Ta komnata jest najbardziej słonecznym miejscem w zamku - bardziej niż klasa transmutacji. Okna są bardzo szerokie i wbudowane jeden obok drugiego na całej długości bocznej ściany. Dodatkowo kolory ścian i podłogi zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Bez względu na pogodę w tym pomieszczeniu jest przyjemnie i utrzymuje się stała temperatura dziewiętnastu stopni Clesjusza.
A czy gdyby Naleigh myślała to by się tu znajdowała? Na pewno nie. Siedziałaby teraz w kółeczku i opowiadała w jaki to sposób wpadła w sidła narkotyków. Byłaby na odwyku. Ileż ona by teraz dała, żeby móc sobie tak śnić, zamiast wpatrywać się w te fiołkowe oczy. Bała się ich równie mocno, jak samego właściciela. A przecież NNN do strachliwych osób nie należy. Gwałtownie usiadła. - On. Jest za tobą. Spójrz tam! Regis, to ten facet, który.. Który zabił ich, rozumiesz? On po mnie wrócił. Zabije mnie, zabije. Pierdolnij go avadą. Zrób coś, proszę – popatrzyła na niego błagalnie. Nie znała osoby, która w tym momencie mogłaby jej pomóc. Strach spowodowany przez heroinę na moment sparaliżował jej całe ciało. Nic nie mogła zrobić, toteż uparcie wpatrywała się w owego ktosia, który miałby jej coś zrobić. - Jak to nie ma? No przecież go widzę. Popatrz dokładnie. Siedzi tam. Patrzy na mnie morderczym wzrokiem. Ma nienaturalnie fioletowe tęczówki i.. – chciała wymieniać dalej, jednak nie wiedziała co! Widziała tylko jego oczy, nic więcej. W zamglonych wspomnieniach też zostały jedynie one. Z jedną różnicą: tamte jej współczuły. Te chcą zabić. Schowała twarz w dłoniach, odrobinę się trzęsąc. Była taka bezradna. Gdyby miała różdżkę z pewnością rzucałaby teraz przeróżne zaklęcia. A tak? Siedziała skulona i pragnęła tylko jednego - aby ten morderca stąd zniknął. Raz na zawsze.
Mogli sobie tak gdybać w nieskończoność, jednak było to stratą czasu, bo gdybanie nie zmieniało nic. A tylko powodowało przygnębienie, rozdrażnienie i irytację. On niechętnie się podniósł, jednak te poderwanie się Naleigh niejako zmusiło go do tego, on po prostu nie chciał pokazać, że ją lekceważy, nie mógł. Nie mógł, bo wtedy by się odsunęła od niego... a on sobie uświadomił, że nie chciał, by go opuściła. - Nikt cię nie zabije, Naleigh, uspokój się - próbował uspokoić dziewczynę. Widział jej spojrzenie i w tym momencie zrozumiał, że miała ona bardzo realistyczne halucynacje, czego się przestraszył, bo domyślał się również z jakiego powodu. I bał się, bo nie wiedział tak naprawdę, co zrobić w tym momencie. Stracił swój zdrowy rozsądek. Ostatnio dosyć często go tracił, zauważmy. A to nie wychodziło, wbrew pozorom, na dobre. Spojrzał jeszcze raz w tamtą stronę, tylko po to, by upewnić się, że nikogo tam nie było. On był tego pewny, nie miał żadnych przywidzeń. - Tam nie ma nikogo takiego. Nikogo z fioletowymi oczami. Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? - zapytał bezradnie. Regis nie pamiętał w tym momencie, z czym związane były te oczy. - Nikt nie chce cię zabić - powtórzył. Jedynym, co mu przyszło teraz do głowy, to to, żeby ja przytulić w geście pocieszenia. I zrobił to.
Nawet jeśli by to zrobił to Naleigh z pewnością by o tym zapomniała. W końcu kto po takich imprezach cokolwiek pamięta? Ale.. chyba dobrze, że stało się tak, a nie inaczej. Potrzebowała teraz kogoś, kto mógłby ją uspokoić i udowodnić, że nic jej się nie stanie. Że jest bezpieczna. Bezradność jest jedną z rzeczy, której nie lubimy. Bo czujemy się tak żałośnie, gdyż nie potrafimy pomóc. A Regisowi nie pozostało nic innego jak czekać, gdy halucynacje miną. - Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Chcę po prostu, żeby ten patafian stąd zniknął i już nigdy więcej nie wracał. On zabił wystarczająco dużo osób. Odebrał życie tak o, jednym ruchem różdżki, rozumiesz? Nie miał żadnego prawa, żadnego powodu, aby to zrobić, a mimo wszystko... Zrobił to, do cholery - wytłumaczyła, gorzko się uśmiechając. Nienawidziła go z całego serca. Ale Nefretete sądziła, że był niewarty tego, aby zaśmiecać sobie sumienie informacją, iż dopuściła się morderstwa. Wtuliła się w niego niczym małpka (Boże, ale ja dziś porównaniami walę). Ale nawet świadomość, że Regis jest tuż obok nie potrafiła przezwyciężyć irracjonalnego strachu. - Obiecaj, że on mi nic nie zrobi - poprosiła cicho. - On sobie pójdzie, prawda? - spytała naiwnie.
Była bezpieczna. I nawet nie dlatego, że Regis przy niej był, tylko dlatego, ze nikogo groźnego tam nie było. Bo kto wie, czy by nie stchórzył i nie zostawił Naleigh na pastwę losu. Bo on tylko udawał takiego chojraka, a kiedy przychodził czas, żeby się wykazać, często uciekał, paląc za sobą mosty. Tak, musiał czekać. Tylko ile? On nie lubił czekać. On wolał dostawać wszystko to, co chciał, natychmiast. W tej samej chwili, gdy sobie tego zażyczył. Egoistyczne podejście, wiem. Ale taki był. - A więc... to jego widzisz? - zapytał, domyślając się nareszcie, o kogo jej chodziło. Wiedział skądinąd, że chodziło jej o tego, który wymordował jej pól rodziny. Dlatego tak się go bała, bo myślała, że teraz jej kolej, by umrzeć z jego rąk. Ale dlaczego akurat teraz musiało się to jej przywidzieć, dlaczego akurat przy nim, Regisie Sauveterre, który nie chciał się przywiązywać do nikogo, a to właśnie się działo? - On nic ci nie zrobi. Jego tu nie ma, słyszysz, nie ma - próbował nadal tłumaczyć Naleigh, że to, co widzi, to tylko halucynacje, ale chyba niezbyt mu się to udawało, niestety.
Była, ale o tym nie wiedziała. Halucynacje miała bardzo realistyczne i dość.. Cóż, przerażające. Z pewnością widok człowieka, który pozbawił ją bliskich, nie był jakoś szczególnie przyjemny. Zwłaszcza dla kogoś o tak spaczonej psychice, jak Naleigh. I jakby nie patrzeć to większość ludzi dba tylko o swoje dobro. Zależy im na własnym szczęściu, nie innych. Bo co nam z radości drugiej osoby, gdy sami czujemy się źle? Egoistą jest każdy. W mniejszym lub większym stopniu. Nie sądzę, aby na świecie żył człowiek, który ma wrodzony altruizm. A cierpliwość jest teraz jedną z najrzadziej spotykanych cech. No bo komu chce się czekać? Lepiej mieć wszystko od razu podane na tacy. - A czy jakiś inny człow.. morderca ma oczy o takim odcieniu? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Dla niej było to oczywiste, że widzi osobę, która pozbawiła ją najważniejszych ludzi. Odebrała najlepsze lata życia. To przez nią wdepnęła w bagno. Bo kto wie, czy gdyby oni teraz żyli to Nefretete nie byłaby osobą normalną? Zbieg okoliczności? Przeznaczenie? Nie wiem. Tak miało po prostu być. Padło na niego. - To trochę dziwne, wiesz? Same sprzeczności. Ja go widzę, ty nie. Jesteś szczęśliwy, a ja zaś z kolei nie. Przed tobą maluje się dobra i kolorowa przyszłość, a moja? Moja jest do dupy. Śmiesznie jest to wszystko skonstruowane. Jestem ciekawa co za imbecyl stwarzał ten świat – powiedziała nagle. – Nie przemyślał niektórych szczegółów. Zauważyłeś to? Chciała zapomnieć o tym, że zaraz błyśnie zielone światło i będzie po niej. Była obecnie najstarsza z rodzeństwa. I jedynym świadkiem wypadku. Teraz dotarło do niej, iż te siedem lat życia, na które liczyła to zdecydowanie za wiele. Poprosiła o zbyt wiele. I tak wszyscy kiedyś umrzemy. Szkoda tylko, że oni musieli tak szybko. I ja też.
Taki widok na pewno nie był przyjemny! Bądź co bądź, ten człowiek wyrządził jej wielką krzywdę, czyż nie? Odebrał połowę rodziny, jak nie więcej. Skrzywdził ją. Nikomu chyba nie było miło, gdy widział kogoś, kto go zranił, nie? A dbanie o własne szczęście... To naturalna domena człowieka. Jego naturalna potrzeba. Każdy do tego dąży, nawet, jeśli się tego wypiera. Ale właśnie są przecież ludzie, którzy maja wrodzony altruizm i takich ludzi znam! Faktem jest jednak, że to ten konsumpcyjny świat zmusza nas do bycia egoistami i uczy nas, ludzi, tego. I trzeba przyznać, ze jest bardzo dobrym nauczycielem. - Przepraszam, że nie zapamiętałem tego zbyt dobrze - szepnął. Cóż, dla niego to nie było tak oczywiste i nie dziwmy się temu wcale! Taka ilość alkoholu, jaką wypił, spowodowała spustoszenie w jego głowie większe, niż moglibyście sobie wyobrazić. Być może Naleigh nie byłaby uzależniona. Być może. Znowu gdybanie. Padło. Niedobrze. - Może jest to dziwne, ale dziwny jest ten świat, wiesz? Poza tym... jak możesz mówić, że moja przyszłość będzie taka dobra, skoro nawet ja sam jej nie znam? I nie mów, że jestem szczęśliwy. Zbyt mało o mnie wiesz - dodał z wyrzutem do niej. Wiedział, że jej życie nie będzie dobre, ale... do cholery jasnej, w jego życiu też mogło się coś spieprzyć, nie? Choć nie chciał tego w ogóle.
Tak to prawda, potrzebował tego impulsu. A w tej chwili jego impuls, który był nim przez tak długie lata, odkąd odeszła Lotta, Korotya, zupełnie nie był w humorze na takie zabawy. Wręcz przeciwnie. Grig miał bardzo nieprzyjemne wrażenie, że po prostu znika w jego przyjacielu umiłowanie do zabawy. W zasadzie Orlov był bardzo ciekawy na jakiej to podstawie został wybrany. Chociaż może lepiej tego nie wiedzieć? Musiał mieć jakiś super ukryty potencjał. Jeśli tak było wolał myśleć, że jest zwykłym piromanem, niezbyt dobrym w zaklęciach czy innych rzeczach tego typu. I może sobie marnować życie na zabawy z ogniem. Grig nie miał pojęcia czy ktokolwiek nie organizował czegokolwiek dla niego. I bardzo wątpił, że Eufemia cokolwiek wymyśli. Co najwyżej jakiś super ostry seks. To jedyne co kojarzyłoby mu się z prezentem urodzinowym od panny Fontejn. No tak, Grig stronił zazwyczaj od jakichkolwiek używek, oprócz alkoholu, nawet od trawy. Dziś zrobił wyjątek. Jeśli Lotta będzie się wozić z tymi kobietami na pewno niedługo skosztuje różnych używek. Grigori patrzył się na nią uważnie jak zadał pytanie. Ku jego zdziwieniu miał wrażenie, że oczy wypełniły mu się łzami. I na dodatek przytuliła się do niego. Zaskoczony Grig dość niepewnie położył dłoń na jej plecach. Wygląd po Rosjaninie? No nie wiem. Raczej po niej. Grig raczej nie był szablonowo przystojnym przedstawicielem swojej płci. Ale te dzieci z pewnością dałyby im popalić. Na szczęście póki co żadne z nich nie miało podobnych planów. Pokiwał głową słuchając jak Lotta to wszystko widzi. W zasadzie całkiem mu się to podobało. Aż roześmiał się krótko, kiedy wspomniała o dzieciach. Kto wiedział. W końcu Grig był stworzony do bycia ojcem, nie? Ale tak, niczego nie można było wykluczać. Grig przez napływ rzeczy, które sobie wyobrażał, niespełnionej przyszłości aż zmarszczył niezadowolony brwi, szukając czegoś innego o czym mógł rozważać. Grigori porzucający dziewczynę? To zdarzało się strasznie rzadko. Po prostu kiedy z jakąś już wchodził w jakieś kontakty stawiał sprawę dość jasno. Albo tylko jedna noc, albo chce kontynuować romans. Raczej to pierwsze rzadko się zdarzało w sumie, bo wtedy chodziło zazwyczaj o jednonocne, pijackie imprezy. A co obchodziło pannę Fontaine co robiła Lotta? Grig szczerze wątpił, że wykazałaby się taką zazdrością wobec dziewczyny. Stety, niestety. Prychnął słysząc, że jedyna opcja to prywatny show. Ale kiedy ta wspomniała coś o urodzinach jego szalone oczy rozbłysły na chwilę. - No to uważaj, bo mogę sobie przypomnieć tą obietnice, bo teraz ci odpuszczę – oznajmił. No tak wtedy nikt nie powinien mieć do nikogo pretensje, w czasie jego dnia. Zdumiony wpatrywał się w nią słysząc wieści o Steve’a. - No nie powiem. Ale po co miałby zmieniać nazwisko? – zapytał jeszcze. Ale szybko o tym zapomniał. Skupił się na o wiele ważniejszych sprawach dla pijanego Griga. Romans Lotty. Fakt, że Howard. Ten obleśny, okropny Amerykanin, dotykał dziewczyny. Wręcz wywinął się z jej ramienia, udając że chodzi całkowicie o zapalenie papierosa. Szczęśliwi w otwartym związku? Grigori aż prychnął na to zdanie. Chociaż wiedział, że pije po części do niego. Tu nie chodziło o to. Tylko o to z kim zastanawia się nad tym, żeby z nim być. Steve Howard. Najbardziej tępy chłopak na całej planecie. No cóż „związek” Griga i Effie to wyjątkowo skomplikowana i trudna sprawa, a to nad czym myślała to pytanie na które on sam nie potrafił do końca odpowiedzieć. Więc w zasadzie mogła tylko nad tym myśleć, bo on nie potrafiłby na to odpowiedzieć. Poprawiała go z imionami. Grig aż z irytacją prychnął. - Co za różnica? – zapytał zaciągając się gwałtownie papierosem. Nie spojrzał na nią kiedy wspomniała o tym, że sama nie wie. Próbował nie denerwować się jeszcze bardziej. Czekał aż to przemyśli patrząc sobie w sufit. - Co o tym myślę?- zapytał patrząc w jej stronę. Spojrzał na jej unoszącą się w powietrzu rękę. Złapał ją za nią i przyciągnął do siebie. - Przyznam, że gdybyś nie była Lottą, którą tak uwielbiałem, cholernie bym się ciebie brzydził. Steve’owi chodzi zawsze o jedno. Chce tylko wykorzystywać dla swoich celów. A dziewczyny z którymi był to zazwyczaj puste idiotki. Zakończył i wstał bardzo chwiejnie na nogi. Puszczając jej rękę i oddalając się od jej twarzy. - Czuje się dziwnie, że dołączyłaś do grona wielbiących Howarda i tyle – mruknął. - Chyba stąd spadam, zanim przesadzę – mruknął, by powoli kierować się do wyjścia.
Dokładniej sześć osób. Ludzie załamują się po stracie jednej, a co dopiero SZEŚCIU? Ale dała radę. W końcu ma mnóstwo przyjaciół. Małych, kolorowych, pomagających dotknąć boskości. Krew w niej wrzała na samą myśl o tej jakże znienawidzonej twarzy. Jednak nie miała odwagi, aby go zabić. Choć chciała. Czasem niewinne dążenie do spełnienia własnych marzeń, bycia szczęśliwym zmienia się w dążenie do celu po trupach. I.. to dosłownie. W tym jednym przypadku jesteśmy mega zdolnymi i genialnymi uczniami. Cóż poradzić, skoro zazwyczaj podejmujemy beznadziejne decyzje jeśli chodzi o nasz dalszy byt? Pogłaskała go delikatnie po policzku. Nie oczekiwała żadnych przeprosin. Poza tym, sama dzisiaj wymieszała zbyt wiele narkotyków. Do tego dochodzi tytoń i alkohol. Oj, przesadziła, z pewnością jutro będzie tego żałowała. Ale do jutra jeszcze daleko. - Jest dziwny i dlatego zastanawiam się dlaczego przyszło mi na nim żyć. Jednak już niedługo przejdę na ten znacznie lepszy, więc nie narzekam. - Wzruszyła ramionami. Po prostu wiedziała. Przeczucie? Być może. - A nie jesteś? - spojrzała na niego dużymi oczami ze zdziwienia. Była niemal pewna, że ma wszystko, co jest potrzebne do pełni szczęścia. A przecież chcieć to móc. Wystarczy się postarać, a będzie okej. Nic się nie spierniczy.
Mali kolorowi przyjaciele? Oni nie byli przyjaciółmi. Udawali ich, a tak naprawdę byli wrogami, niszczącymi od środka. Dawali pozory szczęścia i wielkości, a zostawiali człowieka z jedną wielką pustką. I czy to wszystko miało jakikolwiek sens? Każda podjęta decyzja ma swoje wady i zalety. Każda kogoś uszczęśliwia i tak samo kogoś rani. I tylko od nas samych zależy, czy obrócimy to wszystko w dobro, czy jednak w zło. Chwycił jej rękę w mocnym uścisku - tę samą, którą zdołała właśnie w tej chwili dotknąć jego policzka. A potem przyciągnął ją do siebie bardzo mocno i z wielkim wysiłkiem posadził ją sobie na kolanach. Była tak blisko, jak tylko mogła być. Bo chciał tego, chciał. Ale niczego więcej. Nie mógł sobie pozwolić na nic więcej. - Nie wiesz, czy tamten będzie lepszy. Może być gorszy - nadal trwał przy swoich przekonaniach, które tyle razy już jej przedstawiał. - Nie do końca - zdobył się na szczerość. Całe szczęście, że nie będą o tym pamiętali. Czy miał wszystko? Nie, nie miał. Sprzeczali się tak jeszcze chwilę, ale senność ogarniała ich oboje i po niedługim czasie oboje zasnęli - Naleigh wtulona w Regisa.
W sumie nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że właśnie jak jest z Korotyą. Wszak był człowiekiem szczęśliwym i spełnionym i w ciągu zaledwie tygodnia jego życie okazało się był zupełnie inne, puste bez Tamary i jeszcze dziwniejsze z jej złudzeniem i siecią kłamstw. A może właśnie w tym szaleństwie jest metoda? Może czara uznała, że owy potencjał na pewno gdzieś jest, a w popiołach jego zniszczeń mają szansę odrodzić się bardzo interesujące, nowe rzeczy? Lepiej, żeby nikt inny niczego nie organizował. W innym wypadku Lotka zmuszona by była do wykończenia wszelkiej konkurencji, a już nie raz udowodniła, że potrafi to zrobić z precyzją i bez litości. Ona wręcz przeciwnie, była pewna, że tak wyjątkowa osoba jak panna Fontejn, z pewnością wymyśli coś frapującego.I oby jej własne pomysły nie wypadły wtedy blado. Znajomy dreszcze przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa, gdy Grig niepewnie położył dłoń na jej plecach. Jeszcze trochę, a zbierające się w jej oczach łzy naprawdę znalazłyby ujście i zalały jego koszulę, która pachniała tak dobrze, mimo że już trochę inaczej, niż pamiętała. Wygląd mieszany. Choć gdyby miałby to być męski potomek, Ostberg oddałaby duszę za to, żeby miał identyczne oczy i włosy, jak Orlov. Może i nie był szablonowo przystojny, jednak zdecydowanie miał w sobie to coś, co sprawiało, że mało kto mógł się z nim równać. Przynajmniej w jej oczach. A co do planów, nigdy nic nie wiadomo, o! Miała nadzieję, że jej plany przypadną mu choć częściowo do gustu. Podróże? Tak. Ustatkowanie? Tak. Trochę świata? Tak. Rosja? Tak. Gdyby tak właśnie toczyła się ich przyszłość, każdy byłby w mniejszej lub większej części usatysfakcjonowany. Takie rozmyślania sprawiły, że naszedł ją melancholijny nastrój. A to źle. Więc ponownie zaciągnęła się głęboko, pragnąc odgonić od siebie wszystkie te piękne, niespełnione wizje. Zdarzało się bardzo rzadko, ale dlaczego nie? W końcu każdy kiedyś ma dosyć i nawet kontynuacja romansu musi się kiedyś skończyć. Finka mogłaby się założyć, że co druga uczennica z przedziału od piątej do siódmej klasy uważała Orlova za łamacza serc, chociaż ona po długim czasie, jaki spędzili razem wiedziała, że tak naprawdę daleko mu do tego. - Ależ nie ma takiej potrzeby. Przecież wiesz, że zawsze dotrzymuję danego słowa. - odparła beztrosko, ciesząc się, że po raz kolejny ma okazję podziwiać szaleńczy błysk w jego oczach. Nie odpowiedziała na jego pytanie, tylko zagryzła mocno dolną wargę, aż poczuła gorzki smak krwi. Zagryzła jeszcze mocniej, gdy niby tak nie do końca celowo wywinął się z jej uścisku. Więc to tak? Jednak się jej brzydzi? Na kolejne pytanie też nie odpowiedziała. Bo po co? Znała jego i jego wybuchy złości i bynajmniej nie pragnęła go doprowadzać do takiego stanu. Jego słowa, "gdybyś nie była Lottą, którą tak uwielbiałem" krążyły w jej głowie, wdzierając się bezlitośnie w jej psychikę. - Ale ja... - zaczęła, lecz tak naprawdę nie miała pomysłu, co mu powiedzieć. Tłumaczyć się? Przepraszać? Spierać się? Kiedy tak rozpaczliwie myślała, co mogłaby powiedzieć, żeby miało to jakikolwiek sens, Grig już wstał i kierował się do wyjścia, nawet się nie oglądając. - Ale ja cię kocham... - powiedziała rozpaczliwie, czując cisnące się pod powiekami łzy. - Powiedz mi, że jesteś w stanie jeszcze mnie pokochać, a zaraz po turnieju wrócę do Rosji i nie odezwę się do niego nigdy więcej, nigdy więcej nie wyjadę sama. Tylko powiedz, że mnie jeszcze pokochasz. - jęczała głosem zbyt żałosnym, żeby mógł należeć do niej. W sumie nie pamiętała, żeby kiedykolwiek komukolwiek wyznawała takie rzeczy. Nie na trzeźwo. Teraz czuła już, że alkohol całkowicie opuścił jej krwiobieg, a trawa nic nie daje, oprócz złudzenia szczęścia. Czy Grig usłyszał to, co mówiła, czy po prostu pójdzie dalej, zostawiając ją ze swoimi wyznaniami sam na sam?
Grig nie wiedział i nie miał zamiaru dalej mieć w głowie sytuacji z Dimitrim i Tamarą. Zdecydowanie za dużo się działo w jego życiu, żeby teraz się tym przejmować. Albo raczej za dużo się o tym nasłuchał. Musiałaby się wyjątkowo natrudzić dla Griga, żeby konkurować o jakieś robienie imprezy z panną Fonejn. Dlatego chyba dobrze, że pół wila mimo wszystko nie miała takich niecnych planów. Przecież Lotta była tylko jego eks dziewczyną, a Effka niby obecną więc aż nie wypadało, żeby walczyły o lepszą imprezę dla Orlova. W zasadzie Grig nie zastanawiał się nad tym jak miałyby wyglądać jego dzieci, ale zdecydowanie nie dawałby im swojego wyglądu. W końcu jeśli już byłby na stałe z jakąś kobietą to na pewno musiałaby na tyle mu się podobać, że marzyłby o gromadce klonów, jej młodszych wersji. Oczy? W których odbijał się dziwny błysk szaleństwa? No tak, jeśli to właśnie podobało się większości kobiet to ładnie. Aby mieć zainteresowanie należy być odpowiednio dużym szaleńcem. Szczerze mówiąc plany były świetne i nawet Grig przez chwilę wyobrażał sobie jak wraz z Lottą podróżuje po świecie. W zasadzie w pewnym momencie mignęła mu tam twarz Effie więc zmarszczył brwi, niezadowolony, że znowu poddawał się jej czarowi. Jak on nie lubił tego, że Fontejn jest pół- wilą! No cóż, jeśli tak uważały to jest to co najmniej dziwne. Chyba, że fakt, iż został reprezentantem tak podziałał na jego pozycję! Dobrze z resztą, że Lotta wiedziała jaki naprawdę jest, bo zna go tak długo. Roześmiał się już tylko na jej słowa i pokiwał z uznaniem głową. Oj tak, wiedział, że zawsze dotrzymuje słowa, nawet w takich sprawach. Grig całkowicie zajął się swoim papierosem, oddalając od siebie znany mu zapach Lotty. Czy brzydzi się jej? Nie. Nie potrafiłby mimo wszystko. Przecież to była panna Ostberg, jak mógł się jej brzydzić. Dobrze, że nie odpowiadała. Chyba nikt nie chciałby, żeby Rosjanin teraz nagle wybuchł. Zbierał się do wyjścia, bo chyba nie mieli już nic sobie do powiedzenia. Nie odwracał się tylko szedł w kierunku drzwi. I nagle usłyszał pełne rozpaczy słowa Lotty. Aż zdumiona odwrócił się na pięcie i wlepił w nią spojrzenie. Na jej kolejne słowa tylko coraz bardziej otwierał oczy, nie mogąc się nadziwić jej słowom. Wyobraźnia Griga podsuwała mu różne obrazy. On i Lotta razem wracają do Petersburga. Dwa lata na studiach i wyruszają w świat tak jak powinni zrobić. Orlov aż ruszył w jej kierunku powoli i w końcu kucnął obok ogarnięty tą uroczą wizją. Ale kiedy już chciał powiedzieć, że tak, mógłby ją pokochać i wróci z nim do Rosji podniósł na nią smutne spojrzenie. Wziął do ręki jej delikatną dłoń i ścisną lekko. - Wyjechałaś bez słowa – powiedział w końcu tym razem z widoczną goryczą w głosie. – Jak mógłbym znowu ci zaufać? Jak mógłbym stawiać wszystko na jedną kartę z kimś tak nieobliczalnym jak ty? Teraz zadajesz się ze Stevem. Dlaczego mam się zgadzać skoro masz często tak beznadziejne wybory? Oczywiście miał na myśli Steve’a i jej odjazd z Durmstrangu. Mówił spokojnie i powoli patrząc w jej oczy. Miał wrażenie jednak, że to tylko wymówki. Same wymówki. - Nie ufam ci i nie wiem co musiałabyś zrobić, żeby to się zmieniło. Nie potrafiłbym odejść od Effie Fonatine po twojej obietnicy, która nie wiem czy jest cokolwiek warta – powiedział w końcu podając jeden z większych powodów. Przyznając samemu sobie, że za często ma w umyśle twarz Effie, żeby teraz wybrać Lottę. Tą pieprzoną, złośliwą pół-wilę. Puścił jej rękę i położył na ziemi. Wstał z powrotem i zaczął się cofać. - Muszę iść i pomyśleć... – wymamrotał i tym razem dość szybko poszedł ku wyjściu.
Owszem, musiałaby się natrudzić, ale największą przeszkodą byłoby jej sumienie. I tu zaskoczenie, owszem, posiada takowe! Po prostu wiedziała, że byłoby to niepoprawne pod każdym możliwym kątem, żeby tak nagle wpieprzała się ponownie w życie Orlova. Ułożone czy nie, nie ważne. Ale już raz zdecydowała się go opuścić i nigdy nie zakładała, że będzie na nią czekał. Chciała jego szczęścia. A teraz nie mogła na nie patrzeć. Uśmiech wywołany jej obietnicą i jego uznaniem, szybko zbladł w obliczu następujących wydarzeń, a raczej słów. Lub wypadałoby powiedzieć, milczenia. Skoro doszli do takiego etapu, musiało być naprawdę źle. Szczęście, że nie wpadł jej do głowy jakże genialny pomysł udowadniania swoich racji czy też przekonywania go, czy w ogóle mówienia czegokolwiek, co nie odniosłoby żadnego skutku. Miała już dość starych spraw, niewyjaśnionych i przedawnionych, jednak wciąż o sobie boleśnie przypominających. Z tej przyczyny czuła, że innej już okazji nie będzie. Ale nie okazji, do wyznawania uczuć, jednak okazji do zamknięcia tego rozdziału, co powinni już zrobić dawno temu. Niby padło "przepraszam" oraz "wybaczam", padło również "postaram się" i "spróbuję", jednak to wszystko dalej siedziało gdzieś tam głęboko i sabotowało codzienność w najmniej odpowiednich momentach. Dlatego też porwała się na tak desperackie wyznania. Niech wie, co czuje. Niech wie, jak z nią jest. Niech wie, co jest w stanie poświęcić. I niech podejmie decyzję, której ona nie potrafi sama podjąć. Niech powie jej wprost, że to przeszłość. Że nie ma już żadnej szansy na wrócenie do niespełnionej przyszłości. Wtedy dopiero będzie mogła iść dalej. Jak by to było, gdyby jednak dał inną odpowiedź, niż się spodziewała? Nie miała pojęcia. Sądziła, że Grig po prostu pójdzie dalej, że zdenerwowany nie słyszy jej słów lub też wcale nie chce słyszeć. Bardzo ją zdziwił, gdy się zatrzymał. I się odwrócił. I podszedł bliżej i przykucnął obok. Ach, musieli wyglądać uroczo, on wyjątkowo zdumiony, a ona wcale nie mniej. Może i ścisnął jej dłoń lekko, ona jednak wcale się nie powstrzymywała i oplotła ją swoimi drobnymi palcami najmocniej, jak tylko potrafiła, jakby naiwnie wierzyła, że to go zatrzyma przy niej. Pewnie dalej ma na skórze odciśnięte ślady jej paznokci. I właśnie oto ta nieobliczalność, za którą kiedyś ją uwielbiał, stała się teraz jedną z jej gorszych cech. Ale czy właśnie ludzie nieobliczalni nie są brani za niezrównoważonych i nieodpowiedzialnych? Zapewne ciężko byłoby zbudować z nią poważną relację. Czy to były wymówki? Na pewno stanowiło to podstawy, do braku zaufania w stosunku do jej osoby. Słysząc ciąg dalszy, mocno zagryzła dolną wargę. Nie wiedział, czy jej obietnica jest coś warta. To ją zabolało. Ale zaciekawiło ją coś. "Nie potrafiłbym odejść od Effie Fonatine". Czy to znaczy, że Grig nie wraca do Rosji? A może przeciwnie, Pani Prefekt wyjedzie razem z nim i rozpocznie studia w Durmstrangu? Nie miała odwagi o to zapytać. Albo po prostu miała pewność, że tym razem nie odpowie. Wbiła spojrzenie w swoją dłoń, którą położył na ziemi i która teraz paliła żywym ogniem. Już miała zamiar powiedzieć "odezwij się" lub "będę czekać", ale nawet to jej nie przechodziło przez gardło. Odczekała chwilę, gdy jego zdecydowane i szybkie kroki ucichły w oddali i sama wstała, a w jej ruchach nie pozostało już nic z dużej ilości alkoholu w organizmie czy oparów z fajki. Równie zdecydowanie ruszyła w stronę drzwi i niemalże słysząc natrętny głos, powtarzający uparcie "oj, Lotko, będziesz się z tego tłumaczyć!", opuściła Tęczowy Pokój, co do którego po tym wieczorze miała mocno mieszane uczucia.
Adele snuła się po Hogwarcie, samotnie próbując odkryć niezwykłość tego budynku. Póki co nie za wiele zobaczyła. Wielka Sala, dziedzińce i błonia nie zaspokoiły dość jej ciekawości i postanowiła przeszukania przenieść w głąb zamku z nadzieją, że może tam odkryje coś imponującego. Bez przekonania pięła się po schodach, wzrokiem jeżdżąc po twarzach wymalowanych na portretach. Niekiedy pozwoliła sobie na krótki komentarz odnośnie scenerii dzieła i od czasu do czasu udało się jej wyciągnąć z postaci jakąś odpowiedź. Dość szybko znudziło ją to, a zmysły podpowiadały jej, że w głębiach korytarzy spotkać można rzeczy o wiele ciekawsze. Pokierowała się w tamtą stronę, nie do końca wiedząc na którym właściwie jest piętrze i pchnęła pierwsze lepsze drzwi. Stanęła wmurowana gdy jej oczom ukazały się najprawdziwsze, a przynajmniej tak wyglądały, tęcze i bez wahania wsunęła dłoń w jedną z barw. Cofając rękę zauważyła zmianę barwy ubrania co zaintrygowało ją jeszcze bardziej i nie minęła minuta, a swoją bluzkę, kawałek po kawałku, koloryzowała wybranymi kolorami.
Hogwart może dla wielu był drugim domem, dla niektórych jedynym, ale nie dla niej. Dla niej to tylko jeden z przystanków na drodze zwanej Iterius. Krzesło było jedynie krzesłem, pokój, pokojem. Nic nie kojarzyło jej się z rodzinnym krajem, do którego miała zamiar wrócił po całej tej przygodzie. Ale żeby bardziej umotywować swój wybór, musiała najpierw poznać Hogwart, by wiedzieć, że dobrze postępuje. Chiyoko nie wiedziała, co sprawiło, że znajdowała się w tak melancholijnym nastroju. Po prostu rozmyślała nad tym, czy będzie kiedyś tak w przyszłości, że wchodząc do domu, ktoś będzie na nią czekał; ktoś, kto naprawdę będzie ją kochał. Ale to tylko smutne myśli, nieważne, one miną, wiedziała o tym. Już nieraz tak bywało. Poznać zamek mogła jedynie poprzez zwiedzanie go. Nawet, jeśli oznaczało to długie wędrówki. Doszła aż na te pieprzone siódme piętro, nie wiedząc nawet, że podążała podobną drogą do Adele. Dotarła do pokoju tęczowego i pewnie by cieszyła się feerią barw i ogarnął ją szał kolorowania, kiedy zobaczyła Tiiviste. Niedobrze. - Ktoś tu się nudzi - stwierdziła pozornie niedbale.
Zabawa ciągnęła się w najlepsze i gdy jej bluzka już do połowy pokryta była różnorodnej wielkości plamami, postanowiła, że drugą część koszulki ozdobi jednym, ładnym niebieskim odcieniem. Ruszyła w stronę jednego z barwnych promieni gdy dobiegł ją znajomy głos. Przystanęła, powoli obracając się napięcie by jej oczom ukazała się drobna sylwetka Chiyoku. Pięknie, jakby obecność tych odbijających innym przyjaciół była jej teraz potrzebna. - Nudziłam się. - Rzekła w jej stronę z cierpkim uśmiechem, kryjąc się za jedną z tęcz. Zaraz też ruszyła w stronę dziewczyny i stanęła obok niej, delikatnie szturchając ją łokciem w ramię. - Na szczęście twoje wyczucie czasu jest niezawodne, Maiku. Omal nie klasnęła w dłonie by pogratulować jej tak świetnie wybranej pory na spacer do Tęczowego Pokoju. Zamiast tego dłonie ukryła w ogromnych kieszeniach ulubionych spodni - Właśnie szukałam kogoś kogo można by było wepchnąć w tą największą tęczę. - Zagadnęła ton koloryzując przesadną słodyczą. - Idealnie byś się nadawała, w żółtym byłoby ci to twarzy.
Yoko już nie smuciła się, raczej opanowała ją złość i rozgoryczenie i myślała usilnie nad tym, jakby się tu stamtąd pozbyć Adele. Swoją drogą, Maiku nie poczuwała się w ogóle do winy, jakoby zabrała Norweżce przyjaciółkę. To Sarah wybrała, z kim chciała się przyjaźnić. A że wybrała akurat Japonkę... widocznie była w jej mniemaniu lepszą osobą. Bardziej wartościową. A czy tak było naprawdę, nie mnie to oceniać. - Jak miło słyszeć to akurat od ciebie - odparła tonem na tyle neutralnym, że ktoś postronny, nie znający relacji, jakie były pomiędzy tą dwójką, pomyśleć mógłby, że się lubiły. W jakim byłby błędzie! Chi w tym momencie pożałowała, że weszła akurat tu. Mogła wybrać inne drzwi. Ale skoro już tu była, to tak szybko sobie nie pójdzie, prawda? Byłabym dużo szczęśliwsza, gdyby ciebie tu nie było. Nie powie tego tak od razu, da to odczuć Tiiviste, ale przecież pokłócić się tak od razu to niegrzeczne, tak naskakiwać. - W ogóle nie masz wyczucia kolorów - dodała z przesadną emfazą, oddalając się od dziewczyny i wchodząc w tęczę o barwie czerwieni. - To ty powinnaś zostać tam wepchnięta.
Blondynka przekonana była, że Chiyoko jest jedyną osobą, która zawiniła. Pojęcia nie miała jakich użyła sztuczek, lecz wiadomo jej, że najwyraźniej były one skuteczne skoro Sarah tak szybko do niej pognała. Karmiła się złudzeniami, że wina leży po stronie wszystkich, lecz ona nie zrobiła absolutnie nic co mogłoby zagrozić jej relacji z Winters. - Doprawdy ? - Zakpiła, unosząc nieznacznie brwi w górę. Beznamiętnie sunęła spojrzeniem niebieskich tęczówek po sylwetce dziewczyny usilnie starając się odsunąć od siebie wszystkie natrętne myśli z których większość dotyczyła niemal idealnie dopracowanych planów zemsty na Japonce. Aż szkoda, że nie doszło do realizacji tych genialnych pomysłów. Przewróciła oczyma, słysząc jej słowa, a następnie z niemal niedostrzegalnym niepokojem odprowadziła wzrokiem Maiku, która zniknęła gdzieś za firaną czerwieni. - Chcesz się bawić w chowanego ? - Zabrzmiała wyraźnie przywołując na twarz przebiegły uśmiech. Nie próbowała nawet kryć swojej niechęci do ów osoby i gdy tylko mignęła jej czarna czupryna, gromiła wzrokiem postać do której należały ciemne kosmyki. - Nie chciałabym cię martwić, ale nie masz ze mną szans. - Zagaiła, kryjąc swą sylwetkę za jedną z ogromnych tęcz. - Jestem niezaprzeczalnym mistrzem. - Dodała chwilę później, nie próbując nawet kryć przesadnej pewności siebie, która towarzyszyła jej już od dłuższego czasu.
Aj tam zaraz sztuczki, może jeszcze posądźmy ją o używanie Czarnej Magii, tak, najlepiej, ona winna wszystkiemu, a Adele święta i niewinna, i czysta jak owieczka. Widocznie, po pierwsze, Sarze nie zależało aż tak na przyjaźni z Adele, skoro ta się rozpadła, a po drugie Adele nie zrobiła nic, by tę przyjaźń utrzymać. A Chi po prostu wstrzeliła się w odpowiedni moment. - Doprawdy - potwierdziła, kłamiąc w tym momencie wierutnie, ale kto by się tam przejmował. Szczerość w tym okrutnym świecie nie popłaca, oj nie. Japonka nie przejmowała się zbytnio tymi spojrzeniami, rzucanymi przez Tiiviste ani tym bardziej nie podejrzewała jej o plany zemsty. Choć nie, podejrzewała, ale bagatelizowała, bo była pewna, że i tak do niczego poważnego nie dojdzie, miała takie przeczucie, no przecież studiowała Magię Astralną, więc teoretycznie kształciła się na przyszłego jasnowidza, nie? Pójdę boso, pójdę boso, pójdę boso... Oj, przeszłaby się tak boso po plaży, po ciepłym piasku... Rozmarzyła się, ignorując na chwilę obecność Norweżki, o której jednak zaraz znowu sobie przypomniała. - Tak? Przekonamy się - odwróciła się na chwilę w stronę dziewczyny, a potem zaśmiała się dziwnie i odeszła tanecznym krokiem w róg pokoju, chowając się za jednym z foteli. Zabawa w kotka i myszkę? Ciekawe, ciekawe. Tym bardziej, że tęcze utrudniały widoczność, a poza tym Yoko teraz cała była wielobarwna, począwszy od włosów, skończywszy na ubraniu, a jednocześnie upodobniła się do fotela i naprawdę tylko wprawny obserwator mógłby ją dojrzeć.
Nawet taką hipotezę wysnułaby Adele gdyby dalej zagłębiała się w przyczyny rozpadu się relacji jaka łączyła blondynką i Sarah. Był zdania jakoby była niewinna, a fakt, że o przyjaźń nie walczyła nie był niszczący dla tej znajomości. Sprytnie zwaliła wszystko na Chiyoko i Sarah by nie czuć się winną w żadnym stopniu. - Gdybym tak dobrze cię nie znała pomyślałabym, że kłamiesz. - Rzekła doń fałszywym, ociekającym słodyczą głosem. Bez wątpienia w jej głosie można było dosłuchać się ironii. Chiyoko nie znała i poznać nie chciała. Sam fakt, że w tak wielkim zamku zdołały wylądować w jednym pomieszczeniu wydawał się jej tak nieprawdopodobny, że aż śmieszny. Adele, niestety, nie była dobrym obserwatorem, lecz była święcie przekonana, że bez problemu wśród ogromu tęcz dostrzeże smutną sylwetkę Maiku. Wytężała wzrok, jednakże nigdzie nie dostrzegła stonowanego stroju i czarnych włosów, które powinny razić w pomieszczeniu wypełnionym tęczą. - Kici, kici. - Zawołała za nią, dłonią sunąc po powierzchni tęczy. - Gdzie się ukryłaś kotku ? - Rzuciła przed siebie w pustą przestrzeń i odważnie ruszyła do przodu, niekiedy kryjąc się jedynie za kolejnymi z rzędu kolorami.
O każdą relację - przyjaźń, miłość - trzeba dbać, jak o roślinę. Odpowiednio zadbana rozkwita i pięknieje, a potem, choć część rośliny usycha, to odbija się. A co nie jest pozostawione samemu sobie, marnieje. Także wina leżała głównie po stronie Adele, niestety, ten fakt trzeba zaakceptować. - Ty tak pomyślałaś, nie zaprzeczaj - odparła, nie siląc się na zbytnią zmianę barwy głosu; ona była pewna, że Tiiviste pomyślała, że kłamie. Co zresztą zrobiła, ale to inna inszość. A że tak wtrącę... to, co wydaje się nam często najbardziej nieprawdopodobną rzeczą, staje się prawdą w najmniej przez nas oczekiwanym momencie życia. Kolory zakrywają czerń, ktoś tu o tym zapomniał, prawda? Poza tym ubrania Chiyoko zdążyły pozmieniać swe barwy, jak już wcześniej zdążyłam zauważyć. Wyszła zza fotela i przemieściła się cichutko, na paluszkach za inny mebel. Nie odpowiadała nic dziewczynie, zdając sobie sprawę z tego, że ta mogłaby odkryć jej położenie po głosie. Jednocześnie obserwowała, jak tu złapać Norweżkę i wygrać. Chciała wygrać. To fantastyczne uczucie.
Każda osoba relacja rządzi się swoimi prawami i Adele powinna być tego świadoma, choć fakt ten skrupulatnie od siebie odrzucała. Chwilami wydawało się jej, że nie jest w stanie popełnić jakiegokolwiek błędu i karmiona złudnymi teoriami w efekcie końcowym nigdy nie przyznałaby się przed samą sobie, że istnieje możliwość jakoby coś zepsuła. Przyjaźń z Sarah była już przeszłością, mimo, iż Tiiviste nie mogła tego przeboleć i prawdopodobnie nigdy tego nie przeboleje. - To chyba oczywiste, że tak pomyślałam. - Rzuciła w przestrzeń zupełnie tak jakby to było...oczywiste. Wywróciła przy tym oczyma, wzdychając ciężko. - Nie domyśliłaś się ? - Zapytała, udając zdziwienie. - A wyglądasz na taką inteligentną. Podobnie do Chiyoko, Adele kierowała się chęcią wygranej. Kochała triumfować toteż pomiędzy kolorami przechadzała się niezwykle ostrożnie, tak by nie zdradzić się jednym, niepotrzebnych ruchem.
Adele nosiła w sobie wiele gniewu i po co? Gdyby uświadomiła sobie swoje błędy, może nawet mogłyby się dogadać z Chiyoko i z czasem stać się sobie bliskie, ale cóż... Do tego musiałyby pozbyć się wszelkiej urazy. A to nie było takie proste, skoro nadal były sobie wręcz... wrogie. - Uznałam to za tak oczywiste, że nie musiałam o tym mówić - te słowa były ostatnimi wypowiedzianymi przez nią zanim zaczęły zabawę w chowanego. Potem choć chciała odpowiedzieć, milczała, by nie dać się odkryć. Wychyliła się nieznacznie zza fotela, by rozejrzeć się, gdzie też to znajdowała się Tiiviste. Już miała dać za wygraną, kiedy mignęła jej przed oczami sylwetka Norweżki, która to odsłoniła się i znajdowała się w pozycji idealnej do złapania. Maiku wstała więc powoli i cicho podeszła dziewczynę od tyłu. - Złapałam cię - powiedziała na tyle głośno, by wystraszyć Adele. Teraz mogła upajać się wygraną. Ale niezbyt długo, musiała też być czujną. Bo nigdy nie wiesz, kiedy może ktoś zechcieć zrobić ci krzywdę.
Na chwilę obecną Adele była tak uprzedzona do Chiyoko, że nie chciała by połączyły je jakieś głębsze relacje. Na samo wspomnienie o przyjaźni z japonką wzdrygnęłaby się teatralnie, a na jej twarz wpełzłby sztuczny grymas. W istocie nienawidziła aż tak Maiku jak to okazywała bądź jak o tym mówiła, choć nie ukrywała, że żywiła do niej urazę tym bardziej, że Sarah była jej bliska i w pewnym sensie zabolała ją jej strata. Uniosła w górę brwi, obracając się na pięcie by stanąć twarz w twarz z ciemnowłosą. Zacisnęła drobne dłonie w piąstki. Smak porażki palił ją od środka mieszając się z rozgoryczeniem. Nie lubiła przegrywać czy chodziło o ważniejsze zawody czy o zwykłą grę w chowanego. Przyzwyczaiła się do myśli, że jest w stanie przezwyciężyć wszystko i choć było to z jej strony nieco egoistyczne, nastawiała się na wygraną jakby porażka w jej przypadku była niemożliwa. - Brawo Chiyoko. - Rzekła powoli, z ironicznym uśmiechem kiwając głową niby to z uznaniem. Musiała zatuszować swą przegraną za wszelką cenę, a pozorna obojętność wydała się jej w tym momencie najlepszą opcją. - Pokonałaś mnie w zabawię dla sześciolatków, to na prawdę godne podziwu. Beznamiętnie spojrzała na ubrania dziewczyny, które już całkowicie utraciły swój pierwotny kolor. Zastąpiony został chyba przez wszystkie kolory tęczy. - To tylko kilka minut zabawy, a ty zdążyłaś się cała pobrudzić. - Rzekła z dezaprobatą jakby karciła małą pociechę. O taki efekt jest właśnie chodziło.
Natomiast Chiyoko rozważała taką możliwość czasem, choć raczej w kategoriach "co by było gdyby?", mimo wszystko; inaczej tego nie traktowała, bo i nie mogła, zważając na to, jaki stosunek miała do niej Adele. Sama Maiku, choć za nią nie przepadała, prawdę powiedziawszy, starała się znaleźć w niej jakieś pozytywy, chociaż to było trudne, bo Tiiviste ukazywała się jej jak dotąd tylko z tej gorszej strony. Smak zwycięstwa był czymś, co zawsze napajało Japonkę dumą z samej siebie; czymś, co podnosiło jej samoocenę. Kochała wygrywać, być najlepszym ze wszystkich. Zresztą to cechowało nie tylko ją, bo ileż osób tego nie kocha? No, odpowiedź nasuwa się sama. I choć było to egoistyczne, to bycie egoistą nieraz już się jej opłaciło, choć nie zawsze; czasem lepiej być altruistą. - Umniejszanie znaczenia tej zabawy nie zmieni tego, że przegrałaś, Adele - zauważyła nader trafnie. Dobrze wiedziała, że Norweżkę bolała porażka, nawet jeśli to była tylko zabawa dla sześciolatków. Która spodobała się Yoko, bo mogła się poczuć choć przez chwilę jak dziecko, a tego jej brakowało. Czasem. Spojrzała na swe ubrania, ukrywając niepokój, jaki ją opanował. Jednak zaraz się uspokoiła; wystarczyło, że wejdzie w odpowiedni kolor i będzie w porządku, poza tym... efekt wywoływany przez tęcze musiał kiedyś ustać, prawda? - Lepiej spójrz na siebie - dodała, teraz już nie powstrzymując pogardy cisnącej się na usta, po czym udała się w kierunku fioletowej tęczy. Gdy zabarwiła nią swoje ubrania, skierowała się do wyjścia, zręcznie omijając resztę różnobarwnych tęcz. - Au revoir - rzuciła jeszcze na koniec, a potem wyszła z pomieszczenia.
Kto kongę tańczyć chce, niech patrzy na mnie się Wypnij zad i nazad, za zad mnie łap i krzycz, hej Od nocy do rana, łap za zad pawiana Jak nie ma pawiana - szympans nada się Tańcz kongę! Od nocy do rana, łap za zad pawiana Jak nie ma pawiana - szympans nada się Tańcz kongę! Więc baw się z nami i giętki bądź jak origami I tańcz z nami kon, kon, kon, kongę tańcz Bawimy się! Baunsujemy! Głównym wydarzeniem dzisiejszego wieczoru będzie dzika impreza w Tęczowym Pokoju. Oczywiście, jest ona zamknięta dla szarej masy a wstęp na nią mają jedynie prawdziwe asy i najzajebongobistsze (trudne słowo!) osobistości Hogwartu. Do nich zaliczają się: Andrzej, Boris... no i właściwie na tym zakończymy nasze wymienianie. Bardzo mi przykro, jeśli ktoś poczuł się oszukany czy zawiedziony, ale pamiętajcie, że nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa! Jak widać Canavan był dzisiaj w doskonałym humorze. Jak mogłoby być inaczej, skoro miał się dziś spotkać ze swoim najlepszym przyjacielem? I do tego będą pić! Ach, jak on uwielbia takie męskie rozmowy przy whisky czy innym alkoholu, to po prost spełnienie marzeń. Nie, żeby inne formy spędzania czasu nie były atrakcyjne, życie przecież nie kręci się wokół procentów, prawda Andrzeju? PRAWDA? - Halooo? Czy parówka jest już w bułce? Halo! Odbiór! Parówko, odezwij się! Ziooom! - Nie, wcale nie szeptał do swojego zegarka ukryty za jednym z foteli i przefarbowany na stylowy fiolet. Skąd wam to w ogóle przyszło do głowy? A teraz cicho, wróg w każdej chwili może pojawić się na horyzoncie, a Tajgera jak nie był, tak nie ma. I jakby co, Boris jest parówką! Taki kryptonim!
Niczym Tajny Agent Specjalny, Boris wraz z dość sporawym plecakiem, mknął po korytarzach i ruchomych schodach, uważając na to, aby nikt niepowołany go w trakcie tego maratonu nie zauważył. Wszak to była bardzo poufna libacja alkoholowa w Pokoju Tęczowym wraz z nikczemną MaUpą! I to był koniec tej straszliwie długiej listy. Ubrany po swojemu, czyli w wygniecione spodnie, koszulkę założoną na lewą stronę i rozpinaną bluzą niedbale zarzuconą na ramiona, dopadł w końcu na siódme piętro i odsapnął chwilę na korytarzu. Zmierzwił swoje nieuczesane włosy, aby sprawiały wrażenie artystycznego nieładu i niczym przyczajony tygrys dopadł do drzwi imprezowego pokoju. Te otworzyły się naprawdę lekko, a Lavrov wystawił za nie jedynie swoje drapieżne ślepia. Upewniwszy się, że nikogo niepowołanego tu nie ma, prześlizgnął się przez próg i zamykając delikatnie za sobą drzwi, dotknął nieco materiału na ścianach, aby zrobić się bajecznie tęczowy i cukierkowy niczym tygrysi jednorożec! Nie pytajcie, jakim cudem miałoby się to udać. W końcu wlazł pod stół wraz ze swoim plecakiem i tajniacko zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. - Halo, halo, parówka do MaUpy, czy banany zjedzone? - szepnął konspiracyjnie i zacisnął mocniej dłonie na ramiączkach swego tobołu. W pokoju oprócz nieziemskiej ilości kolorów panowała dziwna, zatrważająca cisza. Czyżby w dzisiejszych czasach nikt nie imprezował?! No jak to tak! Ale oni z Andrzejem zawstydzą wszystkich. Boris zabrał ze sobą całą hordę butelek z alkoholem, pomniejszonych odpowiednim zaklęciem! Będzie biba. W sumie szkoda, że taka kameralna, ale oj tam, oj tam. Będą rozmowy o życiu, a potem Lavrov zrobi jajecznicę.