Co by tutaj dotrzeć trzeba przemierzyć trochę uliczek i tajemniczych przejść, jednak warto. Szczególnie przy zachodzie słońca jest tu wygodnie i pięknie. Roztaczający się widok potrafi ukoić nawet najbardziej skołatane serce. A podobno roztaczająca się tu magia sprzyja schadzkom zakochanych, którzy są nawet pokłóceni. Tutaj mogą bowiem otworzyć swoje serca, a woda pochłonie ich problemy i rozterki. Wystarczy tylko zamoczyć w niej stopy siedząc równocześnie na marmurowym moście.
Nerwy miał nadal zszargane. Z ciężkim sercem prowadził Jaspera przez miasteczko. Wchodził w kolejne uliczki, zakręcał, czasem wpadał do ślepego zaułku i musiał zawrócić. Błądził, tak samo w umyśle, jak i w rzeczywistości. Szedł przed siebie nie zastanawiając się ani chwili nad konsekwencjami. Co, jeśli nie będzie umiał ich później stąd wyprowadzić? Albo jak wpadną w jakichś hinduskich bandytów, nie mogąc użyć czarów? Mijał kolorowe stragany, zrujnowane świątynie, miejsca kultu, niszczejące domy - kalejdoskop barw i zapachów. Będąc samemu i w innych okolicznościach, potrafiłby to wszystko spostrzec i docenić. Teraz to wszystko wydawało się jedynie irytujące. Kolory drażniły i tak nadwyrężone od małej ilości snu oczy, intensywne zapachy jątrzyły podrażniony już nos, przekrzywiania hinduskich tubylców mieszały się w kakofonii dźwięków przeludnionego miasta. To nie był dobry czas na poznawanie nowej kultury. Ciekawe, czy kiedykolwiek będzie... Jedna z uliczek, która początkowo miała prowadzić donikąd, okazała się być sprytnie zamaskowanym tajnym przejściem. Odkrył ją całkiem przypadkiem, opierając się zrezygnowany o chłodny mur pobliskiego budynku. Któraś z cegieł musiała być zaczarowana lub zawierać w sobie ukryty mechanizm, który aktywował przejście. Z głośnym zgrzytem cegieł ocierających się o twardy grunt, ukazało się przed nimi przejście. Nie było zbyt szerokie, zdolne by pomieścić jedną osobę. Przeszedł pierwszy, znikając na moment Jasperowi z pola widzenia. To co ukazało się jego oczom, gdy uniósł schyloną głowę było zaskakujące i przede wszystkim piękne. Zapierało dech w piersiach. Tafla przejrzystej wody oddzielała cztery strony miasta, ułożone na planie kwadratu. Po drugiej stronie znajdowała się najwidoczniej bogatsza część - budynki były wykonane z rozmachem, jakiego jeszcze nie widział w indyjskiej architekturze: przede wszystkim czyste, białe ze złotymi zdobieniami. Pełno krużganków i spiczastych wież, mieniących się w blasku zachodzącego słońca. Przystanął na chwilę, starając się wzrokiem objąć wszystkie te cuda, włącznie z płytkami, na których stali, wykonanych z białego kamienia z misternymi wzorami. - Coś pięknego- wymruczał, łapczywie wciągając czyste powietrze i przysiadając przy brzegu wody. Odwrócił wzrok na chłopaka, chcąc spytać samym wzrokiem, czy to miejsce jest wystarczajaco dobre.
Podążanie wąskim labiryntem uliczek nie należało do szczególnie przyjemnych. Ciągłe to unikanie, omijanie innych. Gdyby wiedział, dokąd Mayfair go prowadził, wykorzystałby teleportację, ale i tak zawsze istniało ryzyko. Tak więc skończył w takim, a nie innym położeniu. Przez chwilę miał nawet ochotę wyciągnąć kolejnego papierosa, jednak słowa chłopaka wziął do siebie. Za bardzo, swoją drogą. Dlaczego nagle zaczął przejmować się czyimś zdaniem? Do tego kogoś, kto nic dla Jaspera nie znaczył. Nic. Czy na pewno? Nie umiał odpowiedzieć. Dlaczego? Nie wiedział. Mógłby tak bez końca. Każde kolejne pytanie odnoszące się chociaż w najmniejszym stopniu do Krukona znało tylko jedną odpowiedź: Nie wiem. N i e w i e m. I ta myśl okropnie go przerażała. Ich wędrówka nagle stanęła w miejscu. Natrafili na kolejny ślepy zaułek, który po chwili odsłonił wąskie przejście. Odczekał chwilę i przeszedł za Blakiem. Czegoś takiego nie spodziewał się znaleźć w tym biednym kraju. Wszystko wyglądało jak panorama miasteczka z tym, że znajdowali się tuż nad wodą, na jakimś dziwnym rodzaju pomostu. Marmurowe kamienie przyjemnie ogrzewały jego stopy, nagrzane przez słońce, które właśnie chyliło się ku zachodowi. Urzekający widok, nie potrafił temu zaprzeczyć. Dalej się nie zapatrywał, ale widział gdzieś mnóstwo różnych, niekiedy bardziej barwnych, elementów architektury. Uwagę Jaspera pochłaniał kraniec platformy i niewielka odległość od wodnej tafli mieniącej się wszystkimi kolorami stworzonymi przez refleksy odbitego świata słonecznego. Niewiele myśląc, nie odpowiedział na pytanie Blake'a i poszedł do krawędzi, gdzie usiadł, by móc zamoczyć palce stóp w wodzie. Była przyjemnie ciepła i działała w taki bliżej nieopisany, kojący sposób. Wydobył z siebie długi pomruk, nadstawiając twarz ku słońcu. Zamknął oczy, czując na policzku falę gorąca spowodowaną nie tylko słońcem. Rumienił się, ale przynajmniej teraz nie musiał o to dbać. Winę głównie ponosił blask. -Tak - mruknął, wyginając wargi w ledwie zauważalnym uśmiechu. Przez chwilę nie męczyły go złe myśli i nawet mógł stwierdzić, że był zadowolony, jednak wszystko co dobre przemija. Nieco zaskoczony własną chwiejnością emocjonalną, opuścił głowę w zawstydzeniu, pozwalając nienagannej fryzurze na otoczenie i połaskotanie policzków. Zachowywał się beznadziejnie, nie umiejąc trzymać się jednej, konkretnej emocji. Ale czy tak się dało?
Skrzyżował nogi, ręce oplótł na wysokości klatki piersiowej i uniósł podbródek. Męczyły go myśli, o tym, co się działo - wczoraj, teraz, przed chwilą. Opadł z sił, nie chciał się już z nikim kłócić, sprzeczać, szukać ciągle winnych i wysłuchiwać ciągłych pretensji swojego sumienia. Chciał się po prostu zrelaksować. Wplótł palce między włosy, opierając łokcie na kolanach. Cicho łapał powietrze, nie chcąc zakłócać atmosfery. Jestem bezsilny. Tak kurewsko bezsilny... Nie mogłem pomóc Florze, opamiętać Jeffreya, powstrzymać całego tego zajścia. I właściwie po co go tu przyprowadziłem? Nie mam mu nic do powiedzenia. Jak mam do niego podejść? Może w ogóle najlepiej zostawić to wszystko i uciec. Uciec w pizdu. Przeteleportować się do swojej łódki i zapomnieć, że cokolwiek się wydarzyło. Potrzebował się tylko skupić, pomyśleć o tej cholernej łódce. Pełnej nieznajomych. I zapewne alkoholu . Nie, to chyba jeszcze gorszy pomysł. Sama myśl o alkoholu spowodowała nieprzyjemne kurczenie się żołądka. O ile to wszystko byłoby prostsze, gdyby Jasper był w stanie przeczytać jego myśli. Układanie tego w słowa w sposób, by jego również nie zniechęcić było... wymagające. - Co się stało przy tym jeziorze...? - Zrezygnowanie w jego glosie słychać było na kilometr. Nie miał siły udawać, że aprobował zachowanie chłopaka. Jeśli miał wcześniej kontakt z Florą to powinien wiedzieć, jak kruche jest to dziewczę. Uwielbiał ją, ale ni w ząb nie potrafiła radzić sobie ze stresem i dramatami. Szczególnie pedalskimi. - Potrafisz mi wytłumaczyć, co zaszło między wami? Spojrzał chłopakowi w oczy, przekrzywiając głowę i ciężko wzdychając. Nauczył się tego w domu, z tym, że zazwyczaj to on stał po drugiej stronie. To on był tym, na którego wzdychano w geście dezaprobaty przy każdej możliwej okazji. Umiał to świetnie odwzorowywać, bo oryginał widział kilka razy dziennie. To samo puste spojrzenie, dystansujące wszystkie możliwe uczucia, to samo znużenie na twarzy, to samo unoszenie lewego przedramienia w geście dramatycznej obojętności. Tak, było mu przykro, że w jakimś stopniu przyczynił się do zepsucia humoru Florze. Znał ją dłużej, więc wmawiał sobie, że ma jakieś prawo do troski. Dziewczyna bardziej wymagała dobrej obroży i garści tych śmierdzących psich ciasteczek, niż porady i wsparcia psychicznego, ale lubił myśleć o sobie, że jest komuś potrzebny. To dawało mu specjalne możliwości bycia złośliwym wobec wszystkich, którzy nie potrafili dostrzec pewnej delikatnej niestabilności w Gryfonce. Taksował więc chłopaka wzrokiem z góry na dół, starając się przeniknąć myśli chłopaka. Potrafił dobrze "czytać" ludzi, którzy nieświadomie przekazywali swoje poglądy i intencje w mowie ciała, tembrze głosu czy nawet ubiorem. Krukon był jednak enigmą - wysyłał mylne sygnały jeden za drugim. Światło, ciemność, dobrze, źle, szczęście, smutek, chłód, ciepło. Zauroczenie, dystans.
Brakowało mu alkoholu i dobrego papierosa. Zwłaszcza w tej sytuacji. Miał tak niezmożoną ochotę wyciągnąć kolejną fajkę, wetknąć między usta, zaciągnąć się całym tym dymem. Ale nie mógł. Blake, bardziej niż prawdopodobnie, zabrałby mu jego eliksir uspokajający. I nie chciał go denerwować. Nie musiał udawać, że w tej chwili bał się chłopaka, kolejnego ruchu, czegokolwiek. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z jego wyglądu, ale też zaczynał czuć jego charakter. Gdyby mógł, dotykałby go w każdy możliwy sposób, byle tylko jakoś zwrócić na siebie uwagę. Czy to było tak złe, że mu się podobał? Nie, ale dużo gorszy był fakt, iż chciał go dotykać, być dotykanym, a jednak myśl o tym przerażała Jaspera. Co za sprzeczność, wręcz czysta hipokryzja. Cierp za swoją głupotę, rozbrzmiało mu w głowie i jedynym, co potrafił w tej sytuacji zrobić, to sięgnąć do torby po papierosa. Zbyt wiele czasu spędził na leczeniu własnych problemów palenie, by nie uważać tego za skuteczne. Cholernie skuteczną metodę. Odpaliwszy fajkę różdżką, położył ją obok i zaciągnął się ze wszystkich sił, jakby próbował w tym jednym kłębie dymu zamknąć wszystkie swoje lęki i pragnienia. W szczególności te odnoszące się do Blake'a. Przez chwilę nie przejmował się jego zdaniem, ale skrycie czekał, aż pozbawi go jedynej możliwości odzyskania chociaż odrobiny kontroli. Naprawdę na to czekał. W tak krótkim czasie obudził w nim tyle sprzecznych emocji, iż już ledwo orientował się, co było nowe, a co nie. Tylko nie mógł mu o tym powiedzieć. Nie zniósłby odrzucenia. Nigdy. - To proste... - wyszeptał cicho, jakby ktokolwiek mógł ich podsłuchiwać. - Kiedyś próbowaliśmy, ale... ale on nie... nie umiał zrozumieć, że... ja... ja... - Pociągnął nosem, pospiesznie ścierając te kilka łez, które już zdążyły spłynąć Jasperowi po policzkach. Na próżno, gdyż reszta dalej sunęła ku brodzie i na granicy kości spadała na materiał bluzki lub spodenek. Poniżył się, znowu. Odwrócił głowę, próbując ukryć swój stan. Dlaczego właśnie przy nim pozwalał sobie na utratę kontroli? Dlaczego właśnie padło na Blake'a? - Jestem beznadziejny, lepiej jak już sobie pójdę - powiedział sztucznie obojętnym tonem, odsuwając się mozolnie. Na chwilę zastygł w bezruchu, uświadamiając sobie, co robił. Uciekał. Stchórzył. Dokładnie tak, jak szeptał mu wściekły głosik jego matki. N... nie. Próbował przeciwstawić się chichotowi pełnemu satysfakcji, ale dość słabo mu to wyszło. Czuł się przegranym. W każdej sprawie. I najlepiej by było, gdyby stąd zniknął. Jednak roztrzęsiony nie dałby rady poprawnie teleportować się, co najwyżej rozszczepiając się. Chociaż w sumie, to całkiem kusząca propozycja. Gdyby tylko odpowiednio się skupić... gdyby.[/b]
Złość w nim wzbierała. Powoli - z każdym ruchem chłopaka: niespiesznie- gdy wkładał dłoń w do torby, stopniowo - gdy wyciągnął kolejnego papierosa. Dość prędko, gdy odpalił go różdżką przy nim. Stał jak wryty. On śmiał mu się w twarz. Dym drażnił oczy i sprawił, że zakręciło mu się w nosie. Zapiekło go w przełyku. Nie wiedział, co powiedzieć, co zrobić. Patrzył się obojętnie na jego poczynania. Robił to by zagrać mu na nosie? Udało mu się. Jego ciało się naprężyło w oczekiwaniu na nagły skok ciśnienia. Nie potrafił przyznać się do faktu, że gdzieś na samym dole tej czary, przelewającej się od jego złości, znajduje się kilka kropel zazdrości. Nie chciał wyobrażać sobie Jeffreya i Jaspera razem. Całujących się, obejmujących, dotykających, w miłosnym uścisku. Obrazy jednak przychodziły. Zalewały jego głowę. Coś w nim pękło. W tej chwili zrozumiał, co znaczyło mugolskie powiedzenie: "wyjść z siebie i stanąć obok". Wszystko nagle wydało się takie nierealne. Denerwował się przez prawie obcego mu chłopaka? Co mu z tego przyjdzie? Coś zaśmiało się w jego głowie. Jego serce czy sumienie? Ogarnij się, Mayfair. To tylko chłopak. Bez trudu sięgnął lewą dłonią do jego ust, pokonując wyimaginowaną granicę w głowie Jaspera. Wyjął pewnym chwytem papierosa. - Mówiłem ci coś na ten temat. Potem go uderzył w ramię - z całej siły, jaka się w nim skumulowała przez złość. Lewym sierpowym, o którym mu wczoraj opowiadał. - O tym też. . Złapał go za podbródek. Uniósł jego twarz i zmusił go, by spojrzał mu w oczy. Zrobiło mu się żal Jaspera. To przez łzy czy przez jego smutne spojrzenie? Nieważne, teraz to bez żadnej różnicy, szkody zostały wyrządzone. - Przestań płakać. Nie jesteś beznadziejny. - Otarł kciukiem jedną łzę spływającą mu po policzku. Mógłby się zmusić do uśmiechu, ale byłby fałszywy. Musiał postawić go do pionu. Dlaczego poczuł to palące uczucie w okolicy żołądka, które kazało mu się nim zaopiekować? To go tylko wpakuje w dodatkowe kłopoty. Złapał go mocno drugą ręką, by nie mógł mu uciec. Teraz już za późno, Jasperze, jesteś w potrzasku.
Oczywiście, tylko na to czekał. Aż wyrzuci kolejnego papierosa, jednak co chciał tym osiągnąć? Przecież nie łączyło ich nic, co mogłoby wskazywać na takiego zachowanie. Naprawdę, nie powinien brać tego siebie, przecież wcześniej nie narzekał na palenie. Czyżby to było coś osobistego? Nie wmawiaj sobie rzeczy, których nie ma. Nie wmawiaj sobie rzeczy, których nie ma. Nie wmawiaj..., powtarzał w myślach raz po raz, aż poczuł wystarczająco mocne uderzenie w ramię, przez co omal się nie przekręcił i nie wpadł do wody. Tylko tego mu brakowało. - Prosiłem, żebyś mnie nie bił - wyszeptał, nie mogąc odwrócić wzroku. Cały uchwyt Blake'a go sparaliżował. W jednej chwili wszystkie wspomnienia wróciły, a każdy dotyk zaczął boleśnie parzyć. Wszystko czuł niemal dwukrotnie mocniej, choć domyślał się, że nie taki był cel chłopaka. Chciał go zatrzymać. - Dlaczego - spytał odrobinę głośniej, przełykając ślinę. - Dlaczego nie pozwolisz mi odejść? Poruszył lekko głową, chcąc zmniejszyć nacisk na szczękę. To bolało. Nie musiał ukrywać. Wystarczyło nieco mocniej ścisnąć i zapewne miałby siniak, jednak w tym dotyku, oprócz bólu, był coś ciepłego. Na samą myśl o tym przeszedł go dreszcz. Robiło się zdecydowanie nie swoje. Przecież ledwie się znali, szlag. To nie powinno tak wyglądać. Naprawdę.
Po krótkiej chwili zdał sobie sprawę, że może za za mocno ściskał chłopaka. Czasem nie był świadomy, ile siły w coś wkładał. Nieco delikatniej złapał Krukona, ale wciąż był to pewny uchwyt. Teraz mógł z niego wydusić, co tylko chciał. Okazja, jak żadna inna. Czemu się od niego odsuwał? Czemu go pocałował w policzek? Czemu był wobec niego chłodny, a chwile później rumienił się pod wpływem jego dotyku? Po co pozwolił mu się tu zaprowadzić? - A ja prosiłem, żebyś nie palił. Jakoś nie zauważyłem, byś mnie posłuchał, czemu ja miałbym ciebie? - spytał wzruszając ramionami. To przecież było proste. Mógł się spodziewać, że jeśli tylko zobaczy go po dzisiejszym dniu to wyrwie mu z ust każdego papierosa. Każdego. W tej jednej chwili przyznał przed sobą, że planował go częściej widywać. Jakby to było naturalne. Mieli wspólnych znajomych, więc zapewne kiedyś musieli by znów na siebie wpaść, ale nikt nie powiedział, że kiedykolwiek znów spotkają się sam na sam. Zmroził go wzrokiem, mimo że sam wcale nie znał do końca odpowiedzi. Przynajmniej stwarzał pozory, że wiedział co robi. - Żebyś mógł mi znów uciec, tak samo jak wczoraj? Odsunąć się, zniknąć, deportować bez jednego słowa pożegnania? Przecież wiem, że z momentem, w którym cię puszczę znajdziesz się na swojej łodzi, czy Merlin wie gdzie. To samo zrobiłeś dzisiaj, ale to Flora ucierpiała. Po prostu zwiałeś. Uciekłeś, nie zważając na fakt, że skrzywdziłeś jej uczucia. Złość znowu się gdzieś tam na dnie zakotłowała. Na usta cisnęło mu się tchórz, ale to pewnie byłoby zbyt wiele. Powstrzymał się w ostatniej sekundzie. Otworzył tylko usta i przypatrzył mu się. Spojrzał w jego oczy. Były ładne, brązowe, teraz tylko smutne. Wyrażały wiele emocji, ale nie doszukał się tam silnej woli. Co z tego, że zatrzyma go tu na kilka sekund więcej, skoro i tak później zniknie i nigdy więcej go nie zobaczy? Przecież nie otrzyma od niego żadnej odpowiedzi. Wyśmiał w duchu własną naiwność. Puścił jego podbródek i ramię. - Zresztą, nieważne. To nie tak, że cokolwiek bym od ciebie usłyszał, prawda? Możesz iść. Rób co chcesz. Wiesz, jak się teleportować. - Machnął ręką, jakby to miało wytłumaczyć, choćby w ułamku, co się działo w jego głowie. Odwrócił się całym ciałem od niego i spuścił głowę.
Rzucił mu dość szczególnie lękliwe spojrzenie. Nic już z tego nie rozumiał. Nie rozumiał sam siebie. Co miał zrobić, kiedy wszystko waliło się? Nie wiedział, jak to powstrzymać. Mógłby odejść, ale pewnie mu nie pozwoli. Chociaż, kto wie jak zareaguje. Może sam postanowi go zostawić, jak tylko wyjawi mu całą prawdę. Jeśli będzie w stanie zebrać dość sił, by cokolwiek powiedzieć. Dalej Beckett, rusz się i powiedz mu wszystko. Czym będzie kolejne odrzucenie. To tylko obca osoba. Co ci zrobi? Uderzy? Wyrwie kolejnego fajka? Zamrugał oczami, momentalnie pozbywając się z nich wszystkich uczuć, by zostawić w nich jedynie chłód. Ścisnął wargi w wąską kreskę, jednak wyraz twarzy przeczył postawie ciała. Niewiele brakowało, by zaczął się trząść, gdy zaczął mówić: - Przepraszam - mruknął. - Papierosy pomagają mi zachować kontrolę. Pewnie nie masz pojęcia, jak to jest nie móc nad sobą zapanować, kiedy ktoś inny cię dotyka. Na pewno nie wiesz. Przemilczał resztę zachowania Blake'a. Nie mógł go rozgryźć. W jednej chwili chciał, żeby został, a w drugiej kazał mu odejść. Co to miało znaczyć? Jeszcze tak ostentacyjnie się od niego odwrócił. Co miał zrobić? Odejść? Naprawdę tego chciał, czy to była kolejna durna gra emocjonalna? Nic nie trzymało się kupy. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak się zachował. Nie musiał mu tego wypominać, jednak nie mógł wiedzieć o tym, co zżerało Jaspera od środka. Ba, to była najpilniej strzeżona tajemnica, jaką widział świat. Sekret, którego poznanie mogło go zabić. Był całkowicie pewien, że wyjawienie tego równe było podaniu własnego serca na srebrnej tacy ze srebrnym nożem. Albo różdżką wycelowaną prosto między oczy. Trzeba tylko znać zaklęcie i mieć w sobie wystarczająco dużo siły. Nie sądził, że ją posiadał. Blake wzbudzał w nim tyle sprzecznych uczuć i nawet jeśli o tym nie wiedział, odbierał mu całą energię do działania. Co mam zrobić? Jedno puste pytanie zadane własnym myślom nie otrzymało odpowiedzi. Po prostu musiał się przemóc i, prawdę mówiąc, znał tylko jedną możliwość. Musiał go dotknąć. Musiał spojrzeć w ciemne oczy Blake'a i nie bać się. Dalej, Henry. Wiem, że potrafisz, wyszeptał mu ten znajomy głosik, kiedy ostrożnie podnosił dłoń. Delikatnie musnął opuszkami palców ramię chłopaka, cofając ją nieco zbyt gwałtownie w obawie na jego reakcję. Zdołał jednak złapać go za materiał ubrania i delikatnie pociągnąć. Nie wiedział jaki to miało dać efekt, jednak szybko obszedł Mayfaira i usiadł przed nim. - Florę przeproszę później - powiedział. - Ja wiem, jaki jestem, ale chcę... chcę wyjaśnić to wszystko... między nami - dokończył, jąkając się. Nie umiał rozmawiać o takich sprawach. Był zbyt nieśmiały, by otwarcie o tym mówić, ale chciał zrobić coś, żeby Krukon zrozumiał go choć odrobinę. Znowu wyciągnął dłoń, ale tym razem palcem wskazującym przesunął po linii podbródka Blake'a, po drodze zahaczając ostrożnie o dolną wargę. W tym wszystkim widział tyle erotyzmu, iż nie musiał opisywać rumieńca ogarniającego jego twarz. Zdecydowanie nie musiał. Całe to ciepło na policzkach jasno dawało do zrozumienia, jak to wyglądało, a przecież nie to było jego celem. - Przepraszam - szybko wycofał rękę i uklęknąwszy przed chłopakiem, ułożył obie dłonie na kolanach. - Po prostu... lubię cię i... wiesz. - Zamilkł, spoglądając w bok. - I kiedy mnie dotykasz... nie wiem, czy mam przed tobą uciekać, bo mnie to boli, czy... Powiedz mi - urwał, zbierając się na odwagę. - Proszę, powiedz mi - Zdołał wykrzesać z siebie słowa względnie normalnym tonem, gdyż i tak nie dało się całkowicie ukryć błagania. Całą swoją postawą wyrażał swój strach. Nawet objął się ramionami w obronnym geście, jakby miało to coś dać. Otworzył się i teraz czekał na cios.
Nie było słów na tyle odpowiednich, by mogły wyrazić zamieszanie, które właśnie osiągnęło zenit w jego głowie. Słowa są przecież uporządkowane - stoją w równym rzędzie, w odpowiedniej kolejności, mają swój logiczny sens. W jego myślach nie było nic z logiczności, porządku, żadna myśl nie znajdywała się na swoim miejscu. Przylatywały i wylatywały bez wyraźnego sensu, stanowiły kompletną grafomanię jego umysłu. co dlaczego nie przestań więcej tak proszę dotknij ciepło żar Jasper żal lubię przepraszam ból proszę tak między jeszcze STOP. Chciał go znów złapać i powstrzymać, przed dalszym kontaktem. Nie rób czegoś, czego nie jesteś pewien, to boli. Zdołał jedynie śledzić ją wzrokiem. Tą smukłą, delikatną dłoń, która odważyła się dotknąć jego twarzy, jego ust. Czy on był świadomy, co robi? Za chwilę się odsuniesz i znikniesz. Zrobisz to. Zranisz. Gdyby mógł, wyczuł by swoje powiększone źrenice, krew odpływającą z dłoni, nierówne bicie serca, przyspieszoną pracę arterii. Pragnął się wyłączyć. Niech ktoś zgasi światła, proszę. Zatrzymać czas, by mógł przemyśleć to wszystko. Potrafię logicznie myśleć? Teraz nie był do końca pewny. Nie był pewny niczego. Głowa stawała się coraz cięższa. Chyba zapomniał oddychać. Głęboki wdech i wydech. Poczuł podnoszenie się klatki piersiowej, ale nie powietrze. Próżnia. Co ten chłopak przeszedł w życiu? Po co mi to wiedzieć? Dlaczego nie może nad sobą zapanować? Blake, to nie twój problem. Głosy rozumu i serca scalały się, przekrzykiwały, walczyły o miejsce w jego umyśle. Nie potrafił ich rozróżnić. Co ma do tego Flora? Ach, no tak, od niej się zaczęło. Tak, masz ją przeprosić, tchórzu. A między nimi nic nie zaszło. Och, zaszło, nie będę się oszukiwał. Podobało mi się, jak mnie dotykał. Jeszcze, więcej, proszę. Uniósł głowę, obserwując jak obchodzi go w kółko, byle usiąść przed nim. Punkty za odwagę, w końcu. Pokaż, że potrafisz się postarać. . Patrzył na jego usta, widział ich ruch, był pewny, że coś mówił, ale słowa do niego nie docierały. Świat przecież tak pięknie wirował. Ta mina, wyrażająca prośbę. Nie, to nie była prośba, to było błaganie. Widział to w kącikach jego oczu, lekko drżących wargach, błyszczących źrenicach, napiętej postawie. Czekał na cios, ale równocześnie się bronił. Wymieszał podstawowy instynkt przetrwania i własne nawyki. Ale się starał, to się liczyło. Wyciągnął dłoń przed siebie, położył ją na jego klatce piersiowej, nakazując spokój, jakby chciał z zewnątrz narzucić jego sercu odpowiedni rytm. Z dziecinnym zachwytem wyczuł nierówny rytm. Obserwował własną dłoń. Nie mówił nic, bo słowa okazały się zbyt trudne i nie potrafiły wyrazić, co czuł. Minęła chwila czy wieczność? Zanim w jego głowie zapanował na powrót chaos złapał go za fraki i... przyciągnął do siebie. Zmusił, by usiadł na jego kolanach. Był stanowczy, ale delikatny. Położył dłonie w okolicy jego lędźwi i przysunął go do siebie. Mocno objął, opierając głowę na jego klatce piersiowej. Czuł jego ciepło i słodki zapach.
Jasność. Wszystko się nagle ułożyło. Przytulał swojego gejowskiego księcia.
- Blake? - Wyszeptał, kiedy już zdążył otrząsnąć się po tym, co zrobił. Co to miało znaczyć? Czy on go lubił? I dlaczego serce biło mu tak szybko? Co się działo? Dlaczego wziął go na kolana i trzymał, jakby miał stracić? - Blake, powiedz coś - ponowił próbę kontaktu z chłopakiem. Nie chciał, żeby wszystko wyglądało jak przypadek. Domyślał się, że Krukon czuł coś do niego, ale pakowanie się w coś bez namysłu nie wchodziło w grę. Nie mógł z nim być, jeśli Mayfair rzeczywiście tego chciał, nie będąc szczerym. Innej opcji po prostu nie było. Nie po tym wszystkim, co przeżył. Dalej, powiedz mu o wszystkim, znowu szepnął ten przeklęty głos w głowie, ale jak miał to zrobić, kiedy znajdował się w tak dziwnej pozycji. Czuł dłonie kurczowo trzymające go w okolicach brzucha, by nie spadł, ale to fakt, że Blake przyłożył głowę do jego serca wywołał łzy skapujące prosto na jego włosy. Ostrożnie wplótł w nie palce i choć miał okazję, by zmusić go do spojrzenia sobie w oczy, nie zrobił tego. Nie umiał i najwyraźniej nie chciał. Cała ta scena była zbyt intymna, by ją przerwać. Nigdy czegoś takiego nie doświadczył i nie wiedział, co zrobić. Jednak był pewien jednego: jego dotyk nie sprawiał mu bólu, już nie. Wywoływał za to przyjemne ciepło, choć obawa przed dotknięciem Blake'a jeszcze pozostawała. Miał to zrzucić na garb niedoświadczenia czy własnej nieśmiałości. Teraz to nie miało znaczenia, ale pomyślał o tym. Co z nimi będzie? Zostaną parą, czy co? Czy to jednorazowy eksces? - Blake, ja... - zaczął, jednak wstrzymał się na chwilę, muskając palcami jego policzki. Chciał, by spojrzał mu w oczy i nie potrafił o to poprosić. - Chcę... chcę ci coś powiedzieć.
Czuł... wilgoć? On nadal płakał, z tym, że to on był mokry. Nie przeszkadzało mu to, ale nie wiedział jak ma zareagować. Otrzeć mu znowu łzy, czy po prostu nie poruszać tego tematu? - Co mam ci powiedzieć? Co chcesz usłyszeć? - powoli uniósł głowę. Kilka kropel chyba spłynęło na kark, ale to nieważne. Wodził wzrokiem za strumieniem łez. - Borze szumiący, Jasper, nie płacz. Proszę. Z lekkim zakłopotaniem starł nadgarstkiem mokre ślady z jego twarzy. Tak, musiał się nim zaopiekować. Teraz już chyba nie ma innej opcji, gdy emocjonalnie się zaangażował, co? Nie wiedział, w co się pakuje, ledwo przecież się znali. To prawda, że czuł się z nim dobrze, ale tak niewiele o nim wiedział. - Ja... ja też cię lubię. Ale proszę, już nie płacz. Westchnął cicho, mając nadzieję, że to nie on był przyczyną. A co jeśli...? Może nie powinien być taki uczuciowy po tak krótkim okresie znajomości. Cholera, tyle niewiadomych. Zdania "chcę ci coś wyznać", "musimy porozmawiać" zazwyczaj nie zwiastowały dobrych wiadomości. Z nerwów zębami rozdarł ledwo zabliźnioną raną na wargach. Pierwszą kroplę krwi zlizał językiem, ale nie mógł powstrzymać dalszych. Chociaż teraz to był jeden z najmniejszych jego problemów. - Słuchaj, przepraszam. Pewnie za szybko się to potoczyło, jeśli potrzebujesz czasu, czujesz się niekomfortowo czy coś, to... W każdym bądź razie przepraszam. - wymamrotał słabo. Podświadomie nie chciał, żeby się to urwało, ale nie mógł go trzymać siłą, jak kanarka w klatce. Przez moment popatrzył mu znacząco w oczy, ale spuścił wzrok na kolorowe figury rzeźbione w białych płytkach.
Za dużo jak na jeden dzień. Kolejny, prawdę mówiąc. Jakby nie mógł partiami pozbywać się bólu w klatce piersiowej. Trochę w tym tygodniu, może trochę w następnym, a później dopiero w następnym miesiącu. Tak byłoby zdecydowanie lepiej, ale kiedy zaczął mówić, nie chciał przestać. Ulga, jaką przynosiły słowa, była zbyt dobra, by przestać. Pozostaje jeszcze pytanie, kiedy wszystko stało się tak łatwe? Nigdy nie czuł większej potrzeby spowiadania się z własnych problemów. Potrafił je ignorować, jednak niektóre sytuacje wręcz prowokowały to... to. Tak jakby mógł wpłynąć na to, co się wydarzy i kontrolować czas. Nawet najpotężniejszy czarodziej tego nie potrafił, a co dopiero ktoś taki jak Jasper. Nie krył przed sobą, że jest słaby. Wola przetrwania to nie wszystko, aby być silnym. Nie posiadał najmniejszego powodu do okazywania swoich słabości, ale to jeszcze nie była siła, tylko dobre wychowanie i tradycje czystokrwistych, których w tej chwili miał po dziurki w nosie. Przecież to nie o nie chodziło właśnie teraz. Miał, a raczej mieli: on i Blake, dużo poważniejszy problem. Problem nazwany jego imieniem i nazwiskiem. Problem Jasper Henry Beckett. - Przepraszam... nie radzę sobie z emocjami - wyszeptał cicho w odpowiedzi na prośbę Krukona. Pewnie nie uroniłby ani jednej łzy, gdyby mógł spokojnie zapalić. Teraz jednak nie miał na to siły i ochoty. No i obawiał się reakcji chłopaka. Widział, jak go to drażniło. - Pewnie bym teraz zapalił, ale... nie zapalę. Siedząc na jego kolanach nie bardzo wiedział, co zrobić. Dotykali się i jeszcze nie uciekł, więc dlaczego miałby zrobić to teraz? Nie czuł żadnego bólu ze strony Blake'a, tylko dziwne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Jakby najdrobniejsze muśnięcie mogło go wyleczyć. Nie chciał oddalać się od niego, za to pragnął czerpać z tego jak najwięcej. Pozostała tylko świadomość, że Blake także chciałby być dotykany i to chyba było łatwiejsze. Mimo to, ostrożnie zsunął się z kolan chłopaka, zagryzając delikatnie wargę. Obserwowanie go jak mówi, jak rani własne usta i ucieka wzrokiem. Odniósł dziwne wrażenie oglądania samego siebie. Tylko co miał zrobić? Coś mógł, ale nie miał pojęcia, czy zadziała. Ostrożnie dotknął policzka Blake'a, muskając skórę opuszkami palców. Badał całą jej strukturę przez chwilę. Musnął nos, przejechał po linii szczęki i ostatecznie zatrzymał swoją dłoń na krwawiącej wardze. Palcami zaczął ścierać każdą pojedynczą kropelkę, unikając przez cały ten czas wzroku chłopaka. Wstydził się czegoś takiego, ale kiedy już dosięgnął jego ciemnych oczu, posłał mu niepewny uśmiech. - Blake, ja nigdy nie byłem w żadnym związku... nigdy - odpowiedział powoli. - I nie przepraszaj. Jesteś ostatnią osobą, która ma za coś przepraszać. To nie ty robisz jedną głupotę za drugą i ranisz innych ludzi. - Drugą dłonią zaczął wodzić po udzie Blake'a. Ostrożnie, z pewną dozą nieśmiałości, ale nie mógł się powstrzymać. Chociaż przez chwilę chciał móc czuć to wszystko i wierzyć, że będzie dobrze. Jeszcze przez chwilę. Jak tylko powie mu, kim jest, zostawi go bez słowa i tyle będzie z całej tej bajki. Zrób, co się da, co tylko się da... Coraz bardziej zawstydzony, ponownie wsunął się na kolana Blake'a i objąwszy go za szyję, przycisnął do własnego ciała. Nie umiał mu patrzeć w oczy, kiedy to wszystko będzie mówił. Nie zniósłby odrzucenia malującego się na twarzy, kiedy on jeszcze miał nadzieję. - To niczyja wina, że boję się dotyku - zaczął trochę głośniej, tuż przy uchu chłopaka. - Tak zostałem wychowany, by nie oczekiwać i nie pragnąć dotyku. Tylko później... później zapragnąłem tego i... i... - przełknął głośno ślinę - Nie musisz przejmować się Jeffreyem. Nic między nami nie zaszło. I nie zajdzie. Dwa lata temu sam na siebie sprowadziłem piekło. Własna głupota, za którą cierpię i nie oczekuję, że zrozumiesz - urwał. - Niewielu jest w stanie - szepnął. - W każdym razie... zaplątałem się w jakieś szemrane towarzystwo, ale podobało mi się. Byli tacy... dorośli. A dziś uważam ich za totalnych kretynów. A siebie samego za jeszcze gorszego. Poszedłem za nimi i pozwoliłem sobie poczuć to wszystko - wziął głęboki wdech. - Wykorzystał mnie w najgorszy możliwy sposób. Upił i zrobił, co chciał. Nawet nie wiem kto to był i przynajmniej słusznie mnie poniżył. Nie warto... - każde słowo wypowiadał tak wolno, jakby miały przywrócić ból wiążący się z tamtymi wspomnieniami. Nie poczuł nic takiego, a raczej nic silnego. Trząsł się, trzymając Blake'a, licząc, że go nie odtrąci. Że go nie zostawi. - Jestem dziwką, tak mnie nazwał. Zamknął oczy, układając podbródek na barku chłopaka. Chciał jeszcze móc go trzymać. Jeszcze przez chwilę. Proszę.
Ciepło i bliskość jego ciała okazały się najmilszą rzeczą, jaka go spotkała w ostatnich dniach. Z przyjemnością pozwalał mu na dotyk, odwzajemniając się tym samym. Palcami wodził po jego ramionach, plecach, nawet po delikatnej skórze na szyi. Odczuł niewysłowioną potrzebę odwzajemnienia radości, którą on go obdzielał z każdym czułym gestem. Krew szybciej pulsowała, czuł mrowienie koniuszków palców, rumieniec oblewający jego policzki. Podniecenie, jakby hormon rozprowadzany w żyłach, docierało do każdego zakamarka w jego ciele. Dawno nie odczuwał tak intensywnych emocji. -Nie przepraszaj. Nie musisz już przepraszać, nie mnie. - Uśmiechnął się niepewnie, mocniej go ściskając. - I dzięki, że nie będziesz palił, doceniam to. Niekoniecznie musisz się truć. Słuchał opowieści chłopaka, mocno przyciskając go do swojego ciała. Przez nierówny puls, nienaturalne ciepło czy lekkie drżenie głosu potrafił wyczuć, ile musiało go to kosztować nerwów, bólu i jednocześnie odwagi. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek się z kimś tym podzielił. Czy on był pierwszą osobą, dla której odważył się rozdrapać stare rany? Z drugiej strony cieszył się, że Jasper w końcu się otworzył i pozwolił mu zrozumieć ten chłodny dystans, który pojawiał się w odpowiedzi na jego dotyk. Chciał go poznać, pomóc mu zrzucić trochę tego ciężkiego bagażu emocji i smutnej historii, którą nosił ze sobą. - Przykro mi, że to wszystko cię spotkało. Nie zasługujesz... nie zasługiwałeś na to. - zdołał wydukać po krótkiej chwili. Nie potrafił znaleźć słów, które sprawiłby, że to wszystko pójdzie w niepamięć. Musiał się ograniczyć do głupich, oklepanych formułek, tak prostych i cisnących się na usta. Złapał oddech, wydychając rozgrzane powietrze na szyję Jaspera. Złapał go za ramię i odsunął od siebie, patrząc mu w oczy. –Musisz wiedzieć, że z mojej strony, nigdy, nigdy nie zrobiłbym czegoś, by cię intencjonalnie zranić. Niezależnie od tego, jak się to potoczy, to musisz wiedzieć – nie skrzywdzę się. Przekrzywił lekko głowę, ściągnął brwi do wewnątrz, patrzył na jego oczy, usta, nos. Oglądał go, jakby pierwszy raz widział naprawdę, bez tej maski zdystansowania, którą przedtem nosił. Zobaczył… zranionego chłopaka, który za dużo przeszedł w życiu. Złożył dłonie na jego udach, uśmiechając się niepewnie. Nie potrafił inaczej dodać mu otuchy. Zaczął wodzić palcami, z początku powoli, następnie trochę szybciej i odważniej, ale w końcu przestał, przyciągając go znów do siebie. - A jak będziesz o sobie mówił takie bezsensowne rzeczy to braknie mi miejsc do bicia i sierpowych. Nie jesteś dziwką. Jesteś warty każdej odrobiny szczęścia w tym życiu. Zasługujesz na dużo lepiej. – wymruczał mu do ucha, cicho parskając śmiechem. Może choć część z tego da się obrócić w żart. Żałował, że więcej nie potrafił dla niego zrobić. Mógł go tylko mocno uścisnąć i złapać oburącz w pasie. - A my nie musimy nic z tego robić. Nikt nie karze tego szufladkować, nazywać związkiem, czy coś. Możemy być przyjaciółmi. Takimi, którzy się często przytulają i mówią sobie miłe rzeczy. Ja też się na tym nie znam, więc wszystko jest w porządku.
Przebywanie tak blisko drugiego chłopaka nie było aż tak krępujące. Nie tak krępujące, jak wcześniej i chyba mówił stwierdzić, że przynajmniej tego przestał się wstydzić. Ale tylko przy nim. Przy każdej innej osobie mógł zachować się w swój stary dobry sposób, nie licząc niektórych przyjaciół. Och, miał przyjaciół, ale czasami ich nie doceniał. Zachowywał się jak klasyczny dupek, przepraszał, a oni mu wybaczali. Dziwne, że jeszcze nie kazali mu spadać na drugi koniec kraju. To się nazywało oddanie, a teraz Blake proponował mu przyjaźń i choć w innym wypadku potraktowałby to jako coś normalne, tak przy tym konkretnym chłopaku nie mógł. Wywoływał zbyt dużo sprzecznych emocji, których jeszcze nie umiał zrozumieć. Jednak najważniejsze, że w ciepłych objęciach Krukona zdołał się uspokoić. Tylko tego potrzebował. - Nie mogę obiecać, że będzie ze mną łatwo - wymamrotał, rumieniąc się. No tak, pomyślał sobie nie wiadomo co i już był zawstydzony. Doprawdy, co za pruderia. Przecież żadnego tematu nie traktował jako tabu, więc o co chodziło? - To znaczy... czasami naprawdę będę chciał zapalić i pewnie wypić całą butelkę Ognistej i... gdybyś.... gdybyś mnie wtedy nie bił, byłoby mi bardzo miło... Musiał przerwać, gdyż jego ciało reagowało nieco zbyt gwałtownie na poczynania Blake'a. Było mu strasznie gorąco i gdyby nie to, że go trzymał, zdjąłby bluzkę. Tylko jakby to wyglądało w jego oczach? Nie chciał o tym myśleć. Jakoś wytrzyma nadmiar ciepła. Jakoś... - Gdybym był czekoladą, już dawno zbierałbyś mnie z tych marmurów - powiedział, starając się brzmieć na rozbawionego, choć w rzeczywistości był okropnie zażenowany i w całej tej ich dziwnej pozie poczuł nagły niedosyt światła. Mocniej naparł na Blake'a, zmuszając go, by łokciami oparł się o ciepłe podłoże i nachylając się nad nim, złapał za swoją różdżkę. Z daleko wyglądało naprawdę dziwnie, ale przed Mayfairem nie miał czego ukrywać. I tak widział już jego wystające żebra. Wracając do różdżki, chwycił ją pewnie i wycelował w niebo. - Lumos - na końcu patyka pojawił się maleńki punkcik, który po krótkiej chwili rozświetlił nadchodzącą noc. Niewiele, jednak zdaniem Jaspera więcej nie potrzebowali. - Tak chyba będzie lepiej - odpowiedział, pociągając go do pionu. - Nie mogę być twoim przyjacielem - odpowiedział po dłużej chwili ciszy, bawiąc się materiałem ubioru Blake'a. - To znaczy... w innym wypadku byłoby to całkiem możliwe, ale wzbudzasz we mnie za dużo obcych mi uczuć. No i... przyjaciele nie robią sobie... tego - dokończył, sunąc palcem po torsie chłopaka. Przez chwilę unikał jego spojrzenia zawstydzony swoimi słowami, jednak zdołał unieść podbródek, rzucając mu krótkie spojrzenie błyszczących oczu. Ostrożnie przysunął własną twarz do jego, traktując ją odrobiną wydychanego powietrza i... zastygł w przerażeniu. Co zamierzał zrobić? Pocałować go. Przynajmniej tak mu się wydawało, gdyż ani przez chwilę nie zastanawiał się nad tym, co robił. Po prostu ostrożnie przytknął wargi do ust Blake'a, nie mając pojęcia, jak postąpić dalej. Zdążył jedynie ułożyć własne dłonie na jego barkach, jeśli jakkolwiek miałoby to pomóc. - Przepraszam - szepnął jeszcze, żałując tego jedynego muśnięcia. Chyba źle zrobił.
- Jedna trucizna ci nie wystarczy? - spytał z przekąsem. Teraz, gdy był pewny, że tak szybko mu nie zwieje w siną dal, mógł się z nim trochę podroczyć. Ale tylko trochę, bez przesady. Nadal widział w nim małe, płochliwe zwierzątko, które woli chomikować swoje uczucia w jakiejś ciemnej norce, niż się nimi dzielić. Nie mógł się jednak nie zaśmiać, gdy tak ładnie i uprzejmie prosił go, by więcej go nie uderzał. - Nie możesz na przykład... żuć gumy albo rymujących dropsów? Jestem pewien, że układałbyś cudowne wiersze! Mógł się już swobodniej czuć przy Jasperze - żartować, przekomarzać i śmiać się, bez obawy o nagłe odcięcie się chłopaka. Oby nie trwało to krótko, zbyt szybko przywiązywał się do ludzi, by ot tak sobie znikali. Co, jeśli będzie to trwało wyłącznie poprzez ich pobyt w Azji, a w Hogwarcie nawet nie będzie w stanie powiedzieć mu głupiego 'cześć', gdy już się na niego natknie? Albo w ogóle, jak to sam stwierdził, zaszyje się w bibliotece. Chyba nie powinien o tym teraz myśleć. Tak, powinien cieszyć się chwilą i tym nowym, odważniejszym Jasperem, którego odkrył. Podobał mu się sposób, w jaki napierał na niego całym ciałem, podobał mu się jego ciepły oddech, smukłe palce delikatnie sunące wzdłuż jego torsu. Nawet nie wiedział, jak bardzo brakowało mu tej intymnej bliskości, póki on mu o niej nie przypomniał. Zapomniał jak się oddycha, gdy w magicznym świetle rozpędzającym półmrok ujrzał jego twarz, tak blisko nachyloną. I to urocze zawahanie trwające ułamek sekundy, po którym nastąpił pocałunek. Czy może raczej muśnięcie wargami, ale w tym momencie to się nie liczyło. Zapragnął więcej. Był rozpalony - zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Spojrzał mu zdziwiony w oczy, kawałek się odsuwając. Nie szukał nawet przyzwolenia na to, co zamierzał zrobić, ale chciał odczuć jego reakcję, gdy bezceremonialnie złapał go w pasie i przysunął do siebie. Nie dał mu nawet czasu, by złapał powietrze w płucach, gdy wpił mu się w usta. Pal licho, co się stanie dalej, teraz tylko to było ważne. Ramiona ułożył na jego barkach, rozkoszując się w smakowaniu jego ust. Lekko przegryzł jego dolną wargę, nim się odsunął. Chciał widzieć jego wzrok. On sam nieco zadziornie, jakby wygrał los na loterii, patrzył mu w oczy, uśmiechając się półgębkiem. - Nie masz za co przepraszać. I znowu to zrobił, znowu się nachylił, znowu go pocałował przyciskając go swoją klatką piersiową do jego. Całował go, póki sam musiał złapać oddech, odsuwając się.
Nie musiał odpowiadać na pytanie Blake'a. Zbyt dobrze wiedział, o co mu chodzi. Taka zaleta wychowywania i wpajania zasad przez czystokrwistych. Jak zwracać się do innych. Kogo najpierw witać, oczywiście według ważności danego rodu. Cała etykieta sięgania po alkohol stosowny do danej sytuacji. Unikanie pewnych tematów przy jednych, rozmawianie o nich przy innych i tak w kółko. Nawet założenie szaty na przyjęcie, a bankiet miało jakieś znaczenie. Oczywiście wszystko to zostało mu wytłumaczone już w dzieciństwie i wpajane przez kolejne lata, jednak Jasper nadal nie rozumiał, po co ta cała farsa. Może dlatego nie trafił do Slytherinu. Po co tym się przejmował, kiedy miał przy sobie Blake'a? A tak, bo zaczął martwić się, jak zareaguje na to, że jest pół-krwi. Cudownie. Jakby nie było nad czym się zastanawiać. Właściwie nie mógł. Mayfair wziął w posiadanie jego usta i nie opierał się. Nie potrafił. Mimo lekkiego metalicznego posmaku czuł ich miękkość i, choć sam nie posiadał jakiegoś doświadczenia, nieporadnie zaczął oddawać pieszczotę. Nie widział w tym nic erotycznego, ale dostrzegał całą gamę uczuć przekazywanych w pocałunku. Nie wahał się ani przez chwilę, kiedy prawą dłoń wsunął we włosy chłopaka, wzmacniając nacisk. Drugą powoli przesunął na talię, delikatnie zaciskając palce. Traktował to jak lekcję, która miała go nauczyć, które miejsca Blake'a wymagają dotyku, by wzniecić większy pożar. Sam niemal płonął. Skóra paliła go, po kręgosłupie przemykały dreszcze, a wewnątrz ciała czuł niesamowite gorąco. Nie wiedział, jak nazwać kłębiące się uczucia, ale i nie czuł takiej potrzeby. Liczył się tylko Blake. Tylko on. - Wiem. Już wiem - wyszeptał z trudem powstrzymując się od kolejnej dawki pieszczot. Ani przez sekundę nie odniósł wrażenia utraty kontroli. To było zbyt dobre, żeby przestać. Przecież nie chodziło im o nic więcej, prawda? Żaden z nich nie pragnął potraktować tego jako jednorazowej, wakacyjnej przygody. Popchnął lekko chłopaka, zmuszając ich obu do przerwania pocałunku. Ostrożnie, z nieopisaną czułością i nieodgadnionym wyrazem twarzy, w którym usta naznaczone krwią Blake'a wyginały się w najszczerszym uśmiechu, w którym oczy błyszczały w świetle magicznego światła, dał mu do zrozumienia, że to on chce być na górze. Jeszcze nie był gotowy, by znaleźć się pod nim. Jeszcze nie.
Musiał odsunąć od siebie Jaspera, by złapać oddech i nieco odsapnąć. Gorąco okazało się nie do zniesienia: ciepły był on, ciepły był Jasper, ciepłe były płytki, na których siedział. Jego cały świat okazał się nagle cieplejszy. Uśmiechnął się, spuścił lekko głowę i lekko nią poruszył w geście przytakiwania. - Łał, dzięki. - wymruczał, widocznie zadowolony - Rozumiem, że... że to wszystko na wyłączność? Wybacz, jeśli to głupie pytanie, ale... nie wiem, nie mam w tym doświadczenia, poza jakąś tam nikłą próbą. Wzruszył lekko ramionami, spoglądając na uda chłopaka. Myślami jednak był daleko - gdzieś w okolicy 2012 roku, gdy znajdował się w podobnej sytuacji, ale z innym chłopakiem. Nie chciał nawet wspominać jego imienia, przywoływać jego twarzy. Strach przed imieniem zwiększa strach przed tym, kto je nosi, co? Jego pierwsze zauroczenie, pierwsze pocałunki skrywane w obawie o rozpoznanie i zaszufladkowanie jako geja, pierwsze pytania na temat własnej seksualności. Wtedy to obowiązywało jedynie na zasadzie umowy o wyłączności. Teraz, z perspektywy czasu, patrzył na to, jak na spotkania dwóch bliskich przyjaciół, którzy lubili się przytulać i całować, a raz na pół roku lądowali razem w łóżku. Gdy miał siedemnaście lat wydawało się to takie w porządku. Teraz jednak wiedział, że zauroczenie mija, potem zostaje się tylko ze zgryźliwością i nic nie znaczącą bliskością. Nie chciał powtarzać tego scenariusza z nim - obaj zasługiwali na więcej. Analizowanie własnej przeszłości było świetnym sposobem, by ochłodzić atmosferę... Przysunął się z powrotem i czule go przytulił, muskając ustami jego szyję. Teraz potrzebował stałości i pewności, nie tylko namiętnych scen łóżkowych. Chociaż, gdy spróbował wyobrazić sobie Jaspera w jednej, jego ciało natychmiastowo się odezwało zastrzykiem gorąca. Oddech na powrót stał się płytki i nierówny. Pal cię licho, Blake! - obruszyło się jego sumienie. Byle tego nie zepsuć. Wszystko powinno mieć swoją kolejność, związki również. Na początku przyjaźń mu wystarczy, jeśli takie będzie jego życzenie. Chciał go poznać, nim zaczną się w to pakować. Obiecał, że go nie skrzywdzi, a Mayfairowie zawsze dotrzymują słowa. Złapał się na pragnieniu zostawienia mu na szyi malinki, ale to przecież takie dziecinne - prawie jak oznakowywanie terenu. Zadowolił się przelotnym pocałunkiem jego grdyki. Odchylił się przytrzymując ciężar ciała na łokciach opartych o kamienną mozaikę. Chciał zapamiętać tę chwilę, zarejestrować ją w umyśle, by móc do niej wracać, choćby we wspomnieniach.
- Cóż... nigdy wcześniej nikogo nie miałem - powiedział kwaśno. - Nie wiem, czego oczekujesz, ale jak zobaczę kogoś lepiącego się do ciebie, to ta różdżka zalśni czymś więcej niż światłem - dorzucił szybko, błyszczącymi oczami łypiąc na Blake'a. Sprawę, z tego co powiedział, zdał sobie dopiero po chwili, patrząc na niego speszonym wzrokiem i oblewając kolejnym rumieńcem. - W mojej głowie brzmiało to lepiej - wymamrotał z niemrawym uśmiechem. - Uznajmy, że tego nie powiedziałem. - Zszedł z niego, siadając obok. Własne słowa otrzeźwiły trochę Jaspera. Przecież nie był jakimś trzynastolatkiem, który musiał chować się po kątach z każdą erotyczną potrzebą. Od tamtego czasu dorósł, a przynajmniej tak mu się wydawało, i wiele rzeczy zrozumiał. Patrząc na Blake'a czuł, że nie jest gotowy na coś więcej. Może reagował trochę zbyt gwałtownie, wszak rozbudził w nim tę nieskończoną potrzebę, ale chciał także upewnić się względem paru rzeczy. Przede wszystkim, nie zamierzał być pierwszym lepszym, choć jego własne zachowanie na to wskazywało i mógł jedynie przeklinać brak samokontroli. Po drugie, chciał być pewien Blake'a. Po trzecie - samego siebie. Odruchowo podciągnął kolana, umieszczając między nimi głowę. Na karku zaplótł obie dłonie, powstrzymując się od sięgnięcia po papierosa. Powiedział mu, że nie będzie palił i zamierzał dotrzymać słowa. Będzie się starał. Będzie. Gorzej tylko, że z tego wszystkiego znowu zaczynał panikować. Serce zaczęło łomotać równie szybko, co przed chwilą, ale z zupełnie innego powodu. Oddychał trochę ciężej, jakby się dusił. Paradoksalnie potrzebował swojej trucizny, by go wyleczyła. Albo Blake'a. Sęk w tym, że nie chciał rzucić się na niego, żeby nie wziął go za łatwego. Nie chciał tego. Złapał za różdżkę, by móc oświetlić nią wnętrze swojej torby i wygrzebał z paczki Błękitnych Gryfów papierosa. Nawet wetknął go między usta, przystawił koniec różdżki gotów odpalić go w swój tradycyjny, niemal rytualny, sposób. Niewiele brakowało, by złamał dane słowo. Spojrzał na Blake'a niemal błagalnym wzrokiem. Nie o to mu chodziło. Nie chciał zniszczyć ich świeżej relacji. Odłożył różdżkę na bok, wyciągając wolną dłoń w jego stronę. Tak bardzo chciał go złapać za rękę, ale cała odwaga zniknęła. Odrobinę przesunął się, chcąc chociaż trochę poczuć bijącego od niego ciepło. Potrzebował tego. - Ja... - zająknął się, opuszczając głowę.
- Nie, to nie tak, że czegoś oczekuję. Po prostu... po prostu lubię wiedzieć, na czym stoję. Podejrzewam, że ty również. A to było urocze, zazdrośniku - zaśmiał się. Bardzo dawno nie używał słowa urocze w odniesieniu do osoby, więc powinien to wziąć pod uwagę! Był trochę zawiedziony, gdy z niego zszedł, nie mógł tego ukryć, ale potrafił to zrozumieć. Właściwie to prawdopodobnie bardzo mądrze postąpił. Znali się parę dni, na Merlina, przy czym ani razu nie widzieli się intencjonalnie, zawsze przez jakiś przypadek. Mógł wysyłać mu mylne znaki o sobie. Po prawdzie sam czuł, że działo się to odrobinę za szybko. Borze szumiący, więcej o nim nie wiedział niż wiedział. Co jeśli po miesiącu znajomości nie przypadną sobie do gustu? Związek bez żadnego oparcia, fundamentu nie zapowiadał się dobrze. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył, bo sam nie był ekspertem. Zaraz, czy on to już nazywał związkiem w głowie? Nieważne. Obrócił się twarzą do niego. Nawet by mu pozwolił zapalić tego papierosa, choć nie byłby z tego zadowolony. - Słuchaj... Ja wiem... Rozumiem, ze to wszystko może wydawać się zbyt szybko, ledwo się znamy, ale... Chciałbym cię poznać, tak naprawdę. Chciałbym wiedzieć, jakiej muzyki słuchasz, co robisz w wolnym czasie, jak wyglądasz rano po obudzeniu się, dlaczego ciągle palisz, którego dnia się urodziłeś, kim są z zawodu twoi rodzice, czy masz rodzeństwo, co lubisz czytać, dlaczego nie lubisz Ślizgonów, co robiłeś przez te siedemnaście lat w życiu. Naprawdę chciałbym to wszystko wiedzieć, znać odpowiedzi na takie pytania. Po tak długiej wypowiedzi musiał chwilę odsapnąć. Przełknął głośno ślinę i ujął jego dłoń. Delikatnie wodził po niej kciukiem, przenosząc wzrok z jego palców na twarz i z powrotem. - Możesz sobie zapalić, jeśli chcesz, przeżyję ten jeden raz jeszcze. - wymruczał cicho. Puścił jego dłoń w geście przyzwolenia. Próbował nie patrzeć mu twarz, trochę się wstydził tego co powiedział. Dobrze, że już wcześniej był zarumieniony.
Rzucił mi dość niejednoznaczne spojrzenie, słysząc to jedno określenie. Siebie nie podejrzewał o takie uczucia, ale jeśli tak mówił, widać była to prawda. Co prawda był trochę przestraszony, że tak łatwo potrafił wyczytać jego emocje, ale czy nie o to chodziło, kiedy ludzie się... co? Lubili? Przyjaźnili? Nie umiał tego nazwać. Między nimi była jedna wielka przepaść tego, czego sobie nie powiedzieli. - Chciałbym być pewien, że nie będzie jakiegoś plątania - powiedział cicho, przysuwając się do Blake'a. Przygryzł wargę, przyglądając się mu. Chciał go pocałować jeszcze raz, zanim zacznie mówić cokolwiek o sobie i praktycznie nie miał przed tym oporów. Wyciągnął papierosa z ust i docisnął jedne wargi do drugich, smakując tego ciepła, miękkości. Zamruczał cicho, zakończył dość niemrawo ten krótki pocałunek, oblizując końcem języka usta Blake'a. Posłał mu jeszcze dość niemrawy uśmiech, wetknął fajkę w usta i odpalił. Zaciągnął się dymem, po czym wydmuchnął tak, by nic nie trafiło w chłopaka. - Dziękuję - rzekł z wdzięcznością. - Obawiam się, że ciężko będzie mi się rozstać z tym nałogiem. Ratował mnie razem z alkoholem. Wiesz, że zacząłem od niewinnego likieru czekoladowego? Później jakoś poszło. - Wciągnął kolejną porcję dymu. I kolejną. Strzepał popiół gdzieś na bok, po czym spojrzał na Mayfaira. - Trochę trudno mówić o sobie, ale dobrze. Spróbuję. Urodziłem się w Północnej Irlandii, w niewielkiej mieścinie Antrim. To niedaleko Belfastu. Jestem pół-krwi - zawiesił wzrok na Blake'u, próbując odczytać jego reakcję na, chyba najbardziej istotną, informację. - Nienawidzę mugoli, choć lepiej zabrzmi, jeśli powiem, że nienawidzę mojego ojca... mugola. Matka jest czystej krwi, a ja jestem wpadką z piętnastego kwietnia. - zrobił przerwę na kolejne zaciągnięcie się papierosowym dymem - Mam dwa imiona, bo tak zażyczyła sobie moja matka - uklęknął na obu kolanach, przesadnie wypiął pierś i z papierosem w ustach, powiedział z najbardziej sztuczną dumą, na jaką było go w tej chwili stać - Jasper Henry Beckett. - wrócił do poprzedniej pozycji, paląc. - Mam kota, który prawdopodobnie będzie o ciebie piekielnie zazdrosny, a rano zapewne wyglądam tragicznie. Nie patrzę w lustro, dopóki nie wezmę prysznica i nie pozbędę się siana na głowie. Może kiedyś dostąpisz tej kary, by oglądać mnie w tak niereprezentacyjnym stanie. Dopalił resztę papierosa w ciszy, robiąc stosowną jego zdaniem przerwę. Potrzebował jej. Odniósł dziwne wrażenie, że powiedział więcej, niż kiedykolwiek wcześniej przez całą ich rozmowę. Cóż, nie pytał, to i nie odpowiadał. Teraz mógł odpowiedzieć na jego pytania, jednak niektóre tematy postanowił przemilczeć, uznając je za odrobinę bardziej prywatne. Kto wie, co się stanie, jeśli niektóre informacje wpadną w niepowołane ręce. - Moje siedemnaście lat, to nauka. Nauka radzenia sobie samemu. Nauka czarodziejskiego świata, chociaż pewnie dziwi cię, że tak ostentacyjnie chodzę w mugolskich ubraniach. Lubię je i ich ozdoby - tu wskazał na bransoletki na swojej kostce. - Czarodziejskie szaty strasznie krępują ruchy, ale wiem, kiedy założyć jedną, a kiedy drugą. Matka wpoiła mi całą etykietę i nienawiść do mugoli, a ojciec... nieważne. Kiedy byłem dzieckiem, wymykałem się z domu i obserwowałem mugoli. Wśród nich nauczyłem się ukrywać, zacząłem kupować ich ubrania. Za własną ciekawość, matka wymierzyła mi policzek, kiedy miałem jedenaście lat. To był jedyny raz, kiedy dotknęła mnie w wyższym uniesieniu emocjonalnym - rzucił Blake'owi smutne spojrzenie, chwytając go delikatnie za palce - i wtedy zostawiła mnie samego. Nawet nie pamiętam, jak to się zaczęło. Nie zwracała na mnie uwagi, dopóki przynosiłem dobre wyniki. Mi to pasowało, aż nie wykrzyczała mi w twarz wszystkiego na temat homoseksualizmu. Dowiedziała się zaraz po tym, jak... no wiesz. - Potarł policzek, czując na nim wilgoć. Za wszelką cenę próbował zachować twarz, powagę, cokolwiek, a rozklejał się przy najmniejszym złym wspomnieniu. Lekceważąco machnął ręką, by kontynuować. - Dobrze, że miałem wtedy kota. Jemu przynajmniej nie przeszkadzała głośna muzyka i to, że rzucałem wszystkim po pokoju. Chociaż to złe określenie. Rzucałem każde możliwe zaklęcie i jakimś cudem udało mi się stłuc lustro. Oczywiście później je naprawiłem... Ale mój kot. Nawet nie zareagował. Spokojnie leżał na łóżku i na mnie patrzył tymi swoimi błyszczącymi ślepiami. Pozwolił mi się wyżyć, kiedy nie mogłem znieść myśli o paleniu i alkoholu. - Zamilkł, zerkając na Blake'a. Czy czegoś oczekiwał? Chyba nie. Chociaż skrycie oczekiwał rewanżu. Tak podpowiadało mu dobre wychowanie, ale Mayfair może je miał, może nie, w końcu prawie nic o nim nie wiedział, i chciał go o to zapytać. - Może... co z tobą? Masz jakieś hobby? Może ulubiony przedmiot? - Zdecydował się spytać, ostrożnie dotykając jego dłoni. Biło od niej takie przyjemne ciepło, a on czuł chłód, gdyż znajdował się od niej tak daleko. Gdyby miał dość śmiałości, chwyciłby ją i włożył pod własną bluzkę, ale cóż... nie miał.
- Nie wiem, zdefiniuj "plątanie" - wymruczał. Bardzo, bardzo mu się spodobała ta nowa spontaniczność Jaspera. Z chęcią częściej by mu pozwalał by mu na więcej takich miłych gestów. Szczególnie, gdy w grę wchodziło dotykanie. Okej, dobra, ale bez przesady, to twój ostatni papieros dzisiaj. - Spojrzał niego z lekkim uśmiechem i wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Przysłuchiwał się mu z wielką uwagą, chłonąc każde słowo i starannie je zapamiętując. Nie zdawał sobie sprawy, ile ciężkiej historii stoi za tym wątłym chłopakiem. Nieświadomie mocniej uścisnął jego dłoń. Skupiał na nim całą swoją uwagę, jakby z każdym kolejnym zdaniem popadał w trans. Informacje kotłowały się w jego głowie, ale nie potrafił nazwać uczuć, jakie wywoływały. Współczucie? Smutek? Żal? Przynajmniej znał jego nazwisko. Zaczął też dostrzegać kilka podobieństw między nimi - obaj byli pół-krwi, choć pochodzili z magicznych rodów, obaj raczej nie doświadczyli w młodości ojcowskiej figury, z matką również nie mieli dobrych kontaktów. Może to ich podświadomie połączyło, zbliżyło do siebie? Chociaż... to by znaczyło, że Kosmos działa jednak według ustanowionego planu, a w to Blake nie chciał uwierzyć. Dzieło przypadku? Prawdopodobnie. Z przyjemnością dowiadywał się o jego zamiłowaniu do mugolskich ubrań, za którymi sam również przepadał, czy o jego ukochanym zwierzęciu. - Łał, planujesz już mnie zapoznać ze swoim kotem? To musi być poważne! - zaśmiał się półgębkiem, wpatrując się w jego dłoń. - Co to za kot? Po chwili krótkiego zastanowienia, przerywanego ukradkowymi spojrzeniami na twarz chłopaka (przez chwilę zastanawiał się w myślach, czy nie nazwać go swoim, ale prędko skarcił siebie samego), dorzucił: - Ej, hej, jeśli nie będziesz więcej palił, możesz się wyżywać na mnie! Z pewnością przeżyję uderzenia takich chudych rączek! - Miał nadzieję nie przekraczać granicy droczenia się tym zdaniem, ale pal licho, nie mógł się powstrzymać. Jeśli Jasper chciał spędzać z nim więcej czasu, będzie musiał się przyzwyczaić do jego głupiego poczucia humoru. Uśmiechnął się w głowie do tej myśli, oczami wyobraźni widząc Krukona w różnych momentach, które mogli razem dzielić. Nie będzie musiał już sam szwędać się po zamku, budzić się samemu, jeździć na wakacje. No, trochę się zagalopował. Uśmiechałby się dalej do tworów wybujałej wyobraźni, gdyby nie nagła zmiana w tonie chłopaka. Chciał go pocieszyć, przytulić, ale tym razem na chceniu się nie skończyło - po prostu to zrobił: przysunął go do siebie i od tyłu objął ramionami. Nie musiał już się kryć z takimi uczuciami. - Ze mną...? Hmm. Nie mam chyba bogatej i ciekawej historii. - oparł policzek o jego głowę, starając się zając go rozmową. - Też jestem pół-krwi. Z Walii, ale to już wiesz. Z tego co mi wiadomo, nie byłem wpadką. Punktualnie się pojawiłem pierwszego maja. Ojciec prędko zmarł, matka... no cóż, matka nie stanowi wzoru macierzyństwa. Rzadko się widujemy w zasadzie. Zdecydowanie bardziej woli miskę bekonowych czipsów i kolejny odcinek "Zakochanego Anioła" niż własnego syna. Wychowywały me zastępy ciotek, babć i prababka, Claudette. Wspomnienie tej ukochanej, pomarszczonej staruszki, która zastępowała mu obojga rodziców przez tak długi czas często dodawało mu skrzydeł i przyprawiało o ból głowy jednocześnie. Była wspaniałą kobietą, cierpliwą nauczycielką, ale do tego niesamowicie wymagającą i z niesamowicie sztywnym kręgosłupem moralnym. - Lubię Mayfairów, ale są niesamowicie konserwatywni. Większość do dzisiaj nie przebolała faktu, że wolę chłopaków. Dowiedzieli się przez przypadek, no ale nieważne. Nie mam rodzeństwa, ale mnóstwo kuzynostwa. Większość jest w Hogwarcie, może kiedyś ich poznasz. - Oblizał powoli wargi, zastanawiając się co więcej mógł mu o sobie powiedzieć. - Nie mam zwierząt, niestety. Nie mam cierpliwości do wychowywania stworzeń, pewnie bym zagłodził albo zgubił. Parsknął udawanym śmiechem, mocniej zaciskając ramiona na brzuchu chłopaka. Lekko nadgryzł skórę na jego szyi. Nie wiedział po co, kierował się dziwnym impulsem. - Hobby chyba też nie mam konkretnego. To znaczy, zbieram cukier! Te mugolskie opakowania w restauracjach. Mam dużo z Włoch, Holandii, kilka z Japonii, Danii, a ostatnio ukradłem z tego baru na plaży. Nie wiem czy to się liczy. Oparł podbródek o jego ramię, tępo wpatrując się w wodę przed nimi. Chłodne powietrze zaczynało o sobie dawać znaki, lekko podszczypując.
Jasper prychnął cicho, słysząc prośbę o definicję tego dziwnego słowa. - Chcę tylko wyłączności do tego - złapał go za rękę i położył ją na własnym, bijącym sercu. - No i paru innych rzeczy... wiesz jakich - dopowiedział speszonym tonem. Zamilkł, paląc dalej papierosa niemal ślimaczym tempem. Barwa głosu i spojrzenie Blake'a jasno mu mówiły, co na temat temat myślał. Po ciele Becketta przeszedł dreszcz, a wyobraźnia sama zaczęła działać. Gdyby użył tego głosu w innym, bardziej prywatnym miejscu i gdyby mieli na sobie mniej ubrań... Stop! Lepiej nie zapędzać się we własnych myślach. Gdyby zobaczył, że jego ciało reaguje na coś takiego, mógłby po prostu... dość. Wystarczy. Nie to chciał osiągnąć. - Wydało mi się logicznym, żebyś poznał Harleya. Nie chciałbym, żebyś był o niego zazdrosny - odparł, opuszczając głowę. - To nie tak miało zabrzmieć. Pociągnął jeszcze raz papierosa i rzucił go w stronę wody. Nie spalił całego, ale chciał pokazać chłopakowi, że jakoś poradzi sobie bez tego dzisiaj, ale słysząc żart z ust Mayfaira, nie mógł odpuścić czegoś, czego nie robił. Zacisnął dłoń w pięść i lekko uderzył chłopaka w ramię, uśmiechając się nieco cynicznie. Nie miał w rękach siły. - Nie podobają ci się moje smukłe dłonie? - spytał, patrząc na długie palce i wypielęgnowane paznokcie, a później znalazł się między nogami i ramiona Blake'a. Oparł się o jego klatkę piersiową, jakby właśnie na niej było miejsce Jaspera. W ciszy wysłuchiwał słów, uśmiechając się lekko, gdy usłyszał, że też był pół-krwi. Przynajmniej mieli taki sam status. To znaczy, nie będzie krygował go za te wszystkie dziwne rzeczy związane z mugolskim światem. Na początek dobre i tyle. Chociaż widział podobieństwa między nimi, słuchanie o matce obżerającej się jakimś świństwem chciał skomentować śmiechem. Taktownie powstrzymał się, wprawiając w delikatne drżenie własne ramiona. W razie czego powie, że mu zimno. Ich świeża relacja mogłaby ucierpieć przez jedno niewłaściwe słowo. - Ty przynajmniej znasz swoich krewnych. Ja mam tylko matkę... i Harleya. Jest cały biały i taki elegancki. Jak prawdziwy arystokrata. O ile dobrze pamiętam, to należy do jakiejś odmiany turecka angora, gdziekolwiek to jest. No i jest przyzwyczajony do magii. - Opowiedział o kocie, głaszcząc dłonie zawinięte na jego brzuchu. - Też nie jestem najlepszym opiekunem stwo- - Dodał w pośpiechu, gdyż reszta wypowiedzi Jaspera utonęła w przeciągłym jęknięciu. Nawet nie spodziewał się, że jeden delikatny dotyk tak na niego podziała i nagle zapragnął zapaść się pod ziemię, kiedy zaczął wyginać się i napierać na tors Blake'a. Zaczął oddychać trochę ciężej niż normalnie, ale zaciskając powieki zdołał go jakoś unormować, słuchając dalszego wywodu chłopaka. - Może wymyślę jakieś zaklęcie transmutujące torebki cukru w... coś niezwykłego - zaśmiał się, odchylając głowę, by Krukonowi było łatwiej ułożyć głowę na jego ramieniu. - Ciepło ci?
- Nie, żadnego plątania, jak to określiłeś. - rzucił, wydmuchując ciepły oddech na jego szyję. - I z chęcią się dowiem, co ci więcej chodzi po głowie z tymi tajemniczymi "rzeczami"! Lekkie zdenerwowanie maskował droczeniem się i żartami typowymi dla siebie. Był pewny, że Jasper był w stanie to wyłapać, rozróżnić nieszkodliwe przekomarzanie się od wymuszania na chłopaku speszenia. Chociaż wyglądał uroczo, gdy spuszczał wzrok ze wstydu i robił się cały czerwony. - Żartujesz? Z chęcią poznam twojego kota. Jest z tobą w Hogwarcie? - Zdążył spytać, nim chłopak zareagował na jego kolejny żart o rachitycznych dłoniach, uderzając go w ramię. - Podobają mi się! Złapał go za nadgarstek i wzniósł je na wysokość swoich oczu. Pogładził je lekko, wplótł swoje palce między jego i ułożył je z powrotem w okolicy pępka Krukona. - Ale następnym razem użyj trochę więcej siły! - Parsknął śmiechem prosto do jego ucha. Przegryzł lekko jego płatek. Sam nie rozumiał, dlaczego ciągle wyskakiwał do niego z zębami, ale podobała mu się wizja tego delikatnego, kruchego chłopaka bezbronnego na jego "ataki". Wywoływało to te przyjemne zastrzyki ciepła w okolicy brzucha, szyi i lędźwi. Szczególnie, gdy tak ładnie i zwinnie się wyginał. - Czasem z chęcią wymieniłbym wszystkich Mayfairów na jakieś spokojne zwierzątko. Tyle unikniętych migren i bólów głowy. Mayfairowie dużo krzyczą i często się kłócą. Żywią się dramatami i awanturami. Wszyscy bez wyjątku. Nie ma lepszej rozrywki w niedzielę, jak kłótnia. Stawia na nogi szybciej niż kawa i na dłużej pobudza. Poważnie! Odchylił lekko głowę do tyłu, rozluźniając uścisk, w jakim trzymał chłopaka. - Ale od moich torebek z cukrem to trzymaj się z daleka, za dużo czasu poświęciłem na ich zbieranie, żebyś mi je zmieniał w pierdoły! Oparł się łokciami o zimne już płytki, powiększając wolną przestrzeń między plecami Becketta a swoją klatką piersiową. - Do zniesienia, ale za niedługo pewnie będziemy musieli pomyśleć o zmianie miejsca. - rzucił. Wyjście stąd zapewne oznaczałoby pęknięcie tej cudownej bańki, którą się otoczyli w czasie trwania ich spotkania tutaj. W myślach próbował nie nazywać tego randką. Nie do uwierzenia również wydawał się fakt, że jeszcze parę godzin temu, gdy pierwszy raz postawili stopę w tym miejscu był na Jaspera zły. Nie podejrzewał, że tak to się skończy. Borze szumiący, on go poznał parę dni temu, ale czuł się obok niego, jak przy najlepszym przyjacielu.
Pozostawił w ciszy komentarz odnośnie tych rzeczy. Naprawdę nie chciał o tym rozmawiać. Czuł się wystarczająco skrępowany, że o nich myślał i, co gorsza, reagował na nie, ale nie był w stanie wypowiedzieć ich na głos. To nie w stylu Jaspera. Posługiwał się sugestią, spojrzeniem, rzucał mimochodem półsłówka. Nigdy całość. Odpowiedni towarzyski flirt, jak zwykła mawiać jego matka, składał się z kieliszka dobrego wina i niedopowiedzeń. Prawdziwy rozmówca umiał słuchać, nie mówić. Zawsze mu to powtarzała i do dziś pamiętał. Ot, jedna z lekcji czarodziejskich obyczajów. Szkoda, że nie mógł z niej skorzystać. Doprawdy szkoda. - Po wakacjach go przywiozę do zamku. Może spodoba mu się zmiana otoczenia i znajdzie sobie jakąś dziewczynę. Albo chłopaka. - zaśmiał się cicho, reagując na kolejną pieszczotę. W pierwszych chwili chciał od niej uciec, gdyż uszy ściśle wiązał z szeptaniem tych drobnych słów, które miały mu pomóc w towarzyskich kontaktach. Fakt, faktem, nigdy z tego nie skorzystał. Może raz, w barze. Potrzebował mocnego drinka, a nie miał skończonych lat. Odwrócił się do Blake'a, popychając go na marmurowe płytki. Położył się na nim, kładąc ręce na jego torsie i opierając o nie podbródek. Uśmiechnął się i przez chwilę obserwował twarz chłopaka, jednak zaraz podniósł się, usiadł na nim okrakiem z różdżką w dłoni, którą wycelował gdzieś nad jego głową. - Dobrze - mruknął chłodnym tonem - nie będziemy transmutować twoich torebek cukru, ale coś będziemy robić, prawda? - dodał łagodniej, odkładając świecący patyk obok. Oparł dłonie na stygnących kamieniach po obu strach głowy Blake'a i nachylił się, dmuchając oddechem prosto w usta. - Mi jest ciepło - musnął jego usta zaczepnie, chcąc, by to on zainicjował prawdziwy pocałunek. - Na początku wakacji zdałem egzamin na teleportację łączną, więc nas przeniosę. Jeśli mi zaufasz. - Skubnął zębami dolną wargę, czekając na reakcję chłopaka.
- Łał, podoba mi się ten zadziorny Jasper! - Wreszcie odważył się to powiedzieć na głos. Przyciągnął go delikatnie do siebie, dłonie lokując na wysokości jego bioder. Delikatnie wsunął lewą dłoń pod jego koszulkę, wodząc koniuszkami palców po skórze pleców, zataczając nierówne koła. Po chwili ją jednak wyjął, w obawie, że za bardzo naruszył jego prywatność - na wszystko przyjdzie pora. Na razie musiał przyznać sam przed sobą, że był zbyt nieśmiały, by go po kilku dniach znajomości pozbawiać jakiejś części garderoby, czy tak bezwstydnie go macać. Pewnie się w dodatku zarumienił. Chcąc to ukryć przysunął swoją twarz bardzo blisko jego. Spojrzał mu przelotnie w oczy, zanim wsunął ostrożnie język pomiędzy jego wargi. Delikatnie przesunął po jego zębach, lekko tknął jego język, jakby zachęcając go do zabawy. Przyssał się na moment do niego, dłońmi błądząc gdzieś po jego plecach. Ciepło ponownie rozlało się po jego ciele. Mruknął cicho z zadowolenia, nieświadomie. Przez sekundę stracił kontrolę nad swoim ciałem i odgłosami, jakie wydawało. Odsunął się od niego na moment by złapać oddech. Oblizał mokry ślad śliny ze swoich ust. Beckett nawet smakował dobrze. - Hm, znowu mnie rozgrzałeś! - wymruczał udając niezadowolenie. Napiął mięśnie na brzuchu by dosięgnąć jego twarzy i znów go pocałował. Raz po raz powtarzał tą czynność, aż ciepło bijące z jego ciała stało się nieznośne. Nie przeszkadzało mu już chłodne powietrze czy stygnące kamienie posadzki, na której leżał. W zasadzie równie dobrze mogłoby się rozpadać - przyjąłby to z otwartymi ramionami, choć teraz były zajęte głaskaniem pleców Jaspera. - Gdzie chciałbyś mnie teleportować? Samo wspomnienie teleportacji spowodowało to dziwne uczucie zapadania się jego wnętrzności. Merlin mu świadkiem, że nienawidził aktu teleportacji. Co prawda zdał ją, certyfikat oprawiony w ozdobnej rameczce wisiał nad jego łóżkiem, ale za każdym razem gdy o tym myślał, wyobrażał sobie, że po drodze się rozszczepuje na pojedyncze organy, podczas gdy on był do nich bardzo przywiązany! - Na pewno ją zdałeś...?