Górzyste tereny za miasteczkiem skrywają jeden z piękniejszych wodospadów. To dlatego nazywają go Pelukisem, czyli malarzem. Maluje się w jego spadających wodach podobno cała twoja przyszłość. Musisz złapać jedynie wzrokiem to co należy do Ciebie. Jeśli nic nie widzisz, to znaczy że jesteś zbyt łapczywy i chcesz wszystko na raz, a cudze losy są dla Ciebie ważniejsze niż własne nie w temacie troski, ale chęci porównania wartości dusz. A przecież bożkowie twierdzą, że dusze są bezcenne. Stąd rada, byś skąpał się w wodach rzeki gdzieś na dole, co byś spokorniał. Zimno Cię uspokoi.
Autor
Wiadomość
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
- Kappa? Mugole powiadają, że starczy się ukłonić. Szczyt jego głowy wypełnia woda, a jako honorowe stworzenie, kappa udkłoni się. Wtedy woda z jego niecki wypłynie. Bez tej wody kappa umrze, więc pierzchnie do stawu - powiedział, swoją wiedzę o tych stworzeniach czerpiąc po prostu z mitologii. - Nie wiem, na ile to prawda. Kiedyś możemy sprawdzić. Zamyślił się, chowając ostałe dwa piskalczki. - Myślisz, ze znajdziemy kitsune? - Czy to w ogóle istnieje? Nie słyszał nigdy, ale z mitologii brzmi naprawdę ciekawie. Kto nie lubi lisów? Takie urocze kulki szczęścia. Nawet, jeśli opis z mitów dotyczy bardziej wrednych, jak nie morderczych, zwodników. - Nie. Szczepienie. Choroby powodują zarazki - uogólniając. - Mugole biorą martwe zarazki i wlewają w swoje żyły. Wtedy się nie zarażą chorobą, bo zarazki są martwe, a ich ciała już wiedzą, jak wygląda zarazek. I jak kiedyś się z nim spotkają za kilka lat, to nie zachorują - wyjaśnił najprościej, jak umiał. - Jak to tak przedstawiam, to to brzmi trochę dziwnie - naszła go refleksja nad ową sprawą, gdy skinął głową i ruszyli dalej w las. - Nie wiem, czy możemy poszczycić się aż takim szczęściem, by trafić na drugi artefakt - wzruszył ramionami i na trochę oderwał wzrok od tropu, aby rozejrzeć się po egzotycznych drzewach. - Jakie drewno pasuje do świergotnika? - Trzeba przyznać, że taka różdżka brzmi bardzo egzotycznie. Podobała mu się. Zatrzymał się, słysząc przeciągły syk. Przeniósł spojrzenie na Rileya. Są już blisko. Sądząc po dźwięku, dzielą ich maksymalnie krzaki od stworzenia. Wyciągnął odruchem różdżkę, zastanawiając się, czemu jest tak głośno. Dojrzało ich? Czy może usłyszało i po prostu stara się przepłoszyć?
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
- To brzmi jak kompletnie szalony pomysł. - Przyznałem, natychmiast zaciekawiony taką wizją mordowania wodników kappa. - Słyszałem historię, według których mało który czarodziej zdołałby chociaż spróbować wypatrzeć jakikolwiek ukłon ze strony wodnika. Lepiej nie podchodzić nieuzbrojonym do czegoś, co może Cię udusić w kilka sekund. - Zaprezentowałem swoje (jak zawsze) ostrożne podejście, jednocześnie chowając do torby martwego ptaka. Na rany Merlina, miałem nadzieję, że nikt nie zdoła mnie z nim przyłapać. To było bardziej niepokojące od noszenia w plecaku języka żmijoptaka. - Czym jest to kitsune? - Spytałem, najwyraźniej nie nadążając za przesyconym mugolską kulturą Neirinem. Kiedy z nim rozmawiałem, niekiedy czułem się jak zupełny idiota, jaki kompletnie nic nie czyta. Tymczasem prawda była taka, że zamknięty na czarodziejskie cuda, nawet nie podejrzewałem jak wiele niespodzianek kryje świat niemagicznych. Chociażby te szczepionki! - To brzmi bardzo dziwnie. Czemu nie mogą po prostu przyjąć jakiegoś eliksiru... znaczy, lekarstwa na tę chorobę, jeżeli już im się przytrafi. Przecież to tylko chwila. Po co im jakieś martwe zarazki w żyłach? - Nie rozumiałem o co tym mugolom chodzi, a każda próba zrozumienia jedynie wywoływała mi mętlik w głowie. Podążyłem dalej w chwilowym milczeniu, wytężając mózg nad tą kwestią, lecz nie doszedłem do żadnych konkretnych wniosków. - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Nigdy nie pracowałem ze świergotnikiem. Może coś co rośnie tutaj, na miejscu? Miodla indyjska? Podobno mugole wyczyniają z nią naprawdę niesamowite rzeczy i wkładają ją nawet w pasty do zębów. - Zdaje się, że tyle tylko zapamiętałem z opowieści znajomych o Hogwarckich wakacjach w Indiach - Jestem pewien, że gdybym ją przebadał, przekonałbym się czy jest w stanie stać się częścią różdżki. Zamilkłem, gdy tuż obok nas rozległ się syk. Zatrzymałem się, wpatrując się w najbliższe zarośla. W mojej dłoni nagle pojawiła się różdżka. Cóż, nieco spaliliśmy sobie podejście rozmową, ale byłem przekonany, że gdyby ten okaz bronił jaj, nie czekałby aż podejdziemy tak blisko. Wskazałem ruchem głowy na zarośla, gotów w tym momencie je przekroczyć. Jeszcze nie spodziewaliśmy się w jakim stanie będzie nasz żmijoptak, więc, aby ułatwić sobie ewentualną walkę, z góry założyłem, że potrzebujemy go spowolnić. Nie mielibyśmy szans, gdyby tak powiększał się i kurczył, starając się nad zmiażdżyć i jednocześnie unikając ataków. - Immobilus - szepnąłem, decydując się na rzucenie zaklęcia od razu, gdy tylko dostrzegłem chociażby jedno piórko na głowie stworzenia. Nie zdążyłem jeszcze zauważyć stanu, w jakim się znajdowało.
3 -> 1 -> 2!!
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Rozmowa musiała poczekać. Nie odpowiedział zatem Rileyowi ani na kwestię kitsune, ani potem na sprawę szczepionek. Zamiast tego pozwolił mu działać, samemu odsuwając się lekko w bok. Najgorzej dostać różdżką w oko, kiedy stoi się zbyt blisko rzucającego zaklęcie. Trzymał własny patyczek w pogotowiu, ale zamiast wypowiedzieć jakąś inkantację, póki co obserwował. Podszedł w przód, odchylając gałęzie, aby dostrzec samicę. Siedziała pod drzewem, strosząc pióra. Nie rzucała się zbytnio. Ruszała się ospale przez udane zaklęcie, pozwalając rudzielcowi ocenić jej stan. - Ranna - mruknął, opuszczając różdżkę. To nie było odkrycie. Skrzepy i rozcięcia od razu rzucały się w oczy. - Musiała stracić dużo krwi. Ma blade wnętrze pyska - ocenił, kiedy stworzenie rozwarło dziób, by na nich nasyczeć. Wszystko karykaturalnie, niczym na filmie w zwolnionym tempie. Podszedł ostrożnie bliżej, obchodząc nieco zwierzę. - Te rany wyglądają paskudnie. Niektóre są już stare, ale wiele podsącza się krwawą ropą. Myślisz, ze czarnomagiczne? - Jakby się Riley znał. To Walijczyk tu siedzi w uzdrawianiu. - Nie wiem, czy dam radę je wyleczyć, nie mam tutaj eliksirów ani maści. Do świstoklika daleko. Nie przeżyje - podsumował. Chociaż wiedział, że wybierają się na polowanie, nie potrafił pozbyć się pewnych nawyków. - Lucidum Somono - mruknął. Za pierwszym razem nic się nie stało, ale za drugim zadziałało, porażając i tak spowolnioną samicę. Oczy zamknęły się, a głowa powoli opadła na zwoje ciała, gdy żmijoptak pogrążył się w głębokim śnie o gęstym lesie pełnym smakowitych robaków. Chłopak schował różdżkę. Podszedł, aby pogładzić zwierzę po dziobie i karku, zanim ujął je za łeb. To aż przykre wykańczać je zaklęciami. Już i tak stoczyła sporą walkę, którą najprawdopodobniej wygrała. Może broniła jaj? Cokolwiek robiła, przypłaciła to życiem. Spojrzał na Rileya, przekręcając łeb samicy do fizjologicznych granic wytrzymałości jej karku. Subtelnie, dając mu do zrozumienia, że zamierza go skręcić. Czekał tylko na pozwolenie. Szybka i bezbolesna śmierć wydawała mu się w danym momencie najlepsza. Ale może Fairwyn ma inne plany.
3 > 4
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie tego się spodziewałem. Skulona, spowolniona moim zaklęciem samica nie była zbyt bojowo nastawiona. Syczała i prychała, co akurat było naturalnym odruchem przy dwójce czarodziejów zakłócających jej spokój, lecz nie była w stanie wyjść nam naprzeciw. Spodziewając się potężnego przeciwnika, niemalże zawiodłem się widząc jedynie ranną namiastkę prawdziwego żmijoptaka. Ten widok był dla mnie niezwykle przykry. Nieakceptowalny z poziomu pojmowania pół Shercliffe'a. Wszystkie szczegóły, na które Vaughn zwracał uwagę były dla mnie jasne i proste do dostrzeżenia. A jednak, nie mogłem odegnać poczucia fascynacji zabarwionej goryczą z płaszczyzny pół Fairwyna. Wewnątrz mnie skrywało się tak wiele determinacji do czynienia zła. Do zabijania istot, których wielu chroniło za cenę własnego życia. Kiedy chciałem podążać za ideałami mojej ukochanej matki, niechcący zgwałciłem swymi czynami wszystko to, co chciała mi wpoić za swojego życia. Zdeptałem jej opiekuńczość jeszcze wtedy, gdy leżałem półżywy w szpitalu po ataku smoka. Tak jak teraz zupełnie zamordowałem swoje sumienie. Neirin zrobił wszystko, aby trafnie ocenić stan żmijoptaka i pozbawić go świadomości. Ja pragnąłem tylko i wyłącznie jego śmierci. Zabolał mnie brak wyzwania, lecz chłód, jaki teraz wyzierał z moich niebieskich oczu wystarczał, aby zrozumieć, że nie zamierzam się zawahać. Zbliżyłem się do rannej samicy, ani słowem nie komentując tego co stało się z tym pięknym stworzeniem. Dopiero wówczas, gdy Nei zacisnął palce na jej łbie, powstrzymałem go ruchem głowy. - Zaczekaj - dodałem, bo przecież nie miał pojęcia o tych wszystkich sztuczkach, jakimi posługują się Fairwynowie, aby tworzyć wspaniałe różdżki. A prawda była taka, że za moc należało zapłacić okrucieństwem. Rozwarłem jej dziób niedelikatnym ruchem, przysuwając do niego różdżkę. Zaklęciem wyciąłem cały język żmijoptaka, natychmiast zamykając go we flakonie z odpowiednim eliksirem, jaki miałem przy sobie. Dopiero teraz skinąłem krótko głową. - Resztą możemy zająć się u mnie. - Zaproponowałem, obserwując bez zmrużenia oka jak Neirin skręca kark żmijoptaka. Wetknąłem pojemnik z językiem do plecaka, w zamian wyciągając siatkę, w której mogliśmy przenieść martwe stworzenie. - Mam nadzieję, że reszta jeszcze się do czegoś nada. - Empatycznie, aczkolwiek szkoda byłoby zmarnować tak delikatne mięso i cenne narządy. Z piór także mogliśmy zrobić użytek. - Masz szczęście. Czaszka wygląda na nieuszkodzoną.
6
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Rozluźnił palce. Dobrze, że nie wykonał ruchu za szybko, zaprzepaszczając cały sens ich wycieczki. Niewiedza zeń wychodziła - ta wynikająca z braku przeszkodzenia do tworzenia różdżek oraz dbania o ich rdzenie. Pióra czy inne łuski po prostu się znajdowało. Zgubione, porzucone. Sprzedawało je się na rdzenie do mniej wymagających różdżkarzy. Interesująco było zobaczyć, jak Fairwynowie postępują z materiałem na ich patyczki. Zatem musi być od jeszcze żyjącego stworzenia. Czy taki jest najsilniejszy? - Co to za eliksir? - Spytał, nie uważając tego za nic złego. Jeśli Riley nie zechce podzielić się tajemnicą, to tego nie zrobi. Ciekawość pchała jednak do zadania pytania. Dostawszy pozwolenie, powietrze napełnił trzask kruszonych kości. Chwilę po tym ciało samicy całkowicie zwiotczało. Wypuścił z rąk jej łeb, pozwalając, aby opadł na ciało. - Skóra raczej nie nada się do niczego. Mięsa bym nie jadł, skoro rany ropieją. Większość piór jest połamano albo brudna. Ale narządy, kości... Mamy jeszcze świergotki - podsumował, zanim wziął siatkę od Krukona. Włożył w nie zwierzę, zarzucając sobie następnie zwłoki na plecy. Nie brakowało chłopakowi krzepy. - Zatem do ciebie. Kiedy mamy świstoklik? - Jak tylko Riley sprawdził godziny, ruszyli w drogę powrotną.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie przywykłem do dzielenia się tajemnicami, zwłaszcza rodzinnymi, ale jeszcze bardziej nie przepadałem za kluczeniem w rozmowie, gdy osoba zadająca pytanie nie była mi obojętna. Pomimo specyficzności Neirina, nie widziałem powodów, dla których mógłbym ukrywać przed nim jakąkolwiek prawdę. Darzyłem go sympatią, dość naturalna i niewymuszoną. Lekką, bo wyzwoloną między innymi dzielonymi pasjami i naturalnym dopasowaniem charakterów. Rozmowa nigdy nie była natarczywa i wiedziałem, że zrozumie jeśli po raz kolejny odmówię mu poznania szczegółów. Czy Puchon nie miał zacząć się przyzwyczajać? Riley Fairwyn z chęcią pozyskiwał informację, ale swoje własne sekrety zdradzał niezwykle rzadko. - Pokażę Ci na miejscu. - Zbyłem jego pytanie, a jednocześnie niczego mu nie odmówiłem. Ludzie zapominali. Kiedy dotrzemy do Doliny Godryka, Neirin najprawdopodobniej nie będzie już pamiętał, że mnie o to zapytał... prawda? Cóż, większość ludzi odznaczała się podobną wybiórczością. Niemniej, skoro już postawiłem na tę kartę, dobrze byłoby już zawrócić i udać się w kierunku transportu. - Możemy spróbować odtworzyć pióra i tkanki. To nie powinno być trudne zadanie dla uzdrowiciela i łowcy działających wspólnie. - Zaproponowałem, obserwując jak żmijoptak ląduje w worku na plecach Neia. Było mi trochę głupio wracać bez zdobyczy we własnych ramionach, ale raz nie zawsze, prawda? - Chodźmy - ponagliłem, gdy zorientowałem się, że mamy do przejścia całkiem niezły kawałek drogi.