Co by tutaj dotrzeć trzeba przemierzyć trochę uliczek i tajemniczych przejść, jednak warto. Szczególnie przy zachodzie słońca jest tu wygodnie i pięknie. Roztaczający się widok potrafi ukoić nawet najbardziej skołatane serce. A podobno roztaczająca się tu magia sprzyja schadzkom zakochanych, którzy są nawet pokłóceni. Tutaj mogą bowiem otworzyć swoje serca, a woda pochłonie ich problemy i rozterki. Wystarczy tylko zamoczyć w niej stopy siedząc równocześnie na marmurowym moście.
Obrzydzenie w genach? Co też ona wypowiada przecież to jest niemożliwe. Można czegoś nie lubić, no ale bez przesady. On nigdy nie patrzy na zdanie innych, woli mieć sam coś do powiedzenia niżeli być uzależnionym od zdania innych ludzi. Co prawda niekiedy to zdanie innych jest potrzebne, wiadomo. Nie zawsze pojawiają się te jasne sytuacje w których wszystko jest czyste i proste, mało to razy leciał do swojej siostry, ażeby mu przepowiedziała czy może tak zrobić? Na szczęście miał taką siostrę która mu zawsze chętnie pomagała więc jeśli chodzi o pomoc z jej strony to mógl zawsze na nią liczyć i z tego się bardzo cieszył, bo jednak na starsze rodzeństwo nie zawsze można liczyć, prawda? Ze starszą siostrą miał taki kontakt jak z kotem swojego kolegi. Naprawdę. Albo nie potrafili się ze sobą dogadać, albo po prostu coś się pozmieniało i nie było to to co poprzednio. A czy Alice się z nią dogaduje tego nie wiedział. Zresztą Ann mieszka sama w swoim mieszkaniu i rzadko kiedy ją odwiedza teraz, wiadomo szkoła i te sprawy, teraz te wakacje, ale jak wrócą to z Alice musi ją odwiedzić. W końcu nie chciał z nią stracić całkowicie kontaktu, bo wcześniej mieli na prawdę bardzo dobry i szkoda by było zmarnować taką relacje. Otóż to, czy ślizgona łatwo spojrzeć rozmawiającego na korytarzach z innymi uczniami niż ze Slytherinu? Naprawdę w tych czasach bardzo trudno jest to spotkać. Owszem, spotka się, ale jest to bardzo rzadkie. Ale teraz Dulce jakoś rozmawiała z Dominickiem i chyba się jakoś szczególnie tego nie wstydziła, prawda? Chyba, że przez to iż krukon nie ma teraz znaku godła swojego domu przez co dziewczyna może być spokojna, że może nikt go nie pozna i uzna go albo za przychodnia który zagadał, albo za kolegę z domu. Dulce jednak wydawała się być całkowicie inna niżeli inni ślizgonami, była naprawdę bardzo fajną dziewczyną. Słyszał o niej wiele rzeczy i dobrych i złych, ale najwidoczniej ludzie pletą i nie wiedzą co. - Chyba tak. Ale uważam, że z tą sprawą to nie do mnie. Kto wie czy jakiś nauczyciel nie byłby chętny Cię tego nauczyć? Zresztą dlaczego nie... Może i ja bym chciał się tego nauczyć, więc we dwóch można coś wymyślić. - powiedział do niej i zamyślił się. Faktycznie ta umiejętność byłaby na prawdą bardzo przydatna, dlaczego by nie. Jako krukon mało znał zaklęć i w ogóle musiałby się sporo nagłowić, ażeby użyć swojej różdżki.
Pomijając fakt, że prawdopodobnie wszystko jest możliwe, może nie można nazwać tego genami. Gdy jednak jedenastoletniemu dziecku tłumaczy się, że wszyscy jego przyjaciele są bezwartościowi ze względu na pewne cechy charakteru... Mmm, nie. Może jednak opowiem to inaczej. Wszystkie święta i inne dni wolne oraz wakacje Dulce spędzała u ciotki. Często zbierała się tam większość rodziny ze strony ojca, sami czystokrwiści czarodzieje ze Slytherinu, wysoko postawieni urzędnicy i doświadczeni, niesamowici czarodzieje, bardzo mocno imponujący dziewczynce wychowanej przy mugolskiej matce... A przynajmniej w jej domu, bo samej Amelii Harris nigdy nie było w mieszkaniu. Zawsze ich rozmowa kręciła się wokół tych niedorobionych oferm, absolwentów z Gryffindoru czy Hufflepuffu. Krukoni pozostawali gruntem neutralnym, ze względu na szeroką wiedzę (i sentyment ciotki Katry do nich). Na pytanie ojca, z kim Merora się przyjaźni, zawsze padał rząd nazwisk Żółtych i Czerwonych, zakończony salwą śmiechu ze strony obecnych. Bo jak takie grzeczne, ułożone i utalentowane dziecko mogło obracać się w towarzystwie takich idiotów? Dni spędzone w domu Katry Wilkinson, niezamężnej siostry ojca Dulce, przez około dwa lata wyglądały prawie tak samo. W końcu dziewczyna uległa i lista znajomych ograniczała się do Krukonów i Gryfonów, za to nie było na niej ani jednego Ślizgona. Mero nazywała ich nieczułymi dziećmi, które nie widzą nic wartościowego w ludziach niepodobnych do siebie. Wkrótce jednak i to uległo zmianie, byle tylko zadowolić rodzinę i stać się w niej kimś szanowanym. Jej opinie pozostały jednak gdzieś w głębi serca, gotowe wyjść na jaw przed właściwymi osobami. Weź tu jednak się przed kimś otwórz... Ślizgoni za takie poglądy cię wyśmieją, a reszta w ogóle nie będzie chciała się z tobą spoufalać. Tak też wyrosła trochę zbyt zimna i trochę zbyt wredna dziewczynka, gotowa w każdej chwili zaleźć komuś za skórę. Dulce wstydzić się? Gdzie tam. Chyba praktycznie nie znała wstydu. Złe plotki o niej faktycznie można było usłyszeć wszędzie. Manipulantka, która nie pozwala nikomu się do siebie zbliżyć, nie daje się dotykać ani ze sobą porozmawiać? Z wierzchu na pewno tak, ale czego nie robi się na pokaz? Nie mogła w końcu pozwolić sobie, żeby osoby, w których towarzystwie musi spać i jeść ją zdyskryminowały. - Byłoby naprawdę bardzo fajnie - uśmiechnęła się lekko. Uczenie się w grupie (a nawet parze) było o wiele mniej nudne, trudne i uciążliwe, niż uczenie się samemu. Cholera, chciałaby mu o sobie poopowiadać. W sumie dopiero co go poznała, ale miała wrażenie, że może mu ufać. Szybko jednak jej to przeszło, bo kiedyś już zaufała paru osobom i przestała być dla nich kimś ważnym. Dlaczego wszystko jest takie trudne...? Zastanawiała się, czy przypadkiem już sobie nie pójść, ale postanowiła jeszcze chwilę postać i porozmawiać. Co jej szkodzi? Od razu po zapytaniu samej siebie, co się może stać, absolutnie niekontrolowanie wypaliła: - Nie masz mnie za jakąś wredną, wyniosłą Ślizgonkę, prawda? - w tym pytaniu było coś zdesperowanego i nagłego, świadczącego o tym, że pytanie jej się wymsknęło, a równocześnie chodziło po głowie od jakiegoś czasu. - Ludzie mnie... Ja nie chcę być... - zatrzymała się, jakby uświadamiając sobie, co się stało. Dłoń powędrowała do jej czoła, zasłaniając oczy. - Cholera... Cholera, przepraszam. I przepraszam za cholerę. - Potarła palcami powieki, chyba powstrzymując łzy. W jej blond główce tłukły się tylko przekleństwa. Rzadko traciła nad sobą kontrolę, bo rzadko w ogóle z kimś rozmawiała. A to c o ś, co teraz się stało, nie powinno się stać nigdy i przy nikim. Ojciec z rodzinką pewnie by ją za to zamordowali. Pokazała w końcu, że coś ją dręczy, że ma jakąkolwiek słabość (inną od tej do przystojnych facetów, lodów i używek, oczywiście). - Chyba dostaję udaru - wymamrotała jako głupią, ale przynajmniej jakąkolwiek wymówkę. Dopiero teraz otworzyła oczy, ale już nie podniosła głowy, żeby spojrzeć na chłopaka. Spuściła ją i przez chwilę patrzyła na swoje buty. - Jeszcze raz przepraszam. - Zmień temat. Zmień temat, idiotko, nic się przecież nie stało.- Właściwie do której klasy idziesz po wakacjach?
Krukonowi nigdy nie wmawiano, że ktoś jest gorszy czy lepszy, wiadomo rodzice jak to rodzice starali się, ażeby chłopak wpadł w dobre towarzystwo i żeby w czasie szkoły najważniejsza była nauka, ale to chyba każdy rodzic tak ma. Nie miał im tego za złe, bo lubił się uczyć, więc to dla niego była frajda. Nauki nie traktował jak coś co musi robić, bo tak trzeba, o nie. Zawsze mu wpajali, że jeżeli w nauce nic nie osiągnie to tak samo będzie w jego późniejszym życiu. Również tak uważał, z upośledzonym, albo z kimś kto nie potrafi się nawet podpisać nikt nie chciałby się zadawać, a czy coś jest złego w tym, że chłopak największą wagę przykuwał do nauki, do zwiększenia swoich umiejętności. Ale chyba każdy uczeń do tego dąży, po to jednak chodzi się do szkoły, ażeby cokolwiek się nauczyć, a tym bardziej w świecie czarodziei, bo po co czarodziejowi różdżka skoro nawet nie umiałby się nią posłużyć? Bo czy bez szkoły ktokolwiek potrafiłby się nią posłużyć? Pewnie tak, ale gdy ma się dobrego nauczyciela w domu, a jednak rodzice chcą, ażeby dziecko chodziło do szkoły i przynosiło dumę ich rodzinie. A z dziećmi państwa Young tak właśnie było. Nie raz dostawali listy i pochwały na swoje dzieci. Dlatego mają u swoich rodziców duże pokłady nadziei i dumy, że wychowali takie dzieci. Dominickowi naprawdę można zaufać, chyba każdy jego znajomy to może potwierdzić. Nie jest osobom, którą łatwo jest przekabacić na swoją stronę, wręcz przeciwnie. Zawsze stara się trzymać swojego zdania rękami i nogami, ale wiadomo nie zawsze to się udaje. Niekiedy ktoś ma rację i jeżeli uzna że tak faktycznie jest odpuszcza. - Szczerze to na początku właśnie tak o Tobie pomyślałem, ale już się przekonałem, że ślizgoni są tylko tacy na pokaz, tak naprawdę są słabsi psychicznie od wielu puchonów czy krukonów. - powiedział. Wcale nie powiedział tego, ażeby ją urazić, wręcz przeciwnie. Chciał ją przekonać do tego, że warto jest mieć znajomych nieco innych od samego siebie, a wielu zielonych tak właśnie ma, że tylko patrzą na status majątkowy, bądź też na status krwi co dla niego jest naprawdę chore i uznaje to za bzdurę. Co winny uczeń który pochodzi z mugolskiej rodziny? To właśnie dobrze o nim świadczy to świadczy, że już jako małe dziecko wywalczył sobie uczenie się w szkole magii co wielu mugolskich dzieci nie doświadczy i można powiedzieć, że jest mocno wyszczególniony w świecie czarodziei, bo dla czarodzieja pójście do szkoły magii jest normalną rzeczą, a dla nich przepustką do lepszego życia, bo prawda jest taka, że czarodzieje mają o wiele więcej do powiedzenia niż mugole, którzy nie mają pojęcia na jakim naprawdę świecie żyją, że możliwe jest to co widzą jedynie w telewizji. Spojrzał na nią lekko zszokowany, bo za bardzo nie zrozumiał jej zachowania. No ale nic. Uśmiechnął się do niej lekko. - Do ostatniej. Apropo ostatni, to chyba ostatni moment, ażeby rozpakować się na swojej łodzi. Lecę, pewnie się jeszcze spotkamy. To do zobaczenia panno Wilkinson. - pożegnał się z dziewczyną i odwrócił się na pięcie idąc w swoim kierunku. /zt
Dla ojca Merory jej edukacja wcale nie była aż tak ważna. Mimo wszystko upchnąłby ją gdzieś na jakieś znaczące stanowisko, bo ze swoimi znajomościami mógłby podbijać świat. Ciotka natomiast, któraś z tych rudych, Anne chyba, stawiała naukę na pierwszym miejscu i zawsze dobitnie tłumaczyła Wilkinsonowi, że to cały sens posyłania dzieci do szkoły. Co prawda nie cały, ale zawsze jego większa część. Dulce nie tyle lubiła się uczyć, co lubiła się dowiadywać - dlaczego, po co, jak, kiedy to odkryto, kto to odkrył, co to daje,... Może właśnie dlatego jej stopnie były całkiem niezłe. - Nie wszyscy są na pokaz - fuknęła, kręcąc lekko głową. - Niewielu ludzi potrafi naprawdę dobrze udawać kogoś innego. - Poczuła się lekko urażona, bo zabrzmiało to tak, jakby uważał Ślizgonów za największych idiotów na świecie... Ale ona też tak kiedyś sądziła. Nigdy nie patrzyła na czyjąś czystość krwi - sama w końcu miała jej zaledwie 50% - ani na status majątkowy - bo jej matka wcale nie była nie wiadomo jaką bogaczką. Lubiła mugoli i wszystkie ich wynalazki, a jeszcze bardziej lubiła ich magiczne dzieci, bo były wyjątkami na tle setek innych uczniów. - Do widzenia, panie Young - uśmiechnęła się, a gdy tylko odszedł, uniosła kpiąco brwi. Nie do końca wiedziała, co sobie o nim myśleć, ale wydawał się całkiem w porządku. Również postanowiła już sobie iść, ale inną drogą, żeby nie podążać za Krukonem krok w krok.
Ciekawe miejsce.. tutaj jeszcze nie byłem. Punkt widokowy wydaje się całkiem interesujący. Do tego zachodzi słońce i.. łał. Jak tutaj cudownie! Jakim cudem nie odkryłem go wcześniej? Przecież od kilku dni chodzę po Indiach i zwiedzam każde miejsce osobno! No nic, teraz już przynajmniej zdaję sobie sprawę z tego, że takie miejsce istnieje i z pewnością stanie się ono moim ulubionym. Koniec podziwiania, trzeba napisać ostatnią notatkę dla profesor Sevi i mieć z głowy ten cały kurs pierwszej pomocy. Właściwie, muszę jej za niego podziękować. Nikt nic na to nie poradzi, że Leonardo był myślicielem. W jego głowie cały czas, bez chwili przerwy i odpoczynku, podskakiwały wesoło jakieś myśli, które niekoniecznie odnosiły się do tego, co aktualnie robił. Może właśnie dlatego tak często miał taki zamyślony wzrok? Wyglądał na marzyciela, a tak naprawdę analizował on tylko otaczającą go rzeczywistość, swoją drogą robił to bardzo wnikliwie. Dzisiaj jednak coś się zmieniło. Z wesołego i zawsze zadowolonego chłopaka Leonardo stał się nagle skwaszony, zdenerwowany i trochę zdziwiony. Nie miał już siły cały czas się uśmiechać. Był radosną osobą i wszystkim w jego otoczeniu zawsze poprawiał się humor, ale przecież czy zawsze musi być duszą towarzystwa? Oczywiście, że nie. Dzisiaj, kiedy jest sam, ma prawo na chwilowe zwątpienie w siebie i czas do refleksji, do namysłu. Uśmiechnął się smutno do swojego odbicia w tafli wody i powoli zaczął pisać notatkę, opisując najdokładniej ataki hipogryfów i małych, wrednych sówek, które za każdym razem dziobią właściciela w knykcie, gdy ten próbuje odwiązać list od ich nóżki. Wysyłanie listów takimi sowami powinno być surowo zabronione! To takie niegrzeczne. Większość osób na sto procent robi to specjalnie, ale to nieistotne. Wywrócił lekko oczami i po raz kolejny musiał wrócić do swojej notatki, ponieważ jego myśli poszybowały gdzieś w całkiem inną stronę. Po jakiejś godzinie podniósł się powoli z miejsca i ruszył do łodzi, coby wysłać ją do profesor Sevi. Ciekawe czy się ucieszy z tych ciepłych słów, które Leonardo nabazgrał na samym początku listu?
Jeszcze Hogsmeade, 24 listopada - wczesne popołudnie
Zabieranie dziewczyny na randkę na koniec świata mogło się wydać dziwne komuś kto nie znał mnie wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że jestem chorym pojebem kochał przygody, a podróż na inny kontynent to dla mnie prawie wyjście po bułki. W normalnych warunkach przygotowanie takiej wyprawy zajęłoby mi wiele tygodni, byłem jednak synem ministerialnej szychy, której kariera opierała się głównie na przemierzaniu świata. Obecnie ojciec przebywał w Ameryce Południowej, ale mimo to jeden list do niego wystarczył, żeby w kilka dni załatwił mi świstoklika do Azji. Mimo, że lubiłem mugolskie metody podróżowania nie uśmiechało mi się marnować czasu w samolotach, gdzie męczylibyśmy się przez wiele godzin skoro mogłem dotrzeć do Indii w mniej niż kwadrans. Podjechałem pod kamienicę w której mieszkała @Padme A. Naberrie moim nowym Bravo - wolałem nie ryzykować teleportacji w tak kapryśnych warunkach - zaburzenia magii były ostatnio tak silne, że rozszczepienie murowane, a randka bez ręki byłaby co najmniej żenująca. Pokonałem stopnie w tempie błyskawicznym, po czym dość gwałtownie zapukałem do drzwi. Gdy tylko je otworzyła (zapewne zdziwiona tym że tak łatwo odnalazłem jej mieszkanie) spojrzałem na zegarek i powiedziałem: - Masz dokładnie dwadzieścia siedem i pół minuty na spakowanie się. Spojrzałem na nią wyczekująco ciekaw jej reakcji, w międzyczasie zastanawiając się w którym momencie zdradzić jej cel podróży.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
W ostatnim tygodniu wpadła w sam środek festiwalu żenady i absurdalnych sytuacji, których wisienką na torcie była niezapowiedziana wizyta Lope i próba pocałowania chłopaka, skończona odrzuceniem. Po cichu liczyła na to, że chociaż w ten jeden, jedyny wolny od dawna weekend pobędzie sama ze sobą, bez konieczności opuszczania mieszkania. Miała przecież tyle ambitnych planów! Niestety plany miały to do siebie, że przeważnie nie układały się po czyjejś myśli - pukanie do drzwi odciągnęło uwagę brunetki od wiązania włosów w artystycznym nieładzie. Przez moment planowała je zignorować, nie mając nawet ochoty przekonać się kogo niosło licho. A jednak upierdliwe walenie w drzwi w końcu wywabiło ją z salonu. Nagła wizyta Gryfona zaskoczyła ją na tyle mocno, że pewnie przez długą chwilę wpatrywała się w niego z głupią miną, próbując przetrawić podaną informację. - Skąd wiesz gdzie mieszkam? - Spytała pierw, spoglądając na wytworny domowy dres, w którym akurat zabierała się do zalegnięcia w łóżku i nadrobienia braków w nauce. W ostatnim czasie znowu trochę się ich nazbierało. - Co ty w ogóle wygadujesz? Jakie znowu pakowanie? Wejdź do środka, a nie stój w progu jak domokrążca. - Zdążyła zapomnieć o randce na drugim końcu świata, jak i o listach, które leżały na stercie papierów na biurku, wśród przepisów i książek kucharskich. Zdążyła również zapomnieć, że przecież zapowiadał niespodziankę... naglące spojrzenie chłopaka uświadomiło jej, że w ogóle nie żartuje. - Lys, nie mam na to humoru. Naprawdę. - Podjęła próbę wymigania się od wycieczki, a jednak chłopak chyba nie zamierzał odpuścić. Gdy wreszcie uległa, nie wyglądała na osobę, która się śpieszyła. W pakowaniu na spontaniczne wyjazdy była niemal mistrzem: powyrzucała z szafy kilka potrzebnych rzeczy, przynosząc je również z łazienki, a potem wszystko wrzuciła do leżącej na ziemi torby. Przebrała się również w lżejsze ubranie, mimo że nie do końca wiedziała gdzie się wybierają, by potem zejść do uroczej starszej sąsiadki z parteru. Przecież Lotos musiał zostać pod czyjąś opieką, a pani Bathilda była - znowu - najlepszym wyborem. Gdy wróciła do mieszkania, przechwyciła kota niemal w locie, przyciskając do piersi. - Widzisz, kocie, nawet dzisiaj nie chcą nam dać spokoju. - Moćkając stworzenie po głowie, zerknęła przelotnie na zegarek. Miała jeszcze całe siedem minut. - Jest nagroda za wyrobienie się przed czasem? - Spytała spokojnie, spierając się bokiem o framugę drzwi z wyraźnie skwaszoną miną.
- Zamontowałem sobie w chacie radar namierzający laski, które nie mdleją na mój widok i da się z nimi normalnie rozmawiać - zażartowałem nie chcąc jej zdradzać jakże oklepanej i banalnej prawdy. Zgodnie z jej prośbą wszedłem do kawalerki odczuwałem jednak, że nie jestem szczególnie mile widzianym gościem. Nie zamierzałem się jednak poddawać - załatwiłem już wszystko, więc jej głupawe humorki w ogóle nie wchodziły w grę. - Nie po to załatwiałem wszystko, żebyś teraz nie miała humoru - powiedziałem, z trudem powstrzymując się od dodania do zdania zbitki "durna babo". Mimo że całym sercem kochałem i szanowałem kobiety to ich fochy, zmienność nastrojów i niezdecydowanie doprowadzały mnie do pasji, chociażby taka Padme - najpierw marzyła o randce na końcu świata, teraz nie chciało jej się nawet ruszyć tyłka, "bo nie miała humor". Dobrze, że zmieniła zdanie, bo inaczej mora irytacja mogłaby przerosnąć w prawdziwy wilowy gniew, a tego naprawdę nie lubiłem - panowanie nad emocjami sprawiało mi mnóstwo trudności i chociaż (zazwyczaj) bez problemu trzymałem swój urok na wodzy, nie tak łatwo szło mi w przypadku uczuć. Gdy Padme zaczęła się ogarniać ja przeszedłem przez kuchnię i odrobinę bezczelnie usadowiłem się na kanapie - nie chciałem się wprawdzie rządzić, ale stanie przez pół godziny i czekanie aż Naberrie się zapakuje nieszczególnie mi odpowiadało. Nie chcąc jednak wtrącać się w to co dziewczyna robiła wyciągnęłam z plecaka gazetę i zatopiłem się w lekturze. Nawet nie zauważyłem kiedy minęło dwadzieścia minut, a dziewczyna zakomunikowała mi, że jest gotowa. Uniosłem wzrok i składając gazetę uśmiechnąłem się do dziewczyny. - Myślę, że wystarczającą nagrodą dla Ciebie będzie fakt, że to dodatkowe siedem minut przeznaczę na bezpieczniejszą jazdę podczas pierwszego etapu podróży. - powiedziałem siląc się na powagę. Niestety nie udało mi się załatwić świstoklika pod dom Padme, więc musieliśmy się do niego przemieścić.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Wyczuła jego irytację i pewnie byłaby ją w stanie zrozumieć, gdyby nie to, że teraz najchętniej zakopałaby się pod kołdrą i spod niej nie wychodziła. A skoro już był blisko granicy złości, postanowiła mu podokuczać, upatrując sobie w tym swojej poprawy humoru. Usiadła obok, tykając Lysandra palcem, a na jej usta wkradł się zabawowy grymas. - Ojej, ktoś tu próbuje być groźny. - Była ciekawa czy chociaż on potrafiłby się na nią gniewać dłużej, niż kilka minut, a jednocześnie jeśli tak - wolała, by nie padło akurat na ten wyjazd. Nie znosiła męskich fochów, bo niestety były one gorsze niż damskie - przerabiała je zresztą niejednokrotnie i z braku cierpliwości szybko odpuszczała sobie wszelkie próby ratowania sytuacji. Pożegnała się z kotem, pozamykała okna i drzwi, a kiedy wyszła przed kamienicę prawie umarła. Z zimna. - Lepiej dbaj o swoje dziecko, bo szybka jazda mu nie służy. - Potarła ramiona w wymownym geście. - Swoją drogą, próbujesz mi zaimponować? - Spytała złośliwie, by wreszcie uśmiechnąć się. - Nie tędy droga, ale to nic, jeszcze się nauczysz. - W równie złośliwym geście poklepała chłopaka po ramieniu, jednak nie sprzeciwiała się wobec tego środku transportu. Wreszcie znaleźli się w wyznaczonym miejscu i stamtąd za pomocą świstokliku przenieśli się w miejsce-niespodziankę weekendu.
Do pewnego momentu starałem się ignorować jej wredne uwagi, ale trudno ukryć, ze szło mi coraz gorzej. Gdy zobaczyłam jej gest sugerujący zimno nawet jej nie pomogłem - sam nie miałem nawet kurtki, którą mógłby jej oddać, gdyż marzłem w cienkim swetrze (zero odpowiedzialności, zakładałem, że zaraz będę w Indiach, więc będzie mi ciepło). - Czy naprawdę wyglądam jak osoba, która próbuje imponować innym? - zapytałem cicho prychając, by po chwili dodać (wcale jej się nie tłumacząc) - Auto chodzi za wolno, a na skuterku nie zmieścilibyśmy się we dwoje. Nie wiem jak Ty, ale ja wolę nie mieć rozszczepionej dupy na wakacje, a przy tych zaburzeniach magii wszystko jest możliwe. Nie zamierzałem się z nią spierać, ale wszystko wskazywało na to, że dziewczyna wyraźnie usiłuje mnie zirytować, a świadczyło to wyłącznie o jej braku rozsądku - zazwyczaj panowałem nad sobą, ale mimo wszystko byłem osobą, która w wieku dziesięciu czy jedenastu lat rozjebała w złości pół mugolskiego supermarketu, co skończyło się interwencją kilku amnezjatorów i problemami mojego ojca w pracy. Wsiedliśmy na motocykl, a ja oddałem Padme swój kask - sam bardzo go nie lubiłam i chociaż było to skrajnie nieodpowiedzialne to zdarzało mi się jeździć bez niego. Dotarliśmy na miejsce w miarę znośnym, tylko trochę brawurowym tempie - a stało się to w samą porę, gdyż byliśmy na miejscu tylko minutę przed startem świstoklika. Większość tego czasu zajęło mi namówienie Padme, żeby oddala mi swoją torbę. Już po chwili znaleźliśmy się w punkcie widokowym położonym nad wodą, z którego było widać całe hinduskie miasteczko. - Wszystko wskazuje na to, że dotarliśmy do celu - rzuciłem starając się zapomnieć o irytacji - Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Przewróciła oczami na jego uwagę - próba zirytowania go poskutkowała najwidoczniej w obie strony, bo teraz i ona wyglądała tak, jakby miała muchy w nosie. Machnęła ręką, nie komentując już jego słów, a co najwyżej rzucając pod nosem ciche "wyluzuj wreszcie" i uświadomiła sobie, że przecież zapowiadał jej, że prędzej czy później podczas tego wyjazdu zechce wrócić do domu, nie mogąc z nim wytrzymać. Ale nie chciała robić scen pod kamienicą, doceniając po swojemu trud jaki włożył w zorganizowanie tej wycieczki. Przez całą drogę nie odezwała się ani słowem (choć i tak by nic nie usłyszał), a swój milczący manifest ciągnęła nawet w Indiach, udając, że wcale jej się nie podoba. I chociaż udawało jej się to przez dobre dziesięć minut, gdy z punktu widokowego oglądała miasto, tak po tym czasie uznała, że chyba byłaby kompletną kretynką, jakby cały wyjazd chodziła obrażona. Zwróciła się przez ramię, spoglądając na stojącego za nią Lysandra, a potem z rozgniewaną miną (z pewnością bardziej przypominającą małe dziecko, nie dorosłą kobietę) podeszła do niego. - Dalej się gniewasz? - Trąciła go ramieniem, już jedynie siląc się na udawanie złej i groźnej, by następnie przytulić się do niego. Był wyższy, więc bez problemu mogła oprzeć podbródek o klatkę piersiową chłopaka i z tej perspektywy spojrzeć na jego twarz. - No przestań już. Zmarszczki ci się robią. - Wydęła dolną wargę, zaciskając uścisk chudych rąk, którymi go obejmowała, a potem westchnęła, przyciskając policzek do jego torsu.
Wydawało mi się, że cały czas mnie prowokowała - najpierw rzucając mi tekstami w stylu "wyluzuj", potem milcząc (i to gdy już dotarliśmy na miejsce, a ja oczekiwałem chociaż odrobiny werbalnego zachwytu!), a jeszcze później pytając mnie czy się gniewam. Bez mrugnięcia okiem spojrzałem na Padme i zupełnie naturalnym tonem (jak gdybym wcale nie kłamał) odrzekłem: - Nie gniewam się Mój głos idealnie ukrywał irytację, ale gdy mnie przytuliła byłem tak zaskoczony, że zdecydowałem się odpuścić. Położyłem dłonie na jej talii i na dłuższy moment ją do siebie przycisnąłem starając się być delikatnym. Ten dotyk był dla mnie dziwny - przytulanie się kojarzyło mi się głównie z moją siostrą, raczej nie przytulałem się z innymi dziewczynami, ewentualnie bardzo przelotnie na powitanie z koleżanką. Czułem się o tyle nietypowo, że zwyczajnie nie mogłem zbyt długo kontynuować tego kontaktu. Po kilkudziesięciu sekundach odsunąłem się od niej i obdarzyłem ją wesołym uśmiechem, by po chwili beztroskim, pozbawionym negatywnych emocji głosem zapytać: - Jest coś co chciałabyś zobaczyć najpierw czy zdajesz się na mnie? Miałem szczerą nadzieję, że ten spontaniczny wyjazd spodoba się dziewczynie - o dziwo liczyłem się z jej zdaniem i zależało mi, żeby była zadowolona. To było co najmniej niepokojące.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Gniewał się i kłamcą był nawet gorszym niż kucharzem albo ona już za bardzo znała te męskie fochy. Za to wiedziała co szybko je przełamuje - kiedy tylko ją objął miała pewność, że już mu przeszło. Z początku nie chciała zbyt długo stać w takiej pozycji, po chwili jednak przypomniała sobie jak miło jest być przez kogoś przytulaną. Przymknęła nawet powieki, z kolei w jej geście było wyczuwalne coś więcej, poza przyjacielskim przytuleniem - gdy Lysander zdecydował się odsunąć, westchnęła zawiedziona. - Zdaję się na ciebie. - Odparła krótko i z powrotem podeszła do barierki. Oparła się o nią, by po raz kolejny oglądnąć miasto. - Chodź popatrz. Nie zgubimy się tu przypadkiem? Hogsmeade jest kilkukrotnie mniejsze... - Nie miała nic przeciwko zgubieniu się, lecz tego nie dodała. Liczyła, że magicznym sposobem Gryfon umie czytać w myślach i zaskoczy ją jeszcze nie raz podczas tego weekendu. Jak na razie mu się to udawało. - Ale tu jest ładniej, niż tam. I cieplej. - Dodała, zwracając się przez ramię do niego. - Na razie chyba chciałabym poleżeć i nic nie robić. Miałam ciężki tydzień. Psychicznie i fizycznie. - Przyznała się wreszcie, co poniekąd usprawiedliwiało jej wcześniejsze zachowanie. Nie sądziła, że chłopak zapyta o szczegóły, więc jak na razie była spokojna, oddychając względnie czystym w tym miejscu powietrzem. - Idziemy? - Spytała w końcu, a potem wystawiła dłoń w kierunku Lysandra, pociągając go za sobą w dalszą trasę.