Jasne, że wolała, aby ją zaniósł, wyprzytulał, ułożył do łóżeczka i w ogóle. Jednak nie chciała robić z siebie sieroty. Zeskoczyła z jego kolan (więcej spalało kalorii niż zwykłe zejście) i mimo wszystko chwyciła go za dłoń. Poprosiła o klucz do jednego z pokoi, chociaż mogło to dwuznacznie wyglądać, nie przejmowała się tym. Recepcjonistka poinformowała ją, że za wszystko mogą zapłacić przy wymeldowaniu się, więc jak nic zaczęła prowadzić Aarona po zawiłych korytarzach i schodach. Szukała numeru trzynaście. Potknęła się o własne nogi i parsknęła śmiechem. Trochę czuła jakby chodziła na szczudłach. Nagle poczuła, że blokada minęła. Mogła znów nabrać ciała, kolorów, a jej włosy stały się błyszczące. Odwróciła się do niego twarzą, następnie oparła się o drzwi z numerem trzynaście. Podała Aaronowi klucz, aby otworzył. - Mam nadzieję, że będzie ciepła woda - jęknęła, gdy usłyszeli strzyknięcie zamka. Weszła do środka, na chwilę puszczając dłoń mężczyzny. Pokój nie był wyjątkowy. W zasadzie znajdowało się tu jedynie łóżko i drzwi do łazienki. Nie wiedziała, jakich standardów powinna się spodziewać po Dziurawym Kotle, ale wyglądało na to, że łózko było naprawdę wąskie i będą ściśnięci. Zaczęła rozpinać koszulę, która przylegała jej do ciała. Guzik aż odleciał gdzieś na podłogę, przez co Cassandra przeklęła cicho. - Chodź - weszła z Aaronem do łazienki. Prostota miała w tym wszystkim jakiś szalony czar. Rzuciła koszulę na podłogę, zostając w staniku i spódniczce. Prędko zdjęła buty. Najpierw chciała sprawdzić, czy jest ciepła woda, bo jeśli mieli ogrzewać w lodowatym strumieniu, to to nie miało żadnego sensu.
Dał się poprowadzić. Cóż za zbieg okoliczności! Pokój numer TRZYNAŚCIE. Co im przyniesie ta liczba? Pecha? Czy może szczęście? Widział, jak się zmienia. Jej ciało wydawało się być zdrowsze, zniknęły cienie pod oczami, skóra nabrała kolorów, tylko jej spojrzenie nadal wyrażało zmęczenie. - Nie Cass. - Powiedział, kiedy tylko weszli do pokoju. Przesunął palcami po jej policzku. - Nie chcę, żebyś się zmieniała. Chcę, żebyś była sobą. Chcę Ciebie, a nie iluzji, lalki. - Weszli razem do łazienki. Jej koszula opadła na podłogę, odkrywając idealną kobiecą sylwetkę. To nie była Lancaster, która siedziała mu na kolanach. - Wróć Cass... - wyszeptał, przytulając ją do siebie i ciągnąc delikatnie w stronę prysznica. Odkręcił kurek i strumień wody rozbił się o brodzik. Z początku zimny, szybko się ogrzewał, by buchnąć w końcu parą. Teraz pewnie parzył, ale jeśli dodać trochę zimniejszej wody z drugiego zaworu... Niechętnie oderwał dłoń od jej ciała i włożył ją pod wodę. Temperatura była nieco za wysoka, więc zmniejszył ciśnienie gorącej wody. Spojrzał dziewczynie w oczy. Nie zerwał tego kontaktu ani na chwilę, a jego dłonie przesunęły się po jej ciele i odnalazły zapięcie stanika. Zastygł na chwilę. Ona ma dziecko, ona ma MĘŻA. Dłonie mu zadrżały, ale potem pozostała mu tylko pewność. Rozpiął sprzączkę i bielizna opadła na ziemię, odkrywając zmarznięte ciało Lancaster. Zbliżył się ustami do jej ust, przesuwając dłonie niżej.
O cholera to nie miało być tak! Kąpiel, baja i lulu. Koniec z pocałunkami, pieszczotami, tą grą. W końcu teraz mogli się wyspać, odpocząć. A oni... rzucili iluzję na własne życie, które miało nie mieć żadnych konsekwencji. To był sen, piękny sen, z którego nikt ich nie budził. Była zdziwiona. Jak mógł woleć ją wychudzoną? Podobno facet to nie pies na kości nie leci. Kiwnęła głową. Nie wiedziała, czy była gotowa na to, aby widział ją nawet w bieliźnie w swojej normalnej odsłonie. Nie lubiła swojego ciała, którego nikt nie podziwiał na okładkach magazynów. Ona miała teraz figurę modelki, która gardził. Zgodziła się. Miała nadzieję, że będzie na tyle silna, aby się całkowicie nie wycofać. Zmieniła swoje ciało na chudsze. Jednak na jej twarzy wciąż tkwiły rumieńce, nie było sińców pod oczami. Założyła ręce na piersiach, chcąc zakryć żebra, które unosiły się i opadały pod wpływem każdego oddechu. Na szczęście wystające kości biodrowe zakrywała jeszcze spódnica. Cieszyła się, że nie ma tu lustr. Badał wodę, a Cassandra podeszła do niego od tyłu, podciągając materiał koszulki ku górze. Woda pryskała na wszystkie strony, jeszcze bardziej go mocząc. Gdy rozpiął bieliznę Cassandry, ta zadrżała. Nie chciała odsłaniać swoich żeber, ciała, którego się wstydziła, przez które wszyscy uważali, że jest tak krucha. Mąż, teraz nie był żadną przeszkodą, wszak trwała rozprawa rozwodowa. Spuściła wzrok na chwilę, próbując opanować swoje emocje. Co się z nią działo do diabła? Uniosła dłonie, aby objąć Aarona. Musieli wykorzystać ciepłą wodę, aby jeszcze zdążyć się ogrzać zanim nagle się skończy. Zaczęła znów go całować, o wiele śmielej. Przestała się tym przejmować, że w zasadzie od dołu mają na sobie ubrania, które tak czy siak były przemoczone. Zaczęła napierać na niego, aby weszli pod prysznic. Jedyne, co zdążyła zrobić, zanim ciepła woda otuliła plecy Aarona, to rozpiąć pasek od jego spodni.
Przyciągnął ją bliżej. - Nie musisz się niczego wstydzić. Jesteś piękna. - Odwzajemnił jej pocałunek. Dał się popchnąć jej szczupłym dłoniom w stronę wody, ciepłej wody, która szybko zalała mu plecy, cały tors, włosy, zalała ich oboje. Chwila. Nawet nie dwa oddechy, nie trzy, nie siedem, po prostu chwila. Jakby czas zwolnił właśnie dlatego, że działo się tu coś niesamowitego. Taka z resztą jest cecha snu - on trwa w naszej świadomości, on rozgrywa się na naszych oczach, naszymi oczyma. Pocałunek, namiętność, wszystko takie... realne. Tak namacalne, jak kości, które odznaczały się na jej skórze, będąc piętnem jej choroby. Nie była idealna. Nie mogła być, bo gdyby była... gdyby była idealna, obudziłby się natychmiast. Teraz czuł, że jest z Cassandrą Lancaster. Tą prawdziwą, że to smak jej ust czuje na swoich wargach, że kiedy ich ubrania spadają na ziemię, to jej ciało się spod nich wyłania. Dwa oddechy. Nawet nie. Nawet nie trzy, a już stali nago przed sobą, spleceni ze sobą, choć jeszcze niegotowi na kolejny krok, na przełamanie ostatniej bariery. Pod wodą, która przyjemnie zalewała ich swoim gorącym strumieniem i wypełniała łazienkę parą. Na te krótkie chwile mogła być jego. Cała mogła być jego. Przyciągnął ją z jeszcze większą siłą, wplatając palce we włosy, zaciskając je na jej głowie. Czuł jej paznokcie wbijające się w jego plecy. Rozkosz. Diabelna rozkosz. To nic. To grzech. To nic. Kolejne sekundy niepewności... Czy powinien? Powinien posunąć się dalej? Oni już nie mieli odwrotu, stąd prowadziła tylko jedna droga, która wiodła prosto w ramiona miłości. Tej najbardziej prymitywnej, do namiętności i erotyzmu, który wypełniał ich ciała. Pożądanie. Tylko czy to wszystko było zdrowe? Odsunął się od niej, oderwał się od jej ust z jeszcze większą niechęcią, niż gdy poprzednio utracił kontakt z jej skórą, która teraz, tak rozkosznie ciepła, unosiła się w rytm jej oddechu. - Cass... - Patrzył jej w oczy. Pełne uczuć, których pragnął tak bardzo, że... Mógł ją teraz zdobyć. Wykorzystać tą chwilę, kiedy oboje byli rozdarci, słabsi. Nie zapomną tego i tak. Niezależnie od tego, co się stanie. Może zaopiekuje się nią? Już coś się zmieniło. Już teraz. Skoro wszystko zaszło tak daleko? - ...robimy dobrze? - zapytał z niepewnością w głosie. Wilgotność wzrastała, wzrastało też napięcie, tylko ruch zamarł. Jak dwa posągi, stali mokrzy, wpatrując się sobie w oczy. Niczego tak bardzo teraz nie pożądał, jak jej ciała, jej ust, jej głosu, cichego jęku, który mógłby się wyrwać z jej gardła, ale... ale nie był pewien. Nie był pewien, czy nie będą tego żałowali. On... pewnie nie. Chociaż... gdyby ona... Co się może stać? Co? Przesunął palcami po jej żebrach, czując dokładnie każde z nich. Liczył je w myślach. Natrafił na wystającą miednicę. Nie była brzydka. Nawet jeśli nie wyglądała zdrowo, nie była brzydka. Teraz była... najpiękniejsza.
Kłamał, wcale nie była piękna. Może tak naprawdę pokój numer trzynaście był początkiem ich koszmaru? Ich, własny, prywatny. Sen. Ten, który sprawia, że się uśmiechają, ten, który sprawia, że się boją. Może oni mieli cierpieć? Wszystko miało wyglądać inaczej. Nie chciała nikogo spotkać pod szpitalem, aby był świadkiem obrazu nędzy i rozpaczy Cassandry Lancaster. Oddychała ciężko, wcale niemiarowo i z każdym kolejnym pocałunkiem, zastanawiała się, co oni do diabła robią. Nie byli pijany. Świadomi swoich czynów i błędów, nadal kontaminowali. Nie chciała przerywać, ale dziwna siła miażdżyła ją od środka. Odsunęła się od Aarona, opierając się o zimną ścianę prysznica. Znów zasłoniła swoje wystające żebra, spuszczając wzrok. Co robili, do czego to ich to wszystko doprowadzi? Przygryzła dolną wargę, pozwalając, aby zmoczone kosmyki włosów zasłoniły jej twarz. Nie dawała rady, co się z nią dzieje. Aaron był tylko dla niej miły, chciał się nią zaopiekować. Wiedział, że nie jest wolna, że ma wiele zobowiązań. Zjechała po ścianie prysznica na sam dół, podciągając kolana aż pod brodę. Chciała zakryć swoje ciało, nie pozwolić, aby dłużej to pożądanie szastało jej zachowaniem. Wzięła głęboki oddech. Raz, dwa, trzy milisekund. Powinna coś powiedzieć. Czy robili dobrze? Nie. Czy chciała więcej? To oczywiste. - I Ty chcesz uczyć mnie odpowiedzialności? - spytała szeptem, drżącym głosem. Pozwoliła, aby woda otulała jej ciało. Myślała, że zmyje z niej to poczucie winy, tą odpowiedzialność, którą powinna mieć gdzieś w środku.
Bardzo tego nie chciał. Stokroć bardziej wolałby, żeby go uciszyła, pocałowała czule i kontynuowała. Wolałby, żeby nie zaprzeczała, nie odrywała się od niego, nie przerywała tej chwili... A jednak mieli rację. Chyba. Tylko czy zawsze racja musi wygrywać? Przerażał go fakt, że teraz myśli się odwracały, teraz żałował swoich słów i tego, że przerwał tą chwilę. Obserwował Cass, jak zjeżdża po ścianie prysznica na dół. Zasłaniała swoje ciało, jakby wstydziła się go, bała się odkryć, pokazać swoją nagość. Teraz. Bo przecież jeszcze kilka minut wcześniej... Przykucnął. Odgarnął włosy z jej twarzy i złapał za ręce, odciągając je od jej ciała. Zmusił ją, żeby położyła je na jego ramionach. Przytulił ją. Nie lubił, jak się zamykała, stawała się niedostępna. Jeszcze niewiele razy zdążył to uświadczyć, ale już wiedział, że tego nie lubi. - Jesteś piękna. Naprawdę - wyszeptał cichutko do jej ucha, skrytego pomiędzy mokrymi włosami. Pocałował jej szyję, potem oba obojczyki, wystające żebra i piersi. Przesunął się wyżej, znajdując jej usta, ale nie złożył na nich kolejnego pocałunku. Spojrzał w jej oczy i pociągnął ją niżej. Tak, że ściana prysznica już jej nie broniła. Teraz dziewczyna leżała w brodziku, a Aaron górował nad nią. - Nie potrafię, Cass... - Powiedział cicho te słowa i ponownie zatopił się w jej ustach. Przylgnął do jej ciała. Ciepła woda sprawiała, że czuł się, niczym zawieszony gdzieś w kosmosie, w jakimś dziwnym miejscu, gdzie każdy ruch był całkowicie neutralny, gdzie panowała idealna temperatura i warunki do egzysencji. Zamknął oczy. Już czuł pod drżącymi palcami jej skórę. Chciał nauczyć odpowiedzialności i ją i siebie, ale... ale nie potrafił. Nie umiał. Nie chciał. Przede wszystkim nie chciał. Przynajmniej nie teraz. Teraz... teraz czas na przyjemności, nawet jeśli kosztem konsekwencji. Liczył się z nimi. Przesunął dłonią po jej ciele i zatrzymał się w okolicach bioder, drugą uczynił to samo. Położył ręce na jej udach, nie przerywając pocałunku. Pociągnął jej nogi wyżej, zachęcając, by go nimi oplotła. Cholera? Co Ty robisz? Znów ten drugi głos. Jakby mieszały w jego głowie dwa żywioły, które walczyły o dominację. Ale teraz było już za późno, żeby się wycofać. Podjął decyzję.
To nie było takie łatwe, to nie było takie proste. Wszystko się komplikowało. Kierowały nią dwie zdradzieckie siły. Co miała zrobić? Oddać się chwili, czy może pójść po rozum do głowy? Trudno było powiedzieć, że Cassandra żałowała pójścia do pokoju. W końcu ogrzała się, do tego stopnia, że aż miała rumieńce! Nienawidziła swojego wychudzonego ciała. Taka mogła być tylko dla siebie. Nawet nie chciała nawet przy dziecku pokazywać się w tym ciele. Brzydziła się go. Tylko ona miała prawo oddawać hołd każdej kostce z osobna, składając niemą obietnicę, że kiedyś będzie jeszcze lepsza. Przytuliła się mocno do Aarona, chociaż nie wiedziała, czy nie powinna po prostu się odsunąć i zrobić wykład o odpowiedzialności. Była w końcu nauczycielką! Mogła teraz komuś pieprzyć o wszystkim i o niczym i w dodatku odejmować za to punkty! Pokręciła głową, nie chciała tego słuchać. - Nie mów, nie mów tak - odsunęła się nieznacznie, kładąc dłonie na jego ustach, aby je w ten sposób zamknąć. Dalsze wydarzenia przechodziły najśmielsze oczekiwania. Jego bliskość działała na nią onieśmielająco. Przez chwilę jeszcze się do niego tuliła, gdy nagle znaleźli się w zbyt oczywistej sytuacji. Odpowiedzialność. Zobowiązanie. To nie było takie łatwe, to nie było takie proste. Zaczęła kręcić przecząco głową. Nie tak miało się skończyć ich spotkanie. Cassandra musiała udowodnić, że jest odpowiedzialna. Zsunęła Aarona z siebie, gryząc mocno wargę. - Wszystko nie tak, nie tak - mruczała pod nosem, wychodząc spod prysznica. Chwyciła puszysty szlafrok w biegu, otulając nim ciało. Drżała, bo bała się do czego obydwoje będą zdolni. Nie wiem, jaką decyzję podjął. Cassandra teraz z hukiem opadła na łóżko, zwijając się w kłębek.
W końcu i on wyszedł z łazienki. Ubrał się w bieliznę, owinął ręcznikiem. Podszedł do łóżka, na którym leżała Cass. - Wiesz co... cholera... może to lepiej, że Ty podjęłaś tą decyzję. - Tak bardzo przeczył temu wszystkiemu, bo przecież - wszystko wyglądało tak, jak wyglądało. Gdyby nie jego chwila wahania, gdyby nie krótki moment, kiedy przestraszył się tego, co będzie dalej... teraz pewnie kochaliby się w łazience, zamiast siedzieć tu w pokoju. Najpierw sam się wycofywał, żeby potem stwierdzić, że jednak za bardzo... żeby potem... żeby potem pozwolić jej zrezygnować. - Masz rację. To głupie i nieodpowiedzialne. Oboje za bardzo się unieśliśmy. Każde z nas potrzebuje teraz kogoś bliskiego. - Nie patrzył na nią, tylko na swoje dłonie. Nagle bardzo zainteresował go stan jego paznokci. - Poniosło nas. Nie zapomnę o tym, nie będę się oszukiwał, że o tym zapomnę, ale... mam nadzieję, że to nie wpłynie na nasze relacje Cass... - Odetchnął i odważył się wreszcie na rzut okiem na jej twarz. Dotknął dłonią jej policzka. - Nie będę powstrzymywał słów, jeśli są szczere. Jeśli chcę je wypowiedzieć. Taki już jestem i musisz się z tym pogodzić. - Kiedy patrzył w jej oczy, wspominał każdą chwilę, kiedy udało mu się do niej zbliżyć, dotknąć, poczuć ją. To było takie odległe, takie dziwne... Niesamowite. Prawda. Całkowita prawda w słowach. Dał się ponieść. Nie powinien. Ale coś przeskoczyło. Anonimowość się ulotniła. Poczuł wręcz pewną ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Za jej los, za los jej dziecka. Nie taką... małżeńską, taką męską, jaką powinien ją obdarzyć Casper, ale przyjacielską. Nawet pomimo zaistniałej sytuacji. - Kimnę na podłodze. - Uśmiechnął się do niej, przeczesał jej mokre włosy palcami i pocałował ją w policzek. - Odpocznij trochę i nie zamartwiaj się. - Położył się na twardych deskach, ale chyba czuł, że tak będzie lepiej. Trochę. Tylko trochę odpocznie. Krótka drzemka. Najwyżej piętnaście minut... Zastanawiał się, co dziewczyna zrobiła z dzieckiem? Jest pod czyjąś opieką? Czy powinna pędzić do domu? Musi je nakarmić, tak czy inaczej. Musi je przytulić, uśpić, a teraz, przez całą tą sytuację, zatrzymał ją w Londynie. Zdecydowanie: piętnaście minut, potem wstaje, bierze ją stąd, teleportuje się pod drzwi jej mieszkania, posiedzi z nią jeszcze maksymalnie pięć minut, żeby zobaczyć, jak zareaguje, jak się oswoi, zasymiluje z rzeczywistością, a potem musi spadać. Zasnął głębokim snem... I już w ostatnich chwilach świadomości zdawał sobie sprawę, że piętnaście minut jest tak karygodnie krótkie, tak nierealne, że aż niewykonalne.
Nie była pewna, czy to dobra decyzja. Wszak mogła się dobrze bawić, ruszyć do przodu. Co jeśli potrafiłaby stworzyć z Aaronem coś o d p o w i e d z i a l n e g o? Partnerzy. Dziecko. Strach, krzyk. To wszystko nie tak! Słuchała go, chociaż nie miała na to ochoty. Kogoś bliskiego? Kto był dla niej bliski? Casper? Aż zaśmiała się w duchu. Osoba, za którą kiedyś oddałaby rękę, teraz stała się dla niej totalnie obca. Wszyscy jej znajomi pokończyli Hogwart i wybyli w świat. A to Rumunia, a to Karaiby. Dlaczego więc ona tu została i chciała uczyć? Ach, dla Caspera. Gdy Aaron chciał odejść, pociągnęła go za dłoń, aby się przytulił. Nie chciała, aby „kimał” na podłodze ani rozpatrywał w myślach, czy ich relacje ulegną zmianie. Po prostu się stało. Odwróciła się do niego przodem, aby spojrzeć w oczy. Zaczesała mu włosy do tyłu, uśmiechając się. Ucałowała znów go w kącik ust, wzdychając głośno. - Przepraszam, nie chcę, abyś czegokolwiek żałował. Chciałeś mnie uczyć odpowiedzialności i zarzucałeś mi jej brak, a sam… - urwała. Nawet nie zauważyła, kiedy zasnął. To było chyba jeszcze gorsze od niesłuchania! Przecież nie będzie go specjalnie budziła, aby powiedzieć kilka słów. Delikatnie wyswobodziła się z jego ramion. Nie była w stanie spędzić tu kolejnych minut. Pozbierała swoje rzeczy, ubierając się szybko, wręcz chaotycznie. Mogła nawet założyć bluzkę na lewą stronę! Wyszła, zamykając delikatnie drzwi. Nie chciała go obudzić. Wybijała dwudziesta druga, powinna pojawić się w domu i podziękować bratu za opiekę nad dzieckiem. Tak zrobi. A potem się wyspać. Jednak Cassandra była pewna, że przez wydarzenia dzisiejszego wieczoru nie zaśnie ani na minutę.
Pozwoliła mu jeszcze na chwilę bliskości, na objęcie swoimi już rozgrzanymi delikatnymi ramionami. Mówiła, a on starał się słuchać, ale... Obudził się. Sam. Zrobiło mu się trochę przykro, ale zdawał sobie sprawę z tego, że ona powinna teraz być przy swoim dziecku. To było jej prawdziwe miejsce, a nie wynajęty pokój w Dziurawym Kotle. Może i był dorosły, może i czuł się poniekąd dojrzały, ale to nie była odpowiednia chwila, odpowiednie miejsce. Czuł jeszcze na ustach jej delikatny pocałunek. Naprawdę chciał się obok niej obudzić. Choćby dlatego (nawet jeśli się do tego zupełnie nie przyznawał), że potrzebował kogoś bliskiego. Teraz. Dziś. Znów ktoś go opuścił, ale tym razem całkowicie rozumiał powody tej osoby. Rozumiał, nawet jeśli nie usłyszał jej słów. Czuł się głupio. Gdyby obudziła go swoim poruszeniem, pewnie zatrzymałby ją. Pocałunkiem, a może po prostu by ją przytulił. Cokolwiek, COKOLWIEK. Teraz jej potrzebował, bo była dojrzała, kobieca i rozsądna, nawet jeśli miała swoje wady, jeśli zachowywała się nieodpowiedzialnie, to nadal pozostawała dużo lepiej zorganizowaną osobą, niż wszystkie, z którymi miał dotychczas do czynienia. Dziewczyna miała swoje życie, swoje priorytety. Ona mogła sobie pozwolić na chwilę słabości, ale musiała pozostawać twarda, za to życiem Lawyersa nadal rządziła młodzieńcza brawura. Może wyszła chwilę temu? Mógłby dopaść do drzwi, krzyknąć za nią, zbiec, ale... ona na pewno się aportowała. Odwiedzi ją pewnie. Na pewno. Wolałby, żeby jednak normalnie zasnęła i wypoczęła. Szczególnie, że miała tak ciężki dzień i powinna o siebie lepiej dbać. Wciąż widział jej kościste ciało. Piękne, ale chore. Czuł pod palcami jej wystające żebra i obojczyki. Pościel nadal pachniała kobietą, ciągle była rozgrzana ciepłem jej ciała. Zacisnął palce na poduszce - wciąż wilgotnej od jej włosów. Nie umiałby teraz po prostu zasnąć. Wstał i ubrał się, po czym zszedł do baru na drinka. I gówno go obchodziło, jak to wyglądało - wynajęli pokój, poszli tam razem, spędzili najwyżej godzinę i wyszli. Odpowiedź nasuwała się sama. Nieważne. Ważne jedynie to, co w sercu pozostaje wyryte...
To nie była romantyczna historia, której bohaterowie startują na dwóch odległych krańcach, a potem ich drogi się przecinają i zostają tak razem mimo wzlotów i upadków. Nie. To była przyjaźń. O ile coś tak skomplikowanego można było tak nazwać. Ja na przykład ujęłabym to inaczej, ale to było ich życie i oni nazywali to właśnie tak. Jakaś wspólna nić porozumienia, połączyła ich, tworząc nowe kompilacje, komplikacje i konsternacje. Choć teraz on wcale nie był skonsternowany. Czuł jasno i wyraźnie jak narasta w nim wkurwienie. Oszukała go. Zrobiła z niego idiotę. Dużo ludzi tak o nim myślało, wiele razy to o sobie słyszał, ale mimo tego co od małego wbijano mu do głowy, on nie był głupi. Kai Young nie był idiotą. To on mógł z kogoś sobie drwić, traktować jak pajaca, ale nigdy nie pozwolił żeby coś takiego spotkało właśnie jego. Gdyby nie ten olej w głowie, który twardo się trzymał gdzieś na samym dnie, przysięgam, że każdy człowiek którego dzisiaj minął, skończyłby z rozszarpanym gardłem, a robiłby to samymi palcami, paznokciu używając jedynie do rozrywania skóry. Byłby okrutny. Napawałby się bólem i jękiem. W takich właśnie momentach możemy zgodnie stwierdzić, że Tiara się wcale nie zestarzała, a on w Hogwarcie trafił do właściwego domu. Odkąd Hogwart został zamknięty, w ferie zameldował się w pokoiku w Dziurawym Kotle, licząc na to że trzynastka przyniesie mu szczęście. Bez skutku. Kto się urodził pod czarną gwiazdą, pod gorejącą nie umrze. Australijczyk był wybitnym tego przykładem. Cholerny list. Trzymał go nawet teraz w ręku, odpalając kolejnego papierosa od poprzedniego. W pokoju było wręcz siwo, od kłębiącego się dymu. Tu chyba nie można było palić. Miał to w dupie. Tak samo jak to, że powinien utrzymywać porządek. Skotłowana pościel, wołała o to żeby ktoś wreszcie zwrócił na nią uwagę i podniósł z ziemi. Na kredensie jedynym pustym od butelek miejscem było to, w którym stała wcześniej teraz trzymana przez niego kolejna butelka piwa. Mały, drewniany stoliczek, który wcześniej dumnie stał przy łóżku, teraz leżał żałośnie na drewnianych deskach, sponiewierany przez ogarniętego szałem kapitana. Kapitan kto? Mistrzostwa się skończyły, a on tkwił tutaj jak dureń między dwoma dziewczynami, jedną którą kochał i drugą, która nosiła jego dziecko. Zaraz, poprawka. To nie było jego dziecko. Czyje? Odpowiedź była prosta. Watson nie była jeszcze na tyle sprytna żeby pylenie przyprawiło ją o brzuch. Oddychał głęboko i co chwila zerkał niespokojnie na drzwi, jakby te właśnie miały się zaraz otworzyć, a w ich progu znalazłaby się osoba, którą miał ochotę pogrzebać żywcem. Nie rozumiał relacji międzyludzkich. Czasami miał ochotę zaszyć się w czterech ścianach i nie wychodzić do nikogo. Nie odzywać się. Być samym z sobą w tym czarnym pudełku, w którym nie powinno się znajdować nic. Jednak pokusy zwyciężały, a on od kilku dni co noc oprowadzał coraz to kolejną przyjaciółkę po swoim brudnym od życiowego bałaganu pokoju. Może to prawda, że pokój odzwierciedla to kim jesteśmy. Wszak to wśród czego żyjemy, przekłada się właśnie na to co robimy, jacy jesteśmy.Sam syf. CoCo, jeśli nie pojawisz się za minutę zginiesz. Raz, dwa, trzy, stań na szczelinie, a CoCo Rosie Watson zginie.
Wynik testu… Negatywny. Negatywny. Wynik Testu. Ćpała. Piła. I chciała umrzeć. To była chwila kiedy podjęła decyzje o śmierci. Dlaczego miałaby się przejmować… Właśnie, kim miała się przejmować? Kaiem.. Naprawdę? Daj spokój. Nie było go. Kurwa, miał być dorosły, a co zrobił? Przez wiele tygodni jej unikał, ruchając inne dookoła, ale potrafił pisać, że będzie przykładnym tatusiem. O, a może Charlie? Siostrzyczka… Taka kochana. Tak bardzo oddana, a mimo to naiwna. W co wierzyła? Że Coco się zmieni. Że wydorośleje. Nie. Nie dało się tak. Casper? Zostawił ją i to bez słowa wyjaśnienia, a kilka dni temu uratował jej życie. Pomógł jej wstać, pomógł jej wyjść, pomógł jej… Mimo, że tak bardzo prosiła o śmierć. I to trochę nawet śmieszne, że ktokolwiek był w stanie wyciągnąć rękę gdy ona upadała. A gdzie był wtedy ten zajebisty Young? Gdzie był… Gdy to ona zmagała się z kolejnym płaczem Summer? Gdzie był kiedy błagała go o spotkanie… Kurwa… No gdzie był?! Nie było go. Nawet nie poznał Summer, a ta już przecież miała miesiąc. Widział ją? Dotykał? Przytulił choć raz? Do czego miał mieć prawo? Do tego by nazywać się jej ojcem, proszę Was… Przecież figurował tylko w papierach, bo miał wyjebane tak samo jak przez kilka miesięcy ciąży. Listy? W porządku. Pisał. I na tym się kończyło. Przyszedł na początku. Przytulił ją i powiedział, że nie zostawi. Jesteście pewni, że tak było? Zrób z niej kurwę. Zrób z niej dziwkę. Zrób z niej szmatę. No dalej, większości się to już udało. Większość żyła tym obrazem gdzie to Kai i Casper byli pokrzywdzonymi, gdzie to brat miał ją za skończone kurwiszcze… No dalej. Co stoi na przeszkodzie żeby zabawić się po raz ostatni, przyjacielu? Coco gdy tylko otrzymała list wiedziała, że wszystko dobiega końca. Nie wiedziała co Kai planuje. Nie miała świadomości w jakim jest stanie. Nie chciała chyba nawet myśleć na tym co może się wydarzyć na przełomie najbliższej godziny, miała jednak pewność, że nie może odwlekać spotkania. I choćby mało ją to kosztować wiele, tak oczywistym jest to, że… „coś” mu wisi. Może wyjaśnienie? Jakiekolwiek? On w nic nie uwierzy. Na Merlina! Rosie żyła w przeświadczeniu, że dziecko, które w sobie nosi jest Kaia. Chciała w to wierzyć. Chciała wszystkiego co mogło się wiązać z tym, że to on będzie wychowywał ich córkę, ale nie… To nie była ICH córka. Kto mógł wiedzieć czyja jest? Rosie? Być może. Alexander? Wątpliwe. Wiele słów padło. Wiele słów, które raniły niczym ostre kolce, a mimo to Coco brnęła w to wszystko w niewytłumaczalny sposób. Wszystko obracała w pył i niszczyła na swojej drodze każdą cząsteczkę, która w jakikolwiek sposób dawała jej radość. Kai był przyjacielem. Casper chłopakiem, którego kochała. Oliver i Charlie byli rodzeństwem, za które oddałaby życie. Summer była balastem, którego ze sobą nie wzięła, ale… Całą drogę, kiedy to przemierzała uliczkę wzdłuż i wszerz byleby jak najdłużej nie wchodzić do dziurawego kotła, drapała nadgarstki, a paznokcie wbijała tak mocno, że nawet nie poczuła gdy raz po raz rozcinała naskórek. I dopiero po chwili zdecydowała się wejść do środka kroki kierując pod trzynastkę. Wyglądała jak siedem nieszczęść, ale tym razem… Nie ćpała. Nie piła. Była czysta. Przepraszam Cię Kai, nigdy nie chciałam Cię skrzywdzić, ale przyszłam tu po to by się rozliczyć. Po raz ostatni. Zachowajmy chociaż teraz resztki godności. Uwierzmy w to, że… Śmierć nas nie rozdzieli.
To nie tak, że nie widzieli się od miesięcy. Słowo się rzekło, a on był odpowiedzialny, w przeciwieństwie do niej. Jak widać mierzyła ludzi swoją miarą, a mówią przecież żeby tego nie robić. Nie martw się CoCo, w tych czasach nikt nie jest normalny, bo to co normalne jest nienormalne. Nie Tobie jednej się powinęła noga, a i Kai też nie jest święty. W żadnym wypadku. Jednak mimo plotek jakie o nim chodzą, wcale nie leży mu w głowie tylko zaliczanie coraz to kolejnych panienek. Tak właściwie przez ostatni czas ogarniał swoje życie, a właściwie to co z niego zostało. Te gruzy, które walały się po kątach. No dobra, w ciągu ostatnich dwóch tygodni zdarzyło mu się poznać trochę większą liczbę koleżanek niż dotychczas, a nawet zaprosił je do zwiedzania swojego pokoju, a one pragnąc się odwdzięczyć pokazywały mu swoje muszelki albo na śniadanie serwowały pierogi, ale to miłe dziewczyny były. On takich nie lubił. Już po chwili tracił zainteresowanie i wręcz z maniakalną fascynacją patrzył się gdzieś w róg pokoju, w którym stała podniszczona lampa. Nie rozumiały tego. Przecież chciały mu dać wszystko. Głupie dziewczyny. Codziennie dowiadywał się co u niej. Wiedział, że jest coraz gorzej. Szare, chore, dziwne obrazy przewalały jej się po głowie, a on co zrobił z tym? Nic. Nie umiał nic na to poradzić. Sam nie był lepszy. Nie umiał sobie z takimi rzeczami radzić. Wybacz Watson, ale nikt nie jest idealny. Obydwoje jesteście tego wspaniałym przykładem. Może kiedyś nawet zapiszecie się na kartach historii i za sto lat będą was pokazywać jako przykład na zajęciach 'Jak żyć żeby źle nie skończyć'. Cóż, prawdopodobieństwo było w tym wypadku niezwykle wysokie. Dopiero po chwili zareagował na skrzypnięcie drzwi. Nie chciał podnosić wzroku. Wiedział, że był na granicy wytrzymałości i wystarczyłaby chwila żeby ją zabił. Nie był kimś takim. Już za dużo złego zrobił. Byli przyjaciółmi? Teraz tego nie czuł. Nie czuł do niej nic oprócz odrazy. Za to jak go wychujała. Za to kogo z niego zrobiła. Za to, że dała mu niepotrzebną nadzieję. W tej chwili szczerze jej nienawidził. Zgasił niedopałek papierosa na podłodze i kopnął filtr pod łóżko. Panował tu taki syf, że nawet nie widział sensu w robieniu jakiejś nawet prowizorycznej popielniczki. - Nie podchodź za blisko, bo przysięgam że nie wiem czy Ci czegoś nie zrobię. Skoro już tutaj przywlokłaś swoje ćpuńskie dupsko, możesz mi powiedzieć co to wszystko ma znaczyć? To jest kurwa jakiś mało zabawny żart, czy co? Postanowiłaś nagle zmienić kierunek swojej kariery i zabawiać ćpunów jako kawalarz? Tylko kurwa CoCo coś Ci się pojebało w Twojej głowie, bo ja nie należę do tej bajki - wbił w nią teraz pełne goryczy spojrzenie i zacisnął mocno szczęki, niemalże ścierając sobie z zębów szkliwo. To miała być matka jego dziecka? Niedoczekurwakanie. Najgorsza matka ever. Nie zdziwiłby się jakby to dziecko w wieku sześciu lat rzuciło na siebie w akcie desperacji avadę. Co lepsze. Cholernie był ciekaw kto jest ojcem jego niedoszłej córeczki! Villiers? Co jeśli jednak nie on, co jeśli ta pieprzona ćpunka nawet nie wiedziała z kim się w ostatnim czasie ruchała? Brawo Rosie, winszujemy.
Wiesz jak to jest kiedy wierzysz w coś, że będzie trwało wiecznie – nagle przestaje istnieć, a ludzie wymazują to z pamięci jakby było to tylko niewygodnym wspomnieniem, którego chcą się pozbyć. W naszej podświadomości przewijają się piękne obrazy, na których jesteśmy szczęśliwi, fotografie osób, które kochaliśmy. Szukasz jednak czegoś. Czegoś znaczącego, kto może uwolnić Cię z tej dekadenckiej potrzeby nicości. To taka przepaść, do której próbujesz wyrzucić wszystko, by móc zacząć od nowa żyć. Pragniesz tego, ale los? Los się jedynie z Ciebie, że jesteś naiwny i jesteś w stanie osiągnąć coś więcej niż tylko głupie pieprzenie na temat tego – jak to jest beznadziejnie. Powiedz coś. Powiedz cokolwiek co będzie dla mnie zaskoczeniem. Powiedz coś co sprawi, że pęknę. Że spalę się przed Tobą i odrodzę na nowo. No dawaj, wiem że potrafisz. Czemu tchórzysz? Nie jesteś tchórzem Young, dlaczego więc się na takiego kreujesz? To takie zabawne kiedy teraz na Ciebie patrzę. Śmiać mi się chcę z tego wszystkiego czego z mojej strony doświadczyłeś. Naiwność. Bezradność. Nie, nie jestem suką. To coś jak ludzka potrzeba poczucia przynależności. Naprawdę sądzisz, że miałam pojęcie iż Summer nie jest Twoja? Daj spokój. Ile razy ją trzymałeś na rękach? Ile razy głaskałeś po główce albo ile razy chwyciła Cię za palec? Skończ pierdolić jak ostatnia ciota… Coco podeszła jeszcze bliżej by na niego patrzeć, by widzieć ten żal i ból. Dzieliło ich raptem kilka centymetrów i bynajmniej... Miała za nic jego groźby. Cieszyła się, że to odczuwa coś tak poniżającego. Ona czuła dokładnie to samo, gdy była obiektem kpin gdy to niby „rozdzieliła” najlepszy team ever. Nierozłączny Casper i Kai. Skończcie chrzanić takie mecyje, bo gówno wiecie co się wydarzyło między tą trójką, ale dobrze… Lubię karmić się plotkami. Coco też. -Co mam Ci powiedzieć? – Wbiła w niego szare tęczówki próbując zrozumieć… Właściwie co? Jego żal, gniew, ból? Co miała zrobić? Dała mu nadzieję, w porządku, ale oni kurwa też jej te nadzieje dali. Też pozwolili uwierzyć w coś co było nierealne, a teraz? No jasne… Coco Kurwa Watson była tym kto zadrwił z Younga jak nikt inny. Pokręciła przecząco głową, a na jej usta wpełzł sardoniczny uśmieszek, którym raczyła każdego gdy tylko czuła się zbyt pewnie. Jedynie nie odczuwała tego przy Villiersie, ale skoro to dzień sądu ostatecznego to wyrzućmy z siebie wszystko. Cały ból. Jad i gniew. -Przepraszam? To niczego nie zmieni. Jesteś winny temu wszystkiemu? Oczywiście, że tak. Casper też. Ja też. – Głos nawet przez sekundę jej nie zadrżał, zwłaszcza że to nie był czas na myślenie o tym co powiedzą. To był czas żeby nawzajem na siebie krzyczeć, ewentualnie się pozabijać, ale o to chodziło w tej popranej obsesji, która powoli przeradzała się w nienawiść. Zbyt wiele żalu miała do Kaia. Zbyt wiele żal on miał do Coco. -Gdzie byłeś gdy próbowałam odebrać sobie życie? Gdzie byłeś gdy Summer po raz pierwszy płakała? Gdzie byłeś gdy jakiś fagas próbował mną obracać jak mu się żywnie podoba? Gdzie byłeś gdy mówiłam córce, że tatuś przyjdzie… W końcu przyjdzie. Gdzie byłeś przyjacielu gdy ja tkwiłam w szpitalu. Sama. Gdzie byłeś gdy błagałam o pomoc, bo potrzebowałam porozmawiać… Gdzie kurwa byłaś gdy nie było Cię w moim życiu i dokąd zmierzasz roszcząc sobie prawa do jakichkolwiek wyjaśnień? Kim jesteś żeby móc mnie oceniać?! – Powiedziała obojętnie i nawet nie podnosząc głosu, przy którymkolwiek przekleństwie. Była zimna. Obojętna. Nie chciała wydawać z siebie żadnych emocji. To on miał krzyczeć. Miał wrzeszczeć. To on miał nią potrząsnąć by obudziła się z tego koszmaru. Jednak on nic nie zrobi. -Co mam Ci powiedzieć? Przepraszam? Tego chcesz? Dobrze. Przepraszam. – Zagryzła dolną wargę, mimowolnie chwytając się za nadgarstki, a po chwili zaciskając na nich palce. Nie miała siły walczyć. Nie tym razem. Nie z nim.
Cholera. On wcale nie oceniał. Nie należał do takich osób. Zawsze trzymał się jakoś na uboczu, nie wpraszając się w sprawy które go nie dotyczyły. Nie jego cyrk, nie jego małpy. Poza tym nie interesowało go nigdy nic co nie dotyczyło jego osoby. Życie jest najważniejsze, a zwłaszcza Twoje, dlatego to zawsze on dowiadywał się ostatni o plotkach jakie krążyły o nim na wizbooku. Zresztą jego imię było jak penis. Dosyć często pojawiało się w ustach. Co taka CoCo może o nim wiedzieć? Co ktokolwiek może o nim wiedzieć? Czy ktoś zapytał o to jaki jest jego ulubiony kolor? I dlaczego pluje trzy razy za lewe ramię kiedy widzi czarnego kota? Domyślam się, że nawet żadna z osób, które chciały nazywać się jego super przyjaciółmi nie miała nawet o tym pojęcia. Całkiem często zdarza nam się nie dostrzegać małych detali, bo całą uwagę jaką skupiamy, koncentrujemy wyłącznie na sobie. To smutne. Nie patrzymy z czyjejś perspektywy. Nie chce nam się zamieniać ról. No bo po co wyobrażać sobie coś w czyjejś skórze skoro tak wygodnie siedzi się nam w naszej? To kolejne smutne rzeczy, na które nigdy nie będziemy mieli wpływu. Serio. Chciał przyjść do niej z kwiatami. Chociaż przez chwilę poczuć ciepło małego ciałka w rękach. To nie było tchórzostwo. To była cholerna niechęć. Ona wiecznie nawijała o Kacprze. Każdy list jaki od niej otrzymał zawierał chociażby wzmiankę o nim. No dobra. Zdarzały się wyjątki od reguły. Jednak nadzwyczaj trudno słucha się o tym jak matka Twojego dziecka rozpacza nad Twoim przyjacielem, któremu ją odbiłeś. Życie. Nie był Villiersem. Nawet nigdy by nie chciał. Ona chciała tamtego. Może to dobrze, że wynik testu okazał się być negatywny? Dałby sobie rękę uciąć za to, że Watson podświadomie pragnęło żeby to było dziecko jego byłego przyjaciela. Z drugiej strony czy to dobrze? Dopiero wkraczali w dorosłość, a psychicznie jeszcze błądzili po okresie dziecięcym. Nie byli na to gotowi. On też nie był, ale życie wymaga poświęceń. Nie teraz. Nie mógł być opanowany. Spokój gdzieś zniknął, a jego ręce z sekundy na sekundę zaciskały się coraz mocniej w pięści. Dość wyrzutów. Już dość wyrzutów nasłuchał się w swoim popieprzonym życiu. Teraz to jego czas na odparcie zarzutów. Uniósł głowę i spojrzał jej chłodno w oczy. Mimo, że stał bez ruchu, wszystko się w nim gotowało. - CoCo kurwa, kogo Ty chcesz oszukać? Twoje życie to taki meksyk, że już nawet tracisz rachubę czyje nosisz dziecko - rzucił kpiąco w odpowiedzi. To nie był najlepszy pomysł. Nie tak powinien z nią rozmawiać. Powinni dojść do konsensusu. Wytłumaczyć sobie wszystko. Och kurwa, jebać. - Byłem tam gdzie zawsze. Zawsze na tym pierdolonym drugim miejscu. Bo jak Casper nie przyleci na ratunek, to zawsze Kai się znajdzie żeby Cię wyratować z opresji. Otóż kurwa nie. Robiłem co mogłem. Starałem się. Kurwa Watson byłem przy Tobie do czasu. Ty i on... Pasujecie do siebie. Oboje jesteście popierdoleni. Ale Ty najbardziej. Jesteś kurwa famme fatale wśród ludzi wnoszących innym chaos do życia. Serio. Masz coś nie tak z głową. Powinnaś się leczyć. Samobójstwo? No gratulacje siostro. Taka silna CoCo co? 'Mam w dupie wszystkich, dam sobie radę', ale kurwa psikus nie? Zostałaś sama? No czemu CoCo nikogo przy Tobie nie było? jesteś pieprzoną egoistką. Rzygać mi się chce jak na Ciebie patrzę - wyrzucił z siebie, niewiele myśląc nad słowami które wypływały z jego ust.Na zakończenie splunął gdzieś w kąt i wyciągnął drążącymi rękami papierosa z paczki. Mimo, że dalej jej patrzył w oczy, wzrok miał jakiś nieobecny. Sama nie wiem ile w tym co powiedział dotyczyło niej samej. Większość na pewno, ale czy wszystko? W końcu każdy chłopiec ma w życiu taki moment, kiedy rzuca zabawkami i mówi 'dość'.
Young. Daj spokój. Nie oceniasz? Robisz to po raz drugi. No dawaj Kai… Przyjacielu! Gdzie podział się ten zawzięty facet, który zawsze sięgał po to na co miał ochotę? „Ej, Foka! Widzimy się w zakazanym, pokażę Ci moją kozak miejscówkę, a zaraz potem zaprowadzę Cię do gwiazd i jedyne co będziesz robić to jęczeć moje imię!” – Kai. Było zajebiście. Nie podważę tego. Jeden seks, zero zobowiązań. Zero zdrad. Wszak byliśmy wolnymi strzelcami. Jednak wiesz co mnie w tym wszystkim bardziej boli? Naprawdę wierzyłam, że dzieciak będzie Twój. Widziałam jak się cieszysz. Pamiętam jak dotykałeś mój brzuch, jak go całowałeś i jak chciałeś mnie tłuc, bo… Nie wiedziałam, że jesteś tym „jebanym” pałkarzem, który niby rzuca do obręczy. Dobra, w porządku! Nie ogarniam tego waszego śmiesznego quidditcha, ale to nie moja wina. To raczej kwestia, że mnie to nie kręci, ale kiedy obracają mną dwaj kapitanowie to powinnam wiedzieć co jest co, no nie? Jednak nie wiem. Nie obchodzi mnie. Tak samo Ty nie masz pojęcia czym jest dla mnie Fender Stratocaster, jedziemy na tym samym wózku, ale kurwa – nigdy nie miałam zamiaru Cię chujać do tego stopnia, więc w końcu się odpierdol i skończ wpierdalać jakieś frazesy do mojego życia, o których nie masz jebanego pojęcia. Masz prawo mnie oceniać? To ja mam prawo Cię zrównać z powierzchnią ziemi. I teraz to się stanie, bo czuję, że dłużej nie wytrzymam, a Ty jedyne na co zasługujesz to pogarda, wszak… Przesadziłeś. I wymierzam Ci policzek, bo nie mam siły dłużej stać bezczynnie i dawać się poniżać. Boli mnie ręka. Kurewsko mnie boli, wy wszyscy którzy gracie w tą waszą durną grę macie jakieś silne szczęki. Nie ogarniam tego, ale dobrze. Dostaniesz jeszcze raz, byś zapamiętał, że nie tańczysz z frajerem i nie będę Ci przytakiwać na wszystko dając się kurwić, bo masz gorszy dzień, żal, czy chuj wie co tam jeszcze może mieć w tej swojej popierdolonej główce. „Ho,ho,ho, stara, dobra Coco wróciła!” Nie, wróciła taka, o jakiej Ty jeszcze nie masz pojęcia, a każdy kto stanie na jej drodze spotka się z pogardą, bo za dużo wycierpiałam z Waszej strony, by jakkolwiek to analizować i rozwodzić się nad tym dłużej. Nie zasługujecie na to. Nie macie pojęcia o tym co jest we mnie, co było i jak teraz żyje, wiec jeżeli słyszałeś, że ćpam, czy non stop zachlewam się w trupa, to dam Ci radę… Przeanalizuj to raz jeszcze i zastanów się czy aby na pewno tak jest. Wszak, wyglądam teraz nadzwyczaj dobrze. -Coś Ci powiem… - Zaczęła mówić powoli, bo przecież chciała wyrzucić z siebie całe zło, które gdzieś tam się do końca w niej jeszcze tliło. Chore, ale jakże prawdziwe. Zabawne, co nie? Zresztą jakie to miało znaczenie, skoro miało się w tej chwili wszystko skończyć. -Nie uderzyłam Cię, bo nie masz racji. Uderzyłam Cię, bo zamiast mi pierdolić, że jestem dziwką, kurwą, pizdą, szmatą… To powinieneś spytać, czy mam siłę tu stać i wysłuchiwać po raz kolejny wyrzutów. Nie wiesz co czuje, nie masz o tym pojęcia. Przerzucacie sobie mną z ręki do ręki, i ten który ma wieczorem ochotę mnie rżnąć to robi to. Byłeś tylko Ty. I tylko Villiers. Masz odpowiedź? Jeśli próbujesz się wybielić, to Ci to nie wyjdzie. Nie zbudujesz na mnie opinii super skrzywdzonego przyjaciela, bo dobrze oboje wiemy, że w moim życiu byliście tylko wy i tylko wam dałam się bzykać, i posłusznie rozłożyłam nogi. – Do jej oczu napłynęły łzy, których nie potrafiła powstrzymać. Wzbierało się to w niej zbyt długo, żeby teraz dawać się jeszcze oczerniać. Young miał świadomość, że to co powiedziała Coco to prawda. Villiers też wiedział… Odpowiedź jest prosta czyje to dziecko, prawda? Ona jednak nie powie nic Casprowi. Będzie wolała wyjechać, niż płaszczyć się przed chłopakiem. On już miał dziecko. Rosie da sobie radę. Zawsze daje. To był tylko kryzys. Zażegnany kryzys. -Byłeś… Kurwa… Nadal jesteś, jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Nie planowałam tego. Nie wiedziałam, że wyniki wyjdą tak, a nie inaczej. Ty figurujesz w tych zasranych papierach. Nie chcę by on wiedział. Nie mam na to siły Kai. Wiem, spierdoliłam wiele spraw. Wiem, zdaję sobie z tego sprawę, co zrobiłam względem Ciebie, ale nikt nie jest bez winy. Potrzebowałam pomocy. Wierzyłam, że jakoś to będzie, aż do momentu gdy nie dostałam wyników. Załamałam się. Summer mnie nie obchodziła, w żaden sposób. Ręce mi drżały, a ja odgrzebałam na ulicy jakiegoś dilera, byleby mi dał to, co sprawi, że umrę… Rozumiesz? Chciałam tego. Pragnęłam. Summer skończyłaby w domu dziecka, czy cokolwiek. Nie miałaby matki ćpunki, i nikt nigdy by mi nie zarzucił, że mogłabym ją zabić. Nie potrafiłabym tego zrobić… Siebie owszem, ale nie ją. Jest maleńka. Bezbronna. Young, no kurwamaćjapierdole, przepraszam… - I tu nie wytrzymała dłużej. Rozpłakała się. Wyrzuciła z siebie kolejną porcję bolesnych słów, którą karmili ją ludzie przez kilka ostatnich miesięcy. Tego było za dużo. Ona była złamana, wszystkim co sprawiło, że zapragnęła śmierci. Potrzebowała tylko tego by ktoś podał jej rękę. By pomógł jej wstać. To nie tak mało wyjść. -Przepraszam….
Kłamstwo powtarzane milion razy w końcu staje się prawdą. On był tylko facetem. Czasami wierzył, a czasami nie. Skoro CoCo miała siebie za szmatę to czemu on miałby myśleć inaczej? Przecież ona sama mu się w ten sposób naświetliła. Kilka razy próbował powiedzieć jej, że wcale tak nie jest. Zdarzało się, że przyznawała mu rację. Teraz? Teraz nie chciał myśleć inaczej. Dla niego była nikim. Mogła się zaćpać. Nie zależało mu na niej. Na dziecku też nie. Przecież nie było jego. W ogóle mu na niczym nie zależało. Miał ochotę siedzieć w tej norze do końca życia i tylko dokupować kolejne flaszki i paczki papierosów. Może w końcu zdechłby jak pies i ktoś odnalazłby po jakimś czasie jego gnijące ciało, z którego otworów zaczęłyby wychodzić tłuste larwy. Jeżeli istnieje reinkarnacja to Young śmiał wierzyć, że jednym z tych obrzydliwych owadów byłaby taka Watson, która sczezłaby zapewne dużo wcześniej niż on od nadmiaru krwi w heroinie. Czy czymś tam. Tak, nie był wcale szczęściarzem. Na wszystko musiał zawsze zapracować sam. U wielu osób było inaczej. Wszystko podane jak na tacy. W głębi duszy gardził takimi ludźmi. Bez doświadczeń, bez żadnego kleksa w życiorysie. On i CoCo byli inni. Każdego dnia nabywali wiedzy, która okazywała się mniej lub bardziej przydatna, a z pewnością odbiegała od standardów jakie przyjmowali rówieśnicy. Nie mieli łatwo i jak widać jeszcze długo czas nie było im tego zaznać. Jeżeli w ogóle kiedykolwiek. Cios go nie bolał. Za dużo ich w życiu dostał. Uśmiechnął się tylko gorzko kiedy zauważył jak zacisnęła zęby kiedy ją zabolała ręka. Nie przeczę. Na pewno miał twardą szczękę. Kai Terminator Young, model odporny na wszystko ze szczególnym uwzględnieniem szczęścia. - Dobra, sama skończ pieprzyć. O czym Ty kurwa do mnie mówisz?! Ja mam spytać czy Ty masz siłę?! Bo co?! Bo tak się wczoraj naćpałaś, że teraz przez zejście słaniasz się na nogach? Mam to w dupie, rozumiesz? Pierdoli mnie to w jakim jesteś stanie. Równie dobrze możesz teraz leżeć na podłodze. Tylko się nie pobrudź bo dawno nie sprzątałem. Jesteś wrakiem człowieka, bo sama to sobie robisz. Wiesz co? Ty chyba kurwa po prostu jesteś głupia! Płaczesz i jęczysz jaka to Ty jesteś nieszczęśliwa, jak to wszyscy Cię mają w dupie, ale nie zastanowisz się że z takim śmieciem jak Ty nikt nie chce się zadawać? Wszyscy już Ciebie mają dosyć Watson. Przykro Ci, że obracają Cię na przemian dwaj kapitanowie? Posłusznie rozkładasz nogi? No co Ty kurwa pierdolisz. To tak jakby dziwce było smutno za to, że chłopak jej nie płaci. Taka jesteś mocna? To chyba sama potrafisz zadecydować nad tym puścić się czy nie - splunął na ziemię i spojrzał na nią z pogardą. Jaki miał mieć szacunek do kobiety, która lubiła się sypać? Już nie miał litości. Nie miał szacunku> Nie chciał na nią patrzeć. Miał jej dosyć. Szczerze dosyć. Miał dosyć popieprzonych problemów jakie za sobą niosła. Dość, basta, spierdalaj CoCo. - Okej, super, próbowałaś się zabić. No nie wiem, pójdź do psychologa może? Albo psychiatry? On da Ci jakieś magiczne tableteczki. Chociaż Twój brat powinien jakieś mieć w asortymencie... Może zgłoś się z tym do niego? Nie wiem... Próbujesz wzbudzić we mnie litość? Nie powinnaś być matką. Może to szkoda, że nie trafiło do domu deziecka... Na pewno ktoś inny zająłby się nim lepiej niż Ty. Ale słuchaj, wspaniała wiadomość! Jeszcze masz czas na to żeby ją oddać! Jeszcze Cię nie zapamięta. Zobacz, wygrałaś talon na kurwy i balon, może Ci przyniesie szczęście, zastanów się czy nie skorzystać. Byle szybko - z jakimś uporem maniaka, patrzył na nią uśmiechnięty jakby właśnie w tej minucie wstąpiło w niego jakieś niewytłumaczalne szaleństwo. Czy można mu było się dziwić? Kiedy coś przebiera miarę już nie zdołamy tego więcej nieść. Jesteśmy na przegranej pozycji, a on chciał wygrać. Przykro mi CoCo, nikt Ci nie poda ręki...
Drogie wspomnienie, Wstaje rano i rzygam wczorajszą wódką. Albo najebana wracam gdzieś nad ranem, próbując odnaleźć drogę do domu. Jeden list, i pierdole to… Do stracenia mam i tak nie wiele już. Miałam być taka dorosła, zamiast tego mam delire, ból głowy i cierpię na brak forsy. Po co do mnie pisałeś, skoro nie chcesz rozmawiać? Po co mnie obarczasz swoim bólem dupy? Myślisz, że to takie zajebiste wysłuchiwać, że po raz kolejny upadam? Nie, to nawet zabawne. Śmieje się z tego, bo przecież nie powinno mieć miejsca to co teraz odpierdalasz. Tak. Jestem zirytowana. Jestem zła, mam ochotę Cie zabić, ale powiem Ci jedno. Nawet gdybyś był ojcem, nie pozwoliłabym Ci się spotkać z Summer. Nie jesteś tego wart. To przedstawienie Coco, a dopóki chodzę na równych nogach musisz mieć pewność, że nie dam Ci zapomnieć. Zniszczyłeś mnie po raz kolejny, ale to właśnie dziś wyczyszczę swoją szafę ze wszelkich brudów, a każdego mola wybiję, bo nie jest wart niczego. Nie mogę na was polegać, to proste co wybieram. Nie upadnę, bo chcesz mnie skurwić. Upadnę by odrodzić się z popiołów, a potem znów spłonę i wszystko zatoczy błędne koło. Ale skurwielu. Spójrz na siebie. Summer jest śliczną dziewczynką. Nie zobaczysz jej. Zrozum, że nie zasługujesz na to. Zrób coś z sobą męska dziwko. Na dawaj, podejdź – uderz mnie. Pamiętam. Będę pamiętać, że życzyłeś mi śmierci i nie wybaczę Ci tego. Sprawię, że po raz kolejny będziesz płakał gorzkimi łzami, bo niszczyłeś mnie przez miesiące, a ja? Jak posłuszna suka ulegałam, bo wierzyłam, że tak ma być. Byłeś dyskryminowany? Musiałeś walczyć o swoje? Musiałeś, bo jesteś takim samym nieudacznikiem jak ja, ale ja wstanę. Podniosę się, a Ty jesteś zerem, nigdy nie wstaniesz o własnych siłach, bo przyjaciele się od Ciebie odwrócili. Liczysz na Kacpra? Licz. Licz, kurwa. Jednak nigdy się nie dowiesz, co stało się kilka dni temu. Nie ogarniesz w swoim mózgu tego, że ja i on pieprzyliśmy się. Co byś zrobił, gdyby to dziecko było Twoje, a Twój kumpel rżnął matkę Twego dziecka? Kurwa. Jak dobrze, że Summer nie jest Twoja. Nie zasługujesz na tą śliczną istotkę. Jesteś za słaby by unieść ciężar takiej odpowiedzialności. Uważaj teraz. Maluje się białą farbą. Jestem wybielona. Zostałeś sam. Wina spada na Ciebie. Jesteś w kurwidołku, i będziesz tam tak długo, aż się nie pozbierasz, ale nie uda Ci się. Nie jesteś w stanie tego ogarnąć. Wracasz do przeszłości, do pierdolonych wspomnień. W porządku. Żyjesz, to Twoje żyć, żyj nim dalej, bez takich osób jak ja. Nie jestem Ci potrzebna, po za tym jestem wybielona. Mogę więcej. Nie muszę liczyć się z frajerem. „Przyjaciele – synonim skurwysyństwa” – jesteś na to najlepszym dowodem. No zrób coś ze swoim życiem. Idź do Math. Powiedz, że przepraszasz. Kajaj się przed nią, może Ci wybaczy. Potem idź do Villiersa. Jestem pewna, że pierdolnie Cię w twarz, za to jak mnie skrzywdziłeś. Wiedziałeś. Wiedziałeś, że nie mam pewności kto jest ojcem, ale wierzyłam, że będziesz nim Ty. Wiedziałeś, że Cię potrzebuję – nie było Cię. Kilka listów. Wielkie mi rzeczy, do VIlliersa też pisałam. Błagałam żeby mnie rżnął, bo zajebisty Kai A. Young, spierdolił w pizdu. I wiesz co? Mogę wybuchnąć teraz śmiechem, patrząc Ci w oczy, bo jak to wciąż powtarzasz, dałeś się wychujać szmacie. Przepraszam Cię, przyjacielu. Przepraszam tak kurewsko mocno, bo nie chciałam zadawać tylu ciosów. Przepraszam Cię, przyjacielu. Przepraszam za to, że jesteś takim frajerem, a ja bezduszną suką, która zniszczy każdego, kto przyczynił się do mojej śmierci. Przepraszam Cię, przyjacielu, ale muszę dziś oczyścić swoją szafę z brutalnych wspomnień. Przepraszam Cię, bo nie chciałam Cię skrzywdzić. Boli mnie najbardziej to, że ludzie nie potrafią przyznać się do błędów, ale dobrze. Zrobiliśmy to dziś. Ja to powiedziałam. Rzuciłam „przepraszam”, które widać ma moc równą gówna testrala, ale co mnie to obchodzi? Wybieliłam się, moje ręce mają białą farbę. Teraz Twoja kolej, ale jesteś tchórzem. Nie jesteś w stanie zrobić tego co ja. Jesteś słaby. Tak kurewsko słaby. Musiałbyś być w mojej skórze. Musiałbyś mieć tyle blizn. Musiałbyś czuć to co ja… Może wtedy zdobyłbyś się choć w minimalnym stopniu na odwagę, by naprawić własne błędy. Ty samolubna męska dziwko, mam nadzieję, że będziesz za to zdychała w piekle. Stała i słuchała. Słuchała i płakała. Płakała i miała ochotę zacząć się śmiać, ale nie było jej na to stać, wszak to nie był dobry moment by go sponiewierać jednym zdaniem. Ma czas. Ona też ma czas. To nie jest ich ostatnie spotkanie, ale jeśli kiedykolwiek przyjdzie do ostatecznego starcia, to krew się poleje i jedno z nich skończy w grobie. Nikt nie da im szansy na przeżycie, nikt nie pozwoli z rozkoszą poskładać życia w całość, a Coco z pewnością nie da takiej szansy Youngowi. Nie był dla niej tego wart. Nie był już tym facetem, na którym jej zależało. Nie był tym facetem, za którym mogłaby wskoczyć w ogień. Mogła go gnoić. Mogła z niego szydzić, ale nadal… Gdzieś tam w środku tlił się obraz Kaia, który jest jej przyjacielem. Za kilka lat powie jej, że u niego wszystko – spoko, ona będzie wierzyć w to. Będzie wierzyć w to głęboko. -Żegnaj Kai… - Powiedziała beznamiętnie, a po chwili odwróciła się na pięcie, bo nie miało nic innego sensu. Nie mogła stać tu jak pizda, którą można szmacić, bo ma się gorszy dzień. Ona się wybieliła. Uciekła. Koniec tematu. Nie było nad czym się rozwodzić. Dopiero gdy podeszła do drzwi, stanęła jeszcze na moment, i tuż przed wyjściem z Pokoju nr 13 wyszeptała ciche „przepraszam”, ale czy to coś zmieni, po słowach którego zraniły, a ujście znalazły w najmniej oczekiwanym momencie? Zmieni to. Wiesz gdzie jej szukać.
Jakoś niespecjalnie obchodził Bunny fakt, że gdzieś tam za rogiem w Kaiowym sercu mogła się czaić jakaś mała pszczółka o imieniu Math. Swoją droga dziewczę o kimś takim nawet nie miało pojęcia i nie wydaje mi się żeby prędko mogło się to zmienić. Jej przyjaciel miał na koncie niejedną dziewczynę i równie barwną historię, która każdej z nich dotyczyła. Gdyby tak skupić się na tym co ten chłopak robił ze swoim i ich życiem, można by było napisać na tej podstawie całkiem niezłą książkę, a gatunek zakładam że komediodramat to by był. Beatriz mogłaby się nawet na chwilę w niej pojawić niczym urocza, nieco trzepnięta wróżka, która rozsypałaby dookoła czarodziejski pyłek, który sprawiłby że na chwilę problemy odeszłyby na bok, a potem sprytnie by uciekła. Wszystko co dobre za szybko się kończy i nie mówcie mi, że to nieprawda bo każdy zna odpowiedź. Nawet jeśli jest to prezent urodzinowy to w końcu ktoś go rozpakuje, a potem pizgnie w kąt. Może i racja. Mogła się trochę opuścić w tejże kwestii, w końcu na świecie rózne deficyty się pojawiają, więc kto wie. Jednak proszę sobie przypomnieć, że meksykańska w niej krew płynie, a to wpływa nie tyle co na potencję, a potencjał. Jej oczywiście w wykonywanych czynnościach, więc Young nie zapominaj o tym temperamencie, który może zdziałać więcej niż doświadczenie nabyte przy ruchaniu pobocznych dziwek. Zwłaszcza, że w jej przypadku o takich lachonkach to nie ma mowy. Mimo, że jest bi to trochę pozostało jej do nadrobienia, a na jej drodze ostatnio sami opaleni surferzy się pojawiali, a ludzie no ręce i witki opadają, bo to przecież każdemu może się przejeść! Haha jasne. Tak, tak, niech Ci będzie. Miał ją w garści, ale co poradzę na to, że na jej drodze rzadko pojawiali się chuderlawi, bledziutcy chłopcy, z podkrążonymi oczami, wyglądający jak wyjęci prosto z jakiegoś ćpuńskiego filmu. O, Kai zdecydowanie odnalazłby się w takiej roli, ale dobra, już nie bądźmy wobec niego tacy uszczypliwi. Chłopak w życiu wiele wycierpiał, więc niech sam sobie poszczypie. Byle za tyłek albo coś, bo skoro Meksykanka to trochę tam kobiecości się znajdzie i pewnie nawet tego nie poczuje, ajjj. - No więc właśnie, skoro mamy przed sobą kilka miesięcy to czemu mnie straszysz jutrzejszym wyjazdem? A zresztą... Znikaj. Muerte i tak Cię znajdzie, a jak nie ona to ja. O ile dzisiaj nie rozwiejesz moich sennych marzeń ha! - zmarszczyła uroczo nosek w odpowiedzi i zajęla się tym rysowaniem na jego torsie wzorów przeróżnych. Taki był z niego cwaniak? No cóż, nie wziął poprawki na to, że może Bunny nie zauważy nawet że zniknął. Dokładnie w ten sam sposób zgubiła swoją super ważną karteczkę, którą przecież trzymala cały czas przy dupie, a tu psikus. - Masz rację, chociaż w Twoim przypadku nie wiem czy wytrzyma co innego - odgryzła się i już odwróciła żeby w pląsach sobie wdzięcznie wybiec z Magicznego Pubu Rondo. Ej panie barmanie czy aby na pewno ta słodka dziewuszka uregulowała rachunek? Ona już tego nie pamiętała. Zresztą dała taki pokaz tańca, że należało jej się darmowe picie. Jeszcze powinni jej dopłacać. Zwłaszcza te zboki, którym ślina ciekła na widok jej podskakujących pośladków, a fe! Tak się składa, że przewidując nagły zwrot akcji (mówię tu przecież o zgubionej liście zakupów!), Deluna zatrzymała się w pokoju numer trzynaście (szczęśliwy jej numer!), do którego Kai chyba mógł mieć jakiś sentyment... No trudno! Trochę się zataczała, błądząc po uliczkach, bo jej zmysł orientacji w terenie leżał i kwiczał, a zwłaszcza podczas apogeum jej najebańskości. Całe szczęście wreszcie się udało odnaleźć ten obskurny Dziurawy Kocioł i chcąc nie chcąc Young został zaciągnięty za rękę do środka i po schodkach na górę. Nawalona w trzy miotły Bunny całym swoim ciałem naparła, a właściwie rąbnęła o drzwi, co by je łatwo otworzyć. - Obleśnie tu w środku co nie? Trzeba było mnie zabrać do siebie, no ale, ale Ty zawsze masz jakieś wymówki. Głupi Kai. No chodź, chodź ze mną tuu.... - zawyła ochoczo teraz i jego popychając, ale na łóżko. Żeby nie dać mu chwili oddechu, zaraz się na niego zwaliła, ale nie było to jakieś bolesne super, bo ważyła tyle co jego jeden but.
Kai lubił seks. Nie ma co się ściemniać. Lubił się bawić. Korzystać z życia i pić do białego rana. To było jego od a do z, nigdy mniej i nigdy więcej. Zawsze na maxa, a jeżeli coś szło nie tak, to ucieczka była dużo lepsza niż ograniczanie w postaci jakichkolwiek kazań i czegoś co… Każdy sypie na prawo i lewo, jak tylko ma okazję. On od tego uciekał, bo chyba za dużo się w ciągu roku wydarzyło, by w tym momencie tak bezczelnie wracać do pewnych kwestii. Nie był masochistą, ani tym bardziej nie rozprawiał nad sensem istnienia, po prostu żył w tym co się ponoć nazywało życiem, ewentualnie jak kto woli gównem. Wszystko zależy od punktu patrzenia, a ten bywa dość przewrotny. Jednak dość tego emopierdolenia, bo się aż niedobrze mi zaraz zrobi od wyrzucenia z siebie tego emocjonalnego gówna. Zauważyła, że obydwa wyrazy zaczynają się na „emo”, ja też. Bystrzak ze mnie, pomimo, że głowa już nie ta. Trudno. Podobnie jak nie było mi dane zrozumieć czemu Kaiowi ten pokój jest dość dobrze znany. Cóż. Teraz już wiem, ale Young pewnie nawet w tym stanie nie przypomniał sobie tego, co dotyczyło przeszłości. Takie zagrania nie były dla niego. Czyż to trochę niezabawne? Człowiek próbuje zacząć od nowa, a ludzie nie pozwalają. Lepiej wypierdolić. Pójść w chuj, a na końcu pokazać faka i kazać się kulturalnie odwalić, bo przecież wtykanie swoich haczykowatych nosów, w nie swoje sprawy jest codziennością, prawda? I właśnie ta meksykańska krew pozwoliła mu znów spojrzeć na swoje życie z zupełnie innej perspektywy. Była chętną panienką, która z rozkoszą rozłoży przed Kaiem uda. Dlaczego miał z tego rezygnować skoro laska sama się pakowała mu do łóżka? Oczywiście, gdyby miał świadomość, że za kilka dni wróci Math, że się z nią zejdzie – inaczej przebiegłby ten wieczór. A może jest nawet dla niego szansa? Kto ich kurwa wie. To jest tak brutalnie ohydne jakie myśli mu błądziły, po głowie, że z pewnością wolałby znaleźć się w swoich czterech kontach, by znów nic nie odwalić. -Senne marzenia? Opowiedz mi o nich. – Uśmiechnął się, unosząc jedynie prawy kącik warg ku górze, a zaraz potem spojrzał na nią, jakby była małym dzieckiem, które trzeba prowadzić za rękę, a przecież… Nie trzeba było. Może gdzieś po drodze Young przeżył zaburzenia psychiczne, czy coś w ten deseń, by zrozumieć to wszystko co się działo, od przejścia z klubu do dziurawego i nawet zapomniał o tym, że ilość procentów krążąca po jego organizmie była zbyt duża. Chuj wie – jako istota wszechwiedząca. -Och, daj spokój maleństwo. Przekonaj się czy dam radę. To chyba żaden problem, nie? – Puścił jej oczko, by po chwili zatopić dłoń w jej długich gęstych włosach, które otuliły nadgarstek i smukłe palce eks zawodnika quidditcha. Zaraz potem przybliżył się do niej, by dłonią wodzić po wcięciu w talii, a finalnie zakończyć wędrówkę i umiejscowić ją na wysokości biodra. Taki z niego odważny ślizgon, że chyba naprawdę zapomniał jak się powinno obchodzić z dziewczynami. Może to też kwestia tego, że był pijany, a po alkoholu był z nim na bakier jeśli chodzi o seks, ale pomacać może, bo dlaczego nie? I tak o to dłoń rozpoczęła dalszą wędrówkę, tym razem w górę, by po chwili znaleźć się pod koszulką dziewczęcia i opuszkami palców drażnić jej skórę, pod którą płynęła ta prawdziwie gorąca krew. Nie hamował się, ani tym bardziej nie miał zamiaru usłyszeć stop. W końcu czy byłaby w stanie użyć tego sformułowania, skoro on już zaciskał swój dotyk na jej piersi? Szczerze w to wątpię. -U mnie aktualnie z pewnością się rucha Arienne, więc pyszczku nie zrzędź. Nie lubię wyrzutów. – I zanim się zorientował już leżał na łóżku, a ona tkwiła na nim. Taki obrót spraw był równie przyjemny, ale z tego co się orientuje… Kai może liczyć na jakiś mały bonus, czyż nie?
Do północy została jeszcze godzina, gdy szła przez opustoszałe ulice Londynu. Zbliżająca się zima wiedziała, jak zręcznie wyczyścić miasto z jakiejkolwiek żywej duszy pałętającej się na zewnątrz. Gdyby nie umówione spotkanie, ona zapewne również nie wysunęłaby nosa poza ciepłe mury Hogwartu. Była jednak tak podekscytowana, że nie przeszkadzał jej lodowaty wiatr, który raz po raz targał włosy i ranił zmarznięte policzki. Z jednej strony nie mogła doczekać się, aż w końcu zobaczy Victora. Nie widzieli się dobry miesiąc, nie licząc szybkich, przypadkowych spotkań na korytarzach. Tęskniła za nim. Tęskniła i to cholernie. Za jego dotykiem, głosem, ciałem. Za wszystkim, co było z nim związane. Z drugiej jednak obawiała się tej nocy. Im dłużej go widziała, tym bardziej jej zależało. Jego bliskość sprawiała, że jej i tak już mocne uczucie rosło w siłę coraz bardziej. Potrzebowała go jak tlenu. Mimo, że nie odwzajemniał tego tak, jak by chciała. Wiedziała, że nie jest dla niego nikim ważnym. Nie był typem, który przywiązywałby się na dłuższą metę. W każdej chwili mógł znudzić się i odstawić ją w kąt, jak niepotrzebną zabawkę. Bo tym właśnie była dla Victora. Zabawką. Z którą robił, co mu się żywnie podobało. Opatuliła się szczelniej czarnym, bawełnianym płaszczem i szła przed siebie, zmierzając do Dziurawego Kotła, gdzie mieli się spotkać. Zastanawiała się, dlaczego nie mogli umówić się w jego mieszkaniu, gdzie zwykle zdarzało im się lądować. I czym, do cholery, był tak zajęty? Czyżby przypałętała się nowa zdobycz, której trzeba pokazać, gdzie jej miejsce? Prawdę powiedziawszy i tak nic by z tym nie zrobiła, ale na samą myśl o sznurku kobiet, które każdego dnia ciągnęły się za nim jak szalone, dostawała gęsiej skórki. Czuła nie tyle gniew, co ukłucie zazdrości i lekkiego bólu. Tak, to wszystko z pewnością ją bolało. I gdyby nie fakt, że tą osobą był Victor, już dawno by sobie odpuściła. Powoli zbliżała się do znajomych drzwi. Nie spieszyła się, stukając botkami o zimny, otulony pierwszym śniegiem chodnik. Specjalnie przyszła wcześniej. Chciała przygotować się fizycznie i psychicznie. Przypudrować nosek, nabrać głębokich wdechów i czekać, aż się zjawi. Weszła do środka, gdzie było przyjemnie ciepło. O wiele przyjemniej, niż na dworze. Rozejrzała się dookoła, zdejmując z dłoni dopasowane rękawiczki i odpinając guziki płaszcza. Gdy odebrała klucz do zamówionego wcześniej pokoju, na miękkich nogach weszła po schodach na piętro. Z każdym krokiem oddychała coraz głębiej, wdychając zapach starego drewna i wyczyszczonych podłóg. Jeszcze trochę i go zobaczy. Otworzyła drzwi, lekko siłując się z zamkiem. Pokój był niewielki, ale dziwnie przytulny, jak na Dziurawy Kocioł. Bynajmniej znajdowało się w nim to, co najważniejsze, czyli wielkie, małżeńskie łoże. Weszła do środka i usiadła na jego brzegu, zdejmując okrycie. Założyła na siebie nową, czarną i idealnie przylegającą do jej ciała sukienkę, która podkreślała wdzięki. Miała trzy czwarte rękawy, sięgała do pół uda i odkrywała plecy. Na nogach miała cienkie, ciemne rajstopy i najlepsze buty, jakie posiadała. Wyjęła z torebki małe lusterko i spojrzała w swoje odbicie. Opuszkami palców przesunęła po brylantowych, acz skromnych kolczykach. Łagodny makijaż i perfekcyjnie ułożone włosy podkreślał perłowy kolor szminki, którą nałożyła na usta. Uśmiechnęła się, żeby dodać sobie nieco otuchy i zamknęła wieczko. Do północy zostało piętnaście minut, które miała wrażenie, iż będą ciągnąć się w nieskończoność. Nie mogąc usiedzieć na miejscu podeszła do okna i odsłoniła ręką grube zasłony. Oparła się o framugę i założyła ręce na piersi, krzyżując zgrabnie nogi.
Londyn pełen śniegu. Coś niesamowitego. Zwłaszcza bez tych wszystkich ludzi kręcących się wszędzie dookoła. Nie przeszkadzał mu obecny mróz czy śnieg, zawsze lubił tę porę roku. Jednocześnie cudownie piękną i niesamowicie groźną. W czasie niej można było spacerować sobie spokojnie, kiedy inni siedzieli w domach i nie mieli nawet zamiaru wyściubiać nosa za drzwi. A teraz zmierzając na umówione spotkanie mógł się takim spokojem delektować. Jakby nie patrzeć mało osób byłoby chętnych do opuszczenia ciepłych łóżek przed północą, a zwłaszcza w taką pogodę. Nie spieszyło mu się, specjalnie wyszedł wcześniej, żeby bez pośpiechu zdążyć idealnie na umówioną godzinę. Jednocześnie nie miał zamiaru być też wcześniej, punktualność oznacza bycie na miejscu o danej godzinie, nie chwilę wcześniej czy później. Tak został nauczony i tego się trzymał. Pokonując kolejne metry zastanawiał się jak rozwinie się to nocne spotkanie. Lilienne była dla niego... Hmm, sam nie wiedział kim. Znajomą? Kochanką? Zabawką? Chyba wszystkim po trochu, tak jak wiele kobiet i nie tylko kobiet, które zdążył poznać. Wiedział jak ludzie na niego reagują i wykorzystywał to dla własnych korzyści. Kokietował, zapraszał na kolacje, prezentował upominki, a później jak już się znudził po prostu porzucał. Tak bez żadnego wyjaśnienia, jak zniszczoną zabawkę. Sceny zazdrości czy żałosnego płaczu po rozstaniu, nie robiły na nim żadnego wrażenia. Nawet bardziej irytowały, co kończyło się często jeszcze większym upokorzeniem dla marudnej osoby. Lepiej dwa razy się zastanów, zanim posłużysz się przeciwko komuś jego sumieniem. Bo może się okazać, że ten ktoś wcale go nie ma. Tak jak w przypadku Victora. Dlatego był ciekawy jak długo uda się dziewczynie wytrzymać takie traktowanie zwłaszcza, że doskonale widać było jej zauroczenie osobą Blaise'a, który uważał, że nie jest zdolny do pokochania kogoś w romantyczny sposób. Wiedział od małego, że najprawdopodobniej jako dziedzic będzie musiał poślubić wybraną mu przez ojca kandydatkę. Aranżowane małżeństwa były przecież na porządku dziennym. Emocjonalne związki zaś to nic innego jak sznur, a następująca po nich miłość to zaciskająca się pętla. Zatrzymując się przed drzwiami lokalu otrzepał śnieg, który przykleił się do jego płaszcza chroniącego jego dzisiejszy ubiór. Granatową koszulę w komplecie ze spinkami do mankietów, a do tego czarną kamizelkę wyszywaną srebrnymi nićmi. Czarne spodnie i skórzane buty dopełniały całość. Spojrzał na zegarek określając pozostały czas do spotkania. Idealne wyczucie. Wchodząc do Dziurawego Kotła skinięciem głowy przywitał się z właścicielem i skierował w stronę wynajętego pokoju, w którym już pewno czekała dziewczyna. Delikatnie popchnął drzwi, które ustąpiły cicho pod naporem jego dłoni, a kiedy już całkowicie się otworzyły chłopak mógł przyjrzeć się wystrojowi. Na pierwszy plan wysuwało się wielkie łoże, a następnie widok zamyślonej Lilienne stojącej przy oknie. Victor zamykając drzwi i zdejmując kurtkę zaczął podchodzić do dziewczyny żeby objąć ją od tyłu. Zamykając uścisk przejechał nosem po odsłoniętej szyi, żeby złożyć pocałunek za uchem Vinter. – Witaj. Ślicznie wyglądasz. – szepnął jej do ucha pochwałę.
Minuty leniwie przesuwały się po tarczy postarzałego zegara, wiszącego nad pokaźnych rozmiarów komodą, stojącą naprzeciw wielkiego łoża. Widok za oknem może nie zapierał tchu w piersiach, aczkolwiek na pewno umilał oczekiwanie. Wpatrywanie się w drobne płatki śniegu, unoszone przez wiatr jak delikatne piórka, zawsze kojąco na nią działało, jednocześnie wprawiając w zadumę. Było tak i tym razem, gdy czekając z niecierpliwieniem wypatrywała sylwetki Blaise'a. Na samą myśl zbliżającej się godziny jej serce zaczynało wyczuwalnie szybciej pracować. Zastanawiała się nad drobnymi szczegółami, napawając w myślach jego przyszłą obecnością. Chciała go zobaczyć, ale jeszcze bardziej poczuć. Pragnęła go tak niewyobrażalnie mocno, iż czasami uczucie to nie dawało jej normalnie funkcjonować. Zwłaszcza po takich spotkaniach, jakie mu zaproponowała. Kiedy przeczytała od niego list, długo nie wahała się z odpowiedzią. Wiedziała, co napisać, aby się pojawił. Był to prawdopodobnie jedyny sposób, by zgodził się z nią spotkać, jeżeli był zajęty. Nie liczyła bowiem, że zainteresuję się zwykłym spotkaniem przy kawie, które niewątpiliwie sprawiłoby jej równie dużą przyjemność, jak to. Zwykle starała się dostosowywać do jego potrzeb, nie chcąc narażać się na ewentualne konfrontacje. Była na każde, najmniejsze choćby skinienie jego palców, jak zahipnotyzowana spełniając każdą zachciankę. Nie oczekiwała w zamian niczego szczególnego, choć nie można powiedzieć, żeby niekiedy podobne myśli nie krążyły po jej głowie. Był bowiem dla niej kimś więcej, niż tylko znajomym, z którym od czasu do czasu spędzała noc. Był kimś, kogo traktowała szczególnie inaczej, niż wszystkie otaczające ją osoby. I mimo, iż w głębi na pewno marzyła o tym, że pewnego dnia poczuję do niej coś znacznie głębszego, niżeli seksualny pociąg, nie była w stanie uwierzyć, że kiedykolwiek mogłoby się to wydarzyć. Pozostawało to tak dalekie prawdzie, że nie pozwalała sobie na dłuższe rozmyślanie na ten temat. W tamtej chwili liczył się jedynie fakt, że za niespełna kilkanaście minut zobaczy go w pełnej okazałości. Opierając się o grubą framugę, padało na nią tylko słabe światło palących się na parapecie świeczek. Reszta pokoju schowana była w intrygującym półmroku. Zamyślona nie zauważyła nawet, kiedy dobiegła w końcu tak strasznie wyczekiwana przez nią północ. Nie zauważyła również, kiedy w dębowych drzwiach pojawił się sam Victor. Z twarzą zwróconą w stronę wychodzącego na pustą ulicę okna, nie usłyszała, jak zwinnie podchodzi do niej, aby następnie mocnymi ramionami objąć ją w pasie. Dopiero wtedy jej roztargnione myśli skierowały się na inny tor, a ona sama drgnęła pod wpływem jego uścisku. Poczuła przesuwający się wzdłóż szyji nos, aż w końcu delikatny pocałunek, jaki złożył tuż za jej uchem. Jej czułe na dotyk bodźce, znajdujące się akurat w tej części ciała, zagrały, wprawiając tym samym jej drobną skórę w przeszywające, podniecające mrowienie. Mimowolnie przymknęła oczy, zagryzając lekko dolną wargę. Cichy szept jaki zaszczycił jej lewe ucho był najpiękniejszą melodią, jaką było dane jej poznać, a jego treść mile połechtała jej ego. Pełna oczekującego napięcia otworzyła oczy, odwracając głowę tak, że znajdowała się teraz pod słabym kątem. Nie chciała kończyć przyjemnej i pełnej miłego napięcia chwili. Odwróciła jednak i resztę ciała, wpasowując biodra idealnie w jego ciepłe ręce. Znajdowała się teraz na wprost niego, nieziemsko przystojnego mężczyzny, dla którego była w stanie zrobić wszystko. Doleciał do niej zapach drogich, pociągających perfum, które zawsze mu towarzyszyły. Uśmiechnęła się delikatnie, zalotnie mrużąc oczy i ponownie przygryzając wargę. Wpatrywała się w jego usta, od których dzieliło ją może kilka niewielkich centymetrów. - Dziękuję - mruknęła prawie niedosłyszalnym tonem, podnosząc wzrok na zielone, hipnotyzujące oczy. Był od niej wyższy, musiała więc nieco podnieść podbródek, aby dobrze się w nie zagłębić. - Tęskniłam za Tobą.. - szepnęła równie cichym głosem, kładąc ręke na jego przedramieniu.
Od dawna nie było jej tak dobrze. Mięśnie już nie były spięte, głowa jej nie bolała, oddech nie drżał, zimno nie przeszywało. Była szczęśliwa i zakochana. Zakochana w facecie, z którym jej przyszłość nie była pewna. Ale nie przeszkadzało jej to. Miała tylko nadzieję, że Leoś już nie zniknie, że jej szczęście nie rozpłynie się w powietrzu. Ścisnęła mocniej jego rękę, gdy ustami dotknął jej czoła. - Nie pozwolę. Zamknę drzwi, będę cię trzymać, krzyczeć, płakać. Nie wytrzymałabym, gdybyś... - Nie dokończyła. Oboje dobrze wiedzieli, jak bolesne byłoby kolejne rozstanie, kolejne samotne dni, kolejne noce spędzone na szukaniu obok drugiej osoby. Zbliżyła twarz do jego twarzy, gdy wypuścił dym, rozchyliła lekko usta i zaciągnęła się, po czym musnęła wargami jego policzek. - Dostałam list z Ministerstwa, że mam opuścić mieszkanie, a klucze zostaną przekazane dopiero właścicielowi. Kurwa, nienawidziłam cię wtedy. Czytałam tylko te cholerne listy i tłumaczyłam sobie, że mnie kochasz, że lada moment wrócisz... Och, zapomnijmy o tym. Jutro pójdziemy po te klucze. Wszystko już będzie dobrze - uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na niego z miłością i szczerością. - Osiem i pół kilo. Stres, fajki i alkohol - wzruszyła lekko ramionami, jakby to wcale nie miało znaczenia. - Żebyś wiedział. Wymyślili sobie ferie w Rosji. Pociąg wykoleił się na środku Syberii, w jakiejś wiosce, z której nie można nawet się teleportować... Nawet nie pytaj, jakim cudem tutaj jestem - skrzywiła się lekko. Czuła się tak lekka, tak ważna. Zaśmiała się radośnie i wtuliła w jego ramię, gdy ją objął. Może była naiwna, może była głupia... Ale kochała go, pragnęła, ufała mu. Gdy stanęli przed Dziurawym Kotłem, odpowiedziała na jego pytanie tylko delikatnym pocałunkiem w szyję, a już po chwili wciągała go do lokalu, gdzie wynajęli pokój. Nie czekali na nic - od razu udali się do trzynastki. Może w końcu będą spokojnie spać.
Trochę niepokoił go fakt, że wszystko przyjmowała z takim spokojem. Tak łatwo mu wybaczała. Może to wszystko było częścią jakiegoś planu? Wcześniej obmyślanej zemsty za to, że ją zostawił? Drżał na samą myśl o tym, że mogłaby wyrzucić go ze swojego życia. Tylko… tylko czy potrafiłby aż tak udawać? Nie, nie mogłaby, na pewno by nie mogła. Ściskało go w żołądku, jak zwykle gdy się teleportował. Wszedł do dusznego wnętrza Dziurawego Kotła. Nie powiedział Voice, gdy płacił za wynajęty pokój, że to ostatnie pieniądze jakie ma. Nie chciał jej martwić. Nie chciał jej w ogóle nic mówić. Wszystko miało być już dobrze, jakby nigdy nie zniknął. Jakby widzieli się ostatni raz parę godzin wcześniej. Był na siebie wściekły, że doprowadził ją do takiego wyniszczenia fizycznego. Jeżeli tak wyglądało jej ciało, to jak musiała wyglądać jej psychika. Szedł za nią do wynajętego pokoju. Nigdy nie wierzył w przesądy więc numer nie zrobił mu większej różnicy. Ciepło pomieszczenia otulało jego zmarznięte ciało. Chciał być blisko niej. Otworzył drzwi wpuszczając ją przodem. Zamknął je następnie na klucz nie chcąc tu już nikogo więcej. Podszedł do niej i pocałował. Długimi chudymi palcami niecierpliwie rozplótł warkocz który pozbawiał go dotyku tak kochanych włosów. Ich zapach niemal od razu go odurzył. Całował ją spokojnie, delikatnie, nigdzie się nie śpieszył. Chciał ją od nowa poczuć od nowa poznać. Wyrzuty sumienia jednak wróciły równie szybko jak zdążył o nich zapomnieć. Odsunął się od niej, żeby usiąść na łóżku. Nie mógł zebrać myśli: -Voice… Kurwa przepraszam. Bardzo Cię przepraszam… To, ja… Nawet nie wiem co mam mówić rozumiesz? Czuje się podle, bo znów to zrobiłem- wyciągnął ręce i przyciągnął ją do siebie żeby usiadła mu na kolanach. Gubił się.
Chciała go znienawidzić, odepchnąć, odejść. Ale nie mogła. Był całym jej światem, jej radością. Wyciągał z niej ciepło i czułość. I pożądanie, ale nie to brudne. Nie mogła mu nie wybaczyć. Z resztą, o jej uczuciach do Czecha najlepien świadczyło to, że nie nosiła na serdecznym palcu pierścionka z diamentem, a ulic nie przemierzała w towarzystwie blisko trzydziestoletniego, bogatego faceta, który dałby jej złote góry. Nie potrzebowała ich. Potrzebowała kogoś, kto da jej poczucie bezpieczeństwa, miłość, ciepło. Kogoś, kto weźmie ją mocno w objęcia nie bojąc się, że złamie jej żebro albo coś. Potrzebowała Leosia. Miała głupie przeczucie, że nierozsądnym było pozwolenie mu na zapłacenie za pokój. Na sto procent nie miał pieniędzy. Przecież mógł jej powiedzieć, zrozumiałaby. Nie miałaby pretensji. Nie zależało jej na jego portfelu. Sama mogłaby kąpać się w galeonach, gdyby tylko miała na to ochotę. Nie chciała być dla niego problemem, nie chciała wyrywać mu z kieszeni ostatnich monet, nagabywać go, żeby zostawił matkę i siostrę. Były jego rodziną, częścią jego życia, a Voice szanowała to wszystko. Gdy szła po schodach, jej nogi wyglądały tak, jakby zaraz miały się połamać. Zawsze była bardzo szczupła, a każdy kolejny kilogram mniej czynił ją coraz słabszą i kruchszą.... Ale nie zwracała na to wszystko uwagi. Nie teraz, gdy Leoś był tak cudownie blisko. Gdy zamykał drzwi na klucz, rzuciła płaszcz na krzesło. Tatuaże na nadgarstkach były jakby ciemniejsze... Chyba dlatego, że jej skóra była jakby bledsza. Podeszła do niego i przyległa do jego ciała, układając dłoń na jego policzku. Odwzajemniła pocałunek, nie spiesząc się, subtelnie i czule. Cicho westchnęła, gdy rozplątał jej warkocz. Delikatne loki opadły na jej kark, wpadając pomiędzy jego palce. Dłonią spłynęła na jego kark, a później na ramię. Nie rozumiała, dlaczego się odsunął. Wciąż jednak była blisko. Patrzyła na niego z tym zdziwieniem i przygryzła wargę, spuszczając wzrok, gdy zaczął mówić. Na początku nic nie powiedziała. Pozwoliła mu położyć dłonie na swoich kościstych biodrach i przyciągnąć. Usiadła mu na kolanach, wciąż nie patrząc mu w oczy. - Rozstańmy się, jeśli... Jeśli.... - przełknęła głośno ślinę, podnosząc w końcu wzrok. W jej błękitnych oczach ponownie błyszczały się łzy. - Jeśli nie jesteś w stanie pogodzić mnie ze swoimi problemami. Bo... Ja nie chcę cierpieć, nie przez ciebie. A już na pewno nie chcę, żebyś ty cierpiał. Nie chcę być twoim problemem... - spojrzeniem błądziła po swoich lekko krzywych paznokciach. Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Cholera, to tak bolało.