Ta droga prowadzi od Hogsemade aż do hogwarckiej bramy. Jest dość szeroka, by z łatwością zmieściły się powozy przywożące uczniów ze stacji kolejowej. Na jej powierzchni widać lekkie wgniecenia od kół, zapewne z okresów gdy już we wrześniu psuła się pogoda i nowy rok rozpoczynał się wyjątkowo deszczowo, przekształcając drogę w wielką rzekę błota. Uczniowie chodzą tędy zawsze do wioski, co zajmuje im około dwudziestu minut.
Podczas podróży przez ścieżkę masz możliwość natknięcia się na uczniów pobierających przede wszystkim galeony od pozostałych uczestników życia w czarodziejskiej szkole. Nikt nie wie, kiedy dokładnie pełnią swoją wartę, niemniej jednak jest to zależne przede wszystkim od Twojego szczęścia. Zaleca się zatem trzymania w minimum trzyosobowej grupie, aczkolwiek nic nie stoi na przeszkodzie, by iść samemu - jeżeli posiada się odpowiednie ku temu umiejętności.
Aby dowiedzieć się, czy na Twojej drodze stanęli skorzy do bijatyki uczniowie, rzuć kostką.
Spoiler:
1, 2, 3, 5 - całe szczęście, tego dnia podróż wzdłuż ścieżki nie przyniosła Ci żadnych przykrych sytuacji. Pech postanowił Cię odpuścić - na jak długo - niestety nie byłeś w stanie stwierdzić. 4, 6 - swobodna przechadzka? Skądże - na Twojej drodze stają właśnie oni - wymagający pieniędzy, byś mógł w spokoju odejść. Jeżeli nie chcesz wdawać się w żadną bójkę, możesz zapłacić odpowiednią kwotę - zależną od ich humoru. Wówczas musisz rzucić jeszcze raz literką; A oznacza liczbę 1, B oznacza liczbę 2 - i tak po kolei. Następnie mnożysz liczbę przez pięć, odnotowując stratę w odpowiednim temacie. Jeżeli jednak nie możesz zapłacić wymaganej kwoty (przykładowo posiadając mniejszą ilość galeonów), musisz przejść do opcji walki.
Zasady
1. Walka opiera się z początku na wylosowaniu zaklęcia, z którego będziesz korzystać. Odruch ten jest normalny, naturalny, w związku z czym postanowiłeś użyć pierwszego czaru, który przyszedł Ci do głowy, by móc się obronić, gdy próba przekonania uczniów w żaden sposób nie zadziałała.
Spoiler:
A - Acusdolor (zaklęcie żądlące - 0 pkt z OPCM) B - Bombarda (zaklęcie niszczące powierzchnie - 0 pkt z OPCM) C - Conjunctivis (zaklęcie oślepiające ofiarę - 5 pkt z OPCM) D - Drętwota (zaklęcie oszałamiające przeciwnika - 0 pkt z OPCM) E - Expelliarmus (zaklęcie rozbrajające przeciwnika - 0 pkt z OPCM) F - Furnunculus (zaklęcie powodujące pojawienie się białych krost oraz piekących bąbli - 0 pkt z OPCM) G - Rictumsempra (zaklęcie powodujące nagły skurcz mięśni - 0 pkt z OPCM) H - Obscuro (zaklęcie powoduje pojawienie się u przeciwnika czarnej opaski - 3 pkt z OPCM) I - Relashio (zaklęcie powodujące wypłynięcie z różdżki strumienia ognia - 0 pkt z OPCM) J - Jęzlep (zaklęcie powodujące przyklejenie się języka do podniebienia ofiary - 0 pkt z OPCM)
2. Następnie rzucasz trzema kostkami odpowiadającymi za technikę użycia zaklęcia. Ważne współczynniki odgrywają tutaj przede wszystkim wymowa, ruch nadgarstkiem oraz szczęście. Sumując wynik, możesz dowiedzieć się, jak dokładnie podziałało Twoje zaklęcie i czy odniosło jakikolwiek skutek.
Spoiler:
3 - 7 - kompletna porażka, podczas której zaklęcie odbiło się rykoszetem w Twoją stronę pod wpływem Protego. W zależności od wylosowanego wcześniej czaru, zmagasz się z poszczególnym efektem aż do następnego posta; obrażenia natomiast są stałe i prędzej czy później będą wymagały uleczenia przez pielęgniarkę. 8 - 13 - po części dobrze go użyłeś, po części jednak zmagałeś się głównie ze swoim brakiem szczęścia lub odpowiedniej techniki - rzuć jeszcze raz kostką, by dowiedzieć się o ostatecznym wyniku działania zaklęcia. Parzysta - gratulacje, udaje Ci się prawidłowo zastosować czar na jednym z uczniów, odnosząc tym samym częściowe zwycięstwo; to jednak nie jest koniec Twoich działań. Nieparzysta - niestety, zaklęcie to nie jest ewidentnie Twoją mocną stroną, w związku z czym trafia rykoszetem prosto w Twoją stronę. Na szczęście jest osłabione, w związku z czym nie zmagasz się aż nadto ze skutkami tejże nieprzyjemnej sytuacji. 14 - 18 - udaje Ci się bez problemu wyprowadzić czar, w wyniku czego trafiasz jednego z uczniów i powodujesz u niego poszczególny efekt.
3. Wygrana wymaga dziewięciu prawidłowych trafień w stronę przeciwnika. Każdy z uczestników pojedynku posiada po trzy życia, o których informuje w podanym poniżej kodzie. Utrata wszystkich z nich powoduje jednocześnie wyłączenie z walki w postaci nadmiernej ilości obrażeń lub utraty przytomności. Nie można na niej zastosować Rennervate ani pozostałych zaklęć uzdrawiających, tak samo na pozostałych uczestnikach pojedynku - dodatkowo jest zobowiązana do napisania jednego posta w gabinecie pielęgniarki.
4. Każde dziesięć punktów z Zaklęć i OPCM uprawnia do przerzutu jednej z trzech kostek, w zależności od własnego wyboru. Przerzuty obowiązują podczas całej rozgrywki oraz nie resetują się wraz z kolejną kolejką.
5. Mistrz Gry oraz nauczyciele mają prawo do ingerencji w wątek w zależności od własnych preferencji oraz zastosowania odpowiednich kar za udział w pojedynku.
6. Pod koniec swojego posta należy zamieścić stosowny kod.
Spoiler:
Życia:٭ ٭ ٭ Rzucone zaklęcie: [url=Nazwa zakl%C4%99cia]Nazwa zaklęcia[/url] Statystyka z Zaklęć: Liczba punktów w kuferku Wykorzystane przerzuty: Wykorzystane przerzuty Wymowa, ruch nadgarstka, szczęście: [url=kostka, kostka, kostka]kostka, kostka, kostka[/url] Obrażenia: Tutaj wpisz Życia przeciwników:٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭
Kod:
<og>Życia:</og> [size=18]٭ ٭ ٭[/size] <og>Rzucone zaklęcie:</og> [url=]Nazwa zaklęcia[/url] <og>Statystyka z Zaklęć:</og> Liczba punktów w kuferku <og>Wykorzystane przerzuty:</og> Wykorzystane przerzuty <og>Wymowa, ruch nadgarstka, szczęście:</og> [url=]kostka, kostka, kostka[/url] <og>Obrażenia:</og> Tutaj wpisz <og>Życia przeciwników:</og> [size=18]٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭ ٭[/size]
7. W przypadku wygranej otrzymujecie nagrodę w postaci 150g (do podziału) oraz losowy przedmiot z poniższej listy - należy rzucić literką.
Spoiler:
A - Magiczny Flet B - Kompas Miotlarski C - Amulet Uroborosa D - Rozmach Grubej Damy E - Fałszoskop F - Jedno użycie Felix Felicis G - Światełko Dźwiękowe H - Smocza Zapalniczka I - Model Smoka J - Kryształowa Kula
8. W przypadku przegranej tracicie po 150g do podziału od każdej z osób.
Byli sobie niebywale bliscy, ponad wymiarowo, jakby w tym momencie czas się zatrzymał, ofiarowując im drugą szansę. Czy na pewno? Lilah lawirowała na pograniczu niemej świadomości, ale też cudacznego uczucia błogości. Wiedziała, że gdyby tamto zdarzenie nie wyszło na jaw – nie musiałaby uciekać i nigdy nie pozostawiłaby Lysandra samego, a jednak. Życie zgotowało im niespodziankę, tym samym na nowo krzyżując ich drogi, które powoli rozchodziły się we własne strony. Wyrzuty sumienia zaczęły nią targać, gdy przyjemny powiew świeżego powietrza buchnął jej w twarz, lecz nie myślała o konsekwencjach, które miałyby jutro nadejść. Spodziewała się raczej szczerej rozmowy, wyrzucenia z siebie całej brei toksyny, która zalewała jej serce. Po zbyt długim pocałunku odsunęła się o krok. - Jesteś pewien? Powinnam raczej w tamtą stronę iść sama… – mruknęła przekornie, bo to była prawda. Nikt nie mógł ich teraz zobaczyć razem, bo plotki rujnowały wszystko, a Islandka chciała poukładać sobie w głowie przebieg ów spotkania. - Nie martw się, dam sobie radę, tak? Skoro w Tokio dałam to tu nie dam? – i wycofując się kolejne kroki, poczuła jak ktoś wbija różdżkę w jej plecy i zbyt silnie łapie za krtań, odchylając tym samym głowę dziewczęcia w tył. Oddech natychmiastowo się spłycił, zaś sarni wzrok został utkwiony w twarzy Zakrzewskiego. - Wyskakuj z galeonów albo ta panienka pożałuje – burknął typ, zaś Lilah jedynie w duchu błagała, by auror oddał grzecznie wszystkie pieniążki.
- Nie ma problemu - powiedziałem, naprawdę chcąc ją odprowadzić. Gdy jednak odmówiła to ukryłem mój zawód i z lekkim uśmiechem powiedziałem - Do zobaczenia. Patrzyłem na nią jak odchodzi i nie zdążyłem się nawet odwrócić, gdy tak niespodziewanie dopadł ją napastnik. Groźby z ust mężczyzny wzbudziły we mnie wściekłość, ale jednocześnie przerażenie - chociaż byłem aurorem i bez problemu radziłem sobie z tego pokroju sprawami, jednak teraz nie dość, że byłem pijany, to jeszcze zagrożona była tak bliska mi istota. Starając się myśleć logicznie zrozumiałem, że nie mogę działać gwałtownie - mój ewentualny atak w obliczu zaburzeń magii oraz tego, że jego różdżka była wycelowana w Lilah mógł się skończyć dla dziewczyny tragicznie. Przychodziło mi na myśl zaledwie jedno rozwiązanie, przed którym się wzbraniałem - choć jako aurorzy mogliśmy korzystać z czarnej magii w ramach konieczności to moja moralność sprawiała, że nie miałem szczególnej ochoty korzystać z tego przywileju. W tym momencie na szali było jednak życie Gryfonki, które wydawało mi się ważniejsze od wszystkich głupot, którymi dotąd się kierowałem. Wykonałem ruch dający do zrozumienia mężczyźnie, że kładę na ziemi sakiewkę, tym samym odwracając jego uwagę. Gdy na moment się rozproszył wpatrując w złoto wycelowałem w niego różdżkę (nie chcąc ryzykować użycia bezróżdżkowości czy magii niewerbalnej przy tak trudnej formule) i wyszeptałem: - Imperio. Typ jakby się zmieszał, niemniej jednak nie było widać po nim niczego więcej. Był tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. - Puść ją i odsuń się - powiedziałem do mężczyzny. Puścił i odszedł na kilka metrów. Odetchnąłem z ulgą, po czym podniosłem z ziemi sakiewkę i wciąż wycelowując w niego różdżkę. Z każdą chwilą czułem jak robię się coraz bardziej trzeźwy. Objąwszy Lilkę ponownie przemówiłem do mężczyzny. - Odwróć się tyłem do nas - powiedziałem. Gdy to zrobił po raz kolejny rzuciłem zaklęcie. Tym razem sięgnąłem po Obliviate - zdecydowałem się wyczyścić mu z pamięci nasz wygląd, a także fakt, że rzuciłem na niego jakieś zaklęcie. Zależało mi na tym, żeby w razie czego nie próbował się mścić. Gdy już skończyłem przemówiłem do niego jeszcze raz: - Teleportuj się do Londynu i udaj się do placówki magimilicji. Przyznaj się co zrobiłeś. Ledwo skończyłem zdanie, a złodziej dokonał aportacji. Odetchnąwszy przycisnąłem Lilah do piersi. Stres sprawił, że nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć.
Imperius: 4 Obliviate: 2
Ostatnio zmieniony przez Lysander S. Zakrzewski dnia Wto Gru 18 2018, 22:43, w całości zmieniany 1 raz
Bliskość Lysandra wydawała się być Lilce znajoma, a zarazem nader obca. Nie umiała się do niej odnieść, by nie urazić młodego mężczyzny, wszak ich wspólna przeszłość tłamsiła jej drobne ciało. Ulegała wyobrażeniu o Zakrzewskim, poddając się pocałunkom, głęboko ufając, że nie rzucał czarów. Nie mógł, nie powinien; byłby do tego zdolny? - Lys… – wyszeptała, kiedy to nieznajomy zaczął tłamsić jej sylwetkę. Czuła parszywy dotyk palców napastnika, które obłapały jej postać, a zaraz potem jedna łza popłynęła po policzku gryffonki. Czekała na działanie ze strony aurora, jakby łudząc się, że jest w stanie zrobić cokolwiek, co ją uratuje, lecz gdy padło pierwsze z zaklęć – zastygła w bezruchu. Uniosła wymownie powieki, nie spodziewając się tego, bo jak to możliwe? Lysander korzystał z czarnej magii? Czuła jak jej serce uderza gwałtownie, zbyt szybko, a mętlik powstający w umyśle zmuszał ją do nieracjonalnych działań. Wydawała podświadomie wyrok, a zarazem pragnęła ufać, że były kapitan drużyny Quidditcha przeszedł na niewłaściwą stronę magii. Tak bardzo pragnęła poznać prawdę, dlatego też od razu gdy została uwolniona, wtuliła się w ciało Zakrzewskiego, łkając cicho w jego tors. Oddech Islandki spłycił się, a serce nadal kotłowało w piersi dziewczęcia, które gubiło się w każdym kolejnym wypowiedzianym słowie. Szok i niedowierzanie stłamsiły ją, a strach sparaliżował, dlatego też, gdy mężczyzna zniknął, odsunęła się lekko, by spojrzeć załzawionymi oczami na twarz gryffona. - Zabierzesz mnie stąd? Proszę… – mruknęła niewyraźnie, nie mając pojęcia – co teraz będzie, wszak te dwa lata wydawały się być dostatecznym, by oboje się zmienili pod wpływem wszelakich emocji.
Lilah wtuliła się we mnie, a ja oplotłem ją ramionami starając się dać jej poczucie bezpieczeństwa, nawet jeśli w tej sytuacji nie było to do końca możliwe. - Już, jesteś bezpieczna - powiedziałem cicho, głaszcząc jej włosy - Zabiorę Cię w bezpieczne miejsce Nie myślałem co mogła sobie o mnie sądzić po rzuceniu zaklęcia niewybaczalnego, nie myślałem nawet o tym, że fakt iż ją uratowałem mógł mieć pozytywny wpływ na nasza relację po jej wytrzeźwieniu. W tym konkretnym momencie nie liczyło się nic poza tym, że już nie groziło jej niebezpieczeństwo. Całą ta sytuacja jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu jak bardzo ważna jest dla mnie Lilah - z troski o niej byłem w stanie zarzucić dumę czy myślenie o korzyściach, byłem w stanie sięgnąć po magię, którą obdarzałem pogardą. To ona była najważniejsza. Ścisnąwszy jej dłoń teleportowałem nas z daleka od tego miejsca.
Drogę do Hogsmeade otulał gruby dywan śniegu, ubity setkami stóp oraz wyżłobiony kołami wozów. Lekki, zimny puch spływał z nieba nieustannymi falami, czepiając się twojego płaszcza i włosów. Nie przedzierał się przez barierę z płaszcza, a jednak chłód panujący na zewnątrz jakoś znajdował drogę do Ciebie, sprawiając, że zwyczajnie miałeś już dosyć czekania. Spóźniali się. Para, z którą miałeś się dzisiaj zobaczyć, nie chciała skrywać się na uboczu. Pragnęła miejsca uczęszczanego, za nic mając sobie pogłoski o niepomyślności wróżenia w takich okolicach. Klient nasz pan, prawda? Wyczułeś ich obecność jeszcze zanim do ciebie podeszli. Kobieta była niska i nieco zlękniona, poznałeś to po jej niepewnym, lekkim kroku. Mężczyzna wydawał się być pewien swego. Jego kroki były zdecydowane, a głos nie znosił sprzeciwu. Natychmiast poznałeś kto w tej parze nosił spodnie, a także kto zapragnął, abyś to Ty wybrał imię dla ich dziecka. Przyszli rodzice podali ci dłonie, a ty rozpocząłeś pracę. Twoja wizja była wyjątkowo niekorzystna. Nie potrafiłeś odnaleźć w niej właściwego początku, zupełnie tak, jakby mężczyzna, który trzymał cię za rękę w żaden sposób nie łączył się z zlęknioną dziewczyną. Twoja wizja była wyjątkowo mętna i pozbawiona sensu. Czułeś jedynie ból psychiczny, przemoc i przygniatający cię smutek. Próba skupienia się na dziecku sprawiła, że jedynie wyszedłeś z transu. Poprosiłeś, aby mężczyzna pozwolił ci wróżyć jedynie z samą matką. Kiedy wasze ręce się zetknęły, wyrazista wizja nieomal powaliła cię na kolana. Cierpienie było tak zniewalające, że tylko pogłębiły wasze połączenie. Słyszałeś kobiece krzyki i dźwięki szamotaniny. Dotyk silnych palców na ramionach, ból rozdzierający podbrzusze raz za razem. Byłeś świadkiem gwałtu męża na żonie. Rozpoznawałeś tempo, z którym oddychał, a także zapach mieszający się teraz z wonią alkoholu. Czułeś jak po policzkach płyną ci łzy, a gdy wszystko to wreszcie się skończyło, zasnąłeś z twarzą w poduszce, zakopany w pachnącej rdzą pościeli. Gwałtownie odsunąłeś się od kobiety, ściskając palcami grzbiet nosa, aby nieco zagłuszyć tępe pulsowanie, jakie odezwało się pod czaszką. Wiedziałeś, że dziecko, które zostało zaszczepione w łonie żony nie ma żadnych szans na życie, jeżeli losy jej rodziców odpowiednio się nie odmienią. Tylko jak im to przekazać, aby skłonni byli popracować nad własną relacją?
1 i 2 - Mężczyzna nie chce uwierzyć w twoje słowa. Twierdzi, że nie zobaczyłeś nic szczególnego i twoje słowa są kłamliwą próbą wyłudzenia ich pieniędzy. Jego wątpliwości pogłębiają się, gdy twierdzisz, że jeżeli nic się nie zmieni, żaden jasnowidz nie ujrzy w ich życiu żywego potomka. Natychmiast zabiera ze sobą swoją przerażoną żonę i już wiesz, że krew, którą wyczułeś na pościeli może faktycznie oznaczać nadchodzące poronienie. Niestety, w tym miesiącu otrzymasz wypłatę pomniejszoną o 20%, gdyż mężczyzna, dla którego pracowałeś będzie skutecznie psuł twoją reputację, sprawiając tym samym, że odwiedzi cię mniej klientów niż zazwyczaj. 3 i 4 - Twoje słowa wywołują martwą ciszę, przerywaną jedynie pełnymi napięcia oddechami zebranych. Kończy ją dopiero westchnienie mężczyzny. Wraz z nim pojawia się ruch. Szurnięcie stóp na śniegu, ciche klepnięcie w ramiona, gdy dotyka swojej partnerki. Ona jedynie wstrzymuje oddech, jakby spodziewała się ciosu, jaki zaraz padnie, lecz zamiast tego rozlegają się słowa. Niechętne podziękowanie za usługę, kompletnie pozbawione emocji, jakby mężczyzna sam nie wiedział co sądzić o wizji, jaką im zaserwowałeś. Płacą ci i odchodzą, lecz kiedy ich kroki cichną, ty już wiesz, że niedługo do ciebie wrócą. Nie jesteś w stanie jednoznacznie stwierdzić czy wieści okażą się pomyślne, ta para jeszcze sama nie jest pewna jak to rozwiąże, aczkolwiek jesteś dobrej myśli. 5 i 6 - Czujesz zmianę atmosfery natychmiast po wygłoszeniu swoich ostrzeżeń. Skrzypnięcie na śniegu i spanikowany głos kobiety oznajmiają Ci, że padła przez mężczyzną na kolana. Błaga go o opamiętanie się, prosi go o to, aby zmienił ich przyszłość. Zapewnia, że go kocha, że pragnie ich dziecka. Czujesz się nieswojo słuchając jej słów, zwłaszcza w obliczu wizji, jakiej byłeś świadkiem przed kilkoma minutami, ale grobowe milczenie partnera budzi twoje zainteresowanie. Czyżby to wszystko naprawdę go poruszyło? Nie poznajesz jego zamiarów od razu. Dopiero po upływie tygodnia otrzymujesz list (wspaniałomyślnie wysłany niewrzaskliwym odpowiednikiem wyjca), w którym mąż prosi cię o kilka rad. Starasz się pomóc mu w podjęciu właściwych decyzji, wspierając się kilkoma dodatkowymi wizjami. Zdobywasz punkt do dowolnej umiejętności. Zgłoś się po niego tutaj.
Wyszła z łódki na drugim brzegu pocierając dłonią o dłoń i kierując swoje kroki wzdłuż linii wody w poszukiwaniu kolejnych tropów czy śladów krwi. Podążając tak od plamy do plamy zanurzyła się w zarośla okalające nabrzeże aż dotarła do bramy wiodącej na stację kolejową linii Hogwart-Hogsmeade. Ukucnęła przy torach i oceniła w którą stronę podążyło zwierze, a gdy się wyprostowała chciała się swoimi uwagami podzielić z kompanem, otworzywszy jednak usta zaraz się rozmyśliła i zamknęła je stając na krawędzi peronu. Z daleka widać było nadjeżdżające powozy, mogli więc skorzystać z okazji i złapać podwózkę przynajmniej do miejsca w którym trop zbaczałby z trasy. Zasugerowała więc gestem, by wsiąść i to też uczyniwszy wpatrzyła się w mijającą prędko za oknem drogę. Powóz być może nie pędził szybko, ale miała nadzieję, że jakiekolwiek to było zwierze nie pozostało na niej postanowiwszy uciąć sobie drzemkę czy odpocząć po, przykładowo, dzielnym przepłynięciu jeziora. Zwierzęta były z reguły głupie, kto wie, co takiemu rannemu biedaczysku mogło przyjść do głowy. W Titanie puściłaby przodem psy, które nie dość, że szybko znalazły by ranne zwierze to jeszcze umiejętnie zagoniły je w miejsce w którym nie zrobiłoby sobie krzywdy do momentu przyjścia myśliwych. Pogmerała w wewnętrznej kieszeni i wyciągnęła termos z bardzo mocną, czarną herbatą. Napiła się trochę i zaproponowała trochę Gunnarowi wskazując kubeczek gestem. Jeszcze trochę się przejadą, równie dobrze mogą sobie uciąć małą przerwę, tak.
Kość I – ilość pól:3 Kość II – wydarzenie:4 Obecne pole: 15 Inne: - Poprzednia lokalizacja:Nad jeziorem
Ostatnio zmieniony przez Albina Abrasimova dnia Pią Gru 06 2019, 00:53, w całości zmieniany 1 raz
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Kość I – ilość pól:6 + 1, za mój wykorzystany punkt z transmutacji Kość II – wydarzenie: 6^ Obecne pole: 15 Inne: - Poprzednia lokalizacja:łąka z kupą
Mam wrażenie, że kiedy wspominam o innych szkołach robisz się bardziej milczący, co kontrastuje z Twoim energicznym sposobem bycia sprzed chwili. Dlatego postanawiam nie wypytywać o resztę, zakładając po prostu, że miałeś jakiś cel dla którego zrezygnowałeś z poprzedniej szkoły. Swoją drogą nie jestem wciąż pewna na czym polega ta wymiana, czy dostają się tu uczniowie za specjalne osiągnięcia, czy każdy kto się nawinie, więc nie chce wyjść na głupka, który po całym semestrze wciąż nie wie na czym polega o co tu chodzi. Ja w cichości ducha wymyślam sobie, że są po prostu szpiegami rosyjskimi, bo nie wiem jaki byłby inny powód ściągania ich tutaj i pokazywania Hogwartu. Wracając jednak do tematu naszej wycieczki. Po naszej wspólnej pogadance o ptaszku którego znalazłam wyszło na to, że nie mamy innej opcji jak go zatrzymać i zająć się. Nie możemy też zabrać mu głosu. Dlatego wychodzi na to, że musimy oszaleć przez jego świergolenie. Takie życie. Ruszamy w drogę więc z naszym wyrokiem śmierci (a przynajmniej moim). - To prawda, turban był przydatny jak nigdy - zgadzam się na te słowa i wzruszam ramionami, równocześnie kręcąc głową nad komplikacjami tamtej lekcji. Śmieję się jednak głośno na Twoje pytanie. - No, skoro ja Cię trafiłam to chyba bardzo łatwo było Cię trafić. Ja w pewnym momencie skuliłam się pod drzewem i szlochałam - mówię odrobinę przesadzając, ale może w zasadzie nie aż tak. Chyba uroniłam kilka łez po wpadnięciu w jakąś wyjątkowo śmierdzącą rzecz. Tak jak ty teraz. Z dozą ogromnego zażenowanie musimy oczyszczać cię wspólnie z gnoju. Cóż za wiążące zajęcie. Prawdziwa integracja. Nie mogę się powstrzymać od wykrzywionej miny od smrodku, którym walisz, więc macham ręką, żebyśmy stąd poszli. Jak najdalej od przeklętego nawozu, gdzieś musi być koniec tych tortur. - Przykro mi, też nie wiem czemu nosi opaskę - mówię jeszcze o Fire, zanim nie ruszamy śladami, które prowadzą gdzieś pod murami. Idziemy co jakiś czas pokazując sobie ślady krwi, wymieniając się błahymi ciekawostkami, pewnie o ulubionych przedmiotach (gdzie pieję nad zielarstwem) i tragicznym meczu quidditcha, gdzie Krukoni zostali rozgromieni. Dochodzi też do mnie, że idziemy strasznie długo. - Słuchaj, musieliśmy coś źle przejść - mówię zaniepokojona, bo już stawiamy krok za krokiem, mnie już bolą łydki, jestem coraz bardziej zmęczona. Ile to już trwa? Czemu ten trop tak tragicznie nas prowadzi? - Coś musi być nie tak! - dodaję zirytowana, rozglądając się wokół w poszukiwaniu czegoś co może mnie uratować. - Ej, widzisz tam? - pytam wskazując na powóz, którym dostawaliśmy się do Hogu. Nie mam pojęcia czy ty tak samo miałeś, czy jakoś bardziej fancy. - Chodź, podjedziemy trochę, bo inaczej padnę tu na ziemię - proszę grzecznie, szturchając Cię łokciem.
Moe chyba postanowiła całkiem zignorować jego obecność, co w pewnym sensie mu nie przeszkadzało, bo bynajmniej nie przyłączył się do nich ze względu na nią, ale z drugiej strony, miał nadzieje, że nie będą zapominać o ich obecności w pobliżu i w razie czego przyhamuje dziwne sytuacje. Aconite chyba od początku (cóż za zaskoczenie) chciała mu pokazać, że się myli, bo tuż po jego słowach złapała gryfonkę za rękę, a Asphodel cudem powstrzymał się od skrzywienia. Nie podobało mu się, że sprowokował ją jedynie do robienia mu na złość. Miał nadzieje, że przynajmniej chodzi tylko o to. - Miłosnego? Do niej? - spojrzał na nią znacząco, w zasadzie wcale nie chcąc obrazić Moe, bo z pewnością nie zrobiłby tego tak otwarcie, a jedynie zaznaczyć, że ostatnio zwierzała mu się z listów o zupełnie innym adresacie. Zabrzmiało to jednak jak zabrzmiało i można było interpretować dwojako. Westchnął tylko, widząc, że jego siostra wcale nie zamierza odczepić się od koleżanki. Koleżanki. Tylko koleżanki. Tego się trzymajmy. Kiedy zebrały waleriane, poszli dalej, starając się skoncentrować na zadaniu. No dobra, może on trochę mniejszą uwagę poświęcał wykonywaniu zadania, a większą obserwowaniu dziewczyn, ale mimo wszystko starał się całkowicie nie rozpraszać. Przy wrzeszczącej chacie był jednak za mało ostrożny. Nawet nie zwrócił większej uwagi na dziwny odgłos z niej dobiegający. Wszyscy jakoś bezmyślnie szli dalej, nie zastanawiając się nad tym, że może należałoby zboczyć z trasy. Z drugiej strony, wtedy mogliby zgubić ślady. Na całe szczęście to nie było nic groźnego, jedynie kruki masowo wyleciały z za drzwi. Szkoda, że jeden postanowił wyznaczyć sobie trasę tuż nad Aspem. Z obrzydzeniem zauważył, że ptak postanowił też zostawić na nim białą plamę. Świetnie. Sięgnął po różdżkę i pozbył się tej plamy krótkim chłoszczyść, ale mimo wszystko nie była to ciekawa niespodzianka. - Świetnie - pokręcił tylko głową.
Kość I – ilość pól: 6 Kość II – wydarzenie: 5 Obecne pole: 16 Inne: ptasia kupa ._. Poprzednia lokalizacja:o tu
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Wywróciła tylko oczami słysząc jego pytanie. Beznadziejny romantyk. Według niego powinna płaszczyć się przed Caelestine do końca swoich dni, mimo że ta nie jest nią zainteresowana (bo nie jest, prawda?), tylko dlatego, że przez nią jej serce biło szybciej? Nie zamierza się ograniczać, nie zamierza się za nikim uganiać, nie zamierza angażować się w coś jednostronnego czy może... nie zamierza się angażować w ogóle? Na pewno nie oczekuje od nikogo związku w takim sensie, w jakim rozumiał go Asp. Nie chciała deklaracji, nie chciała zobowiązania, nie chciała poematów ani kwiatów. Chciała dostać uwagę i mieć komu poświęcić swoją. Chciała mieć kogoś, kto będzie w stanie przyspieszyć jej puls i oddech na setki różnych wspólnie odkrywanych sposobów. Chciała kogoś, do kogo będzie mogła rościć sobie prawa i rzucać zazdrosne bombardy pod nogi każdego, kto wyciągnie w jej stronę rękę. Chciała posiadać i być posiadana, nie musząc składać żadnych deklaracji, nie planując rzucać żadnymi formułkami. Ścisnęła mocniej dłoń Moe, gdy stado kruków wzbiło się w powietrze (oczywiście w geście obronnym, a nie ze strachu!), po czym wzrok jej zmrużonych oczu powędrował w stronę ramienia brata i kącik jej ust drgnął minimalnie. - To za gapienie się na nas jak jakiś stary creeper - mruknęła, odwracając głowę, aby spojrzeć na urwane ślady. Rozejrzała się chwilę, po czym szturchnęła lekko Moe, aby zaraz wskazać głową ślady krwi, czekając aż ona stwierdzi czy jest to prawidłowy trop. Ze swoimi umiejętnościami z ONMSu wolała nie podejmować sama decyzji o ich dalszej drodze.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Czy to możliwe, by miała aż tak złego cela? Chyba widział ją na meczu z Gryfonami, a skoro tak, to najwyraźniej była w drużynie. Biorąc pod uwagę, że Ravenclaw skończył ze sromotnym zerem, może w jej żartobliwych słowach była odrobina prawdy? Z drugiej strony w drużynowych sportach nigdy nie wiadomo z której strony spodziewać się rozczarowania. Wystarczyło jedno słabe ogniwo, by całość rozsypała się w drobny mak. Właśnie dlatego preferował samodzielność... choć paintball nie był może najlepszym tego zobrazowaniem. — Te drzewa były strasznie wąskie — stwierdził, dokładając do swoich słów wymowne wzruszenie ramionami. To wcale nie tak, że to on był za szeroki żeby się za nim schować, absolutnie nie na tym polegał jego błąd. Przecież Grigoryev nie popełniał błędów, czasem tylko łaskawie pozwalał zaskakiwać się życiu. Zresztą kto to widział, drzewa w szkolnej sali. W Souhvězdí poszliby po prostu do pobliskiego lasu, a tutaj najwyraźniej nauczyciele lubili zostawać w murach zamku... ten zaś nie przestawał go dziwić. — Też bym zapłakał gdyby wypadły mi włosy. — Dodał ze zrozumieniem, choć zamiast o włosach, myślał raczej o tatuażach. Gdyby tak nagle miały zniknąć z powierzchni jego skóry? Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Szli i szli, i powoli tracił już nadzieję, że uda im się wytropić to przeklęte zwierzę, ale nie odzywał się, bo nie chciał wyjść na marudę. Poza tym doceniał spacery w otoczeniu przyrody, często z własnej woli pozwalał sobie na podobne zagubienie, rzucając sobie tym samym wyzwanie, by jakoś znaleźć właściwą drogę. — To po tylu latach można się tu dalej gubić? — zdziwił się zupełnie szczerze i wcale nie chciał jej tymi słowami dogryźć. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie tylko zamek był ogromny i pokręcony – otaczające go tereny zdawały się nie być pod tym kątem lepsze, myślał jednak, że jego niemożność porządnego zorientowania się co gdzie leży wynika z tego, że jest tu po prostu nowy. Najwyraźniej się mylił. — Jak zaraz nie znajdziemy drogi, to zastanie nas tutaj... — zwrócił głowę we wskazywanym przez nią kierunku — noc. Ciągną je testrale? — nie potrzebował żadnych dodatkowych szturchańców, bo sam chętnie przyspieszyłby tempo, zwłaszcza że zależało mu na wytropieniu zwierzęcia, a zapadnięcie mroku od jakiegoś czasu stało się realną groźbą, której trudno było uniknąć. Wsiadł do powozu i przesunął się, by zrobić jej miejsce obok siebie. — No no, jest prawie romantycznie. Byłoby... gdybym tak nie śmierdział. — błysnął zębami w szerokim uśmiechu i rozsiadł się wygodniej, pozwalając by zwierzę naprawiło ich spacerową pomyłkę.
| z/t
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jej reakcja w pierwszej chwili była zbliżona do tej, którą publicznie podzielił się Asph. 'Miłosny?'. Jednak, o ile jej myśl była w jej oczach usprawiedliwiona, wypowiadanie tego na głos, zwłaszcza z dodaniem tego 'Do niej?' przegięło pałę goryczy. Choćby dla podtrzymania tego wszystkiego, co budowała Aconite, Davies postanowiła wyrzucić z siebie kilka cierpkich wyrazów. - Nie zapominaj się, Romeo. - wypaliła, dodając po chwili jeszcze - A układanie życia zacznij od siebie. - po tych słowach zacieśniła jeszcze uścisk dłoni, jaki łączył ją z Mgiełką, prawdopodobnie bardziej szukając wsparcia psychicznego niż potwierdzenia, że rzeczywiście w jej liście podpowiadającym pracę domową było coś więcej niż poprowadzona z ciekawej perspektywy analiza jej zachowań. Niemniej, ruszyli dalej. I było jej dane zobaczyć, jak coś z okołoszkolnego ptactwa wymierzyło sprawiedliwość za jej uszczerbek na honorze. - A niech się gapi. Tyle jego. - zaśmiała się kpiąco i nachyliła w stronę Gryfonki, dając jej tym samym buziaka w policzek. Chichot Davies niby mógł wydać się w tym wszystkim nieco naciągany, ale bez tego rodzaju 'zapowiedzi', nie mogłaby zrobić tego, co miała w planach.
[z/t x3]
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Albina widocznie poczuła się urażona, że nie rozumiał znacznej większości slów, które do niego kierowała. Nie mógł jednak na to poradzić zupełnie nic. Uśmiechnął się kwaśno. Rezygnując z sugestii, że może zamiast się boczyć powinna podszkolić się z angielskiego. Bez słowa wbijając ręce w kieszenie spodni ruszył za nią, tym razem zdając się na jej zdolności tropiące. Choć nie mógł nic poradzić na to, że cały czas spojrzeniem omiatał okolicę kontrolując czy na pewno Albina nie myli się co do obranego kierunku. Minąwszy stację Hogwart-Hogsmeade przeszedł dalej za swoją rosyjską koleżanką, zeskakując z torów. Pomysł wsiąścia do powozów nie bardzo mu się podobał, zważywszy na to, że mogli łatwo zgubić trop, ale jak dotąd nie mieli problemów z utrzymaniem go, nawet kiedy musieli przeprawić się przez wodę, więc ostatecznie podążył za nią. Wsiadł do bryczki, opierając się ramieniem za jej plecami i rozejrzał się po okolicy. Zaraz za nimi pojawiła się druga para. Lazar i Melusine również złapali podwózkę. Machnął im krótko ręką, wracając uwagą do swojej towarzyszki, kiedy poczuł przyjemny zapach mocno zaparzonej herbaty. — Dzięki — mruknął, ale pokręcił przecząco głową. Nie było mu zimno. Ani nie chciało mu się póki co pić. Zamiast tego rozejrzał się za powóz, na ślady, którymi podążali, upewniając się, czy nie gubią kierunku. — Jesteś znudzona? — zagaił, bo w gruncie rzeczy w trakcie tropienia on nie potrzebował rozmów, ale kto wie. Szlachetnie urodzona rosjanka może miała inne kaprysy?
Sam nie wiedział jak to się stało, że potrafił wybrnąć z tej całej rozmowy bez szwanku. Zwyczajnie nie przepadał za awanturami. Nienawidził kiedy musiał podnosić głos, bo kojarzyło mu się to ze szczeniackimi kłótniami z ojcem, który naskakiwał na niego tylko po to, aby uzmysłowić mu swoją rację. I od kiedy przestał reagować gniewem i krzykiem na takie "zaczepki" Teodora, a zaczął najpierw go ignorować, a później ze spokojem odpowiadać swoimi argumentami - wiedział, że to ma więcej sensu. Z czasem przekonał się też, że jest to bardziej dojrzałe podejście, a nie awantury na zasadzie kto komu przeleje więcej złości. Gniew, wydawał mu się niepotrzebny i nauczył się omijać tę ścieżkę rozwoju sytuacji najczęściej jak się dało. Wydawało mu się, że zaproszenie Finna do domu było najlepszym rozwiązaniem. Cała ta sprawa z niemocą jego różdżki, ze zniszczeniem tej lucasowej... Naprawdę musiały dołożyć mu do pieca. Na dodatek, był wyraźnie rozkojarzony i sprawiał wrażenie pogubionego. A może tylko Sinclairowi tak się wydawało. Uśmiechnął się delikatnie, na wspomnienie tego poranka, kiedy się poznali w szkolnej kuchni. - Postaram się przygotować podobną. Chociaż warunków z tamtego dnia nie da się odtworzyć, między innymi dlatego, że przyczłapałem tam wtedy na bosaka... - nieco się zapędził myślami, uśmiechając się pod nosem, doskonale pamiętając tamten tragiczny (pod względem niedospania) poranek. Wychodząc z zamku zauważył, że z dnia na dzień robiło się coraz chłodniej i to nie były przelewki. Listopad już tuż tuż, za nim grudzień i zapewne niedługo zobaczą śnieg. Jednak to nie przeszkadzało chłopakom, którzy ruszyli po pewnym czasie ścieżką prowadzącą do magicznej wioski. Lu stwierdził, że nie będzie naciskał na rozmowę i wymuszał niczego na Finnie, jednak jakoś naturalnie przeszli do tematu mieszkania wraz z dwójką przyjaciół. - Chyba trochę Cię okłamałem. Jednak dom nie jest tak całkowicie pusty. - zaczął ostrożnie, przygotowując chłopaka na to, że jednak ktoś będzie im towarzyszył. Posławszy mu blady uśmiech, dodał: - Nazywa się Drops. Niedawno z nami zamieszkał. Czasami łasi się do nogi, ale najwyżej zamknę go w piwnicy u Rowla. - oczywiście miał na myśli Leprehau, który jakiś czas temu zawitał u nich w domu i jest od tej pory główną atrakcją wszystkich gości, odwiedzających ich w Hogsmeade. Lu miał nadzieję, że jednak Gardowi nie będzie przeszkadzał psiak, który może był trochę za bardzo rozpieszczony i przez to zbyt "przytulaśny".
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Kiedy Lucas zatopił się we własnych myślach to Finn nade wszystko próbował od swoich uciec. Wsłuchiwał się we własne kroki kiedy to podeszwami butów ugniatał napotkane na drodze kolorowe i wilgotne liście. Kark miał pochylony, a ręce schowane w kieszeniach spodni. Coraz trudniej przychodziło mu stawiać kroki, nabrał silnej ochoty zamknąć oczy i nigdy więcej ich nie otwierać. Interakcja z otoczeniem męczyła go, a przebyta z Lucasem rozmowa w zamku wyczerpała zasoby jego uprzejmości. Dbał o głębokość każdego swego oddechu dzięki czemu po kilkunastu minutach odkrył, że jednak starczy mu odrobiny mocy by jednak porozmawiać. Próbował koncentrować się na teraźniejszości, wierząc, że dzięki temu nie pęknie z żalu. - Zawsze możemy zdjąć buty. - zaproponował i zaraz to odchrząknął słysząc, że brzmieniem przypomina świeżo ożywionego inferiusa. Tęsknił do smaku ciemnej kawy. Spacer wydawał się jedyną normalną rzeczą w ostatnich miesiącach. Nie patrzył na Lucasa aby nie zdradzić się jak wiele kosztuje go sił reagowanie na słowa i ruch. Zwolnił tempa, aby zaoszczędzić trochę energii i dotlenić się i tym samym zneutralizować ból głowy. - Drops i łaszenie się brzmi jak jeden z psów. Miałem w dzieciństwie psidwaka więc wiem jak potrafią się kleić do człowieka. - nagle pojął, że drugi raz w życiu wspomniał o swoim ukochanym zwierzęciu, które stracił w tak tragiczny sposób. - Jeśli ograniczy się do twojej nogi to nie musisz zamykać go w piwnicy. - a nie lubił zwierząt od momentu kiedy utracił tego pupila bez którego kiedyś nie potrafił zasnąć. Kolejne następne kroki były wolniejsze i chyba głośniejsze. Nie zdawał sobie sprawy jak spowalnia tempo. Chłodny wiatr rozbił się o jego coraz bledszą skórę twarzy i wywołał w nim zimny deszcz. - Rowle… to znaczy, że mieszkasz też z Gabrielle, tak? - pytał patrząc tępo przed siebie. Kopnął napotkany kamyk kiedy oczyma wyobraźni zobaczył twarz kuzynki.
Nie był świadomy ile Puchona kosztuje przebywanie z jego towarzystwie oraz rozmowa. Sądził, że chłodny, październikowy wiatr dobrze mu zrobi, że będzie mógł trochę odetchnąć i przede wszystkim lepiej się poczuje. Martwił go ten przerażający ból głowy, o którym mówił mu w zamku, jednak po tym jak zgodził się na propozycję odwiedzenia go w domu, Sinclair był dobrej myśli. Zauważył, że Gard w pewnej chwili nieco zwolnił, dlatego on również dostosował swoje tępo do kolegi, starając się zająć go nieco rozmową. Choć ten sposób w jego wykonaniu nie zawsze przynosił dobre efekty, bo jak wszyscy dobrze wiedzieli Lucas lubił czasami gadać o pierdołach. - Tak, to leprehau i wyjątkowo lubi się kleić... Ale skoro to znasz to, co będę Ci mówił - odparł, chowając ręce do kieszeni kurtki, dokładnie w tym momencie, kiedy usłyszał kolejne słowa Finna - Jasne, będę starał się go jakoś "wychować", w końcu musi potrafić się dobrze zachowywać, kiedy mamy gości - przyznał, zgodnie z prawdą. Od początku psiak był trochę nieokrzesany, ale wydawać się mogło, że z czasem, kiedy się do nich przyzwyczaił, jeszcze bardziej się rozbrykał. Usłyszawszy pytanie na temat Gab, uśmiechnął się pod nosem. - Zgadza się. Mieszkamy z trójkę. - potwierdził, po czym zerknął na Puchona. - Jak dobrze znasz Levasseur? Znaczy się, wiem, że jesteście z tego samego domu... - zaczął, ciekawy jakie łączą ich relacje. Chyba dziewczyna też kiedyś wspominała coś z bliskiej zażyłości z Finnem. Ale nie zarejestrował dokładnie na jakiej stopie jest ich znajomość.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Ta rasa psiaków niewiele mu mówiła. Minęły bezpowrotnie czasy kiedy interesował się psowatymi. Zauważył jednak, że poruszanie tej "pierdoły" nie było takie złe jak myślał. Zazwyczaj gdy wywoływał silne wspomnienia to skręcał się się od razu w środku. Najwyraźniej Lucas potrafił tak dobrze modulować głos, iż pogawędka stawała się łatwiejsza. Ta obiecana kawa stała się celem dnia. Wypić ulubiony napój a potem nie myśleć co stanie się dalej. Nie miał sił znów narzekać Maxowi o swoim złym samopoczuciu. Westchnął głęboko. - Nie potrafię doradzić nic oprócz tresury. - odpowiedział i skoncentrował się aby jakoś ułożyć myśli i przede wszystkim trzymać się z dala od tych negatywnych. - Znam się z nią od dzieciaka. Jestem jej przyszywanym kuzynem, ale ostatnio… za dużo z nią czasu nie spędzałem. - kiedyś byli sobie znacznie bliżsi. Finn był w sobie jednak na tyle zamknięty, że oddalił się od Gabrielle i ich relacje się ochłodziły. Wyciągnął z kieszeni klucze i drżącymi palcami próbował odczepić jeden breloczek. Miał z tym problem. - Czy mógłbyś jej coś ode mnie przekazać? Nie wiem kiedy znów się z nią zobaczę, bo przyjeżdża do mnie ojciec i będę nieosiągalny. - walczył dzielnie aż odczepił choć musiał gwałtowniej pociągnąć. - Ojciec planuje zawlec mnie do szpitala więc będę z nim wojować kilka dni. - uśmiechnął się krzywo bowiem ojciec potrafił wywrzeć na nim solidną presję i skoro czuł się źle to może ten szpital będzie miał sens? W końcu to tylko jedna wizyta… Wysunął dłoń w kierunku Lucasa z brelokiem wilczej łapy- magicznego ochronnego talizmanu krasnoludów. - Czuję, że… ta wizyta ojca nie skończy się ugodowo. Chyba będę musiał przerwać studia. - wiedział o tym w podświadomości dlatego chciał coś przekazać jedynej na świecie osobie, którą mógł nazwać kuzynką. Powinien zrobić to osobiście ale nie zdąży, a skoro będą w miejscu gdzie ta mieszka to może się uda to zorganizować w ten sposób. - Właśnie dlatego teraz na to wpadłem, że może gdybyś chciał jej to przekazać to… będę dozgonnie wdzięczny. - wypuścił powietrze z płuc i nabrał świeżego haustu aby uzupełnić zapas sił do rozmowy.
Nie pozostawało mu więc nic, jak tylko cieszyć się, że udało mu się jakimś cudem zasłużyć na miano dobrego rozmówcy; w miarę możliwości na ten moment, oczywiście. Kawa miała być chwilową odskocznią, którą Lucas uważał za całkiem skuteczną, jeśli chodziło o obecny stan Garda. No i chyba Sinclair dobrze myślał, bo koniec końców zapomnieli o sprawie zniszczonej różdżki i już nikt się nie denerwował. - Naprawdę? Jesteście kuzynostwem? Nawet jeśli przybranym, to i tak nie wiedziałem... - mówił prawdę. Gab nie wspominała, że są rodziną. Nawet jeśli nie są stricte spokrewnieni, to łączą ich bliskie relacje. - Ona też ostatnio nie ma zbyt wiele czasu... - zaczął usprawiedliwiać przyjaciółkę, zanim dostrzegł walkę Finna z breloczkiem, który próbował odpiąć od pliku kluczy. - Jasne, nie ma sprawy. Przekażę jej. - po tym jak wreszcie udało się Puchonowi wyodrębnić odpowiednią zawieszkę, przyjął ją od niego, po czym zmarszczył brwi na jego kolejne słowa - Zaraz, przerwać studia? Czy... to coś poważnego? - zapytał ostrożnie, mając na myśli problem z jakim chce się udać do kliniki. Ze zwykłymi bólami głowy raczej nie zamykają w szpitalu. Miał nadzieję, że nie jest to jakaś choroba zagrażająca jego życiu... - Finn, nie chcę być wścibski, ale myślę, że skoro jest możliwość, że... nie będzie Cię przez jakiś czas... może powinieneś porozmawiać z Gabrielle osobiście. - doradził mu, choć wiedział, że chłopak zrobi jak uważa. Jednak skoro byli sobie tak bliscy z dziewczyną to chyba jej także należała się szczera rozmowa.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Schował ręce z powrotem do kieszeni. Robiło się coraz zimniej choć niewykluczone, że ten chłód pochodził z jego wnętrza. Wdepnął nieumyślnie w kałużę rozchlapując lodowatą wodę na swoje nogawki. Nawet takich prostych rzeczy nie potrafił pominąć. - Nie dziwię się, że nie wspominała. - może i było mu z tego powodu przykro, ale jakby nie patrzeć to on oddalił się od niej i nie dał jej żadnego powodu do dumy z posiadania takiego kuzyna. Zdawał sobie sprawę jak wiele w jego życiu potoczyło się w złym kierunku ale już od dzieciństwa było widać, że jest z nim coś nie tak. Przebyta choroba może została wygnana z jego ciała ale nie z umysłu. - Nie wiem Lucas, ale ostatnią rzeczą o jakiej myślę są studia i mój przyszły zawód. Ja po prostu nie mam już na nic sił. Za dużo się wydarzyło, za wiele mam nierozwiązanych problemów i zbyt wiele dziwnych myśli. - a i czasami odnosił wrażenie, że zapomina o czymś ważnym. Bywa i tak, że nagle otwiera oczy i okazuje się, że nie pamięta jak się znalazł w danym miejscu. Ubytki w pamięci, rozchwianie emocjonalne, problemy z magią... to za długo już trwa. - I po co? Mam ją dołować, bo znowu mi odwala? - prychnął, ale kryła się za tym odraza do samego siebie. - Będzie się martwić, skakać nade mną, poświęcać dużo swojego czasu i nerwów. To nie doprowadzi do niczego dobrego. Spotkam się z nią w święta bożonarodzeniowe. - mam nadzieję. Zawsze wszystkim starał się "oszczędzać" złych emocji związanych z jego osobą, a nieświadomie okazywało się, że "zabierał" możliwość wykazania się swoim bliskim. To jego największa wada przez którą wielokrotnie sam siebie unieszczęśliwiał. - Magia mnie nie słucha, a nie umiem bez niej żyć. Zauważyłem, że czasami nie pamiętam jak się gdzie znalazłem i co robiłem. Nie umiem spać i być spokojny. To jest chore, Lucas. Nawet teraz ja widzę, że to jest porąbane i nienormalne. - dlatego był skłonny iść do znienawidzonego szpitala, aby powiedzieli mu co się stało. Czy to klątwa? Czy to jakaś choroba, którą zdoła wyleczyć eliksirami? Zatrzymał się i usiadł na najbliższej ławce, organizując im krótką przerwę w spacerku. Nikomu nie mówił o swoich rozterkach, bo... jak wiadomo są mu bliscy, nie chciał ich martwić, a Lucas właśnie taką osobą nie był dlatego łatwiej przyszło mu o tym opowiedzieć. Nie oczekiwał od niego niczego konkretnego, no może poza spokojnym wysłuchaniem, bo nadziei to on już za wiele w sobie nie miał.
Usłyszawszy jego słowa, zwolnił kroku, praktycznie na moment przystając i przenosząc wzrok na Finna, jakby chciał się upewnić co do tego co właśnie powiedział. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że chłopak może był w tak złym stanie emocjonalnym i że może być przewlekłe i poważne aż do tego stopnia. Wysłuchał więc go do końca, po kilku sekundach ruszając ponownie z miejsca. - Nie... nie wiedziałem. - odparł zgodnie z prawdą, próbując jakoś usprawiedliwić swoje poprzednie pytanie. Teraz wiedział, że poświęcenie studiów na rzecz leczenia jest całkowicie uzasadnione, skoro w grę wchodzi tego rodzaju problem. Niebagatelny problem, z którym z pewnością ktoś powinien chłopakowi pomóc. - Okej, rozumiem. Nie chcesz jej martwić. Tylko... bądź fair wobec swoich bliskich. Jeżeli nic nie powiesz i znikniesz, też będą się denerwować i myśleć co się stało. - powiedział, próbując postawić się także w sytuacji najbliższych Garda. Wiedział, że takie "oszczędzanie nerwów" rodzinie może źle się skończyć, bo po czasie Finn może sam sobie przez to zaszkodzić, czując się osamotniony z własnymi problemami i opuszczony przez najbliższe osoby. I niestety potwierdziło się, że prawdopodobnie poprzez chorobę Puchona, miał on problemy z różdżką, która odmawiała mu posłuszeństwa. Problemy ze snem, ciągły stres, pobudzenie. Miał rację, to nie było normalne i tak na dobrą sprawę nikt by tak nie wytrzymał na dłuższą metę. A jednak Finn musiał. Kiedy usiadł na jednej z ławek, Ślizgon także zatrzymał się i przystanął obok drewnianego siedziska, kiwiąc lekko głową na jego słowa. - A więc, może Twój ojciec ma rację. zaczął po chwili milczenia, spoglądając niepewnie na chłopaka. - Może w klinice Ci pomogą. Skoro sam widzisz, że nie dajesz już rady, oni powinni wiedzieć co robić - przez ostatnie kilka miesięcy, kiedy zaczął mocno interesować się magią leczniczą, naprawdę uwierzył w jej potęgę. Wierzył także, że magipsychiatria także potrafi zdziałać cuda i miał nadzieję, że Finn będzie jednym z wielu przykładów na skuteczność magicznej medycyny.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wzruszył ramionami. Przecież po niektórych ludziach nie widać, że chorują na depresję a co tu dopiero mówić o innych problemach natury psychicznej. Czasem człowiek dochodzi do takiego momentu kiedy odkrywa, że wyczerpał już wszystkie siły na wmawianie sobie i otoczeniu, że jest wszystko w porządku. Pojawia się zatem ten moment kiedy być może nie będzie "wojować" z ojcem a mu przytaknie, zgodzi się, że czas jednak zasięgnąć porady uzdrowiciela. - Nie będę jej przecież trzymać w niewiedzy. Dowie się wszystkiego, Lucas. To miłe, że mówisz tak pod jej kątem. - czyżby w głosie Ślizgona kryła się nuta sympatii ukierunkowanej do Gabrielle? Skoro mieszkali razem to nie było to wykluczone. Inni bliscy? Jak wiele mu ich zostało? Policzy ich na palcach jednej ręki. - Ta, pewnie nafaszerują mnie jakimiś lekami. - prychnął. Nie lubił szpitala i pójście tam kosztowało sporo. Oparł plecy o ławkę i czekał aż nogi przestaną go mrowić i będzie mógł iść dalej. - Jak dobrze znasz Gabrielle i Charliego? Dogadujecie się tam we troje? - swoimi czasy trzymał się blisko z Charliem… tak jak z Gabrielle. Pytał aby myśleć o czymś normalnym, przyziemnym. - Macie skrzata domowego? - czuł, że jego kuzynka jest w dobrym towarzystwie. Nie miał sił zastanawiać się czy przypadkiem nie łączy jej coś z dwójką Ślizganów bo to nie jego sprawa, poza tym wyraźnie mu akcentowała w czerwcu, że sama sobie daje radę. Skoro miała odwagę mieszkać sama z dwoma chłopakami to kim on jest by jej przypomnieć jak niestosownie to wygląda w oczach czystokrwistych. Zresztą… kogo to w tych czasach obchodziło.
To prawda, depresja była chorobą, o której obecności czasami nie miało się pojęcia tak z daleka. I chyba tego też tak trudno było pomóc tym osobom - bo rzadko kiedy o tym mówiły, częściej dawały znaki, jednak nie na tyle dla wszystkich jasne, aby można było się domyślić, że mają tego typu problem. Gorzej rzeczywiście, kiedy tak jak Finn pokazują na zewnątrz, że wszystko jest z nimi okej. Gab była jego najlepszą przyjaciółką i sam fakt, że zamieszkami razem z Charliem i Puchonką świadczył o tym, że mieli wszyscy bliskie sobie relacje. A prawda była taka, że Sinclair martwił się od jakiegoś czasu o wszystkich. Zauważył tę zmianę u siebie, po poznaniu Alise, która kosztem swoich potrzeb starała się dbać o innych. Bardzo cenił w niej teraz tę cechę, chociaż z początku uważał ją za naiwną i niedostosowaną do realiów tych czasów. Jednak przekonał się, że dzięki takiemu podejściu on jest w stanie żyć zgodnie z samym sobą, jak również dbać o Argent, która z wiadomych względów potrzebowała aby ktoś dla odmiany zajął się nią. - Po prostu... daj sobie czasami pomóc. Nawet jeśli to nie będzie jakaś duża rzecz. - wypalił nagle, stwierdzając, że Gard za dużo na siebie bierze. A czasami małe rzeczy potrafią dać chociaż niewielką ulgę. Sama świadomość, że się kogoś ma, kogoś kto chociażby wysłucha. Nie można ciągle odbierać mu możliwości takiej pomocy. - Trochę wiary w ludzi, Finn - pokrzepił go, kiedy ten zaczął wątpić w uzdrowicieli z Munga. Może i będzie to w większości praca na eliksirach, ale z pewnością magipsychiatrzy wezmą się także za inne metody. - Charliego znam od pierwszej klasy. Trzymamy się praktycznie od tamtej pory. Razem staraliśmy się o przyjęcie do drużyny... - odparł, przypominając sobie jakie mordercze treningi robili cobie z Rowlem, zanim dostali się do Wężowej reprezentacji szkoły w Quidditchu. - Natomiast z Gab przyjaźnimy się od paru lat. Nie wiem kiedy to się zaczęło, ale zwyczajnie lubimy sobie docinać i to chyba najlepiej nam wychodzi. Chociaż jeśli chce pogadać na jakiś poważniejszy temat, to też jej nie odmówię porady - i chociaż rzadko kiedy rozmawiali z Levasseur "na poważnie", to miał wrażenie, że i tak mają ze sobą dobry kontakt. Wiele rzeczy po prostu się działo i nawet nie musiała mu o tym mówić. Tak jak na przykład relacja z Czarkiem. Dobrze wiedział, że ich durna umowa jest tylko ściemą, która bardzo skomplikowała to co jest miedzy nimi. - Yyy, nie nie mamy. Staramy się jakoś dzielić domowymi obowiązkami. Charlie gotuje i to świetnie, a my z Gabrielle ogarniamy jakoś całą resztę. - odpowiedział, wzruszając ramionami. Nigdy nie pomyślał, że to może źle z boku wyglądać. Byli studentami, przyjaciółmi, którzy zwyczajnie chcieli razem zamieszkać. Nie było w tym według niego niczego złego. Bardziej bał się o siebie i Rowla, bo mogli kiedyś paść ofiarą uroku Puchonki, kiedy ta się na nich wnerwi, ale na szczęście jeszcze do tego nie doszło.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Pierwszy raz od dłuższego czasu podniósł na niego wzrok. Głowa bolała już nieco mniej i choć miał przekrwione gałki oczne to w końcu do jego spojrzenia powróciła konkretna przytomność. Został zainteresowany jego słowami choć nie można zaprzeczyć, że zimne październikowe powietrze dużo daje. Otwarta przestrzeń, droga wolna od zbędnych ludzi, a więc idealne okoliczności by jednak istotnie dać sobie trochę odpocząć. - Moja przyjaciółka powiedziała do mnie kiedyś coś podobnego. - to nie miało nic do rzeczy, ale uświadomienie sobie tego po raz drugi pozwoliło mu popatrzeć na swoją sytuację z tą iskrą nadziei, której szukał, a której nie potrafił znaleźć. - Może macie rację. - westchnął z rezygnacją i potarł swoje powieki, jakby dzięki temu mógł zetrzeć z siebie zmęczenie. Czuł się taki stary, a miał przecież dwadzieścia lat. Czemu trafił mu się taki pojebany charakter i trudności w nawiązywaniu relacji? Prowadzenie dalszej rozmowy było o tyle wskazane o ile dotyczyło to neutralnego tematu. - Hmm... to znaczy, że się dogadujecie. To dobrze. Mała Gabbie tak szybko dorosła. - na jego ustach zamajaczył delikatny i bardzo ulotny uśmiech kiedy to perfidnie zdradził zdrobnienie jej imienia, którego używał nie tylko on, ale reszta rodziny również. - Czy czegoś wam tam potrzeba? Czegoś mocno brak? - pytał dalej, drążył skoro Lucas bezproblemowo udzielał odpowiedzi. Nie spodziewał się, że dostanie je wszystkie, ale kuł żelazo póki gorące. Najwyraźniej chciał podświadomie przeprosić i Gabrielle i Charliego za swoją nieobecność w ich życiu, bo choć widywali się w szkole to emocjonalnie była przed nimi przepaść. - Mam na myśli chociażby jakiś najmniejszy deficyt, który poprawiłby komfort czy cokolwiek w tym stylu. - póki co nie wyjaśniał mu skąd dociekanie. Im więcej o tym mówili tym myśli mógł skoncentrować na jednym zadaniu, a to było dla niego teraz zbawieniem.
Zatrzymali się i zrobili chwilę przerwy przy jednej z ławeczek, gdzie zaczynał się zalesiony kawałek ścieżki do wioski. Powoli zapadał już zmrok, więc widoczność była nieco ograniczona, jednak Lucas zdołał dostrzec przemęczone spojrzenie Puchona, kiedy wreszcie na niego popatrzył. Ślizgon mógł tylko domyślać się, jak to jest, kiedy myśli kłębią się w głowie, nie mogąc znaleźć wyjścia i nie dając mu spokoju, nie pozwalając odpocząć. I choć teraz wydawało się być lepiej, był to bardziej złożony problem, niż komukolwiek się wydawało. A jednak rozmawiali. I nawet mógł powiedzieć, że momentami Finn ożywiał się na tyle, aby samemu ciągnąć niektóre tematy. To dawało Lucasowi wiele nadziei. Stwierdził w myślach, że Gard jest zbyt hardym facetem, żeby poddać się jakiejkolwiek chorobie bez walki. Usłyszawszy zdrobnienie, jakim określił Gabrielle Finn, uniósł nieznacznie brwi i spojrzał na niego pytająco. Czy on właśnie poznał sekret Levasseur? Na pewno nie omieszka kiedyś go wykorzystać. Natomiast twarz Puchona, siedzącego na ławce przez chwilę zmieniła wyraz, jakby dopiero co zdał sobie sprawę z tego co powiedział. - Gabbie, czasami potrafi nieźle załatwić niejednego wyrośniętego faceta. Zmieniła się w ostatnim czasie. Takie odnoszę wrażenie - pociągnął temat przyszywanej kuzynki chłopaka, i jemu także uśmieszek błądził na ustach. - Hmm, co masz na myśli? Powiedziałbym, że wszystko mamy. Skrzat nie jest nam jakoś konieczny... - zaczął, zastanawiając się do czego dąży Finn w tym swoim wywodzie. Chyba nie uważał, że Gab z nimi będzie czegoś brakowało? - Stopniowo się zadamawiamy. Serio. Po kolei kupujemy wszystko co nam potrzebne. Charlie ma już wszystko z wyposażenia kuchni, został tylko ekspres do kawy, który ogarniemy w przyszłym miesiącu i będzie komplet. - starał się zapewnić go, że dziewczyna z nimi nie zginie i naprawdę potrafią zadbać o siebie i o nią. W końcu wyposażenie domu to nie jest jakaś skomplikowana sprawa. Zwłaszcza, że robią to we trójkę.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Powinien się wcześniej ogarnąć i pojąć, że zwyczajna rozmowa o byle czym może zdziałać cuda. Tak bardzo zafiksował się na swoich lękach, obawach, rozterkach i niepewności iż wiele rzeczy z rzeczywistości mu umykało. A teraz odkrywał, że gdyby był w pełni władz sił umysłowych to mógłby pełną piersią cieszyć się ze wspólnej kawy z gościem, który okazuje się być przyjacielem Gabrielle. Pojął nagle, że Lucasa nie da się nie lubić. Być może sprawiał wrażenie napakowanego popularsa, ale wystarczyło pogadać z nim chwilę dłużej by zobaczyć, że jest naprawdę w porządku. Dzięki temu sam Finn mógł posądzić siebie o uśmiech, którego nie spodziewał się ubrać na swej twarzy przez jeszcze długi czas. - Wątpię. - przyznał z przekąsem bo dla niego Gabrielle dalej była delikatna jak powiew wiatru. Może i potrafiła dogadywać facetom i odgryzać się, ale on swoje wiedział. - Tak, zmieniła się, ale to dobrze. Kiedyś była taka krucha a więc dobrze, że się zahartowała i patrzy na świat bardziej realnie. - a wiedział co mówi bo się przecież wychował tuż obok niej. Mieli różne dzieciństwo ale pamiętał dziewczynę zlęknioną i spętaną obawami swojego dziedzictwa. - Tak pytam. Jestem winien i Charliemu i Gabrielle srogie przeprosiny, ale słowa nie wystarczą, a obecności nie mogę zaoferować by naprawić z nimi relacje. Muszę najpierw ogarnąć tu. - postukał palcem swoją skroń, a po chwili wstał. Krew na nowo dobrze krążyła i mogli iść dalej. - Mam nadzieję, że wiesz, że jest uczulona na czekoladę, a kocha wszystkie herbaty świata? - zagadał, bo teraz łatwiej przychodziło mu podtrzymać konwersację skoro miał uważnego słuchacza, który nie rzucał w niego oklepanymi tekstami. Kawę wypili tak jak przystało - na boso. Nalegał na to i dzięki temu jakoś udało się przetrwać ten dzień. Bardzo mocno ścisnął jego dłoń kiedy kilka godzin później już wychodził do siebie. Wyciągnął poprawne wnioski - faktycznie warto ufać ludziom. Niebywałe!
| zt x2
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Nie była w najlepszym nastroju: jasne, jako osoba o naturalnie pozytywnym nastawieniu, dużej dozie optymizmu i kochająca życie, nawet jego mniej przyjemne aspekty, starała się obdarzać każdą porę roku taką samą sympatią i dostrzegać w każdej z niej coś pięknego; nic jednak nie mogła poradzić na to, że to, co działo się tej zimy, było po prostu dobijające. Zamiast szczypiącego policzki, przyjemnego mrozu - chłód przenikający przez jej płaszcz w haftowane koślawe słońca, zamiast ulic przyprószonych bielutkim śniegiem - plucha i błoto, zamiast wyjątkowych płatków spadających leniwie z nieba - jakaś paskudna, lodowa mżawka. Do tego wszystkiego niekończące się problemy z nauką, na której po prostu nie potrafiła się skupić, a co za tym idzie, pretensje dziadków, którzy nieustannie przypominali, że jeśli nie będzie sobie radzić, wróci do nauki w domu oraz pojawiające się od czasu do czasu dobijające uczucie samotności towarzyszące jej w tym wielkim zamku pełnym mnóstwa ludzi, ale głównie zajętych sobą. Ot, po prostu dopadła ją zimowa chandra, jak każdego; nie lubiła tego stanu, dlatego gdy objawy zaczęły ją zanadto przytłaczać, postanowiła wytoczyć najcięższe działa i udać się po pocieszenie prosto do Miodowego Królestwa - po wiadro cytrynowego sorbetu, który koił jej duszyczkę jak nic innego. Droga do Hogsmeade była długa, a że Zosia nie lubiła się nudzić, to dla umilenia czasu wzięła sobie najnowszą, pożeraną obecnie powieść do poczytania - Cierpienia Młodego Krukona, klasyk z którym do tej pory jakoś nie miała okazji się zapoznać; szła o dziwo całkiem dziarskim krokiem, bo wiał zimny wiatr, ale wzrok miała utkwiony w książce, dlatego nikogo nie powinno dziwić, że raz na jakiś czas znosiło ją na prawo albo lewo, przez co jej marsz przypominał nieco slalom. Pewnie powinna się skupić na patrzeniu, gdzie lezie, ale Merlinie, M e r l i n i e, rozterki bohatera historii były takie fascynujące - i rozdzierające serce jednocześnie - że nie sposób było się od nich oderwać.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Nie zwykł zużywać więcej paliwa niż rzeczywiście było mu potrzebne - to już nie były czasy, kiedy robiło się maślane oczka do dziadka po dodatkowe kieszonkowe i przepierdalało na głupoty. Galeony na wierzbach nie rosły - nawet tych bijących. Więc Thaddeus, składujący swój motor przy bramach Hogwartu - a nie posiadający zacnej umiejętności teleportacji, bo nie był samobójcą - nawet nie wzbijał maszyny w przestworza, żeby dostać się do Hogsmeade. A jednak silnik czasem przepalić musiał, zwłaszcza w taką pogodę - więc w takie dni zapominał o treningu dla nóg zwanym: marszem. Nie rozwijał zawrotnych prędkości, żeby go nikt ze stróżów prawa nie przydybał - licencję na prowadzenie pojazdów miał przy sobie, kask na głowie (mimo niewielkiej drogi do przebycia) również posiadał. A do rozpiętej do połowy pilotki mogłaby przyczepić się jedynie jego babka - która teraz się chyba w grobie przewracała. Wyjechawszy na prostą, zgrabnie przerzucił bieg na wyższy, z satysfakcją wsłuchując się w miarowe mruczenie Bravo. Jedną ręką trzymając kierownicę - kiedy drugą grzebał po wewnętrznej kieszeni kurty w poszukiwaniu zachomikowanego bonu do Zakładu Scopa. Chciał zorientować się w końcu po ile chodzą sportowe miotły - a dzięki uprzejmości Brooks był w stanie nareszcie rozważyć kupno jednej z nich. Ciągle dotykając jedynie pluszowej podszewki pilotki, zaczął się irytować - i klnąc pod nosem, podniósł w górę owiewkę kasku i zerknął do kieszeni. I to był błąd. Nie wiedzieć kiedy, nie wiedzieć skąd, niemal pod same koło wtoczyła mu się dziewczyna. Nie miał nawet momentu, żeby kontynuować podjętą już nad bonem wiązankę przekleństw - dzięki Merlinowi, był sportowcem. Bo gdyby nie refleks, to niechybnie by w blondynkę wyrżnął niemalże półtonową masą. Tymczasem zaboksowały hamulce, Thaddeus z całą swoją siłą wykręcił kierownicę w bok, zapierając burtę motoru swoją nogą, odzianą w wysoki motocyklowy but. Przeszedł koło dziewczyny ślizgiem - z piskiem opon, z chmurą spalin i falą wznieconego, rozmokłego śniegu. Fizyka była jednak bezlitosna i kiedy w końcu udało mu się opanować maszynę i zatrzymać się w miejscu - zwyczajnie stracił równowagę. Znów uratował go refleks - kiedy odskakiwał od lecącego mu prosto na nogę Bravo. — Kurwa mać — rzucił krótko, próbując oddychać głęboko i uspokoić musującą mu w żyłach adrenalinę. Zdjął z głowy kask, rzucając go gdzieś w bok na mizerną zaspę - miast wziąć się za podnoszenie motoru, obrócił się w kierunku dziewczyny. Na twarzy miał głęboko wymalowane zatroskanie - nie wściekłość. — Nie zahaczyłem Cię? Nic Ci nie jest? — Znalazł się przy niej w dwóch susach, kontrolnie chwytając ją za ramiona wielkimi, rozedrganymi dłońmi.