Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Stęskniona dziura wypalała się w sercu Amandy, od czasu, kiedy jej brat sobie wyjechał na staż. A to - tak w zasadzie - minęły tylko dwa tygodnie. Dla cierpiącej, bliźniaczej duszy Axela były to aż dwa tygodnie, które ciągnęły się prawie że w nieskończoność i jeszcze na dodatek Amy nie była do końca świadoma tego, kiedy jej brat wróci. Także ten czas był momentem, w którym pielęgnowali swoje relacje w czwórkę, równie wszyscy wkurzeni na Axa, który nie podzielił się swoimi planami z rodzeństwem. I może właśnie to sprawiało, że chodziła trochę przybita, chociaż bardzo próbowała nie przejmować się jego nieobecnością. Było to dla niej coś nowego zwłaszcza przez to, że oni naprawdę nigdy nie rozstawali się na taki okres czasu. Czyżby to był odpowiedni krok ku dorosłemu życiu? Jak szkoła życia, żeby przystosować się do długich rozłąk i nie mieszkania w pokoju obok. Ale nagle ta zagubiona dusza się odnalazła i nawet łaskawa była ją poinformować o schadzce na błoniach. A ona takiej okazji, jak wspólne spotkanie, nie mogła przegapić! Dlatego ubrała się ciepło, zawijając się po czubek nosa szalikiem, żeby nie marznąć przy nich na tym zimnie, chociaż była przekonana, że znowu coś wymyślą, że wszyscy wrócą zgrzani. I widziała z daleka, że przyszła na miejsce ostatnia i kurczę, może była zła na Axela, ale naprawdę ucieszyła się, widząc jego postać chociaż od tyłu. Nawet już wzięła rozbieg, machając z oddali Benowi i przygotowywała się, żeby wskoczyć Axowi z zaskoczenia na barana i najlepiej go przewalić, ale przypomniała sobie, że była obrażona, więc zahamowała przy nich gwałtownie. Nogą zahaczyła o niewidoczną dla niej rzecz w śniegu i idealnie wyglebnęła się twarzą w biały puch, próbując przed upadkiem nieudolnie chwycić się Axela i Destiny. I chociaż chciała zrobić na złość bratu, tak pod zimową kopułę pociągnęła Deskę, która akurat idealnie napatoczyła jej się ręką podczas próby nie utonięcia w zaspie. - Oj sorcia, Des - powiedziała niewinnie, kiedy po chwili się podniosła na kolana, pociągając też za sobą młodą i otrzepała jej włosy, przy tym z dozą czułości i przypadku mierzwiąc jej włosy. A żeby się podnieść, uniosła drugą rękę ku górze, chwytając Axa za przedramię i podciągając się na niej jak po lianie. - Ale ci bicek urósł, na jakim ty stażu niby byłeś - powiedziała poważnie, próbując ukryć swoje rozbawienie.
Z tym samotnym lepienie bałwana to było tak, że Ben po prostu zapragnął mieć bliźniaka, tak samo, jak jego trzy siostry i brat. Bo, wychodziło na to, że tylko on w nowym pokoleniu Rogersów nie miał bliźniaka. I zwykle był zazdrosny o tak doskonale relacje swojego rodzeństwa, ale w tej chwili myślał tylko o ulepienie bałwana. Takiego jak on. Jego bliźniaka. Nazwałby go Benadryl. Lub Bertram. I choć na początku lepił sobie bratnią duszę, teraz zmienił zdanie, chcąc ulepić sobie bliźniaka, bałwana takiego samego, jak on. Gdy zobaczył jak podeszła do niego Desia, uśmiechnął się słabo. Nawet pomimo tego, ze w ostatniej chwili uchylił się przed śnieżką, choć ta i tak uderzyła go w ramię. — Wiesz, jak jest, Des. Każdy potrzebuje swojego bliźniaka. Może ty tego nie rozumiesz, tak samo, jak Amy, Charlie czy Axel, ale naprawdę każdy potrzebuje kogos, kto zrozumie cię bez zbędnych słów. Ja odnalazłem tę osobę w Benadrylu Bertramie Rogersie. Ewentualnie Bertramie Benadrylu — powiedział, poszerzając powoli swój uśmiech, który za moment, tak czy siak, zniknął. W oddali zauważył idącego w ich stronę brata, ale nic nie powiedział. Tylko poruszył dyskretnie brwiami, patrząc cały czas na młodszą siostrę. Miał nadzieję, że zorientuje się, o co mu chodziło. Choć było to trudne, bo równie dobrze mógł poruszyć brwiami coś jej sugerując. Ale nie był z tych, którzy sugerowali coś siostrom. Właściwie nie był z tych, którzy cokolwiek sugerowali. Nie zamierzał w przyszłości ruszać brwiami i mówić, żeby ktoś szedł z nim zobaczyć małe żmijoptaki w piwnicy. Albo niuchacze. Ewentualnie kangury, bo zawsze chciał mieć własnego kangura. Takie marzenie z dzieciństwa. Gdy Axel był już całkiem blisko i położył kciuk na ustach, Ben ponownie się uśmiechnął i zgarnął z ziemi trochę śniegu, który pacnął z wielką siłą (czyt. z siłą uderzenia w twarz łapką szczeniaka małej rasy) na częściowo uformowana już kulą. Nie patrzył na rodzeństwo, gdy Ax potraktował Destiny śniegiem w tak brutalny sposób. No co? Ostrzegał ją. Brewkami! Brwiami ją ostrzegał! — Nikt za tobą nie tęsknił, idź popływać z Wielką Kałamarnicą — odparł, choć tak naprawdę pomyślał o Axelu, jak o idiocie, skoro zadawał takie pytanie. Przecież wszyscy tęsknili. — Wypraszam sobie, mnie myć nikt nie musi. Jestem świeży i pachnący jak ten kwiatuszek wychodzący spod śniegu. Jak im było... przebiśniegi! Jak przebiśnieg. — Pokiwał głową, aby dodać powagi swoim słowom, ale się nie uśmiechał. Gdzie się podział stary wiecznie wesoły Ben? Walenie tynków naprawdę potrafiło zmienić człowieka. — Tata? Przecież widzieliśmy się całkiem niedawno, bo niecałe dwa miesiące temu. — Zmarszczył brwi, dokładnie w chwili, gdy zobaczył Amy. O mamo. Cały gang w komplecie. Oprócz Charlie. Ona zawsze chodziła własnymi ścieżkami jak ten kot. Ben niemalże wybuchnął śmiechem i wywalił na bałwana (biedny Benadrylo-Bertram!), gdy zobaczył, jak Amy się wywaliła. Musiał mocno zacisnąć zęby i odwrócić wzrok na coraz większą już kulę, w którą znów pacnął śniegiem. Zaczął obiema dłońmi ugniatać śnieg, aby kula była twarda. I nie chciał używać do tego magii, bo wiedział, że są z nią problemy. Jeszcze by tą wielką kulą trafił któremuś w twarz i byłoby, że celowo komuś złamał nos. Gdy usłyszał uwagę Amy o bickach Axela, uniósł wzrok i przyłożył dłoń prostopadle do brwi. Zmarszczył je i lekko uchylił usta, marszcząc przy tym nos. — Bicki? To on ma jakieś bicki? Poczekajcie, muszę znaleźć swoje okulary! — odparł i zaczął macać swoje kieszenie w poszukiwaniu okularów, których nawet nie nosił.
Nieco oburzyła się. To, że miała bliźniaczkę nie oznaczało, że nie rozumie jego. A może tak faktycznie było? Nie rozumiała go? Może faktycznie coś w tym było? Ale na szczęście miał rodzeństwo, które go kochało z całych serc. - Charlie nie rozumie mnie bez słów. Czasami kiedy do niej mówię mnie nie rozumie. Albo udaje. Ciężko stwierdzić już po takim czasie. Ale przyzwyczaiłam się- wzruszyła obojętnie ramionami. Nie kochała się z swoją siostrą jak Axel z Amy, nie chodziły razem wszędzie gdzie się tylko dało, nie myślały o sobie całą dobę. Ale jednak była czasami między nimi nić porozumienia. - Nie każdy potrzebuje bliźniaka. Wiesz ile ludzi nie ma bliźniaków? Tysiące! I żyje- to była prawda. Ci co mieli bliźniaki można było nazwać wybrykiem natury. Dziwadłami. On był sam i mógł się cieszyć swoją wyjątkowością! A potem zauważyła jego dziwne poruszanie brwi? O co mu chodziło? To był jakiś trik nerwowy? A może po prostu był chory... to było niepokojące! Już miała spytać co mu się dzieje kiedy poczuła przerażające zimno i rękę, która ją zaczęła nacierać. Psiknęła z zaskoczenia, a potem to coś puściło ją i zostawiło w spokoju. Popatrzyła na osobę, którą stała się ofiarą. Cholerny Axel! Dlaczego to jej zrobił?! Czyży aż tak tęsknił za nią? Nie, to nadal był ten sam jej brat, który wrzucał w zaspy każdego z rodzeństwa jeśli miał okazję i zanosił się głośnym śmiechem. Że też musiał to zrobić teraz! Walnęła go z całej siły w ramię. Aż jej kości strzeliły! - Ty durniu! Tak na powitanie traktujesz siostrę?!- warknęła, ale szybko złość jej przeszła. W końcu po dwóch tygodniach wrócił do nich. Tęskniła za nim cholernie ale nie przyzna się to tego. Zamiast tego przytuliła się do niego i wykorzystując okazję szepnęła mu do ucha - Myślę, że teraz pora na Bena A potem przyszła Amy i jakby tego było mało pociągnęła ją. Dlaczego właśnie ją?! Dzisiaj miała jakiegoś cholernego pecha czy co? Fuknęła głośno otrzepując się z śniegu. - Co z wami ludzie nie tak?- zaśmiała dając sobie spokój. Miała nadzieję, że jej włosy wyglądają w porządku. Albo nawet i lepiej! Co z tego, że przed chwilą całą mordę miała w sniegu i pewnie teraz jest czerwona jak burak! Spojrzała na brata marszcząc brwi. - Weźcie to sami pod uwagę. Ja z chęcią pobędę jeszcze w Hogwarcie bez konieczności powrotu do domu.- z chęcią by wcale nie wracała do domu. Jakoś ją nie ciągnęło by móc znów widzieć ojca. Co takiego mogło mu chodzić? Że niby tęsknił za nimi? Oderwał się na chwilę od roboty? Wielkie rzeczy! Jak ona go długo nie widzi nie wzywa go na spotkanie rodzinne!
- Co to za seksi brewki - parsknął, przypominając Benowi ten gest, który wykonał w stronę Destiny, aby ją przed nim ostrzec, po czym spojrzał na Amy na ziemii. Jego twarz nagle rozpromieniła się, bo stęsknił się za swoją bliźniaczką i naprawdę brakowało mu jej, szczególnie nie stażach. Zazwyczaj wszystkie projekty robili razem, więc będąc na zajęciach poza szkołą, najbardziej odczuwał jej nieobecność. Pomógł jej wstać, uśmiechając się przy tym głupkowato. Zaraz potem podał rękę Destiny, aby i ją podciągnąć i żeby się tylko żadna z nich przypadkiem znowu nie przewróciła. - Macie mnie, ten staż był przykrywką. Tak naprawdę trenowałem boks - powiedział żartobliwie. Słysząc natomiast słowa brata, wydął wargę z niezadowoleniem i splótł ręce na klatce piersiowej jak obrażony dzieciak. Po chwili, która trwała zaledwie kilkanaście sekund rozpędził się i uderzył w Bena, przez co oboje wpadli w najbliższą zaspę. - I kto tu jest silniejszy, dzieciaku. Mogę pokazać ci siłę moich bicków, hehe - odparł, krusząc mu śnieg na twarz; po chwili zlazł z niego zadowolony z siebie. - Teraz jesteś jeszcze bardziej czysty, wręcz lśnisz! Która następna? Może Amy? W końcu tak dawno cię nie widziałem? - zaśmiał się, ale na razie powstrzymał się od wszelkich prób ataku. Mimo to poruszył głową w stronę Destiny, żeby może ona czegoś spróbowała. Miał tylko nadzieję, że on za to nie oberwie.
- Boks? Prędzej leżałeś i umierałeś, bo pierwszym nokaucie przez worek treningowy - parsknęła śmiechem, chociaż nadal uważała, że coś się zmieniło. Spojrzała podejrzliwie na brata bliźniaka, ale nie miała co głębiej osądzać - przecież codziennie nie macała jego bicków, nie wiedziała, jakie dokładnie były wcześniej. Prawda? Prawda. Axel i Ben zaczęli się lać i Amy nie była pewna, czy wywróciła oczami na ich “bójkę” - których swoją drogą jej bardzo brakowało w ostatnim czasie - czy na komentarz Destiny o wracaniu do domu. Szturchnęła ją łokciem, kiedy Ax nacierał Beniochowi twarz mokrym śniegiem. - Schowaj dumę i tę swoję urazę na chwilę do kieszeni, raz na jakiś czas możesz pojechać do ojca. Na pewno będzie mu miło, tym bardziej, że naprawdę często się z nim nie widujemy. To całkiem możliwe, że tęskni za dzieciakami - skomentowała. Może powodem jest tęsknota za tą rozbrykaną i zdecydowanie wyrośniętą piątką dzieciaków, a może po prostu coś od nich chciał, co jest zagadką. Naprawdę nic jej takiego nie przychodziło do głowy, więc sądziła, że po prostu może chce spędzić weekend z nimi tak, jak kiedyś - kiedy jeszcze byli o wiele młodsi i łatwiej było ich ściągnąć z Hogwartu do domu. - Łapska precz ode mnie. - Zagroziła Axelowi palcem, zaraz pokazując na Bena i Deskę, którzy już od jego smarowania śniegiem mieli całe czerwone twarze od zimnego. - Na razie wolę wyglądać lepiej niż oni. Nasze rodzinne, małe, czerwone pyzusie - powiedziała, spoglądając z rozczuleniem na dwójkę młodszego rodzeństwa, które niestety było złapane przez rodzinną bestię zwaną Axelem i miało nieprzyjemne spotkanie ze śniegiem. Dla niej byłoby to wyjątkowo nieprzyjemne, bo Amy naprawdę nie lubiła śniegu. Nie lubiła ogólnie zimy i każde wychodzenie z zamku na ten mróz sprawiało, że miała większe ciarki od minusowej temperatury, ale starała się nie narzekać i z takim poświęceniem przyszła do nich, żeby spędzić razem czas, jak to nie raz mieli w zwyczaju.
— Ale tamci, którzy jakoś to znoszą, nie mają czwórki rodzeństwa i dwóch par bliźniaków w jednym. Ale wiesz co? Może ja po prostu swojego bliźniaka zjadłem w łonie? To też możliwe. Tylko nie pasuje do mojego obecnego charakteru, bo nie jestem dominujący... — powiedział, nieznacznie się krzywiąc i mrużąc oczy w zastanowieniu. Po chwili akcja wokół się rozkręciła, a on tylko obserwował. A gdy Des zaproponowała, że teraz jego kolej, zaczął się powoli cofać. I, naturalnie, musiał się potknąć, bo nie byłoby ważne, prawda? Jednakże ledwie wstał, a już poczuł, jak uderza w niego rozpędzony niczym szarżujący byk Axel. — Ty pierdzielony kretynie, zostaw mnie! — rzucił, zamykając oczy dokładnie w tej samej chwili, w której starszy brat zaczął prószyć mu śnieg na twarz. Niestety trochę puchu wpadło mu do ust. dlatego też nawet przez chwilę nie wahał się przed zrobieniem tego, co zrobić według swojego mniemania musiał. Aby pozbyć się zimnego śnieg z ust, splunął prosto na twarz Axela. A przynajmniej... Zamierzał trafić w twarz, bo finalnie splunął tylko na jego kurtkę. Szlag by to! — Byłem czysty już przed tym, głupku... — W końcu udało mu się wstać i zaczął się otrzepywać. Śnieg wpadł mu nawet za kołnierz i znalazł się między jego włosami, dlatego otrzepując się wyglądał trochę tak, jakby miał w gaciach wiewiórkę, którą z całych sił chciał przegonić. A, dla jasności, nie miał w gaciach wiewiórki. Po prostu śnieg, który wpadł mu do środka kurki nie był wcale przyjemny. Wywoływał dreszcze i łaskotki. A przynajmniej do czasu roztopienia się. Przez chwilę się nie odzywał, choć uważnie ich wszystkich słuchał. On sam bardzo chciał spotkać się z tatą. Ale to może dlatego, że czasami nie umiał rozmawiać z mamą? Kochał ją nad życie, ale lepiej rozumiał tatę. Może przez to, że był aurorem i Benny wciąż dążył do pójścia w ślady ojca? Słysząc jednak słowa Amy, zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. — Sama jesteś czerwony pyzuś. A przynajmniej będziesz! — Zabrzmiało to jak groźba, ale cóż miał na to poradzić? Szybko schylił się po śnieg, z którego migiem uformował kulkę i rzucił ją w stronę Axela, trafiając wprost idealnie w prawy bark. Popatrzył na Destiny z dumą, a potem na Amy z jeszcze większą dumą. — To za Deskę, Axel! — powiedział i już zaczął się schylać po kolejną kulkę, którą dopiero zamierzał uformować.
Zaśmiała się głośno na jego słowa. Cóż za durnoty on mówił? Przecież to było naprawdę niedorzeczne! Nie wierzyła, że powiedział to naprawdę. - Od zawsze miałeś wielki apetyt, ale to jest takie niedorzeczne! Przystań narzekać. Jesteś jedyny w swoim rodzaju i nigdy nie czujesz się jakbyś patrzył w lusterko kiedy patrzysz na swojego brata czy siostrę. Ja osobiście wolałabym nie mieć bliźniaczki. Byłabym taka wyjątkowa- zaśmiała się. Chociaż i tak była wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. On tak uważała przynajmniej. Kto inny ma takiego pierdolca co ona? Kto inny chciałby być wszędzie i robić co tylko się da? No dobra, znalazłoby się parę osób. Przyjrzała się jak teraz bracia wylądowali w śniegu i Benowi się dostało. Miał za swoje! Mógł bardziej ją ostrzec! Krzyknąć "uważaj, chcą cię natrzeć śniegiem a potem złożyć złe nowiny!" ale nic z tego. - Raz na jakiś czas? Ostatnio już byłam, liczy się? Nie muszę chować jakieś dumy. Jest mu miło tylko wtedy kiedy idzie do pracy. W końcu do ona była ważniejsza a nie my. Tylko nie mów mi, że minęło tyle lat a ja nadal mam mu za złe przeprowadzkę!- powiedziała siostrze nieco zła. Nie podobało jej się to. Ale nadal była zła na ojca. Zupełnie jakby nie mógł wtedy z nimi porozmawiać. Tylko zdecydował i tak się stało. - Chcesz wyglądać lepiej od nas? Oh - zaśmiała się głośno. Fakt, dała się natrzeć bratu. Ale wcale nie odstawała od reszty. Teraz pora natrzeć resztę rodzeństwa. Chcieli wypaść lepiej? To nie u nich! Jeśli chcieli z tego wyjść cało to nie powinni tutaj przychodzić wcale. Kiedy Ben rzucił śnieżką w brata jej oczy aż zabłysły z podekscytowania. - Bitwa na śnieżki!- krzyknęła i od razu pobiegła w miejsce gdzie było jeszcze więcej śniegu. Nawet nie czekała na słowa potwierdzające czy jakiekolwiek inne. Zrobiła pierwszą kulkę i rzuciła w Alexa. To właśnie on najmniej dostał! Myślał, że przyjeżdżając z powrotem wyjdzie z tego cało? O nie! Nie u nich. Zrobiła kolejną naprawdę twardą kulkę i tym razem trafiła ona w siostrę. Ups? Przecież nie będzie wyglądała tak jak oni! Jej ręce aż zamarzały z zimna, ale ponownie sięgnęła po śnieg.
Nie zapowiadało się, aby zakłócenia magiczne skończyły się w najbliższym czasie, a do skrzydła szpitalnego trafiało coraz więcej ofiar źle użytych zaklęć. Poparzenia, połamania, przebicia, pocięcia, urwania... Co tylko dusza zapragnie, a co wiązało się nieodłącznie z gorszą szkodą, niż pierwotnie zakładano. Strach zatem pomyśleć, jaki skutek by przyniosło, gdyby uczniowie próbowali samodzielnie się leczyć. Zdążyła się już na kilku delikwentach przekonać, co zaklęcie zasklepiające rany potrafi uczynić z niewinnie wyglądającymi zadrapaniami. Chociaż miała wieloletnie doświadczenie, cudotwórcą nie była. Czarnoksiężnikiem także. Zza grobu nikogo nie ściągnie, choćby miała najczystsze intencje. Szła przez błonia w stronę polany. Pogoda była wspaniała, warto z niej skorzystać. A i mniej problemu ze sprzątaniem, bo nie wierzyła, by uczniowie w trakcie bandażowania nie zdążyli zabrudzić sztuczną krwią manekinów, siebie, posadzki oraz swoich kolegów, a nawet ścian i sufitu. Uczniowie są zdolni, zaś kreatywności nie można im odmówić. Wobec tego zajęcia na zewnątrz stanowiły bezpieczniejszą dla otoczenia opcję. Chłoszczyć też sprawiało problemy. Za pielęgniarką podążała osobliwa parada złożona z fantomów. Wyglądem przypominały manekiny sklepowe - w cielistym kolorze, pozbawione twarzy, z jednakowo odlanymi od formy ciałami. Jedynie różniły się obrażeniami. Część miała rozbite i krwawiące głowy, inne pocięte przedramiona, ręce niektórych wyginały się pod kątami nienaturalnymi nawet dla lalek. Tamten miał wbity nóż w brzuch, kolejny pierś przebitą prętem. Dostrzec można było nawet takie osobliwości, jak różdżka w oku. Co tylko dusza zapragnie w kwestii obrażeń - a wszystko zgoła realistycznie krwawiące. Parada nie wyglądałaby jeszcze aż tak przerażająco, gdyby zakłócenia nie przeszkodziły w rzuceniu zaklęć. W efekcie część manekinów zamiast grzecznie iść gęsiego za pielęgniarką, pełzła po trawie w parodii sceny z taniego horroru. Nora przystanęła w miejscu zbiórki i odwróciła się, aby spojrzeć na manekiny. Ruchem różdżki zatrzymała je i rozlokowała w odpowiednich miejscach, czekając na uczniów. I tu nie obyło się bez problemów, kiedy jeden z manekinów zamiast grzecznie się położyć, zaczął tańczyć break-dance, łamiąc obie nogi w trzech miejscach. Nora westchnęła ciężko, zanim uspokoiła manekina. Ktokolwiek wylosuje tego muzykalnego delikwenta, będzie miał sporo zabawy.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Siedzę na parapecie i czytam książkę (no, czasem mi się zdarza takie o zwierzakach), gdy kątem oka dostrzegam drobną postać, za którą unosi się w powietrzu parada popaprańców z nożami wbitymi między żebra. Widok dość zaskakujący, nawet na tę szkołę, ale moja ciekawość wygrywa ze zdrowym rozsądkiem. Zrywam się więc z miejsca, w biegu pakując książkę do plecaka i lecę na dół, by sprawdzić, co to za cuda się wyczyniają na błoniach. Coś mi świta z tyłu głowy o jakiejś lekcji uzdrawiania, ale sam nie jestem do końca pewien, kiedy się ma odbyć, więc może to i lepiej, że zwracam uwagę na Blanc i jej eskortę, bo nie ominie mnie – być może – dobra zabawa. Doganiam pielęgniarkę, gdy ta rozkłada się już z manekinami, a jeden z nich zaczyna się wyginać w rytm nieistniejącej muzyki. - Może powinna go pani pożyczyć profesorowi Forresterowi na zajęcia z tańca – proponuję, śmiejąc się z manekina. - Dzień dobry – dodaję jeszcze, gdy uświadamiam sobie, że się nie przywitałem, a wypadałoby. Przyglądam się nowym kolegom piguły, stwierdzając, że są dosyć nietwarzowi. Mimo wszystko może nawet bym się z nimi zakumplował, o ile nie zaczęłyby machać rękami na zbyt długą paplaninę z mojej strony. - Będziemy je ratować z opresji? – pytam jeszcze Norę Blanc, choć odpowiedź powinna być dla mnie oczywista. A jednak liczę na to, że może jednak będziemy domalowywać im twarze sztuczną krwią, albo barwy bojowe i poślemy do walki z ministerstwem, które spanikowałoby z myślą o tym, że to inferiusy. Pewnie Thidleyom spodobałby się ten plan.
Kiedy obudził się dzisiaj, uznał, że mógłby przespać cały dzień. Nie miał ochoty na żadne zajęcia, ani o dziwo nawet interakcje z ludźmi, był od jakiegoś czasu trochę markotny i ciężko było mu powrócić do normalnego stanu. Ostatnio nawet nie zagadywał zbyt wielu dziewczyn, oszczędnie rzucał typowe dla siebie teksty i ograniczał się jedynie do powolnego egzystowania. Cóż, tak wyglądał Luke, kiedy pierwszy raz w życiu dotarło do niego, że coś faktycznie mu nie wyjdzie, a wszelkie próby są skazane na niepowodzenie. Tak wyglądał Luke, do którego dotarło słowo nie. Mimo wszystko na lekcję postanowił się wyrwać, żeby całkiem nie utkwić w tym marazmie i spróbować wrócić na właściwe tory. Zawsze uważał, że uzdrawianie to jeden z ciekawszych przedmiotów. W dodatku był praktyczny i warty zagłębiania. Nigdy nie wiadomo kiedy takie umiejętności okażą się niezbędne, nawet jeżeli jako uzdrowiciel nie zamierzał pracować. Szczerze mówiąc planował samotnie spędzić te zajęcia, nie zagadując do nikogo i w ciszy dotrwać do końca. Mimo wszystko, kiedy wyszedł z zamku i zobaczył @Cherry A. R. Eastwood zmierzającą w tym samym kierunku, natychmiast zmienił zdanie. Była osobą, na której towarzystwo naprawdę miał ochotę. Była jedną z nielicznych dziewczyn, które traktował stricte jak przyjaciółkę i nawet jak czasem powiedział jej jakiś komplement, czy cokolwiek takiego, to robił to raczej w formie czysto przyjacielskiej. W dodatku głównie po to, żeby ją odrobinę speszyć. (Tak uroczo się rumieniła!) - Hej, Cherry - rzucił w jej kierunku, podchodząc bliżej niej i razem z nią zaczął zmierzać w kierunku miejsca zbiórki. - Rozumiem, że też wybierasz się na uzdrawianie? - spytał dla pewności, bo właściwie mogła iść w zupełnie inne miejsce. Kiedy dotarli na miejsce, była już tam nauczycielka. - Dzień dobry - przywitał się z nią, obserwując manekiny. Widać, że będą mieli z nimi sporo roboty. Przynajmniej zapowiadały się ciekawe zajęcia.
Kiedy spotkała @Nessa M. Lanceley przed wyjściem z zamku, przypomniała sobie o zajęciach. Tak naprawdę planowała się przejść na długi i odprężający spacer, całkowicie przekonana, że ma teraz wolne i nie trwają akurat żadne interesujące zajęcia. Kiedy przywitała się ze ślizgonką, już miała pytać dokąd ta idzie i czy nie ma ochotę przejść się z nią, uświadomiła sobie, że na śmierć zapomniała o uzdrawianiu. Od rana miała wrażenie, że coś wypadło jej z głowy. Na te zajęcia oczywiście planowała iść i nie chciała się spóźnić. Nie była zbyt dobra z uzdrawiania i wiedziała, że jest to coś, co warto nadrobić. - Na śmierć zapomniałam o tej lekcji - przyznała dziewczynie, uderzając w czoło w geście załamania nad sobą. Cóż, mogła mieć jedynie nadzieje, że uda jej się na nich przetrwać bez żadnego wcześniejszego przygotowania z potencjalnego materiału. O uzdrawianiu nie wiedziała wiele i może gdyby pamiętała, zajrzałaby do jakiejś książki. Razem ze ślizgonką poszły na polanę, gdzie jeszcze nie było tłumu. Natomiast już po chwili przyszedł @Ezra T. Clarke i Emily spojrzała na niego z uśmiechem. - Hej. Mam nadzieje, że tę lekcję przetrwasz we względnej czystości. Nie widzę właściwie Fire na horyzoncie, więc nie powinno być tak źle - odchrząknęła. Od ich wspólnego onms Emily jakoś polubiła chłopaka, mimo jego stosunku do Fire. Wiadomo, dziewczynę znała dłużej i prawdopodobnie gdyby było trzeba, stanęłaby po jej stronie, ale przecież niczego nie musiała wybierać. Mieli już trochę więcej, niż po 10 lat.
Właściwie, to wcale nie planowała udania się na uzdrawianie. Trochę niepokoiła ją wizja rzucania zaklęć leczniczych w obliczu panujących zakłóceń magicznych; oczywiście, Cherry miała świadomość, że nikt na zajęciach nie będzie krzywdził drugiego człowieka... Ale i tak średnio jej się to uśmiechało. Nie znała się na magii leczniczej, ze wszystkimi poważnymi obrażeniami chodziła do skrzydła szpitalnego, a niegroźne otarcia czy zadrapania potrafiła znieść bez profesjonalnej opieki medycznej. Rzecz w tym, że pogoda była świetna. Wiśnia nie potrafiła wysiedzieć w zamku i doszła do wniosku, że fajniej będzie posiedzieć na błoniach i tam też trochę poczytać - musiała w końcu zabrać się za wypracowanie na Eliksiry, kończył jej się termin pracy domowej na Zielarstwo, a w dodatku w ręce dziewczyny trafiła ciekawa biografia jednego zawodnika Nietoperzy z Ballycastle. To tak postanowiła spędzić popołudnie, a jednak - oczywiście - nie było jej to dane. Początkowo planowała czmychnąć gdzieś dalej i tym samym uciec przed Blanc i jej przerażającą wycieczką fantomów... Potem znikąd wpadła na @Luke Williams i wbiła w niego zaskoczone spojrzenie. - Uzdrawianie? - Powtórzyła, wyjątkowo niepewnie. No, nie chciała, nie planowała, ale z drugiej strony... Aż głupio byłoby teraz wrócić do robienia innych rzeczy; tym bardziej, że nie miała zaplanowanego towarzystwa, a tutaj trafił jej się Luke! - No, w sumie... czemu nie! - Uśmiechnęła się ostrożnie, wiernie dorównując chłopakowi kroku. Powitała też cicho nauczycielkę, rozglądając się po polanie z zaciekawieniem. Trochę mało tu było ludzi, a to oznaczało trudności w zgubieniu się w tłumie. Cholera. I w ogóle, była tu jedyną Puchonką, a to kiepski znak dla Hufflepuffu, wytrwale walczącego o punkty domów.
Zbliżająca się przerwa od zajęć powoli uderzała uczniom do głowy. Roześmiane twarze mijały jej przed oczyma na korytarzu, a szalone szepty na temat planów na dni wolne uderzały do uszu, niekiedy wywołując na jej drobnej twarzy wyraz rozbawienia. Zawsze zaskakiwało ją ile pomysłów, jak bujną wyobraźnię mają ludzie. Przyśpieszyła kroku, kierując się w stronę sali wejściowej, skąd następnie miała udać się na lekcję uzdrawiania. Jak zwykle nienagannie ubrana, ze swoją słynną listonoszką zbiegała po schodach, nucąc coś pod nosem. Omiotła spojrzeniem orzechowych oczu korytarz, dostrzegając znajomą blondynkę - @Emily Rowle - wpadły na siebie niczym w jakieś książce. Dziewczyna była młodsza, ale jej towarzystwo jakoś specjalnie Nessie nie przeszkadzało. Krótka konwersacja zakończyła się wspólnym spacerem w stronę polany. Drobne, rude stworzenie uśmiechnęło się zadziornie pod nosem, idąc obok koleżanki i przekręcając głowę w jej stronę, obdarzając ją przelotnym spojrzeniem. - Skleroza niestety nie boli skarbie. Może jednak czas zainwestować w przypominajkę? Chociaż dla naszego domu i tak nie ma już nadziei w tym roku.- rzuciła ze wzruszeniem ramion, prostując się i przyśpieszając kroku. Znów wybrali sobie zajęcia na zewnątrz, a Lanceley korzystając z ładnej pogody i słońca, zrezygnowała z czarnego, sięgającego uda płaszcza. Odziana była w dopasowane spodnie z nieco wyższym stanem z jeansowego materiału, pod szyją miała biały kołnierz, wystający spod zielonego — w kolorze domu i z jego herbem na piersi — swetra, na stopach zaś czarne botki na delikatnym obcasie. Jej płomienne włosy związane były w wysokiego kucyka za pomocą cienkiej, równie zielonej wstążki, natomiast usta pokryte były czerwoną szminką. Odpuściła mundurek, jednak nadal pozostawała w formalnym odzieniu. Na polanie znalazły się dość szybko. Ruda stanęła obok koleżanki, w milczeniu lustrując znajomą twarz bruneta wzrokiem. Była pewna, że @Ezra T. Clarke był towarzystwem jej kochanej kuzynki na ostatniej imprezie we wiosce. Uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebie sposób, poprawiając torbę na ramieniu. - No właśnie, gdzie zgubiłeś Blaith? Ostatnio wydawaliście się zaabsorbowani swoim towarzystwem, bawiliście się świetnie. Czyżby moja kuzynka odpuściła dzisiejsze zajęcia? - zapytała z ciekawością w głosie, dość bezczelnie, jak to miała w zwyczaju, lustrując jego twarz swoimi orzechowymi oczyma. Zawsze była bezpośrednim stworzeniem i wcale nie oznaczało to, że chciała być dla chłopaka niemiła — wręcz przeciwnie. Taki już był jej urok. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu znajomych twarzy. Dostrzegając @Holden A. Thatcher II , uniosła dłoń i pomachała mu, posyłając dłuższe spojrzenie. Różowiutki jak zwykle wydawał się być w dobrym humorze.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Uzdrawianie nie było jego mocną stroną - Ezra ledwie co potrafił sobie założyć opatrunek i pamiętał, że przy krwotoku nosa głowę należy pochylić do przodu, a nie do tyłu. I na tym jego umiejętności się kończyły, choćby dlatego, że nigdy nie były mu potrzebne. Pomimo że nie wychowywał się w cieplarnianych warunkach, nigdy nie złamał sobie ręki, nie skręcił kostki, nie wbił gwoździa w stopę... Generalnie był szczęśliwy dzieckiem, a kiedy już coś się działo, zawsze obok był ktoś inny, gotowy go pokierować. Ezra nie mógłby się odwdzięczyć tym samym i właśnie z tego powodu nie bojkotował całkowicie zajęć z uzdrawiania. Kiedy dotarł na polanę, ludzie dopiero się zbierali. Ezra pomachał sympatycznie do @Luke Williams, który już zdążył sobie przygruchać słodką Puchoneczkę. Clarke stwierdził więc, że nie może być od przyjaciela gorszy, zatem natychmiast rozejrzał się za miły towarzystwem - jakież było jego szczęście, że znalazł je aż w podwójnym wydaniu. W pierwszej kolejności uśmiechnął się do @Emily Rowle, z którą miał okazję spędzić wieczór nad jeziorem. Trzeba było przyznać, popisał się tam. Zanim odpowiedział, nachylił się, aby złożyć na jej policzku szybki, powitalny pocałunek, bo oficjalnie została zaakceptowana do kategorii znajomych z potencjałem. - Biorąc pod uwagę, że uzdrawianie wiąże się z ranami, a rany wiążą się z krwią, to owszem, wolałby zachować czyste ręce - zaśmiał się, naprawdę nie chcąc nieznacznie się rozejrzeć na wspomnienie o Fire. Ale zrobił to. I co z tego? Potem dokładnie zlustrował miedzianowłosą towarzyszkę Emily (@Nessa M. Lanceley), zastanawiając się, czy może ją kojarzyć. Niestety, wstyd się przyznać, ale na imprezie w pubie nie rzuciła mu się szczególnie w oczy. Zdecydowanie należało to naprawić. - Blaith? - podłapał natychmiast, nieprzyzwyczajony, aby ktokolwiek nazywał Fire po imieniu. I do tego zdrobnionym. - Nie zgubiłem jej, po prostu jeszcze nie znalazłem - odparł niepoważnie filozoficznym tonem. Fire w żaden sposób do niego nie należała, trudno było więc oczekiwać, aby wiedział, gdzie w tej chwili przebywa. Była gorsza niż kot. - Dobre spostrzeżenie. Jestem świetnym towarzystwem na chwilę. Skąd pomysł, że jestem w posiadaniu takich informacji, skoro to twoja kuzynka? - zapytał, nie zrażając się bezczelnością. Lubił bezczelność. - Pomijając Fire, Ezra Clarke. Chyba nie mieliśmy jeszcze przyjemności? - przypomniał lekko, oczekując że dziewczyna się przedstawi. Ezra lubił wiedzieć z kim ma do czynienia.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Uzdrawianie było dziedziną magii, jaką ostatnio starał się wyjątkowo zgłębiać. Po niezbyt udanych (a czego on się spodziewał?) próbach na przyjaciołach, postanowił wyjątkowo tym razem postąpić rozsądnie i bezpiecznie dla otoczenia - udać się zwyczajnie na lekcję. Co prawda profesor zapowiedziała, że zajęcia będą mieć charakter mocniej mugolski, jednak nie zrażał się tym. Wakacje spędzał z dala od magii, każda umiejętność może okazać się tam przydatna. Wyszedł z pokoju wspólnego niedługo po @Cherry A. R. Eastwood, nie zdążył jednak dziewczyny złapać. Obce mu bieganie korytarzami z entuzjastycznym okrzykiem. Skoro podążają w tym samym kierunku, prędzej czy później się spotkają. Chyba, że Cherry skręci, ale podobno wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, zapewne także spora większość przebiega przez polanę, chociaż kto by chciał iść do Rzymu, tam nie można uczyć się uzdrawiania... O proszę, wkrótce okazało się, że Puchonka zmierza w stronę miejsca zbiórki razem z jakimś nieznanym mu Krukonem (@Luke Williams). Czyli nie do Rzymu na wakacje, a na lekcję. Niespiesznie dogonił obu, przystając obok i patrząc na sytuację na polanie. Zdecydowanie będą mieć, co robić, oceniając po stanie fantomów. Osoby wrażliwe na krew nie powinny lepiej przychodzić na te zajęcia. Chociaż? Jeśli ktoś zemdleje, może nauczą się dodatkowych umiejętność cucenia. Na żywym to zawsze fajniej niż na sztucznym. Za takie myślenie chyba powinien mieć dożywotni zakaz wstępu do jakiejkolwiek placówki medycznej. Na szczęście nie miał. Jeszcze. Kto wie, może nie dorobi się jej w ogóle? Póki co nie odzywał się, jedynie poprawiając mundurek. Nie czuł potrzeby odbiegania od zwykłego stroju uczelnianego. Szkolna szata mu starczała za codzienne ubranie z jedyną wariacją na teraz aparycji w postaci różnej podkoszulki czy spodni pod uniformem.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefistofeles nie mógł odpuścić sobie lekcji uzdrawiania. Po pierwsze, była to dziedzina, która cholernie mu się przydawała - notorycznie robił sobie krzywdę, a fajnie było czasem doprowadzić się do porządku samemu. Niekiedy niemal wstyd było po raz setny zasuwać do skrzydła szpitalnego... Ale tutaj pojawiał się drugi powód; uwielbiał pannę Blanc. Wydawała mu się niesamowicie specyficzna i intrygująca. Miała w sobie coś tak nieziemsko hipnotyzującego, że nijak nie potrafił jej się oprzeć. Zresztą, łatwo było zżyć się z kimś, kto regularnie zapewniał mu eliksir, pomagał z obrażeniami i czasem odprowadzał na skraj lasu - lub odbierał z niego bladym świtem. Zdobyła serce Ślizgona, choć do tego nie planował się nigdy przyznawać. O wiele łatwiej wzdychało się do niej z oddali, pozwalając sobie na szczere rozbawienie. Grunt, że mógł na nią liczyć w kwestii likantropii, nie? Trzecim powodem była sama lokalizacja. Mefisto zawsze miał problem z zajęciami prowadzonymi w zamkniętych przestrzeniach i o ile jesienią czy zimą aż tak go to nie drażniło, tak wiosna i lato stawały się koszmarną męczarnią. W dodatku ostatnio pozostawienie okna otwartego skończyło się latającymi różdżkami... Zawędrował na polanę całkiem ochoczo, trochę nawet rozglądając się za jakimś towarzystwem. W końcu idealnie byłoby, gdyby trafiła mu się jakaś ofiara do podręczenia... Wpatrywał już się w czekającą na uczniów Blanc, gdy dostrzegł gdzieś niedaleko @Sanne van Rijn. - Coś nie możemy się zgadać... - Mruknął, zachodząc Krukonkę od tyłu i zaraz przystając sobie obok. Przemknął spojrzeniem po mniej i bardziej znajomych twarzach, nie bawiąc się wcale w wielkie powitania. Tylko subtelnie uniesiony kącik ust mógł upewnić w przekonaniu @Neirin Vaughn, @Ezra T. Clarke i @Emily Rowle, że należeli do grona wybrańców, których towarzystwo - najprawdopodobniej - jakoś by wytrzymał.