Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Słyszała go i to wyraźnie. Zapięła tylko skórzaną kurtkę pod samą brodę, a następnie wciągnęła na dłonie czarne rękawiczki z czerwonymi gwiazdkami. Poprawiła je, wciągając część pod kurtkę. - Wiesz, jak byłam malutka, zawsze chciałam przeskakiwać przez jej korzenie. Tak jak gra w szczura. Jednak ona nigdy nie spełniła mojego marzenia. W trzeciej klasie z impetem uderzyła obok mnie. - rzekła cicho, niepewnie patrząc na wierzbę. Znajdowała się tuż obok Gabriela, mając nadzieję, że w magiczny sposób ciepło przeskoczy nań. - Często tu przychodzisz? - dodała.
Cherry jednak dotarła na miejsce. Całe szczęście ,bo inaczej musiałby ją szukać a przynajmniej tak wypadałoby zrobić. Z tym ,że on nigdy nie robił tego co trzeba. -Dość często-powiedział do dziewczyny beznamiętnym tonem po chwili ciszy.-Zawsze kiedy chcę coś przemyśleć-dodał zamyślony robiąc parę kroków w stronę wierzby. Nie zastanawiając się czy jeśli podejdzie za blisko ta go uderzy jednym z korzeni. Gdy był dostatecznie blisko chwycił się jednej z gałęzi która dopiero co uderzyła z trzaskiem o ziemię .Gałąź uniosła się wysoko nad ziemię. Gabriel wolał nie myśleć jakby wyglądał gdyby wierzbie udało się go zrzucić...
Jacqueline, która ostatnie kilka dni spędziła w zamku, udała się na spacer. Nie wiedziała, gdzie idzie, gdyż jej myśli zajęte były rozmyślaniami na różne, różne tematy, których nie będziemy tu wymieniać. Dotarła aż do Wierzby Bijącej, która w jakiś dziwny sposób stała się jednym z jej ulubionych miejsc. Patrzenie na pozornie spokojne, a jednak niezwykle silne i okrutne(!) drzewo zawsze pomagało jej się zrelaksować czy uspokoić... motywowało do myślenia. W takim oto melancholijnym nastroju podeszła bliżej, niemalże pod samo drzewo. Jej oczom ukazała się dwójka znajomych jej ludzi - Cherry i... (omójbożenietoniemożliwedlaczegoonisąrazem?) Gabrysia. Niezdecydowana, chwilę stała z boku, aż w końcu uznała, że nie będzie się nimi przejmować i odezwała się: - Cześć, mam nadzieję, że nie przeszkadzam? Tak rzadko wypowiadane przez nią słowa.. hm. Oboje mieli szczęście że ich lubiła (i to bardzobardzo), zatem naprawdę była dość miła.
Siedzenie na gałęzi wierzby było dość ciekawe ale powoli robiło się nudne. Postanowił zeskoczyć do Cherry. Kątem oka zauważył dziewczynę zbliżającą się w jej kierunku .Jak się okazało była to Jacqelline. Co za ironia ,przyszedł tu po to aby być z daleka od krukonki. No cóż nie mając wyboru zeskoczył z drzewa. Skok był o tyle (nie) udany ,że wylądował prosto prze rudowłosą ,przy okazji ochlapując ją od góry do dołu błotem. -Mi nie ale tobie błoto chyba przeszkadza-nie mógł darować sobie złośliwego uśmiechu-Ale nie bierz tego do siebie ,to nie było specjalnie.-dodał wiedząc ,że dziewczyna pewnie się wścieknie. Z drugiej strony nie zamierzał jej tak potraktować , w brew pozorom nawet ją (bardzo...)lubił. -Cherry może przejdziemy się w bardziej ...suche miejsce-ta sytuacja coraz bardziej go bawiła-Żebym ciebie też nie ochlapał-zapytał dziewczynę .W końcu to z nią przyszedł. Jeśli krukonka chce może iść z nimi ale nie będzie jej błagał.
Dobra. To było tak cholernie miłe powitanie, że aż nabrała ochoty do dalszej pogawędki. Ona się tu, na brodę Merlina, stara, jest miła i nawet grzecznie pyta czy nie przeszkadza, choć na ogół nigdy tego nie robi, a w zamian za to zostaje ochlapana zimnym, śmierdzącym, lepkim błotem. Rozkosznie, nieprawdaż? - No cóż, dla chcącego nic trudnego - odparła chłodno, tracąc cały wcześniejszy entuzjazm (hm? no, niekoniecznie, ale na pewno poczuła jakieśtam ciepłe uczucia kiedy ich zobaczyła). Nie, nie miała zamiaru iść za nim jak jakaś pieprzona owca za swoim pasterzem i resztą stada. Skoro chciał być sam z Cherry, niech jest sam z Cherry; mogą być pewni, że kto jak kto, ale ona nie będzie się napraszać. Wzruszyła zatem ramionami, nie dodając już niczego i usiadła na jakimś w miarę suchym kamieniu nieopodal.
Zaraz chciała wejść za Gabrielem, ale widząc błoto i bardzo nieprzyjemną wierzbę. Zawsze wydawała jej się jakaś dzika, niebezpieczna. A co jak co, albo ona albo Cherry. Za mało miejsca było na nie w tym świecie. - O czym myślisz w takich miejscach? - spytała z czystej ciekawości, odgarniając kosmyk włosów. Oparła się o pień wierzby, mając nadzieję, że roślina nie walnie w samą siebie. Czy to nie byłoby konstruktywną samo destrukcją? - Nie wydaje mi się, abyś przeszkadzała - odpowiedziała jej, tuż przed tym gdy kupa błota wylądowała na jej rudych włosach. To było poniżej pasa. Sama zrobiłaby mu aferę na sto fajerek, lecz Jacqueline po prostu stała i przybrała chłodny ton. Chrząknęła nieco zmieszana - Jeśli tylko wolisz, Gabryś... - szepnęła, uśmiechając się lekko. Byli wrogami? Uznała, że to nie jej cyrk i nie jej małpy.
Roś lubiła jesień tylko dlatego, że dookoła było kolorowo. Tyle liści, które tworzyły różnorodne wzory na ziemi. Najgorsze było to, że niedługo będzie zima i bez ciepłej kurtki, puchatego szalika i czapki nikt nie wyściubi nosa z zamku. A szkoda, bo zabawy na śniegu to naprawdę super sprawa! Rośka nie była nawet zbyt zła, że to koniec lata i ciepłych, długich dni. No, może tego ostatniego strasznie jej brakowało, ale dało się przeżyć pół roku. Nocne wyprawy również uwielbiała, a zimą miała o wiele więcej ku temu sposobności. Szła przed siebie i szła – jak każdy. Nic w tym dziwnego, ale czy wszystko, co ciekawe, musi zaczynać się niezwykle? Przystanęła w miejscu, aby zorientować się, gdzie doszła. Jesień tak zaprzątnęła jej myśli, że zamiast patrzyć na drogę – przymknęła oczy, rozmyślając. Zauważając, iż zbliża się ku dość niebezpiecznemu drzewu na terenie Hogwartu, postanowiła zostać w bezpiecznej odległości. Nie chciała mieć poobijanych kości. Za dobrze pamiętała ostatnią „miłą” wizytę w szpitalu. Co z tego, że tamto wydarzenie miało miejsce podczas wakacji na Malediwach i teraz z pewnością wylądowałaby tylko w skrzydle? Lepiej być zapobiegawczym. Przysiadła na ziemi, aby po chwili się położyć. Rozłożyła ręce na boki, zaczynając nimi (i nogami) poruszać, tworząc „aniołka” wśród liści, które zawiał tu wiatr. Z pewnością jej dzieło będzie bardzo trwałe.
Rose Harm pojawiła się na błoniach. Szła w kierunku Zakazanego Lasu, ulubionego miejsca jej przechadzek, i pewnie by tam trafiła, gdyby nie dostrzegła pewnej blondynki tarzającej się radośnie w liściach. Na twarzy Puchonki pojawił się mimowolny uśmiech. Dawno nie widziała owej lekkomyślnie postępującej istoty, a jakby nie było, tęskniła za nią. Ciężko było jej to znieść. Kiedyś wszystko między nimi było prostsze. Podeszła do niej cicho i ukucnęła obok niej. Spojrzała jej w oczy. - Rose, co ty robisz? - spytała z rozbawieniem, biorąc w ręce jednego z licznych liści. Opuszkami palców zbadała jego lekko chropowatą powierzchnię, nie zwracając uwagi na otoczenie. Zamyśliła się, co zresztą dość często jej się zdarzało.
Szła przez błonia zmierzając do Zakazanego Lasu, gdy nagle przystanęła centralnie przed Bijącą Wierzbą. Wpatrywała się w otwór między jej korzeniami i była niemal pewna, że przed chwilą mignęła tam para krwistoczerwonych oczu. Stała tak odrętwiała i nie wiedziała co ma robić dalej: czy iść do lasu, czy sprawdzić co to. Nie zwróciła w ogóle uwagi na dziewczynę tarzającą się w liściach. Nagle gdzieś nad prawym uchem usłyszała świst powietrza, a gdy spojrzała w tamtym kierunku zobaczyła wielki konar lecący prosto na nią. Dopiero teraz zorientowała się jak blisko drzewa stoi. W ostatniej chwili padła na ziemię unikając niebezpiecznego w skutkach ciosu gałęzi przeszywającej właśnie zimne powietrze. Dziewczyna odczołgała się na bezpieczną odległość i wstała rozcierając sobie brzuch. Przy uniku upadła na jakiś kamień, lub korzeń schowany pod stertą liści. Rozejrzała sie do okola i zobaczyła dziewczynę którą poznała na Malediwach, tarzającą się w liściach i jeszcze jedną, której nie zanała osobiście. Podeszła do nich. -Czy ty oby na pewno dobrze się czujesz?- spytała Rose marszcząc czoło. Spojrzała na nieznajomą brunetkę. -Jestem Diana- powiedziałą obojetnie.
Tworzysz nam nowy język? Przepraszam bardzo, ale dałam Ci link do strony, gdzie podkreśla błędy, czyż nie? Warto skorzystać.
Czepiasz się xd Byś pochwaliła za taaaką długość!
Nie, no! Długość godna pochwały. Pora wręczyć jakiś medal. Dodam, że warto czytać Diankowe posty, choćby dla poznania tych nowych interesujących słów! "Grzenka" jest póki co moim faworytem. Aczkolwiek czekam na kolejne! xD
Leżałaby tak pewnie jeszcze długo, misternie tworząc swoje arcydzieło, ale ktoś jej przeszkodził, przybywając pod wierzbę. Dziewczyna była nieco zdziwiona, bo nie spodziewała się tu nikogo spotkać. Większość osób omijała to miejsce z daleka. Nic dziwnego. Drzewo nie należało do zbyt tolerancyjnych, a jak ktoś chociaż by dotknął pnia – nie chcecie wiedzieć, co owa wierzba mogłaby zrobić. Naprawdę! Kończąc machać kończynami, podniosła się do pozycji siedzącej, podciągając kolana i spoglądając na przybyłą osobę. Przecież to Rose, Puchonka! I to nie byle jaka! Niegdyś jej jakże najlepsza przyjaciółka! Roś do teraz żałowała, że się pokłóciły, przez co ich teraźniejsze relacje są takie, a nie inne. Ciekawie było, kiedy na lekcjach zawsze siedziały razem, a pani wołała „Rose!” i obie się podnosiły, gotowe do odpowiedzi. Poza lekcjami było identycznie. Niemal wszędzie były obie. Takie papużki-nierozłączki. Może to dlatego ich więź się nieco popsuła? Nieważne! Może kiedyś to się zmieni. - Heeeej! – krzyknęła. Miała się podnieść, ale uznała, że nie ma sensu. I tak Puchonka zaraz się do niej dosiądzie. Czyż nie? – Nie widziałaś? – spytała podchwytliwie. – Jak nie, to zgadnij, ot co! – zarządziła, uśmiechając się szeroko. Z ust dobrej znajomej z pewnością padnie kilka śmiesznych odpowiedzi. Czekała spokojnie na odpowiedź, patrząc na twarz dziewczyny. Podczas rozmowy często utrzymywała kontakt wzrokowy, ale wiedząc, że nie każdy to lubi, starała się ten odruch w sobie stłamsić, przez co teraz przekręciła głowę, lustrując potężne drzewo. Było piękne. Uważnie nasłuchiwała, czy Rose nie zaczęła przypadkiem szeptać, gdyż, póki co, Rośka nic nie słyszała. Puchonka się zacięła, czy co? Już, już miała ponawiać pytanie, kiedy drzewo, ni stąd, ni zowąd, zaczęło atakować. Jeszcze się nie zdarzyło, by gałęzie zaczęły demolować wszystko, co je otacza bez widocznego powodu. Mucha przecież by jej nie przeszkadzała. Nim zdążyła się poderwać, by odsunąć razem z Rose, bezmyślne ruchy zostały zaprzestane. Rośka odetchnęła głęboko, aby po chwili wykrzywić wargi w kpiącym uśmiechu. Mogła się domyślić, że to wszystko, to wina Dianki! A kto inny ma dar pakowania się w tarapaty? I to tak bezmyślne tarapaty. Tylko ona. - Nie widziałaś? Przykro mi, że zapomniałaś zabrać z zamku swojego tłumacza – mruknęła w odpowiedzi. Gdzie ten niezawodny, zawsze obecny i molestujący Puchonkę Mark? - Nie musisz się przedstawiać. Jay bardzo szybko sprawił, że stałaś się „popularna” – zaznaczyła dłońmi cudzysłów.
-Taaa... po tej akcji na plaży w wakacje kiedy wyzwał mojego BYŁEGO - dała wyraźny nacisk na to słowo - chłopaka, to na pewno jestem popularne.- wzruszyła ramionami. -To ja wam nie będę przeszkadzać.- Wstała, w bezczelny sposób odwróciła się do nich plecami i podążyła w stronę Zakazanego Lasu. Przez cały czas trwania rozmowy miała obojętny wyraz twarzy i ton głosu. Już dawno się tak nie zachowywała. Szła przez błonia szybko szeleszcząc suchymi liśćmi. Przechodząc obok Wierzby rzuciła jeszcze jedno przelotne spojrzenie na jamę miedzy korzeniami, jednak nic tam nie dostrzegła.
Ostatnio zmieniony przez Diana Potter dnia Pią 19 Lis 2010 - 20:12, w całości zmieniany 1 raz
Rose uśmiechnęła się lekko do towarzyszki. - Zakładam, że tarzałaś się w liściach w celu ubrudzenia swoich ubrań - zasugerowała Harm. To było dość prawdpodobne. - Aczkolwiek na pewno miało to jakieś logiczne podłoże... którego i tak nie zrozumiem. Albo miało ci dostarczyć rozrywki, o którą tak trudno w tym zamku - powiedziała dziewczyna, tłumiąc ziewnięcie. Nagle podeszła do nich jakaś dziewczyna, którą Rose znała tylko i wyłącznie z widzenia. Na pierwszy rzut oka widziała, że dziewczyna nie przypadnie jej do gustu. Wprawdzie niewiele ją obchodziło, jak owo puchońskie dziecie miało na imię, aczkolwiek wzruszyła ramionami i skinęła głową w uprzejmym, choć nieco lekceważącym geście. Nie zamierzała się przedstawiać czy choćby zaczynać rozmowy z tą całą Dianką. Słyszała o niej różne rzeczy i to raczej niedobre. Poza tym Potter już zaczęła odchodzić. Teraz Rose się zirytowała. Cóż, taka jej natura, że chociaż nie pragnęła obecności nieznajomej, to nie mogła się powstrzymać od wygłoszenia zgryźliwej uwagi. - Nie rozumiem tylko, po co w ogóle tu podeszłaś, żeby zaraz odejść - powiedziała i obdarzyła ją uroczym, niewinnym uśmiechem. Co z tego, że niewiele ją obchodziła ta młodsza od niej dziewczynka? Pewnie i tak nie zrozumie jej pytania! Rose westchnęła cicho. Co za ludzie!
Michael odpoczywał po skończonych lekcjach. Spacerował po błoniach nieświadomie zbliżając się do zakazanego lasu. Przysiadł na leżącej nieopodal kłodzie. I zaczną rysować po magicznej karteczce. Spodobało mu się to zajęcie, na krateczce pojawiały się coraz to nowe zabawne postacie. W końcu zaczęło mu się nudzić, fajnie by było kogoś poznać, było by z kim się trzymać czy pogadać. Jego rozmyślenia przerwał głośny świst. Bijąca Wierzba uderzyła konarem w ziemie, rozejrzał się i zauważył dziewczynę mniej więcej w jego wieku, zapewne to w nią celował wierzba. Mike odruchowo wstał i zrobił parę kroków naprzód. Przyglądał się sytuacji do dziewczyny podeszły dwie puchonki (przy czym dziewczyna sama była puchonką) . Mike stwierdził że jednak nuda w tej szkole jest niemożliwa
Gdy już odchodziła w stronę Lasu nagle zobaczyła jakiegoś Gryfona stojącego nieopodal i przyglądającego się jej. Gdy na niego spojrzała od razu pomyślała o Marku. -Nie Diana, musisz zapomnieć...- mruknęła do siebie i uśmiechnęła się do chłopaka. Podeszła do niego. -Hej... jestem Diana...- przywitała się z ciepłym uśmiechem i podała mu rękę na przywitanie.
Wywróciła oczami. Nie marzyła o niczym więcej tylko o tym, by wreszcie móc wybrudzić ubrania. Czyż to nie ekscytujące? Kolejna odpowiedź była bardziej prawdopodobna, z tym że w Hogwarcie nie można się nudzić. Chyba, że ktoś naprawdę siedzi zamknięty w czterech ścianach i nie wychodzi stamtąd, by być świadkiem co ciekawszych zdarzeń. - Pudło! - krzyknęła, zacierając dłonie. - A teraz czas na karę - wystawiła język. Pospiesznie wstała, uprzednio zbierając w garście liści i, unosząc ręce do góry, nad głowę Puchonki, otworzyła dłonie, a ich zawartość wylądowała we włosach Rose. Dumna z siebie ponownie rozsiadła się na trawie. - To teraz mogę ci powiedzieć, że właśnie robiłam... aniołka! - wytłumaczyła, przytrzymując dziewczynę w niepewności. - Przyłączysz się? - zapytała. Dianka zawsze pojawiała się w złym czasie i w złym miejscu. Miała to we krwi? Zachowywała się, jakby była pierwszoroczniakiem! Właściwie to nawet pierwszoklasiści lepiej się zachowują. - Były? Słyszałam, że już się zeszliście - zacmokała. - Znowu rozwód? Tak mi przykro... - uśmiechnęła się złośliwie. - Nie martw się. Jutro będziecie na pierwszej stronie w gazetce, a tytuł artykułu będzie głosił "Rozwód? Tylko na dwa dni" - dodała, uśmiechając się kpiąco. - Czy mi się wydaje, czy to dziecko właśnie poprosiło, by ktoś nauczył je kultury w nieco bardziej brutalny sposób? - zwróciła się do stojącej obok uczennicy. - Działa mi na nerwy - wyjaśniła. Miała ochotę miotnąć idącą trzecioklasistkę zaklęciem, ale zrezygnowała, postanawiając ją "troszkę" nastraszyć. Złapała pierwszy lepszy (ale większy) kamyk i rzuciła w gałąź wierzby. Efekt był natychmiastowy. Gałąź przecięła ze świstem powietrze. Oczywiście dostrzegła też Gryfona. Chłopak na jedną noc? Z pewnością. Westchnęła, podrzucając w ręku drugi kamyk. Przynajmniej coś się dzieje.
Rose roześmiała się dźwięcznie, chociaż w gruncie rzeczy, kiedy poczuła mokre, nieprzyjemnie chłodne i brudne liście na swoich czystych włosach miała ochotę wstać i rzucić jakimś zaklęciem. Pewnie tak właśnie by zrobiła, gdyby nie to, że to Stuner, kiedyś najbliższa jej osoba w zamku, obrzucała ją radośnie tymi śmieciami. Cóż, nawet jeśli teraz nie było między nimi zbyt dobrze, Rose nie da jej przecież w zęby. Jeśli chodzi o stare czasy to ulubionymi momentami Harm były nie te, gdy podrywały się razem do odpowiedzi, ale te, gdy dyskutowały o czymś zawzięcie i śmiały się razem w czasie lekcji, a wtedy któryś z nauczycieli krzyczał: "Rose!". One dalej bawiły się w najlepsze, aż w końcu, kiedy zdenerwowany do granic możliwości profesor nachylał się do nich, na co one mówiły jednocześnie z minami aniołów: "Ale ja myślałam, że chodzi o Rose!". I właśnie ze względu na te ich niewinne, anielskie miny, Harm teraz wbrew swoim niepisanym zasadom położyła się na mokrej ziemi i rozłożyła ręce i nogi kilka razy, wpatrując się w szare niebo, a na jej twarzy widniał nieco nostalgiczny uśmiech, którym zwykle reagowała na szczęśliwe wspomnienia. Bo czy właśnie nie tamte chwile, gdy dzieliła z panną Stuner noce i dnie oraz odkrywała przed nią swoje serce - czy to właśnie nie było szczęście? Wyrwana ze wspomnień spojrzała na kilka lat starszą Rose niż tą, którą widziała w myślach. Poczuła jakiś nieznośny ból w sercu. Czy czas zawsze musi odbierać nam to, co kochamy, zamiast tego, czego nienawidzimy? Uniosła się na łokciach. - Też mi się tak wydaje - powiedziała beztrosko. - Masz jakiś konkretny pomysł poza wykorzystywaniem niewinnej wierzby? - Utkwiła w niej uważne spojrzenie, a po jej twarzy błąkał się uśmiech. Zauważyła jakiegoś chłopaka, ale jej wzrok przemknął po nim nieuważnie. Co ją obchodził jakiś mało rozgarnięty Gryfon? Odpowiedź jest prosta: nic.
-Cześć...Ja to Michael.- odwzajemnił uśmiech i uścisk dłoni. Poczuł się naprawdę dobrze, wreszcie kogoś poznał. Może będzie z kim pogadać. Po chwil zorientował się że wciąż trzyma dziewczynę za rękę. Zaczerwienił się po czym ją pościł. Minęła chwila niezręcznej ciszy. -No, czyli to... może cię odprowadzić do zamku?- Mike czuł się niezręcznie jak nigdy dotąd.
Ostatnio zmieniony przez Mike Wards dnia Nie 21 Lis 2010 - 7:51, w całości zmieniany 2 razy
Tak jak się spodziewała, Rose po chwili leżała już w liściach. Miło było ponownie zobaczyć uśmiech na twarzy dziewczyny. Czy ona musiała być zazwyczaj taka... smutna? Rośka zawsze starała się ją rozśmieszyć. Jak kiedyś. Jak mogła zapomnieć tak wspaniałe dni? Znała Rose od kiedy poszła do Hogwartu na drugi rok. Nie zdarzyło się jeszcze tak, by panna Stuner przyjaźniła się z kimś tak długo i każdą wolną chwilę z nim spędzała. To wręcz nierealne, bo dziewczyna słynęła z tego, że była towarzyska i czas dzieliła na wielu znajomych. Jednak jedna, rok młodsza osóbka o nazwisku Harm zmieniła jej życie. Czy to nie dziwne? Rośka była jej wdzięczna. Nie zdarzyło się jeszcze tak, by ktoś wytrzymywał z szesnastolatką tak długo. Bo czy jej ciągły śmiech czy gadanie nie były uciążliwe? Widocznie nie dla wszystkich. Pogratulowała znajomej aniołka, bijąc głośne brawa. - Wierzba to przecież luuuuuubi! - jęknęła. Nie chciało jej się zbytnio wysilać, by wymyślić karę dla Dianki. Ale jeśli to będzie ostatnia okazja? Trzeba przygotować jej niespodziankę... - W każdym razie - nie wiem. Cały mój zapas pomysłów poszedł w watę - westchnęła. - Mam nadzieję, że słyszałaś o naszej loterii chociaż? Żałuj, że Cię nie było!
-Właściwie to...- zaczęła i zaraz urwała. Chciała powiedzieć, że właśnie szła do lasu, ale właśnie zmieniła zdanie.- Bardzo chętnie.- dokończyła i uśmiechnęła się. Ona również czuła się trochę niezręcznie. -Czy do twojego imienia jest jakiś skrót?- spytała nie patrząc na niego. "Michael" to trochę długie imie, a ona wolała używać skrótów. Szli wolno w stronę zamku szeleszcząc suchymi liśćmi.
-Mów mi Mike- Szli nie wiele rozmawiając. w końcu Mike zapytał. -Ty i te dwie chyba się nie za bardzo lubicie się?- -Bo tak jakoś mi się wydaje.- Dodał Gryfon. Zastawiając się co odpowie Diana.
-E... tak... z tą która tarzała sie w liściach miałam małe kłopoty na Malediwach... stara chistria...- odpowiedziała obojetnie. Nie wiedziała co dalej powiedzieć, więc przez chwilę szli w ciszy. -Lubisz quidditcha?- spytała w końcu.
- Tak, kiedyś to było moje hobby, ale po małym wypadku straciłem swoja miotłę - odpowiedział. - Ale może jak rodzice mi kupią nową to znowu zacznę latać - dodał. - A ty? Czym się interesujesz - zapytał zaciekawiony.
Rose uśmiechnęła się zadowolona z siebie. Kiwnęła głową, słysząc pytanie. - Owszem, słyszałam, ale to raczej nie moje klimaty. Ludzie o tym mówili - powiedziała szczerze. Harm zamyśliła się, wpatrując w plecy Diany i jakiegoś młodego Gryfona. A gdyby tak pokazać Diance, jakie są konsekwencje niewłaściwego prowadzania się i nieodpowiadania na pytania Rose? Za starych dobrych czasów nie raz dawała ze Stuner innym lekcje dobrego wychowania. Poza tym czyżby Potter zdążyła zapomnieć o Marku? - Czy zgodzisz się ze mną, że ten cały White byłby zaintresowany tym, co wyprawia Diana? - spytała beztrosko, wyciągając ze swojej torby aparat, kawałek pergaminu i pióro. - Nie mów mi, że nigdy nie marzyłaś o dziennikarskiej karierze...
Zrobiła kwaśną minę, gdy usłyszała o wypatku !!!. Dobrze wiedziała co to znaczy stracić miotłę. -Też quidditchem... po za tym magicznymi stworzeniami i rysunkami...- powiedziała patrząc gdzieś przed siebie. Nagle zauważyła, ze zamiast w stronę zamku idą w stronę jeziora. jednak nic nie powiedziała.
Wybałuszyła oczy. - To już wiem, czemu cię nie było! - machnęła ręką i przyłożyła oskarżycielsko palec do czoła Puchonki. - Nie wiem, jak mogłaś mi to zrobić! Razem z Aud znalazłyśmy takie super prezenty, jako dodatki do wat! I to za darmo, no! - jęknęła. Próbowała usilnie coś wymyślić, ale wierzba nadal wydawała jej się najlepszym rozwiązaniem. Skoro jednak Rose nie chciała tak tego załatwiać, to zda się na nią. Uśmiech na twarzy Rośki poszerzał się z każdym słowem przyjaciółki. Zabawa w paparazzi? Może być ciekawie! Panna Stuner nieraz marzyła o zawodzie dziennikarki czy fotografa (choć talentu do robienia zdjęć nie ma za grosz). - Może do tego króciutki artykulik? - podsunęła. Dianka na pierwszej w stronie w gazetce szkolnej, a do tego duże zdjęcie, gdzie całuje się z innym, nie Markiem. Wstrząsające. Doprawdy. - Jesteś genialna! - uściskała Puchonkę, która na prawdę miała wspaniałe pomysły. - Za nimi! - zarządziła szeptem. Dianka i ten Gryfon nie mogą znać ich planu!
- Puttana! - krzyknęła Hayley, kopiąc śnieg i rozsypując go dookoła. - Sua madre puttana! Merda, merda, merda! Cazzo! - Zakończyła monolog włoskich przekleństw wyjątkowo mocnym kopniakiem w zaspę śniegu, po czym, cała czerwona ze złości, usiadała, a raczej opadłą na śnieg, wyżęta z energii swoim wybuchem złości. Biada temu, kto miałby spotkać ją w takim stanie! Z naburmuszoną miną przyglądała się Wierzbie Bijącej, która smagała powietrze witkami, niespokojna przez bliskość dziewczyny. - Che cosa stai guardando? - zapytała ją głupio, patrząc na nią wyzywająco. - Merde! - powtórzyła raz jeszcze. - Le persone stupide, tutto stupido! - mruknęła żałośnie i położyła się na śniegu, zwijając się w kłębek. - I głupia wierzba - dodała, nieświadomie przechodząc na angielski. Nabrała śniegu w ręce i przyłożyła go sobie do rozpalonej twarzy, będzie chora, ale al diavolo che. Nie przejmowała się teraz niczym, złą na cały świat. Przewróćiła się na plecy, ze śniegiem na twarzy patrząc w niebo.