Z pewnością nie jest to miejsce, które przyciąga uwagę. Przynajmniej z zewnątrz, ponieważ za zakurzoną wystawką składającą się z starych śmieci, kryje się całe mnóstwo zdobytych przez Ulyssesa skarbów. Wnętrze antykwariatu jest tak zagracone, że ledwie można przejść pomiędzy przedmiotami ustawionymi w wieże wznoszące się do sufitu. Miejcie się jednak na baczności, złodziejaszki, ponieważ mężczyzna doskonale zna położenie każdej ze swoich własności i od razu wykryje jej brak. To miejsce pełne brudnych interesów, ukrytych klątw w antykach, które skrywa jednak na zapleczu, bo nie są przeznaczone dla oczu zwykłych śmiertelników i wiadomości o czasie. Nie dotyczy on jednak historii każdego znaleziska czy skradzionej błyskotki, a jest przedmiotem handlu. Jeśli chcesz, by coś w Twojej przeszłości się zmieniło, wejdź. Ale tylko na własną odpowiedzialność.
Ceny pozostają do ustalenia z właścicielem, niekiedy pozwala on również na targowanie się, a bardziej cenne przedmioty oddaje jedynie za przysługi. Mimo wszystko można tu dostać: stare księgi dotyczące czarnej magii (188 galeonów) zniszczoną (150 galeonów) i całkiem nową biżuterię (180-250 galeonów) dzieła sztuki: obrazy (200 galeonów), rzeźby (300 galeonów), szkice dawnych magów, meble czy nawet stare szaty.
Wiele można zdobyć także przez indywidualne zamówienia, choć te bywają droższe. A jeśli ktoś ma ochotę na handel czasem, musi się przygotować na wywiad na temat informacji, skąd o tym wie i kim właściwie jest, ponieważ Ulysses jest niezwykle uczulony na urzędników Ministerstwa Magii, którzy węszą na Nokturnie jak pies na cmentarzu pełnym kości.
Freya gdy otrzymała następne zadanie, ruszyła w stronę Antykwariatu. Długo szukała tego, co wydawał być odpowiedni. Gdy już przed nim była użyła prostego zaklęcia otwierającego drzwi, Alohomora. Pomieszczenie było dość mroczne, pełno zakurzonych ksiąg jak i przedmiotów, wszędzie pełno pajęczyn. Przez kilkadziesiąt minut kręciła się po antykwariacie. Od jakiegoś momentu dostrzegła swym okiem lekkie wgłębienie pod jej stopami. Schyliła się szukając palcami jakieś kłódki by otworzyć szczelinę w podłodze. Z marnym skutkiem nie udało się jej, wspomogła się używając zaklęcia Deprimo. Deska odskoczyła a Freya mogła wysunąć dłoń by sprawdzić czy coś tam jest. Przeszukiwała dziurę w podłodze przez kilka minut, wreszcie między palcami natrafiła na coś twardego. Ścisnęła tajemniczy przedmiot wyciągając go, okazała się to być jakaś stara książka. Wertując strony okazała się być zapisana w innym języku, którego Freya od bardzo dawna nie znała. Słysząc kroki z ulicy, zamknęła klapę chowając się za stertami ksiąg porozwalanych na ziemi.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Znalezienie odpowiedniego antykwariatu było prostsze niż dostanie się na Śmiertelny Nokturn. Chociaż nikt mu nie przeszkadzał, kiedy zaglądał do środka, wypatrując czegoś, co byłoby na tyle charakterystyczne, aby go zainteresować. Wreszcie, o ironio, to ten zamknięty, pełen szpargałów zwrócił jego uwagę. Pociągnąwszy zapobiegawczo za klamkę, nie zdziwił się, że był zamknięty na cztery spusty. Spodziewając się, że włamanie od strony głównej ulicy wzbudzi zbyt duże zainteresowanie, obszedł antykwariat dookoła, interesując się bardziej jego tylnym wejściem od strony śmietników. Proste alohomora nie podziałało, ale spodziewał się tego, więc postanowił zadziałać trochę mniej subtelnie. Po prostu wyciął zamek zaklęciem tnącym razem z klamką. Kiedy wszedł do środka, naprawił drzwi, aby nie pozostawiać po sobie śladów i zadbał o to, aby nie pozostawiać po sobie odcisków palców, kiedy szybkim zaklęciem starł je z klamki i drzwi. Potem było już trudniej. Zdecydowanie się na wybranie jakiegoś przedmiotu ze sterty tych cennych i trochę mniej cennych było wątpliwą przyjemnością, ale ostatecznie to szklana gablota przyciągnęła jego uwagę. Rasheed zbliżając się do niej, nawet nie pomyślał o tym, aby dotykać jej gołą dłonią. Nigdy nie wiadomo co czarnoksiężnicy trzymają w szufladach. Rzucił na początek kilka zaklęć zwiadowczych, chcąc się dowiedzieć czy któryś z nich nie jest zaklęty. -Gattendums - szepnął w pewnym momencie, a kiedy wreszcie odebrał jakąś reakcję na swoje starania, poczuł, że to musi być to. Znalazł w antykwariacie płócienny woreczek i ostrożnie objął nim swój zatruty pierścień, zaciskając sploty i chowając go głęboko między szaty.
Lotte weszła bardzo prostym sposobem do środka, ale nim to zrobiła najpierw musiała znaleźć odpowiedni antykwariat. Na logikę pomyślała że nie mógł to być ten pełen ludzi, a właśnie ten stary i opuszczony. Strach który w niej panował musiał być jak najszybciej opanowany, nie mogła tak po prostu ulec. Tak więc wracając do zamka, znalazła drzwi roztopiła go dzięki czemu drzwi praktycznie same otworzyły się w jej kierunku, zamknęła je za sobą i powoli przeszła kilka metrów dalej rozglądając się po pomieszczeniu, jak ona tam znajdzie.. cokolwiek? Było ciemno, ale włączanie światła w takim miejscu było głupim pomysłem, Szarlotte przeszukiwała pomieszczenie aż natrafiła na zardzewiałą podłogę? Dokładnie, jednym zaklęciem o nazwie Deprimo otworzyła deskę i włożyła dłoń do środka, było to dziwne uczucie. W końcu znalazła sznureczek, pociągnęła go do góry i wyciągnęła płócienny woreczek, zaglądając do środka uśmiechnęła się krótko, może jednak szczęście się do niej odwróciło i znalazła coś wartościowego? Kostka 1
Otrzymała kolejną wskazówkę, musiała teraz wrócić do zamku. Ponoć powrót z Nokturnu do Hogwartu nie jest niczym prostym, to tak samo jak dział zakazany z Salem. Właśnie miała opuszczać antykwariat gdy nagle ktoś szarpie za klamkę, natychmiast zwiała uciekając inną drogą. Usiłowała wybić szybę ale z marnym skutkiem. Poleciała do tylnych drzwi usiłując je wyważyć, więc użyła różdżki. -Reducto! - Udało się jej zwracając na siebie uwagę, ale i tak miała przewagę. Uciekła wąskimi uliczkami, słysząc że ktoś za nią biegnie. Zdenerwowana źle stanęła co skutkowało skręceniem kostki, jednak udaje się jej bezpiecznie uciec. Pierwszym błędnym rycerzem odjechała do Hogsmeade. Z stamtąd ruszyła okrężnymi drogami do zamku. W międzyczasie zahaczyła o swój dom by opatrzeć kostkę. Kostka: 3
/zt/
Ostatnio zmieniony przez Freya Tulle dnia Wto Maj 24 2016, 21:50, w całości zmieniany 1 raz
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Kiedy pierścień był już ukryty w bezpiecznym miejscu, Rasheed chciał odetchnąć. Wydawało mu się, że najtrudniejszą częścią będzie znalezienie czegoś odpowiedniego, co nadawałoby się na zaprezentowanie bractwu, ale najwyraźniej zdążył przez tych kilkadziesiąt minut zapomnieć, że jeśli chodziło o życie, to tak naprawdę nie było w nim nic prostego. Zaczęło się dość niewinnie. Skierował swoje kroki tu tylnemu wejściu, chcąc wrócić w ten sam sposób, w jaki tutaj wszedł, ale w połowie drogi stanął jak wryty. Klamka szaleńczo się poruszała, a lekkie wgniecenie drzwi do wewnątrz wskazywało na to, że ktoś usilnie próbował się tutaj dostać, najpewniej po prostu przy pomocy siły. Pierwsze co przyszło mu do głowy w tym momencie to rzucenie się w zupełnie innym kierunku. Dopadł drzwi frontowych i pamiętając, że były zamknięte, kiedy obok nich przechodził, potraktował je zaklęciem. - Deprimo - syknął trochę zbyt głośno, w nerwach zapominając o szeptaniu, a ciche trzaski jakie wydały z siebie drzwi na pewno zwróciły uwagę nieoczekiwanych gości. Kiedy wypadł na ulicę, sprytnie dostał się do bocznych uliczek dopiero za następnym budynkiem. Nie opóźniło to pogoni, ale dało mu możliwość na przemknięcie niemal niezauważonym, a przynajmniej z głównej ulicy. Nie zmieniło to jednak faktu, że napędzany adrenaliną Ślizgon w pewnym momencie musiał popełnić jakiś błąd. Zeskakując z krawężnika, źle stanął i starając się złapać równowagę, machnął dziko ręką, w której ściskał różdżkę z taką siłą, że gdyby nie była solidniejsza to już dawno złamałby ją na pół. Syknął głośno, tracąc rozpęd, ale ku swojej ogromnej radości, spostrzegł, że jego nieopatrzny ruch przywołał kierowcę Błędnego Rycerza. Sharker skorzystał skwapliwie z tej przychylności losu i kulejąc wspiął się na schody pojazdu, płacąc za transport do części mieszkalnej Londynu. Nim skontaktuje się z Bractwem w celu przekazania im pierścienia, musiał najpierw zrobić porządek ze swoją kostką.
Znalazł odpowiednie miejsce. Tak mu się wydawało. Otworzył sobie drzwi staroświeckim sposobem. Po prostu wyważył zamek prostym zaklęciem. Może i było to trochę zbyt głośne i zwracało na niego uwagę, ale jednak nie widział nikogo w okolicy i wykorzystał tą chwilę samotności. Mikkel wszedł do antykwariatu. Dostał wiadomość, że tu właśnie powinien się udać. Tu, to znaczy do jakiegoś antykwariatu. A nie było ich mało na Nokturnie. Wybrał jednak ten, bo wydawał się być najbardziej mroczny. Najbardziej pasował mu do charakteru tego eventu? Zaczął oglądać się po pomieszczeniu, szukając jakiejś wskazówki. Pod nosem śmiał się z siebie, że zachowuje się jak debil i że to szukanie igły w stogu siana. Bo skąd miał wiedzieć, co robić? A co jeśli ktoś sobie z niego żartuje? I to wszystko okaże się być jakimś głupim wymysłem pierwszoroczniaków? Chociaż oni chyba by nie wpadli na to, żeby przeprowadzać jakiś test na Nokturnie. Zaczął szukać jakiegoś przedmiotu, który wydawał mu się odpowiedni. Odnalazł wzrokiem gablotkę z jakąś biżuterią i pomyślał, że to może być to. Zanim jednak je zauważył, krążył po antykwariacie przez dobre 40 minut. Znalazł gablotkę, ale wciąż musiał się zdecydować na któreś ze świecidełek. Kompletnie zapomniał o różdżce, wydawała mu się zbędna i zaczął przewracać pierścienie dłońmi. W końcu złapał parę złotych kolczyków, które wydawały mu się cenne i jak tylko je dotknął, dostał zaniku epidemicznego. Całe szczęście, przerzucał biżuterię lewą ręką, toteż zniknęła mu jego lewa dłoń. Wyglądało to co najmniej dziwnie. Musi się udać do szpitala, ale jeszcze nie teraz. Najpierw musi dowiedzieć się, co dalej. Przynajmniej ma nauczkę i od tej pory nie będzie niczego dotykał rękami. Różdżka, Mikkel, różdżka!
Lotte była tak zafascynowana swoim znaleziskiem że kompletnie odpłynęła, szczerze mówiąc nawet nie zauważyła żeby ktoś wchodził, dopiero jakieś skrzypnięcie powiedziało jej co ma zrobić. Zaczęła biec w stronę najbliższego okna jakie zauważyła, do tego zbitego. Podeszła do niego i zbiła różdżką do końca szybę, przeszła przez okno. Oprawcy byli tuż za nią, brawo idiotko.. tylko ułatwiłaś im drogę do siebie. Biegła dłuższy czas aż nie dostała którymś zaklęciem, nie znała tego zaklęcia ale skutki już odczuła. Od razu zaprzestała biegu i opadła na kolana, a potem na plecy łapiąc się za klatkę piersiową. Nie dość że bardzo ją uciskało, to jeszcze nie mogła oddychać. Dusiła się, a oprawcy nic sobie z tego nie zrobili. Nawet jeszcze łapczliwiej szukali swojej zdobyczy, obrazili i zniknęli tak szybko, jak szybko się pojawili. No super, jak może traktować tak drobną dziewczynkę? Podniosła się z ziemi by nie wyjść na wariatkę i udała się do zamku trzymając się swojej klatki piersiowej, bolało jak diabli. Poleciały łzy, nawet spora ilość aż trochę nie odpuściło. Wciąż czuła dyskomfort, ale mniejszy dlatego też droga do zamku nie wydawała się długa.
Po niemiłym incydencie z tajemniczym przedmiotem, musiał wydostać się z tego miejsca. Już miał wyjść tą samą drogą, którą wszedł - głównym wejściem, kiedy spostrzegł, że klamka szarpana jest przez kogoś z drugiej strony. Nie wiedział za bardzo co robić. Rozejrzał się, szukając innego wyjścia i w oczy wpadło mu zbite okno! Genialne. Nawet nie musiał go niszczyć, bo ktoś wcześniej zrobił to za niego. Niestety nie było tam wystarczająco dużo miejsca dla dużego chłopca jak Mikkel i musiał się nieźle namęczyć, żeby się przecisnąć przez szczelinę, nie uszkadzając przy tym swojego ciała. Trochę i tak się pokaleczył, ale w końcu udało mu się przejść na drugą stronę. Zajęło to niestety na tyle długo, że trzech mężczyzn zdążyło go zauważyć, więc rozpoczął się pościg. Chyba zauważyli, że zabrał coś z antykwariatu. Słyszał zaklęcia, które rzucali mu w plecy, ale zwinnie udawało mu się ich unikać. Ale przecież nie mogło to trwać w nieskończoność. Pora na jakiś plan. Schować się? Ale nie było gdzie. Postanowił więc biec ile sił w nogach, nie oglądając się do tyłu. Cistam Dolorum! - usłyszał zza pleców i następna rzecz, jaką zauważył był niezwykle silny ból w klatce piersiowej. Upadł na ziemię i skręcał się z bólu. Mężczyźni dobiegli do niego i zaczęli przeszukiwać wszystkie jego kieszenie. Odnaleźli kolczyki, które zabrał z antykwariatu. Mikkela nawet to nie obeszło, bo czuł, jakby jego płuca miały zaraz eksplodować. Miał trudności z oddychaniem. Trójka czarodziejów poznęcała się nad nim jeszcze przez chwilę. Jeden z nich kopnął mu w nos i nareszcie sobie poszli. Mikkel chciał teraz tylko wrócić do zamku. Poobijany, z krwawiącym nosem, którego nawet nie miał siły sobie naprawić i milionem zadrapań na całym ciele, szedł, kuśtykając, do szkoły.
W sumie Tuna im dłużej była na Nokturnie, tym mocniej nie wiedziała po co się tu w ogóle wybierała. Po co jej to cale bractwo czy coś w ogóle, co? Tuna rozejrzała się za Antykwariatem i w końcu znalazła jeden, biegiem doleciała do jego drzwi i pociągnęła za klamkę. Oczywiście, że miejsce było zamknięte, czego innego można się spodziewać? Wyciągnęła różdżkę i rzuciła na zamek zaklęcie, które szczęknięciem poinformowało ją o możliwości wejścia. Leighton odetchnęła z ulgą i wsunęła się do antykwariatu. Rozejrzała się po pomieszczeniu w ciemności próbując dostrzec coś wartościowego, jej wzrok przyzwyczajony do ciemności dostrzegał kształty przedmiotów. Powoli od jednego regału do drugiego i potem następnego chodziła, przesuwając swój wzrok z jeden rzeczy do drugiej mając nadzieję, że jakimś magicznym sposobem jak spojrzy na przedmiot, czymkolwiek on był, to będzie wiedziała, że to właśnie o niego chodziło. Minuty mijały, a ona nadal nie mogła zdecydować się, co powinna zabrać. I wtedy, gdy odchodziła od jednego regału ku drugiemu usłyszała skrzypniecie starej podłogi. Rozejrzała się szybko, szukając miejsca na kryjówkę i od razu ruszyła w stronę szafy, która stała najbliżej. Weszła do niej i juz po chwili syknęła cicho, gdy jej rękę zaatakowała akromantula. Machnęła ręką. Złapała zdrową dłonią za różdżkę i rzuciła na pająka drętwotę, po czym kucnęła w szafie nasłuchując, czy właściciel kroków nadal jest w pomieszczeniu, czy może już wyszedł, jakoś nie miała ochoty podpadać właścicielowi, bo w porównaniu do Hogwartu, na zwykłym szlabanie by się nie skończyło. W końcu kroki ucichły a Tuna wyszła z szafy i powróciła do poszukiwań w antykwariacie. I prawie wywróciła się przez wgłębienie w podłodze, to jednak sprawiło, by zwróciła na nie uwagę. Ukucnęła przy nim i naparła na nie dłonią, nic się jednak nie stało. Chwyciła za różdżkę. -Deprimo - wyszeptała, deska odskoczyła. Wsunęła dłoń w ciemną dziurę po omacku próbując coś znaleźć. W końcu poczuła pod ręką sznurek, pociągnęła za niego i już po chwili wyciągnęła ze skrytki płócienny woreczek, zajrzała do niego i jej oczom ukazała się kolia. Tak, to chyba było warte zabrania, skoro schowano w takim miejscu.
Tuna zamknęła woreczek i rozejrzała się po antykwariacie. Tak, to chyba było właśnie to, co powinna zabrać. A nawet jeśli nawet i nie, chciała już stąd wyjść. Miejsce zdecydowanie przyprawiało ją o gęsią skórkę. Leighton ruszyła w stronę drzwi, ale ledwie po kilku krokach usłyszała szarpanie za drzwi. -Cholera. - mruknęła do siebie, czując, jak ogarnia ją lekka panika. Obróciła się wokół własnej osi próbując wymyślić co ze sobą zrobić. I uznała, że skoro szafa pomogła jej raz, pomoże i drugi. Rzuciła na siebie zaklęcie kameleona i rzuciła się w jej stronę, chowając się za nią. Miała zamiar w odpowiednim momencie obezwładnić ludzi, a potem zwiewać gdzie pieprz rośnie. Poprawiła różdżkę w dłoni, obserwując ludzi w pomieszczeniu, wiedzieli, że coś jest nie tak, bo rozglądali się, jakby próbowali dostrzec intruza. Tuna wzięła głęboki wdech i uznała, że nie ma co dłużej czekać. Czekaniem tylko pozwoliłaby na znalezienie siebie. -Drętwota. - krzyknęła kierując różdżkę w kierunku pierwszego. Teraz już wiedzieli gdzie są, oboje skierowali w jej stronę swoje różdżki. - Drętwota.- powtórzyła raz jeszcze, trafiając drugiego jednak w tym samym czasie dosłyszała i dostrzegła jak zaklęcie przeciwników leci w jej stronę. nie udało jej się uchylić. Aż się zachłysła, od bólu, który wypełniał jej klatkę piersiową. - Drętwota. - tym razem już nie brzmiało ono tak mocno jak dwa poprzednie, ale nadal zadziałało, na szczęście. Tuna ruszyła do drzwi, czując, jak jej oddech staje się płytszy, a ból wypełnia całą jej klatkę piersiową. Na szczęście w drodze powrotnej nic złego się nie stało. Gdzieś na pokątnej stanęła w ciemnej uliczce. Wzięła trzy głębze wdech i skierowała na siebie różdżkę. -Asinta mulaf-wypowiedziała zaklęcie i z ulgą poczuła jak ból odchodzi. Uniosła lekko woreczek do góry i spojrzała na niego. Czy jej zdobycz była aż tak cenna?
Kiedy odzyskała siłę w nogach, odepchnęła się od muru i rozejrzała. Musi znaleźć antykwariat, tylko jaki? Pełno ich tutaj. Wolnym krokiem ruszyła wzdłuż ulicy, aż natknęła się na stary, zapyziały budynek. To musi być ten. Zatrzymała się i otuliła szczelniej płaszczem. Wyglądał zupełnie nieprzyjemnie, zresztą jak wszystko tutaj. Westchnęła i poczekała aż jakiś podejrzany, gruby jegomość zniknie za zakrętem. Nie zastanawiając się długo rzuciła "Reducio" i złapała pomniejszony zamek. Drzwi same się uchyliły, weszła szybko do środka. Włożyła zamek z powrotem i go powiększyła. Włamała się! Oparła się plecami o drzwi i uśmiechnęła do siebie. Udało się! Tylko czego ma szukać? Omiotła wzrokiem rozgardiasz panujący w pomieszczeniu. Mnóstwo, mnóstwo rzeczy. Powinna od czegoś zacząć, w oczy od razu rzuciła jej się gablota. Cenne rzeczy trzyma się w zamknięciu, a najciemniej jest pod latarnią. Gablota to idealne miejsce. Znajdowało się w niej mnóstwo pierścieni. Saga przyglądała im się przez chwilę i zaczęła rzucać zaklęcia, wśród których znalazło się Gattendums. Trucizna! Saga uśmiechnęła się wpatrując w zatruty pierścień. Chyba właśnie tego szukała. Rozejrzała się po tej graciarni szukając czegoś w czym mogłaby go schować. Znalazła płócienny woreczek, zręcznie złapała pierścień i schowała w woreczku. Włożyła go do wewnętrznej kieszeni płaszcza. I zadowolona z siebie poprawiła kapelusz.
Teraz pozostało jej tylko wrócić do zamku. Nie mogła uwierzyć jakie to wszystko było proste. Ruszyła do drzwi. I kiedy wyciągnęła rękę by je otworzyć, klamka się poruszyła. Ktoś próbował tu wejść. Zakryła usta ręką i rozejrzała się gorączkowo po pomieszczeniu. Szafa! Wsunęła się za nią, nie zważając na kurz i pajęczyny, które na pewno osadzą się na płaszczu. Rzuciła na siebie Kameleona niemal w tej samej chwili w której wyważono drzwi. Zamknęła oczy, licząc w myślach ich kroki. Raz, dwa, trzy. Są przy gablocie. Jeszcze po dwa kroki. Wstrzymała oddech. Teraz albo nigdy. Otworzyła oczy, a pierwszym co zobaczyła były żółte ślepia jednego z typków, wpatrzone prosto w nią. Uniosła różdżkę, ale on był szybszy. Oh, dlaczego nie wzięła ze sobą peleryny niewidki! Rzucił na nią zaklęcie ujawniające. A dwaj pozostali przycisnęli ją szafą do ściany, tak że z dłoni wypadła jej różdżka. Poczuła, że przygniatają jej płuca, z trudem łapała oddech. W końcu wywlekli ją na środek pomieszczenia i zaczęli obszukiwać kieszenie płaszcza. Zabrali woreczek z pierścionkiem, ale nie tym teraz się martwiła. Próbowała dosięgnąć różdżki, która była tylko kilka centymetrów poza jej zasięgiem. Jeden z typków zaśmiał się, widząc jej starania i wykopał różdżkę za drzwi. Pierwszy raz w życiu ktoś ją pobił. Każdy kolejny kopniak w brzuch i w plecy, sprawiał, że zwijała się z bólu. Nie słyszała jakie przezwiska krzyczeli pod jej adresem, doszło do niej tylko słowo Crucio, a potem niewyobrażalny ból. Zupełnie nieporównywalny do tego, który czuła jeszcze przed chwilą. Nie zauważyła nawet kiedy wyrzucili ją na ulicę. Zamglonym wzrokiem dostrzegła swoją różdżkę. Chyba była cała, schowała ją do kieszeni i spróbowała wstać. Musi się stąd wydostać. Świat zawirował i znowu leżała na wybrukowanej ulicy. Nie była pewna, czy klątwa została już zdjęta, po prostu czuła ból. Oszałamiający, jednostajny i wszechobecny. Kapelusz spadł na ziemię, a widok zasłoniły jej włosy. Otarła policzki z łez i spróbowała wstać jeszcze raz. Jakoś doczłapała się do ściany i powoli ruszyła do przodu.
Misha szedł właśnie do pracy. Jego pierwszy dzień, w pierwszej prawdziwej pracy. I chociaż był leniwcem jakich mało, był tym trochę podekscytowany. Praca barmana była jedną z przyjemniejszych, które mógł sobie wyobrazić. Poza tym to było tylko do czasu aż uzbiera dość pieniędzy. Wbrew temu co myśleli jego starzy, miał plany na przyszłość. I o nich właśnie myślał, kiedy potkną się o kapelusz, a kapelusze, moi drodzy, piechotą nie chodzą. Ich właścicielki natomiast mogły. Jego myśli natychmiast przeskoczyły z planowania przyszłego biznesu na swój normalny tor, czyli kobiety. Przebiegł wzrokiem po okolicy szukając posiadaczki trzymanego przez niego nakrycia głowy. Zobaczył ją, a przynajmniej do takiego doszedł wniosku, kilka kroków za sobą. Ledwie się toczyła, podtrzymując się ściany. Ktoś tu przesadził z ognistą… – pomyślał. Teoretycznie nie miał czasu ogarniać pijanej laski – śpieszył się do pracy. Poza tym co on by z tego miał? Jutro ona nawet nie będzie pamiętała, że ktoś jej pomógł. Wykorzystanie jej obecnego stanu dla własnej przyjemności nawet nie przyszło mu do głowy. To było dużo niżej nawet jego poziomu. Stał chwilę zastanawiając się nie zostawić tego przeklętego kapelusza i iść dalej swoją drogą. Już się nawet odwrócił… no ale nie mógł. Nie zostawia się tak zaprawionej dziewczyny samej na pastwę losu na Śmiertelnym Nokturnie. Nigdzie się nie powinno, ale na Nokturnie to już w ogóle. Westchnął i podszedł do dziewczyny. Co mu przyszło do głowy?! Co niby z nią zrobi?! - Hej! Cześć – podtrzymał ją za ramiona i odgarnął włosy z twarzy… i zamarł – O Morgano! Kto cię tak załatwił? Dziewczyna nie była pijana tylko prawie do nieprzytomności pobita. Rozejrzał się ponad nią szukając agresora, ale byli sami. Wcale go to jakoś nie uspokajało. - Chodź – wziął ją na ręce – zabiorę cię stąd w jakieś bezpieczne miejsce. Wziął ją w pierwsze miejsce, które przyszło mu do głowy. Do pracy – do "Szatańskiej Pożogi"
Och God. Też sobie wymyśliła... Kretyństwo, naprawdę! Kretyństwo! Iść na Pokątną! Jasne, dobry pomysł, gratuluję, panno Birdy. W deszcz. W DESZCZ POSZŁAŚ NA POKĄTNĄ. A potem zabłądziłaś. Jesteś jakaś upośledzona chyba, Lewis! - wyzywała i wyklinała samą siebie w myślach, odgarniając z twarzy mokre włosy. Przemoczona szata ciążyła jej potwornie, ale teraz nie było sensu suszyć jej, skoro nadal była na zewnątrz. Była zmarznięta, cholernie zmarznięta! A przez deszcz, który siekł ją w twarz nawet nie zauważyła, że zawędrowała aż na ulicę Śmiertelnego Nokturna. Świetnie. Dopiero kiedy stanęła niemalże w drzwiach jakiegoś antykwariatu, pokapowała się, gdzie jest... I zdecydowanie nie powinno jej tutaj być! Uczniowie nie mogą przebywać na tej ulicy, prawda? Ojejejeje, biedna Birdy, co ona teraz zrobi, jak ona jest na ulicy, na której nie ma prawa przebywać?! A jeśli szlaban dostanie!? Albo ktoś ją skrzywdzi!? Ojeeej! Nie, serio? Uważacie, że Lewisówna się tym przejmuje? SERIO? Nie bądźcie naiwni. Ostatnią rzeczą, jaką Bird mogłaby teraz zrobić to na poważnie zmartwić się faktem, gdzie się znalazła. Nie pierwszy i nie ostatni raz zapuściła się na tę niedozwoloną ulicę. Co prawda przeważnie zbierała ochran od mamy, że nie powinna chodzić na Nokturna, że to, że tamto... Ale jakoś tak, nigdy nie brała pod uwagę wszystkich tych argumentów. Jeszcze nigdy nic jej się tam złego nie stało! Zresztą, teraz też piorun jej nie trafił, tak? Po krótkim namyśle Birdy postanowiła wejść do antykwariatu, skoro już tu stała, tak? Miała nadzieję chociaż TROSZECZKĘ się ogrzać... Osuszyła się trochę ciepłym powiewem powietrza z różdżki i rozejrzała się po wnętrzu sklepu, marszcząc nos. Uwielbiała takie miejsca. Może nie wyglądała, ale lubiła czytać, czy otaczać się starociami. Zagłębiła się w to tajemnicze miejsce, ostrożnie stawiając każdy krok. Zdawało jej się, że każdy, gwałtowniejszy ruch mógłby sprawić, że wieże ustawione z tych wszystkich przedmiotów zwalą się i utonie w nich, nie mogąc się wydostać. No nic, żeby tego uniknąć, jedynie obserwowała i samym opuszkiem palca dotykała ramy jakiegoś obrazu.
Gdyby Michelowi dane było urodzić się kotem, mógłby spędzić czas na wylegiwaniu się na parapecie obserwując deszcz odbijający się z hukiem od pokrytego blachą dachu i wątpliwej jakości szyb. Robiłby to do czasu, aż dzwonek przy drzwiach nie wyrwałby go z przyjemnego marazmu, zmuszając do zainteresowania się intruzem. Antykwariat był rzadko użytkowany. Tak rzadko, że sam Michel stopniowo zapominał co tu przyszło mu robić, zabijając czas i resztki wzroku, studiowaniem aramejskich ksiąg z klątwami. Nie mniej, kotem nie był, choć niewątpliwie miał w sobie coś z tej domolubnej kreatury, bo podniósł się z fotela na zapleczu bezszelestnie i z gracją nietypową dla człowieka na wpół ślepego.
- Morgana le Fay. Zatruła płótno, na które kazała się przenieść po śmierci, dlatego nie zalecam pchania paluchów tam, gdzie nie trzeba.- Głos chłopaka opartego o podniszczoną framugę drzwi , choć nieznacznie zniekształcony przez trzymany w zębach patyczek po lizaku, był wciąż wystarczająco dobrze słyszalny, aby dziewczę zrozumiało prosty przekaz „łapy precz od obrazu”. Powoli, sprawnie manewrując między stosami ksiąg i bibelotów, pofatygował się do swojej potencjalnej klientki. Przez to, że w pomieszczeniu panował półmrok jego przyciemniane okulary wyglądały jak ekscentryczny wyskok średniej jakości wariata, a on sam nie sprawiał wrażenia przesadnie zaabsorbowanego dziewczyną. - 250 galeonów.- Rzucił cenę, obracając patyczek w palcach, kierując go w stronę spłowiałego obrazu.- Ale odstąpię za 200, bo momentami bywa nieznośna. Miał prawie stuprocentową pewność, że dziewczyna znalazła się w niewłaściwym miejscu i czasie. Ale jeśli jakimś cudem miała luźne galeony w kieszeni, nic nie stało na przeszkodzie, żeby wcisnąć jej upierdliwy i wrzaskliwy portret wiedźmy, prawda?
Obserwowanie śpiącej czarownicy wymalowanej na płótnie było całkiem ciekawe. Mogła przeanalizować w głowie, czy była dobra, czy zła i jaką miała przeszłość. Rzadko bywała w domach arystokratycznych czarodziejów, a to tam najczęściej były te magiczne obrazy (nie liczymy tutaj Hogwartu, oczywiście), które poruszały się i mówiły. Birdy to kochała! I najczęściej widywała je w dworku Moscovów, w Walii. Tam nie było złych ludzi. Każda osoba, która była namalowana, choć na pierwszy rzut oka wyglądała wyniośle i groźnie, okazywała się całkiem przyjaźnie nastawiona... Zwłaszcza pradziadek cioci Jean, który przechodził między obrazami i straszył ludzi, którzy je mijali, a potem rechotał jak kretyn. Nigdy nie mogła zapamiętać jego imienia, ale zdarzyło jej się kilka razy naciąć na te jego żarciki... Aż dziw ją brał, jak patrzyła na ciocię Jean i Anastasyę. Ile musiała przejść jej chrzestna, że stała się tak ponura i odporna na radość życia? Jej córka była niemalże taka sama. Chociaż, w jej przypadku... No, tatko, czyli wujek Alek, też nie tryskał jakoś szczególnie radością życia. Zresztą, nieważne. Jeśli chodzi o ten obraz, Birdy bez jakiegoś większego zastanowienia doszła do wniosku, że jest z nim coś nie tak. Okazało się, co jest grane, gdy znikąd pojawił się właściciel? Albo jakiś pracownik? Wsio ryba, jakiś człowiek, który był z tym miejscem związany. Kiedy się odezwał, dziewczyna aż podskoczyła i, na szczęście, nie dotykała już obrazu. - Powinniście umieszczać jakieś ostrzeżenia, albo coś w tym guście. Ilu klientów wam wykitowało, macając eksponaty? - zapytała pół żartem, pół serio. Wpatrując się w młodziutkiego mężczyznę, na twarzy miała lekki uśmieszek. Okulary w ciemnym pomieszczeniu nie zrobiły na niej jakiegoś szczególnego wrażenia. Jej ojciec przyjaźnił się chyba z najbardziej ekscentrycznym facetem, jakiego Birdy znała, więc... No, to nie było nic wielkiego. Chociaż, przez chwilkę zastanowiła się nad tym, dlaczego to robi. Może ma światłowstręt? Wzruszyła ledwo zauważalnie ramionami i "nonszalancko" (co u niej nigdy nie wychodziło. Jak kochała rodziców, tak nienawidziła ich za to, że akurat TEJ cechy po nich nie odziedziczyła. Była strasznie niezgrabna i kiedy chciała być powabna, była po prostu żenująca... A kiedy chciała być nonszalancka, to zachowywała się jak gamoń) oparła się o jakąś starą komodę... Odskoczyła od niej, kiedy coś w niej zagrzechotało. Westchnęła cicho i odgarnęła z twarzy mokre włosy. - 200 galeonów? Czy ja wyglądam jak ktoś, kogo stać chociażby na paczkę papierosów? Po tym, jak miałam zły humor i wydałam swoje kieszonkowe na alkohol, nie stać mnie praktycznie na nic. - powiedziała z lekkim rozbawieniem, odrzucając głowę w tył, rechocząc przy tym beztrosko. Wyprostowała się i splotła ramiona na chudej piersi. - Dlaczego jest nieznośna?
Mężczyzna o nazwisku Colter zamówił u niego zaczarowany łapach snów, który wywieszony w czyimś pokoju sprawiał, że ofiara cierpiała na przeraźliwe koszmary. Leonel był zaskoczony tym zamówieniem nie przez wzgląd na jego przedmiot, a raczej przez to, że miał do czynienia z kimś nowym w półświatku. Zwykle miał stałą klientelę, która nie chcąc tracić swojego cennego czasu, zatrudniała go, by zdobył dla niej upragnione artefakty. Mężczyzna jednak nie narzekał, im więcej chętnych do zakupów, tym więcej galeonów dla niego. Podpytał więc o zaklęty łapacz znów w paru miejscach, ustalając że przedmiot ten najłatwiej nabyć o dziwo, nie w samych Stanach Zjednoczonych, a w Danii. Udał się więc na małą wycieczkę za pomocą świstoklika, a dzięki wskazówkom przekazanym mu przez paru zaprzyjaźnionych czarodziejów, po niedługim czasie trafił na magiczną ulicę przypominającą Śmiertelny Nokturn. Wszedł do jednego ze sklepów i oczom nie mógł uwierzyć, kiedy okazało się, że sprzedawcą w nim jest jego kumpel z dzieciństwa. - Marcus? – Mruknął jednak do jegomościa, żeby upewnić się w swoich przypuszczeniach. Młodszy od niego o rok chłopak uśmiechnął się szczerze, także wypowiadając jego imię. - Leo, kopę lat. Czego potrzebujesz, chłopie? – Zapytał po dłuższej chwili, bo chyba także był w szoku. Sytuacja była jednak o tyle szczęśliwa, że z kimś, kogo się znało, znacznie łatwiej było pertraktować. Nie oszukujmy się w końcu, nie każdy sprzedawca od razu przyznawał się do tego, że w jego sklepie można nabyć zakazane przedmioty. Fleming, nie owijając w bawełnę, wytłumaczył Marcusowi, że poszukuje łapacza snów, który wywołuje u ofiar koszmary. Jego towarzysz przyłożył do twarzy dłoń, zastanawiając się czy aby na pewno ma coś takiego na stanie. - Czekaj, została mi chyba jeszcze jedna sztuka. – Odezwał się wreszcie po namyśle i zniknął na skrytym za kotarą zapleczu. Powrócił po paru minutach, trzymając w dłoni poszukiwany przez Leonela przedmiot. Schował go do czarnego pudełka i położył na ladzie przed Flemingiem. - Po znajomości będzie stówka. – Dodał zaraz, wskazując na cenę. Jak na taki artefakt nie była ona wysoka, więc barman z Szatańskiej Pożogi stwierdził, że tym razem nie będzie się targował. Położył przed kumplem odpowiednią kwotę i zgarnął swój nabytek, żegnając się z Marcusem i obiecując, że w wolnej chwili go odwiedzi. Następnie umówił się z Colterem w jednej z uliczek na Śmiertelnym Nokturnie, w pobliżu antykwariatu, przekazując mu jego zamówienie, na którym naprawdę sporo zarobił. Nie zapłacił w końcu zbyt wiele za podróż do Danii, a i Marcus dał mu zniżkę, dzięki czemu różnica pomiędzy ceną, którą sam zapłacił, a galeonami, które przekazał mu Colter była naprawdę pokaźna. Leonel równie zadowolony, co i jego klient, udał się więc do domu, żeby celebrować swój „sukces zawodowy” przy szklaneczce dobrego whiskey.
zt.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ze sobą wpuściła chłód. Pozwoliła, żeby drzwi się zamknęły i przeciąg ustał. Skinęła głową właścicielowi antykwariatu, bez żadnych zbędnych uprzejmości ani zagadywania o tym, jaka to dzisiaj brzydka pogoda. Na całe szczęście wiele osób na Nokturnie nie przepadało za small talkiem, a przechodziło od razu do biznesu. Panna Dear nie musiała się przez to wyróżniać. Dalej dziewczyna odziana w czarny płaszcz i czarny kapelusz na związanych gumką jasnych włosach była nieco dziwnie zbyt młoda na przebywanie tutaj, ale nadrabiała hardą miną. Bez zbędnego kręcenia się po zagraconym do granic możliwości sklepie przeszła do działu książek zakazanych przez Ministerstwo Magii. Kochała czytać. Wiele wolnych wieczorów wolała poświęcić na przewracanie kartek niżeli upijanie się na imprezach. Choć może na taką nie wyglądała to Fire była oczytana doskonale zwłaszcza w kwestii historii magii. Wzrokiem jednego oka badała tytuły różnych woluminów, sporo kojarzyła, niektóre już przeczytała. Ale chciała czegoś nowego, konkretnego i oscylującego wokół hipnozy. Wypatrzyła w końcu swoją ofiarę o ładnie zdobionej skórą okładce i tylko odrobinę zakurzonym grzbiecie. Wyciągnęła chciwie, zagłębiła się w spisane słowa. Bum. Zwykle niewzruszona i (paradoksalnie) zlodowaciałe serce Fire zabiło na moment szybciej. Odetchnęła spokojniej, żeby nie okazać nikomu zanadto swojego podekscytowania. Sięgnęła do niewielkiej torebki, która otwierała się wyłącznie dla właścicielki, żeby odnaleźć w niej galeony. Trzymała tam też kilka swoich eliksirów i harmonijkę Hypnosa. Zabrzęczało. Po krótkim liczeniu żołądek Blaithin zawiązał się w supeł, a czoło zmarszczyło się. Przeliczyła znowu. Zerknęła na cenę zapisaną na okładce. I przeklęła pod nosem tak, jak damie z szanownej, arystokratycznej rodziny nie wypadało. Odruchowo drobne palce dziewczyny zacisnęły się na czarnomagicznej książce mocniej, jak gdyby lada chwila ktoś miał podejść i ją odebrać, a wraz ze starymi stronicami także pilnie potrzebną Dear wiedzę. Wiedziała, że do tego dojść nie może, choćby miała się posunąć do nielegalnych środków. Zresztą to był Nokturn, tutaj toczyła się nieustanna walka. Bystry umysł studentki pracował już nad możliwymi wyjściami z sytuacji, oceniając co się bardziej opłaca. Ryzykować tym, że podczas gdy ona pójdzie zdobyć więcej pieniędzy, ktoś zgarnie tom sprzed nosa, definitywnie nie chciała. Spokojnie odłożyła książkę na półkę i wzięła kolejną z boku, żeby udawać przeglądanie jej stron. W rzeczywistości błękitne oko obserwowało innych ludzi w Antykwariacie, a już zwłaszcza próbowało zlokalizować pana Blythe'a. Fire zwilżyła językiem suche wargi i kiedy nadszedł odpowiedni moment dyskretnie wsunęła książkę za pazuchę płaszcza. Wolała nie rzucać czarów, bo kto wie jakie zaklęcia ochronne zostały tu rzucone. Wiedziała, że podejmuje decyzję, która może ją sporo kosztować, ale uważała, że warto. Umiała przecież używać różdżki w samoobronie, ba, była w tym wybitnie utalentowana. Ucieczki też weszły byłej Gryfonce w krew, więc bez pośpiechu skierowała się wzdłuż półek, ku wyjściu. Kosmyk włosów zagarnęła za ucho i poprawiła kapelusz o szerokim rondzie na głowie, żeby rzucił nieco więcej cienia na jej bladą twarz. Tylko czy nikt nie zauważył tego złodziejskiego aktu?
Pozwól, że rozwalę Twoją bajkę. Wedrę się niby najeźdźca i podbiję krótki ułamek przyszłości, który możemy współdzielić. Nieproszony zagoszczę w myśli i pozostanę tam na dłużej. Pozwól, że na początek się przedstawię. Antykwariat nie był ostatnią ostoją prostolinijnej normatywności, której mógł się uczepić. Nie ta, nie tu, nie w danej chwili. Objuczona czarnomagiczną poezją niby stary osioł, uginała się pod naporem nieprawości, przycupnięta w kąciku Nokturnu cichutko i we względnym pokoju. Relatywnie niegroźna, w rękach odpowiedniego czarodzieja stawała się źródłem magii głęboko skrytej w studni wymuszonego zapomnienia. Zakurzona witryna napęczniała od starych, nadgryzionych zębem czasu ksiąg, z których żadna nie traktowała o niczym łagodniejszym niż stuletnie klątwy i złowróżenie. Regały, Mekka dla głodnych wiedzy, ginęły w mroku zagęszczanym przez niewielkie płomyki zabarwionych świec. Gdzieniegdzie u ścian, uwiązane sznurkiem pęki bezwonnych badyli i czosnku pełniły zastępczą rolę lawendy, sprawdzając się tak, jak można się było tego po nich spodziewać. Mole buszowały wszędzie, nie wadziło to jednak interesowi. Ekspozycje zasuszonych główek, ptasich kości i falujących ruchami powietrza długich piór dopełniały małego, ciasnego krajobrazu. W tym wszystkim promieniała ona – skryta pod czystą szatą, skupiona, odstająca od ogólnego obrazka na tyle, by zwracać uwagę. Czas nie należał już do jego pokolenia. Teraz zakazana ulica, choć wciąż pod restrykcjami, pełna była szkolnego tałatajstwa buszującego po zakątkach z wypiekami na twarzy. Na własne życzenie i nieszczęście pchali się oni w łapy gorszego sortu stałych bywalców, wliczając w to kruczowłosego wyrostka o świńskich oczach i małym, zadartym nosie, który do antykwariatu wkroczył niedługo po niewieście. Nie umknęło także Henleyowi, że chociaż trzymał się on na dystans, nie zdejmował z niej skupionego spojrzenia. Polował. Na jej sakiewkę, może godność, może życie. Merlin jeden wie, co siedziało w głowie takich ludzi, których mózgi przeżarła chrzczona suto ognista i lewe eliksiry. Jego ruchy były pewne, przede wszystkim przez fakt, że pracował na własnym terenie. Zarówno zapluta klientela przybytku, jak i sprzedawca zdawali się za to mieć głęboko w poważaniu następstwa jego knowań, co nie było nawet takie niezwykłe. Tragizmy mnożyły się tu jak niepilnowane zające. Skupiona na sobie nieznajoma cofała się właśnie w jego kierunku, a ręce o kostropatych stawach również sięgały za pazuchę, jednak nie po to by skryć tam cokolwiek, lecz by wydobyć nierówny, chropowaty kawał różdżki. Ubiegła go jedynie szybka, równie pewna reakcja. Sweeney Henry Henley nie był typem bohatera. Śliczna dziewczyna skryta za czernią stroju urzekała jego zmysł estetyczny, nie była jednak głównym powodem iście heroicznego czynu. Ująwszy ją za łokieć, zakręcił nią o kilka stopni, pozwalając zafalować na pięcie i opaść plecami na jego klatkę piersiową. Był wyższy, stabilniejszy i wyluzowany. Uśmiechnięty. Ograniczał ramieniem drogę jej ucieczki, przyciskając do siebie jednocześnie we władczym i opiekuńczym geście. Czarnowłosemu patrzył prosto w oczy, dając chwilę do głębokiego namysłu, rozpoznania jego zadowolonej twarzy i milczącego odwrotu. Tę rundę wygrał. Nie zrobił wiele, ale oznaczył terytorium, niwecząc brzydkie plany brzydkiego, smutnego faceta, którego mokrym snem było żerowanie na słabszych. Nudziarz, mógł iść do szkoły i wynieść z niej więcej niż mierny na cenzurce. Przede wszystkim mógł nie napadać w podobny sposób Henleya kilka lat temu. Gdy nawet kurz opadł po cichy odwrocie, odsunął się od panienki, zmazując z twarzy wyraz tryumfu. Klientela, jak to miała w zwyczaju, pilnowała swoich własnych spraw i tylko sprzedawca postanowił mieć oko na awanturników. Jedno. Drugie w magiczny sposób uciekało liczyć sykle sypane mu na ręce przez jednego, ze szczęśliwych nabywców „Trucizn od i wewnątrz kuchni”. - Radzę pilnować tyłów... A to był Doug. Zapamiętaj, bo pewnie jeszcze go spotkasz – sypnął złotą radą, odsuwając się od Blaithin. W dłoni, czary mary abra kadabra, trzymał tomik, który wcześniej skryła pod płaszczem. Korzystając z zamieszania rozwikłał jeszcze jedną zagadkę. Zastanawiał się co za wybrzuszenie cieszyło się na jego widok, a tu taki zawód. - Chyba nawet prędzej niż później, jeśli mam być szczery.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Spóźniłeś się. Ta bajka została rozbita już dawno, dawno temu. To co dla jednych heroicznym czynem, dla innych napaścią na komfort psychiczny i sfery ściśle prywatne. Nomenklatura nie grała roli, grunt, że Blaithin od bardzo dawna nie przeżyła aż tak bliskiej konfrontacji. Do tego nagłej niczym Confundus rzucony ukradkiem w plecy. Dear mogło wyrwać się zduszone "och", kiedy ją pochwycono. Spięła wszystkie mięśnie. I chociaż nieznajomy w żaden sposób nie przesadzał z wywieranym naciskiem, Blaithin ogarnęło nieprzyjemne gorąco. Dotyk wpędzał w złe samopoczucie, nawet pomimo dzielących ich warstw ubrań. Przeżywała to niczym likantrop okres podczas pełni, ale takie już były mechanizmy działania zepsutego przez wielu skurwysynów umysłu dziewczyny. Czy "puszczaj mnie, ty góro smoczego łajna" mogło posłużyć jako ekwiwalent opisujący poziom jej niechęci do wtulania się plecami w szczupłą klatkę piersiową tego cichego łowcy? Sparaliżowana skupiła się na opanowaniu rozszalałego niepokoju, nieświadomie mocno zaciskając palce na ramieniu mężczyzny. Tak, że mogło zaboleć. Dostrzegła w końcu człowieka, który im się przyglądał. Pomimo chaosu panującego w głowie, Dear próbowała połączyć kropki. - Ty...! - zrezygnowała niechętnie z wielu barwnych epitetów, jakimi korciło uraczyć Sweeney'a. Chwilę mierzyła go wściekłym spojrzeniem i chociaż często bywała godna tytułu drama queen to teraz powstrzymała chęć wywołania szarpaniny. Takie wyczerpujące zajęcie pomogłoby dziewczynie spuścić z siebie trochę pary. Ale po co zdobywać zainteresowanie publiki, skoro Fire zależało na dyskrecji? Wybrała taktykę, którą stosowała systematycznie od lat - upchnęła swoje emocje do butelki gdzieś głęboko w sobie, po czym porządnie zakorkowała. Bywały momenty, kiedy owe korki pod wpływem ciśnienia w różnych, mniej lub bardziej odpowiednich, momentach wystrzeliwały ze sporą siłą. Ale teraz wolała odzyskać względny spokój. - Moje tyły mają się dobrze. - syknęła, nawet nie zastanawiając się kim był ten cały Doug. Jeśli mężny obrońca białogłowych spodziewał się wdzięcznego uśmiechu to nie mógł gorzej trafić. Pojęcie wdzięczności było obce Blaithin, tak jak obcy mógł być honor tamtemu odrażającemu oprychowi. Chętnie spotkałaby go ponownie, żeby posłać Cruciatusa prosto między świńskie oczka. Jak wiele gniewu się w tej drobnej osóbce gotowało? Zbyt wiele. Choćby się waliło i paliło, a przez Antykwariat przebiegło rozwścieczone stado buchorożców nie zamierzała puszczać drogocennej książki. Dlatego, gdy męska dłoń zawędrowała na okładkę, tuż obok znalazła się znacznie mniejsza ręka Blaithin. Oczywiście nie na tyle, żeby w jakiś sposób zetknąć się skórą. Niechętnie znów zmniejszyła między nimi odległość. Wolną ręką ściągnęła kapelusz i zakryła nim z boku książkę, żeby nie budziła zainteresowania innych przypadkowych ludzi. A przynajmniej tak się mogło wydawać, bo Blaithin pomyślała o czymś więcej. Między palcami ujęła różdżkę z połyskującego ciemnego drewna, nakrycie głowy przytrzymując pomiędzy nimi ostrożnie, coby nie spadło. Koniec celował gdzieś pomiędzy żebra chłopaka. - Pierwsza ją wypatrzyłam. - tygrysica nie wypuszczała powabnej zdobyczy tak po prostu ze swoich pazurów. Próżno szukać w postawie jasnowłosej jakiejkolwiek nuty nieśmiałości czy speszenia. Zdawało się, że to jedna z tego zagrożonego wymarciem gatunku kobiet, które dokładnie wiedzą, czego chcą. I jak to zdobyć, nawet gdyby miało boleć.
- Ja... – powtórzył za niewiastą, kątem oka pilnując, czy nieszczęsny rzezimieszek nie postanowi znowu spróbować szczęścia. Smutny idiota miał to do siebie, że jakaś klepka w jego głowie nie domagała i śladem złotej rybki kilkukrotnie porywał się na to samo, rzadko z odmiennym skutkiem. Po pewnym czasie wzbudzał już nie lęk, a jedynie litość. Jego siłą był element zaskoczenia i sprzyjające otoczenie, nic więcej. - Proszę bardzo. Nie masz za co – wyrecytował uczynnie, odpowiadając na zalepione w gardle podziękowanie. Wcale nie musiała mu niczego okazywać. Czyny świadczyły o czarodzieju i może jeszcze pięć lat temu chciałby zrobić na niej jakieś wrażenie, dziś był jednak innym Henleyem. Uśmiechnął się w jej kierunku szeroko, widząc różdżkę nieuprzejmie celującą w sukno szaty wierzchniej. Jego błąd – źle ją ocenił. Jedynie wyglądała niewinnie, lecz wcale nie była zagubioną owieczką. Być może Doug, nadziewając się na nią, popełniał większy błąd niż robienie to pod okiem Sweeney'a. Cholibka, gdyby zwlekał jeszcze chwilę, mógłby świadkować niezłemu przedstawieniu. - Wcale jej nie chcę. – Od niechcenia zapoznał się z tematyką woluminu. Książki lubił, owszem, inaczej by tu nie zaglądał. Czarnomagiczne kusiły niczym zakazany owoc, ale nawet pomimo swojej wartości, nie robiły wrażenia odpowiednio wielkiego, by chcieć o nie drzeć koty. Nie ta tematyka. Co prawda przeczytał ”Kociołek w głowie” zawinięty za lat szczenięcych Noelowi, ale nadal był raczej monogamicznym jednotorowcem. Palce po raz ostatni zacisnęły się na obwolucie, nim puściły, przekazując jej ciężar zgrabnej dłoni dziewczyny. Nieprzyjemna w dotyku, gruba i chropowata skóra pozostawiła po sobie dziwne, lepkie wrażenie. Strzepnął ręką by się go jak najszybciej wyzbyć. - Byłem tylko ciekawy, dlaczego nie idziesz z nią w kierunku lady. Uniesiona lekko brew drgnęła, gdy zmęczył się podtrzymywaniem grymasu uprzejmego zainteresowania. Nie dla żartu przez tyle lat nosił granat ravenclawu. Od razu rozsupłał węzeł spajający wstydliwy problem panny Dear, jednak jej bojowa postawa dostarczała mu zbyt wiele zabawy by przejść obok obojętnie. Drażnienie jej podgrzewało krew w jego ciele. I to nie tak, że nie bał się niewypowiedzianej groźby. Nie był wszechmocnym Merlinem, by stawać naprzeciw czyjejś różdżki bez lęku. Cała jego historia, wszystkie perypetie, wzloty, upadki, zdrady, powroty i godziny spędzone na przeżywaniu wszystkiego od nowa uświadomiły mu nową prawdę. Było mu, kurwa, całkowicie wszystko jedno. Jeżeli za kolejnych pięć minut klęknie przed nią w konwulsjach, by ostatecznie wyzionąć ducha wprost pod jej podeszwę, będzie dobrze. Jeżeli odejdzie nieniepokojony i za chwilę zapomną o sobie, będzie dobrze. Jeżeli za tą śliczną buzią kryła się dusza starej, złośliwej wiedźmy, było dobrze. - Zgaduję, że nie powinnaś tu być. – Wsparł się o półkę z książkami, spływając spojrzeniem na jej czystą, oderwaną od standardów rzeczywistości szatę. Głupia gęś postarała się zbyt bardzo, też miał kiedyś ten problem. - A na książkach są zaklęcia ochronne, głupia. Jeżeli przekroczysz z nią próg, zleci się tu więcej niż połowa Nokturnu. Smród poleci za Tobą nawet do Hogwartu – recytując nazwę szkoły przelotnie zerknął jej w oczy. Chciał, chociaż nie musiał sprawdzać czy trafił. Szkoła Magii była w okolicy jedynym miejscem, gdzie mogłaby udawać jaka jest wciąż niewinna. Istniało wiele podobnych ulic i zaułków na całym świecie i przyznać musiał, że te bliskowschodnie najlepiej sprawdzały krzepliwość ich zaczarowanej krwi. - Masz jaja, Koguciku, ale zapominasz, że nie każdy jest wrogiem. Obliviate, nigdy nie stałem na Twojej drodze. – Sięgnął do wnętrza swojej szaty, jednak nie wyciągnął z niej o dziwo różdżki. Posłał Blaithin ostatni, szeroki uśmiech nim przesunął się o krok, dwa, w równym, martwym tańcu zagłębiając się we wnętrze antykwariatu. Tam odwrócił się do sprzedawcy i wyraźnie wskazując na dziewczynę głową, chwilę pogadał o czymś, czego nie mogła usłyszeć, po czym rzucił mu na ladę galeony równowarte dzierżonej przez nią książce. Ojciec Teresa z Kalkuty zaraz potem skinął głową raz jeszcze, zasalutował krótko i żegnając się tym sposobem, uleciał poza próg antykwariatu niczym niczym jasne zaklęcie.
Twoja zmiana zbliżała się ku końcowi, gdy do antykwariatu wszedł bardzo wysoki i barczysty czarodziej, którego oblicze skryte było w głębokim czarnym kapturze. Czułaś od niego woń palonego żelaza, a gdy stanął przed ladą, można było odnieść wrażenie, że swoją osobą wypełnia całe to pomieszczenie. Pochylił się nad Tobą przemówił schrypniętym tonem z bardzo obcym dialektem - czyżby na codzień posługiwał się trytońskim? Charczał niemożliwie, więc miałaś pewną trudność, aby się z nim porozumieć. - Szeeeń... szeń dobry. Szę... siąszkę... "Owosz szornego bsu". - po kilkunastu próbach udało Ci się w końcu zrozumieć, że klient prosi o bardzo drogą książkę traktującą o zakazanych klątwach czarnomagicznych. Na Twoje oko wydaje się, jakby był w stanie zaoferować naprawdę dużo, a wiesz, że na zapleczu jest jeden egzemplarz - ostatni i w całkiem dobrym stanie. Warto chyba zaproponować mu zawyżoną cenę, czyż nie?
Rzuć kostką, aby sprawdzić czy udało Ci się wyciągnąć od niego większą kwotę.
Parzysta - podałaś mu cenę 400 galeonów za egzemplarz "Owocu czarnego bzu". Prezentowałaś książkę najlepiej jak potrafiłaś, a klient wierzył każdemu Twojemu słowu. Chyba był Tobą zbyt oczarowany, aby wywęszyć, że cena jest zbyt wysoka. Zaoferowałaś mu nawet dodatkową książkę, aby podbić cenę do 450 galeonów i o dziwo, zgodził się. Sprzedałaś zatem zakazaną książkę, której cena oscylowała do maksymalnie 300 galeonów, a on wziął wszystko za 450. Pracodawca jest zachwycony, dał Ci premię w wysokości 50 galeonów. Następnie wziął Cię na rozmowę i łagodnie wyjaśnił Ci, że musi niestety wysłać Cię na przymusowy urlop, który również jest okresem wypowiedzenia. Wyjaśnił, że to przez wzmożone zainteresowanie pewnej organizacji na Nokturnie, wszak rozniosły się już plotki, że w antykwariacie pracuje ślicznotka... Prosił o zrozumienie, że nie może ryzykować, że coś Ci się stanie. Zostałaś zwolniona z pracy. O galeony upomnij się w odpowiednim temacie.
Nieparzysta - zręcznie oscylowałaś słowem, aby przekonać ogromnego klienta, że egzemplarz jest wart swojej (zawyżonej) ceny. Ten jednak kręcił nosem, oglądał książkę i grubym paluchem wskazywał Ci jej wady (nie chciała otworzyć się za pierwszym razem, zakładka próbowała wyrwać mu palec, gdy tylko ją dotknął), żądając zaniżenia kwoty. Namęczyłaś się z nim godzinę i niestety, musiałaś zejść z pierwotnej ceny i sprzedać mu ją za 250 galeonów, jeśli w ogóle chciałaś coś uzyskać. Pracodawca nie był tym zachwycony, a więc wziął Cię na rozmowę. Wyjaśnił Ci, że niestety antykwariat zmienia właściciela i musi Cię zwolnić, bowiem nowy planuje dobrać swoje własne zaplecze. Podziękował Ci za współpracę, uścisnął dłoń i ofiarował jako upominek Krwawe Pióro (+1 do CM). Zostałaś zwolniona z pracy. O przedmiot upomnij się w odpowiednim temacie.
Praca w Antykwariacie może nie byłą najbardziej porywająca i nie zapewniała wrażeń równych dajmy na to takiemu stanowisku barmana w którymś pubie, wiązała się jednak z dostępem do różnych skarbów i cudeńek, które Dinę przyciągały niezdrowo już od najwcześniejszych lat młodości. Była właśnie zajęta bardzo istotnym decydowaniem, czy zajrzeć do przeklętej szkatułki, czy może jednak otworzyć ją znienacka w kierunku któregoś nic nie podejrzewającego klienta, kiedy skromny lokal swoją posturą wypełnił obcy jegomość. Jak na klienta Antykwariatu wiedział dokładnie czego szuka, a ona, choć z natury przekorna i chciała mu powiedzieć z prychnięciem, że to nie księgarnia, zaraz przypomniała sobie, że Tego "Szornego Bzu" to widziała Owosz gdzieś na zapleczu, a właściciel antykwariatu zarzekał się, że to niezwykle cenny manuskrypt. Przyniosła więc, bo nie jest głupią gęsią, owy cenny przedmiot i bite pół godziny próbowała na urok wili zdziałać cokolwiek, coby obcokrajowiec wyskoczył z większej sumy pieniędzy. Nie ma się co czarować, potrzebowała hajsu, skoro planowała swój nikczemny utarg z Fairwynem doprowadzić do końca. Nieznajomy jednak z uporem maniaka wzbraniał się przed wszelkimi namowami. Wypominał, że "o szu szywa" czy "wybrahowane" coś gdzieś indziej. Robiła co mogła, by ostatecznie dać za wygraną i z bólem serca oddać mu ten przedmiot za niższą cenę. Gdy przełożony zawołał ją na zaplecze już była przekonana, że leci ze stołka za brak wystarczających umiejętności handlowca. Z uprzejmym uśmiechem podziękowała za te kilka miesięcy współpracy i całą naukę jaką mogła wynieść z pracy w tym miejscu, przyjąwszy podarek pożegnalny uścisnęli sobie ręce, a Dina opuściła ten przybytek z ciężkim, ciężkim sercem.
Mężczyzna wydawał się pokojowo nastawiony, ale pozory mogły mylić. Za wiele razy przejechała się na pięknym uśmiechu i przyjaznym podejściu. Dlatego różdżkę opuściła dopiero, gdy upewniła się, że książka nie zostanie jej odebrana w jakiś przebiegły sposób. Wsunęła kapelusz na głowę, przechylając jego rondo tak, żeby Sweeney mógł spokojnie objąć wzrokiem całą twarz Dearówny. Dalej odrobinę rozdrażniona, jak dzikie zwierzątko, starała się zachować dystans i zrozumieć dlaczego. - Jeszcze nie wiem czy to ta jedyna. Przeglądam tylko. - zełgała trochę sztywno, nie starając się przekonać Henley'a do tej wersji. Wyglądał, jakby już sobie wykalkulował odpowiedni rysopis zdarzenia, a więc ciężko byłoby wmówić mu coś innego. Ludzie często tak robili, ba, Fire znacznie bardziej polegała na swoim instynkcie oraz intuicji, nie wierząc cudzym słowom. Punkt za szybkie myślenie. Minus za ciągnięcie tematu, gdy wolałaby pozostać sama. W mężczyźnie wyczuwała spokój, tak odmienny od jej wybuchowego temperamentu. Przez opanowanie ciężko było odgadnąć, co takiego naprawdę myśli bądź czuje. Fire skrzyżowała ramiona, wiedząc, że jest studiowana i wystawiana do jego oceny. - A co, każesz mi iść do domu? - zapytała tylko z odrobiną zgryźliwości. Później jednak należało przyznać mu rację. Miałaby potężne problemy z kombinowaniem, jak rozbroić zaklęcia ochronne. A tutaj nie było na to za bardzo miejsca. Niemniej, Blaithin wiedziała, że stać ją na tyle, żeby ukraść jedną książkę z antykwariatu. Wyłapała badawcze spojrzenie, gdy padła nazwa szkoły, ale nijak nie ujawniła żadnych powiązanych z nią emocji. Cóż, chyba jednak bardziej czuła się uczennicą Durmstrangu. Czy tam też ciągnąłby się smród? Wszyscy parali się czarną magią za murami tego niesławnego zamku. - Używam ładnych perfum. - odparła, wzruszając delikatnie ramieniem. Fakt, tego dnia nawet nie dało się poczuć typowego czekoladowo-tytoniowego zapachu. A jedynie nutę cytrusową. Zamrugała oczami, próbując nadążyć za szybkim tokiem myślenia Henley'a. Ha, pewnie nawet nie umiałby rzucić poprawnie Obliviate... I decydował kogo uzna za wroga? Zresztą dla Fire nawet przyjaciel mógł nim w pewnym pokręconym chorym sensie być. Ciężko wytłumaczyć, jak działają zasady relacji międzyludzkich u kogoś tak na tym polu upośledzonego. Zresztą, jak widać, nie tylko na tym. Przez chwilę wyglądała, jakby inkantacja nieznajomego miała faktycznie jakiś wpływ, spóźniła się z reakcją i obserwowała biernie białe, równe ząbki odsłonięte w uśmiechu. Następny rozwój wydarzenia początkowo zrozumiała bardzo błędnie i aż zesztywniała. Zaraz poleci w jej stronę jakieś zaklęcie unieruchamiające, zostaną wezwani aurorzy czy Merlin wie kto, zostanie wyrzucona z Hogwartu, do którego przecież dopiero co zdążyła wrócić... Ale jednak nikt nie ruszył w stronę niedoszłej złodziejki z zamiarem wymierzenie jej kary. Wręcz przeciwnie, sprzedawca przestał patrzeć na jasnowłosą z jakimkolwiek podejrzeniem. Przestąpiła z nogi na nogę, niezadowolona z przebiegu sytuacji. Jasne, to dobrze, że ryzyko zniknęło, ale wprost nienawidziła mieć u kogoś takiego długu. Na pewno się tego ten bydlak spodziewał. Potem może pojawić się w jej życiu niespodziewanie i jeszcze prosić o jakąś przysługę, której z racji durnego gryfońskiego honoru Fire nie mogłaby zbyć. Tylko dlaczego nie przyszedł z tryumfalną miną z powrotem do niej, a wypadł za drzwi sklepu? Zupełnie jakby chciał się już deportować, uciec... Blaithin szybko podążyła tropem, przemykając za próg. - Poczekaj. - rzuciła w plecy jegomościa skryte za materiałem ubrania. Czy to ładnie tak bezprecedensowo umykać bez choćby krótkiego słowa pożegnania? Albo nawet przelotnego spojrzenia błękitnych tęczówek, jakim nie raczył obdarzyć dziewczyny, której aż tak pędził na ratunek? Czy to jakiegoś rodzaju wyższość przemawiała przez Sweeney'a, który pod koniec dnia będzie mógł stwierdzić, że nieźle połechtał sobie ego rycerskim zachowaniem? Jeśli dosłyszał rzucone spokojne acz stanowczo słowo Fire, to mógł albo przystanąć w oczekiwaniu albo mimo to iść dalej. Bez znaczenia, bo Blaithin albo również się zatrzymała albo wyrównała krok z mężczyzną - z drobnym trudem ze względu na różnicę w ich wysokościach. Dłuższą chwilę z ust maźniętych czerwoną szminką nie padało żadne zdanie. Bynajmniej dlatego, że jasnowłosa straciła rezon i nie wiedziała już, co powiedzieć. Tak naprawdę bardzo wiele kłębiło się w jej głowie, ale uparcie robiła to, co zawsze - przesiewała myśli przepełniona uczuciami, żeby skleić je w formie wyjściowej jako chłodne, krótkie zdanie. Konkretne. Pozbawione ozdobników oraz nacechowanych emocjami określeń. - Okej, w porządku. Nie znałam twoich intencji, a ty nie musiałeś nazywać mnie głupią. Wyjaśnisz, kim do cholery jesteś? Poza tym, że dobrym Samarytaninem. - powiedziała dość szorstko, mierząc go bystrym wzrokiem i starając się zrozumieć, co go na Nokturn przywiało. Ubranie miał nieco zbyt czyste, twarz zbyt ładną i nieprzeoraną żadnymi bliznami lub ubytkami (jak w jej przypadku), włosy w najlepszym porządku, a do tego nawet brzmiał jak ktoś, kto umie się wysławiać i przeczytał więcej niż jedną książkę w życiu. Więc co też tu robił i dlaczego to Fire wytykał, że nie powinna przebywać na mrocznej ulicy? Może był starszy niż wyglądał. Czy godność nieznajomego obchodziła byłą Gryfonkę na tyle, żeby zapisać ją w swoim umyśle? Tak, bo musiała wiedzieć komu oddać cholerne pieniądze. O adres mogłaby nie pytać tak od razu, sowy posiadały niesamowite umiejętności w kwestii odnajdywania innych czarodziejów. Przekonała się o tym wiele razy, gdy nawet ścigana na drugim końcu świata, wśród ryżowych pól dostawała listy prosto z Wielkiej Brytanii. - Oddam ci te pieniądze tylko akurat nie mam ich przy sobie, Rycerzyku. Wyjaśniła powoli, starając się położyć wystarczająco mocny nacisk na swoje zapewnienie i gestykulując krótko. Spodziewała się niestety, że Sweeney może być jednym z tych szlachetnych paniczów, którzy w życiu nie pogodziliby się z tym, że to płeć piękna wyłoży swoje ciężko zarobione galeony na ladę. Szczerze takich nie lubiła, ale czasem nie oponowała - skoro uparciuch pragnie pozbawiać się złota to dlaczego go powstrzymywać? Lepiej odpuścić głupszemu i mieć święty spokój oraz nadal pełną sakiewkę. Inna sprawa, że niektórzy wręcz oczekiwali by się z nimi na temat płacenia przepychano... Ech, dobrze, że nie chodziła na żadne randki, a za przyjaciół często dopłacała bez problemu. Dopiero w tamtym momencie książka o hipnozie wylądowała w bezpiecznym miejscu, a mianowicie torebce dziewczyny, której pilnowała jak oka w głowie. Zresztą cały czas się pilnowała przez wrodzoną podejrzliwość i ostrożność.
Popołudnie nie zapowiadało niczego szczególnego. Nokturn jak zwykle pełen był typów spod ciemnej gwiazdy, snujących się leniwie po brukowanych alejkach i szepczących pomiędzy sobą na temat każdej twarzy widzianej tu po raz pierwszy. Pałające się zakazaną sztuką wiedźmy miały doskonałą pamięć, zerkając zza witryn swoich sklepów i łypiąc podejrzliwie w stronę przemierzającego główną część dzielny mężczyzny. Nic dziwnego, pracownik Ministerstwa Magii sprawiał, że czujność była wzmożona. Nikt nie chciał jednak wplątywać się w kłopoty, mieć na głowie kontroli, więc poza nieprzychylnym spojrzeniem, na Borisa nie reagował. Zza winkla wyłonił się szyld starego, podejrzanego antykwariatu. Mówiono, że uzyskać tu można najcenniejsze księgi prawiące o czarnej magii, a w przypadku dobrych koneksji i sympatii właściciela, także dostęp do półświatka przestępczego, który zajmował się przemycaniem starożytnych artefaktów. Wewnątrz śmierdziało stęchlizna, wysokie półki z ciemnego drewna uginały się pod ciężarem opasłych tomisk, będących często w obcych językach. Mężczyzna zza lady przesunął ciemnymi oczyma po sylwetce swojego klienta, spluwając nieufnie i krzyżując ręce na torsie, wyszedł nieco naprzód. Zatrzymał się przy dziale o zaklęciach przemieszczających narządy wewnętrzne i transmutujących je, opierając się bokiem o stary mebel. - Czego tu szukasz? Książki dla Pana to raczej na Pokątnej. - łypnął gburowato, niezbyt przyjemnie, chociaż na starej i sfatygowanej, pełnej blizn twarzy dało się wyczuć zaintrygowanie i ciekawość. Spojrzenie miał jednak czujne, nieufne. Wyglądało, że w każdej chwili mógł chwycić za skrytą za pasem różdżkę. Przesunął dłonią po czarnej szacie, strzepując niewidzialne drobinki pyłu. Boris mógł poczuć ciężką atmosferę, sugestię, aby opuścił lokal.