Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Och ta udawana grzeczność przeplatana chłodem i ostrożnością. Rozwaga, obojętność - wszystko zagrane, fałsz na fałszu, kłamstwo aż wypływa z każdego ich słowa. Nefretete nie ogarnęła kiedy to się zaczęło, dawno temu, kiedy jeszcze byli dziećmi i słuchali bajek popijając kakao i trzymając misia na kolanach. Wiedziała natomiast, że wypada skończyć, trzeba to wyeliminować, zapoznać się z prawdą, podać jej rękę na zgodę. Koniec kłamstw, czas zakończyć przedstawienie. - Zapomniałam wszystko co dotyczyło ciebie. Ale przecież wygrałam, to się teraz liczy. Wygrany ma władzę, rządzę nie tylko własnym życiem. Nie chciała tego przypominać, ale nie chciała też milczeć. Ukrywanie, że nic się wcześniej nie stało nie wchodziło w grę, choć było idealnym rozwiązaniem dla niej. Nie zastanawiała się co mu pasuje, nie była matką Teresą, dbała o siebie. Trzymała się tylko i wyłącznie własnych zasad, w końcu burza nadchodziła. - Królowa Nefre rządzi sama - powiedziała szeptem, mocno akcentując ostatnie słowo. Może i dobrze, że myślał, iż się spóźnił. Nie było żadnego dawania sobie nadziei na lepsze jutro, które i tak nie nadejdzie. Nic już nie miało sensu. - Miałam mieć idealny dzień. Miałam siedzieć grzecznie na dworze, o 18 wrócić do domu, zjeść kolację z babcią, obejrzeć krótki film i położyć się pod kołdrę w kolorowe motylki. A potem odlecieć daleko, oddalić się w objęciach Morfeusza. Miałam, ale nie wyszło. Krótka historia pozbawiona sensu. I tak kiedyś umrzemy.
Przedstawienie się nie kończy. Przedstawienie trwało, trwa i będzie trwać zawsze, na zawsze. Zmieniają się tylko role i kwestie, pozycje, kostiumy, scenografia. Zmienia się cała otoczka, zmieniają się oni, charaktery, odczucia, wszystko się zmienia, tylko nie reguły, które rządzą światem, one są niezmienne, życie jest brutalne i pełne zasadzek. - To było dawno, przestało się liczyć. Mną nie rządzisz, nigdy nie rządziłaś, to wszystko to tylko kłamstwo. Patrząc butnie, wypowiadał te słowa stanowczo, zdecydowanie i z wyższością, wierząc naprawdę w to, że sam rządził swoim życiem, a to, co czuł, to tylko słabość, którą przezwycięży, kiedyś, na pewno. I będzie mógł wreszcie zamknąć rozdział z napisem Naleigh i żyć bez niej, bez ciągłych myśli, bez snów, bez nierealnych marzeń. Żyć normalnie, bez ciągłej niepewności i niszczenie samego siebie, Naleigh była destrukcją, musi z nią skończyć, inaczej będzie kataklizm, koniec świata, czarna dziura, pochłonie wszystko. - Ty tylko panujesz, ty nie rządzisz. Nie masz realnej władzy - odparł, wiedząc, że zdania nie zmieni, bo rządziły nią żądze. I narkotyki. Instynkty. Nie rozum. - Iluzja, utopia, imaginacja - skomentował kpiąco jej historyjkę. Udawał, że nie przejął się zepsuciem jej dnia. Bo jednak się przejmował Nefretete. Choć nie powinien. Ale nauczy się w końcu, na nowo, musi, innego wyboru nie ma.
Słuchała jego słów i zlepiała je w wyrazy, których prawdopodobnie nawet nie wypowiedział, ale sens był jednakowy - wszystkiego się wyparł. Nic się nie zmienił, nadal był tak samo dumny i uparty. Na początku jeszcze bawiła ją ta jego swoistego rodzaju skrytość i strach przed uczuciami, ale z dnia na dzień coraz bardziej irytowała. Nie mogła znieść myśli, że nigdy nie będzie tak, jak być powinno. - Jesteś taki naiwny, Regis - zaśmiała mu się prosto w oczy. Ty tylko panujesz, ty nie rządzisz. Otworzyła szeroko oczy, a wszystko w niej zamarzło. Krew przestała płynąć, serce prawie połamało kruche żebra. Głód w połączeniu z palącymi słowami niemal rozbił ją na milion małych kawałeczków. Wstała i podeszła do niego tak blisko, że dzieliło ich tylko kilka centymetrów plus parę warstw niepotrzebnej bawełny. - I tylko dlatego, że panuję, ZNÓW wyjechałeś? - broniła się ironią przed tymi beznadziejnymi wyrazami, jakie wychodziły z jego ust. - A może dlatego, że cię zepsułam i zniszczyłam twoją moralność? No, dlaczego? Dlaczego, dlaczego, DLACZEGO? Odwróciła się i ruszyła w stronę wierzby, podchodząc zdecydowanie za blisko. Wzniosła oczy ku niebu i rozkoszując się słońcem czekała na moment, w którym gałęzie drzewa porwą ją do góry. A d r e n a l i n a. - Bo nigdy nic nie wiadomo...
Oczywiście, że wszystkiego się wyparł, taką już miał taktykę, co z tego, że się ona zbytnio nie sprawdzała, kiedy ujawnienie się z uczuciami przyniosło mu ból. Raz. I drugi. Nie zamierzał doprowadzać do trzeciego. Tylko tak jeszcze mógł bronić się przed tym, żeby nie iść do niej i nie skamleć o przebaczenie, co byłoby dla niego żałosną rzeczą. I głupotą. Największym poniżeniem. Gdyby teraz się odsłonił, wyśmiałaby go. - Nie bardziej niż ty - odparował. Obydwoje byli naiwni, wierzyli w snute opowieści, które nigdy się nie spełnią. Obserwował dziewczynę, to, co robiła, wiedział, że sprowokował ją, w sumie spodziewał się tego, ale on tylko powiedział prawdę. Bo ona mogła sobie myśleć, co chciała, ale zbyt wiele do powiedzenia w tym świecie, w jej świecie, nie miała, już nie, od dawna nie. Nie próbował odpowiadać na jej słowa, nie chciał, nie wiedział jak, nie potrafił tak, żeby to brzmiało jakoś sensownie, wiedział, że żadne słowa nie oddadzą tego, co naprawdę czuł. A poza tym była tak blisko, NaleighNaleighNaleigh, a jednocześnie tak daleko. Patrzył przez chwilę jak wryty na to, co wyprawiała Nefretete, a potem podjął błyskawiczną decyzję i podszedł do Neglect, i odciągnął ją od wierzby w ostatniej chwili, na tyle, żeby ich nie dosięgła. Zatrzymał ją w swoich objęciach, trzymał mocno, nie chciał jej puścić. - Naprawdę chcesz tak umrzeć? - zapytał, patrząc jej prosto w oczy. - Myślałaś, że cię zostawię na pastwę tego drzewa?
Nie potrafiła zrozumieć toku jego rozumowania, ba, nawet nie próbowała, bo z góry było to skazane na klęskę. Wolała siedzieć i w wygodnej pozycji czekać aż sam cokolwiek zrobi, jakiś krok do przodu, chociażby malutki, maluteńki. Tak bardzo miała nadzieję, że Regis pojmie te wszystkie aluzje, a sama zapomni o rzeczach, które przeszkadzałyby jej w normalnym życiu. Mogło być wtedy tak pięknie. Racja - mogło. Cisza, która zapanowała, dźwięczała w głowie Naleigh. Miała ochotę wirować wraz z nią, tylko potrzebna była jej do tego odrobinka narkotyku. Mała dawka, nie zmieniająca idei idealnego dnia. Ćpać, ćpać, ćpać. Walczyła ze sobą, wymachiwała wyimaginowanym mieczem i boleśnie cięła własną wrażliwość i marzenia. Żeby tylko zapomnieć, żeby tylko istnieć. Puk, puk, kto tam? Zamknęła oczy, nasłuchując łomotu, jakie wydałoby drzewo w połączeniu z jej wątłym ciałem i świstu powietrza. Zamiast tego poczuła ten dotyk, niesamowicie delikatny, a jednocześnie mocny. Nie wyrwała mu się, ale też i nie rzuciła prosto w ramiona. Zastygła i skuliła się w sobie, błagając bogów, aby ją puścił, jednocześnie przeklinając się za te głupie prośby. Przecież marzyła o tym cały czas jak wyjechał.. Nie, Nefretete, to nie ma już żadnego znaczenia. - Zawsze mówiłeś, że jestem skończona. Twierdziłeś też, że nie ma dla ciebie żadnej różnicy czy żyję czy jestem martwa. Wmawiałeś mi obojętność, pokazywałeś chłód - siła jego spojrzenia nie zdołała powstrzymać tych zdań, które pragnęła wypowiedzieć od dłuższego czasu. - I tak naprawdę już nie wiem o co ci chodzi, ale to nic, bo dla mnie to nic nie znaczy. Pojęłam wszystko, gdy cię nie było. Fajna zabawa, ale to chyba koniec, nie? Dopóki śmierć nas nie rozłączy. A skoro to jedyne wyjście to dlaczego by tego nie zrobić? - przejechała palcem po jego policzku i patrząc na niego przelewała wszystkie swoje emocje, których nigdy nie potrafiła okazać. Umierajmy, jest fajnie.
Nie zapominajmy, że Regis był mężczyzną, facetem i choć inteligencji mu nie brakowało, to i tak nie mógł pojąć tych wszystkich aluzji, bo i jak? Nie zdołał rozgryźć do końca żadnej kobiety, a już na pewno nie Naleigh i choć wiedział o niej wiele, bardzo wiele, to jednak nadal nie mógł przewidzieć, jak się zachowa, a to było już jakimś dowodem na to, że nie znał jej tak do końca, tak zupełnie. Dobrze wiedział, że nie rzuci się mu w ramiona, nie po tym, jak zostawił ją bez słowa (choć przecież nigdy nie byli razem). Jednak i tak się zawiódł niejako, że nie uległa mu od razu, nie pojął, że się zmieniła, że zmieniła stosunek do niego, myślał, że to taka gra, na pokaz. Ale nie. Rozczarował się. Ale liczył też chyba na zbyt wiele, tak podświadomie. - To nie jest żadne wyjście - odparł po wysłuchaniu uważnie słów dziewczyny. To też jej mówił, mówił, pisał, o śmierci, dużo, że to nie jest dobra droga, że trzeba żyć. Ale z drugiej strony trzeba mieć też dla kogo. Pogładził ją po włosach, nie mógł się powstrzymać. Widział jej emocje, czuł, jej wątpliwości. - Nasza historia nie może się tak skończyć - dodał stanowczo, a potem nie zastanawiając się wiele, po prostu złączył jej usta ze swoimi, trzymając ją nadal mocno. Czekał tylko, czy się odsunie, czy zostanie. Nie wiedział. Sytuacja się odwróciła.
Nikt jej nie znał. Nikt też nie znał jego, bo role są cały czas ćwiczone, w końcu przedstawienie TRWA dalej. Dzisiaj bez próby kostiumowej, zupełnie spontanicznie, jakby reżyser chciał sprawdzić ich możliwości. Czuła się przy nim jak mała dziewczynka. Nie umiała dokładnie opisać tego stanu, jakiś rodzaj nieudolnej miłości, która znów znikąd pojawiła się w jej sercu. Ale teraz już potrafiła nad nią panować. Zdecydowanie to był największy sukces jaki osiągnęła w przeciągu kilku lat. Z papierosem lizakiem w buzi i strzykawką balonikiem w ręce stwierdziła, że jest dorosła. - A co jeśli innego już nie mam? - spytała cicho, spuszczając wzrok na ziemię. I chociaż pamiętała te wszystkie słowa, które jej kiedyś powiedział to mimo to.. Jakoś tak nie chciała ich zrozumieć. Może ze strachu, iż ON MOŻE MIEĆ RACJĘ. A to nieprawda - ona, królowa Nefre, posiadła wszelką wiedzę. I nagle chaoschaoschaos. Nie była przygotowana na taki gest, więc zastygła na sekundę, dwie, siedem, wieczność. Kiedyś to ona wymuszała na nim bliskość, teraz znikała w skorupie. - Nadzieja - odsunęła się od niego - może mnie zabić. Nie dawaj mi jej, jeśli masz zamiar znów wyjechać - smutne oczy Naleigh wpatrywały się intensywnie w sylwetkę Regisa, aby zrozumiał dlaczego tak bardzo unikała czułości. Lepiej krzycz.
Nie tylko dzisiaj improwizowali. W swym życiu improwizowali nie raz i nie dwa, jeśli nawet nie przez całe swe istnienie. W teatrze, który trwał i trwać będzie aż do końca świata. Zmieniają się role, postacie, scenografia, aktorzy. Tu nie ma suflerów, którzy podpowiedzieliby w razie potrzeby, co mówić. Tu każdy był zdany sam na siebie. Tak jak Regis, który powoli zaczynał mieć dość tej całej gry. Bo coraz gorzej mu to szło. - Zawsze jest jakieś wyjście. Zawsze - odpowiedział, akcentując ostatnie słowo. Tysiące razy jej to powtarzał. Zarówno w formie pisanej, jak i mówionej. A ona zaparła się. Jakby nie chciała go w ogóle słuchać. Jakby od początku przyjęła taktykę, że jedynym wyjściem jest śmierć. Czuł, że nie odda pocałunku, jednak to i tak było rozczarowanie, które przelało czarę goryczy. - Tak? - zapytał retorycznie. - Czekasz na to, czego nie dostaniesz, zamiast brać to, co masz pod ręką. I zdecyduj się wreszcie, czego chcesz. Dorośnij, Naleigh. Po tych słowach odwrócił się i odszedł w stronę swej chatki.
Villemo wpatrywała się przez okno na błonia. Na innych uczniów, na zakochane pary i do obrzydzenia roześmiane twarze. Sama już nie pamiętała jak to jest się śmiać czy cieszyć a jedyne, czego w ostatnim okresie się nauczyła to pogrywać z ludźmi. Pojawiać się i znikać, a co gorsze rujnować, im życie czasami o tym nie wiedząc. W końcu dziewczyna postanowiła wyjść z zamku zabierając ze sobą gitarę. Chciała pograć gdzieś w ciszy, a może nawet zaśpiewać, bo przecież miała do tego talent. Niestety, pokój muzyczny okazał się zajęty i trzeba było poszukać innego miejsca. Villemo nie cierpiała mieć widownie lub słuchaczy. Zawsze chciała grać dla samej siebie. Przemawiać swoimi uczuciami tak, by nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Mimo wszystko stwierdziła, że wyda płytę. Będzie to sama muzyka na gitarze. Zagra tak, że nie będzie w tym ani jednej poprawnej nuty. Istne arcydzieło! Ślizgonka doszła do więźby bijącej i nie zbliżając się do niej nazbyt blisko usiadła na suchej trawie. Ubrane w spodnie dżinsowe i biała podkoszulkę ze swym słomkowym kapeluszem na głowie wyjęła gitarę z futerału i usiadła wygodniej. Nie zastanawiając się nad tym, co gra wypuściła pierwsze dźwięki z gitary, a za nią poleciały następne. Nim się spostrzegła była już wkręcona w mocnym wirze melodii.
Właśnie przechadzała się po zamku. Ostatnio często to robiła, z powodu braku lepszego zajęcia, włóczyła się bezczynnie po okolicy. Może kogoś spotka? Albo odkryje coś niesamowitego? Myślała z nadzieją Gryffonka. Ze szkicownikiem i ołówkiem ruszyła w stronę bijącej wierzby. W uszach miała słuchawki, z czerwonymi gwiazdkami. Właśnie leciał jej ulubiony kawałek, Thunderstruck w wykonaniu Starej Tiary. Mimowolnie przyspieszyła kroku, pstrykając palcami, w rytm perkusji. Miała na sobie czerwone trampki, czarne rajstopy i długą koszulkę z napisem Diebelskie Sidła , była to jedna z jej ulubionych kapel. Dzisiaj postanowiła się zbytnio nie malować. Wyglądało jakby się miało rozpadać. A ona zamierzała z tego skorzystać. Nie ma nic lepszego niż taniec w deszczu w tak upalny dzień! Nagle zauważyła, że pod drzewem siedzi dziewczyna -Hej! Jestem Alice-Powiedziała, po czym zdjęła słuchawki i usłyszała muzykę...
Zachmurzenie - najlepsza pogoda na spacer dla albinoski. Lubiła bijącą wierzbę. Nie ma jak roślina z charakterem. Taka, która nie da się skrzywdzić. Często przychodziła tu i siadała w cieniu drzewa, zachowując bezpieczną odległość od jego witek. Świetne miejsce, zwłaszcza do czytania klimatycznych książek. Niedbale przeczesała białe włosy lewą ręką. Miała na sobie czarny t-shirt jej ulubionego zespołu - Zobacz testrala - oraz czarne jeansy-rurki. W prawej dłoni trzymała stare wydanie "Władcy różdżek". Stojąca niedaleko dziewczyna wyglądała na jedną z Gryfonek... - Hej - Meg postanowiła się odezwać. Luźnym krokiem podeszła bliżej.
Dziewczyna odwróciła się, obok niej stała Gryffonka o białych jak śnieg włosach i trzymała w ręku książkę- Hej- odpowiedziała po chwili, obdarzając przybyłą szerokim, promiennym uśmiechem- Jestem Alice, widzę, że mamy podobny gust-mówiąc to wskazała na książkę i przeczesała brązowe włosy nie spodziewała się, że spotka kogoś w takim miejscu i w taką pogodę. Widać nie jest jedyną zwolenniczką deszczu w tej szkole!
- Mam na imię Meg. Ciesze się, że ludzie w Hogwarcie czytają dobre książki i słuchają dobrej muzyki - uśmiechnęła się. Było chłodno, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie - cieszyła się możliwością pobytu na polu bez potrzeby ubierania okularów przeciwsłonecznych. - Myślałam, że w taką pogodę raczej nikogo tu nie spotkam - stwierdziła, odsłaniając dłonią czoło. - Nie mam na myśli tego, że chciałam być sama i mi przeszkadzasz, żeby nie było - dodała po chwili, uświadamiając sobie wydźwięk jej poprzednich słów - Ty też nie w Egipcie? - zapytała, uśmiechając się zadziornie. Podniosła wzrok do nieba.
- No tak pogoda nie dopisuje, ale dla mnie jest idealna - mrugnęła do dziewczyny- Na pewno znajdą się osoby podzielający nasz gust muzyczno - literacki wypowiedziawszy słowa lekko się zaśmiała, a miała udawać poważną i obojętną- Jestem z Londynu, w sumie z Polski, ale mieszkałam tam tylko 6 lat. A Ty? Skąd pochodzisz?- Mówiąc to usiadła nieopodal korzenia wierzby, lekko się o nią opierając. Machnięciem ręki zachęciła Meg do zajęcia obok miejsca, po czym zaczęła szkicować...
- Dla mnie też, łatwo się spiekam - kąciki jej ust podniosły się w akcie uśmiechu - Oh, może pare się znajdzie...Tkwię tu siódmy rok i nie poznałam ich zbyt wiele, chyba mam pecha - wzruszyła ramionami. Usiadła po turecku na ziemi, książkę położyła sobie na nogach. Oparła ręce za plecami. - Jestem z Aldeburgh, to taka mała mieścina na wschodnim wybrzeżu Anglii, ale sporą część życia spędziłam też spędziłam w Londynie. Wspaniałe miasto. Niby mugolskie, a jednak magiczne - uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na drzewo - Mogłabym w tym momencie zapytać, czy lubisz rysować, ale to chyba byłoby idiotyczne pytanie - wyszczerzyła się do towarzyszki. Pogładziła swoje białe kłaki. - Jakaś ulubiona tematyka rysunku?
Zaśmiała się głośno, po czym odpowiedziała na pytanie- Krajobrazy, zwierzęta, bardziej fascynuje się fotografią, ale niestety mam już tak dużo zdjęć, że brak wolnego miejsca. A w Hogwarcie jakoś nie widziałam klasy informatyczne- dodała - Śmiem twierdzić, że przegram zdjęcia dopiero w domu. Mugole są naprawdę fascynujący! Tyle wynalazków! Na przykład taka komórka! Niedawno nauczyłam się nią obsługiwać!-mówiąc to zaczęła szkicować wygląd komórki- Mam lekkiego fioła na tym punkcie, moi nie magiczni znajomi łamią sobie nade mną głowy- powiedziała mrużąc oczy- A Ty masz jakieś hobby, zainteresowania?-spytała z lekkim entuzjazmem
- Hmm, zdjęcia. Ciekawe, jak to jest mieć talent w takiej dziedzinie - przygryzła wargę w zamyśleniu. - Fajnie byłoby, gdyby uruchomiono taką salkę. Wiem, że ten cały...sprzęt elektroniczny tu nie działa, ale wielu z nas musi udawać, że zna się na tych mugolskich zabawkach w celu uniknięcia podejrzeń. To byłoby przydatne - uśmiechnęła się wesoło. - Komórki jeszcze nie ogarnęłam, ale w zeszłym roku kupiłam mały komputer. Jest świetny. Momentami nie mogę uwierzyć, że oni są w stanie zrobić to bez użycia magii. To fascynujące - roześmiała się perliście. - Hobby? Uwielbiam eliksiry, książki i muzykę. Ponoć nieźle śpiewam - wróciła do lekkiego, szczerego uśmiechu.
-Eliksiry! Kocham ten przedmiot!-Wykrzyknęła - Umiesz śpiewać? Zazdroszczę, ja potwornie fałszuje-powiedziała uśmiechając się szeroko- Wolę grać na gitarze, zwłaszcza klasycznej- dodała po chwili zamyślenia- Wiem! Stwórzmy kapele!- Powiedziała wyniośle, nagle z nieba zaczęły spadać krople deszczu, Alice wstała - Nie wiem jak Ty, ja powoli pójdę ku zamkowi- rzekła- Idziesz? -spytała dziewczynę
Zaśmiała się wesoło. Widziała w Alice coś pozytywnego i właśnie to ją do niej przyciągało. - Cieszę się, że rozumiemy się co do eliskirów. Wspaniały przedmiot - stwierdziła. - Pomysł kapeli nie jest głupi - ponownie się zaśmiała - Ale wiesz, jeszcze zostałybyśmy gwiazdami, a wtedy czułabym się dziwnie. Popularnośc chyba nie jest dla mnie - uśmiechnęła się zadziornie. Pozwoliła pierwszym kroplom deszczu zwilżyć swoją skórę. - Hmm, ja chyba też się zbiorę, ale trochę wolniej. Pa - powiedziała spokojnie, uśmiechając się promiennie do Alice. Potem wbiła spojrzenie w niebo. Krople deszczu wpadały jej do oczu, przez co wyglądała, jakby płakała. Potarła gołe ramiona. Zdecydowanie, warto byłoby schować się w zamku. Ruszyła więc powolnym krokiem w jego kierunku. Niedbale wytarła twarz.
Ruszyła w kierunku zamku, tańcząc jednocześnie w deszczu. W taki upał chłodny deszcz był niczym zbawienie! Gdy weszła do zamku przybrała poważny wyraz twarzy i poszła w kierunku swojego dormitorium...
Upomnienie 3x - post powinien mieć co najmniej 5 linijek tekstu
Był ciepły, letni dzień. Eleonora udała się na błonia, w okolice Bijącej Wierzby. Lubiła przebywać w towarzystwie tego sędziwego drzewa. Oczywiście w bezpiecznej odległości, masochistką jeszcze nie była. Często czytała tutaj książki, bawiła się ze swoim Ś.P. Ryjkiem, uczyła się. Lubiła rozmyślać w tym miejscu. Jednak dziś nie to ją to przywiodło. Już któryś raz z kolei wyciągnęła z kieszeni spodni już nieźle sfatygowaną kartkę. List od mamy. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co jej napisała. Bo jak do jasnej cholery z dnia na dzień, może stać się coś tak strasznego?! Jednego dnia jest dobrze, a następnego dostajesz wielkiego kopa w dupę od losu? Ta, witaj w realnym świecie, Eleonoro. Hera, jej wierny, psi przyjaciel, towarzysz zabaw w błocie do upadłego, ta która przeżyła wszystkie jej gryzonie, która zawsze wpakowywała jej się wielkim kuprem na łóżko jak El szła spać; mogła jej się zwierzyć ze wszystkiego, a kochana psina zawsze jej wysłuchała, pozwalała wypłakać się w swoją gęstą sierść, pocieszała ją w szare dni... Jej ukochana Hera zachorowała. Nie wiadomo czy z tego wyjdzie. Do dupy to, czego musiało się to przytrafić akurat mnie?! Najprawdopodobniej została ugryziona przez jakiegoś magicznego owada, weterynarze nie wiedzą jak jej pomóc. Mała dzielnie się trzyma, walczy, ale jej organizm słabnie z dnia na dzień...
Krukonka nie mogła powstrzymać łez, w jej sercu coś zaczynało pękać. Czuła, jak rozpada się na kawałeczki. Upadła na kolana. A co będzie jak ona umrze? - pomyślała - Głupia, nie myśl tak. Przed Herą jeszcze kawał życia, wyzdrowieje, zobaczysz, wyzdrowieje... Powtarzała sobie w myślach. Jednak w głębi serca sama w to nie wierzyła.... - Co będzie ze mną, moja droga Hero, jak odejdziesz? Zostawisz mnie tutaj całkiem samą? - wyszeptała w przestrzeń, ale nie było nikogo, kto by jej odpowiedział.
Spacerował po szkolnych błoniach, wydawał się być bardzo zamyślony i owszem był jednak nie myślał o niczym szczególnym. Jak to miał w swoim zwyczaju marzył i zastanawiał się jak to będzie kiedy w końcu opuści szkołę. Czy nadal będzie takim jakim był teraz, szalonym marzycielem, a może zmieni się w szarego nieciekawego człowieka. To pozostawało dla niego zagadką. Wsuną dłonie do kieszeni ciemno niebieski jeansów i rozejrzał się do okoła. Wydawało mu się że jest sam co wcale go nie zdziwiło często chodził w najbardziej odludnego miejsca, w których nikt mu nie przeszkadzał. Spuścił głowę jego idealnie nastroszone włosy nie drgnęły nawet o centymetr mimo, że wiał lekki wietrzyk. Rzecz jasna stan jego włosów zawdzięczał kilku łatwym zaklęciom. Niespodziewający się niczego chłopak usłyszał znajomy głos. Zdziwił się. Poderwał głowę do góry i rozejrzał się raz jeszcze i nagle kilkanaście kroków przed nim siedziała młoda dziewczyna. Podszedł do niej, wydawała się być bardzo zmartwiona Poison jak na dobrze wychowanego młodzieńca przystało, uklękł przy nie i zapytał łagodnym tonem z irlandzkim akcentem: - Co się stało? - chciał aby jego głos była przyjazny.
Dziewczyna była tak zamyślona, że nawet nie usłyszała czyichś kroków. Nagle tuż przy jej uchu rozległ się męski głos: - Co się stało? Podskoczyła przestraszona. Wierzchem dłoni wytarła łzy, nie chciała żeby ktoś widział ją w takim stanie. Odwróciła głowę i przez łzy spostrzegła znajomą twarz Gryfona. Chwila, jak on miał na imię... Pai.. Peis.. Poison! Ten Poison, na którego wlatując złamała sobie nadgarstek, w drugiej klasie. Pamięta to jakby to było wczoraj. Historia lubi się powtarzać, tak? - pomyślała z ironią. Chociaż dziś to on znalazł ją, nikt sobie niczego nie złamał, ale znowu chodziło o jej zwierzę i to on znów miał ją ratować z opresji? Czy może raczej z depresji... - Poison, tt.. to tty? - głos się jej załamywał - Chodzi...o He..Herę..- wręczyła mu list od matki, nie wierzyła swojemu głosowi - Przepraszam... - i znów się rozpłakała. Gdy zaczęła płakać, strasznie ciężko było jej przestać. Nienawidziła tego, dlatego płakała wyłącznie w samotności. Cholera! Płaczesz jak mała dziewczynka, przestań! Chcesz żeby pomyślał, że nią jesteś, czy jak? Klepnęła się lekko w lewy i prawy policzek. Wzięła głęboki wdech. Mimo tego łzy dalej płynęły strumyczkami po jej twarzy. Zdawało się nawet, że z powodu jej stanu, pogoda zaczyna się pogarszać. Słońce zaszło za chmury i powiał silny wiatr. Zadrżała i owinęła się szczelniej bluzą.
Dziewczyna była naprawdę roztrzęsiona. Żal mu było na nią patrzeć. Wziął głęboki wdech przypominając sobie podobną historie sprzed lat. - Tak to ja. - próbował się lekko uśmiechnąć, ale jakoś nie potrafił tego dokonać. Bez słowa wziął od niej list, który mu podsunęła i zaczął czytać, na początku spokojnie ale następne zdania, które śmigały mu przed oczami wprawiały go w coraz to gorszy nastrój. W końcu oddał jej lekko pogniecioną kartkę. - Nie masz za co przeprasza. - dodał kiedy usłyszał z jej strony przeprosiny mimo, że nie była niczemu winna. Chłopak czuł się okropnie widząc Eleonorę w takim stanie. Spojrzał na jej zapłakaną twarz, naprawdę bardzo mocno to przeżywała, a on po prostu przy niej klęczał i zastanawiał się nie wiadomo nad czym. Wiatr wzmógł się na sile, a słońce zasłoniły ciemne chmury. W końcu chłopak wziął się w garść i otoczył dziewczynę ramionami mówiąc: - Nie martw się z Herą wszystko będzie w porządku. - nie wiedział czy to jej pomorze. - Naprawdę, wież mi. - spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.
Chłopak otoczył ją ramionami. Dygnęła lekko na ten gest czułości z jego strony. - Nie martw się, z Herą wszystko będzie w porządku. Naprawdę, wierz mi. - powiedział. Eleonora uśmiechnęła się delikatnie. Chciał ją pocieszyć, to miłe. - Dziękuję - szepnęła - Ach, odsuń się, moczę Ci bluzę - zachichotała nerwowo i lekko odepchnęła chłopaka. Otarła ostatnie łzy i usiadła prosto. Uśmiechnęła się do Poisona. - Pewnie nie miałeś dziś w planach uspokajać takiej beksy, jak ja? - zażartowała - Mimo wszystko dzięki.. Większość sytuacji przeżywam zbyt przesadnie.. bo jeszcze nic nie jest pewne, prawda? Wiem, że może przeżyć. Muszę tylko w to mocno uwierzyć.. - zdawało się, że ostatnie słowa wypowiedziała bardziej do siebie niż do Gryfona. Założyła pasmo blond włosów za ucho i wzięła głęboki oddech. - Zmieńmy temat, ok? Nie chcę już tego roztrząsać.. Co tam u ciebie słychać, jakieś plany na przyszłość? - spytała chłopaka. Wpadnę jeszcze dzisiaj do sowiarni i poszukam Morgany, niegrzecznie byłoby nie odpowiedzieć mamie na list, nawet mimo takiej treści.- pomyślała
Uśmiechną się do niej życzliwie, a kiedy wspomniała o moczeniu mu koszuli zaśmiał się cicho. Po chwili znowu klęczał obok niej. - W rzeczy samej. - lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, miał cichą nadzeje że humor dziewczyny trochę się polepszył. - Nie jesteś beksą. - dodał szybko z tym swoim irlandzkim akcentem. Z klęczenia przeszedł w siad, wyciągną nogi przed siebie cały czas uważnie słuchając dziewczyny, na wzmiance o wierze kiwną tylko głową. Jednak kiedy wspomniała o zmianie tematu spojrzał na nią uważnie. - A umie. - mrukną nie codzień ktoś go pytał o jego plany na przyszłość. - Cóż jeszcze ich nie mam jakoś nie mogę się zdecydować co chciał bym robić po ukończeniu szkoły. - spojrzał w niebo i przez chwilę zastanawiał się co by jeszcze dodać. - Domyślam się że ty już na pewno masz jakieś konkrety dotyczące niedalekiej przyszłości. - cóż była od niego młodsza, ale był niemal pewien, że w przeciwieństwie do niego już myślała nad tym co będzie.