Ta komnata jest najbardziej słonecznym miejscem w zamku - bardziej niż klasa transmutacji. Okna są bardzo szerokie i wbudowane jeden obok drugiego na całej długości bocznej ściany. Dodatkowo kolory ścian i podłogi zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Bez względu na pogodę w tym pomieszczeniu jest przyjemnie i utrzymuje się stała temperatura dziewiętnastu stopni Clesjusza.
Faktycznie, dziwnie było być jedyną trzeźwą osobą na imprezie, gdzie wszyscy są pijani lub na haju, lub jedno i drugie jednocześnie. Jeszcze trochę ponad godzinę temu Ostberg była dokładnie w takiej sytuacji, nie licząc wcześniej wypalonego skręta, ale szybko nadrobiła straty. Może właśnie to był błąd? Cóż, gdyby ktoś jej powiedział w pewnym momencie, że nie będzie ostatnią osobą, która przychodzi tak późno, mało tego, że przyjdzie nie kto inny, jak właśnie jej były chłopak, jedyny jak do tej pory, którego obdarzyła prawdziwymi uczuciami, na pewno nie zachowywałaby się aż tak... dziko. A teraz proszę, podeszła na tyle blisko, że Orlov miał wątpliwą przyjemność oglądania ją w stanie takim, a nie innym. I nie zmieniał tu dużo fakt, że już nie raz ją taką widział, teraz to co innego, szczególnie jeśli jest bardziej pijana niż on. Gdy już tak pacnęła na poduchę i bardzo elokwentnie się odezwała, dźgnęła palcem węgielek na szczycie sziszy, z której ochoczo ciągnął zioło Grigori. - Dużo z tego jarania nie będzie. - stwierdziła pseudonaukowym tonem znawcy, jakby domyślnie dając do zrozumienia, że jeśli tylko sobie życzy, może rozpalić ją ponownie, bo przecież jeśli węgielek się już wypala, reszta pewnie jest już bardzo słabiutka. Dopiero po chwili zastanowiła się nad jego pytaniem. - Giluś? A skąd! - zaśmiała się gardłowo, jakby to był najlepszy żart na świecie. Przecież ostatnio opuścił ją w nie najlepszej atmosferze, a przy kolejnym spotkaniu wszystko było dobrze, więc nie powinno być gorzej teraz, chyba że będzie miał za złe jej skaczące libido. - Co u mojego ulubionego Rosjanina? - zapytała po dłuższej chwili, leniwie opierając się o pufę z tyłu.
No tak, a Orlov nigdy nie był jedynym trzeźwym na imprezie. Nietrzeźwym jedynym to owszem, zdarzało mu się być. Ale ogarniętym? O nie. Dlatego szybko nadrabiał co musiał. No cóż, to raczej nie był błąd. Gdyby była mniej pijana może nawet Grig nie byłby aż taki uprzejmy. Może z przekory byłby bardziej opryskliwy i niemiły, oczywiście po ostatnich wiadomościach, które obiły mu się o uszy i z pewnością niedługo jej wytknie. Ale teraz jej urocze postrzeganie świata, całkowicie pijackie, przypominało mu dawne czasy. I aż zapomniał, że miał na samym początku wręcz ignorować Ostberg. Więc to wcale nie była wątpliwa przyjemność! Raczej sentymentalna! W zasadzie dlaczego nie zachowywałaby się tak gdyby wiedziała, że tutaj przyjdzie? W każdym razie całe szczęście, że jej nie ostrzegał. Uśmiechnął się lekko kiedy wspomniała, że niewiele zostało mu jarania. Pojął tą, jakże sprytną aluzję i stwierdził, że w sumie może skorzystać z jej, z pewnością wyjątkowo profesjonalnych usług. - To może mi rozpalisz na nowo - powiedział w końcu, po raz kolejny uśmiechając się. Sięgnął gdzieś za jej pufkę i rzucił jakieś smaki do sziszy. - Tylko wybierz mi coś specjalnego - dodał pokazując na pudełeczka, po czym dorzucając do tego zioło. Pociągnął jeszcze kolejny łyk Ognistej. Giluś skojarzyło mu się z czymś niezbyt przyjemnym. Wystarczy trochę pomyśleć i wiadomo o co chodzi, nie będą tu pisać. - Wszystko dobrze - powiedział pochylając się w jej stronę i sprawdzając ile alkoholu ma w butelce. - Ale słyszałem, że moja już niezbyt ulubiona Finka, pod moją nieobecność, nieźle broiła - dodał niewinnie zerkając na blondynkę.
O nie, na pewno nie był jedynym nietrzeźwym, przecież zawsze chodził gdzieś albo z Dimitrim, albo z Lottą, a żadne z nich z natury nie pozostawało długo odporne na uroki, jakie proponowała kusząca butelka z wysokoprocentową zawartością. Ta trójka wręcz idealnie do siebie pasowała, w trakcie nauki w Durmstrangu ze szczególnym upodobaniem ubarwiali surowy na pierwszy rzut oka krajobraz alkoholem. Ha, jeśli gdyby była trzeźwa, Grig miałby być mniej miły, to chwycenie się za wódkę było jej najlepszą decyzją ostatniego tygodnia! Miałby ją ignorować? Ją, taką cudowną i niewinną kreaturę?! Nie zachowywałaby się tak pewnie dlatego, że w jakiś niewytłumaczalny sposób dalej chciała robić na nim dobre wrażenie, a takie ekscesy na pewno temu nie służyły. Tylko dlaczego chciała na nim robić dobre wrażenie, skoro teoretycznie nie miało to już żadnego znaczenia? Wyszczerzyła do niego swoje piękne ząbki, gdy tak dał się skusić i aż klasnęła z uciechy, jakby zapominając o tym, że nie ma siły. - Z przyjemnością! - odpowiedziała ochoczo, chociaż pudełeczka, które rzucił, spadły na nią jak grad i jedyne co zdążyła zrobić, to się zasłonić, bo o łapaniu nie było mowy. Momentalnie, nie zważając na wcale nie lekkie bujanie się całego pokoju i podłogi, zabrała się za rozkręcanie sziszy. Pokiwała głową, słysząc jego życzenie. Dla niego będzie specjalne, to na pewno! Chwyciła butelkę z wodą, bo do łazienki nie chciało jej się człapać i miejmy nadzieję, że to była woda, bo pomimo że wąchała, pewnie i tak by nic nie poczuła. Tak czy inaczej, wlała wodę do sziszy, wkręciła wszystko na miejsce, a stare cokolwiek, co było w środku, bo nawet nie była pewna, co dokładnie palił chłopak, wywaliła, tak samo jak węgielek. Szybko obczaiła sobie napisy na pudełeczkach i chwyciła takie z napisem, którego nie mogła odczytać, bo był to ciąg arabskich robaczków. Ale pachniało bosko i doszła do wniosku, że to tropikana. Wtedy też chwyciła za folię aluminiową i tu nastąpiła jej autorska wariacja, bo owinęła cybuszek raz, zrobiła dziurki, nałożyła tytoniu i uprzednio powąchanego zioła, które jej podał, bach drugą warstwę folii, znowu dziurki, dołożyła jeszcze pierścień z folii, bo doświadczenie Ostberg wykazywało, że wtedy całość mniej czuć węglem i jest bardziej aromatyczna i w końcu ostatnia warstwa folii, dziurki i węgielek. Całość wyglądała imponująco, nie ma co! Dlatego też uśmiechnęła się dumnie do konstrukcji. - Wydaje mi się, że nie brzmi to zbyt przekonująco, ale nie jestem w stanie wymyślić dlaczego. - stwierdziła z zadziwiającą szczerością, którą wywołał jej radosny stan. Och, jakże cudowna była ta sielanka w jej głowie! Pomacała się po kieszeniach, wyciągnęła zapalniczkę, którą kiedyś zabrała Grigorijemu i trzymała ogień tak długo, dopóki węgielek się nie podpalił. A gdy już przez całość przeszła charakterystyczna skrząca linia, chwyciła z wąż i zaciągnęła się, na początku lekko, później głęboko, jak typowy palacz. - Dlaczegóż to "już niezbyt ulubiona"? - zapytała ze smutną minką, pewnie przysłoniętą przez wydmuchiwany przez nią dym, który z każdym buchem stawał się coraz bardziej gęsty i mleczny. Po kilku kolejnych zaciągnięciach czuła, jak kręci jej się w głowie, ale z satysfakcją stwierdziła, że smak węgla został zastąpiony przez zioło, które smakowało... iście tropikalnie! - Taaak? A jak to nabroiła? - zapytała zaciekawiona. Co właściwie o niej słyszał?
A nasz superregisek zrobił sobie małą przerwę od rozmów i od tych wszystkich intryg i w ogóle. Nie widział tego wyrzutu, jaki wyszedł z ust Naleigh pod adresem Lunarie i w sumie dobrze, bo by jeszcze zaczął mieć wyrzuty sumienia, że był powodem kłótni i takie tam. A tak to nie miał i lepiej, bo się nie martwił, no. No wiec tak sobie siedział i siedział i w sumie eeeeee, trochę nie kontaktował już ze światem rzeczywistym, pogrążając się w swoim małym światku, jaki stworzył sobie w tej swojej inteligentnej główce, a tu nagle ktoś wyrwał go z tego światka, w którym to eeeeee, nie będę tych wizji przedstawiać, bo są zbyt sprośne! Ale to nie było o takie coś, że go ktoś szturchnął po prostu, ni! Nagle ktoś się rzucił na niego z językiem i zaczął go całować. Regis zupełnie zapomniał, że przecież brał udział w grze w butelkę. No, ale teraz sobie przypomniał, bo musiał, hehe. W każdym razie nie mogę napisać, że mu się nie podobało, bo mu się podobało! No ale, wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, toteż i ten pocałunek się skończył i dopiero wtedy zorientował się, że tą drugą osobą bł Manuel. No, no, od tej strony go nie znał. W każdym razie jakoś doturlał się do butelki i zakręcił nią, a że wypadło na Boryska, to wstał i podszedł do chłopaka, znajdując go jakoś w tych oparach dymu. Rozmawiał z Lunarie? ha! - Stary, kolej na ciebie - rzekł, po czym złożył króciuteńki pocałunek na ustach Boryska tygryska, doskonale wiedząc, że na nic więcej tamten by się nie zgodził - Baw się dobrze - dodał, a potem odszedł, chwytając po drodze butelkę z alkoholem i jakieś żarcie. I opadł sobie na jedną z puf.
No i wiedziała! Po prostu wiedziała, że kiedy zaczyna jej się kręcić w głowie, to nie powinna o niczym z nikim rozmawiać, bo to, co wydobędzie się z jej ust będzie zbyt zagmatwane i nadzwyczaj dziwne. No, ale przecież bez przesady. Nie musiał się od razu fochać i sobie iść. Miałby taki powód, gdyby mówiła o orientacji seksualnej, której nie miała na myśli w tym momencie. Tej wszak zmienić nie można, bo to wychodzi somo z siebie. Może i źle to wszystko zabrzmiało, ale była już po dużej dawce alkoholu i marihuany, więc chyba można jej wybaczyć, prawda? Istnieje przecież orientacja allopsychiczna, autopsychiczna, przestrzenna, zawodowa, marketingowa i zapewne wiele innych. Ona miała na myśli tą zawodową, bo po chwili zastanowienia nie chciałaby zostać hodowcą czy magomedykiem. Postanowiła uprawiać różne przyjemne roślinki, które przydają się właśnie przy takich imprezach i chciała się z kimś tym podzielić, a tu proszę. - Następnym razem bardziej to uściślę. – Mruknęła do siebie, kładąc się na ziemi i obserwując jakże cudowny sufit. Przytknęła do ust kolejnego skręta i z wypuszczanego dymu tworzyła pierścienie. A przynajmniej tak jej się wydawało. Rozejrzała się po pomieszczeniu nieco nieprzytomnie. Wszyscy rozpierzchli się gdzieś na boki i z wcześniejszego kółka nie pozostało kompletnie nic. Boris i LSD nie wiadomo, dlaczego nagle zniknęli pod stołem, Lotka całowała się z Gilbertem, a Grig jak stał, tak stał. I nagle cała czwórka usiadła przy jednej fajce. Czy oni wszyscy musieli się tak szybko poruszać, hę? Aż jej się od tego wszystkiego w głowie zakręciło. Z tego wszystkiego nie zauważyła, że Manuel całuje się z Regisem! Cholera, że też musiała przegapić takie coś. Westchnęła opierając głowę z powrotem o podłogę.
Faktycznie, mogliby się o to wykłócać i wykłócać, a przecież nie było czasu. To znaczy było go aż zanadto. To znaczy tak mu się wtedy wydawało, przez te rozciągnięcia czasoprzestrzeni, niczym guma, zwolnione tempo akcji i ogólnie flegmatyczne, zdawałoby się, otoczenie. Dlatego w duchu cieszył się z zakończenia tematu. Poza tym, chyba lepiej nie być rannym? I lepiej przygotować siły na prawdziwych wrogów. Boris słuchał Lunarie, jednak sporo czasu zajęło mu odkodowanie jej słów. Mojry. Mitologia. Nici, nożyczki, nimfy, jelenie, poroża. O co chodziło? Zamrugał gwałtownie, jak mu się zdawało, choć w rzeczywistości mrugał, jakby był co najmniej upośledzony, bo ruchy jego były wręcz nienaturalnie wolne. Hm. Zależy jak na to patrzeć. Jednak roześmiał się. Szczerze, choć nieco diabolicznie i długo. Bo go to bawiło. Wszystko. Zabawa. Wirowanie, taniec, alkohol, opary, skręty. Ludzie całujący się, alkochińczyk, inna rzeczywistość, która się rozrywała. Ale jego to bawiło. Śmierć LSD także. Niespecjalnie, ale cóż. Faza. Dziwaczna. Rozśmieszająca. Rozweselająca. Gaz. Palnik. Dał sobie. Hej! - Mogę poświęcić swoją [nić życia], jeżeli powiesz wszystkim, jakim dzielnym byłem tygrysem - powiedział do niej, o dziwo poważnie, bo śmiech szybko się skończył. Potem wykonał dziwny, nieokreślony ruch głową i ponownie zaczął się śmiać. Posłusznie, niczym przyczajony tygrys (ha!) dopadł puf i usiadł koło jelenia. To było dziwne, ale nie protestował. Teraz wszystko takie było. Nie warto o tym myśleć. Tytani, tytani. Ale że co? Chwilę myślał. Koło zębate leniwie szczęknęło. Ha. Ha. Haha. Hahaha. - Naprawdę sądzisz, że bym nas wydał, Lun? Sądzisz, że jestem takim głupcem? Żeby przyznawać się do porażki? Naprawdę? Nie jestem porażką, LSD. Jestem zwycięzcą. Kantem. Graczem. Stolikiem i biurkiem. Nie jestem tchórzem. Stawiłem im mężnie czoła, a ty, a ty Lun? - bełkotał, coraz mniej zrozumiale, ale co tam. Było fajnie. Ciekawie. Woda. Leje się, przelewa. Niebyt bytu. I znów śmiech. Psychodeliczny, dziwny, płytki i niezrozumiany. Ale jakże szczery. - Tak. Mógłbym mieć już żonę, gromadkę dzieci. A tak to wyjadę do USA i będę ćpunem i będę karmić córką hamburgerami, ale będę ją kochał. Więc czemu to rzucać, no czemu? Wszystko jest machinalne, losowe, Lun. Widocznie trzeba było zapomnieć. Widocznie zachłysnęlibyśmy się tymi znajomościami. Może to byli źli ludzie? Może chcieli nas skrzywdzić? Może już to zrobili? Nie warto być naiwnym. Warto wierzyć. W coś. Nie wiem w co. Cokolwiek. Że tak jest lepiej, chociażby - wyrzucał z siebie chaotycznie słowa, niemalże zlepiając w jedno zdanie. Magicznie. Znów zachichotał, tym razem jak nastolatek podglądający koleżankę w szatni na wf. I odebrał od niej węża i zaciągnął się czekoladowym dymem. Na chwilę. Już znów miał coś powiedzieć, kiedy plama podeszła do niego i pocałowała. Ale co, co, gdzie? To ty Courtney? Nie, to chyba Regis. Regis? Stary kumplu! Jednak słów nie dosłyszał. To działo się za szybko. Za szybko. Nie ogarnął. Machnął ręką, po czym w zwolnionym tempie skinął Regisowi. Gajowemu. Ahoj! To on teraz? Butelka? Poprosił kogoś, aby mu ją podał. Zakręcił niedbale i wypadło... znów na piękną pół wilę? Och, Borysie, nawet ty masz szansę zaznać chwili szczęścia! Przeprosił zatem nieskładnie na chwilę Lunarie i chwiejnym krokiem podszedł do pani Fontain. Bez zbędnych ceregieli nachylił się nad nią, kiedy akurat nie robiła tych swoich śmiesznych, dymnych kółek i pocałował. Niestety niemrawo, bo mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa, wszystkie nerwy, wszystko nie pracowało tak jak trzeba. Oderwał się z przepraszającym uśmiechem i ponownie lekko się zataczając, przysiadł koło LSD, opierając głowę na jej ramieniu. Zrobiło mu się tak ciężko, tak ciężko... Ale nie obraził się na Courtney, tak gdyby ktoś pytał, mhm.
Robienie kółek było zaiste interesujące, jednakże zaczął się jej owy skręt nieubłaganie kończyć. Całe szczęście jego działanie wspaniale odczuwała już panna Fontaine. Niemniej jednak przebieg gry stal się już dla niej zupełnie nie jasny. Właściwie wydawało się jej, że już nie grają. A to wszystko do momentu, gdy niespodziewanie pojawił się przed nią Boris. Na początku nie bardzo wiedziała o co biega, a ten po prostu ją pocałował. Nawet jakoś za bardzo nie zdążyła oddać owego pocałunku, bowiem za nim do niej dotarło co się dzieje, chłopak już się oddalił. Dopiero po tym dostrzegła butelkę wskazującą na nią. Tak więc gra ciągle trwała. Zaciągnęła się dwa razy swoim skrętem, po czym niedopałek wrzuciła do popielniczki. Kolejno nachyliła się nad butelką i mocno nią zakręciła. Wypadła dziewczyna. I to nie kto inny, jak jej dobra znajoma, Charlotte. Effka podniosła się więc z ziemi, a trzeba dodać, że w tym momencie poczuła na prawdę ciekawe zawroty głowy, po czym skierowała się do Charlotte. - Niebawem chyba nie będę się umiała odnaleźć na imprezie, na której nie będę się całować z dziewczyną - powiedziała trochę niemrawo, nawiązując do imprezy, gdy przyjechali reprezentanci i musiała się także całować z Tamarą. Oczywiście za czyją inicjatywą? Naturalnie Griga. No ale nie ważne. Kiedy już znalazła się przy dziewczynie, przysunęła się i złożyła na jej ustach niedługi pocałunek. - Twoja kolej - powiedziała z lekkim uśmieszkiem, odsuwając się i przenosząc wzrok na butelkę leżącą na ziemi, którą to miała teraz zakręcić studentka. A tak swoją drogą, gdzie zaś ona podziała swój alkohol?
A no tak, kiedy z nimi się trzymał, z pewnością nie dostąpił tego zaszczytu i nie udało mu się być jedynym pijanym na imprezie. Ale warto przypomnieć, że Lotta w pewnym momencie wyjechała. Oczywiście Dimistri wciąż był na swoim miejscu i cały czas chodził pijany. Ale były imprezy, na których po paru kieliszkach zaszywał się gdzieś z Tamarą i znikał, więc chyba można uznać, że wtedy był jedynym nietrzeźwym? Ale to był wyjątek. W końcu mieszkał w Rosji, w kraju, gdzie raczej nie trzeba wyjątkowo namawiać innych do alkoholu! Nie to co w Anglii. Bo przez większość pobytu tutaj, byli raczej nieruchawi. Dopiero dziś wymyślili jakąś rozpustna imprezę. Ale w końcu Boris był z Rosji, więc nie dziwne, że zorganizował taką imprezę. Oczywiście nie uwłaczając LSD. Więc wychodzi z tego super wniosek, że kiedy tylko można należy łapać za butelkę wódki. Czyż nie jest świetnym wnioskiem? Chciała robić dobre wrażenie? W zasadzie Grig już dość dobrze ją znał, więc raczej nie mógł nagle załamać się i stwierdzić, że zmarnował na nią masę czasu. Ale mógł równie dobrze uznać, że wciąż jest niebywale pociągająca. A chyba nie chciała uwodzić grzecznego Grigusia? Uśmiechnął się pod nosem kiedy ona zabrała się do majstrowania. Rozłożył się wygodniej na pufie i wyjął paczkę papierosów. Mógł chwilę pobawić się normalnym dymem w płucach. Równocześnie w końcu poczuł, że alkohol uderza mu do głowy. W zasadzie czy to było dziwne, po tak dużej ilości wypitej butelki? Lotta bardzo sprawnie i zgrabnie obchodziła się z sziszą. W końcu czy ona nie była jakimś znawcą tego? Pewnie była, bo Lotta na wszystkim co jest związane z używkami nieźle się znała. Orlov obserwował rozwijającą się grę w butelkę. Jak gajowy musiał całować Borisa. A Boris znowu Effkę. Odwrócił wzrok w kierunku Lotty. Jak to było, że mimo tak dużej ilości wypitego alkoholu, szło jej to tak dobrze? - Jak mogło nie zabrzmieć dobrze? Każdy chciałby być reprezentantem w turnieju trójmagicznym i co parę tygodni bać się o własne życie i błaznować na oczach całej szkoły – powiedział już z odrobinę lepszym humorem. To zabrzmiało całkiem zabawnie, a przynajmniej kiedy teraz to powiedział na głos! - O jak fajnie – powiedział nagle pokazując na Effkę całującą Charlotte. W sumie całkiem fajna była ta gra w butelkę! Zerknął na Lottę podpalającą węgielek jego własną zapalniczką. - Ona powinna działać zawsze o ile jej nie popsujesz – rzucił w końcu do dziewczyny akurat kiedy zakańczała robotę i zaczynała zaciągać się dymem. Orlov w końcu wyjął delikatnie jej z rąk węża i zaciągnął się mocno. Tym razem rozpoznał ten tropikalny smak, może przez kontrast z poprzednio wypalonego papierosa. - Wyborne. Jeszcze parę przysług i może z powrotem będziesz moją ulubioną –stwierdził z uśmiechem, patrząc na nią już trochę błyszczącymi oczami. - No nie wiem słyszałem jakieś plotki, że zostałem zamieniony na Steve’a Howarda. – W zasadzie gdyby nie był podpity nie powiedziałby tego tak dosłownie. Ale co tam, w końcu trawa była taka dobra, a butelka już prawie pusta.
- Jesteś dzielnym tygrysem, wszak chciałeś mnie bronić - powiedziała, kiwając głową. Była mu chyba niejako... wdzięczna? Za czuwanie nad jej życiem w obliczu niebezpieczeństwa, kłusowników, mojr i innych takich. Lunka zaślepiła się na chwilę w poczynaniach dziewczyny, która majstrowała coś przy fajce wodnej i zmieniała wkład do shishy. Czemu. W ogóle chyba reprezentant Durmstrangu i ta ślicznotka nie zauważyli, że siedzą przy tym samym bongo co LSD i Borys, ale nieistotne. W sumie mało kto widział cokolwiek. Mało kto będzie zapewne cokolwiek pamiętał. Jej samej głowa już na tym etapie powoli wypełniała się pustką, a przywołanie zdarzeń sprzed rozmowy z Borysem było na chwilę obecną niewykonalne. Potem znów wodziła spojrzeniem za ruchami dłoni tygrysa i roześmiała się wraz z nim. Bo te dźwięki były świdrujące, ostre, przedzierały się jej przez zaćmiony umysł i penetrowały mózg, krzycząc ŚMIEJ SIĘ ŚMIEJ. Neurony szalały, oddzielna impreza odbywała się właśnie w układzie nerwowym LSD, nogi znów niezależnie od niej zaczęły lekko podrygiwać i drżeć. Balanga szarych komórek też była niczego sobie, nastawiły się na zniszczenie miejsca imprezy i z szalonym śmiechem zrywały połączenia między sobą. To tak jakby brały rozwody. Lunie zrobiło się niesamowicie przykro, gdy wyobraziła sobie gwałtowny wzrost liczby rozwodów w jej mózgu. Pociągnęła zatem Boryska kilkakrotnie za rękaw ze smutną miną, ale zaraz znów się śmiała, bo on jeszcze nie skończył. - Wiem! - zapewniła go żarliwie, przerywając mu w pół słowa, gdy zapytał czy naprawdę sądzi, że mógłby ich wydać. - Nie to.. nie, nie. Nie, Borys. Ufam ci, powaga. Nawet jeżeli popełniłabym błąd ufając ci, to ufam ci. Ufam. Ufny jelonek. Ufa. Za-ufa-nie. Uf. Nie mogła się powstrzymać, to słowo nagle wydało się tak ciekawe, że odczuwała potrzebę obrócenia go w ustach kilkakrotnie, ułożenia ich w lekki dziubek, uuu, oparcia zębów o dolną wargę, fff, gwałtownego rozchylenia ich i wydechu, aaa. - Kurwa, ale pamiętasz coś więcej? A co, jeżeli ja cię skrzywdziłam? Albo ty mnie? Borys. Tabula rasa. Teraz. Jutro też. Ja myślę, że nigdy nie będziemy siebie pamiętać i będziemy się tylko czasem bronić przed mojrami. Następny przystanek proponuję we Francji, tam jeszcze nie byliśmy. Roześmiała się, chociaż tym razem wcale jakoś do śmiechu jej nie było. Dźwięki same jakoś wydobyły się z jej ust, ale spoważniała zupełnie nagle. - Zmieniłam zdanie, zapamiętajmy to. Czekaj. I wtedy ktoś go porwał. A ona nawet tego nie zauważyła. Zajęła się bowiem szukaniem węgielka, który wyrzuciła kilka chwil wcześniej dziewczyna majstrująca przy szklanej fajce. Wystygł. Jak szybko. Jak wolno. Czas to dziwny twór. Rozejrzała się w obliczu nagłego braku Borysa, ale wzrok już zupełnie z niej kpił, zlewając wszystko znajdujące się dalej niż jeden metr od niej, w ruszającą się, oddychającą i głośną kolorową kupę. Ale zaraz wrócił, oparł głowę na jej ramieniu. Wtedy LSD napisała coś wolną ręką na jego przedramieniu. PAMIĘTAJ JELENIE Coś jej nie grało w odmianie rzeczownika. Nawet zastanowiła się nad tym, przykładając palec do ust. Zapomniawszy, iż jest ubrudzony węglem, więc teraz część jej warg pokryta była czarną sadzą. Oparła głowę na jego głowie. Niech świat przestanie tak strasznie wirować. Poroże ją rozbolało. Przymknęła na chwilę powieki, hałas na chwilę przytłumiło. Siedzieli tak kilka przemiłych minut, a LSD co kilka chwil otwierała oczy z przerażeniem, bo wydawało jej się, że minęło kilka godzin, potem znów leniwie je przymykała.
Racja, wyjechała, o czym zdarzało jej się zapominać, kiedy widziała w jednym miejscu tyle znajomych twarzy, bo w sumie niesamowity przypadek przygnał ich wszystkich na Turniej. Lotta niejednokrotnie zastanawiała się, jak płynie życie w Rosji, kiedy jej już tam nie ma, a przecież jej wysokie mniemanie o własnej osobie pozwalało jej myśleć, że była swojego rodzaju perełeczką wśród najbardziej charakterystycznych postaci w dawnej szkole, więc czy imprezy straciły trochę na swojej ognistości, a wszyscy raz po raz wspominali wspaniałą pannę Ostberg, mówiąc "ach, jaka szkoda, że jej tu nie ma"? Może właśnie tak sądziła. Jeśli Dimitri znikał z Tamarą, to faktycznie Grig mógł walczyć co najmniej o tytuł najmniej trzeźwego, bo jednak na spotkania abstynentów nie uczęszczał. Fakt, w Anglii każde z nich mogło narzekać na brak rozrywek, do których przywykli. Jak to możliwe, że tutejsza młodzież uchroniła się przez demoralizacją?! Dzisiejsza impreza ją zaskoczyła, ale to przecież impreza zorganizowana przez Borysa i jego koleżankę z Loży, o której słyszała. No właśnie, wyjątkiem od demoralizacji jeszcze były członkinie Loży, ale cóż się dziwić, skoro chyba żadna z nich nie pochodziła z Anglii? Tak, dokładnie taki z tego wniosek! I zaiste, jest to świetny wniosek! Znali się bardzo dobrze i chyba ze wszystkich możliwych stron, jednak dziewczyna nie chciałaby przy jakiejś okazji usłyszeć od niego dramatycznego "zmieniłaś się na gorsze, nie poznaję Cię" czy coś w tym stylu. Niech ją zapamięta taką, jaką była dwa lata temu, na kilka dni przed jej wyjazdem. Dobrze, jeśli uważał ją za niebywale pociągającą, gdyż jak na istotę noszącą w sobie odrobinę próżności przystało... po prostu podobałoby jej się to i już. Jednak nie śmiałaby uwodzić Grigusia! A przynajmniej nie w takim stanie. Chociaż w jej przypadku alkohol dodawał jej irracjonalnej odwagi, więc to byłby chyba najlepszy moment. Zadziwiające, że poszło jej w miarę sprawnie z tym rozpalaniem, że przez przypadek nie przewróciła sziszy i nie wylała z niej wody i że nikogo tak przy okazji nie podpaliła, kiedy chwyciła się za zapalniczkę, której płomień nagle wydawał jej się być porządnym miotaczem ognia. Ale może poszło jej tak dlatego, że robiła to setki razy i mogłaby sobie poradzić nawet w ciemnościach. Chyba. Może powinna zacząć organizować szkolenia dla brytyjskiej młodzieży? - Teraz zabrzmiało bardzo dobrze. - zaśmiała się, słysząc jego odpowiedź i jednocześnie ucieszyła się, że odrobinę polepszył mu się humor. Po chwili spojrzała we wskazywanym przez niego kierunku i zobaczyła Effie i Szarlotkę, co od razu przypomniało jej trzy wylosowane pod rząd kolejki Court i NNN. Słysząc jego kolejną wypowiedź, przez chwilę się zastanawiała, co ma na myśli. A gdy w końcu zaczaiła, że chodzi o zapalniczkę, zaśmiała się z własnego ogarnięcia. - Więc jeśli nie udało mi się jej popsuć do tego czasu, raczej będzie działać jeszcze dłuuuuugo. - odpowiedziała jakże inteligentnie, robiąc zeza przy mówieniu ostatniego słowa. Z wrażenia aż zapomniała oddać mu węża, więc dobrze, że sam go wziął. - A jakież to przysługi masz na myśli? - zapytała, marszcząc brwi. Więcej rozpalania? Więcej... właściwie to nie miała już żadnych innych pomysłów, choć normalnie ma milion pomysłów. Podobał jej się błysk w jego oczach, wywołany ziołem. - Cóż, ja słyszałam jakieś plotki, że zostałam zamieniona przez Effie Fontaine - rzuciła, kompletnie nie zrażona jego bezpośredniością. W końcu oboje byli już po takiej ilości alkoholu, że nie zwracali uwagi na delikatność wypowiedzi. Pytanie tylko, skąd on te plotki wytrzasnął? To nie było nic formalnego, tylko jedno przypadkowe spotkanie i aż do tej pory zero kontaktów, a inni już coś wiedzieli?
Ach, dzielny tygrys! Jak to magicznie brzmiało. Szczególnie w czyichś, obcych mu ustach. Aż naprężył się na chwilę z dumy, ale potem znów opadł bezwładnie na poduszki, bo to był nadmierny wysiłek. Jego mięśnie trzeszczały i krzyczały, że przegiął. Bolało. Wszystko go powoli bolało. Ale nie tracił animuszu. Wciąż się śmiał, dziko i dziecinnie na zmianę. Zależy, w który moment wpadł jego umysł, w którą dziurę wetknięto jego myśli. Kto? Otoczenie. I używki. I tak, był w iście balowym nastroju, o ile w ogóle można tak powiedzieć, bowiem nic nie czuł. Nie kontrolował za bardzo swoich ruchów, odczuć, niczego. Wszystko działo się obok niego. Nawet jego własne gesty były niczyje. Czuł się niczyj. Czyżby powoli uderzał w fazę przygnębienia? Kiwał powoli głową na dźwięk jej tłumaczeń. Ufa. Ufna. Jelonek ufny. Uf. - Tygrys też ufny - rzucił na głos, niedbale, zapominając, że miało to zostać w jego myślach. Te niestety uciekły z najwyższej wieży neuronów, krnąbrnie, przez związane prześcieradło wyrzucone przez okno. Niecni uciekinierzy. Zastanowił się, a to było bardzo abstrakcyjnym pojęciem w tym wymiarze. Rasta kolorów i rozluźnienia kompletnego i ostatecznego. Które tak wstrętnie omamiło mu zmysły. - Nie pamiętam, Lun. Nic, kompletnie, jakby to było czyjeś życie. Ale to było moje, widziałem to, wiem przecież. Ale tak, zacznijmy od nowa. Od nowa. Zatoczmy się w pustkę uczuć i myśli. Zbudujmy na nowo. O ile jest co budować. Ale stanowimy taki nikczemny duet! Musi się więc udać. Musi - powtarzał wszystko niczym mantrę, jakby to miało pozwolić mu w zapamiętywaniu. Chciał zmusić zwoje mózgowe do zakorzenienia tych informacji. Ale znów wszystko się sypnie. Jak zwykle. Wciąż i wciąż ta sama bajka. O uciekającej Lunarie z umysłu Borisa. Miał zły humor. Wpadł w niego, niefortunnie. Ociężale próbował się zregenerować na ramieniu LSD. Ale to było zbyt powolne. Zachichotał jednak, kiedy napisała mu coś na przedramieniu. Nie widział, co dokładnie. Nie mógł skupić wzroku. I nie chciał. Nawet hipisowska opaska przekręciła się, zasłaniając trochę widok zwisającym materiałem. Niemoc. Niemoc. Lenistwo. Pożoga mięśni. Zgnilizna pragnień. Miał wrażenie, że przysypia. Oddalał się. Wszyscy znaleźli się nagle gdzieś, tam, hen, poza zasięgiem. Jak mu się chciało spać...
Ach tak, zaiste magiczny przypadek, że wszyscy znaleźli się na tym turnieju! Znaczy o ile takiego ekscesu po Lotce można było się spodziewać, ale fakt, że na wymianę pozwolili też przyjechać ekscentrycznemu piromanowi i wiecznie pijanemu Dimitrjowi, to była dopiero magia. Życie bez niej w Rosji szczerze mówiąc nie zmieniło się za bardzo. A przynajmniej nie dla całej reszty, bo Grig przez jakiś czas musiał sobie zrobić ostrą i niechlubną terapię zapomnienia o pannie Ostberg. Co w sumie oznaczało strasznie dużo imprez. Nawet jeśli Dimitri wolał kochać się po kątach z Tamarą, on musiał sam się bawić. Czy wszyscy wspominali ją w taki sposób? Chyba nie. Ale on tak. Chociaż nigdy by się teraz do tego nie przyznał, oj nie! Ach ta Anglia, nie dość, że niszczyła życie, to jeszcze niepomiernie nudziła. A przynajmniej tak to widział dość rozchwiany Grig. Nie miał pojęcia jak to się stało, że ta impreza powstała. No tak, fakt, że żadna z najbardziej demoralizacyjnych kobiet, nie były z Anglii, to tym bardziej podkreślał snobistyczność Anglii. A tak, ze wszystkich możliwych stron brzmiało dość dwuznacznie, ale co tam! Raczej Griga ciężko było przekonać do zmiany zdania na kogoś temat. Tutaj przydałaby się specjalistka Tamara, która przespała się z wrogiem jego przyjaciela. Uważał ją wciąż za piękną kobietę, ale w głowie wciąż miał fakt, że dotkliwie skrzywdziła go kiedy sobie wyjechała do słonecznego Meksyku. W tedy i tylko wtedy zaczął mieć o niej gorsze zdanie. I potrzebował właśnie tego, czasu, żeby o niej zapomnieć. I teraz mógł siedzieć obok niej i całkiem otwarcie pytać, że to prawda, że spała ze Stevem. Orlov był dumny ze swojej byłej dziewczyny, że tak elegancko sobie ze wszystkim poradziła. Może założą grupę i będą pomagać biednym Anglikom, którzy nie umieją się bawić. Chociaż tym tutaj jako tako szło. I mógł nawet wymienić takich co umieli się bawić i bez ich pomocy. Ale drobna pomoc w tej sprawie nigdy nie zaszkodzi. Uśmiechnął się lekko słysząc jej słowa. Oj tak, jego humor był już trochę lepszy. W zasadzie zapomniał, że jakoś przy niej rzadko kiedy był ponurym Grigiem. Chociaż pewnie dlatego, że przy niej prawie nigdy nie był do końca trzeźwy. Wyrzucił za siebie pustą butelkę, a świat wydawał się być dwa razy piękniejszy. - Będziesz zawsze o mnie pamiętać! – stwierdził jeszcze bardziej zadowolony z siebie, równocześnie zastanawiając się jakie przysługi. - Może ty wymyślisz coś ciekawego? – zapytał ze swoim uśmieszkiem, ponownie błyskając swoimi śmiesznymi oczami. Podał jej sziszę, by mogła się zaciągnąć, kiedy sam miał głowę w białym dymie. - O matko, miałem nadzieję, że zaprzeczysz – jęknął kiedy zrozumiał, że to o Stiwie było prawdziwie. – Już chyba lepiej przyjąłbym, gdybyś była ze swoim ciapowatym przyjacielem – Oczywiście miał na myśli Gasparka, który był jego współlokatorem i którego doskonale poznał. A szczególnie jego stronę związaną z psuciem wszystkiego co miał w rękach. A na to o Effie bardzo sprytnie nie odpowiedział. Całe szczęście, że nie zapytała skąd wie. Głupio by mu było powiedzieć: z plotkarskiej gazetki.
[LSD, przepraszam, że dobrali się do waszej fajki, może po prostu uznajmy, że było ich tam więcej? ]
No tak, o Lotce zawsze dyrekcja mogła powiedzieć "gdzież nie była ta temperamentna dziewczyna?" i z czystym sumieniem puścić ją na deszczowe wyspy, chociaż jedyną wiedzą, którą nabyła w szkole i którą mogła się chwalić, była dobra znajomość zaklęć i eliksirów, ale i tak można by znaleźć co najmniej dziesięć osób bardziej nadających się na kandydowanie na reprezentanta. Chyba że bierzemy poprawkę na odwagę tupet, wtedy Ostberg jest nie do przebicia! Taką samą magią był przyjazd prawie wiecznie ujaranego i żyjącego we własnym świecie Manuela i Gaspara o silnie rozwiniętym genie odpowiedzialnym za destrukcyjność. Dla nich wszystkich to po prostu kolejna przygoda! Choć o jej rozwój sami muszą zadbać, jak się niestety okazuje. Ale czyż w chwili obecnej imprezy studentów nie są najlepsze? Jeśli tak dalej pójdzie, Hogwart zacznie żałować bycia organizatorem turnieju! Życie się nie zmieniło? To było do przewidzenia, jednak nie w tej sielance, którą chwilowo żyła dziewczyna. - O rany, Grigori, TAM JEST TĘCZOWY SŁOŃ! Czy ty też go widzisz? - pisnęła, wymachując ręką i wskazując róg sali, gdzie widziała to jakże piękne stworzenie. Na czym to skończyliśmy? Ach tak, na sielance. Podobną terapię zafundowała sobie panna Ostberg, która niemal na oślep rzuciła się w wir imprez, litrów alkoholu, trawy i krótkich romansów, więc nie minął miesiąc, a ona już była rozpoznawalna dla wszystkich roczników, a gdy tylko w jej pamięci pojawiały się idealne rysy twarzy Orlova lub gdy jej podświadomość powtarzała uparcie "na pewno tęskni chociaż w połowie tak bardzo, jak ty" i miała wyrzuty sumienia, że wolała go zostawić i przeprowadzić się po raz kolejny, wymyślała kolejną rzecz, której nikt rozsądny pewnie by nie zrobił, by zagłuszyć to wszystko adrenaliną, używkami, złudzeniem prawdziwych uczuć i wmawianiem sobie do znudzenia "już dawno zapomniał, na pewno Nastasha albo któraś inna już zdążyła go pocieszyć". Dam daram dam i tak powstał potwór! A tak na serio, Lottę to wzmocniło i kompletnie zmieniło system jej wartości, wysuwając wolność na jedno z pierwszych miejsc, a miłość, względną stabilizację i przywiązanie degradując do niższych, znacznie niższych stopni. Ha, racja, zabrzmiało dwuznacznie, ale w sumie kłamstwem to nie było. I jakby się zastanowić głębiej, Tamarę i Lottę można by nawet pod tym względem przyrównać. Steve? Steve. Wróg Orlova i Dimitrijego? Tak. Jedyną różnicą było to, że Ostberg już nie wiązało z żadnym z nich nic bliższego. Teraz, gdy tak z nim siedziała i także wcześniej, gdy spotkali się po tych dwóch latach przypadkowo w skrzydle studenckim, wiedziała, że go zraniła, ale już nic z tym nie mogła zrobić, w końcu życie toczy się dalej, a ona mogła jedynie mieć nadzieję, że jej wybaczył i że do jakiegoś stopnia uda jej się odbudować ich relacje, skoro ma do tego sposobność. A w chwili obecnej otwartość ich rozmowy i brak zahamowań był najlepszy. Gdyby założyliby taką grupę pomocy i szkoleń dla niedouczonych Anglików, ta szkoła na pewno by o nich długo nie zapomniała. I w końcu korzystaliby z życia, ile się da! Wymienić tych dobrze bawiących się bez ich pomocy można było wymienić, ale chyba na palcach jednej ręki, dobrze, góra dwóch, ale o całą resztę trzeba odpowiednio zadbać. - Oj taaaak - pokiwała głową z namysłem, zakładając nogę na nogę i cały czas się uśmiechając właściwie nie wiadomo, z jakiego powodu, ot miała wyjątkowo udany wieczór i świetny humor. - No wiesz! Mógłbyś przynajmniej się określić, z jakiego zakresu przysługi cię interesują! - rzuciła, siląc się na pełny oburzenia głos. Teraz to już w ogóle zaczyna brzmieć ciekawie. Zaśmiała się cicho, widząc wielki kłąb dymu dookoła niego i wzięła wąż, by mocno się zaciągnąć i powoli wydmuchnąć dym, który wylatując niespiesznie tworzył finezyjne wzorki. Dopiero teraz zauważyła pełno kulek folii aluminiowej, które musiała wyprodukować, kiedy przygotowywała sziszę i których wcześniej nie zarejestrowała. Chwyciła jedną z nich i rzuciła daleko daleko, aż usłyszała jakieś gniewne "ej! skąd to się tu wzięło?!". Kiedy ponownie spojrzała na Griga, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Te jego oczy! - Też miałam taką nadzieję, jeśli mam być szczera. - szepnęła, po czym ponownie się zaciągnęła. Nie ma co, zarówno jedne, jak i drugie korzystało z bardzo wiarygodnych źródeł. - Ciapowatym przyjacielem? - powtórzyła, zastanawiając się, o kogo chodzi, a gdy już skojarzyła, mruknęła głośne "aaaa!", a minę musiała mieć taką, jakby nad jej głową zapaliła się żarówka, sygnalizując pomysł. - I jeszcze wcześniej ta baletnica? Jak jej było? - pstryknęła palcami kilka razy, próbując przypomnieć sobie jej imię. - O, Paulina! Nie, czekaj, Colette! Wiesz co, nie lubię jej. - pokręciła głową z dezaprobatą, zaciągając się po raz ostatni i oddając mu węża. - A wiesz, że już poznałam jego ojca? - zaśmiała się po chwili, próbując wyobrazić sobie jego reakcję, gdyby dowiedział się o tym, jak przebiegało to "zapoznanie".
Dobra, przez chwilę było okej - Szarlotka i LSD paliły sobie kulturalnie sziszę, ale po chwili podeszła do nich Naleigh. Studenkta nie miała pojęcia, że tamta zrobi awanturę, o nie (chociaż, przyznajmy - przeszło jej to przez myśl)! Najnormalniej w świecie myślała, że NNN chce do nich dołączyć. A jednak, znowu awantura. Zajebiście kurwa, zajebiście. I dlatego bardzo ucieszyła się, kiedy LSD postawiła sprawę jasno - poprzeklinała, ale przynajmniej nie drążyła kłótni, tylko zwyczajnie odeszła. Charlotte jednak wiedziała, że tak, czy siak, dziewczyny swoją kłótnię dokończą. A ona będzie znowu rozszarpywana na boki. Po chwili do Tęczowego wszedł Grig, a gdy dziewczyna go zobaczyła, na jej ustach od razu zakwitł uśmiech. Mimo tego, że hasz, hera, koka i alkohol nieźle buzowały w jej organizmie, ta była najzwyczajniej jeszcze bardziej wszystkim zajarana. Chciała podejść do chłopaka, ale nagle ni stąd, ni zowąd podeszła do niej Effka, jej dobra znajoma i prefekt naczelny i mówiąc coś wesoło, pocałowała ją. Na początku to nawet Szarlotka nie skojarzyła dlaczego dziewczyna to zrobiła, ale potem przypomniała sobie, że przecież nadal trwa gra w butelkę, tak więc kiwając wesoło głowa w kierunku Ślizgonki postanowiła usiąść na swoim miejscu i zakręcić butelką. No proszę, proszę! Wypadł nam Boris. No dobrze. Teraz proszę podnieść swój zacny kufer, panno La Brun, i ruszyć go w kierunku Rosjanina, który... o zgrozo! Spał na ramieniu Lunarie! Charlotte podeszła do niego i uśmiechając się zadziornie do LSD, złapała Borisa za koszulkę i odchyliła ją, po czym wlała mu pod nią zawartość swojego drinka. Poczekała chwilę, aż chłopak ochłonie, a potem przybliżyła się do niego i musnęła jego usta swoimi, przy okazji puszczając mu oczko. Uśmiechnęła się jeszcze raz do przyjaciółki, a potem oddaliła się w głąb sali, w miejsce, gdzie nikogo nie było. Po drodze złapała kolejnego drinka i zapaliła skręta, a potem wygodnie rozwaliła się na jednej z puf.
Obecność LSD sprawiała, iż Naleigh cała się spięła. Nie potrafiła rozluźnić mięśni. - Widzę, że masz też problemy ze słuchem - mruknęła ironicznie. - To ja bym chciała wiedzieć co ty odpierdalasz - dodała już nieco głośniej. - Dobrze wiesz o co mi chodzi. Lunarie doskonale wiedziała, co NNN czuje do Regisa. Wiedziała i to wykorzystała. Gdyby nie działanie narkotyków i faza depresyjna, Nefretete z pewnością nic by sobie nie zrobiła z tej sytuacji. Nadal kochałaby Deceiver tak mocno. Tym bardziej, że tylko ona i Charlotte znały calutką przeszłość Neglect. Wściekła się, gdy Luna odeszła. Tchórz. Tchórz. Tchórz. Nie mogła opanować drżenia rąk. Nie spoglądając nawet na CDLB, wyszła z pomieszczenia, aby znów wstrzyknąć sobie heroinę. Tym razem o wiele większą dawkę. Gdy wróciła była baaardzo pobudzona. I zupełnie naćpana. Wszystko zlewało się w jedno. Wszyscy byli kolorowi. Jaskrawi. Piękni. Jak Anioły. Podparła się o ścianę, gdyż zakręciło jej się w głowie. Sufit wirował, a wraz z nim cała reszta. Mimowolnie przymknęła oczy. Powoli wszystko wracało do normy. Przynajmniej względnie. Nogi poniosły ją do Regisa. Cóż za śmieszny zbieg okoliczności. Klapnęła tuż obok, nie dbając o to, jak w tej chwili się prezentuje. Przysunęła się do mężczyzny. Wzięła od niego butelkę z alkoholem i pociągnęła sporego łyka. Nie miała pojęcia co powiedzieć. Poza tym, mieszanka narkotyków z wódką działała na nią usypiająco...
Impreza chyliła się ku zachodowi. A przynajmniej dla dzielnego, acz w tym momencie biednego Tygryska. Bowiem wszystko się rozmazywało, mieszało i splatało. Wszystko rozciągnęło się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Miał wrażenie, że sam się poszerza, by niedługo upodobnić się do balona i pęknąć. Nic takiego się jednak nie działo. Widział tańczącego dookoła jego głowy Morfeusza. Wśród żywych barw, przemykał z gracją i ospale. Cały on. Kolory zaczęły blednąć, a obraz stał się kompletnie nieostry, niefajny, i w ogóle szarzało i robiło się zgoła depresyjnie. Przeklęty bożek snu. Mamił go, przyduszał, naprowadzał na drogę sennych marzeń, z której nie było ucieczki. Gdzie magiczny pył wesoło migał, przypominając gwiazdy. Ciemna toń nocy oplatała horyzont. Pojedyncze chmury zdawały się muskać jego czoła, drażniąc tym samym oczy. Pełne piasku, bolące i trzeszczące. Już, już miał odlecieć kompletnie do krainy Morfeusza, gdy ktoś go pocałował. Ale co...? Jego kontaktowość ograniczała się już do minimum. Ktoś wetknął mu w rękę butelkę. Nawet nie wiedział kto i po co. Ale zakręcił, by znów wyszło na tą ludzką plamę, która przed chwilą złożyła mu na ustach pocałunek. Zatem go odwzajemnił, zanim jeszcze odeszła. A potem machnął dłonią. Powiedział, że on już odpada z gry. Miał nadzieję, że ktoś go zrozumiał pomiędzy tym bełkotem, splątania słów i rosyjskim akcentem, który teraz był bardziej słyszalny niż zwyczajnie, i ranił uszy. Ciężko. Ciężar umysłu, duszy. Głowa. Znów opadła bezwładnie na wygodne ramię LSD. Naprawdę. Powinna dziewczyna robić za ramiennika, cokolwiek miałoby to być. On by ją nawet chętnie zatrudnił. Co prawda jej włosy były niemożliwie denerwujące, ale aktualnie wszystko było bez znaczenia. Ogólnie powiedziałby jej to wszystko, gdyby nie drobny mankament - kiedy już się obudzi, o niczym nie będzie pamiętać. Znów Lunarie okaże się uciekinierem jego świadomości. Stanie się stałym gościem podświadomości, która nie wiadomo, czy kiedykolwiek wyda włóczęgę w ręce tygrysich władz. Tym razem nie opierał się Morfeuszowi. Uśmiechnął się nikle do niego i zasnął, w pozycji siedzącej z opartą głową na ramieniu koleżanki. Ale będzie go wszystko potem bolało!
Nie tylko dla Borisa kończyła się już impreza. Dla Regisa również dobiegała końca. Jeszcze niby popijał sobie alkohol z butelki, niby coś tam sobie żarł (nie wiem nawet dokładnie, co) i niby sobie patrzył jeszcze na obecnych, ale to było już tylko raczej pozorami, on właściwie chciał tylko pokazać, że przecież jeszcze nie wymięka, nie. Ale wiedział, że długo już nie wytrzyma, zresztą, w sumie, nie tylko on się czuł podobnie, ale mniejsza o to. W każdym razie widział coraz mnie, nie tylko przez dym - oczy zamykały mu się i już, już zasnąłby, gdyby się nie powstrzymywał. Nie zauważyłby postaci, która do niego przyszła, gdyby nie zabrała mu ona butelki. Czemu nawet nie oponował, bo go jakoś to mało w tej chwili obchodziło. Nie protestował także, gdy przysunęła się ta osoba do niego. Chyba nie widział po prostu, że to była Naleigh. W każdym razie pozwolił sobie na to, by objąć ją ramieniem i przyciągnąć ja do siebie. A w niedługi czas po tym po prostu zasnął. Już nie miał siły opierać się Morfeuszowi, który przychodził i działał na coraz to kolejnych imprezowiczów.
Z pewnością tak można powiedzieć o Lotce. O ile dziewczyna mogła sobie nieźle radzić w każdej sytuacji, nawet na tych deszczowych wyspach, to Grig doskonale wiedział, że panna Ostberg nigdy nie była zbyt biegł we wszelkich przedmiotach tego typu. Ale równie dobrze on mógł powiedzieć to samo! W końcu woleli szalone imprezy, zatracanie się w kosztowaniu uroków młodości, a nie ślęczenie na książkami. No i Grigori wolał ogień. Dlatego fakt, że to oni dostali się do turnieju, bo przecież to w końcu ona miała na początku startować, a nie Manu, było zaskakującym zbiegiem okoliczności, patrząc na ich umiejętności. Można powiedzieć, że wybór był irracjonalny. No tak, chęć przygody Lotty jako powód pobytu tutaj, był znacznie lepiej wytłumaczalny niż Griga. Bo on tutaj. No w niewiadomo co robił. Hogwart pożałuje dopiero, że jest organizatorem turnieju, dopiero jak Lotka zabierze się za robienie imprez. Kiedy usłyszał o słoniu, zaczął gorączkowo rozglądać się po sali, gdzie w zasadzie wiele osób spało już na sobie. - Chyba mi uciekł – mruknął niechętnie, kiedy zobaczył, a raczej nie zobaczył słonia. Wyraźnie przybity, że nie widzi owego cudownego zjawiska. Cóż wbrew wszystkiemu, ta dwójka była do siebie całkiem podobna. A przynajmniej na to wygląda, biorąc pod uwagę ich terapie. I od razu Orlov mógłby zgadnąć, że wszyscy poznali pannę Ostberg, już po pierwszym tygodniu w szkole. I szczerze mówiąc, o ile od czasu do czasu zastanawiał się, czy za nim tęskni, wciąż przekonywał się, że to nie to samo. Bo przecież wyjechała prawie bez słowa, jakby chciała po prostu odciąć się od obecnego życia, by zacząć je od nowa w gorącej Tequali. I pewnym sensie miała rację. Nawet chyba Natasha była jedną z tych, które „pocieszały go” . Tylko do żadnej nie przywiązał się na tyle, żeby być z którąś. To samo uczucie, które miał do Lotty podzielić z inną. Bo Grig miał to do siebie, że nie kiedy jakaś kobieta przypadła mu do gustu, to w zupełnie innym sensie niż poprzednia. I oto Orlov został sam w chłodnej Rosji bez żadnej motywacji na dobrą przyszłość, bez dziewczyny, za którą mógłby iść wszędzie. Ale może i to była dobra lekcja? Tak powinno być? Steve mógł być najgorszym z możliwych spoiw. Ale teraz Grig nie miał na to zupełnie wpływu. Był jakby umarłą częścią życia Lotty. Która już nie istniała. Teraz nie musiała się z nim liczyć. Osobowość Lotty była niezwykła. Bo oto do Tamary nie chciał się do tej pory zbliżać, myśląc o tym, że kochała się z Amerykaninem, a na Lotkę nie potrafił się nawet gniewać. Chociaż wcześniej go zraniła, to teraz zwalił winę na Howarda. Chociaż swoją drogą wolałby nie wiedzieć, że to dwójka ma wciąż dobre kontakty. Czy nawet bliższe niż wypadałoby. Na pewno miała tak świetny humor, bo siedziała tutaj z Grigorijem i mogła jeszcze raz spędzać z nim bezkarnie czas. - Daj spokój. Od ciebie każde usługi mi pasują – powiedział z lekkim uśmieszkiem. Ach, może i to zabrzmiało dwuznacznie, w zasadzie miało. Był na tyle pijany, że chyba mógł sobie pozwolić. Zresztą on tez miał świetny humor. Patrzył jak kulka leci w stronę kogoś tam i odwzajemnił jej uśmiech. Wciąż nie mógł za bardzo uwierzyć, że tak sobie siedzą i gadają jak kiedyś. - Też miałaś nadzieję? Ja miałem nadzieję dlatego, że to mój wróg, nie wiedziałem, że darzysz się nienawiścią z panią Fontaine – powiedział zadziornie z błyskiem w oku. Zazdrość? Ach, jakże on doskonale z tego wybrnął, czyż nie? Na dodatek ta jej urocza mina, kiedy zorientowała się o kogo chodzi. - Czyjego ojca? – zapytał po chwili, nie wiedząc już nawet czy mówi o ojcu Steve’a i Gaspara, zerkając na nią nieprzytomnym wzrokiem i biorąc od niej węża. Kiedy wspomniała o Colette, spojrzał na nią jeszcze bardziej zdziwiony. Mignęła mu w umyśle twarz baletnicy, którą znał, ale nic nie skojarzył. - Nie kręciłem z nią przecież – mruknął marszcząc brwi. W jego umyśle były jedynie parę zamienionych z dziewczyną słów. Miał wrażenie, że w ogóle jej nie znał. W końcu całkiem niedawno Col zrobiła wyjątkowo przykrą rzecz. Grig nie miał zupełnie wspomnień z dziewczyną, którą wcześniej kochał.
Dokładnie tak. W porównaniu z innymi uczniami w ich wieku może nie wybijali się jakoś ponad poziom, może nawet momentami brakowało im tego i owego, jednak gdyby ktoś wziął się za ocenianie umiejętność owocnego spędzania czasu wolnego, bogactwa życiowych doświadczeń czy czegoś takiego, nie mieliby sobie równych. Cieszyła się, że to właśnie ich wybrano, bo pomimo faktu, że udziału w turnieju nigdy nie wzięła, sam ten wybór był jakby na przekór tym, którzy byli pewni, że tego typu wydarzenia są tylko dla wybitnych uczniów. Swoją drogą to dziwne, że panna Ostberg jeszcze nie wzięła w swoje ręce organizowania imprezy, ale to z pewnością tylko kwestia czasu, jeśli Grigori jej pomoże, tak jak za starych, dobrych czasów. Bo jeśli są chęci, to okazja też się znajdzie. - Nie martw się. One zawsze łażą stadami. Jeśli był jeden, będzie też i drugi. - rzuciła pogodnie, dźgając go w ramię, żeby się rozchmurzył. - Griguś, jak wyglądałoby nasze życie, gdybym nie wyjechała? - zapytała tak jakoś bez namysłu, choć może powinna się ugryźć w język. O tak, metody radzenia sobie z problemami należały do ich cech wspólnych. Gdy tylko pojawiła się możliwość wyjazdu do Meksyku, zastanawiała się nad tym, czy nie porozmawiać z nim o tym, może coś by jej doradził, wiedziałby, że coś się dzieje. A tak zwlekała do ostatniej chwili, aż w końcu postawiła go przed faktem dokonanym i następnego dnia już jej nie było. W stosunku do niego nie było to ani miłe, ani uczciwe, bo przecież przeżyli razem piękne momenty i była mu winna chociaż to. Po wyjeździe, gdy już zdarzyło jej się napisać do kogoś z Rosji, pytała o Grigoriego i o to, co u niego, ale prawie wszyscy bez wyjątku udzielali jej zdawkowych odpowiedzi lub tą część pomijali w ogóle, nie wiedzieć z jakiej przyczyny. Do niego bała się napisać, bała się, że odpowiedź przyjdzie szybko i będzie zawierała się w jednym wyrazie "spierdalaj". A skoro dla Lotty była to dobra lekcja, to może dla niego też? W końcu każda bajka powinna mieć morał. Szkoda tylko, że nie pomyślała o tym, żeby go zapytać, czy w ogóle życzy sobie taką lekcję. Zdecydowanie nie był umarłą częścią jej życia. Jakkolwiek dziwne by się to wydawało, ta część dalej istniała i pomimo że już nie musiała, Lotta dalej mogła się z nim liczyć. Może nie podporządkowywać się jego zdaniom, ale na pewno brać je pod uwagę. I oby więcej było takich wieczorów i bezkarnie spędzanego czasu! Zaśmiała się dźwięcznie, słysząc jego odpowiedź. Z pewnością jest to jakieś wytłumaczenie, chociaż wedle jej opinii akurat on mógłby sobie pozwolić nawet na trzeźwo, nie miałaby nic przeciwko. Widzieć jego uśmiech i rozmawiać tak jak kiedyś. Bezcenne. - Dobrze, więc zacznijmy od teraz! Na co masz ochotę tu i teraz? - zapytała, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu i przysuwając się bliżej ze swoim charakterystycznym uśmieszkiem, żeby nikt inny nie słyszał. Jakby ktokolwiek miał zamiar słyszeć. Przecież zdecydowana większość już zamulała/zgonowała/spała, ale nie dziwmy się, przyszli znacznie wcześniej niż Orlov i Ostberg, ich zapasy energii zostały dawno spożytkowane i pewnie mieli w krwi jakiś milion promili więcej. - Nie muszę darzyć owej ślicznotki nienawiścią. - stwierdziła, zawieszając na chwilę głos. - Nie mogę po prostu mieć nadziei? - jęknęła, nie mogąc znaleźć jakiejkolwiek wymówki. Steve, fakt, był wrogiem Griga, ale Eff? Co właściwie mogłaby jej zarzucić oprócz tego, że jest pół-wilą o niespodziewanej urodzie? W tym przypadku przemawiała przez nią czysta zazdrość. Zastanowiła się nad jego pytaniem. O kim to myślała? - Właściwie to obu, ale chodziło mi o Kenn... Howarda. - wyjaśniła, gdy w końcu sobie przypomniała. Już miała coś tam jeszcze dodać, kiedy Rosjanin zaprzeczył całej sprawie z Colette. Dziwne, przecież ewidentnie coś się działo! - Ale... - zaczęła, jednak nie mając właściwie nic sensownego do powiedzenia na temat baletnicy, po prostu wzięła na chwilę węża i zaciągnęła się kilka razy. I problemy znikają!
Tyle że Lotta miała przynajmniej nieodłączną charyzmę, łatwość w zawieraniu kontaktów. Albo chociażby głowę na karku. Według Griga, pomimo nieznajomości niektórych zaklęć i tak potrafiłaby wyjść suchą nogą z wielu przeszkód. A w zasadzie może w tym turnieju szukali właśnie ludzi doświadczonych pod względem imprez, albo rozczarowań miłosnych. Bo Manuel ze swoją marihuaną też raczej nie wyglądał ma znawcę wszelakich zaklęć, nie wspominając o Steve’a, który zdaniem Griga do niczego się nie nadawał. No może jedynie Effie była dość rozsądnie wybrana. Oczywiście o ile tu nie chodziło tylko o jej ponadprzeciętną urodę. Niedługo Łorlov ma urodziny, chyba, więc będzie mogła popisać się swoimi umiejętnościami. Pokiwał już trochę bardziej zadowolony głową, kiedy usłyszał, że na słonie jeszcze sobie popatrzy. Super. Orlov zajął się przeszukiwaniem pokoju, żeby wyciągnąć inny czarujący alkohol i okazało się, że wystarczyło wyciągnąć się na pufę obok, żeby dosięgnąć jakiś trunek. Co prawda jakiś egzotyczny trunek, niezbyt w guście Rosjanina. Ale cóż go to teraz obchodziło! Najwyżej Lotta będzie podtrzymywała mu głowę nad miską, w najgorszym wypadku. Akurat otwierał swoją nową zdobycz, kiedy panna Ostberg zadała kolejne pytanie. Ach, praktycznie jakby mieli dzień szczerości. Albo po prostu zapomniał, że zawsze z nią jakoś bezpośrednio się rozmawiało? - O ile nie zostawiłbym cię już dawno, dla jakiejś innej pięknej pół wili – zaczął z uśmiechem, zadowolony ze swojego wybornego humoru – I o ile ty byś wciąż ze mną chciała być. I ogólnie jakbyśmy nie zanudzili się sobą. To może razem przyjechalibyśmy na tę wymianę. Albo siedzielibyśmy w Rosji, tak zadowoleni ze wszystkiego. Pewnie planowalibyśmy dzieci. Albo jeszcze lepiej! Rzucilibyśmy na chwilę studia, żeby spędzać rok na podróżowaniu po świecie. A zaczęlibyśmy od Meksyku – mówił wszystko bardzo wesoło, wymyślając coraz to nowe wersje, które miał przed oczami. W przerwach nad rozmyślaniami wypuszczał dym różnymi sposobami. O ile wszystko mówił z beztrosko i z uśmiechem. Mogło się zdawać, że ostatnie zdanie miało w sobie coś z nutą goryczy. Ale szybko zapił to swoim słonecznym alkoholem. Grigori nawet nie wiedział, że zdarzało jej się pytać o niego w listach. Prawdopodobnie dlatego, że był tykającą bombą zegarową, przez parę dni po jej wyjeździe. A imię „Lotta” było zakazane. Paliło się dwa razy więcej rzeczy niż zwykle. A list od niej, jeśli jakikolwiek by był, prawdopodobnie po przeczytaniu po raz setny, też skończyłby w płomieniach. Dobra lekcja to pojęcie względne. Bo Grigori w zasadzie nie był osobą, która uczyła się na błędach. Gdyby taki był pewnie romansowałby z jakąś przyjemną, uroczą dziewczyną, a nie złośliwą pół- wilą, za którą cała szkoła chodzi z wywieszonym językiem. W zasadzie Orlov chciałby powiedzieć, że już nie liczył się specjalnie z Lottą. Że była echem przeszłości, z którym łączyło go parę wspomnień. Zdecydowanie by chciał. Grigori po raz kolejny uśmiechnął się na jej dźwięczny śmiech. Czy to przez alkohol czy towarzystwo, miał nadzieję, że nadrabiał to uśmiechanie się za poprzednie długie dni. W jego umyśle nie kołatał się już nawet dobrze znany mu żal do dziewczyny. Zmarszczył brwi zastanawiając się nad jej pytaniem. W zasadzie pierwszą myślą było to, że z chęcią zobaczyłby jak pali się pufa na której siedzą. Odrzucając to zaczął zatapiać się w głąb swojego umysłu szukał usilnie swoich pragnień. Aż w końcu go olśniło. - Możesz zrobić striptiz, z jakimś super kuszącym tańcem – powiedział w końcu zadowolony z siebie. Odwrócił głowę w jej stronę i ze zdziwieniem zauważył, że jest tuż obok niego. Dokładnie powinna też brać pod uwagę ich jakieś tam korzenie, albo raczej w przypadku Ostberg po prostu długotrwały trening. Grig parsknął aż śmiechem, kiedy w niezbyt przyjemny sposób mówiła o Effce. - Czyli przyznajesz, że jedyny powód dla którego ci nie odpowiada to fakt, że… - Orlov przez chwilę zastanawiał się jak określić jego ich relacje – jest ze mną w bliższych kontaktach – powiedział w końcu. - No i tego, że jest wyjątkowo ładna – dodał jeszcze męcząc Lottę, zamiast zostawić w spokoju ten temat bez wyjścia. Grig, pomimo ogólnego otępienia alkoholowego i w ogóle, dopiero po jakimś czasie przeanalizował jej słowa. I obie rzeczy go zaskoczyły. - Jak poznałaś jego ojca? – zapytał najpierw, niezadowolony ociupinkę, ale starając się nie pokazywać tego wyjątkowo. – I znaczy tylu facetów podobnych do Howarda, że myli ci się jego nazwisko – dodał unosząc do góry brwi, by po raz kolejny spojrzeć trochę rozmytym wzrokiem na dziewczynę.
Zasnęli. Lunarie oderwała się na chwilę od tęczowej gamy, pod powiekami przestała drżeć feeria jaskrawych barw. Pogrążyła się w śnie urywanym, płytkim, ale pełnym świetlistego chłodu, zapachu mgły o poranku, zimnego powietrza zamrażającego tchawicę wraz z każdym tchnieniem; strzyżenia uszu, ocierania poroża o drzewa, zatapiania się kopyt w miękkiej, wilgotnej ziemi. I trzask gałązki pod łapą tygrysa, spłoszony galop, zniknęła we mgle, pochłonęła ją jasność, LSD otworzyła oczy. Niemal zachłysnęła się nagłym powrotem do rzeczywistości. Za dużo dymu, niknące rozmowy, tyle oddechów. Jej ciało domagające się jakiegokolwiek narkotyku. Teraz. Szybko. Trzęsły się jej dłonie. Głowa. Dusza. Wszystko. Wymęczony przyjęciem wszystkiego naraz organizm nie był w stanie poradzić sobie z faktem nagłej trzeźwości. Głowa rozrywała bólem, kolorowe smugi zostawały na dłużej w zasięgu jej spojrzenia, ciągnąć się leniwie poprzez pole widzenia i znacząc tam swoje ślady. Komety, gwiazdy, pełzające robaki. Wzdrygnęła się. Za dużo dymu, nie mogła złapać oddechu. Wstała chwiejnie. Nogi miękły jej w kolanach, będzie szła jak uczący się dopiero chodzić jelonek. Szturchnęła tygrysa w ramię. - Chodź, Borys, umrę jak stąd nie wyjdę - rzekła. Całkowicie i śmiertelnie przekonana o słuszności swych słów. Były dla niej totalnie racjonalne. I wsparłszy się na nim lekko, ledwo idąc, wyszli z tęczowego pokoju na korytarz.
Oj, Griguś też potrafił z siebie wykrzesać dużo energii i charyzmy, jeśli miał ochotę. Ale do tego trzeba było go zmotywować i jakoś zachęcić, przynajmniej tak wynikało z jej doświadczenia. A od czego ona jest? Czyli tak jakby wychodzi na to, że swoją charyzmą potrafiła pobudzić innych i leciała piękna reakcja łańcuchowa, niczym przewracające się kostki domino. Ale głowa na karku? Dosyć wątpliwe. Chociaż wszystko zależy od sytuacji, oczywiście. Ha, jeśli takie właśnie były kryteria, to zaiste, wspomniani wcześniej spełniali je idealnie wręcz. Ale racja, Effie była wyjątkiem i jako jedyna wydawała się być naprawdę rozsądna i wszechstronnie uzdolniona. Pani Prefekt, ot co. Świetnie, jego urodziny to wybitnie wybitna okazja na jej popisy! A na słonie jeszcze sobie popatrzy, bez obaw. Zresztą szkoda byłoby je przegapić, bo w końcu takie śliczne tęczowe są wyjątkowe na skalę światową! Gdy zaczął się dziwnie w jej oczach wyginać i macać podłogę dookoła, patrzyła na niego zdezorientowana, ale gdy wyciągnął nie wiadomo skąd słoooooneeeeczną butelkę, wszystko się wyjaśniło. Nie ulegało wątpliwości, że ów trunek został przywieziony z Meksyku, ba, może nawet przez Manuela albo Rocio. Ale racja, Lotka z pewnością odpowiednio by się nim zajęła, gdyby nagle źle się poczuł. Jakby nie patrzeć, miała w tym doświadczenie. On również, więc miejmy nadzieję, że ona na niego także mogła liczyć, gdyby coś poszło... niezgodnie z planem. Okoliczności sprzyjały szczerości i otwartości, chociaż w sumie zawsze rozmawiali w ten sposób, bezpośredni i bez zahamowań. I właśnie to jest dobre, nie? - A spróbowałbyś! - rzuciła wielce oburzona samym pomysłem rzucenia jej dla urokliwej pół-wili. - Myślisz, że to możliwe, żebyśmy się znudzili? - zapytała, nawijając na palec pasmo włosów i odgarniając je jakoś pokracznie z twarzy. Ależ ją teraz irytowały! Pokiwała głową, słysząc o wymianie. To w sumie logiczne, bo dlaczego nie? Pewnie próbowałaby go wyciągnąć gdzieś, jak to już miała w zwyczaju. Jednak opcja z Rosją również wydawała się prawdopodobna. - Dzieci? - powtórzyła z niedowierzaniem wymieszanym z rozbawieniem. - Jestem w stanie zabić nawet złote rybki i zasuszyć kaktusa! Ciekawe, jakie nasze dziecko miałoby szanse na przeżycie! - jeśli była tak uzdolniona, czy istniała w ogóle szansa, że jest tam gdzieś, bardzo głęboko w niej choć odrobina instynktu macierzyńskiego? Już chciała przyklasnąć zadowolona, słysząc ostatnią wersję, ale coś nie pasowało jej w tonie jego głosu. Czyżby wyłapała ślad rozgoryczenia czy to kolejny wytwór jej pobudzonej wyobraźni? A i owszem, zdarzało jej się. Może nawet częściej, niż by wypadało, ale to już teraz bez znaczenia. No i pewnie nie była świadoma faktu, że stała się przyczyną zwiększonej produkcji zwęglonych rzeczy i popiołu. Tak czy inaczej, listu wysłać się bała, choć miała przygotowany nie jeden, nawet nie dwa. Wszystkie jednak darła na drobne kawałeczki wcześniej czy później, nawet w chili, gdy już miała wypuścić sowę. A może właśnie spotykanie się z taką istotą, szczególnie jeśli była złośliwa, miało być tą lekcją, po której doceni jak urocza jest urocza dziewczyna? Albo po prostu było to kolejne szaleństwo, jakich wiele w życiu. Niczego nigdy dość! Jeśli dalej będzie się tak uśmiechać, będzie miał szansę nadrobić minione dni. Koniec smutnej miny, trzeba zapomnieć o ranach z przeszłości i się cieszyć! Tak, tak, brzmi to jak cholerne carpe diem, które jest przyczyną robienia większości głupot, no ale bywa. Zaczęła nucić jakąś piosenkę, której tytułu chwilowo nie mogła sobie przypomnieć, czekając na jego odpowiedź. Niech się namyśli, może to jedyna taka okazja! - Striptiz? Dlaczego nie! - zaśmiała się i wstała tak szybko, że aż jej się zakręciło w głowie. Dopiero teraz spojrzała na siebie, żeby przypomnieć sobie, w co jest ubrana. - Griiiig, ale ja mam za mało rzeczy na sobie, żeby zrobić striptiz! - jęknęła, robiąc smutną minkę. - Bo co, wyciągnęty sweter raz, luźne szorty dwa i zostaje w bieliźnie, a dalsze striptizy nie przystoją w miejscu publicznym, nawet takim, gdzie wszyscy są spici, naćpani albo śpią. - mruczała niezadowolona, rozglądając się po sali. Korzenie lub w jej przypadku odpowiednie "wychowanie" zdecydowanie były na plus w takiej sytuacji. - Tak, dokładnie tak! - odpowiedziała, nie mając zamiaru kryć prawdy. - Jest cholerrrnie ładna. - dodała trochę smutniejszym głosem. Zazdrość? I to jaka! Słysząc kolejne pytanie i to, odnośnie nazwiska, przykucnęła naprzeciwko niego i ponownie się pochyliła, jednocześnie wciągając trochę dymu z chmury, którą wydmuchnął. - Nie myli mi się nazwisko. - zaprzeczyła. Może była pijana i ujarana, ale tego jednego była pewna. I nie obawiała się powiedzieć mu tego, czego może nie powinna mówić nikomu. Przecież to Grigori! - Steve Howard wcale się tak nie nazywa, Grig. Steve Howard to tak naprawdę Thomas Kennedy, a jego ojciec to Bill Kennedy, dyrektor Salem. I poznałam go w Ameryce, a potem jeszcze gdy przyjechał do Meksyku. A Steve nakrył nas na romansie i strasznie się zdenerwował i w sumie aż do tej pory żywi do mnie szczerą nienawiść. No może teraz to się zmieniło, ale pieprzyć. Nawet nie wiem, na czym stoję! - wcale nie miała zamiaru mówić tak dużo, szczególnie o tym romansie. To było z jej strony głupie. Jednak gdy powiedziała o nazwisku, wyrzucała z siebie słowa coraz szybciej, nie mogąc się powstrzymać i nie mogąc znaleźć granicy. I co teraz odpowie Łorlov?
No tak, faktycznie potrafi wykrzesać z siebie tą energię i charyzmę. Wystarczy do tego przypomnieć sobie pocałunek Effie i Tamary na pierwszej imprezie. Ze wzruszeniem myślał o tym cudownym pomyśle, który wyglądał wyjątkowo miło. Ach co to były za czasy! Steve mu aż tak nie przeszkadzał, Dimtiri był z Tamarą, cały czas wesoły… Orlova ogarnęłaby pewnie nostalgia, gdyby nie szumiący w głowie alkohol i używki. Jeśli chodzi o to na jakiej podstawie wybierali, nie miał pojęcia, ale to że Grigi i Lotta zostali na początku wybrani, wskazywało na to, że odpowiednia ilość charyzmy i siła przebicia gwarantuje dostanie się do konkursu. W tym wypadku każdy z reprezentantów spełniał tą właściwość. Więc miejmy nadzieję, że panna Ostberg coś świetnego wymyśli mu na urodziny. Coś co przebiłoby wszystkie imprezy, które wcześniej tworzyła. Może po prostu Rosjanin musi wziąć coś mocniejszego z używek niż zioło, żeby zaobserwować owe różowe słonie. Kiedyś może spróbuje, chociaż nigdy nie był miłośnikiem takich rzeczy. No oczywiście, że mogłaby na niego liczyć, jeśli jej organizm źle by się poczuł. I może i miała w tym doświadczenie, ale gdzieś w zakamarkach pamięci, na pewno znalazłaby się niejedna impreza na której to Grig musiał trzymać włosy panny Ostberg, chroniąc przed zabrudzeniem. Oczywiście, nawet bardzo dobre, niewiele jest osób z którymi Grig rozmawia tak zupełnie normalnie, bez złośliwości i głupich niedomówień. Roześmiał się krótko kiedy z oburzeniem skomentowała kawałek o pół- wili. Zastanowił się nad jej pytaniem. - Ja bym się nie znudził. Ale czy tobie nie wpadłby do głowy pomysł oderwać się ode mnie i pojechać gdzieś daleko? – zapytał Rosjanin po chwili gapiąc się na kłąb dymu, który właśnie zgrabnie wypłynął z jego ust. Co do dzieci może faktycznie oboje nie byli zbyt dobrym materiałem na rodziców. Uśmiechnął się delikatnie na jej słowa. A to szkoda, bo na pewno byłyby świetne! Ale niestety najwidoczniej instynkt macierzyński zupełnie zasnął we wnętrzu Osberg. Chociaż kto wie, że gdyby wciąż byli razem i coś by nie poszło tak jak powinno, Lotta nie stałaby się kochającą mamuśką. - Która opcja podobała ci się najbardziej? – zapytał odwracając głowę w jej kierunku. W końcu nie skomentowała która wersja jest jej zdaniem najprzyjemniejsza. Co było to było. Listy od Lotty stały się strzępami papieru, zaś Griga zwęgloną kupką. Teraz żadne z nich nie może tego zmienić. Mogą się co najwyżej przyznać do tego, żeby zauważyć swoje błędy przeszłości. Może tak powinno być. Ale w zasadzie Grig to Grig. Czcy ktokolwiek wyobraża go sobie w normalnym związku z uprzejmą dziewczyną, a nie ze złośliwą pół- wilą, albo zbuntowaną, wyzwoloną kobietą, jak Lotka. Orlov aż klasnął w dłonie, kiedy zerwała się z miejsca, by robić striptiz, po czym sięgnął po swój kolorowy trunek. Ale nagle dziewczyna oświadczyła, że wcale tego nie zrobi. Rosjanin aż zmarszczył brwi z niezadowoleniem. - Poddajesz się? – zapytał Orlov unosząc do góry brwi, po czym zaczął się zastanawiać. Jemu tam wcale nie przeszkadzałoby, że jest dużo ludzi. Albo inaczej, nie zrobiłoby mu to różnicy, bo i tak nigdy nie zrobiłby striptizu. - Zawsze możemy iść ustronniejsze miejsce – powiedział uśmiechając się cwaniacko, kiedy usłyszał, że przeszkadza jej zbyt duża ilość ludzi w sali. Kiedy po raz kolejny wspomniane było, że Effie jest cholernie ładna Grig aż zerknął w tamtą stronę, aby uzmysłowić, że faktycznie panna Fontejn jest cholerrrrnie ładna. Może gdyby był bardziej trzeźwy zdziwiłby się jeszcze bardziej nad tym swoim odkryciem, ale póki co udało mu się zauważyć, że Lotta pochyla się nad nim i jest bardzo blisko niego. Zaczęła dopiero gadać, a Rosjanin poczuł jak jej włosy łaskoczą go po policzku. Wyciągnął rękę i powoli dotknął jej długich, blond włosów, by zgarnąć za ucho. Jednak robiąc tą dość powolną czynność, słuchał z niedowierzaniem jej słow. Czy mówi wszystko na poważnie, czy próbuje go wkręcić? I w zasadzie nawet nie przejął się tym romansem jej z dyrektorem Salem, to go wręcz całkiem rozbawiło. - Nie wrabiasz mnie? – wybełkotał pod nosem zdumiony, w trakcie jej przemowy. Steve kimś innym? Po co by to robił? Dlaczego zmienia nazwisko? Oczywiście w całkowitej trzeźwości od razu zająłby się tym tematem, ale teraz, kiedy akurat jego dłoń musnęła twarz Lotty, pomyślał tylko o jednym. O tym, że ta dziewczyna, która zawsze była wyzwolona i robiła co chciała przekroczyła jakąś dziwną granicę. Nawet nie wiem na czym stoję. - Widzę, że nieźle poznałaś Howarda – powiedział zabierając szybko rękę. Nagle zorientował się, że smak sziszy połączony z tym egzotycznym alkoholem sprawił, że jest mu teraz zbyt słodko. Orlov szybko sięgnął ręką po papierosy, by zapalić jednego. - Nie wiesz na czym stoisz – powiedział powoli, a w jego oczach błysnęły ledwo dostrzegalne ogniki. - Nie chcę być niemiły Lotko, ale skoro nie jesteś pewna co łączy cię z Stevem, czy tam Billem, to może jesteś jego dziewczyną, tak? Matko boska, ty z nim spałaś – o ile pierwsze słowa zabrzmiały po prostu sucho i nieprzyjemnie ostatnie zdanie, w które dopiero kiedy wypowiedział na głos uwierzył były wręcz tragiczne. Kiedy pomyślał o zgrabnym ciele Lotty, które przytulał Howard- Kennedy, miał jeszcze większe mdłości. - Tobie naprawdę podoba się ten Steve- Bill?– zapytał marszcząc brwi. To było dla niego nie do pojęcia. Typowy ken z mugolskich zabawek dla dziewczyn. Zupełnie pusty i niewarty niczego Amerykanin, podoba się jego byłej dziewczynie. Orlov nigdy nie był tolerancyjny albo wyrozumiały. A kiedy doszło do niego co się dzieje i kiedy myślał o Lotcie i Steve’a, zaczął zastanawiać się nad jednym. Czemu dziewczyna, którą darzył takim uczuciem, którą lubił i szanował zaczęła zadawać się z kimś takim jak Howard. Z takim padalcem. Orlov zamilkł na dłuższą chwilę, skupiając całą swoją uwagę na papierosie i butelce napoju.
Wystarczyłoby na trzeźwo pomyśleć o ich wspólnie spędzonych latach w Durmstrangu i z pewnością znalazłoby się więcej takich perełeczek. Bo Grigori naprawdę miał szalone pomysły, tylko czasami potrzebował impulsu, żeby do nich dojść, żeby wcielić je w życie. A takim impulsem od zawsze chciała być właśnie Ostberg. Faktycznie, gdyby nie cały nastrój wieczoru i duszna atmosfera przepełniona słodkim dymem, gdyby tak posiedzieli razem i porozmawiali, zrobiłby się idealny czas na wspominki. Bo teraz wszystko było już inaczej. W sumie to była zastanawiająca kwestia. Na jakiej zasadzie ta magiczna czara wyrzucała z siebie karteczki z nazwiskami reprezentantów. Czy wiedziała o nich absolutnie wszystko? Jakie mieli stopnie, nawyki i nałogi, z kim i jak spędzali czas oraz czy byli dobrymi dziećmi i czy wierzą w Świętego Mikołaja? I czy w ogóle istniał ktoś, kto pojął kryteria czary czy tak po prostu od zawsze wszyscy przyjmowali do wiadomości, że czara ognia i tiara przydziału działają na własnych zasadach i tyle? Pewnie gdy tylko się obudzi w lepszym stanie i przypomni sobie, że z nim rozmawiała, zacznie snuć jakieś plany. Ale zaraz, zaraz, czyżby panna Eufemia nie planowała niczego z okazji wyjątkowego dnia Griga? Może tak było, a może była to kwestia tego, że organizm Lotty był mimo wszystko w stanie znieść mniej niż Rosjanina, a ten dopiero niedługo zacznie etap pięknych wizji. Jak na razie jedynym jej największym wariactwem w dziedzinie używek była święta Rrrrosadowa trawa, jednak Ostberg znała się z LSD, NNN i Szarlotką i nie mogła się oprzeć wrażeniu, że w stosunkowo krótkim czasie zapragnie zwiększyć swoje życiowe doświadczenia właśnie w ich towarzystwie. Wszak któż znałby się na tym lepiej od nich? O tak, na pewno była nie jedna taka impreza, na której to Grig pomagał się ogarnąć Lotce, jednak to może pamiętać tylko on. No właśnie, więc miejmy nadzieję, że tak już pozostanie! Ależ nie było z czego się śmiać, sam ten pomysł był naprawdę oburzający! Zastanowiła się mocniej nad pytaniem. To by było tak, jakby mogła cofnąć czas i pewne decyzje podjąć ponownie. Bezcenne. - Nie, już nigdy więcej. - odpowiedziała i nie wiedzieć dlaczego, jej oczy wypełniły się łzami i zbytnio nie uważając na stojącą blisko sziszę, przytuliła Griga pod wpływem impulsu. Racja, ich dzieci musiałyby być świetne. Jeśli odziedziczyłyby wygląd po Rosjaninie i trochę cech po Fince, z pewnością podbijałyby serca innych już od maleńkiego. I byłyby naprawdę niezłymi diabełkami. Krzyżówka niezależnego piromana i jeszcze bardziej niezależnej manipulatorki, postrach całej okolicy i zmora rodziców, bo jak wychowywać takie dzieciaczki, żeby wyrosły na ludzi? Czy resztki instynktu jeszcze w niej siedzą czy nie, tego na razie się nie dowiemy, a przynajmniej miejmy taką nadzieję. Choć pewnie w odpowiednich warunkach wszystko rzuciłoby inne światło na sytuację i jeszcze wszystko mogłoby się zmienić. - Najchętniej połączyłabym je wszystkie razem. - stwierdziła po namyśle. - Może wpierw przyjechalibyśmy na wymianę, potem trochę siedzieli w Rosji, potem zrobili sobie przerwę w studiach i ruszyli na podbój świata, a potem wrócilibyśmy i zadowoleni zamieszkali gdzieś razem. - rozwinęła trochę wizję "wszystkiego", dalej nad czymś myśląc. - I może nawet planowalibyśmy dzieci. - dodała po dramatycznej pauzie. Bo w sumie dlaczego nie? Niczego nie da się przewidzieć, nie należy wykluczać żadnej opcji, a może właśnie coś takiego by im wpadło do głowy? W sumie... jakaś normalna, spokojna dziewczyna zdawała się kompletnie do niego nie pasować. Wszak zostałaby całkowicie zdominowana przez jego osobowość i równie dobrze mogłoby jej nie być wcale. Niby przeciwieństwa się przyciągają, ale nie aż tak! Zresztą Grig pewnie szybko by się nią znudził i porzucił, a dziewczę wypłakiwałoby oczy nad swoim złamanym sercem. Lotka zaśmiała się pogodnie, gdy Orlov wpierw klasnął w dłonie, a następnie zmarszczył brwi, robiąc wyjątkowo zabawną minę. - Ja miałabym się poddać? - zapytała dumnie tonem mówiącym "nigdy w życiu!". Może nawet jej nie przeszkadzała ilość ludzi, jeśli weźmie się pod uwagę, że prawie wszyscy już słodko spali, jednak co by było gdyby ktoś się nagle przebudził? Może wtedy znowu w szkolnej gazetce ukazałby się wątpliwej sławy artykuł o niej. A może jeszcze lepiej, panna Fontaine zobaczyłaby, co się dzieje i nagle dotknięta zazdrością zmieniłaby się w harpię? Czy pół-wile w ogóle zmieniają się w harpie? A może chociaż w pół-harpie? Tak czy inaczej, wizja Effie wydawała się być mniej przyjemna niż jakiś głupi artykuł. - Znajdź miejsce, to będziesz miał swój prywatny show. - odpowiedziała na jego propozycję udania się w ustronniejsze miejsce. - Chyba że... wolisz poczekać do swoich urodzin. - dodała, przypomniawszy sobie o zbliżającej się dacie. Wszak wyznawała zasadę, że osoba obchodząca urodziny może przez ten jeden dzień w roku mieć przeróżne zachcianki i oczywiście w granicach zdrowego rozsądku, ale powinno się owe zachcianki spełniać. Był to ten magiczny czas, kiedy nawet mężczyźni w stałym związku mieli prawo do urodzinowego buziaka i nikt nie powinien mieć do nich pretensji! Wspomniane było, bo taka właśnie jest prawda, nie ważne jak bardzo Lotka nie chciałaby tego przyznawać. Uśmiechnęła się nieznacznie, gdy na nią spojrzał i przymknęła na chwilę oczy, gdy powoli zakładał jej włosy za ucho, muskając delikatnie przy tym jej policzek. Mógł sobie pomyśleć, że go próbuje wrobić, ale akurat w tym wypadku mówiła jak najbardziej na poważnie. - Nie wrabiam, ale, Grig, obiecaj mi, że nikomu nie powiesz! - szepnęła pełnym przejęcia głosem, jakby dopiero teraz dotarło do niej, jakie może to mieć konsekwencje, gdyby Rosjanin przekazał dalej taką wiadomość. Na szczęście nie pytał, dlaczego Steve ma zmienione nazwisko. Szczerze mówiąc Ostberg nawet nie byłaby w stanie odpowiedzieć, bo nie wiedziała nic więcej oprócz tego, że ma jakąś "misję" i że nie przyjechał do Anglii ot tak dla rozrywki, jak cała reszta. Właśnie ta granica była w tym wszystkim najdziwniejsza. Działała zupełnie spontanicznie i odsuwała od siebie możliwość bezpośredniego zetknięcia się ze skutkami swoich decyzji. I nim się obejrzała, jej życie powoli zaczynało przypominać Modę na sukces. Tu Rosjanin, tu jego wróg, tu ojciec wroga... I dokąd doszła? - Nie nazwałabym tak tego. - mruknęła, gdy nagle zabrał rękę. Czyżby czuł do niej wstręt? A może faktycznie powinien? Wpatrywała się w niego w milczeniu, gdy zapalał papierosa, a w tym czasie wzięła od niego węża i głęboko się zaciągnęła. Nie mogła sobie pozwolić na to, by wytrzeźwieć i stracić przepiękną tęczową otoczkę pomieszczenia w takim momencie rozmowy, a jednocześnie nie mogła się doczekać, co powie Grig. Kiwnęła głową, gdy powtórzył jej słowa, choć błysk w jego oczach był zapowiedzią czegoś ciekawego. - A może będziemy szczęśliwi w otwartym związku? - odparła, a w jej głosie dało się usłyszeć jakąś dziwną, może troszkę złośliwą nutę, której nawet ona sama nie potrafiła zinterpretować. Jednak dopiero gdy to wypowiedziała, zaczęła się tak niby zupełnie nie na temat, zastanawiać nad tym, na jakiej zasadzie funkcjonuje związek Effie i Orlova. Czy są o siebie zazdrośni czy wszystko im obojętne? Czy spędzają ze sobą każdą wolną chwilę czy są właśnie w takim otwartym związku? - Z kim? - zapytała, jakby to miało w ogóle jakieś znaczenie. Ale to zdanie w jego ustach brzmiało okropnie. Nie jak jakiś zarzut, ale wyjątkowo tragicznie. - Pomyliłeś się. Steve to Thomas. Bill to jego ojciec, dyrektor Salem. - wyjaśniła jeszcze raz, słysząc że Rosjaninowi pochrzaniły się imiona. - Ja... - zawahała się, co właściwie powinna odpowiedzieć. - Ja sama nie wiem. - dokończyła, nie znajdując w swojej głowie nic innego, a resztę zduszając dymem z nowego bucha, którego wzięła wręcz rozpaczliwie, naiwnie wierząc, że jej to pomoże. A jak to się na niej odbiło? Zakręciło jej się mocno w głowie, do tego stopnia, że aż jęknęła "o raaaaanyyyyy", dotykając palcami skroni. Czy Steve był właśnie takim Kenem? Był pusty i nic nie wart? Może kiedyś by tak właśnie go określiła, marszcząc brwi i robiąc zniesmaczoną minę słysząc jego imię. A teraz już niczego nie była pewna. Gdy spędziła z nim więcej czasu, znalazła w nim wiele wspólnych cech. Nie miała zamiaru zatem określać go tak dłużej, ponieważ byłaby hipokrytką. Inni mogliby ją określić tak samo. - Grig... powiedz mi, co o tym myślisz. - poprosiła cicho, wpatrując się w niego z uwagą, gdy tak już dopalał papierosa, a alkohol w butelce coraz bardziej chlupał, dając do zrozumienia, że jego też niewiele pozostało. Już wyciągnęła w jego stronę rękę, żeby delikatnie dotknąć jego dłoni, ale zawiesiła ją w powietrzu, bojąc się odtrącenia. To złamałoby jej serce.
Leżąc obok Regisa z butelką alkoholu Naleigh mogła powiedzieć tylko jedno - było jej dobrze. Przysunęła się jak najbliżej mężczyzny (korzystała z okazji, nie?). Widząc, że ten zasypia, uśmiechnęła się delikatnie. Wyglądał uroczo. Przymknęła oczy, aby się uspokoić. Heroina buzowała jej we krwi; sprawiała, iż miała ochotę wstać i pognać daleko, do zakazanego lasu oraz biegać tam z centaurami (pozdrawiamy Colina), jednorożcami i innymi stworzeniami. Barwy się zlewały, kształty były zamazane, tak, jakby ktoś zdjął jej soczewki. Pierwsze co zobaczyła po podniesieniu powiek to.. Wielkie, fioletowe oczy tuż za plecami Regisa. Już je gdzieś widziała. Ich właściciel powinien teraz gnić w ziemi wraz z robakami. Powinien nie żyć. Za to, co zrobił. Przyszedł po mnie. Przeraziła się nie na żarty. Owszem, miewała chwilę, w których marzyła o przyjściu kolesia o fiołkowych oczach, ale.. W tym momencie nie pragnęła śmierci, do cholery! Chciała żyć, więc dlaczego on się zjawił?! - Regis, obudź się, proszę - szeptała mu nerwowo do ucha. - On po mnie przyszedł. Chce mnie zabić. Obudź się, kurwa - jęknęła bezsilnie, delikatnie szarpiąc go za koszulę. Ponownie odważyła się spojrzeć za jego plecy. Nikogo tam nie było. Znów halucynacje? Niemożliwe. Przecież brałam tylko herę. - On po mnie przyszedł. Chce mnie zabić. Tak jak to zrobił z nimi. Przyszedł tu. Został wpuszczony. Zabij go. On chce zabić mnie... - mówiła na jednym wdechu w stronę Regisa. Nie potrafiła wytłumaczyć mu dokładnie o co chodzi. - Kurwa, dlaczego teraz?
Tak samo i ja nie mogę stwierdzić, że jemu było źle. Bo przecież, gdyby było mu źle, to nie znajdowałby się tu, prawda? Nie pomyślał nawet ani razu, zanim zasnął, żeby jakoś wydostać się z tego pomieszczenia i doczłapać się do domku, który zajmował. Nie pomyślał wcale, że przecież nie może się pokazać w tam stanie, w jakim będzie po nocy No cóż, on czasem nie myślał. Więc Regis sobie smacznie spał i śnił sobie sny o przyjemnych rzeczach. O jakich? Nie, nie powiem, niech to będzie tajemnicą. W każdym razie jak na razie nic mu nie zakłócało snu. Do czasu. Słyszał jak przez ścianę wołanie Naleigh. Niby do niego docierało, ale wydawało mu się, że to nadal dzieje się w jego śnie. Ale...Naleigh w tym śnie? To nie było normalne. Poczuł jeszcze, jak szarpie go ktoś, po czym w końcu otworzył oczy i jakąś dobrą chwilę zajęło mu zorientowanie się, gdzie się znajduje i co się dzieje. Dopiero wtedy zorientował się, ze osobą, którą obejmował, była Naleigh. Przeraził się na tę myśl, ale nie odsunął jej, nie miał na to siły. - On? - zapytał zdziwiony. - Jaki on? Naleigh, jak to zabić? - dodał, a potem powoli obrócił głowę w stronę, w którą patrzyła dziewczyna, jednak nie zobaczył tam nic podejrzanego. A na pewno nie mordercę. - Naleigh, tam nie ma nikogo, kto mógłby ci coś zrobić, słyszysz, nie ma.