Nie sądził, że może kiedykolwiek dać komuś szczęście samym sobą. Swoim uśmiechem, dotykiem, głosem. Dopóki nie poznał Voice, jego spojrzenie na milość było kompletnie inne, odmienne. Wydawało mu się, że to handel wymienny, coś za coś. Interes do którego trzeba mieć głowę i checi. On był pewien, że nie ma ani jednego ani drugiego. Dopóki się nie zakochał. Milość była mu zawsze tak obojętna, że nigdy ani na nią nie czekał ani się przed nią nie bronił. A gdy się pojawiła było już za późno żeby się z niej wycofać. Uśmiechnął się, nie musiała nic więcej mówić. Najważniejsze, że była szczęśliwa, że on dawał jej szczęście. Gdy usiadła na łóżku, pochylił się żeby zdjąć trampki. Zaskoczyła go tym pytaniem; minęło trochę czasu za nim cokolwiek powiedział. Położył się na łóżku ciągnąć ją za sobą i przytulając tak jak to robił przed swoim zniknięciem. Nie mógł milczeć zbyt długo, nie chciał jej martwić, ani zasiewać w jej głowie wątpliwości. : -Chcialabym, tak chciałbym kiedyś mieć dziecko. Może córeczkę?- rozmarzył się, próbując sobie to wszystko wyobrazić- Nie wiem kiedy będzie odpowiedni czad, nigdy o tym nie myślałem. Przy Tobie tak wiele rzeczy czuje po raz pierwszy, rozważam po raz pierwszy. Jakbym przez całe życie był rośliną która nagle obudziła się z zimowego snu- pocałował ją w czoło, potem w nos a na samym końcu w usta. - Jest jedna rzecz, którą wiem już teraz na pewno. Chcę z Tobą przeżyć resztę mojego życia. Nie wiem co przyniesie jutro, ale chcę jutro po przebudzeniu zobaczyć Ciebie- bardzo chciał jej o tym wszystkim mówić, upewniać, żeby nigdy nie musiała wątpić w jego milość. Milość w którą i on zaczął wierzyć, w końcu tak naprawdę.: -Zrobić Ci herbatę? Może chcesz coś zjeść? Nie jest Ci zimno? - sięgnął ręką po koc, żeby móc ją przykryć. Nie chciał, żeby poczuła się gorzej. Nie była w ciąży, ale to nadal nie tłumaczyło wszystkich objawów.
Nigdy nie rozumiała miłości. Praw, które nią rządzą. Teraz też nie w pełni mieściło jej się to wszystko w głowie. Wciąż nie docierało do niej, że wcale nie musi dawać czegoś za coś, że nie musi kłamać. Mogła komuś zaufać, powiedzieć wszystko. Przyzwyczajała się jednak do tej, kompletnie nowej, sytuacji. Postanowiła przestać się bać, postawić wszystko na jedną kartę. Czuła, że Leoś był jedynym słusznym wyborem. Na początku nie chciała brać udziału w całej tej korespondencji. Uważała, że to głupie. Po co miała bawić się w coś, w co bawią się też dzieci? Ale błyskawicznie się uzależniła. Od liter, słów, zdań, od Leosia. Gdyby zrezygnowała z pisania listów, zrezygnowałaby z tego, co teraz było jej światem. Trochę zmartwił ją tym milczeniem, ale wiedziała, że Leoś musi to chwilę przemyśleć. Wtuliła się w niego z ufnością. - Naprawdę? - spytała z uśmiechem, przytulając się do niego mocniej. - Tak! Z Twoimi oczami. Taką śliczną i kochaną - pocałowała go w szyję, wciąż nie mogąc opuścić kącików ust. Nie mieliby wpływu na takie rzeczy, ale... Warto pomarzyć. - Będziemy wiedzieć. Na pewno. Na pewno... Kocham Cię i nie mogę żyć bez Ciebie, Priborsky. Zniszczyłeś mój wizerunek nieczułej, obojętnej na wszystko dziwki. Co ze mną robisz? - spytała, głaszcząc go czule po policzku. Tyle się zmieniło, odkąd go poznała. Sama nie mogła w to uwierzyć. - Będę z Tobą. Każdego dnia. Już zawsze - szepnęła, obejmując go jedną nogą w pasie. - Już mi dużo lepiej. Tylko mi zimno - zapewniła, absolutnie szczerze.
Leoś zrezygnował z korespondencji, ze strachu. Ze śmierdzącego strachu, z powodu uczucia którego początkowo wcale nie rozumiał. To był absurd, coś co go przerażało. Jak miałby pokochać kogoś kogo nawet nie znał? To było niedorzeczne. Uciekał wtedy po raz pierwszy, nie odpisał. Codziennie rano kreślił krzywe litery, żeby potem je zaadresować i schować na dnie kufra. Umierał od środka, gnił. Początkowo nawet nie chciał iść na to spotkanie. Gdy w końcu się zdecydował, było już za późno. Nie było jej, zwątpiła że on kiedykolwiek jeszcze przyjdzie. A Priborsky poruszył niebo i ziemię, żeby dowiedzieć się z kim przez tyle czasu pisał. Komu złożył tyle szczerych obietnic. Gdy ją odnalazł, bał się że go zignoruje, uświadomi, że to tylko zabawa. Głupia zabawa, w którą on bez potrzeby się zaangażował. A teraz? Teraz leżał tu tą dziewczyną i planowali razem swoje życie. Wspólne życie. Zmieniła go, jak jeszcze nigdy nikt tego nie zrobił. Pocałował ją po raz kolejny w czoło cały czas przed oczami mając malutką dziewczynkę: - Śliczną jak mama, tylko lepiej niech nie dziedziczy po mnie charakterku- takie gdybanie nie miało wiekszego sensu, ale dzięki temu Leoś zaczął oswajać się z myślą, że kiedyś będzie miał dziecko. Zaśmiał się zerkając na nią: - Przez Ciebie musiałem zrezygnować z posady największego skurwiela i podrywacza w Europie. Lepiej ty mi powiedz jak to zrobiłaś- po raz kolejny zaśmiała się wesoło, podnoszącą się i przykrywając ją i siebie kocem a następnie nakrywając kołdrą. Położył się obok i obejmując ją w tali złożył na jej pełnych, miękkich wargach pocałunek. Na początku tylko delikatnie muskał jej wargi, aby z każdą kolejną minutą całował ją coraz zachłanniej, namiętniej. Rozchylił jej wargi językiem, przejeżdżając nim po równych zębach a na końcu stykając ich języki ze sobą. Z trudem się od niej oderwał, żeby zaczerpnąć powietrza i uspokoić walące jak młotem serce. Całe jego ciało cholernie intensywnie na nią reagowało, co nie mogło umknąć uwadze dziewczyny bo stykali się biodrami. Z nadal przymkniętymi oczami oparł swoje czoło o jej i wyszeptał: -Teraz już cieplej? zapytał delikatnie muskając jego wargi swoimi samego siebie doprowadzając do szaleństwa.
Wtedy jego utrata jeszcze tak mocno nie bolała. Nie definiowała swoich uczuć, nie wiedziała o jego uczuciach, nie widziała go, nie słyszała jego głosu, nie czuła dotyku. Tęskniła, ale jeszcze nie tak cholernie. Wszystko zaczęło się, gdy spotkała go po raz pierwszy. Wcześniej dużo o niego pytała. Ludzie mówili jej, że to zwykły cham i brutal, pytali, czy spłodził jej dzieciaka, że tak go szuka. Nie dowierzała. A gdy go zobaczyła, gdy zamieniła z nim kilka słów, uznała wszystkich tamtych ludzi za idiotów. Był taki ciepły, czuły, troskliwy. Nie mógł być zwykłym skurwielem. Mógł mieć taką maskę. Mógł takiego zgrywać, ale Lloyd wiedziała, jaki Leoś jest w rzeczywistości. Cieszyła się, że nie poznała go przed korespondencją. Oceniliby siebie nawzajem przez pryzmat wyglądu, chamstwa, braku dostępu. Nigdy nie poczuliby do siebie czegoś więcej. A tak... Leżeli razem, rozmawiając, całując się. Zaśmiała się i przytuliła go mocniej, całując w policzek. - Tylko dobre cechy - dodała. - Cóż... Opowiem Ci, jak to było. - Uśmiechnęła się zadziornie, układając się wygodnie pod kocem. - Wiesz, najpierw z Tobą pisałam. Uzależniłeś się od liter, które kreśliłam. A później się przestraszyłeś... Czułeś coś do mnie. Tęskniłeś. Znowu zaczęliśmy pisać, zaczęliśmy o siebie pytać. Spotkaliśmy się. A ja powiedziałam, jak bardzo Cię kocham. I w sumie tak się zaczęło, Priborsky - dokończyła. Znali tę bajkę. To była ich bajka. Odwzajemniła pocałunek. Miękko, delikatnie, czule; później mocno, namiętnie, zachłannie. Uległa mu. Rozchyliła wargi, a po chwili z jej gardła wydobył się pomruk zadowolenia. Przycisnęła mocniej biodra do jego bioder, na początku dość nieśmiało muskając językiem jego język. Gdy się od niej oderwał, gwałtownie nabrała powietrza. Jej policzki były delikatnie zaczerwienione, a na ustach błąkał się niepewny uśmiech. - Cieplej. A Tobie chyba dość gorąco, Priborsky - zaśmiała się, całując go w szyję i delikatnie poruszając biodrami tuż przy jego biodrach.
Wiedział jaką ma opinie w Hogwarcie. W końcu od samego początku nie pokazał się ze szczególnie dobrej strony. Oprócz tego do Hogwartu przyjechała z nim spora grupa z jego szkoły. Nie mogł mieć dobrej opini. Podziwiał Voice, że nigdy w to wszystko nie uwierzyła, że dała mu szansę. A potem kolejna i kolejną i kolejną. Czekała, tęskniła, cierpiała. Znosiła wszystkie jego niespodziewane wysoki. Uniósł brew gdy tak zadziornie a jednocześnie celnie przedstawiła całą ich krótką historię. Pokręcił głową z nieodłącznym uśmiechem: - Ja nie wiem Lloyd, czy ty masz dar jasnowidzenia czy stosujesz na mnie oklumancje. To zaczyna się robić niebezpieczne, że znasz wszystkie moje myśli i czytasz z mojej twarzy jak z otwartej księgi- szybko cmoknął ją w zgrabny nos. Gdy tak do niego przyległa, jego i tak rozbiegane myśli nie mogły się na niczym skupić. W takich chwilach jak ta miał ochotę spędzić tak całe życie tylko ja przytulając, całując. Słysząc jej śmiech, poczuł jak... Jak na jego kark i policzki wstępuje rumieniec! Nie poznawał sam siebie, kiedy aż tak się otworzył, aż tak zmienił. Wypuścił głośno powietrze, próbując jakoś się pozbierać po jej pocałunku i dotyku jej bioder: - Jak ty ładnie mówisz po czesku, Mała. Kto by pomyślał... Tak, dość gorąco; nie mam pojęcia dlaczego- posłał jej łobuzerski uśmiech żeby po chwili znów ją całować, jakby to miał być pierwszy i ostatni raz. Niemal niecierpliwie muskał jej język swoim napierając na nią całym ciałem. Z każdym kolejnym dotykiem jej ust, tracił trzeźwość myślenia.
Ona też nie miała najlepszej opinii. Sama wszystkim udowadniała, że jest nieczuła i obojętna, a jej towarzystwo nie jest dla wszystkich. Starannie wybierała ludzi, którym dane było usłyszeć jej głos, a jeszcze staranniej tych, którzy mogli zobaczyć jej uśmiech, dłonie, ciało. Była dość ładna i zgrabna, więc na temat jej wyglądu utworzyło się trochę pozytywnych opinii, ale reszta niekoniecznie była opiewana. Ale Lloyd starała się dać same pozytywy Leosiowi. Na niego nie potrafiła się zamknąć, przed nim nie potrafiła się ukryć. Potrzebowała go. - Zawsze chciałam być metamorfomagiem. Czytanie ludziom w myślach mnie nie kręci. Ogólnie rzecz biorąc, to kręci mnie niewiele rzeczy i tylko jedna osoba - dodała, całując go miękko w policzek. - Powiem Ci, dlaczego, Priborsky - płynnie i lekko powiedziała po czesku, patrząc mu w oczy z uśmiechem, który mówił jasno: wiem, że ładnie. - Bo ja tu jestem - dodała już po angielsku, łapiąc go za koszulkę i przyciągając do siebie. Odwzajemniała pocałunki, na początku nieśmiało, ale z każdą kolejną sekundą pewniej. Chwyciła go za pasek i pociągnęła tak, że leżał na niej, podpierając się na łokciach. W końcu z trudem się od niego oderwała. Jej źrenice były rozszerzone, policzki zaczerwienione. - Chodźmy pod prysznic - uśmiechnęła się do niego zadziornie, obejmując go ramionami za szyję.
Nie dbał o to. Nie znał jej takiej. Ta dziewczyna kt®óa poznał, której głos wyobrażał sobie co noc, którą chciał się zaopiekować, która go potrzebowała, nie mogła być nie czuła. Nigdy nie uwierzył w to co o niej mówili. Chciał się przekonać na własnej skórze, sam się sparzyć. Zobaczyć czy się pomylił, czy ta dziewczyna która wydawała się być jego ratunkiem, była iluzją. Gdyby poznał ją normalnie, na jakieś imprezie albo po prostu na zajęciach, pewnie w ogóle nie zwróciłby na nią uwagi. Zakochał się w niej a nie w jej wyglądzie. Poznawał ją jakby był niewidomy. Pokręcił głową: -Podobasz mi się taka, nie musiałabyś korzystać z tej metamo… metamorfoma… kurwa, no metamorfomagi- wywrócił oczami. Czasem, mimo że mówił dość biegle po angielsku gubił się w takich dłuższych słówkach. Uśmiechnął się gdy ona tak pewnie i płynnie mówiła w jego ojczystym języku. Nie spodziewał się ani nie oczekiwał tego po niej: -Co ty ze mną zrobiłaś?- powiedział po czesku, kompletnie zatracając się w pocałunku. Gdy tak go do siebie przyciągnęła, czuł jak całe jego ciało się o nią doprasza. Każda komórka ciała krzyczy stęskniona, jakby nie widzieli się lata. Pocałunek dla niego zawsze trwał za krótko: -Pod prysznic?- uniósł brew, po chwili uśmiechając się łobuzersko. Wygramolił się z łóżka ciągnąc ją za sobą do łazienki. Czuł się jak odcięty od rzeczywistości ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Przepuścił dziewczynę w drzwiach, a gdy już je zamknął chwycił jej twarz w dłonie i pocałował. Pragnął jej, musiała o tym wiedzieć.
Ona zawsze miała inny świat. A zasadniczo lawirowała pomiędzy dwoma światami. W wakacyjne wieczory, te tuż przed powrotem do szkoły, stawała się arystokratką. Malowała usta na królewską czerwień, zakładała szpilki, zaklęciami maskowała tatuaże i szła spotkać się z facetami, z których jeden miał w przyszłości być jej mężem. W drugi świat wchodziła wtedy, gdy wracała do domu z zaciśniętymi pięściami, ściągała z siebie zbyt ciasną sukienkę i w bieliźnie kładła się do łóżka, ignorując krzyki matki, że ma nie zachowywać się jak idiotka. I był jeszcze trzeci świat. Ten świat, który ją otaczał, odkąd poznała Leosia. Ten najpiękniejszy, najidealniejszy. Świat, w którym mogła być sobą. - Ale czasami chciałabym być kimś innym. Ale zmiana wyglądu nie zmienia przeszłości - odparła, krzywiąc się lekko. Nie mogła wycofać się z tego, kim była. Nie odpowiedziała. Zachłysnęła się powietrzem, nie panowała nad przymykającymi się powiekami i drżącymi dłońmi. Poszła za nim do łazienki. Nie myślała o niczym, zapomniała o rozsądku. Nic się nie liczyło, tylko oni dwoje. Chwyciła go za koszulkę i, odwzajemniając pocałunek, pociągnęła go prosto do kabiny prysznicowej. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko mokrym ubraniom, Priborsky - wymruczała wprost w jego usta, odkręcając kurek i przylegając do ściany. Po raz kolejny miało być jeszcze lepiej, niż poprzednim razem.
Leoś mógłby z powodzeniem nosić koszulkę, na której widniałby napis „Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi”. Jego twarz, oczy, nawet chód czy ton głosu wyrażały to szczęście. Ogromne nie opisane szczęście jakie go spotkało. Budził się co rano i widział kobietę z którą chciał spędzić resztę życia. A wieczorem kochał się z nią, czując się za każdym razem, jakby to był pierwszy raz. Codziennie niemal wybiegał z Miodowego Królestwo, żeby jak najszybciej ją zobaczyć. Dziś było dokładnie tak samo. Wyrzucił nie dogaszonego papierosa na chodnik przed wejściem do kamienicy, chcąc już być przy Voice. Wtedy go zobaczył aż zapiekło go w gardle. Mężczyzna był wręcz idealny, nawet Leoś to wiedział. Wyższy od niego o głowę, muskularny i elegancko ubrany z drogim zegarkiem na nadgarstku. Czech poczuł się jak naiwny dzieciak, który właśnie przyszedł do najładniejszej dziewczyny żeby zaprosić ją na bal. Ale spóźnił się, a kapitan drużyny zajął jego miejsce. Chciał odwrócić się napięcie i zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu. Wydawało mu się, że mężczyzna wygląda jakby pośpiesznie zakładał koszulę. Minął chłopaka w drzwiach, mierząc go wzrokiem jakby był czymś wyjątkowo śmierdzącym. Nacisnął gwałtownie na klamkę; w jego mieszkaniu nadal było czuć wodę kolońską. Czuł jak krew odpływa mu z twarzy. Chciało mu się płakać a jednocześnie czuł niszczycielką chęć zniszczenia wszystkiego co nawinie mu się pod rękę. W drzwiach od sypialni zobaczył swoją dziewczynę.: -Mam się spakować?- głos miał lodowaty, wręcz pełen pogardy. Wrócił ten Leoś jakiego znali wszyscy; schował się za swoją maską skurwysyna. Nie docierało do niego, jak ona mogła mu to zrobić. Każdy, tylko nie ona.: -Trzeba było powiedzieć jak wychodziłem, że nie mam co wracać. Nie musiałbym wciskać z uśmiechem na ustach słodyczy tym debilom- był rozgoryczony. W tym momencie chciałby zniknąć.
Spieprzaj stąd. Wyjdź i nigdy nie wracaj. Napisałam, że masz nie przychodzić. To był jeden z najgorszych dni w jej życiu. Nienawidziła wszystkich listów, które zaczynały się od Vi, bo albo pisał je On, albo jej popieprzona matka. I nawet teraz, gdy była tak szczęśliwa, przeszłość musiała wymieszać się z teraźniejszością. Znał adres, pewnie Amity mu go podała. Obiecał, że przyjdzie, a ona mu zabroniła, głupio wierząc, że nie odważy się złamać zakazu. To nie dla ciebie. No wypierdalaj już! Natychmiast! Żałowała, że miała na sobie obcisłą sukienkę zapinaną na szyi, czarną, odsłaniającą całe ramiona. Żałowała, że miała na sobie szpilki, a jej włosy spadały blond kaskadą na plecy. Żałowała, że na stole w salonie stało wino i dwa kieliszki. To wszystko miało być dla Leosia. Chciała mu zrobić niespodziankę. Ale ktoś musiał coś spierdolić, wcisnąć się z butami na jej dywan. Zabierz łapy! Wyjdź stąd! Wyjdź! Nie chcę cię znać! Jak zwykle wyglądał elegancko. Wysoki, umięśniony, o ciemnych oczach i włosach, w koszuli i marynarce, z bukietem czerwonych róż w dłoni. Ale nie pociągał Lloyd. Facet, z którym miała wziąć zaaranżowany ślub, w hierarchii osób lubianych przez Voice znajdował się na ostatnim miejscu. Razem z jej matką. Udało jej się go pozbyć... Ale dopiero sekundę przed tym, jak przyszedł Leoś. Wino było otwarte, jeden kieliszek stał pełny w jednej czwartej, a w drugim napój był nietknięty, na stole leżały kwiaty. Sama Lloyd natomiast stała w drzwiach do sypialni, zaczerwieniona i bezradna. Nie wiedziała, co zrobić. Nie wiedziała, co powie. I wtedy właśnie wszedł Czech. Ale Voice jeszcze go takim nie widziała. - Nie! Leoś, czekaj, daj mi powiedzieć... - nie była w stanie zrobić nawet kroku w jego stronę. Czuła się jak dziwka z tymi pomalowanymi na bordowo ustami, w tej sukience, która tak idealnie przylegała do jej ciała. - Leoś! Posłuchaj mnie! - krzyknęła w końcu, czując, jak powietrze ucieka z jej płuc. Traciła go.
Nie chciał słyszeć jej wyjaśnień. Nie chciał jej więcej widzieć, dotykać, całować. Czuł jakby właśnie podziurawiła mu nożem serce. Sukienka, szpilki, wino, szminka, róże. Wszystko było jak cios prosto w serce. W serce które podał jej na złotej tacy. Jak mógł jej wierzyć? Jak mógł choć przez sekundę? Czuł się podle, gorzej niż kiedykolwiek się czuł. I jeszcze te jej naiwne chęci zatuszowania całej sprawy. Czy naprawdę miała go za takiego idiotę? Uniósł dłoń, żeby ją uciszyć. Nie zamierzał tego słuchać, ani chwili dłużej. Nie zamierzał tu siedzieć ani chwili dłużej. Był gotowy dla niej poświęcić wszystko. Zerwać kontakt z matką, przeprowadzić się do tej pieprzonej Anglii, rozstać się z Jarką, której potrzebował jak ręki. Wszystko dla niej. A ona? Ona…w mieszkaniu które remontował tymi dłońmi. Był wściekły, że uwierzył w jej wszystkie obietnice. Nie mógł na nią patrzeć. Zacisnął pięści i ruszył w stronę sypialni, prosto na nią. Wyglądał jakby co najmniej chciał ją uderzyć. Gdy zrobiła mu przejście, wyminął ją podszedł do szafy która stała naprzeciwko łóżka i wyjął wszystkie swoje rzeczy a spod łóżka wyjął plecak. Nie chciał zostać tu ani sekundy dłużej: -Mam nadzieję, że wino ci smakowało. Nie wiedziałem, że tak ślicznie wyglądasz w czerni…- gdy się denerwował, nie dało się prawie zrozumieć jego angielskiego. Cisnął rzeczy do plecaka i ruszył do łazienki, szybkim energicznym krokiem. Jednym szybkim ruchem ściągnął swoje rzeczy i wrzucił jej do plecaka. Chwycił mocno dłońmi za umywalkę spuszczając głowę. Było tego dla niego za wiele: -Co ja ci kurwa takiego zrobiłem?! Co mi chciałaś udowodnić?! Jakim byłem idiotą?! Jakim byłem skończonym idiotą wierząc w każde twoje słowo?!Co ja ci takie zrobiłem, że mnie tak karzesz?!- brzmiał jak zranione zwierze. Uderzył ręką w lustro, które rozpadło się na milion kawałeczków.
Serce jeszcze nigdy nie tłukło się tak mocno w jej piersi. Straciła go. Nie, nie straciła. Matka jej go zabrała. Ta pieprzona dziwka odebrała jej już wszystko. Ale to nigdy tak nie bolało. Pocięte dłonie nie bolały tak, jak złamane serce, siniaki nie piekły tak, jak policzki, do których napłynęła krew. Przecież on dawał jej wszystko. Poświęcał jej każdą sekundę, dawał jej tyle ciepła, opiekował się nią... Więc jak on musiał się czuć, skoro ona czuła się tak podle? Chciała go przytulić, ale tym zraniłaby go jeszcze bardziej. Nie wiedziała, co zrobić. Uciekał jej z rąk, jak motyl. Trzeba mieć szczęście, żeby złapać motyla w dłonie. Wystarczy najmniejszy błąd, żeby go wypuścić. Łzy napłynęły do jej oczu. Przestraszona zeszła mu z drogi, a jej szpilki uderzyły o podłogę. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nie mogła nawet się rozpłakać. Wyszłaby w jego oczach na idiotkę. Każde jego słowo powiększało dziurę w jej sercu. Nie sądziła, nigdy nie sądziła, że własna matka będzie w stanie tak ją upodlić. Ruszyła za nim do łazienki, czując, że to ostatnie sekundy, gdy może na niego patrzeć. To ona powinna zbierać swoje rzeczy. Powinien kazać jej wypierdalać, nigdy więcej się mu nie pokazywać. - Leoś...! - jej głos drżał i łamał się, z oczu popłynęły gorące łzy. Osunęła się na kolana, a ostre odłamki szkła z podłogi wbiły się w jej nogi. Ale nie czuła ich. Jej serce rozsypało się na milion kawałków, jak to pieprzone lustro. Wiedziała, że już nigdy nie będzie mogła w żadne spojrzeć. - Moja matka kazała mu tu przyjść! Jej o to chodzi! Żebyś mnie kurwa zostawił! Zrób to! Zrób to, kurwa! A najlepiej od razu mnie zabij! Nożem, Avadą, kurwa dłońmi! To ja byłam idiotką, gdy dałam tej pieprzonej kurwie adres! To wszystko miało być dla ciebie! Ja pierdolę... - ramiona, którymi obejmowała brzuch, opadły. Dłonie natrafiły na szkło, dotykając podłogi. Bała się nawet na niego spojrzeć.
Krew szumiała mu w uszach, mieszając się z dźwiękiem rozbitego szkła, krzykami Voice i jej płaczem. Nigdy nie potrafił patrzeć jak płacze, nawet teraz gdy tak bardzo chciał ją nienawidzić. Chciał minąć ją w drzwiach, zatrzasnąć je za sobą i zgubić klucze od ich wspólnego życia. A potem przelecieć jakąś brunetkę w barze, zapomnieć. Nie rozumiał już kompletnie nic, wszystko się mu rozmazywało. Ukucnął, widząc jak szkło boleśnie rani jej nogi. Nogi które mógłby całować całą wieczność, tak samo jak piękne szczupłe dłonie, które teraz też opadły na pokrytą szkłem podłogę. Wyciągnął różdżkę z kieszeni kurtki i szepnął zaklęcie które przywróciło lustro do dawnego stanu. Jego dłonie nie wyglądały najlepiej, ale nie dbał o to. Patrzył na nią smutnymi, pustymi oczami.: -Po co tu przyszedł? Skoro twoja matka go przysłała to po co…- pokręcił głową, żeby rozgonić łzy. Nie zamierzał przy niej płakać, już nigdy- To po co tak się wystroiłaś? No powiedz, czekam…- przełknął gulę która rosła mu w gardle. To było okropnie masochistyczne, ale chciał to od niej usłyszeć. Chciał, żeby spojrzała mu w twarz i to wszystko powiedziała. Czuł jak cofa się powrotem do stanu sprzed listów. Jak znów buduje wokół siebie pancerz skurwysyństwa. Twarz mu stężała, a oczy zrobiły się obojętne. Miał ochotę zapalić. Czekał aż na niego spojrzy, chciał ostatni raz ją zobaczyć. A potem schować ten obraz głęboko w sercu.
Bała się, że to wszystko pryśnie. Że po prostu ją zostawi. I nawet gdy przy niej kucnął, w jej sercu i oczach czaiła się cholerna obawa. Jeszcze nigdy jej serce tak nie drżało, głos się tak nie łamał. Jeszcze nigdy w jej głowie nie było tylu myśli na raz. Jak to będzie bez niego? Wiedziała już tylko jedno - że jeżeli pozwoli mu wyjść, to już nigdy się nie pozbiera. Że zamknie się w sobie i wypije jakiś przyjemny eliksir, który podniesie jej ciśnienie tętnicze albo zrobi cokolwiek innego, co sprawi, że już nigdy więcej nic nie zobaczy i nie poczuje. Że niby mogłaby wyjść za jakiegoś arystokratę, żyć w luksusach i rodzić mu dzieci? Prędzej w grę wchodziłaby autoavada. Nie mogłaby zapomnieć. Ani o Leosiu, ani o swojej głupocie. I gdy jednym zaklęciem poskładał lustro, jej serce nadal pozostało w kawałkach. Chciała uciec. - Miałam wziąć aranżowany ślub. Z nim. Zanim cię poznałam. Później powiedziałam, że nigdy tego nie zrobię. Że jednak umiem kochać... - gubiła się, patrząc na swoje ręce, które po raz kolejny w jej życiu krwawiły. - Ona chce, żebym powiększyła majątek, urodziła masę dzieci czystej krwi i pracowała w ministerstwie magii. A on po prostu chce to, co w jego mniemaniu się mu należy... - przełknęła ślinę. Łzy nie przestawały płynąć po jej policzkach, które tym razem, dla odmiany, były blade. Podniosła na niego wzrok, a w jej oczach widać było tylko zagubienie i cholerny ból. - Dla ciebie. Ta sukienka, to wino... To wszystko miało być dla ciebie. Chciałam chociaż raz dać ci coś od siebie, a... A jak zwykle nie wyszło... - opuściła głowę, ze zrezygnowaniem nią machając, a na jej ustach błąkał się uśmiech człowieka, który zwyczajnie się poddał. Znów objęła się ramionami. Czekała tylko na ostateczny cios. Na koniec.
Spodziewał się wszystkiego ale nie takiej odpowiedzi. Jakiś pokrętnych tłumaczeń, że to nie tak jak myśli. Zacisnął mocniej wargi. A więc to o to chodziło tak? O to że był półkrwi, nie spał na galeonach, że nie pracował w ministerstwie i nie umiał chodzić w garniturach. Do zaciśniętych warg dołączył zaciśnięte oczy, żeby to wszystko sobie jakoś uporządkować, ogarnąć jak najskuteczniej. Spojrzał na jej dłonie, a widząc krew dotknął je różdżką szepcząc kolejne zaklęcie. Często leczył tak zwierzęta, albo własne rany których często nabawiał się przez własną głupotę. Czuł się rozbity, jak lustro które przed chwilą poskładał. Czuł się jak nic nie warty śmieć, który nie dał Voice tego na co zasługiwała. Jak ktoś, kto nigdy nie wpasuje się w jej świat i w jej życie. Ale z drugiej strony chciał ją przytulić, poczuć że ani na chwilę nie przestała być jego. Nie mógł znieść widoku jej łez, dlatego ukląkł obok niej i objął ją ramieniem, przyciskając do swojej klatki piersiowej. Uśmiechnął się krzywo, słysząc że wszystko to przygotowała dla niego: -Nie należysz mu się…Bo… Bo jesteś moja.- powiedział cicho, coraz mocniej ją obejmując- To moje dzieci będziesz rodzić i ze mną co noc się pieprzyć. Nie z nim. Nigdy z nim- głos miał pewny, niemal nie znoszący sprzeciwu.- Przepraszam… Nie płacz już- wymamrotał cicho. Przecież wcale nie musiał urządzać jej scen. Czemu znów zwątpił w jej miłość? Przecież nie przyłapał ich na gorącym uczynku, wiele rzeczy po prostu sobie dopowiedział. Był zły i kompletnie wypruty z sił.
Czuła, że ją uderzy. Że rzuci jej ten cholerny plecak i powie, żeby sama się w niego pozbierała i wyniosła z jego mieszkania raz na zawsze. Czuła, że za parę lat zobaczy go na ulicy za rękę z jakąś seksowną szatynką z ciążowym brzuchem. A później nie czuła już nic poza pustką, która zdawała się ją wypełniać. Usłyszała jego głos, zaklęcie, które wyleczyło rany na jej dłoniach. Tak chciał się z nią pożegnać? Nie rozumiała. Nic do niej nie docierało. Kochała go. Najmocniej na świecie, bezgranicznie. Nie liczył się status społeczny ani pieniądze, odkąd go poznała. Miała gdzieś to, kim jest i ile zarabia. Czuła się najszczęśliwszą osobą na świecie, bo on był tylko jej i do niej co wieczór wracał, z nią się kochał i jej poświęcał swoją uwagę. Mimowolnie wtuliła się w niego, gdy ją objął. Potrzebowała tego, choćby właśnie tak miało wyglądać jego do widzenia. Dopiero gdy zaczął mówić dotarło do niej, że jej Leoś nie odejdzie. Wsunęła się mu na kolana, a ślady po łzach zaczęły schnąć na jej policzkach. - Twoja. Tylko. Zawsze - wciąż się gubiła, wciąż nie mogła pozbierać myśli, ale wszystko już było dobrze. Rany na łydkach piekły ją i bolały, ale nie były ważne. Nic już nie było ważniejsze od tego, że Leoś z nią został. - Nigdy z nikim poza tobą. Nigdy, przenigdy. Zawsze będę tylko twoja - przytuliła się do niego mocniej, mimowolnie drżąc. Chciała usłyszeć, że zawsze będzie jego. Chciała usłyszeć to wypowiedziane właśnie takim tonem. - To ja przepraszam. Już nie będę... - wyszeptała, przytulając nos do jego policzka i zaciągając się jego zapachem.
Leoś zawsze bardzo szanował kobiety. Nigdy żadnej nie uderzył, chyba że był to element seksualnej gry. Nie pozwalał też ich krzywdzić. Uważał kobiety za jeden z cudów świata. Nie mógłby jej uderzyć, nigdy. Czuł jak dziura w sercu mu się powiększa, mimo to przytulał ją mocniej. Zaczął analizować kto jest właściwie winny tej sytuacji. Może on faktycznie się nie nadawał dla Voice? Faktycznie nie ta liga? Nawet kiedy by ich obok siebie postawić. Ona była piękna, zgrabna, mądra i miała w sobie coś co przyciągało spojrzenia. On przy niej ginął. Powinna mieć takiego kogoś jak ten mężczyzna którego minął w drzwiach. Wysokiego, bogatego, muskularnego. Wartego uwagi. Leosiowi wydawało się, że już dawno odgonił od siebie myśli, że jest dla Lloyd niewystarczająco dobry. Ale teraz gdy stanął w oko w oko ze swoim rywalem, poczuł się niczym robak. Zerknął na krwawiące łydki, po raz kolejny rzucając zaklęcie. Wyplątał się z jej ramion i wstał, wychodząc z łazienki. Był nieobecny, kompletnie pogrążony w swoich ponurych myślach Już kompletnie zapomniał o plecaku pełnym jego rzeczy. Zdjął kurtkę i odwiesił ją na kołku. Podszedł do stołu, na którym leżały kwiaty. Piękne czerwone róże. Było ich chyba z dwa tuziny. On dał jej kwiaty raz, a on od razu przyszedł z bukietem kwiatów. Czech bez myślenie chwycił bukiet i cisnął nim w okno o które uderzyły z głuchym plaśnięciem. Była w nim nieopisana wściekłość.: -Czy ja kiedykolwiek będę dla ciebie wystarczająco dobry?- do było pytanie chyba bardziej do samego siebie niż do niej. Przetarł dłonią twarz, patrząc w okno za którym znów padał deszcz. Przecież już było dobrze, wszystko zaczęło się psuć w najmniej oczekiwanym momencie.
Nie potrzebowała ideału. Nie potrzebowała faceta, który miałby biceps jak półtorej jej uda, codziennie kąpał się z nią w galeonach i przynosił jej co piątek bukiet kwiatów tak wielki, że wbijałby ją w podłogę. Nie potrzebowała macho, nie potrzebowała faceta, który tylko pozornie byłby dobry, a w rzeczywistości nic nie obchodziłaby go żona czy dziecko. Nie potrzebowała też wątłego chłopca, który nie potrafiłby jej dogodzić pod żadnym względem i czerwienił się na widok ramiączka od stanika, a perspektywa trzymania na rękach córki czy syna przyprawiała go o palpitacje serca. Potrzebowała mężczyzny, który da jej poczucie bezpieczeństwa, który się o nią zatroszczy i o którego ona będzie mogła się zatroszczyć. Kogoś prawdziwego. Leosia. Swojego Znicza. Zadrżała i spojrzała na niego z totalnym niezrozumieniem, gdy tak ją zostawił. Więc jednak? Zerwała się z zimnej podłogi, a już po chwili jej obcasy szybko uderzały o ziemię, gdy szła do salonu. Patrzyła na to wszystko. Patrzyła jak się gubi, rzuca kwiatami, jak zadaje to głupie pytanie. Jej warga znowu zadrżała, ale obiecała nie płakać. Podeszła do okna i podniosła róże. Rozwiązała wstążkę, pociągnęła za klamkę od okna i zwyczajnie wyrzuciła kwiaty za szybę. Rozsypały się po ulicy, moknąc w deszczu w chwili, gdy Voice ponownie odcięła mieszkanie od podwórka. Lloyd nie chciała ich. Zacisnęła zęby i podeszła do stolika, sięgając po prawie opróżniony kieliszek. Wylała jego zawartość do zlewu, a samo naczynie wrzuciła do kosza. Nikt więcej miał go nie dotykać. Oparła się biodrami o szafkę i spojrzała na Leosia, zakładając ramię na ramię. - Naprawdę tak myślisz? Że nie jesteś wystarczająco dobry? - spytała, spuszczając wzrok i machając z rezygnacją głową. - Sądzisz, że chciałabym kogoś takiego jak on? Za kogo mnie masz, Priborsky? Za dziwkę, która sama siebie nie szanuje i nie wie, co chowa się pod garniturem i mięśniami? Za idiotkę, która potrzebuje kwiatów i sukienek, żeby być szczęśliwa? Co sobie o mnie myślisz? Co sobie myślisz o nas? - zadawała kolejne pytania, z zażenowanym uśmiechem, wciąż nie mogąc niczego zrozumieć.
Tym razem to on na nią patrzył. Patrzył jak w tej cholernie seksownej sukience przemierza długość pokoju tylko po to, żeby wyrzucić je za okno. Nawet nie drgnął, po prostu na nią patrzył próbując pozbyć się wszystkich zbędnych myśli. Patrzył jak wyrzuca kieliszek od wina, jak zaciska pięści, jak się przez niego denerwuje. Już sam nie wiedział co ma myśleć co czuć. Pytanie które mu zadała wydawało się dochodzić zza ściany, jakby ktoś je przytłumił. Nadal wpatrywał się w okno za którym przed chwilą zniknęły róże. Wsadził ręce do tylnich kieszeni spodni: -Tak, tak właśnie myślę. Myślę, że nie jestem dla Ciebie wystarczająco dobry, że nie dam ci tego na co zasługujesz, że kiedyś przestanę sprawiać, że będziesz szczęśliwa…- powiedział zupełnie szczerze, ale bez emocji. Jakby relacjonował komuś przebieg zjawisk pogodowych. Spojrzał na nią dopiero gdy z jej ust zaczęły wysypywać się kolejne pytania. A może raczej oskarżenia? Już sam nie wiedział. Westchnął patrząc na nią z rezygnacją. Dobrze wiedziała, że tak nie myśli. Bo nie myślał, ani przez chwilę. Po prostu trochę się w tym wszystkim gubił, trochę się bał. Nie chciał, żeby tak o sobie myślała. Przygryzł policzek od środka mówiąc cicho: -Wiesz co o Tobie myślę? Myślę, że jestem okropnym szczęściarzem. Mógłbym stanąć pod tym śmiesznym Big Benem z kartką „Mam tyle szczęścia, że starczy dla nas wszystkich. Chodźcie, weźcie trochę!”. I nawet jakbym nakarmił cały ten deszczowy kraj szczęściem, nadal miałbym go mnóstwo. Bo mam Ciebie. Piękną, czułą, troskliwą. Bo na mnie czekasz co wieczór i uśmiechasz się na mój widok. Bo mogę otworzyć oczy i zobaczyć obok swojego ramienia twoją cudowną twarz.- nawet nie zauważył kiedy powoli zaczął iść w jej stronę; chciał ukoić jej nerwy, sprawić żeby przestała się smucić- Nie chcę bez ciebie żyć. Próbowałem, nic fajnego. Ja chcę już tak zawsze. Do końca życia chcę na ciebie patrzeć. I po prostu cholernie się boję, że kiedyś zrozumiesz jaki ze mnie nic nie warty robal i jak mało mogę ci dać. Boję się, że kiedyś znikniesz bo ja… Bo ja nie będę dość dobry dla ciebie. Boję się, że pewnego dnia przyznasz rację swojej i mojej matce, że na ciebie nie zasługuje… A ja wtedy zdechnę. Po prostu zdechnę jak stary pies.- teraz stał właściwie centymetr od dziewczyny. I po prostu na nią patrzył, znów jakby miała się zaraz rozpłynąć, zniknąć. Cisnąć w niego talerzem.
Wszystko się w niej gotowało. Miała ochotę strzelić go w twarz, krzyknąć, że jest idiotą, że martwi się czymś, czym nie powinien. A przy tym wszystkim cholernie obwiniała samą siebie. Nie dawała mu stuprocentowej pewności, że jest dla niej więcej niż wystarczający, że go kocha i nigdy nie zostawi. - Na co według ciebie zasługuję? Na kwiaty i pieniądze? Na luksusy i faceta obrośniętego mięśniami? A co według ciebie jest dla mnie szczęściem? Róże i nowa sukienka? - jej warga znowu zadrżała, a pięści zacisnęły się mocniej. Pomalowane na ten sam kolor co usta paznokcie boleśnie naciskały na wnętrze dłoni. - Zasługuję na to, na co zasługują wszyscy. Na szczęście. Kiedy zrozumiesz, że dla mnie szczęściem jesteś ty? - pomachała z zażenowaniem i rezygnacją głową. Mówił tak... Martwo. Nigdy jeszcze się tak nie zachowywał. Milczała. Wciąż patrzyła w podłogę, słysząc jego ciche kroki i słowa, które tak boleśnie godziły w jej serce. Coś w niej pękło. Zwyczajnie podniosła wzrok i wymierzyła mu policzek, gdy skończył mówić. Po chwili jej oczy, w których znowu zbierały się łzy, ponownie przesunęły się na czubki butów. Włosy opadły z jej pleców na ramiona. Usiłowała pozbierać myśli. - Jesteś dupkiem, Priborsky. Śmiesz mówić mi, że kiedyś przestanę być z tobą szczęśliwa. Twierdzisz, że nie dajesz mi nic. Uważasz mnie za perfekcyjną. Za dziewczynę z innej sfery. Jestem arystokratką. Nie zmienisz tego. Nie zmienisz mojej przeszłości ani sposobu, w jaki patrzą na mnie niektórzy ludzie. Nie sprawisz, że zacznę inaczej chodzić i inaczej poprawiać włosy. Są rzeczy, na które nie masz wpływu. Ja też nie mam go na wszystko. A najbardziej żałuję tego, że nie mam wpływu na to, żebyś przestał się bać. Co mam zrobić, żebyś w końcu uwierzył w to, że zawsze będziesz moim szczęściem? Że zawsze będę cię kochać? - wciąż nie podnosiła głowy, a jej powieki były mocno zaciśnięte, policzki blade, w dodatku chyba wciągała brzuch. - Nikt nigdy nie był dla mnie lepszy niż ty, nikt nigdy nie dał mi tyle ciepła i czułości. Nikt na mnie nie zasługuje, jeżeli ty nie zasługujesz.
Nie odpowiedział na oskarżenia, którymi go zasypywała. Tak, właśnie tak to wszystko odbierał. Jak pasmo oskarżeń. Nie wiedział co ma odpowiedź, pierwszy raz w życiu nie potrafił po prostu jej objąć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Wyjął ręce z kieszeni i chciał ją objąć gdy wymierzyła mu siarczysty policzek. Zrobiła to mocniej niż chyba nawet sama się spodziewała. On w ogóle się tego nie spodziewał. Nie raz i nie dwa dostał od kobiety po twarzy; zdarzało się to częściej niż sam by sobie życzył. Ale policzek który wymierzyła mu Voice miał zapamiętać naprawdę na długo. Krew która zdawała się w nim zatrzymać znów buzowała, jakby w tępię pulsowania które odczuwał na twarzy. Nie wiedział czemu, ale pierwsze zdanie które wypowiedziała, sprawiło że już nic nie słyszał, nie słuchał. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, jak pochyla głowę patrząc na te cholerne szpilki zamiast na jego twarz. Nie chciał, nie nadawał się. Musiał uciec, jak najdalej. Zaszyć się, napić, zapomnieć. Ona kiedyś będzie szczęśliwsza i kompletnie o nim zapomni. Na pewno. Twarz znów przybrała niemal kpiący wyraz a Priborsky odwrócił się napięcie, po drodze do drzwi chwycił za kurtkę i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Plecak, różdżka wszystko zostało. Wyszedł przed kamienice, a gruboziarnisty deszcz uderzał w jego ramiona, twarz. Wyciągnął papierosa i mocno się nim zaciągnął. Znów chciał uciec. Ale zamiast teleportować się gdziekolwiek usiadł na ławce przed kamienicą próbując palić papierosa który nasiąkał wodą jak gąbka. W głowie miał totalną pustkę. Czego on do cholery chciał od życia. Siedział tak dobre piętnaście minut, wypalając połowę paczki papierosów która mu została i moknąć do ostatniej suchej nitki. Wstał i nagle poczuł okropną pustkę. Wiedział, że nie zapełni jej nikt oprócz Voice. W przeciągu minuty znalazł się z powrotem w swoim ciasnym trochę zadymionym mieszkaniu. Podszedł do niej i przytulił. Najmocniej jak potrafił. Czekał, aż go odepchnie, aż każe mu spierdalać. Wiedział, że zrobił o krok za daleko.: - Promiňte… Promiňte- szeptał jak mantrę, pewien że zrozumie.
Tak jak wszystko się w niej gotowało, tak wszystko ostygło i stężało, gdy się odwrócił. Miała do siebie wyrzuty, które rosły z każdą sekundą i z każdym jego kolejnym ruchem. Wychodził? Naprawdę wychodził? Naprawdę chciał ją zostawić? Odejść, jakgdyby nigdy nic się nie stało? Nie rozumiała. Nie chciała zrozumieć. - Do chuja, wróć tu! - krzyknęła, gdy drzwi za nim trzasnęły. Nie była w stanie się ruszyć, nie była w stanie nawet płakać. Łzy popłynęły z jej oczu dopiero wtedy, gdy usłyszała dźwięk zamykanych drzwi kamienicy. Nie wziął nic. Nic. Zostawił ją z tym wszystkim. Stała jak sparaliżowana, a słone krople znaczyły długie drogi na jej policzkach, które kończyły się w miejscu zapięcia sukienki. Nie czuła nic. Nic. W jej głowie tłukł się tylko obraz tego jego kpiącego uśmiechu i jego słowa: jesteś moja. Czyli jednak jej nie kochał? Gwałtownie nabrała powietrza ustami, a jej serce zabolało. Przycisnęła dłoń do warg i zmazała nią szminkę. Sięgnęła ramieniem do tyłu i po chwili woda płynąca do zlewu była zabarwiona na czerwono barwnikiem ze szminki. Zakręciła kran i spojrzała na swoją dłoń. Sama nie wiedziała, czemu. Po chwili bezwładnie ją opuściła i zachłysnęła się powietrzem. Chciała zapaść się pod ziemię. Oblizała spierzchnięte usta. Usta, które należały do niego. Cała należała do niego. Nadal. Nagle otworzyły się drzwi, a Lloyd zacisnęła mocno powieki. To pewnie jej matka. Albo tamten facet. Przyszli ją wyśmiać. Usłyszała kroki, poczuła zapach deszczu i papierosów, i ciepło czyjegoś ciała mieszające się z wilgocią i zimnem ubrania. Powietrze gwałtownie uleciało z jej płuc, gdy objęła go mocno ramionami za szyję. Jej Leosia. J e j Leosia. Zabolał ją brzuch, żebra i piersi, gdy tak mocno ją przytulił, ale nie przeszkadzało jej to. Nie, potrzebowała tego. - Już dobrze, Leoś, już dobrze... Ja przepraszam, ja... Nie powinnam cię uderzyć, przepraszam... Kocham cię, kocham cię, Boże... - z trudem szeptała, tuląc się do niego. Jednak był.
Kiedy trzymał ją między swoim lewym a prawym barkiem wszystko wydawało się być już dobrze. Czuł jak cała drży. Nie chciał, żeby przez niego płakała, nigdy. To wszystko przypominało jakiś tani film klasy B. Rozluźnił uścisk nie chcą dalej jej moczyć. Wilgotną dłonią starł resztę szminki z jej policzka i ciemne ślady która powstały gdy płakała. Uśmiechnął się trochę krzywo, patrząc na nią: -Trochę sobie zasłużyłem... No już,nie płacz, proszę- wytarł kolejne łzy na jej twarzy. Czuł się winien, nie powinnien wychodzić, nigdy. Pocałował ją delikatnie prosto w usta. Woda ciekła mu po plecach i skapywała z rękawów kurtki. Pocałunek nie trwał długo. Spojrzał na nią; wyglądała jakby składała się z samych smutków. Pokręcił głową i objął ją w talii, znów do siebie przyciągając: -Kocham Cię, wiesz o tym prawda?- patrzył jej prosto w oczy. Westchnął ciężko i pocałował ją w czoło. Złapał za rękę i pociągnął ją w stronę sypialni. Czuł się wypruty z wszelakich sił. Po drodze chwycił za różdżkę. W sypialnii zaczął zdejmować z siebie przemoczone ubrania, wrzucając je do miski. Wcześniej przywołał niedbale spakowany plecak. Teraz za pomocą prostego zaklęcia sam zaczął się rozpakowywać. Stanął kompletnie nagi przy łóżku na którym siedziała Voice, zaraz jednak wciągnął na siebie bokserki i krótkie dresowe spodnie w których zazwyczaj chodziła blondynka. Spojrzała na nią i znów westchnął ciężko. Upuścił ręce w których trzymał suchą koszulkę. Jego kędzierzawe włosy pociemniały pod wpływem wilgoci przez co jego oczy wydawały się być bardziej niebieskie. Nie wiedział co ma powiedzieć co zrobić...
Próbowała się uspokoić. Zaciskała mocno wargi, powieki... Ale dopiero wtedy, gdy dotknął jej twarzy zaczęła przestawać drżeć, a łzy spływały po jej policzkach wolniej. Wypuściła ciężko powietrze z płuc. Nie wiedziała, co powiedzieć. Zrobiła więc to, co podpowiadało jej ciało i cały ten nagromadzony w niej żal - objęła delikatnie dłońmi jego twarz, wspięła się lekko na palce i pocałowała go najpierw w czoło, a później w policzek, czule, ale pewnie. - Nie, nie. Nie uważam cię za dupka, nie. Ale było mi przykro, bo... Bo miałam wrażenie, że znowu próbujesz mnie do siebie zniechęcić. A ja zawsze będę szczęśliwa, dopóki po prostu ze mną będziesz. - Mówiąc to, przesunęła lekko palcami po policzku, w który zaledwie pół godziny temu go uderzyła. Odwzajemniła miękko jego pocałunek. Miała wrażenie, że musi mu być cholernie zimno, ale nie zastanawiała się nad tym długo, bo po chwili już patrzyła mu w oczy i słuchała pytania, przez które zabolało ją serce. Jak mógł w to zwątpić? - Wiem, Priborsky. I wiedz, że ja cię też kocham. Nie martw się już... - szepnęła uspokajająco, biorąc go delikatnie za rękę. Poszła za nim do sypialni. Chciała się nim teraz zająć, zaopiekować. Usiadła na łóżku i patrzyła, jak rzeczy z plecaka trafiają na swoje miejsca, a Leoś zrzuca z siebie mokre ubrania. Wstała dopiero gdy założył spodenki i z taką rezygnacją opuścił ramiona. Pociągnęła go lekko, sadzając na łóżko. Wzięła go delikatnie za ręce i klęknęła tuż przed nim, przy jego nogach. - Będziesz chory, Boże... Napiszemy do tego twojego szefa, żeby dał ci jutro wolne, dobrze? Pośpimy do późna, a później pojedziemy pociągiem z Londynu do mojej matki, dobrze? Chcę cię jej przedstawić... Jeśli chcesz. Zabiorę stamtąd kilka rzeczy. A wieczorem wypijemy szampana. To jak? - przycisnęła delikatnie jego dłonie do swoich ust i uśmiechnęła się do niego lekko.
Dzięki <3 Nie ogarniam, dlaczego wcześniej go nie zauważyłam.
Jej czułość sprawiła, że poczuł się naprawdę lepiej. Dużo lepiej. Ten dziwny ciężar który trzymał na sercu zniknął niemal bez śladu. Naprawdę tu była i wszystko już było dobrze. Kochała go, tak mocno jak zawsze. Wcale nie chciała go zostawić dla żadnego mięśniaka czy bogacza. Chciała właśnie jego, bez względu na wszystko. Nadal nie do końca w to wierzył, ale wszystko znów stało się namacalne i pewne. Zdecydowanie, wychodzenie na dwór w taką pogodę nie było mądre. Był kompletnie przemoczony i w dodatku przemarznięty. Marzył o tym, żeby znaleźć się pod kołdrą, nakryć głowę i zasnąć, o niczym nie śnić. Jutro chciał się obudzić i o niczym nie pamiętać. Zacząć normalny dzień, szczęśliwy jak wszystkie do tej pory. Gdy tak delikatnie go pociągnęła, jak zwykle usłuchał i usiadł na łóżku. Zdziwiła go tym, że uklękła. Zaraz sunął się z łóżka siadając obok niej na podłodze. Nie chciał takiego układu. Chciał żeby byli obok a nie pod sobą. Zmarszczył brwi myśląc o tym co powiedziała. Jego ciałem wstrząsnął lekki dreszcz zimna: -Zaraz chory, nie ma co przesadzać- zbagatelizował swój stan uśmiechając się nieco łobuzersko- Trochę zmokłem, taki niby prysznic.- zaśmiał się z własnego żartu, ale po chwili spoważniał- Chcę. Pojedźmy do niej, może jak mnie pozna to zmieni zdanie i przestanie nam tu przysyłać takich amantów- wywrócił oczami i pocałował ją w czoło. Powinien przynieść sobie jakiś ręcznik, ale dobrze mu się tu z nią siedziało. Włosy mógł wytrzeć za chwilę.
Widziała, że się uspokajał. Jej mięśnie też się rozluźniły, oddech zwolnił, usta przestały drżeć. W jej oczach znów było widać ufność i spokój. Gdzieś głęboko w niej czaił się strach odnośnie tego, co mówiła. Chciała przedstawić matce Leosia. Matce, która nie mogła go zaakceptować najpierw i jeszcze potem. Voice wierzyła jednak, że gdy go pozna zmieni zdanie. Też zobaczy tego wspaniałego, ciepłego faceta. Coś w niej drgnęło, gdy usiadł razem z nią na podłodze. Na początku nie do końca zrozumiała ten gest, ale szybko sobie uświadomiła, że tworzyli związek prawdziwie partnerski i Leoś właśnie tego chciał. Nie było nikogo nad i pod. Byli sobie równi... Tylko ona osiem centymetrów niższa. Zsunęła ze stóp szpilki i postawiła obok łóżka. Było mu zimno, widziała to, ale jeszcze chwilę chciała przeciągnąć moment do ułożenia go pod kołdrą. - Dziękuję. Myślę, że przestanie - dodała, całując go miękko w policzek. Bała się, że będzie przeciwny. Wzięła go za rękę i wstała, pociągając za sobą. - Siadaj, bo ci ten prysznic wyjdzie na złe - zaśmiała się, puszczając go i ruszając w stronę łazienki. Co ciekawe - na palcach. Zawsze, gdy zdejmowała buty na obcasach, przez pewien czas chodziła na palcach. Po chwili wróciła z ręcznikiem. Podała mu go i rozpięła sukienkę na szyi, która zsunęła się na podłogę, odsłaniając czarną, koronkową bieliznę. Podeszła do szafy i wyjęła z niej swoją szarą podkoszulkę. Bezceremonialnie zdjęła stanik, nawet nie oderacając się do niego tyłem, założyła koszulkę i przeszła tą niewielką przestrzeń, żeby wziąć go za rękę i wejść na łóżko, pociągając go tak, że w końcu na nim leżeli, z głowami na poduszkach, a Lloyd naciągała na nich kołdrę.