Z tym miejscem wiąże się dość ciekawa historia. Otóż tu znajdowało się jedno z co prawda mniej uczęszczanych kąpielisk, ale jednak. Miejscowi zatem pozwolili sobie przesunąć budowle nawet na plażę, za co zapłacili zawaleniem kilku z nich. Od tamtej pory nie odważyli się na wznoszeniu tu czegokolwiek. Cumują tu niektóre łodzie, ludzie przychodzą na chwilę skąpać się w słońcu, ale nikt nie ma odwagi tu zostać na dłużej. Dlatego jeśli zaczniesz iść wzdłuż skalistej plaży możesz czasem napatoczyć się na jakieś znalezisko w postaci bransoletki czy czegoś innego, drobnego.
Anthony nie miał zielonego pojęcia co powinien dzisiaj zrobić, co jest wręcz nie do pomyślenia w jego przypadku! Co się z tym człowiekiem dzieje do cholery? Wyjść. Musi coś robić. A wyjście na świeże powietrze to zdecydowanie w stylu Tonego, choć taki upał zdecydowanie mu nie leżał. Gustował w chłodnych, jesiennych klimatach. Jednak sam pomysł pojechania na wakacje nie był taki zły... W zeszłym roku byli w Japonii, zgadza się? Już nawet nie pamięta co tam robił. Cóż, bardzo często na wyjazdach znika gdzieś i wraca. Taki już był jego urok. Cicho westchnął i rozejrzał się po okolicy. Nie. To wciąż nie było to. Znalazł w kieszeni spodni paczkę fajek i odpalił jedną tradycyjnie, po mugolsku, zapalniczką. Nie był sobą jeżeli długo nie czuł nikotyny w ustach, dosłownie. Po kilku minutach takiego męczącego spacerku, znalazł się nad dość nietypową plażą. Cóż, nawet plażą by tego nie nazwał. Nie było tutaj praktycznie nikogo a samo miejsce nie zachęcało nikogo do przyjścia. Czyli było to idealne miejsce dla jego osoby. Zszedł wolno po schodach, rozglądając się... Z tego punktu były o wiele lepsze widoki... I przynajmniej mógł spokojnie obejrzeć większy rewir tego miejsca. Nie był typowym turystą i nie przygotował się do wyjazdy, zero przewodników i książeczek z historiami na temat danych miejsc. Będzie mógł w spokoju napawać się tą niewiedzą. Według niego odczuwa się większą przyjemność z takich miejsc. Ale to on. Cmentarz. Taka malutka myśl narzuciła mu się kiedy znalazł się w tym miejscu. Usiadł na jakieś starej i niewielkiej budowli, której druga część znajdowała się obok, gdzieś do połowy zakopana w piasku. Zsunął okulary słoneczne na nos, co w sumie nic nie dało bo słońce wciąż mu dokuczało. Jeden plus tego wszystkiego, nie opali się, choćby bardzo tego chciał.
Fela natomiast bardzo chciała dziś pójść na plażę. W tym celu nawet pod codzienny strój włożyła bikini w lazurowym odcieniu głęboko wierząc, że dopasuje się odcieniem włosów w trakcie. Na to narzuciła letnią sukienkę sięgającą tuż kolan i przerzuciwszy torbę przez ramię wsunęła stopy w sandałki i wybiegła z łódki. Przecież miała tyle do zwiedzania, prawda? Każde miejsce ją bardzo inspirowało. Chciała tu zostać na zawsze, bo była pewna że nie starczy jej tego miesiąca na obejrzenia każdego zakątka. Mimo to nie poddawała się teraz pesymistycznym scenariuszom i z trudem przepychała się przez tłum jeszcze obcych turystów, bo przecież musiała się dostać na kąpielisko, plażę cokolwiek. Przecież celowo zmniejszyła zaklęciem swoje bagaże w postaci koca i torby z owocami, żeby rozłożyć się gdzieś w cieniu. A chmurkę z nim przecież mogła sobie wyczarować od tak z nudów po prostu. Przecież zdała... Przecież miała już świadectwo, które prowadziło ją do studenckich bram. Cieszyła się? Nie wiedziała jak nazwać ogarniające ją uczucie, jednak gdzieś tam burzyło się w niej coś, czego nie potrafiła do końca nazwać. Bała się trochę, że nie podoła obowiązkom. Prefekt, studia... Znajomi? Co się stało, że ostatnio wszyscy poczęli o niej pamiętać? Zdenerwowana szybko związała włosy w kucyk kierując się schodami w dół, by zatrzymać się nagle i nakarmić oczy niesamowitym widokiem. Łamały się tu budynki. Zagubione elementy czyjejś biżuterii pewnie zakopane były pod piaskiem... Pod gorącym piaskiem! Ale czy mogła tu zdjąć buty? Nie była pewna czy nie natknie się na żadne szkło. Dlatego nie ryzykowała, jednak poniosło ją w dół... I gdy tak gramoliła się bardzo cichutko przyuważyła Anthonego... Siedział tyłem, może patrzył w słońce? Feli bardzo ciężko było wpatrywać się w tarczę słońca, ale to może była tylko właściwość należąca do niej? W każdym razie zachodząc go od tyłu założyła mu drobne dłonie na oczy. - Zgadnij kto! - Rzuciła w powietrze starając się zmienić ton głosu. - Masz tylko jedną próbę. Zastanów się. - Poradziła mądrze.
Możesz rzucać kosteczkami czy zgadniesz, ze to Fela. Parzysta zgadujesz, nieparzysta niestety nie zgadujesz ;c
Zdecydowanie wolał chłodniejszy klimat... Kto lubi jak mu słońce cały czas wali po oczach i gdy nie może nabrać świeżego powietrza? W końcu jedyne co czujesz to duszność i ludzki pot... Uh, po drodze tutaj napotkał kilku turystów, którzy chyba od samego poranka łażą w słońcu, między zabytkami, nie zahaczając nawet o publiczne toalety. Czy Ty potrafisz jedynie marudzić Roberts? Tak! Jeszcze chwila a stanie się starym zgredem, który jedyne co potrafi to marudzić i narzekać na świat. Przecież to oczywiste, że wszystko jest niesprawiedliwe, jednak nie trzeba o tym gadać przez cały czas... Oparł się wygodnie na resztkach jakieś budowli i odchylił głowę do tyłu, pozwalając aby promienie słoneczne ogrzały jego skórę. Zawsze był nieprzyjemnie zimny, tak przynajmniej wyczytywał z twarzy osób, które miały styczność z jego skórą. On tam nic nie czuł. Bladość i chłód to takie znaki charakterystyczne tego człowieka, który stał z samotnika stał się odludkiem. Znalazł jakiś betonowy odłamek i rzucił nim w kierunku wody, która zachęcała go do zamoczenia się... Skoro jest mu tak ciepło, to czemu nie skorzysta z okazji i nie zanurzy się w wodzie? Zapewne była przyjemnie chłodna... Lub dawała złudne wrażenie chłodu. A nie widział tutaj więcej niepożądanych osób, co mu więc szkodzi? Zdążył dopalić papierosa, zgniatają go wierzchem buta. A tu nagle ktoś go zaskoczył i zakrył oczy! Jak to w ogóle możliwe, że komuś udało się podkraść do niego tak bezszelestnie? To nie fair. Zdecydowanie słońce mu szkodzi. Dłonie położył na tych mniejszych, które starannie zakryły mu widoczki. Uśmiechnął się pod nosem... Dziewczyna. Jedno było pewne. Do tego nawet zmiana tonu głosu nie wystarczyła. Nie miał zielonego pojęcia kim mogła być ów osoba, w sumie to dziwił się, że ktokolwiek raczył do niego podejść. Tak jakby odstraszał ludzi samym wyglądem, dobra, czasem wyglądał nieprzyjemnie ale nie przesadzajmy. -Zdradź łaskawco swoje imię.-Powiedział z zauważalnym rozbawionym tonem. To było takie... Normalne. Choć w jego przypadku słowa skierowane do osoby żywej były niezłą odskocznią a nie normalnością. Czas to naprawić... Czas aby Tony wrócił.
Fela nie miała nic przeciwko wysokiej temperaturze, która ogarniała jej drobne ciało co raz ciaśniej i ciaśniej. Chciałaby pewnie uciec z tych kosmicznych pogodowych zmian, ale... Przecież gdy jest ciepło to jest fajnie, prawda? Fela mogła zaprezentować swoje nóżki, rączki i tak dalej. Czyż to nie idealna okazja, by przytulić bladość skóry jakimś przyjaźniejszym odcieniem? Skoro już mowa o tym w takich kategoriach to z pewnością tak. Felka ogólnie nie miała nic przeciwko takim wycieczkom do ciepłych krajów. Co prawda rodzice nie zabierali ją na zbyt wiele wypraw, gdy mama jeszcze żyła, ale lubiła zwiedzać. Cieszyła się z nowych widoków i rzeczywiście to chciałaby wszystkim budynkom zrobić zdjęcia, a jak już skończyłaby z ciekawymi budowlami, to pewnie chętnie rozpoczęłaby przygodę z selfie. Selfie ze sloniem, selfie wszędzie. A wizzbook by się trząsł, prawda? Pewnie, że prawda. Przecież każdą wycieczkę nawet z Willisem udokumentowaną miała. W sumie to przykro jej było, że Gryffon się teraz do niej nie odzywał. Może miał dziewczynę i koniec? A ta zabraniała mu się z nią spotykać? Na samą myśl Felkę dreszcz przeszedł, bo przecież jak można tak o przyjaciółce zapomnieć na rzecz dziewczyny? Choć w sumie gdyby ona się kiedyś zakochała to może też kogoś takiego jak przyjaciel by olała? A co jeśli ta dziewczyna schowała sowę przed Willisem i zabroniła mu do Felki pisać i związała mu ręce, a wszystkie pióra połamała? Już teraz Fela czuła, że nie pała zbytnią sympatią do dziewuchy, jeśli takowa istnieje. W każdym razie gdy Anthony nie odgadł kto do niego przyszedł to jeszcze chwilę trzymała dłonie założone na jego oczy, ale po chwili to zrezygnowała z tego szalonego manewru przy czym westchnęła ciężko siadając obok niego i trzaskając go ręką w ramię. - Halo. Jak mogłeś mnie nie rozpoznać, co? Mam się obrazić? W ogóle to nie fair. Powinieneś mnie rozpoznać nawet na końcu świata. I wcale nieważne jest to, że lubię się zmieniać. Taki Twój los. A Ty nie spełniasz swojej roli! - Gdy tak go oskarżała, to zaraz wywróciła oczami, bo znudziło się jej to zajęcie przy drugim zdaniu. - A tak właściwie to jak wakacje, łódka znajomi? U Ciebie też się bili oto kto z kim śpi? Słyszałam, że jedna osoba to nawet wyszła tratwy sobie szukać. Ostro. - Podzieliła się z nim najświeższymi ploteczkami, bo to z pewnością niezbędne mu do życia było.
Pogodowe zmiany były spoko. Przynajmniej coś się działo, było ciekawie a nie... Jedna i ta sama pogoda. Uporczywa aż do bólu. Jego skóra nigdy nic nie łapie. Ani brązu ani czerwieni... Tak jakby słońce doskonale zdawało sprawę z jego niechęci i unikało go jak ognia. Gdyby unikało, pewnie nie waliłoby teraz mu po oczach. Skurczybyk. Samo podróżowanie to jedno z jego hobby. Uwielbiał zwiedzać nowe to miejsca, poznawać ludzi, tak bardzo od siebie różnych... Albo po prostu lubił to znikanie gdzieś między budynkami, w parkach... To była jego specjalność. Odnajdywanie miejsc, o których tylko nieliczni mieli pojęcie. I zatracenie się w nich. Oh, to chyba nic zaskakującego, prawda? Znał ten schemat zbyt dobrze. Gdyby było inaczej a ludzie chociaż wobec samych siebie byliby szczerzy... Siedziałby teraz wraz z Elsie, drażniąc się z nią i obrażając. A tak? Szkoda gadać. Dlatego niech nie liczy na kogokolwiek. To i tak nie ma sensu. Ale też nie popadajmy w paranoję, bo to już przesada. Związanie i ukrycie sowy? Felicie naprawdę miała wybujałą wyobraźnię. Jednak to żaden film czy kryminał. Koleś po prostu spędza sporo czasu z dziewczyną i tyle. Facet z reguły myśli jednym... Nie był najlepszy w zgadywanki. Zawsze wolał gdy ludzie przechodzili do sedna sprawy, bo pieprzenie się z takimi sprawami to nie jego działka. Szybciej się irytował. Gdy jego spojrzenie spoczęła na osobie, która raczyła mu przeszkodzić... Uśmiechnął się. I była to chyba najbardziej szczera rzecz, którą zrobił od bardzo dawna. Zaśmiał się, a dźwięk, który wydobył się z jego gardła brzmiał dziwnie w jego uszach.-Za dużo gadasz! A potem się dziwisz, że nawet moja podświadomość nie chce wiedzieć z kim mam do czynienia. Pewnie specjalnie odpycha od siebie tę możliwość-Pokazał jej język. Ale również rozczochrał jej włosy, dla zabawy. Pierwsza pogodna i szybko zmieniając asię twarz, dosłownie. I równie szybko zmieniała pytania. Od czego by tu zacząć? Od papierosa. Zdecydowanie potrzebował więcej nikotyny. -W łódce? Nie byłem tam jeszcze... Ale z tego co przeczytałem... Jestem w łódce z osobą, która szczerze mnie nienawidzi i kocha jednocześnie. To dopiero będzie zabawa...-Puścił oczko Feli. Zdecydowanie... Adrienne się nie spodziewał... Ale przecież zarzekał się, że tej małej nie odpuści i poznęca się nad nią. Irytujący temat.-Serio? Szczerze? Zapewne nie odwiedzę strefy mieszkalnej. Jak zawsze... Są ciekawsze rzeczy do robienia.-Powiedział z tym swoim standardowym uśmieszkiem. Po głowie już zaczął chodzić mu plan działania... Zerknął na dziewczynę.
Ludzie byli najciekawsi! Prawdziwą przyjemność sprawiało jej to, że mogła roztrzepywać ich osobowości na czynniki pierwsze. Dawali z siebie dużo radości, czegoś nowego, czego ona nie potrafiła nawet określić słowami i to było fajne. Podróżowanie natomiast wzbogacało nie tylko wspomnienia, ale też pozwalało odnaleźć się w miejscu swojego stałego zamieszkania. Po prostu można było coś docenić. Felicie nadal nie wierzyła, że ojciec ją puścił do tych Indii, które pachniały dość wybuchową kulturą i mieszanką różnych chorób. Ale przecież szła już na studia, ileż to można walczyć z wiatrakami i jej wszystkiego zabraniać? Fel nie chciała bowiem tkwić w kloszu, z którego nie mogłaby się ruszyć ani na krok. Właśnie może dlatego trzymała się głównie z chłopakami, bo byli dla niej świetnymi kompanami do wspólnej zabawy, harcowania czy łażenia po nocach w zamku. Nie było z nimi nudno. Puchonka nie przejmowała się wtedy tym, że ktoś może ją na czymś przyłapać czy coś, bo zawsze na szybko można było skołować dobrą wymówkę. Dziewczyny natomiast częściej przejmowały się facetami i pierwszym razem niż tym by dobrze spróbować życia... Chociażby tego wakacyjnego. Fel jakby była ponadto. Kto wie, może skończy jak matka i wyjdzie za faceta z braku laku byle by tylko założyć rodzinę? Może dobrze, że nie była świadoma jakimi pobudkami kierowali się jej rodzice biorąc ślub, bo pewnie byłoby jej niezmiernie przykro. Tym bardziej, że zwykle jednak myślała, że dzieciaki są owocem miłości... A nie małżeństwa z rozsądku. Może właśnie ta myśl w podświadomości gdzieś zaświeciła, gdy nerwowo przerzuciła włosy do tyłu, ale zaraz skupiła się na tym co mówił do niej Anthony. - JAK CHCESZ, TO MOGĘ NIC NIE MÓWIĆ! - Powiedziała głośniej, bo przecież ta groźba i obrażanie się było bardzo efektownym działaniem! - Przestań tchórzyć. Powinieneś postawić na swoim, pogadać z dziewczyną i coś ogarnąć. Tylko nie zostawiaj mnie potem i odzywaj się czasem, bo bardzo nie lubię gdy mnie kumple wystawiają na rzecz wypucowanych lasek. - Pyffnęła na tę myśl, bo rzeczywiście irytowało ją to, że w ten sposób niektórzy wobec niej postępowali. Już bała się myśleć jaki Slim się zrobi, gdy uzna że się zakochał. - I nie bądź głupi. Musisz odwiedzić strefę mieszkalną, chociażby dlatego, żeby mieć gdzie spać. - Poinformowała go wspaniałomyślnie. - Zawsze mogę Cię zaprowadzić na siłę. Bądź mężczyzną! - Dopingowała, bo przecież niektórym trzeba było odwagi dodać.
Ludzie? Dobra. Mieli troszkę odmienne zdanie... Choć sam lubił rozkładać ich na części. Powoli i niezauważalnie. Tak aby nawet nie poczuli co robi. Miejsce zamieszkanie? Nie był jakoś szczególnie do niego przywiązany. Wciąż szukał swojego miejsca, dlatego często go nie było. Podróżował, albo szukając albo próbując szukać... Albo po prostu robiąc to, co chce i co mu podpowiada intuicja. Często działa po prostu impulsywnie. Tak jak dzisiaj. Nie miał obranego celu. Znalazł go dopiero kiedy jego wzrok omiótł to miejsce a stopa spoczęła na pierwszym schodku. Zeszli na temat rodziny? Co tak szybko, przecież się sobie jeszcze nie oświadczyli... Powiedzmy, że Tony nie schodzi na rejony bo są niewygodne. Nikt szczególnie nie chce prawić na temat swojej rodziny, bo tak naprawdę, kogo to do cholery interesuje? Tak właśnie jest według niego. Zawsze wychodził z założenia, że nie ma o czym rozmawiać bo... Już dawno pogodził się ze swoim losem. I nikomu nic do tego. Miłość czy rozsądek? Prawda jest taka, że ludzie nie powinni robić czegoś wbrew sobie. Najgorsze co można zrobić to właśnie to. Działanie mimo oczywistej niechęci. Poświęcenie? To jedynie słowo, które próbuje wytłumaczyć nasze działanie. On nazywa to idiotyzmem. On sam nigdy nie zrobiłby czegoś wbrew sobie, nawet jeżeli obowiązkiem byłoby zrobić inaczej. Nie zamierzał sobie pluć w brodę za to, co zrobił dawno temu. -Oh, nie!-Zaśmiał się i przygarnął ją ramieniem.-Obydwoje doskonale wiemy, że nie wytrzymasz minuty będąc cicho.-Uniósł wysoko brwi i spojrzał na nią. Z tym swoim charakterystycznym zadziornym uśmieszkiem. Dobrze, że mówiła... Niech mówi jak dużo chce... Musi wiedzieć, że nie zwariował do końca. W koncu tak często wyobrażał sobie jakiekolwiek rozmowy. Potem zaczął nawet mówić sam do siebie... Czasem takie znikanie na dłuższy czas, zdecydowanie mu nie służą. Powiedzmy, że wykorzysta Fele do powrotu do żywych. Zmarszczył mocno brwi.-Co Ty pleciesz?-Zaśmiał się, odchylając przy okazji głowę do tyłu. Po chwili zerknął na nią przez ramię.-Tchórzyć? Chyba nie wiesz z kim rozmawiasz...-Powiedział spokojnie, jednak całkiem poważnie. Sprawa z tamtą panią... Cóż, Anthony uwielbia ją dręczyć. Dlaczego? Bo była irytującym bachorem. Roberts nie wierzył w miłość i inne tego cuda niewidy... To było jedynie wyobrażenie ludzi na ten temat. Wyidealizowanie kogoś... Postawienie go ponad siebie. A do tego nie był zdolny.-Nie zostawiam ludzi na rzecz innych... -Prychnął, zaciągając się papierosem. Ten temat... Powiedzmy, że był w tej samej sytuacji do puchonka. Wiedział co czuła... Jednak nie przejmował się tym tak bardzo jak ona. Zaśmiał się ponownie. Ona uważała, że bał się tam iść? Nie. Nie odczuwał takowej potrzeby, poza tym... Jest tyle miejsc do zwiedzania! Do okrycia! Nie będzie siedział z bandą ludzi, których nie zna i zapewne nie będzie chciał poznać. Chyba jeszcze nie poznała go tak dobrze. Czas to zmienić... Bo... Bo chciał aby ktoś go znał lepiej. Choć to idiotyczne, bo się od tego zawsze wzbraniał. Może nikt nie potrafił tego dokonać? Mhm. Nieważne. -Dobra. Im dalej siedzimy w tej rozmowie, tym bardziej się topie... A końca rozmowy nie widzę.-Powiedział i zgasił papierosa. Wstał z budowli i ściągnął koszulkę.-Ruszaj się... Bo chyba nie chcesz zostać wrzucona z całym tym asortymentem.-Skinął na rzeczy, które ze sobą zabrała. A owszem, był do tego zdolny. Jak do bardziej potworniejszych rzeczy.
Faceci. Zawsze stanowili problematyczny element, bo choć niby ich obsługa była prosta jak drut, to Felicie wcale tak nie uważała. Ile ludzi tyle charakterów. Znała niektórych bardzo czułych i wrażliwych mężczyzn, nie tylko z Hufflepuffu, którzy zwyczajnie nie wiedzieli co ze sobą zrobić w pewnych sytuacjach by nikogo nie skrzywdzić. Inni np. mieli spokój wszyty w oczy tak bardzo, że nawet gdyby strach i wstyd rozbierałby ich jednocześnie, to pozostaliby niewzruszeni. Czy to dobre, a może złe? Nie była pewna tego, ale każdy z nich niósł coś w sobie wyjątkowego. Tak mogło pozostać, przecież prezentowali sobą coś, co miało sens. Lubiła obserwować jak ktoś się zmieniał, był metamorfomagiem na twarzy. Przechodził od radości do łez, od złości po furię. Bo złość i furia to sąsiadki, ale różne. Trzeba o tym pamiętać zanim zaczniesz być z kimś bliżej, nie tylko w aspekcie fizycznym. Bliskość przecież nie pojmuje się tylko poprzez dwa ciała, a może i trzy. Jak chcesz. Twoja wola, twoja sypialnia. Felicie zignorowała uwagę na temat tego, że nie wytrzyma nawet minuty, bo wytrzymałaby nawet milion minut, gdyby to się miało czemuś przysłużyć i miałoby jakiś większy sens, który przyniósłby korzyści. W sumie tak mogłoby być. Wydawało się jej to normalnym, że czasem trzeba coś poświęcić by coś zyskać i wcale jakoś nie chciała się wypychać z tym, że może milczeć nawet dwie doby, bo teraz zwyczajnie nie chciała bawić się w tą grę, która była zbędną. - Wiem z kim rozmawiam. Rozmawiam z najgorszym i największym tchórzem na świecie, który cały miesiąc zamierza spędzić na wakacjach gdzieś po kątach, bo na łódce jest dziewczyna, której nie możesz powiedzieć, że Ci na niej zależy bo xyz bezsensownych powodów. Zacnie Anthony, zawsze wiedziałam, że jesteś odważny jak mój trampek. - Rzuciła abstrakcyjne porównanie na koniec, bo przecież jej buciki to wszystkie tchórzliwe były i nigdzie bez niej nie chodziły. O czym przekonała się będąc starszą. Przecież mama kiedyś mówiła jej, żeby równo ustawiała wszystkie, bo sobie pójdą w tym chaosie. Cóż za niespodzianka, że nigdy tego nie zrobiły. - Gdzież Ty znowu chcesz iść? - Podniosła się leniwie z zajmowanego słońca, gdyż już tutaj poczęły ją łapać promienie słońca. Leniwie jednak przełożyła torbę przez ramię, bo jeszcze faktycznie mógł zrobić jej super rzeczom krzywdę, i ruszyła obok niego nie będąc pewną czy idą do miasteczka, a może wręcz przeciwnie?
Ostatnio zmieniony przez Felicie U. Joyner dnia Sob 12 Lip - 0:55, w całości zmieniany 1 raz
Zmarła plaża? Idealne miejsce dla Ślizgona, który nie potrafi cieszyć się pięknymi widokami i wieloma innymi rzeczami, które można znaleźć w tym cudownym kraju. Nie znał historii związanej z tym miejscem i miał wrażenie, że chyba nigdy już jej nie pozna. Nie był niczego ciekawy, nic nie było dla niego zaskoczeniem. Wszystko było takie oczywiste, proste i niepotrzebne. Chapman miał ostatnio ze sobą spore problemy, których nie potrafił i nie chciał w żaden sposób rozwiązywać. Jednak nie o tym ma być ten wątek. Tanner przyszedł tutaj w poszukiwaniu chwili spokoju i wytchnienia. Chciał napisać notatkę na zajęcia z pierwszej pomocy. Postanowił sobie w duchu, że jest to ostatnia rzecz, jaką pisze i nigdy więcej nie będzie się męczył z pracą na kurs pierwszej pomocy. W końcu jest na wakacjach. Chce go zaliczyć, jednak jeśli wymaga to od niego pisania prac domowych prawie codziennie, to jednak jest zbyt wielkim leniem. W końcu to Ślizgon, prawda? Wywrócił tylko oczami i zabrał się za opisywanie swojej opieki nad topielcem. O wielu ciekawych, mugolskich zresztą, sposobach, dowiedział się po raz kolejny z broszurki, która została wręczona każdemu uczestnikowi na zajęciach pierwszej pomocy. Gdyby nie ona, jego notatka byłaby od cztery piąte uboższa. Odnotował w myślach, że na końcu listu musi podziękować profesor Sevi za wręczenie im ulotek. Po skończonej pracy Tanner posiedział na plaży jeszcze dobrą godzinę, nie robiąc właściwie nic. Siedział, myślał, obserwował, analizował. Wszystko wydawało się takie bezsensowne. Na szczęście zaczęło się ściemniać i Chapman postanowił wrócić do łodzi. Nareszcie.
(to nie miało być z/t, koleżanka zaraz poprawi xD)
Kobiety. Czyż to nie one stwarzają najwięcej problemów? Spójrzmy prawdziwe w oczy. Znasz jedną wersję wydarzeń tego, co się stało, gdyż sam przy tym byłeś... A później dowiadujesz się o dwóch innych przedstawieniach TEJ samej sytuacji. Nigdy nie wiesz, co przyjdzie im do głowy. Co dokładnie pomyślą, bo nigdy Ci tego nie powiedzą. Najlepiej by było gdybyś sam musiał się domyślać, bo to przecież takie logiczne i proste! Powiem Ci jedno. W cholerę nie jest proste a co dopiero logiczne. Kobiety nie sugerują się logiką, przynajmniej w większości przypadków. A faceci? Cóż. Temat niezbyt go interesuje, jednak Anthony raczej stara się być jak najprostszy w odbiorze bo nie zamierza się męczyć z bałwanami, którzy potrzebują dużo czasu na zrozumienie kilku prostych rzeczy. Zmiany? Ludzie się nie zmieniają. Przynajmniej Ci, których zna. A poznał wielu ludzi. Zawsze to, kim kiedyś byłeś, co mówiłeś... Nie zostanie zapomniane, to wciąż będzie pewna część ciebie... Dlatego zmiany są jedynie złudnym pojęciem. A jeżeli chodzi o metamorfomaga... Zna tylko jednego, a jeden to o wiele za mało do ogólnej analizy i oceny... On osobiście wolał przyjmować jedną formę. Owszem, to była tylko uwaga, która nie miała większego znaczenia. Kąśliwe uwagi, które mu serwowała nie będą tak sobie po prostu leżały... Nie był potulnym facetem, który zgodzi się na wszystko. Nie. Powie to, co mu się nie podoba i co przyjdzie mu do głowy. A czy zabawa nie jest fajna? Dobra. Czas skończyć się bawić panie, bo coś panu nie wychodzi. Mówił... Długo bez kontaktu z ludźmi nie pociągnie. -Jesteś wielką kłamczuchą. Nawet nie wiesz o co chodzi a się wypowiadasz...-Westchnął przeciągle, gdyż ta rozmowa wcale a wcale mu się nie podobała. Źle to wszystko odbierała, gdyż znała jedynie fragmenty. A to największy błąd jaki mogła popełnić... Wmawiać mu. Gdyby był to ktoś inny, po prostu zignorowałby to... Poszedł dalej i olał tego pieprzonego ignoranta, który prawi na lewo i prawo co myśli, a tak naprawdę gówno wie o sprawie. Z nią było inaczej. -A to bardzo zły nawyk.-Dodał spokojnie. Zmarszczył lekko brwi.-Nie zależy mi na niej-Spojrzał na nią. -Mówię jak jest a Ty dodajesz swoje trzy pieprzone grosze. Skończ zanim zrobi się nieciekawie.-Mruknął. Po co miałby mówić jej to wszystko? Bo cały czas, ani razu, nie był z nią nieszczery. -A mówienie tylko po to, aby mówić... Kolejny zły nawyk kochanie.-Powiedział i uśmiechnął się do niej. Cały on. Jakby wcześniej nie było tej całej powagi w głosie i nieprzyjemnego napięcia w powietrzu. -Mówiłem... -Powiedział spokojnie. A czy przez "wrzucenie" nie rozumiała wody, która przed nimi była? Uśmiechnął się pod nosem i podszedł do niej. Delikatnie zabrał jej rzeczy i odłożył je na bok. Dłonie oparł na jej ramionach i pokręcił lekko głową.-A teraz już cicho...-Powiedział, marszcząc lekko brwi. Nie minęła nawet chwila kiedy chwycił dziewczynę w pasie i przewiesił sobie na ramieniu. Tak, zdecydowanie miał dosyć poważnych rozmów, gorąca i zmarszczki, która znajdowała się na jego czole. Wszedł szybko do wody i gdy znajdowała się ona powyżej jego brzucha, wrzucił ją do wody. Delektując się chłodem, które na jeden moment go ogarnęło.
Felicie liczyła, że pójdą na jakiś spacer. Może przeszliby całą plażę wzdłuż? Ciekawe jak ta plaża wygląda z drugiej strony, czy piasek jest tak samo smutny? A może bardziej sypki, a skąpany w wodzie bardziej plastycznie uległby budowaniu zamku, fosy i reszty dobra? Chciałaby się o tym przekonać. To byłoby na pewno bardzo pouczające, ale teraz była prowadzona przez Anthoniego, który dziwne żądania wobec niej wysnuwał. Nawet przez chwilę czuła się skarcona, jednak nie skomentowała tego posłusznie odkładając rzeczy gdzieś na bok. Skoro chciał się wymądrzać, to cóż mogła mu zrobić? W takich sytuacjach zdecydowanie lepiej przystopować niż ranić siebie nawzajem, czy też popadać w kłótnię, która zupełnie nie leżała w felkowym interesie. Cóż by jej przyszło z darcia kotów? Wszak każdy był ekspertem od swojego życia i najlepiej rozumiał pobudki swoich zachowań. Co prawda trochę żartowała sobie z Roberts'a, ale żeby od razu takie wielkie zmiany w zachowaniu? Nim zdążyła wywrócić oczami została złapana w pół, przerzucona przez ramię i niesiona w stronę... Wody? Chwilę próbowała się wyrwać, ale gdy tylko poczuła, jak zatapia się w zimnej wodzie krzyknęła przestraszona, gdyż dopiero co wygrzewała się na słońcu, a teraz tak nagle znalazła się w cieczy... Krzyknęła zapewne coś jeszcze, ale już po chwili się przyzwyczaiła do zmienionej temperatury i tylko żal tuniki wakacyjnej było, która z pewnością już nie da się doprowadzić do stanu używalności nawet po użyciu zaklęcia osuszającego, po które zamierzała sięgnąć. Ale skoro już była w wodzie, a na lądzie tak gorąco, to czemu by nie skorzystać z okazji popływania? Od tego są przecież wakacje, do tego w słonecznych Indiach. Nic tylko korzystać. Zatem przygotowała się do wielkiego manewru jakim było ochlapanie Robertsa. - A masz! - Krzyknęła wojowniczo, bo przecież nie zamierzała teraz grać piszczącej panienki, która zamoczyła włoski i będzie płakać. Nigdy nie należała do tego typu dziewczyn, więc kompletnie nie przejęła się całym zdarzeniem. Jedyne czego dokonała to właśnie ochlapania Anthoniego, lecz zaraz zwróciła się ku toni wodnej, w której zaczęła rytmicznie przebierać rękoma, co by rozpocząć płynięcie. Lubiła to poruszanie się w wodzie, gdzie wszystko było wolniejsze i bardziej wysublimowane. Żyć, nie umierać. A może jednak?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
//przepraszam ale szukałam wyjątkowo odludnego miejsca na wykonanie mojego zadania :)
Kostki: 6 i 3(z pkt w kuferku zamienione na 1) Bonus: Nie Przekazanie bogina: Echo Merope Lyons
Katherine chciała udać się jak najdalej od wszystkiego ze swoją skrzynką by właśnie tutaj móc ją w spokoju otworzyć nie wadząc nikomu innego. Otworzyła skrzynkę i odskoczyła gwałtownie do tyłu z różdżką przygotowaną w napięciu. Bogin okazał się wilkołakiem. Nie cierpiała wilkołaków. Były to dla niej dziwne stworzenia i groźne dla innych. Najlepiej by było uśpić te wszystkie zawszone kundle jej zdaniem. Rzucała czary w bogina, jednakże on zdawał się na ten rodzaj zaklęć nie reagować. Nawet zwykłe zaklęcia zazwyczaj używane przeciwko boginom, na tego wilczka nie działały. Uciekała przed nim i także przed innymi swoimi znajomymi przez prawie okrągły tydzień. Tak jak to było w zadaniu. Walczyła z nim i nie raz obrywała od ostrych pazurów. Nie znała się niestety nic a nic na uzdrawiających zaklęciach. -Cholera, ale ty jesteś upierdliwy- warknęła do imitacji wilkołaka, gdy ten trzasnął ją łapą w twarz robiąc tym samym śliczną szramę na jej policzku. Bogin męczył ją dzień w dzień, czasem tylko dając jej odpocząc gdy tylko udało jej się go stłumić i trochę przestraszyć czarami. Długo próbowała znaleźć coś skutecznego na ten rodzaj bogina. Gdy w końcu znalazła to co potrzebowała to dostrzegła 10 galeonów leżących na piasku. Znowu była bowiem na plaży. Podniosła je szybko i schowała do kieszeni. Ostatnio praktycznie mało jadła i mało piła. Chodziła całe dnie zmęczona i osowiała, a także poddenerwowana przez wkurzającego wilkołaka. Wielokrotnie udało jej się uchylić przed ciosami potwora, częściej jednak obrywała. Siódmego dnia udało jej się zamknąć bogina z powrotem w skrzyni. Kolej była teraz na kolejnego uczestnika. Ona podołała i cieszyła się niezmiernie, że pozbędzie się zbędnego balastu. Skrzynka dalej trzęsła się leżąc na piaszczystej ziemi. Dziewczyna krwawiła, ale dzielnie podniosła skrzynkę. Potem jednak sama upadła z wycieńczenia na piasek. Zakręciło się jej po prostu w głowie. Zapomniała z tego wszystkiego o własnych potrzebach. Miała trochę zadrapań na twarzy, rękach a także jedno zadrapanie na brzuchu. Trzeba było to opatrzyć. Teraz jednak nie miała na to siły. Poczeka chwilę a potem pójdzie zanieść skrzynkę kolejnej osobie. Wysłała list do nowej uczestniczki, dzięki sowie która latała zawsze przy niej w pobliżu. Kazała jej się za dwie godziny zjawić na placu Chili.
Przyjechał do Indii, bo mało rozsądna Vacheron postanowiła wyjechać do kraju, gdzie opieka medyczna jest pod poziomem morza. Chociaż mógł udawać jednego z turystów i przyłączyć się do młodzieży, która jedyne co robi na wakacjach to imprezuje, ale Zachariasz taki nie był. Starał się połączyć przyjemności z pracą i w Indiach szukał rzeczy rzadkich, które mógłby przemycić i sprzedać. Niespecjalnie codziennie zakładał obrączkę. Nie rozmawiał ze swoja żoną tak długo, że nie wiedział nawet czy jest w Indiach! Mógłby powiedzieć, że dla pewnej uczennicy wyrusza w podróż, bo należy do tych przypadków, ale miał gdzieś zdanie Zoyjki. Co mogłaby mu zrobić? Usłyszał, że na zmarłej plaży znajduje się ciekawa biżuteria, na którą być może ktoś rzucił klątwy. Chciał się o tym sam przekonać, lecz ktoś przerwał mu rozmyślania. Jakaś dziewczyna zataczała się ze skrzynią większą od niej. Pomyślał na początku: pijana, idę dalej. Jednak ta skrzynia podskakiwała na wszystkie strony. Przypomniał sobie wtedy o zadaniu z projektu, które otrzymali teraz uczniowie. Podbiegł do niej, przeklinając pod nosem po rosyjsku. - Kurwa, dziewczyno, z wilkołakiem na plaży, gdzie nie ma żywego ducha tylko ludzie, którzy czyhają na twoje organy, bardzo mądrze, halo, halo, jaki kolor ma niebo? - uderzał wierzchem dłoni o jej policzki. Odstawił skrzynię na bok, aby go nie denerwowała posyłając w kierunku pudła kolejny stek przekleństw. Wolne od pracy, dobre mi sobie. Sprawdził na początek czy oddycha i czy bije jej serce. Nie wiedział, czy organizatorzy posunęli się do zaawansowanej magii, w której bogin miałby też toksynę od wilkołaka, która powoduje paskudne rany. - Rennervete - wyszeptał, kierując na dziewczynę swoją różdżkę. Została wybudzona, więc jedną ręką trzymał jej twarz, patrząc cały czas, czy jeszcze nie zdążyła mu zemdleć. Głupiutka dziewczynka, przeceniła swoje umiejętności! - Jestem Zachariasz Smirnov, uzdrowiciel ze Szpitala Świętego Munga, jesteś w dobrych rękach, Diffindo - mówił spokojnym głosem, dorzucając na koniec formułę zaklęcia rozcinającego jej ubrania. Nie był pewny, jak rozległe miała obrażenia, więc musiał sprawdzić. Potem mu może zrobić awanturę. Gdy widział już ją półnagą, uśmiechnął się nieco bezczelnie. - Może cię to trochę zapiec, ale muszę użyć tego zaklęcia, Vulnera sanentur - dodał po raz kolejny, kierując różdżką kilka razy na podrapane części ciała. Nie chciał, aby dziewczyna miała blizny, a z drugiej strony nie był sam pewny, do czego posunęli się organizatorzy. Co jeśli ten wilkołak był naprawdę groźny? - Haemorrhagia iturus, Ferula - dorzucił na sam koniec. Rany w końcu przestały krwawić i nie wyglądały już tak groźnie. Nie sączyła się też z nich limfa. Plastry oraz bandaże poszły w ruch. Katherine nie była teraz zbyt urodziwa przez te wszystkie opatrunki. Zachariasz pociągnął ją lekko za dłonie, aby usiadła i jeszcze raz się jej przyjrzał. Na pewno była piękna. - Przeceniłaś swoje możliwości, gdzie chcesz zanieść to paskudztwo? Musisz się położyć i wypić jeszcze kilka eliksirów, na pewno nie puszczę Cię teraz samej - odpowiedział, bacznie się jej przyglądając. Czy zajął się wszystkimi oparzeniami? Wyglądała jakby cały tydzień nie spała i w dodatku mało jadła. Niedobrze, co te dzieciaki wyprawiają, aby wygrać konkurs! Chociaż Zachariasz zachowałby się podobnie do Katherine, jak nie gorzej.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine nie zemdlała. Była przytomna tylko na moment zamknęła oczy, a tu już otrzymała razy wierzchem dłoni po policzkach i jakieś głośne słowa w jej kierunku. Wilkołak, plaża, dziewczyna. Albo może i faktycznie zemdlała a nie była po prostu w stanie uwierzyć w to, że doprowadziła się do tak strasznego stanu, no bo jak? No właśnie. Odzyskała świadomość i spojrzała w twarz tego który ją wybudził. Był niezwykle przystojny więc na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. -Przystojny facet ratuje mnie z opresji. Ja to mam szczęście- powiedziała odrobinę żartobliwie, po czym nie zdążyła nawet zaprotestować gdy ten rozciął jej ubrania i teraz siedziała przed nim na samym koronkowym staniku. Nie skrępowało jej to, chociaż nie mogła powiedzieć, że czuła się z tym głupio. Gdyby okłamywał ją, że jest funkcjonariuszem i chciał ją tylko wykorzystać to nie miałaby nawet siły na to by się obronić. Gdy ujrzała tylko jego odrobinę bezczelne spojrzenie. Spojrzała na niego wyzywająco. -Jeśli próbujesz mnie uwieść, wcześniej niszcząc mi ubrania to...- mówiła pewnym siebie, odrobinę głośniejszym tonem, ale nagle przerwała bo rzeczywiście poczuła ból. Rzeczywiście zapiekło ją tak jak Zachariasz upominał, no i przez to nie dokończyła swojego zdania. Nie byla zbyt urodziwa, przez te plastry? Ona nawet w worku po ziemniakach wyglądała słodko. Nic tylko całować. Uśmiechnęła się słabo. -Zazwyczaj jestem lepsza. Nie moglam spać przez niego i wiecznie mnie atakował nie dając odpocząć, jeść i pić. Beznadziejny przypadek bogina. Nie spotkałam się jeszcze z takim. Latam na miotle i jestem pałkarzem. Wiem co to znaczy ból- wyjaśniła dobitnie, ale jej głos był przy tym wszystkim miły. Gdy podał jej swoją dłoń, przyjęła ją i zmieniła swoją pozycję na siedzącą. -Czym zasłużyłam sobie na twoją opiekę przystojniaku? Musiałbyś mi dać twoją koszulkę. Nie mogę iść między ludzi w koronkowej seksownej bieliźnie. No a skrzynkę muszę dostarczyć na plac Chili. Za godzinę muszę tam być. Wysłałam dziewczynie list, że skrzynka będzie do odbioru- wyjaśniła, mając nadzieję, że nie usłyszy sprzeciwu i zaraz tam pójdą. Potem mógł z nią zrobić co tylko by chciał, ale na razie musi dostarczyć materiał do zadania.
W każdym razie Katherine leżała prawie jak martwa na plaży i gdyby nie Zachariasz, to może jakiś hindus chętnie pociąłby ją na kawałki, a potem sprzedał na organy. Tylko krowa była tu święta, a nie jakaś tam kobieta! Zachariasz mocno trzymał jej dłonie, sprawdził jeszcze, czy nie rozwaliła sobie czaszki. Chociaż piasek był mięciutki, kto wie, gdzie wcześniej walczyła z boginem. Uśmiechnął się cynicznie. - Absurdalne, że akurat to zauważasz jako pierwsze a nie ilość krwi jaka z ciebie odpłynęła - prychnął. Smirnov nie miał jak wylecieć jej z pierwszą lepsza plakietką z napisem: święty mung. Nie nosił identyfikatora przy sobie. Teraz nawet w szpitalu zrobili tak, że można przystawiać tylko różdżkę do czytnika i w ten sposób meldował się w pracy. Jednak ten system wymagał jeszcze dopracowania. - Dzięki, nie jestem nekrofilem, nie czerpię przyjemności z uprawianiu seksu prawie z trupem, ale jak wydobrzejesz możemy wrócić do tematu uwodzenia - odparł arogancko. Wstał, aby schylić się i ponownie chwycić jej dłonie - Raz, dwa, próbuj - rzekł zachęcająco. Jakby tylko straciła równowagę, mógłby ją złapać. Musiał zobaczyć w jak kiepskim jest stanie i czy w ogóle może iść do wyznaczonego miejsca w zadaniu. Rozważał wysłanie patronusa o chwilowej niedyspozycji dziewczyny z plaży. Obawiam się, że nawet najpiękniejsza kobieta na świecie z plastrem na twarzy nie będzie za urodziwa. - Nie stawiam ocen za twój wypadek i głupotę, następnym razem nie idź na odludzie z czymś, co cię może zabić. Skoro jesteś pałkarzem to więcej zadajesz bólu niż odczuwasz, coś o tym wiem. Skoro jesteś w drużynie, to powinnaś mnie kojarzyć - odpowiedział nieco zarozumiale. Smirnov jako jedyny zdobył puchar za największą ilość strzelonych pętli w całej swojej karierze! Na pewno w środowisku Quidditcha było o nim głośno. Zaśmiał się. - Płacą mi za to, a nie uśmiecha mi się robienie sekcji zwłok jednej z uczennic. Dasz radę sama iść? - spytał, wywracając oczami. Dopiero teraz mógł zerknąć bezczelnie na jej ciało. Zdecydowanie mogli wrócić potem do uwodzenia. Rozpiął guziki koszuli, a następnie zarzucił materiał na ciało dziewczyny. Poczekał aż włoży ręce w rękawy, wykorzystując ten czas na skupieniu swojego wzroku na piersiach uwięzionych w staniku. Zapiął guziki koszuli, krytycznie spoglądając na dziewczynę. - Nie jest źle, jak masz na imię? Chodź na ten plac, a potem do łóżka, musisz wypić wiele paskudnych eliksirów - złapał ją pod ramię, ale było mu bardzo niewygodnie, więc wziął ją na ręce, a skrzynia z boginem lewitowała tuż za nimi. Tak właśnie udali się na plac Chili! [ztx2]
Spacer? Czy ona go nie znała? Spacery były raczej przeznaczone dla kogoś... Kto lubi spędzać tak czas... Lubi brodzić palcami w piasku, przyglądać się tutejszej florze, faunie... Jeden pies. Wszędzie było tak samo, piasek, woda, budynki, które niegdyś może wyglądały na naprawdę godne podziwu. Teraz to zwykłe skały. Choć miała rację, to jest pouczające... Jednak chyba nie po to tutaj przyjechali. Mogła to zrobić w każdym dowolnym momencie. Tony wolał zajać się swoja droga znajoma. Czemu tak zareagował? On się nie kłóci. Nie wchodzi w niepotrzebne spory. Zawsze był opanowany, obojętny, z widocznym dystansem. Teraz? Naskoczył na nia, jakby miał do tego wszelkie prawa... Cóż, teoretycznie miał, ale nie w tym teraz rzecz. Chciał by wiedziała. Żeby ten cholernie idiotyczny temat się zakończył bo miał dosyć i aby nie kończył się nieskończoność w jego głowie. Czuł się zmęczony, nawet nie wiedział do końca czym. Naprawdę zrobił się z niego niezły dziwak, jeszcze większy niż zawsze. Jednak nie zamierzał zrobić w tym kierunku niczego konkretnego. Niech się dzieje co chce. Oh, nieprzewidywalność to jego działka. Więc niech to ja nie dziwi. Miał swoje humorki, i nigdy nie wiadomo co naprawdę siedzi w jego głowie. Śmiał się. Czemu? Jej reakcja. Raczej mina i próby wcześniejszego próbowani wyrwania się mu. Nie sadziła chyba, że to takie proste, nie? Kilka uderzeń i pisków go nie wystraszy. Sam szybko się zanurzył, nieistotne było to iż miał na nosie swoje okulary przeciwsłoneczne. Przeczesał włosy palcami i uśmiechnął się w jej kierunku. Przecież to tylko tunika, a tutaj mieli tylko wodę . Nic na Boga jej się nie stanie a zaklęcie wysuszające również nie uszkodzi tego niewielkiego skrawka materialu. Kupi jej taki sam, no. Jego szorstki śmiech ponownie rozniósł się nad woda, kiedy ta go ochlapała. -Felicie, tylko na tyle Cię stać?-Rozłożył ręce. Beztroski Tony powrócił. Założył ręce za głowę i skierował się w kierunku słońca, z okularami na nosie. I tak się nie opali ale przyjemnie jest poczuć ciepło na ciele. Woda i tak była niewiele zimniejsza od panującej temperatury.
Nic dziwnego, że ze swoim podłym nastrojem, wyssanym ze wszelkich pozytywnych emocji, swoją wędrówkę po ofiarach składanych Bogom zaczęła od Rudry. Jej nastrój idealnie odzwierciedlał jego śmiertelną naturę. Czegokolwiek nie byłby jeszcze patronem, w pamięć zaszły jej tylko czarne tytuły i scenariusze składanej ofiary. Z początku pomyślała o ofierze z żywego człowieka. Jakiegoś wyjątkowo irytującego hindusa pałętającego się pod nogami, próbującego jej opchnąć chusty i szale, bądź nakrycie na twarz w osłonie przed słońcem. W imię wyższego poświęcenia zapomniała na moment o wewnętrznej wojnie ze ślizgonami, decydując się nawet, że w całej swojej łaskawości nie wrzuci żadnego do ognia, w celu uświęcenia imienia Rudry. Rudra musiał się zadowolić ogniem jej duszy. Bo ta wrzała. Rozpaliła palenisko, wgapiając się we wzbijające się języki ognia. W normalnych okolicznościach prawdopodobnie wzbiłaby je zaklęciem, ale reprymenda od samego Ministerstwa Magii jakby troszeczkę ją od tego odwiodła. Dziewczyna siadła posępna na kamieniu na plaży oddając się Rudrze mentalnie. Taka ofiara była zgodna z zasadami faktycznego ich składania? Kto to wiedział. Shenae wystarczała w zupełności. A gdyby zdawała sobie sprawę, że takie po łebkach wykonywanie zadań zemści się na niej (może Rudrze nie spodobał się pomysł z ofiarą bez ofiary) w postaci choroby z samych piekieł z pod Indii, byłaby sobie w ogóle te zbędne gierki odpuściła. Tymczasem odczuła pierwsze pieczenie na brzuchu, patrząc na zaczerwienioną skórę na odsłoniętym fragmencie ciała. Gdyby nie fakt, że jej jasna, porcelanowa cera nie była dostosowana do takich temperatur, a raczej do londyńskich deszczy, byłaby może się domyśliła, że łapie ją cholerne choróbsko. Titik! Kto w ogóle o tym słyszał? D’Angelo… miała usłyszeć. I wolałaby jednak pozostawić sobie takie informacje w błogiej (BARDZO BŁOGIEJ) niewiedzy.
Zapewne nie spodziewaliście się otrzymania listów, które wręcz nakazują wam wyprawę na dalsze tereny, aniżeli Anglia. Pracujecie w jednym sklepie, a co za tym idzie – Anthony nie mógł jechać bez Ariadne, której nieopisana pomoc, a także wiedza byłyby dla niego przydatne. Oboje zmierzyli się rano z treścią listów, która była nader tajemnicza, jednak informowała o niecodziennym zjawisku. Świstoklik był już przygotowany, podobnie jak miejsce, gdzie to mieli wylądować, dlatego też nie pozostawało nic innego jak zjawić się na obrzeżach Doliny Godryka, gdzie czekał na nich stary, zniszczony but, a także dwa plecaki, które skrywają w sobie wiele tajemnic; jesteście w stanie je wszystkie odgadnąć? Zależy to już tylko od was, bo w Indiach waszym celem jest Feniks, który na pewno nie będzie zbyt łatwy do schwytania, dlatego też musicie pamiętać, że tylko współpracując – jesteście w stanie osiągnąć sukces. Fauna, zarówno jak i Flora napawają wasze oczy niezwykłym widokiem. Obrazy malujące się dookoła przypominają o niezwykłej ulotności chwil, a także wakacjach, które zdecydowanie minęły zbyt szybko. Raz po raz próbujecie dotrzeć do odpowiedniego terenu, lecz jest to nader trudne, a już szczególnie, gdy tłum ludzi rozdziela was na dwie różne strony i po kilku minutach nie jesteście w stanie się odnaleźć. Mija kilka dobrych godzin, gdy na siebie wpadacie, ale czy zostało wam dostatecznie dużo siły, by ruszyć na wędrówkę?
Plecaki:
Każda z was wykonuje rzut na zawartość plecaka, by wiedzieć na co może sobie pozwolić. 1 fiolka eliksiru wiggenowego, sznur 2 kask Quidditchowy 3 magiczny nóż, kompas 4 fiolka eliksiru wiggenowego, zwykły nóż 5 sznur, łańcuch Scamandera 6 peleryna niewidka
Nie możecie żadnego przedmiotu zabrać na stałe, chyba że kostki wskażą wam inaczej!
Kostki dla Antka: 1,4 musisz mieć oczy szeroko otwarte, bo przemierzając ten teren – nie trudno o jakąkolwiek kontuzje… Próbujesz dopatrzeć się feniksa, po którego tutaj przyjechaliście. Nic oprócz kamieni nie udaje ci się znaleźć. Robisz kolejne kroki, nader pewne, aż wreszcie jeden osuwa się pod twoimi stopami, a ty wpadasz w ogromną dziurę, która jest na tyle głęboka, że bez pomocy Ariadne – nie zdziałasz nic. Lądujesz jednak w gnieździe na tyle dużym, że aż sam nie dowierzasz. Czy to faktycznie może należeć do waszej zguby? Tak! Dokładnie tak! Poproś swoją pracownicę o pomoc, by wydostać jedno z jaj. Za niebywałe szczęście otrzymujesz 1 punkt do dowolnej umiejętności. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. 2,5 wiesz, że ta podróż prawdopodobnie jest błędem, a wy możecie otrzeć się o śmierć. Chciałbyś (być może) zawrócić, lecz ciekawość wydaje się zwyciężyć i podążasz za swoją partnerką. Dopiero po chwili jednak orientujesz się, że teren, po którym błądzicie wcale nie jest bezpieczny, dlatego też odchodzisz od centralnej ścieżki, bo w pobliżu zniszczonych skał dostrzegasz niecodzienną dziuplę, do której decydujesz się podejść. Wołasz na Ariadne, by udała się wraz z tobą, a zaraz potem dostrzegasz dorodny okaz feniksa, który musicie złapać… (Jeżeli decydujecie się nie używać przedmiotów z plecaka, a jedynie zaklęć, to należy rzucić kostkami. Rzutu dokonuje zarówno Anthony jak i Ari, wyniki sumujecie. Feniks jest sprytny na poziomie 7, zatem musicie wyrzucić więcej, by go schwytać. Zasada na zakłócenia magiczne nie obowiązuje. PS. Jeżeli nie wykorzystujecie przedmiotów znalezionych w plecakach, możecie wybrać jeden z dwóch, by go zatrzymać. Następnie należy zgłosić się po niego w odpowiednim temacie. 3,6 przemierzacie teren Indii, błądzicie po zniszczonym mieście, raz po raz patrzycie na siebie, mając nadzieję, że jedno zna odpowiedź na nurtujące pytania. Tracicie nadzieję, podobnie jest zresztą z szansą na odnalezienie feniksa, jednak ten pojawia się na waszej drodze nieoczekiwanie… Czyżby był chory? Leży na ziemi, a jego nóżka przygnieciona jest przez kamień. Macie nawet wrażenie, że ma połamane skrzydła, dlatego też od razu musicie przystąpić do działania, by jak najszybciej uratować stworzenie, które niewątpliwie cierpi, ale czy na tyle, by skruszyć wasze serca? Gdy zbliżasz się do ptaka, ten w obronie dziabnął cię na tyle mocno, że z twojego przegubu zaczyna sączyć się krew. Nie jest najlepiej, ale odwrotu też już nie ma – to zbyt cenny okaz.
Kostki dla Ariadne: 1,6 wędrujesz, zastanawiasz się nad całą sytuacją, szukasz odpowiedzi – bezskutecznie. Twój towarzysz jest z pewnością niezwykle rad, że wreszcie pracuje poza terenem sklepu, ale czy ty podzielasz jego entuzjazm? Dostrzegasz, że oboje zaczynacie macie kłopoty, dlatego bez namysłu postanawiasz udzielić pomocy, tak jak najlepiej potrafisz, wystarczy tylko dobrze się skupić. Ekwipunek z plecaka może być niezbędny, podobnie jak różdżka, dzięki której udaje ci się rzucić inkantacje, o ile wybrałaś ten sposób ratunku… Otrzymujecie po jednym punkcie do dowolnej umiejętności, po który należy zgłosić się w odpowiednim temacie. Feniks również należy do was. 2,5 sytuacja chyba was przerosła, prawda? Wiesz, że od tego zależy także twoja dodatkowa pensja, dlatego nawet nie myślisz o powrocie. Podążasz za swoim pracodawcą, który podejmuje większość decyzje, a tobie pozostaje w skupieniu je analizować. Kiedy dostrzegasz, że potrzebuje on twojej pomocy, od razu postanawiasz porzucić czarne scenariusze i doradzić mężczyźnie najlepiej jak potrafisz. Dzięki swojemu logicznemu myśleniu – udaje Ci się odpowiedzieć na wiele niejasności, podobnie jak uratować skórę Anthony’ego, za co otrzymujesz 1 punkt do dowolnej umiejętności. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. Udaje wam się również schwytać Feniksa. 3,4 macie ewidentnie pecha! Niestety, ale zdobycie feniksa okazuje się trudniejsze niż na początku zakładaliście. Poszukiwania trwają bardzo długo, zbyt długo i niestety, ale nie przynoszą oczekiwanego rezultatu. Dopiero gdy szansa schwytania go znajduje się na wyciągnięcie ręki, musicie zacząć myśleć o własnej skórze! Lepiej czym prędzej uciekajcie, bo tereny Indii nie są przyjazne obcym ludziom. Warto wspomnieć, że wtargnęliście na terytorium świętego miejsca, gdzie to magiczne stworzenia są chronione przez czarodziejskie siły. Zostajecie nastraszeni na tyle, że do Londynu nie wracacie z ptakiem, a jedynie z kilkoma obrażeniami i bogatsi w doświadczenie, że do takiej podróży trzeba się lepiej przygotować.
Jeśli udało wam się schwytać ptaka, należy umieścić go w spisie zwierząt dostępnym w sklepie. Cena takiego Feniksa to minimum 800 galeonów.
No dobra, postawmy sprawę jasno. Gdyby ktoś powiedział Selwynowi kilka dni temu, że będzie zapierdalał do Indii w poszukiwaniu jakiegoś dziwnego ptaka, pewnie kazałby mu się walnąć w głowę maczugą trola górskiego i jeszcze raz zastanowić. Przecież on był szanowanym członkiem świata magicznego, nie miał czasu i chęci na takie głupoty. Poza tym, przecież jakby to o nim świadczyło? Już i tak miał często wśród swoich znajomych opinię nieodpowiedzialnego młokosa, który cudem wychodzi z wszelkich zasadzek żyw i raczej nie ma zbyt wielkiego doświadczenia w niektórych kwestiach. Więc wyprawa do Indii była zdecydowanie tym, czego w ogóle nie zamierzał robić. Dostanie się do Doliny Godryka Gryffindora, gdzie jak wiedział, znajdą jakieś przygotowane dla nich plecaki, było najłatwiejszym z zadań przed nimi postawionymi. Ariadne nie wyglądała na szczególnie zadowoloną, czy smutną, ale tym się Anthony szczególnie nie przejmował. Miał ważniejsze rzeczy do roboty niż przejmowanie się kobiecymi kaprysami bądź ich brakiem. -Gotowa? - rzucił tylko z pokrzepiającym uśmiechem na ustach. Bo chyba to się mówiło w momencie, kiedy ruszało się w nieznane, prawda? Na to wyglądało, bo po chwili zarówno on jak i jego asystentka dotknęli podniszczonego czasem buta i poczuł to specyficzne szarpnięcie w okolicach pępka. A po tym nastała już tylko nicość spowodowana zbyt szybkim wirowaniem wokół własnej osi. Nie zdążył nawet krzyknąć czy mrugnąć. Nim się zorientował, byli już na miejscu. Deszczowa Wielka Brytania została zastąpiona lejącym się z nieba żarem Indii. Nawet ktoś taki jak on musiał po prostu przyznać, że to miejsce po prostu zachwycało. Piękno towarzyszyło im na każdym kroki i nic nie wskazywało na to, aby o zmroku miało zacząć wyglądać to wszystko gorzej. Ba! Może nocne niebo jeszcze doda wrażeń temu wszystkiemu? Niespecjalnie wiedział, od czego powinni zacząć. Dostał bardzo enigmatyczne informacje odnośnie położenia tego ptaka i niespecjalnie wiedział, jak do tego wszystkiego podejść, ani w którą stronę się udać. Coś jednak zrobić musieli, więc chcąc nie chcąc, przejął na siebie obowiązek przywódcy wyprawy. W końcu to on ją tutaj przywlókł, prawda? -Chodźmy tutaj - stwierdził i ruszył przed siebie z nadzieją, że Ariadne postanowi za nim podążać. Wędrowanie wokół zrujnowanych budynków i ulic nie stanowiło dla niego większego problemu, ale również nie napawało optymizmem. Mijały minuty, godziny, a feniksa jak nie było, tak nadal nie było widać. Zaczynał się irytować, bo nie chciał, aby się okazało, że to wszystko było jedną wielką podpuchą i wyjdzie na idiotę w oczach tej dziewczyny. Nie mógł się poddać. Gdzieś jednak w jego podświadomości pojawiała się myśl, że to wszystko zakończy się fiaskiem. I kiedy w końcu miał sobie odpuścić, zobaczył go. Leżał nieopodal i ewidentnie to była ich zguba! Ruszył w jej kierunku biegiem a na jego ustach w końcu zagościł uśmiech. Nie wszystko stracone! Kiedy zbliżył się do zwierzęcia, zauważył, że coś jest z nim bardzo nie tak. Jego noga była przygnieciona kamieniem, skrzydło wykrzywione było pod bardzo dziwnym kątem. To zdecydowanie nie wyglądało dobrze. -Ariadne, pomóż mi! – pochylił się w stronę zwierzęcia i od razu zdjął kamień z jego nogi. A ten jakby z obawy przed Selwynem, dziabnął go w przedramię. –Szlag – zdążył tylko powiedzieć, cofając się trochę, aby sprawdzić swoje obrażenia. Krew od razu zaczęła się sączyć, ale nie przejął się tym specjalnie. Nie mógł dopuścić do tego, aby ten ptak skonał. –Mam eliksir wiggenowy w plecaku, podaj mi go, damy temu biedakowi. – rzucił w stronę panny Fairwyn. On tylko krwawił, a feniks mógł tego nie przeżyć.
Rzucono mnie na głęboką wodę - postawionych wymagań. Z jednej strony - imponowała mi propozycja Selwyna; była swojego rodzaju okazją do wyróżnienia. Echo wyraźnych wspomnień wciąż rozbrzmiewało gdzieś w mojej czaszce - przypominały uprzednie, przepełnione rezerwą nastawienie mężczyzny. Anthony Selwyn, do niedawna - zapewne wybuchnąłby śmiechem oraz wkrótce - wyprowadził najszybciej moją osobę na zewnątrz. W jego odczuciu nie pasowałam do tego miejsca, byłam wyłącznie - jedną z ogromu przewijających się nastolatek, które liczyły na dodatkowy wyrzut adrenaliny w zawiłych wzorach swych naczyń. Oferowana mu propozycja, była jednakże, z mojej dość skromnej strony - całkowicie poważna. Potrzebowałam tej pracy, potrzebowałam profesji wpisanej w krąg ciekawiących mnie nieustannie zagadnień; pomijając już fakt - gdybym miała otrzymać coś absolutnie innego, najpewniej siałabym nieuchronnie zniszczenie niczym za buntowniczych, jeszcze dziecięcych czasów. Byłam Fairwynem; postępowanie ze stworzeniami miałam wpisane w genach. Nic dziwnego więc, skoro - być może, ku żywionemu zdziwieniu, rozlewanemu wewnątrz duszy mężczyzny - spisywałam się należycie. Skrupulatnie odliczałam galeony i udzielałam pomocy co bardziej rozchwianym, utkwionym pośród rozterek klientom; należycie, zgodnie z zaleceniami pielęgnowałam obecne pod moją opieką zwierzęta, karmiłam, sprzątałam klatki i doglądałam - w przypadku niepokojących oznak. Nie mogłam zawieść. Nie mogłam - szczególnie teraz. Czuję na sobie presję, kiedy przechadzam się - niby całkowicie spokojnie, niby nieskrępowanie, wzdłuż piaszczystego brzegu. Muszę jednakże, w decydującym momencie okazać się dla Selwyna pomocą, nie - zbędnym, przeszkadzającym ciężarem; muszę w ograniczeniu sekund mieć zdolnośc podjąć - możliwie najkorzystniejszą decyzję. Nie spodziewam się. Nie zakładam takiego obrotu spraw, jaki właśnie zaczyna mieć miejsce. Feniks nie zdaje się chcieć uleczyć - jego łzy są z kolei możliwie najlepszym skarbem. Wykonuję więc polecenie mężczyzny - dosięgam prędko plecaka, podaję jemu eliksir. Dziękując sprawnie przebiegającej współpracy - udaje się nam bez przeszkód pochwycić zwierzę. Anthony jest jednak ranny; wyciągam różdżkę, choć równie prędko porzucam irracjonalny pomysł. - Przykro mi, zapewne zaszkodziłabym bardziej, niż udzieliła pomocy - oznajmiam z bladym, przepraszającym wyrazem, zastygłym na mojej twarzy. Nigdy nie dokształcałam się - jeśli chodzi o wszelkie, związane z lecznictwem zaklęcia. Metaliczna woń krwi mnie rozprasza, choć w gruncie rzeczy wychodzimy zwycięsko spod całokształtu starcia.