Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Autor
Wiadomość
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Nie będzie aż tak źle? Szczerze w to wątpiła, im dłużej latały przy tej nieszczęsnej wierzbie. Zaczynała się ona mocno irytować tym, co one w ogóle robiły. Valenti podejrzewała, że coś podobnego mogłoby się zdarzyć, ale nie sądziła, że aż tak szybko. Niejednokrotnie słyszała nieprzyjemne historie z bijącą wierzbą w roli głównej. Teraz być może obie miały stać się taką historią. Obserwowała jak Violetta kolejny raz atakuje wierzbę, próbując zdobyć gruszkę, ale poszło jej równie źle co i samej Włoszce tuż przed chwilą. Silvia zaczynała szczerze nienawidzić zabawy, której notabene autorką przecież była. -Jakbyśmy mu coś wcześniej zrobiły. - mruknęła pod nosem, wciąż rozcierając brzuch w który oberwała od drzewka. Przyszła jednak jej kolej na rzucenie się w wir walki z gałęziami, więc pochyliła się, szybko nabierając prędkości na swojej miotle. Niby wszystko szło super, ale Valenti za cholerę nie mogła zbliżyć się nawet do wierzby. Gałęzie trzeszczały złowrogo, nie mając zamiaru przepuścić jej do środka, aby mogła złapać tę nieszczęsną gruszkę. Każdy jej manewr był skutecznie przewidywany przez drzewo, które blokowało ją i wręcz atakowało, byle tylko odgonić tę głupią muchę, która ją dręczyła. Zrezygnowała odleciała na bezpieczną odległość, niepewna, co robić dalej. -Może dajmy jej chwilę odetchnąć? Może się uspokoi? - zasugerowała marszcząc brwi.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Punkt widzenia zależał od punktu siedzenia. Dla Maxa, który miał zupełnie inne doświadczenia życiowe, Lou była pod wieloma względami rozpuszczona, ale miała zdecydowanie więcej od niego, teraz jeszcze okazywało się, że została zesłana na banicję pod okiem wujka, co wcale takie złe nie było, skoro miał się nią tutaj opiekować i nie pozwolić jej zginąć. W pewnym sensie Gryfon cieszył się, że to się pierdolnęło, a dziewczyna musiała radzić sobie sama, bo przyszła pora na to, żeby faktycznie ogarnęła dupę. Mimo wszystko miała do tej pory tak naprawdę wszystko, a wrzucona w nowe miejsce, gdzie nikogo nie znała - przechodziła mimo wszystko szkołę życia. Dla Brewera to była kurewska normalność i pewnie właśnie dlatego uważał, że każdy powinien zarobić kilkanaście razy po dupie, żeby przekonać się, że życie jest chujowe i tylko sami jesteśmy w stanie coś w nim zmienić, jak się już uprzemy i będziemy zapierdalać. - Gdyby nie to, że jest moją siostrą i pewnie próbuje mnie wyswatać, pomyślałbym, że się zakochała jak pojebana - stwierdził jeszcze nieco rozbawiony, ale zaraz zeszli na nieco inne tematy i jedna brew Maxa powędrowała w górę, zaś na jego ustach pojawił się nieco złośliwy uśmieszek, jakby chciał zapytać Lou, czy aby na pewno jest tak pewna, że nie uda mu się tego zobaczyć. Droczył się z nią, oczywiście, i nie zamierzał przestawać, bo mimo wszystko irytowanie jej było dziwnie zabawne, dziwnie przyjemne, choć nie był do końca w stanie zidentyfikować uczucia, jakie się z tym wiązało. Ale było, całkiem mocne, więc trzymał się go raczej kurczowo, bo za dobrze mu z tym było. - Tym lepiej dla mnie - skomentował jeszcze jej słowa, chcąc się przekonać, czy za chwilę zirytuje się tak, jak chociażby na imprezie z okazji dnia świętego Patryka, gdzie aż żal było odrywać od niej spojrzenie, kiedy wściekała się wręcz potwornie. - Pamiętam o nich i myślę, że Nox świetnie sobie z nim poradzi - dodał, trochę się z nią dalej drocząc. To, czy zamierzał faktycznie zrobić ten tatuaż, było właściwie tajemnicą, ale nie zamierzał jej spraw ułatwiać i mówić, że na pewno go nie zrobi albo że zrobi go w jakimś konkretnym miejscu, albo w konkretnym celu. Bawił się z Lou, to było oczywiste, ale jak to ostatecznie się skończy, miała się przekonać dopiero w przyszłości. - Lumos w kamieniu? No dobra, umiesz takie czary-mary? Bo ja nie jestem pewien, żeby podobne sztuczki były na mój marny poziom - stwierdził nieco rozbawiony i wcale nie zawstydzony tym, że zaklęcia były raczej poza obszarem jego zainteresowań.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Drzewo zdecydowanie nie miało ochoty na to, by z nimi współpracować i broniło im dostępu do zawieszonych na nim gruszek. Podlatywanie do niego w tej chwili mogłoby się naprawdę źle skończyć chyba, że zrobiłoby się to w odpowiedni sposób. Violetta obserwowała uważnie wierzbę, gdy Silvia próbowała się do niej zbliżyć, starała się zobaczyć jakiś wzór w ruchach gałęzi, by zobaczyć czy nie ma może jakiegoś miejsca, przez które mogłaby się przebić do celu. I zdawało jej się, że chyba takie dostrzegła. - To drzewo nigdy się nie uspokoi - stwierdziła krótko, gdy tylko Puchonka wróciła do niej. Raz jeszcze przyjrzała się wierzbie i zaciskając mocniej dłonie na trzonku Nimbusa, pochyliła się nad nim, by nie stanowić zbyt wielkiego celu dla rozszalałych drewnianych biczy. Ruszyła w kierunku celu, obierając wcześniej upatrzoną trasę i starając się uniknąć rozszalałej wierzby. W końcu jednak udało jej się sięgnąć po gruszkę i wrócić bezpiecznie do Valenti bez wypuszczania jej z rąk. Nareszcie jakiś sukces! - Trzeba po prostu do niej podlecieć z odpowiedniej strony - powiedziała, podrzucając jeszcze owoc w dłoni.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Kostki: 3 i F i przerzucone na 5 i D D podniesione o 1 oczko czyli E
To drzewo faktycznie nie miało w planie się uspokoić. Im dłużej latały, tym bardziej rozsierdzały poszczególne gałęzie, przez co miały one bardziej ochotę je pozabijać. Pierwotnie Silvia była mocno optymistycznie nastawiona do tego pomysłu zabawy, ale z czasem ten optymizm ulatywał w eter. Jednak teraz próbowała sobie to tłumaczyć, spróbować poczuć jak na normalnym treningu, wmawiając sobie, że gałęzie to tylko tłuczki. Musiały ich unikać. Jeśli dałyby sobie z nimi radę w tym momencie, to przecież na meczu mogłyby być niepokonane! Może to (oraz pierwszy sukces Violi) pomogły jej pożegnać się z pesymistycznymi myślami, bo kiedy znów natarła na drzewo, poszło jej lepiej, niż ostatnim razem. Skomplikowane manewry, które wprowadziła podczas lotu na miotle, świetnie się spisywały! Latała jak natchniona, czując, że tym razem drzewo może ją cmoknąć... w witki miotły jeśli ją dosięgnie. Złapała owoc i śmiało ruszyła, lawirując pomiędzy gałęziami, aby wylecieć na powietrze, w kierunku krukonki, mocno ściskając gruszkę w dłoni! -Ty wiesz, że chyba masz rację? Trzeba wiedzieć, z którego boku zaatakować. - stwierdziła, nieświadomie tak mocno ściskając owoc, że sok pociekł po jej przedramieniu, ale upojona sukcesem, nie zwracała na to większej uwagi.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Faktycznie można było uważać gałęzie wierzby za swego rodzaju tłuczki... wyjątkowo grube i długie tłuczki... Takie, które też chciały równie mocno zabić. Chociaż czy bez tego byłaby dobra zabawa? Zapewne tak, ale już bez takich wielkich emocji i buzującej w żyłach adrenaliny. Obserwowała uważnie jak Valenti również podlatuje do drzewa i mogła jedynie się uśmiechnąć na ten widok, wiedząc, że z pewnością szukająca sobie dobrze z tym wszystkim poradziła. Chyba te kilka porażek było potrzebne, żeby w końcu mogły wymyślić jakiś konkretny sposób na wierzbę. Teraz z pewnością sobie jakoś poradzą. - Naprawdę nieźle ci poszło - pochwaliła ją i schowawszy wcześniej zerwaną gruszkę ponownie przylgnęła do trzonka swojej miotły, by wzbić się jeszcze wyżej i zaatakować tym razem drzewo od góry, stwierdzając, że im wyżej tym gorzej będzie gałęziom dosięgnąć do niej. I faktycznie udało jej się w ten sposób dolecieć do znajdujących się na wierzbie gruszek i zerwać jedną z nich, a następnie pikując nieco w dół wzdłuż pnia, oddalić się od swojego celu. Bez większego uszczerbku na zdrowiu. - Idzie nam coraz lepiej! - krzyknęła jeszcze do Włoszki, spoglądając z triumfem na trzymany owoc.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Z jednej strony taki trening był dobrym i złym pomysłem dla obu dziewczyn. Po pierwsze, adrenalina mocno krążyła w żyłach, dzięki czemu miały sposobność jeszcze lepiej wykazać się swoim umiejętnościami. Po drugie, gałęzie bijącej wierzby potrafiły być znacznie groźniejsze, niż tłuczki. Co z tego wynikało? Ano to, że w prawdziwym meczu będą naprawdę świetnie zaprawione. Nic nie będzie dla nich strasznym. Wszystkie możliwe obrażenia dostaną już teraz. Będą przygotowane na wszystko po prostu. -Dzięki - wyszczerzyła zęby w stronę koleżanki słysząc ten mały komplement. Nic tak nie motywowało do dalszego działania, jak uznanie z ust innej osoby i ona sama o tym doskonale wiedziała. Zresztą, Violetta zapewne też niejednokrotnie przekonała się o tym w swoim życiu. Obserwowała jej poczynania, kiedy zmieniła kierunek ataku na drzewo, jeszcze śmielej sobie poczynając, niż przed chwilą Valenti. I na szczęście przyniosło to zamierzone efekty, bo po chwili Strauss wróciła z kolejnym owocem w dłoni! -Wow, no to było coś! - powiedziała ze szczerym uznaniem w głosie. Po czym znów pochyliła się nad trzonkiem miotły i niebezpiecznie blisko podleciała do bijącej wierzby. Gałęzie latały wokół niej jak szalone, ale nie były w stanie wyrządzić jej tym razem żadnej krzywdy. Zręcznie lawirowała pomiędzy nimi w odpowiednim momencie przyspieszając i hamując swoją miotłę. Wykonała wyjątkowo widowiskową nawrotkę, co pozwoliło na złapanie jej kolejnego owocu, po czym wycofała się szybko, szczerząc się od ucha do ucha. -Jak tak dalej pójdzie, to za chwilę ta wierzba nie będzie musiała w ogóle się ruszać. - krzyknęła do Strauss, pozwalając sobie na jedną szybką pętlę wysoko nad gałęziami, nim podleciała na "stanowisko startowe".
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Nie zawsze miała tak różowo, jak można byłoby się spodziewać, ale Max nie był kimś, z kim chciałaby o tym rozmawiać, a już na pewno nie w tej chwili. Raczej wolała odciąć się od części tego, co było w poprzedniej szkole, aby teraz naprawdę zacząć od nowa, bez osób patrzących jej na ręce. Czy to kuzynostwo, czy rodzina. Dodatkowo tyle było tu ciekawszych tematów! Jak chociażby Alise i jej próby wyswatania? Aż sama uniosła brwi ku górze, żeby za chwilę dołączył do tego krzywy uśmieszek. - Zapamiętać i doradzać innym - nie zakochiwać się w Maxie - parsknęła, kręcąc lekko głową. Inna sprawa, że i ona czuła się odrobinę tak, jakby Alise reklamowała Maxa. Tłumaczyła, że wystarczy się zbliżyć, aby zobaczyć, że nie jest tak zły, jak się wydaje. Czy to nie było zachęcanie do kręcenia się wokół niego? Było. Na całe szczęście Max sam dawał sobie radę ze zniechęcaniem przynajmniej jej samej. Widząc jego uśmieszek, zacisnęła mocniej zęby, a w spojrzeniu pojawił się cień ostrzeżenia. Tak, była pewna, że nie zobaczy jej w takim staniku, a co dopiero bez niego. Była tego cholernie pewna, bo nie zamierzała tak paradować przed nim. Musiałby sam transmutować jej ubranie, ale podejrzewała, że nie byłby w stanie. Nie mówiąc o tym, że raczej nie był aż tak chamski. Tym lepiej dla mnie?! Co to miało znaczyć? Przecież chyba nie myślał… - Zapomnij - rzuciła krótko, twardym tonem. Żarty żartami, śmiech śmiechem, ale jego uśmieszek wyglądał tak, jakby był pewny, że coś takiego będzie mieć miejsce. Czy był jasnowidzem? Nie wiedziała. Czy wyczytał podobne bzdury w kartach? Mógł. Jednak ona aż takiej wiary w nich nie pokładała, a szczególnie po pierwszym tarocie, który uznała za oszukany. Wciągnęła powietrze, poruszając barkami, czując, że mimowolnie cała się spięła. Musi pamiętać, żeby nie poruszać podobnych tematów przy Maxie. Pokręciła jeszcze z niedowierzaniem głową, gdy niejako potwierdził, że rozważa zrobienie takiego tatuażu. Sama nie wiedziała, dlaczego czuła się z tym niepewnie i nie chciała odpowiadać sobie na pytanie, czy chciałaby, aby miał rzeczywiście ten tatuaż. To było zbyt skomplikowane, aby pochylać się dłużej nad tym. Zaraz uśmiechnęła się kącikiem ust i odszukała spojrzeniem pomniejszy kamień. Wzięła w końcu jeden do ręki i stanęła przed Maxem z różdżką w drugiej dłoni. - Raczej poradziłbyś sobie, bo to dość prosta kombinacja. Absorptio - rzuciła, celując w kamień. - To zaklęcia sprawia, że kamień jest teraz jak gąbka i wchłania kolejne… Więc wystarczy rzucić na niego… Lumos - wypowiedziała drugie zaklęcie, dzięki któremu kamień nagle zaczął świecić jasnym, choć niewielkim światłem. - Jeśli nie zapomnimy zabrać ze sobą paru kamieni, uda nam się zrobić parę takich pseudo pochodni - dokończyła, podrzucając kamykiem w dłoni. Teraz będzie się świecić, aż zaklęcie się wyczerpie. Z ciekawości była gotowa zabrać go ze sobą, aby sprawdzić ile czasu zajmie mu wygaśnięcie.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Po prostu musiały się wylatać w takich warunkach. Miały jakieś wyzwanie i mogły się sprawdzić w ekstremalnych warunkach. Czego mogłyby więcej chcieć? Mogły się naprawdę poszczycić tym, co potrafiły i przy okazji dobrze bawić przy unikaniu kolejnych uderzeń tego cholernego drzewa. - Nie ma za co - odpowiedziała jedynie, bo nie dało się ukryć faktu, że Silvia z pewnością była profesjonalistką. Gdyby tylko mogły razem zagrać na jednym boisku... z pewnością stworzyłyby całkiem dobry team. Uśmiechnęła się jedynie, gdy dziewczyna odwzajemniła komplement po tym jak to Strauss powróciła z owocem. Może i owszem było to miłe, ale dzięki słuchaniu komplementów nigdy nie zaszłaby daleko. W zasadzie dużo bardziej ceniła sobie krytyczne komentarze, które o wiele lepiej motywowały ją do działania. Wskazywały błędy, których powinna unikać lub aspekty, które mogła udoskonalić. Przyglądała się temu jak po raz kolejny Silvia popisała się swoimi niezwykłymi umiejętnościami miotlarskimi. Może dlatego też chciała spróbować nieco innego i o wiele bardziej ryzykownego podejścia do wierzby, starając się do niej podlecieć od lewej, wznosząc się powoli coraz wyżej. I to był błąd, bo oberwała długą gałęzią w prawe biodro. Cios nie był na tyle mocny, by wyrządzić jej większą krzywdę lub zrzucić z miotły, ale z pewnością go boleśnie odczuła... i mogła zapomnieć o schwytaniu gruszki. Zostało jej jedynie wrócić do Silvii we wstydzie i hańbie.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Owszem, była profesjonalistką, jednak nie stała się nią z dnia na dzień. Stało za tym wiele lat latania i całkowitego poświęcenia miotłom i wszystkim, co z quidditchem związane. Dzięki temu mogła powiedzieć o sobie w tym momencie, jako o dobrym graczu. Nawet propozycja kontraktu, jaką otrzymała rok temu była tego dowodem, choć sama Valenti oceniała siebie bardzo skromnie pod tym względem. Teraz również każdą wolną chwilę poświęcała na doskonalenie swoich umiejętności, czego dowodem był choćby ten właśnie trening z Violettą, który został zorganizowany. Przyglądała się jej poczynaniom w powietrzu, gryząc zdobyty owoc. Skrzywiła się znacznie, kiedy zobaczyła, jak krukonka odebrała od magicznego drzewa. To kolejny raz, nie pozostawiało wątpliwości, że coś widocznie było nie tak. Nie była pewna, czy z ich umiejętnościami, czy z czym. -Może następnym razem spróbuj podlecieć bardziej od dołu? Drzewo raczej skupia się w tym momencie, żeby gałęzie szły do góry. - stwierdziła po obserwacji drzewa i tego, jak się zachowywało. Odrzuciła gruszkę, która spadła gdzieś na trawę pod nimi i znów ruszyła, sugerując się tym, co powiedziała w kierunku dziewczyny. Faktycznie, gdy podleciała od dołu, drzewo jakby zachowywało się mniej chaotycznie. Pozwoliło na to, aby sięgnęła po gruszkę i chwyciła ją pewnie w dłoń. Wynurzyła się spośród gałęzi z uśmiechem na ustach. Nie zamierzała zachęcać dziewczyny do tego, by spróbowała jej techniki, bądź nie. Nie w każdym przypadku musiała okazać się skuteczna.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- To akurat jest najlepsza rada, jakiej mógłbym udzielać na swój temat - przyznał i uśmiechnął się, bez cienia ironii. Chociaż był, jaki był i na pewno nie dało się powiedzieć o nim, że jest empatyczny, miły, czy cokolwiek takiego, to miał jakieś resztki rozumu i honoru, i nie życzył nikomu takiego pojebania i takiego nasrania w głowie, żeby się w nim zakochiwać. Równie dobrze można byłoby od razu palnąć sobie w łeb, efekt byłby zapewne dokładnie taki sam, w końcu Max nie był człowiekiem, który zmieniłby się dla kogoś innego, o tym należało po prostu zapomnieć. O czym łatwo się przekonała, kiedy dosłownie chwilę później zaczął się zachowywać jak skończony kretyn i sugerować rzeczy, o jakich na pewno słuchać nie chciała. Taki już jednak był i konia z rzędem temu, kto zdoła jakoś nad nim zapanować. To było w chuj trudne i nikt do tej pory nie opanował w pełni tej sztuki, nawet Rose nie była w stanie do końca go zatrzymać, nie była w stanie powiedzieć, że umie go usadzić albo ustawić do pionu. Był tak narwany i nie do końca przewidywalny, że pewnie w najmniej spodziewanym momencie wypaliłby z jakimś takim gównem, że aż by łeb bolał i zęby trzeszczały. Na całe szczęście jednak Lou powiedziała coś tak zabawnego, że Max po prostu parsknął. Nie, nie poradziłby sobie. U niego rzucanie zaklęć było jakimś przekleństwem, nie umiał ich wypowiadać, plątał i chyba nigdy nie dogadywał się właściwie z różdżką, więc bywało trudno. Teraz było o wiele gorzej, gdy poważnie myślał o uzdrawianiu, a jego różdżka czasami robiła sobie co chciała, nie byli dobrani, ale cóż, to się chyba czasem zdarzało, czy coś tam, kurwa, zresztą, jebało go to w tej chwili. - Skoro to takie proste, dla ciebie, to ja zajmę się naszykowaniem konfetti i chyba pozostaje nam prosić Merlina, żeby nie było aż tak w chuj źle - stwierdził jeszcze, a potem zaproponował, żeby wracali do zamku i sprawdzili raz jeszcze, czy czegoś nie wykombinują, czy ich stroje jakoś tam wyglądają i w ogóle. Chuj tam z przeprosinami. Padły? Padły, więc Max nie potrzebował niczego więcej, a nie sądził również, żeby dziewczyna zamierzała opowiadać mu coś jeszcze, zwierzać się, czy robić cokolwiek takiego, więc po prostu temat porzucił, dochodząc do wniosku, że sprawa jest zamknięta.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyszło naprawdę beznadziejnie, ale przynajmniej wiedziała w czym leży błąd i była gotowa go poprawić. Podeszła do tego wszystkiego zbyt lekkomyślnie. Powinna najpierw pomyśleć i znaleźć sposób na to jak podlecieć do wierzby. I przede wszystkim zachować odpowiednią ostrożność. Skinęła jedynie głową na słowa Valenti i raz jeszcze rzuciła podejrzliwe spojrzenie na znajdujące się przed nimi drzewo. No cóż... raz kozie śmierć. Ponownie ruszyła w kierunku Wierzby Bijącej. Tym razem jednak uważając na wykonujące zamach gałęzie. I okazało się, że tym razem nie sprawiło jej to zbyt wielkiego problemu. Mogła bez większego problemu uniknąć uderzenia czy to odchylając się na miotle, wykonując zwis leniwca czy po prostu dobrze manewrując miotłą. Przynajmniej to pozwoliło jej w końcu sięgnąć gruszki i bezpiecznie wrócić do Silvii. No cóż. Teraz była jej kolej!
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Dla przypomnienia, żeby nie scrollować z poprzedniej strony:
Kostki: Rzucamy za każdym razem 2 kostki: 1xk6 na to, co zrobi bijąca wierzba, 1xliterki na to, żeby wiedzieć, jak nam pójdzie
Wierzba:
Spoiler:
1 - Wierzba uderzyła w Ciebie bardzo mocno, zrzucając Cię z miotły! (-3 oczka do literki) 2 - Wierzba uderzyła w Ciebie trochę lżej, ale i tak dało się to odczuć. Wybierz sama gdzie trafiła (-1 oczko do literki) 3 - Nie wiesz, czy na chwilę wierzba uśpiła się, czy co, ale skutkowało to tym, że ruszyła w ostatnim momencie do ataku, zmuszając Cię do zmiany koncepcji (brak możliwości złapania gruszki) 4 - No dobra, tym razem poszło bez żadnych większych przeszkód, chyba wierzba miała Cię w... w gałęziach. (brak dodatkowego efektu) 5 - Wierzba atakuje Cię zawzięcie, ale w zasadzie nic sobie z tego nie robisz! Nie ma szans, aby Cię dzisiaj dosięgła (+1 oczko do literek) 6 - Jak to możliwe, że idzie Ci tak świetnie przy tak niesprzyjających warunkach? Jakbyś mogła wychwycić każdy ruch bijącej wierzby i skutecznie ominąć jej gałęzie! (+2 oczka do literek)
Łapanie gruszek:
Spoiler:
A, B - Nie jesteś pewna czemu, ale nie możesz w ogóle poradzić sobie z podleceniem do odpowiedniej gruszki. Nie masz najmniejszych szans na jej złapanie. C, D - Chyba trochę się spłoszyłaś, bo gałęzie jakby nagle zaczęły mocniej się ruszać, więc nie byłaś pewna, czy podjęcie próby to dobry pomysł. Nie ma szans na złapanie gruszki E, F - Robisz piękną szarżę pomiędzy gałęzie. Łapiesz gruszkę i dumna zmierzasz na zewnątrz! Ale nie zauważasz tego jednego uderzenia przez co owoc wyślizguje Ci się z dłoni. Jednak już nie masz gruszki. G, H - Szału nie ma, dupy nie urywa. Ale gruszka jest. I - Mimo, że popełniasz minimalny błąd, to i tak ostatecznie wszystko kończy się dobrze! J - poszło Ci fenomenalnie, łapiesz gruszkę bez najmniejszego problemu!
Za każde 10 pkt w kuferku z gier miotlarskich do wykorzystania jest 1 przerzut. Od 3-ciej tury obowiązuje
Chyba w końcu obrały dobry kierunek ataku na to paskudne drzewo, bo obu dziewczyną zaczęło iść znacznie lepiej niż dotychczas. Nie popełniały już tak licznych i rażących błędów jak wcześniej i Valenti sądziła, że powoli nauczyły się przewidywać ruchy drzewa. Pech polegał na tym, że i drzewo nauczyło się przewidywać, co w zasadzie obie pragną zrobić. Skoro natarcia z boku ustały i pojawiły się z zupełnie innej strony, to znaczyło, że linię obrony należało przenieść. Silvia obserwowała naprawdę zmartwiona, czy tym razem krukonce pójdzie lepiej niż dotychczas. Na szczęście wyleciała ona spomiędzy gałęzi, zwycięsko ściskając owoc w dłoni. Silvia wyszczerzyła zęby w uśmiechu w jej kierunku i sama ruszyła na podbój pałającego nienawiścią drzewa! Podleciała wysoko w górę i następnie ostro pikowała w dół w kierunku gałęzi wierzby. Złapała gruszkę w dłoń, dezorientując swojego ruchomego przeciwnika, ale coś poszło nie tak, bo ostatecznie otrzymała cios w prawą łydkę. Zaklęła brzydko po włosku, wylatując spomiędzy gałęzi. - Przysięgam, że jak to drzewo jeszcze raz mnie dotknie, to spalę je przy samym pniu. - rzuciła gniewnie w bliżej nieokreślonym kierunku. Może jako przestrogę dla bijącej wierzby?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Cały ten trening to był jeden wielki rollercoaster. Raz szło im beznadziejnie tylko po to, by potem zaczęły radzić sobie o wiele lepiej i na powrót powrócić do bycia beznadziejnymi miotlarkami. Nic dziwnego, że co chwila w jakiś sposób musiały okazać swoją frustrację wynikającą z własnej niemocy i tym podobnych. - Z chęcią ci pomogę. Znam kilka mocnych ognistych zaklęć - odpowiedziała Puchonce, przyglądając się uważnie wierzbie. No dobra. To przyszła kolej na nią. Po raz kolejny zmusiła swojego Nimbusa do tego, by ruszył z miejsca, korzystając z jego mocnego przyspieszenia. Chciała naturalnie zbliżyć się jak najbardziej do drzewa, ale co chwila coś szło nie po jej myśli. Gałęzie jakby przewidywały jej ruchy i nie pozwalały jej na to, by mogła przelecieć obraną wcześniej trasą. Zaklęła jedynie, gdy okazało się, że była zmuszona do tego, by się wycofać po raz kolejny. A jeszcze chwilę temu wydawało się, że drzewo zamarło na chwilę w totalnym bezruchu. Jak widać nie trwało to zbyt długo. - Okej... Naprawdę nie wiem co jest dzisiaj z tym drzewem, ale jest o wiele bardziej upierdliwe niż zazwyczaj - rzuciła jeszcze do szukającej, gdy w końcu znalazła się tuż obok. Chyba wykonają jeszcze kilka kursów i skończą z tym wszystkim.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Zgadzała się z każdym wypowiedzianym przez krukonkę zdaniem, sądząc, że drzewo miało dzisiaj naprawdę zwariowany nastrój i nic nie mogły na to poradzić. - Z pewnością się to przyda. - odpowiedziała jej jeszcze, po części nie mogąc się doczekać tego, jak będą mogły pozwolić sobie na spalenie tego upierdliwego drzewa, co teraz tak bardzo chętnie przeszkadzało im w realizacji ich planów. No cóż, po raz kolejny okazało się, że wierzba musiała być kobietą, bo tylko kobieta była w stanie tak szybko zmieniać swój nastrój w tak krótkim czasie. Kiedy Struss wynurzyła się z pomiędzy gałęzi, bez żadnych zdobyczy, Valenti jęknęła w duchu. Uśmiechnęła się jednak, bo co innego im pozostawało w tej sytuacji? - Może wyczuwa złych ludzi i postanowiło ich zutylizować? - parsknęła śmiechem i przystąpiła do ataku. Jednak żadne z jej bardziej zaawansowanych taktyk, jakich się w tym momencie podjęła, nie robiły na drzewie wrażenia. Poruszała się jak prawdziwy zawodowiec pomiędzy gałęziami, unikając ciosów, które w nią wymierzały. Nie miała jednak żadnej szansy na to, żeby cokolwiek w tej rundzie złapać. Pewne było jedno: przynajmniej drzewo jej nie dotknęło i nie mogła go spalić. Jeszcze... Wyleciała do bezpiecznego miejsca, powoli pragnąc wrócić do zamku i mieć ten dzień kompletnie w dupie. No, może po jeszcze kilku kolejnych próbach, których zamierzała się podjąć...
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Uśmiechnęła się bez większego przekonania, gdy tylko usłyszała komentarz Silvii odnośnie drzewa, które wyczuwa ludzi o niezbyt czystych intencjach. Może faktycznie coś w tym było? Bo z pewnością nie nazwałaby siebie dobrym człowiekiem. W sumie złym też nie. Na pewno niespecjalnie. Każdy miał swoje niezbyt chwalebne występki. W zasadzie moralnie określiłaby siebie jako szarą. Ciemnoszarą... Wiadomo jednak o co chodzi. - Zobaczymy czy jej się uda - stwierdziła i raz jeszcze postanowiła przypuścić atak na wierzbę. Ruszyła w kierunku drzewa, które chwilowo nie robiło sobie nic z jej obecności. Do czasu, bo oczywiście gdy tylko znalazła się w odpowiedniej odległości to na nowo gałęzie zaczęły śmigać w powietrzu i zmuszać ją do zmiany kursu lotu. Odchyliła się niebezpiecznie na miotle, ale wciąż utrzymując się na niej, wykonała nagły zwrot, by oddalić się od niego. - Chyba naprawdę trzeba coś z tym drzewem zrobić! - krzyknęła jeszcze do Valenti, gdy znajdowała się już niedaleko niej.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
To niesamowite, że kiedy już człowiek myśli, że znalazł na coś jakieś ostatecznie dobre rozwiązanie, okazuje się, że jest ono po prostu chujowe. Włoszka faktycznie sądziła, że miała już pewien sposób na radzenie sobie z wierzbą i jej humorkami, ale, jak miało się okazać za chwilę, wcale tak nie było. Oglądała poczynania Violetty, nieświadomie przygryzając wargę ze stresu. Coraz mniej jej się to wszystko podobało. Chyba powoli nadszedł czas, kiedy przegięły jeśli chodzi o zmuszanie wierzby do ugięcia się względem ich woli. I w dobitny sposób ona im to pokazywała. Ponownie krukonka nie zdobyła żadnego owocu, a liście latały niebezpiecznie na ziemię, po tym jak gałęzie świszczały wokół nich, wkurwione nie na żarty. - Dobra, próbuję. - wzięła głęboki oddech i ruszyła do ponownego ataku. Niestety, nie uleciała zbyt daleko. Wierzba jakby doskonale wiedziała, co Włoszka pragnęła zrobić, bo jedna z większych i grubszych gałęzi (a na pewno tak gruba jak noga Silvii) pojawiła się znikąd. Puchonka nie miała żadnych szans. Nagła szarża w drugą stronę skończyła się kompletnym fiaskiem i drzewo uderzyło ją centralnie w splot słoneczny. ŁUP! Silvia zsunęła się z miotły, nieświadomie wciąż mocno ściskając ją w dłonie. Kolejne ŁUP potoczyło się echem, kiedy upadła na ziemię, na szczęście nie ze zbyt wielkiej wysokości. Jakimś cudem, zdołała odtoczyć się na bok, nim wierzba ogarnęła, że była teraz kompletnie bezbronnym robaczkiem, którego w końcu mogła unicestwić. Będąc już w bezpiecznej odległości, zrozumiała, jak ogromne miała szczęście, a ból ogarnął całe jej ciało. Na Merlina, kiedy ostatni raz czuła się tak poturbowana? Położyła się plackiem na zielonej trawie i przymknęła oczy, dając sobie chwilę bądź dwie na odpoczynek.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Obserwowała poczynania Puchonki i już wiedziała, że coś jest nie tak, ale dopiero w momencie, gdy drzewo tyrpnęło... a raczej pierdolnęło w Valenti to wiedziała, że coś poszło naprawdę nie tak. Niemal natychmiast podleciała do miejsca, w którym znalazła się Silvia, by wylądować tuż obok. Może i widziała gorsze wypadki, ale i ten wyglądał dosyć poważnie. - Wszystko, okay? Potrzebujesz czegoś? - tu oczywiście na myśli miała zaklęcia lecznicze, które szczęśliwie były dobrze znane Strauss. Wolała się upewnić czy na pewno nic jej się nie stało w czasie upadku i uderzenia wierzby, ale zdawało się, że poza oczywistym poobijaniem się szukającej raczej niewiele dolegało. Dlatego też zaraz wskoczyła na miotle, gdy uzyskała to czego chciała i nie tracąc czasu ruszyła w kierunku wierzby. Szczęśliwie udało jej się wyminąć każdą z grubych gałęzi zmieniając nieco tor lotu bądź wykonując odpowiedni manewr na miotle. Gruszka trafiła w jej dłoń bez większych przeszkód. Zupełnie jakby złapała przerośniętego złotego znicza w czasie lotu. Nie zatrzymała się ani an chwilę. Zamiast tego zawróciła i ponownie udała się do Puchonki, by rzucić jej owoc. - Masz. Zjedz sobie i wracamy do latania. Jeszcze trochę i kończymy - zapewniła ją, bo chyba nie chciały w tak fatalny sposób zakończyć swojego małego treningu. Nie. Valenti jeszcze musiała tej przeklętej wierzbie pokazać na co ją stać. No. To do roboty!
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
W głowie jej huczało, ale dźwięki z zewnątrz nie docierały do jej uszu. Wierzba musiała dać jej porządnie w kość, bo Valenti miała bardzo duże problemy z koncentracją. Upadek, choć nie z ogromnej wysokości był naprawdę bolesny. Kiwnęła tylko głową, kiedy Violetta podleciała zapytać, czy wszystko jest ok. Nie było, ale nie zamierzała się poddawać. Nie do końca docierało do niej, co krukonka chce jej przekazać, ale mocno pokiwała głową, że wszystko jest w porządku, żeby w spokoju ogarnąć sytuację. I było już trochę lepiej, kiedy Struss podleciała do niej ponownie z gruszką w dłoni. - Spoko, będę żyć i nie poddam się tej kupie liści... - powiedziała, po czym dźwignęła się na nogi i złapała swoją miotłę w dłoń. Było takie mugolskie powiedzenie, że jak się spadło z konia to trzeba od razu na niego ponownie wsiąść. Valenti całkowicie się z tym zgadzała, dlatego przerzuciła nogę nad trzonkiem i mocno odbiła się od ziemi. Pęd powietrza jakby łagodził wszystkie objawy. Wierzba machała gałęziami w każda możliwą stronę, ale tym razem Włoszka doskonale wiedziała, jak się z nimi obchodzić. Skutecznie je unikała tak, że żadna nawet jej nie dotknęła, dzięki czemu bez problemu złapała owoc. I dobrze, bo nie miała ochoty teraz na jakieś bardziej wyszukane kombinacje podczas lotu. Oddaliła się i zawisła w powietrzu, łapiąc spokojnie oddech. Na szczęście z każdym kolejnym czuła się lepiej. Jeszcze chwila i może wróci jej pełna sprawność latania.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
W tym przypadku po upadku z miotły należało na nią z powrotem wskoczyć o ile było się w stanie to zrobić. Bo niestety czasami podobne upadki kończyły się... niezbyt dobrze. Mimo wszystko ufała, że faktycznie Valenti nic się nie stało. O czym jedynie mógł świadczyć jej kolejny popis na miotle. Chyba była jeszcze bardziej zdecydowana, by pokazać tej cholernej wierzbie na co ją stać i cóż... Udało jej się to. - Ładnie to załatwiłaś - stwierdziła, bo jednak musiała być niezwykle obolała po poprzednim spotkaniu z gałęziami, a mimo wszystko poradziła sobie nieźle. Chciała powtórzyć wyczyn Puchonki i samej również podlecieć do drzewa i zerwać bez większego wysiłku gruszkę, ale oczywiście coś musiało pójść nie tak. Drzewo wydawało się tym razem uwziąć konkretnie na nią i utrudniać jej lot tak długo dopóki jeden z konarów w końcu nie dosięgnął Krukonki uderzając ją w prawy bark. Całe szczęście gałąź zdołała stracić siłę pędu przez co uderzenie nie było aż tak mocne, ale wciąż bolesne. Brunetka chwyciła mocniej trzonek własnej miotły, by przypadkiem nie spaść i wymijając kolejny rozpędzony drewniany bicz w końcu doleciała do gruszki, którą pospiesznie zerwała. Za wcześnie jednak było na świętowanie. Co prawda już wracała do swojej towarzyszki, ale wtem od partyzanta zaskoczyło ją to cholerne drzewo ciągnąc witkami po jej przedramieniu przez, co wypuściła trzymany w ręce owoc. - NOŻ KURWA JASNA! - wydarła się tym razem, bo powoli naprawdę zaczynało ją to wszystko irytować. Chyba za chwilę będą musiały ogłosić koniec treningu jeśli tak dalej to pójdzie.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
2 i J Obserwowanie poczynań krukonki na miotle było naprawdę fascynujące. Valenti w żaden sposób nie wątpiła w jej nie małe umiejętności. Widać to było na pierwszy rzut oka, że Violka jest zaprawioną zawodniczką, która na odpowiedniej pozycji mogłaby zrobić wszystko, co by tylko chciała. Tylko problem z dzisiejszym „treningiem” polegał na tym, że wierzba była kompletnie nieprzewidywalnym przeciwnikiem. Co z tego, że można było być zawodowcem, skoro nawet zawodowiec nie odparłby kilku do kilkunastu ataków jednocześnie. Silvia obserwowała uważnie wyczyny brunetki na miotle, próbując wyłapać w jej ruchach coś, co jej samej miałoby pomóc w kolejnym starciu z drzewem. Niewiele tego było, ale kiedy usłyszała ryk rozpaczy, postanowiła zaryzykować. –Dwa podejścia i kończę. To drzewo nas zabije, a jak nie ono, to jakiś pewnie nauczyciel się tu zleci. – stwierdziła, po czym ruszyła żwawo do ataku. Po poprzednim uderzeniu wciąż nosiła na ciele ślad, jej sprawność ruchowa była trochę mniejsza. Ale nie na tyle, aby nie mogła sobie poradzić w gąszczu, który ją otoczył. Lawirowała sprawnie pomiędzy gałęziami, wymijając je i łapiąc owoc. Dopiero pod koniec coś delikatnie poszło nie tak i poczuła uderzenie w łydkę. Było ni jak porównywalne do tego, co poczuła wcześniej, więc nie przejęła się i wyleciała z gałęzi, dysząc przeokropnie. Jej kondycja była dobra, ale powoli przestała dawać radę.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Gdyby miała określić ten cały trening jednym niemieckim słowem byłoby to bez wątpienia: Verzweiflung, rozpacz. Po prostu nie mogła inaczej opisać tego przez co obecnie przechodziły. Jakby jeszcze inaczej mogła powiedzieć: pomysł przedni, ale wykonanie słabe. Dlatego jedynie przytaknęła, gdy Silvia stwierdziła, że jeszcze dwa podejścia i spierdalają stąd w podskokach, żeby nie oberwać mocniej albo nie zostać przyłapanym przez kogoś z nauczycieli. Przypuściła kolejny atak na wierzbę, prowadząc miotłę sprawnie pomiędzy gałęziami, które szastały na prawo i lewo i w zasadzie już muskała palcami powierzchnię gruszki, gdy nagle JEB! Oberwała grubą gałęzią prosto między żebra. Nie była na to przygotowana. Miotły trzymała się jedynie lewą ręką, której uchwyt poluzował się znacznie i Strauss mogła dzięki temu niezwykle artystycznie jebnąć w ziemię niedaleko wierzby. - Ghh... Scheiß... - syknęła, gdy tylko jakoś udało jej się przeturlać na brzuch. Prawy bok pulsował ostrym bólem, a ona musiała w jakiś sposób odczołgać się nieco dalej od drzewa, by móc przyzwać do siebie miotłę. No to mają swój trening.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
1 i B Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały wyraźnie, że cierpliwość bijącej wierzby względem dwóch, mało istotnych, ale jakże natrętnych much, została całkowicie wyczerpana. Najpierw spektakularny upadek Silvii, potem cholernie nieudana próba Violetty. Włoszka nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Coraz większe wątpliwości wkradały się do jej głowy, a jedyne, czego w tym momencie pragnęła, to tylko tego, by ta męka dobiegła już końca. Podleciała do Violetty, kiedy ta z impetem uderzyła w ziemię. A więc tak musiało to wyglądać w wypadku puchonki, chwilę wcześniej… - Na Merlina, żyjesz Viol? – zapytała, z rozpaczą malującą się na oczach. Uzyskawszy potwierdzenie, że prędzej czy później krukonka się z tego wyliże, wskoczyła na miotłę i znów natarła na drzewo. Nie miała żadnych szans. Jej samozaparcie i chęć zwyciężenia z tym głupim drzewem dobiegły końca. Nim się obejrzała, ponownie oberwała jedną z grubszych gałęzi tak, że stoczyła się z miotły. Na szczęście odleciała ona na tyle daleko, że miotła nie mogła ulec zniszczeniu a i samej Włoszce nie stało się zbyt wiele. Spojrzała zrozpaczona w stronę Strauss, próbując wymyślić, co dalej. – Nie wiem, czy jest sens próbować ponownie – jęknęła, czując, jak w miejscu gdzie tym razem oberwała, zaczyna wytwarzać się pokaźnych rozmiarów guz, który na pewno będzie bolał jeszcze przez kilka kolejnych dni.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Potwierdziła jeszcze krótko Silvii, że faktycznie nic jej nie dolega, a na pewno nie na tyle groźnego, żeby nie była w stanie wrócić na miotłę po rzuceniu na siebie krótkiego zaklęcia znieczulającego, by ulżyć sobie choć na chwilę w bólu. Zwykle tego nie robiła, ale tym razem zrobiła wyjątek skoro czekało je jeszcze jedno podejście, którego tym razem nie chciała spierdolić. Wyglądało również na to, że i Valenti poszło... równie beznadziejnie skoro oberwała po raz drugi gałęzią. Mogła jedynie obserwować jak Puchonka również grzmotnęła w ziemię. I tyle było z jej siedzenia na miotle, bo zaraz podeszła do niej i upewniła się czy na pewno nic jej nie dolega, proponując przy okazji użycie któregoś z zaklęć leczniczych. - Skopiemy dupę tej wierzbie raz jeszcze i wracamy do zamku - zapewniła ją, pomagając jej wstać po czym sama wróciła na swojego Nimbusa. Ostatni raz. Zacisnęła mocno dłonie na trzonku miotły, czując już jak bieleją jej palce po czym ruszyła z pełną prędkością w kierunku drzewa. Miała już obraną trasę i wiedziała mniej więcej jak ruszają się gałęzie. W tym całym szaleństwie musiał być jakiś wzór. Wyminąwszy dwa czy trzy konary w końcu sięgnęła do gruszki, z którą tym razem również bez większych przeszkód wróciła do Puchonki. Udało się. Idealne zakończenie treningu.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
1 przerzucone na 2 i D Kiedy wracała wspomnieniami do tych wydarzeń, nie wszystkie były kompletne. Obie tego dnia wiele razy oberwały mocniejsze i słabsze ciosy. Drzewo nie zostawiło na nich suchej nitki, doszczętnie niszcząc poczucie godności. Silvia była przekonana, że jest dobrym zawodnikiem quidditcha. Nie zajebistym, nie świetnym, dobrym. Teraz nie była pewna, czy jest chociaż przeciętna. Wierzba po prostu ich rozwaliła na najmniejsze kawałeczki, nie pozostawiając żadnych złudzeń co do tego, że dadzą sobie z nią radę! Po cholerę w ogóle taki pomysł pojawił się w głowie Valenti? Na szczęście, Violetta na koniec poradziła sobie znacznie lepiej, niż puchonka. Złapała gruszkę, co wywołało cień uśmiechu na ustach Włoszki. Złapała miotłę pod pachę i ruszyła do boju, bo nic innego im nie pozostało. Ostatnia próba choćby… nie wiadomo co. Nie zamierzała więcej ryzykować. Odepchnęła się od ziemi i wzniosła na odpowiednią wysokość. Lawirowała, wykonując nawet zwis leniwca, który uchronił ją przed naprawdę potężnym uderzeniem. Niestety, nie uchronił całkowicie. Jedna gałąź i tak trafiła w ciało dziewczyny, choć znacznie lżej. Jęknęła w duchu nawet już nie próbując złapać tej zasranej gruszki. Po prostu przyleciała z powrotem do Violetty. – Teraz to chyba powinnyśmy iść do skrzydła szpitalnego, żeby zobaczyli, jak bardzo mamy przesrane. – stwierdziła, po czym obie zarzuciły miotły na ramiona i ruszyły w stronę zamku, pozostawiając rozwścieczone drzewo za sobą. Nie ma to jak udany trening…
Tak zapewne wyglądałby ich pobyt w Skrzydle Szpitalnym…
/Zt. x2
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
C - chochliki uszkodziły rurę kanalizacyjną/namówiły pomnik w fontannie do psot/niosą wiadra z wodą, która zalewa teren przed Tobą. Każdy krok grozi poślizgiem. Gdy niuchacz przed Tobą uciekał to przeturlał się w taki sposób, iż z jego torby wypadło 20 galeonów. Wyłów je z tej brei i możesz je zachować.
Może i dobrze, że akurat teraz zamek i okolice postanowiła nawiedzić inwazja niuchaczy i innych szkodników. Przynajmniej Max co krok miał jakieś zajęcie. Tym razem ancymony dorwały go, gdy odpoczywał na błoniach. Próbował znaleźć trochę spokoju pod wierzbą bijącą i przy okazji karmił się nadzieją, że może ta jebnie go w łeb i zakończy jego męki, gdy dostał z wiadra wody. -Jebańce! - Zaklął gdy znów zobaczył bawiące się żywiołem chochliki. Znów miały przy sobie wiadra z wodą, chociaż te wyraźnie pochodziły od gajowego. Poznałby je wszędzie. -Brooks! Chcesz się ze mną pokąpać? - Zawołał do przechodzącej nieopodal krukonki, którą rozpoznałby chyba wszędzie.
Gdy usłyszała Ślizgona, nawet nie zareagowała. Stanęła jedynie w miejscu, odwróciła się ślamazarnie i ruszyła w jego kierunku. Jak to jest, że CAŁY czas na niego trafiała. Zupełnie jakby wszechświat stwierdził, że jednak kupka nieszczęścia to za mało i najlepiej to by było, gdyby chodziły parami. Krukonka zbliżyła się i skurczyła na słowa Maxa i widok niuchaczy. Do dziś miała lekkie PTSD po ostatnim łapaniu zwierzaków. I do tego była biedniejsza o złoty wisiorek z osą. Chuj by to strzelił.
– Nie chcę, ale muszę. A przynajmniej tak mi się zdaje. A co się stało, znowu te wredne ryjówki bawią się w szabry? – zapytała i usiadła obok chłopaka. Po chwili sięgnęła do dżinsowej kurtki podbitej kożuszkiem, wyciągnęła paczkę „Merlinowych Strzał” i poczęstowała chłopaka. – Chcesz? – przed twarzą Ślizgona znalazła się niemal cała paczka. – Wyglądasz na takiego, który potrzebuje zapalić fajkę, a te mają do tego proszek rozweselający… - Końcowe zdania brzmiały, jakby chciała coś jeszcze dopowiedzieć, ale nie zrobiła tego.
Sama paliła okazyjnie. Kolidowało to trochę z rygorem treningowym, który sobie zarzuciła, ale wiedziała, że ważna jest równowaga między głową a ciałem. A merlinowa strzała raz na jakiś czas pozwalała jej się wyluzować i odprężyć, zwłaszcza w towarzystwie szklanki wina. Krukonka spojrzała na gromadkę zwierzaków, robiących rozpierdol w imię jakiejś niepojętej dziewczynie filozofii życia. Nie nudziło im się, to było pewne.