Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
Autor
Wiadomość
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Isabelle długo nie mogła wyjść z dormitorium. Siedząc na łóżku zastanawiała się nad zachowaniem młodszej siostry. Jeszcze nigdy Elisabeth jej tak nie potraktowała. I to publicznie. Zakrywajac oczy ręką upadła do tyłu na poduszki patrząc w sufit. Czy to możliwe, że rozłąka aż tak źle wpłynęła na nią? W sunie Isabelle nie była lepsza. Sama zaraz po uczcie wyszła z zamku zapic swoje smutki. Do tej pory miała problemy z przywołaniem w pamięci niektórych rzeczy. Może powinna porozmawiać z tym barmanem, a raczej kolegą z domu, o wydarzeniach tamtej nocy. Leżała w ten sposób godzinę, może dwie. Sama do końca nie była pewna. Gdy postanowiła wreszcie podnieść się z łóżka była już osiemnasta. Miała tylko godzinę na dotarcie do wskazanego przez siostrę miejsca. A przecież nie wiedziała nawet gdzie to jest. Do Nessy jak i Aleksandra nie chciała iść. Pewnie mieli własne problemy. Cudze w żadnym razie im nie pomogą. Szybko włożyła buty, zabrała bluzę z herbem domu, a do tylnej kieszeni spodni włożyła różdżkę. Wyszła w pośpiechu ignorując ludzi znajdujących się w pokoju wspólnym. Gdyby nie jedna z gryfonek pewnie nigdy nie dotarła by na miejsce. Była nawet przed czasem przez co musiała poczekać na siostrę. Nie trwało to jednak długo. Po niecałych dziesięciu minutach ujrzała Elisabeth idącą w jej stronę. Od razu na jej twarzy pojawił się uśmiech. Mimo to w dalszym ciągu miała w pamięci jak została potraktowana rano. - Myślałam, że jesteś na mnie zła. - nawet nie sądziłam że będzie w stanie mówić spokojnie. Mimo to była. Jej słowa gładko przechodziły przez gardło Może dlatego że nie była na nią zła za zachowanie na zajęciach. Poniekąd ją rozumiała.
Zbliżając się do umówionego miejsca Elis zauważyła jakąś postać. Na początku przeraziła się więc delikatnie ujęła swoją dłoń do tyłu i złapała swa różdżkę, która znajdowała się za paskiem u jej spodni. Ale gdy tylko znalazła się jeszcze bliżej zdała sobie sprawę, że to jest jej starsza siostra. Więc z delikatna ulgą puściła swój zacisk dłoni i udała się szybszym krokiem do Is. -I bardzo dobrze myślałaś.-Odpowiedziała dość szorstko. W końcu nadal miała za złe zachowanie siostry z rozpoczęcia roku szkolnego, bo przecież czy jest problemem podejść czy też zaczepić gdy wychodziła z Wielkiej Sali? Wiadomo, że nie. Po mimo iż Lettlie mogła zrobić to sama, to i tak obwiniała starszą siostrę, że ma ją w dupie. -Widać nowe znajomości dla Ciebie są już lepsze niż własna siostra. -Oznajmiła po czym spojrzała na las, który wydawał się strasznie ciemny, a przecież na dworze nie ściemniało się jeszcze aż tak szybko. -Nie myśl, że szybko mi minie. W końcu widziałam jak z wielka radością opuściłaś mury zamku tuż po uczcie. Byłaś umówiona pewnie na tę imprezę co wysłała Ci zaproszenie panna Lanceley.-W jej głosie można było wyczuć lekkie oburzenie jak i żal do siostry. Wiedziała, że przydział do domów nie był ich winą. Ale jednak nadal poszukiwała ofiary, która mogłaby za to odpowiadać. Oczy Elisabeth co jakiś czas kierowały się w stronę lasu, który wydawał się zamieszkały. Usłyszała głośny trzask spadającego drzewa i automatycznie podskoczyła jak i złapała swoją starszą siostrę za dłoń. -Słyszałaś to? -Zapytała nie zważając na ich rozmowę, która odbywała się przed chwilą. Dziewczyna puściła Iss i podeszła bliżej skraju lasu by zobaczyć co się tak naprawdę stało. Podchodząc bliżej wyciągnęła swoją różdżkę i wypowiedziała zaklęcie: -Lumos.- Z jej różdżki wydobyło się.. Nic? Eli spróbowała ponownie. Jednak jej patyk nadal milczał. Czyżby to wina stresu? Postanowiła więc spróbować trzeci raz. W końcu do trzech razy sztuka, prawda? Nagle z jej różdżki wydobył się delikatny promień światła, który pozwolił na widoczność kilku drzew przed czarownicą. Nagle jej oczom pojawiło się zwierzę? Chyba tak. Przebiegło szybko. Było duże? Chyba tak. Widziała jedynie, że biegło jak człowiek na dwóch kończynach. Zestresowana spojrzała na siostrę i przełknęła głośno ślinę.
Spodziewała się, że Elis będzie wściekła, zła, rozrzalona ale nie przyszło jej do głowy że będzie taka szorstka dla niej. Przecież w dalszym ciągu kochała ją najbardziej na świecie i nie wyobrażał sobie aby to miało się kiedykolwiek zmienić. Że skruchą spojrzała w jej oczy mając nadzieję, że siostra odpuści jednak ta ani myślała. Na kolejne słowa aż otworzyła szerzej oczy. Z uśmiechem? Na imprezę? Owszem, opuściła zamek ale w zupełnie innym celu. Na imprezie w dormitorium nawet się nie pojawiła. Nawet dobrze do końca nie pamiętała jak znalazła się w dormitorium. Czyżby Thomen ją do niego zaprowadził? To rozwiązanie wydawało się jej najbardziej logiczne . - Nie poszłam na tą imprezę. Bez ciebie nie byłoby to samo. Sądzisz, że zostawiła bym cie i poszła świętować z "nowymi" znajomymi? Przecież ja nikogo nie znam poza Aleksandrem i Ness. Przy czym z Lanceley nie rozmawialam nigdy . - pokreciła głową troszkę zła na siostrę. Sądziła, że zna ją na tyle aby doskonale wiedzieć, że bez.niej nie miała zamiaru iść na tą imprezę. - I tak, wyszłam z zamku ale tylko dlatego bo nie mogłam znieść tego co zrobiła nam ta czapka. Gdybym tego nie zrobiła to ona już była by popiołem, wspomnieniem. A ja zapewne w drodze do innej szkoły. Ojciec by mi tego nie darował. I dlatego właśnie wolałam wyjść i się upic. Nie wyobrażałam sobie abym miała cię zostawić. Nawet jeśli jesteśmy w innych domach to... - trzask gałęzi zakończył jej monolog. Dreszcz przeszedł po jej plecach a gesia skórka dała o sobie znać na rękach. Ściskając mocniej rękę siostry starała się wypatrzyć czegokolwiek w tej ciemności jednak nie miała aż tak dobrego jak Nemezis. W tym momencie żałowała, że nie zabrała że sobą swojego węża. On z pewnością ostrzegłby je przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Zaklęcie Elis zadziałało za trzecim razem. I całe szczęście, nie zniósł by ani sekundy dłużej w tej ciemności. Tym bardziej, że ewidentnie coś było za drzewami. Nie Sądziła aby wyszło im na spotkanie jednak również nie miała zamiaru tego sprawdzać. Biorąc kilka uspokających wdechów spojrzała na siostrę z uspokajającym uśmiechem. - To pewnie jakieś zwierzę. Nie sądzę abyśmy musiały się go bać póki nie wejdziemy w głąb lasu. Tutaj nic nam nie grozi. - każde jedno słowo miało za zadanie uspokoić jej siostrę. Ona nie była do końca przekonana w to co mówiła. A co jeśli się myliła?
Oczywiście, że była wściekła na siostrę. W końcu czuła się samotna, a jej zachowanie wcale nie pomagało jej w ukryciu tego. Gdy tylko wspomniała o tym iż nie udała się na „imprezę” uśmiechnęła się w duchu. W końcu jak mogła przypuszczać, że Iss będzie bawić się świetnie bez niej. Jaka Eli jest głupiutka. Chciała jej odpowiedzieć jednak dalej prowadziła swój monolog, którego wysłuchała prawie do końca. Spoglądając w głąb lasu ze swoim świecącym patykiem próbowała przemyśleć co może odpowiedzieć siostrze na temat wyjścia gdzie się upiła. Przecież wiedziała od zawsze, że Isabelle ma słabą głowę i mogła stać jej się krzywda. Odwróciła się w stronę czarownicy świecąc jej delikatnie po oczach. -Czy ty chcesz by stała Ci się krzywda? Doskonale wiemy, że Ty i picie, to… Nie jest dobre połączenie. –Skarciła siostrę. -Mam nadzieje, że następnym razem będziesz bardziej rozważna.–Dopowiedziała, po czym poczuła coś na swoim ramieniu. Niczym dotyk. Jednak gdy tylko się odwróciła nic tam nie było. Zaszokowana weszła ku pierwszym drzewom i wyciągnęła rękę w zadłuż by widzieć o wiele więcej. Las wydawał się opustoszały. Zero żywej dusz. Weszła parę kroków dalej rozświetlając miejsce na około. Nagle znów jej oczom pojawiło się zwierzę, a może bardziej jego przebiegający cień?
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Nie chciała jej okłamywać ale może powinna? Może nie powinna wspominać o piciu. Nie. Isabelle chciała być szczera w stosunku do siostry i zatajanie tak istotnej, w jej mniemaniu, informacji raczej by nie pomogło. Noe stała ci się krzywda... Krzywą by tego nie nazwała ale zerową odpowiedzialnością już bardziej. Nie każdy poszedłby przecież do łóżka z barmanem. Merlinie, jaka ona była głupia. Niby co sobie myślała w tamtej chwili? Nie pamiętała. Z drugiej strony mężczyzna wykorzystał okazję. Wiedziała już doskonale gdzie nie chodzić na picie.... Chwila... Jak nazywał się ten bar? Coś tam, coś tam poroże? Chyba nie. - W tamtej chwili byłam wściekła na ojca, szkołę, ten... Tą ścierkę do podłogi. - wszystko co mówiła było szczere i z głębi serca. - Uwierz mi, nigdy więcej sama pić już nie będę. Tym bardziej, że... - zawstydzona spojrzała na siostrę. Słowa nie chciały przejść przez jej gardło. Było to tak upokażające i zawstydzajace, że jej policzki momentalnie zrobiły się czerwone. Szkoda że Elis miała w dalszym ciągu aktywne zaklęcie Lumos i widziała to wszystko. - Chyba przespałam się z barmanem. - ostatnie słowo wypowiedziała szeptem lecz mimo to wiedziała, że jej siostra je usłyszała była wystarczająco blisko aby je wyłapać. Czy Isabelle poczuła ulgę po powiedzeniu tego siostrze? Trochę chodź bała się jej reakcji. Wiedziała że młodsza siostra nie pochwali jej zachowania. - Nie jestem do końca pewna. Byłam mocno pijana i wszystko miesza mi się w głowie. Merlinie, gdyby ojciec, Lorenzo lub Aleks dowiedzieli się o tym to miała bym niezłe piekło. Błagam cię, nie mów im. Już i tak ciężko było mi powiedzieć to tobie. Nie zniosła bym tłumaczenia się im. - w jej oczach pojawiły się łzy. Tak bardzo żałowała tego w jaki sposób zachowała się w moc uczty. Gdyby tylko mogła cofnąć czas zrobiła by to.
Tłumaczenie się dlaczego, to ona poszła pić nie robiło zbyt dużego wrażenia na Elisabeth. W końcu takie rzeczy nie są powodem by wychodzić do pubu. Przecież mogła napisać list? Zapytać czy się spotkają i porozmawiają. Ale nie. Po co. W końcu lepiej iść gdzieś gdzie nikogo się nie zna i obwiniać się przy szklance trunku. Eli za bardzo nie chciała słuchać jej tłumaczenie. Ale gdy się zacięła jej wzrok powędrował na nią pytająco, a ona sama zrobiła parę kroków w tym by znów znajdować się przy siostrze. Chwile potrwało aż Iss dokończyła swoją myśl. A reakcja młodszej Cortez? Zamurowało ją. Na samym początku nie miała pojęcia co ma odpowiedzieć. Przecież jej siostra zawsze była odpowiedzialna, a teraz? Przespała się z jakimś facetem? Serio? To nie było do niej podobne. Ale w końcu czemu miałaby ją okłamywać. -Ty sobie chyba kpisz ze mnie! Ty się lepiej módl bym nie powiedziała o tym matce!-Wykrzyczała. Wiadomo było, że tego nie zrobi. W końcu zawsze chciała ją wspierać. Ale Is o tym nie wiedziała więc warto było nastraszyć dziewczynę. -Jesteś nie odpowiedzialna!-Ponownie podniosła głos na siostrę. Chciała jeszcze na nią na krzyczeć jednak znów coś hałasowało w tym głupim lesie. Elisabeth spojrzała na starszą czarownicę i pociągnęła ją za dłoń. Chciała sprawdzić co to. Czy to zwierzę, a może po prostu ktoś próbuje je nastraszyć. Tak więc pociągnęła swoją siostrę w głąb lasu.
Arkadiusz postanowił wybrać się na małą wycieczkę po terenach zielonych Hogwartu, wciąż wspominając ten niewysłowiony lęk, gdy usiadł na stołku przed WSZYSTKIMI innymi uczniami oraz personelem szkoły, i nałożono na niego starą tiarę. Jeszcze gorzej było, gdy ta "czapka", ruszając się i mówiąc, analizowała na głos jego cechy, aż w końcu wykrzyknęła: Hufflepuff! Nie wiedział początkowo, co ma zrobić, co myśleć. Zauważył wrzawę u jednego z tych długich stołów i wiwaty uczniów, którzy przy nim siedzieli. Dopiero po minucie zorientował się, co powinien zrobić, więc szybko zbiegł schodkami z podestu i usiadł przy tym stole. Potem emocje opadły i chłopak, będąc w swoim dormitorium, zaczął rozmawiać z innymi puchonami, mając nadzieję, że zaprzyjaźni się z co najmniej jednym z nich. Tak, co najmniej. Chłopak nie miał dylematu jeża, w żadnym wypadku nie wyznawał zasady "bez przyjaciół łatwiej żyć". Uważał, że to coś potrzebnego człowiekowi, nieważne czy czarodziej, czy czarownica, mugolak, a nawet sam mugol, w ogólnym pojęciu tego słowa. Nie był tego świadom, ale niektórzy z Hufflepuffu, chodzi tu głównie o pierwszoklasistów, mieli go nieco dość. Tak – dość. Całej tej jego gadaniny, tego jego podniecenia, wyolbrzymiania wszystkiego, co fajne, co dobre, podejścia do wielu spraw. Ale Arek i tak znosił to z podniesionym czołem. No bo nie wszyscy mieli go dość... chyba że udawali. Arkadiusz nie lubi udawania. Woli najgorszą prawdę niż najlepiej sklecone kłamstwo. To bardzo dobrze, to bardzo dojrzałe podejście. No bo chłopak... właśnie. Jest dojrzały, czy wręcz odwrotnie? Zależy, jak spojrzeć na sprawę. Ale... każdy ma w sobie trochę dojrzałości, i trochę infantylności. Zasadnicza różnica polega na tym, że w różnej dawce. Ajak to jest w jego przypadku? Cóż, niektóre cechy są na tyle uniwersalne, że nie da ich się w ten sposób zaszufladkować. Szedł i szedł. Aż zauważył, że w sporej odległości od niego...znajduje się jakiś las. Opiekun jego domu mówił o tym miejscu (a może dyrektor?), zwie się Zakazanym Lasem i nie można tu wchodzić uczniom. Chyba że okoliczności tego wymagają. Tak czy owak... z tej odległości jakby... coś mu mignęło przed oczami i zniknęło w tłumie różnorakich drzew i krzewów. Zmrużył oczy i zaczął iść w tym kierunku. Wkrótce potem chód zmienił się w bieg. Coraz to szybszy. I szybszy... aż zauważył, że znalazł się na skraju lasu... i znowu coś mu mignęło przed oczami. Odwrócił się gwałtownie w tę stronę, ale nie zamierzał iść w kierunku środka zalesionego terenu. Co to to nie, zachował w sobie resztki rozumu. Jeszcze...
Zakazany Las wydawał się być miejscem, do którego zagania się niewinne dzieci, byleby je oduczyć łamania zasad. Nie dotyczyło to jednak Rieux, która tym razem wyjątkowo musiała oddalić się w odmęty roślin oraz niebezpieczeństwa czyhającego na potencjalną ofiarę. Czy była ignorantką? Oczywiście, że nie. Miała ze sobą wszystko to, co przydałoby jej się do obrony przed zagrożeniem wynikającym z czyhających w tym miejscu stworzeń. Co prawda jej jedyny zamiar to było lekkie wtargnięcie, nawet ostrożne muśnięcie terenów zakazanych, co nie zmienia faktu, iż z miłą chęcią wypaliłaby do końca szluga, siedząc przy skraju, gdyby nie w pewnym stopniu intuicja. Tiara przydziału przydzieliła uczniów do domów, doszli pierwszaki, dlatego część kompletnie ignorowała zakazy i zbliżała się całkiem intymnie do manifestatu Zakazanego Lasu. Winter Rieux momentami zastanawiała się, osuwała w granice zapełnionego własnymi myślami umysłu, rozważając całkiem poważnie kwestię rzucenia zaklęcia obronnego na tę część Hogwartu, co pozwoliłoby uniknąć wszelakich tragedii. Zamiast jednak oscylować na tychże jakże genialnych pomysłach, czujnie obserwowała otoczenie, starając się uniknąć wszelakich nieporozumień ze strony potencjalnych gapiów. Nikt nie wiedział, że paliła, a problemy rodzinne zaczęły tak okrutnie walić się na łeb, że nie wytrzymała i chwyciła po szluga w teoretycznie bezpiecznym miejscu. Szybko została zmuszona do ukrycia tego faktu, gdy zauważyła dziecięcą sylwetkę nowego ucznia - jej pamięć nigdy się nie myliła, nie bez powodu udawało się zdawać bez żadnych problemów. - Ej, młody. - powiedziała, zeskakując z kamienia, na którym to siedziała, tym samym wykonując krok w jego stronę, trzymając między palcami niedokończonego papierosa. Zajebiście. Nie dość, że za te fajki zapłaciła, to teraz musi zakończyć ucztę w szybszym tempie - już kompletnie zignorowała fakt tego, że Puchon ją zauważył, zauważył papierosa, bardziej zależało jej na jednej rzeczy, wynikającej z czystych doświadczeń z dzieciństwa. Nie chciała go truć dymem, doskonale zdawała sobie sprawę, jak okrutne skutki może mieć przeniesienie efektów ubocznych własnego nałogu na innych. - To miejsce nie jest raczej dla Ciebie. - powiedziała prosto, gasząc papierosa o coś, co nie mogła podpalić. Nie chciała zostać oskarżona o zapędy piromana, tudzież tuż po tej czynności rzuciła zaklęcie Ordinem Sigarellum, chowając guziczek do kieszonki dżinsowych spodni. Coś jej mówiło, że ten gówniak przyniesie na nią więcej kłopotów, niż ktokolwiek by się mógł spodziewać. Westchnąwszy cicho, zaprzestała trucia się nikotyną, tudzież rzuciła na niego porozumiewawcze spojrzenie, jakby chcąc go zniechęcić do całokształtu zalesionego terenu. - Jeżeli tam wejdziesz, to otrzymasz szlaban. Nie warto - rozpoczęła - mieć na pieńku z nauczycielami. - dodając pod koniec tej krótkiej przemowy, westchnęła cicho, poprawiając bluzę.
Dokładnie tak. Chłopak pobiegł w miejsce, gdzie widział ostatnio coś dziwnego, ale to, jak na złość, znowu zniknęło mu z oczu. Był nieco zmęczony tym biegiem, więc stanął w lekkim rozkroku, i schyliwszy się, oparł dłonie na kolanach, a głowie pozwolił "zwisnąć". W końcu wyprostował się... i powinien zauważyć pewną kobietę, konkretyzując – studentkę. Ale nie zagłębiamy się w to, gdyż Arek nie wiedział, w której dziewczyna jest klasie. Zadawał sobie jedynie sprawę, że też się tu uczy. Mógłby przysiąc, że ta twarz mignęła mu raz na korytarzu. Tak, wiedział. Wiedział, iż nie należy do kadry, nie spostrzegł jej przy stole nauczycielskim podczas jego pierwszej uczty w tym niezwykłym miejscu. W końcu Arkadiusz to osoba bardzo błyskotliwa! Chociaż czasami można w to powątpiewać. Najważniejszy powód? O, chociażby to iż jest taki rozgadany. Wiele osób łączy tę cehę z niezbyt wysokim intelektem. Nie wiadomo dlaczego, ale są i ludzie, którzy wiedzą, że to nie ma nic do rzeczy. I tak właśnie było w przypadku tego pierwszoklasisty. Ale bardziej znaczący był jego patriotyzm. O tym kiedy indziej. O ile w ogóle... Powróćmy do tematu. Zauważył ją. I spostrzegł coś jeszcze... coś, od czego skrzywił się, i to dość znacząco. Że kobieta pali papierosa. Wiedział, co to, jego rodzice czasami popalali, więc nie był całkowitym laikiem w tym temacie. Spojrzał na nią znacząco i wykrzywił swoją minę najgorzej, jak tylko się dało. Jednak nie chodzi tu tylko o szluga... Najwidoczniej zabolało go coś jeszcze... - Ja? Młody? Psze pani, ja mam już jedenaście lat! I wystarczająco długo żyję na tym świecie, by wiedzieć, że to, co pani robi, jest bardzo niezdrowe. I szkodzi na cerę! I cebulki włosów! – wyprężył się, wypinając do przodu swą pierś, jakby z dumy – Psze pani, ja... ja po prostu coś zauważyłem... gdzieś o tam... – i wskazał palcem wskazującym orientacyjnie kierunek, gdzie mniej więcej zniknęło to Coś, co go tu zwabiło – ...no i nie sądzi pani, że to normalne, że pobiegłem w tę stronę? Dla mnie to nie jest dziwne. Ciekawość to rzecz ludzka. Widzi psze pani, no to pobiegłem... i co widzę? Kobietę, która sobie popala. A może... a może tą postacią była właśnie pani? A może to tylko żar papierosa, nie żadna osobliwa postać? A przy okazji, to z jakiego domu pani jest? No bo to się domami zwie, nie mam racji? Ah, muszę jeszcze do wielu rzeczy nawyknąć. Nauczyć się żyć w tej szkole. Jak pani sądzi, czy zejdzie mi to długo? A może krótko? Ja sam nie wiem... zobaczy się, nie mam racji? Bo ja jestem z Hufflepuffu! Tu jest bardzo fajnie, fajni są ludzie! Naprawdę, nie kłamię. Nie wiem, czy chciałbym pójść do jakiegoś innego Domu. Ale wiadomo przecież, że nie należy tak oceniać niczego, zanim nie pozna się tego w pełni, nie pozna się innych opcji. Westchnął głęboko, a wtedy dziewczyna wspomniała o szlabanie. Arkadiusz oczywiście już po sekundzie wiedział, co odpowiedzieć. - O, dobrze że pani mówi! Nie wiedziałem, naprawdę! – mogło to brzmieć jak sarkazm, ale to nieprawda. Słowa chłopaka były szczere – W takim razie, nie pójdę dalej. W sumie, już od jakiegoś czasu nie chcę tego robić. Ale.. – podrapał się po przedziałku – ...ale pani też się tu uczy, prawda? Więc? Chyba że pani ma jakieś specjalne przyzwolenia. Naprawdę, ma je pani? Ah, jakbym bardzo chciał również je mieć! Proszę mi powiedzieć! Co zrobić, co uczynić? A może to dostaje się wraz z wiekiem? Wiem, że pani jest starsza i pewnie bardziej doświadczona. Proszę mi o tym opowiedzieć! I czy przy okazji może pani mi opowiedzieć trochę o Hogwarcie? Tak bardzo pragnę poszerzyć swoją wiedzę o tym miejscu! Ale tak bardzo bardzo! Proszę... – spojrzał do góry, na jej twarz i uśmiechnął się tym swoim uśmieszkiem. Uśmiech ten zawierał w sobie wiele: ciekawskość, chęć przeżycia przygody, jak i dobroć i nieograniczona sympatia.
Ją zasady, no cóż, owszem, obchodziły. Ostatnio jednak, wraz z końcem szkoły, ostatnim rokiem studiów przedzierających się przez głowę poprzez naukę, która była jej wielce potrzebna, zdawała się stracić poczucie zasad społecznych. Jednak tylko grała, albowiem nie miała zamiaru w żaden szczególny sposób zawitać w Zakazanym Lesie, nawet jeżeli uważała, że jej umiejętności są wystarczająco dobre, by obronić się przed potencjalnym zagrożeniem. Nie bez powodu uczęszczała na treningi, nie bez powodu wpajano jej od lat zasadę unikania sfer, które mogą przynosić ze sobą dość niezłe kłopoty. Nie posiadała przemiany, nie była jeszcze animagiem - nie potrafiła zmienić swojej formy, zawitać w kręgach tych wyjątkowych osób, które powiązane są niezwykle z transmutacją. Nie mogła zatem bez problemu przybrać zwierzęcą postać (której, jak na złość, nie znała), nie mogła uciec, gdyby sytuacja zaczęła wymigać się spod kontroli - zostałaby wówczas skazana na przebywanie w miejscu, które być może jest z nią związane, aczkolwiek niesie ze sobą zagrożenie. Chciała - aczkolwiek nada nie potrafiła w żaden szczególny sposób poprosić o pomoc. Nie chciała zwracać na siebie żadnej większej uwagi, nie miała zamiaru prosić się o dodatkowy szlaban, skoro nigdy jeszcze żadnego w swoim życiu nie przerobiła. I pewnie dałaby radę w związku z tym, co spotykało ją w rodzinnym domu, aczkolwiek mimo wszystko na razie postanowiła osunąć się w cień, chociaż czas zdawał się naglić, cholernie kurczyć, jakby dzień stał się godziną, godzina minutą, a minuta zaś - sekundą pełną inwersji. Czekała w chwili obecnej z decyzją o podjęciu się sztuki zwanej animagią, poza tym byłoby to dziwne, wpaść po trzech latach pierwszy raz do gabinetu opiekuna Ravenclawu, który zapewne w żaden sposób jej nie kojarzył - a może zwyczajnie się myliła? Czy pałała miłością do dzieci? Zdawała się je ignorować, ale to z prostego, aczkolwiek skomplikowanego w swej prostocie powodu - za bardzo przypominały jej siostrę, zbyt wiele bólu przeżyła, by mogła bez problemu patrzeć na te uśmiechnięte buźki, kiedy to ona nie mogła tego zaznać. Nie mogła zaznać szczęścia, a jedyne, co mogła tak naprawdę pielęgnować przez ostatnie lata, to ból. Ból w najczystszej postaci, blizny zdobiące manufakturę skóry. Powierzchowny chłód krył za sobą utrzymywane w ryzach emocje, aczkolwiek tak nikłe, że niemożliwe do zarejestrowania przez przedzierające się opuszki palców, pragnące tak cholernie pochwycić je oraz zapoznać się z ich całokształtem. - Ja? Pani? Ja mam tylko dwadzieścia lat. - zripostowała go, kiedy to tęczówki uważnie badały otoczenie. Wszystko wydawało się iść na razie po jej myśli, gówniak nie biegł do lasu, nie chciał musnąć niebezpieczeństwa kryjącego się na zalesionym terenie - w sumie to dobrze. Niezbyt marzyło jej się bieganie za młodą istotą, co nie wie, gdzie prawidłowo powinna pojawić się jej stopa; tym bardziej po Zakazanym Lesie, pełnym zagrożeń oraz czających się istot o niezbyt przyjemnych zamiarach. - Coś kosztem czegoś. Nie ma niczego za darmo - za przyjemności płaci się odpowiednią cenę. - dodawszy na te słowa, westchnęła niebywale głęboko - wyjątkowy rozgadany uczeń najwidoczniej znalazł sobie w jej osobie niebywały punkt zaczepienia niebywałej konwersacji o niebywałej szkodliwości papierosów. Najwidoczniej nie miał zamiaru się poskarżyć, nawet jeśli - nie miał żadnych dowodów na to, iż tutaj paliła. W innym przypadku była gotowa użyć odrobinę zaklęcia Obliviate, które być może zadziałałoby zapomnieniem o tym wszystkim i zwyczajnym odejściem, jak się okazało, wychowanka Helgii Hufflepuff w swoją stronę. Niestety - nie chciała ryzykować przyłapania, nie chciała jednocześnie ingerować w chwili obecnej do umysłu młodocianego. - Nie. Gdybyś pobiegł dalej, możliwe, że już byś nie wrócił do Hogwartu - rozpoczęła - a ciekawość to pierwszy stopień do Piekła. - Chryste, z kim ona ma do czynienia? Co on sobie wyobrażał? Sama nie biegła bez powodu za czymś, co pojawiło się przed jej oczami, unikała potencjalnego zagrożenia wynikającego z możliwości prawdopodobieństwa zaistnienia własnej głupoty. Nie po to się uczyła, nie po to nie przeceniała zbytnio własnych możliwości, żeby wtargnąć nieproszonym krokiem na czyjeś tereny. - Tak, domy, zależy od wielu czynników. Ravenclaw. Tiara nigdy się nie myli. - przyznawszy szczerze, spojrzała na ścieżkę prowadzącą do Zakazanego Lasu. Kusił niczym owoc, który podobno zerwała Ewa podczas nieuwagi Adama; zapraszał swoimi charakterystycznymi tańcami jak jakieś wile, za którymi nie przepadała. Obrączki tęczówek odcinających dopływu światła do źrenicy rzuciły na chwilę spojrzenie w stronę Arka. Chciała zapamiętać jak najwięcej szczegółów nakreślających jego charakterystycznej charyzmie, którą to właśnie dzieciaki były w stanie posiadać. Nie ona - ona wybiegała od tej zasady w jego wieku. - Szlabany możesz otrzymać na każdym kroku. Trzeba być ostrożnym. - odpowiedziała, kiedy to okazało się, że młody nie wiedział o ich istnieniu bądź nie był świadom, czym grozi zakłócenie spokoju na tym zalesionym terenie znajdującym się obok szkoły. - Specjalne przyzwolenia? Skądże. Tylko nieliczni je otrzymują. - nie wiedząc, co o tym ma dokładnie sądzić, pomyślała od razu o tym, że młody ma na myśli prefektów. Nie była w stanie w żaden szczególny sposób przeanalizować umysłu niezwykle rozgadanego młodego, który to prawił najdłuższą wiązankę słów, z jaką udało jej się zetknąć. - Co dokładnie chcesz wiedzieć o Hogwarcie? - zapytawszy się, miała nadzieję, że ten celniej wskaże temat, który go interesuje. O Boże.
Chłopak był pełen energii – chodzi zarówno o energię pozytywną, jak i siłę do działania. Ale bardziej tu chodzi o mówienie, co jest przecież jego chlebem powszednim. Bał się tylko, że zabraknie mu tematów. Co prawda rzadko do tego dochodziło, a praktycznie – nigdy. Jednakże trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. Ciekawe, jak będzie teraz, w towarzystwie studentki, do której chłopak zwracał się per "pani", a nawet "psze pani", co mogło świadczyć albo o jego infantylności, albo dobrym wychowaniu. Zadziwiające zaiste, jak często takie dwie skrajne rzeczy potrafią być powiązane z jednym i tym samym! A jednak, i tak się zdarza. Na pewno zdarza się również w wielu innych przypadkach. Ale to nie czas i miejsce, by się nad tym rozwodzić. Tak więc, chłopak wpatrywał się w jej oblicze z niemalże błogością. Z podziwem i szacunkiem. Wiedział, jak należy odnosić się do starszych od siebie... a przynajmniej wiedział w przybliżeniu. A już na pewno (?) się do tego stosował (na pewno?). Arek chce być osobą uprzejmą, nawet jeśli aż nazbyt rozgadaną. Aczkolwiek uprzejmość to podstawa, chociaż dokładny obserwator poczynań Arkadiusza, ktoś kto słyszy wszystko, co ten wygaduje, może spokojnie powiedzieć, że nie zawsze mu to wychodzi. Może to przez jego upierdliwość? Może to przez jego wtrącanie się w nie swoje sprawy? Tak, chłopak nie zawsze zachowywał się godnie. Tak, jak przystaje. No cóż poradzić. Bardzo możliwe, że winien jest tu jego wiek. Nie był co prawda już małym dzieckiem, ale dorosłym też raczej nie. I w sumie miał prawo czasami zachowywać się jak na jego wiek przystało. Szkoda tylko, że to "czasami" nierzadko zamienia się na "często". Ale na pewno nie na "zawsze". No, chociaż tyle... - Ma pani dwadzieścia lat? No, to między nami jest aż dziewięć lat różnicy! Dobra, nie mówmy o wieku. To dla mnie drażliwy temat. No bo widzi pani, ludzie mówią że mam mało lat. To nieprawda, nie jestem już dzieckiem! Ah, gdyby pani wiedziała, jaki dobry jestem z runów... gdyby pani wiedziała, że tak naprawdę angielski nie jest moim ojczystym językiem! Jestem Polakiem. – i zaiste, jego akcent nie był tutejszy, na dodatek czasami się mylił w słowach i konstrukcji zdań... no dobra. Nie czasami, a raczej często. – Tak, Polska to taki kraj w centrum Europy. Tak informuję, gdyby pani nie wiedziała... ale zaraz! Pani pewnie wie. Więc po co o tym mówię? Już sam nie wiem. Tak więc, jestem Polakiem, mieszkałem w dawnej stolicy tego kraju. To Kraków. Miasto urocze, pełne zabytków. Tętniące życiem. Polecam, gdyby pani chciała gdzieś wyjechać! Polecam oczywiście również inne miasta w Polsce. Do wyboru, do koloru. Przestraszył się nie na żarty, gdy usłyszał jej słowa zawierające w sobie przestrogę. I nie ukrywał tego, na jego twarzy wszystko było jakby wypisane. Przestąpił z nogi na nogę i od razu ponownie zawarł głos. - A więc skoro pani tak mówi, to musi być prawda! Dziękuję za uprzedzenie! Nie pójdę dalej. Ale do zamku też raczej nie wrócę... a przynajmniej nie wrócę tam sam. Tylko z panią. No bo ja bardzo, bardzo chcę, by pani mnie oprowadziła po zamku. Proooszęę! – tu zrobił ku niej maślane oczka – Naprawdę proszę! I proszę też, by pani nie zapomniała mi opowiedzieć co nieco o Hogwarcie. Chcę poszerzyć swoją wiedzę o tym miejscu, ale to już pani wie. To moje wielkie marzenie. Wiedzieć wiele o tym zamku. A kiedy już się wiele dowiem, na pewno będzie mi lepiej tutaj żyć! Nie uważa pani? – wtedy kobieta wspomniała o tiarze przydziału, co chłopak wysłuchał równie uważnie, mimo że studentka nie użyła zbyt wielu słów, by go o tym poinformować. No ale wypowiedzi chłopca chyba zawsze będą bardziej rozbudowane. To dość oczywiste. - W takim razie tiara przydzieliła mnie prawidłowo... mhm... ale ciekaw jestem, co najbardziej w mojej osobie zadecydowało, że ta dała mnie do akurat tego domu. Znam siebie, ale najwidoczniej nie aż tak bardzo. Chętnie bym spotkał jeszcze raz tę czapkę i spytał się o to. To coś, co mnie bardzo interesuje. Dlaczego akurat Hufflepuff? Na pewno miała swoje powody. A skoro mówi pani, że ta nigdy się nie myli, musiała mnie prześwietlić na wylot! I na pewno nie tylko mnie. Przecież ona tak przydziela każdego, prawda? Ah, niesłychane, ile ona ma roboty! Jest strasznie zapracowana! – wziął głęboki wdech i wydech, co po takiej wypowiedzi było jak najbardziej wskazane. Uśmiechnął się znów przyjacielsko do studentki. Chciał, by połączyły ich przyjazne relacje. Chciał mieć ich jak najwięcej. Jak najwięcej przyjaciół, a czy mu to się uda? Nie zareagował jakoś specjalnie na słowa dziewczyny, kiedy mówiła o szlabanach oraz przyzwoleniach. Po prostu najzwyczajniej w świecie przyjął to do wiadomości. Dziwne, że nie powiedział nic, nie rozgadał się... dziwne, racja, ale przecież Arek też jest człowiekiem, a człowiekowi zdarza się nie posiadać jakiejś dobrej odpowiedzi. Zresztą milczenie jest często bardziej wymowne niż jakiekolwiek słowo. - Co chcę wiedzieć o Hogwarcie? Wszystko! A przynajmniej to, co pani wie. Historia, to jakie cechy decydują o przynależności do danego domu, ale nie tylko! Wszystko, co tylko się pani nasunie na język, kiedy pomyśli sobie pani o rożnych rzeczach o tym miejscu. Jakieś legendy? Byłoby dobrze! Straszne bądź zabawne historie? Albo jedno i drugie jednocześnie. Bo widzi pani, mnie horrory śmieszą i nie wiem, dlaczego. – wzruszył ramionami – Może pani wie, dlaczego? No bo widzi psze pani, szukałem często odpowiedzi na to pytanie... i nie mogę. Nie mówię, że ma pani mi tu wygłosić mowę psychologiczną. Co to to nie! Jeśli pani nie wie, zrozumiem. Ale to nie aż takie ważne. Ważniejsze, by pani mi opowiedziała wszystko, o czym tylko pani pomyśli! – mówiąc to, odszedł parę kroków do tyłu, szczęśliwie przy tym nie upadając. Zrobił tak zapewne z racji, że z takiej perspektywy lepiej widział twarz dziewczyny?
Jeszcze tylko tego jej brakowało - zaangażować się w rozmowę z jakimś dzieciakiem, który zaplątał się wprost pod nogi. Nie, nie mógł zobaczyć jej gorszej strony, tudzież dzielnie lawirowała między różnymi maskami, nie dając się w żaden szczególny sposób zdradzić, mimo narastającej delikatnie frustracji w jej duszy. Nie, ona taka nie była. Nie może. Nie. Nie może wyżywać swojej frustracji na niewinnym gówniaku. Wzięła głębszy wdech, żałując zgaszenia papierosa, co nie zmienia faktu, że nie chciała truć młodego, tudzież mogła tylko modlić się w duchu, żeby nie wyniosła jego demonów nagminnego prowadzenia rozmowy na zewnątrz. Inaczej będzie po prostu źle - a może posłucha i się odczepi? Nie była przecież najlepszym towarzyszem do prowadzenia czegokolwiek, nie bez powodu odtrącała od siebie ludzi, a o wypadku stała się o wiele mniej przyjemna niż którykolwiek. Rzucając zatem posępny, słaby wręcz uśmiech, spojrzała charakterystycznymi tęczówkami w jego stronę; piegowate lico chciało przeanalizować emocje, które to były namalowane na twarzy pierwszaka. Dzieci potrafiły być zaskakująco szczere, chociaż nieraz już te najmłodsze cisnęły na własne usta największe kłamstwa, o których świat nawet nie miał prawa słyszeć. Nie rozumiała tej całej błogości, tego całego zagapienia, tego wpatrywania, chociaż w żaden sposób chłodne pierścienie regulujące dostęp promieni słonecznych do źrenic nie próbowały uciekać. Trzymała ze sobą klucz, nie pozwalała aż tak łatwo odczytać od siebie czegokolwiek. Irytacja nie malowała jej głowy na buraczany, ostre, przeszywające wręcz spojrzenie, gotowe nawet przy bliższym spotkaniu zabić, jeżeli tylko zaszłaby taka potrzeba, chociaż to również znajdowało się za zasłoną. Oto Winter Rieux - psychika pełna przeciwności, próby wtopienia się w standardy społeczne, jednocześnie dezerter w pełnej gracji, jeżeli tylko by ją pchnąć do czegokolwiek. Stanowiła zagrożenie nie tylko dla niego, ale także dla siebie. - Z run. - poprawiła go prosto, mając ogromną ochotę jeszcze raz zapalić. Tylko tego jej brakowało w spokoju wybudowanym przez lata - obecności radosnego i uśmiechniętego Puchona przy Krukonie o ogromnej spostrzegawczości, kiedy to zostali postawieni w jednym rzędzie. Ewidentnie akcent nie był brytyjski, co nie zmienia faktu, że postanowiła to na początku zignorować - jak się okazało, dzielny wychowanek domu borsuka postanowił się z tego porządnie wytłumaczyć. Gdyby Rieux mogła: przewróciłaby oczami, co nie zmienia faktu, że miała wysoki czynnik samokontroli w takich sytuacjach, wsłuchując się odrobinę w jego słowa. - Podobno w Polsce znajdują się piękne góry. - rzuciwszy tą uwagą, spojrzała w odmęty drogi prowadzącej do Zakazanego Lasu. Nie powinni tam iść. Nie. Nie powinni w ogóle, chociaż kusiło ją złamać regulamin, jako że to był jej ostatni rok w tej szkole. Nie chciała stąd wychodzić, nie mogła, była jeszcze dzieckiem pod względem umysłowym. Dopóki nie nauczy się przemiany w zwierzę - na nic jej cały trud poświęcony w naukę i studia. Czuła się niczym w klatce, zamknięta, sama, pełna różnych negatywnych emocji kłębiących się wokół sylwetki w charakterystycznym, ciemnym odcieniu. - Oprowadzić? - zapytała się beznamiętnie, rzucając spojrzenie odrobinę zdziwionych, aczkolwiek nadal akceptowalnych społecznie, przepełnionych magiczną freją oczu. Nie wiedziała - jak miałaby to zrobić i z jakiego powodu, nawet jeżeli lubiła od czasu do czasu pogadać z pierwszym lepszym dzieciakiem siedzącym na korytarzu, kiedy to książki się kończyły i nie miała czego się uczyć. - Nie nadaję się do tego celu. - przyznawszy szczerze, wzięła głębszy wdech, odruchowo aż próbując sięgnąć po paczkę papierosów znajdującą się w tylnej kieszeni spodni. Kurwa. Jeszcze nie, uspokój się, Winter. Nigdy nie zapominała, wręcz fotogeniczna pamięć udzielała jej się w najlepsze - dlatego nie mogła z łatwością wyzbyć się zdartej do kostek przeszłości, prześladującej ją i zakładającej liny na szyję, by następnie rzucić ją w przepaść w akompaniacie śmiechu uderzającego o głazy budujące kotlinę, krajobraz ją wysokości. - Jestem wyjątkowo pamiętliwa. - dodała, tak pod koniec; nie potrafiła po prostu zbyć dzieciaka, chociaż jego obecność stawała się coraz to bardziej irytująca, a to z jednego, najprostszego powodu; wydawał za dużo hałasu. Winter ubóstwiała ciszę, która przykrywała ją przyjemną pierzyną; Arkadiusz zaś zdawał się łamać tę regułę, wprowadzając zamęt potoku słów wydobywających się z jego ust. Zdzierał nakrycie, naruszał dotychczasową atmosferę; burzył ustalony ład i porządek. Jeszcze brakowało, żeby ktoś ich tutaj usłyszał. - Owszem. - dodała na jego kolejny wodospad zdań świadczących o zaciekawieniu Tiarą Przydziału; ta nigdy się nie myliła, chociaż nieraz posiadała swoiste dylematy, uderzające właśnie o odpowiedni przydział do odpowiedniego domu. Najmniej problemów było właśnie z Puchonami, niezwykle prostoliniowymi, służącymi tylko do zapełnienia pustej przestrzeni - i do tego zazwyczaj służyli wychowankowie domu borsuka. - Tiara Przydziału wie nawet o tym, czego nie jesteś świadom. - wzdychając ciężko, nie mogła uwierzyć w to, w co się dokładnie wplątała; nie zmienia to faktu, że nie mogła tym razem dopuścić do tego, by młody zechciał pójść dalej. Pal licho, jak był to jakiś starszak, robiący to na własną odpowiedzialność; wówczas Rieux miała kompletnie wyjebane, tym razem jednak ktoś musiał go poprowadzić, żeby sobie krzywdy nie zrobił. - Historia zamku i szkoły sięga IX lub X wieku naszej ery; najpotężniejsi wówczas czarodzieje: Godryk Gryffindor, Rowena Ravenclaw, Helga Hufflepuff oraz Salazar Slytherin. Początkowo oni sami wybierali tych, którzy są godni podjąć się nauczania, aczkolwiek Salazar wszczynął spór o to, że ta możliwość powinna być zarezerwowana tylko dla osób pochodzących z rodów czystokrwistych. Tuż przed opuszczeniem zamku, ów mężczyzna stworzył podobno Komnatę Tajemnic, która nigdy nie została znaleziona. - powiedziała prosto i zwięźle. - Zaś na pomysł przydziału po śmierci wpadł Godryk Gryffindor, który zdjął swoją tiarę i pozwolił tchnąć każdemu z założycieli własne cechy. Tym właśnie się ona kieruje. - miała nadzieję, że to wystarczy; namiastka informacji była celna oraz pozbawiona wszelkich dodatkowych niuansów. Oby tylko się jeszcze nie rozgadał, inaczej będzie zwyczajnie źle. - To może być reakcja na strach, chęć zdobycia kontroli nad sytuacją.
Minęły kolejne wakacje puste wycieczek. Jak człowiek się szybko zmienia. Do niedawna myślał, że w Londynie idzie się zabić głową o ścianę z nudów i świadomości nieodkrytych zakątków świata; i to już po przeprowadzce do "Ziemi Obiecanej" z uroczego zadupia, na którym się wychował. Może faktycznie brak zajęcia byłby wystarczającym bodźcem, by w te wakacje wyruszyć na antypody, ale od kiedy Sid wrócił do tworzenia magicznych amuletów, pozwalał sobie na liczne chwile samotności. Ot taka wakacyjna praca, choć podczas roku szkolnego tylko odrobinę zaniedbywał to twórcze zajęcie. Głównej, jaką było nauczanie dzieciaków (i dorosłych dzieciaków), nie mógł zaniedbywać, wszak traktował ją bardzo poważnie - na swój pokręcony sposób. Z jednej strony nie dał zrobić z siebie jednego z tych belfrów, co to już zapomnieli, jak funkcjonuje prawdziwe życie, a poza murami szkoły nie widzą świata, nie mniej jednak gdy już czegoś kogoś uczył, nie tolerował bylejactwa. Nie podobały mu się również dodatkowe problemy, które uczniowie nazbyt często na siebie ściągali. Sam będąc młodym Krukonem, jak tylko mógł, unikał sytuacji, za które mógłby zostać ukarany, a tu co? Jakieś postaci tam daleko, na skraju Zakazanego Lasu. No po prostu brak mu słów! Miał ochotę zostawić dzieciarnię w spokoju i pozwolić im zostać pożywką dla nie-wiadomo-jakich-stworów. Zatrzymał się na moment przy oknie korytarza i pokręcił z dezaprobatą głową. W mgnieniu oka znalazł się na zewnątrz budynku i już szedł w ich stronę. Jedno z nich było o głowę wyższe od drugiego, w miarę zbliżania zauważył, że jest to dziewczyna i chłopak, a gdy brakowało mu do nich kilkunastu metrów... - Ej, wy! - brzmiał ostro - Myślicie, że Zakazany ten las jest tylko z nazwy? Nie był wściekły, nie przyszedł przepędzić ich gniewem. Dziewczynę kojarzył, miała na imię Winter jak ulubiona pora roku Sida. Pilna uczennica, być może powinien założyć, że przyszła tu, by powstrzymać pierwszaka przed wejściem do lasu? Tak, z pewnością pierwszak, a może się mylił? W każdym razie dłużej niż dwa lata to on w Hogwarcie nie siedział. Czy jednak w celu powstrzymania dzieciaka Winter wdałaby się z nim w żywą dyskusję? Do Sida dotarły wcześniej słowa o zdobywaniu kontroli nad sytuacją. Ciekawe... Studentka ostatniego roku i uczeń (załóżmy) pierwszego - niecodzienne połączenie. Gdyby nie okoliczności, nauczyciel z pewnością przysłuchiwałby się rozmowie z wielkim rozbawieniem. Przede wszystkim jednak musiał być skuteczny w trzymaniu dyscypliny.
Ostatnio zmieniony przez Sidney Young dnia Pią 28 Wrz - 12:22, w całości zmieniany 1 raz
- Run. Tak! Run! – chłopak z tego podniecenia aż zaklaskał w dłonie – Dziękuję za poprawienie mnie! Jak już mówiłem, nie jestem stąd. Nie znam jeszcze wielu słów. Mylę się wciąż, czuję to. I racja to racja, góry w Polsce są doprawdy piękne! Ostatni raz tam byłem z rodzicami, kiedy moja mama jeszcze żyła. Ah, to była wspaniała czarownica! Szkoda, że... e... – zastanawiając się, jakie słowo mu umknęło, podrapał się po głowie. - ...ee, znaczy moja mama. Jej rodzice to osoby nie-magiczne. No to ona kim jest? Zabrakło mi tego słowa, kurcze! – czekał, aż nadejdzie wybawienie. Wybawienie z tej niezbyt komfortowej sytuacji. A jeśli studentka nie pomoże mu, nie nasunie pod nos słowa "mugolak" (no bo raczej była osobą kulturalną, więc jeśli tak jest, nie użyłaby słowa "szlama"), no to cóż, i tak powiedział o tym, co następuje. - No tak. Moja mama to była cudowną czarownicą. Ale, niestety, lubiła eksperymenty eliksirowe... no i to ja zgubiło. Teraz mam tylko tatę. On w ogóle nie jest magiczny, ale dobrze nam się żyje, on toleruje że jego podopieczny jest czarodziejem. Toleruje mnie. Ah, po co ja o tym wszystkim prawię? Już wiem! No bo podjąłem temat gór, który sama zaserwowałaś. Oj tak, piękne są. A najlepiej jak człowiek wybierze się tam z rodziną. To coś cudownego! Zabierz kiedyś swoich rodziców i wybierz się w nasze góry! – nie pomyślał nawet, że dziewczyna może nie mieć już rodziców. Ale nawet nie pomyślał, by się nad tym zastanowić. Cóż, Arkadiusz rzadko zachowuje się adekwatnie do zaistniałej sytuacji. Posmutniał widocznie, i to bardzo widocznie, gdy dziewczyna powiedziała, co powiedziała. A tak bardzo liczył na oprowadzenie go ze strony studentki! Spojrzał na nią z niemałym żalem. - Nie oprowadzisz mnie? Ale ale... w ten sposób możemy się lepiej poznać! Wiesz, porozmawiać... i w ogóle... nie mów, że nie lubisz nawiązywać nowych relacji! Poznawać nowych ludzi! No weź, serio? Ale tak naprawdę serio? – tutaj zrobił krótka pauzę na odpowiedź Winter – Tak czy owak, ja bym bardzo chciał cię bliżej poznać. A takie oprowadzanie to do tego świetna, wspaniała okazja! Tato mówi, że ludzi najlepiej się poznaje, robiąc to samo. W jednakowym czasie, i kiedy ma się wtedy sposobność do rozmowy. A ty? Co o tym sądzisz? Chętnie poznałbym twoje zdanie na ten temat! No, nie krępuj się! – i już miał powiedzieć coś jeszcze, coś od siebie dodać. Aż Winter powiedziała coś, co zmroziło krew w żyłach chłopaka jeszcze mocniej. Nie, nie, nie chodziło tu o żadną grozę istniejącą w lesie. I w ogóle tu nie chodziło o las. A o coś zupełnie innego. O tiarę przydziału! Chłopak zbladł, dowiedziawszy się, iż ta niepozorna czapka może wedrzeć się w najgłębsze zakamarki jego podświadomości. Ale nie skomentował tego. Odezwał się dopiero po jakimś czasie, gdy lęk opadł, zaś niedawno paląca papierosa dziewczyna skończyła przekazywać mu tę odrobinę wiedzy o Hogwarcie. Arek z wielkimi oczami patrzył na jej wargi, zachwycony słowami, które się spomiędzy nich ulatniały. I nie mógł uwierzyć, że... tak, że to już koniec. Posmutniał i spojrzał na jej oblicze, ale teraz nie kładąc spojrzenia na jej wargi. Tym razem wybrał oczy i to na nich wolał się skupić. Nawet chciał coś powiedzieć, ale, nie udało mu się to, gdyż usłyszał z dali jakieś kroki, ale, jak to kroki, nie były wybitnie głośne. Chłopak spojrzał w tamtym kierunku automatycznie. Z tej odległości jeszcze nie mógł poznać się po aparycji, ale z czasem, gdy dystans zmniejszał się, chłopak rozpoznał w nim jakiegoś nauczyciela, ale nie mógł przywołać ku sobie wiedzy na temat tego, kim jest, czego naucza... - Dzień dobry, psze pana! – ukłonił się w jego kierunku, gdy był już dość blisko Arkadiusza i Winter. - Wiemy, wiemy! Dlatego nie wchodzimy dalej, psze pana! – i wyszczerzył się nienaturalnie w jego kierunku. Ciekawe, kiedy przestał mówić do studentki "psze pani"...
- Proszę. - powiedziała prosto, albowiem nie widziała sensu odpowiadania bardziej, wytężania strun głosowych oraz poddawania ich względnemu wysiłkowi; nigdy nie była zbyt rozmowna, nie potrafiła wyjść z inicjatywą do ludzi. Zamiast tego bacznie się przyglądała oraz obserwowała czujnymi ślepiami, wyczuwała każde niebezpieczeństwo zbliżające się w jej stronę. Opowiadanie o rodzinie nie sprawiało teoretycznie Winter żadnego bólu. Dopóki pozostawała pod bezpieczną otoczką, tolerowała większość rzeczy - nawet paplanie o własnych opiekunach przez młodego Puchona, najwidoczniej uznającego dziewczynę za doskonałą towarzyszkę do rozmowy. - Mugolakiem. - nie używała słowa "szlama". Cholernie go nienawidziła, najchętniej wybiłaby wówczas wszystkie zęby wszystkim Ślizgonom, którzy korzystają z tej nazwy. Nikt nie decyduje o czystości krwi; Winter zaś śmiała się w niebo głosy na wszelkie oznaczenia statusu. Teoretycznie nie ma takiej możliwości, by ktoś pochodził ze stuprocentowej rodziny; nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem ktoś nie miał w rodzinie czarodzieja o mniejszej czystości, który to przewinął się przez kompletny przypadek. Życie potrafiło płatać figle, zaś gdyby wszyscy chcieli być z czystych rodów, dochodziłoby do kazirodztwa. - Osoby niemagiczne wbrew pozorom są intrygujące. - dodawszy na delikatne pocieszenie, oparła się o jedno z drzew, niefortunnie czując, jak została wcześniej uszkodzona manufaktura skóry; niefortunne blizny dawały znać o sobie prawie codziennie. Nie mogła ich pokazywać, o tę na brzuchu już nie dbała, chociaż miała pewne wątpliwości co do tego, w jaki sposób uszkodziła pewne organy w jej ciele. Niemniej jednak, o tym bardziej nie chciała rozmawiać; przekraczało to pewne sfery jej życia prywatnego na tyle, iż byłaby gotowa po prostu uciec. - Może kiedyś. - zabrałabym tylko siostrę. Gdyby tylko mogła tym zarzucić. Sama myśl o ojcu sprawiała, że zaciskała dłonie w pięści, fakt psychicznego znęcania się macochy nad nią przyprawiał ją o mdłości. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu pozostawała nadal skryta pod maską; nie okazywała jakichkolwiek sygnałów, że coś jest nie tak. Nie. Po prostu nie. - Tak średnio. - oznajmiwszy, zauważyła pewną niestosowność; zbliżająca się sylwetka, punkt utkwiony nieopodal zamku, człowiek na tyle obecny w tym świecie, że zamyślony w swoim umyśle. Nie zbiło ją to jednak z tropu; nie pozwoliła na to, by jakakolwiek oznaka strachu bądź niepewności przeszyła jej lico. - Zależy od osoby. Nie wszyscy się do tego nadają; w tym ja. A moje zdanie jest warte tyle co nic. - dziwne, że nie potrafiła emanować jakąkolwiek pozytywną energią; nie została stworzona do odczuwania przyjemności, nie potrafiła się wyluzować, kiedy to czas tykał i tykał, wskazówki zegara zataczały okrąg, a świat nadal brnął do przodu. Jej ślepia... no cóż, nie spodziewała się tego, że młody zwróci na nie uwagę; były pełne sposobności, pełne tajemniczości, nieobecności, jak również całkowitej świadomości. Nie dawały jakichkolwiek większych oznak życia; nie bez powodu spojrzenie potrafiło mrozić krew w żyłach. A w szczególności taki od Rieux. Różnice pokoleń nie robiły na Winter jakiegokolwiek wrażenia; rozmawiała z dzieciakiem jak na równi z równym, ze względu na jego nietypową otwartość. Nie zdawał się być jeszcze napiętnowany przez społeczeństwo, a wyznaczane przez nie normy nie utkwiły w głowie młodzieńca. Poruszał się według własnego świata koncepcji, co nie zmienia faktu, że po prostu za dużo się rozgadywał, ona zaś dała się pociągnąć za język i wtrącić parę słów, wywołując dyskusję, aczkolwiek nie burzę mózgów; tyle dobrego. Jednocześnie panna Rieux zdawała sobie dokładnie sprawę z tego, iż dzieciaki posiadają niesamowity dar, który wraz z dojrzewaniem zostaje im odebrany; wielkie serce, potrafiące po prostu przez niewinność oraz prostotę przywrócić uśmiech na twarzy. Niemniej jednak nic nie potrafiło już spowodować, żeby z własnej woli zaśmiała się; pozostając gburem, osiągała całkiem niezłe wyniki w nauce, zaś chęć do opuszczenia przeszłości i pozostawienia jej za sobą potęgowała ten zamiar do tego stopnia, iż sypiała znacznie mniej od współlokatorów i wracała stosunkowo późno. Nie zmienia to faktu, że zauważyła wcześniej zbliżającą się sylwetkę, którą potraktowała chłodnym spojrzeniem zielonkawych oczu, gdzie nos zdobiły znaczne piegi. Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd; o ile nie dopuścili się wykroczenia, o tyle wystarczyło o słowo za dużo ze strony młodego Polaka, by fakt palenia papierosów na terenie szkoły wyszedł na jaw, a unosząca się mgiełka dotarła do nosa nauczyciela. Nie ma tego złego, bo też sprawowała opiekę nad młodszym kolegą, nie pozwalając na to, by dym składający się z wielu szkodliwych związków dostał się do jego płuc, ażeby jego krok w stronę Zakazanego Lasu nie był zbyt długi. - Dobry, profesorze. - powiedziała, widząc już dokładniej lico należące do nauczyciela wróżbiarstwa. Kojarzyła go doskonale, i choć jej umiejętności w tej kwestii nie należały do najlepszych, zdołała wykuć bez problemu większość definicji, nieraz nawet zarzucając różnymi błyskotliwymi uwagami; czy to bardziej czarodziejskimi, czy to bardziej mugolskimi. Niemniej jednak, nie chciała znać swojej przeszłości; o ile nie miała daru jasnowidzenia, o tyle fusy zawsze zwiastowały jej nieszczęście, nigdy odwrotne. Ponurak, krzyż, czaszka, pałka, jastrząb oraz wszystkie mniej lub bardziej wątpliwe elementy, które wywołują niepokój. Nie przejmowała się tym, co nie zmienia faktu, że w związku z przeszłością były one po prostu celne jak u kwalifikowanego zabójcy; z precyzją uderzające. - Skądże. Nie zamierzamy - rozpoczęła, z tymi charakterystycznymi oznaczeniami słów, dokładnie oszlifowanymi - przekraczać - wieńczyła - wymierzonych granic. - i ostatecznie zakończyła, spoglądając na jakże głupkowaty uśmiech Arka. Miała ochotę schować ręce do kieszeni, jednak tego nie zrobiła; zamiast tego obrączki tęczówek chroniących przed dostępem do światła źrenice skupiły się na całokształcie pana Young'a. Zbyt dobrze ludzi nie potrafiła odczytać, co nie zmienia faktu, że słowa brzmiały inaczej, a postawa należała do spokojniejszych, nie wyglądał na takiego, który chciał w jakikolwiek sposób im zaszkodzić. A może się myliła?
Absolutnie nie zdziwiło go luźne podejście Winter. Nie dlatego, że miała swoje lata, bo przecież niejeden dorosły dałby się speszyć pierwszym lepszym zwróceniem uwagi, że robi coś nie tak. Naprawdę dziwna dziewczyna, zbyt mroczna - i to nie tylko dlatego, że według amatorskich wróżb podobno wisiało nad nią fatum, nie musiał zaglądać jej do fusów, żeby poczuć tę negatywną energię. Pewnie wcale nie musiałby być jasnowidzem, ani nawet czarodziejem! Każdy średnio bystry człowiek by to zauważył, tak sądził Sid. Jakie tajemnice skrywała jednak panna Rieux? Nie odgadłby, nawet będąc najinteligentniejszym stworzeniem na świecie. Chowała się za pozorem pilnej uczennicy, pozorem wcale nieudawanym. Natomiast jej mały towarzysz (co się tak lampisz, creepie?) zdawał się być chętny do sprzedania wszelkich informacji, byleby odpowiednio do niego zagadać. Na pierwszy rzut oka dało się zauważyć jego otwartość. I słodką naiwność. Jego śmiałość była naprawdę godna podziwu. Zmierzył ich niewiele mówiącym wzrokiem. Nie był ani pogodny, ani zły. - Dobry, dobry - odpowiedział w zamyśleniu. Łatwiej było, gdy przestraszone dzieciaki czmychały mu z oczu, ale dialogi były zazwyczaj o wiele bardziej interesujące. - Cieszę się bardzo, że trafiłem na takich porządnych uczniów - w jego głosie zamiast zadowolenia, brzmiało znużenie. - Fajniej jednak byłoby, żebyście się nie kręcili tak blisko. Nie będę wspominał, co za istoty tam żyją i co robią ludziom, bo to wszyscy dobrze wiemy - zwrócił się bardziej do małolata - ale chyba nikt z was nie chciałby dostać szlabanu na start? Regulamin mówi jasno o tym i o tamtym, a nie wszyscy nauczyciele mają zawsze dzień dobry i potrafią wykorzystać zasady przeciwko niewinnym spacerowiczom na granicach - te słowa natomiast skierował bardziej do dziewczyny. - Na przyszłość lepiej nie kusić losu, nie sądzicie?
Racja, ucieszył się gdy dziewczyna podsunęła mu pod nos odpowiednie słowo. Ale tym razem nie rozgadał się na ten temat, krótkie, grzeczne "dziękuję" najwidoczniej wystarczyło. A na resztę jedynie przytaknął głową. To do Arkadiusza nie pasowało. Zdecydowanie nie pasowało. Ale no cóż. Sytuacja za to zmieniła się, gdy oboje zauważyli zbliżającą się sylwetkę. Z czasem "zespół" składający się z studentki i ucznia pierwszej klasy mógł zobaczyć jego twarz, a Arek od razu powitał go aż nazbyt wylewnie, z radością i podnieceniem. Jak to na Arkadiusza przystało... nie ma się czemu dziwić, chociaż, szczerze powiedziawszy, mógł się bardziej rozgadać... mógł, ale czy to byłoby dobre dla którejkolwiek ze stron? Dla chłopczyka pewnie owszem, czułby się znowu spełniony, ale inaczej jest z odbiorcami... zazwyczaj. Poza tym należałoby wspomnieć, że teraz chłopiec powinien znowu wejść we własną skórę. Zrobić, co do niego należy... a raczej co należy do jego natury. I znowu wyszczerzył się naturalnie, ale to wszystko nastąpiło dopiero, gdy nauczyciel skończył mówić. Arkadiusz znowu przystanął z nogi na nogę i spojrzał wnikliwie w oczy mężczyzny. - Rozumiemy, rozumiemy! I dziękuję panu uprzejmie, że zwrócił pan nam uwagę. – podszedł bliżej nauczyciela. - Ale zaraz, co te istoty mogą nam zrobić? Proszę opowiedzieć! Jestem bardzo ciekaw. No bo ja akurat nie wiem. – i tym razem można było pomyśleć, że to czysty sarkazm. I tym razem można się w ten sposób pomylić. Chłopiec mówił szczerze, był szczerze przejęty i naprawdę chciałby wiedzieć, co takie istoty mogą człowiekowi zrobić... chciał to usłyszeć z ust kogoś innego, bardziej doświadczonego (a tak się składa, że miał pod ręką takiego jegomościa), nawet jeśli to jest oczywiste. A czy dla Arkadiusza takie jest? Może tak naprawdę znał odpowiedzi na te wszystkie pytania, kłębiące się pod jego kopułą (ale zapytał o to, by w jakikolwiek sposób zagadać). Kopułą, na której jeszcze tak niedawno siedziała tiara przydziału i odczytywała nawet to (jak niedawno wyjaśniła mu Winter, na co chłopak zareagował szokiem przemieszanym wraz z przerażeniem), czego sam Kołodziejski nie był świadom. Ale pocieszał się faktem, że wszyscy uczniowie przez to przechodzili. - Wiem, że może pan mieć gorszy dzień. A wie pan, psze pana, że mam sposób, by pan się szerzej uśmiechnął? Może pogadamy o czymś? Może pan mi opowiedzieć więcej o Hogwarcie? Albo opowie nam pan coś śmiesznego, co ostatnio się panu przydarzyło? Bo widzi pan, podobno takie historie, pozytywne rzecz jasna, dobrze oddziałują na psychikę, rozweselają... wiedział pan? Oh, po co ja się pytam? Na pewno pan wiedział, nie wygląda pan na głupca. A właśnie! Czego konkretnie pan uczy? Bo chyba jeszcze nie miałem z panem zajęć, prawda? – mówiąc to, pod koniec wypowiedzi położył sobie dłonie na biodrach. - Proszę się nie krępować. Jestem pozytywnie nastawiony do życia. Serio. Niech mnie pan bliżej pozna! A na pewno nie pożałuje.
Czyżby złe fatum rzeczywiście wisiało nad Rieux? Tego sama nie wiedziała, co nie zmienia faktu, że wróżby były typowo niepokojące, wzbudzające w pewnym stopniu ciekawość oraz lęk, dlaczego właśnie to ją spotykają najgorsze rzeczy. Równie dobrze człowiek mógłby się odwołać do dość głośnej sytuacji sprzed czterech lat, kiedy to "wilkołak" zaatakował ją podczas spaceru w Dolinie Godryka. Niemniej jednak dziewczyna niezbyt chętnie powracała do tego zdarzenia; być może wróżby wówczas doskonale się sprawdziły? Tego nie wiedziała, co nie zmienia faktu, iż tak te wakacje sprowadziły na nią jeszcze większe nieszczęście niż parę lat temu. Wszystko zdawało się pierdolić - stawiane od początku stabilne fundamenty wyrywane zostawały z niezmierną siłą, jakby ktoś po prostu życzył jej najgorszego. Pierwsze śmierć matki na samym początku, potem macocha, brat, siostra, niesprawiedliwe traktowanie, wartości rodzinne przechodzące w cień idealnej rodziny, gdzie to tak naprawdę odgrywał się koszmar, z którego Winter nie potrafiła w żaden sposób się po prostu wybudzić. Śmierć kota, Hogwart, brak jakichkolwiek społecznych zasad w głowie, z którymi powinna zostać zaznajomiona. Od początku była inna, zachowywała się całkowicie inaczej od obecnego tutaj Puchona; na przestrzeni lat tylko nauczyła się żyć wśród ludzi, przyjmując do serca wytypowane wówczas regułki na pamięć. - Teoretycznie - rozpoczęła, rzucając charakterystyczne spojrzenie oczu w stronę nauczyciela; zielone tęczówki przeanalizowały całokształt wyglądu profesorskiego, starając się wyłapać jakąkolwiek rzecz, która spowodowałaby, że z łatwością znalazłaby coś, co być może posłużyłoby jej do wysunięcia odpowiednich wniosków - nie złamaliśmy żadnych zasad. Niemniej jednak dziękujemy za ostrzeżenie. - dokończywszy, utkwiła tym samym spojrzenie na Arku, nadal pozytywnie nastawionym; oj, gdyby tylko mogła być taka jak on. Już dawno skończyłaby jako urocza zabawka dla stworzeń czymhających na życie nieostrożnych czarodziei w zalesionym terenie, niosącym ze sobą ogromną dawkę zagrożenia wynikającego z tego, co tam rzeczywiście można znaleźć. Nie zamierzała zatem dodawać sobie brawury; już wystarczająco wybryk polegający na paleniu papierosa w placówce edukacyjnej dawał się jej we znaki, wszczynał alarm polegający na zapaleniu się czerwonej żaróweczki w umyśle Krukonki. Wystarczyłby jeden krok, jeden nieumyślny ruch kończyną dolną, by spotkała się już z mniej przyjemniejszymi konsekwencjami niż tylko i wyłącznie pouczeniem ze strony nauczyciela wróżbiarstwa; nietypowego, wychodzącego za ramki społecznej doskonałości, posiadającego ewidentnie własne pasje oraz życie pozaszkolne. Dla Winter był on równie dobrze tajemniczym człowiekiem, aczkolwiek nie dzieliła się w żaden sposób swoimi spostrzeżeniami. Zauważyła wyjątkowo śmiałą postawę chłopca - nie wtrącała się tym razem w dyskusję, podkrążone oczy skutecznie obserwowały jednak całokształt rozmowy między nauczycielem a bardzo młodym uczniem. To jest dopiero coś! Jaka tam różnica 9 lat, skoro przecież między nimi było znacznie więcej! Oby tylko profesor Young był na tyle cierpliwy, by udzielić odpowiedzi na pytania stawiane ze zaskakującą prędkością przez młodego. Nawet na duchu się cieszyła, że chłopak chciał zamęczyć trochę Sidney'a - może ten wystarczająco się odczepi?
Co za bezczelny dzieciak - pomyślał tylko. Mógł być albo zupełnym debilem, albo geniuszem nieprzejmującym się zbytnio, co pomyślą o nim nadwładni. Widać, że jego słowa były autentyczne - pasowały do całości puchońskiej natury (Sid spojrzał na kolor szat). Nie bał się przyznać do niewiedzy, a grożące słowa potraktował jako bezcenną wskazówkę. Umysł wybitny bądź szczątkowy. Fascynujące! Wiedział już, że zapamięta sobie tego chłopaczka z charakterystycznym wschodnioeuropejskim akcentem i bogatym słownictwem (jak na to) oraz że będzie go miał na oku, żeby przekonać się, który pozór jest tym właściwym. Póki co jednak skupił uwagę na słowach Winter igrającej z ogniem (zignorował pytania dotyczące istot żyjących w lesie). Jej bezczelność, choć mniej jawna, nie miała w sobie tyle niewinności. Niby niewiele wnoszące, oszczędne słowa, ale podziałały na Sida prowokująco w połączeniu z przenikliwym wzrokiem. - Na wasze szczęście nie zauważyłem niczego nieregulaminowego, ale jak już mówiłem: subiektywne spojrzenie kogoś innego mogłoby dać odwrotne wnioski - odpowiedział bez wyraźnego zabarwienia emocjonalnego, choć jego twarz pokazywała niezadowolenie. Mieli się cieszyć (zwłaszcza ona), że spotkała ich łaska. - Szczególnie jeśli przedtem znaleźliście się - przypadkiem - lekko za granicą przyzwolenia, albo jeśli przydarzyłoby wam się to później. Życie na krawędzi to wielkie ryzyko. Nie powinna była kwestionować jego słów. Nie miał jednak czasu na rozważanie natury uczennicy, ponieważ świeży Puchon znów zalał go ulewą słabo wyważonych słów. Gorszy dzień? Coś śmiesznego? W połowie wypowiedzi zorientował się, że może ją w każdej chwili przerwać, zamiast wpatrywać się w dzieciaka z zainteresowaniem (rzecz jasna jego osobą, nie porywającą treścią). Coraz bardziej bezczelny! Bada jego wytrzymałość czy nawet nie zdaje sobie sprawy z balansowania na granicy? Nie wygląda pan na głupca? To go naprawdę zdumiało. Chciał pozwolić powiedzieć mu wszystko, co miał do powiedzenia. Milczał. I nadal nie miał pojęcia, czy to geniusz, czy idiota. Mimowolnie kąciki jego ust podniosły się, a twarz lekko się rozpogodziła. - Doceniam twój optymizm. Chętnie cię bliżej poznam na zajęciach z wróżbiarstwa, jeśli oczywiście je wybierzesz na trzecim roku, ale teraz już stąd idźcie, wszyscy stąd idźmy - zrobił krok w stronę szkoły, pół kroku właściwie. - Jak się nazywasz? - zapytał chłopca, by jeszcze lepiej go skojarzyć, gdy ktoś będzie o nim mówił. Mógłby się zdenerwować, ale bardziej go to wszystko śmieszyło i dziwiło. Wolał być ostrożny.
W zanadrzu miał jeszcze wiele słów, jakimi może zwrócić się do nauczyciela. Ale raczej nie wykorzysta wszystkich tu i teraz. Tak – do nauczyciela. Chwilowo przestał zwracać uwagę na obecną kobietę, skupiając się głównie na nim. Może dlatego, że uznał iż mężczyzna niedługo pozostawi ich samych, a wtedy będzie mógł obcować z Winter sam na sam? Bardzo możliwe. Tak czy owak, cieszył się że udało mu się rozkręcić rozmowę z tym jegomościem. Aczkolwiek przeczuwał, że nauczyciel może być nieco zmęczony tematami poruszanymi przez chłopca. Chłopca będącego na pierwszym roku nauki w Hogwarcie, więc jest dość oczywiste, że chce poznać to miejsce. Bardziej. Wnikliwiej. W końcu będzie tu mieszkał przez cały rok, a po wakacjach czeka go to samo! Był tym bardzo przejęty. Na dodatek miał nadzieję, że nauczy się tutaj samodzielności. Pewnie tak będzie. I pewnie zatęskni za tatą, co jest raczej nieuniknione. Ale za to po zakończeniu roku szkolnego będzie go kochał jeszcze bardziej... stop. Czy można tak powiedzieć? Raczej bardziej odpowiednie byłoby stwierdzenie "bardziej doceni posiadanie rodzica". Tak, rodzica, to liczba pojedyncza, matka chłopca przecież zmarła – głównie przez swoją głupotę. Jednak nie można było odmówić jej inteligencji i dobrego serca. Teraz chłopak mógł ją tylko wspominać, ewentualnie rozmawiać z tatą. Bo nikt inny raczej się do tego nie nadawał. Tak, nie można powiedzieć że będzie go bardziej kochał. Uczucie pozostanie. Niezmienione, chociaż są ludzie, którzy mają odwrotne zdanie. Otrząsnął się z tych myśli. Minęło tylko sekund, chociaż on to odbierał jako godziny. - Ah, i ja bardzo chętnie poznam pana bardziej! Możliwe, że wybiorę przedmiot, w którym się pan specjalizuje, nie myślałem jeszcze nad tym... – po rozmyślaniu na nieco inne tematy Arkadiusz bardzo chętnie powrócił do tego, co lubi i umie robić najbardziej – A jeśli nie wybiorę, to świat się nie zawali! Nie zawali się szansa, by pan poznał mnie bliżej. I to idzie również w przeciwną stronę. – wciąż wpatrywał się w jego oczy, z jeszcze większym uwielbieniem – Ale proszę, proszę pozwolić nam tu zostać... my tylko pogadamy przez paręnaście minut, a potem udamy się do zamku. Naprawdę! Nie kłamię! Proszę zobaczyć, czy to są oczy kłamcy? – ah, ten jego uśmiech... nie sposób go porównać z żadnym innym. Ale jak go odbiera mężczyzna, to już jego sprawa. - Psze pana, ja tu jestem od niedawna. W sensie że w szkole. I chciałbym jak najlepiej poznać Hogwart. Naprawdę! To mnie naprawdę ciekawi, ciekawi mnie każdy kąt, ale... – zawiesił głos, gdyż Winter, słysząc to, mogła dojść do oczywistego wniosku – że chłopak już planuje, jak dziewczyna oprowadza go po zamku. A przecież nie można zmuszać ludzi do robienia czegoś, nieprawdaż? - ...ale mam na to czas, wiem. Podobnie jak moja mamusia robiła wszystko w pośpiechu, i to ją zgubiło. I umarła. No bo ona znała się na eliksirach, dużo eksperymentowała w tej dziedzinie... znała, a jednak, nie do końca, no bo widzi pan, psze pana, ona chyba pomyliła składniki, właśnie z pośpiechu. Chyba. – przerwał i wyszczerzył się jeszcze szerzej. - Ale i tak ją kocham. Ciągle, mimo wszystko. – gdzieś w prawym oczodole zamajaczyła łezka, ale chłopak nie pozwolił jej się potoczyć po policzku. I właściwie to ta łezka nie była w ogóle widoczna, Arek już się o to postarał. - A nazywam się Kołodziejski Arkadiusz. - zatrzepotał zalotnie powiekami.
Ostatnio zmieniony przez Arkadiusz Kolodziejski dnia Czw 4 Paź - 18:15, w całości zmieniany 1 raz
Boże, zlituj się nad nami. I proszę bardzo, oto Sidney, profesor pierwszego imienia, który to zajmował się wróżbiarstwem, miał do czynienia z młodym Puchonem. Zachciało się przeszkadzać w paleniu papierosa oraz swobodnym spacerze wokół jasno ustalonych granic? Proszę bardzo. Na głowie teraz będzie zwisał dzieciak, skutecznie wciągając nauczyciela w dysputę. A czemu nie? Chciałoby się zapytać, chociaż zdawała sobie Winter doskonale sprawę z tego, że w związku z obecną sytuacją nie ma nic szczególnego do roboty. No, pomijając słowa profesora, ewidentnie skierowane w jej stronę; czyżby tańczenie na granicy Zakazanego Lasu mijało się z zamierzonym skutkiem? Czego jeszcze potrzebował zatem? Winter skutecznie by się wybroniła w takiej sytuacji, sama zaś w rozmowie z mężczyzną nie pozwalała pokazać jakiejkolwiek wyższości; oczywiście zachowała relację typu "uczeń-nauczyciel", co nie zmienia faktu, że jej aura była tak trudna do złamania, iż pozorna stwarzana wyższość poprzez fakt bycia osobą wykładającą poszczególny przedmiot spływała po niej jak po kaczce. Tajemnicza, jednocześnie dającą pozory otwartej księgi - ciche westchnięcie, być może nawet aktorskie, przebrnęło przez nozdrza panny Rieux. Doskonale przybierała kolejne maski i mimo widocznej "uległości" wobec słów należących do jasnowidza, w cieniu skrywała się tak naprawdę iście diabelska istota pod względem planowania. Każdy krok na czymś polegał, miała rozwiązanie na każdą z możliwych okazji. - W porządku. - ostatnie słowa przed zakończeniem jakiejkolwiek dyskusji. Dała praktycznie za wygraną, teoretycznie nie zważała już uwagi na słowa, jakie chciałby Sidney wpoić do jej umysłu; po prostu miała na niego psychicznie wylane. Niemniej jednak ten musiał zmagać się z trudem posiadania u swego boku wyjątkowo rozgadanego gościa; Winter przez chwilę zwróciła na niego uwagę, być może odrobinę zaintrygowana faktem takiej gadatliwości względem dorosłego, co nie zmienia faktu, że ewidentnie powinni się rozjeść, a nie, jak proponował to młody, jeszcze pobyć tutaj chwilę. Już nawet dziewczyna odwróciła się na pięcie w stronę zamku - jaka bedzie zatem reakcja jasnowidza na to, co prawi młody? Nie wyglądało na tym, by ten był zainteresowany prowadzeniem dialogu z jedenastolatkiem - jedenastolatkiem, który rozgadywał się za bardzo, niezbyt potrzebnie.
Patrzył na tego dzieciaka, jak z wytrzeszczonymi oczami uśmiecha się radośnie, nie przestając mówić i wyobrażał sobie zajęcia z wróżbiarstwa za dwa lata. Zastanawiał się bardzo, czy na pewno chciałby takiego ucznia, nie miał pojęcia. Już miał mu przerwać, pozbywając złudzeń, że w ogóle może prosić nauczyciela o coś takiego jak pozwolenie zostania tutaj, nawet chciał go skarcić delikatnie za bezczelność tekstu o oczach kłamcy, gdy już nawet jego partnerka w zbrodni dała za wygraną, lecz ten wtedy wspomniał o swej zmarłej matce, nieoczekiwanie wzbudzając w Sidzie litość. A potem mówił więcej i więcej, wprawdzie to tylko kilka zdań, ale pomógł mu zwizualizować sobie sytuację na tyle, by Youngowi zrobiło się przykro. Śmierć i strata bliskich - rzecz ludzka, ale ten mały chłopiec wydał mu się zupełnie nieodpowiedni do sytuacji, w której się znalazł. Niesamowite, że rozgadany pierwszak spowodował w sercu Sidneya tak wielkie wzruszenie. Z trudem się nie rozpłakał, maskując wszystko surową miną. - To dobrze - odparł na wieść, że dzieciak ciągle kocha swoją matkę. Należy wybaczać bliskim nawet największe błędy ugrzęzło gdzieś między lekkim westchnieniem mężczyzny a kolejnymi słowami chłopca. Kołodziejski Arkadiusz, postaram się zapamiętać. Nie minęła chwila, a Sid przywrócił się do porządku, wypierając z pamięci (przynajmniej na razie) małe opowieści o eliksirowym wypadku. Znów odrobinę złagodniał. - No więc, Kołodziejski Arkadiuszu, nie daj mi się poznać ze złej strony. W zamku możecie sobie rozmawiać ile tylko będziecie chcieli bez nadużywania mojej cierpliwości. Tym razem ruszył w stronę budynku, nie czekając na ruch Puchona, będąc pewien, że Winter również już idzie (przecież przed chwilą poczyniła pierwsze kroki), zostawiając chłopca samego. Teraz na pewno pójdzie za nimi.
Wieczór naciąga zasłonę intensywnej czerni, na oddalone o dwie długości jej ciała kształty. Dreszcz biegnie po jej plecach. Tym razem nie dlatego, że chłód wgryza się nieprzyjemnie w skórę twarzy i dłoni, tylko dlatego, że naprawdę przejęła się listem od Thomena. Nie wie co może zastać przy zakazanym lesie, czasami obawia się najgorszego. Tak jak i teraz. Spogląda na zegarek, oplatający wątły nadgarstek. Dochodzi godzina dwudziesta druga, gdzieś w oddali słychać skowyt wilka. Księżyc kołysze sie niezbyt wysoko, kapryśnie oświetlając tylko to, na co ma ochotę. A ona przebiera nogami, nie widząc czasami swoich stóp, które muszą uważać by nie poślizgnąć się na wilgotnych kamieniach. Każdy krok wydaje się niepewnym tąpnięciem jej serca, które trwoży z wiadomych jej przyczyn. Troska o brata, której nie potrafi w żaden sposób w sobie ujarzmić, często pozbawia ją racjonalnego myślenia i sprawia, że jej reakcje bywają zbyt naturalne, pokazujące zbyt wiele, mogące zdradzać za dużo. A to wszystko, co gdzieś w niej drzemie, oplata głowę, ciało, usta, czasami nawet dłonie, jakimiś niepoprawnymi wizjami, pragnieniami i smakami. Wstrzymuje oddech, gdy na skraju lasu dostrzega postać. Mogłaby przysiąc, że to Thomen, ale teraz, w tym panującym półmroku nie jest pewna, czy jej oczy nie chciałyby spłatać jej figla. Zwalnia kroku, obserwując bacznie stojącą nieopodal postać, jest obrócona do niej plecami, nie może zobaczyć twarzy, ale to teraz nie ważne, bo już wie, że to jej brat. Podchodzi do niego, ten zapewne słyszy jej kroki, ale jeszcze się nie odwraca. Dlaczego?
Listy do Earleen wylądowały w jego kieszeni, nawet nie pamiętał kiedy do niej napisał. Czemu akurat do niej? Czy to nie było aż za oczywiste? Bo niby do kogo innego miałby się zwrócić z czymś, czego nawet sam nie rozumiał... Potrzebował solidnej pomocy, skoro naprawdę chciał się z czymś zwrócić nawet do niej. Odkąd pamiętał liczyło się tylko ich dwójka... Jakby mogli zdobyć dosłownie wszystko, wszystko, czego tylko zapragnęli. I w ten niemal idylliczny obraz wkradła się rysa, rodzaj niepewności,a może zwyczajnie nowa osobistość... Czemu do tego dopuścił? Siedział od paru godzin w przy Lesie, a może to już nie był las? Gdzie rozpoczął swoją wędrówkę? Końcówki jego włosów wciąż były mokre, można więc wnioskować, że ponownie przebywał nad jeziorem. Najprawdopodobniej pływając... Jak zawsze kiedy coś go dręczyło, kiedy myśli uporczywie nie chciały ulecieć z jego głowy... Nienawidził swojej osoby wtedy jeszcze bardziej, jakby ta jedna słabość miała przypieczętować cały jego osąd na temat własnej osoby. I to w imię czego? Nie było mowy aby zwrócił się do Myr'a. Ta osoba wychodziła poza wszelki radar, chociaż była jedną z niewielu, które otwierały jeszcze do niego buzię, nie chcąc przy okazji mu nabluźnić lub przypierdolić. A to nie zdarzało się często... Na jego życzenie. Kopnął jakiś kamień przed sobą. Czy pił? Zdecydowanie nie, chociaż czuł się mniej więcej jak pijak, który nie potrafi dokładnie zlokalizować swojego położenia i tego, co w ogóle powinien ze sobą zrobić. I nie, nie zarejestrował momentu, w którym jej stopy wydrążyły w ziemi drogę. Nie usłyszał szelestu liści, trawy, czy tego co tam na tej ziemi się znajdowało. Dopiero po chwili się odwrócił, jakby świadomość czegokolwiek dochodziła do niego w zwolnionym tempie. Spojrzał na siostrę, a może nawet nie zdążył bo zwyczajnie podszedł do niej pospiesznie, obejmując jej drobne ciało dłońmi. Oparł podbródek na jej głowie i westchnął. Nienawidził słów, które nie miały swojego konkretnego celu... A w tej relacji czasem nie potrzebował mówić, bo ona doskonale wiedziała co się dzieje. Czy tym razem również tak będzie? Czy ostatnim razem nie posunął się za daleko, psując to wszystko co mieli? Nie. Nigdy nie mógłby tego zepsuć. Nieważne jak spierdolony by był. Prawda?
Mgła przylepia się do jej twarzy, dłoni, skręca kosmyki włosów opadające na czoło, pchające się do ust, gnane delikatnymi podmuchami wiatru. A księżyc oświetla sylwetkę Thomena, wygląda, jakby dzisiejszej nocy świecił tylko dla niego. Przygląda mu się przez chwilę, w ciszy. Nie jest pewna, czy wydobyć z siebie dźwięk, gdy on udaje, że jej tu nie ma. Może zbyt wiele rzeczy nawarstwiło się ostatnimi czasy i jednak wcale nie chce, by tu była? Może zmienił zdanie, a ona nie pytając dlaczego, powinna odejść skąd przyszła. Nie wie tego. Nie wie tak długo, że doczekuje momentu, w którym to nagle, twarz Thomena łamie dotychczasowy niepokój, a on odwraca się kierowany impulsem, niszczy odległość ich dzielącą, materializuje się tuż przed nią. Jego ramiona oplatają jej ciało, może nieco zbyt mocno. Nie protestuje. Znajomy podbródek układa się na jej głowie, jakby tam właśnie było jego miejsce. Nie przeszkadza jej to, bo przecież nie powinno. I nigdy nie będzie, ta jego bliskość. Dziwna, czasami wyjątkowo niewłaściwa. Tylko, która strona pragnie jej z bardziej pokręconych i samolubnych pobudek? Schowana w jego ciasnym uścisku oddycha ciężko, chwytając go w pasie. Lekko, ledwie zauważalnie. Milczy. Obydwoje milczą. A jej ciało – ponownie – ogarnia dziwny niepokój, ten sam, który jeszcze parę sekund temu zdołał opuścić jej ciało. Czuje, że coś jest nie tak. Zawsze. Gdy wzmaga w nim ta niewymowna chęć posiadania jej blisko siebie, jakby chciał się utwierdzić w przekonaniu, że chociaż to jest na swoim miejscu, że chociaż to pozostało niezmienione. A czy pozstało? Odrywa się od niego, zaledwie na cal, może dwa. Unosi głowę, tak, by móc na niego spojrzeć. Szuka jego oczu wśród niewyraźnego grymasu malującego się na twarzy. Odnajduje je, splata ze swoimi i wyczekuje odpowiedzi, nie zadając żadnego pytania. Czy naprawdę chce wiedzieć, to co ma do powiedzenia? Powinna być na niego zła, chciałaby być. Ale czasami nie potrafi. Przecież jest jej bratem. I zawsze nim będzie, bez względu na to co się między nimi wydarzy. – Jest aż tak źle? – mówi w końcu, słowa przepływają przez jej wargi tak miękko, jak tylko potrafią. Spojrzenie wciąż jest utkwione na jego oczach, bo to właśnie one potrafią powiedzieć jej więcej, niżeli usta.
Ta bliskość nigdy nie jest niewłaściwa. Nieistotne było to, że w realiach, w których żyli... Cóż. Nie należeli do normalnych. I nigdy już nie będą, dlatego jakiegokolwiek próby zmienia tego są bezsensowne. Z wdzięcznością przyjął jej delikatny nacisk na jego osobę. Dobrze było wiedzieć, że z niego nie zrezygnowała, pomimo tego syfu, jakiego narobił. Niepokojące dla niego powinno być to, że ktoś posiadał na niego taki wpływ. Wręcz obezwładniający... Nigdy szczególnie się nad tym nie zastanawiał. W końcu posiadania kontrola przez Earl nigdy nie została wykorzystana, choć na pewno była świadoma. Co jeżeli ktoś postanowi użyć tej kontroli, a może robił to w tym momencie, dokładnie teraz. Kiedy czuł się bezpieczny, kiedy pierwszy raz od dłuższego czasu jego myśli skupiły się na jednym. Uspokajającym odcieniu jej spojrzenia. Jak żałośnie wyglądał teraz w oczach swojej siostry? Nie mógł tego dostrzec, nie kiedy było tak ciemno i nie wtedy kiedy zwyczajnie nie chce tego dostrzec. Bo Thomen jak czegoś chce, to zawsze tego dostaje. Takiej dewizy się trzyma od dobrych lat... Prychnął, co raczej miało być szybkim, niekontrolowanym śmiechem. Może dlatego nie potrafi naprawdę spojrzeć w jej oczy, utrzymać tego kontaktu, pokazać, co jest nie tak... Bo przejrzałaby go od razu. Nie jest przypadkiem w tym momencie hipokrytą? Czy sam w odwrotnej sytuacji zachowywał się fair wobec innych? Za cholerę! Jest to obawa przed zranieniem jej, czy przyznaniem się do tego, co zrobił? Westchnął zmęczony. I to nie wieczornym pływaniem, a ogromem niepotrzebnych i irytujących uczuć, myśli, całego tego bagna.-Earl... Skrzywdziłem kogoś.-Powiedział, marszcząc brwi, jakby wielkim wysiłkiem było dla niego ujęcia tego w słowa. Samo to sformułowanie nie powinno być nowością... Krzywdził bardzo wiele osób, jednak przede wszystkim robił to z myślą o krzywdzeniu samego siebie. Doskonale o tym wiedziała, bo to ona była jedyną, która oglądała go w tak agonalnym stanie... To ona przy nim była, to ona opatrywała jego rany, to ona za każdym razem zastanawiała się, ile jeszcze? To był jednak wyjątek. Sytuacja, która nigdy nie powinna skończyć się tak, jak się skończyła. I choć sama intencja drażnienia tej osoby niesamowicie go... Kręciła. To nie mógł pozbyć się tego widoku sprzed oczu. Nawiedzał go w nocy, nawiedzał go ilekroć przymknął powieki. -Ona... Chyba teraz dopiero wiem... Co czujesz za każdym razem kiedy ja...-Wsunął ręce do kieszeni spodni. Nie było mu łatwo bo... Zwyczajnie nie rozumiał, co się dzieje. A uczucie niepewności czy nawet chwilowe zastanowienie się, to coś, co zdecydowanie go nie cechuje i nie spotyka(teraz już nie nigdy)