Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Nie zauważył jej. Jednak kompletnie jej to nie dziwiło. Zazwyczaj była dla otoczenia niezauważalna, albo ludzie ostentacyjnie ją ignorowali by nie musieć z nią rozmawiać, no bo kto ma ochotę na rozmowy z jakąś miągwą. Nie no, Nastka nie była miągwą, jednak jej chorobliwa nieśmiałość zdecydowanie utrudniała kontakt z otoczeniem, zwłaszcza, gdy to chcące z nią rozmawiać otoczenie zawierało w sobie personę męską. Ba, już jedna stanowiła problem, a teraz wyobraźcie sobie, że wokół niej stoi kilka osób, najgorzej jeśli męskich. Wtedy jej zdolność do wypowiadania się, która już i tak jest niska przy mężczyznach spada do zera, jeśli nawet nie niżej. Biedna Wodnicov, całe życie w lęku przed powiedzeniem czegoś nie tak, całe życie wysługiwana przez matkę, która zgasiła jej pewność siebie i zrobiła przez to z niej nieśmiałą Rosjankę. Teraz jednak siedziała pod wielkim dębem zajęta sama sobą. Słońca aż zapraszało, by wyjść. Wrzucić na nos okulary przeciwsłoneczne i siedząc na trawie wystawić twarz do słońca. To też właśnie robiła będąc opartą plecami po drugiej stronie dębu, kiedy usłyszała za drzewem jakiś ruch. Podniosła się, pomimo nieśmiałości nadal była kobietą, a to owocowało w dość duże pokłady ciekawości i postanowiła sprawdzić co się tam dzieje, automatycznie niczym tarczę przyciągając do piersi książkę, którą akurat czytała. Obeszła drzewo i stanęła nad, jak się okazało, przeciwnikiem płci męskiej. Jej cień padał na jego twarz. Oczy miał przymknięte, dlatego Nastka znalazła idealny moment dla ucieczki dla siebie. I właśnie w chwili, gdy miała zrobić pierwszy krok w tył jego oczy otworzyły się o spojrzenie padło prosto na nią. Nastka zastygła, normalnie tak, jakby spotkała na swojej drodze drapieżne stworzenie i każdy ruch, jakikolwiek mógłby je rozjuszyć, ono zaś(to zwierze) rozszarpałoby ją i tak skończyłoby się jej marne życie. Dlatego trwała tak w bezruchu, z błękitnymi oczami rozdziawionymi niczym pięciozłotówki dwie, a na jej poliki powoli wpływał odcień różu. Jak widać Nastka nawet w obliczu życiowego zagrożenia potrafiła się rumienić. Nie powiedziała jednak ani słowa, strach zawładnął nią na tyle, że głos ugrzązł jej w gardle. Wiedziała już, że gdyby próbowała coś powiedzieć, pewnie tak jak zawsze skończyłoby się to na poruszeniu bezdźwięcznie ustami
Aiden w pewnej chwili odczuł, że nie jest już zupełnie sam. Otworzył oczy napotykając stojącą zaraz przed nim drobną istotkę. W pierwszym odruchu chciał warknąć coś wyjątkowo niemiłego, aby przepędzić niechcianego przybysza, a wtedy jego wzrok padł na twarz dziewczyny. Wydawała się być mocno przestraszona, a jej policzki pokrywały się różem. Ciemnowłosy spodziewając się jednego ze swoich znajomych musiał mieć wtedy bardzo głupią minę. Był niemal pewny, że nigdy wcześniej jej nie spotkał i może właśnie ten fakt spowodował, że mimowolnie nie chciał, aby odchodziła. Chłopak przechylił nieco głowę i uniósł brwi, czekając aż istotka wreszcie postanowi się odezwać. Tak się jednak nie działo, a Aidenowi przyszło na myśl, że może być to trochę jego wina. Raczej wątpił, żeby jego obecny wygląd zachęcał do kontaktów. Ona się mnie boi uświadomił sobie Aiden. Tak, zdarzało mu się już spotykać z osobami jej pokroju, jednak te znajomości kończyły się szybciej niż się zaczynały. Większość ludzi myślało, że spowodowane jest to tym, że ciemnowłosy zbyt szybko nudzi się innymi, a prawda była taka, iż ten na ogół gadatliwy Ślizgon czuł się wyjątkowo skrępowany, gdy jego rozmówca ograniczał się do wtrącenia co jakiś czas kilku słów i potakiwania. Kąciki ust Aidena uniosły się w przyjaznym uśmiechu, gdy poklepał miejsce tuż obok siebie. Chciał w ten sposób dać dziewczynie do zrozumienia, że jest tu mile widziana. - Cześć. Jestem Aiden, a ty? - zapytał ciepło.
Stała tak, nie wiedząc co z sobą zrobić. Czyli była to jedna z typowych sytuacji dla dziewczyny. Zazwyczaj bywało tak, że nie miała pojęcia z sobą zrobić i choć czasem spotykały ją podobne sytuacje, za każdym razem miała wrażenie, że różnią się od siebie diametralnie. I chociaż za każdym razem mówiła sobie, że na następny raz będzie śmielsza i odważniejsza cały jej plan zazwyczaj spalał na panewce. tak jak i teraz, zazwyczaj po prostu stała, a jej policzki zalewał róż, ona zaś sparaliżowana nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Wiedziała też, ze kontakty z nią nie są łatwe, bo i jak mogłyby być? Nikt nie zadawał sobie tyle trudu, by oswoić ją na tyle, by mówiła przy nim całe, składne zdania, które nie brzmią jak szepty. Zazwyczaj zniechęceni trudnościami w kontaktach z nią ludzie odchodzili szybciej niż się pojawiali. Ale powróćmy do teraz. Stała tak nad chłopakiem i wydawało jej się, że spojrzenie jego oczy zaraz wywierci jej dziurę w brzuchu, czy tym w innej części jej ciała na którą akurat patrzył teraz. I nagle, uśmiechnął się. Szczerze, bezpretensjonalnie i miło. Nastka zmarszczyła brwi, a czerwień na jej twarzy zapaliła ją jeszcze mocniej. Można spokojnie powiedzieć, że kontakty z nią wyglądały trochę jak oswajanie hipogryfa. Tylko że ona, w przeciwieństwo do stworzenia nie była w stanie rozszarpać nikogo na kawałki. Zdecydowanie jednak łatwo było ją zrazić i spłoszyć. Zaraz jednak Aiden odezwał się. Otworzyła usta, chcąc coś odpowiedzieć, cokolwiek. Ale zrobiła to co zawsze. Otworzyła i zamknęła usta kilkakrotnie i nic z nich na świat się nie wydobyło. Wyglądała pewnie jak karp, którego wyciągnęło się z wody. Do jasnej cholery Wodnicov, zacznij rozmawiać z ludźmi. ROZMAWIAĆ. Rozmowa zawiera w sobie słowa, które wypowiada się. USTAMI. Usta nie służą jako klimatyzacja dla języka. - ofuknęła się w myślach. Przestąpiła z nogi na nogę i odchrząknęła, nieufnie spoglądając na miejsce, które poklepał obok siebie. Zamiast zasiadać obok przycisnęła książkę mocniej do piersi. -Nastasja. - przedstawiła się w końcu używając jakiś dźwięków. Jej głos jednak na pewno był cichy, tak że Aiden musiał nieźle wytężyć słuch, by ją zrozumieć. Biedny ślizgon, raczej nie znalazł dobrego kompana do rozmów
Uśmiech na twarzy Aidena znacząco się poszerzył, kiedy dziewczyna – Nastasja – wyjawiła mu cichutkim głosikiem swoje imię. Sam przed sobą musiał przyznać, że spodobała mu się reakcja istotki, którą wywołał spojrzeniem i jednym uśmiechem. Stwierdził, że ten rumieniec dodaje jej pewnego dziecinnego uroku. - Śliczne imię dla... - urwał krzywiąc się lekko. Aiden, idioto! To zdecydowanie najmniej oryginalny tekst w historii – wytknął sobie chłopak, nerwowym gestem pocierając szyję. - Um... Po prostu śliczne imię – poprawił się niezręcznie. Wstał, przybliżając się o jeden krok do dziewczyny. Był to może krok dość nierozważny, ale no cóż... Aiden nie cechował się myśleniem o konsekwencjach jakiegokolwiek czynu, a już szczególnie jeśli chodziło o kontakty międzyludzkie. Ciężko więc go winić, że jego naturalnym odruchem była chęć poznania Nastasji. Ciemnowłosy jeszcze raz zlustrował postać tego biednego stworzonka szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Przecież każdy ma jakąś pasję, coś o czym nawet najbardziej nieśmiała osóbka może nawijać godzinami. Jego wzrok zatrzymał się na trzymanej przez Nastasję książce. - Co czytasz? - zapytał, ale nawet nie czekając na odpowiedź – albo raczej się jej nie spodziewając – przechylił głowę starając się odcyfrować tytuł.
Powiedział coś. Właściwie zdanie nawet. Wyraził chęć prowadzenia rozmowy. Z nią. Rozmowy. Polegającej na wymienianiu słów. I zdań. I poglądów. I tego wszystkiego co zawierają w sobie rozmowy. A właściwie to nawet powiedział w jej kierunku komplement. CZY ON NIE WIEDZIAŁ? Że tak to się tylko Nastkę straszy jeszcze bardziej niżby ją przestraszył wybuch z broni palnej. Co powinna teraz zrobić? Podziękować? Zrewanżować się? Co się w takich sytuacjach robi? Nastka nerwowo szukała w głowie jakiegoś pomysłu na to, jakżeby mogła wybrnąć z tej kłopotliwej dla niej sytuacji, ale sama na nic wpaść nie mogła. I nagle też wstał! Boże kochany i zamierzał podejść. Co to za szaleniec z niego był to Nastka nie wiedziała. Ostatkiem sił powstrzymała się, by się automatycznie nie wycofać. W sensie, by nie zrobić kroku w tył, skoro się do niej zbliżał. Ale przecież normalni ludzie tak nie robić prawda? Nie cofają się, bo ktoś się zbliża, dlatego mocniej zacisnęła knykcie na książce i stała w swoim miejscu. - Mi.. Milczenie Hipogryfow - odpowiedziała, choć też nie bez problemu. Niby taka nieśmiała a czytała takie straszne książki o jakiś okrutnych czarnoksiężnikach kanibalach. Co tej Nastce w głowie siedziało to chyba nikt nie wiedział.
Nie odsunęła się. Aiden widział w jej oczach prawdziwą walkę ze samą sobą i doskonale zdawał sobie sprawę, że kolejne kroki nie byłyby już oznaką impulsywności czy lekkomyślności, tylko po prostu nieograniczonej tępoty chłopaka. Zaplótł ramiona na piersi intensywnie wpatrując się w okładkę. Czy powinien cokolwiek o niej powiedzieć? Może zapytać, o czym opowiada? Ale cholera... przecież osoba, która w życiu przeczytała nieprzymusowo zaledwie trzy książki, nie mogła cierpliwie o nich słuchać. Tym bardziej jeśli był to Aiden słynący z koncentracji godnej złotej rybki. - Milczenie Hipogryfów? Uwielbiam tę książkę - rozentuzjazmował się fałszywie. Mógł się założyć, że wymiękłby już przy czwartej stronie. A co jeśli dziewczyna nagle odzyska język i zacznie go obsypywać pytaniami? Każdy wie, jak perfidne potrafią być tak z pozoru niewinne stworzonka! - A tak swoją drogą, potrafisz nieźle się skradać. Nawet nie zauważyłem, kiedy się pojawiłaś. Zmiana tematu. To było coś, co Aiden musiał przymusowo opanować wraz z mamieniem urokiem, aby wszelkie wybryki uchodziły mu na sucho. Gdyby nie to, już dawno miałby przerąbane. - Mi tam wszyscy zawsze mówią, że chodzę jak słoń! I podobno można mnie usłyszeć jeszcze przed tym jak się mnie zobaczy - zażartował posyłając Nastasji słodki uśmieszek. To była jego kolejna metoda. Rozpraszanie rozmówcy. I miał nadzieję, że Nastka okaże się równie podatna na te drobne sztuczki, jak niemal każdy dotychczas. Tylko, czy warto było ryzykować? - Wiesz co? Muszę lecieć, przypomniałem sobie o... pracy. Z eliksirów. Na śmierć o tym wcześniej zapomniałem. Do zobaczenia... mam nadzieję - strzelił głupią wymówkę mijając dziewczynę. Jak na pierwsze spotkanie i tak chyba poszło nieźle. Na odchodne posłał jej jeszcze jeden uśmiech, a chwilę później jego myśli zaprzątnięte były już czymś innym.
Przeciągnęła się leniwie, pozwalając słońcu przedzierającemu się przez gęste konary drzewa, dosięgnąć jej jasnych rąk. Przez chwilę spoglądała na białą skórę nadgarstków, patrząc jak mieni się w słońcu i rozważając jak wyglądałaby z mocną opalenizną. Przesunęła wzrokiem do dłoni, nagle gwałtownie je cofając. Szybko wyciągnęła z kieszeni różdżkę, by wyszeptanym zaklęciem spróbować pozbyć się plam. Jej ręce miały czerwonawy odcień po ostatniej pracy. Jak zwykle niedokładnie je wyczyściła, co teraz ewidentnie było widać. Przeklęła po Rosyjsku swój brak spostrzegawczości, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego charakteryzuje się nim wyłącznie w stosunku do swojego stanu wyglądu. Była niechlujna. Ale stan ten wynikał z braku czasu, pamięci, z przejęcia sprawami wyższymi. Zdjęła skórzany plecak z ramion, ignorując fakt, że podwinął nieco jej czarną bluzę, by położyć go sobie na kolanach. Odbezpieczając zaklęcie ochronne, które chroniło bagaż przed niepowołanymi rękoma, uniosła klapę zaglądając do środka. Skóra królika mieniła się bursztynową barwą, gdy słońce wkradło się do wnętrza worka. Powinna sprzedawać skóry w blasku promieni, by otrzymywać za nie wyższą sumę. W tym samym momencie coś gwałtownie odwróciło jej spojrzenie. Kątem oka dostrzegła jak trawa mocniej się poruszyła, a kolejny stwór, tym razem posiadacz białego futra, przechadza się błoniami. Zwierze było niewysokie, musiał to być więc kuguchar, kot ewentualnie. Pełna nadziei, że jest to ten pierwszy, dyskretnie zdjęła plecak z kolan, zniżyła się na czworaka, by przykryła ją trawa i by stamtąd mogła wycelować w swoją ofiarę. Nie była zachłanna. Przecież miała mało, zbierała tylko to co niezbędne. Niezbędne by mieć więcej.
Matko jak było gorąco. Żar się z nieba lał. Leoś nie lubił takiej pogody. Już wolał jak było zimno w chuj niż jak pośladki przyklejały mu się do ud. W sumie to mu się nie przyklejały, ale i tak było okropnie gorąco. Żar lał się z nieba. Niby w Czechach też bywało gorąco, ale on akceptował w Czechach wszystko. No nie ważne. Dziś było w miarę. Wiał delikatny wiaterek, który pięknie współgrał z tym okropnym żarem. Leoś oczywiście nie mógł wysiedzieć w klasie dlatego na lekcje chodził jeszcze rzadziej niż do tej pory. A ONMS tak czy siak było na dworze. No ale do brzegu. Szedł tak sobie ubrany w jakąkolwiek koszulkę i jakiekolwiek spodnie. A no i okulary. Teraz wszystko pyliło, a nasz bohater był uczulony na większość pyłków. Dlatego chodził w tych cholernych okularach. Rozkoszował się spokojem. Nie słyszał nigdzie tego trajkotania tych głupich lasek. Zastanawiał się w sumie tylko nad jedną rzeczą. Co dalej z projektem? Pierwsze zadanie już za nim, kiedy przyjdzie czas na następne? A no i jeszcze Emilia. Z nią też miał pewien problem. Miał wrażenie że ich znajomość przeszła na inny poziom. Nie wiedział co powinien z tym zrobić. Jarka upierała się że jest zakochany. On absolutnie i bez apelacyjne nie popierał jej toku myślenia. Znaczy tak sobie wmawiał. No ale już. Na ostatniej lekcji ONMS uczyli się podchodzić do rannych zwierząt nie zauważeni, aby móc im pomóc. Příborský oczywiście korzystał z tej lekcji jak mógł a potem ćwiczył na kocie Jarki. Więc był w tym nie zły. Pod Wielkim Dębem zauważył Zilye. Bardzo szybko po kojarzył fakty gdy mignęło mu białe futro kuguchara. Nie muszę chyba opisywać uczucia które mu towarzyszyło. Skradając się wyciągnął swoją różdżkę i gdy dziewczyna właściwe nabierała powietrza aby odebrać życie biedemu zwierzakowi: -Expelliarmus!- broń od razu wyleciała jej z ręki. Czech uśmiechnął się z satysfakcją rozglądając się za zwierzęciem. Uciekło, to najważniejsze. Nie sądził że Expelliarmus zadziała na zwykły przedmiot który nie jest różdżką. Ale i tak był dumny że przeszkodził Zily.
Fyodorova też nie lubiła upałów. Lubiła przeszywający chłód Syberii, gdy nie raz ciężko się oddychało, a wciągane, chłodne powietrze, zdawało się móc ostro pociąć płuca. Lubiła, gdy zimno brutalnie piekło ją w policzki, a nos wydawał się być na granicy odmrożenia. W zimie trzeba było się dużo ruszać, działać. Słońce rozleniwiało. A ona bardzo nie lubiła siedzenia z założonymi rękoma. Zapatrzona w swą zdobycz na czworaka powoli przemieszczała się w kierunku kota. Jednocześnie była na tyle skupiona na tym, co chce zrobić, iż zupełnie zignorowała towarzyszące jej dookoła różne okoliczności. W tym i ludzi. Czasem popełniała taki błąd. Zbyt zapatrzona w to co chce dostać, stawała się nieostrożna. Tatko często zwracał jej na to uwagę. Kiedy już chciała rzucić zaklęciem obezwładniającym w kociaka (a skurczybyki szybko uciekały, więc trafienie w niego nie było aż tak łatwe!), ktoś bardzo nieelegancko jej przeszkodził. - Co do kurwy... - szybko przeklęła, po tym jak w ułamku sekundy ktoś pozbawił ją narzędzia do obezwładnienia celu. Zdezorientowana Rosjanka szybko się obróciła, by dojrzeć intruza. Jako, że wciąż klęczała na trawie, a ten stał przed nią, to jedyne co mogła zrobić, to uderzyć go z pięści w nogę. Tak w ramach kary, że tu jej w paradę wchodzi (a do tego uśmiecha się zadowolony!), gdy ona stara się upolować piękne futro. - Kurwa, Příborský, oddawaj moją różdżkę i w ogóle spadaj stąd, przeszkadzasz mi. Czego tu szukasz? - Rzekła bardzo szybko, trajkocząc ze swym rosyjskim akcentem, jednocześnie podnosząc się na równe nogi. Oczywiście najbardziej ją irytowało, że chłopak musiał robić za obrońcę biednych zwierząt i jej przeszkodzić. Byli w tej samej sfinksowej grupie, a jednak Fyodorova nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Leoś tak trzęsie się nad losem tych wszystkich futrzaków. Powinien być trochę bardziej świadom tego, że taka już kolej rzeczy, a w lesie przetrwają najsilniejsi. Naprawdę, powinien być w tej grupie, co to tylko książki czytają i niczym nie brudzą sobie rąk.
Jeju tak pięknie się denerwowała. Miód dla jego oczu normalnie. Sam jednak rzucił soczystym przekleństwem gdy dostał w nogę. Zabolało. Nie tak żeby miało go z nóg powalić, ale zabolało. Malutka miała siłę. Widocznie nie spodziewała się nikogo. A na pewno kogoś kto miałby jej przeszkodzić. Satysfakcja rosła z każdą minutą. Aż miło było to oglądać. Leoś nie rozumiał polowania. Nie dla futer. Jeżeli wchodziło by w grę przeżycie, na pewno też zabijałby zwierzęta. Ale uważał je za wspaniałe istoty. Każde, nawet najgłupsze zwierze darzył szacunkiem. Dlatego nie godził się na ich bez myślne zabijanie. Rozmasował sobie udo aby po chwili znów się wyprostować. Na jej święte oburzenie zaśmiał się tylko. Za każdym razem gdy obok niego stawała uśmiechał się uświadamiając sobie jak jest niska i drobna.: -Żebyś sobie dywan mogła uszyć? Zapomnij maleńka. Postoje tu sobie, ewentualnie pochodzę za Tobą. Na dywan będziesz musiała jeszcze trochę poczekać- posłał jej uśmiech i poprawił okulary. Rosjanka z jednej strony okropnie go irytowała. Nie rozumiał jakim cudem są w tej samej grupie. Jego ONMS nauczyło miłości i szacunku do zwierząt a ta wątła dziewczyna wydawała się czerpać satysfakcję z zabijania ich. Nigdy nie próbował jej zrozumieć. Ale od kwietnia usilnie przeszkadzał jej w byciu łowczynią na pełen etat. Nie była dla niego fizycznie żadnym zagrożeniem. W Sfinksowych zadaniach to co innego. Ale oczywiście nigdy głośno tego nie powie. Dla zabicia ciszy zapytał: -Po co polujesz co? Kompletnie nie rozumiem sensu tej roboty.
To wstyd, że tak satysfakcjonujące było patrzenie, jak ta druga osoba się słodko denerwuje. Niestety działało to w obie strony. O ile Leoś lubił wnerwiać Zilkę, tak i ona uwielbiała widzieć, że ten denerwuje się z jej powodu. Ich relacja wyglądała tak chyba od samego początku. A jednak, chociaż tak kochali doprowadzać się na skraj roztrojenia nerwowego, to jednak wciąż pisali do siebie listy, czy po prostu się widywali. Może mieli skłonności masochistyczne? Fyodorova doskonale wiedziała, że Priborsky nie rozumie jej polowań. Nie rozumiała tego większość ludzi, która żyła w innych warunkach. Anglicy, czy nawet uczestnicy projektu Sfinksa, w większości żyli naprawdę w dobrobycie i nikt z nich nie był zmuszony nawet pracować w takim młodym wieku. A co dopiero samemu kombinować skąd wziąć środki na to, by mieć co później sprzedać, bądź wrzucić do garnka, w przeciwnym razie zima ich pochłonie. - Super. Wiesz, mam już tuzin takich zajebistych dywanów, że mam w dupie te twoje protesty. Z resztą, jest tu tyle kotów, że musiałbyś całymi dniami za mną łazić - rzekła buntowniczo krzyżując ręce na piersi i posyłając mu gniewne spojrzenie (co prawda w tym celu musiała zadrzeć nieco głowę do góry, ale wciąż był to bardzo groźny wzrok!). Co by tu sobie nie wyobrażał, że jej realnie jakkolwiek zaszkodził. Uniosła brwi do góry spoglądając na niego i usiłując zrozumieć, dlaczego w ogóle zdał jej to ostatnie pytanie. Pokręciła ostatecznie głową, jakby z rezygnacją. - Głupi jesteś i nic nie rozumiesz. Kurwa, a wydawałoby się, że ludzie z tego projektu powinni być zaznajomieni już z tym, że ludzie mieszkający w różnych rejonach świata prowadzą trochę inne życie, niż wylegiwanie się w pięknym, bogatym i czyściutkim domku - rzekła posyłając mu mało przyjazne spojrzenie, jednocześnie tymi ostatnimi słowami odwołując się do życia, jakie wedle niej na pewno Priborski w tych swoich Czechach, prowadził. Wydawał się jej teraz jakimś zupełnie nierozumnym, małym chłopcem.
Leoś nawet nie pamiętał jak poznał Rosjankę. W sensie to że to było na projekcie i w ogóle to jasne, ale jak doszło do tego że byli w swego rodzaju dziwnym sojuszu. Po za tym że Fyodorova działała mu na nerwy, nie mógł powiedzieć żeby mu szkodziła. Bardziej mu pomagała. Ale z drugiej strony tak jak już wspomniałam wcześniej właściwie cały czas robili sobie na złość z przyjemnością oglądając reakcje drugiej strony. Za docinki Rosjanki miał czasem ochotę jej porządnie przyjebać, coby zakryła się nogami. Niestety często stopowała go rozsądek i ustalona zasada, ale kusiło przeogromnie. Leoś nie raz słyszał o tym że ludzie polują, bo nie mają co jeść. Bo w pobliżu ich wioski nie ma spożywczaka, z resztą w promieniu pięćdziesięciu kilometrów nie ma spożywczaka. A skóra zwierzęcia, na pewno jest świetną kołdrą w to też nie wątpił. Ale nadal nie rozumiał czemu poluje będąc w Hogwarcie. Gdzie żarcie było na każdym kroku. Łóżko wygodniejsze niż u niego w domu. Kominki też grzały, w zamku nie narzekał na chłód. Dlatego też jego opinia że dziewczyna poluje dla przyjemności ani trochę się nie zmieniła. Prychnął jakby powstrzymując śmiech: -A Ty mała myślisz, że ja mam kurwa jakieś inne zajęcie?- znów posłał jej szeroki uśmiech. Jasne że nie będzie za nią cały czas łaził. Miał lepsze zajęcia. Ale ona nie musiała o tym wiedzieć. A gdy jej czoło zmarszczyło się jakby w przypływie furii, miał ochotę klaskać w dłonie. Tratował to chyba jak taką głupią grę. A on nigdy nie przegrywał.: -Och, mała nie komplementuj mnie tak.- na aluzje do czyściutkiego domu uśmiech trochę spełzł z jego twarzy. Była niesprawiedliwa. Nic nie wiedziała. Może faktycznie w porównaniu do zabijania zwierząt miał prostsze życie. Ale na pewno nie było łatwo. Nie dość że religijna mugolka samotna matka go wychowywała, to jeszcze tłukli się po mieszkaniach socjalny skazani trochę na łaskę mugoli. I Leoś bardzo dobrze wiedział co to ciężka praca. Zaczął pracować zaraz po tym jak razem z Jarką trafili do magicznej szkoły. Zwyczajnie nie było ich stać na magiczną edukację, a on za wszelką cenę chciał uchronić swoją mała, kolorową siostrzyczkę przed używanymi książkami, różdżkami. Zagotowało się w nim nieco. Nic nie wiedziała. Powinna zamknął ten swój mały rosyjski dziób i nie kłapać ozorem bez potrzeby. Sam siebie nakręcił i był zły. Ale starał się tego za bardzo nie okazać co by nie dawać Zilce pieprzonej satysfakcji!: -Tak? Naprawdę? Muszę kiedyś kogoś poznać kto się wyleguje w ciepłym czyściutkim domku. Ale nadal mi kurwa nie odpowiedziałaś czemu polujesz w Hogwarcie? Tu masz wszystko podsunięte pod nos. Tylko błagam nie karm mnie gównianym tekstem "nie chcę wyjść z wprawy". Co jak co kurwa ale jak się zabija to nie sposób zapomnieć- wpatrywał się w nią zawzięcie. No cóż miała pecha, detektyw Příborský bardzo chciał rozwiązać tą zagadkę.
Mimo tych ciągłych zaczepek i wymieniania mało przyjaznych zdań, Fyodorova tak naprawdę nie miała nic przeciwko temu, by wzajemnie sobie pomagali, jeśli była taka konieczność. Z resztą, Leoś był jej jedynym sojusznikiem, reszta pewnie nie miała aż tyle cierpliwości by zadawać się z Rosjanką. W końcu dokuczanie sobie, dokuczaniem, ale na swój sposób chłopaka całkiem lubiła. Może właśnie dlatego, że mimo tak napiętej relacji, wciąż jeszcze nie uciekał od niej. Chociaż jak i on miał ochotę jej czasem przywalić, tak i ona jemu! - A pierdolę Cię - machnęła w końcu lekceważąco ręką, by Priborsky sobie nie wyobrażał, że tym łażeniem za nią cokolwiek na dłuższą metę, wskóra. Pozapinała dokładnie swój plecak, wsadzając do niego przy okazji różdżkę i zakładając go ponownie na plecy. Żeby chłopak za nią łaził i powstrzymywał przed polowaniem, musiałby jeszcze całkiem szybko biegać. W najgorszym razie w ruch poszłyby zaklęcia, ale z tym przecież też by sobie dała rade! To też groźby Leosia, iż będzie bawić się w jej cień, zupełnie ją nie przejęły i już gotowa była sobie ruszyć dalej, na podbój okolicznych lasów, gdy wywiązała się dalsza rozmowa. Uniosła brwi, słysząc jego komentarz, przeczący jakoby mieszkał w pięknym domu. Rosjanka nigdy go o to nie wypytywała. Prawdę powiedziawszy wyciągała tu wnioski podparte pewnymi stereotypami. Skoro mieszkał w przyjemnych Czechach, zakładała, że żyje tam inaczej niż ludzie w Rosji. Pięknie, schludnie i europejsko. Jednak zdziwienie to, szybko zastąpione zostało uczuciem rodzącego się poczucia coraz większej złości. Jego ignorancja okropnie ją drażniła. Nic nie rozumiał. - Jebany egoista. - Burknęła początkowo, próbując powstrzymać chęć zarzucenia go potokiem słów, jak i obraźliwych epitetów. Obróciła się na pięcie, zrobiła krok, lub dwa, przed siebie, zupełnie gotowa odejść, gdy jednak gwałtownie się zatrzymała, pod wpływem buzujących emocji chcąc mu rzucić tym jebanym wytłumaczeniem, co by się udławił nim, czy cokolwiek. Obróciła się znów w jego stronę, rewanżując się zawziętym spojrzeniem. - Widać, że żyjesz tylko myśląc o sobie, bo nawet do tej pojebanej głowy Ci nie przyszło, że mogę to robić wcale nie dla siebie - odrobinę podniosłym tonem zaczęła swą wypowiedź, nieco nerwowo przy tym podwijając rękawy w bluzie. Wielka Brytania była za ciepła. W jednym tylko miał rację, nie da się zapomnieć, jak zabijać te zwierzęta. - Może ty masz wyjebane co się dzieje w Czechach, gdy możesz się wylegiwać w ciepłym łóżku Hogwartu, gdy uwijają się przy tobie skrzaty, gotowe codziennie dać Ci żarcie, ale nie wszyscy są takimi zapatrzonymi w siebie, egocentrycznymi chujami. - Skwitowała, żałując, że ten temat w ogóle został poruszony. Czech nic nie rozumiał. Tymczasem w niej tylko narastała fala irytacji związana z tym, że ten tak chce, by mu to wyjaśniła. W gruncie rzeczy to nie była jego sprawa. Ona zaś zdawała się mieć fobię przed opowiadaniem o sobie zbyt wiele. Każdy powinien pilnować swojego podwórka.
Chłopak włożył ręce do kieszeni. Uśmiechnął się. Udało mu się osiągnąć cel i faktycznie zirytować Rosjankę. : -Malutka, nie pierdol, nie pierdol za młoda chyba na to jesteś- jak zawsze błyskotliwy Příborský rzucił w stronę dziewczyny. Ile ona właściwie miała lat? Po wyglądzie zawsze ciężko było mu oceniać takie rzeczy. Naprawdę zamierzał dziś trochę za nią połazić. Może też namówić na jakieś piwo, bo sam pić nie lubił. Jednak nawiązał się dalsza rozmowa. Nie podobało mu się że Fyodorova patrzyła na niego jak na debila który nie wiedział ile to dwa plus dwa. Przecież wiedział o życiu dużo więcej niż jej się wydawało. I był naprawdę dobrym facetem. Tylko trzeba było to w nim odkryć. Zdjąć z niego tą pokrywę drania, który udawał że nic go nie interesuje. Poznać go. To brzmi tak banalnie ale było bardzo ważne. Uderzyła w czuły punkt. Bardzo czuły. Bo o Leośu można było powiedzieć naprawdę wiele. Że cham, że prostak że leń. Ale na pewno nie że był egoistą. Za dużo poświęcił, za dużo zrobił żeby jakaś dzikuska z lodowego buszu mówiła mu że jest egoistą i nie rozumie poświęcenia dla drugiego człowieka. Wyciągając swoje długie nogi podszedł do niej i złapał za bluzę tuż nad jej drobnymi piersiami. Zacisnął dłoń i pociągnął do góry. Nie żeby chciał jej zrobić krzywdę. Bardziej wystraszyć. W sumie to nawet nie wiedział co chce w ten sposób osiągnąć. Ale przekroczyła jakąś magiczną granicę: -Nie masz prawa ruská děvka nazywać mnie egoistą. Nie masz zasraný prawa tak mówić. Nic o mnei nie wiesz. O mnie o mojej zasraný rodzinie i moich zasraný realiach. Więc zamknij ten zasraný rosyjski dziób. I następnym razem zastanów się co mówisz. puścił ją, bo trochę z niego zeszło. Odszedł parę kroków. Znów schował ręce do kieszeni. Chciał chyba ukryć ich drżenie.
Zaskoczył ją. Otworzyła usta by zaczerpnąć powietrza, może chciała też coś powiedzieć, jednak Priborsky złapał i pociągnął ją za bluzę, jakby była lekka niczym małe dziecko. Patrzyła na niego dużymi zielonymi oczami, sprawdzając jak daleko się posunie. Nie chciała testować jego cierpliwości, zawsze robiła to z czarującą niewinnością, jakby nie wiedziała, do czego ją pewne słowa mogą zaprowadzić. Może powinna była bardziej się przestraszyć? Była w niej pewna śmiałość, przeczucie, że ze wszystkim da sobie radę, dlatego nie potrafiła cicho siedzieć. Jego agresja tylko ją rozzłościła. Cicho tylko była by przekonać się co uczyni, ten jednak zaraz ją puścił. Słowa jednak, które wypowiedział, mocno trzymały się Fyodorovej. - Och kurwa, jasne. Całe szczęście, że ty możesz sprowadzać moje polowania do poziomu hobby, oceniając moje realia, kiedy zajebiście mało wiesz, bo inaczej byśmy, kurwa, nie mieli o czym rozmawiać - przez zaciśnięte zęby odparła, czując, że się w niej gotowało. W otulającym ją amoku, ruszyła przed sobie, by stanąć na przeciw Priborskyego. Sprowokowana słowami, określeniami jakimi ją nazwał, zamachnęła się i zamkniętą pięścią przywaliła mu prosto w nos. Tak mocno, jak tylko miała teraz siłę. - Nie chcę Cię więcej widzieć, ty głupi chuju. - Powiedziała rozprostowując rękę, która bolała ją po mocnym uderzeniu. A jednak, czuła cudowną satysfakcję związaną z tym, że mogła na nim wyładować złość. Jak nigdy, pewna była, że mu się należało. Obróciła się na pięcie, zostawiając Czecha samego z sobą. Może ich przyjaźń, współpraca, znajomość, czy jakkolwiek inaczej jeszcze tego nie określić, była żałośnie głupim pomysłem? Może czekali, aż nadejdzie pora na zajebistą kłótnie i wszystko pójdzie w cholerę? Czuła się dziwnie pewna, że to było do przewidzenia. Nie, nawet nie wyłącznie z powodu Priborskyego, a z pewnego przekonania, iż żadnych pozytywnych relacji nie potrafi dłużej utrzymać. Czemu ta miałaby być wyjątkiem?
Oczywiście tego miejsca w całym Hogwarcie nie znał. No bo i skąd miał go znać? W zasadzie, można powiedzieć, że znalazł się tutaj zupełnym przypadkiem. No bo zabłądził. Głupia wycieczka na przyramkowe błonia może się skończyć znalezieniem tak okazałego i wspaniałego zjawiska. No, kto by pomyślał? Nie dość, że sam widok tej jesieni, takiej innej od angielskiej, brytyjskiej, czy jak to tam zwał, był cudny. No bo kurcze, słońce świeciło, nie padało (!!!), niebo częściowo zachmurzone. Żyć nie umierać. I w dodatku te różnokolorowe liście tak świetnie mieniły się w blasku słonecznych promieni. No i to drzewo. W całej okolicy, w zasadzie najbardziej okazały pomnik przyrody ożywionej w okolicy. Duże, rozłożyste, a co najciekawsze tak bardzo inne od reszty przedstawicieli flory. Dlaczego? Bo było.. tak bardzo zielone. Cudnie się komponowało. Zapewne gdyby był malarzem, albo jakimś rysownikiem, już pewnie uwieczniał by to jakoś. Niestety nic z tych rzeczy. Ale mógłby być choć poetą – może wtedy oddał by to słowami, może nawet lepiej, kto wie? Żadnych z tych talentów nie posiadał, ale za to dość dobrze się wspinał, przez co dość szybko (choć z pewnymi problemami) dostał się na górę, gdzie znalazł stojący tam domek. Nie za dużych rozmiarów, mimo to całkiem.. przyjemny? O ile można tak powiedzieć o pozbawionej jakichkolwiek mebli, a także innych udogodnień drewnianej chatce. Mimo wszystko, okazała się na tyle miła, aby można było w niej spędzić kilka godzin, ucinając sobie drzemkę. Jak pomyślał tak zrobił. Kiedy w końcu Morfeusz wypuścił go z objęć, zorientował się z radością, że nie stracił całego dnia. Nadal było jasno. A więc świat nie zemścił się na nim, tylko dlatego, że uciął sobie krótką drzemkę. No i dobrze! Tak ma być. No, ale czas stąd spadać. Schodził spokojnie, kiedy dostrzegł, że nieopodal, z drugiej strony drzewa ktoś siedział. W zasadzie siedziała. Dziewczę. Opierała się o ten wielki dąb i chyba cos tam pisała. Albo rysowała. Cóż, trzeba było to sprawdzić. Najciszej więc jak potrafił zszedł na poziom gruntu, po czym ruszył w stronę dziewczęcia. Zerknął przez ramię, lekko się pochylając. Gapił się w pracę dziewczyny, a kiedy zorientowała się, że nie jest tu sama i w dodatku jej „towarzysz” chyba nie zna znaczenia słowa dyskrecja, uśmiechnął się jedynie. – No co? Ładne. – rzekł z uśmiechem.
Ava rzadko kiedy nie szanowała swojego snu. Wolała nie wstać na śniadanie niźli zakończyć już noc i poddać się temu, co może przynieść dzień. Jednak Bogini miała swoje sekrety przed ludźmi, których nie chciała pokazywać. Jej artystyczna dusza była tłumiona już od dziecka. Nie miała skupiać się na głupotach, gdy smoki ziały ogniem z głodu. Ona nie chciała się temu poddawać. Wkrótce wyjechała do Ameryki i jej ciotka nie interesowała się tym, co robi w pokoju Ava. Gorzej było z pobytem w Salem. Ciekawskie nosy zawsze wciskały się w nie swoje sprawy, a Erskine brakowało cierpliwości. I wtedy nauczyła się rysować nad ranem. Kiedy słońce zaczynało wschodzić, szatynka wychodziła spod kołdry, brała wełniany, szkocki koc, a następnie wychodziła na błonie. Nie było już ludzi. Ci z imprez zdążyli wrócić do dormitorium, a ranne ptaszki biegały po terenach, które Ava oczywiście unikała. Tak też było tego ranka. Opatulona w olbrzymi koc usiadła pod drzewem. Na kolanach ułożyła olbrzymi szkicownik, a w dłoń wzięła pióro. Rzadko kiedy przynosiła ze sobą cały zbiór pasteli, bo zwyczajnie się by nie zabrała. Musiałaby mieć stół, a nie rysować na kolanie. Nie skupiała się na tym, czy ktoś jest obok czy nie. Wciągnął ją cały rysunek, odprężał śpiew ptaków, szelest liści. Nagle usłyszała czyiś głos. Podniosła głowę i szybko zamknęła szkicownik. - Nie wolno się tak zakradać! - warknęła, opatulając się bardziej kocem i nawet nie dziękując za ten komplement. - Czy my się już nie poznaliśmy? - spytała od razu, bo dałaby sobie rękę uciąć, że podczas pierwszych dni w Hogwarcie odbyła się impreza, na której chyba się całowała z tym o to bezczelnym i ciekawskim osobnikiem. Paskudna sprawa!
Artyzm? Nie, nie znał się na tym za bardzo. Dla niego sztuką było jakieś szybkie i efektowne transmutowanie przedmiotów, robienie jakiś niesamowitych rzeczy za pomocą magii, nieważne jakiego typu. Tak, to była sztuka. Oczywiście nie negował przez to w żaden sposób jakiś tam ważnych dzieł, malarskich, literackich, rzeźbiarskich, o nie. Ale po prostu.. nie znał się na tym. Nie wiedział, jak nakładano farbę w starożytności, jak w XV wieku, a jak w XX. Dla niego to był kosmos, coś tak niepojętego, jak mugolskie nauki ścisłe. No bo sorry, ale. Jak można tłumaczyć pewne procesy w taki sposób. Albo konstruować jakieś rachunki czy inne tego typu rzeczy. Ech, to jednak prawda. Życie bez magii jest szalenie, szalenie, szalenie trudne. No i w sumie był w stanie to zrozumieć. To znaczy, że można go było nazwać ignorantem i w ogóle. Że można było na niego patrzeć z dużym dystansem, kiedy wyrażał swoje poglądy o sztuce, czy jakiś artystach. No, ale sorry. Chama to proszę mi z niego nie robić. Albo jakiegoś czyhającego na życie tejże dziewuszki napastnika. Poza tym, co to za zachowanie?! Kulturalnie podchodzi, chwali jej obraz, a ona do niego z krzykiem. No sorry. Są jakieś zasady życia w społeczeństwie, prawda? Inna sprawa, nie mógł jej wystraszyć, bo i nie poruszał się bezgłośne, w ogóle nawet się do niej nie zakradał. Czemu wysnuła taki wniosek? Cóż, dobre pytanie, ale nie chciał się w to za bardzo zagłębiać. - Tak, do takich ludzi trzeba się uśmiechać. Uśmiech i dobre słowo mogą zmienić ten świat, pamiętaj Benjamin. – upomniał siebie w duchu, jednocześnie biorąc głęboki wdech. Nie był jakiś superhiperultra impulsywny, po prawdzie, ale nie chciał też w jakikolwiek sposób stanąć w swojej obronie. To podobno źle wpływa na dalszy przebieg znajomości. Zwłaszcza na jej początku. A więc tak. – My? – odparł, słysząc jej pytanie. Znali? Hmm.. Zasadniczo.. być może.. nie, nie kojarzył. Na pewno się sobie nie przedstawiali, a jeśli tak, to pewnie dlatego, iż byli w jakieś grupie znajomych i tak już dla zasady. Z pewnością tak było, bo przecież inaczej w jakikolwiek sposób byłaby mu znana. Teraz jednak miał wrażenie, iż widzi to dziewczę, nawiasem mówiąc ładne (może tym sobie tłumaczyła swoje zachowanie?), pierwszy raz na oczy. Już miał odpowiadać, że nie, nie ma takiej opcji, kiedy pomyślał sobie, że przecież może go sprawdzać. Co jeśli faktycznie się znali? Hm.. Okej. Dowiemy się w swoim czasie. – Aha! To już mnie nie pamiętasz tak? – rzucił oburzony w jej kierunku. – W takim razie Ci przypomnę. – dodał szybko z uśmiechem. – Olaf. Naprawdę mnie nie pamiętasz? – tak, posłużył się drugim imieniem, ale skąd ona mogła o tym wiedzieć? Chyba, że serio wiedziała? Gorzej, jeśli to ona zacznie wkręcać jego.. – poznaliśmy się w sumie całkiem niedawno..
Artyzm nie polegał na umiejętnościach, które dało się wyuczyć. Talentu nie można było się wyuczyć. Wszystko kryło się w duszy. Kolory miały głębsze znaczenie. To nie była tylko czerwień, ale i namiętność, pożądanie, czasem nienawiść i gniew. Wszystko zależało od otoczenia, emocji, których Ava nie miała zamiaru tłumaczyć nikomu innemu. Jej pracę zwykle chaotyczne, czasem skupiały się na szczegółach. Tak jak w tym przypadku. Głowa lwa, nie smoka, tylko kota, który może nosić zarówno śmierć jak i przyjaźń, wykonana była piórem. Cienka stalówka przejeżdżała, wydając z siebie pokutne dźwięki, po kartce, a Ava jak zaczarowana rysowała. Nie mogła się oderwać, nawet pochrapywanie chłopaka nie mogłoby jej obudzić. Człowiek, którego inni mianowali artystą, nie miał obowiązku posiadania olbrzymiej wiedzy o historii sztuki. Czasem wystarczyło otworzyć serce oraz wszystkie zmysły, aby namalować rysunek, który odbierał dech innym. Jednak pełnoprawny artysta powinien znać konkurencję i mieć malarzy, grafików tudzież innych artystów, którzy są dla nich wzorem. Pewne nazwiska powinny tkwić w głowie, a dzieła rozpoznawać nawet na kilometr. Chociaż Ava nie rozumiała tego gonienia za kupowaniem obrazów za kilka milionów, bo uważała, że tacy uliczni malarze czasem mieli więcej wrażliwości niż wielcy ludzie. Odłożyła szkicownik do torby, skupiając całkowitą uwagę na chłopaku. Kojarzyła zarys jego szczęki i kształt ust. Wtedy zaczęło coś świtać w głowie Avy. I to ją przeraziło. Myślała, że więcej go nie zobaczy. Słysząc zdziwienie chłopaka, zaśmiała się. - Oczywiście, że się znamy, powiedziałabym nawet dogłębnie - rzuciła dwuznacznie - Masz uroczy pieprzyk na szyi, czy wciąż trzymają się malinki? - spytała zarazem. Rozpuściła włosy z koka i próbowała je zaczesać tak, aby nie były widoczne ich załamania i fale. Trochę się nad tym męczyła aż nie zaczęło to wyglądać jak głowa pudla. Oparła się wygodniej o drzewo, a następnie wlepiła wzrok w chłopaka. - Dla mnie możesz być nawet słonik Benjamin - odparła, bo wiedziała, że zapamiętałaby takie imię jak Olaf. W Szkocji nie było one spotykane.
Może polegał, może nie. Na Merlina on był przecież naukowcem! Tak! Naukowcem! Zajmował się transmutacją! Tak, a to była nauka, a nie jakaś sztuka. Zdecydowanie, do tego został stworzony, tym miał się w życiu zajmować, a nie jakimś malowaniem, graniem na instrumentach, czy baletem! No dobra, w sumie ogarnianie jakiegoś instrumentu na źle by mu nie wyszło, wręcz przeciwnie. Bo to zawsze dobrze świadczy o człowieku, robi z niego takiego erudytę, człowieka kultury i w ogóle poeta doctus. Z tym, że Benji nigdy nim nie zostanie i miał tego pełną świadomość. No, ale nie można mieć wszystkiego, co nie? Właśnie! A on akurat miał na ten moment wszystko, czego chciał. Wspomnianą transmutacje, alkohol, sporadycznie papierosy no i przygodne kontakty z ludźmi. Niezależnie jakiej płci. Chociaż w sumie.. tego ostatniego mu brakowało. No, ale jak mawiała ta panna, nie wiedzieć gdzie poznana, podobno zawiązali bliższą znajomość. Głębszą, jak to określiła. Zatem.. Nie, nie. Pamiętałby! Oczywiście, że by pamiętał! Chociaż…? – Nie gadaj. Niemożliwe, żebyśmy wylądowali w łóżku, pamiętałbym.. – powiedział ożywiony, no może za wyjątkiem ostatniego słowa, które padło na nieco niższym tonie i przy innej artykulacji, tak jakby mówił to tylko do siebie. No, bo przecież do chuja wafla pamiętałby! Nie ma Alzhaimera, ni innych problemów, żeby nie wiedzieć co zaszło między nimi. No, ale widać ona wiedziała lepiej. A kiedy padło hasło malinki, jakoś tak odruchowo sięgnął ręką w stronę szyi, jakby próbując w ten sposób wybadać jej stan. Z wrażenia aż usiadł. Nic nie było, choć zauważył ostatnio jakieś ślady dziwnego i nieznanego pochodzenia. – Naprawdę.. się.. znamy..? – wydukał wręcz, siadając naprzeciwko niej i szukając w jej twarzy, postawie jakiejkolwiek odpowiedzi. Przeczącej, albo twierdzącej, wszystko jedno, bez znaczenia. Ta tylko siedziała i gapiła się w niego. Merlinie, jakie to denerwujące i deprymujące zarazem!
To było coś, czego oczekiwała od bardzo długiego czasu. Kiedy pojedyncze śnieżynki spadały z szarego nieba i otulały jej twarz, o dziwo, przyjemnym chłodem. Stała wpatrując się w wielki dąb bez jakiegokolwiek kontaktu z rzeczywistością. Zachwyt w jej oczach mówił wszystko. Tak pięknie może być tylko w zimie. Pomyślała i rozejrzała się wokół siebie. Przed wyjściem narzuciła na siebie tylko szatę i byle jak ubrała szalik, a trakcie biegu ubierała nerwowo rękawiczki. Nie chciała siedzieć w budynku, dzisiejszy dzień był dla niej nerwowy, dlaczego? Nie za bardzo wiedziała, ale coś się z nią działo. Vi podeszła do drzewa i ściągając rękawiczkę położyła dłoń na ciemnym konarze i przymykając oczy wsłuchała się w swoje otoczenie. Musiała wyglądać dość dziwnie, ale jakoś się tym nie przejmowała. Co właściwie robiła? Tego nikt nie wie. Po prostu słuchała, drzewa, śniegu, wiatru, całego otoczenia. - Tęskniłam za tym. – wyszeptała do siebie i uśmiechnęła się w duchu. Jej twarz rozjaśniała i pojawił się szeroki uśmiech. - Czas wracać! – powiedziała pełna entuzjazmu i ruszyła przed siebie, a raczej zrobiła krok nie cały krok. Poczuła jak jej ciało leci do przodu. Mimowolnie zaczęła poruszać rękoma we wszystkich kierunkach, jakby to miało pomóc i uderzyła twarzą o puchatą kupkę śniegu. Potknęła się o… eee właściwie to o nic. W jej oczach pojawiły się łzy, ale nie płakała. Pociągnęła tylko nosem i postanowiła jakoś zebrać się do kupy.
Bardzo wolniutko zmierzała w stronę Wielkiego Dębu. Postanowiła, że to właśnie tam odpakuje paczkę od rodziców. Była bardzo malutka, bez problemu mieściła jej się w kieszeni. Zapewne nie był to żaden sekret i pewnie dostała na urodziny jakąś portmonetkę zwiększająco-zmniejszającą – mama była bardzo praktyczną osobą. Chociaż znając ojca mogła równie dobrze znajdować się tam kanarkowa kremówka - pewnie miał nadzieję, że się nie połapie i zostanie ptaszkiem. Taki tam psikus urodzinowy, co roku jej wykręcał jakiś numer. Porąbany facet, a co najdziwniejsze osoby spoza rodziny odbierały go raczej jako poważną i kapryśną osobę. Otwierał się tylko przed ludźmi, których doskonale znał. Cóż, Eli nie odziedziczyła tego po nim, a szkoda – może byłaby mniej naiwna? Nie rozpisując się już bardziej dotarła do celu. Już z daleka widziała, że nie będzie tam sama. Jakiś mały skrzat siedział pod drzewem i je obmacywał. To zbereźnicy... Kiedy podeszła jeszcze bliżej zauważyła, że to jednak dziewczynka (ludzie mogą mieć jakieś 80 cm wzrostu?). Zbliżała się, a uczennica zachowywała się coraz dziwniej. Najpierw próbowała odlecieć, a potem wpadła w śnieg. Hm... A to podobno Elishia jest jakaś taka nie teges. W każdym razie pierwsze co zrobiła, to stanęła przed nią ubrana w opięte leginsy i płaszczyk oraz rękawiczki bez palców, a potem wystawiła dłoń w jej stronę, żeby pomóc wstać zanim cała przemoknie.
Kiedy próbowała wstać jako silna dziewczyna, którą nie ruszył fakt, że uderzyła twarzą o śnieg i cały jej nos zrobił się czerwony i zimny, jednak kiedy zauważyła, że przed nią jest jakaś dziewczyna zamarła, całe jej oczy zaszkliły się, a po chwili zaczęła płakać. (*Łeeee – dzwiękonaśladownictwo) Mimo tego, że płakała pod nosem złapała dziewczynę za rękę i wstała. - Dziękuję – wydukała pod nosem trochę niezadowolona i pociągnęła nosem ocierając potok łez, który jakimś cudem ustał. Była dziwaczną dziewczyną, no ale co z tego? Nie przeszkadzało jej to. - Co tam? – spytała już z szerokim uśmiechem zapominając, że przed chwilą rozpaczała i jej nos zaczął przypominać nos Rudolfa. Z piersią wysuniętą ku niebu i dumą wypisana na twarzy (*nie była tego świadoma) ukazywała światu swój nosek. Ale teraz poważnie. - Vi jestem – powiedziała zadowolona z siebie, ale trochę też zawstydzona, mimo wszystko to była obca dla niej osoba. Ludzie, ileż można mieć zmian nastroju w ciągu 15 minut? A co najlepsze ta dziewczyna nie dostrzegała tego. Może żyła w całkowicie innej rzeczywistości, gdzie takie zachowania… dobra po prostu była sobą i to było najbardziej dziwaczne w niej.
JEZUS MARIA JUŻ NIGDY NIKOMU NIE POMOŻE! Co to ma być?! To ona tutaj otwiera serce duszę, a ta... Zaczyna ryczeć?! Mina Elishi była porównywalna z emotikoną „O_O*”. Nie miała pojęcia co ma zrobić. Uspokajać? Matką to ona chyba będzie kiepską, skoro się nie umie zająć jakąś dziewczynką z 3 roku. A sama była taka jakieś... 6 lat temu. Człowiek zapomina. Mina nie zmieniała się ani odrobinę, kiedy pani beksa podziękowała jej i zaczęła się ogarniać. Eli rozmasowała chrząstkę pod uchem, ponieważ jeszcze jej dzwoniło po tym jakże głośnym koncertem. Od dziś seks tylko z zabezpieczeniem! Jeszcze nie dorosła do znoszenia takiego hm... Właściwie, to nawet słowa nie ma na to. Już jej się zdawało, że ta oto malutka przestanie ją zadziwiać, a tu nagle banan na twarzy i zaciesz. I ponownie Eli zaczęła wyglądać tak „O_O*”. A najgorsze, że zdała sobie sprawę, że kojarzy skądś tą wariatkę. Z korytarzy? No właśnie nie. Za dobrze znała te rysy twarzy. Hm... Nawet kiedy się przedstawiła, a Li była już w stanie trzeźwo myśleć (w końcu przestał ją boleć mózg, do którego promieniował ból uszu) ni cholery nie mogła załapać kto to właściwie jest, więc jednak pozostała na stwierdzeniu, że to jakaś młodziutka uczennica, która może na nią wpadła czy coś? To najbardziej prawdopodobne. Pewnie kiedyś dała jej niezłą burę, ta też się popłakała i dlatego Elishia ją pamięta. - Elishia. Albo po prostu Eli, albo Li – Również się przedstawiła uśmiechając się w taki sposób, że doskonale widać było, że czuje się po tej całek akcji lekko niezręcznie i nie bardzo wie jak się zachować – Em... Już... Em... Dobrze? - Spytała mając nadzieję, że nie pożałuje tego zainteresowania.
Kiedy Elishia zadała jej pytanie spojrzała na nią zaskoczona i na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością. Już dobrze? Okey szybka analiza co się przed chwilą stało! Dziewczyna wpatrywała się w nią w ciszy, a raczej wpatrywała się w śnieg za nią, kiedy jeden z płatków uderzył ją w nos otworzyła szeroko usta, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. - Tak… przepraszam – wydukała zakłopotana. Nie pomyślała, że ta sytuacja mogła być też krępująca dla dziewczyny – naprawdę bardzo przepraszam – powtórzyła opuszczając głowę – czasami jestem trochę…. Ummm nieogarnięta? – zapytała śmiejąc się pod nosem. Zbliżał się niebezpieczny czas dla Elishii, czyżby panienko Moonlight miała zamiar się rozgadać? - Jesteś ze Slytherinu, ne? Z drugiego roku? – zapytała zmieniając całkowicie temat. Może uda się jej znaleźć nowe przyjaźnie? Któż to wie. – Może mnie nie pamiętasz, ale na początku tamtego roku chodziłyśmy razem na zajęcia. Widać, że dziewczyna była trochę zagubiona i nie bardzo wiedziała co ma mówić. Trudno jej było nawiązywać przyjaźnie, no ale cóż, kiedyś musi się nauczyć (o ile to jest możliwe).
Żeby krępująca! Na prawdę ciężko było zareagować na płacz w środku błoni! Jeszcze by ktoś pomyślał, że Eli jej tutaj krzywdę robi – w końcu no nie powiem, była do tego zdolna. Nawet jednego z chłopaków, których lubi poznała dlatego, że rozwaliła przy nim komuś tam nos. Oj, fajnie było. Taka tam ostra adrenalina! Dobrze czasem jest używać instynktu i prawego prostego zamiast różdżki nawet, jeśli z zaklęć radziła sobie bardzo dobrze. - Trochę – Powiedziała tonem skłonnym do przesady, ale potem po prost się do nie uśmiechnęła. Może to i jest jakaś wariatka, ale w sumie śmieszna i nawet miła. A jeśli ktoś się tak zachowuje, to nie ma powodu żeby go jakoś szczególnie źle ocenić, choć co fakt lubiła szufladkować ludzi zanim ich jeszcze pozna. - Tak – Opowiedziała je à propos zadanego pytania. A potem uwaga, po raz trzeci wykonała manewr „O_O*”. Oby już więcej nie trzeba było, bo jej oczy wypadną i potoczą się do pępka – taki mini golf. - Moment... Jak to? To ty nie jesteś 13 latką? - Hm... No taktem to Elishia nie grzeszyła, ale cóż poradzisz? To się ma, albo się nie ma. Nie da się tego nauczyć i z tym się nie dyskutuje. Z niedowierzaniem oglądała ją cal po calu tak dokładnie, że to aż mogło peszyć. Szczególnie, kiedy zatrzymała wzrok na jej klatce piersiowej z „Hm?” na twarzy.