Ta komnata jest najbardziej słonecznym miejscem w zamku - bardziej niż klasa transmutacji. Okna są bardzo szerokie i wbudowane jeden obok drugiego na całej długości bocznej ściany. Dodatkowo kolory ścian i podłogi zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Bez względu na pogodę w tym pomieszczeniu jest przyjemnie i utrzymuje się stała temperatura dziewiętnastu stopni Clesjusza.
I teraz włączamy sobie muzyczkę ze sceny, w której niezawodna spółka Pinokio, Ciastek&Ślepe myszy ratują patatajającego do góry nogami Osła w przebraniu Rumaka, Shreka w roli księcia, że mniam i kota w butach jako… kota w butach (pfs, żenada). Bambambarambam… albo nie. To leciało jakoś inaczej… no nieważne, nieważne! Nie czepiajcie się szczegółów! Nie mam pamięci do takich przyśpiewek, czego strasznie się wstydzę, ale no… kiedyś trzeba było to powiedzieć i nadeszła ta wiekopomna chwila. Tak, ja czegoś NIE UMIEM. Wiem, trudno w to uwierzyć, ale jednak. To tak, jakby Andrzej przyznał się do tego, że nie pamięta imion wszystkich swoich ka… ała, kopnął mnie tą swoją puchoniastą nogą. Pffff… Ciśnienie mu w gaciach nieco spadło, kiedy usłyszał złowieszczy szmer otwierających się drzwi. A co jeśli to wróg? Trzeba się przygotować do ataku! Ale czym atakować? Przecież nie miał przy sobie nic strasznie strasznego, a to, że był sam w sobie straszny z natury może nie wystarczyć! Wygrzebał z kieszeni paczkę super pysznych skitelsów i baaaardzo szeroką rurkę. Jak będzie trzeba, to poświęci swoje ulubione tęczowe i słodziutkie cukierki, żeby przeżyć. Naładował słomkę amunicją i czekał na kolejny ruch owej persony. I wtedy właśnie z zegarka odezwał się głos Tajgera, całkowicie zdradzając jego pozycję. OJEJ! CHOWAĆ SIĘĘĘĘĘĘĘĘ! UCIEKAĆ! No i zwiał. A gdzie? Pod stół! Jakie było jego zaskoczenie, kiedy ujrzał tam Borisa. - Zjedzone. – Pokiwał poważnie głową, wymachując rękami i próbując mu przekazać, że gdzieś tutaj chowa się wróg! Nie jestem pewna, czy ktokolwiek zrozumiałby jego ruchy i mimikę, ale kto wie? Może Parówce się to uda!
Kompletnie nie zrozumiałam pierwszej części Twojego posta, ale kto by się tym przejmował! W każdym razie bardzo szykownie wygląda, doprawdy. Ale skupmy się na tym, co było. A co było? Kolorowy pokój usłany tęczą, dwoje stukniętych osobników płci męskiej oraz plecak pełen alkoholu. Wybornie. Lepiej być nie może. Lavrov siedział, a raczej kucał (ale nie w ten sposób, zbereźnicy) pod stołem i bacznie obserwował sytuację pomiędzy zwisającymi z czubka głowy puklami nieuczesanych włosów. Zachowywał się iście profesjonalnie, niczym najwytrwalszy w świecie drapieżnik, którym niewątpliwie był. Tygrysie oczy przemknęły szybko po wielobarwnych tkaninach pomieszczenia, próbując dostrzec wroga bądź przyjaciela w polu widzenia. Był zupełnie nieświadomy, iż gdzieś w pobliżu czai się zło, gotowe atakować go cukierkami. Wtem dosłyszał głos nieopodal, a potem przyczajoną sylwetkę, która nagle znalazła się pod jego stołem. Tak, jego! Toć to nie do pomyślenia. Zamrugał gwałtownie, gotowy do zanurzenia swych kłów w szyi intruza, kiedy ten ktoś do niego przemówił. I chyba skądś znał ten ton... - Andrzej! - zakrzyknął entuzjastycznie, zdradzając wrogowi ich pozycję. Zupełnie się zapomniał! Ale może Puchon mu wybaczy, bo to przecież ze szczęścia. Nie inaczej. W każdym razie potem bezwiedne ruchy Canavana na nic się nie zdały, skoro Boris i tak już ich wydał. Zrobił jednak nieokreśloną minę, uśmiechając się nieporadnie i zaczął się drapać po głowie. Ale o co mu chodzi? Wtem wyjął różdżkę zza paska, wylazł zwinnie spod stołu i prostując się, wymierzył magicznym patykiem przed siebie. - Kimkolwiek jesteś, wyłaź tchórzu! - zawołał ochoczo i odważnie, jak na Gryfona przystało. No, skubańcu, gdzie jesteś?!
Tristan przyszedł tutaj, bo wiedział że to będzie najlepsze pomieszczenie na jego obecny humor. Był w nastroju muzycznym. Dawno jednak już nie robił użytku, ze swojej gitary. Tristan wszedł i rozsiadł się na pierwszym lepszym fotelu. Od razu położył na kolenie gitarę, i wypuścił z niej kilka dźwięków. Gitara okazała się kompletnie rozstrojona. Tristan zirytował się trochę, to była jego wina, jak się nie używa gitary to tak jest. Westchnął lekko, i zaczął dostrajać gitarę. Zabrało mu to bardzo dużo czasu, ale w końcu udało się! Bez zastanowienie Tristan zamknął oczy, i zaczął grać, przy czym także śpiewać.
Diana z nudów wluczyla sie po zamku i nie wiedziala co ma ze soba zrobić. Gdy przechodzila korytarzem siódmego piętra uslyszala czyjś śpiew dochodzący z pokoju muzycznego. Podeszla blizej i stanęla przy uchylonych drzwiach. Na począdku bala sie wejść, zeby nie przeszkadzać temu, kto spiewa, jednak po chwili uchylila cichutko drzwi i wślizdnęla się do środka. Zobaczyla chlopaka, trochę starszego od siebie, który na szczęscie byl tak pochlonięty grą na gitzarze, ze jej nie zauważyl. Usiedla wiec sobie cihutko w kąciku i sluchala jak zaczarowana.
Faktycznie Tristan był tak pochłonięty muzyką, że nie zauważył, iż przybyła mu publika. Najprawdopodobniej szybko by w tedy przestał grać, a tym bardziej śpiewać. Chyba że dziewczyna ma, bardzo grube zatyczki do uszów, by słuchać tego wycia. No dobra Tristan miał talent i do gry i do śpiewania, po prostu był mocno samo-krytyczny, a to przecież nie zbrodnia prawda? Tristan Był jakoś w połowie, kiedy weszła dziewczyną, lecz on o tym oczywiście nic nie wiedział, i grał dalej. Muzyka odzwierciedlała jego obecny stan ducha. Pewnie zastanawiacie się dla kogo taka piękna piosenka co? Tego jednak Tristan za cholerę nie zdradzi, a przynajmniej na pewno nie do momentu, aż sam zbierze w sobie odwagę, by powiedzieć, lub nawet wykrzyczeć swojej uczucia. Jednak Tristan wolał sobie najpierw zbudować, stały grunt pod nogami, to będzie tak długo budował, aż w końcu będzie za późno, a jak już się zdecyduje, to zostanie z niczym. Jeżeli naprawdę nikt go nie pchnie, do tego, by w tej kwestii stał się odważniejszy, to naprawdę Tristan odniesie srogą porażkę. Nagle Tristan przestał grać, i po woli otworzył oczy. W tedy zobaczył dziewczynę. - Wybacz, nie wiedziałem że ktoś słucha mojego wycia. - Powiedział, obdarzając ją ciepłym, przyjaznym uśmiechem.
Diana siedziała patrzona w sciane i wsluchana w glos chłopaka. Jezu, jaki on miał talent! W pewnym momencie chłopak przestał grać, a ona ocknęła się z zawiechy. -Nie, nie, nic się nie stało. Masz bardzo dobry głos...- wyksztusiła z siebie i trochę się speszyła, gdy chłopak się do niej usmiechnął. W rzeczywistości, gdyby mogła to juz do końca życia słuchala tylko tego spiewu... No ale oczywiście tego nie powie tak więc uśmiechnęła się tylko lekko zarumieniona i spytała... -Śpiewałeś dla kogoś konkretnego, czy tylko tak o, bo wzięło cię na takie klimaty?
Tristan patrzył się na dziewczynę. Chyba Diana miała na imię, lecz głowy by sobie, za to nie dał uciąć. Miło było z jej strony, że tak zachwala jego wycie do księżyca. Jednak ze ma bardzo miły głos? Z tym by polonizował! Chłopak, zasmucił się trochę na jej pytanie. Nawet bardziej niżby chciał, jednak nie dał po sobie nic poznać. - Nie wiem. - Powiedział po chwili, przyjaznym głosem. - Odnoszę wrażenie ze śpiewając to dla niej, śpiewam to do nikogo. - Chłopak nie spodziewał się że dziewczyna go zrozumie. W końcu sam siebie, nie potrafił zrozumieć.
Hmm... O dziwo Diana nawet go rozumiala. Ale... Do kogo niby śpiewał? Nie chciała być wścibska, ale... no teraz to to pytanie będzie ją nękać no i zanim zdązyła dwa razy pomyśleć... -Do kogo?- zadała to pytanie. Dopiero gdy usłyszała te słowa wychodzące z jej ust zdala sobie sprawę co powiedziała.- Jeśli nie chcesz to nie mów...- dodała szybko, zeby nie wyjść na zbyt ciekawska, albo coś... Czekałą na jego reakcję.
Post powinien mieć co najmniej 5 linijek - upomnienie
Ostatnio zmieniony przez Diana Potter dnia Wto Sty 03 2012, 17:04, w całości zmieniany 1 raz
Tristan odłożył delikatnie ostrożnie swoją gitarę. Popatrzył się na dziewczynę i przyglądał jej się uważnie. Tak Tristan popadał w jakąś chorobę, gdzie zaczyna się podejrzewać każdego o chęć zranienia go. Tristan odetchnął i westchnął, przy czym uśmiechając się przyjaźnie. - To była piosenka dla pewnej Ślizgonki. - Powiedział z wahaniem. Nie był pewny czy dziewczyna to zrozumiem. Może jest jedną z tych dla których podziały domów są istotne, a może jedną z tych która ma w nosie podziały. Tristan ponownie wziął gitarę i zaczął coś tam sobie brzdękać. Jednak wolał nie mówić o której dokładnie. Dlaczego? Po pierwsze samo jej wspomnienie go bolała, po drugie doskonale zdawał sobie sprawę jaką ona ma opinie, zwłaszcza wśród puchonów. No i nie bez powodu. O tym sam Tristan przekonał się na swej jakże delikatnej skórze.
Diana widziała, ze chłopak nie chce o tym mówić. Nie to nie, nie będzie go do niczego zmuszać. Powiedział tylko, ze dla jakiejś Ślizgonki. W sumie mu się dziwi, z tego co zauważyła, to w Slytherinie jest dużo ładnych dziewczyn. Diana na stówę nie mogłaby się z nimi równać. Ale mniejsza z tym. Puchon znowu zaczął brzdąkać na gitarze. Chciała go poprosić, żeby jeszcze coś zaśpiewał... Ale trochę się wstydziła. -Tak w ogóle to jestem Diana. Diana Potter.- powiedziała w końcu. Siedziała tu już dłuższą chwilę, a nawet nie wiedziała jak on ma na imię...
- Tristan. - Powiedział uśmiechając się przyjaźnie. Grał zupełnie przypadkowe melodie, przyglądając się swej rozmówczyni. - No, no. Zobowiązujące nazwisko. - Powiedział, śmiejąc się przyjaźnie. Był to jedynie żart, na rozluźnienie nieco atmosfery. - Co u ciebie słychać? - Zapytał się szeptem przestając na chwilę grać. Na ustach miał wszystkim znany ciepły kojący uśmiech, a z oczy wręcz biło ciepło, które rozgrzewało, gdzieś tam głęboko w ciele. To fakt, Tristan nie chciał rozmawiać o Desiree. To go za bardzo bolało, i nie chciał znowu pęknąć. Na samo wspomnienie gdzieś w środku, coś pękało i sprawiało że był słabszy i bardziej przygnębiony. A przecież nie mógł taki być, nie teraz. Kiedy nie był sam. Musiał udawać że jest wszystko ładnie pięknie i cacy, prawda?
-Miło mi cię poznać Tristanie.- Powiedział Diana również uśmiechając się ciepło. Zachichotała gdy usłyszała żart. -Tak to prawda. Chłopak jej się przyglądał. Ona mu też więc jej to nie przeszkadzało. Spytał co u niej. -W sumie nic ciekawego... A u ciebie?- spytała nie wiedząc co powiedzieć. Chłopak wygrywał niby to prypadkowe melodie, ale i tak brzmiało to świetnie. W końcu zdobyła się na odwagę. -Zaśpiewaj coś jeszcze...- poprosiła i zrobiła ładne oczka.
Tristan uśmiechnął się ciepło. Zaśpiewać coś jeszcze? Przecież on kompletnie nie umiał śpiewać. Ale najwidoczniej, są gusta i gusta. Tristan zaczął przestrajać gitarę, zastanawiając się co by mógł zagrać. Tak naprawdę to nie wiedział, w jakiej to muzyce mógłby się sprawdzić. Odetchnął i zaczął sprawdzać nastrojenie gitary, tylko nie wiadomo po co skoro, nie miał pojęcie co ma zagrać. Było by łatwiej, gdyby dziewczyna powiedziała co by chciała usłyszeć. No, ale nie zamierzał o to pytać, bo by się jeszcze okazało że nie zna tekstu piosenki, a to by było nie fajne. W końcu wpadła na jaki taki pomysł. Przestroił jeszcze raz gitarę, i zaczął grać. Na początku jedynie grał, dopiero po dłuższej chwili z jego ust wyszedł śpiew.
Chłopak nic nie powiedział tylko najpierw stroił gitarę, a później zaczął grać i śpiewać. I to jak śpiewać! Brzmiał tak, jakby to on napisał ten utwór. Diana po prostu zatonęła w jego śpiewie. Od lat nie słyszała tej piosenki. Gdy była młodsza jej brat puszcza jej ją gdy nie mogła się uspokoić, albo gdy po raz kolejny leżała w szpitalu W każdym razie kojarzyła jej się z domem, rodzina bezpieczeństwem. Gdy tak jej słuchała nowy poczuła się jakby miała osiem lat i siedziała w swoim pokoju bardzo zdenerwowana. Ale niestety każda piosnka kiedyś się kończy. -Dziękuję.- powiedziała, gdy chłopak kończy grać.
Tristan uśmiechnął się, do dziewczyny. Był to uśmiech ciepły i przyjazny. Jakim darzył wszystkich. No po za jednym wyjątkiem. Raz tylko, a nie przepraszam dwa razy. Był cyniczny chłodny i niemiły. Chociaż "niemiły" To źle powiedziane. Był po prostu okrutny. I to w stosunku do swej ukochanej osoby. Co mu właściwie w tedy odbiło? Nie wiedział. Wiedział natomiast, jak bardzo znów chciałby ją zobaczyć, przytulić i powiedzieć że ją kocha. Powiedzieć jak bardzo mu zależy i zrobić wszystko by byli razem. Lecz rzeczywistość była inna, mniej cudowna a bardziej brutalna, i przerażająca. Tristan zapomniał o swej towarzyszce, której tak bardzo podobał się jego śpiew. Osobiście uważał, że nie ma do tego talentu, lecz tak to już jest z ludźmi. Że ci którzy naprawdę coś umieją, są mocno krytyczni wobec samych siebie. Tristan przymknął oczy i ponownie zaśpiewał.Przed oczami miał swą ukochaną Desiree. I gdyby nie to że miał zamknięte oczy, widać by było jak szklą mu się oczy, z tęsknoty i beznadziejnej miłości.
Chłopak uśmiechnął się do niej i po chwili chyba o niej zapomniał. Znów zaczął śpiewać. Tyle, że tym razem jego śpiew wyrażał smutek i tęsknotę. Dziewczyna domyślała się, że gdyby chłopak nie miał zamknietych oczu, widać by było w nich dokładnie to samo, co słychać w jego głosie. Diana również zamknęła oczy i nie wiedzieć czemu pomyślała o... Marku. Mimo iż nie wiedziała go od bardzo dawna dalej miała lekkie wyrzuty sumienia, że zerwała z nim przez sowę... Przypomniały jej sie wakacje na Malediwach... i to jak był przy niej, gdy była w Świętym Mungu... I momentalnie popłyneły jej po policzkach łzy. Mimo upływu czasu, i tego jak ją olał, ona chyba dalej coś do niego czuła.
Tak to prawda, Tristan zapomniał o Dianie. Czasami już tak miał, że zapominał o otaczającym go świecie, i o osobach dookoła niego samego. Zaś jego śpiew, nabierał na emocjach. Gra na gitarze stawała się bardziej intensywny zaś jego głos, coraz bardziej nabierał na emocjach. Można śmiało powiedzieć, że emocje po prostu stały się namacalne...
Lecz ty odchodzisz, zostawiasz mnie samego... Jak mogłaś, odejść z tamtym? Ja teraz płaczę, nie jestem taki twardy....
Momentalnie Tristan przestał grać, a po pokoju potoczyło się echo dźwięku gitary. Tristan przez dłuższy czas, starał się opanować swoje emocje. Kiedy otworzył oczy. Zobaczył że Diana także odpłynęła w wspomnieniach. Tristan odłożył gitarę i kucnął obok dziewczyny, ocierając z jej policzków łzy. Uśmiechnął się do niej. - Wybacz nie chciałem, cię doprowadzić do płaczu swoim żenującym śpiewem. - Zaśmiał się Tristan. Było mu smutno że doprowadził ją do stanu uczuć, w jakim sam się znajdował. Przecież nie mógł pozwolić by ktoś cierpiał, tylko dla tego że sam cierpiał. - Może chcesz o tym porozmawiać? - Zapytał po chwili. Chyba pamiętacie, że Tristan. Już taki jest, zawsze troszczył się bardziej o innych, niż o samego siebie. I zawsze wolał słuchać o problemach innych, i im pomagać. Niż rozmawiać o swoich własnych. Taki już był, i taki chciał pozostać.
Brrrrr, jak zimno! Wracała właśnie z jednej z wież, na której próbowała zmusić latawiec do latania, ponieważ jednak latawiec latać nie chciał, a jej zaczynały już szczękać zęby, musiała szybko znaleźć jakieś schronienie przed wszechobecnym zimnem. Gdy więc już namacała dłonią drzwi, weszła szybko do pokoju, nie patrząc nawet na tabliczkę. Dopiero, gdy zdjęła przemoczoną kurtkę i rozejrzała się po pokoju, dotarło do niej, gdzie się właściwie znajduje. Tęczowy pokój! Ach, jak dawno tu ostatnio była! Już chyba rok minął od dnia, w którym ostatnim razem barwiła swoje trampki na kolor dojrzałej pomarańczy. Pamiętała jeszcze, jak kiedyś zabarwiła swoją szatę na różowo, i przez dwa dni chodziła w niej na zajęcia, zanim odzyskała swą dawną barwę, Nauczyciele...nie byli zadowoleni. Skoro już tu była, wzięła swój granatowy szalik i włożyła go do jaskrawoczerwonego koloru, i patrzyła z fascynacją, jak kolor zaczyna się zmieniać. Proces przemiany koloru był dla niej zawsze zagadką, jedną z tych, których nie chce się rozwiązać, bo straci swój urok. Niemożliwym było jednak, by skończyło się na płaszczu. Już wkrótce spodnie, dawniej niebieskie, przybrały barwę śliwki węgierki, szara koszula została potraktowana limonkowym zielonym, a sweterek, przed chwilką biały, był teraz ciemnobrązowy. Alice zaś, ubrana w to wszystko, próbowała ostrożnie pokolorować końcówki swoich włosów na różowo.
Kaoru przechadzał się korytarzami zamku już od ładnych paru godzin szukając Lilly. Nie widział jej od...no dobra, wczorajszego spotkania w ogrodzie, ale już stęsknił się okropnie! Ech, miłość... Nie miał niestety latawca, więc musiał zrezygnować z tak bardzo pasjonującego zajęcia jakie miała Alice, ale i tak się nie nudził. Zawsze mozna było przecież wyskoczyć i pooglądać jakieś...zimowe motylki, o! Zimno także mu troszeczkę było, wciąż nie odzyskał ulubionej bluzy, ale nie przejmował się tym, bo Ona ją miała, więc w takich rękach nic się jego odzieży nie stanie. Nie wiedzieć skąd, jak i dlaczego znalazł się przed drzwiami Tęczowego Pokoju, w którym to często bawił się kolorami swoich...korków od butelek Ognistej. Do dziś jego ulubiony Alfred ma kolor zielony, a Księżniczka oczywiście różowy. A szata w tym kolorze musiała wyglądać wręcz nieziemsko i chyba właśnie dzięki tobie panu K wpadł genialny pomysł do głowy. Ale że niestety nie miał szkolnego ubrania na sobie musiał obejść się ze smakiem. Tak więc skoro już tu jest to wypadałoby wejść co natychmiast uczynił od razu rozglądając się dookoła. Jego japońską twarzyczkę rozjaśnił uśmiech, gdy w tym jakże kolorowym pomieszczeniu spotkał swoją, również niezwykle ubarwioną przyjaciółkę. Podbiegł szybko do swojej ukochanej Alicji i przytulił ją mocno. -Aliiiiicjaaaaaa z Krainy Czaróóóóóóóóóóóóóów! Jakże dawno cię nie widziałem! - krzyknął jej prosto do ucha, dziwne, że jej bębenki nie pękły w uszach. Po czym zrobił krok do tyłu i przetasował ją krytycznym spojrzeniem zakończonym radosnym błyskiem w oku. -Całkiem nieźle się prezentujesz. -zawyrokował z powagą widząc jej czerwony szalik, fioletowe spodnie, zieloną koszulę i ciemnobrązowy sweter. Przyuważył też iż Puchonka zamierza pofarbować sobie włosięta co skomentował pomrukiem pełnym aprobaty. Kakao natomiast podniósł stopę odzianą w czarnego trampka i jednym ruchem w stronę tęczy spowodował jego zmianę na różowy co w efekcie końcowym wyglądało dość zabawnie. Zawsze zastanawiał go mechanizm tego pomieszczenia, snuł co do tego nawet plany, rozmyślania i obliczenia, jednakże z braku jakiejkolwiek inteligencji nie wyszło mu to zbyt dobrze, więc zaprzestał. Po prostu przychodził tu i zmieniał kolory swojej odzieży i nie tylko, oczywiście zgodnie ze swoim obecnym nastrojem. I po co tracić pieniądze na nowe ubrania, ja się pytam? Wciąż uśmiechając się przyjaźnie do blondynki sięgnął do...powiedzmy, plecaka, który niewiemskąd miał, ale miał, i wyjął mini tabliczkę czekolady, po czym odgryzł kawałek i podał przyjaciółce z zachęcającym gestem. - Proszę, częstuj się, mam tego dużo przy sobie.- Bo faktycznie tak było. Nie dalej jak pół dnia temu obkupił całe Miodowe Królestwo, gdyż był w takiej euforii, że musiał coś zjeść, żeby się uspokoić. A jak wiadomo, czekolada nadaje się w takich sytuacjach idealnie.
Na dźwięk otwieranych drzwi odwróciła się lękliwie, wskutek czego jakieś zabłąkane pasemko zabarwiło się na niebiesko, widząc jednak, że to Kaoru pomachała mu radośnie, a po wylewnym misiu chciała wrócić d barwienia końcówek, chłopak jednak wyjął... czekoladę. Czekolada, czekolada, czekolada, czekolada, czekolada moja słodka, nic już złego mnie nie spotka, gdy na starcie, na śniadanie, wszamam sobie czekoladę. Ach, czyż jest coś piękniejszego, niźli ten pokarm Bogów, któóry po zjedzeniu trafiał nie do żołądka, ale na serce, gdzie rozpływał się rozkosznie, wywołując stan rozanielenia. Oczywiście Alice zdecydowanym ruchem ułamała sobie około połowy tabliczki, po czym zaczęła delektować się jej smakiem. Pomimo, że nie zdarzyło jej się jeszcze pogardzić czekoladą, potrafiła rozpoznać czekoladę dobrej jakości, a ta z całą pewnością nią była. W myślach zaczęła sobie wyobrażać, jak kakao łączyło się z mlekiem, masłem i cukrem w jednym z dziesiątek rądlów o tajemniczej zawartości, jakie można było znaleźć w miodowym królestwie. Z tego wszystkiego zrobiło jej się tak fajnie, że aż zaczęła skakać z ostatnim gryzem czekolady po całym pokoju, próbować tańczyć z przyjacielem czaczo-sambę, a przy okazji malując sobie skarpetki na zielono, po przypadkiem weszła w jeden z kolorodajnych promieni, i nucić pod nosem jakąś mugolską reklamę "czeko, ko ko la, czeko czeko czekoladowy świat". Kiedy zaś radośnie zżarła ostatni kawałeczek i oblizała palce (nic nie może się zmarnować!), popatrzyła bezradnie na rękę, jakby miała nadzieję, że w magiczny sposób pojawi się w niej kolejna tabliczka. Ręka jednak uparcie nie chciała wyprodukować tabliczki, Alice skierowała więc swoje bezradne spojrzenie na Kaoru, zaraz jednak przypomniała sobie, że chłopak mówił coś o wykupieniu całego królestwa, i spokój zagościł w jej duszy, albowiem Kaoru miał ze sobą plecak (amen!). -A masz z malinami?-spytała, kierując na niego swe oczęta kota ze Shreka.
Widząc jakże ładne niebieskie pasemko Kaoru uśmiechnął się wesoło i założył je dziewczynie za ucho co by jej nie przeszkadzało. Odmachał jej, przytulił i wyjął czekoladę. No oczywiście, że nie ma nic lepszego! Przecież to jest ta...ambrozja! A najlepiej ją jesć w towarzystwie, gdyż czekolada jest jak wino, w samotności pije się je okropnie. Puchon czekoladę mógłby jeść codziennie, moi drodzy. Każdy rodzaj, o każdej porze. Na śniadanie- mleczna, na lunch- orzechowa, na obiad biała, a na kolację z jakimś nadzieniem. I popijałby ją kubkiem kakao, gdyż tak smakuje najlepiej. W szkole powinien być taki przedmiot jak Jedzenie Czekolady, oboje, Alice i Kaoru mieliby zapewne z niego najlepsze oceny. Widząc jak bardzo jego przyjaciółeczka zaangażowała się w jedzenie tylko się zaśmiał i władowal sobie resztę tabliczki do ust, oczywiście brudząc się niemiłosiernie, ale CO TAM. Połykanie tego przysmaku bez brudzenia się nie daje tyle przyjemności! Tak więc wiele się nie przejmował tylko wcinał. Czekolada rozpływała mu się w ustach, miala tak wyborny smak, iż chłopaczek nieomal umarł z rozkoszy. Śmierć podczas jedzenia ukochanych słodyczy, cudowna śmierć. On także wyobrażał sobie pewne rzeczy, ale w jego przypadku akurat były to dłuuuuuugie i szeeeeeeeerokie rzeki czekoladą płynące, takie jakie to znajdojowały się w Fabryce Willy'ego Wonki w pewnej sztuce teatralnej, którą chłopak wręcz ubóstwiał. I jemu również zrobiło się fajnie, więc nie myśląc wiele dał się porwać na parkiet i odtańczyli taniec radości pozerając przy tym czekoladę, a Kaoru podśpiewywał sobie w tym czasie jakże zacną pioseneczkę pod tytułem Bo ja tańczyć chcę. To nic, że gryzło się to ze śpiewem Alicji, to nic! A więc skakali tak sobie machając głową, rękoma, nogami i czymkolwiek się dało przez parę cudownych minut przy okazji barwiąc sobie ubrania, podczas wlatywania w tęczę. I tak oto Kaoru mial na sobie białą koszulkę, która niegdyś była zielona, dżinsy o kolorze jaskrawożółtym, oraz jeden trampek czerwony, a drugi różowy. Prawda, że cudownie? A żeby tego było mało jeden czarny kosmyk z tyłu głowy zafarbował mu się na niebiesko co chłopak przyjął szczerym śmiechem. Ach, jakież to było przyjemne hasanie! Szczególnie, że robił to z lubianą osoba, to już w ogóle, cud, miód i czekolada! Widząc zasmucenie przyjaciołki lekko pogłaskał dziewczyneczkę po ramieniu i z szerokim uśmiechem wyjął z plecaka (Ave plecak!) przysmak o smaku...Malinowym. Nie mógłby odmówić takim oczętom! Następnie coby nie stać klapnął sobie na ziemię i siadłszy po turecku chwycił za kolejną czekoladę, tym razem bąbelkową i pałaszując ją z pełnymi ustami spytał: -Aliiiice! Co u ciebie słychać? Dawno się nie widzieliśmy...i...no....tęskniłem, nie? - uśmiechnął się do niej ucieszony, że ją spotkał. W końcu daaaaawno nie łapali oni motyli!
Ach, jakież jest szczęście człowieka, który dostaje czekoladę w umiłowanym przez siebie smaku! Alice ogółem rzecz biorąc lubiła maliny, pachniała nimi, miała paznokcie w ich kolorze, a pomadka, którą jeszcze przed chwilą miała na ustach, smakowała zupełnie jak maliny prosto z krzaczka. Jednak połączenie czekolady z malinami trzeba było nazwać zjawiskiem niezwykłym, nadprzyrodzonym, niespotykanym...cudem! Czcząc więc cud, jakim był jej kawałek czekolady, usiadła przed przyjacielem, podkulając nogi pod siebie, i obgryzając tabliczkę, przy czym przypominała nieco wiewiórkę z orzeszkiem. Na słowa Kauro zrobiła najpierw wielkie oczy, a następnie rozczuliła się niewymiernie. -Ojej, tęskniłeś za mną?-spytała, z kawałkiem czekolady w buzi-Ja za tobą teeeeeż!-przy tym ostatnim słowie wyrzuciła ramiona tak energicznie do przodu, w geście zachęcającym do misia (w końcu człowiek potrzebuje ośmiu przytuleń dziennie, żeby być szczęśliwym, nie?), że mało brakowało, a upuściłaby, jakże cenny, kawałek czekolady. Jednak na pytanie chłopaka nie potrafiła zareagować z tym samym entuzjazmem. Bo u niej, bądź co bądź, nic się ostatnio ciekawego nie działo. Odwiedziła rodzinę w Londynie, i mogła się pochwalić znajomością maści na pęcherze, oprócz tego jednak całe najbliższe dwa tygodnie przesiedziała w domu. A ponieważ było jej troszkę smutnawo z tego powodu, a smutnawość jest zua, szprytnie jak na swoją prostą duszę obróciła pytanie -U mnie nieważne, co tam u ciebie? Co robiłeś przez ostatnie tygodnie?
Kaoru natomiast lubił orzechy, truskawki i karmel. Tak nadzianą czekoladę mógłby jeść non stop. Miał ich parę swoim zbawiennym plecaku, ale wyjatkowo miał ochotę na bąbelkową, którą też lubił. Jakież to szczęście mieć niedaleko takie Miodowe Królestwo! Chłopak oczywiście wiedział jakim to gorącym uczuciem Alice darzy maliny, znali się w końcu nie od dziś. Dlatego czuł podwójną satysfakcję, że sprawił jej taką radość. Puchonka aż tryskała malinowym szczęściem, no i zapachem rzecz jasna! Dlatego też Kakao pociągnął nosem by odurzyć się owymi malinami, nie miał nic do tych owoców, nawet je lubił. Widząc przyjaciółkę siedzącą przed nim i pałaszującą ulubiony przysmak nie mógł się nie uśmiechnąć. Od pewnego czasu był autentycznie szczęśliwy, do pełni owego stanu brakowało mu tylko towarzystwa swoich ukochanych znajomych, w tym także obecnej tu Alicji. Dlatego też powiedział, że za nią tęsknił co oczywiście było jak najbardziej prawdą. Kochał swoją mieszkankę Krainy Czarów z całego swojego kakaowego serduszka toteż słowa, które przy niej wypowiadał było zupelnie szczere i pozbawione nawet grama nieśmiałości, gdyż wiedział, że dziewczynie może powiedzieć wszystko, o. Widząc jej rozczulenie uśmiechnął się lekko i z równym entuzjazmem ją przytulił. On także potrtzebował przytuleń aby być szczęśliwym, jednak osiem to było zdecydowanie za mało. Ale takie dwadzieścia to już w sam raz. - Uważaj na czekoladę, z malinami nie mam więcej, nie wiedziałem, że cię spotkam, tak to miałbym więcej. Może i nie znał spodobu na maśćna pęcherze, ale ostatnie dni spędził niezwykle radośnie i wesoło, więc gdy spojrzwszy na Alice ujrzał, że jest smutna poklepał ją pocieszająco po ramieniu. -Nie przejmuj się, Ali. - uśmiechnął się do dziewczyny w celu pocieszenia jej i rozsiadł się wygodniej pogryzając czekoladę. Gdy usłyszał jej pytanie uśmiechnął się błogo i przymknął oczy by zebrać myśli i nie zacząć krzyczeć z radości. Gdyż od niedawna właśnie taki miał nastrój,ciągle chciało mu się uzewnętrzniać swoje uczucia. Potem otworzył śplepia i wciaż z błogim wyszczerzem na ustach zwrócił się ku przyjaciółeczce. Westchnął głośno. -Ach, Aliiice! Nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy. Wiesz co się okazało? Lilly. moja Lilly chodzi do Hogwartu, jest tutaj. Widziałem się z nią. - Ujrzawszy zdezorientowane spojrzenie towarzyszki spojrzał na nią zdzwiony. -No weź,nie mówiłem ci o niej? No to teraz ci powiem. Przez dziesięć lat swojego życia byłem jej sąsiadem, nasi rodzice się przyjaźnili. Nic więc dziwnego, że nas ze sobą poznali. Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce jak byliśmy jeszcze w kołyskach! Od tamtej pory stała się moją najlepszą przyjaciółką, młodszą siostrzyczką. Nie było takiej przyjaźni jak nasza. Każdą minutę każdego dnia spędzaliśmy razem, byliśmy jak bliźniacy, jak papużki nierozłączki. Zycie bym za nią oddał! Ale pewnego dnia...jej tata dostał pracę w Londynie i musieli wyjechać, całą rodziną, na stałe. To był szok. Myślałem, że mój świat się skończył. I tak właśnie było. Tak bardzo tęskniłem, tak bardzo płakałem, tak bardzo mnie bolało w środku...A ona więcej się nie odezwała. BYłem jeszcze dzieckiem, ale już to wiedziałem...zdałem sobie sprawę, że ją kochałem. Już nie jak sostrę, jak przyjaciółkę...Bardziej! Przez te wszystkie lata nie zapomniałem o niej,. wciąż coś do niej czułem, czuję i czuć będę zawsze. To mnie właśnie bolało najbardziej. Że moje uczucie nie malało, a wiedziałem że już nigdy jej nie zobaczę, to było takie niszczące i przygnębiające...A ona...nie odzywała się, miała wypadek w drodze do tego Londynu i mnie nie pamięta. Ale przypomniałem jej i chyba mnie polubiła od nowa. Czuję, że nasza przyjaźń, ta silna więź, która nas łączyła przez te dziewięć lat...przetrwała, mimo wszystko i mam zamiar ją odbudować. A może...może...może nawet coś więcej...Tak czy inaczej ona tu jest, ona, moja Lilly-chan. A ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, Alice. - mówił cały czas z błogim uśmiechem wpatrując się w przestrzeń i widząc przed oczami uśmiechniętą twarz swojej imoto. Ugryzł kawałek czekolady i spojrzał na przyjaciółkę. westchnął napawając się jej widokiem. Teraz to naprawdę był najszczęśliwszy. Miał Lilly, miał czekoladę, miał swoją przyjaciółkę z krainy czarów...Czy można chcieć czegoś więcej? Kaoru nie chciał, nie potrzebował.
Gdybyście komukolwiek innemu złożyli taką deklarację szczęścia i radości w swoim życiu, prawdopodobnie chciałby wami rzucić o ścianę z zazdrości. Alice była jednak chlubnym wyjątkiem. Spośród wszystkich jej infantylnych cech jej bardzo rozbudowana empatia dawała się szczególnie zauważyć. Tak jak większość pięciolatków, umiała się rozpłakać, jeśli płakał jej rozmówca, umiała też poczuć prawdziwe szczęście, wypływające z jego serca niczym potok gorącej czekolady...cholera, na samą myśl zgłodniała. Szybkim ruchem wyjęła więc z plecaka Kao dużą tabliczkę z bakaliami, i poczęła zajadać. To tego konkretnego gatunku miałą przypisaną dość ekscentryczną metodę jedzenia, a mianowicie wszelkie bakalie, które wystawały, wydłubywała z tabliczki, a dopiero potem brała się za samą czekoladę. Ach, nie istnieje, absolutnie nie ma na świecie czegoś równie zbliżającego ludzi, jak tabliczka sześćdziesiątki. -Ojejku, jakie to słodkie!-zachwyciła się Alice- Nie mogę się doczekać, żeby ją poznać! Jaka ona jest? Jak wygląda? W jakim jest domu?-wpadła w słowotok, szybko więc zatkała sobie buzię czekoladą, nic to jednak nie pomogło, bo dalej gadała trzy po trzy-Skąd się przeniosła? Czemu do niej nie zadzwoniłeś? A czy to już tak na poważnie? Kiedy ją spotkałeś? Macie jakieś wspólne zainteresowania?-I tak dalej, i tak dalej...słowotok, jak każdy nie miał kompletnie żadnego sensu i był wypadkową jej myśli i szybkości, z jaką pochłaniała czekoladę. Ale cóż mogło być piękniejszego od miłości? Co prawda sama Alice wciąż czekała na swojego księcia z bajki, ale jako nieuleczalna romantyczka nigdy nie przestała wierzyć, że kiedyś doświadczy miłości, mogącej góry przenosić. Przecież nawet ten mugolski zespół ze śmiesznymi brodami śpiewał "all we need is love, (tamtararararam)". Gdy więc coś tak szczęsliwego, jak miłość, przytrafia się twojemu najlepszemu przyjacielowi, trzeba się cieszyć raze, z nim!
Rzeczywiście, Alice była cudowną przyjaciółką. Zawsze można z nią było poszaleć, pooglądać motyle, pogłaskać jakieś przydrożne koty, pojeść czekoladę...a i często poważnie porozmawiać i się zwierzyć. Było to na tyle miłe, że potrafiła autentycznie się z tobą cieszyć, gdy jesteś szczęśliwy i płakać, gdyś smutny. I wcale nie zazdrościła jak stało ci się coś miłego, tylko była z tego dumna i radowała się tak samo jakby to zdarzyło się i jej. Właśnie za to Kaoru tak ją cenił. Dlatego teraz gdy się tak niezwykle ożywiła uśmiechnąl się do niej szeroko, wdzięczny, że to właśnie ją spotkał i to właśnie z nią pierwszą mógł się podzielić tym co go spotkało ostatnio. Widząc, że wyjęła czekoladę on także po nią sięgnął, tym razem orzechową, i widząc jakże znany sobie sposób jedzenia rozczulił się niezmiernie. On także w ten sposób jadł orzechy czy bakalie ze swojego ulubionego przysmaku. Najpierw one, a potem czekolada właściwa. Ach, to właśnie ta ambrozja bogów zbliżyła do siebie Kaoru i Alicję! On kupował czekoladę, ona do niego zagadała, że też taką lubi i tak się zaczęło, ech, kiedy to było...cudowne wspomnienie. Nagle dziewczyna zastrzeliła go dosłownie swoim słowotokiem! Zadawała mu milion pytań na minutę, a on swoim małym rozumkiem starał się je wszystkie zapamiętać i ułożyć sobie w główce jakieś odpowiedzi. Ach, miłość jest cudowna. Taka...magiczna i ogarniająca od środka! I nadaje sens życiu osobom, które kochają. Nawet teraz, jeszcze nieodwzajemniona sprawiała, że Kaoru chciało się śpiewać i tańczyć. Ufff, Alicja przestała mówić. Teraz trzeba jakoś się ogarnąć i jej odpowiedzieć. Puchon sam nie był niektórych rzeczy pewny, ale się postara wyjaśnić jej wszystko co chciała wiedzieć. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, że tak się ucieszyła i przejęła. - Jesteś taka kochaaaaana Alice. Lilly...ona jest cudowna, taka urocza i słodka, miła, zabawna. Kurczę, musisz ją poznać, naprawdę. Myślę, że byście się polubiły. Jak wygląda...jest śliczna, taka drobna i filigranowa. Ma cudowne szmaragdowe tęczówki, długie, mięciutkie, brązowe loki, moja kochana Japonka...-oj, nam się trochę chłopak rozmarzył. Ogarnął się i zaczął mówić dalej. - Jest Gryfonką. Znikąd. Wyjechala do Londynu w wieku dziewięciu lat, miała wypadek i leczyła się parę lat właśnie w Londynie, jej rodzice w tym wypadku zmarli, więc wzięła ją do siebie do domu jedna z pielęgniarek szpitala w którym leżała i teraz mieszkają właśnie tam. A leczenie trwało długo więc dopiero od piątej klasy jest w Hogwarcie. Nie wiedziałem co się z nią stało, nie dawała znaku życia, wysyłałem miliony sów, ale nie wiedziałem o tym że straciła pamięć i mnie nie pamięta...To dłuższa historia, najważniejsze że znowu ją spotkałem. Nie wiem, Alice...ja ją kocham, ale...nie chcę jej popędzać, najpierw muszę spowodować by mnie sobie przypomniała, by...no nie wiem, polubila mnie od nowa. Kto wie co przyniesie przyszłość...spotkałem ją jakiś tydzień temu, zupełnie przypadkiem, w czytelni. Nawet sobie nie wyobrażasz jak si cieszyłem...-uśmiechnął się do swoich myśli. Tak, to był najwspanialszy dzień w jego życiu. Zdecydowanie. Zainteresowania...oboje lubimy spać, czytać i jeść. I uwielbiamy ONMS. I co najważniejsze....-tutaj poczekał chwilę wywołując napięcie. -Ona też jest uzależniona od czekolady! -tutaj wyszczerzył się do Alice. Niezwykle był uradowany tym, że Alice, jego najlepsiejsza przyjaciółka tak bardzo cieszyła się z tego co go spotkała i chciała to dzielić razem z nim.
Boże, boże, boże, boże, boże! Więc była pierwszą, która to wiedziała?! Ale super! Uwielbiała wiedzieć pierwsza, żeby potem, jak ktoś niefajny chce zabłysnąć, spojrzeć na niego z miną znudzonego człowieka i powiedzieć "wiem", tak, jakby mówił najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Tak, ona również pamiętała ten dzień, gdy stojąc przy stoisku z czekoladą, zauważyła Puchona kupującego tabliczkę mlecznej z bakaliami. A ponieważ jej kieszonkowe było dość rygorystycznie ograniczone, a ona miała ochotę i na bakaliową, i na tą z bakaliami, zagadała do niego, by po pięciu minutach dostać kostkę. I tak, zupełnie przypadkiem, poznała człowieka, który odgrywał w jej życiu tak znaczną rolę! A teraz ten Kao znalazł sobie dziewczynę! Boże, jak słodko! Alice chciała tańczyć razem z nim, a śpiewać chciało jej się zawsze, więc tą jego zachciankę spełniłaby bez mrugnięcia okiem. Zaraz też chciała zacząć tańczyć po całej sali, gdy Kaoru zaczął nieoczekiwanie odpowiadać na jej pytania. Została więc na podłodze, przy okazji losując kolejny rodzaj czekolady. Tym razem trafiła na pralinkę oprószoną okruszkami herbatników, wypełnioną od środka karmelem (aż chciałoby się zawołać "ciastko, karmel czekolaaaada!). No, ale skupmy się na tym, co mówił Kaoru. Wzorując się na opowieści Kao, Alice zaczęła sobie wyobrażać drobną Japonkę o szmaragdowych oczach, a następnie zestawiać ją z jej kompanem. Omatkomatkomatko, jak oni muszą ślicznie razem wyglądać! Jak te pary, które czasem widziała nad Tamizą, siedzące na ławkach, pasujący do siebie w tak oczywisty sposób, że chce się aż podejść i zrobić zdjęcie. Z opowieści o losach jego połówki nie mogła wysnuć żadnego innego wniosku jak to, że przeszła dużo za dużo, jak na jednego człowieka. Szczerze jej współczuła, choć mogła sobie jedynie wyobrażać, jak to jest-obudzić się, i nie pamiętać, kim się było, jakim się było, kogo się znało, co się lubiło...to pewnie przypomina budowanie swojej tożsamości od samego początku. Nie mogła nie wybuchnąć śmiechem, na wieść o wspólnych zainteresowaniach. Tak, spanie, czytanie i jedzenie niewątpliwie zbliża do siebie ludzi. Ale chwilkę...to ostatnie...nie, to nie może być prawda...Ojajego, Lilly jest czekoladocholiczką! Nie, wiedziała, dlaczego, ale zawsze na starcie większą sympatią darzyła ludzi uzależnionych od wspaniałego wynalazku Azteków, niż szarych człowieczków. Choć, z drugiej strony, takie zjawisko da się pewnie zaobserwować również u palaczy, alkocholików, czy też uzależnionych od heroiny...No, ale dość tych pseudofilozoficznych rozważań, wracamy do tczowego pokoju, w którym Alice wydała z siebie krótki, niekontrolowany okrzyk radości, a następnie zaczęła szczebiotać-Musisz mnie z nią poznać, musisz, musisz, musisz!-Piszczała. Ubóstwiała poznawać nowych ludzi, a jeśli słyszała o nich tak dużo dobrego, jak o "Japoneczce" Kaoru, gotowa była biegać po zamku szukając osoby, którą chciała spotkać