Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Autor
Wiadomość
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Luke postanowił się przejść. Miał wyjątkowo trudny dzień, a nic nie działało kojąco jak spacer w śniegu. Od razu ujrzał czuprynę Hayley, która najwyraźniej była wściekła. Podszedł do niej i uważnie obserwował co Gryfonka robi. Usiadł obok bez przywitania się. I tak go rozpozna. - Będziesz chora - powiedział z troską w głosie. Hay to takie miłe stworzonko!
- Mam to gdzieś! - krzyknęła, gdy ktoś ośmielił się zwrócić jej uwagę, że leżenie w śniegu nie jest dobrym pomysłem, kiedy jest się rozgrzanym. - Mogę być chora! Mogę, kurde, leżeć w łóżku, może mnie nawet leczyć Daisy! Nawet nie zakomunikowała, że osobą, która przerwała jej chwilę samotnego wyżywania się, był Luke, ale czy to w sumie miało jakiekolwiek znaczenie. Wzięła do ręki garść śniegu i ulepiła z niego pigułę, którą cisnęła w twarz chłopaka. Na leżąco nie miała jak wziąć jednak odpowiedniego zamachu, więc śnieżka nie poleciała daleko, upadła i zniknęła w masie śniegu. - Hogwart jest głupi - burknęła jeszcze.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Uniósł brew, gdy blondynka zaczęła krzyczeć i próbowała trafić w niego śnieżką. - Wiem o tym - powiedział, czując tęsknotę za Durmstrangiem. - Cóż cię tak rozwścieczyło ? - spytał. - Ach, zapomniałem! Jak tam twoja transmutacja ? Miał nadzieję, że korepetycje pomogły. Jednak nie chciał z nich rezygnować. Lubił spędzać czas z Gryfonką, której dzisiaj puściły nerwy. Wyglądała prześmiesznie, gdy się denerwowała. No ale nie miał zamiaru tego mówić, o nie.
- To świetnie! - burknęła, patrząc na niego spode łba. - W sumie jak mógłbyś nie wiedzieć? - mruknęła na tyle cicho, że mógł nie usłyszeć. Na wzmiankę o transmutacji brwi zbiegły jej się nad oczami. - A jak może mi iść transmutacja? Jak zwykle świetnie - powiedziała ironicznie. Co za głupie pytanie! Przecież transmutacja zawsze szła jej jak po gruzie, jakieś głupie korki tego nie zmienią. Mamrocząc włoskie przekleństwa, Hayley usiadła i zaczęła strzepywać śnieg z włosów, ale osiągnęła tylko to, że wpadł jej za kołnierz. - Puttana! - mruknęła, wzdrygając się, gdy zimna strużka przemknęła jej po plecach.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Poprawił szalik i próbował nawiązać kontakt wzrokowy z Hayley. Tak wściekłej jej jeszcze nie widział, i nic dziwnego. Gburek, pomyślał. Uśmiechnął się do siebie na myśl o tym mugolskim krasnalu, tak bardzo podobnym do Splend w tym momencie. Zimno jej, stwierdził Luke w myślach. - Accio kurtka Hayley! - krzyknął, a skórzana kurtka Gryfonki była trzymana przez blondyna. Podał jej i czekał na reakcję. Potarga, rzuci się na mnie czy też zaciągnie pod wierzbę, aby nie brudzić sobie rąk czarną robotą ? Zaśmiał się cicho, słysząc te myśli w swej głowie. Już sobie wyobrażał jak wściekła dziewczyna ze złości niszczy swą ulubioną część garderoby.
Uznajmy, że nie miałaś kurtki na sobie. I wybacz, że tak nudno. Kompletnie nie mam pomysłu, jak to rozwinąć :c
Ze złością wyrwała mu kurtkę z ręki. Jak śmiał w ogóle trzymać jej ukochaną kurtkę! Wyszarpnęła ją najmocniej, jak potrafiła i wyobraziła sobie, że razem z nią wyrywa Luke'owi ramię. Ha, cóż za cudowna wizja! Wprawdzie zawsze lubiła Gringotta, ba!, kiedyś nawet jej się podobał, ale w tym momencie widok każdego (prócz jednej-takiej-osoby,-która-się-nie-liczy) cierpiącego by ją podbudował. - Następnym razem mógłbyś zapytać, zanim coś zrobisz! - skarciła go, już nieco bardziej spokojna. Szał już przeszedł, ale mimo to nadal nie była zbyt przychylnie nastawiona do świata. - Nie wyobrażaj sobie, że jesteś nie wiadomo jak bystry! Przygarnęła do siebie kurtkę, ale zamiast założyć ją, po prostu przycisnęła ją do twarzy i wdychała znajomy zapach skóry. Ta kurtka kiedyś należała do Tyrona. Ale nie myślała o tym teraz. Teraz była zła.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zadźga mnie, jestem tego pewien. To już było męczące. To on się stara być miły, poskromić swój temperament i spokojnie porozmawiać, a ona wywrzaskuje do niego jakieś włoskie przekleństwa! I skąd miał wiedzieć, że ta kurtka należała do jej brata ?! Ciepły głos był już tylko wspomnieniem. Znów wróciła normalna natura. - Mam iść ? - spytał zirytowany. Miał zamiar miło spędzić czas, ale skoro Hayley woli powrzeszczeć to w porządku, ale nie w jego obecności. - Kurtkę lepiej załóż - dodał ciszej.
Złość opadła momentalnie. przecież nie chciała, by Luke się na nią obraził. Kto by jej wtedy dawał korki? Zrobiła więc zbolałą minę. - Wybacz - mruknęła, ale dalej łypała na niego spod oka. - Ale mogłeś zapytać. Z westchnieniem skorzystała z jego rady i zarzuciła na siebie kurtkę, opatulając się nią dokładnie. - To... hmm... - Przeszukiwała głowę w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby w takiej sytuacji powiedzieć. - Może... ten... - dukała, zmieszana przyglądając się śniegowi, który nagle wydał się niezmiernie ciekawy. - Co tam... u ciebie? - Na koniec pociągnęła żałośnie nosem, podnosząc wzrok na chłopaka. Och tak, wahania nastrojów były niezmiernie sprzyjające do poprawiania kontaktów z ludźmi, niezmiernie.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Tak, złagodniała, bo była spragniona korepetycji. Idealnie. Ale nie, nie obrazi się. Wszak Hay jest na swój sposób urocza, ha ha! "Mogłeś zapytać ?" Słyszałeś, Luke ?! Mogłeś zapytać! JA nigdy nie pytam. Och, jakże lubił prowadzić takie miłe rozmowy ze swoją Gorszą Stroną. W zasadzie ludzie dzielą się na tych dobrych i złych. On się dzielił na trzy grupy - Zły-Luke, Sukinsyn-Luke i czasami, naprawdę bardzo rzadko Luke-Wspaniały, który z prychnięciem wskaże komuś drogę (wszak złą, ale liczą się intencje!). Ach, co tam u mnie ? No cóż, idealnie, można by rzec. A raczej chciałoby się powiedzieć. Życie jest po prostu piękne, chyba wystarczający powód, aby było doskonale ? Jesteś niezwykle irytujący, Gringott. Zaskoczyła go, ale wiedział, że stara się być miła. STARA SIĘ. - Tak, idealnie - odparł niedbale. Co tam, takie niewinne kłamstwo, prawda ? Kiedyś ktoś wybaczy mu wszystkie grzechy. Tak, panno Splend. Całkowicie się zgadzamy, pomyślał. Był niezmiernie ciekawy co, a raczej kto zdenerwował Hay. Powie mu! Jak nie, to sam się dowie. Przecież ojciec oto zadbał, mhm.
- No tak - mruknęła. Może irytacja wyparowała, ale wciąż pozostał ponury nastrój. - Zapewne tak. Zapewne u wszystkich jest idealnie, w porównaniu z tym, co jest u mnie. U mnie nic nie jest idealnie. Gdyby było, prawdopodobnie siedziałabym w święta w rodzinnym domu, siedząc na fotelu bujanym, popijając gorącą czekoladę i przykryta kocem wgapiała w mrugającą kolorowymi światłami choinkę, w chwilach wolnych od tego obżerając się ciastami aż do obrzydzenia. pewnie nie miałabym problemów z własną tożsamością i sama domyśliłabym się, czego tak naprawdę chcę. No i pewnie nikt nie spotkałby mnie w takiej sytuacji jak ty tutaj. Bo zawsze przebywałabym w grupie posłusznych mi fanów. - Nieopanowany potok słów wypłynął z jej ust nieumyślnie, ale nie próbowała go powstrzymać pochłonięta nim bez reszty. W czasie gdy mówiła, gestykulując energicznie, wodziła wzrokiem za wszystkim wokoło. - A więc - posumowała - bardzo się cieszę, że u ciebie jest idealnie. - Nawet nie starała się zauważyć, że raczej nie mówi na serio. przecież nikt o zdrowych zmysłach nie powie jej, że jest u niego idealnie.
Connie ostatnimi czasy znowu musiała się chować. Źle się czuła, tak obco wokół wszystkiego. Czasem dopadała ją taka przedziwna chandra? Fobia? Nie potrafiła nawet znaleźć na to dobrego słowa. Teraz jednak po swojej ostatniej zabawie w chowanego wynurzyła się z odległej kryjówki i pozostawiła na śniegu ślady blisko wierzby bijącej. Ta dla odmiany nie poruszała się, jej gałęzie pokrywała gruba, puchowa pierzyna. Connie nie odważyła się podejść bliżej, jakoś nie widziało jej się być akurat dzisiaj poturbowaną. Szczególnie, że w powietrzu codziennie wisiało zagrożenie ze strony jej ukochanego Klubu Dręczenia Koni. Zastanawiała się co teraz robi Namida, gdzie podział się... Brian? Tak bardzo tęskniła za obojgiem, ale nie umiała ich znaleźć. Może na zbyt długo tym razem zniknęła? Możliwe. Przykucnęła biorąc do ręki biały puch i formując go w twardą śnieżkę. Na pewno jeszcze się nadarzy okazja, by cisnąć komuś w ucho śniegową pigułą. Trochę zmarzła, miała na sobie jak zwykle wyłącznie jeansy oraz grubą bluzę - ale jednak bluzę, nie kurtkę. Zgniotła śnieg trzymany w ręce.
Zoey spacerowała, przyglądając się, jak maleńkie płatki opadają a ziemię, by zaraz potem dziewczyna przedzierała się przez nie, by dotrzeć do Wierzby Bijącej. Była tak zamyślona, że nie spostrzegła, że obok drzewa jest już ktoś. Usiadła powoli, znów pogrążając się w myślach. W Hograwrcie miała przyjaciół, więc jak to się stało, że chodzi sama po błoniach, zastanawiając się gdzie wszystkich wywiało. No cóż, Zoey dość długo była nieobecna, ale aż tak, by o niej zapomnieć ? Najwyraźniej tak. Dziewczyna zadrżała. Było jej zimno, ale nie zwracała na to uwagi. Miała na sobie cienki płaszczyk, który ani trochę nie grzał. Mówi się trudno. Dopiero teraz spostrzegła, że nie jest tu sama. Kawałek dalej siedziała Ślizgonka, która najwyraźniej także marzła. Przysunęła się bliżej. - Ciężki dzień ?-spytała, uśmiechając się przyjaźnie. Przynajmniej miała z kim porozmawiać. O ile dziewczyna była na tyle miła, by z nią porozmawiać. W co (z powodu tego, z jakiego jest domu) szczerze wątpiła.
Connie coraz bardziej zagłębiała się w niektóre swoje myśli. Samotność zdecydowanie jej nie służyła, mogłaby za daleko idące wnioski z wszystkiego wyciągnąć, a to by wiele nie pomogło, a tym bardziej wszystko utrudniło. Mocniej otuliła się bluzą. Tak to jest jak z bogatej rodziny trafia się w nędze i stara się uciec przed sierocińcem najbardziej jak się da. Ale jeszcze rok i będzie pełnoletnia. Wtedy zatrzyma się gdzieś... gdzieś... Coś na pewno wymyśli. Musiało minąć kilkanaście... kilkadziesiąt sekund nim zauważyła, że nie siedzi już sama, a na dodatek ktoś się do niej odezwał. Najwyraźniej nie był to nikt agresywny, bo już by leżała powalona różdżką. No i dodatkowo nie mogła znać tej osoby, bo w ogóle się odezwała. -Słucham? - Spytała instynktownie, gdyż z początku nie zrozumiała słów, przez swoje zamyślenie oczywiście. Ale po chwili do niej dotarły. -A...Tak. Można tak powiedzieć - Coś w tym było. Przyjazny uśmiech kierowany do niej trochę ją zdziwił. Towarzyszka zdecydowanie była studentką, a pewnie Con w tych starszych warstwach społecznych nie była taka znana ze swojej wredności. Możliwe, że warto to wykorzystać. -Dlaczego siedzisz sama? - Spytała prosto z mostu. W końcu miła osoba powinna mieć jakiś przyjaciół, żeby nie musiała zagadywać do pierwszej lepszej napotkanej osoby.
Dziewczyna uważnie przyglądała się Ślizgonce. Nie wyglądała na miłą osobę, ale mimo wszystko odpowiedziała na jej pytanie. Pewnie była tak samo samotna, jak Zoey, albo szukała sposobności, by jej dokuczyć. Tak czy siak, panna Morris nie zamierzała rezygnować z tej rozmowy. Już dawno przestało ją obchodzić, co inni o niej myślą. Kwestia przyzwyczajenia ? Chyba tak. Od dziecka była gnębiona. Teraz wyszło jej to na dobre, ale gdy miała 13lat, to był istny koszmar. Dziewczyna wróciła na ziemię, dopiero gdy Ślizgonka odpowiedziała na jej pytanie. Powoli pokiwała głową. - Rozumiem. W przeciwieństwie do Zoey dziewczyna była ładna. Miała bladą cerę, czarne, falujące włosy i ciemno niebieskie oczy. Ale zwróciła uwagę Zoey tym, że choć jest z domu węża, sprawiała wrażenie, jakby ktoś ją gnębił, a nie ona gnębiła innych. A może i jedno i drugie ? Tak, to całkiem prawdopodobne. -Dlaczego siedzisz sama? – głos dziewczyny zdawał się bardzo odległy, jakby do niej krzyczała z wierzy Hogwartu, a nie siedziała tuż obok. Dlaczego ? Dobre pytanie. Pewnie dlatego, że ludzie mają ją gdzieś, albo dlatego, że zamknęła się w sobie na zbyt długo. Kto ich tam wie… Wzruszyła ramionami. - Wiesz… tak jakby... nie mam z kim tu siedzieć. Znam w Hogwarcie małą grupkę osób, a one raczej nie są zainteresowane siedzeniem pod tym drzewem i myśleniem o swoim życiu. Kąciki jej ust uniosły się delikatnie ku górze. - A ty ? –spytała, biorąc do ręki biały puch, z którego zaczęła lepić śnieżkę. Ręce i tak miała całe czerwone i ledwo mogła ruszać palcami, więc co za różnica.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Lubisz święta w domu ? - zapytał zdziwiony. Merlinie, ta cała komercja, fałsz. Nawet nikt się nie starał o udawanie, że jest w porządku. Że są rodziną. Że cieszą się swoim towarzystwem. Choinka ? Owszem, gdy skrzatom się przypomni. Esmyl pamiętał, zawsze. No, ale nie bądźmy sentymentalni. Owy skrzat został zwolniony, bo krzywo pokroił mięso. Ojciec był bardzo wybredny, co do służby. A matka ? Jak się pojawi w domu to będzie dopiero święto. Zazwyczaj spędza je w salonie kosmetycznym, na basenie bądź u swojej prawdziwej rodziny. O nie, nie byli idealni. Jednak obdarzeni wrodzonym urokiem osobistym, tak potrafili manipulować ludźmi, że ci we wszystko wierzyli. Ufali Gringottom, bo to przecież taki porządny ród! Ojciec Orion wspaniały człowiek, szanowany czarodziej. Matka Lucy piękna kobieta, niezwykle uprzejma. No i w bonusie uroczy synek. Teraz w zasadzie już syn! Wszak ma te siedemnaście lat... No, ale gdybyśmy mieli opisywać te wszystkie cudowne zalety Gringottów, zapewne brakłoby miejsca. Tak, podsumowanie było cudowne. Zwłaszcza to, iż cieszy się z idealności jego życia. IDEALNE ŻYCIE ?! Nie koloryzujmy nic, naprawdę. Nikt nie ma idealnego życia. Luke stracił kontakt wzrokowy z Hayley, toteż skończyło się przecudowne przeglądanie myśli dziewczyny. Nie "usłyszał" już sprostowania w jej głowie. A szkoda, bo był bardzo zirytowany. - Oczywiście, że to wspaniała nowina - powiedział z kpiną. Do cholery, z nikim nie umie się dogadać. Po prostu jakieś fatum i tyle. Nie ma innej opcji, pff! Problemy z własną tożsamością ? Nieciekawie, rzeczywiście. Ale chwileczkę, przecież blondyn też je miał (dziwne i nierealna, c'nie ?). Co on wtedy zrobił ? Ach, to było 10 lat temu. Maska obojętności, udawanie, aż w końcu znalazł swoje Ja. - Maski, Hay, maski - rzekł cicho. Co prawda nikogo w pobliżu nie było, jednak czujnym trzeba być, o tak.
Z początku Connie w jakimś stopniu ignorowała dziewczynę obok. Dopiero kiedy ta postanowiła zostać z nią i porozmawiać uznała, ze warto będzie się zainteresować czymś więcej niż błahą gadką szmatką. Odwróciła wzrok w jej stronę na wszelki wypadek przytrzymując włosy, które od jakiegoś czasu zasłaniały tą bliznę na połowie jej twarzy - Czemu powróciła do tego zwyczaju skoro już większość osób widziało to paskudztwo? Możliwe, że w ten sposób starała się cofnąć czas do czasu, kiedy postawiła w tej szkole swoje pierwsze kroki, nie znał jej jeszcze nikt. Nie miała denerwujących przyjaciół i jeszcze bardziej wkurzającego anty fanklubu. Ale wracając do towarzyszki, prześledziła jej każdy cal. Wyglądała zdecydowanie miło, dlaczego więc wszyscy ją zostawili w ten jakże ponury i zimny dzień? No i była zdecydowanie łada, a przede wszystkim jedna rzecz rzuciła się Connie w oczy. Miała po prostu idealną cerę, twarz bez żadnej chociażby najmniejszej skazy. Ślizgonka oddałaby wszystko, żeby się z nią zamienić ale cóż, życie każdemu tworzy inny plan i wymyśla różne przykre niespodzianki. Pewnie ta...em... - Właściwie, masz jakieś imię? - Ta em.. Dziewczyna też ma jakieś przykre wrażenia z odległej przeszłości. - Powiedzmy, że nie jestem osobą zbyt lubianą. Mój jeden przyjaciel uciekł ze szkoły jakiś czas temu, a drugi pewnie jest zajęty podrywaniem dziewczyn... - Powiedziała prosto z mostu. Po imionach zdecydowanie nie miała zamiaru wymieniać. Ciekawe jak uroczy, denerwujący babiarz Namiś bawi się w tym momencie z głupią puchonką Fran. O Brianie już dawno bała się myśleć, wymieniać jego imię. - A poza tym wole unikać moich wrogów. Samotność w tym pomaga...
Zoey odpłynęła myślami daleko. Gdy była jeszcze małym dzieciakiem, a Salem wydawał jej się najwspanialszym miejscem na ziemi. Dopóty, dopóki ludzie nie zaczęli jej dokuczać i się z niej wyśmiewać. Założyli nawet klub, Anty Zoey. To były najgorsze dwa lata w jej życiu. Później jednak poznała Courtney i Kaleia i zaprzyjaźnili się. Od tego czasu, Zoey nie była już sama, ale teraz, mimo iż cała trójka jest w Hogwarcie, nie utrzymują ze sobą kontaktu. Każdy ma swoje sprawy. Zoey wróciła na ziemię. Ślizgonka najwyraźniej również chciała porozmawiać, bo zadała jej jakieś pytanie. Jednak przez zamyślenie, wiadomości przychodziły z opóźnieniem. Dopiero po minucie, dziewczyna zdała sobie sprawę, że się przecież nie przedstawiła. Miała ochotę uderzyć się w czoło. - Nazywam się Zoey Morris. Podała dziewczynie dłoń, uśmiechając się delikatnie. Odpowiedź dziewczyny całkowicie zbiła ją z tropu. Zoey zawsze myślała, że Ślizgoni to osoby przez wszystkich lubiane i podziwiane a tu co. Dziewczyna miała wrogów ? I przyjaciół którzy ją olewali ? Kto by pomyślał, że dziewczyny mają ze sobą tyle wspólnego ? - Tak, ale jeśli będziesz siedzieć sama, przyjaciół też nie znajdziesz. Haha i kto to mówi ? Dziewczyna która ucieka przed problemami jak daleko może. Najlepszym przykładem to ona nie była.
Widziała jak dziewczyna powoli odchodzi w swoje myśli. Zastanawiała się jak długo to będzie trwało, a przede wszystkim co jej się tam przyczaiło ze wspomnień, że aż tak się w nie zagłębiła. Zapewne coś miłego, bo pewnie tak jak Connie i większość osób nie wracała do tego, co pozostawiało rany na ciele i sercu. Kto by chciał wspominać swoje uwłaczanie godności? Może osoby w typie jak to brzmiało... Emo? Chyba tak. No i proszę, dziewczyna nareszcie powróciła, bo Con usłyszała odpowiedź na swoje pytanie. Spojrzała na wyciągniętą przyjaźnie dłoń w jej stronę. Dane jej się będzie najwyraźniej zbratać z kolejną osobą. Ze studentką, cóż przydałoby się mieć w tamtym towarzystwie chociażby najmniejszą wtyczkę. No i... Zoey wcale nie była najgorsza. Po tej krótkiej plątaninie myśli uścisnęła lekko dłoń, a na jej twarz wypłynął delikatny uśmiech, po części wymuszony. - Connie Tenebres - Przyjrzała się dziewczynie jeszcze raz. Miała najwyżej... dziewiętnaście lat co oznaczało, że musiała jeszcze jakiś czas temu uczyć się w szkole razem z jakimś domem. Ale... nie widziała jej wcześniej na terenie szkoły. - Skąd jesteś? - Spytała z czystej ciekawości. Zastanowiła się chwilę nad słowami dziewczyny. No tak, siedząc tu nikogo nie zyska. - Ja... Nie potrzebuje przyjaciół - Powiedziała w miarę obojętnie. Tak też czuła, że nikogo nie potrzebuje, a jednocześnie strasznie chciała się zbliżyć do kilku osób. Zaprzeczała sama sobie, nie tylko w tej sprawie.
Zoey przyglądała się dziewczynie zafascynowana. Sprawiała wrażenie osoby samotnej ale jej słowa zdawały się temu przeczyć. Uściskała jej dłoń, przyglądając jej się uważnie. - Miło cię poznać Connie. Connie. Ładne imię. - Skąd jesteś? Uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż do Connie. - Przyjechałam z Salem, jestem na I roku. -odpowiedziała. Z określeniem rodzinnej miejscowości, miałaby kłopot, bo dużo podróżowała. Zwiedzanie świata to takie nowe hobby. - Ja... Nie potrzebuje przyjaciół Te słowa dotarły do niej z opóźnieniem. Jak można nie potrzebować przyjaciół ? Zgoda, można bez nich żyć, ale takie życie byłoby nudne. - Przestań. Sama przyznałaś, że masz dwójkę przyjaciół. Bez nich byłoby Ci w życiu źle. Chociaż czasem Cię olewają i dołują. Zoey zdała sobie sprawę, że nie przekonuje Ślizgonki, tylko siebie samą. W końcu, obie były w podobnym położeniu.
Miło mi cię poznać? No tak, najwyraźniej Connie nadal sprawiała wrażenie osóbki, która w gruncie rzeczy jest całkiem milutka. Kto by pomyślał, że osoba starsza, pozornie bardziej doświadczona, która powinna mimo wszystko mieć jakąś wiedzę o szkole uzna Con za kogoś kim warto się zainteresować. Różne są odchyły, chociaż szczerze mówiąc sama ślizgonka nie miała jak na razie wielkich uprzedzeń do tej dziewczyny. Troszkę się przypominały, chociaż w niewielkim stopniu. No bo chociaż Zoey była ładna, podczas gdy Connie oszpecona została blizną. - Salem... - Powtórzyła jak echo za nią - Nie wiele słyszałam o tym miejscu. Jest się czym interesować? - Spytała. Wiedziała, że kilka osób pochodzących stamtąd przyjechało tutaj na turniej. Chyba. Ciekawe czy dziewczyna tęskni za poprzednią szkołą. Sama Con w końcu opuściła już mury swojej pierwszej szkoły, szanownego i znienawidzonego przez Con Beauxbatons. Na pewno nigdy, przenigdy już tam nie wróci. - Dwójkę... No właściwie. Jeden uciekł z czarnoksiężnikiem i nie widziałam go od jakiegoś miesiąca. Nie odzywa się do mnie i praktycznie jestem bliska znienawidzenia go - Zaśmiała się lekko zakłopotana. Ma się te przygody. - A drugi brata się z moimi największymi wrogami... - Podsumowała swoje jakże wspaniałe przyjaźnie. -A twoi? - Spytała starając się troszkę odbiec od tematu jej znajomych.
Tak, dziewczyna nie do końca wiedziała, kogo miło poznać, a kogo... niekoniecznie. W końcu znana byla z tego, że nie lubi ludzi którzy "oceniają książkę po okładce". Zoey nigdy nie uważała się za ładną. Wręcz przeciwnie. Zawsze sądziła, że należy do grupki osób całkiem przeciętnych. I to z trudem się do niej zaliczała. - Nie, nie ma tam nic ciekawego. Szkoła jak każda inna -powiedziała z uśmiecham. Dziewczyna chciałaby wrócić do Salem. W tedy przynajmniej jej przyjaciele mieli dla niej czas. Słuchała opowieści o przyjaciołach Con ze współczuciem. - No cóż. Tak w zasadzie, nie wiem co się z nimi dzieje. Po prostu sie nie odzywają. Wysłałam sowę jakiś tydzień temu. Nie wiem, co się z nimi dzieje. Skrzywiła się. Nie lubiła źle mówić o swoich przyjaciołach.
Jane szła przez śnieg odrobinę zamyślona. Nie miała pojęcia, jak mu to powie. Chyba nigdy w życiu nie była w gorszej sytuacji. Nie gorszej, w sensie, że powiedział jej że ją kocha. Co to, to nie! Czuła się dziwnie, bo zawsze była zdecydowana, a w tej sytuacji… no nie koniecznie. Nogi się od nią uginały, gdy przedzierała się przez zaspy. Chciała tylko jak najszybciej porozmawiać z Danielem. Wyjaśnić mu swoje zachowanie. No i oddać kurtkę. Dotarła do Bijącej Wierzby cała obolała. Zaczęła się rozglądać. Nigdzie nie mogła dostrzec chłopaka. Może zapomniał ? Może nie ma ochoty z nią rozmawiać ? Ale po co by odpisywał ? Żeby zrobić z Jane idiotkę ? Najwyraźniej. Mimo mrozu postanowiła jednak poczekać. Zależało jej na tej rozmowie.
Szedl zamyslony, zatapiajac swoje nogi po kolana. Dziwne... nawet nie zwracal uwagi na pogode na, ktora zawsze narzekal, kiedy wygladala jak teraz. Przed wierzba, zauwazyl znajoma niska postac, rozpromienil sie zwawiej ruszajac nogami, lecz po chwili zwolnil. A co jesli go odrzuci? Nie takiej sytuacji na pewno nie chcial, ale juz dawno sie przekonal, ze po zyciu nalezy sie spodziewac wszystkiego. Z kazdym krokiem byl coraz blizej nieuniknionego - decyzji. Dotarl w koncu do Jane, ale nie usmiechnal sie, nie teraz. Stal ze stoickim spokojem na twarzy, lecz cien napiecia byl dostrzegalny. -Jak tam? przemyslalas sobie? Serce zaczelo szybciej bic w piersi.
Usłyszała obok głos Daniela. Aż podskoczyła. - Nie strasz mnie tak –powiedziała, próbując uspokoić serce. No i oto on. Stał przed nią. Mogła wcześniej przećwiczyć jakąś mowę. Albo poprosić Elli o jakieś wskazówki. Za późno. - Daniel –wzięła głęboki wdech i spojrzała mu w twarz. Nie uśmiechał się tak jak zwykle. Zamknęła oczy. Była przerażona. - Daniel, ja nie mam żadnego doświadczenia w tych sprawach. Gdy mi to powiedziałeś w lesie, przyznam przerosło mnie to. To stąd to głupie zachowanie. Przepraszam cię za nie. Mówiła szybko, właściwie na jednym wdechu. Czekała, aż ją wyśmieje, czy coś. Nic takiego nie nastąpiło, więc mówiła dalej. - Jesteś dla mnie ważny. Naprawdę ważny. Ważniejszy, niż każdy inny chłopak – mówiąc to, podeszła do niego bliżej. Objęła go w pasie i mocno przytuliła. Miała nadzieje, że chłopak nie zmienił zdania.
Czekal w napieciu na jej odpowiedz. Nie zmienil wyrazu twarzy i nie usmiechnal sie ani raz. Nie mogl teraz tego zrobic, gdyz mial teraz wazny moment w swoim nastoletnim zyciu. Dziewczyna mowila nie przerywajac, az dokonczyla ze zdaniem, ktore mial nadziej uslyszec (No, moze nie zupelnie w takim kontekscie, ale chcial) zrozumial ja doskonale. Pamietal jak on caly czas bil sie z myslami, by jek wyznac co zaledwie pare godzin temu zrobil przez przypadek- z radosci, ktora sie w nim znajdowala. A moze to los? Nie wazne. Najlepsze bylo, ze go nie odrzucila. Cialo jego ogarnelo przyjemne cieplo, gdy sie do niego przytulila. -Ja ciebie tez przepraszam. Nie powinienem byl krzyczec. Doskonale cie rozumiem mala. Usmiechnal sie serdecznie i pocalowal ja lekko w usta. Nie byl pewien czy Jane chce wiecej
Jane wtuliła się w jego pierś. Był taki ciepły. I nie tylko fizycznie. Czuła, emanujące od niego ciepło. Przestała się trząś. - Nie masz mnie za co przepraszać. To ja zachowałam się jak kretynka. Rozumiem, że to było dla ciebie trudne – powiedziała cicho. Mimo wszystko chciało jej się płakać, gdy tylko przypomniała sobie jego krzyk i minę. Chłopak pochylił się nad nią i delikatnie pocałował. Właściwie, jeśli mam być szczera, to był raczej buziak niż pocałunek, ale Jane to nie przeszkadzało. Ważne było to, że w końcu się przełamała i że była dla Daniela tak samo ważna, jak on dla niej. Uśmiechnęła się, gdy odsunął się kawałek. Spojrzała w jego błękitne oczy. Jej serce dosłownie wariowało w jej piersi. Była pewna, że chłopak to słyszy, ale miała to gdzieś. Przytuliła się jeszcze raz, tym razem delikatnie i puściła chłopaka. Może on wcale nie miał ochoty na przytulanki, które Jane tak kochała ?