniczeń, nigdy. Ale on żył może się wydawać na nieco innych zasadach. Czas bardzo mu się dłużył w samotności. A tu szafki do dokręcenia, tu coś do domalowania. Cenił sobie fizyczną pracę, i mimo że mógł właściwie wszystko zrobić za pomocą magii, wiele rzeczy rzeczywiście robił sam. Stary właściciel mieszkania, zostawił trochę mebli, głównie w kuchni i sofę w salonie. Resztę Leoś jakoś dokompletował. Ściany zaczarował, żeby tak jak w pokoju marzeń można było zmieniać ich kolor pod wpływem nastroju. Nie myślcie jednak że był z niego taki kreator wnętrz. Wyrazu i wszystkich innych przytulnych akcentów nadała Jarka. Zawsze śmiał się ze swojej bliźniaczki, że gdy Bóg ich stworzył podzielił między nich dobro i zło. Leoś dostał wszystko co złe i destrukcyjne, a Jaroslava każdą dobrą cechę, artystyczną i delikatną. Aż dziwne że ona znała się na zaklęciach a on na zwierzętach. W każdym razie, wspólnymi siłami stworzyli naprawdę piękne wnętrze. Jego młodsza siostra musiała szybko wracać do Czech, nad czym Leo mocno ubolewał. Ale dzięki jej poświęceniu, on teraz mógł być szczęśliwy. No może nie do końca poświęceniu, ale o tym potem. Regulował właśnie szafkę w kuchni, gdy usłyszał jak ktoś wchodzi do mieszkania. Na jego ustach od razu pojawił się uśmiech. Schował śrubokręt do magicznie powiększonej kieszeni poplamionych jeansów i ruszył w stronę drzwi. Stała tam. Piękna jak zawsze, z lekko czerwonymi policzkami od mrozu. W jej oczach dostrzegł zachwyt, co mocno połechtało jego ego. Przecież o to chodziło żeby jej się podobało: -Cześć - pocałował ją. Jak zwykle za krótko, ale miał jej tyle do opowiedzenia- Jak Ci się podoba? Sporo rzeczy już tu było, ale jakoś je zagospodarowałem i dołożyłem trochę od siebie. Ściany są zaczarowane żeby zmieniały kolor. Obrazki w ramkach możemy powymieniać, w sumie to wiszą, żeby nie było pusto. Sypialnia jest może ciasna, ale to zaraz zobaczysz- odruchowo złapał ją za rękę a drugą jak mały chłopiec wszystko jej pokazywał. Był dumny ze swojego dzieła. Pierwszy raz robił coś dla kogoś.
Ostatnio zmieniony przez Leoš Příborský dnia Pią Gru 26 2014, 13:50, w całości zmieniany 1 raz
Ludzie się dziwili. Otwierali szerzej oczy. Nawet Ci gnoje, z którymi zdarzało jej się przespać. Żaden z nich na pewno nawet nie był w stanie sobie wyobrazić Voice trzymającej kogoś za rękę, Voice otwarcie się śmiejącej, szczęśliwej i uśmiechniętej. Szepczącej do ucha ciche kocham. Związek z Leosiem dawał jej naprawdę dużo satysfakcji. Stała się milsza, przyjemniejsza w odbiorze, częściej okazywała zrozumienie. Sama nie do końca wierzyła w zmiany, które zaszły w jej życiu, ale stało się ono lepsze. Przyjemniejsze i lżejsze. Widziała, z jakim wyrzutem niektóre dziewczyny na niego patrzyły i z jaką zazdrością na nią. Dawało jej to pewną niepoprawną satysfakcję. Ściskała wtedy mocniej jego rękę. Cudownie było mieć kogoś obok siebie, a gdy tym kimś była najważniejsza osoba na świecie, wszystko nabierało intensywniejszych kolorów i zapachów. Nie mogła się doczekać swoich urodzin. Wtedy mogłaby bez skrępowania na wszystko gwizdać, a przynajmniej tak jej się wydawało. Wiedziała, że Leoś też czekał. Potrzebował jej tak mocno, jak ona jego. Bała się, chociaż tylko trochę; bała się, że ktoś przejmie się jej nieobecnością w nocy. Miała jednak przeczucie, że nikt nie pobiegnie do opiekuna Slytherinu, by go poinformować o braku Lloyd w łóżku. Ludzie zachowywali się wobec niej nieco przychylniej. Brakowało jej rodziny. Matki, brata, ojca, kogokolwiek. I nie takiej matki jak Amity, nie takiego brata jak Madness. Brakowało jej kogoś, kto na wieść o jej chęci zamieszkania z Leosiem uśmiechnąłby się i poprosił, by mu go kiedyś przedstawić. Zachowywała więc szczęście dla siebie i dla niego. Może tak było nawet odrobinę lepiej? Nic nie powiedziała matce. Zamierzała wpaść do niej w styczniu, najlepiej z Leosiem, żeby zabrać swoje rzeczy. I nie dlatego, że było ich dużo i były dla niej ważne. Dlatego, że chciała jej zademonstrować, jak głęboko gdzieś ma jej zdanie i chore rodzinne tradycje. Mieszkanie wyglądało wspaniale. Nie zważała na to, że nie było ogromne czy pełne luksusów. Zawsze marzyła właśnie o takim. Ciasnym, przytulnym, jej i jeszcze kogoś. Nie ukrywała szczęścia. Uśmiech na jej twarzy i zachwyt w oczach mówił wszystko. - Cześć - odwzajemniła pocałunek, o wiele zbyt krótki. Ale mieli dzisiaj czas. - Jest wspaniale. Idealnie. Przestań. Boże, Leoś, naprawdę jest fantastycznie - mówiła, ściskając jego dłoń. Domyślała się, jak wiele zrobił sam. Jeszcze mocniej go za to kochała. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Chciała wynagrodzić mu cały ten wkład pracy. Zdjęła szalik i płaszcz i odwiesiła na wieszak. Na jej szyi jak zwykle widniał naszyjnik, który od niego dostała. Nie, stop. Od jego matki. Może przyszłej teściowej?
Wszystko było jak w komedii romantycznej, gdzie wiesz że na końcu będą ze sobą szczęśliwi, będą mieć dzieci, psa, duży dom z ogródkiem. Czy na pewno rozsądne było kupowanie mieszkania dla siebie i dziewczyny którą znało się od pół roku? Jasne, że nie. Jasne, że to wszystko mogło się nagle skończyć, prysnąć. Ale mogło też trwać. Mieszkanie mógł zawsze sprzedać, wyjechać do Czech i wieść sobie spokojne, mugolskie życie. Ale znów, co miał do stracenia? No właśnie, nic. Najwyżej pęknie mu serce i już do końca życia zostanie zgorzkniałym skurwielem. Trudno, gra była warta świeczki. Leoś miał rodzinę. Miał siostrę, z którą rozumieli się bez słów. Z matką było trochę gorzej, ale ostatnio mocno zrehabilitowała się mocno w jego oczach. Nadal była nieporadna i potrzebowała jego pomocy, ale to jak zareagowała na Voice, sprawiło że jego zaufanie w stosunku co do niej wzrosło. Pierwszy raz od dawana zachowała się jak odpowiedzialna matka. Dlatego nie do końca potrafił wczuć się w sytuacje swojej dziewczyny. Jednak po tym co wiedział, a doskonale zadawał sobie sprawę z tego że wie nie wiele, zdążył się połapać że kolorowo nie jest. I że Voice sobie nie do końca z tym radzi. Po za tym krew go zalewała, gdy widział wszystkie blizny na jej ciele. Już z miejsca nie przepadał za jej matką. A ta relacja chyba wcale nie miała się poprawiać. W sumie to on też się bał. Bał się, że będzie za zwyczajnie, za prosto. Bał się, że nie uda mu się wynagrodzić tymi paroma metrami kwadratowymi tego czego się dla niego zrzekała. Czystości krwi, zgody w rodzinie, luksusów. O tak, to ściągało mu sen z powiek. Dlatego też, tak ważne było jak zareaguje. Czy jej się spodoba. Uważnie obserwował jej twarz, każdą zmarszczkę, każdą reakcje. Naprawdę jej się podobało? Ale tak na całkiem poważnie?: -Naprawdę? Idealnie... Naprawdę Ci się podoba?- uśmiechnął się nie pewnie ciągnąc ją do jedynego pokoju jaki był w tym mieszkaniu oprócz łazienki. Ich sypialni. Bardzo chciał jej to pokazać, bo tu spędził najwięcej czasu, zeby wszystko było wygodnie. Nie miał pojęcia jak zmieścił tu podwójne łóżko. No ale podobno dla chcącego nic trudnego.
Nie miała sprecyzowanej wizji przyszłości. Ich wspólnej przyszłości. Wiedziała jednak, że po prostu chce być z nim - jutro, za tydzień, za miesiąc, za rok i za dziesięć lat. Starała się nie myśleć o tym, że to może nie wypalić, chociaż zdarzało jej się. Ostatniej nocy nie mogła zasnąć i zastanawiała się nad tym, co by było, gdyby Leoś ją zostawił. Znowu zamknęłaby się w sobie, była tego pewna. Dusiłaby się, ale ponownie by się do tego po prostu przyzwyczaiła. Wróciłaby do matki na kolanach, żeby ta pozwoliła jej dalej mieszkać w tym starannie wydzielonym kawałku strychu. Żeby pozwoliła jej patrzeć przez to stare, jedyne nieszczelne w całym domu okno. Błagałaby ją, żeby znalazła jej jakiegoś snoba czystej krwi, z którym łóżko dzieliłaby tylko dla korzyści i po to, żeby spłodzić kolejne, bezmyślne dzieciaki o spaczonych umysłach. Prosiłaby, żeby zapisała jej ten cholerny majątek. Czuła, że właśnie tak by było, ale sama myśl o tym bolała. Leoś by się tak nie zachował. Nie odstawiłby jej na półkę jak lalkę, która się mu już znudziła... Prawda? Ostatnio coraz rzadziej patrzyła na swoje dłonie z nienawiścią. Ich widok wciąż przywoływał nieprzyjemne wspomnienia, ale Voice nie bała się już tak bardzo. Miała kogoś, kto by ją obronił i bezgranicznie w to wierzyła. Nie czuła się jednak tak okropnie przygnieciona. Mimo wszystko, starała się nie przenosić ciężaru swojej przeszłości na Leosia. Sama naprawdę niewiele wiedziała o jego rodzinie i chociaż chciała się dowiedzieć, to nie naciskała. Uważała, że każde z nich powinno uporać się z tym, co było z pomocą tej drugiej osoby, a nie druga osoba miała się z tym uporać za nie. Dlatego mu o wszystkim mówiła, szukając zrozumienia i motywacji w walce o lepsze jutro. O jutro bez głupiego lęku. Jego niepewność ją rozbroiła. Nie do końca ją rozumiała, ale starała się. Gubiąc po drodze do sypialni buty, ścisnęła jego dłoń na potwierdzenie swoich słów. Przysiadła na brzegu łóżka i ułożyła jego rękę na swoim policzku, kładąc palce na jego nadgarstku. - Naprawdę. Jest przepięknie. A sypialnia jest fantastyczna - spojrzała mu w oczy. Na jej twarzy widać było szczerość i podziw dla jego pracy. - Boże, nie bój się tak - uśmiechnęła się rozbawiona, przesuwając jego kciukiem po swojej twarzy.
Jeszcze jakiś czas temu, jego samego bardzo śmieszyłaby wizja Leosia Księcia Który Broni Swojej Księżniczki. Ale teraz sam wszedł trochę w te ramy. Odpowiadało mu to. Cały ten związek bardzo mu odpowiadał. I kiedyś, jakby usłyszał, że jest rozczulający czy rozbrajający, pewnie zacząłby się śmiać. Nigdy nie był taki, jaki był przy Voice. Nigdy nie czuł się tak wolny, spokojny i prawdziwy. Nic nie było udawane. Takim znała go po troszczę Jarka, ale też nie do końca. Przy Lloyd wychodził z niego romantyk i ciepły facet. Działa na niego wręcz idealnie. Zapalił lampki nad łóżkiem, i usiadł obok swojej dziewczyny. Zrzucił ze stóp poplamione farbą trampki. Tyle rzeczy chciał jej opowiedzieć, o tyle zapytać. Na ten mały ale jakże czuły gest, teraz to on się uśmiechnął. Znali się krótko, zaledwie pół roku, a on czuł się przy niej najlepiej na świecie Jakby znali się całe życie: -Nie bój się, nie bój- odburknął z udawanym oburzeniem- Łatwo powiedzieć, to byłaby okropna porażka jakby Ci się tu nie podobało! Co aj bym wtedy zrobił?- zaśmiał się i pocałował ją w szyje. Rozłożył się na łóżku, delikatnie ciągnąc Voice za sobą. To mieszkanie dawało mu poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Było czymś namacalnym, czymś co sprawiało że czuł się za coś odpowiedzialny. Uśmiechnął się gdy Voice położyła się obok, po chwili leżeli już wtuleni w siebie, tworząc z nóg supeł nie do rozplątania. Miał w ramionach cały swój świat. Pocałował ją w czoło: -Trochę tu grzeją, ale to dobrze, nie będziesz marznąć. Muszę znaleźć jakieś zaklęcie żeby skutecznie posprzątać w łazience- nagle coś mu się przypomniało i zmienił temat- Czytałaś listy?- znów w głosie Czecha można było usłyszeć niepewność. Jeżeli przeczytała, to był kompletnie bezbronny, bo wiedziała o jego uczuciach wszystko. Wolał wiedzieć na czym stał.
Na początku oboje się w tym trochę dusili. W tym związku. Traktowali go jak klatkę, dopóki nie przetarli oczu, dopóki szerzej ich nie otworzyli. Nie ograniczała ich miłość, a strach przed nieznanym i przed stratą. Musieli się go tylko pozbyć, by zyskać naprawdę piękne życie. I zrobili to. Postawili wszystko na jedną kartę, bo uwierzyli w to, że zasługują na to, że ktoś może ich kochać. Ta chwila była przełomem. Przez pewien krótki czas wątpliwości wciąż trwały, ale o wiele lżejsze. Później spotkali się jeszcze raz, chcąc wyzbyć się również tego. I udało się; zaczęli spełniać swoje marzenia. Voice miewała przelotne miłostki. Naprawdę krótkie, raptem tygodniowe, bo każdy kolejny facet ją zawodził. Żaden nie rozumiał nawet najprostszych rzeczy i Lloyd nie wyobrażała sobie, by taki typ miał zrozumieć jej ból i historię. Żaden nie potrafił nawet pocałować jej inaczej, niż pożądliwie. Woleli nazwać ją dobrą dupą lub seksowną laską, niż tą najpiękniejszą. Dbali tylko o swoje potrzeby, co najbardziej odbijało się w łóżku, gdy z reguły kończyli pierwsi i zostawiali Ślizgonkę samotną i niezaspokojoną. Leoś zachowywał się inaczej. Zawsze ją rozumiał, a przynajmniej zawsze starał się zrozumieć. Był wobec niej czuły, delikatny, nigdy nachalny. To komplementy usłyszane z jego ust były dla niej najważniejsze. Dopiero przy nim poczuła się kobietą i to nie tą pierwszą lepszą, a wspaniałą i najważniejszą. Dawał jej dużo ciepła i miłości. A te listy od niego, te, których nigdy nie wysłał... Przeczytała zaledwie kilka, zanim jakaś ciekawska kretynka nie zaczęła zaglądać jej przez ramię i natarczywie wypytywać. Ale wszystkie wzbudziły w niej niesamowite emocje i sprawiły, że poczuła, że Czech jest naprawdę jej. A ona naprawdę jego. Mówiły o jego uczuciach wszystko. Naprawdę mocno to na nią działało. Na nią i na jej wyobraźnię. - Hej, Příborský, nigdy nie myśl, co by było gdyby - zaśmiała się, wyjątkowo poprawnie wymawiając jego nazwisko. Gdy była mała jakiś chłopiec to do niej powiedział. Chyba wołała na niego Raf. Jak to szło? Lloyd, weź się w garść, podnieś głowę i nigdy nie myśl, co by było gdyby. Gdy człowiek się martwi i tak głupio zastanawia, podobno traci na urodzie. Szkoda by było. Uwielbiała, gdy całował ją w szyję. Zawsze wtedy mimowolnie rozchylała usta i nieznacznie wyginała się w łuk, chcąc być bliżej niego. Nie miała na to wpływu i prawdę mówiąc bardzo ją to cieszyło. Położyła się tuż obok niego. Miała spędzić tak noc. W jego ramionach. Na samą myśl przechodził ją delikatny dreszcz. Pierwszy raz w życiu miała zasnąć spokojnie. Ich nogi splotły się, a ona wtuliła się w niego, wzdychając cicho. - Przy Tobie i tak bym nie zmarzła. Nie przejmuj się tą łazienką. Nawet sama ją posprzątam - odparła całkiem naturalnie. Trochę wprawy w sprzątaniu miała. W domu w Windsor były dwie łazienki, jedna na parterze i jedna na piętrze. Ta na piętrze służyła tylko dla Voice i jej matka stwierdziła, że ma być za nią sama odpowiedzialna. Więc była. I to nie tylko za to. - Czytałam. Tylko kilka, później zleciało się trochę towarzystwa. - Znów usłyszała tę niepewność w jego głosie. Przesunęła palcami wzdłuż jego pleców. - Ja... Nigdy nie czułam się tak ważna. I... Przepraszam, to głupio zabrzmi. Ale chciałabym kiedykolwiek usłyszeć od Ciebie takie słowa - pochyliła lekko głowę, a na jej usta wpełzł lekko zażenowany uśmiech, jakby wstydziła się tego, co właśnie powiedziała.
Uśmiechnął się gdy poprawnie wymówiła jego nazwisko. Robiła postępy w czeskim, za co naprawdę ją podziwiał. To był kolejny dowód na to, że jej na nim zależało. Początkowo to było dla niego barierą nie do przeskoczenia. Nie mieściło mu się w głowie, jak mogło dojść do czegoś takiego. Jak komuś mogło na nim najzwyczajniej w świecie zależeć. Jak ktoś mógł chcieć po prostu spędzić z nim czas, po prostu być. Po za tym, że przypadkowy seks zabijał w nim agresje, zapełniał tą lukę. Lukę bycia potrzebnym i kochany. Pewnie jeszcze mnóstwo czasu minie, zanim Leoś zda sobie z tego sprawę. Zanim zda sobie sprawę że zawsze lubił coś dla kogoś robić, tylko nigdy nie miał dla kogo, że dostał kiedyś kosza którego nawet teraz nie pamięta, który budził w nim te wszystkie wątpliwości. Ciężko będzie zabić w nim to słynne zdanie "co by było gdyby". Od dziecka się zastanawiał, co by było gdyby ojciec ich nie zostawił? Co będzie jeżeli nie znajdzie jakiejś dorywczej pracy? Co jeżeli znów nie będą jedli przez parę dni. Jego życie było pasmem pytań bez odpowiedzi, pasem strachu że coś się nie uda. Teraz też tak było, ale tłumił ten strach w zarodku. Był bardzo, wręcz cholernie ambitny, nie znosił przegrywać. Uważał to raczej za swoją zaletę, których lista była śmiesznie krótka, no ale zawsze.: -Hej Lolyd, jak ładnie wymawiasz moje nazwisko, piękna. Czasem muszę, nie oduczysz mnie tego.- uwielbiał jak się śmiała. No i miał świadomość, że odkąd zostali parą robiła to częściej, dużo częściej. To takie przyjemne uczucie dawać komuś szczęście. Nawet nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jaką podporą jest dla niej. Jak bardzo ważny i cenny jest w jej oczach. Oczywiście, czuł się kochany i potrzebny, bardziej niż kiedykolwiek. Ale z wielu rzeczy zwyczajnie nie zadawał sobie sprawy. Nie siedział jej w głowie, a wszystkiego z ruchu jej ciała też nie mógł wyczytać. Trochę zaskoczyła go tą propozycją z łazienką. Nie żeby myślał o niej, że nie umie takich rzeczy robić co to, to nie. Raczej z przyzwyczajenia że robi wszystko sam, zaskoczyło go to, że działają w duecie. Pomagają sobie, nie chcąc nic w zamian. Wiele rzeczy w ich związku było zwyczajnie nowych. Początkowo nie zrozumiał o co jej chodzi, co chce usłyszeć. Zaraz wszystko zaczęło się jednak układać. Uśmiechnął się nieco rozbawiony, po czym delikatnie jedną dłonią podniósł jej twarz tak żeby na niego spojrzała, był tak blisko że ich nosy prawie się stykały.: - Nie przepraszaj, to nie głupie. Czasem jestem jak dziecko, w tym całym romantyzmie i mówieniu ważnych rzeczy. Wiesz, tyle się przez Ciebie dzieje w moim sercu i w mojej głowie, że czasem sam tego wszystkiego nie ogarniam. Ale wiem jedno, odkąd jesteś w moim życiu, czuję się cholernie potrzebny, istotny w końcu coś znaczę. Mam o kim marzyć, kogo kochać. Jestem szczęśliwy, bo jestem tu z Tobą- mówił to patrząc uważnie w jej oczy. Nie chciał żeby uroniła chociażby jedno słowo. Chciał żeby to dobrze zrozumiała.
Naprawdę się dla niego starała. Czasami, gdy nikogo nie było w pobliżu, usiłowała wymówić jego nazwisko, poprawnie, tak, jak on to zrobił przy ich pierwszym spotkaniu. I w końcu się nauczyła. Poprosiła znajomą, żeby w mugolskiej księgarni kupiła jej jakieś rozmówki angielsko-czeskie. Chciała nauczyć się chociaż kilku głupich słów. I już się nauczyła, z resztą nie kilku, a kilkunastu i nie słów, a zwrotów. Co prawda trwało to dobry miesiąc, ale była całkiem zadowolona z efektów. Nie do końca wiedziała, po co to robi. Chyba po prostu chciała być z nim bliżej. Teraz robiła to, by kiedyś móc jak najpiękniej podziękować za wszystko jego matce. Ona też zawsze się zastanawiała. Zawsze każda komórka jej ciała krzyczała za ojcem, tęskniła za nim. Myślała, co by było, gdyby Madness ją zaakceptował. Jak wyglądałyby jej dłonie, gdyby w życiu nie zainteresowała się pudełkiem leżącym na szafie na strychu. Jak wiele straciłaby, nie uczestnicząc w korespondencji. Co by się stało, gdyby trochę się przyłożyła i załapała na Sfinksa. Z czasem jednak niektóre pytania traciły na znaczeniu. Stawały się wręcz głupie i okropnie naiwne. Wiedziała jednak, że niektóre na pewno będą tkwić w niej na zawsze, głęboko zakorzenione w sercu. - Hej, przystojny, nie tylko Twoje nazwisko. Miałeś rację, czeski jest prosty. I wcale nie brzmi śmiesznie - odparła z uśmiechem. Oczywiście nie, nie chciała demonstrować swoich umiejętności! Przy nim zapomniałaby o wszystkim i to nie język brzmiałby śmiesznie, a głupie staranie w głosie. W ogóle przy Leosiu miękły jej kolana, nie zawsze mogła znaleźć słowa, starała się nie wypaść głupio. Rozbrajało ją to. Nigdy nie sądziła, że przy kimkolwiek zapomni, jak się mówi, że nie będzie mogła wydobyć z siebie nawet jęku, tak jak w czasie ich ostatniego spotkania. Widziała przez chwilę to niezrozumienie na jego twarzy. Zmieszało ją to. Nie wiedziała, nie miała pojęcia, jak się z tego wytłumaczyć i czy w ogóle się da. Miała ochotę się odsunąć, usiąść i zaproponować, że może już pójdzie. Ale gdy tylko dotknął jej twarzy, gdy tak znacząco spojrzał jej w oczy, wszystko stało się prostsze, a strach minął. Chłonęła każde jego słowo. Usiłowała zapamiętać. Nie zauważyła, że wstrzymała oddech. Przymknęła powieki, wtulając się w niego odrobinę mocniej, uśmiechając się delikatnie, uspokojona wypuszczając powietrze. - To... To Ty mnie podpierasz, wiesz? Dzięki Tobie staram się być lepsza. Dzięki Tobie i dla Ciebie. Sprawiasz, że nie czuję się już bezwartościowa. Przy Tobie jestem w końcu naprawdę szczęśliwa. I... Już prawie nie pamiętam, jak to było Cię nie kochać, wiesz? Wydaje mi się, że znam Cię od dawna. Od zawsze. To brzmi głupio, wiem - ponownie pochyliła odrobinę głowę, a na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec zakłopotania. Chyba się trochę zapędziła.
Gdyby wiedział, że uczy się czeskiego, powiedziałby że jest głupia. Ale zaraz potem by ją pocałował, powstrzymując oczy, żeby się nie popłakać ze szczęścia. Był patriotą, uwielbiał swój język, swój kraj, tradycje. W czasie pobytu w Hogwarcie ubolewał,że prawie nie może używać swojego rodzimego języka. Po angielsku mówił biegle mimo to uważał, że w czeskim wszystko brzmi trzy razy lepiej. Dlatego chyba nie muszę opisywać jak bardzo ucieszył się, gdy dotarł do niego sens słów Voice. Naprawdę? Uczyła się dla niego czeskiego. Podziwiał ją za to: -No ładne rzeczy, nie spodziewałem się że będziesz chciała poznać najładniejszy język na świecie. Będziesz musiała mi zaprezentować swoje umiejętności- wyszczerzył się do niej. Oczywiście zauważył, że często zapominała przy nim języka w gębie. Trudno było nie zauważyć, że rumieniła się lekko gdy prawił jej komplementy, albo zwyczajnie spędzał z nią czas. To też mu bardzo schlebiało. W ogóle dziewczyna sprawiała, że jego ego i poczucie własnej wartości bardzo rosło. Oby tak dalej. Czasem się na nią o to wkurzał, że za wszystko przepraszała. Zwłaszcza że nie miała za co. Dawała mu szczęście, była słońcem które oświetlało każdy jego dzień. A ona przepraszała za to że o coś pytała, za to że coś powiedziała. Nie rozumiał tego, jego nie musiała się wstydzić. Słuchał uważnie wszystkiego co mówiła, a uśmiech rozczulonego faceta nie schodził mu z twarzy. Wcześniej zauważył jak wstrzymała oddech. Był z niego na prawdę dobry obserwator. Gdy znów spuściła głowę, nie czekał ani chwili tylko znów złapał ją za brodę i podniósł na tyle wysoko żeby ich oczy znów się spotkały: - Bardzo się staram, obiecałem Ci kiedyś że nie musisz się przy mnie niczego bać. Niczego. I prosze nie zapominaj oddychać, bo zawsze opuszczałem lekcje pierwszej pomocy- uśmiechnął się i pocałował ją. Znów za krótko- Ja doskonale pamiętam życie przed tym jak Cię poznałem. A raczej wegetację. Bo teraz naprawdę mogę oddychać pełną piersią, mam dla kogo. Kiedyś mi się wydawało, że świat jest ogromny, nie do ogarnięcia. A teraz mogę trzymać cały mój świat w ramionach. I nie wymieniłbym tego za nic innego- uśmiechnął się i pocałował ją. Tym razem dłużej i czulej. Słowa przecież trzeba potwierdzić czynami.
Rzadko robiła coś dla kogoś. Z reguły najważniejsze były jej potrzeby, jej marzenia i jej wygoda. Potrafiła bezbłędnie wysługiwać się innymi. A ci wszyscy ludzie tego nie widzieli. Wiedziała, że mogliby dla niej zwariować, wiedziała to od samego początku, od pierwszych dni i lat życia. Wystarczyło, że odpowiednio zmieniała ton głosu, przyjmowała stosowną postawę, przez chwilę fałszywie się uśmiechała. Ale nikt nie widział tego wymuszenia w tym wszystkim. Już jako mała dziewczynka wiedziała, że jeśli poprosi któregoś z tych kręcących się wokół niej chłopców, żeby przyniósł jej niezapominajkę z ogrodu największego zgreda w całym Windsor, to on to zrobi. A jeśli jeszcze w ramach podziękowania go przytuli, to następnego dnia przyniesie jej bukiet tych niezapominajek i z dumą zaprezentuje ugryzienie na ręce, spowodowane przez psa okradzionego faceta. Starała się tego nie wykorzystywać, chociaż czasami robiła to mimowolnie. Ale gdy matka pocięła jej dłonie, Lloyd przestała się odwdzięczać i odstawiła zahamowania przed manipulacją na bok. Dopiero listy pisane do Leosia to zmieniły. Pokazały jej, że przecież może walczyć o swoje marzenia sama; że zasługuje na szczęście; że wcale nie jest zła i stworzona do szerzenia tego zła. Wykorzystywanie innych przestała uważać za gen. W ogóle znowu zaczęła się tym brzydzić. Wiele rzeczy odwróciło się w niej o 180 stopni, a wiele wróciło na swoje miejsce. - Możesz już życzyć mi powodzenia - odparła z przekąsem, uśmiechając się ironicznie. Była w stanie wyobrazić sobie siebie mieszającą angielski z czeskim, a po chwili śmiejącą się z tego radośnie. Właśnie, śmiejącą się. Jeszcze w wakacje w ogóle nie zdobyłaby się na coś takiego, a jeśli już, to prędzej by się rozpłakała, niż zaśmiała. Wyplątała jedną nogę i objęła go nią w pasie, przysuwając się do niego jeszcze odrobinę. Nie chciała się wstydzić i głupio się bać, ale czasami miała wrażenie, że mówiąc coś rozzłości go lub zawiedzie. Wolała już wcześniej milion razy powiedzieć przepraszam, niż później poczuć, jak ją odpycha. Część jej mówiła, że by tego nie zrobił, a ta druga część, zagubiona i wrażliwa, drżała ze strachu przed tym. Podobał jej się ten jego uśmiech. W ogóle uwielbiała chwile, gdy się uśmiechał. Gdy znów podniósł jej głowę, postanowiła nie opuszczać jej ponownie. Spojrzała mu w oczy, z miłością, intensywnie. - Spróbuję - zaśmiała się, na wpół zadowolona, a na wpół zasmucona z tego, że to zauważył. W sumie nawet nie wiedziała, czym. Czuła tylko, że musi przezwyciężyć ten cały lęk, który w sobie nosiła. I miała nadzieję, że Leoś jej w tym pomoże. Odwzajemniła miękko pocałunek. Nie wystarczył jej. Chciała jeszcze i była gotowa sama po to sięgnąć, ale mówił dalej, a ona chłonęła jego słowa. - Kocham Cię. Jesteś moim powietrzem. To wszystko nie ma sensu bez Ciebie - mówiła między pocałunkami, tak bezgranicznie czułymi. Na końcu wtuliła na moment twarz w jego obojczyk, by zadać dręczące ją od pewnego czasu pytanie. - Jak to było z Twoim ojcem? W ogóle, jak to jest w Twojej rodzinie? Ja... Chciałabym wiedzieć. Chyba powinnam, prawda?
Leoś wiedział że ten moment kiedyś nadejdzie i Voice zapyta o jego rodzinę. O jego przeszłość i będzie chciała poznać każdy nawet najmniejszy szczegół. Może to był jedyny sposób żeby rozprawić się z przeszłością? Z żalem do ojca? Nie miał pojęcia. W sumie bał się że powtórzy schemat, że ucieknie żeby żyć jak ojciec. Bardzo chciałby go poznać, chociażby po to, żeby utwierdzić się w przekonaniu że taki nie jest. Minuty mijały a on nadal jej nie odpowiedział, milczał nie mogąc samoistnie napinających się mięśni. Przetarł jedną ręką oczy, wziął głęboki oddech i zaczął mówić.: - Moja matka jest mugolem, córką burmistrza. Jak była w moim wieku poznała mojego ojca. Zawsze jak o nim opowiada to zapalają się jej w oczach takie ogniki. Miesza się tęsknota i taka fascynacja. Pavel, tak ma na imię był szalonym facetem jak an tamte czasy. Jeździł na motorze, palił skręty i co roku był na największym festiwalu w Europie- na Woodstocku. No ją oczarował, zabrał ją do Polski i w rytmie muzyki nas spłodzili. A potem uciekł. Dziadek jako pieprzony katolik pozwolił matce zostać do porodu w domu a potem nas wyrzucił. Miałem miesiąc. Nie ma tu o czym opowiadać. Nigdy skurwysyna nie widziałem. I to w sumie cała historia, jeżeli chodzi o ojca.- wzruszył ramionami, a mięśnie nieco mu się rozluźniły. Nienawiści do ojca go zabijała, ale nie potrafił się jej pozbyć. To w sumie dość smutne. Po chwili znów na nią spojrzał: -Chcesz coś wiedzieć jeszcze o mojej rodzinie? Mamie? Jarce?- głos znów mu złagodniał. W sumie to chciał się z nią tym podzielić.
Ona też nigdy nie miała ojca. Zwiał, najzwyczajniej na świecie. Stchórzył. W ogóle był tchórzem, bo ta historia powtórzyła się co najmniej dwa razy. Voice miała jednak wrażenie, że nie tyle dwa, ile dwanaście albo dwadzieścia. Mogła się założyć, że po szkole paradowało chociaż kilka osób, które mogłaby nazywać swoimi siostrami lub braćmi. Wkurwiało ją to. To on był z resztą sprawcą całego zła, które Amity Lloyd wyrządziła córce. On doprowadził ją do takiego stanu. Przez niego Ślizgonka bała się zakochać do szaleństwa, bez obaw i barier. Nie opuszczał jej lęk przed tym, że ktoś postąpi z nią tak samo, jak tamten facet z jej matką. Nie odpowiadał. Gładziła lekko palcami jego plecy i kark, później ramię, usiłując go uspokoić. Milczała. Wdychała tylko jego zapach, zastanawiając się, czy sama nie powinna dokładniej przedstawić mu swojej historii. Gdy zaczął mówić, przymknęła oczy i wtuliła twarz w jego obojczyk. Miała wrażenie, że jest jej jeszcze bliższy. Jego ojciec też zostawił jego matkę. Z tą różnicą, że Pavel wydawał się całkiem w porządku facetem, który po prostu wolał pozostać niezależny. Nie był dupkiem, który bał się odpowiedzialności. A przynajmniej takie odniosła wrażenie. Uspokoiła się nieco, gdy się rozluźnił. Słowa popłynęły z jej ust. Słowa, który widocznie przynosiły jej ból. Nie zastanawiała się nad nimi. Instynktownie zacisnęła dłoń na koszulce na jego ramieniu. - Mówiłam Ci już, że moja matka wywodzi się z dość ważnej rodziny. Była pierwszą Puchonką. Zatrzymała całą tą linię Ślizgonów. Teraz wydaje mi się to niemożliwe. W każdym bądź razie skończyła szkołę i poznała faceta. Nie wiem, jak miał na imię, w ogóle mam to jego imię w dupie. Zakochała się na zabój. Powiedział jej, że ma syna. Że zostawił jego matkę. Ale ona nie zwróciła na to uwagi. Zachowywała się jak kretynka. Spłodził jej bachora. Spłodził jej kurwa mnie. Cieszyła się, wtedy jeszcze się cieszyła, że będzie mnie miała. Powiedziała mu. A on odparł, że musi zastanowić się, jak powstrzymać cały ten kataklizm. I wyszedł. Nie rozumiała. Zaczęła rozumieć dopiero wtedy, gdy na noc nie wrócił do domu. Trzy dni później się załamała. Spakowała swoje rzeczy i z całym swoim ogromnym majątkiem wyniosła się z Hogsmeade. Zamieszkała w tym pieprzonym Windsor i mnie urodziła. Chociaż cholernie tego żałowała, zrobiła to. A ja żałuję, że się na to zdobyła. Na drugie imię dała mi Cataclysm. Nazwisko mam po niej. Mówiła do mnie Vi albo właśnie Cataclysm. I wtedy czułam się jak idiotka. Balansowała między miłością a nienawiścią do mnie. I w końcu postawiła na to drugie. Chciała mnie w cholerę zamordować, oddać gdzieś, nie wiem. Miałam siedem lat. Pocięła mi ręce i kazała samej sobie je opatrzyć. Zawsze się wkurwiała, gdy nie chciałam chodzić w sukienkach. Pocięłam je. Najzwyczajniej na świecie. Żeby jej pokazać, że mnie nie złamie. Ścięła mi włosy. Tak na chłopca. Powiedziała, że teraz w końcu wypada mi nosić spodnie. Gdy byłam w szóstej klasie powiedziała mi o tym jego popieprzonym synu. Mam brata. Ale on mnie też nienawidzi - wzruszyła ramionami, tuląc się do niego. Nie zauważyła, w którym momencie po jej policzkach zaczęły płynąć gorące łzy, wsiąkające teraz w jego koszulkę. Już nic nie mówiła.
Kurwa - to słowo już drugi dzień z rzędu spędzało sen z jej powiek. Odkąd Leoś wrócił, w ciągu tych kilku krótkich dni jej ciało wróciło do zdrowszej normy, ale jeszcze nie do wcześniejszego stanu. Jej brzuch był znowu płaski, a nie lekko wklęsły, biodra i piersi zaokrągliły się, oczy były radośniejsze. Ale coś wciąż nie grało. Czuła się chora. Bolała ją głowa, brzuch, a z rana czuła paskudne mdłości. Ignorowała to wszystko. Przecież samo przejdzie - jak nie jutro, to za tydzień. Siedziała na kanapie w salonie, skulona, przykryta kocem, z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, której zapach sprawiał, że żołądek Lloyd ściskał się w słupeł. Czekała, aż Leoś wróci z pracy. Ubrana była tylko w krótkie, dresowe spodenki i jego bluzę. Od rana była cholernie senna i nie miała na nic siły. Miała nadzieję, że to tylko jakaś grypa, która lada dzień zniknie. Z tyłu jej głowy kołotała się jednak paskudna myśl, że to coś więcej, niż przeziębienie. Kolejne kurwa przeleciało jej przez myśl. Tragizowała. Sięgnęła po papierosy i zapalniczkę, które leżały obok, by już po chwili mocno zaciągać się Hogsem. Zakręciło jej się w głowie. Coś zdecydowanie nie grało. Wstała, odłożyła koc i przeszła do połączonej z salonem kuchni. Odstawiła herbatę na blat. Nie była w stanie jej wypić. Mógłby już wrócić. Tęskniła. Nie tak boleśnie jak wtedy, gdy wyjechał. Tym razem wiedziała, że wróci. Co wieczór spokojnie zasypiała, nie kuliła się, nie miała koszmarów. Było dobrze. Była szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Tylko ta jedna rzecz nie dawała jej spokoju.
Wszystko było dobrze. Bardzo szybko powrotem zaaklimatyzował się w wietrznej Anglii, jakby w ogóle nie wyjechał. Jakby mieszkał tu i żył z Voice od zawsze. Ludzie dziwnie na niego patrzyli, gdy stojąc za ladą, podśpiewywał pod nosem. Albo uśmiechał się do przypadkowych ludzi przemierzając korytarze. Nawet projekt go cieszył. Szybko znalazł kolejną pracę; w łapaniu uch dorywczo był prawdziwym mistrzem. Nie zarabiał kokosów, ale razem ze stypendium, małymi oszczędnościami i pieniędzmi które czasem wysyłała mu Jarka wystarczyło żeby opłacić rachunki, czynsz i żyć. Może to nie były luksusy, ale wiedział że Voice ich nie potrzebuje. On sam też się zmienił, promieniał. Był najszczęśliwszym człowiekiem w promieniu pięciuset mil. Martwił się, bo od paru dni Lloyd chodziła jakby się czymś struła. Narzekała na zawroty głowy, bóle brzucha albo senność. Miał nadzieję, że nie rozchorowała się przez niego. Skakał wokół niej robiąc herbatę, masaże, dobre jedzenie. Troszczył się o nią najlepiej jak potrafił. Teraz też szybkim pewnym krokiem miętosząc papierosa w ustach szedł ulicami miasteczka. Chciał do niej jak najszybciej wrócić. Jak zwykle za cienko ubrany wsadził ręce głębiej do kieszeni kurtki. Marzył o lecie albo chociaż wiośnie. Miał dość skostniałych dłoni i czerwonych od zimna uszu. Otworzył drzwi, a ciepło bijąc z mieszkania uderzyło w niego zapraszająco. Odwiesił wysłużoną skórzaną kurtkę na wieszak: -Już jestem- krzyknął w gąb mieszkania próbując namierzyć Voice. Mieszkanie nadal było na wpół urządzone, bo Leoś jeszcze nie miał czasu się za to zabrać. Ruszył w stronę kuchnii, gdzie mignął jej cień dziewczyny: -Cześć Mała- uśmiechnął się łobuzersko i czule pocałował ją na powitanie, bezceremonialnie łapiąc ją jedną dłonią za zgrabny tyłek. Tęsknił, nawet gdy nie było go przy niej przez kilka godzin.
Cieszyła się, że znowu wszystko grało. Był szczęśliwy, jakgdyby nigdy nic się nie stało. Ona z resztą też zapominała o tym, co wcześniej się wydarzyło; zapominała, jak to było spać bez niego, nie słyszeć jego głosu. Wszystko wróciło na swoje miejsce. Lloyd starała się dawać mu jak najwięcej z siebie, chociaż sama czuła się nie najlepiej. Dokładała się. Bo po co jej były własne pieniądze? Przecież mogła oddać je na czynsz czy na rachunki. To nie było tak, że ledwo się utrzymywali. Oszczędności Voice starczało na sporo przyjemności, więc nawet po dużych wydatkach mogli sobie na sporo pozwolić. Nawet jej matka była tak miła, by od czasu do czasu przesłać jej trochę pieniędzy. Wiedziała, że się martwi. Z jednej strony czuła się z tym źle, a z drugiej... To było całkiem przyjemne, gdy poświęcał jej tyle uwagi. Oczywiście go nie wykorzystywała, nie, nie. Wszystko w granicach rozsądku. Starała się dawać mu dużo od siebie, a nie tylko zadręczać swoją osobą i swoimi potrzebami. Troszczyli się o siebie nawzajem. Uśmiechnęła się, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi, a chwilę później jego głos. Cały ból na chwilę ustąpił. - Dzień dobry, Priborsky - zamruczała cicho, ręką sięgając do tyłu i zaciskając jego dłoń mocniej na swoim ciele. - Jeszcze Cię czymś zarażę. Cholera.
Chciał spełnić wszystkie obietnice jakie jej złożył. Na czele z tą, że już nigdy nie zniknie. Nie otwierał listów od matki, czytał tylko te które wysyłała mu Jarka. Chyba pierwszy raz w życiu docenił, że jest półkrwi a jego matką jest mugolka. Nie musiał się bać, że pewnego pięknego dnia dostanie od niej wyjca. Starał się o niej nie myśleć. Nigdy nie chciał wybierać, ale w tej sytuacji nie miał innego wyjścia. A wybór był prosty i była nim Voice. Czując jak zaciska mocniej jego dłoń na swoim pośladku, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Lubił te gierki, gdy dawała mu odczuć jak bardzo go pożąda. Zerknął na nią nieco zmartwiony widząc, że dziewczyna wcale nie czuje się lepiej. Odgarnął kosmyk blond włosów za jej ucho i pocałował w czoło; sprawdził jednocześnie czy dziewczyna nie ma temperatury: -Jak Ty się w ogóle czujesz? Coś się w ogóle poprawiło? Jadłaś coś?- zaczął swój wywiad, naprawdę coraz poważniej martwiąc się o jej zdrowie. Może powinni iść do uzdrowiciela albo mugolskiego lekarza: -Jak do jutra Ci nie przejdzie, to pójdziemy do uzdrowiciela, albo do lekarza w Londynie. Martwię się - zrobił minę która przypominała smutnego szczeniaka, po czym znów ją pocałował, przeciągając ten pocałunek najdłużej jak się dało: -Ale chyba zaryzykuje zarażeniem wiesz?- puścił jej oczko, p oczym przycisnął ją mocniej do siebie.- Jak minął dzień?- odkąd wrócił uśmiech wręcz nie schodził mu z twarzy a trzeba przyznać że był to niespotykany widok.
Coś w tym było. W tym uroku mugolskich rodziców. Żadnych wyjców, przypominajek, Veritaserum w herbacie. W ogóle mugole, mogłoby się zdawać, mieli jakby łatwiej. Żadnych dziwnych chorób, słów, którymi można zabić, żadnych potworów... Ale też żadnych uroków. Wszystko ma swoje plusy i minusy, ale Voice nie wyobrażała sobie siebie bez magii. Siebie na zdjęciach, które się nie poruszały. Siebie w szkole innej niż Hogwart. Ale ona miała to w genach i od dziecka oczywistym dla niej było, kim jest i co potrafi. Wychowała się wśród mugoli, to prawda. Ale to spowodowało po prostu jej szacunek do nich. I fakt, że potrafi włączyć telewizor, a w niemagicznych barach płaci dolarami. To był ten moment, gdy mogła zgarbnie skłamać i go uspokoić, lub powiedzieć prawdę i go zmartwić. Ale obiecała mu, że będzie szczera, tak więc prawie nie zastanawiała się nad odpowiedzią: - Jest tak samo. Jadłam. Mało. Prawie zwymiotowałam. Ale nic mi nie jest - dodała szybko, jakby wierząc, że to zmieni jego sposób postrzegania sytuacji. Przełknęła ślinę. Bała się, że opinia byłaby prosta: jest pani zdrowa i w ciąży. Nie mogło tak być. Nie mogło. Miała osiemnaście lat, on prawie dwadzieścia, dopiero co wszystko między nimi odżyło... Nie, to na pewno nie było to. - Nie, Leoś, nie. Samo przejdzie, naprawdę - zapewniła, głaszcząc go uspokajająco po ramieniu, a już po chwili czule go całowała. - Leoś... - zacisnęła wargi. Może nie powinna. Był taki szczęśliwy, beztroski... Tak pięknie się uśmiechał. Ale nie, musiała to zrobić. Musiała z nim o tym porozmawiać. - Chodzi o to, że... Nie zabezpieczyliśmy się ostatnio. Ja... Boję się, że... Boże, nie - dodała jeszcze, pochylając zakłopotana głowę. Już nie mogła zmienić swojej decyzji.
Leoś na początku trochę się bał, że Voice jak dowie się o jego pochodzeniu, odrzuci go. Często miał do czynienia z czystokrwistymi czarodziejami i znał ich zdanie na temat mieszania się czarodziei z Jugolami. Ale dla Lloyd mógłby być równie dobrze zwyczajnym Jugolem, który nie wie nic od zielarstwie ani obronie przed czarną magią. Nie potrzebował dowodów jej miłości. Po prostu w nią wierzył, bo dawała mu ją odczuć. Cenił to, że nie kłamała; z resztą pewnie bardzo szybko poznałby, że coś jest nie tak, że coś przed nim ukrywa. I wcale go nie uspokoiła, swoim zapewnienie. Zaczął gorączkowo myśleć do jakiego lekarza powinni się udać, analizując w głowie wszystkie choroby na jakie mogłaby zapaść. Odkąd u jego matki nasilały się objawy psychozy, zaczął się dużo bardziej tym wszystkim interesować. Miał nadzieję, że u Voice to zwykłe przeziębienie, grypa żołądkowa: -Hmm?- zapytał, widząc że coś ją męczy, o czymś chce mu powiedzieć. Wiadomość, która wypłynęła z ust dziewczyny uderzyła w niego, jakby ktoś wymierzył mu cios w brzuch. Uśmiech od razu spełzł mu z twarzy, a wszystkie mieśnie się napieły. Dziecko. Małe życie za które był odpowiedzialny. Nie, ona nie mogła być w ciąży. Tu nawet nie chodziło o to, że nie chciał mieć dzieci. Bo chciał, kiedyś chciał. Ale nie teraz. Nie teraz gdy miał nie do końca poukładane życie. Nie teraz gdy Voice nawet nie skończyła szkoły. Był na siebie wściekły; prowadzony pożądaniem nawet o tym nie pomyślał, zwłaszcza, że ostatnim razem to nie on musiał o to dbać. Oczywiście, to była głupia myśl, ale no nie musiał. Zacisnął ręce w pięści i zamknął oczy, starając się pozbierać myśli do jednego miejsca: -Możesz… Możesz być w ciąży tak? Urodzić dziecko… Ja pierdole, Voice…- pokręcił głową i podszedł do zlewu, żeby umyć ręce. Nie mógł tego ogarnąć. Nie potrzebowali teraz dziecka. Nie teraz.
Nie miała takich głupich uprzedzeń. Stereotypy w ogóle miały z nią niewiele wspólnego. Może to przez to, że z czarodziejami kontakt zyskała dopiero w szkole, a może przez to, że zasadniczo wychowały ją mugolskie dzieci. Wiadomo, miała mieć aranżowany ślub z kimś czystej krwi, z kimś, kto pojęcie o osobach niemagicznych ma tylko z książek do mugoloznawstwa. Ale nigdy tego nie chciała. Nie chciała perfekcji, bogactwa. Chciała czegoś prawdziwego, opartego na uczuciu... Chociaż zawsze się przed tym wzbraniała. Czuła się tak, jakby ją uderzył. Zabrał jej wszystko, co miała, a później jeszcze kopnął i odszedł. Tak cholernie się bała, że tymi kilkoma słowami go straci. Miała nadzieję, że okaże jej trochę ciepła, przytuli, powie, że wszystko będzie dobrze. Łzy zeszkliły jej oczy. Nie, nie, nie. To nie mogło się tak skończyć. Nie teraz. Nigdy nie mogło. Nigdy nie chciała mieć dzieci. Czuła, że nie byłaby dobrą matką. Nigdy nie miała przykładu. Nie potrafiłaby zająć się małą istotką. Bała się tego, ale nigdy nie sądziła, że to spłynie na nią tak szybko. - Leoś, Leo... Tak. Kurwa, tak. Ale nie wiem. Zrobię test. Zrobię. Na pewno nie. Nie. Nie mogę być. Nie chcę. Nie chcę nigdy. Błagam, Leoś, spójrz na mnie... - mówiła co raz ciszej, obejmując się za brzuch, jakby się go wstydziła.
Nie wiedział co czuje. Złość? Bezradność? Chęć ucieczki? A może te wszystkie uczucia najzwyczajniej w świecie mu się pomieszały, tworząc kompletny Armagedon w jego głowie. Nie był gotowy an coś takiego. Szybko zaczął w głowie wszystko analizować. Dziecko można było usunąć. Albo oddać. W ostateczności wychować. Nawet nie potrafił się określić którą z tych opcji by wolał. Nie potrafił samego siebie połączyć z dzieckiem. Nie teraz. Gdy usłyszał drżący głos Voice, wcale nie zrobiło się łatwiej. Poczuł się cholernie bez silny, a słowa, że nigdy nie będzie chciała były dla niego jak policzek. Czyli co? Nie myślała o nim poważnie? To było coś przelotnego? Chciała mieć dzieci z kimś bogatym? Czarodziejem który miał czystą krew. Zacisnął oczy, czując że zaczynają zachodzić łzami. Po cholerę on w ogóle wracał? Mimo to na jej prośbę spojrzał na nią. Jeżeli była w ciąży, to była tylko i wyłącznie jego wina. Pokręcił głową i znów do niej podszedł, obejmując mocno. Pocałował czubek jej głowy: -Zaczniemy się martwić, jak zrobisz test…- ugiął kolana, żeby mieć twarz na wysokości jej twarzy. Jego oczy były niemal puste. W głowie nadal huczały wątpliwości, pewność, że nie chce z nim być do końca życia. Nie chce zostać nigdy jego żoną, matką jego dzieci. Pocałował ją w czoło i wyprostował się- Może zróbmy to od razu, żebyś nie musiała się martwić. Gdzie można taki test kupić to po niego pójdę i od razu sprawdzisz…- był zły, że jej uwierzył. To kim on właściwie był? Już niczego nie rozumiał.
Zawsze była dość czujną obserwatorką. Dostrzegała najmniejsze zmiany na twarzach, w oczach, w postawie... Więc gdy jego oczy zaszły łzami, bez problemu to wyłapała. To był dla niej kolejny cios. Zastanawiała się chwilę, co powiedziała nie tak. Prawda boleśnie ją uderzyła. Powiedziała, że nie chce mieć dzieci. Że nigdy nie chce ich mieć. Dotarło do niej, że Leoś myślał o niej zupełnie poważnie. Nie zastanawiała się nigdy nad tym, jak on wyobraża sobie ich przyszłość. Sama rzadko o tym myślała. Żyła chwilą. Bała się tego, co będzie. Chciała wycofać się z tego, co powiedziała. Chciała coś dodać. Powiedzieć, że go kocha. Wszystko wyjaśnić. Ale nie mogła tego zrobić teraz, tak z miejsca. Dopiero gdy ją objął, uświadomiła sobie, że wstrzymywała oddech. Na jego słowa kiwnęła tylko głową. Wstydziła się spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że go zraniła, że zasiała w jego głowie wątpliwości. - Mam gdzieś jeden. Czekaj. Usiądź gdzieś i czekaj - mówiąc to, wyplątała się z jego ramion i ruszyła w stronę sypialni, gdzie w rogu leżała jej torebka. Szybko znalazła ten cholerny test. Zaciskając wargi, ruszyła do łazienki. Nie posiedziała tam długo. Po kilkunstu minutach wróciła to Leosia, a z jej twarzy nie dało się wyczytać absolutnie nic. Dłonie miała zaciśnięte w pięści. W prawej kryła się odpowiedź na nurtujące ich pytanie. Usiadła obok niego. - Nic nie mów, dopóki ja nie skończę mówić. Jestem Ci winna wyjaśnienia. Nie przerywaj mi, nie dotykaj mnie. Daj mi tylko coś powiedzieć - patrzyła mu prosto w oczy, a w jej tęczówkach kryła się niezłamana niczym pewność. - Powiedziałam, że nie chcę mieć nigdy dzieci, bo zwyczajnie się boję. Tchórzę. Martwię się, że nie dam rady być matką. Nigdy nie miałam wzoru. Nigdy nie miałam matki. Nie chcę stać się czyimś katem, nie chcę kogoś zawieść. Kocham Cię. Bardzo. Chciałabym, żeby nasza przyszłość była wspólna. Chciałabym nosić na palcu pierścionek od Ciebie. I chciałabym mieć z Tobą dziecko. Albo dwoje. Ale się tego boję. Zwyczajnie, po ludzku. Nie wiem, jak wyobrażasz sobie to, co z nami będzie za dziesięć lat. Ale za te dziesięć lat nie będziemy mieć dziesięcioletniego dziecka - otworzyła prawą dłoń, w której trzymała test. - Wynik jest negatywny. Jestem po prostu chora - dodała jeszcze. Dopiero wtedy spuściła wzrok, czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
Gdy wyplątała się z jego ramion, chciał uciec. Założyć kurtkę i wyjść. Teleportować się do Pragi, albo gdziekolwiek indziej i napić się piwa. Albo polskiej wódki. Pewnie gdyby nie to, że za chwilę miał się dowiedzieć czy nie zostanie ojcem już dawno szedłby ulicami Hogesmed z papierosem w ustach. Był najlepszym uciekinierem. Gdy zniknęła za drzwiami łazienki, kopnął kanapę, zaraz mocno tego żałując. Mówił coś pod nosem do siebie po czesku. Czuł, że ja stracił. Jeżeli była w ciąży to koniec. Znienawidzi go, każe znikać. A dziecko? Zabije to życie które razem stworzyli? Nie potrafił się odnaleźć. Siedział na kanapie opierając się łokciami o kolana. Nerwowo przebierał nogami, jakby czekał na wyrok. Skrzypniecie drzwi od łazienki zmusiło go do poderwania głowy, która do tej pory trzymał opuszczoną ukrywając twarz w dłoniach. W przeciwieństwie do niej, z jego twarzy można było wyczytać dosłownie wszystko. Każdą emocję, strach, niepewność, złość. To wszystko mieszało się tworząc niespójny obraz. Gdy obok niego usiadała, z takim beznamiętnym wyrazem twarzy, chciał złapać ją za rękę. Przeprosić, błagać żeby to naprawili. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie gotowy o cokolwiek kogokolwiek błagać. Co ona z nim zrobiła. Patrzył na nią, bojąc się każdego kolejnego słowa. Początkowo nie rozumiał o co chodzi; czy to był żart? Patrzył jej cały czas badawczo w oczy, chyba z nie do końca inteligentnym wyrazem twarzy. Był gotowy na wszystko, ale nie rozumiał pobudek tych wszystkich wyznań od których serce biło mu szybciej. Zerknął na otwartą dłoń dziewczyny a w niej test który miał być negatywny. Nie znał się na tym. Wypuścił z płuc powietrze, które do tej pory wstrzymywał całkowicie podświadomie. Przyłożył ciepłą już dłoń do policzka dziewczyny i przyciągnął do siebie, żeby mogli stykać się czołami. Przymknął oczy, mówiąc cicho: -Przez chwilę bałem się że… Że to koniec. Bałem się, że każesz mi wyjść i nigdy nie wracać. Dziewczyno, co ty ze mną zrobiłaś? Kocham Cię i nawet gdybym chciał to nie umiem przestać- pocałował ją delikatnie i przelotnie, właściwie tylko muskając jej wargi swoimi- Chcę żebyś była szczęśliwa, z dzieckiem czy bez. Chcę, żebyś czuła się jak w niebie. Bo twoje niebo będzie i moim niebem- znów ją pocałował, tym razem dłużej. Odsunął się od niej kawałek żeby móc widzieć całą jej twarz: -Może się położysz co? Chodź…- pociągnął ją za rękę w stronę nie dużej sypialni. Zamierzał ułożyć ją w łóżku a potem zrobić herbatę. Sam nie wiedział, czy cieszył się z tego, że domniemana ciąża jest fałszywym alarmem. Może chciał dziecka i to go właśnie w tym utwierdziło?
Od wewnątrz zżerał ją stres. I chociaż jej twarz, usta i oczy były nieruchome i bez wyrazu, wyrobione latami ćwiczeń, w jej środku wszystko wrzało. Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem czuła się lepiej. Może całe to jej złe samopoczucie było tylko strachem? Podświadomym lękiem o to, że w jej ciele rozwija się drugie życie? Może to Bóg chciał, żeby powiedziała Leosiowi o wszystkich swoich wątpliwościach i obawach? Nie wiedziała. Czekała tylko, aż przeraźliwy ból brzucha w całości ustąpi. Nie mogłaby go zostawić. A już na pewno nie wtedy, gdy byłaby w ciąży. Nie chciała być swoją matką ani ojcem. Chciała stworzyć mocną, kochającą się rodzinę, być troskliwą matką i żoną. Rzadko o tym myślała, ale gdy już to robiła, nie była w stanie wyobrazić sobie tego inaczej. Nie byłaby w stanie pozbyć się tego dziecka, nawet gdyby Leoś ją przez nie zostawił. Nawet przez chwilę nie przemknęło jej to przez blond głowę... Ale fakt, że nie była w ciąży, wywołał w niej wiele sprzecznych uczuć. Z jednej strony odczuwała ulgę, a z drugiej... Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie z zaskoczenia, to jak miałaby się do tego przemóc, gdy szarpały nią obawy? Wszystkie rozmyślania odłożyła jednak na bok, gdy Leoś głośno wypuścił z płuc powietrze. Ułożyła dłoń na jego dłoni i zamknęła oczy. Wszystko było dobrze. Musiało być dobrze. Nie zastanawiała się nad tym, że test mógł się pomylić. To nie było po prostu możliwe. Nie było. Na sto procent nie było. - Nie zostawiłabym Cię. Nigdy. A już na pewno nie wtedy, gdy miałabym w sobie nasze dziecko. Szalejesz za mną, jak ja za Tobą. Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy... - uśmiechnęła się delikatnie, gdy ich wargi na ułamek sekundy się zetknęły. - Tu jest moje niebo. Z Tobą - wyszeptała po pocałunku, głaszcząc go miękko po policzku, otwierając oczy. Poszła za nim do sypialni, a już po chwili siedziała na brzegu łóżka, trzymając go wciąż za rękę. - Leoś... Chciałbyć mieć kiedyś dziecko? Kiedykolwiek? - Zasadniczo było to zwykłe pytanie, a z drugiej strony... Czy aby w stu procentach?