Osoby: Alan C. Payne, Shenae D'Angelo Miejsce rozgrywki: Wieża Krukonów (dormitoria) > Boisko Quidditcha Rok rozgrywki: 2014 Okoliczności: po co D'Angelo miałaby się spotykać z Alanem Paynem? W jednym tylko celu. Trening Quidditcha. A czemu on miałby się na to godzić? Cholera go wie. Może lubi dostawać w baty, może z chęci odbicia się. Zemsty? Albo, po ludzku... doszkolenia? No way. Facet i jego zraniona duma to bardziej skomplikowana rzecz w prawdziwym życiu (nawet jeśli tylko tym fikcyjnym).
-Jeśli spalisz łóżko, inni Krukoni z pewnością podziękują ci za kilka ujemnych punktów. Odparł, nadal nie zdejmując swojego "urzekającego" uśmiechu z twarzy. W sumie chyba niepotrzebnie się nad tym zastanawiał, bo teoretycznie groziła mu śmiercią... czy martwi przejmują się, ile ich dom otrzyma punktów? -Chcesz powiedzieć, żeby się nie odzywał? Nie wiem, czy potrafię. Drażnienie się z tobą to świetna zabawa. Odparł na jej słowa, nie robiąc sobie zupełnie nic z jej sugestii, żeby w końcu się zamknął. Nikt nie będzie mu mówił, żeby się zamknął!... nawet między wierszami. -Powiedziałem "sekret", żeby zapewnić cię, że nikt o tym się nie dowie, więc tym razem nie masz za co grozić mi wyrzuceniem z drużyny. Gdyby zależało mi na opinii innych, ten zakład wyglądałby zupełnie inaczej... Chwila konsternacji, żeby dogłębnie przemyśleć tą opinię. Rzecz z pozoru nieprzydatna, ale jakby się tak zastanowić, to w paru sytuacjach dobra opinia mogłaby wiele zdziałać... na przykład w kontaktach z dziewczynami... Ooo! Dziewczyny! Właśnie!...myślisz, że jako obrońca będę miał branie? Odparł ni z gruchy, ni z pietruchy, w normalny dla siebie sposób, nie przejmując się tym, że przeczyło to zupełnie jego wcześniejszej wypowiedzi. "Cały Alan." Chciałoby się rzec. -Nie kuś. Odparł z niewinnym uśmieszkiem, gdy Shenae przypomniała mu jak ma się do niej zwracać. Jej nazwisko aż prosiło się o jakieś przezwisko zupełnie nie pasujące do jego charakteru, np... "Aniołek". -Ooo... a jednak jeszcze gdzie jestem. Odparł, gdy dziewczyna nagle się odwróciła. Powoli miał coraz silniejsze wrażenie, że Shenae nie mówi do niego, tylko do ściany, ale jak widać pomylił się... i dobrze. Przyda się trochę jej uwagi. Teraz? Nieee... a jak ktoś nas przyłapie, poza tym jak sama wspomniałaś, jesteś po treningu, więc... śmierdzisz... ale pomyślałem sobie, że jak już masz specjalnie wyciągać mnie z łóżka, to miło by było, gdybyś rozebrała się przed budzeniem. Ot, taka mała prośba.
Szła przed nim zaciskając wargi, żeby się powstrzymać od komentarzy. Rozluźniała i zaciskała palce dłoni na rączce miotły wraz z pilnowanym oddechem. Łatwo było wytrącić ją z równowagi. Ale tak nie było zawsze. Tylko ostatnio. Przez ostatni rok. Bo tłumiła w sobie zbyt wiele istotniejszych rzeczy, by kumulować te, które zdawały się zbyt błahe. Dlatego swojemu sfrustrowaniu z ich powodu dawała wyraz momentalnie, tak jak teraz. Spojrzała na niego przez ramię, sceptycznie i przewróciła oczami. — Naprawdę, Payne? Ravenclaw? Jakim cudem? Nie pomylili Cię z bratem? Co ty tu, do diabła, w ogóle robisz? Ani nie jesteś zbyt błyskotliwy, ani szczególnie przystojny, ani nawet nie jesteś tak samo sumienny w życiu, jak konsekwentny w graniu ludziom na nerwach. Jesteś pewien, nie Slytherin? Naprawdę… To wyświechtane ustrojstwo powinni już dawno wymienić. Wielka Tiara Przydziału. O Roweno. Pewnie biedna przewraca się teraz w grobie, jak Cię widzi. Wymruczała zanim spiorunowała go spojrzeniem. — Co? — w jej tonie nie było nutki zaskoczenia, kiedy pytał o branie u dziewczyn. Zmarszczyła brwi. Jej ton był zimny, suchy, karcący. Nie można się było w tym momencie spodziewać rzetelnej odpowiedzi. Wzrok nabrał na intensywności. Chłodne spojrzenie, jakim zwykle obdarzała ludzi, było niczym w porównaniu z tym politowaniem, z jakim teraz patrzyła w jego tęczówki. Zaczesała włosy do tyłu i splotła ręce na piersi, taksując go spojrzeniem. — Ty nie możesz być poważny… — bardziej stwierdziła niż spytała. — Naprawdę pytasz, czy prosisz się o kłopoty? A żeby zabić jego nadzieje już od zarodka, rzuciła twarde, zdecydowane: — NIE. Nikt nie lubi ciot na kiju. I uśmiechnęła się do niego słodko, ale jej twarz lekko sposępniała po jego następnej uwadze. — Nie schlebiaj sobie. Aż tak to byś mnie nie rozgrzał, nawet gdybyś bardzo próbował. Brakłoby Ci na to życia, słońce. — zaakcentowała drwiąco ostatnie słowo — Ty też cuchniesz… perfidią — rzuciła kąśliwie nim dodała jeszcze bardzo ostentacyjnym, winszującym tonem, choć wyraźnie z niego pokpiwała — tak właśnie działasz na kobiety? Wchodząc im na ego? Musisz mieć niezłe branie, kiedy tak im bluźnisz, co? Przewróciła oczami niepotrzebnie wchodząc w rytm jego dyskusji. Oparła rękę na biodrze, rozglądając się po korytarzu. Miał rację, to nie było odpowiednie miejsce. Ale czy jakiekolwiek było? W każdym z nich zostanie to tak samo kompromitujące. Skrzywiła się nieznacznie, spoglądając za okno. — Jak chciałeś oglądać pół-nagą dziewczynę o poranku w swojej sypialni to może trzeba było popracować, żeby dziewuszki chciały popieścić Twój język czymś innym niż zaklęciem szybko tnącym? Zapomnij. Nie będę spełniać Twoich fantazji. Wyjdź do ludzi. Zamocz. W końcu. Może nie będziesz miał wtedy tak głupich pomysłów?