Osoby: Alan C. Payne, Shenae D'Angelo Miejsce rozgrywki: Wieża Krukonów (dormitoria) > Boisko Quidditcha Rok rozgrywki: 2014 Okoliczności: po co D'Angelo miałaby się spotykać z Alanem Paynem? W jednym tylko celu. Trening Quidditcha. A czemu on miałby się na to godzić? Cholera go wie. Może lubi dostawać w baty, może z chęci odbicia się. Zemsty? Albo, po ludzku... doszkolenia? No way. Facet i jego zraniona duma to bardziej skomplikowana rzecz w prawdziwym życiu (nawet jeśli tylko tym fikcyjnym).
Minęła się z kilkoma chłopakami po drodze do męskiego dormitorium. Żaden z nich nie zwrócił jej nawet uwagi na to, że zmierza w złym kierunku, nie do tych lokum, do których powinna. Szła przebrana już w strój do Quidditcha. Bez miotły co prawda, ale w wystarczająco bojowym nastroju nastawionym na grę, żeby ludzie domyślili się w jakim celu z rozmachem otworzyła drzwi do konkretnej męskiej komnaty. Zatrzasnęła ciężkie drewno za sobą, stając przez chwilę, dosłownie tylko, na środku pomieszczenia. Nie byłby to pierwszy raz kiedy odwiedzała dormitoria chłopaków. Niemniej jednak zanim wyłapała z pod pierzyn interesującą ją czuprynę należącą do konkretnej persony, potrzebowała omentu skupienia. Podeszła tam w kilku krokach, zrzucając pościel z łóżka. Rzuciła ją na ziemię. — Hej, przyjemniaczku. Wydawało mi się, czy rozmawialiśmy wczoraj o tym, że dzisiaj z rana trening? Zerknęła na zegarek tuż nad drzwiami, marszcząc brwi — Mogliśmy się nie zrozumieć. Piąta trzydzieści to już rano. Możliwe, że tego nie rozjaśniliśmy. Przysiadła na szerokim parapecie, splatając ręce na piersi, a nogi w kostkach. Otaksowała sylwetkę chłopaka spojrzeniem, ponaglając go. — No zbierasz ty się? — przechyliła głowę na bok ze zrezygnowaniem i wyjrzała za okno, na błonia. Wolne boisko… wolne. Tak. Podstawowa istotna informacja. Ostatnio ciężko było je zarezerwować na jakąkolwiek porę — Może potrzebujesz trochę prywatności, huh? — spróbowała innego sposobu na zagnanie go do ubrania się. — Wstydzisz się mnie, Payne? Jesteśmy kolegami z drużyny — kpiła sobie — nie ma niczego co powinieneś chcieć przede mną ukryć.
No tak, przecież umówił się z Shenae wczoraj, że dzisiejszego poranka będą mieli trening. Problem polegał na tym, że Alan lubił sobie pospać. Tak właśnie było, gdy kapitan drużyny Ravenclaw wpadła do pokoju, szukając bogu ducha winnego chłopaka. On leżał sobie spokojnie, zupełnie nikomu nie wadząc, z kołderką nad głowie, kiedy ktoś po chamsku zerwał ją z niego! -Nie zamawiałem budzenia. Możesz iść. Odparł, nawet nie fatygując się, żeby obrócić głowę w stronę tego żartownisia, co go obudził, po czym spróbował wymacać kołdrę gdzieś na skraju łóżka, ale okazało się, że leży sobie na podłodze. -Piąta trzydzieści to noc. Odparł, gdy w końcu poznał kto go obudził i nawet podniósł głowę, żeby spojrzeć na nią. Rano będzie za pół godziny, dobranoc. I... padł na poduszkę. Już nawet nie przejmował się kołdrą. Chciał tylko, żeby Shenae sobie poszła. Tylko parę zdań, a już zdążyła go zdenerwować. To chyba jakiś rekord. Jednak ta nie chciała tak szybko odpuszczać. -Dobra, wygrałaś. Odparł, wstał i wyciągnął się, więc miała co oglądać szczególnie, że jego pidżamą był zwykła podkoszulka i bokserki. Po czym odłożył kołdrę na łóżko. Wstałem. Podoba się? A teraz wyjdź, bo jak wcześniej zauważyłaś, potrzebuję prywatności, żeby się przebrać. Powiedział, wskazując drzwi, przez które wcześniej wpadła, bo inaczej nie dało się tego nazwać... choć nie. Można było jeszcze powiedzieć, że wtargnęła. -Ciekawe, co byś powiedziała, gdyby to ja wpadł do twojego pokoju i kazał się przy mnie przebierać? Po pierwsze nie jestem pałkarzem, a po drugie, nie gra się TĄ pałką, więc wyjdź daj mi się w spokoju przebrać, albo daj mi się wyspać! Odparł zniecierpliwionym tonem. Właśnie wywlokła go z łóżka i chciała urządzać sobie jakiś darmowy striptiz, więc nie dziwota, że chłopak się trochę zdenerwował. Choć "trochę" było tu sporym nadużyciem, bo był w stanie wyciągnąć ją za kołnierz, dla chwili spokoju.
Zmarszczyła nieznacznie brwi słysząc marudzenie spływające z jego ust. Nie był jeszcze przytomny. Nikt trzeźwo myślący nie zwracał się do niej w ten sposób. Miała ochotę wylać na niego kubeł zimnej wody, żeby zaczął lepiej kojarzyć fakty. Może dobrze dla niego, ze w końcu się ogarnął. — Nie mamy pół godziny. Skoro już tu jestem… Miała się powołać na… nie wiadomo co, bo nie dokończyła. I tak się zebrał z łóżka, więc teraz nie było sensu kontynuować wypowiedzi. Kiwnęła głową z satysfakcją, bardzo wnikliwie obserwując go, kiedy się przeciągał. Poboczny obserwator mógłby uznać, że się zapatrzyła. W istocie, zapatrzyła. Ale badała jego ciało pod względem wytrzymałości i sprawności fizycznej. Zastanawiała się na jak długi trening mogą sobie dzisiaj pozwolić Analizę ułatwiłoby jej zdjęcie koszulki, ale prychnęła na tą myśl, wyobrażając już sobie ewentualny komentarz, jaki mógłby paść po takiej prośbie z jego ust. — Nie bądź taki wstydliwy, Payne. Zgaduję, że kafel też Cię łatwo płoszy? Czy tylko ten rzucany przeze mnie? To wyjaśniałoby z jaką dziecinną łatwością go puszczasz między palcami. Nie wyszła od razu. Tylko z przekory. Bo sam jej nakazał to zrobić. Nie należała do osób, które tak łatwo wykonują rozkazy. Oparła się rękoma po obu swoich stronach o parapet i siadła na nim, zakładając nogę na nogę, wyraźnie lekceważąc jego sugestie. — Co bym powiedziała? Próbuj. — uśmiechnęła się kpiąco, dobrze zdając sobie sprawę o mechanizmach w Hogwarcie, uniemożliwiających dostanie się brzydszej płci do dormitoriów dziewczyn. Mógł jej grozić bez pokrycia, ale fakt faktem, tylko jemu groziły poranne wizyty D’Angelo w sypialni. A odkąd zauważyła, że nie reagował na to dobrze, wcale nie wykluczone, że nie wprowadziłaby to w rutynę. — Jakże barwne… metafory o pałkach. Wygląda na to, że już się obudziłeś, skoro zaczynasz żartować. Świetnie. Tylko o to mi chodziło. Dla pewności, zsuwając się z parapetu, różdżką uniosła kołdrę do góry, przenosząc ją zaklęciem za sobą. — Masz trzy minuty — skwitowała i wyszła najpierw przed komnatę, a zaraz potem do Pokoju Wspólnego, rzucając kołdrę na jeden z foteli. Czekała.
Trudno było nie zauważyć z jakim poświęceniem obserwowała jego ciało. Szczególnie, gdy przez przypadek zerknął na nią. "Kolega z drużyny, dobre sobie."- Przemknęło mu przez myśl, co zaowocowało uniesieniem kącika ust do góry. Po czym opuścił ręce i podniósł skrawek koszuli, odsłaniając przeciętnie umięśniony brzuch. Chciała popatrzeć, to niech patrzy... przez chwilę. -Od kiedy to jesteś tak skromna, że porównujesz siebie do piłki? Odparł, podchodząc do swojej szafy. Jeszcze kontrolnie zerknął na Shenae, po czym wziął strój do gry i czystą bieliznę... i ubrał by się, gdyby nie ten tekst o próbowaniu. -W porządku, to może zrobimy tak?... Powiedział, odwracając się w jej stronę. Wyraźnie było słychać w jego głosie stopniowo narastającą irytację. Rozbierzesz się, a później będziemy mogli się na spokojnie ubrać, hmm? Zrobił krótką pauzę, żeby po chwili dodać. Aaa... i nie przejmuj się. Twój widok na pewno nie będzie bardziej rozpraszał mnie, niż wczorajszego dnia, poza tym... przecież nie powinniśmy mieć przed sobą nic do ukrycia... kumple z drużyny... pamiętasz? Skończył, po czym wrócił do naszykowanych dla siebie ciuchów. Zdążył tylko zdjąć podkoszulkę, gdy JEGO kołdra wyleciała z pokoju wraz z Shenae. "A to paskudna, mała żmija, ale przynajmniej mam trzy minuty spokoju."Dziękuję. Rzucił na odchodne i zajął się przebieraniem. Swoją drogą, próba powtórzenia tego numeru skończyłaby się nieco inaczej. Alan już wiedział, że grzeczny prośby nie przynosiły rezultatu, więc powiedział by coś w stylu: "Znowu ty? Nie rozumiesz, że nie będę się przy tobie przebierał?" I złapał ją za kołnierz, żeby pomóc znaleźć wyjście. Na boisku mogła być od niego lepsza, ale nie wyglądała na silniejszą. Była niższa, co samo w sobie potwierdzało to, że Alan nie napotkałby najmniejszych problemów przy próbie wyprowadzenia jej siłą z pokoju... oprócz celnego kopniaka w krocze. Na niego nie ma mocnych. Przebrał się w jakieś dwie minuty, żeby wyjść do Pokoju Wspólnego i niczego nie mówiąc wziął kołdrę, żeby odnieść ją tam, gdzie powinna leżeć. W jego łóżku... na nim! Jednak tego drugiego nie zrealizował. Był już ubrany, a poza tym D`Angelo znowu by przyszła, truć że nie mają czasu. Kiedy wrócił wbrew pozorom nie stanął przed panią kapitan, żeby pytać co dalej. Przeszedł tuż przed nią, by iść prosto po miotły i inne akcesoria, które będą im przydatne... czyli kafel.[/b][/b]
Ostatnio zmieniony przez Doktor od Plagi dnia Nie 9 Lis - 11:51, w całości zmieniany 1 raz
Fakt, że nie był ponad przeciętnie zbudowany powodował, że nabierała pewności, co do tego, że nie był typem przypakowanego osiłka. I słusznie. W drużynie Ravenclawu nie było na takich miejsca. Bo nikt z nich nie chciałby przecież używać w grze konkretnie, stricte, siły fizycznej. Z zamyślenia wyrwał ją jego ton. Uniosła wzrok do jego oczu, zaczesując włosy z rozdrażnieniem. Że ona mogła sobie pozwolić na porównywanie siebie do piłki to jedno, ale nie przypominała sobie, żeby jemu dała to samo zezwolenie. — Od teraz. Dla kaprysu. Na potrzeby chwili. A od kiedy to interesuje Cię moja skromność? Nie odpowiedział jej, przynajmniej nie od razu, bo przeszedł w swoją bezczelność. Splotła ręce na piersi, wsłuchując się w jego mało przekonującą propozycję. Jej wzrok nie wykazywał niczego prócz czystego w swojej formie politowania. Nie musiała nawet nic mówić, a z jej postawy dało się wyczytać niewypowiedziane pytanie: „Chyba kpisz?”. Ostatecznie jednak chrząknęła, zaciskając zęby, zmuszając się do milczenia w pierwszym momencie. Dopiero kiedy ogarnęła frustrację, rzuciła beznamiętnie. — Nie widzę zastosowania. Dziwię się, że ty tak. — przez chwilę milczała, powoli zsuwając się ze swojego parapetu, ale dorzuciła po namyśle — Ok. — Ku ogólnemu zdziwieniu, zgodziła się na jego propozycję, ale to nie mogło być aż tak proste — Możemy się o to założyć. Jeśli dzisiaj zapunktujesz więcej ode mnie… mogę się przed Tobą rozebrać, skoro ma Cię to uszczęśliwić — wyraźnie sobie kpiła. Wiedziała, że nie miałby z tego żadnych najmniejszych korzyści, prócz faktu, że mógłby się odbić za wczoraj. Nie ulegało wątpliwości, że Shenae należała raczej do tego typu dziewczyn, które raczej unikały roznegliżowań. Z zasady. A jej zasady były twarde. Musiał wiedzieć, ze w zasadzie na tym zakładzie to jej duma mogła ucierpieć bardziej. Może lepiej, że była zbyt pewna siebie żeby założyć porażkę? — Ale jeśli wygram ja, trenujemy przez tydzień, o piątej trzydzieści i nawet się nie zająkniesz, jak będę Cię ściągać z wyrka. Więc? Pozostawiła go z tym pytaniem, zanim wyszła z komnaty do Pokoju Wspólnego. Tam już nie poruszała tego tematu. W zasadzie po przemyśleniu, zakład wydał jej się dziecinny i niekoniecznie dla niej korzystny. Nie był w stanie go zmotywować do cięższego treningu, a ona nic na nim nie zyskiwała. I bez jego zgody przychodziłaby tu cały tydzień, wyciągając go na boisko. Tak jak teraz, ruszyli w konkretnym kierunku, a ona za dużo się wcale nie odzywała. Pobudzał ją do dziwnych zaczepek słownych z poniżej jej poziomu kultury. Czy jej braku. Jak zwał tak zwał.
Cóż... w samym Ravenclaw nie ma miejsca na tępych osiłków, przez cechy charakteru, jakie prezentują Krukoni, więc siłą rzeczy w drużynie na ma prawa znaleźć się taki osobnik. -Od chwili w której jakaś dziewczyna postanowiła, że będzie oglądać jak się przebieram. Odparł na jej pytanie dotyczące jego zainteresowanie jej... po prostu jej odpowiedział. Sam fakt, że chciała go sobie pooglądać trochę nago nie było niczym dziwnym dla niego. On był facetem, ona dziewczyną. Więc czemu by nie? Właściwie to mówiła to jego Paynowa strona charakteru, a tą drugą zdenerwował fakt, że potraktowała to, jakby widok gołego mężczyzny nie był dla niej niczym nowym... kolejna szpilka wymierzona prosto w jego dumę. -Bo to nie miało żadnego zastosowania. Nie mamy po dwanaście lat, żeby nie wiedzieć jak wygląda płeć przeciwna nago. Powiedział w kwestii oglądania siebie bez ubrań i już myślał, że temat jest skończony, kiedy... Shenae rzuciła propozycję, której najmniej się spodziewał. Nic dziwnego, że później odprowadził ją zdziwionym wzrokiem. W zasadzie sama propozycja nie była o tyle dziwna, co łatwość z jaką została rzucona. Nie mówił o niej przez jakiś czas. Sam musiał się poważnie zastanowić, czy nie ma w niej jakiegoś haczyka. W końcu, gdyby przegrał, nie stałoby się nic szczególnego... i tak pewnie będzie go budzić każdego poranka, żeby podczas treningu pastwić się nad nim... i do tego, gdyby wygrał, mógłby odegrać się za wczorajsze upokorzenie i nadrobić za trzy kolejne. -Przyjmuję zakład. Odparł dopiero, gdy mieli już cały potrzebny sprzęt i byli w drodze na boisko.
Szła obok niego w milczeniu, poprawiając miotłę w dłoni, podrzucając ją w ręce, bo zaczęła szurać witkami o ziemię. Na dźwięk jego słów, nie od razu skojarzyła fakty, albo udała, że zapomniała o wcześniej wspomnianym zakładzie. Zlustrowała go sceptycznym spojrzeniem, jakby miała zaraz spytać, o jaki do diabła zakład mu chodzi, a zamiast tego wzruszyła nieznacznie ramionami, trochę arogancko, a trochę beznamiętnie. — Jak chcesz — jakby ta kwestia była jej całkiem obojętna, choć wyraźnie zacisnęła palce na miotle. W zasadzie nie spodziewałaby się, po dłuższym milczeniu, że w końcu przyjmie wyzwanie. Zdążyła się nastawić ze stchórzył. Nie pozostawało jej więc nic innego, jak po prostu dać mu dzisiaj wycisk na treningu. Dlatego rozluźniła palce, wypuszczając ledwie dostrzegalnie, powoli powietrze z płuc — Ale masz refleks… — burknęła niby niezadowolona z cech, jakie jej pokazywał. Przyśpieszyła kroku, zatrzymując się dopiero na boisku. Stanęła naprzeciwko niego, opierając rękę na miotle. Patrzyła na niego podejrzliwie i trochę jakby z dezaprobatą. — Po co? Przyjmujesz? — dopytała z czystej perfidii próbując wyciągnąć od niego te informacje, żeby może płosząc się powodem, dla którego to robił, zrezygnował — przecież mój widok i tak nie porusza Cię bardziej niż oglądanie piłki na boisku. — wzruszyła obojętnie ramionami, zanim wskoczyła na miotłę. — Możesz ją obedrzeć ze skóry… czy coś. Jeśli masz taki fetysz — posłała ma bardzo kpiący uśmiech i rzuciła mu opaskę na oczy — załóż. Dzisiaj gramy instynktownie. Punkt dla Ciebie za obronę, dla mnie za przerzut przez pętle. Zaczynamy?
Kostki:
1 – tracisz koordynację ruchową, tracisz swoją szansę na dobrą reakcję. Rzucasz kostką jeszcze raz. Jeśli 1, 2 – spadasz z miotły, lądujesz na wcześniej rozłożonej siatce u dołu boiska, 3, 4 - całkowicie gubisz orientację, obijasz się o pętle ramieniem, 5, 6 – za późno reagujesz na zbliżający się kafel, dostajesz nim w brzuch. Nikt nie zyskuje żadnych punktów. 2 – udaje Ci się poprawnie obronić/rzucić kaflem w pętlę. Zyskujesz punkt. 3 – nie wyczuwasz dystansu między graczami. Próbując przechwycić kafla przed pętlą/trafić nim do pętli, zderzasz się z graczem z przeciwnej pozycji. Oboje rzucacie kostką. Kto wylosuje większą ilość oczek, sytuacja zadziała z korzyścią dla niego. Kafel albo dziwnym cudem przelatuje przez obręcz, albo zostaje wytrącony z rąk. 4 – zawiewa mocny wiatr, kafel niezdarnie wylatuje Ci z rąk. Przeciwnik rzuca kostką. Jeśli wylosuje kostkę parzystą – punkt dla niego, nieparzystą – nikt nie dostaje punktów. 5 – tracisz kafla/puszczasz go w pętlę 5 – na Twoje szczęście złożyły się dwie rzeczy. Twoja skuteczność i wyczucie przestrzeni na zamkniętych oczach plus nieszczęście przeciwnika, którego zaatakował ptak, krzyżując z nim drogę. Twój przeciwnik rzuca kostkami na swoje powodzenie. Jeśli oczka są z przedziału : 1-3 – udaje mu się pokonać przeciwności i zareagować na sytuację; jeśli z przedziału 4-6 – ptak go pokonuje. Punkt dla Ciebie.
Nie skomentował jej spostrzeżenia na temat jego refleksu. Chyba dotarło do niej na co tak naprawdę się zapisała... aż zaczęło mu być jej szkoda... trochę... troszeczkę. -Bo nie mam nic do stracenia. Odparł na jej pytanie, dotyczące powodu przyjęcia zakładu. Nie przesadzasz trochę? Nie jestem gejem, żeby widok nagiej kobiety był mi zupełnie obojętny... Przerwał na chwilę, żeby zerknął na Shenae. Czyżby chciała nakłonić go do zrezygnowania z zakładu? To całe gadanie o piłce i fetyszach? Jeśli chcesz, to możemy trochę zmodyfikować zasady zakładu. Odparł, po czym wziął od niej opaskę, marszcząc nieznacznie brwi. Aż tak nie chcesz przegrać? Odparł, po czym poleciał do obręczy, żeby dopiero tam zawiązać sobie oczy. W końcu nie chciał stracić orientacji jeszcze przed rozpoczęciem treningu. To by było zabawne. Więc zajął miejsce i... kafel wleciał mu prosto w ręce. To już? Spytał niepewnie, odchylając przepaskę.
To fakt. Nie miał. To był wyjątkowo łupi zakład. Spojrzała gdzieś w bok, zaciskając dłoń na drewnie. Zastanawiała się, jakim cudem to ona była tak naiwna, żeby ustalać te zasady w taki sposób. Ostatecznie jednak… zerknęła na niego przelotnie. Czy była jakakolwiek szansa, ze mogłaby przegrać? W końcu ostatnio kompletnie go rozniosła na łopatki. Dlatego przecież czuła się tak pewnie, jeśli chodzi o ten zakład. I z tego samego powodu pokręciła przecząco głową. — Nie — zaprzeczyła wyraziście, nie przyjmując jego słów do wiadomości — nie wycofuję się ze swojego zdania. Nigdy. Warto zapamiętać. Uśmiechnęła się kwaśno i zastanowiła się nad tym, co właśnie przed chwilą powiedział. Prychnęła. — Nie pochlebiaj sobie. Nigdy nie powiedziałam, że rozbiorę się do naga. Rozbiorę, owszem, ale do naga to ty jeszcze nie dorosłeś, Payne. Co nie znaczyło, że dla niej to nie było równoznaczne z kompromitacją. Jako osoba, która traktowała dość ortodoksyjnie te kwestie… nie ze względu na wstyd. Nie wydawało się, jakby Shenae D’Angelo była zdolna do jakiegokolwiek poczucia wstydu. Raczej chodziło o szacunek. Dobre imię. I budowanie autorytetu. Uświadomiła sobie, ze ustalając te warunki zakładu mogła stracić w jego oczach jako kapitan. Mimo wszystko był tylko facetem. Nie powinien był tak koniecznie kojarzyć ją bardziej z dziewczęcymi atutami, zamiast z pozycją w drużynie i funkcją niejako lidera grupy. — Ale ty też musisz coś na tym stracić. Jak przegrasz… wybierzesz się ze mną 18 grudnia do Hogsmeade, bez pytań, dlaczego. — zamiast edytować warunki, wprowadziła nowy, do już zawartych. Zanim wskoczyła na miotłę, zakładając opaskę na oczy. I tutaj… wyklęła się w myślach. Gra z zamkniętymi oczami to było nowe doświadczenie. Coś zupełnie obcego. Nieznanego, niesprawdzonego. I uświadomiła sobie, ze w tym momencie jej szanse nieco wyrównywały się z jego. — Szlag — syknęła pod nosem, rzucając kaflem od razu po tym jak się odezwał, póki słyszała jeszcze źródło dźwięku, wiedząc, że zawisł gdzieś obok pętli. — A na co czekasz? Na gwiazdkę? Masz rację, tylko świąteczny cud pomoże Ci wygrać ten zakład. Ale ku jej nieszczęściu, świąteczny cud był chyba całkiem blisko, bo kafel nie przeleciał przez pętle. A wiedziała to, bo zamontowała specjalne zaklęcia informujące o trafionym rzucie… i tym razem nie usłyszała żadnego dźwięku. Kafel chybił. Skrzywiła się. To była nieciekawa odmiana po tym, jak przy okazji ostatniego treningu trafiła za każdym razem. Orientując się, że chłopak jej nie złapał, przywołała piłkę zaklęciem. Chwilę potem kafel znów uleciał w powietrze, ale zamiast jakiegoś świstu powietrza czy czegokolwiek, co mogłoby ją naprowadzić na trafność rzutu, usłyszała skrzek ptaka. Bardzo blisko pętli. W dokładnie tym samym miejscu, w którym jeszcze niedawno słyszała Alana.
-To nie jest wycofanie się ze zdania, tylko zrobienie, żeby zakład był bardziej... sprawiedliwy. Odparł na odmowę jego propozycji. Shenae okazała się bardziej dumna, niż wcześniej przypuszczał, ale... nie było to jej minusem. W każdym razie, Alan nie odbierał tego za minus. Patrząc na jej pozycję w drużynie była to pozytywna cecha. W porządku, ale nie zapominaj, że mówisz do starszej osoby, jeśli ktoś tu nie dorósł do widoku nagiego człowieka, to nie ja. Poza tym nie rób z siebie aseksualnej osoby... zaraz mi powiesz, że gdybym to ja jako nagrodę postawił rozebranie się, to ten widok byłby ci zupełnie obojętny, bo w to nie uwierzę. Dodał jeszcze. Kiedy usłyszał jaki dodatkowo warunek daje Shenae, nieco się zdziwił. Nie przypominał sobie święta, które przypadało akurat na 18 grudnia... a może jakaś impreza? Tylko po co miałaby ciągnąć na imprezę kogoś kogo praktycznie nie znała i nie lubiła... musiała być bardzo zdesperowana... przez co Alanowi znowu zrobiło się jej szkoda. Cholera, miał z nią trenować, a nie płakać nad jej losem! -W porządku, tylko... co jest 18 grudnia? Spytał niepewnie przed właściwym treningiem. Drugi rzut również okazał się nie najgorszy... dla niego. Nie licząc jakiegoś ptaka, który nagle postanowił go zaatakować. Krzyku narobił... pióra się posypały, to Payne nawet nie zauważył, gdy piłka poleciała gdzieś poza krążek... co oznaczało, że nadaj jest 0:0
— Jak zwał tak zwał. Dla mnie to takie samo przegrywanie walkowerem, tylko nazewnictwo inne — wzruszyła ramionami naprawdę w to wierząc. Miała swoje racje. I widać, że poważnie podchodziła do tego, co raz już powiedziała. Zdawałoby się, że rzadko wycofywała się ze swoich postanowień. Po coś je w końcu robiła. A skoro ustaliła takie warunki zakładu… nie zmieniała ich. Jedynie mogła dopełnić. O informację, że rozbiera się w ramach konieczności do bielizny, a on wybiera się również do Hogsmeade, jeśli by przegrał. To wydawało się mniej ingerować w to, co już wcześniej powiedziała. A jeśli zaś chodzi o to, co sam mówił… zmarszczyła brwi. Faktem było, że nie była całkiem obojętna, chociażby na jego przystojną twarz, ale w przeciwieństwie do większości osób, starała się nie ulegać tak banalnym słabością jak własne popędy. To było zbyt… pierwotne. Uśmiechnęła się niemrawo na jego słowa, rzucając bez zawahania i bez pozostawienia cienia szansy na zmianę zdania. — Dokładnie tak. Byłbyś mi absolutnie, kompletnie… obojętny — postawiła nacisk na słowo, które w tym kontekście mu się nie spodobało. Pozwalała sobie na takie drobne kłamstewka, bo w sumie i tak nie mógł się z nią o to sprzeczać. Jaki miał wybór, jak tylko uwierzyć jej słowu? W końcu, potencjalnie, to ona lepiej wiedziała co byłoby, a co nie byłoby w stanie jej poruszyć. — Zawiedziony? — dodała z przekąsem, zanim to on nacisnął jej na odcisk swoim pytaniem. „Co jest 18 grudnia?” — Nic… to tylko data — mruknęła niechętnie, wcale nie chcąc mu udzielać na to pytanie odpowiedzi. W sumie, co mu za znaczenie, czy to były jej urodziny czy jakikolwiek inny dzień z kalendarza. Jemu nie robiło to najmniejszej różnicy, wiec tak… to tylko jakiś tam dzień w roku. — Grajmy już — zmieniła temat wracając do gry, bo mieli zbyt długie przerwy między kolejnymi rzutami. Rozmowa widocznie nie była dobrym rozwiązaniem. Rozdrażniona ostatnim pytaniem, paląca się do dalszego treningu, dla świętego spokoju, szarpnęła gwałtownie miotłą, zanim się zorientowała co się dzieje, straciła poczucie balansu. Nie wiedziała już czy znajduje się w pionie czy poziomie i w którym kierunku powinna szarpnąć rączką, żeby wrócić do normalnej, bezpiecznej pozycji. Zanim zdążyła do tego dojść, kafel boleśnie uderzył ją w brzuch. — Payne, do cholery! — warknęła jakby to była jego wina. Poniekąd była, ze odrzucił go jej tak mocno, bez ostrzeżenia. — Na Merlina… — bąknęła.
-Kłamca. Mruknął w jej stronę, gdy usłyszał odpowiedź. No co? Przecież mówił, że nie uwierzy... no i nie uwierzył. Poza tym Shenae przesadzała. Alan znowu nie był takim nieatrakcyjnym chucherkiem! Nie był żywym stereotypem jakiegoś nerda, czy kujona! -Tylko data? Spytał podejrzliwie. Próbowała coś przed nim ukryć? Drażliwy temat? Teraz był ciekaw, co jest tego 18 grudnia... tak bardzo, że oddałby ten trening. Pal licho widok jej ciała w samej bieliźnie! Chociaż... teoretycznie mógłby wygrać i w ramach zadośćuczynienia powiedzieć, że może iść z nią tego... 18 grudnia... a niech jej będzie. Ciekawość górą! -Co? Mruknął niepewnie, uchylając nieco opaskę i szybko założył ją z powrotem! Trafił ją? Chyba za to mu się oberwie. Nie myśląc nic więcej, przyszykował się i... złapał... on naprawdę złapał kafla! Punkt dla mnie! Obwieścił radosnym tonem, odrzucając kafla.
— Tylko data — powtórzyła uparcie, chcąc zagrać maską, przez co rzuciła te słowa obojętnie. Może nawet aż nienaturalnie niewzruszenie, przez co faktycznie mogło to wyglądać podejrzanie. Ale puściła temat w niepamięć. Najprościej było go po prostu uniknąć i… i tyle. Więc nie poruszała go. Zajęła się treningiem. W przeciwieństwie do niego w ogóle nie uchylała opaski, więc ciężko jej było się w ogóle zorientować co się działo. W jednej chwili on twierdzi, ze coś złapał, ze punkt należał do niego, w następnej zderzyli się ze sobą, a zaraz potem słychać było charakterystyczny gong, który znaczy tyle, ze kafel przeleciał przez pętle. Syknęła mimo wszystko, bo wpadanie na kolegów z drużyny nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Rozmasowała sobie ramię, mrucząc niewyraźnie — gdzie ty się tak kurde plączesz…? — I pierwszy raz uchyliła nieco opaskę, żeby zorientować się gdzie się znajdują. To jednak nie on się plątał tylko ona. Bo zdecydowanie znalazła się zbyt blisko pętli. Psiocząc coś wróciła do swojej pozycji. — Jeden do jednego — poinformowała go.
-W porządku. Odparł jej na kolejną próbę zaprzeczenia, że wcześniej podana data cokolwiek oznaczała. Taka gorliwa próba zaprzeczenia poniekąd potwierdzała, że coś jednak było na rzeczy... tyle, że She najwidoczniej nie chciała tego przyznać. Pozostawało tylko wzruszyć ramionami i poczekać do tego terminu. Zagadka zapewne sama się rozwiąże, a Alan nie wyjdzie na wścibskiego. Wszystko było dobrze... do czasu, aż coś się z nim nie zderzyło. Z początku myślał, że Shenae dla zabawy zaczarowała kafel, żeby był większy... jakie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że to sama pani kapitan! -Uważaj, nie chcę oglądać twoich siniaków, kiedy wygram zakład. Odparł z uśmiechem, gdy odlatywała. Wprawdzie nie był już tak pewien swojego zwycięstwa, ale nigdy nie zaszkodziło, gdy komuś trochę dogryzł. Przy następnym rzucie złapał piłkę... tylko nieznośny wiatr zawiał i kafel niefortunnie wyleciał mu z rąk, co w ostateczności skończyło się brakiem jakichkolwiek punktów.
Nie chciał… co?! Powtórzyła sobie to w myślach i naprawdę ją rozdrażnił. Bezczelnością tego stwierdzenia. Prychnęła rozjuszona, szarpiąc miotłę Trudno było jej się teraz skupić, kiedy tak skutecznie ją drażnił. — To na mnie nie wpadaj — rzuciła bardzo prymitywnie w odpowiedzi, bo w sumie nawet ripostą nie można było tego nazwać. Po prostu fakt, że po omacku Quidditch był jej całkowitym fiasko i kompromitacja spowodowana faktem, że w zasadzie sama z siebie wpadła na krukona, powodowała, że trudno było jej skoncentrować uwagę na czymś innym niż na tłumieniu swojej złości. Dlatego nie w czas zorientowała się, że w zasadzie jej słowa zabrzmiały, jakby zakładała jego wygraną. — W ogóle o tym nie myśl! Geez. Jeszcze nie wygrałeś…. Nie chce oglądać moich siniaków… — marudziła jeszcze pod nosem, do siebie, burkliwie, szarpiąc miotłą na jedną i drugą stronę, bo w sumie trochę zaburzyło jej grę, o ile w ogóle można było mówić o jakimkolwiek sposobie lotu, w tym momencie. To było chyba tylko desperackie miotanie się w powietrzu w celu utrzymania się na miotle. — Merlinie, teraz ja o tym myślę —syknęła na siebie, rzucając kaflem, ale… złapał go? Ten trening przestawał jej się podobać, odkąd okazało się, że w takich warunkach ich predyspozycje były sobie równe i nie mogła go niczego nauczyć. Prócz jednego: „Nie zakładaj się nigdy z bezczelnym facetem”. — Szlag — syknęła, wnioskując, że to oznacza punkt dla niego — Dwa do jednego dla Ciebie – przyznała niechętnie. — To może wydłubię Ci oczy? Tak na wszelki wypadek? — zasugerowała swoją łaskawą pomoc.
Kiedy Alan nie chciał jej drażnić... no dobrze, może chciał... ale tylko dlatego, bo denerwowała się w zabawny sposób. Ogólnie uważał zdenerwowaną dziewczynę za dość zabawny widok... o ile nie postanowiła go walnąć w twarz, lub nie wywlekała go z łóżka w pół do piątej. -To na mnie nie leć. Wyrzucił z siebie pierwszą lepszą myśl, jaka zawitała po "ripoście" Shenae, bezczelnie wykorzystując to, że dziewczyna była winna temu wypadkowi. Swoją drogą szybko rozbawiło go jego odpowiedź. -Przyszykuj jakąś ładną bieliznę! Odkrzyknął, gdy pani kapitan podała aktualny wynik, który sprawił, że poczuł się nieco pewniej, jeśli chodzi o wygraną w zakładzie. -Z chęcią, ale musiałabyś więcej popracować nad ostatnim widokiem, jakim będą cieszyły się moje oczy... nawet ty w samej bieliźnie to trochę za mało, żeby zgodził się na oślepienie. Odparł na jej pytanie, kiedy jego pewność siebie już sięgała zenitu... i właśnie to spowodowało, że za późno zdał sobie sprawę z lecącego w jego stronę kafla... i znów był remis.
Brakowało jej trochę możliwości spiorunowania go spojrzeniem. Opaska. Kto to w ogóle wymyślił? Ona. Jasne… musiała być naprawdę w jakimś dziwnym stanie, kiedy wpadła na pomysł takiej formy treningu. Prychnęła, bo to było jedyne, co jej zostało do wyrażenia jej podeścia do jego słów. — Jakże dwuznacznie, Payne… głębokie. Szkoda, że to tak autentycznie komiczne, że aż nie wiem czy mam się śmiać w niebogłosy, czy płakać nad Twoim poczuciem humoru. Dzięki. Naprawiłeś mi dzień — zironizowała, całą swoją wściekłość wkładając w rzut kaflem. I gong. Wkurzanie D’Angelo to był ryzykowny plan, skoro chciał wygrać ten meczyk. Mogła być jego słowami tak samo rozproszona, jak i zmotywowana. W tym momencie, na niewybredny komentarz o bieliźnie zareagowała instynktem obronnym. — Remis — zakomunikowała zła, ze w ogóle wkręciła się w cały ten zakład — A bieliznę będziesz mi musiał sam kupić, skoro Ci zależy. Będziesz mógł ją sobie dla siebie zachować, jak się okaże, że jednak przegrałeś. Kup coś twarzowego. W czarnym będziesz wyglądał całkiem znośnie — uśmiechnęła się kpiąco czego i tak nie mógł widzieć przez opaskę. — Wyrzuć ten obraz z głowy — mruknęła pod nosem — Po co się łudzisz? Nie nakręcaj się. Będziesz tym bardziej zawiedziony, kiedy trening się skończy — i… wtopa. Bo właśnie nadrobił punkty, a jej słowa zabrzmiały przez to mało wiarygodnie. — Payne… — wycedziła przez zęby, bo nie wiedziała jakim cudem zdobywał punkty w najmniej oczekiwanych momentach, kiedy akurat miała powiedzieć coś błyskotliwego, coś broniącego jej dumę. Niszczył wszystko swoją grą. — … ughh... zapomnij. Zapominasz, ze zadowalanie Cię to ostatnie na co miałabym ochotę.
Może taka a nie inna forma treningu uratowała Alanowi życie? Kto wie, jak zabójczy teraz musiał być jej wzrok, gdy tak radośnie z niej żartował? Hah! To by był dopiero zabawny widok, gdyby Alan zmienił się w kamień po spojrzeniu w oczy rozzłoszczonej (być może) do granic możliwości Shenae. Strach się bać. Jednym słowem. -Śmiać oczywiście! Ciesząc się moją wygraną! Odparł na jej słowa, a pewność siebie raz wzrastała, żeby móc za chwilę opaść do granic możliwości. Coś dziś był rozchwiany emocjonalnie... a może to przy pani kapitan taki się stawał? Nie bój się, jeszcze zdążę ci dziś zepsuć dzień jak... dwa razy? -Będę mógł kupić ci bieliznę, jeśli wygram?! No i swoim zwyczajem wysłuchał wszystkiego, co Shenae miała do powiedzenia, ale... odsiał to, co mu się nie podobało i została całkiem znośna obietnica. Taki mały gratisik do jego wygranej, który baaardzo go ożywił.* Już ty się nie bój o to, co zrobię z tą bielizną, kiedy przegram. Najwyżej będziesz miała jeden prezent więcej na święta. Zaśmiał się ze swojego genialnego planu. Swoją drogą nie był taki zły. Sam był ciekawy, jak Shenae zareaguje, gdy otworzy prezent z... seksowną bielizną. To błąd! Każdy wie, że zadowolona drużyna, to sprawna drużyna. Zażartował, zaśmiał się i złapał piłkę, ale wiatr znów zawiał i... i...
Rzuty:
Alan = 4 She rzuć dwa razy. Raz na tą akcję i drugi na następną. :P
Przewróciła oczami, co, ponownie, nie było wcale widoczne pod tą opaską. — Będę się śmiać dopiero nad Twoim grobem… czy coś — burknęła pod nosem i w sumie nie była nawet pewna, czy ją usłyszał. Gdyby tak, może i nawet lepiej? Dostał jej ostrzeżenie. Nie powinien drażnić rozjuszonego smoka. Było takie powiedzenie w Hogwarcie. Tylko dokładnie nie wiedziała jak brzmiało. Jakiś jeden z dyrektorów zwykł je powtarzać. Jego nazwiska też nie pamiętała. Ale to nie było w tym momencie tak bardzo istotne. Uśmiechnęła się kpiąco na jego słowa, odkrzykując mu, przekrzykując się przez wiejący wiatr: — JEŚLI — zaznaczyła — dobrze to ująłeś. Jeśli wygrasz, Payne. — i zawisła w powietrzu próbując się na moment skupić. Gdzieś tam w tle, przebijając się przez zawodzenie wiatru, przebił się gong, oznajmiający, ze punkt dla niej. Nie mogła powstrzymać usatysfakcjonowanego uśmiechu. Im więcej kafli w pętli, tym bardziej oddalała się od wizji paradowania przed nim w bieliźnie, co niejako motywowało ją do działania. Może nawet za mocno. Starała się za bardzo, zapominając, ze wcale nie musiała aż tak mocno się spinać. Gdzieś tam, przy tym chłopaku traciła zmysł logicznego myślenia, zbyt łatwo ulegała swojej złości. Po prostu znajdowała ujście swoich emocji w tych wymianach zdań. I nie mogła zapanować nad wyrażaniem niezadowolenia. Po prostu… nie. Za długo próbowała zachowywać dystyngowanie i chłodem zwalczać ludzi. Tym razem dała sobie trochę miejsca na złość. — Nie chcę Twoich prezentów, Alanie Payne. — powiedziała to nazbyt oficjalnie, chcąc zmniejszyć między nimi dystans, żeby oddać rzut, skończyło się to… nijak. Kolejny raz wpadła wprost na niego, tracąc poczucie odległości między nimi. Opaska spadła jej z oczu, przechwyciła ją w ostatnim momencie, o mało nie spadając z miotły. Może lepiej, że jedną ręką przytrzymała się jego ramienia przy zderzeniu — Jeśli oczekiwałeś, ze ktoś Cię będzie w tej drużynie zadowalał, to pomyliłeś miejsca, Payne. Szukaj burdelu. W drużynie Ravenclawu go nie znajdziesz. — przez całe to jego biadolenie straciła kafla z oczu, na moment. Aż musiała sprawdzić czy dzierżył go w dłoni, czy ten przeleciał przez pętle. Trafione czy złapane?
Kostki: 3, 3 Rzuć dwa razy. jeśli w I kostce wyrzucisz więcej niż 3 - punkt dla Ciebie.
-Z pewnością będzie skąpa, ale nad kolorem... czarny będzie odpowiedni, jak myślisz? No i znów swoim zwyczajem zignorował jak podkreślała fakt, że jego wygrana była co najwyżej prawdopodobna. Zamiast tego wolał zacząć już rozmyślać nad krojem, kolorem i... O wiem! Co powiesz na koronkę? Cicho zachichotał po tym pytaniu. Niby chciał przestać ciągle drażnić Shenae, ale... ale... po prostu nie mógł. To było zbyt zabawne, żeby mógł sobie odpuścić tyle radości. -Prezentami będziesz gardzić? Darowanemu koniowi nie zagląda się żeby, pamiętasz?! Poza tym nie mam aż tak kiepskiego gustu! Odparł na głos, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że dziewczyna praktycznie szarżuję na niego. Czekał więc na nadlatującą, a w zamian za to zderzył się z panią kapitan. Boleśnie, trzeba dodać... ale za to zdołał wychwycić między rękoma znajomy kształt i na szczęście miał na tyle świadomości, by chwycić go mocniej. Choć zdziwił się nieco tym, że coś go szarpało za ramię, przez co uchylił nieco opaskę. Nie przesadzasz trochę z tym burdelem. Nie mówiłem dosłownie o zaspokajaniu zawodników, a dbaniu o ich morale... to znacząca różnica, nie uważasz? Poza tym nie muszę nikogo szukać... sama na mnie wpadasz. Odparł, obejmując ją ramieniem, po czym zbliżył się nieco udając, że chce ją pocałować... ale zamiast tego podał jej kafla, który do tej pory czekał za jego plecami. Punkt dla mnie. Odparł i pozwolił jej odlecieć wolno, żeby za chwilę przygotować się na obronę i... dostał prosto w brzuch, przez co piłka boleśnie zmusiła go, żeby wypuścił powietrze z płuc. Ok, przekaz dotarł! Nigdy więcej! Odparł na temat ewentualnego fingowania pocałunków i odrzucił kafel.
Zacisnęła usta w nieco węższą linię, a palce na rączce miotły, słuchając go z ograniczoną dawką cierpliwości. Jak zawsze, zgarnęła w zażenowaniu włosy do tyłu, zamiast zmrozić go zażenowanym spojrzeniem, kręcąc dla odmiany ze zrezygnowaniem głową. Nie miała już do niego słów. Nic na niego nie działało, więc postanowiła chwycić się ostatniej taktyki. Nie reagować wcale. Znaczy… no, w najmniejszym stopniu. Poniekąd udać, że ją to obeszło. Dlatego w jej tonie dało się odczytać obojętność, kiedy się odezwała: — jak myślę? Jak się okazuje, jako jedyna tutaj, realnie, skoro już pytasz — posłała mu kpiący wyraz twarzy, nie wiadomo po co, skoro i tak nie powinien był tego widzieć. Nie przez opaskę. Chociaż szli z punktacją łeb w łeb, więc kto go tam wie, czy sobie nielegalnie nie podglądał. — To nie podarunkami gardzę… — mruknęła pod nosem, a gdzieś w powietrzu zawisło kilka niedopowiedzianych słów. Łatwo dało się odczytać je w jej tonie głosu. To nim gardziła. Prezenty niekoniecznie były tu czemukolwiek winne. — Jak byś się pochełpił na koronkę to wpakuję Ci ją do ust i powiem: żryj to — bardzo obrazowo przedstawiła mu swoją odpowiedź — i to tylko wtedy o ile będę miała dobry humor — a prawie wszyscy byli świadomi faktu, że nastrój miała podły 265 dni w roku, o ile nie był to rok przestępny. — Naucz się lepiej mnie dobrze słuchać i robić dokładnie to, co Ci mówię. Całą resztę ozdobników możesz sobie odpuścić. Może Ci się wydawać, że to, co teraz robisz to jakiś Twój urok osobisty, ale ktoś kto mógł Ci takie brednie wmówić, okropnie Cię okłamał, biedaku. Moje morale spadają od samego patrzenia na Ciebie, a od słuchania więdną mi uszy. Nie chcesz, żebym zaraziła tym drużynę, prawda, Payne? Zawiesiła ton, kiedy się nad nią pochylił. Była pewna, że jej nie pocałuje. Nawet on nie był tak głupi. Biada temu, kto przekroczyłby w ten sposób jej barierę osobistą wbrew jej woli. Bardzo odważnie i bardzo niesłusznie założyła, że Alan Payne myślał kategoriami logiki i dlatego się przed tym powstrzymał, a nie przez kaprys. I mimo, ze do niczego nie doszło, odprowadziła go gniewnym spojrzeniem, zdejmując opaskę, zaraz po pierwszym, silnym rzucie. — Depulso! — rzuciła swoim ulubionym zaklęciem atakującym, celując różdżką w chłopaka. Nie minęło kilka milisekund, a odrzuciło go do tyłu, spadł z impetem z miotły, lądując miękko na rozłożonej u dołu siatce. — Nie. Błąd. Teraz dopiero prawdziwy przekaz dotarł… — warknęła pod nosem, zanim oznajmiła zbyt wyniośle i zbyt pewnie siebie, by podejrzewać, że przegrała zakład: — koniec treningu! A przegrała. Nie powiedziała tego głośno, co by siebie bardziej nie rozdrażniać.
Kostki: 4 Rzuć ostatnią kostką, jeśli wylosujesz parzystą, wygrywasz dwoma punktami (5/3), jeśli nie, z przewagą jednego punktu (4/3).
Fakt, nie mógł tego widzieć. Choć po półtorej dnia znajomości mógł spokojnie przewidzieć, że Shenae z rozdrażnieniem przeczesywała swoje włosy do tyłu. Można było powiedzieć, że ten gest był jej wizytówką. -Nie musisz być złośliwa. Odparł po usłyszeniu jej odpowiedzi na jego pytanie, dotyczącego jej zdania na temat bielizny... w sumie mógł sobie to odpuścić. Niestety ta refleksja przyszłą zdecydowanie zbyt późno. -Nie wiedziałem, że jesteś taka perwersyjna. Ciekaw jestem co zrobisz, gdy będziesz miała zły humor. Mruknął, gdy usłyszał co się stanie, kiedy Shenae dostałaby tą felerną bieliznę od Alana. "A może dawanie jej tej bielizny nie jest najlepszym pomysłem?"- Kolejna refleksja zrodziła się w jego głowie... kolejny raz za późno. Można było pokusić się o stwierdzenie, że te jej treningi miały jeszcze walory edukacyjne. Tyle przemyśleń i złotych myśli pod jego koniec! -Postaram się. Odparł na koniec jej monologu, choć mogła nie spodziewać się akurat takiej odpowiedzi, bo przyjął jej słowa z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Chciała, żeby nieco przystopował z tymi... komentarzami? W porządku... a przynajmniej spróbuje. Wszystko dla dobra drużyny... bo przecież nie jej. Kolejny i... jak później się okazało, ostatni rzut również złapał. Chyba zaczynał pojmować o co w tym chodzi, a przynajmniej tak myślał, bo udawało mu się wygrać ze ślepym zawodnikiem. Chociaż zaklęcia, który nadleciało później kompletnie się nie spodziewał. Instynktownie objął mocniej piłkę, żeby za chwilę spaść z miotły prosto w kochaną siatkę, która uchroniła go od jakiegoś złamania. -W porządku! Nigdy więcej! Odparł, ściągając przepaskę. Ale zakład i tak wygrałem. Dodał jeszcze, odrzucając kafel i wygramolił się jakoś z tej siatki, żeby ruszyć w stronę Shenae.
Milczała już przez całą pozostałą część jeszcze trwającego treningu. Odezwała się dopiero kiedy szli już składziku, odłożyć sprzęt. Normalnie może spiorunowałaby go spojrzeniem, ale była tak poirytowana porażką i przegranym zakładem, że uznała za słuszne, ukrywać swój stopień sfrustrowania za maską obojętności. — Jesteś pewien, że chcesz mi to wypominać, wiedząc dobrze, ze czeka Cię jeszcze sześć dni treningu? Ze mną…? To jak prośba o kłopoty. Poprawiła kafla pod pachą i miotłę w drugiej ręce, wyciągając różdżkę z kieszeni sportowej szaty. Otworzyła drzwi do magazynku zaklęciem, wrzucając tam cały sprzęt. Zaraz potem oparła się ramieniem o framugę, splatając ręce na piersi. — Piąta trzydzieści, jutro, wpadnę upewnić się, że wstaniesz. — oznajmiła i zawiesiła ton, chwilę potem dorzucając: — I, Payne, lepiej żeby nikt nie dowiedział się o naszym zakładzie. Nie jestem niesprawiedliwa, ale… w tym przypadku wylecisz z drużyny. Bo gratuluję, dostałeś się do składu — posłała mu nieprzekonany, bardzo niemrawy i gorzki uśmiech, odsuwając się chwilę potem o drzwi. Zatrzasnęła je, wypowiadając odpowiednią inkantację pod nosem, a zaraz potem ruszyła w kierunku Wieży Ravenclawu. — Masz dobry instynkt. Popracujemy nad Twoją koncentracją. Z jakiegoś powodu więcej rzeczy wokół Cię rozprasza. A jak nie, może jednak wydłubię Ci oczy. Potrzebujemy obrońcy, który nie będzie przepuszczał kafli. Spojrzała na niego przez ramię, swoimi zimnymi tęczówkami oczu. Dalej trawiła przegraną.
Przez większość ich drogi również milczał. Teraz instynkt podpowiadał mu, że nie powinien się odzywać, żeby bardziej jej nie drażnić. Jej słowa na temat wypominania jej swojej wygranej skomentował tylko wesołym uśmiechem. To samo, co podpowiadało mu, żeby się nie odzywać, szeptało mu również, że Shenae nie będzie próbować się wymigać od wygranej. -Będę czekał... Odparł na jej komunikat dotyczący jutrzejszego poranka, po czym szybko dodał: ...w łóżku. No cóż, jeśli She chciała przyłazić do niego nad ranem, to musiała z tym, że zastanie go jeszcze pod pierzynką i przez pewien czas będzie musiała mu przypominać o treningu... dopóki sam się do tego nie przyzwyczaj. Za miejsce w drużynie dziękuję, a co do zakładu to nie masz się o co martwić. U mnie tajemnice są bezpieczne, poza tym... zrobię to, choćby ze względu na troskę o swoje życie. Odparł jej zadziornym uśmieszkiem. Był pewien, że Shenae zabiłaby go, gdyby się dowiedziała, że komuś powiedział o tym zakładzie... w sumie nigdy nie lubił się chwalić swoimi miłosnymi podbojami... o ile można było to tak nazwać. To będzie nasz mały sekret. Kiedy zaczęła iść w swoją nieco się zdziwił. Może instynkt tym razem go zawiódł? A może musiał przypomnieć jej o zakładzie? -Shenae... Zawołał ją po imieniu, żeby zwrócić na siebie uwagę. ...a wygrana?
Był uparty. Na jego nieszczęście ona tak samo nieugięta jak nieprzystępna i krytyczna wobec świata. Cała D’Angelo. Jeśli ktoś kiedyś dostrzegł w niej jakieś zalety to tylko dlatego, że był za głupi, żeby je sobie ubzdurać. Albo tylko naiwny. Albo jednak głupi. Może oba. Albo może był ślepy. I głuchy… Koniecznie obie przypadłości na raz. Żeby nie widzieć jej piorunującego, zimnego spojrzenia błękitnych oczu i nie słyszeć sarkastycznych słów spływających z jej ust. Tych, które teraz wykrzywiła w niezadowolonym grymasie. — Spalę Ci je… — łóżko oczywiście — razem z pierzyną. I z Tobą, jeśli będę musiała — mruknęła nie odwracając się nawet przez ramię, żeby na niego spojrzeć. Szła przed siebie i w sumie nie wiadomo czy słowa kierowała do niego, czy ogólnie, w eter, dając upust swojemu zażenowaniu. — Twoje życie jest bezpieczne tak długo, jak długo się nie odzywasz — zasugerowała mu z całej swojej wielkiej łaskawości i uśmiechnęła się kpiąco pod nosem, czego i tak nie mógł widzieć. Zaraz potem prychnęła, wyraźnie czymś rozdrażniona, jak zawsze. Chociaż dla odmiany zaczesywała włosów. Może dlatego, ze obie ręce miała zajęte. — Sekret… — powtórzyła pogardliwie — wiesz, to, że jesteś w drużynie nie znaczy, że Cię z niej nie mogę wyrzucić. Nauczysz się szybko, ze ja wszystko mogę — no dobra, nie była kapryśną dziewczynką i niepoważnym graczem Quiddticha żeby wywalać go ze składu z prywatnych pobudek, ale… on przecież tego nie wiedział, więc nic nie stało jej na przeszkodzie, żeby mogła ten fakt wykorzystać. — D’Angelo! — poprawiła go bardzo nieznacznie podnosząc głos, a może jedynie po prostu sycząc swoje nazwisko stanowczo, żeby był w stanie je zapamiętać. Jeśli nie, gotowa byłaby mu je łaskawie przeliterować. — czego? — dodała jeszcze burknięciem, w rzeczywistości wcale niezainteresowana tym co chciał powiedzieć, co dało się zresztą wyczuć po jej tonie głosu. Miała przeczucie, ze to, co jej powie, wcale jej się nie spodoba. Miała przeczucie… bo wiedziała o co mógłby chcieć spytać. — Teraz? — odwróciła się na korytarzu gwałtownie w jego kierunku i przystanęła, opierając miotłę o ścianę. Ręce splotła na piersi — na środku korytarza? Po treningu? Pogrzało Cię?