Zanim jeszcze odnajdziesz gabinet panny Marquett, zobaczysz solidne drzwi z ciemnego drewna oznaczone skromną metalową tabliczką:
Callisto Marquett profesor transmutacji
Jeśli znasz choć trochę jej sposób nauczania, spodziewasz się zapewne chłodnego, surowego wnętrza albo solidnych przytłaczających mebli. Przekraczasz próg z lekkim zdenerwowaniem, zastanawiając się czy uda ci się załatwić sprawę, na której ci zależy. Układasz w głowie przemowę, jaką zamierzasz zrobić na niej wrażenie. Sęk w tym, że one zawsze brzmią idiotycznie i niedojrzale, nawet jeśli mocno się starasz, a sam wygląd wnętrza dziwi cię na tyle, że zapominasz, po co tu jesteś. Biurko jest zgrabne i jasne, zawalone kontrolowaną ilością papierów, którymi Marquett zajmuje się na bieżąco. Całą prawą ścianę od wejścia zajmuje pokaźnych rozmiarów regał, pełen książek, zwojów i magicznych gadżetów. Co zapewne cię zdziwi, znajdziesz tam również kilka roślin, utrzymywanych w dobrym stanie dzięki magii. U dołu jednego z regałów możesz dostrzec niewielki kominek, którego Callisto rzadko jednak używa. Grube zasłony są tu tylko i wyłącznie dla ozdoby, bowiem jak powszechnie wiadomo, w lochach trudno o jakiekolwiek okna. Znajdziesz tu jednak sporych rozmiarów zaczarowany obraz, który jedno imituje, zmieniając malunek o różnych porach dnia albo w zależności od kaprysu posiadacza. W pomieszczeniu roznosi się zapach starych woluminów i perfum Callisto, przywodzących na myśl elegancję i pozorny chłód, z którego słynie pani profesor. Ale jeśli zostaniesz tu przez chwilę, może odkryjesz coś więcej. Może nutę w tym mimo wszystko spokojnym zapachu, która nieco ociepli atmosferę. A może to sama Marquett zaskoczy cię swoją postawą. Zaryzykujesz dla dobra swojej sprawy?
Ostatnio zmieniony przez Callisto Marquett dnia Sob Mar 07 2015, 19:01, w całości zmieniany 2 razy
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Nie była pewna, co w nią wstąpiło, kiedy umawiała się z Grímsdóttir w swoim gabinecie i to o tak później porze. Choć to miało swoje plusy zważywszy na fakt, że nikt nie zobaczy Puchonów przychodzący w innym celu niż na szlaban. Nie miała obowiązku omawiać wyników prac domowych z uczniami. Wystarczyło wysłać sowę i Grímsdóttir nie miałaby nic do powiedzenia. Tymczasem stało się to, co się stało i Marquett nie miała się już nawet jak wycofać. Od godziny siedziała więc za swoim biurkiem, popijała mocną, czarodziejską kawę i układała w równym rzędzie zestaw piór i buteleczek z atramentem. Wszystkie papiery uprzątnęła wcześniej, nie mogąc wysiedzieć w miejscu. Chociaż zwykle stanowiła wzór opanowania, chłodnej postawy i kontroli nad sobą, Puchonka sprawiała, że czuła się nieco skołowana. Puchonka! Na miłość Merlina! Wiedziała jednak, że jej zdenerwowanie wynika z całkiem przyzwoitych umiejętności Runy z transmutacji. Chociaż Callisto znacznie chętniej widziałaby na jej miejscu Ślizgonkę czy choćby Gryfonkę, to właśnie panna Grímsdóttir przejawiała talent do tej dziedziny. I dopóki nie pojawi się ktoś równie godny nauczania, Callisto czuła się w obowiązku poprowadzić tę dziewczynę. Tyle że... raczej pokątnie. Marquett wyrobiła sobie odpowiednią opinię, której nie miała prawa popsuć pierwsza lepsza Puchonka. Zwłaszcza taka, którą już kilka razy przyłapała z innymi dziewczętami w mało dogodnych sytuacjach. Skroń zaczęła jej pulsować nagłym bólem, więc potarła ją lekko, po raz kolejny przesuwając drugą ręką leżące na biurku pióra. Chociaż napisała, że będzie tu aż do dwudziestej, miała nadzieję, że Runa pojawi się wcześniej. W końcu pewien bardzo ważny szlaban wymagał jej uwagi równo o tej właśnie godzinie, a im później pojawi się panna Grímsdóttir, tym większa szansa, że miną się w gabinecie. Choć może to nie była taka najgorsza opcja... Zastanawiając się, co dokładnie Evelyn wyobrażała sobie na myśl o swoim szlabanie, Callisto zaświtał w głowie szatański plan. Jedno pstryknięcie, skrzat domowy i kilka słów wystarczyło, by na biurku pojawił się talerz pasztecików dyniowych. Marquett wzięła jeden z wierzchu i odgryzła fragment. Może to będzie ciekawszy wieczór, niż mogła przypuszczać.
Callisto uznawała to za talent, a Runa za niebywały uśmiech od losu. Dziewczę nigdy jeszcze nie zainteresowało się samo z siebie żadnym przedmiotem, nawet jeśli była z niego dobra, a tym bardziej, jeśli ogarnianie go przychodziło jej z trudem. Jedynym sposobem na wyciągnięcie tych uzdolnień, tudzież ich wykreowanie, było zawalanie biednej, rudowłosej panny setkami zadań dodatkowych. Kiedyś wpadła na to Eliza Adelatio, teraz wpadła na to profesor Marquett. Samej Włoszce zupełnie się to na początku nie podobało, ale z czasem zaczęła nabierać do owego rozwiązania coraz lepszego nastawienia. Calli była już od jakiegoś czasu swoistym aniołem stróżem dla możliwie największego lenia w całym Hogwarcie i Calpiatto razem wziętych, chroniąc ją od przypadkowego wycieku nieprzyjemnych informacji z powrotem do rodzinnego domu. Nie ma co się nad tym rozwodzić - to dzięki niej wszystkie wpadki Runy pozostały wpadkami cichymi, a Bonifacy dalej cieszył się pracą u państwa Ferrara, toteż stan rzeczy obecny od ponad trzydziestu lat nadal był niezachwiany. Pomijając oczywiście okres z narodzinami młodej panienki (którą swoją drogą dawno odsunięto od dziedziczenia czegokolwiek po dziadku, babci, mamie, czy kimkolwiek innym), jej dorastaniem, oraz toną problemów, które wywołała. Nawet pomimo wszystkich wspaniałych zasług, wyświadczonych Puchonce przez Callisto swoim subtelnym wstawiennictwem, dziewczę zdziwiło się zaproszeniem wystosowanym na wieczór, nie wspominając już o tym, że jakiekolwiek wyniki mogły po prostu zostać przesłane sową, jak to już zresztą zostało wspomniane. Niemniej jednak, ciekawość brała górę od samego początku i nawet na chwilę nie przyszło Demetrii do głowy, aby z takowego zaproszenia nie skorzystać. Jedynym problemem mogło się okazać późniejsze wracanie po nocy do dormitorium, ponieważ reszta nauczycieli godziny po dwudziestej uznawała właśnie za noc. To spostrzeżenie sprawiło więc, że u opiekunki Ślizgonów rudowłosa pojawiła się nie w mundurku, a w zwyczajnym zestawie ubrań, dobierając nieco znoszone już ciemnoniebieskie trampki, obcisłe jeansy i delikatnie przyduży, biały t-shirt w poziome, niebieskie paski. Warto też wspomnieć, że rozjaśniła sobie jak gdyby nigdy nic włosy, teraz o wiele bardziej kwalifikując się pod blondynkę, niż pod rudą. Taki tam, estetyczny kaprys. Pozbyła się też piegów. Głównym zamysłem było oczywiście wyglądanie na osobę przyzwoicie ubraną, ale nie można pominąć jej niezmiernej ciekawości - czy sorka to zauważy? Nigdy jeszcze nie zmieniała przed nią wyglądu, nigdy chyba nawet nie została złapana przy zmienionej aparycji, nigdy też - zdawałoby się - o tej wspaniałej zdolności posiadanej przez Runę nie słyszała, toteż mogło się zrobić ciekawie. Z drugiej strony nie można się też spodziewać niczego specjalnego. Kto jak kto, ale Marquett była mistrzynią opanowania, tak jak Grímsdóttir była mistrzynią poprawnej żonglerki wzrokiem, ale to już zupełnie inna historia. Kostki chudych palców wskazującego oraz środkowego prawej dłoni dziewczęcia obiły się dwukrotnie o wielkie drzwi, aby zaraz razem ze wszystkimi swoimi rówieśnikami przejść na klamkę i przycisnąć ją delikatnie. Nie czekając na żadne pozwolenie, Demi weszła do środka. Momentalnie przyszła jej do blond głowy myśl sprzed mniej więcej roku, kiedy w podobny sposób stanęła za drzwiami gabinetu pana Alberto. Wtedy nastrój był zupełnie inny, niebezpieczny, straszny, jakiś naprawdę przytłaczający. Tutaj z kolei, tak jak zresztą zwykle, panowała tajemnica, spokój, porządek. Ferrara wszystkie swoje bibeloty trzymał w nieładzie, Marquett maniakalnie poprawiała ułożenie piór. Runa doskonale o tym wiedziała, bowiem już nieraz odwiedzała ukryte w lochach pomieszczenie, mimo że samych lochów z pasją nienawidziła. - Dobry wieczór - powiedziała cichym, nieinwazyjnym głosem. Zawsze czuła w głębi siebie jakiś irracjonalny strach przed zburzeniem atmosfery, tak nienaturalnie spokojnej. Gdyby tylko wyjść na piętro wyżej, pewnie nadal dałoby się słyszeć harmider spowodowany pospiesznie wracającymi do swoich dormitoriów uczniakami z niższych roczników. Było jeszcze dużo czasu do tak zwanej "godziny zero", ale młodych zawsze się podpuszczało, aby pędzili w bezpieczne miejsce, bo inaczej dostaną srogie szlabany. Demetria będzie zmuszona od takiego jakoś uciec, ale przecież nieraz się robiło podobne manewry. Najwyżej znowu zmieni się w profesor Moonlight, bowiem obie były podobnych wymiarów, toteż z ubraniami nie byłoby wielkiego problemu. Osiemnastolatka zrobiła dwa kroki w przód, cierpliwie oczekując jakichkolwiek wytycznych. Doskonale wiedziała, że Callisto przychylnym okiem spogląda na dobrze wychowane nastolatki. Zresztą, dziwnym byłby człowiek, który nie miałby podobnego podejścia.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Niemal nie zwróciła uwagi na ciche pukanie dobiegające z drugiej strony solidnych, drewnianych drzwi. Nie była pewna czy to wyobraźnia płata jej figle, czy może panna Grímsdóttir wreszcie ją zaszczyciła. Zanim zdążyła głębiej zainteresować się tym dźwiękiem czy choćby odpowiedzieć "proszę" - tak na wszelki wypadek, gdyby jednak jej się nie zdawało - klamka została naciśnięta, a drzwi uchyliły się powoli. Blondynka w białej koszulce w pasy nie była dzisiaj planowanym gościem. Nie kojarzyła jej twarzy z zajęć, ani korytarza, ale wiedziała, że w tej szkole jest naprawdę dużo dzieciaków i zapamiętanie ich wszystkich graniczyło z cudem. Atmosfera zagęściła się nieco, a niepokój, jaki zaczął nawiedzać Callisto, gdy tylko podszkoliła znacznie swoje umiejętności legilimentki, wypełnił ją szczelnie. Coś nie pasował jej w tej niespodziewanej wizycie. Czy ktoś mógł odesłać uczennicę na szlaban o tej porze? Dopiero ciche "dzień dobry" rozjaśniło kompletnie wszystko, posyłając chłodny dreszcz wzdłuż jej kręgosłupa. Ręka zamarła nad jednym z piór. Marquett zmrużyła oczy. Tyle razy widywała już tę dziewczynę i nigdy tego nie zauważyła. Delikatny półuśmiech zagościł na jej ustach. - Ciekawa odsłona, panno Grímsdóttir - rzuciła. Cisza tego pomieszczenia nagle ją przytłoczyła. - Nie wiedziałam, że jest pani metamorfomagiem - wyznała, zastanawiając się, dlaczego nie przejrzała dokładnie wszystkich akt Puchonki. Jako nauczycielka nie znała takich zamków w budynku szkoły, które mogłyby powstrzymać ją przed czymś tak niewinnym. - Proszę usiąść - dodała, wskazując ręką na wolne krzesło, stojące naprzeciwko jej własnego. Chwilami miała wrażenie, że tylko solidny blat biurko nadaje takim sytuacjom profesjonalizmu. Gdyby go nie było... Przypomniała sobie plotki o wyczynach Morrisa, dla którego blat biurka nie stanowił żadnej przeszkody. Czy było coś takie w posadzie opiekuna Ślizgonów, że z miejsca każdy z nich nabierał ochoty na zerkanie na uczennice nieco bardziej przychylnie, kiedy tylko dekolt miał odpowiednią głębokość? Przymknęła oczy na nieco dłuższą chwilę, niż zajmowało standardowe mrugnięcie. Miała nadzieję, że ta "czarna magia" nie uderzy jej do głowy. Jak dotąd była równie wymagająca względem wszystkich swoich uczniów. I równie surowa. Jedynym, na co mogła się zgodzić dodatkowo, były bardziej wymagające zadania czy większa ilość zajęć na specjalne życzenie jej studentów. Wiedza była tym, czego nadmiar nie zagrażał ich życiu, choć o zdrowie mogłaby się jeszcze pokłócić. Skoro już mowa o dodatkowych zadaniach... Sięgnęła po aktówkę z magicznie powiększonym wnętrzem i wyłożyła z niej na blat kilka zwitków pergaminu, pokrytych pismem Runy. Przesunęła je w kierunku dziewczyny, zatrzymując na nich palce nieco dłużej, zanim ostatecznie wycofała rękę. - Pani wypracowanie na temat zaklęcia Pomnuro i jego zastosowań w historii magii było naprawdę... interesujące - zaczęła, stwierdzając w myślach, że wypadałoby coś powiedzieć, skoro już ściągnęła tu Grímsdóttir. - Z początku zamierzałam ocenić je na zadowalający, ale przekonała mnie ostatnia część. Muszę przyznać, że nie znałam tego przypadku. - Gdy mówiła, zrezygnowała z uśmiechu. Wystarczyły słowa, które były aż nazbyt pozytywne. - Zakreśliłam kilka fragmentów, które pani opisała. To zwykłe mity, które mniej doświadczeni czarodzieje wypisują na kartach podręczników, święcie przekonani, że przekazują samą prawdę. - Skrzywiła się nieznacznie. Niektórzy byli kompletnymi idiotami, kiedy chodziło o produkcję podręczników magicznych czy, tym bardziej, zwykłych ksiąg dla zwykłych czarodziejów, którzy już dawno ukończyli naukę. Większość z nich przynosiła więcej strat niż zysków. - Nikt z nich nigdy nawet nie pomyślał o tym, żeby sprawdzić to wszystko na własną rękę. Westchnęła, by zapanować nad irytacją, która zaczęła wzbierać w jej ciele. - Z tego, co pamiętam, dałam pani kilka wskazówek na temat tego, jak poprawnie rzucić to zaklęcie. Próbowała pani? Udało się? - zapytała, szczerze zainteresowana efektami. Rozpisała wszystko na tyle dokładnie, że była pewna, iż Grímsdóttir nie zrobi sobie najmniejszej krzywdy. Nie wiedziała jednak, czy zaklęcie faktycznie jej wyjdzie. Niespodziewanie przypomniała sobie o notce, którą dostała od Runy niedługo po nadesłaniu zaproszenia. - Pozwolę sobie zapytać... - zaczęła pewnie, ostrożnie dobierając słowa. - Jak było we Włoszech? Wiedziała, że odbieganie od tematu pracy domowej było ryzykowne. W zasadzie nie powinna być w najmniejszym stopniu zainteresowana tym, co Grímsdóttir robiła podczas wakacji. Coś jednak było w tej dziewczynie... Coś, co sprawiało, że Callisto chciała dowiedzieć się, co to dokładnie jest.
Z Runą było tak, że czasami brakowało jej wyczucia. Raz potrafiła być zbyt bezpośrednia i niedbająca o szczegóły, a potem wręcz zaskakiwała nadmiarem delikatności. Nie znaczy to oczywiście, że nigdy jeszcze nie udało jej się znaleźć złotego środka - wtedy nikt nie miałby prawa stwierdzić, że jest z niej mistrzyni żonglerki wzrokiem podczas konwersacji - ale w danej chwili jak na tacy został podany idealny przykład przesadnej delikatności. Oczywistą oczywistością jest stwierdzenie, że powinna zapukać mocniej, zamiast przyprawiać nauczycielkę o wątpliwości co do swojego zdrowia psychicznego lub też słuchu, ale nie jest to wcale istotne w sytuacji, która zaistniała po wtargnięciu Włoszki do środka gabinetu. Nigdy by się nie spodziewała, że profesor Marquett będzie miała aż taki problem z rozpoznaniem jej po banalnym zabiegu zmiany koloru włosów i usunięcia piegów. Tak naprawdę to zbyt wiele się nie zmieniło, ale wyraz twarzy kobiety dał dziewczęciu znać, że niespodzianka najwidoczniej odniosła bezsprzeczny sukces. Uśmiechnęła się delikatnie, utrzymując ze swoją tymczasową towarzyszką odważny kontakt wzrokowy, po dłuższej chwili dochodząc do wniosku, iż może zademonstrowanie swojego głosu pomoże jej odgadnąć tożsamość gościa. Gdyby tylko wiedziała, jak wiele myśli przebiegało przez głowę trzydziestojednoletniej kobiety tylko i wyłącznie przez przybycie w delikatnie odmienionej wersji, pewnie zaczęłaby się cicho śmiać, ewentualnie ów śmiech zatrzymałaby dla samej siebie - w myślach. Problem oczywiście nadszedł po kilku krótkich chwilach, kiedy Grímsdóttir zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobiła wyjmując w tak niewymagającej sytuacji swojego asa prosto z głębi rękawa. Rzecz jasna, kaprys pozostanie kaprysem i jego konsekwencje zabolą później, ale w danym momencie pozbawiona swych piegów dziewczyna zastanawiała się, jak mocno uderzą. Całe szczęście, nie zajmowało jej to myśli przez zbyt długi czas, a po dwóch krótkich chwilach oczyściła z wątpliwości swój umysł, posyłając Callisto nieśmiały uśmiech. - Nie przechwalam się tym, ale czasami trochę odmiany daje więcej energii do życia. Skąd pani wiedziała, że to metamorfomagia, a nie na przykład zaklęcie zmieniające kolor włosów? - spytała - Dziękuję - dodała prędko, kiedy tylko zaoferowano jej miejsce na krześle. Powolnym, nieinwazyjnym, całkiem też swobodnym krokiem zbliżyła się do biurka, aby za moment usiąść. Kilka sekund zastanowienia, przyjęcie całkiem porządnej pozycji... wydech. Z dłońmi ułożonymi na nogach w miejscu, gdzie nie da się tego jeszcze nazwać kolanem, ale już nie jest udem, pozwalając sobie utkwić wzrok na przymkniętych powiekach Marquett, siedziała spokojnie, zastanawiając się przy tym, o co takiego chodzi, że sorka musiała je zamknąć na aż tak długo. Pierwszym strzałem był ból głowy, drugim zastanawianie się nad poprawnym poprowadzeniem dalszej rozmowy, a trzecim najzwyczajniejsze w świecie zmęczenie obowiązkiem ogarniania wszystkich tych nauczycielskich sprawunków. Z tym że ostatni odpadał niemalże od razu, bo przecież - tak jak już było nieraz wspominane - sowa bez problemu dostarczyłaby Runie opinię pani profesor o jej pracy domowej. Z dwoma pozostałymi możliwościami dziewczę walczyło jeszcze przez moment, dopóki kobieta nie otworzyła oczu, zmuszając uczennicę do odwrócenia swojego spojrzenia gdzieś na bok. Odgłos szurania po blacie sprawił, że zielone oczy momentalnie zawróciły, tym razem kierując się właśnie na stolik. Ach, oczywiście. Praca domowa. Przez atmosferę pomieszczenia, połączoną z jakąś dziwną miękkością obu głosów, osiemnastolatka niemal zapomniała, po co naprawdę tu przyszła. Przełknęła z niewielką trudnością ślinę, próbując potem ponownie odetchnąć. Dziwnie się czuła, ale podejmowała wszelkie starania, aby taki nastrój od siebie odrzucić. Była w końcu w gabinecie opiekuna Slytherinu. Nigdy nie wiadomo, kiedy tego typu osoba zacznie straszyć utratą punktów albo szlabanem. Ewentualnie toną kolejnych zadań do zrobienia na za tydzień. Demetria sięgnęła niedbale po swoje pergaminy, przez przypadek muskając opuszkami swoich palców wierzch palców Callisto. Ona sama ledwo to poczuła, ale w tamtej chwili momentalnie podpisała na siebie wyrok. Czyż nie mam racji? - Przepraszam - mruknęła cicho, zabierając pergaminy bez jakiejkolwiek niezręczności, jak gdyby ta nigdy się nie pojawiła. Jeden z nich rozwinęła, przeglądając pobieżnie zakreślone fragmenty. Rzeczywiście, niektóre z tych informacji mogły rzeczywiście być niesamowicie perfidnie wyssane z palca, ale skoro zostały zatwierdzone i umieszczone w prawdziwych podręcznikach, to nie było sensu z nich nie czerpać. Długo można by rozwodzić się nad niedociągnięciami Ministerstwa, ale chyba minęłoby się to z jakimkolwiek celem. Powracając więc myślami do chwili obecnej, Grímsdóttir zaśmiała się w duchu. Ona właśnie chciała sprawdzić kilka z tych rzeczy na własną rękę, ale stchórzyła. Może to i lepiej? - Próbować, próbowałam, ale miałam kłopoty. Może to przez stres, sama nie wiem. Spróbuję teraz, dobrze? - spytała, chociaż tak jak w przypadku pukania, wcale nie miała zamiaru czekać na odpowiedź. Sięgnęła po jeden z pasztecików, położyła go na blacie, trochę bliżej siebie, zaś różdżkę, którą dotychczas ciągle trzymała w lewej dłoni - magia obcisłych jeansów, zapominalskości narratora oraz zaradności bohatera - przerzuciła do prawej, uprzednio odkładając pergamin, aby zaraz wycelować w ofiarę - Pomnuro - szepnęła, po chwili obserwując rozszczep pasztecika na trzy kolejne. Uniosła brwi do góry, uśmiechnęła się. Chyba nie było to takie trudne, jak mogło się wydawać. Odłożywszy na blat biurka, ku większej wygodzie, swój ulubiony patyczek z drewna gruszy, odetchnęła. Nie zrobiła takiego złego wrażenia, jakiego się spodziewała, toteż mogła być spokojna. Niemniej jednak, pytanie o Włochy delikatnie ją skonsternowało. Było po prostu niecodziennie, zupełnie niespodziewane. Zwykle nauczyciele nie dbali o sprawy prywatne uczniów, a ostatnim przykładem był chyba Horacy Slughorn, o którym Runa nawet nigdy nie słyszała. - Cóż, tak jak już napisałam, połowę spędziłam nad tymi papierami. Resztę w domu, czasem u znajomych. Ale głównie w domu. Nie wiem nawet, czy jest pani całkowicie wtajemniczona w naszą sytuację rodzinną, jednak - streszczając - niewiele osób mnie tam lubi. Opiekowałam się tym nielicznym odsetkiem, tłumacząc się całe dnie dziadkowi z wyników Złotego Sfinksa, owutemów, oraz całej reszty. A... Skoro już jesteśmy przy tym temacie... Dziękuję, że zechciała pani pomóc mi wyminąć przekazanie mu ocen z zaklęć, OPCM'u oraz zielarstwa. Uratowało to skórę nie tylko mi - rozgadała się bardziej niż planowała, ale nie było innego wyjścia. Za pomoc zawsze trzeba dziękować, nawet jeśli jest ona przypadkowa, nieszczera, albo jaka tam jeszcze. A skoro pochodziła od nauczyciela, czyli jednostki, która nie powinna takich procederów prowadzić, było to jeszcze bardziej zobowiązujące. - A jak pani profesor spędziła wakacje? Zgaduję, że nie przeminęły one pod znakiem wolności od pracy? - Runa była w tym momencie niesamowicie odważna, brnąc jak gdyby nigdy nic w prywatne sprawy swojej nauczycielki. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby miała się dowiedzieć o tym, że istnieją duże szanse o wiele poważniejszego wtargnięcia w tę sferę życia profesor Callisto?
Kosteczki na powodzenie zaklęć: 3 i 2, czyli w wakacje prawie wcale nie wychodziło, ale teraz wyszło. Logika.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Pozwoliła Runie mówić i choć starała się słuchać z najwyższą uwagą, powoli odpływała we własne myśli. Starała się zrozumieć, dlaczego jej uwadze umknął fakt, że Puchonka po prostu zmieniła lekko wygląd, wciąż pozostając całkiem rozpoznawalną Runą Demetrią Grímsdóttir. Czy do tej pory nie przyglądała jej się dość uważnie, by zapamiętać każdy szczegół jej twarzy? Co do tego ostatniego miała pewność, iż powinna przestać robić takie rzeczy. Zbyt długie spojrzenia rzucane uczennicom mogłyby zostać w końcu źle odebrane, nawet jeśli były całkowicie niewinne. Marquett chciała wierzyć, że świat czarodziejów jest lepszy od mugolskiego, a historie, które przytrafiały się niektórym ludziom w tamtym świecie, w tym nie mają prawa się wydarzyć. Ale to wcale tak nie działało. Callisto dokładnie pamiętała dzień, kiedy jeszcze podczas nauki w Salem zgodziła się pójść z jedną z koleżanek w ustronne miejsce i skosztować pełnych ust pociągniętych jasnym błyszczykiem. Problem polegał na tym, że czarownice były niekiedy bardziej nietolerancyjne i podstępne niż mugolskie kobiety. Zamiast smaku jagodowego błyszczyka Marquett musiała przełknąć kilka wyzwisk, którymi została obrzucona, kiedy podstęp się wydał. Amortencja, którą uwarzyła i podała im w odwecie jakiś czas później była najlepiej przygotowanym eliksirem w jej życiu. I zdecydowanie było warto, kiedy niespodziewanie zauroczone sobą dziewczęta zaczęły się do siebie lepić. Teraz sytuacja była jednak zupełnie inna. Marquett mogła obserwować uczennice tylko i wyłącznie w celu zachwycenia się ich nieprzeciętną urodą, ale wystarczyłby jeden donos i jej kariera stanęłaby pod znakiem zapytania. Nie mogła sobie na to pozwolić. Zwłaszcza, że całkiem lubiła to miejsce. Wracając jednak do Runy, która siedziała obecnie w jej gabinecie… Callisto przepadała za jej naturalnym kolorem włosów, o ile w ogóle był naturalny. Ta zmiana była jednak całkiem zabawna i po raz kolejny nauczycielka nie mogła oderwać od niej oczu. Grímsdóttir chyba zadała pytanie i Marquett musiała przywołać się do porządku. - Twoje piegi – powiedziała krótko i niemal skarciła się w myślach. Miała nadzieję, że to nie wskazywało zbyt mocno na fakt, iż Callisto zwraca uwagę na takie szczegóły twarzy Puchonki. – Po tym rozpoznałam metamorfomagię – dodała. Uśmiechnęła się chłodno, licząc, że to ukróci możliwe pytania w tym temacie. A skoro już mowa o metamorfomagii… Choć nie był to żart najwyższych lotów, zawsze bawiło ją nieco powiedzenie, że kiedy zwiążesz się z kimś o tej rzadkiej zdolności, codziennie możesz iść do łóżka z kimś innym. Tak czy inaczej, Marquett nie miała w planach uwodzenia uczennicy. Niewinny flirt to jedno, ale seks? Och, oczywiście, że potrafiłaby to ukrywać i to nawet przez długi czas. Nie była jednak pewna czy ten rodzaj zabawy był warty ryzyka. O ile była pewna swojej własnej samokontroli, o tyle samokontrola uczennic była raczej… wątpliwa. Zerknęła na Runę, przywołując się do porządku. Dziewczyna siedziała teraz naprzeciwko. Czy tylko jej się zdawało, czy wyglądała dość niepewnie? Callisto miała ochotę zapewnić ją, że wbrew powszechnej opinii wcale nie gryzie, ale… cóż, ugryzła się w język. Poza tym Grímsdóttir powinna była zauważyć to już wcześniej, kiedy siedziała dokładnie w tym samym miejscu. Kiedy Marquett pogrążyła się ostatecznie, pytając Puchonkę o jej wakacje, przeklęła w myślach kilka razy i przyrzekła sobie, że zrobiła to po raz ostatni, jakby to w ogóle miało coś znaczyć. A najwyraźniej znaczyło niewiele, skoro zamiast prostego „to nie twój interes” czy choćby nieco grzeczniejszego „wróćmy do twojej pracy domowej”, z ust Callisto wyszło coś zupełnie innego i na jej nieszczęście nie był to Pufek Pigmejski. - Właściwie była zajęta wyłącznie prywatnymi sprawami – zaczęła spokojnie, nie do końca wierząc w to, co właśnie się działo. – Szukałam idealnego domu blisko Hogwartu – wyznała. – Oczywiście miałam też kilka obowiązków szkolnych – próbowała jakoś poprawić sytuację, ale czuła, że słabo jej to idzie. Dlaczego w ogóle mówiła to wszystko? Nigdy wcześniej nie pozwoliła żadnemu uczniowi wtargnąć w swoje prywatne sprawy, a już tym bardziej nigdy sama nie zaprosiła nikogo w tak jawny sposób. Nadal nie była pewna, co sprawiało, że w towarzystwie tej niepozornej dziewczyny czuła się bardziej komfortowo niż przy innych ludziach. Zaczęła już nawet podejrzewać, że Grímsdóttir dysponuje większą ilością talentów niż tylko metamorfomagia. Nie zamierzała jednak czytać jej w myślach. Wystarczyła jej własna intuicja. Póki co. Westchnęła, przywołując wszelkie pokłady samokontroli, jakie tylko miała. Przezorny zawsze ubezpieczony. Obawiała się otworzyć usta. Miała wrażenie, że kiedy to zrobi, znowu powie coś idiotycznego albo zapyta o sprawy, o które nauczyciele zwykle nie pytają. Nie powinna, a nawet zapewniała samą siebie, że nie chce zagłębiać się w prywatne życie tej dziewczyny. Tak właśnie powinno być, a Marquett od dziecka była dobra w robieniu rzeczy, które powinna. Zamiast kolejnego faux pas postanowiła po prostu przywrócić jakiś bezpieczny temat. - Jestem zadowolona z pani postępów – powiedziała powoli, ważąc słowa. – Pamięta pani, że niedługo poprowadzę kolejną lekcję transmutacji? – zapytała retorycznie, nie dając Runie chwili na odpowiedź. – Skoro to zaklęcie przyszło pani tak łatwo, powinna pani poradzić sobie również z tymi, których postaram się was nauczyć. O tak, to brzmiało bardziej jak nauczyciel, a mniej jak desperatka. - Czy ma pani jeszcze jakieś pytania odnośnie… pracy? – zapytała, wskazując podbródkiem na pergamin leżący przed dziewczyną. Jeśli utrzyma taki poziom do końca ich małego spotkania, będzie mogła spokojnie przyznać, że jej samokontrola powróciła na właściwe miejsce.
Gdyby Grímsdóttir miała w jakiś magiczny sposób dowiedzieć się o podróżach w głąb swojego umysłu, które Callisto odbywała podczas tej ich konkretnej rozmowy - a kto wie, może podczas wszystkich ich rozmów? - to pewnie trochę mniej by się przejmowała doborem słów. Jej typowym przekonaniem było to, że Marquett dokładnie słuchała wszystkiego, każdego zdania, wyrazu, głoski, oceniając je w sposób surowszy, niż mógłby to robić jakikolwiek nauczyciel angielskiego na świecie. Runa była jakoś tak delikatnie uprzedzona do Anglików, choć oczywiście nie w tym samym stopniu co do Francuzów, acz nadal uważała, że oni zawsze każdego z góry oceniają. Nie po tym, jak dana osoba wygląda, jak się zachowuje, jak pije herbatę, czy w ogóle pije herbatę, a po tym, jak mówi w ich języku. Czy słowo "delete" to "dilejt", a może "dilit". Czy "eventually" używają w znaczeniu "ewentualnie", a może "w końcu"? Ruda, choć teraz blondynka, miała silne przekonanie że posługuje się angielskim w bardzo dobry sposób i potrafiła owe przekonanie bardzo często bezceremonialnie eksponować w towarzystwie swoich włoskich znajomych. Z mieszkańcami Wysp było już trochę inaczej, a z tym konkretnym przypadkiem to już w ogóle. Wcześniej wspominałam, jaka aura otaczała tę ponad trzydziestoletnią kobietę, toteż nie będę się powtarzała, ale warto wspomnieć, że to właśnie ze względu na nią Demi zawsze miała dziwaczne poczucie niepewności. Połączone ze stereotypowym uprzedzeniem, zmieniało ono Włoszkę w dziewczę o wiele bardziej pilnujące swych słów i zachowań. Ktoś nazwałby to szacunkiem, ktoś inny wstydem, a ktoś jeszcze inny po prostu strachem, a ja powiem, że to mieszanka wszystkich trzech. Raz, szacunek do dyscypliny, jaką Calli była w stanie wprowadzić na swoich zajęciach - ten sam typ, którym Grímsdóttir darzyła Elizę Adelatio - dwa, wstyd przed ośmieszeniem się za sprawą nie tak dobrej znajomości angielskiego, jak by się mogło wydawać, aż wreszcie trzy: strach przed nagłą możliwością utraty protektoratu. O tym jednak też pisałam wiele razy i tutaj wspomnę tylko, że o żaden donos pani profesor nie musiała się martwić. Runa większą szkodę wyrządziłaby sobie, niż jej, pozbywając się swojego jedynego w miarę prawdziwego sojusznika. Nie było w całym Hogwarcie nikogo, kto mógłby ją tak dobrze kryć przed dziadkiem, a jej niespecjalnie się spieszyło do zmiany obecnego stanu rzeczy. W takim wypadku nachodzi nas wniosek, że gdyby w tej relacji miało dojść do historii, która rzekomo przytrafiała się czasami niektórym mugolom, to Demetria zamiast próbować się z niej wygrzebać, zaczęłaby podejmować działania wręcz przeciwne. Dziwne rzeczy mają miejsce przy staraniach o utrzymanie czegoś w tajemnicy, to trzeba przyznać, a skoro już mowa o tajemnicach, to gdyby Runa znała historię fałszywego jagodowego błyszczyka, z pewnością zaciekawiłaby się zasięgiem, jaki ona osiągnęła. Czy wiedziały o tym tylko trzy uczestniczące w niej osoby? A może przez przypadek dowiedział się ktoś jeszcze? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi! - Ach, oczywiście. Powinnam była wiedzieć, pani zawsze pilnuje swojego schludnego wyglądu, więc pewnie... - zaczęła pochlebnie, ale chłodny uśmiech odwiódł ją od planu kontynuacji wypowiedzi. Nie chciała wyjść na lizuskę, ani na jakąś chamską pannicę, toteż spuściła nieco wzrok, aby uniknąć wyniosłego spojrzenia, jakiego się w tej chwili spodziewała. Palcem lewej dłoni dotknęła swojego policzka, przejeżdżając nim potem jeszcze delikatnie w stronę nosa, jak gdyby ukryte piegi można było jeszcze w ten sposób wyczuć. Rzecz jasna nie dało to żadnego efektu, toteż ciekawska dłoń zaraz wróciła na swoje miejsce, zaś jej właścicielka zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem podobnie do Callisto - chociaż tego szczegółu nie znała - nie wydała swojego nadmiernego zainteresowania. Tak jak ona czasami podziwiała uczennice, które w szeregach swoich przodków zdawały się mieć same wile, tak Runa lubiła zwracać uwagę na to, jak prowadzą się nauczycielki. I chociaż Sevi Moonlight technicznie rzecz biorąc żadną nauczycielką nie była, to właśnie nią dziewczyna była początkowo zauroczona. Nie na tyle, aby wyobrażać sobie szalone, zakazane romanse, acz na tyle, aby wyrobić sobie jednolite zdanie na jej temat. Dopiero potem, w toku poznawania kadry nauczycielskiej, w zielone oczy rzuciła się Callisto. Rzecz jasna dawno wyszła poza przedział wiekowy, którym Grímsdóttir powinna się w jakimkolwiek stopniu interesować, ale w jakiś ciężki do wyjaśnienia sposób miała ona w sobie coś, co wywoływało u przyjezdnej podziw. Czy to klasyczność dobieranych przez nią strojów, które nadal wybijały się na tle tego, co nosiły inne nauczycielki, czy może po prostu bystrość spojrzenia, bez problemu przewiercająca się przez całe jestestwo ofiary, ciężko byłoby ot tak sobie stwierdzić. Pewnym było to, że Runa traciła przy niej jakąkolwiek skłonność do bycia zadziorną, żartobliwą, a co najważniejsze - w pełni odprężoną. Chcąc więc wyrwać się z tego typu uczucia, dziewczyna chwyciła się z całej siły pytania o wakacje, potem zadając swoje własne. Teraz, odetchnąwszy nieco w duchu, słuchała padającej odpowiedzi, tylko po to, aby znów zastygnąć w prawie kompletnym bezruchu. Sytuację uratowało westchnięcie kobiety, oraz dalsze jej słowa. - Nie śmiałabym zapomnieć - odparła grzecznie, chociaż uważny słuchacz mógłby wyczuć w tym delikatną sugestię na temat sposobów Callisto. Bo przecież to, jak pilnowała swoich uczniów, nie pozwalało im zapominać o żadnych kolejnych zajęciach. Dla jednych to dobrze, dla innych już mniej. Runa powinna się chyba cieszyć, że ktoś tak bardzo stara się zapewnić jej przyzwoitą edukację, zamiast uważać się za nietykalną jednostkę i uznawać, że niechęć dziewczęcia do jakiejkolwiek pracy jest obrazą majestatu. Bo profesor transmutacji w Calpiatto taki miał właśnie pogląd. Jeśli nie pracujesz na jego zajęciach, plujesz mu w twarz. Straszne. Niemniej jednak, Włoszka nie wspominała w tamtej chwili swojej szkoły, a słuchała grzecznie tego, co Marquett jeszcze miała do powiedzenia. Zdawało się, że w temacie pracy wakacyjnej nie było już nic do dodania, ale blondynka postanowiła jeszcze poważniej to przemyśleć, a kiedy już do tego dochodziło, zawsze przygryzała wargę. Dla niej nie było to nic dziwnego, ale nie zauważyła, że pod wpływem ogólnej atmosfery dała Callisto kolejny podświadomy sygnał. Gdyby jakimś sposobem przeprowadzić dogłębną analizę tego, co działo się w gabinecie, to Runa wyszłaby pewnie na krzyczącą o seks małolatę. Cóż, prawnie była już osobą dorosłą, ale ów fakt wiele nie zmieniał. Pokręciła przecząco głową. Wiedzę na temat tych pergaminów miała już kompletną, ale na temat Marquett, wręcz przeciwnie. Niespodziewany impuls tknął ją, aby dowiedzieć się czegoś nowego. - Czyli mieszka pani teraz w Hogsmeade? Z tego co wiem, nie ma chyba miejsca, w którym dom byłby bliżej Hogwartu. Pytam, bo sama zastanawiałam się nad znalezieniem tam czegoś. Dormitorium nie zapewnia takiej prywatności, jaką każdy normalny człowiek chciałby dysponować - pytanie niby normalne, a jednak znowu zapowiadające inwazję na prywatność. Aden Morris w takiej sytuacji dawno zaprosiłby uczennicę na "zwiedzanie" swojego nowego domu, a co zrobi Callisto Marquett?
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Patrząc na pannę Grímsdóttir, Callisto niekiedy miała wrażenie, że dziewczyna podejrzewa ją o stosowanie legilimencji podczas ich spotkań. Nie było legalnego sposobu, by to potwierdzić, nie licząc najzwyklejszego pytania, ale do tego kobieta nie zamierzała się posuwać. Podobnie zresztą, jak nie zamierzała posuwać się do czytania jej myśli. To, co siedziało w głowach uczennic, było prywatne i nawet jeśli każdy, kto miał cokolwiek wspólnego ze Slytherinem, uchodził za człowieka o niskim poziomie moralności, Marquett uznawała swoje podejście za niezwykle praktyczne – głowy nastolatek mogły kryć w sobie intrygujące rzeczy, ale w większości Callisto posądzała je co najwyżej o wspomnienia przygodnego seksu, warzenia nielegalnych eliksirów w łazience i rozmów o najnowszym magicznym lakierze do paznokci. Z drugiej strony, wstrzymywanie się od stosowania legilimencji zbytnio nie pomagało. Jako nauczycielka dowiadywała się o tych wszystkich idiotyzmach w jak najbardziej legalny sposób i to nawet wtedy, gdy kompletnie nie miała na to ochoty. Przyłapywanie uczniów na wieży astronomicznej w wyjątkowo niegodnych pozycjach było rzeczą nagminną. Nie trudno było też wysłuchać opowieści o trendach w magicznym świecie, gdy co bardziej odważne uczennice zaczynały rozmawiać ze sobą na zajęciach. Ku jej rozczarowaniu, te bardziej urocze dziewczęta zwykle okazywały się mało inteligentne w porównaniu do swoich koleżanek. Choć Grímsdóttir… Ta jedna pod warstwą uroku osobistego zdawała się ukrywać coś znacznie więcej, niż idiotyczne zainteresowanie młodym wokalistą najnowszego szkolnego zespołu, który to chwalił się trzema włosami na swojej wciąż jeszcze chłopięcej klatce piersiowej. Marquett wzdrygnęła się nieznacznie na tę myśl. Ostrożność, jaką zachowywała Grímsdóttir, gdy tylko się spotykały, wzbudzała też odrobinę inne uczucia w Callisto. Trudno było zgadnąć, czego właściwie obawia się młoda Puchonka. Marquett nigdy jej nie dotknęła, nie zastraszyła, ani nie powiedziała niczego nieprzyzwoitego w jej obecności. Właściwie również ona sama zachowywała dużą dawkę rezerwy, gdy już zdecydowała się zaprosić Runę do swojego gabinetu. Nawet jeśli w zaciszu własnej głowy utrzymywała na wodzy zdecydowanie odbiegające od tego stanu rzeczy pragnienia. Nie traktowała jednak Puchonki w sposób odmienny od tego, w jaki traktowała innych uczniów, a dziewczyna z pewnością mogła to zauważyć. Była dość inteligentna. Skąd więc brała się tak ogromna ostrożność? Niepewność? Nagły dreszcz przeszył całe ciało Callisto. Chciała wiedzieć. Chciała poznać każdą myśl kryjącą się tuż za nieprzeniknionymi, szmaragdowymi oczami. Natychmiast przywołała się do porządku. Nie potrzebowała dawać Grímsdóttir powodów do jeszcze większego niepokoju. Pani zawsze pilnuje swojego schludnego wyglądu? Marquett nie była pewna czy to miał być komplement, czy wręcz przeciwnie. Nie raz widziała już idiotyczny uśmieszek Sharkera, gdy po raz kolejny docierało do niego, że w klasie, w której znajduje się Callisto Marquett, nie ma ani grama kurzu. Nie zamierzała tłumaczyć się ani przed nim, ani przed Grímsdóttir, ani nawet przed sobą. Transmutacja wymagała czystości i to jedno powinno być oczywiste dla wszystkich jej uczniów. Jednak to, co nauczycielka robiła czy jak nosiła się poza zajęciami, nie było już niczyim zmartwieniem. Kobieta zastanawiałaby się nad tym dłużej, gdyby nie niespodziewany gest Runy. Śledziła wzrokiem palec przesuwający się od policzka do nosa. Jej własna dłoń uniosła się mimowolnie, pokonując niewielką odległość ponad blatem biurka, dotykając w tym samym miejscu twarzy Runy i powtarzając ścieżkę opuszka palca dziewczyny… Callisto zamrugała gwałtownie, wzdychając z ulgą, gdy zdała sobie sprawę, że wcale nie zrobiła czegoś tak idiotycznego. Czuła jednak, że pora zakończenia tego małego spotkania powinna nadejść prędzej niż później. Kiedy stąd wyjdzie, weźmie długą, gorącą kąpiel i poukłada sobie w głowie kilka spraw. Kolejne, niespodziewane pytanie Grímsdóttir i przygryzana chwilę wcześniej warga kompletnie wybiły ją z rytmu. Zmrużyła oczy, przyglądając się uważniej Puchonce. Do czego ta dziewczyna zmierzała? Nerwy, które nagle zakotłowały się w żołądku Marquett, utrudniały zachowanie spokoju. Pragnienie wyszeptania legilimens wyparło wszystkie myśli z jej głowy. Lustrowała wzrokiem siedzącą przed nią uczennicę, jakby to mogło pozwolić jej wyczytać całą prawdę. Wstała gwałtownie, opierając dłonie płasko na blacie biurka. Była blada, a jej oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie na tle nadzwyczaj jasnej w tym momencie skóry. Przesunęła językiem po spierzchniętych wargach, zanim zdecydowała się odezwać. - Panno Grímsdóttir – zaczęła powoli, siląc się na spokój. – Jeśli szuka pani odpowiedniego domu, proponuję skontaktować się z pośrednikiem. Okrążyła biurko, podchodząc szybko do drzwi gabinetu. Chwyciła klamkę tak mocno, jakby od tego zależało jej życie. Nacisnęła na nią, otwierając Runie drogę na korytarz. - Domy w Hogsmeade są naprawdę ładne – usłyszała swój własny głos, zanim miała okazję w ogóle zorientować się, co wyprawia. Jak krótkiej spódniczki trzeba było, by zniżyła się do poziomu Morrisa? Jak wielkim urokiem osobistym musiała wykazać się Grímsdóttir, by Marquett posunęła się o wiele dalej, niż ten wykorzystujący uczennice dupek? Zimny prysznic był zdecydowanie lepszą alternatywą na ten wieczór.
Niełatwo stwierdzić, czego Runa mogła się tak naprawdę w spotkaniach z Callisto obawiać. Można pisać, że chodzi o szlabany, że chodzi o krzyki, że chodzi o wygadanie panu Alberto wszystkich występków jego wnuczki, ale w żadnym wypadku nie będzie to całkowicie prawdziwe. Nawet gdyby pani profesor miała teraz wejść bezpośrednio do umysłu dziewczęcia, pewnie nie mogłaby się zbytnio połapać we wszystkim, co się wewnątrz kłębi. Okej, jej rówieśniczki zwykle mają dosyć przyziemne zmartwienia, oraz równie przyziemne ich rozwiązania, ale przecież zawsze istnieją takie osiemnastolatki, które przechodzą kryzysy egzystencjalne, popadając przez to w depresje i doprowadzając się na własną rękę do stanu, jakiego nikt by się po nich nie spodziewał. Grímsdóttir? Grímsdóttir raz, że nie do końca rozumiała takie beznadziejności, to dwa, że nigdy ich nie doświadczyła. Pierwszą myślą, jaką Marquett najpewniej by wyłapała, jest oczywiście strach o Bonifacego. Mimo że codzienność Włoszki kręciła się tylko i wyłącznie wokół Hogwartu, zadań Złotego Sfinksa oraz coraz to nowszych, ślicznych twarzy na korytarzach szkoły, to podświadomość nie zamierzała zapomnieć o fundamentalnym powodzie, dla którego zarówno ona, jak również setki innych geniuszy znalazły się w Wielkiej Brytanii. Idąc po linii powiązań, następna myśl skupiałaby się na niewysłanym liście do poczciwego lokaja, który Demi miała wysłać już dwa dni temu, a którego zapomniała jeszcze napisać. Dalej nauczycielka transmutacji mogłaby się pewnie nieco zawieść, bo pojawiałyby się jedynie obrazy wizyt w knajpkach Hogsmeade - przecież Runa ponad wszystko nienawidziła gotować - oraz wypadów ze znajomymi do jakichś fajnych, niekoniecznie popularnych klubów, takie tam, typowe, nastoletnie bzdety. Jednakże, jak prawidłowo na to stawiała Calli, pod tym wszystkim kryło się przecież coś więcej. Legilimentka zdołałaby zobaczyć, jak szmaragdowe oczy Runy śledzą pewnego dnia profesor Sevi, jak w głowie rozlega się pochwała jej wyglądu, jak hedonistyczny duszek podpowiada, że Grímsdóttir chciałaby poczuć smak ust młodej, szkolnej pielęgniarki, a oprócz tego - momentalne ganienie samej siebie za takie bezsensowne pragnienia. Na tym, drodzy państwo, polegał właśnie jej problem. Nie potrafiła się raz a dobrze zmusić do odrzucenia planów na dyskretne zasygnalizowanie danej kobiecie, że jest zainteresowana, nawet jeśli ta kobieta była od niej znacznie starsza. Oczywiście bez przesady, bowiem aparycja profesor Abney nie wywoływała na twarzy Włoszki tego delikatnego, nieśmiałego uśmiechu. A w razie gdyby Marquett potrzebowała czegoś jeszcze ciekawszego, to niech nikt się nie martwi, bo coś takiego też siedzi w zanadrzu i chyba nawet może nam poniekąd odpowiedzieć na całe te niby-obawy, które nachodziły Runę przy spotkaniach z nauczycielką. Otóż brnąć sobie nieustannie przez kolejne wspomnienia, myśli i tak dalej, Amerykanka dotarłaby wreszcie do tych, które dotyczą jej samej. Callisto Marquett, najbardziej zadbana pani profesor ze wszystkich szkół na świecie, znów przechodzi korytarzem, mając ten sam wyraz twarzy, spoglądając tym samym wzrokiem, zachowując tę samą klasę, co zwykle. Mogłoby to zabrzmieć jak naiwne domysły młodych, napalonych chłopców, ale Grímsdóttir bardzo interesowało, czy blondynka będzie inna na osobności. Nie na krawędzi łóżka, przed samym stosunkiem, ale ogólnie. Na osobności. Spodziewała się, że jakaś zmiana z pewnością zajdzie i rzeczywiście, delikatna swoboda wypowiedzi wplatała się delikatnie w co poniektóre ich rozmowy. Z ową świadomością, chęć zachowania ostrożności przychodziła więc niemalże jak jakiś naturalny odruch powiązany z - na przykład - poparzeniem. Dzisiejszego wieczoru zarówno Puchonka, jak i opiekunka Ślizgonów doświadczyły niewielkich poślizgnięć, ale nie wiadomo, czy powinny się nimi tak przejmować. Jeśli zechciałyby zaspokoić wzajemną ciekawość, to owe błędy będą musiały napotkać wielokrotne powtórzenia, ale jeśli preferowanym rozwiązaniem okaże się pozostawienie rzeczy w obecnym stanie... lepiej niech obie się ockną. Oczy osiemnastolatki ostrożnie, ale z nieustępliwą bystrością dostrzegały wszystkie zmiany na twarzy nauczycielki, a ich głównym zainteresowaniem było nagłe, gwałtowne mruganie. Coś na pewno było nie tak, problem w tym, że Runa nie wiedziała co takiego. Zaczęła jednak czuć rosnące napięcie, jak gdyby zrobiła coś bardzo złego, a Callisto powstrzymywała się wszystkimi siłami od skarcenia jej za to. W normalnych okolicznościach wolałaby to naprawić, ale że jakoś nigdy nie miała okazji zobaczyć Marquett w odsłonie innej niż ta stonowana, wyważona, zupełnie spokojna, to postanowiła wdrożyć dosyć bezmyślny i wymyślony na poczekaniu plan, który w gruncie rzeczy należało realizować "na fali". Kobieta wstała, a ona wstrzymała oddech na dłuższą chwilę. Podążała za nią wzrokiem, a kiedy wreszcie dotarło do niej, jak doskonałe podwaliny pod ów spontaniczny plan położyła blondynka, otworzyła szerzej oczy. Szybko jednak doprowadziła się do porządku, wstała, wzięła pergaminy oraz różdżkę i zwróciła się twarzą w stronę stojącej już przy drzwiach kobiety. - Czy to... propozycja zwiedzania jednego z nich? - witamy z powrotem, zaginiona odwago Runy - Z wielką chęcią ją przyjmę - dodała, robiąc pierwszych kilka kroków w stronę wyjścia, uśmiechając się jak gdyby została zaproszona na najzwyczajniejszą w świecie kawę przez jakąś bardzo miłą osobę. W międzyczasie jej włosy zaczęły drastycznie tracić na długości, z jasnego koloru pozostał prawie czarny, a po chwili cała Runa Grímsdóttir ustąpiła miejsca Sevi Moonlight. Łatwiej będzie wytłumaczyć nocną schadzkę dwóch członkiń kadry nauczycielskiej, niż jednej nauczycielki i uczennicy, prawda?
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Osłupienie było ostatnim uczuciem, jakiego Callisto spodziewała się po sobie tego wieczoru. Czas mijał nieubłaganie sekunda za sekundą, kiedy starała się przeanalizować w głowie wszystko i nie chodziło tu już nawet o samo spotkanie z Runą, ale każdy, nawet najdrobniejszy szczegół od momentu, gdy tylko spotkały się na pierwszych zajęciach. Och, oczywiście, że Marquett obserwowała Puchonkę od chwili, gdy ta popisała się po raz pierwszy podczas transmutacji. Jeśli musiałaby kiedykolwiek z jakiegoś kompletnie idiotycznego powodu, którego nie potrafiła teraz wymyślić, opisać szczegóły ciała Grímsdóttir albo jej charakter, zrobiłaby to w ciągu kilku sekund z zatrważającą dokładnością. Znała rozkład piegów na twarzy tej dziewczyny, zagłębienia jej dziewczęcej sylwetki, którą od czasu do czasu Puchonka czymś podkreślała… Wiedziała, że Grímsdóttir jest diabelnie leniwa, ale także szalenie inteligentna. Odważna, nawet jeśli nieco traciła na pewności siebie, kiedy przypadkowo się spotykały. I to, co było w niej najważniejsze – miała talent do transmutacji. A może to właśnie lubiła powtarzać sobie Callisto? Bo gdzieś w środku za lodową skorupą swojego charakteru za najważniejszą cechę Grímsdóttir uważała jej urodę. Wisienka na torcie. Wisienka, którą zdecydowanie miała ochotę skonsumować. Albo przynajmniej podgryźć. Wracając jednak do tego, co Runie udało się mylnie wytworzyć… Och, na miłość Merlina! To nie było żadne zaproszenie! Marquett czuła, jak jej mięśnie robią się sztywne do bólu. Raz za razem maltretowała swój własny umysł, wysuwając na przód tylko jedno poprawne w tej sytuacji zdanie – Dobranoc, panno Grímsdóttir. Widzimy się na zajęciach. Usta nie chciały jednak współpracować, zupełnie jakby miały własną wolę. Jakby tego wieczoru wolały jedynie działać, zamiast mówić. Nie potrafiła powstrzymać rollercoastera, który właśnie ruszył z taką gwałtownością, że kompletnie zakręciło jej się w głowie. Marquett zamarła, widząc, jak blond kosmyki zaczęły niespodziewanie znikać, aż osiągnęły długość i barwę włosów Sevi Moonlight. Zmrużyła oczy, starając się nie okazywać zdumienia, gdy patrzyła już nie tylko na fryzurę, a prosto w twarz Sevi. Brakowało już tylko tego, by prawdziwa pielęgniarka wpadła tutaj teraz z jakąś niesamowicie ważną sprawą. Callisto przesunęła językiem po coraz mocniej spierzchniętych wargach. Moonlight była niczego sobie i gdyby któregoś dnia zajrzała do lochów z butelką wina i niezobowiązującą propozycją, Marquett nie miałaby sumienia jej wyprosić. Jednak fakt, że pod tą wyjątkowo obcą twarzą kryła się sama Grímsdóttir, był wyjątkowo niepokojący. Callisto nie potrafiła wyjaśnić nawet sobie, co właściwie wyprawia idąca przed nią Puchonka. I dlaczego, do diabła, ona, opiekunka Slytherinu, nauczycielka transmutacji, absolwentka Salem, Callisto Marquett, pozwala jej się prowadzić! Jej magia musnęła umysł Runy, zanim kobieta mogła w ogóle zorientować się w sytuacji. Natychmiast wycofała połączenie, mając nadzieję, że było zbyt słabe, by Grímsdóttir cokolwiek zauważyła. Nie zamierzała dzisiaj gwałcić jej umysłu. Merlinie… Czy ta dziewucha miała pojęcie, na co się właściwie porywa? To nie był podstęp. Co do tego jednego Callisto miała pewność. Wyczułaby to już dawno, kiedy tylko Puchonka przekroczyła próg gabinetu. Jej pobudki były jednak tak bardzo niejasne… Czego oczekiwała? Lepszych ocen? Większej ilości kłamstw przesyłanych przez samą Marquett do rodzinnego domu Runy? Zabawy? Przysługi, kiedy będzie już po wszystkim? Skarciła się w myślach. Jakim wszystkim?! Zanim zdążyła zauważyć ten imponujący fakt, wyminęła Sevi Moonlight i teraz sama prowadziła ją do Hogsmeade. Choć zwykle prościej było po prostu opuścić teren szkoły i teleportować się prosto do sypialni, czuła, że dzisiaj zdecydowanie przyda jej się krótki spacer. Być może również Grímsdóttir ochłonie po drodze i dotrze do niej, co właściwie robi. Goszczenie uczniów w swoim domu w środku nocy z pewnością mocno naginało regulamin, ale czym w takim razie były podszywanie się pod szkolną pielęgniarkę i nocna wizyta w nauczycielskim mieszkaniu? Kiedy prawdziwa Moonlight dowie się o swoich nocnych wyjściach, z pewnością Marquett będzie miała niezłe problemy. A jeśli wsypie Grímsdóttir, nie będzie w tym sama. A jednak czy naprawdę byłaby skłonna wyjawić prawdę? Obawiała się, iż prędzej zablokowałaby własny umysł i wyraziła swoje gigantyczne oburzenie faktem, że ktoś śmiał wykorzystać wizerunek szkolnej pielęgniarki, by ją uwieść. Być może kiedy wyrwie się już z tego dziwacznego stanu, w jakim obecnie była, uda jej się przemyśleć sprawę krycia Puchonki i dojść do wniosku, że to zdecydowanie nie leży w jej interesie. Teraz jednak zastanawiała się nad tym, jaką herbatę może podać, gdy już znajdą się na miejscu i tym, co właściwie Runa zamierza oglądać w jej domu. Jej magia szarpała się i rwała, by przejrzeć myśli Grímsdóttir i dowiedzieć się czy w tym wszystkim chodzi o koronkową serwetę na komodzie, czy może o koronkową bieliznę. Świeże powietrze nie pomagało ochłodzić rozgrzanego do czerwoności umysłu. Choć Callisto była w stanie przysiąc, że jej ciało… jej dłonie są zimne jak lód.
Pisanie pracy z transmutacji było dla Setha czymś więcej niż jedynie pustym odbębnieniem koniecznego. Manipulacja skórą i zmienianie struktury ciała stanowiły dla niego obiekt wielomiesięcznych badań. Odkąd tylko Flora znalazła się w zagranicznym szpitalu, Lyons miał wiele czasu na dokształcanie się z tego zakresu. Spotkał wielu specjalistów znających się na kostnej budowie człowieka, a także i tych, którzy ogarniali temat mięśni oraz ludzkiej powłoki. Mówiąc, że zainteresował się tematem można było skłamać, gdyż absolutnie utonął w tej kwestii. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której teraz mógłby pisać o czymś innym, więc czy jest coś dziwnego w fakcie, że bez zastanowienia wysłał list do Callisto, kiedy spłynęła do niego informacja o pracach końcowych? Zjawił się pod drzwiami jej gabinetu punktualnie jak nigdy. Godziny i miejsca zazwyczaj przepływały mu przez głowę i zaraz z niej wyfruwały, nie pozostawiwszy po sobie żadnego śladu, a tym razem się udało. Fokus na transmutacji osiągnął najwyższy możliwy poziom. Zapukał do drzwi gabinetu, tym razem darując sobie magiczne ukrywanie tatuażów, a i mając nadzieję, że Marquett nie zmyje mu za to głowy. Teoretycznie było już po godzinach zajęć, więc może ujdzie mu to płazem.
/Wiem, że badziew, ale pisałam to godzinę, nic lepszego by nie wyszło xd
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
O umówionej godzinie usłyszała pukanie do drzwi. Uprzejme "proszę" wyrwało się z jej ust i zachęciło młodego mężczyznę, którego oczekiwała, do wejścia do wnętrza pomieszczenia. Było dla niej nowością, iż student trzeciego roku wybrał nie tylko jej przedmiot, ale i ją samą na promotorkę swojej pracy końcowej. Wcześniej to zwykle Severusowi musiał przypadać ten zaszczyt. Marquett nigdy nie pyszniła się swoimi umiejętnościami, ale teraz musiała przyznać, że bije nimi de Montmorency na głowę, mimo jego przeraźliwie długiego stażu w Hogwarcie. Cóż, nie każdy ma talent do nauki, czyż nie? Callisto miała jednak nadzieję, że Lyons ma talent albo nawet wiele, bowiem w ten sposób o wiele łatwiej toczyłaby się ich współpraca. - Dobry wieczór, panie Lyons - podjęła, gdy zamknął za sobą drzwi. Zmierzyła wzrokiem tatuaże zdobiące odsłonięte fragmenty jego ciała i skrzywiła się lekko. Jakim cudem nie zauważyła ich wcześniej? Cóż, dobre zaklęcie maskujące wystarczyło, by nie pokazywać tego, co powinno zostać ukryte. Przynajmniej w czasie zajęć. Nie podobały jej się te ozdoby, jednakże nie powiedziała na ich temat ani słowa. Lyons miał rację, było po godzinach zajęć, a o gustach nie należało dyskutować. Jeśli jednak Gryfon słowami okaże takie lekceważenie, jakie okazywał wyglądem, będzie musiał opuścić jej gabinet. - Proszę usiąść. Napije się pan czegoś? Herbaty? Soku dyniowego? - zaproponowała uprzejmie, acz neutralnie. W końcu mieli tu spędzić jakiś czas i w większości raczej rozmawiać. Coś na nawilżenie gardła było jak najbardziej wskazane. Oczekując jego odpowiedzi, Marquett przywołała jednego ze skrzatów urzędujących w zamku i poprosiła o dzbanek zielonej herbaty oraz, by zaczekał na decyzję Lyonsa. - Wie pan już, o czym chciałby pan konkretnie pisać? - zapytała w końcu, uznając, że już najwyższy czas, by przejść do konkretów.
Dobrze, że nie musieli spędzać ze sobą więcej czasu niż było to konieczne. Taka rozbieżność poglądów w dziedzinie tatuażu mogłaby doprowadzić ich do sporego poróżnienia się, także dodatkowo na plus działał fakt, że Callisto była zwyczajnie profesjonalna i nic na ten temat nie wspominała. Przykaz Hampsona Lyons wziął sobie do serca dosłownie. Ukrywać miłość do zdobień skóry jedynie w godzinach zajęć - proszę bardzo, nie ma sprawy. To, że innych może mierzić jego niefrasobliwość jakoś niespecjalnie do niego trafiało. Twardy czerep, tak można to tłumaczyć. - Dobry wieczór - przywitał się z profesor Marquett, gdy już przekroczył próg jej gabinetu, po którym szybko się rozejrzał. Dzięki temu nie zwrócił uwagi na grymas kobiety, a może właśnie go zauważył, a zwyczajnie nie chciał dać po sobie tego poznać? To nie było ważne, wszak przyszedł tutaj, aby porozmawiać z nią o swojej pracy końcowej. - Dziękuję, szklanka wody wystarczy. - odparł na jej propozycję i zasiadł, aby tak nad nią nie wisieć. Nie było chyba nic bardziej rozpraszającego niż osoba stojąca Ci nad głową i wpatrująca się w Ciebie (a już zwłaszcza w Twoje zajęte ręce!). Przyjął wodę od skrzata i od razu pociągnął łyk z wysokiej szklanki, nim odstawił ją na krawędź biurka Callisto. - Nie jestem pewien czy ten temat nadaje się na pracę końcową, ale bardzo interesuje mnie kwestia transmutacji skóry i manipulacji nią pod kątem tatuażu oraz innych zdobień. Nie za bardzo potrafię ująć tego tematu w jednym tytule, nic już nie mówiąc o tym, że jestem zupełnie niedokształcony w kwestii negatywnych aspektów częstej transmutacji. Pracowałem swego czasu nad tatuażem, którego wzór po nałożeniu na skórę można dowolnie zmieniać. Manipulacja kształtem, kolorem, ruchomy wzór, tego typu zmiany, ale nie wiem czy przy dłuższych praktykach byłby on zdolny do negatywnego oddziaływania na skórę noszącego. Jakie byłby zagrożenia? Czy są jakieś stwierdzone nieudane przykłady podobnych transmutacji? W bibliotece brakuje mi tytułów, które by o tym traktowały, a reserach w tym temacie jest dość ciężkim i żmudnym zajęciem. Teoretycznie jest to prosta transmutacja, niewielka ingerencja w strukturę, ale kiedy zrobi to niedoświadczony czarodziej, któremu powierza się odpowiednią formułę to nigdy nie wiadomo co może wyniknąć z takich prób. - ot i zasadził monolog Lyons. Jego wypowiedź mogła być trochę nieskładna, bo i sam miał problemy z ujęciem w słowa swoich myśli.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Z ulgą przyjęła fakt, iż Gryfon wreszcie usiadł na krześle naprzeciwko. Na należało ono może do najwygodniejszych i Marquett z pewną satysfakcją patrzyła, jak po kilku godzinach ręcznego ostrzenia setek ołówków na szlabanie uczniowie krzywią się i wiercą, by znaleźć odpowiednią pozycję, której jeszcze nie udało im się odkryć, a która byłaby dostatecznie komfortowa. Lyons miał tu jednak siedzieć znacznie krócej. Tymczasem Callisto było na rękę, że już nad nią nie stał. Kompletnie tego nie lubiła, jak większość ludzi. A chyba nie chciał jej denerwować, skoro zamierzał podejmować dość drażliwy temat? Marquett spodziewała się uczucia odrazy, gdy chłopak opowiadał o swoim temacie, ale nie nadeszło. Ze zdumieniem przyjęła myśl, że nawet ją zaintrygował. Pospiesznie zerknęła na pozostawioną na blacie biurka szklankę, zastanawiając się czy Lyonsowi uda się ją zrzucić zanim jego wizyta dobiegnie końca. Miała nadzieję, że nie. Spojrzenie powróciło do młodej, męskiej twarzy. Nigdy dotąd nie rozpatrywała transmutacji pod tym kątem. Przeczytała na ten temat kilka ciekawych prac, ale nigdy nie zainteresowało jej to na tyle, by zapragnęła podjąć dalsze studia. Teraz jednak, gdy Seth o tym mówił... Może nie było to aż tak głupie? Nie musiała przecież pałać miłością do zdobienia skóry, by pomóc mu napisać pracę czy dostarczyć wiedzy teoretycznej, prawda? W porządku. Zatem gdzie powinni zacząć? Ustalenie suchych faktów brzmiało najlepiej, ale czymś jeszcze ważniejszym było sformalizowanie ich porozumienia na czas współpracy. - Panie Lyons, nie mam pojęcia czy jest pan tego świadomy, czy też nie, ale nie lubię tej formy... ekspresji - powiedziała gładko, zręcznie dobierając słowa. - Szanuję jednak to, że zdecydował się pan poprosić mnie o pomoc, że wybrał pan właśnie transmutację oraz, że wie pan, co go interesuje. Obiecuję więc, że odsunę w kąt moje prywatne zdanie na ten temat i pomogę panu osiągnąć jak najlepszy wynik. Co zaś się tyczy pańskich pytań... Myślę, że należałoby zrobić kilka testów. Mamy na to jeszcze odrobinę czasu. Z tego, co mi wiadomo, im większe umiejętności czarodzieja rzucającego zaklęcie transmutacyjne, tym lepsze efekty i tym mniej efektów ubocznych. W historii magii byli tacy, którzy próbowali trwałych transmutacji, ale raczej z miernym skutkiem. Głównie przez skalę zaklęcia. Więźniowie, zwłaszcza uciekinierzy często próbują ukrywać się pod zaklęciami transmutacyjnymi, ale prędzej czy później coś idzie nie tak, a zaklęcie, które wymknęło się spod kontroli, trudno cofnąć. Niektórzy tracili wzrok, innym wypadały włosy. Część z nich wyglądała, jakby zatrzymała się w połowie procesu powracania do własnej postaci po zażyciu eliksiru wielosokowego. Sądzę, że wszystko zależałoby od umiejętności i rozmiaru tego małego... dzieła sztuki. Być może nie zaszkodziłoby też odizolowanie tatuażu od drobinek kurzu czy brudu. Nie zaoferuję własnego ciała jako obszaru eksperymentów, ale jeśli chciałby pan poeksperymentować na sobie albo znalazł kogoś, kto zgodzi się na taki projekt, chętnie panu pomogę. Moglibyśmy zacząć... - Och! Czyżby po raz pierwszy od tygodni Marquett poczuła... ekscytację? - Choćby i jutro. Ale dzisiaj, proszę wziąć pergamin, panie Lyons. I pióro. - Oba przedmioty wylądowały zgrabnie przed Gryfonem, poruszone magią Callisto. - Potrzebujemy suchych faktów. I pomysłów. Wszystkiego, co chcemy zrobić i wszystkiego, co mogłoby zapewnić temu projektowi stabilność. Gdzie podziała się początkowa niechęć? Cóż, najwyraźniej nauka zawsze wygrywała. Albo to zwyczajnie była... magia.
Właściwie to kwestia spoglądania na pracujące dłonie szybko potrafi stać się mniej problematyczna, niż większość ludzi mogłoby sądzić. Kiedy wciąż pracuje się z ludźmi przy niewielkich elementach wymagających precyzji, prędzej czy później człowiek potrafi przywyknąć do obserwujących go oczu i nie zwracać na to większej uwagi. Seth nie miał jednak problemów z pamięcią i bardzo wyraźnie odcisnęło mu się w niej wspomnienie wielu dni wiecznego podenerwowania, gdy miał wykonywać swoje pierwsze próby tatuowania. Całe szczęście, że nie czynił tego na skórze ludzkiej, bo takiej ozdoby jak tamta to nie życzyłby nawet Angelusowi. Próby i błędy, przyzwyczajenia, wszystko trzeba było przejść, każdą rzecz wypracować. Odpowiedzialność za czyjąś skórę spoczywała właśnie na jego barkach, a byle dekoncentracja z powodu spoglądania na jego poczynania mogła doprowadzić do ciężkich sytuacji, z których trudno byłoby mu wyjść z twarzą. W sytuacji ozdabiania czarodzieja, zwykle nie było większych kłopotów. Wystarczyło wyjąć różdżkę i zmieniać, naginać, tuszować ewentualne niedoróbki. Co jednak zrobić, gdy chodziło o prawdziwą maszynkę? Mugola przecież nie zaczaruje, bo jak nic Ministerstwo mu jaja urwie. O tyle było z nimi łatwiej, że Lyons nie musiał zastanawiać się jak będzie reagowało jego ciało na eksperymentalne czary, które stosował. Nie o nich pisał pracę i to nie oni nie dawali mu ani chwili wytchnienia, gdy zadręczał się tymi rozmyślaniami. Słuchał słów Callisto, ale tak właściwie to na jego twarz nie wpłynęło zbyt wiele emocji, które pomogłyby się zorientować w jego aktualnym, tak przecież zmiennym, nastroju. - Nie umknęła mi Pani reakcja, ale tak właściwie to nie są ważne osobiste animozje. Nie trzeba spoglądać na to pod kątem typowego tatuażu jako znaku, który zostanie noszącemu do dnia jego śmierci. To równie dobrze mogą być zaklęcia kilkugodzinne, typowo wyjściowe, bankietowe. Przykładowo… - ostatnie słowo wymruczał do siebie, wyciągając różdżkę i kreśląc w powietrzu przed sobą linie, jakby wykorzystywał go jako notatnik. Naszkicował przedramię, po którym wspinał się szlak misternie plecionych linii, które, gdy tylko oderwał od obrazu koniec różdżki, rozbłysły złotem. - Kilkugodzinne, przykładowo świecące w ciemności, potem blednące, a ostatecznie całkowicie znikające. Dowolna manipulacja, a mimo wszystko niby tatuaż, ale nie do końca. Co ma pani na myśli mówiąc o skali zaklęcia? Co próbowali zmieniać? Coś dużego, wiele przedmiotów na raz, coś skomplikowanego? Myślę, że znalazłbym obiekt testowy bez większego kłopotu. Znajoma miała wrócić na kolejny tatuaż, a sądzę, że przekonanie jej do formy eksperymentalnej pewnie nie będzie trudne. Ciekaw tylko jestem czy dałoby się bez uszkodzeń stworzyć wzór czy trzeba byłoby odnawiać zaklęcie… - zamyślił się na głos, przez moment wpatrując się w swój rysunek, jakby oczekiwał, że mu odpowie. Potem machnął krótko różdżką i obraz rozmył się w powietrzu. Wrócił na ziemię i pochwycił pióro, które Callisto przed nim… wyczarowała? Przywołała je? Nie zauważył nawet jak zjawiło się na biurku, więc nie był pewien. Skierował koniec pióra na pergamin i po chwili zaczął wypisywać słowa lub hasła. Tworzyli właśnie mapę myśli. Izolacja od niepożądanych elementów organicznych / nieorganicznych. Zaklęcie sondujące? Rozpoznanie tkanek, aktualna kondycja fizyczna, wcześniejsze reakcje na transmutowanie własnych kończyn. Codzienna manipulacja, a kondycja tkanki. Wpływ codziennego / okazjonalnego czarowania. I tym podobne, i tak dalej. Łącznie zebrało się kilka pomysłów, które Lyons mógłby realizować na Julii przy okazji kolejnego z tatuażów, które zażyczyła sobie na ostatniej sesji. - Może mógłbym składać pani relacje z postępów? Powiedzmy… listownie z załączonymi zdjęciami lub opisem sytuacji. Nie chciałbym dopuścić do sytuacji, w której zmuszona byłaby Pani do znoszenia mojej codziennej obecności w Pani gabinecie, a nadzór nad tym… eksperymentem z całą pewnością by się przydał. W końcu nie chciałbym, żeby obiekt testowy mi wyłysiał lub oślepł.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Lyons wyraźnie wiedział, co robi. Brakowało mu tylko kilku puzzli w tej układance. Jasnym było, że rozmawiali tu wyłącznie o kwestii magicznego zdobienia skóry, a za zaczarowanie w ten sposób mugola ministerstwo z pewnością... zrobiłoby dokładnie to, o czym myślał młody Gryfon. Bankietowe, wyjściowe i kilkugodzinne tatuaże nagle zabrzmiały o wiele lepiej niż to, o czym Callisto myślała przez większość życia. Czyżby po raz pierwszy miała przyznać się do cholernie ciasnych horyzontów myślowych? Nie do końca podobał jej się fakt, że to pierwszy lepszy student Gryffindoru miał je w tej chwili formować i poszerzać. Niewiele mogła jednak na to poradzić, poza wyproszeniem go z gabinetu, po czym z pewnością przyklejono by jej łatkę niezrównoważonej. Choć czy nie taka własnie ostatnio sama sobie się zdawała? - To brzmi całkiem dobrze, panie Lyons - przyznała, nieco zaskakując samą siebie. Zmarszczyła brwi. Jeśli to wszystko wyjdzie, przynajmniej będzie mogła dopisać Setha do listy studentów, w których sukcesie brała udział, czyż nie? Niekiedy miała wrażenie, że to kompletnie nie o to chodzi w tej szkole. - Więźniowie, panie Lyons, próbowali przede wszystkim ukryć całe swoje twarze. Manipulowali już nie tylko skórą, ale i strukturą włosów czy gałek ocznych. Często łączyli to też z próbami ukrycia charakterystycznych elementów ciała, po których aurorzy z łatwością by ich rozpoznali. Trzeba jednak pamiętać, że tym przemianom towarzyszył zwykle ogromny stres. To nie wpływało zbyt dobrze na stabilność magii. Zapatrzyła się przez chwilę na linie kreślone przez Lyonsa. Mapa myśli. Mądrze. Przynajmniej tak długo, jak długo jej twórca potrafił się po niej poruszać. Miał do sprawdzenia tak wiele rzeczy. Marquett miała nadzieję, że ten drobny eksperyment nie doprowadzi do żadnego wypadku, ale byłaby głupia, gdyby się z tym nie liczyła. - Oczywiście, panie Lyons. Proszę jednak, żeby był pan ostrożny i gdyby podczas eksperymentów wydarzyło się coś nieodpowiedniego, proszę mnie niezwłocznie poinformować bez względu na porę. Nawet jeśli uwierzę w pańskie zdolności, należy pamiętać, że zabawy z magią bywają niebezpieczne. Ale w końcu jest pan studentem. Byłabym zdziwiona, gdyby już dawno nie wiedział pan tego z autopsji. Czy potrzebuje pan czegoś jeszcze? Był chyba dość gotowy, by wyjść i zastanowić się samodzielnie nad swoją pracą. Musiał zaplanować jeszcze wiele elementów. A ona mogła mu obiecać jedynie pomoc i dostępność w każdej chwili.
Jej słowa jakby nieco go uspokoiły. Do tej pory miał wrażenie, że nieustannie stara się po omacku odnaleźć różdżkę, której rozpaczliwie do czegoś potrzebował. Kontrola nad myślami zdawała się być jego największym problemem w tym całym zadaniu i teraz, gdy już miał przed sobą rozpiskę zawierającą najważniejsze elementy eksperymentu, mógł wreszcie zacząć działać w sposób uporządkowany, należyty studentowi z ostatniej klasy. - Brzmi… interesująco. - stwierdził po jej opisie manipulacji ciałem przez więźniów i zanotował sobie w pamięci, aby bliżej zapoznać się z tym tematem, a nuż znajdzie jeszcze coś co pomoże mu w zmaganiach z pracą kończącą studia? Tymczasem zdawał się już nieco za mocno pogrążać we własnych myślach, co w sumie nie było niczym dziwnym. Mocno skoncentrowany na osiągnięciu jak najlepszych rezultatów, już w myślach układał list do Julii. Miał tylko nadzieję, że się na to zgodzi, w przeciwnym wypadku znalezienie obiektu testowego może okazać się najtrudniejszym elementem rozważań nad naturą skóry. Nagle też Seth okazał zaskakującą jak na siebie podzielność uwagi. Kiwnął zgodnie głową, gdy Callisto udzieliła mu ostatnich poleceń, po czym wstał, lekko, wręcz nieznacznie przychylając głowę. - Dziękuję za rady i poświęcony czas, zdaje się, że to wszystko. - powiedział spokojnie i przelotnie spojrzał Marquett w oczy, nim zdecydował się opuścić jej gabinet. Nie kłamał, zdecydowanie potrzebował tej konwersacji. Teraz chociaż nie błądził już po omacku.