Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Na końcu korytarza na piątym piętrze mieści się Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Jest to duże pomieszczenie, utrzymane w jasnej kolorystyce. Dominują kremowe ściany, jednak miejscami na całej wysokości ściany znajdują się pasy o ciemniejszej kolorystyce o szerokości mniej więcej metra, które pokryte są z pozoru nieuporządkowanymi, zawiłymi czarnymi liniami, które przy uważniejszym przyjrzeniu się tworzą skomplikowane wzory o tematyce roślinnej. Wbrew pozorom, pokaźnych rozmiarów pokój wcale nie wydaje się pusty. Wypełniony jest rzędami pojedynczo stojących biurek wykonanych z orzechowego drewna i krzeseł obitych czarną skórą i wykończonych w tymże drewnie. Na każdym z biurek stoi dumnie ciemna plakietka z błyszczącym na złoto napisem, z którego można się dowiedzieć, jak nazywa się osoba pracująca przy danym stanowisku. Każdy pracownik Departamentu ma do dyspozycji elegancką, prostą szafkę na niezbędną dokumentację i artykuły piśmiennicze. Oczekując na swoją kolej, można podziwiać całą kolekcję ruchomych zdjęć przeróżnych osobistości ze świata czarodziejów lub porozmawiać z wiszącymi na ścianach portretami.
Autor
Wiadomość
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Gdy do pomieszczenia weszła bardzo elegancka osoba w pięknie kontrastującej z rudymi włosami garsonce (świadczącej o tym, że musiała albo dobrze znać się na kolorach albo zrobić przed wyjściem modowy research) i przedstawiła się francuskim nazwiskiem, powitał ją uśmiechem godnie reprezentującym Wielką Brytanię i podniósł się z miejsca, by odwzajemnić uścisk dłoni. Solidny, tak samo jak ton kobiety, gdy wyjaśniała mu w jakim celu go odwiedziła. Wtedy mina nieco mu zrzedła, bo wyglądało na to, że znajdowała się w złym gabinecie, ze złym urzędnikiem; nie usiadł więc i nie wskazał jej miejsca tylko wyrecytował: - Sprawy handlowe to w pokoju numer pięćset trzynaście. Za rogiem w lewo, mine pani toaletę męską i... a, chwila, tam dziś zamknięte - uświadomił sobie i zerknął w leżącą na biurku rozpiskę tego co, kto i gdzie - W takim razie pomoże pani... Watson, pokój numer... a, jego też nie ma. To... - sunął palcem po liście zastepstw i przejętych obowiązków, co rusz odkrywając, że danej osoby nie ma, aż trafił na nazwisko zdecydowanie obecne w pracy. - MAGUIRE. To ja. Czyli doskonale pani trafiła, znaczy, w obecnych okolicznościach... Proszę wybaczyć zamieszanie, mamy małe braki kadrowe - wyjaśnił, starając się nie tracić rezonu mimo tego, że sam nie pamiętał już kiedy ostatnio zajmował się problemem międzynarodowego biznesu. Zaprosił kobietę gestem by usiadła i sam zrobił to samo, przy okazji dyskretnie zgarniając zapomniane obierki pomarańczy do jednej z szuflad z nadzieją że uszło to jej uwadze. Jednocześnie wciąż zastanawiał się, skąd może kojarzyć to nazwisko, bo ewidentnie gdzieś je słyszał. - No dobrze. Pani przygotuje na początek dowód tożsamości i wniosek o pozwolenie, bo wypełniła go pani w domu, mam nadzieję? A ja w tym czasie... sekundkę... - poprosił i odwrócił się w stronę magicznego interkomu łączącego go z pokojem stażystów. Przyłożył różdżkę do urządzenia i zakomenderował: - Fairwyn, skocz do Handlu i przygotuj mi formularze D17, D21, wniosek importowo-eksportowy, i wszystko inne co uważasz za słuszne przy rejestracji prywatnej działalności międzynarodowej. Potraktuj to jako sprawdzian - dodał, sprytnie zabezpieczając się przed możliwością, że sam o czymś zapomniał i pominął. Odłożył różdżkę na blat i zwrocił znów do petentki: - A może kawki, herbatki? Trochę to wszystko potrwa - zaoferował, chcąc jakoś umilić sobie i jej czas oczekiwania aż praktykant pozbiera całą dokumentację i trzy razy się upewni, że ma wszystko. Nie chciał się zbytnio spoufalać, ale cały czas szalenie kusiło go, by spytać czy według niej mogą się skądś znać. Ze szkoły? - Jaką działalność planuje pani otworzyć? - zapytał, przywołując na biurko księgę, w której po stuknięciu różdżką pojawił się spis nazwisk. De Guise, de Guise... Irvette. Irweta. Z uprzejmym uśmiechem wyciągnął rękę po jej dowód czarosobisty, wciąż myśląc intensywnie. Nie ze szkoły. Hm.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Mężczyzna zaimponował jej pewnym uściskiem dłoni. Gest niby błahy, a jednak wiele mówił o czarodzieju, więc Irv zawsze pilnowała, by jej był równie mocny. Z gracją usiadła na wskazanym krześle, automatycznie wygładzając ołówkową spódnicę. Była gotowa wyjąć z torebki teczkę z dokumentami i przejść do rzeczy, ale Maguire widać gorzej orientował się w ich brakach niż ona. Siedziała więc i bez słowa słuchała, jak kieruje ją do coraz to innych osób, od których drzwi zdążyła już się odbić, aż w końcu obydwoje stanęli na tym samym - że to Ryan miał dzisiaj przyjemność pomagać jej z formalnościami. Czy taką wielką, to jeszcze miało się okazać. -Nie ma problemu. Ufam, że jest mi w stanie Pan pomóc równie dobrze, co wymienieni koledzy. - Posłała mu, jakby nie patrzeć komplement. Skoro pracował w Ministerstwie i powierzono mu te obowiązki, gdy pozostałych pracowników nie było, to raczej nie mógł być skończonym idiotą. Oby. -Oczywiście. - Wszystko miała przygotowane. Otworzyła torebkę i wyjęła z niej opasłą teczkę z dokumentami i różdżkę, która służyła jej za dowód tożsamości. Choć obierki dostrzegła, nie była tu po to, by komentować porządki na biurkach pracowników. Ot, po prostu zarejestrowała fakt, że pewnie Maguire miał przerwę śniadaniową, czy coś takiego. Nie chciała też wcinać się w jego delegowanie zadań, choć możliwe, że biedny Fairwyn miał nabiegać się na darmo. -Napar z mięty, jeśli można. - Spodziewała się, że chwilę może to zając, więc nie miała zamiaru odmawiać. Podała mu różdżkę i położyła na biurku teczkę, otwierając ją i wyjmując odpowiednie dokumenty. -Przejmuję cieplarnie za Londynem. Wcześniej należały do Panny Grey, teraz planuję przekształcić je na filię cieplarni De Guise, których główny oddział stacjonuje we Francji. - Ze spokojem i rzeczowo odpowiadała na pytania. -Tutaj mamy wniosek o pozwolenie, a także formularz C7 i E15 , traktujące o cłach i bezpieczeństwie transportu roślin. A tutaj dokumenty z Francji, wyrażające zgodę na rozszerzenie firmy poza granicami kraju. Podpisany przez P.O. ponieważ właściciel obecnie nie jest osiągalny. O, tutaj upoważnienie napisane przez Pana de Guise w tej sprawie. - Z każdym dokumentem, o jakim mówiła, papierek lądował poza teczką, przed nosem Maguire, by w końcu stworzyć ładny rządek dokumentów, wypisanych przepięknym pismem Irv i jej rodziny, o której wypowiadała się w iście formalny sposób. Oczywiście nie wspominała, że powodem niedyspozycji dyrektora jest jego odsiadka w więzieniu. Ważne, ze Aoife miała wszelkie potrzebne uprawnienia i bez problemu pomogła siostrze z formalnościami.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
- Miło to słyszeć. Z pewnością nie zawiodę pani zaufania - odparł kurtuazyjnie, całkiem wdzięczny kobiecie, że wykazywała się zrozumieniem i nie wszczęła awantury, oskarżając cały departament o niekompetencję i grożąc zgłoszeniem całej instytucji do odpowiednich organów kontrolujących - a mogłaby. Interesanci urzędu potrafili wzburzać się o dużo bardziej błahe sytuacje, wiedział z doświadczenia; całe szczęście, tym razem miał do czynienia z osobą kulturalną i widać było, że obytą. Z takimi petentami to aż przyjemnie pracować, pomyślał, a kiedy podczas przekazywania instrukcji stażyście dostrzegł grubą teczkę wypełnioną odpowiednimi dokumentami, prawie wstał i ucałował ją w rękę, bo choć brzmiał jakby zakładał, że przyszła przygotowana, to tak naprawdę był przekonany że któregoś z pism zabraknie. Nie żeby osobiście oskarżał ją o głupotę czy roztargnienie - po prostu mało kto nadążał za wszystkimi, zmieniającymi się jak w kalejdoskopie wymogami i przepisami. Nawet on. - Fairwyn! Jeszcze napar z mięty dla pani de Guise. Dzięki - dorzucił pospiesznie prośbę w stronę interkomu, gdy Irvette wybrała napój i celowo podkreślił, że to dla niej, żeby chłopak przyniósł go w jakiejś sensownej filiżance dla gości, a nie na przykład w ulubionym kubku Ryana z pląsającym wizerunkiem roznegliżowanej tancerki hula (prezent od zaprzyjaźnionego hawajskiego dyplomaty). Zweryfikował różdżkę kobiety, zyskując tym samym pewność że rzeczywiście ma do czynienia z Irvette de Guise, a potem wpisał w rubrykę jej dane, prosząc o podanie daty urodzenia i innych podstawowych informacji; wreszcie mógł zabrać się za przeglądanie przyniesionych przez nią papierów. - O, rodzinny biznes? - wyraził zainteresowanie, po każdej kolejnej informacji i lądującym przed nim dokumencie mamrocząc "mhm", "dobrze" czy "rozumiem", a kiedy skończyła, zabrał się do czytania. - Doskonale, dziękuję, da mi pani chwilkę żebym się zapoznał... A, będę potrzebował jeszcze aktu własności cieplarni. Tej przejętej od pani Grey - uściślił i zaczął przeglądać starannie wypełnione pisma; nie mógł się jednak skupić, bo z tyłu głowy brzęczała mu myśl, że to nie jest obca osoba. W końcu przeprosił Irvettę na moment, oderwał się od lektury i z bardzo poważną, służbową miną, by sprawiać profesjonalne pozory, sięgnął po wizbooka, na którym wystosował krótką wiadomość do brata. Byli bliżsi wiekiem, no i Tomasz miał znacznie lepszą od Ryana pamięć do nieistotnych szczegółów i nazwisk; załatwiwszy tą niecierpiącą zwłoki kwestię, dokończył czytanie i zmarszczył brwi. Coś się nie zgadzało. - Pani nie jest obywatelką Wielkiej Brytanii, prawda? Mogę prosić numer wizy? Prawdopodobnie będziemy musieli to wszystko przepuścić jeszcze przez francuski urząd, ale spokojnie, postaram się to możliwie przyspieszyć - powiedział, posyłając kobiecie uśmiech i żałując, że nie może dodać głośno, że uważa te skomplikowane formalności za bezsensowne; tymczasem do pomieszczenia wślizgnął się nieśmiało obładowany Fairwyn ze stosem dokumentów i herbatką dla Irv.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Mogłaby tutaj się odpalić, że to wszystko nie świadczy najlepiej o Ministerstwie, skoro nie mają ludzi i petenci muszą zwiedzać cały budynek, by znaleźć kogokolwiek kompetentnego, ale uważała to za niepotrzebne w tej chwili. Miała nastawienie czysto biznesowe, więc pokazywała rozmówcy spokój, rzetelność i ciepło. Nawet jeśli nie miały nic wspólnego ze szczerymi emocjami, jakimi darzyła nazwisko Maguire. Ruda była z tych, których nie dało się oskarżyć o nieprzygotowanie. Była perfekcjonistką w każdym calu i tym razem sytuacja miała się tak samo. Wszystkie podpisy, pieczątki i druki, które mogła wypełnić w domu, wypisała, ułatwiając dzisiejsze spotkanie obydwu stronom. Posłała Ryanowi uśmiech, gdy tak kulturalnie zamówił jej herbatkę, po czym skupiła się na druczkach. -Dokładnie tak. - Potwierdziła jego pierwsze pytanie, po czym o mało nie zawstydziła się, gdy Maguire musiał poprosić o dokument, którego nie przedstawiła. -Oczywiście. Tutaj akt własności i umowa sprzedaży podpisana przez obydwie strony. - Wyjęła kolejny kawałek pergaminu, który położyła na środku. Poczekała, aż skończy, cokolwiek robił. Gdyby znała jego rozterki z pewnością by mu je pomogła rozwiązać, choć wtedy pewnie przyjazna atmosfera skończyłaby się szybciej niż Ruda przekroczyła próg gabinetu. -Tak. Pochodzę z Francji. - Przyznała, bardzo nie lubiąc poruszać tego tematu. Niestety musiała, więc wzięła głęboki oddech i przeszła do rzeczy. -Wiza numer VG3781. Azyl polityczny na czas nieokreślony. Zarówno Ministerstwo Anglii jak i Francji są świadome naszej rodzinnej sytuacji. Nie powinno być problemu na tym froncie. - Wyciągnęła dokument, którego pilnowała jak swoją cziłałkę. Dokument bardzo ważny, o który jej rodzina starała się bardzo intensywnie. Wszystkie papiery były jednak wypełnione w pełni zgodnie z prawem więc Maguire nie powinien mieć do czego się doczepić. -Och, dziękuję... - Spojrzała na kubek z naparem. Zdecydowanie Fairwyn nie do końca zrozumiał subtelne wskazówki, bo owszem, przyniósł jej naczynie z roznegliżowaną tancerką hula.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Wszystko układało się naprawdę dobrze, nawet potrzeba okazania umowy okazała się być niewielkim problemem natychmiastowo rozwiązanym przez Irwetę, która z minuty na minutę robiła na Ryanie coraz lepsze wrażenie. Wrażenie w sekundę zrujnowane z chwilą gdy zerknął na wiadomość od Tomka i dotarło do niego, że rzeczywiście nazwisko de Guise słyszał jakiś rok temu z ust Ruby, z tym że wypowiedziane tak pogardliwym tonem i okraszone taką ilością inwektyw, że zdawało się brzmieć inaczej niż w ustach jego posiadaczki. Aż się zagotował w środku, gdy mimowolnie zwizualizował sobie jak wymanikiurzona pięść Irwety ląduje na nosie jego siostry, swoją drogą potem oskarżonej o wszczęcie afery i srogo ukaranej, z tego co pamiętał; nie okazał tego jednak na zewnątrz, bo przecież był profesjonalistą, dyplomatą i człowiekiem kulturalnym. W pracy, oczywiście. Być może przez jego twarz przemknął ledwo dostrzegalny grymas zmarszczonych brwi, co szybko zamaskował odchrząknięciem i energicznym wyprostowaniem przekrzywionego stosu pergaminów. - Piękny kraj - skomentował miło informację o Francji, w myślach dodając, że powinna sobie do niego wrócić i tam terroryzować młodzież, a potem zapisał numer wizy; wieść o tym, że rodzina de Guise przebywała w kraju w ramach azylu politycznego była doprawdy soczysta i aż się prosiło, by wykorzystać to kiedyś przeciwko dziewczynie - oczywiście tylko o tym pomyślał, nie zrobiłby nic podobnego i wiedział, że nie może tych informacji nikomu zdradzać. - Dziękuję, zweryfikuję to - powiedział tylko dosyć sucho, stukając różdżką w pergamin, który złożył się w zgrabny samolocik i pofrunął po odpowiednią pieczątkę, ledwo wymijając po drodze spoconego Fairwyna. Ryan zamordował go wzrokiem, gdy tylko zobaczył nieszczęsny sprośny kubek w rękach poważnej interesantki i chociaż jemu osobiście już wcale nie zależało mu na tym, by zaimponować pani de Guise, to urzędowi który reprezentował - tak. - W tym roku intensywnie współpracujemy z Hawajami. Jak widać, różne kraje mają różne pojęcie... hm... dobrego smaku - odezwał się lekko usprawiedliwiającym tonem - Mam nadzieję, że mięta będzie pani smakowała, jest z ekologicznej uprawy - dodał wciąż uprzejmie (a niech się nią udławi małpa ruda), po czym przeszedł do przejrzenia przyniesionych przez Fairwyna formularzy. - No dobrze, to teraz tak... Tu pani wypełni tę rubrykę, tu proszę się zapoznać i podpisać... - wskazywał odpowiednie miejsca -...tu i tu, a na tych parafki - wyjaśnił i zerknął na ostatnią deklarację, nie wiedząc czy będzie potrzebna - Będzie pani rozszerzała obecną działalność o rośliny kategorii trzeciej?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie miała pojęcia oczywiście, że ten gałgan plotkuje sobie o niej na wizzbooku. Może i dobrze, bo krew ją zalewała na samo wspomnienie Ruby Maguire i nie potrzebowała więcej emocji. Szczególnie, gdy Ryan miał nad nią pewną przewagę w kwestiach formalnych. Tym bardziej cieszyła się, że przyszła perfekcyjnie przygotowana. -Najpiękniejszy. - Uśmiechnęła się szczerze, a na jej twarzy zagościło ciepło, które zdecydowanie nie pojawiało się tam zbyt często. Szybko jednak musiała opuścić wspomnienia ze swojej ojczyzny, bo dokumenty na nią czekały. Gdyby była bardziej wylewna i opanowana, zmarszczyłaby brew na tę nagłą zmianę tonu wypowiedzi urzędnika. Coś było nie tak i nie miała pojęcia co. A nic nie wytrącało jej z równowagi tak, jak brak wiedzy, który oznaczał utratę kontroli nad sytuacją. Automatycznie napiła się z oryginalnego kubka licząc na to, że intensywny smak mięty orzeźwi nieco jej zmysły. -Bardzo dobry napar. Czuć, że mięta najwyższej jakości. - Nie skomentowała naczynia, ale oczami wyobraźni dostrzegała liście, które wchodziły w jego skład. Ten smak i aromat był tak charakterystyczny dla konkretnej odmiany rośliny... Pozwoliła, by miętowe opary przez chwilę otuliły jej cerę, dopiero wtedy odkładając kubek na biurko. Uśmiechnęła się ponownie, widząc czekający na jej podpis stos dokumentów. Jedna z jej ulubionych części negocjacji - podpisywanie umowy. Chwyciła długopis między starannie wymanicurowane palce i rozpoczęła czytanie. Tak, nigdy w życiu, nie podpisywała niczego, przed uważnym zapoznaniem się z dokumentem. -Jak wyglądają kontrole z Ministerstwa? Jest jakiś okres przed, kiedy urzędnik musi zgłosić, że będzie przeprowadzał w zakładzie kontrolę, czy są one w pełni niespodziewane? - Zapytała, wskazując czubkiem długopisu odpowiedni fragment, bo był dla niej nieco niejasny. -Tak. Oczywiście, że i takie chciałabym posiadać. W Wielkiej Brytanii brakuje tych sadzonek, a transport dorosłej rośliny z Francji jest niezwykle skomplikowany i kosztowny. - Odpowiedziała na pytanie urzędnika, nie przerywając dalszego zapoznawania się z dokumentami.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Uśmiech de Guise na wspomnienie rodzinnego kraju sprawiał, że aż się prosiło by podjąć small-talk o tym, jak jej się mieszka na obczyźnie i w czym góruje nad nią ojczyzna i pewnie gdyby nie informacja dostrzeżona kątem oka na wizzengerze, Ryan tak właśnie by zrobił. W końcu lubił sobie uprzyjemniać żmudne obowiązki sympatyczną pogawędką; no, ale nie tym razem. Starał się jak mógł by zachowywać się nadal tak samo uprzejmie i maskowanie niechęci ogólnie wychodziło mu to całkiem nieźle - gdyby tego nie potrafił, pewnie nie pracowałby w departamencie zajmującym się współpracą, gdzie podobne pozory i umiejętność nawiązania nici porozumienia nawet z największym bucem były niezbędne. Wcześniej był jednak gotów uśmiechnąć się tu i ówdzie do zaprzyjaźnionych urzędników z innych wydziałów, by wniosek Irvette przepłynął przez ich ręce jeszcze płynniej - teraz nie było takiej opcji. Czekał cierpliwie aż kobieta zapozna się z wszystkimi skomplikowanymi zapisami przed podpisaniem dokumentów, nieco skołowany tym spotkaniem i wywołanym przez osobę Irwety dysonansem. Gdyby usłyszał te skandaliczne oskarżenia o pobicie od kogoś innego niż Ruby, prawdopodobnie by w nie nie uwierzył. - Hm? - pochylił się nad pismem, by rozczytać wskazywane zdanie które faktycznie brzmiało tak, jakby jego autor nie chciał zostać zrozumiany. - Rutynowa kontrola jest przeprowadzana zawsze z co najmniej tygodniowym uprzedzeniem, a bez zapowiedzi tylko w przypadku wątpliwości odnośnie funkcjonowania działalności, czyli najczęściej donosu, chociaż nie tylko. Także... jeśli będzie pani działać zgodnie z prawem, nie ma się czego obawiać - wyjaśnił, puentując dosyć oczywistą oczywistością, ale nie wiedział co tam chodziło po głowie Irvette. Najwyraźniej była zdolna do wszystkiego, a więc czemu nie do szemranych interesów? Odhaczył odpowiednią rubrykę o kategorii roślin, starając się nie łypać na kobietę zbyt podejrzliwie. No ciekawe co tam będzie przewoziła, pewnie diabelskie sidła. - Oczywiście. W tym wypadku proszę się liczyć z dodatkowymi procedurami podczas kontroli czarocelnej. A jeśli będzie je pani chciała eksportować dalej do krajów nienależących do Unii Czarodziejskiej, to będzie potrzebne dodatkowe pozwolenie na każdy transport. Może pani załatwić to sama poprzez tamtejsze urzędy lub my możemy pośredniczyć w procesie, z tym że wtedy opłata będzie wyższa - odparł, reklamując dodatkowe usługi Departamentu, doskonale świadomy tego że jeśli Irvette zdecyduje się na skorzystanie z pomocy Ministerstwa, to koledzy z działu handlu międzynarodowego (jak już się wyleczą z tej groszopryszczki i wrócą z urlopów) będą mu niesamowicie wdzięczni za załatwienie kolejnego, wyjątkowo upierdliwego obowiązku. No, ale to już ich problem. On już wkrótce wróci do ambasadorzenia i będzie miał te wszystkie biurokracje w nosie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Musiała przyznać, że gdyby nie plakietka z nazwiskiem i podobne rysy twarzy, w życiu nie powiedziałaby, że Ryan może być spokrewniony z tym diabelskim nasieniem, jakim była Ruby. Potrafił być profesjonalny i opanowany, co u gryfonki wydawało się być zbyt wysoko zawieszoną poprzeczką. Życie jednak już takie było, że czasem trzeba było robić biznesy z kimś, kto nie do końca nam odpowiadał. Całe szczęście de Guise była nauczona lawirować w takich sytuacjach i czuła się w nich jak ryba w wodzie, choć gdy ktoś wyjątkowo ją irytował, zdarzało się, że nieco ostro wyrażała swoje niezadowolenie. -Łamanie prawa nie wchodzi w grę, jeśli szanuje się swoją pracę. A ja wkładam w nią całe serce. - Zapewniła urzędnika, notując w pamięci wszystko na temat tych kontroli. Liczyła się z tym, że ktoś z czystej zawiści mógł nasłać na nią kontrolę, więc tym bardziej musiała być na nią gotowa o każdej porze dnia i nocy. -Galeony nie grają roli, jeśli idą za jakością usług, więc nie wykluczam, że ponownie skorzystam ze współpracy z tutejszym Ministerstwem Magii. - Te słowa były w jej ustach prawie jak szczerozłoty komplement, a lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Tak, jak do tej pory była zadowolona z przebiegu tego spotkania i była gotowa nieco zmienić zdanie o tej instytucji na lepsze. Nie drastycznie, ale zawsze coś. -Adres jak wyżej, dane się zgadzają... - Szeptała, sprawdzając kolejne rubryczki, raz na jakiś czas składając na pergaminie swój podpis. -Termin rozpatrzenia? - Podniosła wzrok na Ryana i choć spojrzenie miała łagodne, nie pozostawiała wątpliwości, że oczekuje odpowiedzi.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Wygląda na to, że powinni być wdzięczni losowi, że spotkali się w profesjonalnych okolicznościach, w którym obojgu zależało na dobiciu targu, bo Merlin jeden wie, jak inaczej skończyłaby się ta konfrontacja. Prawdopodobnie różdżkoczynem (ewentualnie kosą w żebro) zastosowanym w odpowiedzi na niezbyt kulturalny komentarz dotyczący awantury na zielarstwie i Ryanem wykrwawiającym się dramatycznie na szpitalnym łóżku. Niezbyt przyjemna wizja. - O, nie wątpię. W innym wypadku nie miałaby pani cierpliwości do przebrnięcia przez całą tę biurokrację - odparł, z zaskakującą łatwością znajdując miłe słowa i wtrącając uprzejme uwagi, tak jakby nie było między nimi tego konfliktu interesów. Zastanawiał się, czy Irvette skojarzyła jego nazwisko z tym rubsonowym, a jeśli tak, to czy tak samo jak on maskuje negatywne nastawienie czy może jest na tyle dojrzała, by być ponad to; chociaż skoro wdała się w bójkę na lekcji, to raczej nie obstawiałby tego drugiego, nawet jeśli elegancka garsonka właśnie na to wskazywała. Wyprostował się dumnie na krześle, słysząc dyskretną pochwałę, bo, co tu dużo mówić, nawet przy osobach których nie darzył sympatią był po prostu łasy na komplementy, a już zwłaszcza dotyczące pracy; ta odgrywała ogromną rolę w jego życiu, mimo tego że tak lubił psioczyć na to, jak go denerwuje całe to Ministerstwo. - Serdecznie zapraszam. Wtedy powinni być już dostępni urzędnicy zajmujący się tymi kwestiami bezpośrednio - powiedział, przywołując na twarz sympatyczny uśmiech, a gdy kobieta wypełniła już wszystkie pergaminy swoimi podpisami i oświadczeniami, zerknął na nie pobieżnie by upewnić się, że żaden nie został pominięty. Wyglądało na to, że nie. - Siedem do czternastu dni roboczych, przy obecnej sytuacji skłaniałbym się raczej ku temu drugiemu. Komisja Handlu skontaktuje się listownie w przypadku rozpatrzenia pozytywnego, negatywnego lub prośby o uzupełnienie brakującej dokumentacji, gdyby pojawiły się jakieś niejasności - wyrecytował wkutą na pamięć jeszcze podczas stażu w Departamencie formułkę, złożył wszystkie pergaminy w zgrabny stosik i wcisnął w nową papierową teczkę, na której wypisał zamaszyście nazwisko de Guise i zapieczętował zaklęciem, żeby wścibski Fairwyn nie zaglądał, gdzie nie powinien, udając że niechcący. Podniósł wzrok na Irwetę i dodał uprzejmie: - To by było na tyle z mojej strony. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Jeśli Ryan by nie postanowił ruszyć na Irv, to by się nic nie zdarzyło, ale jeśli zachowałby się tak idiotycznie jak jego krewna... Cóż, de Guise już nie była w szkole i nie musiała aż tak uważać na to, co robiła. A stać ją było na wiele. -Ależ to czysta przyjemność. Świadomość, że wszystko jest poukładane, daje spokój ducha. - Odpowiedziała całkowicie szczerze, bo nie rozumiała nigdy, dlaczego ludzie tak psioczyli na papierkową robotę i biurokrację. Owszem, nie była idealna i robiła rzeczy, które chyba nigdzie nie były akceptowalne, ale jeśli chodziło o dokumenty, musiała mieć je odpowiednio uporządkowane. Zauważyła zmianę postawy czarodzieja, po tym delikatnym komplemencie z jej ust. Cóż, faktycznie mógł być z siebie dumny szczególnie, że zaimponować Rudej nie było łatwo, gdy na wstępie już pałała do kogoś niechęcią. -Mam nadzieję, że są równie kompetentni co Pan. - Pociągnęła tę miłą atmosferę, ponownie mocząc usta w naparze z mięty. Zdecydowanie musiała dowiedzieć się, skąd biorą te liście. -Mam nadzieję, że nie będzie zbyt wiele problemów. - Choć minę i ton głosu miała beztroskie, a wręcz sympatyczne, założyła włosy po jednej stronie za ucho, co mogło świadczyć o tym, że nie do końca była z tej odpowiedzi zadowolona. Choć Maguire, który jej nie znał, nie był w stanie połączyć tych kropek. -Oczywiście. Czy jako posiadaczka wizy, muszę odnawiać wniosek, czy jest on przyznawany bezterminowo? - Zapytała, bo nigdy nie bała się prosić o sprostowanie. Musiała wiedzieć, na czym stoi,
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
- O. Ciekawa perspektywa - skwitował, bo sam nigdy nie pomyślał by spojrzeć na te nudne obowiązki jak coś kojącego i przynoszącego spokój ducha. Może powinien spróbować, a wtedy długie godziny spędzone na wypełnianiu papierologii staną się relaksujące? Nie byłoby to takie złe. - Z pewnością. Ale gdyby zawiedli, wie pani gdzie mnie znaleźć - oznajmił wciąż uprzejmym, zapraszającym tonem wyćwiczonym przez lata pracy, jakby miał zamiar czekać na nią za tym biurkiem gotowy do udzielenia pomocy, choć tak naprawdę istniało spore prawdopodobieństwo że kiedy Irvette zjawi się w urzędzie ponownie, on będzie już gdzieś na drugim końcu świata albo chociaż poza Wyspami. Mógłby ją zapewnić, że problemów z rozpatrzeniem wniosku raczej nie będzie, bo wszystko wyglądało w porządku i zostało rzetelnie wypełnione, nie zrobił tego jednak bo ostatecznie nie była to jego decyzja, a kogoś na zupełnie innym stanowisku. Pokiwał tylko głową na znak, że podziela jej nadzieję i zaraz zaczął udzielać rzetelnej, wyczerpującej odpowiedzi na jej dopytywanie: - Pozwolenie zostanie wydane na czas trwania wizy, więc bezterminowo, ale proszę mieć na względzie że gdyby wiza została z jakiegoś powodu wycofana lub zawieszona - na przykład: morderstwa na zielarstwie - to wszystkie zgody uzyskane tutaj również. Po wyjaśnieniu wszystkich wątpliwości pożegnali się uprzejmie i kobieta wyszła, pozostawiając Ryana w szczerym niedowierzaniu jak niezgodne z prawdą było wrażenie, jakie sprawiała.
|ztx2
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Retrospekcja, staż etap III 4, parzysta czyli +20g
Z dnia na dzień szło mu coraz lepiej, ale wciąż desperacko pragnął jakoś zabłysnąć, wyróżnić się, zrobić coś by zapisać się w pamięci przełożonych jako ktoś wybitny, a nie tylko przeciętny. Okazja pojawiła się pod sam koniec stażu, gdy po Departamencie rozeszła się wieść, że szefowej uciekł kuguchar i całe trzecie piętro rzuciło się na poszukiwania; Ryan również nie próżnował i zamierzał przeczesać każdy kąt Ministerstwa, a może i każdą ulicę Londynu, byle tylko odnaleźć rudą zgubę. Jego właścicielka była zdewastowana i nikt nie wątpił w to, że ktokolwiek odnajdzie pupila, stanie się jej ulubieńcem przynajmniej na najbliższe tygodnie... niestety, mimo zaangażowania, nie udało mu się wytropić zwierzaka, choć próbował i nawoływań i rozstawiania smaczków i nawet rzucania w przestrzeń accio Maniuś. Los jednak się uśmiechnął - a może raczej uczynny współpracownik - bo ktokolwiek odnalazł kocurka, postanowił oddać swój sukces stażyście, podrzucając mu go na biurko z krótką informacją, że Ryanowi przyda się bardziej. Nie miał pojęcia, kto to, ale był bardzo wzruszony tym gestem i dozgonnie wdzięczny - bo za przyprowadzenie Mańka do właścicielki otrzymał nie tylko jej uścisk dłoni i pochwałę, ale i hojną premię. Wyglądało na to, że dzięki dobremu sercu któregoś z kolegów jego praktyka w Ministerstwie zakończyła się wielkim sukcesem.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
To był intensywny rok, ale jeszcze intensywniejszy miesiąc - miał wrażenie, że nagle wszystkie zaległe sprawy i niezałatwione do końca interesy nałożyły się na siebie, tworząc istną kupę obowiązków, z czego wszystkie miały być zrobione na wczoraj. Biegał tam i z powrotem po Departamencie donosząc co rusz najróżniejsze dokumenty na biurko Naiameyi, która na koniec roku musiała przedstawić Ministrowi efekty działania całego swojego wydziału i w związku z tym dręczyła wszystkich pracowników o sporządzanie niezbędnych raportów. Nawet mimo wysługiwania się nieudacznym stażystą Fairwynem Ryan miał mnóstwo roboty, a jakby tego było mało, tuż przed świętami czekało go jeszcze to nieszczęsne spotkanie z przedstawicielami Szwecji, z którymi to miał, jak to ujęła jego przełożona, przygotować odpowiedni grunt do negocjacji. Lodowego mamuta na Sylwestra w Dolinie, rzecz jasna; osobiście był zdania, że po kiego grzyba im ten mamut i dużo lepiej byłoby samodzielnie wyczarować coś bardziej lokalnego niż tracić pieniądze podatników na wypożyczenie atrakcji, jednak Departament Magicznych Gier i Sportów, odpowiedzialny za organizację wszelakich imprez, uparł się na ten pomysł. Ryan przez kilka długich godzin padał do nóżek panom Szwedom i zacieśniał międzynarodowe więzy tak, jakby od zgody na wypożyczenie mamuta zależało jego życie oraz dobrobyt całej Irlandii. I... nie udało się, mimo najszczerszych chęci i wielu wysiłków. Przedstawiciele tamtego Ministerstwa prawie wyśmiali ich propozycję i stwierdzili, że to byłby najmniej lukratywny interes w historii ich narodu, po czym oznajmili że zupa na obiedzie była za słona, złapali za świstoklik i tyle ich widzieli. Ryan był z a ł a m a n y, a gdy po całej nieudanej akcji dyrektorka departamentu zaprosiła go do siebie, szedł do jej gabinetu jak na ścięcie, przekonany że czeka go reprymenda. Może nawet nagana? Oby nie zwolnienie, nie, o to był spokojny, bo wciąż mieli braki kadrowe (część pracowników nigdy nie wyleczyła się z groszopryszczki i 1/3 z nich wylądowała na rencie). Niespodziewanie jednak został doceniony, a Naiameyi wychwalała jego zaangażowanie w każdy powierzony obowiązek, nawet gdy nie podobały mu się pewne decyzje przełożonych. Okazało się, że jej zastępca postanowił wyemigrować do Nowej Zelandii na stałe, porzucając tym samym swoje stanowisko - i Roman był, według niej, najlepszym na nie kandydatem. To dopiero szok i niedowierzanie: wchodził do pokoju dyrektorki jako człowiek przegrany, a wychodził jako przyszły zastępca samej szefowej. Życie naprawdę potrafi zaskoczyć. Przełożeni też.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Święta zbliżały się wielkimi krokami, a bożonarodzeniowy szał ogarnął wszystkich - łącznie z Naiameyi Alrandwe, szefową Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Kobieta postanowiła uczcić je zorganizowaniem wystawnego śniadania w siedzibie Departamentu i byłby to z jej strony naprawdę sympatyczny gest (w końcu kto nie lubił zjeść sobie czegoś smakowitego zamiast zajmować się pracą?), gdyby nie fakt, że wpadła przy okazji na pomysł wręczania sobie prezentów, oczywiście z wykorzystaniem losowania obdarowywanych. Wszyscy dyplomaci i urzędnicy jęknęli jednogłośnie, gdy tylko usłyszeli o tym obowiązku, a Ryan chyba najgłośniej, bo czuł, po prostu czuł w kościach, że trafi mu się ktoś, kogo albo nie zna albo nie darzy sympatią. Taki już jego pech, po prostu. Z chwilą, gdy wylosował karteluszek z nazwiskiem współpracownika, którym był niejaki Barthomolew Breadstick (zajmujący się koordynacją międzynarodowego handlu i będący wielkim fanatykiem organizowania niekończących się posiedzeń o bezsensownej tematyce typu dopuszczalny kąt zagięcia importowanych bananów), jedna z najmniej lubianych przez Romka osób w departamencie. Nie był skąpy, ale uznał, że nie będzie wydawał na tego bufona wygórowanej sumy galeonów, nie miał też ani żadnego ciekawego pomysłu ani chęci poświęcania czasu na zastanawianie się - poszedł więc po linii najmniejszego oporu i zakupił współpracownikowi na przecenie u Madame Malkin krawat w paskudną kratę. Osobiście sam by go nie założył, ale Barthomolew posiadał gust równie dobry, co maniery (czyli niezbyt) i wydawał się być całkiem ukontentowany otrzymanym krawatem... a przynajmniej nie marudził na głos. Ta część garderoby była zdecydowanie najpopularniejszym podarunkiem wśród pracowników Ministerstwa (na drugim miejscu znajdowały się kubki, a na trzecim eleganckie pióra) i sam Ryan również taki otrzymał, z fikuśnym, skandynawskim wzorkiem. Idealny na zimę. Rozpakowanie podarunku, który zresztą od razu wylądował na jego szyi, rozbudziło pomiędzy stłoczonymi przy końcu stołu pracownikami burzliwą dyskusję o przedstawicielach północnych krajów - był to temat bardzo na topie ze względu na prowadzone wciąż negocjacje w sprawie sylwestrowego mamuta. Romek miał na ten temat bardzo dużo do powiedzenia, a pech oraz dodająca kurażu zaprawiona rumem świąteczna herbatka, serwowana potajemnie pod stołem przez jego stażystę, sprawiły że zaczął się głośno rozwodzić nad przedstawicielami szwedzkiego ministerstwa. I nie byłoby to aż tak tragiczne, gdyby nie fakt, że nie miał o nich absolutnie nic dobrego do powiedzenia; koledzy szybko podłapali ton rozmowy i w efekcie cała grupa szykanowała beztrosko biednych Skandynawów, wytykając im każdą jedną wadę i wyśmiewając wszystko, co sobą reprezentowali. Nie było to z ich strony zbyt miłe, ale można było wyjaśnić takie paskudne zachowanie frustracją związaną z nieudanymi próbami dogadania się z obcokrajowcami - każdy straciłby sympatię i cierpliwość, gdyby od miesiąca użerał się z tymi marudami. Tak przynajmniej Ryan próbował tłumaczyć wyraźnie rozsierdzonej przełożonej, która, jak się wkrótce okazało, miała zdecydowanie lepszy słuch niż myśleli i przysłuchiwała się każdemu oszczerstwu, jakie padło z ich ust. Za karę odebrała wszystkim delikwentom premię świąteczną, a więc całe pięćdziesiąt galeonów, tym samym ostatecznie rujnując ich humory. Całe śniadanie okazało się być fatalne w skutkach: nie dość, że musiał wykosztować się na krawat dla Bartholomewa i stracił sporą premię, to jeszcze przesadził z puddingiem i do końca dnia dręczyła go straszna zgaga. Dramat. Oby celebracja w domu okazała się być nieco przyjemniejsza.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Cały styczeń chodził po Ministerstwie dumny jak paw z nowo objętej funkcji zastępcy szefa całego departamentu, chociaż musiał przyznać, że początki na nowym stanowisku były nieco przytłaczające. Nagle musiał zacząć spędzać znacznie więcej czasu za biurkiem, a plus był taki, że przynajmniej dostał w końcu własne, prywatne, osobiste biuro i to nawet takie większe niż przeciętny schowek na miotły. Na blat spływały w ilościach hurtowych raporty, sprawdzania, wnioski i Merlin wie co jeszcze, a wszystkie papiery łączyło jedno: wymagały one tego, by Ryan się z nimi zapoznał, a następnie zatwierdził albo odrzucił albo podpisał albo zaniósł na biurko swojej (i wszystkich innych) przełożonej. Mimo ogromu tak zwanej papierkowej roboty, nie narzekał wcale na brak kontaktów z innymi - choć nie musiał już zabawiać zagranicznych ambasadorów podczas licznych dyplomatycznych wizyt, to jako zastępcy szefa coraz częściej przypadało mu w udziale prowadzenie spotkań, gdy głowa departamentu była zbyt zajęta. Ostatniego dnia stycznia miał wątpliwą przyjemność przewodzić zwołanym w trybie pilnym obradom, podczas których próbowano ustalić taktykę uniknięcia konfliktu różdżkowego ze Szwecją, z którą po nieudanych negocjacjach o lodowego mamuta stosunki były bardzo napięte; dyskusja była wyjątkowo burzliwa, a na koniec doszło do tragicznego incydentu, gdy jeden z antyskandynawskich przedstawicieli departamentu rzucił przemawiającemu koledze z innej partii talerzem szwedzkich klopsików prosto w twarz. Rozpętała się taka awantura, że Ryan był zmuszony wezwać czarodziejską ochronę i przerwać naradę, a potem do końca dnia nie potrzebował już ani łyka kawy, tak mu skoczyło ciśnienie. Udzielił srogiej reprymendy agresywnemu członkowi rsdy międzynarodowej i natychmiast powiadomił o całej sytuacji szefową departamentu, przekonany że cała historia skończy się głosowaniem nad wydaleniem jegomościa z Ministerstwa; to jednak już nie zależało od niego, a podczas gdy Naiameyi przejęła pałeczkę w tej kwestii, on udał się na z góry skazaną na porażkę rozmowę z reporterem Proroka Codziennego, przed którym musiał w jakiś sposób załagodzić obraz incydentu. To zdecydowanie nie był łatwy dzień.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Po powrocie z ostatniej delegacji, której zarówno temat jak i destynacja były objęte ścisłą tajemnicą, Ryan nie zdążył nawet przez chwilę nacieszyć się ciszą i spokojem swojego gabinetu, bo ledwo przekroczył próg pomieszczenia, a tuż obok pojawił się wierny asystent Fairwyn i zaczął recytować nieskończenie długą listę spotkań, które Romek musiał odbębnić w nadchodzącym tygodniu. Istny maraton, zupełnie jakby wszystkie spychane na bok przez ostatni kwartał sprawy musiały nagle być załatwione od ręki. Większość z nich udało mu się przeprowadzić całkiem sprawnie, członkowie wszelakich rad i najrozmaitsi delegaci biorący udział w dyskusjach zachowywali się zaskakująco przyzwoicie i nawet nie doszło do żadnych incydentów gorszych niż podnoszenie głosu i wymachiwanie rękami, które Ryan musiał uciszać i uspokajać. Problematycznie zrobiło się dopiero na sam koniec, gdy po raz tysiąc pięścet osiemdziesiąty ktoś - tym razem byli to przedstawiciele czarodziejskiej społeczności z Bangladeszu - złożył wniosek o restandaryzację grubości denek kociołków na rynku międzynarodowym i należało wznowić obrady nad ową ustawą. Temat ten powracał do Departamentu jak bumerang, bo z jakiegoś powodu żadna grubość nie była na tyle optymalna, by zadowolić wszystkich; jedyne co pocieszało Ryana w momencie w którym zasiadł na swoim miejscu i zaczął słuchać długiego wywodu o rosnących kosztach czaroprodukcji cyny, był fakt że zauważył leżące na blacie smakowicie wyglądające racuchy z jabłkami. Smak dzieciństwa! Pachniały obłędnie, aż był zdziwiony, że nikt inny się nie poczęstował; chęć skosztowania smakołyków była silniejsza od niego, więc od razu zgarnął dwa, a potem jeszcze przeszedł się na drugi koniec pomieszczenia, bo nieco dalej na stole dostrzegł placki z jagodami, których również chciał spróbować. Gdyby każde nudne obrady były okraszone tak bogatym bufetem, o ile przyjemniej by się na nie uczęszczało! Całe szczęście, nie zdążył zabrać się za jedzenie, bo siedzący obok kolega zapytał go dyskretnie, po co zbierał te wszystkie kałamarze - i do Romana dotarło, że musiał paść ofiarą pyłu wróżek. Ale heca! Obyło się jednak bez większego wstydu, bo choć kilka osób zerkało na niego podejrzliwie, to nikt nic nie powiedział. A obrady nad grubością denek kociołków zakończyły się, oczywiście, fiaskiem, bo niezadowolona z wyniku głosowania Rumunia zapowiedziała że zamierza złożyć odwołanie.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Nastał poniedziałek, a wraz z poniedziałkiem Ryan punkt dziewiąta stawił się w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów z teczką pełną dokumentów pod pachą, humorem iście wisielczym oraz perspektywą całego dnia ślęczenia za biurkiem, bo ostatnimi dniami spędzał tyle czasu w delegacjach, że nie mógł znaleźć ani chwili, by przysiąść nad uzupełnianiem dokumentów. Teoretycznie mógłby to robić na bieżąco, po zakończeniu spotkań z francuskim ministrem, którego odwiedzał w zeszłym tygodniu w Paryżu, ale bez przesady, nie był aż takim pracoholikiem, żeby odmówić sobie wieczornych spacerów po tak pięknym mieście na rzecz pracy. Oczywiście, teraz żałował; wzdychając ciężko i dramatycznie, zasiadł za biurkiem, z impetem położył stos papierów na biurku, wydobył z szuflady pióro oraz kałamarz i zabrał się do wypełniania skomplikowanych, szczegółowych raportów. Nie było łatwo, nie było przyjemnie, i już po kwadransie zaczął rozważać, czy może nie mógłby zlecić tej niewdzięcznej roboty swojemu wiernemu asystenowi Fairwynowi; wezwał go nawet do siebie, prosząc przy okazji by podał mu kawusię. Niestety szybko okazało się, że opętany wróżkowym pyłem asystent był zupełnie bezużyteczny. Kichał jak opętany i wciąż przeżywał wizję w której musiał stawać w szranki z niewidzialnym wrogiem; Ryan załamał tylko ręce, zamknął delikwenta w pokoju konferencyjnym, w którym nie mógł zrobić krzywdy ani sobie, ani komukolwiek innemu, gdy wymachiwał pięściami i miotał na oślep Drętwoty, sam zaś udał się do aneksu kuchennego, by zaparzyć sobie tą upragnioną kawę. Przy czaroekspresie wdał się w nieco przydługą dyskusję o zasadności zakupu Czaromixa z grupką urzędników i ostatecznie wrócił do biura dobre pół godziny później, mądrzejszy o wiedzę, że warto zainwestować w ów gadżet oraz z nie jedną, a dwoma porcjami kofeiny w krwioobiegu. Dzięki temu, dalsze tworzenie fascynujących raportów poszło mu niesamowicie sprawnie, a zwieńczeniem tego produktywnego dnia było spotkanie z przedstawicielem Magicznego Kongresu, co w porównaniu do ośmiu godzin wypełniania dokumentów było dla Ryana naprawdę miłą odmianą i rozrywką.
Po latach pracy w Ministerstwie, staż w banku Gringotta mógł się wydawać pewną degradacją, jednak z perspektywy Louise był przede wszystkim zbędą formalnością, bo przecież bez problemu powinna wejść na to stanowisko bez głupich staży. Robiła więc wszystko by nie sprawiać problemów - przemykała niezauważona, starając się nikomu nie podpaść, co doprowadziło do śmiesznej sytuacji, w której przełożeni Louise niemalże zapominali o jej istnieniu. Staż jednak, zamiast się rozkręcić, robił się coraz nudniejszy, a Finleyówna miała wrażenie, że nic ciekawego ją tu nie czeka. Może kolejne tygodnie miałyby przynieść jakieś zaskoczenia?
Drugi tydzień pracy na stażu rozpoczął się bardzo nieciekawie. Louise miała dostarczyć szefowi bardzo ważny dokument od goblinów. Niestety przypadkiem położyła go gdzieś i nie mogła znaleźć – nie było go ani na jej stanowisku pracy, ani nigdzie w okolicy. Bardzo długo go szukała, a gdy straciła wszelką nadzieję, nagle zdarzył się cud – znalazła dokument na biurku obok, tak jakby przypadkiem pomyliła swoje siedzenie z innym. Pobiegła do szefa, przepraszając za opóźnienie – na całe szczęście obyło się bez żadnych konsekwencji i mogła kontynuować staż. Oby kolejny tydzień nie przyniósł większych problemów. 6, parzysta
Nie dało się ukryć – staż ją męczył. Co do zasady nie była jakoś szczególnie butna, jednak po pracy w Ministerstwie Magii czuła się zdegradowana do roli „przynieś, wynieś, pozamiataj” w banku, co było frustrujące. Cieszyła się więc, że staż powoli dobiega końca i z całego serca liczyła, że uda jej się zakotwiczyć w banku na dłużej, na lepszych warunkach. Na szczęście, w przedostatnim dniu pracy do Louise uśmiechnęło się szczęście. Któryś z współpracowników stłukł wazon jej szefa, a ten go poszukiwał. Finleyówna doskonale pamiętała jak wazon wyglądał, bo wielokrotnie widziała podobne w sklepie w Dolinie. Nie czekając aż osoba, która dokonała występku się przyzna, Finleyówna przejęła inicjatywę i popędziła na targ w Dolinie. Drobne różnice poprawiła za pomocą czarów, co najwyraźniej było wystarczające, bo szef popadł w absolutny zachwyt i nagrodził ją premią w wysokości 20 galeonów. Staż się skończył, a mimo tego, że podczas niego nie zawsze było kolorowo, a Louise często brakowało entuzjazmu, to szef okazał się bardzo hojną osobą i podarował dziewczynie 100 galeonów premii. Mogli rozmawiać o przedłużeniu umowy i pozostaniu w dziale na stałe…