Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Autor
Wiadomość
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wcale nie było mu przyjemnie sterczeć tutaj, słysząc z boku odgłosy udzielanej pomocy – rzucane zaklęcia, pytania o stan poszkodowanych i ich odpowiedzi. Nie miał najmniejszej ochoty, by biernie obserwować końcówkę wyścigu tak jakby nic złego się nie stało. Ale nie miał wyboru, nikt nie pytał go o zdanie, prawda? Zjebał, więc tym bardziej powinien doprowadzić sprawy do końca. Ignorował więc cały boży świat, patrząc na przebieg treningu i choć nie towarzyszyły temu już tak pozytywne jak na początku emocje, ucieszył się, widząc, że Victoria jako pierwsza kończy dziesiąte okrążenie, a zaraz za nią dzielnie leci mała Cassie, której obecność ewidentnie wzbudzała wcześniej wątpliwości zebranych na treningu Krukonów. Za nimi w nieznacznej odległości przez metę przeleciał Aslan, a potem idące łeb w łeb dziewczyny – Monique i Violetta na jego oko doleciały do końca w tym samym momencie. Za nią Melusine, na ogonie której siedział Lyall, a na samym końcu Julius, któremu niestety nie poszło dziś najlepiej. Kiedy tylko wylądowali, podszedł do nich, ówcześnie wyjmując z porzuconej na trawniku torby niewielki, zapakowany w niebieski papier i przewiązany srebrną wstążką pakunek. — Gratuluję ukończenia wyścigu! — starał się brzmieć optymistycznie, ale wyszło jak wyszło — Vitoria odniosła niekwestionowane zwycięstwo, zaraz za nią metę przekroczyła Cassie, dziewczyny miały dwa najlepsze wyniki z całej grupy. Viol, wszystko w porządku? Widziałem, że mocno oberwałaś... profesor Whitehorn przyszła nieco nam pomóc, niech Cię obejrzy. Melu, Minique - niewiele brakło. Julius... hmm, nie spóźniaj się już więcej, proszę, miałeś za mało czasu na rozgrzewkę. Gadał i gadał jak najęty, ale nawet teraz jego włosy wcale nie zmieniały barwy z tego wściekłego pomarańczu, który załączył mu się już kilka minut temu. Nie potrafił nic na niego zaradzić. Wziął głębszy wdech i podszedł do Victorii, wręczając jej paczuszkę. — Mały upominek dla zwycięzcy. Mam nadzieję, że dołączysz do nas na stałe. To drobiazgi, więc nie czuj się przekupiona — mrugnął do niej porozumiewawczo i rozejrzał się po otoczeniu, próbując rozeznać się w sytuacji. Wyglądało na to, że pani uzdrowiciel zajęła się już wszystkim, szybko doprowadzając członków jego (i nie tylko jego) drużyny do stanu używalności. Szybko przebiegł spojrzeniem po Morgan, a Alise zgrabnie ominął – było mu wstyd za to jak się odezwał. Wziął z trawy torbę i porzuconą miotłę, i z tymże ekwipunkiem podszedł do Perpetui. — Pani profesor, nie mam pojęcia jak Pani dziękować. Mam u Pani dług wdzięczności. — Brzmiał może trochę patetycznie, ale mówił zupełnie poważnie, co zdawała się poświadczać skruszona mina (i niezmiennie pomarańczowe włosy). Zmusił się do tego żeby spojrzeć kobiecie prosto w oczy i nieco się uspokoił – miała w sobie aurę, która przyciągała, magnetyzowała i odciągała uwagę od trosk i problemów. I nie chodziło nawet o to, że jak na swój wiek była bardzo ładna. — Czy wszystkich... udało się poskładać? — dodał ciszej, z niepokojem. Kiedy otrzymał odpowiedź, pokiwał głową, dał wszystkim znać, że mogą się już rozejść, a sam ruszył w stronę szkolnej bramy, nie oglądając się za siebie i na nikogo. Potrzebował samotności. Samotności i papierosa na uspokojenie.
Nagroda dla zwycięzcy była kupiona tutaj, a zapłacona tutaj. Linkuję wam to, bo nie wpisywałam sobie tych fantów do własnego kuferka. Zaraz rozdam wam punkty, pamiętajcie żeby z pieniędzmi zgłosić się w płatnościach (jeśli jeszcze tego nie zrobiliście).
Dziękuję Wam bardzo mocno za tak liczne przyjście, jesteście świetni! Do zobaczenia na następnych treningach
| z/t dla wszystkich, którzy tego chcą!
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wylądowali. Może i nie poszło jej najlepiej, ale kto wie czy nie udałoby jej się wyprzedzić swoich rywali, gdyby tylko nie musiała walczyć z dotkliwym bólem barku, który nie pozwalał się wygodnie ułożyć na miotle i wykorzystać w pełni swój potencjał miotlarski. Całe szczęście, że te dziesięć okrążeń minęło dosyć szybko i już po chwili mogła wylądować w pobliżu kapitana, który niemal od razu wyraził swoje wyrazy zmartwienia. - W porządku. Trzeba to tylko nastawić - stwierdziła krótko, nie chcąc, aby Elio dłużej poświęcał uwagę jej małemu problemowi wybitym barkiem. Możliwe, że nawet spróbowałaby samodzielnie tego dokonać (oczywiście bez pomocy magii, bo była ciołkiem jeśli chodzi o magię leczniczą), ale jak tylko dotknęła zwichniętego barku zdała sobie sprawę z tego jak bardzo kretyński był to pomysł. Głównie dlatego, że już nacisnęła na bark palcami, chcąc go z powrotem wcisnąć na swoje miejsce, co wywołało jedynie falę przeraźliwego bólu i opór, którego raczej nie byłaby w stanie samodzielnie pokonać. Po cichym warknięciu, które wyrwało się z jej gardła po nieudolnym uskutecznianiu samoleczenia dzięki któremu uniknęłaby interwencji jakiegoś profesjonalisty w końcu zwróciła się do stojącej niedaleko kobiety. - Profesor Whitehorn, czy byłaby pani tak miła? - spytała, bo najwyraźniej nie miała innego wyjścia. Cóż... czasem jednak trzeba było się zdać na innych.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Widocznie przybyła na miejsce w samą porę - pomijając kilka upadłych kruków - wyścig wokół Wierzby właśnie się kończył. Asekuracyjnie przytrzymując jeszcze gryfońską Strauss, żeby nie wstawała - Perpetua przyglądała się wszystkim schodzącym na ziemię. Czujnym wzrokiem lustrowała, czy aby ktoś jeszcze nie będzie potrzebował jej pomocy. Dopiero Panna Davies zwróciła jej uwagę swoimi słowami. - Oh skarbie, ależ nie ma za co - machnęła lekceważąco ręką, uśmiechając się przy tym promiennie do Kapitan Gryfonów. - Cieszę się, że mogłam pomóc! Chociaż nie dało się ukryć, że wolałaby być jednak informowana wcześniej o możliwej interwencji, żeby znów nie biec na łeb na szyję - i nie nadwyrężać swojej nogi. Ostatnio dała jej solidnie w kość, dosłownie. Złotowłosa wręcz czuła jak prawe biodro pulsuje jej tępym bólem. Rzecz jasna, nie miała pretensji do uczniów - kto w ich wieku z góry zakłada, że się połamie albo wybije sobie kończynę ze stawu? Doskonale wiedziała, że to były te lata, kiedy człowiek czuje się nieśmiertelny i niepokonany. - Nie możesz teraz nadwyrężać tej ręki, maleństwo - zwróciła się do Jean, grożąc jej ostrzegawczo palcem. Choć rozbawiony uśmiech błąkał się przy tym w kącikach ust Whitehorn. Nieważne, że Gryfonka była dobre kilka centymetrów wyższa od profesorki. Zerknęła znów na Morgan, wyłapując jej pytające spojrzenie. - Myślę, że poczekamy jeszcze chwilę, aż wszyscy zejdą na ziemię. Chcę się upewnić, że nikogo nie zostawiłam połamanego - stwierdziła, wracając spojrzeniem do lądujących miotlarzy. - Potem podwędzimy kuchennym skrzatom jakieś ciastka przed kolacją - dodała od siebie, z psotną iskrą w niebieskich oczach. Z ulgą przyjęła, że chyba więcej osób nie potrzebowało jej pomocy, a wyścig rzeczywiście został zakończony. Zaintrygowana, wlepiła wzrok w Eliyaha, Kapitana Krukonów - który, widocznie wyprowadzony z równowagi, co stwierdziła po pięknym pomarańczowym odcieniu jego włosów - starał się zachować rezon i wygłaszał swoją mowę podsumowującą. Mimo wszystko była pod wrażeniem inwencji Krukona - pomysł z treningiem przy Bijącej Wierzbie nie był głupi, aczkolwiek być może nie do końca zaplanowany... Pomogła podnieść się Jean z murawy, sama wyraźnie mając z tym problem - prawa noga niemiło jej trzaskała, acz nawet nie pomyślała o potraktowaniu siebie zaklęciem znieczulającym. Musiała po prostu chwilkę odpocząć. - Panie Swansea - podniosła wzrok na skruszonego studenta, kiedy ten do niej podszedł. Widząc jego minę, aż poczuła jak coś ściska ją w dołku. Nic nie mogła poradzić na to, że miała ochotę go teraz uściskać i zwyczajnie pocieszyć, a powstrzymał ją tylko ból nogi i... aura dystansu, jaką chłopak zaczął roztaczać. - Wszyscy cali złotko - zapewniła go, chcąc dodać coś jeszcze, żeby jakoś rozładować atmosferę, ale widocznie nie było jej to dane. Obiecała sobie, że przynajmniej prześle młodemu mężczyźnie sowę, żeby nie wyrywał sobie włosów z głowy z powodu kilku - istotnie niegroźnych w końcu - urazów. - Violetto? - zwróciła spojrzenie na drugą Strauss i naprawdę, wielkim wysiłkiem woli, powstrzymała się od śmiechu, widząc kolejny wybity dzisiaj bark. Musiała jednak z rozbawieniem przewrócić oczami, to było silniejsze od niej. - Pokaż mi się skarbie, naprawimy to... - Po raz kolejny dobyła różdżki, by rzucić kilkukrotnie zaklęcie znieczulające na bark drugiej straussówny. - Widać, że jesteście jednej krwi - nie wytrzymała, pozwalając sobie na przytłumiony chichot. Dwa nastawione barki i to dwóch sióstr w jeden dzień. - Oszczędzajcie swoje ramiona chociaż przez najbliższe kilka dni - zaleciła, chowając swą śnieżnobiałą różdżkę do laski. Z cichym westchnieniem przeniosła ciężar ciała na lewą stronę, dostawiając swoją trzecią nogę dla wsparcia. Przejechała spojrzeniem po wszystkich trzech dziewczynach, uśmiechając się ciepło. - To jak skarby, macie ochotę na herbatę? Chyba dość rewelacji jak na jeden dzień? - powtórzyła propozycję Davies, także i do niej wracając równie pytającym spojrzeniem. Nie byłaby jednak zdziwiona, gdyby dziewczyny jednak chciały zwyczajnie odpocząć po tak pełnym... wrażeń wyścigu.
Prędkość, która huczała jej w uszach, była wręcz oszałamiająca, ale to było coś, co z miejsca pokochała. Nie wiedziała nawet dokładnie, w którym momencie prześcignęła ich wszystkich, wylądowała z impetem, oddychając z trudem i starając się jakoś pozbierać, ale początkowo wcale jej to nie szło. Jej pierś falowała, gdy próbowała uspokoić głośno walące serce, a oczy jej błyszczały. Dopiero po chwili zdała sobie chyba sprawę z tego, że faktycznie wylądowała pierwsza, że Elijah coś mówi, dopiero wtedy zorientowała się, że inni zostali poszkodowani, a ona miała naprawdę wiele szczęścia, że manewrowała tak sprawnie pomiędzy gałęziami wierzby, że wyszła z tego wszystkiego właściwie bez szwanku. Bo czym były zadrapania na twarzy w porównaniu z cięższymi ranami, które ponieśli pozostali uczestnicy wyścigu? - Dziękuję - powiedziała, uśmiechając się promiennie, kiedy Elijah do niej podszedł i wręczył jej prezent. Nie spodziewała się tego, ale nie spodziewała się również wygranej w wyścigu, to wszystko było tak oszałamiające, że aż trudno było jej w to uwierzyć. - Zgłaszam swoją gotowość, kapitanie - powiedziała jeszcze, nieco rozbawiona, a później wycofała się, ściskając prezent, który właśnie otrzymała. Nie chciała przeszkadzać pani profesor, nie chciała w ogóle jakoś ingerować w to, co się działo, bo się na tym nie znała, a nie chciała również robić niepotrzebnie sztucznego tłoku. Od tego ranni nie poczują się wcale lepiej, nic zatem dziwnego, że po prostu odniosła sprzęt, a później wciąż wędrując nieco ponad ziemią, wróciła do dormitorium. Serce dalej jej waliło jak oszalałe, a ona miała wrażenie, że jest krok bliżej do znalezienia swojego własnego powołania.
//zt, dziękuję
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren wyrzucił ręce w górę, otrzepując się ze żwiru i prochu. Cofając się i unikając witek wierzby bijącej potknął się i wylądował tyłkiem ziemi. Do tego wyglądało też, że zdanie w zagadce profesora Voralberga dotyczące gruszek na wierzbie nie mówiło konkretnie O WIERZBIE, a na pewno nie o tej bijącej, gdyż tutaj także nie znalazł niczego wskazującego na to, że trafili. Odwrócił się do @Julius Rauch i wzruszył ramionami - ponownie. Czas było się otrząsnąć i w końcu trafić w odpowiednie miejsce. - Do trzech razy sztuka - westchnął, po czym odwrócił się od trzęsącego się drzewa i ruszył powoli w drugą stronę, powtarzając w myślach tekst zagadki.
Niemiec stojąc w dalszej odległości nie był zagrożony przyjęciem ciosu na twarz czy plecy od wierzby bijącej. Na jego twarzy dojrzeć można było grymas wywołany irytacją, na wieść, że pomylili się już drugi raz. -No nic- odpowiedział sekundy po tym, jak zmusił swoje wargi do ułożenia się w regularny kształt, po czym wziął zagadkę od Darrena i zaczęli jeszcze raz, uważnie czytać to, co było tam napisane. Tym razem postarał się skupić najbardziej jak mógł w tej chwili i wydawało mu się, że niebieska drużyna w końcu na coś wpadła.
//ztx2
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Jednak ile można siedzieć na tyłku i nic nie robić, hm? Zebrał się z dormitorium zakładając na siebie szatę i chwytając torbe różdżkę.Rudzielec z torbą na ramieniu pokolorowaną przez niego samego w bochomazy, dumnie kroczył w stronę Wierzby. Nie do końca Wiktor przyszedł biorąc pod uwagę, że to dosyć niebezpieczne miejsce i zawsze ktoś z rodzeństwa kazali się go wystrzegać. Stanął w bezpiecznej odległości i zaczął wpatrywać się w to magiczne drzewo. Miało w sobie coś hipnotyzującego gdy tak się kołysało. Starał się nie podejść za blisko, co zresztą mogłoby stać się powodem odwiedzenia Skrzydła Szpitalnego. Wolał unikać tego miejsca w najbliższym czasie pielęgniarki nie przypadł do gustu. Usiadł na trawie w zasięgu gałęzi Wierzby Bijącej. Ale nic się nie stało najwyraźniej “przysnęła”dając Wiktorowi spokój zbliżając się powoli jedynie szeleści. Wtedy do jego głowy doszła głupia myśl. - A może zobaczyć czy uda się zbudzć i zaatakuje.- Mruknął spoglądając na żyjącą roślinę zastanawiając się czy było by to możliwe.Chociaż to by była najfajniejsza rzecz jaką by chłopak zrobił chyba,podejść aż do pnia i uciec.Lepiej zachowaj ciszę! Jaka CISZA zresztą zacznijmy od tego,że Wik nie umiał być cicho chciał być wszedzie dosłownie.
Lekcja zaklęć / inny czas Szła pawna siebie, jakby doskonale wiedziała jak iść i w ogóle gdzie iść, bo rzecz jasna Hogwart i jego okolice znała jak własną kieszeń. To wcale nie było tak, że się wiecznie gubiła i wiecznie przez to się spóźniała, prawda? Niemniej jednak, nie chcąc wyść na jakąś idiotkę, kroczyła dalej, co jakiś czas zerkając na Elijaha, łudząc się, że jednak nie a jej prowadzić, bo przecież był dużo bardziej obeznany w terenie niż ona, nie było co się oszukiwać. Ostatecznie jednak doszli pod Bijącą Wierzbę, a Annabell stanęła w miejscu, nie do końca wiedząc co ma robić dalej, ani jak blisko może podejść do drzewa, żeby nie zostać przez nie zaatakowaną. Słyszała już różne rzeczy i wierzyła na słowo, nie chciała próbować na własnej skórze. – No, to tyle z mojego chojrakowania, nie wiem co dalej. – powiedziała i wyszczerzyła się w kierunku Krukona, swoją naturę liderki musiała odepchnąć na dalszy plan świadomości.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Ta jej pewność siebie zdecydowanie mu się udzieliła, tym bardziej, że widział, że zmierzała w stronę, którą i on sobie upatrzył. Wydawało mu się oczywistym, że jak na czymś nie rosną gruszki i można wokół tego latać w i o s n ą to chodzi właśnie o to miejsce. W głowie miał wciąż niedawno zorganizowany trening quidditcha, wymagający i dość fatalny dla części drużyny... był przekonany, że i Voralberg o nim pamięta i odpowiedź na zagadkę to taki uśmiech w kiernku Krukońskich miotłoz-... miotłoentuzjastów. Widząc jej zawahanie, sam podszedł nieco bliżej pnia drzewa, gotów odkoczyć gdyby został zaatakowany – po wspomnianym treningu wiedział mniej-więcej na ile może sobie pozwolić i jak zachowuje się drzewo; miał też świadomość, że nie jest zbyt szybkie kiedy było się gotowym na atak. — Chyba pudło... — przyznał jej rację i wrócił do swojej towarzyszki, z zamyśloną miną rozglądając się po błoniach. W głowie powtarzał treść zagadki póki jeszcze nie ulotniła się z jego słabej pamięci. — Wiesz co? Mam pomysł. Tylko może... może lepiej jednak pobiegnijmy — zaśmiał się cicho, patrząc na nią i ruszył przed siebie truchtem — chodź! — zachęcił ją jeszcze... choć chyba nie było to nawet potrzebne.
| z/t ja i Annabell
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Dotarli pod Bijącą Wierzbę, która najwyraźniej okazała się najbardziej oczywistym tropem w całej łamigłówce. Wyglądało jednak na to, że tropem wyjątkowo zwodniczym, a zagadka wymagała lepszego toku myślenia, niż łapania się słów kluczy. - A już myślałam. - oczami wyobraźni ujrzała sytuację, w której spod Wierzby wypuściła swojego Patronusa, aby wołać o najlepszy na świecie puchoński Ambulans. Może właśnie tak mocne skojarzenie z krukońskim treningiem ją zgubiło, a Willow poszedł za jej propozycją, nie mając lepszych pomysłów? - Chyba potrzebujemy planu B. - zasugerowała, rozglądając się wokół i nie dostrzegając niczego, co sugerowałoby posunięcie się do przodu w całej zabawie.
Katherine od początku wiedziała, że to nie może być takie proste jakby się wydawało. Na szczęście jednak na jej ręce już wisiały dobrze zawiązane przez Maximilana wstążki, tak aby ich w żadnym wypadku nie zgubili. Za pierwszą udało im się raczej bezproblemowo, druga powiedzmy, że udało im się złapać za drugim razem, ale trzecia została trafiona w samo sedno. W kierunku Wierzby Bijącej biegli truchtem. Jako sportowcy musieli mieć dobrą kondycję. Chyba jeszcze nikogo tutaj nie było. Katherine jednak zatrzymała się w miejscu, by na moment złapać się pod boki i odetchnąć. -Tym razem to ty miałeś rację. Nie sądziłam, że będziemy musieli podchodzić w okolice tego drzewa. Lepiej się nie zbliżajmy, bo nie chcemy oberwać z twoim szczęściem do łapania guza- powiedziała po czym rozejrzała się po okolicy. Nie miała zamiaru podchodzić wcale pod Bijącą Wierzbę. W końcu dostrzegła charakterystyczny kamień ze wstążką w kolorze lodowca, ot tak leżała sobie na tym kamyku. -To by było zbyt proste- powiedziała z lekkim powątpiewaniem w głosie, po czym zamyślona zmarszczyła brwi. -Saperum nom- rzuciła w kierunku kamienia, tym samym ujawniając wszystkie pułapki, które by na nich czekały w momencie, gdyby któreś wyskoczyło po wstążkę nie patrząc wcześniej pod nogi. Jak to dobrze, że Max był z Katherine, a ona znała się na zaklęciach. Dzięki temu kolejna, tym razem trzecia wstążka została przez nich zdobyta, a Kattie nie została jeszcze ani razu uderzona, ani posiniaczona. Zaczęli czytać kolejną wskazówkę na wstążce, a gdy tylko odkryli kolejne miejsce, ruszyli dalej, wcześniej jednak Kath przypomniała sobie o czymś. -Zawiąż mi tą wstążkę na ręce Max, tak będzie bezpieczniej- powiedziała i ruszyli w sobie tylko znanym kierunku.
Była dumna! Naprawdę była dumna, bo szło im całkiem dobrze, a przynajmniej takiego była zdania i cieszyła się, że Teddy właściwie wciągnął się w to, co robili, w tę gonitwę, w te poszukiwania, po prostu cieszyli się tym, co mieli, a ona nie mogła usiedzieć w miejscu i kiedy tylko padła kolejna zagadka, przestępowała z nogi na nogę. Niezbyt pewnie, bo nie do końca wiedziała, jak ma sobie z tym wszystkim poradzić, bo w końcu, cóż, drzew to było całkiem dużo, prawda? W końcu jednak doszli do wniosku, że słowa użyte w tej podpowiedzi mogą wskazywać tylko na jedno miejsce, nic zatem dziwnego, że pobiegli tam jak najprędzej, a ich oczom ukazał się widok tak prosty, że aż zaskakujący. Nic zatem dziwnego, że Victoria złapała swojego towarzysza za tył bluzy dresowej i po prostu wstrzymała go w miejscu. - Czekaj, to wcale mi się nie podoba - stwierdziła, rozglądając się dokładnie i starając się znaleźć coś, co wskazałoby jej rozwiązanie tej prostej zagadki, jaką miała przed nosem. Jej analityczny umysł rozkładał wszystko na części pierwsze, starając się zrobić z tego naprawdę dobry użytek, bo nie wiadomo, co by mogło się stać, gdyby za mocno zbliżyli się do miejsca, w którym znajdowała się wstążka. Oczywiście, nie podejrzewała profesora o nie wiadomo co, ale mimo wszystko zgodnie z tym, co miała w swojej krukońskiej głowie, to co było przed nimi, było po prostu za łatwe. - Saperum nom - mruknęła niepewnie, bo nie znała zbyt dobrze tego zaklęcia, nie ćwiczyła go jeszcze, po prostu przyszło jej do głowy, żeby spróbować, chociaż nie była nawet pewna, czy wypowiedziała je poprawnie. Ale spróbować nie zawadzi, prawda? Tak czy inaczej złapała zaraz głęboki oddech i ruszyła przed siebie, ściskając nadal dość mocno różdżkę w dłoni, a później zbliżyła się do miejsca, gdzie faktycznie powiewała wstążka i... Serce zabiło jej mocniej, bo jednak jej się nie udało! Zaklęcie nie zneutralizowało pułapki albo wszystkich pułapek i szarpnęło ją za kostkę w górę. Pisnęła na to wściekle, ale nie zamierzała się poddawać, już była brudna i zmęczona, więc nie mogła się po prostu zatrzymać i uznać, że nie łapie dalej! - Liberacorpus! - wypowiedziała tym razem głośno i wyraźnie, by zaraz wylądować na ziemi i wygładzić ubranie, w końcu nie do końca podobała się jej ta mała wycieczka w przestworza. Nawet nie zorientowała się, że znowu zgubiła galeony! Trudno się jednak mówi, tak była wciągnięta w te poszukiwania, że kiedy tylko udało jej się zdjąć wstążkę, pomachała nią do Teddy'ego i podbiegła do niego z bijącym mocno sercem, a na jej twarzy promieniał po prostu głęboki, cudowny uśmiech. - Dalej, szukajmy!
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Po prawdzie to nie sądził, że wyjdzie z nich tak zgrana para - przynajmniej według tego, jak Victoria potrafiła się opisywać w relacjach z innymi. Herod baba, też mu coś... Współpracowało się z nią naprawdę sprawnie i przyjemnie - nie była w końcu zahukaną dziewczynką, zwyczajnie wiedziała co umie i na co ją stać. Chociaż musiał przyznać, że go to przerażało i bawiło jednocześnie - zwłaszcza, kiedy pojawili się przed Wierzbą Bijącą, a Victoria wstrzymała go przed kolejnymi krokami naprzód - ku wstążce. — Viks, dałbym radę — mruknął, choć nie zrobił już ani kroku naprzód. Nie podobało mu się to, że dziewczyna znowu bierze na siebie to trudniejsze zadanie - bo to ewidentnie była podpucha. Męska duma zakuła - choć musiał przyznać, że akurat na zaklęciach Victoria się znała - i to o wiele lepiej od niego. Na Merlina, on nigdy nie rzucał Saperum. — Tylko uważaj na siebie... Wlepił spojrzenie w jasną wstążkę przy kamieniu i zacisnął szczękę, obserwując jak Brandon rusza w jej kierunku. Dobył różdżki z rękawa - choć doskonale wiedział, że jeśli dziewczynie się coś stanie, to prędzej do niej pobiegnie, aniżeli zacznie ciskać zaklęciami. — Viks! — krzyknął przejęty, kiedy chujwieco porwało Krukonkę do góry - ta jednak sprawnie i z tym sobie poradziła. Aż zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech - nie byłby jednak sobą, gdyby nie podszedł do Victorii ze swoją różdżką do pomocy, kiedy ta już zdobyła wstążkę - męskie ego i tak już cierpiało, choć ból ten ukoił pełen satysfakcji uśmiech, jakim obdarzyła go dziewczyna. A więc warto było dać jej wolną rękę. — Jesteś niesamowita — zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Ruszajmy dalej! Chwycił Krukonkę za przegub, chcąc jak najszybciej wyjść z zasięgu bojowego drzewa. Miał wrażenie, że na odchodne jeszcze jakaś witka świsnęła mu koło ucha.
Gdy doszli na miejsce rozejrzał się uważnie i zerknął kątem oka na dziewczynę, gdy ta stwierdziła, że to ślepy zaułek. Zamyślił się próbując sobie przypomnieć zagadkę. - A miałem nadzieję, że pojemy sobie trochę gruszek – zażartował puszczając dziewczynie oczko gruszka, widok, latanie. Zagadka nie wydawała się być zbyt trudna, jednak dali się zmylić przez zbytni pośpiech – myślę, że mogę mieć pomysł - rozejrzał się na boki i zbliżył do dziewczyny pochylając się i szepcząc jej do ucha swój pomysł. Tym razem wolał jednak przegadać z nią co o tym myśli nim ruszą biegiem na ślepo przed siebie. Chwilę później odsunął się od niej patrząc głęboko w oczy – co ty na to?
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Okazało się, że miejscem, do którego miały się udać była oczywiście wierzba bijąca. Miejsce, które Strauss odrzuciła niemal od razu twierdząc, że to jest zbyt oczywiste, a ponadto Voralberg raczej nie chciałby, żeby zbliżali się do tak niebezpiecznego drzewa. Zwłaszcza ona. Z tym swoim parszywym szczęściem, które sprawiało, że kłopoty po prostu do niej lgnęły. Krukonka przez chwilę przyglądała się znajdującej się przed nią wierzbie i odetchnęła głęboko. Wyjęła też zawczasu różdżkę, aby być przygotowaną na wszystko. W końcu drzewo mogło w nią niespodziewanie uderzyć. - Dobra, no to idę – rzuciła do Puchonki. Na wszelki wypadek osłoniła swoje ciało przy pomocy Metusque, które w przypadku ewentualnego uderzenia mogłoby zminimalizować zadane przez drzewo obrażenia po czym powoli zaczęła zbliżać się do niego, obserwując uważnie wszystkie jego ruchy. Nie chciała nagle oberwać jakimś konarem. Niejednokrotnie musiała odskoczyć albo schylić się, by długa i giętka niczym bicz gałąź jej nie smagnęła. Zdążyła już poznać jak bardzo boli uderzenie Wierzby Bijącej i nie chciała sprawdzać czy coś się zmieniło od czasu treningu Krukonów. Raz czy dwa rzuciła zapobiegawczo Immobilus na zbliżający się drewniany bat, aby dać sobie nieco więcej czasu na reakcję i dostanie się do samego drzewa. Była już przy samym pniu, z którego mogła urwać przepiękną wstążkę w kolorze lodowym, gdy nagle coś poruszyło się pod jej stopami. Strauss wykonała od razu obrót o całe 180 stopni tylko po to by stanąć twarzą w… korzeń z pędem wierzby. Wyglądało na to, że nie tylko górna część drzewa była agresywna. Korzeń szykował się do zadanego uderzenia, ale dziewczyna w porę rzuciła niewerbalne Protego, które zatrzymało swoisty bicz przed sięgnięciem jej ciała. Wciąż trzymając magiczną barierę drugą ręką sięgnęła po wstążkę, którą ściągnęła z drzewa. Dopiero wtedy odskoczywszy nieco na bok stwierdziła, że nadeszła pora na szybki sprint byle tylko znaleźć się z powrotem przy Williams. Nie było to łatwe, bo Wierzba nie chciała pozwolić jej odejść, ale po raz kolejny refleks oraz zaklęcia zatrzymujące lub spowalniające ruch ciężkich witek uratowały jej skórę i sprawiły, że mogła spokojnie odetchnąć po dotarciu na miejsce. - Okej, to było dzikie. To gdzie teraz? – spytała, wręczając Nancy wstążkę po czym ruszyły w dalszą drogę.
z|t
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wzruszył lekko ramionami, uśmiechając się tylko pod nosem na przypuszczenie Schuestera; Voralbergowi zdarzały się dni takiej wizualnej niemocy, że zdziwiłby się, gdyby nie popalał. Czymś w końcu trzeba było odreagowywać... Na szczęście nie musieli sprawdzać tej hipotezy, bo pierwszy trop okazał się być właściwy. Najwyraźniej byli lepszym duetem niż początkowo można by sądzić. Wcale nie dlatego, że Skyler po prostu za nim podążał niczym wierny piesek. - Nasze myśli mają siłę przyciągać konkretne wydarzenia w przyszłości - stwierdził, powtarzając zasłyszane gdzieś słowa - pewnie na wróżbiarstwie, jak większość takich bzdetów - w które sam nie wierzył. Ale do wyprowadzenia żartu mu to wystarczało. - Najwyraźniej któryś z nas bardzo lubił, kiedy znajdowałem się na poziomie paska twoich spodni i dalej się to na nas odbija. Byle bez przesady. A jeszcze nie wiedział, że kolejnym miejscem, które przyszło im odwiedzić, miała być bijąca wierzba! Sam Ezra początkowo pomyślał o domku na drzewie, co jednak nie pasowało do drugiego wersu zagadki. A zwyczajnie zapomniał o tym potężnym drzewie, które groziło każdemu, kto zdecydował się nie poszanować jego terytorium. I tym razem to Skyler był pierwszym, który wyrzucił z siebie poprawną odpowiedź. - Wygląda jak pułapka. Jakby ktoś zostawił na środku korytarza talerz z górą muffin. - Choć może odzywał się do niewłaściwej osoby - Skyler wydawał się być osobą, która absolutnie mogłaby pozostawić talerz pełen wypieków w przypadkowym miejscu, żeby komuś umilić dzień. Ale dla normalnych ludzi było to podejrzane. - Jak nagle na mnie spadnie wielka gałąź, to masz mówić, że zginąłem heroicznie ratując twoje życie - upomniał się, stwierdzając, że skoro poprzednim razem powolne podchodzenie guzik im dało, to teraz sprawę należało załatwić szybko. Zanim jednak zdążył pochwycić materiał, ten, przecząc najważniejszym prawom fizyki, zwyczajnie podskoczył, by przed nim umknąć. - Bez jaj... Jeśli Voralberg uważał, że to było zabawne, to był w bardzo, bardzo dużym błędzie. - Arresto momentum - warknął, celując we wstążeczkę - i musiał powtórzyć to jeszcze co najmniej trzy razy, bo akurat zwiewny materiał okazał się być wcale nie tak banalnym celem do trafienia. Wysiłek został mu jednak ostatecznie wynagrodzony, bo oto w trawie błysnęły kolejne galeony. Ktoś w tym Hogwarcie zupełnie nie troszczył się o swoją własność. - Sky, czemu wszystko przede mną ucieka? - Wydął lekko dolną wargę, by podkreślić, jak wielki smutek czuł w związku z tym zbiegiem okoliczności.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Jak na razie ona robiła te prostsze zadania, on te trudniejsze. Koń był co najmniej poziom wyżej niż zgarnięcie gruszki. Mimo to Indiana Jones i jego kompania ruszyli dalej, a ona zastanawiała się co tym razem stanie im na drodze ku zwycięstwu. Kamień. Z daleka już widziała kamień z wyjątkowo niebieską wstążką. I co? To tyle? Po prostu zwykły kamień? Nie mogła w to uwierzyć. Niepewnie zerknęła na @Maximilian Brewer, ale po chwili ruszyła bliżej i ... I nic. Jedno wielkie nic. I gdy już była przekonana, że to po prostu miał być odpoczynek przed kolejnym zadaniem, tak poczuła jak coś niedobrego dzieje się z ziemią. Zamrugała zaskoczona widząc jak spod niej wysuwa się korzeń. Drzewo ewidentnie nie było zadowolone z ludzi chodzących po nim bez przerwy. -Cholera! - Krzyknęła kucając szybko i łapiąc za schowaną w buzie różdżkę, po czym w ostatniej chwili rzuciła zaklęcie Protego. Trzask niczym z bicza, ale na szczęście nic jej się nie stało. Zerknęła ponownie w stronę kamienia. No dobra... Biegiem! Ruszyła przed siebie dopadając do kamienia jak najszybciej i zgarniając wstążkę, a różdżkę wciąż trzymając w pogotowiu. Udało jej się jednak uciec przed ponownym atakiem bez zbędnych kontuzji. Stanęła z lekką zadyszką przy Maxie. Po kilku krótkich oddechach przeczytała mu treść następnej zagadki po czym i tą wstążkę wplatając sobie we włosy wyszeptała jeszcze. -Powoli przestaje mi się to podobać - Co nie zmieniało faktu, że chciała ruszyć dalej. I to też zrobili.
z/tx2
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Wziąłeś sobie dosłownie moje napomknienie o niebezpiecznym miejscu... i w sumie mamy rację. Zobacz tam. - wyciągnął rękę przed siebie i wskazał leżący kamień, który został owinięty wstążką o zimnym jak lód kolorze. Zeszli z pagórka i gdy mieli podejść bliżej nagle zatrzymał się, a rękę wyciągnął przed Rasmusa, aby go powstrzymać przed dalszymi krokami. - Może i wierzba nie sięgnie tam gałęziami, ale jestem przekonany, że to jakiś podstęp. Może to w końcu moment, w którym mamy jednak używać magii? - przez cały czas kręcenia się po błoniach zamku mamrotał pod nosem jak to bardzo nieprzyjemne zadanie, w którym mają biegać z pagórka na pagórek zamiast ćwiczyć zaklęcia. Rasmus z pewnością nasłuchał się jego jęczenia więcej niż ktokolwiek inny ze znajomych. Przykucnął i obserwował wierzbę z bezpiecznej odległości. - Nie wiem jak ty, ale nie zamierzam tam podchodzić. Psor nie wspominał nic o zakazie rzucania zaklęć więc... - wyciągnął różdżkę niczym trofeum i najcenniejszą rzecz na świecie - rozgrzaną, gotową do działania, złaknioną drżenia magii w jej rdzeniu. Wypowiedział głośno i wyraźnie jedną inkantację - Saperum Nom - i upewniwszy się, że zaklęcie wykonał poprawnie (wszak nic się nie wydarzyło) podniósł się z kucek i powoli, ostrożnie stawiał kroki w kierunku kamienia ze wstążką. - Jak coś to mnie osłaniaj. - rzucił przez ramię do krukona, w końcu nie może mu się nudzić, prawda? Osłona Rasmusa nie była potrzebna, bowiem nie stało się absolutnie nic złego. Odwiązał wstążkę i mógł wręczyć ją chłopakowi, który trzymał przy sobie wszystkie trzy. - Proszę. To teraz wynieśmy się stąd i czekajmy na kolejną zagadkę. Lepiej żeby nas nikt tu nie widział, bo jeszcze nasuniemy na myśl prawidłową odpowiedź. - zasugerował i wskazał chłopakowi ścieżkę, na którą powinni powrócić.
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Przybyli w sumie tutaj razem. To właśnie Rasmus był tym przywódcą, który zachęcał swojego kolegę do dalszego zajmowania się zadaniem. Był człowiekiem pracowitym, zawsze chciał dążyć do końca wykonania zadania i nawet jęczenie Puchona pod nosem nie mogłoby sprawić, że Estończyk odmówiłby sobie chęci wygrania zadania. A nie wiedział tak naprawdę ile osób już tutaj było, albo czy w ogóle tutaj przyszło. Byli sami, samutcy na własne możliwości. Jeszcze czego, coby im kto zabrał ich wypracowaną wstążkę. Tacy ludzie też mogliby im się trafić na drodze. Dlatego też czym prędzej stanął zastopowany przez Finana, zaraz przy Bijącej Wierzbie. — Nie wiem, nie chcę też podchodzić. Raz tam rzuciłem coś i nie odzyskałem tego. Nadal pamiętam jak to coś zbiło ptaka. Leżał martwy od uderzenia o ziemię z impetem. — Powiedział szczerze i dosłownie Rasmus. Potem poczekał na to co zamierzał zrobić Puchon, zwłaszcza, że musieli przetrwać razem to nieszczęsne zadanie. A wierzba potrafiła zadać ból Sam pamiętał, że potem uwiecznił zwierzę na jednym ze swoich dzieł. Na szczęście sprytnemu Finanowi udało się rozwiązać to zadanie. Co mieli zrobić dalej? Ach, chyba ulotnić się z tego miejsca i zająć się czym innym. — I pamiętaj, Gard! Zero narzekania. Musimy to wygrać dla Voralberga i pani Whitehorn. Niech się cieszą, że Krukoni i Puchoni mogą jeszcze wygrać puchar domu. Zasługują na to! — I czym prędzej ruszyli z powrotem na szlak, spleceni palcami w dłoniach.
zt x2
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uniósł brew, spoglądając na niego pytająco, samemu już zastanawiając się nad tym, dlaczego Krukoni tak bardzo lubili dobierać słowa w ten sposób, by zupełnie nie dało się ich rozumieć. Jedna jedyna Elaine oszczędzała mu przymusu strzelania pełnych niezrozumienia min, tłumacząc mu wszystko przy pomocy czytelnych metafor. Ezra natomiast... zapewne po prostu lubił to spojrzenie pełne naiwnego zainteresowania z czającym się niewypowiedzianym oczekiwaniem, że rozwinie myśl, tłumacząc mu ją lepiej. Otwierał już nawet usta, by skomentować, że wspomniana sytuacja była raczej obopólną przyjemnością, ale zaraz przygryzł wargę, zaatakowany falą wątpliwości, jak zawsze zresztą gdy w grę wchodziło zadowalanie gwiazdora w jego wykonaniu. Uśmiechnął się więc tylko i pozwolił brwiom na pojedynczy skok w górę, by zaraz podążyć za Ezrą niczym wierny piesek, luźno dzieląc się przypuszczeniami co do zagadek lub po prostu wymieniając miejsca, które posiadały jakiś element, który z zagadki wyciągnął Ezra, uznając go za najistotniejszy do odnalezienia rozwiązania. Mruknął przeciągle, niezbyt podejrzliwy co do zbyt prostego zadania, w zamian odbiegając już myślami ku muffinom, ku którym z pewnością bez wahania by ruszył, nawet jeśli miałby taki talerz znaleźć na ławce w parku. Najwidoczniej zastawienie pułapki na Puchona było dużo łatwiejszym zadaniem, niż odciągnięcie go od niej. - Pewnie zginąłbym tuż po Tobie bezmyślnie rzucając się do pomocy - prychnął cicho z rozbawienia, ale na wszelki wypadek wyciągając różdżkę, by nawet z jego marnymi zaklęciami być gotowym zrobić c o k o l w i e k. Szybko jednak okazało się, że nie jest to konieczne, więc z lekkim uśmiechem ulgi splótł ręce na torsie, szybko jednak poważniejąc, zupełnie dając się złapać za serce na ten ezrowy smutek. - Może i tak, ale lu... - zaczął, ściągając brwi w poszukiwaniu jakichś słów i urywając szybko, gdy tylko zorientował się, że nie tak chciał ułożyć to zdanie, mimowolnie obniżając nieco bardziej i tak niski głos, by brzmieć bardziej przekonująco - Naprawdę trudno jest od Ciebie uciec, Ezra.
| zt x2
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
W końcu odnalazły odpowiednie miejsce. Odpowiedź wydawał się zbyt oczywista, żeby była prawdziwa, a jednak to bijąca wierzba była celem kolejnego zadania. Nancy z mieszanymi uczuciami pozwoliła Violi robić swoje. Krukonka była dużo lepsza z zaklęć, ale to wcale nie powodowało, że Williams martwiła się mniej. W wyobraźni widziała jak jedna z morderczych gałęzi porywa dziewczynę w górę. Przecież ona jest magnesem na kłopoty... A bijąca wierzba to ewidentne kłopoty. Na szczęście wszystko poszło sprawnie i Strauss poradziła sobie z drzewem kilkoma zaklęciami i puchonka mogła z ulga wypuścić z płuc wstrzymywane powietrze. - Nie lubię tego habazia... - Przyznała, kiedy w końcu Viola dotarła do niej, dumnie niosąc zdobyczną wstążkę. Nachyliła się, by wczytać się w tekst kolejnej zagadki. Tym razem odpowiedź padła niemal od razu. Nancy dobrze znała to miejsce i chętnie tam przesiadywała. - Wiem co to będzie, chodź! - Złapała dłoń Strauss i pobiegła w kierunku, który uważała za słuszny.
zt
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Witam z powrotem - mruknął do siebie Darren, patrząc drzewo i jego poruszające się lekko witki. Oczywiście, ruchy te można by bez problemu zrzucić na karb łagodnego zefiru, jednak Shaw mógłby przysiąc, że gałązki poruszały się w kierunku przeciwnym do wiatru. Tym razem para Krukonów postanowiła rozejrzeć się na miejscu nieco dokładniej. I rzeczywiście, zauważyli kamień z uwiązaną doń wstążką o jasnoniebieskim kolorze. Być może w grę wchodziło jakieś zaklęcie, które powodowało że kawałek materiału pokazywał się, gdy w pobliżu znajdowały się dwa poprzednie? Takiego zaklęcia Shaw nie znał, jednak to w końcu to Voralberg był tu profesorem. Darren ostrożnym krokiem zaczął podchodzić do kamienia, trzymając w dłoni różdżkę. Wydawało mu się, że był poza zasięgiem gałęzi wierzby bijącej, jednak - cóż, nie mógł być niczego pewnym. W chwili gdy Krukon schylał się po wstążkę, poczuł że jego lewa stopa lekko się osuwa. Teren był tutaj prosty, chłopak złapał więc prędko wstążkę i odwrócił się, by od razu stanąć jak wryty. Zauważył tam że jeden z cieńszych korzeni wierzby wyszedł spod ziemi obok niego i zaczął odchylać się do tyłu, jakby przygotowując się do pacnięcia go. Najwidoczniej podziemne części rośliny miały tak samo wredny charakter jak te widoczne od razu. - Arresto Momentum! - krzyknął chłopak, celując różdżką w pędzącą w jego stronę witkę. Ta spowolniła, prawie że się zatrzymując, a Krukonowi nie pozostało nic innego jak zawrócić i pobiec w stronę Juliusa, wyciągając zdobytą wstążkę w górę w geście zwycięstwa.
Ponownie znaleźli się na przedpolu bitwy o wstążkę, jaka miała stoczyć się pomiędzy Darrenem a wierzbą. Mieli to szczęście, że nie była to ich pierwsza wizyta dzisiaj w tym miejscu, więc nic nowego ich nie zostało. Niemiec stojąc z tyłu podziwiał, jak Shaw ze spokojem podchodzi do wstążki obwiązanej w okół kamienia, gdy nagle jakaś część drzewa próbowała zaatakować go. Ten na szczeście miał znacznie lepszy refleks niż Rauch i zdążył się obronić przed atakiem. Blondyn skwitował wyczyny kolegi kiwnięciem głowy, uśmiechem i głośnym klaśnięciem. W końcu mogli iść dalej z zadaniem.
/zt
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Napis na wstążce nieco go zdziwił, ale miał silne przeczucie, że tym razem się nie myli. — To głupie, ale... hm, po prostu mi zaufaj — nie chciał brzmieć tajemniczo, ale chyba trochę tak mu to wyszło. W każdym razie na wszelki wypadek podał jej wstążkę, by sama mogła zapoznać się z jej treścią, bo wierzył, że kiedy tylko przeczyta co jest na niej napisane, zgodzi się z nim, że powinni wrócić pod bijącą wierzbę. Narzucił energiczne tempo, ale jednocześnie starał się nie biec, widząc, że dziewczyna pała niechęcią do tego typu fizycznych aktywności. To nie trening, a ona nie należała nawet do drużyny, mógł jej przecież trochę odpuścić! Czasem kapitanowanie za mocno wchodziło mu w nawyk. — Nie wierzę, że wcześniej tego nie zauważyliśmy. — Powiedział, kiedy znaleźli się już przy drzewie i po szybkim rozejrzeniu się, zauważył kamień przepasany błękitną wstążką. Może byli wtedy zbyt zaaferowani samym drzewem i jego groźnymi gałęziami? — Pobiegnę po to po prostu. Bo i tak było chyba najłtawiej, prawda? To mówiąc, ruszył naprzód żeby złapać za wstążkę... kiedy jednak wyciagnął po nią rękę, ta odskoczyła jak świąteczna pisanka. Tymczasem gałęzie już szykowały się do ataku. — Niech to ladaco... — mruknął pod nosem i przygotował różdżkę, którą cały czas trzymał w ręku — arresto momentum! — czuł się jakoś pewniej, wypowiadając to dość skomplikowane zaklęcie na głos. Gałęzie zamarły w bezruchu, a on mógł bez problemu złapać wstążkę.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Lekcja zaklęć / inny czas Spojrzała na niego z westchnieniem wydobywającym się z jej piersi, gdy stwierdził, że lekcja nie jest przyjazna dla przyjezdnych. Właściwie, to żadna nie była, bowiem ogarnięcie zamku w tak krótkim czasie było rzeczą absolutnie niemożliwą. Potwierdziła więc jego słowa i popędziła, aczkolwiek niezbyt szybko, bowiem biegu już na ten dzień miała definitywnie dosyć. Szybkim jednak krokiem szli przez hogwarckie błonia, a Annabell czuła dreszcz emocji, bo nawet jeśli wyścig nie odbywał się na miotłach, to wciąż nim był. Uwielbiała się ścigać, może więc dlatego nie narzekała, że musi przemierzać długie kilometry. Doszła też do wniosku, że Krukon, z którym przyszło jej pracować, jest całkiem w porządku, choć absolutnie nic o nim nie wiedziała. Gdzieś obiło jej się o uszy, że jest kapitanem krukońskiej drużyny quidditcha, ale Helyey nie przepadała za tym sportem, a to i tak było lekkie określenie. Tak więc nie wdawała się w dyskusję na ten temat. – Wracamy do wierzby, prawda? – zapytała tylko, uznając, że oboje są po prostu ślepi i chcąc się upewnić, że myślą o tym samym rozwiązaniu zagadki. Cóż, przynajmniej znała już drogę. Nie oponowała gdy Elijah podjął się próby wzięcia wstążki. Gdy już ją mieli w rękach, przeczytali zagadkę i pognali dalej.
Ile oni mieli przygód po drodze… jasne, spodziewał się wszelkich różności po grze miejskiej prowadzonej przez profesora Voralberga, ale z pewnością nie posądziłby go o świadome podstawienie tak uroczego konika tuż przed ich nosami…. Co prawda miał sobie za złe, że tak rozkojarzył się z tego zachwytu – równie zresztą entuzjastycznego, co Aleksandry – że bezmyślnie rzucił wypowiedziane przez towarzyszkę zaklęcie. Chwała, że koniec końców rumakowi nie stała się najmniejsza krzywda. - Oki doki! No to teraz…. O kurczę. – rzucił takim tonem, że oczywistym było, że czeka ich coś niedobrego. Entuzjazm nieco mu opadł, bo kolejny cel wędrówki nie kojarzył mu się z niczym miłym. Kto lubił wyciągać gałęzie z włosów? - Okej, jeśli zginiemy, to wiedz, że uważam Twój strój za absolutnie obłędny… - pochwała była szczera, ale sam chłopak wydawał się mieć niemal grobowy nastrój. Pewnie, trochę teatralnie przesadzony, bo musiał to ubrać w jakiś odcień żartu, ale koniec końców Bijąca Wierzba... – Cofam wszystko co mówiłem o słodkim koniku kilka minut wcześniej, wiesz? Jasne, był słodziutki, ale! Już nie lubię Voralberga za te zadania. Ok, zwierzak był super, ale wierzba? WIERZBA? Duży minus. – pokręcił głową, marudząc jeszcze chwilę, gdy zbliżali się do celu. – Przecież to jest tak wredne ustrojstwo… jestem pewien, że czekają tam na nas jakieś niestworzone pułapki i…. o… OOOOO! – zalśniło mu w głowie. Aż zatrzymał się gwałtownie, delikatnie łapiąc Aleksandrę za ramię. – Czekaj! Znam jedno zaklęcie! Dzięki niemu będziemy mogli ominąć ewentualne pułapki przygotowane przez tę zapróchniałą jędzę! – aż wytknął psotnie język, najwyraźniej dumny, że nazwał Wierzbę zapróchniałą. No bo ten.. drewno. Drewno próchnieje i… i to było zabawne, okej? Jak powiedział tak zrobił – rzucił Saperum Nom na znienawidzony kawałek rośliny i okolice, od razu widząc efekty. Uśmiechnął się szeroko do Aleksandry, wykonując niemal dżentelmeński gest w stronę drzewa. - Panie przodem! – powiedział, zadowolony, że udało mu się zneutralizować pnącza, które przygotowała na nich Wierzba. Nie musieli długo się rozglądać, a wychwycili wzorkiem wstążeczkę, w chłodnym, lodowatym odcieniu. - No dobrze, to co teraz~? - rzucił wesoło, patrząc na treść następnej zagadki. Bez zbędnych rozczuleń nad drzewem, chętnie ruszył w stronę następnego wyzwania!